06-10-2015, 10:03 | #41 |
Reputacja: 1 | Nie dane było Loli nacieszyć się atencją publiki. Ledwo skończyła pierwszą balladę, zaraz do sali jadalnej wleciała rozkrzyczana służąca. Twarz miała tak blada, jak by ducha, czy inszą zjawę zobaczyła. Tymczasem powodem jej trwogi okazała się niepozorny, błękitny jak wody Buiny ptaszek. Można by się śmiać z dziewki, którą coś tak niegroźnego przestraszyło. Z drugiej jednak strony, skoro zaraz za podgniłym ostrokołem czają się bestie gotowe rozwlec ludzkie flaki po okolicy, nic dziwnego, że prosty lud żyje w strachu.
__________________ W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć. Ostatnio edytowane przez echidna : 09-10-2015 o 17:12. |
08-10-2015, 21:17 | #42 |
Reputacja: 1 | Powiedzieć, że działania Hrupa uspokoiły ludzi, to jak powiedzieć, że kij wsadzony w mrowisko nie zakłócił pracy mrówek. Niby coś zrobił, lecz znać było, iż Złotnica jest w szoku, a przerażenie nie odpłynęło z ludzi ani na moment. Chłopi trzymali się w grupach, pobrzękując bronią, w której władaniu nie osiągnęli żadnego zapewne zaawansowania. Te grupy próbowali organizować strażnicy, wysyłając je w różne miejsca i każąc baczyć na otoczenie, a nie tylko wymieniać się cichymi uwagami. Kiedy elf podszedł do panicza, gdy ten właśnie kończył rozmowę z wójtem. - Jaśnie panie. Może inny sposób jest od tego - przewrócił oczyma na odgłos rąbanych desek z wieży. - by ratować morale serc ci poddanych, jeśli wysłuchać mnie zechcesz. - powiedział dyskretnie do młodego Hrupa. Zaskoczony i nadal zły Sobeslav zatrzymał się i popatrzył na Katala z lekko uniesioną brwią, co musiało być zachętą do kontynuacji. - W gospodzie jest przedstwiciela mojej rasy i być może potrafi kontrolowć magię leczniczą, co nie jest rzadkie pośród elfów. Jeśli pytanie, prośba lub żądanie wyjdzie od panicza może mieć to dobre konsekwencje, bo lud potrzebuje teraz znaku, że ktoś nad nimi czuwa, obroni i nie da zginąć, nawet jeśli wyrwanym śmierci miałby być obcy człek. - mówił spokojnie i pokornie. - Bo jeśli jego władyka tych ziem ratuje, to na ile więcej liczyć mogą mieszkańcy Złotnicy? - Katal uniósł brew tak samo jak Hrup. Sobeslav przez moment zamarł, marszcząc brwi w namyśle. Potem skinął krótko głową i ruszył w stronę karczmy. Długo to nie trwało, bo zaraz wybiegł, jeszcze bardziej wzburzony. Dokładnego powodu nie słychać było na zewnątrz, lecz odpowiedź jaką otrzymał była na pewno jednoznaczna. - Więcej ognia! - krzyknął rozeźlonym głosem ku wszystkim. - Ma tu być jasno jak w dzień! Odśnieżać jak co więcej napada! Jak przez dzwon nic się nie wydarzy, to niech połowa spać idzie, aby później resztę zmienić. Tej nocy nie pośpimy, chłopy! Wbrew ostatnim słowom skierował swe następne kroki na powrót ku dworkowi, a za nim powlókł się zbrojny Utraty. Te krzyki jeszcze więcej słów w gromadach mężczyzn wywołały. Każdy jeden rozglądał się i wypatrywał, ale co mogli dostrzec w ciemnościach panujących poza kręgiem pochodni? Z karczmy z chrzęstem wylazło czterech krasnoludów w pełnym rynsztunku. Dwóch miało nawet kusze. Dojrzeli Katala i ku niemu kroki skierowali. - Ej, panie elf. Będzie jaka bitka? Bo kuchwa zdecydować trudno, czy lepiej w karczmie barykadować czy razem z wieśniakami w polu stawać! Ledwie przebrzmiały te słowa, jak Łapacz zaczął warczeć, skierowany ku wschodniej części wsi. Jakiś inny pies rozszczekał się. Ludzie zamarli. Katal miał wrażenie, że jego wzrok wyłowił ledwo uchwytną sylwetkę na szczycie palisady. Pojawiła się na ułamek sekundy. Albo wrażenie to sprawił dym z wirującego na wietrze ognia jednej z pochodni... Głuchy odgłos rozbrzmiał na parterze wieży maga, kiedy silna, niezależna kobieta uderzyła po raz pierwszy w twarde deski. Drewno rozszczepiło się ledwie ociupinę, stawiając opór znacznie solidniejszy niż spodziewała się Macha. Nic w tym dziwnego jeśli istotnie zostało od spodu zaklęte i runami pokryte, nie ruszane od dawna i odpowiednio przygotowane. Nie pomagała też temperatura, w środku nie różniąca się niemalże od tej panującej na zewnątrz. Kto by się jednak poddawał po pierwszej próbie? Następne ciosy siekiery bezlitośnie niszczyły owo nałożone przez wędrownego maga zabezpieczenie. Kiedy pierwsza deska pękła na pół, a gwoździe zostały wyszarpnięte z podłogi, to dalej poszło już łatwiej. Wraz z odpadającym drewnem ukazywało się coraz więcej wymalowanych od wewnątrz symboli. Nie były druidzkie, ich rozpoznanie leżało więc poza kompetencjami kobiety z rodu Tuiseach, pracującej zawzięcie. Wspomożona przez Bryndena uwinęła się szybko. Jeszcze kilkanaście ciosów i odsłonięta została klapa w podłodze. Przeżarte rdzą zawiasy wytrzymały dwa szarpnięcia, zanim z trzaskiem nie poddały się, ujawniając nieprzenikniony dla wzroku mrok piwnicy. Wydobył się z niej stęchły zapach i wilgoć. Gdzieś na dole rozpierzchły się szczury, ich piski szybko zostały stłumione przez grubą warstwę ziemi, kiedy wbiegły do swoich jam. Schodów nie było. Drabinę wyjęto lub sama spadła, przegniła lub nadżarta małymi ząbkami szkodników. Światło pochodni odsłaniało pokrytą gruzem posadzkę piętro niżej i prowadzący na wprost korytarz. Macha poczuła, jak wpływ magii zwiększa się wyraźnie, kiedy schodziła na dół po już przyniesionej spod szopy drabinie. Stopnie skrzypiały, lecz echo nie rozchodziło się. Korytarz od dalszej części tej podziemnej części siedziby maga odgradzały bowiem drzwi. Zawiasy w nich zardzewiały tak jak i w klapie, ale drewno trzymało się świetnie, zawdzięczając to bez wątpienia symbolom. Druidka przesuwając dłonią w ich pobliżu nie mogła się pomylić: ciągle zachowywały swoją moc. Ta prawdziwa kryła się jednak dalej. Naciśnięcie klamki to wszystko, jak się okazało, co dzieliło ją od poznania tajemnicy tu ukrytej. Drzwi uchyliły się, głośno skrzypiąc. Korytarz za nimi ciągnął się jeszcze kilka metrów, pochyle w dół. Potem rozszerzał się na boki, choć jego krańce ciemność ukrywała przez jej wzrokiem. Ciężko powiedzieć, czy mieszkańcy wiedzieli o rozległości piwnicy pod wieżą, oraz o tym co zabezpieczający to miejsce mag zobaczył w środku. Łatwo jednak było stwierdzić, dlaczego nie pragnął ryzykować pozbyciem się problemu. Zaraz za rozwidleniem, między czterema kamiennymi, nierównymi kolumnami, stała humanoidalna, stworzona wydawałoby się jedynie z głazów i ziemi sylwetka. Stała bez ruchu, puste spojrzenie kierując wprost na każdego nadchodzącego korytarzem. Wokół niej migotała błękitna, przejrzysta sfera magii, ciągnąc się od kolumny do kolumny i tworząc sześcian, z istotą zamkniętą w jego wnętrzu. Macha rozpoznała to stworzenie. Żywiołaki ziemi spotykało się bardzo rzadko, lecz słyszało się o czarodziejach wykorzystujących ich w ramach strażników. Prawdziwa moc kryła się za nim. Obchodząc kolumny tuż przy ścianach, dało się dostać do postumentu, na którym stała pulsująca niebieskim światłem kryształowa kula. Z niej musiałaby zaczerpnąć druidka. I robiąc to, prawdopodobnie pozbawiłaby magiczną sferę energii. Oprócz niej, w postument wtopiono połyskujący srebrem, zakończony długim ostrzem kostur z wymalowanymi na całej długości runami. Już z daleka widać było, że normalnie szarpnięty ani by drgnął. Gdzieś na górze, jakby wiedząc, że o nie go walczą, Walfen ciągle dychał. Dźwięki muzyki łagodziły nie tylko obyczaje, lecz również koiły zszargane nerwy. Nie u wszystkich, nie całkiem, lecz szarpane struny wypełniały salę przyjemnym dla ucha brzmieniem. Służąca wróciła do kuchni z pewnym ociąganiem. Hrabina siedziała wyprostowana jak kołek, niemal nieustannie wpatrując się w drzwi. Utrata wydawał się bardziej zirytowany niż przestraszony; przestając bębnić już palcami po blacie spoglądał częściej na Lolę i Jitkę, niż wyjście lub swojego pozostającego w gotowości człowieka. Córka Ohlavy oparła się wygodnie i uwagę poświęcała w połowie na ptaka, w połowie trubadurce. Zbrojni spacerowali blisko okien i drzwi. Nie był to wymarzony występ przed wymarzoną publicznością, trzeba uczciwie przyznać. Miała jednakże kogoś, kto zaskoczył i zdawał się wyraźnie podziwiać talent rudowłosej. Zimorodek przestał latać szaleńczo nad ich głowami niedługo potem jak zaczęła grać. Sfrunął niżej i niespodziewanie usiadł na główce lutni, składając skrzydełka i wpatrując się czarnymi i błyszczącymi oczkami w pannę Merritt. Miała wrażenie, że robi to wręcz z rozwagą, uwagą oraz inteligencją. I nie przestał, dopóki nie skończyła utworu. Wtedy wydał kolejny krzyk, podskoczył kilka razy i wzbił się do lotu. Dofrunął do kuchni i zawrócił, powtarzając ten manewr kilkukrotnie. - Wygląda jakby chciał, byś za nim poszła… - zauważyła przyglądająca się temu z równą ciekawością Jitka. Drzwi w holu otworzyły się i zamknęły po chwili. Obsypani płatkami śniegu wrócili Sobeslav i ochroniarz Jana. Ohlava poderwała się z krzesła i ruszyła w stronę syna, kiedy ten jeszcze mówił. - Jeden z obcych wyszedł za bramę i coś go poharatało. Teraz na marach leży. A ta druidka postanowiła pod wieżę maga zejść! - po głosie znać było, że jest wściekły. - Żadnych argumentów nie słuchali. Mówiłem, że z tymi obcymi to problemy będą… Zanim dodał coś jeszcze co swojej tyrady, matka odciągnęła go z powrotem w stronę holu. Zbrojny nic nie powiedział, nagle lekko zmieszany spojrzeniami, jakie na niego spadły. - To ten zarośnięty i brzydki zbrojny. Nie wiem jak się zwał - wydusił tylko w ramach sprostowania do słów młodego Hrupa. - Oni tak ciągle ostatnio - odezwała się cicho Jitka, która zmieniła miejsce, aby siedzieć bliżej Loli. - Ciągle coś ze sobą. Matka szykuje go do przejęcia wszystkich obowiązków. Nie trzeba było znać się na ludziach, aby poznać, że dziewczynie nie do końca to odpowiada. Zerknęła na Utratę, skrzywiła się - tak, że zobaczyła to jedynie trubadurka - i westchnęła. Zimodorek wykonał kolejną rundkę. |
19-10-2015, 06:10 | #43 |
Northman Reputacja: 1 | -Ani barykadować, ani w polu z miejscowymi stawać, bo tu otwartej bitwy nie będzie. - Katal wpatrywał się w palisadę. - Tu polować trzeba, ale kto umie pułapki na takie nocne stwory zastawiać? Naradzić się trza co i jak dalej z tym robić, bo panicz z chłopami w rzyci z tym wrzodem rady sobie sami nie dadzą. Wczoraj miejscowy, dzisiaj przyjezdny, a jutro może mi i wam przyjdzie krew oddać. Stwór jest już w wiosce. - wskazał ręką w kierunku, gdzie zauważył skaczącą przez ostrokół sylwetkę. Vimme z tym nie dyskutował. Dał swoim znak i kusznicy zamarli unosząc broń, wpatrzeni niby w tę samą stronę, ale każdy odrobinę w inną. Larn czekał tak przez moment, ale nic się nie wydarzyło. - Miejscowi nie wiedzą - skomentował cicho rudowłosy przywódca kompani, popatrując na wieśniaków. - Trza im szepnąć. Coś dokładnie widział? Psy nie przestawały warczeć i poszczekiwać, co wreszcie zwróciło uwagę strażników wiejskich. Zaczęli ludzi uciszać. Jakiś młodzik naciągnął łuk i w świetle pochodni widać było, jak drży mu od tego ramię. - Ktoś skakał przez płot. - odrzekł elf. - Chodźmy sprawdzić czy mi się nie wydawało. - zaproponował. - Jeśli nie fałszywe to przeświadczenie, to w śniegu będą ślady. Larn skinął krótko głową, a trzech pozostałych brodaczy zbiło się w gromadę. Topornicy osłaniali kuszników, posuwając się w kierunku wskazanym przez elfa. Ludzie dookoła przyglądali się temu przez te kilka chwil, aż strażnicy zagonili ich w większą kupę. - W grupie, ludzie! Widły szykować! Katal wszedł już pomiędzy budynki. Wąskie tunele w śniegu uniemożliwiały skomplikowaną taktykę, ale na razie okazała się niepotrzebna. Przez warkot i ujadanie psów przebił się nagle kwik świń, ryczenie krów i rżenie koni. Wszystko to dochodziło od stajni i obory niedaleko od ich pozycji. Elf szedł ostrożnie, lecz pewnie. Strach nakazywał mu skupienie i czujność, aby nie popełniać głupich błędów i brawurowo nie szafować życiem. A tle jeszcze musiał poznać, poznać od nowa, to co już wiedział i umiał. Nie miał czasu na umieranie. Łapacz drżał ze zjeżonym karkiem i kiedy nosem chwytał woń kładł uszy po sobie drgającą wargą ukazując wielkie kły. On bał się również. Dobrze. Znaczyło to, że nie był głupi, a to dodało Katalowi nieco otuchy. Krasnoludy szły w szyku bojowym gotowi do stawiania ściany z tarcz, zza której kusznicy mogli pruć z bełtów, a reszta kąsać włóczniami i toporami. Miecz Katala tkwił nieruchomo w zaciśniętej garści. Tych kilkadziesiąt stóp w skrzypiącym śniegu zdawało się być o wiele dłuższym podchodem pod oborę budynku obok karczmy, niż nim był w rzeczywistości. Przez otwarte drzwi zabudowania gospodarczego, w którym zwierzęta szlały z trwogi wydając odgłosy szaleńczej paniki, ze środka wyleciał krwawy ochłap. Oderwana głowa kozy wbiła się w śnieg patrząc z wywalonym ozorem na zakradających się wojowników. Zajęli pozycje obronne obstawiając z krasnoludami drzwi. - Podpalamy? - sugerował elf. Krasnoludy nie miały żadnych problemów z użyciem ognia. Ba, nawet podążający w kierunku obory ludzie nie protestowali, kiedy chwycili za zatknięte na kijach pochodnie oświetlające wioskę. Jakieś zwierzę wydało śmiertelny ryk, kiedy zbliżali się do wejścia. Dźwięki dochodziły z przybudówki z boku, podobnie jak główny budynek zbudowanej z kamienia, z niewielką ilością okien. Pofrunęły pochodnie w stronę wejścia. Brodacze mimo wszystko nie chciały zbliżać się bezpośrednio do tego miejsca. Drzwi zostały już wyłamane, przez napastnika albo uciekającą w popłochu krowę. Część inwentarza, której udało się wyrwać z kojców i klatek, pędziła teraz we wszystkie strony. Siano zajmowało się ogniem. Wtedy to coś wyskoczyło. Ciemna, człekokształtna, wielka sylwetka o bardzo długich ramionach. Brzęknęły cięciwy kusz i przynajmniej jeden pocisk trafił. Pocisk, który stwór złapał, wyrwał z ciała i wydając z siebie warkot wskoczył na dach jednym susem i popędził po dachówkach ku głównemu budynkowi, gotowy zeskoczyć Katalowi i krasnoludom na głowy. Elf bacznie obserwował potwora. Przytwierdzony do stempla łamacz mieczy mógł przydać się do parowania długich łap bestii jednocześnie kalecząc. Nie wierzył, że to coś, które nie bało się ich, nie z głupoty, lecz z wiary w swoje możliwości, da się tak szybko im zabić. Zwłaszcza kiedy właśnie szykowało się do ataku na mały krasnoludzki oddział, w którym brakowało tylko muzyka i sztandaru. Za to drugie mogły robić rozwiane włosy elfa, który stał górując nad kompanami sięgającymi mu czubkiem hełmów pod piersi, lub katalowa, nadymana mroźnym wiatrem biała jak śnieg koszula. Nie. Elf wiedział, że trzeba spróbować najpierw zranić bestię, aby mieć z nią szanse odebrania jej życia. Przynajmniej on nie wierzył, że jednym ciosem, położy stwora trupem, a czy zada drugi, zależało od jakości tego pierwszego. Kusznicy zaczęli od razu kręcić korbami, a ich towarzysze stanęli w obronnych pozycjach. Jeden uniósł tarczę, drugi ścisnął w obu łapach solidny topór. Zwierzę druidki zaczęło toczyć pianę z pyska i wściekle ujadać. A nad tym wszystkim pojawił się zeskakujący z dachu potwór. Pofrunęło kilka strzał wypuszczonych przez spanikowanych wieśniaków. Ktoś krzyczał "kupą na niego!" ale elf widział jedynie tę sylwetkę, co zeskoczyła i nie zawahała się nawet przy tym. Runęła na Vimmego, który z trudem odbił cios pazurzastą, długą, żylastą i chudą łapą. Katal mógł wreszcie przyjrzeć się temu czemuś, przez ułamek sekundy. Łysa czaszka, ciało trochę większe niż przeciętnego mężczyzny, ale gołe i chude. Smród uderzał z pełną mocą. Sterczące, spiczaste uszy, pomarszczona skóra i ostre, długie uzębienie. Cały pysk miało we krwi, a oczy błyszczały szaleństwem. I nieprzeciętna siła, bo kawałek trafionej tarczy odleciał gdzieś w noc, a Larn stęknął z wysiłku. Elf zaatakował wraz z drugim krasnoludem. Katal chciał trafić w nogę lub łapę, odrąbać, lub okrutnie okaleczyć, spowolnić. Brodacz spudłował, elf trafił, czując jak ostrze przecina tkankę i schodzi po kości, nie odrąbując kończyny. Bardziej jakby trafił w stalowy pręt, aż ręce mu zdrętwiały. Na tyle tylko był czas. Stwór roztrącił ich, jeden z kuszników wrzasnął z bólu, a to coś uciekało już w stronę palisady. Szybkość z jaką się poruszał, nie pozostawiała elfowi złudzeń, co do wątpliwości, czy pieszo zdoła bestię dogonić, nim tamta zniknie za murem w ciemną noc. Dlatego rzucił z całych sił zakrwawionym mieczem w odsłonięte plecy uciekającej, krwiożerczej pijawy.
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |
19-10-2015, 22:48 | #44 |
Reputacja: 1 | Zamiłowanie niebieskiej ptaszyny do jej muzyki nawet nieco schlebiało bardce, ale i niepokoiło ją jednocześnie. Zwykłe ptaki tak się nie zachowują, z wyjątkiem baśni oczywiście. A skoro to nie była bajka, a czasy były niespokojne, niezwykłość zimorodka była wręcz zatrważająca.
__________________ W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć. |
21-10-2015, 21:41 | #45 |
Reputacja: 1 | Baltazar, Sekal & Asenat Brynden jak dotąd w wieży nie wiele mówił bo i nie był to czas na rozmowę a na działanie. Dlatego oprócz zdawkowych “daj ja to zrobię” czy “znajdę jakąś drabinę” nie mącił swoim głosem dźwięków roboty. Na jego milkliwość miała jeszcze wpływ obawa co tam mogą zastać i czy rzeczywiście mogą jeszcze pomóc Cyklopowi. Perspektywa penetracji piwnicy magowskiego domu nie była tak przyjemną jak wizyta w bordelu mimo to na twarzy wojaka nie wykwitał niepokój. Kiedy doszli jednak już pod drzwi poczuł jak ciarki przechodzą go przez plecy… po ich otwarciu zmieniły się one w zawód. |
23-10-2015, 14:30 | #46 |
Reputacja: 1 | Miecz pofrunął przez noc, obracając się szybko. Światło pochodni odbiło się od ostrza, kiedy płaz broni odbił się od pleców spowolnionej przez śnieg istoty. Istoty potwornej i nieludzkiej, efektu magii lub klątwy. Krzyk rannego krasnoluda wwiercał się w uszy. Panika wśród ludzi walczyła z determinacją. Jedynie jeden pocisk i jeden bełt goniły mroczną, ginącą w ciemności sylwetkę, która nie zawróciła i nie stanęła do ponownego starcia. Psy wyrwały się wreszcie do przodu, przełamując swój własny strach. To coś było szybsze nawet od nich, przynajmniej w obecnych warunkach. Katal dojrzał go raz jeszcze, niewyraźną sylwetkę przeskakującą przez wyłom w palisadzie. Łatwość z jaką wskakiwał na dach sugerowała jednakże, że nawet w pełni naprawiony i utrzymany w doskonałym stanie ostrokół nie dałby rady go powstrzymać. Pogoń nie miała sensu, nie. Elf podniósł miecz, nie widząc na nim zbyt wielu śladów krwi. Takie trafienie w coś w pełni żywego musiało takowe zostawić. Tu? Ledwie kilka kropel pokrywających ostrze. Chaos dookoła nie zmniejszył się ani odrobinę. Zwierzęta wbiegały w śnieg wszędzie wokół, kwicząc, mucząc, piszcząc i gdakając. Zatrzymywała je dopiero palisada, nierzadko wzdłuż której po chwili wybierały drogę dalszej panicznej ucieczki. Rannego towarzysze czym prędzej nieśli do Złotego Jaja, wołając do miejscowych o znachorkę lub druidkę, nie mając świadomości gdzie kobieta ze Skellige obecnie się znajduje. Wieśniacy rzucili się powiększający się w oborze pożar gasić. Wśród tego wszystkiego ziemia zadrgała. Raz, drugi. Najpierw nieregularnie, potem już równiej. Odgłosy uderzeń, wprawiające w drgania całą okolicę. To co należało do maga, zostało przebudzone. Katal nie dostrzegał nigdzie ani Machy ani Bryndena, dwójki która w piwnicy próbowała ratować życie obcego zbrojnego z facjatą pospolitego bandyty. Zimorodek zawirował nad głową Loli, wydając z siebie głośny i ostry śpiew. Gdyby nie wiedziała lepie, to pomyślałaby, że jest szczęśliwy z tego, że za nim idą. Wypadł przez okno i poczekał aż trójka ludzi przywdzieje cieplejsze ubranie, wychodząc w mroźną czerń nocy. Sypnęło śniegiem po oczach. Pochodnie oświetlające Złotnice pozwalały wychwycić poruszającą się szybko sylwetkę ptaka, ale zbrojny na wszelki wypadek wziął jeszcze osłoniętą latarnię wiszącą na haku przy drzwiach. Ruszyli po skrzypiącym śniegu, wzdrygając się na odgłosy dochodzące z drugiej strony wsi. Krzyki, szczekanie, kwiczenie i muczenie w niezgranej, chaotycznej kakofonii dźwięków. Mroziły krew w żyłach bardziej niż panujący przymrozek i wiatr przebijający się do wnętrza wsi. Prowadził mężczyzna, młodszy z dwóch towarzyszących Utracie w wyprawie do Złotnicy. Jitka rozglądała się niespokojnie, z determinacją wymalowaną w oczach. Resztę twarzy owinęła chustą i w ciepłym płaszczu służącej nie wyglądała zupełnie na córkę hrabiny. Podjąwszy decyzję nie zamierzała zawracać. Merritt także nie mogła czuć się pewnie. Zaledwie jeden zbrojny? Gdyby wyskoczyło to coś, co podobno zabiło wszystkich na farmie… lepiej było o takich rzeczach nie myśleć. Wpierw wydawało się, że zimorodek poprowadzi do bramy, chcąc wylecieć za nią, lecz zmienił kierunek, lecąc dalej na wschód. Ze względu na śnieg nie mogli podążyć za nim bezpośrednio, wybierali więc odśnieżone ścieżki. Minęli dwa domy i zeszli w słabo odśnieżoną alejkę prowadzącą do najbardziej na północny-wschód ustawionej chaty we wsi. Przed nią stały drewniane, zasypane w połowie stojaki, a sama chałupa nie wyróżniała się niczym szczególnym. Okiennice i drzwi szczelnie zamknięto, w środku nie paliło się światło. Zimorodek przysiadł na ganku i wydał z siebie przenikliwy krzyk. Wrażliwa na emocje Lola wyczuła w nim tęskną nutę. Jitka zatrzymała się niedaleko drzwi, marszcząc brwi. Krzyki w dalszej części wsi zmieniły swoją barwę, ale do nich doszło coś nowego. Ziemia lekko drżała. Jak gdyby coś wielkiego uderzało w nią rytmicznie. Z chaosu dźwięków trubadurka faktycznie wyłowiła uderzenia. Córka hrabiny oplotła się ramionami, spoglądając w stronę wieży. - Obudziło się… - powiedziała drżącym głosem. - Byłam za mała, aby dobrze pamiętać, ale mag z wieży zostawił coś po sobie. Inny później zamknął to i nikt nie zaglądał do piwnicy. Teraz… teraz najwyraźniej się obudziło - przełknęła ślinę, zwracając spojrzenie ku chacie, przy której stali. - To dom Rybaków. Ich syn zaginął ze dwa tygodnie temu, tak słyszałam od brata. Większość tego czasu spędzali na szukaniu, a potem zamknęli się i prawie z nikim nie widywali. Chorobą wymawiając. Ciężko coś w takiej mieścinie utrzymać coś w tajemnicy, ale Sobeslav to chyba siłą tę informację z nich wyciągał. Kamienny stwór stał w bezruchu, a bezruch ten jakby czas zatrzymał. Macha otworzyła usta, ale zamiast wyraźnych słów wydostał się z nich jedynie ochrypły szept, kiedy wysuszone na wiór ciało odmówiło posłuszeństwa. Magiczne obrażenia bolały specyficznie. Tak, że nie chciało się ich przeżywać nigdy więcej. Żywiołak i tak nie zamierzał jej słuchać. Nikogo już nigdy nie zamierzał słuchać, na pewno. Nie miał mózgu, żył tym, co czerpał z ziemi w połączeniu z nieokreślonością magicznej sztuki. Wreszcie drgnął, wywołując nieprzyjemny dreszcz w leżącym niemal u jego stóp Bryndenie. Głowa z jaśniejącymi zagłębieniami oczodołów rozejrzała się po otoczeniu. Ludzie przestali być ważni. Kula się nie liczyła. Korytarz prowadził naprzód. I tam ruszył, ignorując wszystko po drodze. Glify na otwartych drzwiach już przed niczym nie chroniły. Potężne ramie roztrzaskało deski na drzazgi. Oddech ulgi wywołał u Thorna paskudny ból żeber i płuc. Adrenalina przestała tłumić te odczucia. Kiedy sięgnął do piersi, odezwał się ból barku. Jeszcze jeden cios i potwór dokończyłby dzieła. Człowiek nie był dla niego wyzwaniem. Może wiedźmin, lecz czy mutanci byli ludźmi? Macha dopiero teraz w pełni zorientowała się, że nie tylko ona czuje przenikliwy ból, że nie tylko leżący gdzieś tu na marach Walfen potrzebuje pomocy, ale obecnie również i Brynden, z trudem unoszący się do pozycji siedzącej. Słowa o nim wynoszącym drugiego zbrojnego zostały w jej gardle. Niezbyt było to obecnie możliwe. Nie tylko ze względu na rany. Obecnie żywiołak dotarł już do końca piwnicy i tam na moment zatrzymał. Krótki. Jego ramiona szybko bowiem wzięły się do pracy. Potężne uderzenia raz za razem zaczęły spadać na kamienne ściany piwnicy. Odłamki skał leciały we wszystkie strony, ziemia drżała, z sufitu sypał się pył, a kolumny ledwo utrzymywały strop. Wśród tego wszystkiego druidka czuła w sobie zaledwie iskrę. Może dałoby się ją pielęgnować, użyć do przełamania zakazu. Lecz potrzeba goniła. Należało podjąć wybór. Mogła uleczyć Walfena. Nie do końca, nie. Żołdak mimo to mógł potem umrzeć, od ilości utraconej krwi, wycieńczenia i z wielu innych powodów. Miała za mało mocy, aby przywrócić go szybko do pełnej, albo chociaż połowicznej sprawności. Mogła go jednak uratować. Mogła pomóc sobie. Wreszcie mogła pomóc Bryndenowi, którego ta odrobina mocy postawiłaby na nogi i dzięki temu zagrożona wioska nie miałaby dwóch kalek, ale jednego sprawnego wojownika. Jej palce samoistnie zacisnęły się na lasce maga. Zajarzyły się wygrawerowane na niej runy, metal stał się cieplejszy. Nie poczuła po tym napływu nowych sił. Nie minął ból. Nie zwiększyła się moc. Miała tylko tę odrobinę. A żywiołak uderzał w ścianę, przebijając się przed kamienie. Zamierzał wytłuc i wykopać sobie drogę na powierzchnię. Pozbawiona możliwości myślenia, prymitywna istota z kamienia. |
29-10-2015, 10:33 | #47 |
Reputacja: 1 | Oto i był, prosto i dobitnie uwidoczniony – dowód wyższości druidzkich czarów nad magowskimi. Właśnie wyrąbywał sobie drogę na wolność – prosto jak strzelił i dobitnie, aż cała okolica drżała. |
29-10-2015, 21:00 | #48 |
Reputacja: 1 | Thorne był żołnierzem – z krwi i kości… przesiąknięty wojaczką do szpiku kości i od urodzenia kroczący tylko jedną drogą… Drogą, która wiodła przez pola bitwy, dyscyplinę, strategię, taktykę i upór do życia i wiarę w zwycięstwo. I jak każdy z jego nacji szczerze nienawidził magii… nawet tej leczącej. Magia nie była niczym innym jak zaburzeniem całego tego porządku, w którym doskonale potrafił się odnaleźć. Magia wprowadzała element znacznie bardziej nieprzewidywalny niż tylko pech czy szczęście, wyjątkowy zmysł taktyczny dowódcy po drugiej stronie czy nawet brawura i nieludzka wręcz odwaga. Magia zawsze wszystko komplikowała… tak samo jak cholerne stwory z niej zrodzone. Brynden nie był pieprzonym wiedźminem. Nie był pieprzonym znawcą czarodziejskich anomalii ani sztuczek i nie znał się na tych stworach co to powinny być niczym innym jak nieożywioną kupą kamieni, ziemi czy gliny… Dlatego teraz leżał oparty o ścianę piwnicy z trudem łapiąc oddech. Każda próba była okupiona bólem… a każde wydech wsparty cichym świstem wydobywającym się z niego. Bok palił żywym ogniem. Nie potrzebował medyka, żeby wiedzieć że żebra nie wytrzymały ciosu… bark… eh… szkoda gadać… też napierdalał nieziemsko. Macha żyła. On żył. Żywiołak polazł… ale Walfen był poza ich zasięgiem… póki co! - Kurwa. Chyba coś poszło nie tak… Rzucił do Machy. – Ale mogło być gorzej. Uśmiechnął się jak przystało na kogoś nie nawykłego do okazywania słabości. Dał się zbadać kobiecie… nie dlatego, że nie wiedział co mu jest. Bardziej dla tego, że ciężko było mu zaprotestować. - Czego się nie robi, żeby jakaś baba wtarła ci w pierś trochę maści… niestety kaszel popsuł cały efekt. Każdy spazm jakim nim targał powodował taki ból, że aż łzy same cisnęły się w oczy… Jakoś doczłapali do wyjścia. Właściwie tylko po to żeby zorientować się w jakiej znaleźli się pułapce. Brynden nie miał nawet siły zakląć. Byli w czarnej dupie… Trudno było ocenić czy większej niż Walfen. Niby jeszcze żyli więc mieli szansę… ale tylko niby. A Walfen… cóż… niech ten kurwi syn spróbuje tylko zdechnąć! Macha miała rację… trzeba było spróbować jakoś to przetrwać. Dał się jej prowadzić wierząc bardziej w jej intuicję znalezienia bezpiecznego miejsca niż znajomości na wiedzy budowniczych. Wieża drżała coraz bardziej i coraz więcej i coraz większych jej kawałków spadało na ich głowy… Trzymali się życia. Jak zawsze… i jak zwykle cholernie mocno. Zgarnął miecz… i tarczę. Żołnierz ginie ze swoim moderunkiem i na posterunku… nawet w kupie gruzu! Wcisnęli się w jakiś kąt. Ich puste makówki schowali pod tarczą i czekali na nieuniknione… I w końcu to wszystko pierdolnęło! Huk ich ogłuszył. Tuman kurzu i pyłu uniemożliwiał oddychanie nie mówiąc już o widzeniu czegokolwiek. Wszystko to jebnęło im na głowę… Ale Brynden nie zastanawiał się czy było warto ratować jakiegoś Cyklopa. Tak trzeba było zrobić… więc tak zrobił. Nic więcej i nic mniej. Każdy ma jakieś potrzeby. A jak ktoś całe życie się troszczył o swoich towarzyszy broni to działa się instynktownie. |
30-10-2015, 04:21 | #49 |
Northman Reputacja: 1 | Katal przewrócił oczami, gdy miecz płazem klepnął stwora po plecach. Pobiegł podnieść oręż. Mokry od śniegu, a nie od krwi, chociaż wcześniej rąbnął bestię dosyć głęboko, bo do kości. Nieczyste nasienie. Ruszył biegiem za pobratymcami rannego krasnoluda, którzy nieśli go do Złotego Jaja. Wieśniacy z wiader lali wodę na płonącą stajnię. Przynajmniej ci, co nie wystrachali się złowrogich pomruków trzęsącej się ziemi i polowania nocnej bestii. Na szczęście budynek nie sąsiadował bezpośrednio z innym, a śnieg był skuteczną barierą do rozpowszechnienia się ognia. Zwierzęta w popłochu umknęły z wnętrza obory i ganiały w takich samym, lub większym lęku, jak Złotniczanie. Już miał trzasnąć drzwiami, gdy usłyszał krzyk przebijający się ponad skwierczenie trzaskających w ogniu desek pogorzeliska i harmider karczemny. Miski i kubki lądowały na ziemi, gdy jeden z krasnoludów poderwał blat do góry i puścił już czystym, aby złożyć na nim rannego. Mógłby przysiąść, że usłyszał na wietrze imię, którym się nazywał. To była druidka. Obejrzał się. Wieża trzęsła się jak osika, o dziwo wciąż stojąc. Elf pobiegł tam, prawie jako jedyny, bo miejscowi trzymali się z daleka zajęci walką z żywiołem. Katal stanął przed wieżą. Czarny otwór wejścia oświetlała łuna pożaru. Kilka kroków od progu leżał nieruchomo szpetny drab, tak jak go wcześniej złożyli. Druidki i drugiego przyjezdnego nie było, więc jeszcze nie wyszli z podziemi. Gruz sypał się ze sklepienia i ścian, odpryski i kamienie odrywały od budowli miękko lądując na zewnątrz w śniegu, lub z łomotem odbijając się od skalnej posadzki wewnątrz baszty. Elf wskoczył do środka i wtedy zobaczył otwór do podziemi. Wielkie kamienne ramię z niego gramoliło się uderzając z furią o ziemię. Cokolwiek to było, chciało wydostać się powodując wstrząsy, zagrażało stabilności konstrukcji ruiny. Katal dopadł najemnika, uskoczywszy uprzednio zagrożenia w samą porę. Chwycił Wafena za ręce i pociągnął bez ceregieli ku wyjściu. Jeśli ludzie byli pod ziemią żywi, to nie mogli wyjść na powierzchnię razem z kamiennym potworem i nie należało się w tej chwili nimi przejmować. Jeżeli już dokonali żywota przygnieceni tonami budulca i ziemi, to nie należało się w tej chwili nimi przejmować również. Odciągał umierającego człowieka byle dalej od ruiny. Niech skona pod spadającymi gwiazdami, a nie pod zapadającą się do środka wieżą, pomyślał oglądając walące się w tumanach kurzu, dymu i śniegu stare mury. Zaraz potem, przy łomocie i huku, jaki mu towarzyszył, skalny, humanoidalny potwór, triumfalnie, jak gdyby nigdy nic, wyskoczył spod gruzów i pobiegł nie zwracając uwagi na ludzi prosto przed siebie. Nawet nie otrzepał się z kurzu. Przebiegł przez palisadę nie zwalniając, a w drewnianym murze została po nim wyrawana z trzaskiem, wielka dziura. Nie robiło to żadnej różnicy dla wioski. Ten kamienny, który uciekł wyglądał jak takiego, co już nigdy tu nie wracał. Temu drugiemu, co krew cudzą sobie upodobał kosztować, i tak skakał przez płot. Nikt z wioski, nigdzie się nie wybierał, bo strach był najlepszym ogrodzeniem. Więc i gdyby cała palisada nagle runęła z trzaskiem lądując w śniegu, nie robiłoby to żadnej dla nikogo różnicy. Przynajmniej byłoby więcej opału. Elf wiedział, że jutro nie będzie musiał wyprawiać się po drewno na wzgórek. Pozbiera szczapy z wyrwy w murze. Katal popatrzył pod nogi na nieprzytomnego człowieka. Jeden trup na noc, to nie była najgorszy bilans strat. W takim tempie spokojnie dotrwa się do wiosny, otarł pot z czoła. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie dobić umierającego, ale chyba się nie męczył. Smutno mu było, że nie potrafił pomóc. Nie zawsze się dało. Zamiast tego zmienił zdanie i zaciągnął ciało do karczmy Noc była wszak mroźna. Zostawił pod szynkwasem. Pewnie nie raz w takim miejscu leżał. Przynajmniej w cieple ducha wyzionie, prawie jak w łóżku. W karczmie była już znachorka opatrująca krasnoluda. - Sprawdzi pani tego też. - elf wskazał reką na Walfena. - Jeśli w mękach odchodzi z tego świata, to na wieczny sen pod język mu włóżcie bólu odejmowanie. Odłożył na blat miecz. Przyodział sweter i łyknął herbaty z zimnego już kubka. - Vimme. Wieża zawalona. Pogrzebała Machę w podziemiach. Żyć jeszcze może. Sprzęt weźmy – wskazał głową na karczemny składzik. – i na pomoc ruszmy gruzy przewalać. Jemu – położył dłoń na ramieniu rannego krasnoluda. – tymczasem nic więcej nie pomożemy. Za kilka godzin o świcie jasnym będzie, czyj knot ta noc zgasiła na zawsze, a czyj jeszcze tlić się będzie na kolejne.
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 30-10-2015 o 04:26. |
02-11-2015, 15:12 | #50 |
Reputacja: 1 | Cisza zapanowała w Złotnicy, kiedy to dudnienie biegnącego żywiołaka ziemi umilkło wreszcie. Potężna sylwetka już znacznie wcześniej zniknęła w ciemnościach nocy. Krótka chwila ciszy, w której to nawet pożar nie potrafił oderwać wzroku wieśniaków od widoku walącej się wieży. Jawny dowód na to, dlaczego wędrowny mag wziął pieniądze za zapieczętowanie tego miejsca, a nie pozbycie się problemu na dobre. Nieokiełznana siła natury wreszcie wydostała się na zewnątrz. Grzebiąc pod kamieniami dwójkę ludzi, którzy pragnęli jedynie uratować trzeciego. Mieli przy tym szczęście, podpory piwnicy i trzy ocalałe filary wytrzymały. Kilka stempli złamało się, z sufitu sypała się nieustannie ziemia, ale całość ciągle trzymała się, nie waląc im na głowy. Mieli szansę. Po przekopaniu się przez rumowisko. - Regan, Iggis, bierzcie sprzęt - warknał Larn, spoglądając na leżącego na stole, rozebranego już i przemywanego przez Ozę Urko. - Idziemy wykopywać swarną dziołchę. Oza zmarszczyła tylko czoło, zerkając na Walfena. Nie oderwała się od krasnoluda, mrucząc pod nosem o zakażeniu. Mogła pomóc tylko jednemu na raz. Albo tylko temu jednemu w ogóle. Magda uwijała się, donosząc ciepłej wody, szmat i innych potrzebnych rzeczy. Stary Słomka stał blady za kontuarem, zaciskając na nim palce z całej siły. Wyglądał jak wyssany z całego życia, lub zwyczajnie bliski omdlenia. Brodacze szybko byli gotowi i wyszli razem z Katalem, nie oglądając się na paskudną ranę na ciele Urko, ślad szponów ciągnący się od uda po pierś. Ruina wieży teraz w pełni zasługiwała na swe miano. Stała zaledwie połowa ściany najniższej kondygnacji, cała reszta zwaliła się na piwnicę i niewielki pagórek, na którym budowlę postawiono. Szczęście w nieszczęściu, żywiołak miał talent w burzeniu, nie ostał się bowiem żaden kawałek, którego w kilku chłopa nie dało się unieść i odrzucić na bok. Cała reszta to była ciężka, acz prosta robota pod przewodnictwem Vimme, który doskonale wiedział gdzie zacząć, żeby całość nie zasypała tego co już zrobili. Trwało to, gruzu do przewalenia było bowiem dużo. Opanowano w tym czasie pożar, z pomocą zimna i śniegu spaliła się jedynie obora i to nie całkiem, bo ściany zewnętrzne zaledwie osmaliło. No i dach się częściowo zapadł. Część ludzi wzięła się też wtedy do pomocy przy wieży, zwłaszcza jak dowiedzieli się, że druidkę uwięziło gdzieś pod spodem. Nie wszyscy jednak. W końcu to dlatego, że tam weszła, baszta leżała w ruinie a uciekający stwór zrobił nową, otwartą na oścież bramę w palisadzie. Z pięcioma dodatkowymi ludźmi robota jednakże poszła znacznie szybciej: dwoma strażnikami, jednym z ludzi Utraty oraz dwoma których Katal nie znał. Było dobrze po północy, choć czas trudno było zmierzyć przy panującej pogodzie, kiedy wreszcie wygrzebano otwór na tyle duży, aby Macha i ranny Brynden mogli zostać wyciągnięci na zewnątrz. Dwójka zagrzebanych ludzi miała jeszcze sporo opału, pozostałego po drabinie i wyważonych drzwiach, więc nie zmarzli, lecz stan obojga pozostawiał wiele do życzenia. Pojawiło się kilka okrzyków radości. Ktoś kogoś poklepał po plecach. Lecz tak naprawdę przegrali wyścig z czasem. Walfen zmarł w tym czasie na stole "Złotego Jaja". Oza zrobiła co mogła, ale utrzymanie go przy życiu choćby przez kilka godzin dłużej okazało się być poza jej zasięgiem. Tej nocy w Złotnicy nie spał praktycznie nikt. Ranek nastał szary i ponury, podobny panującym nastrojom. Ludzie szeptali między sobą, często trzymając się przy tym z dala od obcych. Wielu zamknęło się w swoich chatach zaraz po pożarze, inni chodzili grupami. Zamieszanie trwało aż do świtu, kiedy to udało się zaciągnąć do innych obór i stajni schwytane wreszcie zwierzęta. Palisadą przez noc nikt się oczywiście nie zajął. Za to Urko według Ozy miał szansę na przeżycie, o ile stwór co go zaatakował nie wtłoczył w jego żyły zabójczej choroby. Miał pokazać czas. Przeniesiono go do pokoju wcześniej zajmowanego przez Walfena. Cóż, zbrojnemu nie był już potrzebny. W porze śniadania, mimo zmęczenia po nieprzespanej nocy, cała wieś była na nogach. Wreszcie wzięto się za wzmacnianie palisady, choć nie było mowy o zrobieniu tego porządnie. Najbliższe nadające się do tego drzewa znajdowały się w widzianym na horyzoncie lesie, ale jakoś nikomu nie po drodze tam było. Ludzie potrzebowali chociaż ułudy bezpieczeństwa w postaci załatanych dziur. Ostrzono broń, kowal pracował od świtu co oznajmiały rytmiczne uderzenia metalu o metal. Nikt jednak nie miał pomysłu jak wybrnąć z sytuacji, pomimo faktu, że krasnoludy opowiadały głośno o tym co zdarzyło się w nocy i co wtedy razem z Katalem widzieli. - Łyse to było, oślizgłe i blade! Wąpierz albo inne ścierwojedztwo jak się patrzy! Znawcy potworów wszelakich we wsi nie było, lecz opis ten zgadzał się z ogólnym pojęciem Machy i Loli odnośnie tego, jak te częściowo martwe stwory wyglądać mogą. Blade i oślizgłe najczęściej były topce, lecz ten pojawił się przecież z dala od wody. Pojawiła się nawet sama Ohlava, w towarzystwie dwójki swoich dzieci. Najwyraźniej wreszcie zrozumiała, że syn nie do końca radzi sobie z sytuacją. Sobeslav wyglądał zresztą na zdenerwowanego, w przeciwieństwie do stoickiego spokoju widzianego na obliczu jego czarnowłosej matki. Córka natomiast sprawiała wrażenie podekscytowanej, ciekawie przyglądając się obcym twarzom gości w Złotnicy. Hrabina wydała polecenia, obiecując schronienie kobietom i dzieciom na dworze, ludzi zaganiając do pracy, a obcych o pomoc prosząc. Trochę podobnie jak wcześniej Sobeslav - być może właśnie z jej polecenia. - Jak ktoś wie cokolwiek lub domyśla się z czym mamy do czynienia, niech mówi od razu. Zawsze też przyjmę u siebie i wysłucham, a nagrody nie poskąpię. Ja wiem o potworach tyle tylko, że na srebro są wrażliwe i że ognia często się boją. Tego pierwszego prawie nie mamy, a i drugie się kończy. Musimy się bronić i spróbujemy to zrobić we dworze i przy nim. Przygotujcie drwa na ogniska. Posłańca do Hołopola nie puszczę, o ile ochotnik się nie zgłosi. Niebezpieczeństwo jest zbyt wielkie. Musimy wytrzymać aż śnieg puści. Kto ma jakiś pomysł, niech nie boi się mówić. Kiedy już odchodziła, po wysłuchaniu pytań i wątpliwości, głos zabrała Jitka, zerkając przy tym na trubadurkę. Zbliżyła się jakby bardziej do obcych we wsi ludzi i nieludzi. - Po wieczerzy zdarzyło się też coś dziwnego. Przyleciał Zimorodek i koniecznie chciał nas gdzieś zaprowadzić. I zaprowadził, do domu Rybaków. Ci jednak nawet otworzyć nawet nie chcą, zgnębieni po zaginięciu syna. Takie zachowanie ptaka to nic normalnego, prawda? Myślicie, że ten potwór to może być ich syn? |