Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-10-2015, 10:03   #41
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Nie dane było Loli nacieszyć się atencją publiki. Ledwo skończyła pierwszą balladę, zaraz do sali jadalnej wleciała rozkrzyczana służąca. Twarz miała tak blada, jak by ducha, czy inszą zjawę zobaczyła. Tymczasem powodem jej trwogi okazała się niepozorny, błękitny jak wody Buiny ptaszek. Można by się śmiać z dziewki, którą coś tak niegroźnego przestraszyło. Z drugiej jednak strony, skoro zaraz za podgniłym ostrokołem czają się bestie gotowe rozwlec ludzkie flaki po okolicy, nic dziwnego, że prosty lud żyje w strachu.

Bardkę zainteresował ten uroczy okaz tutejszej fauny. Tym bardziej, że hrabinie wymsknęło się, że podobne odwiedziny miały już miejsce dzień wcześniej. Jeden ptak, nawet tak piękny, wlatujący ludziom do chałupy, to czysty przypadek. Ale kiedy sytuacja powtarza się z dnia na dzień, przestaje to być zwykłym zrządzeniem Losu.

- To zimorodek - odparł Sobeslav na pytanie rudowłosej kobiety - Są niespotykane tak wcześnie wiosną, pewnie też oszukała go pogoda i szuka schronienia.
- Strumienie rzadko zamarzają, więc nawet jak jest zimno to często mają co jeść - dodała cichym głosem Jitka.

Błękitnemu zwierzakowi również nie dane było długo cieszyć się uwaga zgromadzonych. Ledwo umilkł głosik Hrupówny, z dworu dobiegły ich nawoływania. Coś się we wsi działo. Znowu. Jeden z wojaków, ten zwany Bryndanem, zareagował błyskawicznie. Zerwał się z krzesła i wymaszerował sprawdzić, co się stało.

Kiedy rozległy się krzyki Sobeslav spojrzał na matkę, która skinęła głową lekko.
- Sprawdzę to - wymienił też spojrzenia z Janem i wskazał na jednego z jego ludzi. - Chodź ze mną, proszę.

Oni również opuścili jadalni, pozostawiając bladych, zdenerwowanych ludzi przy stole. Jan zaczął bębnić palcami po blacie, a hrabina postarała się zebrać w sobie i wyprostować.
- Powinniśmy tu chyba zostać, przynajmniej dopóki coś się nie wyjaśni...
- Lepiej, żeby to była głupia panika a nie kolejny atak - westchnął Utrata. Pozostali w sali zbrojni wstali, uważnie się rozglądając z dłońmi na rękojeści miecza.

Lola, która od momentu pojawienia się służącej, dalej trzymała w rękach lutnię, przez chwilę zastanawiała się, czy jej nie odłożyć. Nikt z obecnych nie był raczej w nastroju na słuchanie ballad. Z drugiej strony, zadręczanie się myślami żadnemu z nich niczego dobrego przynieść nie mogło. Tak więc Lola kontynuowała występ. Tym razem jednak pominęła słowa, skupiając się na oczyszczającej mocy melodii.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 09-10-2015 o 17:12.
echidna jest offline  
Stary 08-10-2015, 21:17   #42
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Powiedzieć, że działania Hrupa uspokoiły ludzi, to jak powiedzieć, że kij wsadzony w mrowisko nie zakłócił pracy mrówek. Niby coś zrobił, lecz znać było, iż Złotnica jest w szoku, a przerażenie nie odpłynęło z ludzi ani na moment. Chłopi trzymali się w grupach, pobrzękując bronią, w której władaniu nie osiągnęli żadnego zapewne zaawansowania. Te grupy próbowali organizować strażnicy, wysyłając je w różne miejsca i każąc baczyć na otoczenie, a nie tylko wymieniać się cichymi uwagami.

Kiedy elf podszedł do panicza, gdy ten właśnie kończył rozmowę z wójtem.
- Jaśnie panie. Może inny sposób jest od tego - przewrócił oczyma na odgłos rąbanych desek z wieży. - by ratować morale serc ci poddanych, jeśli wysłuchać mnie zechcesz. - powiedział dyskretnie do młodego Hrupa.
Zaskoczony i nadal zły Sobeslav zatrzymał się i popatrzył na Katala z lekko uniesioną brwią, co musiało być zachętą do kontynuacji.
- W gospodzie jest przedstwiciela mojej rasy i być może potrafi kontrolowć magię leczniczą, co nie jest rzadkie pośród elfów. Jeśli pytanie, prośba lub żądanie wyjdzie od panicza może mieć to dobre konsekwencje, bo lud potrzebuje teraz znaku, że ktoś nad nimi czuwa, obroni i nie da zginąć, nawet jeśli wyrwanym śmierci miałby być obcy człek. - mówił spokojnie i pokornie. - Bo jeśli jego władyka tych ziem ratuje, to na ile więcej liczyć mogą mieszkańcy Złotnicy? - Katal uniósł brew tak samo jak Hrup.

Sobeslav przez moment zamarł, marszcząc brwi w namyśle. Potem skinął krótko głową i ruszył w stronę karczmy. Długo to nie trwało, bo zaraz wybiegł, jeszcze bardziej wzburzony. Dokładnego powodu nie słychać było na zewnątrz, lecz odpowiedź jaką otrzymał była na pewno jednoznaczna.
- Więcej ognia! - krzyknął rozeźlonym głosem ku wszystkim. - Ma tu być jasno jak w dzień! Odśnieżać jak co więcej napada! Jak przez dzwon nic się nie wydarzy, to niech połowa spać idzie, aby później resztę zmienić. Tej nocy nie pośpimy, chłopy!
Wbrew ostatnim słowom skierował swe następne kroki na powrót ku dworkowi, a za nim powlókł się zbrojny Utraty.

Te krzyki jeszcze więcej słów w gromadach mężczyzn wywołały. Każdy jeden rozglądał się i wypatrywał, ale co mogli dostrzec w ciemnościach panujących poza kręgiem pochodni? Z karczmy z chrzęstem wylazło czterech krasnoludów w pełnym rynsztunku. Dwóch miało nawet kusze. Dojrzeli Katala i ku niemu kroki skierowali.
- Ej, panie elf. Będzie jaka bitka? Bo kuchwa zdecydować trudno, czy lepiej w karczmie barykadować czy razem z wieśniakami w polu stawać!

Ledwie przebrzmiały te słowa, jak Łapacz zaczął warczeć, skierowany ku wschodniej części wsi. Jakiś inny pies rozszczekał się. Ludzie zamarli. Katal miał wrażenie, że jego wzrok wyłowił ledwo uchwytną sylwetkę na szczycie palisady. Pojawiła się na ułamek sekundy.
Albo wrażenie to sprawił dym z wirującego na wietrze ognia jednej z pochodni...


Głuchy odgłos rozbrzmiał na parterze wieży maga, kiedy silna, niezależna kobieta uderzyła po raz pierwszy w twarde deski. Drewno rozszczepiło się ledwie ociupinę, stawiając opór znacznie solidniejszy niż spodziewała się Macha. Nic w tym dziwnego jeśli istotnie zostało od spodu zaklęte i runami pokryte, nie ruszane od dawna i odpowiednio przygotowane. Nie pomagała też temperatura, w środku nie różniąca się niemalże od tej panującej na zewnątrz. Kto by się jednak poddawał po pierwszej próbie? Następne ciosy siekiery bezlitośnie niszczyły owo nałożone przez wędrownego maga zabezpieczenie. Kiedy pierwsza deska pękła na pół, a gwoździe zostały wyszarpnięte z podłogi, to dalej poszło już łatwiej.

Wraz z odpadającym drewnem ukazywało się coraz więcej wymalowanych od wewnątrz symboli. Nie były druidzkie, ich rozpoznanie leżało więc poza kompetencjami kobiety z rodu Tuiseach, pracującej zawzięcie. Wspomożona przez Bryndena uwinęła się szybko. Jeszcze kilkanaście ciosów i odsłonięta została klapa w podłodze. Przeżarte rdzą zawiasy wytrzymały dwa szarpnięcia, zanim z trzaskiem nie poddały się, ujawniając nieprzenikniony dla wzroku mrok piwnicy. Wydobył się z niej stęchły zapach i wilgoć. Gdzieś na dole rozpierzchły się szczury, ich piski szybko zostały stłumione przez grubą warstwę ziemi, kiedy wbiegły do swoich jam. Schodów nie było. Drabinę wyjęto lub sama spadła, przegniła lub nadżarta małymi ząbkami szkodników. Światło pochodni odsłaniało pokrytą gruzem posadzkę piętro niżej i prowadzący na wprost korytarz.

Macha poczuła, jak wpływ magii zwiększa się wyraźnie, kiedy schodziła na dół po już przyniesionej spod szopy drabinie. Stopnie skrzypiały, lecz echo nie rozchodziło się. Korytarz od dalszej części tej podziemnej części siedziby maga odgradzały bowiem drzwi. Zawiasy w nich zardzewiały tak jak i w klapie, ale drewno trzymało się świetnie, zawdzięczając to bez wątpienia symbolom. Druidka przesuwając dłonią w ich pobliżu nie mogła się pomylić: ciągle zachowywały swoją moc.
Ta prawdziwa kryła się jednak dalej.
Naciśnięcie klamki to wszystko, jak się okazało, co dzieliło ją od poznania tajemnicy tu ukrytej. Drzwi uchyliły się, głośno skrzypiąc.

Korytarz za nimi ciągnął się jeszcze kilka metrów, pochyle w dół. Potem rozszerzał się na boki, choć jego krańce ciemność ukrywała przez jej wzrokiem. Ciężko powiedzieć, czy mieszkańcy wiedzieli o rozległości piwnicy pod wieżą, oraz o tym co zabezpieczający to miejsce mag zobaczył w środku. Łatwo jednak było stwierdzić, dlaczego nie pragnął ryzykować pozbyciem się problemu.

Zaraz za rozwidleniem, między czterema kamiennymi, nierównymi kolumnami, stała humanoidalna, stworzona wydawałoby się jedynie z głazów i ziemi sylwetka. Stała bez ruchu, puste spojrzenie kierując wprost na każdego nadchodzącego korytarzem. Wokół niej migotała błękitna, przejrzysta sfera magii, ciągnąc się od kolumny do kolumny i tworząc sześcian, z istotą zamkniętą w jego wnętrzu. Macha rozpoznała to stworzenie. Żywiołaki ziemi spotykało się bardzo rzadko, lecz słyszało się o czarodziejach wykorzystujących ich w ramach strażników. Prawdziwa moc kryła się za nim. Obchodząc kolumny tuż przy ścianach, dało się dostać do postumentu, na którym stała pulsująca niebieskim światłem kryształowa kula.

Z niej musiałaby zaczerpnąć druidka.
I robiąc to, prawdopodobnie pozbawiłaby magiczną sferę energii.

Oprócz niej, w postument wtopiono połyskujący srebrem, zakończony długim ostrzem kostur z wymalowanymi na całej długości runami. Już z daleka widać było, że normalnie szarpnięty ani by drgnął.
Gdzieś na górze, jakby wiedząc, że o nie go walczą, Walfen ciągle dychał.


Dźwięki muzyki łagodziły nie tylko obyczaje, lecz również koiły zszargane nerwy. Nie u wszystkich, nie całkiem, lecz szarpane struny wypełniały salę przyjemnym dla ucha brzmieniem. Służąca wróciła do kuchni z pewnym ociąganiem. Hrabina siedziała wyprostowana jak kołek, niemal nieustannie wpatrując się w drzwi. Utrata wydawał się bardziej zirytowany niż przestraszony; przestając bębnić już palcami po blacie spoglądał częściej na Lolę i Jitkę, niż wyjście lub swojego pozostającego w gotowości człowieka. Córka Ohlavy oparła się wygodnie i uwagę poświęcała w połowie na ptaka, w połowie trubadurce. Zbrojni spacerowali blisko okien i drzwi.
Nie był to wymarzony występ przed wymarzoną publicznością, trzeba uczciwie przyznać.

Miała jednakże kogoś, kto zaskoczył i zdawał się wyraźnie podziwiać talent rudowłosej. Zimorodek przestał latać szaleńczo nad ich głowami niedługo potem jak zaczęła grać. Sfrunął niżej i niespodziewanie usiadł na główce lutni, składając skrzydełka i wpatrując się czarnymi i błyszczącymi oczkami w pannę Merritt. Miała wrażenie, że robi to wręcz z rozwagą, uwagą oraz inteligencją. I nie przestał, dopóki nie skończyła utworu. Wtedy wydał kolejny krzyk, podskoczył kilka razy i wzbił się do lotu. Dofrunął do kuchni i zawrócił, powtarzając ten manewr kilkukrotnie.
- Wygląda jakby chciał, byś za nim poszła… - zauważyła przyglądająca się temu z równą ciekawością Jitka.

Drzwi w holu otworzyły się i zamknęły po chwili. Obsypani płatkami śniegu wrócili Sobeslav i ochroniarz Jana. Ohlava poderwała się z krzesła i ruszyła w stronę syna, kiedy ten jeszcze mówił.
- Jeden z obcych wyszedł za bramę i coś go poharatało. Teraz na marach leży. A ta druidka postanowiła pod wieżę maga zejść! - po głosie znać było, że jest wściekły. - Żadnych argumentów nie słuchali. Mówiłem, że z tymi obcymi to problemy będą…
Zanim dodał coś jeszcze co swojej tyrady, matka odciągnęła go z powrotem w stronę holu. Zbrojny nic nie powiedział, nagle lekko zmieszany spojrzeniami, jakie na niego spadły.
- To ten zarośnięty i brzydki zbrojny. Nie wiem jak się zwał - wydusił tylko w ramach sprostowania do słów młodego Hrupa.

- Oni tak ciągle ostatnio - odezwała się cicho Jitka, która zmieniła miejsce, aby siedzieć bliżej Loli. - Ciągle coś ze sobą. Matka szykuje go do przejęcia wszystkich obowiązków.
Nie trzeba było znać się na ludziach, aby poznać, że dziewczynie nie do końca to odpowiada. Zerknęła na Utratę, skrzywiła się - tak, że zobaczyła to jedynie trubadurka - i westchnęła.
Zimodorek wykonał kolejną rundkę.

 
Sekal jest offline  
Stary 19-10-2015, 06:10   #43
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
-Ani barykadować, ani w polu z miejscowymi stawać, bo tu otwartej bitwy nie będzie. - Katal wpatrywał się w palisadę. - Tu polować trzeba, ale kto umie pułapki na takie nocne stwory zastawiać? Naradzić się trza co i jak dalej z tym robić, bo panicz z chłopami w rzyci z tym wrzodem rady sobie sami nie dadzą. Wczoraj miejscowy, dzisiaj przyjezdny, a jutro może mi i wam przyjdzie krew oddać. Stwór jest już w wiosce. - wskazał ręką w kierunku, gdzie zauważył skaczącą przez ostrokół sylwetkę.

Vimme z tym nie dyskutował. Dał swoim znak i kusznicy zamarli unosząc broń, wpatrzeni niby w tę samą stronę, ale każdy odrobinę w inną. Larn czekał tak przez moment, ale nic się nie wydarzyło.
- Miejscowi nie wiedzą - skomentował cicho rudowłosy przywódca kompani, popatrując na wieśniaków. - Trza im szepnąć. Coś dokładnie widział?
Psy nie przestawały warczeć i poszczekiwać, co wreszcie zwróciło uwagę strażników wiejskich. Zaczęli ludzi uciszać. Jakiś młodzik naciągnął łuk i w świetle pochodni widać było, jak drży mu od tego ramię.
- Ktoś skakał przez płot. - odrzekł elf. - Chodźmy sprawdzić czy mi się nie wydawało. - zaproponował. - Jeśli nie fałszywe to przeświadczenie, to w śniegu będą ślady.

Larn skinął krótko głową, a trzech pozostałych brodaczy zbiło się w gromadę. Topornicy osłaniali kuszników, posuwając się w kierunku wskazanym przez elfa. Ludzie dookoła przyglądali się temu przez te kilka chwil, aż strażnicy zagonili ich w większą kupę.
- W grupie, ludzie! Widły szykować!
Katal wszedł już pomiędzy budynki. Wąskie tunele w śniegu uniemożliwiały skomplikowaną taktykę, ale na razie okazała się niepotrzebna. Przez warkot i ujadanie psów przebił się nagle kwik świń, ryczenie krów i rżenie koni. Wszystko to dochodziło od stajni i obory niedaleko od ich pozycji.
Elf szedł ostrożnie, lecz pewnie. Strach nakazywał mu skupienie i czujność, aby nie popełniać głupich błędów i brawurowo nie szafować życiem. A tle jeszcze musiał poznać, poznać od nowa, to co już wiedział i umiał. Nie miał czasu na umieranie. Łapacz drżał ze zjeżonym karkiem i kiedy nosem chwytał woń kładł uszy po sobie drgającą wargą ukazując wielkie kły. On bał się również. Dobrze. Znaczyło to, że nie był głupi, a to dodało Katalowi nieco otuchy.

Krasnoludy szły w szyku bojowym gotowi do stawiania ściany z tarcz, zza której kusznicy mogli pruć z bełtów, a reszta kąsać włóczniami i toporami. Miecz Katala tkwił nieruchomo w zaciśniętej garści. Tych kilkadziesiąt stóp w skrzypiącym śniegu zdawało się być o wiele dłuższym podchodem pod oborę budynku obok karczmy, niż nim był w rzeczywistości.
Przez otwarte drzwi zabudowania gospodarczego, w którym zwierzęta szlały z trwogi wydając odgłosy szaleńczej paniki, ze środka wyleciał krwawy ochłap. Oderwana głowa kozy wbiła się w śnieg patrząc z wywalonym ozorem na zakradających się wojowników.

Zajęli pozycje obronne obstawiając z krasnoludami drzwi.
- Podpalamy? - sugerował elf.
Krasnoludy nie miały żadnych problemów z użyciem ognia. Ba, nawet podążający w kierunku obory ludzie nie protestowali, kiedy chwycili za zatknięte na kijach pochodnie oświetlające wioskę. Jakieś zwierzę wydało śmiertelny ryk, kiedy zbliżali się do wejścia. Dźwięki dochodziły z przybudówki z boku, podobnie jak główny budynek zbudowanej z kamienia, z niewielką ilością okien. Pofrunęły pochodnie w stronę wejścia. Brodacze mimo wszystko nie chciały zbliżać się bezpośrednio do tego miejsca. Drzwi zostały już wyłamane, przez napastnika albo uciekającą w popłochu krowę. Część inwentarza, której udało się wyrwać z kojców i klatek, pędziła teraz we wszystkie strony. Siano zajmowało się ogniem.

Wtedy to coś wyskoczyło. Ciemna, człekokształtna, wielka sylwetka o bardzo długich ramionach. Brzęknęły cięciwy kusz i przynajmniej jeden pocisk trafił. Pocisk, który stwór złapał, wyrwał z ciała i wydając z siebie warkot wskoczył na dach jednym susem i popędził po dachówkach ku głównemu budynkowi, gotowy zeskoczyć Katalowi i krasnoludom na głowy.

Elf bacznie obserwował potwora. Przytwierdzony do stempla łamacz mieczy mógł przydać się do parowania długich łap bestii jednocześnie kalecząc. Nie wierzył, że to coś, które nie bało się ich, nie z głupoty, lecz z wiary w swoje możliwości, da się tak szybko im zabić. Zwłaszcza kiedy właśnie szykowało się do ataku na mały krasnoludzki oddział, w którym brakowało tylko muzyka i sztandaru. Za to drugie mogły robić rozwiane włosy elfa, który stał górując nad kompanami sięgającymi mu czubkiem hełmów pod piersi, lub katalowa, nadymana mroźnym wiatrem biała jak śnieg koszula. Nie. Elf wiedział, że trzeba spróbować najpierw zranić bestię, aby mieć z nią szanse odebrania jej życia. Przynajmniej on nie wierzył, że jednym ciosem, położy stwora trupem, a czy zada drugi, zależało od jakości tego pierwszego.

Kusznicy zaczęli od razu kręcić korbami, a ich towarzysze stanęli w obronnych pozycjach. Jeden uniósł tarczę, drugi ścisnął w obu łapach solidny topór. Zwierzę druidki zaczęło toczyć pianę z pyska i wściekle ujadać. A nad tym wszystkim pojawił się zeskakujący z dachu potwór.
Pofrunęło kilka strzał wypuszczonych przez spanikowanych wieśniaków. Ktoś krzyczał "kupą na niego!" ale elf widział jedynie tę sylwetkę, co zeskoczyła i nie zawahała się nawet przy tym. Runęła na Vimmego, który z trudem odbił cios pazurzastą, długą, żylastą i chudą łapą. Katal mógł wreszcie przyjrzeć się temu czemuś, przez ułamek sekundy. Łysa czaszka, ciało trochę większe niż przeciętnego mężczyzny, ale gołe i chude. Smród uderzał z pełną mocą. Sterczące, spiczaste uszy, pomarszczona skóra i ostre, długie uzębienie. Cały pysk miało we krwi, a oczy błyszczały szaleństwem.

I nieprzeciętna siła, bo kawałek trafionej tarczy odleciał gdzieś w noc, a Larn stęknął z wysiłku. Elf zaatakował wraz z drugim krasnoludem. Katal chciał trafić w nogę lub łapę, odrąbać, lub okrutnie okaleczyć, spowolnić. Brodacz spudłował, elf trafił, czując jak ostrze przecina tkankę i schodzi po kości, nie odrąbując kończyny. Bardziej jakby trafił w stalowy pręt, aż ręce mu zdrętwiały. Na tyle tylko był czas.
Stwór roztrącił ich, jeden z kuszników wrzasnął z bólu, a to coś uciekało już w stronę palisady.
Szybkość z jaką się poruszał, nie pozostawiała elfowi złudzeń, co do wątpliwości, czy pieszo zdoła bestię dogonić, nim tamta zniknie za murem w ciemną noc. Dlatego rzucił z całych sił zakrwawionym mieczem w odsłonięte plecy uciekającej, krwiożerczej pijawy.


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 19-10-2015, 22:48   #44
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Zamiłowanie niebieskiej ptaszyny do jej muzyki nawet nieco schlebiało bardce, ale i niepokoiło ją jednocześnie. Zwykłe ptaki tak się nie zachowują, z wyjątkiem baśni oczywiście. A skoro to nie była bajka, a czasy były niespokojne, niezwykłość zimorodka była wręcz zatrważająca.

Gdyby nie hrabiowska córka, może nawet Lola nie zwróciłaby uwagi, że latający zwierz czegoś od niej chce. Coś jednak mówiło kobiecie, że powinna się tym faktem zainteresować. Bogowie jedni raczyli wiedzieć, jaka siła skłoniła bezmyślne zwierze do celowego działania.

- Pójdę sprawdzić, dokąd zaprowadzi mnie ten ptaszek - oznajmiła trubadurka wstając do stołu. Nikt nie zareagował. Nikt nie zerwał się ratować “kobietę w opałach”.
- Janie, bądź tak miły i poślij ze mną jednego ze swych ludzi. Nie chciałabym włóczyć się sama po nocy i podzielić los tego nieszczęśnika

Na te słowa szlachcic odetchnął ledwo zauważalnie. Najwyraźniej Utrata nie zamierzał się fatygować sam, a nie chciał wyjść na tchórza bez honoru. Prosząc o wsparcie jednego z wojaków, Lola wybawiła go z nie lada opresji. Mężczyzna chętnie przystał na taki sposób dbania o kobiece bezpieczeństwo.

Gdy rudowłosa wraz z przydzielonym jej zbrojnym ruszyła do wyjścia, panna hrabianka również zerwała się z krzesła, najwyraźniej zamierzając dołączyć do ekspedycji.

- Idę z wami - oznajmiła przy tym, chcąc rozwiać wszelkie wątpliwości.
- Ależ panienko! Jest noc, na zewnątrz grasuje jakaś bestia. To niebezpieczne. Nigdy nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś ci się stało. - oponowała Lola. Nie do końca kierowała nią przy tym troska o hrabiowską latorośl. Bardziej o własną skórę. Hrupowie raczej nie byliby zadowoleni, gdyby dziewczynie coś się stało.
- Chcę zobaczyć, dokąd zaprowadzi nas zimorodek - upierała się Jitka.

Wizja czekającej przygody musiała być dla niej szalenie ekscytująca i nie zamierzała z niej tak łatwo rezygnować. Ba! Zwyczajem szlacheckiej córki najpewniej nie zamierzała z niej zrezygnować wcale.

- Pójdę albo z wami, albo waszym śladem - zagroziła młoda szlachcianka jedynie potwierdzając obawy muzykantki.

Oczywiście Lola mogłaby nakazać któremuś z obecnych mężczyzn zatrzymać rozbrykaną hrabiankę. Oczywiście miałaby przy tym rację, wszak tak podpowiadał rozsądek. Pytanie jednak brzmiało, czy obecni tu tak zwani mężczyźni posłuchaliby jej, czy też ugięli się pod ciężarem jakkolwiek głupiej, to jednak hrabiowskiej woli. Niestety bardka nie miała zaufania ani do rozsądku Utraty, ani do jego stanowczości. Podobnie rzecz się miała z jego wojakami i najemnym gospodarzy. Nie pozostawało jej nic innego, jak osobiście dopilnować, by Jitce nic się nie stało. A zrobić to mogła tylko na jeden sposób, zabierając dziewczynkę ze sobą. Nie istniało wszak we wszechświecie nic bardziej proszącego się o kłopoty, jak szlachetnie urodzona nastolatka włócząca się samopas nocą.

- Dobrze, panienko. Pójdziesz z nami. Ale jest jeden warunek. Przez ten czas będziesz mi bezgranicznie posłuszna. Jeśli powiem, byś zamilkła, zamilkniesz natychmiast. Jeśli rozkażę ci się schować, lub uciec, zrobisz to bez dyskusji.

Warunek ten mógł być nadmiarem ostrożności i Lola miała szczerą nadzieję, że tym właśnie się okaże. Ale czasy były niebezpieczne, a posądzenie o przesadę było w tej sytuacji niezbyt wygórowaną ceną.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 21-10-2015, 21:41   #45
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Baltazar, Sekal & Asenat

Brynden jak dotąd w wieży nie wiele mówił bo i nie był to czas na rozmowę a na działanie. Dlatego oprócz zdawkowych “daj ja to zrobię” czy “znajdę jakąś drabinę” nie mącił swoim głosem dźwięków roboty. Na jego milkliwość miała jeszcze wpływ obawa co tam mogą zastać i czy rzeczywiście mogą jeszcze pomóc Cyklopowi. Perspektywa penetracji piwnicy magowskiego domu nie była tak przyjemną jak wizyta w bordelu mimo to na twarzy wojaka nie wykwitał niepokój. Kiedy doszli jednak już pod drzwi poczuł jak ciarki przechodzą go przez plecy… po ich otwarciu zmieniły się one w zawód.

- Nie wygląda to, to jak coś co łacno da się pokroić mieczem - rzucił do Machy, oceniając kamienno-ziemną sylwetkę broniącą dostępu do celu ich wycieczki. Splunął na klepisko z politowaniem patrząc na stalową głownię swojego oręża. - Jak mniemam, musisz bliżej podejść i nie zadowolisz się tylko patrzeniem na źródełko mocy?

Macha odsunęła twarz od kuli, niebieskie odblaski światła cudzej magii przygasły w jej oczach.
- Nie – odparła, prostując się się i oplatając palce wokół rzeźbionego drewna swojego kostura. - Jakoś nigdy nie uważałam ograniczania się do patrzenia za stosowne ani właściwe... ani zabawne. - Obróciła się znów do kryształu, mrużąc powieki w rozbawieniu. - I tym razem takoż nieodzownie dotknąć muszę.
Spoważniała w jednej chwili.
- Ty nie musisz. Idź na górę, wynieś Walfena na zewnątrz i dopilnuj, żeby wszyscy odsunęli się od wieży. Jakbym nie wyszła... rzeknij elfowi, że mag trzymał tu w niewoli żywiołaka ziemi. Niech sobie przypomni, co krasnoludy gadały o żyle złota.

- Ja też mam swoje przyzwyczajenia. Nie lubię wychodzić przed końcem… Zostaje potem dziwne poczucie braku satysfakcji… z dobrze wykonanej roboty. Odpowiedział druidce uśmiechając się do jej pleców. - Goniec też ze mnie marny. Przyglądnął się raz jeszcze całemu temu tałatajstwu rozmyślając jak sytuacja może się potoczyć i próbując rozpisać różne scenariusze w głowie.
- To czego się możemy spodziewać? Ale wracając pod ziemię… do tej piwnicy.

- Żywiołak będzie wściekły i w morderczym nastroju. Bo ruszymy coś, co kazano mu chronić. Przerwiemy mu drzemkę. I ponieważ wściekłość jest jakby naturalnym stanem, gdy mag złapie cię, uwięzi, zamknie w piwnicy i zmusi do pilnowania swoich zabawek. I oby tak właśnie było, a on rozumiał ludzką mowę. Spróbujemy go obudzić i wytargować zejście ze służby w zamian za wolność. Ostatecznie zdejmę barierę... może po prostu ucieknie, kiedy będzie wreszcie mógł. Może nawet nie będzie po drodze walił na oślep w co popadnie...

Nachyliła się i uniosła spod swoich stóp ułomek cegły.

- Odsuń się od cokołu. Nie dotykaj laski ani kryształu. Nie szarżuj na niego pierwszy... - Obróciła w palcach ceglany kamyk. - Ostatnie słowa, byle krótko?

- Bądź delikatna… Brynden mrugnął do druidki z wesołym uśmiecham i ostrożnie wycofał się parę kroków. Miecz mocniej uchwycił w dłoń a tarczę opuścił tak, by chroniła korpus… gdyby żywiołak też postanowił rzucić w nich jakimś kamuszkiem. Z taką manifestacją magii nie miał jeszcze nigdy do czynienia i nawet nie specjalnie chciałby kiedykolwiek mieć… jednak jego życie nie ograniczało się do zdarzeń, które by sobie życzył. Dlatego musiał być przygotowany.

To było tak przełamanie tamy przez ogromną ilość spiętrzonej wody. Macha straciła kontrolę nad zasysaniem. Magia to chaos, a ona poczuła to w tym momencie z całą siłą. Puste naczynie, którym była, napełniło się po brzegi z impetem, który niemal pozbawił ją przytomności. Prawie już nie pamiętała kiedy ostatnio czuła coś podobnego. Druidce zakręciło się w głowie. Kula zbladła, prawie zgasła. Bariera zamigotała i rozpłynęła się w powietrzu. A żywiołak ożył. Ruszył grubymi kończynami, w jego kamiennych oczodołach pojawiło się światło. Tupnął, a cała piwnica zadrżała. Z sufitu posypała się ziemia i kamyczki.

Mężczyzna uważnie obserwował bieg wydarzeń w magowskiej piwnicy. Starał się by mu nie umknęło nic z tego co tam się działo. Raz zerkając na druidkę, raz na żywiołaka i na dziwną, świecącą kulę … która w pewnym momencie przygasła. Macha wyglądała jakby wszystkie te zabiegi wywarły na niej znacznie większe wrażenie niż na Bryndanie. Kamienny posąg jakby zyskał trochę życia. Piwnica zaś straciła solidność swojej konstrukcji raz po raz obsypując ich budulcem. Nie czekał na dalszy rozwój wypadków. Doskoczył do kobiety pomagając jej się wycofać.

Macha walczyła. Z plączącymi się nogami, nagle zeschniętym na wiór gardłem, stadami świetlistych powidoków podrywających się do lotu z podłogi i podfruwających tu i tam w sposób nieskoordynowany i na gust druidki zbyt gwałtowny. Z kosturem wyślizgującym się ze spotniałej ręki. A nade wszystko z nachalnym uczuciem, że nie stoi wcale, ale leci głową w dół w jakąś ciemną przepaść, raz szybciej, raz wolniej. Potem Thorne pociągnął ją w tył, nagle zyskała nowe punkty odniesienia w postaci podtrzymujących ją rąk i zaczęła walczyć ze zdwojoną siłą. Z Bryndenem.
- Puszczaj, do cholery! - wychrypiała. - Ty, ty... Cintryjczyku – warknęła w tymczasowej posusze śliny, żółci i obelg o dużej mocy rażenia. Szarpnęła się, by wyzwolić się z uścisku. Efekt był taki, że świat, ograniczony w tej chwili do piwnicy, zawirował szaleńczo.
- Tyyyy – odezwała się do żywiołaka. Wycelowała w kamienną pierś palec, a przynajmniej miała nadzieję, że był to ten kierunek. - Chcesz by wolny, czy zostać na służbie maga?
Ciężko stwierdzić, czy w ogóle ją usłyszał. Wycofanie się w tym momencie samo w sobie stawało się trudne, bowiem istota stała pomiędzy nimi, a wyjściem. Żywiołak zwrócił się kamienną twarzą ku druidce i wydał z siebie nieartykuowany, basowy dźwięk. Podskoczył i uderzył w ziemię z taką siłą, że wszystko wokół się zatrzęsło, a z sufitu poleciało więcej ziemi. Zadrżały wyraźnie cztery filary, pomiędzy którymi wcześniej lśniła magiczna bariera. Stwór ruszył ku nim, unosząc pięści.

Gardło Machy było wypaloną południową pustynią, którą widziała kiedyś z pokładu statku swego wuja, i wcale nie miała ochoty poznawać bliżej. Każde stąpnięcie kamiennej postaci rozbrzmiewało zwielokrotnionym echem pod kopułą jej czaszki. Mało wiedziała o tym rodzaju. Żywiołaki, z którymi druidzi z wysp miewali do czynienia, były istotami wody i powietrza. Jedną cechę jednak miały, musiały mieć, z nimi wspólną, bo przynależała ona do samej natury żywiołu. Wolały być wolne niż służyć. Wyszarpnięty z więzów nałożonych przez maga kamienny olbrzym najpewniej odejdzie, zniknie w sferze, w której bytują jemu podobne byty... może też zechce się mścić za niewolę na kim popadnie, ale w końcu odejdzie, tam gdzie jego miejsce.
Słowa w twardej mowie wyspiarzy popłynęły niemal same, razem z mocą sączącą się z palców zaciśniętych wokół kosturze. Uczyła się ich dawno, bardzo dawno, kilkunastoletnia dziewczyna w sukni z foczych skór, która siadywała u stóp hierofanta Myszowora zdążyła dojrzeć i dorosnąć – i nigdy nie musiała ich użyć. Teraz, gdy ten czas nadszedł, ten brak doświadczenia się zemścił.
Żywiołak był blisko, wyciągał kamienne ręce, a ona mogła tylko recytować dalej, wiedząc już, że nie zdąży.

- Skurwysyn jeden! - Przeklął wojak widząc z jaką mocą łupnął w ziemię kamienny brzydal. Mając świadomość tego, że kobiecina mimo całej siły z jaką go odepchnęła ledwo trzymała się na nogach wyskoczył w skos przecinając drogę ruszającej na nich nich wkurzonej maszkarze. Mieczem świsnął bardziej aby zwrócić na siebie uwagę niż zranić… próbując dać czas druidce, którego mogło wcale nie pozostać zbyt wiele. Mimo swojej sędziwej głowy Brynden z mieczem tańczył znacznie zgrabniej niż niejeden młodzieniaszek a kunszt we władaniu oreżem szedł na równi ze zwinnością ruchów. I nawet niesprawne oko mogło zauważyć, że na brzeszczoty niewielu mogło się z nim równać.

I na brzeszczoty zapewne nie, lecz żywiołak szermierzem to nie był. Olbrzymia, kamienna sylwetka tańczyć do tej zabawy nie zamierzała, a niewielka przestrzeń działała na jego korzyść. Miecz obił się o kamienne ramię nie czyniąc mu krzywdy, a pięść drugiego uderzyła szybciej niż spodziewał się tego zbrojny. Wykonał unik, ale za wolno. Cios zahaczył o jego bark, Brynden miał wrażenie, że jego kości aż zaskrzypiały o siebie, kiedy uderzone ciało wykręciło się i tylko lata doświadczenia sprawiły, że nie przewrócił się i zamiast tego odskoczył. Zrobił jednak to co chciał: zwrócił na siebie uwagę. Żywiołak skierował się ku niemu, rycząc. Kilkumetrowa piwnica nie dawała wielkiego pola do manewru…
Tymczasem Macha splotła swoje zaklęcie, czując jak moc przenika jej ciało, jak z niego ucieka, pędząc na spotkanie z zaklęciami wplecionymi w piwnicę. Zaklęciami obcymi, przeciwstawiającymi się jej zamiarom. Niespodziewany ból przeszył ją aż do kości, rzucił na kolana. Miała wrażenie, że wraz z magią z ciała odejdzie skóra. Lecz nie poddała się, wiedząc, że może to zrobić. Że bariera słabnie. Żywiołak zaś jeszcze jej nie uderzył, choć oczy zasnuły się mgłą i nie była w stanie baczyć na otoczenie. Słowa wskakiwały na swoje miejsce, a cudza moc płynęła warką strugą.

Thorn syknął z bólu, kiedy potężny cios praktycznie pogruchotał mu lewe ramie. Nie czekał aż żywiołak zbliży się na tyle aby dać mu możliwość wyprowadzenia kolejnego razu. W zapasy nie zamierzał wchodzić ale pomimo tego, że piwnica była cholernie mała to miałe też kilka elementów które dawały mu jako takie szanse aby to jeszcze odrobinę poprzeciągać. Odskoczył wykorzystując jeden z filarów jako dodatkową blokadę… miał świadomość że może tylko chwilową ale jeżeli nie da Masze tej chwili to za wiele już im tych chwil nie zostanie. Nie wiedział czy żywiołak po prostu nie staranuje tej przeszkody czy spróbuje ją ominać natomiast zamierzał wykorzystać te krótkie chwile na odskoczenie tak by wreszcie znaleźć się na ścianie z wejsciem.
Żywiołak także wcale się nie zatrzymywał. Skorygował kierunek i runął do przodu, potężnym wymachem ramienia rozwalając stojący mu na drodze filar. Odłamki skały poleciały we wszystkie kierunki, w tym głównie w Bryndena, który zdołał się zasłonić ramieniem. Reszta odbiła się od jego zbroi i ubrania, nie czyniąc krzywdy. Na sekundę jednakże stracił możliwość kontrolowania sytuacji, a ta kamienna bestia była tuż tuż. Jeszcze raz machnęła ramieniem i brzęknął wytrącany miecz. Uderzenie w pierś wyrzuciło mężczyznę w tył. Tym razem coś pękło w środku i był prawie pewien, że to żebro. Lub kilka. Przetoczył się, wychodząc z zasięgu, ale wróg nie ustępował ani na moment, a miejsca na uniki praktycznie nie było… aż nagle stanął i wyprostował się.
Rozejrzał.
Ból odczuwany przez Machę nie zelżał, ale kobieta wiedziała, że wygrała. Bariera została przełamana. Czuła się wyssana z mocy, tliła się w środku zaledwie odrobina. Wzrok wrócił i w świetle słabej pochodni dostrzegła żywiołaka stojącego i próbującego dojść co się stało. Jeden filar zniknął, z sufitu sypała się ziemia. Coś zgrzytnęło i zaklęty w kamieniu kostur stuknął i przewrócił się na ziemię. Kula mocy zgasła.

Wojak po spotkaniu z drugim łapskiem kamiennego skurczybyka stracił cały rezon… najpierw uderzenie pogruchotało mu kości chroniące słabiznę by po chwili kontakt z chłodną ścianą nie wybił mu z płuc całego powietrza. I właściwie mogłyby być to ostatnie jego występy w tej wiosce gdyby nie to, że żywiołak nagle się zatrzymał i jakby poszukiwał w swojej glinianej łepetynie koncepcji, co by tu dalej zrobić ze swoją skamieniałą dupą… Brynden ostatkiem sił. A być może już tylko niezłomnością zebrał się w sobie i z gleby i ruszył w bok. W stronę miecza oraz szczęśliwie wyjścia z piwnicy.
Wiedział, że teraz nie ma już na co czekać, bo albo Macha skutecznie splotła nitki magii albo dała dupy w norze i zaraz przyjdzie im dać gardła.

 
Asenat jest offline  
Stary 23-10-2015, 14:30   #46
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Miecz pofrunął przez noc, obracając się szybko. Światło pochodni odbiło się od ostrza, kiedy płaz broni odbił się od pleców spowolnionej przez śnieg istoty. Istoty potwornej i nieludzkiej, efektu magii lub klątwy. Krzyk rannego krasnoluda wwiercał się w uszy. Panika wśród ludzi walczyła z determinacją. Jedynie jeden pocisk i jeden bełt goniły mroczną, ginącą w ciemności sylwetkę, która nie zawróciła i nie stanęła do ponownego starcia. Psy wyrwały się wreszcie do przodu, przełamując swój własny strach.
To coś było szybsze nawet od nich, przynajmniej w obecnych warunkach.

Katal dojrzał go raz jeszcze, niewyraźną sylwetkę przeskakującą przez wyłom w palisadzie. Łatwość z jaką wskakiwał na dach sugerowała jednakże, że nawet w pełni naprawiony i utrzymany w doskonałym stanie ostrokół nie dałby rady go powstrzymać. Pogoń nie miała sensu, nie. Elf podniósł miecz, nie widząc na nim zbyt wielu śladów krwi. Takie trafienie w coś w pełni żywego musiało takowe zostawić. Tu? Ledwie kilka kropel pokrywających ostrze.

Chaos dookoła nie zmniejszył się ani odrobinę. Zwierzęta wbiegały w śnieg wszędzie wokół, kwicząc, mucząc, piszcząc i gdakając. Zatrzymywała je dopiero palisada, nierzadko wzdłuż której po chwili wybierały drogę dalszej panicznej ucieczki. Rannego towarzysze czym prędzej nieśli do Złotego Jaja, wołając do miejscowych o znachorkę lub druidkę, nie mając świadomości gdzie kobieta ze Skellige obecnie się znajduje. Wieśniacy rzucili się powiększający się w oborze pożar gasić.

Wśród tego wszystkiego ziemia zadrgała. Raz, drugi. Najpierw nieregularnie, potem już równiej. Odgłosy uderzeń, wprawiające w drgania całą okolicę. To co należało do maga, zostało przebudzone. Katal nie dostrzegał nigdzie ani Machy ani Bryndena, dwójki która w piwnicy próbowała ratować życie obcego zbrojnego z facjatą pospolitego bandyty.


Zimorodek zawirował nad głową Loli, wydając z siebie głośny i ostry śpiew. Gdyby nie wiedziała lepie, to pomyślałaby, że jest szczęśliwy z tego, że za nim idą. Wypadł przez okno i poczekał aż trójka ludzi przywdzieje cieplejsze ubranie, wychodząc w mroźną czerń nocy. Sypnęło śniegiem po oczach. Pochodnie oświetlające Złotnice pozwalały wychwycić poruszającą się szybko sylwetkę ptaka, ale zbrojny na wszelki wypadek wziął jeszcze osłoniętą latarnię wiszącą na haku przy drzwiach. Ruszyli po skrzypiącym śniegu, wzdrygając się na odgłosy dochodzące z drugiej strony wsi. Krzyki, szczekanie, kwiczenie i muczenie w niezgranej, chaotycznej kakofonii dźwięków. Mroziły krew w żyłach bardziej niż panujący przymrozek i wiatr przebijający się do wnętrza wsi.

Prowadził mężczyzna, młodszy z dwóch towarzyszących Utracie w wyprawie do Złotnicy. Jitka rozglądała się niespokojnie, z determinacją wymalowaną w oczach. Resztę twarzy owinęła chustą i w ciepłym płaszczu służącej nie wyglądała zupełnie na córkę hrabiny. Podjąwszy decyzję nie zamierzała zawracać. Merritt także nie mogła czuć się pewnie. Zaledwie jeden zbrojny? Gdyby wyskoczyło to coś, co podobno zabiło wszystkich na farmie… lepiej było o takich rzeczach nie myśleć.

Wpierw wydawało się, że zimorodek poprowadzi do bramy, chcąc wylecieć za nią, lecz zmienił kierunek, lecąc dalej na wschód. Ze względu na śnieg nie mogli podążyć za nim bezpośrednio, wybierali więc odśnieżone ścieżki. Minęli dwa domy i zeszli w słabo odśnieżoną alejkę prowadzącą do najbardziej na północny-wschód ustawionej chaty we wsi. Przed nią stały drewniane, zasypane w połowie stojaki, a sama chałupa nie wyróżniała się niczym szczególnym. Okiennice i drzwi szczelnie zamknięto, w środku nie paliło się światło.
Zimorodek przysiadł na ganku i wydał z siebie przenikliwy krzyk. Wrażliwa na emocje Lola wyczuła w nim tęskną nutę.

Jitka zatrzymała się niedaleko drzwi, marszcząc brwi. Krzyki w dalszej części wsi zmieniły swoją barwę, ale do nich doszło coś nowego. Ziemia lekko drżała. Jak gdyby coś wielkiego uderzało w nią rytmicznie. Z chaosu dźwięków trubadurka faktycznie wyłowiła uderzenia. Córka hrabiny oplotła się ramionami, spoglądając w stronę wieży.
- Obudziło się… - powiedziała drżącym głosem. - Byłam za mała, aby dobrze pamiętać, ale mag z wieży zostawił coś po sobie. Inny później zamknął to i nikt nie zaglądał do piwnicy. Teraz… teraz najwyraźniej się obudziło - przełknęła ślinę, zwracając spojrzenie ku chacie, przy której stali.
- To dom Rybaków. Ich syn zaginął ze dwa tygodnie temu, tak słyszałam od brata. Większość tego czasu spędzali na szukaniu, a potem zamknęli się i prawie z nikim nie widywali. Chorobą wymawiając. Ciężko coś w takiej mieścinie utrzymać coś w tajemnicy, ale Sobeslav to chyba siłą tę informację z nich wyciągał.


Kamienny stwór stał w bezruchu, a bezruch ten jakby czas zatrzymał. Macha otworzyła usta, ale zamiast wyraźnych słów wydostał się z nich jedynie ochrypły szept, kiedy wysuszone na wiór ciało odmówiło posłuszeństwa. Magiczne obrażenia bolały specyficznie. Tak, że nie chciało się ich przeżywać nigdy więcej. Żywiołak i tak nie zamierzał jej słuchać. Nikogo już nigdy nie zamierzał słuchać, na pewno. Nie miał mózgu, żył tym, co czerpał z ziemi w połączeniu z nieokreślonością magicznej sztuki. Wreszcie drgnął, wywołując nieprzyjemny dreszcz w leżącym niemal u jego stóp Bryndenie. Głowa z jaśniejącymi zagłębieniami oczodołów rozejrzała się po otoczeniu. Ludzie przestali być ważni. Kula się nie liczyła. Korytarz prowadził naprzód. I tam ruszył, ignorując wszystko po drodze. Glify na otwartych drzwiach już przed niczym nie chroniły. Potężne ramie roztrzaskało deski na drzazgi.

Oddech ulgi wywołał u Thorna paskudny ból żeber i płuc. Adrenalina przestała tłumić te odczucia. Kiedy sięgnął do piersi, odezwał się ból barku. Jeszcze jeden cios i potwór dokończyłby dzieła. Człowiek nie był dla niego wyzwaniem. Może wiedźmin, lecz czy mutanci byli ludźmi? Macha dopiero teraz w pełni zorientowała się, że nie tylko ona czuje przenikliwy ból, że nie tylko leżący gdzieś tu na marach Walfen potrzebuje pomocy, ale obecnie również i Brynden, z trudem unoszący się do pozycji siedzącej. Słowa o nim wynoszącym drugiego zbrojnego zostały w jej gardle. Niezbyt było to obecnie możliwe.

Nie tylko ze względu na rany. Obecnie żywiołak dotarł już do końca piwnicy i tam na moment zatrzymał. Krótki. Jego ramiona szybko bowiem wzięły się do pracy. Potężne uderzenia raz za razem zaczęły spadać na kamienne ściany piwnicy. Odłamki skał leciały we wszystkie strony, ziemia drżała, z sufitu sypał się pył, a kolumny ledwo utrzymywały strop.
Wśród tego wszystkiego druidka czuła w sobie zaledwie iskrę. Może dałoby się ją pielęgnować, użyć do przełamania zakazu. Lecz potrzeba goniła. Należało podjąć wybór. Mogła uleczyć Walfena. Nie do końca, nie. Żołdak mimo to mógł potem umrzeć, od ilości utraconej krwi, wycieńczenia i z wielu innych powodów. Miała za mało mocy, aby przywrócić go szybko do pełnej, albo chociaż połowicznej sprawności. Mogła go jednak uratować. Mogła pomóc sobie. Wreszcie mogła pomóc Bryndenowi, którego ta odrobina mocy postawiłaby na nogi i dzięki temu zagrożona wioska nie miałaby dwóch kalek, ale jednego sprawnego wojownika.

Jej palce samoistnie zacisnęły się na lasce maga. Zajarzyły się wygrawerowane na niej runy, metal stał się cieplejszy. Nie poczuła po tym napływu nowych sił. Nie minął ból. Nie zwiększyła się moc. Miała tylko tę odrobinę.
A żywiołak uderzał w ścianę, przebijając się przed kamienie. Zamierzał wytłuc i wykopać sobie drogę na powierzchnię. Pozbawiona możliwości myślenia, prymitywna istota z kamienia.

 
Sekal jest offline  
Stary 29-10-2015, 10:33   #47
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Oto i był, prosto i dobitnie uwidoczniony – dowód wyższości druidzkich czarów nad magowskimi. Właśnie wyrąbywał sobie drogę na wolność – prosto jak strzelił i dobitnie, aż cała okolica drżała.

Druidowi nigdy nie przyszłoby do głowy, by pętać żywiołaka... korzystać z mocy żywiołów owszem, ale żaden nie założyłby kajdan na wodospad, nie pakował pożaru do butelki ani sztormu do worka na kartofle... Ani nie trzymałby trzęsienia ziemi w środku wioski. Bo to się kończyło w jeden sposób... o, właśnie tak.

Brynden unosił się z trudem na jednej ręce i widać było, że oddychanie sprawia mu ból. Swój własny Macha starała się ignorować, chociaż ćmił jej tępo i wzbudzał niepokój... jakie to właściwie wnętrzności zawiązała jej na supeł magowska moc, że tak ją w żywocie rwie, szarpie i boli? Bo są takie, bez których żyć się da, ale nie warto, czego żywym przykładem była czarodziejska czereda.

Przyklęknęła przy zbrojnym, dotknęła jego obolałych piersi i skrzywiła się, gdy wzdrygnął się z bólu. Żywiołak szalał w sali obok. Z sufitu sypał się drobny pył.
- Połamane żebra. Więcej niż jedno. I strzaskany bark... - rzekła i zacisnęła zęby. Było jej wstyd. Za własną niemoc i słabość, za własne pragnienia sprzed czterech lat i trójnogi zydel, które były tej niemocy i słabości główną przyczyną. - Nie dam rady uleczyć magicznie was obydwu. Załatam Walfena. On umiera – dodała tytułem usprawiedliwienia.
- Po to tu przyszliśmy – uciął Thorne. Ścisnęła Cintryjczykowi dłoń i objęła w pasie. Pomogła mu wstać, do ręki wcisnęła magowską laskę, by się podparł. Sama opierała się na własnym kosturze. Brnęli do wyjścia jak dwójka steranych życiem dziadyg...

Tam zaś okazało się, że drabiny nie ma, leży strzaskana pod ścianą... a jedynym, który w najbliższym czasie wyjdzie z wieży, będzie żywiołak. Właśnie wyrąbywał sobie stopnie w gruzie i zmrożonej ziemi, zastawiał im przy tym przejście, ani go minąć, ani z nim walczyć. Wieża drżała i lada chwila miała runąć, a Macha zrozumiała, jak bardzo przegrała...
- Walfen leży na parterze. Pod ścianą – powiedziała głucho.
Puściła Bryndena i przytknęła obie ręce do ust.
- Kataaaaaaal! - wydarła się wniebogłosy. - Vimme! Ludzieeeeeee! Zabierzcie rannego z wieży! Zabierzcie Walfena z wieży! I uciekajcie!
Krzyczała, choć nadziei wielkiej nie miała, że ktokolwiek usłyszy ją przez łomot, jaki czynił żywiołak. A nawet jeśli usłyszy, to czy posłucha. Krzyczała, póki nie zobaczyła, że z sufitu sypie się już nie tylko pokruszona w pył zaprawa, ale i mniejsze kamienie. Podniosła jeszcze z ziemi parę ułomków drabiny, mogą się przydać, gdy potrzebny będzie ogień i trochę światła.

Walfenowi pomóc już nie mogła, a jedynym sposobem, by Brynden i ona sama przeżyli, było cofnąć się w głąb piwnicy. I dać się pogrzebać żywcem, gdy wieża runie.

 
Asenat jest offline  
Stary 29-10-2015, 21:00   #48
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Thorne był żołnierzem – z krwi i kości… przesiąknięty wojaczką do szpiku kości i od urodzenia kroczący tylko jedną drogą… Drogą, która wiodła przez pola bitwy, dyscyplinę, strategię, taktykę i upór do życia i wiarę w zwycięstwo. I jak każdy z jego nacji szczerze nienawidził magii… nawet tej leczącej. Magia nie była niczym innym jak zaburzeniem całego tego porządku, w którym doskonale potrafił się odnaleźć. Magia wprowadzała element znacznie bardziej nieprzewidywalny niż tylko pech czy szczęście, wyjątkowy zmysł taktyczny dowódcy po drugiej stronie czy nawet brawura i nieludzka wręcz odwaga. Magia zawsze wszystko komplikowała… tak samo jak cholerne stwory z niej zrodzone. Brynden nie był pieprzonym wiedźminem. Nie był pieprzonym znawcą czarodziejskich anomalii ani sztuczek i nie znał się na tych stworach co to powinny być niczym innym jak nieożywioną kupą kamieni, ziemi czy gliny… Dlatego teraz leżał oparty o ścianę piwnicy z trudem łapiąc oddech. Każda próba była okupiona bólem… a każde wydech wsparty cichym świstem wydobywającym się z niego.

Bok palił żywym ogniem. Nie potrzebował medyka, żeby wiedzieć że żebra nie wytrzymały ciosu… bark… eh… szkoda gadać… też napierdalał nieziemsko. Macha żyła. On żył. Żywiołak polazł… ale Walfen był poza ich zasięgiem… póki co!

- Kurwa. Chyba coś poszło nie tak… Rzucił do Machy. – Ale mogło być gorzej. Uśmiechnął się jak przystało na kogoś nie nawykłego do okazywania słabości. Dał się zbadać kobiecie… nie dlatego, że nie wiedział co mu jest. Bardziej dla tego, że ciężko było mu zaprotestować.

- Czego się nie robi, żeby jakaś baba wtarła ci w pierś trochę maści… niestety kaszel popsuł cały efekt. Każdy spazm jakim nim targał powodował taki ból, że aż łzy same cisnęły się w oczy…

Jakoś doczłapali do wyjścia. Właściwie tylko po to żeby zorientować się w jakiej znaleźli się pułapce. Brynden nie miał nawet siły zakląć. Byli w czarnej dupie… Trudno było ocenić czy większej niż Walfen. Niby jeszcze żyli więc mieli szansę… ale tylko niby. A Walfen… cóż… niech ten kurwi syn spróbuje tylko zdechnąć!

Macha miała rację… trzeba było spróbować jakoś to przetrwać. Dał się jej prowadzić wierząc bardziej w jej intuicję znalezienia bezpiecznego miejsca niż znajomości na wiedzy budowniczych. Wieża drżała coraz bardziej i coraz więcej i coraz większych jej kawałków spadało na ich głowy…

Trzymali się życia. Jak zawsze… i jak zwykle cholernie mocno.

Zgarnął miecz… i tarczę. Żołnierz ginie ze swoim moderunkiem i na posterunku… nawet w kupie gruzu! Wcisnęli się w jakiś kąt. Ich puste makówki schowali pod tarczą i czekali na nieuniknione… I w końcu to wszystko pierdolnęło! Huk ich ogłuszył. Tuman kurzu i pyłu uniemożliwiał oddychanie nie mówiąc już o widzeniu czegokolwiek. Wszystko to jebnęło im na głowę…

Ale Brynden nie zastanawiał się czy było warto ratować jakiegoś Cyklopa. Tak trzeba było zrobić… więc tak zrobił. Nic więcej i nic mniej. Każdy ma jakieś potrzeby. A jak ktoś całe życie się troszczył o swoich towarzyszy broni to działa się instynktownie.


 
baltazar jest offline  
Stary 30-10-2015, 04:21   #49
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Katal przewrócił oczami, gdy miecz płazem klepnął stwora po plecach. Pobiegł podnieść oręż. Mokry od śniegu, a nie od krwi, chociaż wcześniej rąbnął bestię dosyć głęboko, bo do kości. Nieczyste nasienie.

Ruszył biegiem za pobratymcami rannego krasnoluda, którzy nieśli go do Złotego Jaja. Wieśniacy z wiader lali wodę na płonącą stajnię. Przynajmniej ci, co nie wystrachali się złowrogich pomruków trzęsącej się ziemi i polowania nocnej bestii. Na szczęście budynek nie sąsiadował bezpośrednio z innym, a śnieg był skuteczną barierą do rozpowszechnienia się ognia. Zwierzęta w popłochu umknęły z wnętrza obory i ganiały w takich samym, lub większym lęku, jak Złotniczanie.

Już miał trzasnąć drzwiami, gdy usłyszał krzyk przebijający się ponad skwierczenie trzaskających w ogniu desek pogorzeliska i harmider karczemny. Miski i kubki lądowały na ziemi, gdy jeden z krasnoludów poderwał blat do góry i puścił już czystym, aby złożyć na nim rannego. Mógłby przysiąść, że usłyszał na wietrze imię, którym się nazywał. To była druidka. Obejrzał się. Wieża trzęsła się jak osika, o dziwo wciąż stojąc. Elf pobiegł tam, prawie jako jedyny, bo miejscowi trzymali się z daleka zajęci walką z żywiołem.

Katal stanął przed wieżą. Czarny otwór wejścia oświetlała łuna pożaru. Kilka kroków od progu leżał nieruchomo szpetny drab, tak jak go wcześniej złożyli. Druidki i drugiego przyjezdnego nie było, więc jeszcze nie wyszli z podziemi. Gruz sypał się ze sklepienia i ścian, odpryski i kamienie odrywały od budowli miękko lądując na zewnątrz w śniegu, lub z łomotem odbijając się od skalnej posadzki wewnątrz baszty.

Elf wskoczył do środka i wtedy zobaczył otwór do podziemi. Wielkie kamienne ramię z niego gramoliło się uderzając z furią o ziemię. Cokolwiek to było, chciało wydostać się powodując wstrząsy, zagrażało stabilności konstrukcji ruiny. Katal dopadł najemnika, uskoczywszy uprzednio zagrożenia w samą porę. Chwycił Wafena za ręce i pociągnął bez ceregieli ku wyjściu. Jeśli ludzie byli pod ziemią żywi, to nie mogli wyjść na powierzchnię razem z kamiennym potworem i nie należało się w tej chwili nimi przejmować. Jeżeli już dokonali żywota przygnieceni tonami budulca i ziemi, to nie należało się w tej chwili nimi przejmować również.

Odciągał umierającego człowieka byle dalej od ruiny. Niech skona pod spadającymi gwiazdami, a nie pod zapadającą się do środka wieżą, pomyślał oglądając walące się w tumanach kurzu, dymu i śniegu stare mury. Zaraz potem, przy łomocie i huku, jaki mu towarzyszył, skalny, humanoidalny potwór, triumfalnie, jak gdyby nigdy nic, wyskoczył spod gruzów i pobiegł nie zwracając uwagi na ludzi prosto przed siebie. Nawet nie otrzepał się z kurzu. Przebiegł przez palisadę nie zwalniając, a w drewnianym murze została po nim wyrawana z trzaskiem, wielka dziura. Nie robiło to żadnej różnicy dla wioski. Ten kamienny, który uciekł wyglądał jak takiego, co już nigdy tu nie wracał. Temu drugiemu, co krew cudzą sobie upodobał kosztować, i tak skakał przez płot. Nikt z wioski, nigdzie się nie wybierał, bo strach był najlepszym ogrodzeniem. Więc i gdyby cała palisada nagle runęła z trzaskiem lądując w śniegu, nie robiłoby to żadnej dla nikogo różnicy. Przynajmniej byłoby więcej opału. Elf wiedział, że jutro nie będzie musiał wyprawiać się po drewno na wzgórek. Pozbiera szczapy z wyrwy w murze.

Katal popatrzył pod nogi na nieprzytomnego człowieka. Jeden trup na noc, to nie była najgorszy bilans strat. W takim tempie spokojnie dotrwa się do wiosny, otarł pot z czoła. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie dobić umierającego, ale chyba się nie męczył. Smutno mu było, że nie potrafił pomóc. Nie zawsze się dało. Zamiast tego zmienił zdanie i zaciągnął ciało do karczmy Noc była wszak mroźna. Zostawił pod szynkwasem. Pewnie nie raz w takim miejscu leżał. Przynajmniej w cieple ducha wyzionie, prawie jak w łóżku.
W karczmie była już znachorka opatrująca krasnoluda.

- Sprawdzi pani tego też. - elf wskazał reką na Walfena. - Jeśli w mękach odchodzi z tego świata, to na wieczny sen pod język mu włóżcie bólu odejmowanie.

Odłożył na blat miecz. Przyodział sweter i łyknął herbaty z zimnego już kubka.

- Vimme. Wieża zawalona. Pogrzebała Machę w podziemiach. Żyć jeszcze może. Sprzęt weźmy – wskazał głową na karczemny składzik. – i na pomoc ruszmy gruzy przewalać. Jemu – położył dłoń na ramieniu rannego krasnoluda. – tymczasem nic więcej nie pomożemy. Za kilka godzin o świcie jasnym będzie, czyj knot ta noc zgasiła na zawsze, a czyj jeszcze tlić się będzie na kolejne.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 30-10-2015 o 04:26.
Campo Viejo jest offline  
Stary 02-11-2015, 15:12   #50
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Cisza zapanowała w Złotnicy, kiedy to dudnienie biegnącego żywiołaka ziemi umilkło wreszcie. Potężna sylwetka już znacznie wcześniej zniknęła w ciemnościach nocy. Krótka chwila ciszy, w której to nawet pożar nie potrafił oderwać wzroku wieśniaków od widoku walącej się wieży. Jawny dowód na to, dlaczego wędrowny mag wziął pieniądze za zapieczętowanie tego miejsca, a nie pozbycie się problemu na dobre. Nieokiełznana siła natury wreszcie wydostała się na zewnątrz.
Grzebiąc pod kamieniami dwójkę ludzi, którzy pragnęli jedynie uratować trzeciego. Mieli przy tym szczęście, podpory piwnicy i trzy ocalałe filary wytrzymały. Kilka stempli złamało się, z sufitu sypała się nieustannie ziemia, ale całość ciągle trzymała się, nie waląc im na głowy. Mieli szansę.
Po przekopaniu się przez rumowisko.

- Regan, Iggis, bierzcie sprzęt - warknał Larn, spoglądając na leżącego na stole, rozebranego już i przemywanego przez Ozę Urko. - Idziemy wykopywać swarną dziołchę.
Oza zmarszczyła tylko czoło, zerkając na Walfena. Nie oderwała się od krasnoluda, mrucząc pod nosem o zakażeniu. Mogła pomóc tylko jednemu na raz. Albo tylko temu jednemu w ogóle. Magda uwijała się, donosząc ciepłej wody, szmat i innych potrzebnych rzeczy. Stary Słomka stał blady za kontuarem, zaciskając na nim palce z całej siły. Wyglądał jak wyssany z całego życia, lub zwyczajnie bliski omdlenia. Brodacze szybko byli gotowi i wyszli razem z Katalem, nie oglądając się na paskudną ranę na ciele Urko, ślad szponów ciągnący się od uda po pierś.

Ruina wieży teraz w pełni zasługiwała na swe miano. Stała zaledwie połowa ściany najniższej kondygnacji, cała reszta zwaliła się na piwnicę i niewielki pagórek, na którym budowlę postawiono. Szczęście w nieszczęściu, żywiołak miał talent w burzeniu, nie ostał się bowiem żaden kawałek, którego w kilku chłopa nie dało się unieść i odrzucić na bok. Cała reszta to była ciężka, acz prosta robota pod przewodnictwem Vimme, który doskonale wiedział gdzie zacząć, żeby całość nie zasypała tego co już zrobili. Trwało to, gruzu do przewalenia było bowiem dużo. Opanowano w tym czasie pożar, z pomocą zimna i śniegu spaliła się jedynie obora i to nie całkiem, bo ściany zewnętrzne zaledwie osmaliło. No i dach się częściowo zapadł. Część ludzi wzięła się też wtedy do pomocy przy wieży, zwłaszcza jak dowiedzieli się, że druidkę uwięziło gdzieś pod spodem. Nie wszyscy jednak. W końcu to dlatego, że tam weszła, baszta leżała w ruinie a uciekający stwór zrobił nową, otwartą na oścież bramę w palisadzie. Z pięcioma dodatkowymi ludźmi robota jednakże poszła znacznie szybciej: dwoma strażnikami, jednym z ludzi Utraty oraz dwoma których Katal nie znał.

Było dobrze po północy, choć czas trudno było zmierzyć przy panującej pogodzie, kiedy wreszcie wygrzebano otwór na tyle duży, aby Macha i ranny Brynden mogli zostać wyciągnięci na zewnątrz. Dwójka zagrzebanych ludzi miała jeszcze sporo opału, pozostałego po drabinie i wyważonych drzwiach, więc nie zmarzli, lecz stan obojga pozostawiał wiele do życzenia. Pojawiło się kilka okrzyków radości. Ktoś kogoś poklepał po plecach.
Lecz tak naprawdę przegrali wyścig z czasem.

Walfen zmarł w tym czasie na stole "Złotego Jaja". Oza zrobiła co mogła, ale utrzymanie go przy życiu choćby przez kilka godzin dłużej okazało się być poza jej zasięgiem.


Tej nocy w Złotnicy nie spał praktycznie nikt.
Ranek nastał szary i ponury, podobny panującym nastrojom. Ludzie szeptali między sobą, często trzymając się przy tym z dala od obcych. Wielu zamknęło się w swoich chatach zaraz po pożarze, inni chodzili grupami. Zamieszanie trwało aż do świtu, kiedy to udało się zaciągnąć do innych obór i stajni schwytane wreszcie zwierzęta. Palisadą przez noc nikt się oczywiście nie zajął. Za to Urko według Ozy miał szansę na przeżycie, o ile stwór co go zaatakował nie wtłoczył w jego żyły zabójczej choroby. Miał pokazać czas. Przeniesiono go do pokoju wcześniej zajmowanego przez Walfena.
Cóż, zbrojnemu nie był już potrzebny.

W porze śniadania, mimo zmęczenia po nieprzespanej nocy, cała wieś była na nogach. Wreszcie wzięto się za wzmacnianie palisady, choć nie było mowy o zrobieniu tego porządnie. Najbliższe nadające się do tego drzewa znajdowały się w widzianym na horyzoncie lesie, ale jakoś nikomu nie po drodze tam było. Ludzie potrzebowali chociaż ułudy bezpieczeństwa w postaci załatanych dziur. Ostrzono broń, kowal pracował od świtu co oznajmiały rytmiczne uderzenia metalu o metal. Nikt jednak nie miał pomysłu jak wybrnąć z sytuacji, pomimo faktu, że krasnoludy opowiadały głośno o tym co zdarzyło się w nocy i co wtedy razem z Katalem widzieli.
- Łyse to było, oślizgłe i blade! Wąpierz albo inne ścierwojedztwo jak się patrzy!
Znawcy potworów wszelakich we wsi nie było, lecz opis ten zgadzał się z ogólnym pojęciem Machy i Loli odnośnie tego, jak te częściowo martwe stwory wyglądać mogą. Blade i oślizgłe najczęściej były topce, lecz ten pojawił się przecież z dala od wody.

Pojawiła się nawet sama Ohlava, w towarzystwie dwójki swoich dzieci. Najwyraźniej wreszcie zrozumiała, że syn nie do końca radzi sobie z sytuacją. Sobeslav wyglądał zresztą na zdenerwowanego, w przeciwieństwie do stoickiego spokoju widzianego na obliczu jego czarnowłosej matki. Córka natomiast sprawiała wrażenie podekscytowanej, ciekawie przyglądając się obcym twarzom gości w Złotnicy. Hrabina wydała polecenia, obiecując schronienie kobietom i dzieciom na dworze, ludzi zaganiając do pracy, a obcych o pomoc prosząc. Trochę podobnie jak wcześniej Sobeslav - być może właśnie z jej polecenia.
- Jak ktoś wie cokolwiek lub domyśla się z czym mamy do czynienia, niech mówi od razu. Zawsze też przyjmę u siebie i wysłucham, a nagrody nie poskąpię. Ja wiem o potworach tyle tylko, że na srebro są wrażliwe i że ognia często się boją. Tego pierwszego prawie nie mamy, a i drugie się kończy. Musimy się bronić i spróbujemy to zrobić we dworze i przy nim. Przygotujcie drwa na ogniska. Posłańca do Hołopola nie puszczę, o ile ochotnik się nie zgłosi. Niebezpieczeństwo jest zbyt wielkie. Musimy wytrzymać aż śnieg puści. Kto ma jakiś pomysł, niech nie boi się mówić.

Kiedy już odchodziła, po wysłuchaniu pytań i wątpliwości, głos zabrała Jitka, zerkając przy tym na trubadurkę. Zbliżyła się jakby bardziej do obcych we wsi ludzi i nieludzi.
- Po wieczerzy zdarzyło się też coś dziwnego. Przyleciał Zimorodek i koniecznie chciał nas gdzieś zaprowadzić. I zaprowadził, do domu Rybaków. Ci jednak nawet otworzyć nawet nie chcą, zgnębieni po zaginięciu syna. Takie zachowanie ptaka to nic normalnego, prawda? Myślicie, że ten potwór to może być ich syn?

 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172