Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-10-2015, 22:59   #41
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Twem Lladre, Litwor Aigam

- Ciekawe co jeszcze dzisiaj na nas wyskoczy. - Litwor splunął z niesmakiem i naszykował miecz. Nie miał zamiaru tanio sprzedać swojej skóry. Gdyby nie fakt że obok był Puszek i cała reszta, zapewne zainteresowałby się jakimś najbliższym drzewem, z którego można by wystrzelać watahę, ale to nie wchodziło w rachubę, rozejrzał się jednak za jakimś wyniesieniem, gdzie można by się bronić z przewagą wysokości.
- Mam nadzieję, że wilki będą mniej upierdliwe, niż tamte stwory, co nas zaatakowały w obozie - stwierdził Twem, również szykując broń. W przeciwieństwie do Litwora on miał zamiar załatwić jak najwięcej wilków z dystansu, a dopiero potem sięgnąć po rapier.
- Bronimy się przy tej skale, czy znajdziemy jakieś lepsze miejsce? - spytał.
- Wilki, o jak dobrze, przyda mi się nowy płaszczyk na zimę - skomentowała nowinę Elissa. Ton głosu mógł sugerować, że kobieta niczym słodka idiotka zacznie trzepotać rzęsami i podkręcać loka. Próżno jednak było czekać, miast tego w oczach pani kapral dał się dostrzec dziwny błysk.
- Przy skałach źle nam się ustawiać - stwierdziła rzeczowo Lisica. - Otoczą nas wilki, przyprą do skał i będziemy w potrzasku. Lepsze będzie jakieś wzniesienia
- Tam. -
Zaproponował Litwor i ruszył w kierunku wyniesienia terenu, za którym od dłuższej chwili się rozglądał, na samym jego środku wbił pochodnię w ziemię, tak żeby mieć wolne ręce.

Wycie narastało wprawiając poranne powietrze w drganie, które zdawało się docierać do serc wybrańców zmieniając je w bryły lodu. W bryłach owych tliła się jednak nadzieja iż zwierzęta, które na ich spotkanie zostały wysłane będą zwykłymi przedstawicielami swej rasy. Szybkie, waleczne jednak znajome, możliwe do zabicia, nie niosące ze sobą koszmaru, jaki nawiedził ich w obozie. Była to jednak nadzieja płonna, o czym przekonać się mogli gdy pierwsza z bestii wysunęła swój pysk z mroku lasu. Na pierwszy rzut oka nie budził on grozy. Owłosiony był w sposób typowy dla swej rasy, jedną tylko parę oczu posiadał, a kły, mimo iż groźne, nie były większe niż te, które szczerzył Nivio. Gdy jednak za pyskiem pojawiła się reszta wilczego cielska, oddechy niektórych zamarły w piersiach. Łuski zastąpiły sierść, łapy ozdobione były szponami, a ogon zwijał się i co rusz kłapał paszczą jaka się na jego końcu znajdowała. Był to zaś tylko pierwszy okaz z tuzina, które wyszły na polanę. Każdy z nich miał w sobie coś z wilka, żaden jednak w pełni tego zwierzęcia nie przypominał. Dwa ogony, kły długości sztyletów, sierść pokryta łuskami, wciąż żywymi larwami.


Błoniaste skrzydła gotowe w każdym momencie wznieść ich właściciela nad głowy nieszczęśników. I ten głos, który wbijał się w umysły, krusząc te resztki nadziei która jeszcze się ostała.
- Wybrańcy… Chodźcie, stańcie twarzą w twarz z mymi dziećmi. Chodźcie wy, którzy uwierzyliście w kłamstwa jakimi was nakarmiono. Chodźcie i zmierzcie się z prawdą.
Ostatnie słowa ukoronowało śmiech, w przeciwieństwie do głosu, kobiecy.
- Zabijcie ich, rozszarpcie. Niech ich krew nakarmi tą ziemię. Ku chwale pana mego, ruszajcie.
I nim głos w pełni zdążył z niknąć z ich umysłów, wilki ruszyły.









Kred Windath



Dzień pierwszy i drugi minęły spokojnie. Podróż przebiegała wedle planów, które Oren przedstawiła Kredowi nim opuścili bramy Omarum. Ich droga z początku Szlakiem Morderców wiodła, nie minęła jednak dnia połowa, a dziewczę owe skierowało wierzchowca na Stepy Sylefa, w dzikie i piękne okolice, które z rzadka jedynie okraszone były ludzkimi siedzibami. Dzieci Pana Wiatrów wolały bowiem żyć poza granicami miast, wolni, nie skrępowani zasadami. Najwyraźniej podobne zasady wyznawała i Oren, gdyż bez wątpienia jej nastrój uległ pewnej poprawie gdy tylko przekroczyli bramy stolicy. Nie znaczyło to jednak iż nagle zapałała miłością wielką do swego towarzysza. Ot miast rzucać mu niezbyt przyjazne spojrzenia, ograniczyła się do względnej obojętności, a czasami nawet łagodnego przyzwolenia na jego przy jej boku obecność.

Gdy zawitali do Targalen, noc w pełni zdążyła przejąć władzę nad światem, spychając w przeszłość dzień drugi ich podróży. Mimo iż powitały ich zamknięte bramy to jednak wystarczył drobny gest dłoni by ta, przed którą stanęli, otwarła się na oścież. Również z noclegiem nie było problemu, gdyż Oren, bez pytania Kreda o zdanie, skierowała swe kroki ku świątyni Denary, Pani Wody. Tam też spędzili noc i tam zastał ich kolejny, okraszony promieniami słońca, poranek.

Kred, który zaraz po śniadaniu postanowił udać się na mały spacer po stolicy, dość szybko został z owego spaceru ograbiony. Jakim cudem młoda panna znalazła go w zaułku zielarzy, tego wiedzieć nie mógł, bez wątpienia jednak nie miała ona zamiaru pozwolić mu na dłuższe w nim przebywanie.
Tak więc opuścili Targalen dnia trzeciego i zagłębili się w mrok Odwiecznej Puszczy, kierując swe wierzchowce ku Sidłom Rozetty.

To właśnie pod koniec owego dnia, gdy ich droga zbytnio ku Złotym Piaskom się zbliżyła, miejsce miała przygoda, która skruszyła nieco lody i pozwoliła na delikatne ocieplenie panujących między nimi stosunków. Stało się to wieczorem późnym, gdy rozbiwszy obóz, rozpaliwszy ogień i posiliwszy się (Kred jedynie, gdyż jego towarzyszka najwyraźniej nie potrzebowała jadła by istnieć), udać się mieli na spoczynek (ponownie Kred jedynie snu miał zażyć gdyż Oren go nie potrzebowała) gdy do uszu ich dotarł dźwięk przypominający ni to wycie, to jęk, to znów krzyk zwierzęcy. Oren ze spokojem przywitała ów dźwięk, uśmiechając się przy tym i na Kreda spoglądając.
- Zobaczmy zatem do czego zdolny jesteś - oznajmiła mu spokojnie, zupełnie nie przejmując się odgłosem zbliżającym się ku nim niebezpieczeństwu. Wkrótce Kred miał się na własne oczy przekonać jaka to próba go czekać miała gdy istota, która wydawała owe potępieńcze dźwięki ukazała się ich oczom, skąpana w blasku księżyca.



***

Szczęściem Kredowi udało się przeżyć by zobaczyć na własne oczy wschód słońca oznajmiający światu iż oto rozpoczął się czwarty dzień jego wyprawy z polecenia Odwiecznych. Dalsza podróż przebiegła bez większych problemów aż do chwili gdy rankiem dnia piątego natknęli się na ślady po obozie.
- Są niedaleko, mogę już wyczuć drzemiące w nich łaski Odwiecznych. Chodźmy - zarządziła jego przewodniczka po czym poprowadziła go w stronę lasu, który miał kryć w sobie Sidła. Przedzieranie się przez niego do przyjemnych nie należało. Co prawda roślinność zdawała się unikać kontaktu z parą podróżników jednak atmosfera jaka panowała wśród pni starych drzew, ciążyła im niczym mokry koc zarzucony na głowy.
- Przed nami jest grupa - oznajmiła w pewnym momencie Oren, przystając i wskazując przed siebie. - Dołączymy do nich.
Wkrótce stało się jak rzekła, gdyż nie trwało to długo nim natknęli się na stojącą w miejscu grupę ludzi w których skład wchodził kapłan i dziewczynka.



Hassan Maik, Khaidar Sentis



Las, mimo iż słońce wstało jakiś już czas temu, wciąż pogrążony był w półmroku, który sprawiał iż miało się wrażenie że noc wciąż trwa, a wraz z nią trwa koszmar. Tropienie grupy, która wyruszyła na poszukiwania nie należało do prostych. Ślady raz po raz zanikały, zmieniały kierunek, lub rozchodziły się na wszystkie strony. Sprawy nijak nie ułatwiało powarkiwanie, krakanie, szmery wszelkiej maści, a każde z nich podejrzane i nie ujawniające swego pochodzenia. Rena starała się trzymać prosto i prowadzić niewielką grupę, jednak jej kroki z każdą chwilą stawały się mniej pewne, chwiejne i chaotyczne. Nie pomogły modlitwy kapłana ani zioła czy mikstury. Wydawało się iż to sam las wysysa resztki sił z endaryjskiej wojowniczki. Wreszcie jej żelazna wola poddała się zmuszając ją do zatrzymania.
- Dalej musicie iść sami - oznajmiła stanowczym głosem, który nie pozostawał cienia szansy na jakikolwiek sprzeciw. - Misja jest najważniejsza.
Nim jednak jej słowa przebrzmiały, rozległ się miły dla ucha, aczkolwiek pełen powagi, głos:
- Nie wolno wam zostawiać nikogo za sobą. Nie, póki jeszcze żyje i szansa jest na to, że wesprzeć zdoła cel waszej wyprawy.
Młoda, czerwonowłosa dziewczyna, wyłoniła się z pnia drzewa, przy którym grupa się zatrzymała. Nymph zareagowała natychmiast budząc tkwiącą w niej magię i formując ścianę wody, która oddzieliła ich od nieznajomej. Lorett dobyła swego miecza, gotowa w każdej chwili stanąć do walki w obronie swych towarzyszy.
- Kim jesteś - słabym głosem zapytała Rena.
- Nie kim, a czym - odezwała się Nymph, po czym opuściła zasłonę. - Nie ma sensu się bronić. Jeżeli nas zaatakuje to i tak nie mamy najmniejszej szansy na obronę. Więc - zwróciła się do nowoprzybyłej - czym jesteś?
- Towarzyszką - odparła tamta, wskazując na stojącego za nią mężczyznę. - Wybrano go by wspierał tą grupę, mnie zaś bym go chroniła. Nie zamierzam was atakować o ile nie zagrozicie zdrowiu jego lub życiu.
Skłoniła głowę przy tych słowach, całkiem ignorując zarówno podejrzliwe spojrzenia jak i nagie ostrza.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 15-10-2015 o 23:07.
Grave Witch jest offline  
Stary 16-10-2015, 19:46   #42
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Innowator w całkiem nieinnowacyjny sposób posługiwał się naostrzonym kijem, by opiec nad ogniem ostatni kawałek solonego mięsa zakupionego w stolicy. Podróż, pomimo zaawansowanego wyposażenia dawała mu się we znaki. Już od dawna nie ruszał się ze swojej pracowni, a najdalsze wycieczki, jakie ostatnio organizował, kończyły się na karczmie znajdującej się nieopodal “Maszyn Kreda”. Postój mijał dość spokojnie. Windath nauczył się już ignorować obecność Oren, którą nie traktował jak człowieka (którym do końca nie była), a jako zło konieczne, by dotrzeć do owej wesołej drużyny wybrańców, z którą miał się połączyć.
Niezidentyfikowany dźwięk rozdarł spokój wieczoru. Kred instynktownie zacisnął dłoń na rapierze i począł intensywnie wpatrywać się w mrok roztaczający całun ciemności wokół ich obozowiska. Na dodatek złośliwe komentarze półboginki wcale nie wprawiały go w dobry nastrój.
I oto wyłoniła się, bestia, o której istnieniu Kred nie miał dotąd pojęcia. Z wyglądu przypominająca przerośniętego kota z długimi na łokieć, może dwa kłami i pazurami zdolnymi zapewne do rozerwania swej ofiary na równe kawałeczki.
Kred odskoczył, przewracając się na zad i począł sunąć niczym krab, jak najdalej od bestii. Zatrzymał się jednak, nim przekroczył krąg światła rzucanego przez ognisko. Szybko zdał sobie sprawę z tego, iż zwierzęta z reguły nie przepadają za ogniem i właśnie ten żywioł powinien utrzymać jego skórę w całości. Wstał więc czym prędzej i podszedł do Oren, wyciągając przy tym rapier.
- Co to za potwór? Nie wygląda naturalnie - przemówił do ognistowłosej towarzyszki, uważnie obserwując zachowanie kotopodobnego.
- To Agrach - odpowiedziała mu po chwili. Jej spojrzenie również śledziło zwierzę, jednak nie krył się w nim ani strach ani też niepokój. - Zwykle spotkać je można w pobliżu Złotych Piasków, jednak nie tutaj, a bliżej gór. Jest jak najbardziej istotą naturalną, stworzoną z magii tej krainy.
- Skończ już z tą magią. Lepiej powiedz mi, czemu napada ludzi przy ogniu, skoro może spotkać więcej zwierzyny w lasach. I jak tego stwora odstraszyć? - Kred starał się zachować względnie zimną krew, jednak już od dawna jego życie nie było zagrożone, toteż musiał się przystosować do nowej sytuacji.
Oren najwyraźniej nie zamierzała komentować słów Kreda tyczących się magii. Zamiast tego odpowiedziała na drugie pytanie.
- Boi się i jest głodny. Zwabił go ogień więc przyszedł sprawdzić czy nie wiąże się on z łatwym posiłkiem. Ty zaś najwyraźniej wyglądasz dość smakowicie - dodała ze śmiechem.
- A ugryź się w but - odpowiedział na jej ostatni komentarz. - Czy twoi Odwieczni nie wiedzą, że nigdy nie zabiłem żadnego stworzenia? Jestem cholernym inżynierem, nie myśliwym! - Windath nie przestawał lustrować stworzenia, wyciągając dość niezgrabnie rapier przed siebie. - Jest jakiś sposób, poza oczywistym mordem, by się go pozbyć?
- Oczywiście, że wiedzą. Nie pamiętasz już co usłyszałeś w swoim warsztacie? Masz być uzupełnieniem drużyny, a nie kolejną osobą wymachującą mieczem. Odłóż więc ten rapier i zacznij myśleć. Znajdź sposób by przeżyć. Nie czekaj aż zostanie ci on podany na tacy.
- Co z ciebie za pomocnik? - rzucił bez przekonania. Po chwili jednak opuścił broń, wziął wdech i począł się rozglądać po obozowisku. Musiał przeanalizować sytuację. Mieli do czynienia z głodnym, zdesperowanym zwierzem. Jednak żadne zdrowe przy umyśle stworzenie nie jest samobójcą. Wystarczy więc tylko pokazać napastnikowi, że nie znajdzie w mizernym ciele Kreda swej ofiary. - Dam sobie radę - rzucił do siebie, po czym ostrożnie podszedł do swoich bagaży. Kilkoma płynnymi ruchami wydobył okrągłą buteleczkę wypełnioną jakąś cieczą. Przez szyjkę naczynia przepuszczony został materiał, który wystawał poza butelkę. Inżynier obsługiwał się ze specyfikiem bardzo ostrożnie, robiąc wszystko, by go nie upuścić. Podszedł z nim do ogniska, a następnie podniósł leżącą luźno gałąź i odpalił ją od ognia. Ostrożnym ruchem przyłożył tlący się koniec gałęzi do szyjki naczynia i spowodował kolejny zapłon, tym razem kawałka szmaty.
- Nie chcę cię zabić, więc przyjmij to jako ostrzeżenie. A teraz wynocha stąd! - krzyknął, robiąc zamach i rzucając naczyniem w stronę agracha.

Bestia umknęła przed lecącym pociskiem dosłownie w ostatniej chwili. Gniewnie rycząc, zaczęła się oddalać od ściany ognia, która przed nią wyrosła, najwyraźniej nie zadowolona z owej atrakcji ani też zapachu, który wdarł się w jej nozdrza.
- Musisz się bardziej postarać - orzekła Oren wstając i ruszając w stronę zwierzęcia. - Agrach lubi ogień, już o tym mówiłam. Płomienie go nie wystraszą, nie boi się także hałasu. Masz jeszcze jakieś pomysły czy też mam ci oszczędzić męki i załatwić sprawę własnoręcznie?
- Szkoda, że twoja paplanina go nie wystraszy - rzucił gniewnie, widząc, że żywy ogień nie sprawdził się, tak jak zakładał.
Musiał przyznać, że jest kompletnie nieprzygotowany do walki z bestiami. Nie miał ani ubitego woła, którego mógłby poświęcić jako przynętę, ani specjalnej broni przewidzianej do walki z takimi szkaradami.
Spojrzał natomiast w stronę Oren, która jak gdyby nigdy nic podchodziła w stronę kota. Ten natomiast nawet nie zwrócił na nią uwagę, wciąż okrążając ognisko i jakby szykując się do wypadu.
- Szlag by to - przeklął, komentując własną sytuację. Zrozumiał, że Oren, gdyby tylko chciała, pozbyłaby się zwierza zapewne skinieniem palca. Tak to osoby parające się magią miały w zwyczaju. Nie mógł na to pozwolić, gdyż tym samym magia zwyciężyłaby nad nauką.
Nie boi się ognia ani hałasu - powtórzył w myślach, oceniając przeciwnika. Nie dysponował ani magią, ani wiedzą, ani innym środkami. Cóż więc mógł zrobić? Musiał uciec do ostatecznego rozwiązania. Rozgadana Betty - powiedział w myślach. Ukatrupię tego kota, albo zginę, próbując. Tak myśląc, szybkimi ruchami dobrał się do specjalnego pokrowca przykrytego bagażami. Wydobył z niego kuszę, na której wierzch przymocował pudełko. Przygotowany w ten sposób, zrobił kilka kroków w stronę agracha i mierząc do niego z niespotykanej broni powiedział: - Nie pozostawiasz mi wielkiego wyboru. Albo ja, albo ty, brachu. - W tym momencie zaczął kręcić za pokrętło znajdujące się z boku kuszy, a ta zaczęła pluć bełtami w zaskakujący sposób, jakby nie przerywając swego ognia. Oświetlenie co prawda było niekorzystne oraz Kred nigdy nie przeszedł szkolenia bojowego ze swoim prototypem, ale miał nadzieję, że kilka bełtów wbitych w zad stworzenia skutecznie je wystraszy.

Pierwsze bełty nie trafiły celu, wzbudzając jedynie kurz, w miejscach, w których się wbiły. Kolejne jednak raz za razem wbijać się poczęły w sierść bestii, docierając do ciała i powodując ból. Bólu zaś agrach zdecydowanie nie lubił. Ni to prychnięcie, ni wycie, wydobyło się z jego gardła, pełne skargi na niesprawiedliwość tego świata. Wycofywać się jednak zaczął coraz bardziej w mroku nocy się kryjąc. Wkrótce po jego obecności nie ostał się ślad, nie licząc wciąż i wciąż na nowo rozlegającego się płaczu rannego zwierzęcia. Zabić bowiem Kred go nie zdołał.
- Brawo - Oren klasnęła w dłonie, jednak jej mina nie wyrażała owego zachwytu. - Udało ci się zranić niczego bogom winnego zwierza. Doprawdy… - Pokręciła głową wyraźnie nie zadowolona ze swego Wybrańca.
- Ach tak? - zapytał, z trudem łapiąc oddech i pozwalając, by ogromny zastrzyk adrenaliny powoli zaczął ustępować miejsca trzeźwemu myśleniu. - A w czym ja zawiniłem, do cholery, twoim bogom? - spojrzał na nią poirytowany. Nienawidził ją za to, że przez cały czas bawiła się nim. Bardziej jednak nienawidził tego, że nie mógł nic z tym zrobić. Wymontował więc pudełko ze swojej broni i zapełnił je nowymi bełtami. Następnie całość spakował do pokrowca. Kiedy Kred stwierdził, że nic mu na razie nie grozi, wrócił do ognia i spalonego kawałka mięsa, który zapomniał w porę wyciągnąć. Skrzywił się i odrzucił posiłek poza krąg obozowiska. Tym razem musiał zadowolić się sucharami.
- A co miałem zrobić? Zaprosić go do ognia, pogłaskać i poczęstować prowiantem? - pokręcił głową. - Nie wyglądał na udomowionego. - dodał, przymykając oczy i próbując się rozkoszować trudnym do przeżucia posiłkiem.
- Dokładnie to powinieneś zrobić - oznajmiła mu Oren, zupełnie nie zrażona jego słowami. - Agrachy lubią ogień - powtórzyła po raz trzeci - lubią też drapanie. Ten, który nas odwiedził nie był udomowiony, fakt. Był jednak typowym przedstawicielem swego gatunku. Łagodnym, stroniącym zwykle od ludzi, żywiącym się ogniem i popiołem, stworzeniem.
Gdy skończyła mówić wydała z siebie długi, drażniący uszy gwizd. W odpowiedzi, na którą trzeba było chwilę poczekać, dało się słyszeć podobny dźwięk.
- Teraz bądź tak miły i nie sięgaj po broń - ni to poprosiła, ni też rozkazała. - Dodatkowo go tylko wystraszysz - dodała.

O kim zaś mowa była, można się było przekonać po chwili, gdy dobrze już znana z widzenia bestia ponownie pojawiła się na granicy ich małego obozu. Tym jednak razem, zachęcona wyciągniętą dłonią i cichymi, łagodnymi w swym brzmieniu pomrukami, została zaproszona w okrąg światła, jakie dawało ognisko.
- Możesz go podrapać, ja zajmę się tymi bełtami i szkodami jakie wyrządziły. - Bestia, której to Oren sięgała jedynie na wysokość głowy, posłusznie podeszła i zaległa u jej stóp. Spojrzenie agracha utknęło w ogniu, jednak nie zamierzał najwyraźniej rzucać się na niego ani wykonywać gwałtownych ruchów, całkiem będąc pod wpływem cichego mruczenia dziewczyny.
- Jesteś nieskończenie szalona - skomentował Kred, kręcąc głową, kiedy Oren zaprosiła kotowatego do ogniska. Przez chwilę się im przyglądał, nad czymś się zastanawiając. W końcu wziął głęboki wdech i rozluźnił się. - Zostaw, znam się na tym - powiedział, kiedy jego towarzyszka zaoferowała się do uzdrowienia agracha. Pomysł z głaskaniem go najwyraźniej nie przypadł inżynierowi do gustu.
Windath, jakby nieobecny, po raz wtóry podszedł do swoich bagaży i wyciągnął z nich torbę, w której trzymał podręczną apteczkę wraz z przyrządami. Rozkładając swój kramik obok stwora, przeszedł go wzdłuż i wszerz, oceniając, jakie szkody mu wyrządził.
Nie wierzę, że to robię - pomyślał, wyciągając potrzebne przyrządy, bandaże i maści. Nie był co prawda weterynarzem, ale w tych czasach trzeba było znać się na wszystkim.
- Jesteś w stanie go jakoś przytrzymać? - zapytał, zbliżając się dłonią w stronę bełtów, których musiał pozbyć się ręcznie.
Dziewczyna skinęła głową, dając znać swemu towarzyszowi, że owszem, jest w stanie utrzymać bestię w stanie nieruchomym. Mruczenie przybrało na sile zamieniając się jednocześnie w delikatną, senną melodię. Agrach w odpowiedzi rozwarł szeroko swą paszczę, dając Kredowi możliwość podziwiania ostrych niczym verońska stal, kłów. Następnie zaś złożył on łeb na ziemi i przymknąwszy ślepia, odpłynął unoszony kołysanką Oren.
- Tak brachu, widzę, że mógłbyś mnie pożreć w całości - skomentował, spoglądając na jego imponujące kły. Zaraz jednak wziął się do pracy, ostrożnie wyciągając bełty i upewniając się, że nie pozostał po nich ułamany grot. Następnie otwarte rany polewał dziwnie pachnącym specyfikiem, który jak wiedział, zabijał przejawy zakażenia, a następnie smarował je maściami gojącymi. Z bandażowaniem był mały problem, bowiem cielsko stwora było pokaźnych rozmiarów. Zastosował więc swoje innowacyjne bandaże punktowe pokryte po brzegach mocnym klejem. Dzięki temu udało się ozdobić agracha w niewielkie łatki, pokrywające jego skórę. Zakażenie, jak wierzył Kred, nie miało prawa się wdać. Maść gojąca natomiast powinna ułatwić scalanie się tkanki w ciągu maksymalnie dwóch, trzech dni. Biorąc pod uwagę, że nie jest to człowiek, ani żadne przeciętne zwierzę, z którym innowator miał do czynienia, czas gojenia się ran mógł być różny. Co do opatrunku - agrach mógł go zdrapać sam, bądź odpadnie samoistnie po jakimś tygodniu.

Podczas swojej operacji Kred ukradkiem rzucał spojrzeniem na Oren, która standardowo stanowiła dla niego zagadkę. Nigdy nie był do końca pewien, o czym myśli i jakie są jej prawdziwe odczucia. Nie znał kołysanki nuconej przez dziewczynę, ale musiał przyznać, że działała, tak jak powinna. Wkrótce też beztroski stan udzielił się i jemu.
Upewniając się, że wszystkie rany agracha są wymyte i opatrzone, spakował swój sprzęt i omył ręce splamione krwią poświęcając porcję wody z bukłaka. Wrócił do swoich bagaży, a następnie spojrzał na tamtą dwójkę. Piękna i bestia - pomyślał, uśmiechając się pod nosem. Kot drzemał sobie w najlepsze, jakby zapominając, że przed chwilą próbowano go pozbawić życia, a półboginka, czy Oren, jak ją nazywano, siedziała tuż przy nim w blaskach ogniska nucąc swoją kołysankę.
Co ja wyprawiam - pytał po raz setny i po raz setny nie otrzymał odpowiedzi. Zamiast tego usiadł naprzeciwko ich. Poczuł się zmęczony podróżą i przygodami dnia. Nie był jednak pewien, czy powinien teraz zasnąć. Czy nadal był bezpieczny, jak mogło się wydawać?
Oren przyglądała się mu, nie przerywając kołysanki. Chwila ta nie mogła jednak trwać wiecznie.
- Dobrze sobie poradziłeś - odezwała się wreszcie, wyrażając, pierwszą bodajże, pochwałę. [i]- Wielu zostawiłoby całą tą pracę osobie, która włada magią leczącą. To proste i oszczędzające czas oraz energię wyjście z sytuacji. W dodatku to stworzenie zostało z owej mocy stworzone. Czar zapewne zadziałałby nawet gdyby czarujący nie bardzo wiedział, co powinien robić. Powoli zaczynam rozumieć, dlaczego to na ciebie padł wybór. Czeka cię jednak jeszcze wiele chwil takich jak ta. Spotkasz też na swojej drodze stworzenia, które powstały przy użyciu magii, a które bynajmniej nie zlękną się twych bełtów. Czy zdolny zatem jesteś do tego by zaakceptować prosty fakt, iż magia bywa niekiedy, w dobrych rękach, przydatna? Czy jesteś w stanie zaprzestać swego oporu na ten krótki czas w twoim życiu gdy zależeć ono będzie w dużej mierze właśnie od tej mocy?
Agrach poruszył się nieznacznie, chrapnął, jednak nie zbudził się mimo iż nie docierało do niego owo mruczenie, które pogrążyło go w owym śnie. Może też i docierało tylko Kred nie był w stanie go usłyszeć.
- Agracha zraniłem ja, więc też na mnie spoczywała odpowiedzialność, by się o niego zatroszczyć. Nie znałem jego zwyczajów i nie obwiniam się o to. Wiele jest na tym świecie rzeczy i zjawisk, o których nie mam pojęcia. W końcu ciężko winić niewiedzę - odpowiedział Kred, zastanawiając się nad resztą wypowiedzi Oren. Nie czuł już głodu, toteż spakował swojego niedojedzonego suchara.
- Jak widzisz, człowiek nieobdarzony zdolnościami magicznymi potrafi sobie poradzić w różnych sytuacjach. Nie mówię jednak, że zawsze będę w stanie przeciwstawić się siłom złego. Wciąż się zastanawiam, jak mam poradzić sobie ze sługami waszego złego braciszka. Jestem jednak przekonany, że rozum i spryt zawsze będą w stanie wybrnąć z sytuacji, kiedy ślepa wiara i podążanie za wolą narzuconego przez siebie mistrza sprowadzą cię do zagłady - przemawiał dalej, wpatrując się w płomienie, z których, czy to świadomie, czy nie, zaczęło się formować oblicze Oren z jej szmaragdowym spojrzeniem. Na odpowiedź tej fatamorgany Windath przymknął oczy, dokańczając swą wypowiedź: - Nauka i wiedza stanowi wyzwolenie z okowów iluzji i ułudy sztuczek magicznych - powiedział, zaciskając powieki i marszcząc brwi, by po otworzeniu oczu ponownie zatopić spojrzenie w językach płomienia. - Rozum ludzki jest przeciwwagą dla wszelkich ułatwień proponowanych przez magię. Z każdej sytuacji da się jakoś wybrnąć, jeśli się posiada wiedzę i umiejętności. Magia, choć wydaje się ułatwieniem, tak naprawdę wszystko komplikuje. Życie ludzi byłoby znacznie lepsze, gdyby Odwieczni i cała ich magia zostawiła ich w spokoju - zakończył, wstając i szykując swoje posłanie. W końcu uznał, że nic mu już nie zagraża. Kotowaty, jak wywnioskował inżynier, był pod kontrolę Oren, a ta z kolei miała za zadanie dostarczenie Kreda całego do grupy wybrańców. Do tego czasu powinien czuć się względnie bezpieczny.
Dając więc upust swemu zmęczeniu, ułożył się na kocu posyłając ostatnie spojrzenie w stronę ognistowłosej i jej pupila.
- Gdyby magia Odwiecznych odeszła cała ta kraina przestałaby istnieć, a z nią wszystko co żyje w jej granicach. Nie jest to ułuda, a prawda, którą może i ciężko przyjąć, jednak nie zmienia to faktu, że istnieje.
Głos Oren dotarł do Kreda, gdy ten zdążył już znaleźć się na granicy snu z jawą. Był cichy, łagodny i nieco w brzmieniu do owej kołysanki podobny. Były to też ostatnie słowa jakie padły tego wieczory, gdyż nie sposób było się oprzeć mocy usypiającej melodii, nawet komuś takiemu jak innowator Windath.

Rankiem, gdy ponownie otworzył oczy, agracha już nie było. Nie było także pozostałości po ognisku. Miast tego na jego miejscu unosiła się ognista kula, przeganiając poranny chłód i broniąc dostępu mgle, która unosiła się nad ziemią. Oren stała przy koniach, przygotowując je do dalszej drogi.
Kiedy Kred się ocknął, przez pierwsze chwile nie był w stanie stwierdzić, czy wydarzenia dnia poprzedniego były tylko snem. Usiadł na swoim posłaniu i bacznie zlustrował okolicę. Ogniste zjawisko - nie był do końca pewien, z czym ma do czynienia - przykuło jego uwagę. Jednak szybko sobie uświadomił, że ma do czynienia po prostu z magią, co też dyskwalifikowało owe zjawisko z jego listy do naukowego uzasadnienia. Brak agracha, o ile faktycznie zeszłej nocy napotkał to magiczne stworzenie oraz pozostałości ogniska nie zajmował już jego myśli. Cieszył się, że nie musi już oglądać dziwne stworzenie. Zaraz jednak sobie przypomniał słowa Oren, która tłumaczyła mu, iż agrach żywi się ogniem i popiołem, co zresztą dla biednego inżyniera było już totalnie niewytłumaczalne. Tak czy owak, bestia się zmyła, nie pozostawiając ich nawet z kupką popiołu.
Półboginka, jak mógł się tego po niej spodziewać, nie rozpalała nowego ogniska, zamiast tego posłużyła się swoją magią. Jakkolwiek Kred nie krytykowałby ułatwiania sobie życia siłami nadprzyrodzonymi, to ciepło z kuli ognia biło prawdziwe i całkiem miło grzało. Zawsze to lepsze niż pobudka w szronie.
Kiedy wyszukał swą towarzyszkę wzrokiem, chciał najpierw stwierdzić, iż jest rannym ptaszkiem, jednak zaraz też sobie przypomniał, z kim ma do czynienia. Ta owa powłoka ludzka, iluzja, za którą nie krył się prawdziwy człowiek, a niewytłumaczalne przez logikę siły sprawiała, że czasem zapominał, iż nie podróżuje z kobietą. Ogólnie rzecz ujmując.
- Kotek się nawet nie pożegnał? - zawołał do niej, zbierając się z ziemi. Nie żeby zależało mu na wspomnianych pożegnaniach. Chciał po prostu jakoś zacząć konwersację.
- Agrach czai się gdzieś w pobliżu - odparła mu Oren, przerywając swe zajęcie i zwracając się w jego stronę. - Po śniadaniu uznał najwyraźniej, iż woli zachować pewien dystans jednak wciąż tu jest i nas obserwuje.
Słowa Oren wcale nie rozweseliły innowatora. Miał nadzieję, że zwierz zostawi ich w spokoju i pójdzie szukać szczęścia gdzieś indziej. Kred przemilczał więc tę kwestię i ruszył do swoich bagaży, by wydobyć resztki wczorajszych sucharów. Ognistowłosa wyglądała na gotową do drogi, ale Windath był tylko prostym człowiekiem, któremu ciężko się podróżowało z pustym żołądkiem.
- Da się na tym jakoś zagrzać wodę? Chętnie wypiłbym napar herbaciany, ale ktoś zeżarł nasze ognisko - zapytał, zwijając posłanie i siadając obok swoich torb.
Mimo iż Oren nie uczyniła żadnego gestu, kula ognia obniżyła się tak, iż jej płomienie niemal dotykały ziemi. Następnie zaś poczęła się spłaszczać by w końcu uformować platformę, na której z pewnością mógł się pomieścić kociołek, czy też czajnik, w zależności od tego, czym się dysponowało.
- Możesz śmiało postawić na nim wodę - oznajmiła mu jego towarzyszka. - Jeżeli chciałbyś zjeść coś lepszego niż suchy chleb mogę przywołać królika lub przepiórkę. Nie powinieneś tracić sił przez brak odpowiedniego jadła. Do najbliższej wioski dotrzemy jednak dopiero koło południa.
Zanim odpowiedział na propozycję towarzyszki, najpierw wydobył ze swoich torb czajnik z gwizdkiem, a następnie wypełnił go w części zapasem wody. Z tak przygotowanym naczyniem podszedł nieco niepewnie w stronę ognistego tworu Oren i ostrożnie go na nim odłożył. Miał nadzieję, że jego ulubiony czajnik nie ulegnie zniszczeniu.
- Nie musisz się wysilać, poradzę sobie - odrzekł, zatapiając zęby w twardym posiłku.
Jeszcze tego mi brakowało, żebym żarł magiczne króliki - pomyślał, spoglądając z niechęcią w stronę Oren.
Mógł właściwie przygotować pułapki - na czym znał się doskonale - i samemu coś upolować. Nie chciał jednak opóźniać wymarszu, więc obiecał sobie, że jeśli natrafi się okazja, ustrzeli coś po drodze.
- Upór dziecka - zganiła go Oren, jednak nie naciskała. - Do Sideł został nam dzień jazdy. Od tej chwili będziemy musieli uważać. Im bliżej tego miejsca, tym droga stawać się dla nas będzie mniej bezpieczną.
- Zostałem już przez was poinformowany, że mogę stracić na tej misji życie, więc na razie niczym mnie nie zaskakujesz - odpowiedział z przekąsem, żując suchara i starając się nie stracić przy tym uzębienia. Przez kilka chwil milczał, jednak w końcu zapytał - Co z tymi moimi towarzyszami? Wiesz, ci Wybrańcy, których wciągnęliście w to bagno. Kim oni są?
- To przedstawiciele różnych profesji i stanów. Wybrani zostali przez wzgląd na zalety jakimi dysponują. Niektórzy z nich nie zdają sobie zapewne sprawy dlaczego tak się stało. Nie jestem jednak w stanie powiedzieć ci zbyt wiele. Do chwili, w której mnie wezwano, nie interesowałam się zbytnio tymi istotami. Moje zadanie nie na tym polega. Wkrótce jednak sam się przekonasz jakiego rodzaju są ludźmi.
- Mam nadzieję, że mają w sobie więcej wiary ode mnie, bo w przeciwnym wypadku możecie już spisać tę misję na stratę - powiedział, uśmiechając się słabo.

Przez jakiś czas nie odzywał się już wcale, czekając, aż woda będzie gotowa. Co też się wkrótce stało. Musiał przyznać, że ogień Oren działał lepiej od standardowego. Ale to przecież były tylko magiczne sztuczki i w ogóle nie powinien o tym rozmyślać. Zamiast tego wstał i ruszył w stronę gwiżdżącego czajnika, który swym wysokim dźwiękiem przeszył okolicę. Już po chwili Kred wrócił do swoich bagaży, trzymając w dłoniach kubek z przyjemnie pachnącym naparem.
W pewnym momencie poczuł, że coś go uwiera w plecy. Odkładając naczynie, odwrócił się i sięgnął ręką do swojej torby, by po chwili wydobyć z niej sztylet, który wręczyła mu Oren jeszcze w jego warsztacie.
- A to? - zapytał, wyciągając przedmiot w jej stronę. - Ma jakieś specjalne zastosowanie, czy po prostu brakło wam już mieczy, by wyposażyć swych wybrańców?
- Ostrze to potrzebne będzie do odprawienia rytuału - wyjaśniła Oren. - Przyda się także do walki z siłami przeciwnika. Jego moc nie leży bowiem w sile samego metalu, a w tym co tkwi w jego wnętrzu.
- Nie będę wypytywał o szczegóły. Najważniejsze, by okazał się przydatny, kiedy będzie to wymagane - mruknął, odkładając sztylet na swoje miejsce i biorąc się z powrotem za napar.
Cisza, która zapadła nad ich obozowiskiem, pozwoliła mu się w spokoju rozkoszować własnoręcznie przygotowanym ekstraktem. Pobudzony liśćmi herbacianymi z względnie zapełnionym sucharami brzuchem, ruszył jeszcze w pobliskie krzaki, by po kilku minutach przytwierdzać swe torby do siodła wierzchowca. Bacznie rozglądał się, czy na horyzoncie nie wypatrzy agracha. Jakiś kształt mienił się za pobliskim pagórkiem. Skupiając wzrok na tamtym punkcie, poczuł nieprzyjemne mrowienie. Istota magiczna. Mógł to być przerośnięty kot, albo inna bestia magiczna. Cokolwiek to było, Kred liczył na to, że nie będzie za nimi podążać.
- Gotowa? - zapytał, uśmiechając się szyderczo. Dobrze wiedział, że diabeł, który krył się pod tą ludzką skórą, mógł maszerować bez wytchnienia, ani najmniejszego odpoczynku.
Oren skinęła mu głową dosiadając białą klacz, na której grzbiecie odbywała tą podróż. Następnie zaś skierowała ją w kierunku wschodnim, ku czekającej ich przeprawie przez Płonącą Wodę.
- Jaki następny przystanek? - zapytał, dosiadając swojego wierzchowca o brunatnej maści z białymi plamkami i ruszając za półboginką. Transport załatwiała Oren, toteż Kred nawet nie wiedział, jak wabi się jego zwierz, na którym przyszło mu podróżować. Nazywał go więc po prostu koniem.
- Wioska do której zmierzamy zwie się Tar. Znajduje się ona nad brzegami Płonącej Wody. Tam też przeprawimy się na drugą stronę, wcześniej uzupełniwszy zapasy. Będzie to ostatnie miejsce, w którym będziemy mogli to zrobić. W pobliżu Sideł nie ma bowiem żadnych osad ludzkich.
Oren uznała najwyraźniej iż takie wyjaśnienie wystarczy Kredowi gdyż zakończywszy swą przemowę pogoniła wierzchowca, nie dając inżynierowi możliwości zadania ewentualnych, dalszych pytań.
- Na spotkanie przygody więc - mruknął pod nosem i przyśpieszył, doganiając przewodniczkę.
Z każdym przebytym metrem czuł, że wyjście z pracowni było nawet dobrym pomysłem. Już dawno nie robił sobie takich wycieczek.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 17-10-2015, 20:21   #43
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Kapłan złożył dłonie w modlitwie przyglądając się nowo przybyłym. Wstało słońce, wstał nowy dzień, nowy promień nadziei, a nowy wybraniec i jego towarzyszka nie umknęli przed zbawczym działaniem światła, lecz czy w istocie byli tym za kogo się podawali?
- Witaj synu - powiedział po chwili ciszy by zadać jedno z pytań kontrolnych - Zapewne wiesz jaka jest nasza misja?
Kiedy jakiś czas temu mijali obozowisko, jak się domyślał, wybrańców, Kredowi przeszły ciarki po plecach. Nie spotkali tam żywej duszy. Zamiast tego polankę zatopioną w jakiejś gęstej mazi i posoce oraz istne kopce popiołu. Oren tylko potwierdziła jego przypuszczenia. Były to spalone na proch ciała poległych istot. Bardzo wielu. Nie mogli to być wybrańcy, bowiem ich była zaledwie garstka. Ruszyli więc ich śladem z dużą dozą nadziei.
I tak też natrafili na nich, kiedy małą grupą przedzierali się przez leśny szlak.
- Synu? - prychnął Windath, spoglądając na młodzika w przewiewnych szatach i z długim kijem, który gdyby ów chłopak był jakieś pół wieku starszy, służyłby mu zapewne za trzecią nogę. Jeśli to wybyli wybrańcy, to inżynier musiał przyznać, iż wyglądali beznadziejnie. Wszyscy ranni, brudni, poszarpani i pozawijani w bandaże. Tu rzucił porozumiewawcze spojrzenie swej towarzyszce, którym chciał przekazać swoje krytyczne spostrzeżenia. - Witaj… erm… kapłanie, zgaduję? Moje miano Kred Windath, a ta ognistowłosa istotka to Oren, mój, że tak powiem, anioł stróż - zaczął sztywno dialog, próbując przy tym zrobić jak najlepsze wrażenie. W obecności nieznajomych poczuł się jak ktoś, kto spóźnił się na ważną imprezę i teraz musi się wszystkim przedstawiać, kiedy reszta zna się już bardzo dobrze.
- Wasza misja? Erm… To znaczy nasza, tak, nasza misja. Jeśli mogę być z tobą szczerzy, nieznajomy, to przyznam, że sam do końca nie wiem, co tu jest grane. To, czego się do tej pory dowiedziałem, to to, że mam narażać własny tyłek w imię bandy Odwiecznych, którzy nie mogli sobie znaleźć lepszego zajęcia, jak gnębienie prostych obywateli Lef - odpowiedział na pytanie mężczyzny, uśmiechając się przy tym słabo do zgromadzonych. Ciągle rzucał ukradkowe spojrzenia na Oren. W tej sytuacji była jedyną osobą, którą tu właściwie znał i w jej towarzystwie nie czuł się tak drętwo.
- Kred Windath, wszyscy jesteśmy dziećmi Odwiecznych i jako ich dziecko znajdziesz z nami miejsce. - odpowiedział Hassan - To czego musimy dokonać jest ciężkim chlebem, lecz zostałeś wybrany z powodu. Jestem Hassan Maik, pokorny sługa Sylefa. Powiedz mi, podług jakich talentów Odwieczni obrali Ciebie na Wybrańca?
To powiedziawszy posłał krótkie spojrzenie Renie, mając nadzieję, że jej siły niedługo powrócą. Nie miał zamiaru zostawiać jej na pastwę losu. Jak długo wszyscy z nich oddychali, tak długo nie mógł pozwolić oddać ich na stracenie.
- Kolejne pytanie, drogi Hassanie, na które ciężko jest mi udzielić odpowiedzi - podjął, przyglądając się lepiej zgromadzonym. Musiał przyznać, że poza kapłanem była to raczej drużyna Wybranek, niźli Wybrańców. Jakaś czarnowłosa kobieta w pełnym rynsztunku oraz z imponującym ostrzem. Następnie srebrnowłosa kobieta, która bardziej wyglądała na żołnierza, niż poszukiwacza przygód. Do tego jeszcze jakaś niepozorna dziewczyna z kapturem na głowie, wyglądająca jak jedna z szajki złodziejskiej, które przechadzają się po Lef. I na końcu… mała, białowłosa dziewczynka? Kred poczuł, iż Oren będzie mu musiała wyjaśnić parę spraw.
- Konstruuję zabawki. Na drugi etat dorabiam jako aptekarz - streścił rzeczowo, nie wdając się w szczegóły. Nie poczuł się do odpowiedzialności, by popisać się jakimiś specjalnymi zdolnościami przed grupą Wybrańców. W końcu nie był tu do końca z własnej woli i najchętniej by już zawrócił. - W skrócie tym zajmowałem się w poprzednim życiu, zanim wyruszyłem ratować świat.
- Zatem znajdziesz u nas miejsce. Sługi Szóstego nie są łaskawe i powinniśmy ruszać znaleźć resztę, lecz najpierw, swoim okiem, jak byś mógł, obdarz Renę. - odpowiedział Maik - Mam nadzieję, że Twój drugi etat jest równie dobry jak pierwszy.
Pan Windath musiał przyznać, że faktycznie wyróżniał się w drużynie. Nawet młodszy od niego kapłan i mała dziewczynka musieli wyglądać groźniej od niego. Na wspomnienie prośby od kapłana, Kred rzucił okiem na wspomnianą Renę. Domyślił się, iż chodzi o tą, która była najbardziej poobijana w całej drużynie. Inżynier nie musiał nawet przyglądać się jej ranom, by stwierdzić, że przeszło przez nią istne tornado.
- Pewnie, czemu nie. Skoro mojej towarzyszce udało się doprowadzić mnie w jednym kawałku do waszej wyprawy, to może przydam się na coś. Mam ze sobą parę specyfików, które pomagają przy gojeniu ran - odpowiedział, uśmiechając się słabo do rannej. Osobiście musiał stwierdzić, że w innej sytuacji bałby się do takiej kobiety nawet podejść.
- Mam to zrobić teraz, czy też jesteście właśnie w drodze do następnego obozowiska? I czy tylko tylu Odwieczni zdołali skompletować?
- Jest nas więcej - odpowiedziała Lorett, nadal ani broni nie chowając, ani też nie spuszczając z przybyszy podejrzliwego spojrzenia.
- Teraz jest doskonały moment - odparła ta, którą najwyraźniej Reną zwano.
- Dlaczego jednak ograniczać się do zwykłych ziół kiedy ta tutaj - białowłosa dziewczynka wskazała na towarzyszkę Kreda - mogłaby ją uleczyć w chwilę. Bo mogłabyś, prawda?
Zapytana ograniczyła się do lekkiego skinięcia głową, jednak nie postąpiła nawet kroku w kierunku Reny.
- Kred sam sobie z tym da radę - oznajmiła jedynie.
Innowator rzucił krótkie spojrzenie Oren, nie do końca rozumiejąc, o co jej chodzi. I skąd do cholery tamto dziecko wiedziało, czym ognistowłosa jest - rzuciło mu się na myśl.
- Nie są to zwykłe ziółka. Są to specjalne preparaty opracowane przeze mnie osobiście i przyrządzone przy wykorzystaniu najnowszych technik oraz receptur. Ich działanie jest potwierdzone - odgryzł się Kred, broniąc dobrego słowa swoich medykamentów. - Potrzebuję więc trochę miejsca, kilku koców i misę z wodą najlepiej - podsumował, zdejmując swoje torby z siodła.
- To może jeszcze wygodny fotel, kozetkę i salę z widokiem? - Lorett najwyraźniej nie pałała miłością do nowych towarzyszy.
- Nie mamy na to czasu - odburknęła Nymph. - Nie masz tam jakiś maści czy mikstur leczących? To i kolejna litania do Sylefa powinny wystarczyć.
- Nymph - cichy głos Reny był jej jedyną reakcją na słowa dziewczynki. Widać jednak było, że lada chwila a będą mieli do czynienia z nieprzytomną endariańską wojowniczką.
Kreda zamurowało, jednak szybko poczuł irytację, toteż nieco podniesionym głosem powiedział - To jest teraz moja pacjentka i ja za nią odpowiadam. Więc możecie mi albo pomóc w przygotowaniach, albo przestać przeszkadzać. Nie wiem, idźcie sobie na spacer, czy coś. - Kończąc te słowa innowator podszedł do Reny i zasłonił ją plecami, odgradzając ranną od reszty zebrania. - A ty mała - powiedział, wyciągając palec w stronę białowłosej - nie wtrącaj się, kiedy dorośli rozmawiają, jasne?
- Kred Windath - powiedział surowo kapłan - Powstrzymasz się i swój język nim pojmiesz do kogo mówisz. Tylko głupiec patrzy na to co powierzchowne, miałem wobec Ciebie większe oczekiwania. Czy myślisz, że Odwieczni posłali by dziecko na wojnę? Powinieneś się wstydzić… aptekarzu.
- Posłali mnie, a sam nie wiem, co już jest bardziej dziwne - rzucił ostatnim komentarzem, jednak po chwili umilkł i zrobił głęboki wdech, a następnie wydech. - Może zaczęliśmy ze złej stopy. Nie zrozumiałem po prostu, czemu najpierw prosicie mnie o pomoc medyczną, a następnie mnie za nią potępiacie. Chyba powinniście być bardziej jednogłośni, jako że wszyscy jesteście, a właściwie jesteśmy Wybrańcami - przemówił, wciąż zasłaniając Renę szeroko rozwartymi rękoma, w których trzymał swe torby. - Studiowałem medycynę i wiem, co oznacza przysięga doktora względem swego pacjenta. Więc jeśli już mnie w to wciągnęliście, to może pozwolicie mi pracować?
- Pozwolę sobie powiedzieć, panie Windath, że rozsądniej byłoby zająć się Reną, niż spędzać czas na dyskusjach… - stwierdził oczywisty fakt kapłan.
- Wystarczy - spokojny głos Oren wdarł się w ową kłótnie sprawiając iż na chwilę nawet wiatr w konarach drzew ustał. - Pozwólcie mu zająć się tą kobietą.
Aby dodatkowo podkreślić iż nie zamierza tolerować sprzeciwu, uniosła dłoń. Gdy zaś to uczyniła z otaczających podróżników krzaków poczęły wypełzać drobne gałązki, łącząc się ze sobą ciasno, wirując, by wreszcie utworzyć misę, która następnie wypełniła się krystalicznie czystą wodą.
- O koce zadbać musisz sam, wątpię jednak byś ich potrzebował. Ta kobieta nie cierpi z powodu ran, a z utraty krwi i trucizny krążącej w jej ciele. - Dodała jeszcze.
- Cieszę się, że wreszcie się w czymś zgadzamy - powiedział Kred spoglądając na Oren oraz kapłana. Kiedy ognistowłosa tworzyła w dość spektakularny sposób naczynie z wodą, inżynier zdołał już wypakować swój sprzęt. - To się nazywa higiena pracy - dodał, rozkładając swój koc na ziemi. Następnie poprosił pacjentkę, by się na nim położyła, a pod jej głowę podłożył zwinięty drugi koc. Kolejno zatopił się w swojej torbie z medykamentami. Utrata krwi nie była dużym problemem. Miał tu kilka specyfików, które po zażyciu znacznie przyśpieszały produkcję krwi w organizmie człowieka. Trucizna była jednak czymś bardziej skomplikowany. Musiał ją najpierw zidentyfikować. Wszak nie istniało uniwersalne antidotum, a przynajmniej jeszcze takiego nie wynalazł. Zamiast tego rozłożył kilka małych naczynek, które wypełnił różnymi specyfikami. Następnie posługując się patyczkami owiniętymi w watę pobrał od pacjentki próbki krwi oraz śliny i zamaczał owe przyrządy w naczynkach, bacznie się przyglądając, jak ciecze w nich zawarte zmieniają swą barwę. Cała operacja zajęła trochę czasu.
Kiedy skończył, usiadł przed przyrządami i opuszczając głowę pokręcał ją bez przekonania.
- Nie wierzę. Próbowałem wszystkiego. Ale to na nic. Nie istnieje taka trucizna, której specyfiki nie potrafiłbym rozpoznać. Chyba, że sprawa tyczy się… magii - burczał pod nosem zrezygnowany. - Przepraszam cię, Reno. Nie jestem w stanie przeciwstawić się mocy trucizny, która krąży w twoim ciele. Nie pokonam czegoś stworzonego z sił nadnaturalnych. Zawiodłem cię - przemawiał do pacjentki, przyklękając przed nią. - Wypij jednak to. Dzięki temu powinnaś się poczuć chociaż chwilowo lepiej. Odzyskasz utraconą krew. Nic więcej jednak nie zrobię - kontynuował, przykładając buteleczkę z jakimś specyfikiem do ust Reny.
Kobieta wypiła posłusznie, po czym na powrót osunęła się na posłanie.
Jej towarzyszki przyglądały się jej z niepokojem, żadna jednak nie wiedziała, lub też nie chciała się przyznać do wiedzy mogącej pomóc srebrnowłosej.
- Każdy członek naszej misji jest święty. - stwierdził Hassan po czym zapytał aptekarza - Czy jesteś pewien, że nie znasz antidotum?
- Mimo iż moje badania wyglądały na prowizoryczne, to zawsze wykazują stu procentową pewność. I tym razem jestem tego pewien. Czuję to też swoim zmysłem. To magia. Trucizna stworzona z materii, której nie dotyczą się reguły nauki ratującej życie - odpowiedział przygnębiony innowator. - Jesteście kapłanem. Czy wasi bogowie nie są w stanie pomóc Wybrance, którą sami narazili na takie niebezpieczeństwo?
- Jeżeli ten który jest w wielu miejscach na raz wysłucha mej prośby, tak, dopomoże. Lecz jest wielu potrzebujących i wiele modlitw. Miejmy nadzieję, że Sylef w swej łasce wysłucha mnie. - powiedział kapłan podchodząc do Reny i klękając przy niej kładąc dłonie nad jej ciałem wyszeptał.
- Tyś który oddechem życia dałeś nam życie. Tyś który oddechem życia utrzymujesz nasze życie. Błagamy Ciebie, dawco życia, byś przywrócił zdrowie i usunął to co zagraża życiu Twojej pokornej służebnicy, która swoje życie stawiła przeciwko tym którzy zagrażają nam wszystkim. Sylefie dawco życia, spraw w swojej łasce, by raz jeszcze twa łaska spłynęła i otuliła ciało, duszę i umysł wiernej prawom i posłusznej słowom Odwiecznych.
Nim przebrzmiały słowa modlitwy, Hassan poczuł dotknięcie czyjejś dłoni na prawym ramieniu. Nie zdążył jednak spojrzeć w tamtym kierunku by przekonać się kto też zdecydował się na ów gest. Wiatr wzmógł się, unosząc włosy kapłana oraz wpuszczając w ruch poły jego szaty. Moc spłynęła na niego sprawiając, iż przez chwilę czuł się tak, jakby szybował w przestworzach mając pod sobą całą krainę z jej górami, lasami i jeziorami. Uczucie to trwało chwilę nim łagodny powiew wiatru jaki zdawał się wypełniać jego żyły, powiódł go w dół wprost na spotkanie płomieni. Dwa żywioły zwarły się ze sobą w tańcu kolorów i doznań. W środku zaś znajdował się on, prosty, wędrowny kapłan, który ośmielił się wezwać moc Odwiecznego.
Szczęściem nie trwało to długo, dzięki czemu zmysły Hassana nie doznały żadnego uszczerbku. Gdy otworzył oczy ujrzał iż klęczy w tej samej pozycji co przed interwencją istot wyższych. Jego dłonie lekko piekły, jednak nie było na nich żadnych śladów. Także otoczenie pozostało takim, jakim było gdy rozpoczynał swą modlitwę.
- No i? Udało się, prawda? Nie tylko ja to poczułam? - Nymph wyraźnie była pod wrażeniem.
Nic dziwnego, gdyż oto mieli okazję ujrzeć zdarzenie niezwykłe. Wraz z chwilą, w której Oren podeszła do młodego kapłana i położyła mu dłoń na ramieniu, jego ciało otoczyła jaśniejąca poświata, która po chwili przeniosła się na jego dłonie by wreszcie wniknąć w Renę, na którą były one skierowane. Kobieta zdawała się pogrążona we śnie. Widać jednak było iż kolory powoli wracają na jej policzki, a oddech normuje się. Gdy zaś otworzyła oczy nie było w nich śladu po zmęczeniu ani przebytych trudach.
- Dziękuję - rzekła, obdarzając kapłana jednym z bardzo rzadko u niej widzianych uśmiechów.
 
Dhratlach jest offline  
Stary 17-10-2015, 21:32   #44
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dziel i rządź, powiadano. W jedności siła, mawiano, co zresztą oznaczało dokładnie to samo. Stado niby-wilków nie zdołałoby pokonać ich grupki, gdyby wszyscy zostali w obozie. Albo gdyby wszyscy wyruszyli na poszukiwania. Teren również niezbyt sprzyjał tym, którymi zainteresowały się wilkopodobne bestie. Nie było żadnych skałek, za którymi można by się bronić, zaś samotna skała, stercząca na środku polany, wyglądała jak wybryk natury i za grosz się Twemowi nie podobała.
Litwor ocenił odległość od stworów, wbił miecz w ziemię koło pochodni i naciągnął łuk. Wyglądało na to, że jeśli nie uda się przetrzebić istot zanim dotrą do zwarcia, będą miały sporą przewagę liczebną. Nie wyglądały zaś na równie łatwe do ubicia co poprzednie.
Twem, który już wcześniej miał w dłoni kuszę, wystrzelił trzy wybuchowe bełty, kierując je w stronę najbliższych bestii.
Elissa, która w przeciwieństwie do towarzyszących jej mężczyzn, nie posiadała broni dalekiego zasięgu, wydobyła miecz i spokojnie, na ile się dało, czekała na te stworzenia, którym uda się dotrzeć w zasięg jej ostrza.
Yura, co powoli zaczynało stanowić pewien zwyczaj, skryła się za plecami walczących.
Wilki w odpowiedzi na kontratak, przyspieszyły, rozpierzchły się i zaczęły okrążać grupę zebraną na lekkim wzniesieniu. Nie dość szybko jednak by uniknąć strat. Cudem jakimś, gdyż nie uzgadniali wszak swych działań, zarówno pierwszy bełt jak i pierwsza strzała, trafiły swych celów. Wilk, do którego mierzyli Twem z Litworem, zwalił się w pędzie na ziemię. Z paszczy jego wyrwał się skowyt bólu, nieco stłumiony przez odgłos wybuchu, na który odpowiedział kolejny, tym razem drugiego zwierzęcia, trafionego bełtem. Ten jednakże nie padł ani też nie zatrzymał swego pędu, zwolnił jedynie, najwyraźniej niewiele robiąc sobie z tkwiącego w jego barku bełtu. Do momentu w którym nie rozległ się kolejny huk, a fragment ciała zwierzęcia oderwał się od reszty, czyniąc sporych rozmiarów wyrwę. Bestia potknęła się, przekoziołkowała, jednak widać było iż moc, która ją napędzała silniejsza była od bólu, gdyż zwierz wkrótce powziął próby podniesienia się i wznowienia natarcia. Trzeci pocisk, który został wystrzelony przez Twema, mimo iż narobił hałasu, nikomu wielkiej krzywdy przy tym nie zrobił.
Litwor, po pierwszym sukcesie mając nadzieję na kolejny, napiął łuk i drugą strzałę wypuścił. Ta, posłuszna łucznikowi, wystrzeliła z cichym furkotem, kierując się ku celowi jakim okazał się wilk z dwoma wężowymi ogonami. Nim jednak dotarła do swego celu, zwierz zmienił kierunek swego biegu, mijając grot dosłownie o włos.
Czasu na wystrzelenie kolejnej brakło. Wilki zdążyły już bowiem dotrzeć wystarczająco blisko by można było łuk porzucić i stanąć do walki z mieczem w ręku, który to miecz aż rwał się by zasmakować w krwi bestii.
Największe zagrożenie, jak się wkrótce miało okazać, stanowił ten, który skrzydła posiadał. Wzleciał on w powietrze, wysoko, poza zasięg ewentualnych strzałów i kołować począł wyszukując słabych punktów w obronie. Jednocześnie zaś musiał on w sposób jakiś komunikować się z pozostałymi, te bowiem znacznie większą gromadą zbierać się poczęły na tyłach obrońców wzgórza. Cel ich, jak nie trudno się było domyślić, stanowiła Yura.
Aigam rzucił się na najbliższego przeciwnika, częściowo pozwalając ostrzu się prowadzić.
- Yura, między nas. - Rzucił, nie tracąc oddechu na ozdobniki słowne. Wzięcie jej pomiędzy obu mężczyzn zdawało się najsensowniejszym wyjściem. - Puszek, pilnuj. - Polecił po chwili swojemu pupilowi wskazując niewiastę.
Twem wystrzelił ostatnie dwa pociski, po czym odrzucił kuszę i wyciągnął rapier i sztylet.
Dziewczę posłuchało Lirata, aczkolwiek nie spieszyła się wystarczająco, przez co jedna z bestii zdołała dotrzeć wystarczająco blisko by mieć sposobność do wbicia swych kłów w jej ciało. Nim jednak do tego doszło niewidoczna dla pozostałych siła rozerwała wilka na dwie części, które następnie zostały odrzucone na boki.
Puszek, który wierny swemu panu, ruszył by jego rozkaz wykonać, wstrzymał się na ów widok, warknął, łbem rzucił. Opamiętał się jednak szybko i upatrzywszy sobie godną jego uwagi ofiarę, ruszył ku niej szczerząc kły i warcząc złowrogo.
Z bełtów Twema jedynie jeden trafił swego celu, w huku i błysku posyłając swą ofiarę w objęcia Tahary, czy gdzie tam dusze takich stworów udawały się, gdy śmierć przyszła o nie się upomnieć.
Z sześciu wilków, które zostały, dwa rzuciły się na Twema, który z wprawą i zaciekłością stawił im czoła, nie zrażony najwyraźniej przewagą wroga. Litwor, stojący u jego boku, również próżnować nie zamierzał. Miecz w jego dłoni zdawał się sam kierunek ataku wybierać oraz miejsca, które jego zdaniem najlepiej się nadawały ku temu by jak najwięcej krwi upuścić.
Elissa czasu także nie marnowała, a ostrze jej miecza wkrótce krwią spłynęło, gdy stworzenie, które ją zaatakowało, zderzyło się ze sztuką verońskiej walki mieczem.
Dwa wilki, które wciąż na ziemi będąc, nie miały przez chwilę zajęcia, wkrótce takowe sobie znalazły. Uznawszy zapewne iż łatwa zdobycz w postaci Yury, do takich znowu łatwych nie należała, rzuciły się na walczących, wybierając sobie cele na chybił trafił, to jednego, to znów drugiego z walczących starając się dosięgnąć swymi kłami czy też szponami.
Ten zaś, który górował nad walczącymi, zawył przeciągle, który to dźwięk poniósł się po lesie, nie wróżąc niczego dobrego tym, którzy ośmielili się sprzeciwić woli Darkara.
Łatwiejsze było, jak się okazało, zabijanie ludzi, którzy chcieli zabić ciebie, niż bestii, których zamiary były dokładnie takie same. Twem zręcznym unikiem wywinął się spod pazurów jednej z bestii, o włos uniknął kłów drugiej. Kolejny unik, a potem ostrze umagicznionego rapiera wbiło się w kark jednej z wilkowatych bestii, która z przerażającym wyciem padła na ziemię. Drugi potwór nie próżnował jednak i nim Twem zdążył cokolwiek zrobić, wylądował na ziemi, a jego ramię, w które się wgryzła bestia, przeszył potworny ból. Zagryzając zęby Twem mocniej ścisnął w dłoni sztylet i wbił go z całej siły w szyję pseudowilka, by po sekundzie powtórzyć cios.
Magobójca był wprawiony w walce z ludźmi i raczej poskramianiu bestii niż ich mordowaniu, ale z pomocą miecza, starał się jak mógł. Magiczna zbroja również pomagała, zatruty ogon ześlizgnął się niegroźnie po metalu, owocując jedynie szczękiem zamiast dziurą w boku Litwora i prawdopodobnym zatruciem. Mocnymi zamachem zaś ściął wilkowi głowę, pozbawiając go możliwości wydania przedśmiertnego wycia. - Jak się uporamy z tymi, spróbuj strącić tego u góry z kuszy. - Wychrypiał do Twema.
Twemowi nie w głowie był teraz latający nad nimi stwór. Ramię bolało go potwornie, trup wilka go przygniatał, a na dodatek bestia, choć martwa, nie raczyła wypuścić jego ramienia z zatrzaśniętej szczęki.
- Zajmij się innymi - wycedził, usiłując sztyletem wyłamać wbite w jego ramię kły.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-10-2015, 21:34   #45
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Cała scena zawierająca w sobie elementy przyzywania Odwiecznych i reszty magicznych sztuczek nie interesowała Kreda. Kiedy kapłan wykonywał swoją modlitwę, Windath pakował swój sprzęt. Kiedy po niewytłumaczalnych wydarzeniach i udziału magii Oren litania osiągnęła swój skutek, innowator taszczył z powrotem swe torby do wierzchowca, po drodze mijając Hassana i rzucając do niego krótkie “dobra robota”.
Inżynier nie czuł się z tym dobrze, iż nie zdołał osobiście pomóc rannej. Wiedział, że z magią walczyć nie mógł, jednak mimo to po całym wydarzeniu pozostał mu pewien niesmak. Spoglądając na Renę miał wrażenie czegoś na rodzaj poczucia winy. Najważniejsze jednak było to, że wszystko dobrze skończyło, toteż spakował swoje manatki i nie wtrącając się już w żadne dyskusje, stał na uboczu, gotowy do drogi, która za pewne jeszcze ich czekała.
Delikatny, ciepły uśmiech zawitał na twarzy Hassana, kiedy spoglądał na Renę.
- Nie dziękuj mi, Reno, lecz Odwiecznym których pokornymi sługami jesteśmy spełniającymi ich wolę. Sylef w swej łasce spojrzał na Ciebie, lecz teraz musimy ruszać. Odnaleźć tych którzy ruszyli przed nami. Idziesz z nami, prawda? - po czym wstał i podając jej dłoń był gotowy pomóc jej wstać na nogi.
Kobieta przyjęła podaną dłoń i wstała.
- Oczywiście - odpowiedziała na pytanie kapłana.
- Najpierw jednak pasowałoby wiedzieć w którą stronę powinniśmy iść. Nie zaprzeczycie chyba, że odkąd weszliśmy do tego lasu to nie mamy pojęcia, gdzie tak właściwie idziemy? - Nymph najwyraźniej była w jednym z tych nastrojów, w którym nic jej zadowolić nie było w stanie.
- Oraz jak to się stało, że nas znaleźliście. Nie powiecie chyba, że ot tak, wpadliście na nas spacerując po lesie - Lorett nadal wykazywała niechęć, pytanie zaś skierowane było do Kreda. Na Oren bowiem kobieta z jakiejś przyczyny nie chciała spoglądać.
Kiedy Windath liczył już na spokojne kontynuowanie podróży, ład ponownie został zakłócony przez czarnowłosą. - Jaki jest twój problem, panienko? Odkąd się tu pojawiliśmy, usilnie starasz się nas pozbyć. Myślisz, że gdyby nie wsparcie waszych Odwiecznych, znaleźlibyśmy się tutaj? Poza tym to nie ja wytyczałem drogę, a Oren. Jej złóż podziękowania, że trafiłem na to zadupie razem z wami - odwarknął zmęczony ostatnimi wydarzeniami Kred. Widocznie nie miał siły już dłużej się użerać z kolejnym natrętem.
- Kred Windath - odpowiedział spokojnie kapłan, spoglądając na wynalazcę-aptekarza - Gdybyś nie brał wszystkiego jako osobisty atak na swoją osobę, uwierz mi, odniósł byś większy sukces jako adept sztuk medycznych i nie tylko. Jednak pytanie pozostaje… - tu spojrzał na jego towarzyszkę Oren - … czy jesteś w stanie nas poprowadzić do reszty grupy? To pilne.
- Jestem - rzekła mu w odpowiedzi. - Nie jesteście od nich tak znowu daleko, jak mogłoby się wam zdawać. Ten las jednak i moc w nim tkwiąca, bawił się wami mamiąc zmysły i sprawiając że kręciliście się w kółko. Wszystko zaś po to, by rozdzielone grupy zniszczyć nim na nowo połączą się w jedną.
- Zatem, jeśli możesz, prowadź. Nie wiemy co z nimi, a zbyt wiele czasu już straciliśmy. -
powiedział kapłan.
- Nie powinniśmy im tak od razu ufać - zaczęła swoje Lorett.
- Zamknij się - odwarknęła jej Nymph.
- Dobrze - odpowiedziała kapłanowi Oren.
Wszystko zaś w jednej niemal chwili. Rena przewróciła jedynie oczami, ograniczając się do tego tylko gestu.
- Gdy tylko nasz towarzysz do nas dołączy, możemy ruszać - dodała Oren, niewiele robiąc sobie z kolejnej kłótni.
Hassan karcąco spojrzał na kolejne zarzewie kłótni i powiedział stanowczo
- Jeżeli chcieli naszej krzywdy mieli dość okazji by to zrobić, a nasi ludzie czekają. Co więcej nie wiemy co z nimi, a las jak widać chce nas rozdzielić. Przestaniecie się przekomarzać i ruszamy w drogę, chyba że wam nie zależy na pozostałych wybrańcach, ale wtedy zapytajcie samych siebie po której stronie jesteście. Idziecie ze mną, czy będziecie się droczyć same?
- Skoro i tak mamy czekać nie zaszkodziłoby przyciąć jej nieco tych piórek - Nymph wyraźnie zaczęła mieć coś do Lorett.
- Ty lepiej uważaj by to tobie ich nie poprzycinano - odwarknęła się mistrzyni miecza, bynajmniej wiele sobie nie robiąc ze słów kapłana. Biorąc zaś pod uwagę że jej miecz nadal gotowy był do walki, sytuacja zaczynała powoli wyglądać dość nieciekawie.
Doszłoby zapewne do walki gdyby w tym oto momencie nie rozległ się głęboki i dość niepokojący ryk, mniej więcej od strony Kreda dochodzący.
- Pod broń! - zakrzyknął kapłan sięgając po swój łuk po czym szybko zwrócił się do Oren - W którym kierunku są nasi?

Na powstające zamieszanie Kred zareagował, mocniej zaciskając w jednej dłoni uprzęż wierzchowca, a drugą opierając o rękojeść rapiera. Po szybkim przeanalizowaniu ryku, który dobiegł do jego uszu, nieco się rozluźnił, zaczynając przyzwyczajać się do tego, że ich sytuacja zawsze wygląda nieciekawie. - Tylko nie on - mruknął do siebie, spoglądając przed siebie. Był najbliżej źródła dźwięku i to on oraz jego koń stał mu na przeszkodzie, odgradzając resztę grupy. - Zobaczmy, co my tu mamy - kontynuował rozmowę ze sobą. Sprawnymi ruchami wydobył ze swej torby pochodnię, którą zawszę miał w pogotowiu. Następnie za pomocą zaprojektowanego przez siebie krzesiwa w mgnieniu oka odpalił materiał okalający trzon pochodni.
Nie było ciemno ani wyjątkowo zimno, toteż niektóry mogli się zastanawiać, czy ich nowy towarzysz stracił właśnie zmysły. Windath nie przejmując się jednak resztą, odwrócił się do nich plecami i wolnym krokiem ruszył w stronę ryku.
- Kici, kici. Mruczek, to ty? Mam tu dla ciebie przekąskę - zawołał nie wiadomo do kogo, wymachując przed sobą pochodnią.
- Spokojnie - złagodziła sytuację Oren, nie podejmując żadnych działań. - Nie macie się czego obawiać.
Nie minęła chwila, a jej słowa zostały wystawione na ciężką próbę, przynajmniej jeżeli chodziło o tych, którzy z agrachem po raz pierwszy mieli do czynienia. Kotopodobna istota zmaterializowała się bowiem znikąd, nie tak znowu daleko od Kreda, który wymachiwał pochodnią. Bestia z dużym zainteresowaniem przyglądać się poczęła owym wysiłkom, jednak rzuciwszy jedno spojrzenie na zgromadzonych za innowatorem ludzi, uznała najwyraźniej, że zbytnie zbliżanie się nie leży w jej dobrym interesie.
O dziwo, widok owego stworzenia, skłonił Lorett do schowania miecza. Ba, nawet uśmiechnęła się, choć był to uśmiech ledwie dostrzegalny.
- W ciekawym towarzystwie się obracasz lefijczyku - rzekła do Kreda. - Rozumiem że to twoja sprawka? - pytanie skierowała zaś do Oren, ta jednak nie uznała najwyraźniej za istotne by odpowiadać czarnowłosej.
- Wszyscy, nie róbcie żadnych gwałtownych ruchów. Mruczek nie lubi zamieszania - zawołał innowator, rzucając szybkie spojrzenie na pozostałych. Następnie zlustrował bacznym spojrzeniem agracha. Był pewien, że już go spotkał, bowiem dostrzegł przynajmniej część z opatrunków, które własnoręcznie zakładał zeszłego wieczoru. Nie przeciągając milczenia, wziął głęboki wdech i przełamując małe strachy, ruszył w stronę stworzenia, poprawiając cylinder na głowie i wyciągając pustą dłoń przed siebie.
- Dobry kotek. Dobra kicia. Nie zjesz biednego inżyniera, prawda? Popatrz, co tu dla ciebie mam - przemawiał miłym, lekko drżącym głosem do agracha. - No nadstaw łepek, pancio cię pogłaszcze za uchem. - Gdyby Kred przyglądał się całej tej scenie z boku, zapewne właśnie zmarłby na zawał serca… spowodowany śmiechem. Na tę chwilę musiał jednak przełknąć swoją dumę. Może chciał też zaimponować zebranym, a zwłaszcza kobietom?
Agrach ponownie uwagę swą skupił na mężczyźnie z pochodnią, która najwyraźniej wyglądać musiała na dość smakowitą gdyż oblizał się dając Kredowej kolejny, krótki wgląd w zawartość paszczy swojej.
- Może to jeszcze przeżyję - mruknął do siebie Windath i podłożył pod pysk agracha jeden z końców pochodni, który zajęty był przyjemnym ogniem. - Smacznego - powiedział do kota, rozluźniając uścisk na kiju. Nie był bowiem pewien, czy agrach wyrwie mu pochodnię z ręki, czy też, niczym pies liżący kość, połknie apetyczny dla jego rodzaju płomień.
Stworzenie najwyraźniej w niczym dobrze ułożonego psa nie przypominało gdyż miast grzecznie przejąć pochodnię, wyrwał ją z ręki podającego, podrzucił w powietrzu i otworzywszy paszczę na pełną jej rozpiętość, połknął.
Majsterkowicz odruchowo odsunął się od agracha, gdyby przerośnięty kot nagle zmienił swoje przyzwyczajenia dietetyczne.
- Dobry kotek - mruknął, obserwując, jak kawałek kija pęka na drobne drzazgi miażdżony przez pokaźne kły kotowatego. - Daj no rzucić okiem na te rany - przemówił do niego, próbując go obejść.
Spraw jeszcze, by ta bestia walczyła po naszej stronie - rzucił żartobliwie kapłan, przekładając łuk przez ramię i ponownie chwytając za swój kostur. Szczęśliwie Lorett i Nymphaea przestały się wykłucać. - Jak skończysz ze stworzeniem ruszajmy, czas nagli.

Ku zadowoleniu Kreda, agrach nie robił żadnych problemów, toteż poklepując go kilkakrotnie po masywnym karku, obszedł go wokół, dokładnie przyglądając się opatrunkom, tym, które wciąż tam były oraz miejscom, w których bandaży aptekarza brakowało. Inżynier musiał przyznać, że zwierz ma bardzo efektywną zdolność do scalania tkanki i zasklepiania ran. Z tego też powodu Windath nie ingerował już więcej w kurację kotopodobnego i niezgrabnie głaszcząc go po szyi, zwrócił się w stronę ognistowłosej towarzyszki.
- Zakładam, że się go nie pozbędziemy i musi ruszyć z nami?
Oren skinęła mu głową na potwierdzenie.
- Nie możemy go zostawić - przyznała.
- Czyli będzie się za nami włóczył? - zapytała Nymph, niezbyt tym faktem zadowolona, jednak najwyraźniej nie mająca ochoty się sprzeciwiać.
- Będzie nam towarzyszył - poprawiła ją Lorett. - Agrachy są rzadkością w tych czasach. Nie można go ot tak zostawić na pastwę wroga.
- Zatem postanowione -
zakończyła dyskusję Rena. - Ruszamy gdy tylko nasza przewodniczka uzna za stosowne.
Spojrzenia wszystkich powędrowały ku Oren, która ponownie skinęła głową i ponownie, zdając się przy tym z lekka ignorować pozostałych, zwróciła się do Kreda. - Jesteś gotowy?
- O mnie nie musisz się martwić - rzucił, zostawiając agracha i ruszając w stronę swojego wierzchowca. - A kot jest twój. Ja się nie będę nim zajmował - dodał, wspinając się na siodło. Miał już dość tego miejsca i chciał jak najszybciej wyruszyć.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 17-10-2015, 21:53   #46
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Litworowi wcale nie trzeba było tego mówić, nie przestawał atakować pozostałych bestii, które ich otaczały. Miał tylko nadzieję że opatrzone wcześniej rany nie zaczną ponownie krwawić zbyt mocno.
Rany owe były Litwora najmniejszym zmartwieniem. Skupiony na tym co wokół niego się działo i tym by żadna z bestii nie zbliżyła się zbytnio do powalonego Twema, nie zwracał dość bacznej uwagi na to co nad nim się działo. Ostrzegawczy okrzyk Yury zbyt późno dotarł do magobójcy. Również miecz nie zdążył z przekierowaniem jego ręki, tak by miast na wilkach na ziemi się znajdujących, ciął tego, który lotem pikującym właśnie opadał na jego głowę.
Twem w międzyczasie zdołał wreszcie uwolnić rękę, która krwawiła teraz obficie dodatkowo zapał wilczej watahy wzmagając.
Elissa, która uporać zdążyła się z tym, który ją atakował, ruszyła na odsiecz Litworowi, odpychając go i niemal powalając przy tym na ziemię. Sama przy tym wystawiając się na niebezpieczeństwo, któremu najwyraźniej było obojętne, którego z Wybrańców dopadnie.
Twemowi w zasadzie też było to obojętne. Wiedział, że pozostali, mając głowy na wyższym poziomie, niż on, są łatwiejszym celem, jednak w tym momencie nie bardzo mógł im pomóc. Najpierw musiał się zająć swoją ręką. Z bocznej kieszonki swego plecaka wyciągnął fiolkę z leczącą miksturą i błyskawicznie wypił jej zawartość. Działanie było dużo słabsze, niż się tego Twem spodziewał. Zdecydowanie dużo słabsze.
Dobrze, ze chociaż krwawienie ustało, pomyślał, postanawiając, ze jeśli wyjdzie z tego cało, to wytarga za uszy medyka, który mu ją sprzedał.
Podniósł się i przyklęknął na jedno kolano, po czym rozejrzał się w poszukiwaniu kuszy, która powinna była leżeć gdzieś w pobliżu. Wszak jeśli coś latało, to łatwiej było to coś zestrzelić, niż podskakiwać, trzymając w dłoni rapier.
Litwor zepchnięty na bok, postarał sie nie stracić całkiem równowagi. Skoro Elissa zajęła się osłoną od latającego stwora a Twem szukaniem kuszy, on sam zajął się wiązaniem walką pozostałych bestii. Szybko wychodził na wierzch problem związany ze zbytnią indywidualnością i fatalnym zgraniem oraz podziałem obowiązków wybrańców w czasie walki.
Pozostałe bestie, a było ich dwie, z zapałem zabrały się za to by Litwor nie nudził się zbytnio. Na dodatek były najwyraźniej bardziej zgrane niż czworo towarzyszy, którzy stawiali im czoła. Większy z nich, ten z dwoma wężowymi ogonami, raz po raz doskakiwał do magobójcy wystawiając jego obronę na próby. Drugi zaś czaił się za jego zadem by ewentualny błąd wyłapać i z niego skorzystać. Na dokładkę latająca bestia bynajmniej nie zamierzała skupiać się tylko na jednym przeciwniku i raz za raz opuszczała się w dół próbując trafić któregoś swymi ostrymi jak sztylety szponami. W końcu udała się jej ta sztuka przez co Elissa znalazła się na ziemi. Spotkanie to nie należało do przyjemnych gdyż uderzona została w głowę, a impakt owego uderzenia sprawił że nim na owej ziemi zległa spokojnie, przekoziołkowała nieco w dół wzgórza, znacznie przy tym się oddalając od swych towarzyszy. Na ową okazję najwyraźniej czekał jeden z wilków. Co prawda dostać się mu miała nie ta ofiara, którą sobie upatrzył, jednak byle jaka lepsza była niż żadna.
Widząc tą sytuację, Litwor zamachnął się szerokim cięciem na wilka z przodu, by impetem odwrócić się do bestii, która czyhała za jego plecami. Miał zamiar wykorzystać siłę obrotu do rozpołowienia bestii i ponownego obrotu do dwuogoniastego wilka.
Twem dopadł do swojej kuszy i błyskawicznie wymienił magazynek. Latająca bestia nie była już taka bezpieczna, jak przed chwilą.
Zarówno poczynania Litwora jak i Twema zwieńczone zostały sukcesem. Co prawda nie pełnym, gdyż oba wilki które ich celami były nadal przy życiu się utrzymywały, oba jednakże ciężkie rany otrzymały i tylko chwile dzieliły je przed wyzionięciem ducha.
Pozostał zatem jedne, samotny osobnik, który nieco ostrożniej teraz sobie poczynał, jednak nigdzie wybierać się nie zamierzał. Miast tego jego uwaga przeskakiwać poczęła od Litwora do Twema, to znów na Yurze się skupiając. Najwyraźniej nie mógł decyzji podjąć, którego przeciwnika lepiej zaatakować było.
Nivio rzucił się na kolejnego rannego wilka, chcąc dobić bestię, a niemal w tym samym momencie z nieba rozległ się wrzask rozwścieczonego gryfa, który zanurkował w stronę dwuogoniastego potwora.
Ten wrzask nie podobał się Litworowi, gryfy były raczej stworzeniami dziennymi, a po spotkaniu z ostatnim spaczonym egzemplarzem miał do nich lekki uraz. Przebiegł szybko wzrokiem po niebie, ponownie koncentrując się na najbliższym niebezpieczeństwie. Ruszając na bestię i szykując się do cięcia z biodra i przejścia do septymy.
Litwor gryfa jednakże nigdzie dostrzec nie mógł. Jedyne co to migotanie jakby, załamanie światła, które zbliżać się ku grupie poczęło.
- Ładny - rozległ się głos Yury, która całkiem wilka ignorując, wpatrywała się w niebo.
Magobójca jednakże miał teraz co innego na głowie. Wierząc w to, że pozostali zajmą się ewentualnym niebezpieczeństwem, jakie groziło im z góry, skupił całą swą uwagę na ostatnim, widocznym zagrożeniu. Bestia straciła jednak na chwilę zainteresowanie tym co przed nią. Miast tego uniosła pysk i kły zaczęła szczerzyć ku temu, co nad głową Litwora się znajdowało. Wycofywać także się poczęła, podkulając ogon pod siebie.
Ten moment to właśnie wybrał Litwor by swój atak przepuścić, który to nadzwyczajną skutecznością się zakończył posyłając wilczą duszę w zaświaty.
Podczas gdy Nivio rozprawił się ze swoim przeciwnikiem, Twen podszedł do poprzednio pokonanego wilka i wyrwał rapier z jego karku.
- Chyba wygraliśmy - powiedział, spoglądając na leżące dokoła trupy. - Ale to jeszcze nie rozwiązuje sprawy Irata.
- Ano nie, możemy poczekać na reszte, albo wypróbować to wejście do jamy. Zdaje się, że jednak chętnie do nas wychodzą. No, ale to jak już się wszystkich poskłada. Znowu. - Westchnął magobójca wyciągając swój zestaw polowy.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 18-10-2015, 15:10   #47
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Hassan, Kred, Khaidar.

*Oren, Lorett, Nymph, Rena, agrach*


Wyruszyli zatem. Prowadziła Oren, tuż za nią podążała Rena. Za nimi zaś szedł Hassan z Nymph i Khaidar. Pochód zamykała Lorett, która najwyraźniej odłożyła na chwilę niechęć do Kreda, jadącego obok, na rzecz bliższego kontaktu z agrachem. Kotopodobne stworzenie uparcie trzymało się bowiem inżyniera, drepcząc posłusznie kilka kroków za jego wierzchowcem. Szczęściem, czy wręcz cudem jakimś, koń nie wydawał się szczególnie zaniepokojony owym stanem rzeczy. Być może wyczuwał iż ze strony groźnie wyglądającego stwora, nic mu nie grozi.
Sam las zdawał się wciąż nie porzucać nadziei na to, że uda się mu zmylić wędrowców lub też całkiem ich z obranej drogi zawrócić. Gałęzie zwisały nisko, krzaki rosły gęsto, a wszystko to żywym się zdawało i uparcie czepiało to ubrań, to włosów, to znów całkiem drogę zagradzając, zmuszając do jej zmiany. Kred w końcu zmuszony był do opuszczenia siodła i zdania się na własne nogi. Czyn ten nie obył się bez złośliwego komentarza Lorett, jednak nie miał on w sobie ognia, którego nie brakowało jej wcześniejszym ku niemu wypadom.
Czas stanął w miejscu. Nie ważne ile kroków zrobili, ile pni drzew minęli, ile potoków przekroczyli, wszystko zdawało się dokładnie w ten sam sposób wyglądać.
- Wystarczy - orzekła w pewnym momencie Oren, głosem donośnym i stanowczym. Słowo jej zaś rozkazem było, gdyż w tym samym momencie, w którym przebrzmiało, promienie słoneczne przebiły się przez gęste konary drzew, a tuż przed wędrowcami ukazała się polana. Zalana blaskiem słonecznym, ozdobiona wstęgą strumienia w którego wodach moczyła swe liście wierzba płacząca, na pierwszy rzut oka sprawiała urokliwe wrażenie. Gdy jednak pierwsze wrażenie minęło dostrzeli wilcze ciała. Było ich sporo, tuzin lub i więcej, określić było trudno gdyż tylko część trupów zachowała formę, jaką miały za życia. Najwięcej zaś było ich przy niewielkim wzniesieniu terenu, na wschód od samotnej skały, która stanowiła centrum polany. Tam też dostrzec można było jedyne żywe istoty w zasięgu wzroku. Szczęściem, gdyż nieszczęść mieli już chyba w nadmiarze, byli to w większości ludzie.
- Nie widzę Elissy - oznajmiła Rena, z nutką niepokoju w głosie, po czym ruszyła w stronę dwojga mężczyzn i młodej kobiety.
- Pora poznać pozostałych, Kredzie - słowa Oren nie zdradzały żadnego niepokoju, co najwyżej nutkę wesołości. - Postaraj się nie zrazić ich zbytnio do siebie.
- Wątpię by potrafił
- mruknęła Nymph, ruszając w tym samym co Rena, kierunku.
-Wyjątkowo się zgodzę - przytaknęła Lorett. - Chodźmy, chcę się dowiedzieć co tutaj zaszło i czy dowiedzieli się czegoś o losach Irata.




Litwor, Twem

*Elissa, Yura, Mar, Puszek, Nivio*



- Już tu są - oznajmiła Yura w pewnym momencie, wstając przy tym i spoglądając w kierunku przeciwnym do tego, z którego przybyli. - Mają też towarzystwo… Mar?
Pytanie zadane niewidocznemu towarzyszowi dziewczyny nie doczekało się odpowiedzi, którą zarówno Twem jak i Litwor byliby w stanie zrozumieć.
- Rozumiem - najwyraźniej jednak Yura otrzymała wyjaśnienie, którego żądała. To zaś czego się dowiedziała sprawdziło iż jej blada twarz, zbladła nieco bardziej.

Osobami zaś, o których pojawieniu się poinformowała, bez wątpienia byli pozostawieni w obozie towarzysze. Długie, białe włosy Nymph były dość łatwe do rozpoznania, podobnie jak szare szaty Hassana czy zbroja Reny, która to omijała właśnie szczątki wilków, kierując się w ich stronę.
Rzec trzeba było iż przybycie pozostałych Wybrańców wraz z ich Towarzyszami, powitane było z ulgą. Szczególnie, że wraz z ich pojawieniem się przybywała szansa na wyleczenie ran i postawienie, wciąż nieprzytomnej Elissy, na nogi. Także ewentualny, kolejny atak, nie zdawał się już tak strasznym gdy miało się przy boku grupę doświadczonych wojowników, maga i kapłana. A także, jak wkrótce mogli stwierdzić Litwor z Twenem, dużej bestii, z lekka jedynie kota przypominającej. Kimkolwiek byli ci, którzy przybyli z ich współtowarzyszami, stanowili dość ciekawe zjawisko. Ognistowłosa dziewczyna i mężczyzna w cylindrze na głowie. Pytania mnożyły się w głowach Wybrańców, gdy obserwowali zbliżających się ludzi, bestię i konia. Pytania, na które odpowiedzi musiały zostać znalezione szybko. Któż to bowiem wiedział ile czasu im zostało. Ich Towarzysz tkwił w łapach wroga, zło czaiło się zza każdego pnia drzewa, a ich własne siły zmniejszały się z każdą stoczoną walką. Brak zgrania drużyny raził oczy i groził klęską. Zadanie, którego się podjęli nigdy jeszcze nie wyglądało tak beznadziejnie jak w tej chwili. Była jednak i nadzieja. Wszak wciąż żyli, wciąż byli w stanie unieść miecz, wypuścić strzałę, podnieść się z ziemi i stanąć do walki. Zło może i miało nad nimi przewagę, jednak oni wciąż żyli, wciąż stawali mu czoła. Teraz zaś, połączeni na nowo, mieli szansę na wylizanie ran i przygotowanie się do kolejnej potyczki. Szansę, której nie mogli zmarnować.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 18-10-2015 o 15:16.
Grave Witch jest offline  
Stary 20-10-2015, 19:52   #48
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Czyli tam znajduje się trzon waszej ekspedycji? - zagaił Windath do nikogo konkretnego, przeciskając się przez busz. - A ty mruczek nie łaź tak za mną, bo boję się, że mnie przez przypadek podepczesz.
Znajdując się już na polanie, inżynier rzucił spojrzeniem na okolicę, stosy nieruchomych cielsk oraz grupkę ludzi. Mógł się tego spodziewać, wyglądali tak samo beznadziejnie, jak pozostali. Jakim cudem oni jeszcze żyją - spytał siebie w myślach.
Wraz z pozostałymi Wybrańcami ruszył w ich stronę, pozwalając się im przywitać z ludźmi na polanie. Kiedy w końcu spojrzenia wojowników spoczęły na skromnej osobie innowatora oraz jego ognistowłosej towarzyszki, Kred ponownie poczuł się skrępowany, tak samo, jak na leśnej ścieżce.
- Pozdrawiam was, dzielni Wybrańcy - zaczął bardziej oficjalnie niż wcześniej, ściągając przy tym nawet cylinder z głowy. - Kred Windath, inżynier z Lef oraz moja… przyjaciółka - tu rzucił złośliwy uśmieszek w stronę półboginki - Oren. Zostaliśmy przysłani jako wsparcie.
Inżynier? Coś pomiędzy zegarmistrzem a kowalem? Taki ktoś powinien siedzieć w swej pracowni i zajmować się swoimi śrubkami, a nie wałęsać się po niebezpiecznych okolicach, w śmiesznym kapelusiku.
- Twem Lladre. Kurier. - Twem skinął głową. - Każde wsparcie będzie miło widziane - powiedział. Chociaż odrobinę się spóźniliście, dodał w myślach. - Oren, miło mi - powitał Towarzyszkę inżyniera. - To jest Nivio. - Przywołał swego pokaźnych rozmiarów psa, którego pysk stale był czerwony od wilczej krwi. - Masz ładnego kotka - rzucił w stronę Windatha.
- Nie mój - odpowiedział inżynier wskazując kciukiem za siebie. - Bezpański. Przypałętał się do nas jakieś dwa dni temu i do teraz nie wymyśliłem, jak się go pozbyć - zakończył, mnąc w rękach nakrycie głowy. - Widzę, że macie tu paru rannych. Mógłbym pomóc, znam się nieco na medycynie. Jednak z góry uprzedzam, że jeżeli mieliście kontakt z trucizną magicznego pochodzenia, to lepiej będzie, jak zgłosicie się do mojej znajomej.
- Z pewnością zwykłe leczenie nie pomoże. Nie po ugryzieniu przez takie coś. - Twem skinął głową w stronę leżącego wilkopodobnego potwora. - Chyba jednak skorzystam z pomocy Hassana. Ale dziękuję za propozycję.
- Gdzie się spotkaliście? - Choć pytanie skierowane było do Kreda, to Twem spojrzał w stronę przerośniętego kota.
- Przy Złotych Piaskach - zabrała głos Oren, uwalniając Kreda od konieczności wyjaśniania owego niezwykłego spotkania. - Był głodny i wystraszony. Od tamtej pory nie odstępuje nas.
- Wystraszony? - Twem spojrzał na kota, który wyglądał tak, jakby sam bez problemu mógł się rozprawić z całym tuzinem zmienionych przez magię wilków.
Zrobił kilka kroków w stronę kotka, sporo większego od Twemowego wierzchowca.
- Co on jada? - spytał. - Żywienie go kosztuje pewnie majątek.
Oren uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Karmienie go nie kosztuje nic - odpowiedziała na owe pytanie Lorett, która najwyraźniej dosłyszała pytanie Twema. - Może nieco mocy, gdy nie ma się pod ręką krzesiwa. Agrachy zjadają ogień i to co po nim zostaje. Zazwyczaj jednak same znajdują sobie pożywienie. To nie domowe kotki, które można przygarnąć i bawić się z nimi jak z maskotkami. To piękne, dzikie stworzenia, które są dumą mego rodu.
- Szkoda, że czeka je zagłada - dodała Oren.
- Domyślam się, że nie jest to kotek pokojowy - odparł Twem. - Co im zagraża? Ktoś na nie poluje? Bo chyba, mimo wszystko, nie grozi im śmierć głodowa.
- Grozi im to samo co wszystkim mieszkańcom tej krainy. W przeciwieństwie jednak do ludzi, istoty które przesiąknięte są magią i od niej zależne, cierpią jako pierwsze. Zaburzenie równowagi krainy powoduje że ich energia życiowa zanika. Również to, że ich naturalne tereny znajdują się najbliżej wroga, nie pomaga w przetrwaniu tej rzadkiej skądinąd rasy.
Oren czule pogłaskała szarą skórę agracha na co ten odpowiedział jej pomrukiem zadowolenia i opuszczeniem łba.
- Nie odgryzie mi ręki, jeśli zrobię to samo? - spytał Twem.
- Nie - odparła czerwonowłosa.
- Ja bym na twoim miejscu uważała - ostrzegła Lorett, o dziwo, wyrażając tym samym niespotykaną wprost troskę o Twema.
Twem spojrzał najpierw na Oren, potem na Lorett. Obie wypowiedzi były odrobinę sprzeczne. Chociaż... kicia mogłaby go na przykład pogłaskać.
- Na co? - spytał swoją towarzyszkę.
Lorett ograniczyła się do wskazania dłonią na agracha. To, że przy okazji objęła tym gestem również Oren, mogło być zarówno przypadkowe jak i celowe.
- Pójdę sprawdzić tę jamę - dodała, kierując jednocześnie swe kroki ku skale. - Lepiej żeby nic co tam może się kryć nie zaskoczyło nas gdy się tego najmniej spodziewamy. Uważaj na siebie… - rzuciła na odchodnym.
Twen spojrzał na odchodzącą, potem na Oren, a na końcu na agracha. Po chwili uniósł rękę, by pogłaskać ogniożernego kota.
Bestia podrzuciła łbem, otwarła paszczę prezentując całkiem pokaźną kolekcję kłów. Z jego paszczy wydobył się głuchy, ostrzegawczy ryk.
- Dobrze by było gdybyś jednak najpierw pozbył się trucizny ze swego ciała - orzekła Oren, poklepując agracha uspokajająco po boku. - Wyczuwa ją w tobie, a to sprawia że nie jest w stanie ci zaufać.
- Nie tylko on ją w sobie nosi, moja pani - cichy głos Yury wdarł się w ciszę która nastąpiła po pokazie agracha.
- W sprawie trucizny to ja nic nie zrobię - odparł Twem. - Tu potrzeba magicznego leczenia, a to nie moja domena.
- Oczywiście - zgodziła się z nim Oren.
- Gdyby to nie było dla ciebie zbytnim obciążeniem, pani… - Yura skłoniła się nisko, po czym na powrót oddaliła, jak zwykle krążąc wokoło, czuwając, jednak nie wdając się w rozmowy.
- Wdzięczny będę, jeśli zdołasz mi pomóc. - Twem spojrzał na Oren.
Dziewczyna najwyraźniej uznała iż może spełnić prośbę Wybrańca. Uniosła bowiem dłoń i skierowała ją wnętrzem w stronę Twema. W tym samym momencie poczuł on uderzenie wiatru. Siła ta jednak nie powaliła go, a otoczyła, zamknęła w sobie i wniknęła w jego ciało. Przez chwilę czuł jak unosi się w powietrzu, mimo iż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wciąż stoi na ziemi. Gdy zaś siła ta uleciała z niego, uczyniła to przez ranę na prawym ramieniu, w które wgryzł się jeden z wilków, jednocześnie ową ranę lecząc.
- Teraz możesz spokojnie dotknąć agracha, pozwoli ci on na to i nie uczyni krzywdy. Postaraj się jednak nie zbliżać zbytnio do jego nosa, nie lubi tego.
Twem odetchnął głęboko, zaskoczony sposobem leczenia, jak i jego efektami.
- Dziękuję. - Skłonił się, kładąc rękę na sercu. - To było wspaniałe.
- Już nie masz nic przeciwko mnie? - spojrzał na agracha i ponownie spróbował go pogłaskać.
Agrach tym razem pozwolił mu na ten czyn, najwyraźniej nie wyczuwając w Twemie niczego co by mu nie odpowiadało.
Skóra, choć twarda, była bardzo przyjemna w dotyku, podobnie jak podobne do rysiego futro.
- Śliczny jesteś - powiedział Twem. - Jak będziesz głodny, to się do mnie zgłoś - dodał. - Z przyjemnością rozpalę dla ciebie ognisko.
- To nie będzie konieczne - czerwonowłosa obdarzyła Twema uprzejmym uśmiechem. W tej samej chwili wszystkie trupy wilków, które nie znajdowały się w bezpośredniej bliskości drużyny, stanęły w ogniu.
- To mu wystarczy na długi czas. Podobnych dań otrzyma jeszcze wiele w trakcie tej wyprawy więc nie będzie potrzeby marnowania ogniska dla jego przyjemności.
- Dysponujesz prawdziwą potęgą. - Twem z podziwem skinął głową. - Zdecydowanie wolę cię mieć po naszej stronie. - Uśmiechnął się.
- Raz jeszcze dziękuję - powiedział. - Nie sądzę, byś kiedykolwiek potrzebowała mojej pomocy, ale w razie czego wystarczy jedno twoje słowo.
- Wypełnij swe zadanie Twemie Lladre, to jedyna pomoc jakiej kiedykolwiek mogę od ciebie potrzebować. Ta powłoka wkrótce przestanie istnieć, dla niej nie istnieje przyszłość, zatem… - Oren rozłożyła dłonie. - Wystarczy, że ocalisz tą krainę.
- Zrobię, co będę mógł, Oren. - Twen, chwilowo przynajmniej, wolał nie wnikać w szczegóły i wypytywać, co kryje się pod powłoką przypominającą rudowłosą dziewczynę. Chociaż...
- Kto, jeśli wolno spytać, kryje się pod tą powłoką? - pozwolił sobie na niezbyt zgodne z zasadami dobrego wychowania pytanie.
- Nikt - odpowiedziała, po krótkiej chwili. - Każdy - dodała po kolejnej.
- Rozumiem. Tak mi się przynajmniej wydaje. - Twem obdarzył Oren uśmiecham, a potem kolejnym skinieniem głowy. - Dziękuję.
Obrzucił spojrzeniem agracha, po czym ruszył w stronę dziewczyny, która - jak dobrze wiedział - wiele miała z wodą wspólnego.
- Nymphaeo, czy mogłabyś mi pomóc? - spytał. - Przydałaby mi się odrobina wody, by się pozbyć tych plam.
Co prawda wiedział, do czego dziewczyna jest zdolna, ale... w końcu trochę wody nikomu nie zaszkodziło.
Białowłose dziewczę, które było właśnie zajęte oglądaniem rozerwanego na pół wilka, uniosło spojrzenie na tego, który ośmielił się jej przeszkadzać.
- Ależ oczywiście - odparła podejrzanie przymilnym głosikiem. W tej samej niemal chwili na Twema lunął potok wody, niemal przy tym zwalając go z nóg. - Proszę - dorzuciła jeszcze, gdy uznała iż został odpowiednio ukarany, po czym powróciła do przerwanego zajęcia.
- Dziękuję, skarbie - odparł Twem, otrząsając się z wody.
 
Kerm jest offline  
Stary 20-10-2015, 21:37   #49
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Hassan przyglądał się przez chwilę ze splecionymi dłońmi. Może Agrach nie był groźny dla nich, ale zdecydowanie był niebezpieczny dla ich wrogów. Jednak jego namysły na nic się zdały. Leżała tu bowiem Elissa która widocznie ranna przy której już klęczał starając się poznać bliżej naturę jej ran, oraz to czy jego interwencja, a raczej boska interwencja Sylefa będzie konieczna. Był tylko pokornym sługą, wędrownym kapłanem, a nie w pełni uznanym uzdrowicielem jego Zakonu. Jednak, na tej wyprawie musiał i za takiego dublować jeżeli nastała chwila. Ostatnie doświadczenia umocniły go w wierze, a Elissa potrzebowała pomocy. Pytanie tylko kto był bardziej potrzebny w tej misji. On, czy aptekarz...
Szczęściem rana na głowie wojowniczki nie wymagała interwencji Odwiecznych i była możliwa do uleczenia przez prostego kapłana. Elissa jednakże nie odzyskała przy tym przytomności.
Hassan, po skończonym pierwszym leczeniu zwrócił się do pozostałych.
- Będzie żyć, potrzebuje tylko odpocząć. Obrażenia nie są rozległe, choć raczej nie mamy czasu na odpoczynek, prawda?
- Póki co nic nam nie zagraża - odezwała się Yura, która akurat przechodziła obok. - Przynajmniej nie bezpośrednio. Mar patroluje teren - dodała, ponownie oddalając się nieco, najwyraźniej woląc by pozostawiono ją samej sobie.
- Skoro nic nam nie grozi to warto by tą chwilę wykorzystać, żeby dojść do siebie. Nie możemy ruszać taszcząc ze sobą nieprzytomną Elissę i nie znając zagrożeń jakie się przed nami zbierają. Czy udało się wam dowiedzieć czegoś o Iracie? - Rena, która do tej pory przemawiała do Hassana, zwróciła się z pytaniem do Twema. - Ile tego czasu będzie potrzebowała? - dodała, ponownie skupiając się na kapłanie.
- Ciężko powiedzieć, to uraz głowy, a one są zdradzieckie. Chyba, że nasz aptekarz ma jakieś sole trzeźwiące. - odpowiedział po prawdzie kaznodzieja.
- Gdzieś w tych okolicach straciliśmy trop, za którym szliśmy - odparł Twem.
- Wciągnęli go do jamy - rozległ się głos Yury, która najwyraźniej uznała za właściwe podzielenie się tą informacją dopiero w tym momencie. - Wyślę Mar’a by sprawdził gdzie prowadzi zejście, które znajduje się w tej jamie. Gdy już wszyscy będą gotowi - dodała po chwili.
- Jakby coś ja się nie narzucam - burknął Kred, stając z założonymi rękoma obok swojego wierzchowca. - Ostatnio o mały włos i skończyłoby to się tragicznie - dodał, rzucając złe spojrzenie w stronę Loretty oraz białowłosego dziecka-nie dziecka.
- Jak będziesz trzymał swoje dłonie przy sobie nie powinno być problemu - odpowiedział z uśmiechem Hassan - Ale dla pewności będę Cię obserwował.
- No świetnie, jeszcze mnie od rozbójników zwyzywajcie - uciął kąśliwie innowator.
- Czyżbyś coś nabroił, Kredzie? - zainteresował się Twem.
Inżynier zbył pytanie wojownika, kręcąc głową. Dość miał już kłótni jak na jeden dzień. Zamiast tego postanowił się poraczyć odrobiną wody z bukłaka.
- To wasza sprawka? - zapytał neutralnym tonem, ruchem głowy wskazując na poszatkowane ciała przerośniętych wilków. Jakkolwiek niechętnie był nastawiony do grupy Wybrańców nie mógł im odmówić waleczności.
- Można by tak powiedzieć - odparł Twem. - Ale, żeby nie było wątpliwości, to oni zaczęli, a nie my.
- Rozumiem - skinął głową z nieukrywanym podziwem. Nie żeby prosty majsterkowicz przepadał za krwawą łaźnią. Po prostu był świadom, że głównie takie przygody miały ich czekać na szlaku wyznaczonym przez Odwiecznych. Powoli zaczynał się cieszyć, że będąc w tym miejscu jest po ich stronie.
Rozmowa trwałaby zapewne dalej gdyby nie powrót Lorett. Mistrzyni Miecza nie miała zbytnio zadowolonej miny gdy zatrzymała się przez zebraną grupą by zdać relację ze swego wywiadu.
- Jama prowadzi do schodów, które stromą spiralą schodzą w dół. Zeszłam parę stopni jednak nie znalazłam żadnych śladów. Dalsze zagłębianie się na nieznany teren nie wydawało mi się rozsądnym, szczególnie po tym co spotkało nas w obozie. Ile zajmie nim Elissa będzie w stanie ruszyć w drogę?
- Ciężko powiedzieć. Wykorzystajmy ten czas na odpoczynek, wszyscy na to zasłużyliśmy - odpowiedział kapłan - Wypoczęci lepiej będziemy walczyć. Zmęczeni będziemy łątwym łupem.
- Łatwo powiedzieć "odpoczywać" - wtrącił Twem. - Jednak nie wiem, czy czasem Irat na nas nie czeka. Jemu ten czas może płynąć mniej przyjemnie.
- Porwali go, więc żyje. Przynajmniej tak mówi logika. - stwierdził fakt kapłan - jeżeli chcieli go wyizolować i zabić, widzielibyśmy jego ciało jakiś czas temu, ale nie. Jest im potrzebny, po coś.
Możesz się zdecydowanie mylić, pomyślał Twem, jednak nie zamierzał wdawać się w spory.
- Chcesz trochę? - zagaił Kred w stronę Oren, wyciągając z torby ostatnie jabłko. Wszak owoce to samo zdrowie. Pomimo wypowiedzianej propozycji, nie czekał na odpowiedź ognistowłosej i zatopił zęby w soczystym miąższu. - Oni potrzebują tamtą kobietę przytomną, czy nie? - zapytał szeptem, zbliżając się do półboginki. Obserwując całą sytuację na polanie doszedł do wniosku, że kiepsko idzie im podejmowanie decyzji. On sam nie chciał się wtrącać, w końcu był tu przymusowo. Wizja obozowania z wnętrznościami wyprutymi z wilczych jam brzusznych nie była jednak zbyt przyjemna.
- Najwyraźniej - odparła czerwonowłosa ignorując wcześniejsze pytanie.
- Tak też myślałem - mruknął, przegryzając owoc. - Mogę pomóc wam ocucić waszą poszkodowaną, jeśli chcecie - zawołał Kred do reszty zebranych.
- Spróbuj - powiedział Twem. - W zasadzie nie rozumiem, dlaczego pytasz. Boisz się, że jej zaszkodzisz, zamiast pomóc?
- Nie. Po prostu ostatnio, gdy zaoferowałem swoją pomoc, spotkałem się z dozą niechęci u niektórych członków wyprawy. Na medycynie się znam, swego czasu pobierałem dużo nauk z tym związanych. Muszę mieć jednak pewność, że kiedy wezmę się już do pracy, to nikt nie będzie mi przeszkadzał - odpowiedział Twemowi Kred.
- Ja z pewnością nie stanę ci na drodze - zapewnił Twem.
- Liczę, że pozostali Wybrańcy podzielają twoje zdanie - odpowiedział innowator. Nie zwlekając już dłużej, zdjął z siodła swą torbę medyczną i zawieszając ją na ramieniu, ruszył w kierunku nieprzytomnej.
Po kilku chwilach oględzin musiał przyznać, że nic niepokojącego nie rzucało się w oczy. Żadnych widocznych obrażeń ciała. Parę otarć, ale nic nadzwyczajnego. Przykładając dłoń do czoła nie stwierdził także podwyższonej temperatury. Ot, śpiąca królewna.
- Zobaczmy, co my tu mamy - mruczał pod nosem, przebierając w swoim ekwipunku. Wreszcie wydobył małą torebkę, w której wnętrzu znajdowały się niewielkie flakoniki. Zapełniając pustą buteleczkę wodą zakropił ją kilkoma z wcześniej wybranych specyfików. Następnie delikatnie, prawie jakby obchodził się z dzieckiem wsunął jej dłoń pod głowę i uchylił nieco, drugą rozwierając jej usta, do których następnie wlał odrobinę mikstury. W efekcie kobieta miała się nieco zakrztusić, a specyfik rozproszyć w jej ciele, przedostając się przez gruczoły ślinowe. To powinno ją obudzić - myślał, przeprowadzając całą operację.
Środek zadziałał tak, jak miał zadziałać. Elissa zakrztusiła się nim, otworzyła oczy, na chwilę zyskując przytomność, po czym ponownie je zamknęła.
- Zostawcie mnie -dało się słyszeć szept dobiegający z jej ust, po czym pogrążyła się we śnie.
 
Dhratlach jest offline  
Stary 21-10-2015, 22:42   #50
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Windath zamrugał kilkakrotnie, nie bardzo rozumiejąc, co się właśnie wydarzyło. Jego mikstura zadziałała… w teorii. Widocznie komuś tu bardzo zależało na pięciu minutach snu.
- Wygląda na to, że faktycznie potrzebujecie tego odpoczynku - rzucił do zebranych. - Zostanę przy niej i będę kontrolował jej stan - dodał, wracając do swojego wierzchowca, by zdjąć z niego bagaże. Rozbijając swój obóz, z powrotem przysiadł przy śpiącej Elissie, dokańczając niedojedzone jabłko.
- W takim przypadku jest nas dwóch. - powiedział Hassan zmieniając pozycję klęczącą na siedzącą - Nawet wygodnie tu a nie chce mi się ruszać. - Tu wyjął ze swojej torby rację podróżną, a raczej płaski chleb z orzechami i wędzone mięso. - Więc masz wolną rękę wynalazco. Ona i tak prędko się nie obudzi.
O czasy, o obyczaje, pomyślał Twem.
Miast uczestniczyć w próbach cucenia Elissy, lub rozważaniach, ile snu potrzeba królewnie, podszedł do tej, która już raz pokazała, ze wiele potrafi - do Oren.
- Z pewnością jesteś w stanie jej pomóc - powiedział. - Czy uważasz, że powinniśmy dać jej odpocząć, czy też zechcesz postawić ja na nogi?
- Odpoczynek potrzebny jest nie tylko jej, ale i wam wszystkim. Moja interwencja nie jest tu potrzebna - odparła na jego pytanie.
- Skorzystam z twej rady. - Twem uśmiechnął się lekko. - Obudźcie mnie, jak coś się zacznie dziać - dodał.
- Taa, odpocząć to jedno, ale wyciągnąć Itara to druga sprawa. - Litwor rozdział się z pancerza chwilowo i opatrywał rany nie tylko swoje w czasie, kiedy trwało przedstawianie się wszystkich. - Puszek, przywitaj się z agrachem, tylko grzecznie mi tu. - Rzucił do marnola. Następnie wytarł dokładnie miecz i schował go do pochwy, w czasie gdy Puszek podszedł do kota i ułożył się niedaleko z łapami przed sobą i szczeknął cicho. - Litwor jestem tak przy okazji.
Agrach najwyraźniej nic przeciwko kolejnemu psu nie miał, wręcz przeciwnie, machnął ogonem, wydał z siebie krótki ryk, po czym zaległ w miejscu, w którym wcześniej stał.
- Iratowi nic nie grozi - rzekła czerwonowłosa. - Jest ranny, jednak nie umrze w najbliższym czasie. Nie takie jest przeznaczenie, które dla niego wybrali wasi przeciwnicy.
- W takim razie faktycznie możemy odpocząć - powiedział Twem, po czym zaczął się pozbywać przemoczonych (choć faktycznie czystych) rzeczy i zaczął starannie wycierać kolczugę. Magia nie magia, o swoje rzeczy należało dbać.
- A jaki to dokładnie los? Bo mam takie dziwne przeczucie że śmierć wcale nie byłaby taka zła jak to mówisz. - Powiedział magobójca patrząc wprost na kobietę.
- Wiedzą że ruszymy z odsieczą. Chcą walczyć na ich terenie który dobrze znają. Poza tym, jest tam ktoś kto kieruje tymi bestiami. Inaczej zagryzłyby go na śmierć mając okazję - stwierdził Hassan - Nie wiedzą jednak że mamy pomoc i to że jest nas więcej.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172