Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-04-2016, 20:08   #201
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Dźwięk narastał z każdą umykającą chwilą. Nie były one szybkie, nie były też wolne. Zdawało się niemal iż zlewały się w jedno tworząc jedną, długą sekundę, ozdobioną nader wyraźnie w ich uszach brzmiącymi uderzeniami serca. Ani Amir, ani tym bardziej Nichael nie należeli do osób strachliwych, a jednak to właśnie strach ich teraz wypełniał. Nadchodził wraz z istotą, która się zbliżała, rozprzestrzeniał niczym trujący dym, który wdzierał się w płuca i rozprzestrzeniał po organizmie, docierając do każdego zakątka ciała i duszy. To, co ich ratowało przed instynktownym działaniem polegającym na ucieczce, było przeświadczenie, że uczucie to nie jest ich własnym, że nie jest naturalne, a narzucone. To i delikatny kokon, który zdawał się otulać ich, oddzielając od najmocniejszych ciosów mentalnych, które były w nich wymierzane.
Wreszcie jednak czekanie się skończyło, a ich oczy ujrzały siewcę strachu we własnej postaci.


Istota przystanęła, węsząc niczym pies w poszukiwaniu tropu. Pozbawiona oczu głowa odwracała się to w jedną, to znów w drugą stronę, badając korytarz. Ostre zęby ujawniły się w całej swej krasie gdy uniósł wargi w wyrazie gniewu, lub niezadowolenia. Mimika była minimalna, przez co dokładne określenie stawało się niemożliwe. Amir właśnie miał skorzystać z dodatkowej osłony w postaci niewidzialności, gdy został powstrzymany przez niematerialny dotyk. Nie był on mocny, jednak sugestia za nim idąca już tak.
W następnej sekundzie stwór ruszył w dalszą drogę, podążając w kierunku, z którego przybyli.

Nie czekali długo. Wychynęli z ukrycia i obiema stronami korytarza szli dalej, do podziemi. Z lewej strony pod sufitem sunął niemal bezgłośnie kruk, zaś z prawej kocim chodem szedł ostrożnie i pospiesznie Amir. Za nimi utrzymywał się Merinsel.

Przemykali tak, jak robili to setki razy, automatycznie, machinalnie, bez udziału woli. Po prostu się działo. Podświadomość wychwytywała najlepsze momenty na ruch, najlepsze miejsca na potencjalne kryjówki, ruchy w każdej chwili gotowe zmienić tor.

Obaj byli doświadczonymi zabójcami i wiedzieli na czym ten fach polega. Obaj wiedzieli, że nie ma sensu atakowanie potwora, jeśli można go ominąć. Nie on był celem, a zabicie go nie było najefektywniejszym sposobem. Dodatkowe trupy padają wyłącznie wtedy, gdy nie ma innego wyjścia lub jest to wyjście najefektywniejsze. Trupy ściągają uwagę, alarmują.

Teraz ponownie byli tylko imionami. Seth i Furkas. Podczas zadania nigdy nie myśli się o śmierci. To nie zabójca ma o niej myśleć.

Dlatego nie przeszkadzała kotołakowi rozmowa z Numiną. Jego ciało samo wiedziało co ma w tej chwili robić.
Psołaczka została ich łączniczką z pozostałą częścią zespołu, lecz nie na długo.

~ Idą do nas - rzekł krótko Amir z nietęgą miną.

~ Że, kurwa, co?!

~ To, co słyszysz.

~ Wyjaśnij tym kretynom, że to chujowy pomysł z łaski swojej - rzucił Nichael.

~ Numi próbowała. Odłączyła się z Aolin, żeby iść do sali tronowej, do gobelinu, ale reszta szuka nas z pomocą Dzwonka. Kapłanka naciskała -skrzywił się kotołak.

- Wypatroszę tę twoją sukę, jeśli przeżyjemy. Jak flądrę. Właśnie idzie nas wszystkich zajebać rękami Sontii - warknął aniołowi wściekły Nichael.

- Glynne wie co robi - odwarknął anioł, bodajże po raz pierwszy tracąc panowanie nad sobą. - Nie waż się jej znieważać.

- Zwykła kurwa. Wie, że Nekrofilka ich widzi i ta twoja chce zdradzić naszą obecność. Uważa, że sobie nie poradzisz bez niej. Bezmózga dziwka. Przyspieszamy. Jebać zagrożenia. Przez nią - wypluł z siebie kolejne bluzgi.

- Ściąga na siebie uwagę, żeby dać nam szansę ataku od tyłu - Merinsel co prawda opanował się nieco, jednak aury gniewu, która go otaczała, nie dało się zignorować. - Przestań ją obrażać, Nichaelu.

- Jeszcze, Pióro Pusz, ale przez nią cała ta gówniana zbieranina przestaje ściągać na siebie uwagę i dawać nam szansę na atak. Ta tępa pinda chce do nas dołączyć i iść frontalnie na Nekrofilkę. Uważa, że kłamiemy, żeby odciągnąć ich od zagrożenia. Jakby mi na kimkolwiek z nich zależało. Jakbym obudził się dzisiaj i postanowił popełnić wesołe samobójstwo. Debilka - sapnął kruk.

- Więc idźcie przodem, a ja spróbuję ją powstrzymać - stwierdził w końcu anioł, najwyraźniej uznając, że dyskusja z demonem jest pozbawiona sensu. - Moja bariera utrzyma się wystarczająco długo, a przynajmniej powinna.

- Dobrze wiedzieć. A teraz przebieraj szybciej nóżkami - rzekł demon. Amir z Nichaelem przyspieszyli czując niewidzialne wsparcie za nimi. Czegoś. Nie wiedzieli czego, ale do tej pory było przydatne. Nichael był tylko ciekaw czy nie fałszywie przydatne.

~ Smarku, odbiór.

~ Czego? - otrzymał jej odpowiedź, jak zwykle, nader radosną i wyjątkowo przyjazną.

~ Gówna psiego. Podpieprzcie tym kretynom wszystkie artefakty Sontii.

~ A bierzesz pod uwagę, że możemy być trochę zajęte? - sarknęła, jednak po kolejnej chwili nadeszła kolejna jej odpowiedź. ~ Zobaczę co się da zrobić.

~ Jak już będziesz wiedziała co to jest, to daj znać. Sztylet wiem. Jest w wieży. Jest jeszcze miecz i halabarda, do których powinno być wam najbliżej. W sypialni jest płaszcz. Mogą się przydać. Bez odbioru - zakończył Nichael nie zdradzając swoich planów.

Tymczasem Amir również korzystał.

~ Kim jesteś? - zapytał kotołak w przestrzeń.

~ Ciszej - nadeszła odpowiedź, wraz z lekkim muśnięciem wiatru przy uchu. Przed oczami Amira mignął zarys postaci, jednak zbyt krótko by mógł się dobrze przyjrzeć. ~ Strażnik słucha.

~ Kim jesteś? - zapytał zniżając głos.

~ I jaki strażnik?

~ Królowej - padła wyszeptana cichym, nie głośniejszym od świstu powietrza przenikającego przez wąską szparę w oknie, odpowiedź. Pytanie o samą istotę ich pomocnika zostało pominięte.

~ Czym jest ten strażnik i czemu pomagasz?

~ Duszą - tym razem powiew był silniejszy. Na tyle by unieść nieco kotarę zasłaniającą pobliską niszę. Na granicy słyszenia rozległ się także dźwięk łańcuchów. ~ Chcemy odzyskać wolność.

~ Jesteście duszami uwięzionymi przez Sontię? - zapytał cicho Amir.

~ Jesteśmy - przyszło potwierdzenie, mające w sobie ślady licznych głosów. ~ Jestem - doszło kolejne, pojedyncze i znacznie wyraźniejsze. ~ Chcemy pomóc.

~ Skoro dusza jest jej Strażnikiem, to czy śmierć jej ciała ją zabije? Czy nie powinniśmy zająć się jej duszą?

~ Ona nie ma duszy - w słowach krył się smutek, który zajęczał jak wiatr bawiący się pod stropem walącej się chaty. ~ Strażnik ją zastąpił. Pasożyt. Tylko ostateczna śmierć zadziała.

~ To wy wyrzuciliście Nichaela, gdy poszedł na zwiad po zamku?

~ Strażnik - odpowiedział mu głos. ~ Obudził nas. Użył dużo mocy.

~ Nie bardzo rozumiem. Po co was w takim razie obudził?

~ Obudziła nas jego moc - padło wyjaśnienie. ~ Nadszedł czas walki.

~ Czyli mamy zignorować Strażnika i iść prosto do Sontii?

~ Strażnik jest przy niej. Nie odchodzi. Nie śpi. Pilnuje. Żeruje. Pierwszy stanie do walki - każda z odpowiedzi udzielona została innym głosem, jednak nie tym, który Amir usłyszał jako pierwszy.

~ Czemu milczysz?

~ Odeszła. Gobelin. Wróci. Dlaczego pyta? - Po raz kolejny odezwał się chór głosów, które niemal zlały się z sobą. Żaden jednak nie spowodował zmian w otoczeniu. Wiatr najwyraźniej także odszedł.

~ Pomogła, więc zainteresowałem się jej brakiem - wzruszył ramionami kotołak.

~ Czyli Sontia jest w tym samym miejscu, co Strażnik?

~ Jest. Zawsze. Nierozłączni. Zaprowadzi. Jak wróci - nader chętnie odpowiedziały duchy.

~ Czy Sontia i Strażnik widzą to, co niewidzialne?

~ Niewidzialne? - zapytały jednocześnie, wypełniając umysł kotołaka narastającym szumem czegoś, co zakrawało na gorącą naradę.

~ On wyczuje magię ostrza - odpowiedział mu znajomy głos, uciszając niczym cięciem noża, pozostałe. ~ Ona skupi się na widzialnym zagrożeniu. Czeka was trudna walka.

Wrócił także lekki powiew wiatru, który zmiótł kurz z posadzki i wzniósł go w górę, tworząc fantazyjne wzory. Postać mignęła ponownie, stojąca pośrodku korytarza, tak iż miała widok na to co działo się za jego załomem.
~ Czyli musimy najpierw wyeliminować Strażnika, a potem Sontię. Dobrze rozumiem?

~ Dobrze - potwierdziła.

~ A jak wyeliminować Strażnika? Mamy go... zabić? - zapytał po krótkim zastanowieniu.

~ Zniszcz połączenie - odparła. ~ Straci moc. Zginie. Użyj najsilniejszej broni. Sami zajmijcie się Sontią. Współpraca. Bez niej dołączycie do więźniów.
Odpowiedź musiała kosztować sporo sił, bowiem ostatnie słowa były bardzo ciche, na granicy bycia zrozumiałymi.

~ Jak je zniszczyć?

~ Zniszcz jego energię - wyjaśniła, jednak po dłuższej chwili. ~ Zniszcz magię.

~ A gdyby udało się zabić Sontię jako pierwszą?

~ Trudna droga - stwierdziła. ~ Możliwa do osiągnięcia ale trudna. Łatwiej zniszczyć najpierw Strażnika. Bez tarczy jest tylko człowiekiem.

~ A potraficie wyrysować wokół zamku gwiazdę magów?

~ Nie mogę opuścić murów - wyjaśniła, ponownie na uderzenie serca ujawniając swoją przezroczystą sylwetkę. ~ Oni zaś nie mają cielesnej powłoki. Mogę spróbować w zamku.

~ Powiedz jeszcze, że Strażnik cię nie zauważy i faktycznie będzie to opcja łatwiejsza - uśmiechnął się lekko kotołak.

~ Zauważy - stwierdziła. ~ Zbyt późno jednak by powstrzymać. Jeżeli się wam uda nie zapomnijcie o mnie.

~ Może gdybyś wyrysowała gwiazdę na suficie, to by nie zauważył? Albo zauważył później.
Pamiętał, że częstość rysowania sigili na podłożu spowodowana była głównie wygodą.

~ Mogę to zrobić. On jednak dostrzeże moje działania. Nie martw się tym jednak. Mam dość mocy by ją dokończyć zanim mnie powstrzyma - zapewniła.

~ Może zdążyłabyś skończyć i udało się go powstrzymać zanim zareaguje?

~ Nie nawykłem do poświęcania kogokolwiek z góry - rzekł Amir krzywiąc się lekko.

~ Nie zostanę zniszczona. Sontia mnie potrzebuje. Strażnik może mnie wygnać z tej strefy i zmusić do powrotu w stan uśpiony. Na więcej jednak się nie poważy. To niewielkie poświęcenie, którego nagroda jest więcej niż warta. - Ostatnie słowa były ciche, świadczące o ponownych brakach w mocy.

~ Kim jesteś? - zapytał ponownie kotołak.

Odpowiedź nie nadchodziła przez dłuższy czas. Niemal można było pomyśleć iż nigdy nie nadejdzie, a czekanie na nią jest tylko stratą czasu. Wtedy to przed oczami Amira zamigotał delikatny, perłowy blask, w którego centrum znajdował się pierścień.


~ Jesteś pierścieniem?

~ Jednym z artefaktów Sontii - wyjaśniła, a ozdoba przed nim się znajdująca zmieniła nieco swój wygląd, aczkolwiek tylko na krótką chwilę.


~ Stworzyła mnie z własnej duszy.

~ A jednak chcesz ją zniszczyć?

~ Chcę odzyskać wolność - odparła, ponownie znikając. ~ Nie chcę czuć cierpienia wszystkich uwięzionych przez nią dusz. Chcę opuścić to miejsce.

~ Mówisz, że jesteś jednym z artefaktów. Inne też potrzebują uwolnienia?

~ Nie - zaprzeczyła, nieco pewniejszym przekazem, wskazującym na odzyskanie części mocy. ~ Pozostałe to przedmioty pozbawione duszy.

~ Mogłyby pomóc?

~ Mogły - potwierdziła. ~ Nie macie jednak czasu by po nie iść, a ja mam za mało mocy by pobudzić ich magię i ją wam ofiarować. Nie utrzymam się długo w tym stanie. To… męczące - dodała słabo.

~ Ah, tamte. Sztyletu miałem nawet nie dotykać - odparł krótko.

~ Jego moc nie jest stworzona dla czystych dusz - wytłumaczyła. ~ Podobnie jak pozostałych.

Skrzywił się.
~ Czyli jednak mogłem - mruknął.

~ Nie - zaprzeczyła natychmiast, a Amir mógł poczuć lekki nacisk na piersi. ~ Masz w sobie czystą duszę, silną duszę, potężną. Ostrze by ją zmieniło. Nie dotykaj artefaktów.

Skinął głową.
~ Racja. Neftari, a Nichael nie mógłby z nich skorzystać pod postacią kruka. Czyli nie mogłyby pomóc - stwierdził.

~ Mogłaby pomóc ich moc - powtórzyła. ~ To jednak by wymagało czasu, którego nie macie.
Na potwierdzenie jej słów korytarze zamku wypełnił pełen nienawiści krzyk.
~ Gobelin - wyjaśniła dusza.

Kotołak uśmiechnął się szeroko.
~ Może Aolin by mogła? - zapytał.

~ Demonica - usłyszał cichy szept mentalny, ledwie muskający obrzeża jego umysłu. ~ Tak… Może - padła odpowiedź, wyraźnie słabnąca. ~ Pospieszcie się… Moja moc... Sontia przygotowuje… - Przerywane informacje nie pozwalały w pełni zrozumieć ducha, jednak domyślenie się o co jej mogło chodzić nie było szczególnie trudnym zadaniem.

~ Zachowaj resztę mocy. Będzie nam niedługo potrzebna - odparł, po czym nawiązał połączenie z Nichaelem, któremu pobieżnie przekazał informacje, jakie uzyskał.
Byli coraz bliżej.

~ Zaraz, zaraz, kolego... Czy ja dobrze rozumiem? Mam tam wpaść i skupić na sobie całą furię Nekrofilki, wyeliminować jakiegoś duchowego skurwysyna za pomocą sigila wyrysowanego przez... coś?! - zapytał Nichael, zaś Amir skrzywił się dyskretnie wyglądając za róg.
Jak kruk o tym mówił, co cały plan nagle wydał się bezsensowny.

~ Podoba mi się! - dodał śmiejąc się złowrogo, a następnie przełączył się na Aolin.

~ Smarku, Smarku, odbiór. Jak zbieranie artefaktów? - zapytał.

~ Nie teraz - uzyskał jej odpowiedź, słabą i niezbyt skupioną. Wyraźnie jej myśli były skupione na czymś innym, co bez wątpienia dla demonicy było ważniejsze od Nichaela.

~ Oooo... oooo... Chyba mają problem. Wypada się pospieszyć i nieco je odciążyć - stwierdził demon.

~ Strażnicy - padła odpowiedź psołaczki. ~ Próbujemy się ich pozbyć.

~ Wytrzymajcie, zaraz was odciążymy. Jak będziecie wolne, to przekierujcie moc artefaktów na Nichaela. Będzie potrzebował każdej mocy. Nie uda nam się podejść całkowicie niezauważonymi - uprzedził Amir nie wdając się w niepotrzebne szczegóły.

~ Przekierować moc artefaktów? Amirze to nie takie… - Urwała nagle, przerywając połączenie.

~ Szlag by to...! Szybko! - rzucił do kruka i puścił się biegiem do celu uważając na ewentualnych nieprzyjaciół.

Zadania były rozdzielone. Każdy wiedział co miał robić i nie było po co więcej dyskutować na ten temat. Każdy zajmował się jak najlepszym wykonaniem wspólnego planu.

Dusza z pierścienia miała wyrysować gwiazdę magów na suficie, by maksymalnie opóźnić odesłanie jej przez Strażnika.

Najpierw Nichael zgłosi się do Aolin o moc. Następnie aktywuje inhibitor ustawiony na Strażnika i Sontię, a katalizator na siebie. Od Strażnika zacznie wysysać czarną magię przy jednoczesnym brawurowym wlocie do pomieszczenia, gdzie z całą mocą uderzy w Sontię chcąc rozmazać ją na ścianie. Dosłownie. Rozmazać. Korzystając z jednej z nielicznych możliwości zaatakowania pełnią mocy.
Jeśli nie udałoby się od Strażnika, to wkoło powinno być pełno innych źródeł. Liczył również na przekierowanie mocy artefaktów na niego.
W razie potrzeby wizgami zamierzał uciekać chaotycznie po pomieszczeniu korzystając z każdej okazji na kontrę. Gdyby nie udało się uniknąć aktywuje tarczę czarnej magii.
Musiał wyeliminować Strażnika z zaskoczenia i skupić na sobie uwagę obu przeciwników, w tym jednego wyłączonego z walki, a nie omieszka przy tym użyć całego arsenału złośliwości i denerwowania innych. Jednak jego celem nie była walka. To tylko cel poboczny. Musiał ich zająć tak, by niczego nie podejrzewali, unikać ataków i blokować je. Miał być silnie kąsającą dywersją.

W tym czasie Amir ukryty pod postacią kota miał przesuwać się od jednego schowka do drugiego korzystając z nieuwagi przeciwników. Jego zadaniem było pozostanie niezauważonym i utrzymując ten stan, jak najszybsze przedostanie się na tyły nekromantki. Będąc za jej plecami miał zamiar wbić w jej plecy zatruty sztylet po rękojeść, a pod postacią bestii sekundę później, rozszarpać Sontię kłami i pazurami atakując śmiertelne miejsca. Kłami będzie chciał odgryźć największy możliwy kawał gardła, zaś pazurami przerwać linię kręgosłupa w ośmiu miejscach.


 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 14-04-2016 o 20:49.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 15-04-2016, 22:55   #202
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Ksenocidia

Kierowanie się węchem było zarówno dobrym jak i złym pomysłem. Z drugiej jednak strony dla ghula zapach rozkładającego się ciała nie stanowił takiego problemu jak dla, przykładowo, człowieka. Rzec by można niemal iż była to woń nader kusząca swymi walorami i szansą na trafienie odpowiednio nadgniłych, częściowo rozłożonych zwłok, w których soki zdołały uczynić swe powinności i rozmiękczyć mięso, by rozpływało się w ustach niczym rzadki rarytas. Zapachów zaś, zdradzających stan idealny do spożycia, zdecydowanie nie brakowało. Na dole, niemalże pod jej stopami, pysznił się skryty w cieniu arkad budynek, który bez wątpienia musiał być składem dla tych umarlaków, którzy nie spasowali nekromantce i dla których w danej chwili nie miała zastosowania. Były tam ciała młode i stare, damskie i męskie, a nawet dziecięce. Niektóre wręcz niemowlęce, co Ksenocidia stwierdzić mogła po kolejnych, nieco głębszych pociągnięciach nosem. Czas to jednak nie był najlepszy, by wyprawiać sobie ucztę. Bez wątpienia jednak dobrze było zapamiętać lokalizację owego miejsca, by po końcowej walce wrócić i odbić sobie wszelkie trudy przy delikatnej nóżce ludzkiego dziecka.

Dalej nieco, idąc wzdłuż ścieżki stworzonej z lśniących w słońcu czaszek, znalazło się nie okno, a drzwi. Piękne, wyraźnie zdradzające dłoń mistrza w tym fachu, metalowe drzwi. Była także klamka, zdobna i wyraźnie nosząca ślady złota na swej powierzchni. Wszystko zaś ozdobiono delikatnymi paliczkami, sądząc po rozmiarach, bez wątpienia tworzącymi niegdyś dłonie wróżek. Same drzwi były lekko uchylone, wysyłając wyraźne zaproszenie by przekroczyć próg i wniknąć do wnętrza zamku.

We wnętrzu zaś, pierwszym pomieszczeniem do którego Ksenocidia się dostała, była bawialnia. Pokój ów był radosny niczym łączka w blasku letniego słońca. Ściany zdobiły tu wesołe sceny, przedstawiające w sposób nader dokładny wszelkie znane sposoby na rozczłonkowanie ciała. Czy to ludzkiego, czy elfiego, czy wreszcie tego, które szczyciło się posiadaniem cudownie białych skrzydeł. Były to obrazy malowane wprawnymi dłońmi, uwieczniającymi poszczególne etapy w sposób tak wyrazisty, że aż ślinka ciekła i chciało się skosztować owych członków, które opuszczały bezpieczną przystań ciał, do których należały. Jedynym problemem mogła się okazać widoczna żywotność ofiar. Ich krzyk był tak wyraźny, że zdołał niemal wywołać drżenie w ciele ghulicy, wyraźnie wskazujące na strach. O tak, strachu bowiem w owym skąpanym w promieniach słonecznych pokoju nie brakowało. Wyłaniał się zza foteli o wyraźnych kształtach przypominających kości, sądząc po grubości, krasnoludzkie. Szeptał on cicho wśród rozsuniętych kotar, których sznury podtrzymujące, jakoś tak wyjątkowo do splecionych warkoczy były podobne. Wreszcie wpełzał na buty i nogi i wyżej, wydobywając się z sierści rozłożonej na podłodze skóry wilkołaka.

Nie brakowało także kolejnych drzwi. Te zaś prowadziły na pogrążony w mroku korytarz, którego jedynym światłem były zatknięte w kinkiety świecie. Im dalej kroki ghula prowadziły, tym więcej widziała okazów specyficznego gustu nekromantki, która wyraźnie swe ofiary nie tylko do walki przeznaczała. To, czego nie było widać, to życie. O ile na zewnątrz dało się ujrzeć róże w rabatkach czy drzewa w dalszych ogrodach, o tyle w środku życie zamierało, niczym cięte ostrzem katowskiego topora.
Gdzie jednak była nekromantka, tego Ksenocidia mogła się jedynie domyślać. Gdy zaś domysły nie wystarczały, pozostawało zwrócić się do własnej wiedzy i sprytu. Bo gdzie niby ktoś, kto lubuje się w zadawaniu bólu, skryłby się w chwili zagrożenia? Wyborów, wbrew pozorom, nie było tak wiele…


Pozostali

Wrota prowadzące do głównej budowli zatrzasnęły się za nimi z głuchym hukiem. Chwila, w której tak się stało, była nader idealna, biorąc pod uwagę, że ostatnie co ujrzeli, nim od widoku świata zewnętrznego oddzieliły ich drewniane skrzydła, był pająk, którego Litwor tak zgrabnie ujeżdżał nie tak znowu dawno temu. Poszukiwania sposobów na zaryglowanie wejścia okazały się niepotrzebne. Ktokolwiek otrzymał zadanie stworzenia tego miejsca, nie zapomniał o dodaniu sztab, które wsunięte w otwory, które w tym właśnie celu umieszczono na wrotach, uniemożliwiały ich otworzenie. Wyjątkowo przydatny wynalazek, który zapewne nie miał służyć do powstrzymywania umarlaków przed wejściem do środka, jednak z braku lepszego zastosowania…
Nunu i Aolin nie czekały na dalsze narady i dysputy. Odgłos podeszew ich butów uderzających o posadzkę, dla odmiany nie noszącej śladów kości, słychać było jeszcze przez dłuższą chwilę. Echo niosło je dalej i dalej, tak iż miało się wrażenie, że dochodzą z każdego zakamarka, to zbliżając się, to znowu oddalając. W końcu ucichły, zostawiając hol pogrążony w dźwięczącej w uszach ciszy. Każdy oddech, skrzypienie pasa czy tarcie metalowych elementów zbroi o siebie, wszystkie odgłosy nabrały nagle wyrazistości tak ostrej, że mogła niemalże ranić. Podobnie jak świat, który ukazał się ich oczom, a którego jedynym celem, jak mogło się zdawać, było pokazanie wchodzącym do wnętrza siedziby nekromantki tego, jak piękna jest śmierć. Była ona wszędzie. Na obrazach, na witrażach, gobelinach, na meblach. Żyrandole, które w nocnych godzinach bez wątpienia jarzyły się blaskiem niezliczonych świec, teraz wisiały nieco smętnie, pozbawione swego czaru, jednak bez wątpienia nie pozbawione pewnego uroku.


To, że był to urok przeznaczony dla specyficznego grona odbiorców, wyraźnie nie przeszkadzało ani Sontii, ani samym żyrandolom.

Dzwonek bez wątpienia wydawała się być zafascynowana otoczeniem. Jej ciekawskie oczy wodziły od jednej sceny do drugiej. Od czaszki do piszczela, przez zastygły wosk, aż do jego krwawych śladów na czarnej posadzce. Dopiero dłoń Daske na jej ramieniu przywróciła świadomość misji, która spoczywała także na jej delikatnych barkach. Bez dalszego zwlekania skorzystała ze swojej nieco niepokojącej mocy, by dzięki połączeniu się ze wspomnieniami wojownika, dotrzeć do głównego zła, tkwiącego w tych murach. Sądząc zaś po uśmiechu, który rozjaśnił jej dziecięcą twarzyczkę, zło takowe znalazła.
- Podziemia - oświadczyła zaaferowanym głosem. - Sontia jest w podziemiach. Dzwonek znalazła nekromantkę i koronę. Znalazła też kruka. Kruk blisko nekromantki.
Informacje te, przekazane jak zwykle wesołym głosikiem, były zarówno dobrymi jak i złymi. Bez wątpienia poznanie miejsca pobytu samozwańczej królowej zaliczyć należało do korzystnych efektów działań Moonri. Podobnie jak odnalezienie Nichael’a. To jednak, że znajdował się blisko nekromantki pozwalało przypuszczać, że jego i Amira atak na jej osobę nastąpi wkrótce. Merinsel, który wedle informacji przekazanych przez demonicę, przebywał z tą dwójką, bez wątpienia także ruszyć miał do walki. Biorąc zaś pod uwagę samobójcze zamiłowania anioła, niepokój i złość Glynne bez wątpienia nie były pozbawione podstaw. Aby zapobiec najgorszemu, należało spiąć się w sobie i ruszyć w drogę prowadzącą do podziemi, nie bacząc na nic, co stanąć mogło na drodze. Największe zagrożenie i tak czekało na nich tam, w trzewiach zamkowych lochów. W miejscu, w którym bez wątpienia kryła się prawdziwa siedziba Sontii. Z dala od piękna samego zamku, bez względu na to jak makabrycznego, w mroku wnętrza ziemi, gdzie życiodajne światło dnia nie miało prawa dotrzeć.

Ruszyli, gdy tylko Dzwonek przekazała wszystkie zdobyte informacje. Między innymi i tę, która potwierdzała obecność Merinsela w zamku oraz tę, która tyczyła się obecności mrocznej siły, tkwiącej przy nekromantce niczym zrodzony z czarnej magii i czystej mocy duchowej ochroniarz. Mówiąc o nim, Moonria mocno ściskała dłoń Daske, którego spojrzenie rzucone pozostałym dawało jasno do zrozumienia, że nie życzy sobie wypytywania małej o szczegóły. Zaraz też zajął się uspokajaniem Dzwonka, co na szczęście nie trwało długo.
Droga, którą wskazywała im dziewczynka, wiodła stale jednym korytarzem, do którego wkroczyli przechodząc pod łukiem, na prawo od wejścia. Był to kolejny okaz specyficznego gustu Sontii, na równi piękny co koszmarny. Był jednak nieco inny niż hol, do którego wkroczyli przez wrota. Nie było tu bowiem scen mordu, nie było kości ani czaszek. Były za to skrzydła i było ich dużo. Zarówno anielskie, jak i demonie. Upadłych i wróżek. Nie brakło także tych, które bez wątpienia należeć kiedyś musiały do harpii oraz długich ogonów, dumy niższych demonów. Rozwieszono je na różnych wysokościach, w różnych ustawieniach, gdzieniegdzie rozdzielając wysokimi lustrami, które pyszniły się po obu stronach korytarza. Gdyby poświęcić chwilę na znalezienie odpowiednich miejsc, bez wątpienia można by sprawdzić, jak owe trofea pasują do pleców osób, które się w owych taflach przeglądały. Dzwonek nieco dłużej zatrzymała się przy jednych ze skrzydeł wróżki, które wisiały wystarczająco nisko by dziewczynka mogła ich dotknąć. Te w odpowiedzi zadrżały, budząc tym ruchem pozostałe, które zaczęły trzepotać, jakby wciąż tkwiły przytwierdzone do żywego organizmu. Szum, który przy tym powstał, całkiem zdominował wszelkie odgłosy - być może dlatego właśnie zauważyli Silyena dopiero gdy wyłonił się zza załomu odchodzącego w lewą stronę, nieco węższego przejścia. Dotarł on tam klucząc wśród kolejnych przejść, odwiedzając kolejne komnaty, każdą pustą, cichą i martwą. Jego towarzyszka dość szybko straciła początkowy zachwyt pięknem kryjącym się w kunsztownych zdobieniach. Teraz zaś snuła się nieco smętnie za jego plecami, starając nie spoglądać na ściany i widniejące na nich obrazy, czy jak w tym wypadku, skrzydła.
Spotkanie pozostałych bez wątpienia było szczęśliwym zbiegiem okoliczności, tym bardziej, że jakby na to nie spojrzeć, im ich było więcej, tym większa była ich siła rażenia. Cel zaś mieli ten sam, a przynajmniej takie sprawiali wrażenie. Nic zatem dziwnego, że po krótkim powitaniu i wymianie zdań, podążyli dalej.
Głośny, wyraźnie nienawistny krzyk, jaki wstrząsnął zamkiem, obwieścił im, że kolejna porażka spadła na samozwańczą królową. To zaś oznaczało dla nich kolejną, małą wygraną. Nie mogli jednak pozwolić, by na tym ich sukcesy się zakończyły. Czekała na nich główna, decydująca walka. Sontia czekała na sprawiedliwość, a oni mieli być mieczem, który ją wymierzy. Tylko czy miecz zdąży nim uderzy sztylet?



Amir / Nichael

Czy to za sprawą działań Aolin i Nunu, czy też z innego powodu, na ich drodze zabrakło przeciwników gotowych do tego, by wstrzymać ich dążenia. Trzykrotnie jednak zostali wstrzymani przez silny podmuch wiatru, który u Nichaela wywołał nie jedną i nie dwie niezbyt pochlebne wiązanki. Dusza kierowała ich inną drogą niż ta, która wydawała się oczywistą i której cześć demon zdołał podejrzeć w trakcie swej astralnej podróży. Czy była to trasa szybsza, czy bezpieczniejsza, czy też stał za tym całkiem inny powód, tego się nie dowiedzieli. Po tym jak umilkła, ich pomocnica nie odezwała się ponownie, zapewne moc swoją woląc dzielić na czuwanie nad nimi i rysowanie gwiazdy, niż na rozmowy. A może i tu powód był inny, skryty za zasłoną celów, które kierowały ów twór magiczny do takiego, a nie innego postępowania. Za tą niewiadomą kryły się kolejne. Czy można jej było zaufać? Była podległa nekromantce, a jeżeli słowa jej były prawdziwe, to wręcz rzec by można, iż była Sontią. Pragnienie wolności zdawało się wyjątkowo nie pasującym do kogoś, kto sieje śmierć i otacza się śmiercią. Na ile dusza zaklęta w pierścieniu była samodzielnym tworem? I dokąd ich, na wszystkie pomioty Margh, prowadziła?

Ostatnia kwestia znalazła swą odpowiedź w niedługi czas później. Przejście było wąskie, umiejscowione w nieco mniej zadbanej części zamku, wyraźnie nie odwiedzane od lat. Pajęczyny zwisały z sufitu niczym szare zasłony, chętne by opaść na nieostrożnych wędrowców. Same schody, które ich oczom się ukazały, były wąskie i poszczerbione, ściany zaś, które zdawały się zamykać wokół nich, grożąc przy tym zmiażdżeniem ciał i udekorowaniem ich krwią i wnętrznościami, przytłaczały ogromem smętnie wyglądających brył kamiennych, które je tworzyły. Jeżeli zamek nad ich głowami zdawał się być tworem przerażającym, lecz pięknym, tak w miejscu, do którego zostali przywiedzeni, czuć było jedynie grozę. Tkwiła w samym kamieniu, w pokrywającym go mchu, w pajęczynach i drobnych fragmentach schodów, które raz po raz odpadały i staczały się w mrok, który zdawał się tylko czekać, by ich także pochłonąć.

Wrażenie to towarzyszyło im przy każdym kroku i każdym uderzeniu skrzydeł. Narastało powoli, sącząc strach do serc i umysłów. Nie pomagał w tym brak kontaktu zarówno z Nunu jak i Aolin. Dusza także milczała. Cisza wibrowała w ich uszach i głowach. Złowieszcza, przytłaczająca i zwiastująca szybko zbliżającą się śmierć.
Gdy jednak pokonali już przeszkodę schodów, obaj wciąż podążali ścieżką żywych.

Komnata, którą Sontia obrała za swoją siedzibę na czas walki, była obszernym pomieszczeniem, zdobnym w liczne łuki, wyraźnie odcinające się od gładkich ścian. Sufit był wysoki i częściowo zaokrąglony, przez co stwarzał wrażenie kopuły utrzymującej się na szczytach owych łuków. Wejście, do którego w końcu doprowadził ich korytarz którym podążali, było częściowo zasłonięte wiszącym na haku ciałem. Sądząc po odorze i stanie rozkładu, wisieć tak musiał już jakiś czas. Dlaczego spotkała go taka, a nie inna kara i dlaczego nie powstał jako kolejna maskotka nekromantki, było pytaniem, które na swoją odpowiedź musiało poczekać.
Wedle planu jaki został ustalony, Nichael miał wystąpić jako pierwszy, zmieniając się w wabik, podczas kiedy Amir miał być haczykiem. Moc od demonicy wciąż nie przybywała. Czekanie na nią mogło zapewnić zarówno zwycięstwo, jak i kompletną klęskę.
W końcu czas zwyciężył. Aktywacja gwiazdy nastąpiła niemalże w tym samym momencie co nagły zryw we wnętrzu demona, wtłaczający w niego moc, która nie należała ani do demonicy, ani jej ojca, ani nawet do niego samego. Była to zła moc. Nichael świętym nie był, jednak śluz który go wypełnił składał się z elementów, których nawet on by nie tknął. No, chyba że przyparty do muru. Teraz zaś miał to wszystko w sobie i mógł z tego korzystać, co też zrobił.




Po raz pierwszy ujrzał w pełni to, na co się poważył. Sontia nie wyglądała na zaskoczoną, podobnie jak jej strażnik, twór stworzony z plugawej magii, wyglądający jak wypełniona złem zbroja. Sigil działał, moc napływała, jednak istota wciąż miała jej w sobie dość, by odtrącić kruka, który natknął się na niewidzialną barierę, chroniącą nekromantkę. Kobieta zmierzyła Nichaela nieprzyjaznym spojrzeniem, jednak ten nie wydawał się być zrażony takim przywitaniem. Tworząc powitalne hymny na cześć jej urody, dobrego serca i zdolności łóżkowych, wznowił atak, zmuszając strażnika do zachowania stałej czujności.

W międzyczasie Amir szukał sposobu by zaatakować. Za każdym jednak razem, gdy wydawało się mu, że czas ku temu i okazja są właściwe, przekonywał się, że tak wcale nie jest, a oczy nekromantki wodzą w okolicy miejsca, w którym akurat się skrył. Zupełnie jakby zdolna była wyczuć go wśród cieni. Jakby jego jasna iskra życia przyciągała jej wzrok i pragnienia. Póki jednak Nichael robił wokół siebie hałas i nie pozwalał strażnikowi na chwilę wytchnienia, dopóty los kotołaka zdawał się przebywać w łagodnych dłoniach losu. Ten jednak, o czym wszyscy wiedzieli, bywał nader kapryśnym sprzymierzeńcem…




Gdzieś dalej, w innej części zamku, przebywała druga grupa. Po spotkaniu z Silyenem podjęli swą wędrówkę pod przewodnictwem małej Moonri, której najwyraźniej ufano na tyle, by podążać jej śladami. Te zaś zaprowadziły ich do gładkiego, lśniącego w blasku dnia, łuku. Przy nim to zastali Merinsela, który właśnie zamiar miał wkroczyć w ciemność, kryjącą się w trzewiach siedziby Sontii. Anioł z wyraźną ulgą powitał Glynne, jednak czas to nie był najlepszy na czułe powitania. Czy też może wcale nie takie czułe, jakby sobie tego były kapłan życzył?
Wejście do podziemi czekało, jednocześnie kusząc i odstraszając tym, co mogło na nich czekać w środku. Przynajmniej jednak nikt ich nie atakował, co jednak mogło wcale nie wyjść im na zdrowie w późniejszych minutach. Jakby jednak nie było, stać bezproduktywnie żadne z nich nie zamierzało. Misja czekała, korona musiała trafić w prawowite dłonie, a zło plugawiące ten świat - zniszczone.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 18-04-2016, 19:40   #203
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Fei stał z boku i przysłuchiwał się tej dziwnej scenie. Cały szacunek jakim darzył Vess nagle gdzieś prysł. Z dzielnej wojowniczki, stała się w jego oczach małą dziewczynką szukającą akceptacji. Widać anioły umiały mieszać ludziom w głowach. To jednak nie było sprawą mnicha. Spojrzał się tylko krzywo na Litwora, który swoim gadaniem prowokował Glynne do reakcji, a wiedząc jak bardzo kapłanka jest pobudzona bezczelnie ją podjudzał tylko.

Gdy dziewczyna oparła głowę na klatce anioła pokręcił głową, i już miał powiedzieć coś kąśliwego ale się powstrzymał. Złapał mocniej tylko włócznię i ruszył do przodu, nie czekając aż szacowne gromadzenie zacznie się parzyć albo namyśli się by dokonać sprawiedliwości.

Zachowanie całej grupy zaczynało go wkurzać i z radością nie mógł doczekać się starcia z nekromantką a potem z Daske. Wolał walkę niż jakieś żałosne smęty, czy okazywanie uczuć na polu walki gdzie prawdziwe zagrożenie czekało “za drzwiami”. Mdliło go o tych czułych uścisków, szukania akceptacji czy podjudzania. Cała ta zbieranina ludzi, przy dojrzałym przeciwniku umiejącym planować dawno by już była martwa. Chaos i brak wzajemnego działania. To ich charakteryzowało. Miał tego dość. Pragnął tylko wygrać i kroczyć swoją ścieżką, albo polec w walce. Jak przystało na wojownika, który od małego był kształtowany w osiągnięciu mistrzostwa. Teraz przyszła prawdziwa próba.

Fei Li ruszył więc, przygotowując się do walki mentalnie. Idąc tak zobaczył wiszących na haki więźniów. Za pomocą mocy Chi odpychał je od siebie, aż w końcu dotarł do okrągłej sali. Aura mistrza Wing Chun włączyła się momentalnie, i z wielką prędkością mnich przypuścił atak na Sontię. Włócznia została “wypchnięta” , a grot powędrował w kierunku serca nekromantki.


Co czuł w tym momencie? Radość. W końcu mierzył się z prawdziwym złem. Oko w oko. Wszystko zależało od niego. Był ciekaw, czy nekromantka sama podejmie wyzwanie czy może ten mroczny twór w zbroi włączy się do walki. Serce łomotało mu, a adrenalina wypełniła jego żyły.
Zamierzał dać w tej walce z siebie wszystko. Był szybki, zwinny a nawet więcej. Nie chodziło o siłę, ale o szybkość. To ona dawała mu przewagę.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 18-04-2016, 22:47   #204
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Po dopilnowaniu by wrota zostały właściwie zaryglowane Glynne pozwoliła sobie rozejrzeć się po wnętrzu. I to co zobaczyła tylko pogłębiło jej zdenerwowanie. Nie było tajemnicą, że kapłanka Riv wystrzegała się wszystkiego co plugawe, a do parających się nieczystą magią odnosiła ze wzmożoną ostrożnością i niechęcią. Ponad to, wszystko związane ze śmiercią traktowała z należytą obawą i strachem. Stąd też swoje źródło brała nieufność z jaką Vess traktowała swoją rolę przydzieloną jej przez Taharę. Jakoś ciągle nie mogła się przemóc by spróbować uwierzyć, że intencje bogini śmierci są czyste.
Glynne z uwagą i napięciem przyglądała się Moonri, gdy ta odczyniała swoje czary mające odnaleźć nekromantkę. Serce zabiło jej szybciej, gdy ta potwierdziła obecność anioła, ale czuła się bezsilna wiedząc, że teraz nie może zatrzymać Merinsela przed jego samobójczymi zapędami. Wspomnienie przez Dzwonka mrocznej siły strzegącej Sontię tylko upewniło Vess, że kruk i niemowa prowadzą Merinsela na pewną śmierć niczym ofiarnego baranka. Oczami wyobraźni Glynne widziała zaszlachtowanego anioła leżącego w pentagramie wyrysowanym z jego własnej krwi.

Po wskazaniu drogi przez Moonrię Glynne musiała się mocno powstrzymywać by nie ruszyć biegiem by jak najszybciej dotrzeć do celu. Nim będzie za późno. Szła więc szybkim marszem rozglądając się uważnie po korytarzu. To, co tu napotykali, było dla Vess trudniejsze niż walka jaką stoczyli by dostać się do zamku. Cała ta atmosfera miejsca, wystrój nastawiony na celebrowanie mordu i zadawania bólu dążącego do pozbawienia życia, martwe ciała, krew i stęchły smród temu towarzyszący przytłaczał kapłankę Riv dodatkowo pogarszając jej nastrój.

Glynne całą drogę pozostawała milcząca. W jej głowie kłębiły się najgorsze myśli przez co na jej twarzy malowała się zaciętość, a w oczach płoną czysty gniew, który tylko czekał na pretekst by dać tej złości upust. Starała się jak tylko mogła by nad sobą panować.
A było jej z tym ciężko idąc przez korytarz ozdobiony skrzydłami przeróżnych przedstawicieli ras zamieszkujących Zaris. Sontia mordowała wszystkich, bez względu na rasę. Glynne zatrzymała się na chwilę, bo aż zemdliło ją od tych widoków i nie obyło się od poratowania się lekiem na mdłości z podręcznego zestawu lekarstw. Zapiła lekarstwo solidnym łykiem wina z bukłaku.
Pech chciał, że w momencie, gdy wyprostowała się i spojrzała w lustro to dostrzegła w nim siebie z pokaźną parą białych skrzydeł. Aż wzdrygnęła się i natychmiast odeszła stamtąd czując jak nieprzyjemne dreszcze przeszły jej po plecach. Nie byłaby w stanie poznać czy któreś z nich mogły należeć do jej anioła.

Świadomość ile istot straciło życie dla kaprysu nekromantki napędzał niepokój. Przecież każdy z nich miała swoje plany na przyszłość, rodzinę, przyjaciół i to wszystko zostało im odebrane. W myślach Glynne zaczęło rodzić się pytanie czemu wcześniej nikt nie zrobił z Sontią porządku. Mogłoby to przynajmniej sprawić, że choć część z tych nieszczęśników nadal by żyła…
Wciąż nie mogła uwierzyć, że Merinsel uznał, że tylko we trzech dadzą radę przeciwstawić się tej kobiecie.

***

W półmroku korytarza, z pancerzem usmarowanym wszystkim tym, co pozostawili po sobie jej przeciwnicy, sylwetka Vess wyglądała niezwykle poważnie i nijak nie wyglądało, by była tą samą radosną osobą, którą była choćby na pokładzie Morskiej Wiedźmy. Gdyby furia była kobietą to wyglądałaby dokładnie tak jak kapłanka z Zakonu Vess w tej chwili.
Może to właśnie instynkt samozachowawczy kazał aniołowi pozostać w miejscu, gdy wyłapał spojrzenie Glynne jakim go obdarzyła. Ulga była tylko krótkotrwała.
I to był ten moment kiedy Vess nie zamierzała już w sobie dusić złości. Musiała to załatwić nim stawi czoło nekromantce. Wpierw zatrzymała się, a hełm, który trzymała w dłoni upadł z brzękiem na kamienną posadzkę. Ruszyła w kierunku Merinsela nagle. Wpatrywała się w niego wnikliwie jakby chciała wzrokiem przeszyć go na wylot. Jego odzienie nosiło ślady mocno krwawiących ran. Znów. Po raz kolejny. Glynne chwyciła go lewą dłonią za poły jego szaty i z dużą siłą przyparła go do ściany, by nie miał jak się wywinąć.
- Czy ty w ogóle liczysz się z tym, co ja czuje, durniu? - syknęła do niego Vess, wpatrując się mu prosto w oczy. W jej spojrzeniu był zawód. - Ja tu z siebie wychodzę, bo wyobrażam sobie, że twoje szczątki rozwleczone są po połowie zamku. Złamałeś daną mi obietnicę! Wolisz bratać się z demonami i parać czarną magią niż zaufać mi! - Nie krzyczała na niego, słowa wypowiadała z zimnym wyrachowaniem. Z każdym kolejnym zdaniem uścisk jej pięści zwiększał się za to druga dłoń zaciskała się z buzującego w niej gniewu na trzymanej rękojeści miecza.
- Jesteś skończonym głupcem jeśli myślisz, że śmierć będzie twoim zbawieniem! - kontynuowała. - Przestań się w końcu nad sobą użalać i zrozum, że Tahara nie wysłała cię tu dla pokuty za grzechy tylko byś pojął w końcu, że nie zrobiłeś nic złego, a ci, na których wykonałeś wyrok na to zasługiwali, bo oskarżenie było słuszne! Działałeś w imieniu Tahary czyniąc to! - Już wcześniej doszła do tych konkluzji, ale dopiero teraz zrozumiała, że jeśli ktoś ma do niego dotrzeć z tą prawdą to tylko ona. Jeśli miał w sobie choć odrobinę chęci, by widywać swoje dzieci, to musiał liczyć się ze zdaniem ich matki. - Na boginie, Merinselu, ona zadawała się z demonami i upadłymi. Obudź się w końcu ze swojej naiwności! - Niepewnym było, czy aby niezgodzenie się z nią w tym momencie nie poskutkowałoby pójściem w ruch trzymanej przez nią klingi, która w tym momencie pozbawiona była złotych refleksów.

Silyen bez słowa wpatrywał się w Glynne i Merinsela.
Co prawda uważał, że w tym momencie nie czas jest na sprzeczki małżeńskie, ale nie zamierzał się wtrącać między kapłankę i anioła. Ze szczególnym uwzględnieniem rozgniewanej kapłanki.
Merinsel spoglądał na nią z uczuciem, zupełnie jakby nie słyszał jej słów. Jakby dźwięk pokonywał drogę, która została mu wyznaczona, jednak jego sens pozostawał tajemnicą dla słuchającego. Nie dało się ukryć, że ulżyło mu iż widzi ją całą i zdrową oraz, chociaż to pewnie mogło dziwić, złą. Przyjmował kolejne ciosy ze spokojem, roztaczając wokół siebie aurę łagodności, która wzmacniała się z każdym kolejnym słowem. Wreszcie, gdy Glynne zakończyła swą tyradę, odpowiedział na nią.
- Wspaniała - wyszeptał z mocą, nie robiąc sobie zbyt wiele z jej dłoni na rękojeści miecza. - Cieszę się, że nic ci się nie stało.

Silyen nie czekał na reakcję kapłanki. Na ułamek sekundy wzniósł oczy ku niebu (a raczej ku sufitowi).
- Czy tam jest korona? - spytał, wskazując na kryjącą się za łukiem ciemność.
Otrzymawszy odpowiedź twierdzącą ruszył w stronę przejścia, poprzedzany przez sługę i psa.
Gdy tylko wkroczył w mrok, przywołał magiczne światło, które miało płynąć tuż przed niewidzialnym sługą.
Rozmowy mogły poczekać, a jego prześladowała wizja kruka, uciekającego z koroną i zostawiającego ich na pastwę wściekłej Sontii.
Tak jakoś nie wierzył, by ptaszysko po to wzięło udział w wyprawie, by oddać artefakt prawowitej właścicielce.

Litwor rozmasował tylko lekko skronie słysząc tyradę kapłanki. Zdawało się, że sama mówiła coś o nie ściąganiu na siebie niczyjej uwagi, chociaż po chwili przypomniało mu się, że drugą opcją było ściągnięcie całego paskudztwa na siebie.
- Czcigodna… a mogłabyś się przestać drzeć jak stare prześcieradło, czy też to, że słychać cię w połowie zamku, to ten zamierzony plan ze ściąganiem wszystkich strażników na nas? - Przy okazji patrzył z lekkim politowaniem na Glynne i Merinsela. Kogoś mu ta para przypominała, tylko nie był pewien jeszcze całkiem kogo. - Proponuję przejść, ja na przodzie, jest duża szansa że cokolwiek magicznego spłynie po mnie jak po kaczce, a teraz… zdaje się, że korona czeka - rzucił znacząco i ruszył w kierunku, w którym odszedł elf.

Glynne wyraźnie nie radziła sobie z gniewem, który całkiem przesłaniał jej priorytety ich zadania. Jeszcze przez krótką chwilę bez racjonalnego powodu walczyła z wpływem jaki miał na nią anioł, by w końcu poddać się. Cała złość stopniowo uchodziła z kapłanki Riv, a bliskość anioła koiła jej nerwy przynosząc ulgę i spokój ducha. A bez tego miałaby problem by skupić się na modlitwach, które wymagały od niej czystego umysłu bez chaosu wątpliwości.
- Czy ty w ogóle mnie słuchasz? - odparła do Merinsela cicho, bo nie chciała by głos jej się nie załamał. Odwróciła wzrok niepewna czy cokolwiek z jej słów dotarło do niego. Po policzkach pociekły jej gorące łzy. Zwolniła uścisk dłoni i puszczając go opuściła rękę. Nawet chwyt na rękojeści miecza zelżał do tego stopnia, że klinga prawie wypadła jej z ręki. Oparła głowę o Merinsela jakby chcąc się skryć przed wzrokiem reszty, bo czuła teraz ogromny wstyd, że nie potrafi nad sobą panować ani odsunąć własnych problemów na rzecz tego co naprawdę było ważne w tej chwili.

Anioł skinął głową najpierw Silyenowi, a następnie Litworowi. Daske i Dzwonek oraz nieco ociągająca się Eris, także udali się w dół schodów prowadzących do podziemi.
- Słyszałem każde twoje słowo, moja droga, chociaż nie z każdym się zgodzę - odpowiedział na jej pytanie, gdy już zostali sami. Uniósł obie ręce i zamykając twarz kapłanki w dłoniach, uniósł ją wyżej, by mógł jej spojrzeć w oczy.
- Nie szukam śmierci, kochana - oświadczył pewnym, spokojnym głosem. - Udałem się tam, gdzie moja moc była potrzebna. Zanim odszedłem zadbałem o ciebie i dzieci, choć widzę teraz że powinienem cię uprzedzić o swoich zamiarach. Nie było jednak na to czasu, a ty byłaś skupiona na walce. Jak sama widzisz jestem cały i zdrowy. Nie licząc paru ran zadanych przez sługi nekromantki na polu walki, nic mi się nie stało. Przestań płakać, moja piękna - dodał, pochylając się by musnąć wargami jej policzek. - Chodźmy, Sontia na nas czeka.

Kapłanka uśmiechnęła się smutno.
- Tak, twoja moc była z pewnością potrzebna przy odczynianiu czarnej magii - odparła mu Glynne i choć przez anielską aurę nie było już w niej złości to zawód jaki jej sprawił swoją decyzją był wyraźny i pozwolił na odrobinę ironii w głosie.
- Jak widzisz i bez niej dostaliśmy się do środka - odsunęła się od niego. Zdjęła rękawicę i przetarła dłonią twarz z łez przez, które czuła się słaba. - Mogłeś oszczędzić mi wiele nerwów i wstydu, ale wolałeś zrobić po swojemu... - pokręciła głową z rezygnacją. Podeszła po swój hełm i podniosła go z ziemi.
Wróciła do niego i rzuciła na niego zaklęcie tarczy wiary.
- Nie wierzę ci, że nie dążysz do swojej śmierci - wyznała Vess ze smutkiem, gdy skończyła modlitwę. Jego czyny przeczyły słowom. Podeszła do wejścia w podziemia. Ubrała na powrót rękawicę spoglądając na stopnie prowadzące do miejsca, z którego biło czarną i nekromancką magią jak ze źródła. Kapłanka Riv aż skrzywiła się na to doznanie. Zacisnęła mocno pięść na mieczu i powoli ruszyła w dół.
Anioł ruszył za nią bez słowa uznając, że lepiej tą rozmowę przesunąć na później bo ewidentnie dalsza rozmowa tylko wyprowadzi kapłankę z równowagi.

Glynne nie obchodziło co myślało o niej otoczenie, bo ci widzieli co chcieli. Jedyne co liczyło się dla niej to wsparcie tych, na których jej zależało, za których była gotowa oddać życie. Oderwanie jej od tego co znała sprawiło, że instynktowne zaczęła szukać kogoś komu sama mogła zaufać i liczyć na odwzajemnienie. Obdarzyła, więc nim Merinsela, co przyszło jej zaskakująco łatwo. Cała reszta nie była już planowana...
Wchodząc co raz dalej w czeluści włości nekromantki, Glynne, rozmyślała o tym, że brakowało jej charakteru by być bohaterem jakiego tu potrzeba. Z pewnością nie potrafiła być tak opanowana jak Silyen, nieprzejmująca się konsekwencjami jak Aigam albo skupiona na misji jak Fei Li, który wydawał jej się być oddany sprawie jak nikt inny w tej drużynie. Była zbyt ludzka. Ale mimo to nie zamierzała się poddawać. Miała swoją niezaburzoną wiarę w Riv, silniejszą niż wszystkie przeciwności. Było to dla niej podporą w chwilach, gdy czuła się sama lub tak jak teraz, gdy bliska jej sercu osoba w nią wątpiła.

Kapłanka z Zakonu Vess założyła hełm na głowę. Po dotarciu do komnaty z Sontią będzie musiała najpierw rozeznać się w sytuacji by nie atakować bezmyślnie. Nie rzucała na siebie czarów ochronnych, gdyż zmniejszyłoby to tylko siłę jaka pozostanie jej do walki i moc czarów o praktyczniejszym dla sytuacji działaniu. Z resztą w przypadku ewentualnego użycia rozproszenia magii było to tym bardziej bez sensu. Chciała też sobie wmówić, że nie będzie zwracać uwagi na poczynania Merinsela, licząc na to, że jak mu zależy to sam udowodni, że Vess nie ma racji zarzucając mu kłamstwo. Całym sercem chciała się mylić i nie wierzyć swoim ponurym myślom. “Co ja się oszukuję? I tak przyjdę mu na ratunek...” pomyślała z rezygnacją. Miała do niego tą dziwną słabość. A może on był jej słabością?
Uniosła miecz gotując się do akcji. Ostrze klingi pobłyskiwało złoto niczym promyk nadziei, że zwyciężą tą walkę i nie dopuszczą by kolejne istoty dołączyły do makabrycznych zbiorów nekromantki.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 20-04-2016, 21:38   #205
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Jedno po drugim, krok po kroku, stopień za stopniem. Jedni wcześniej, drudzy później, jednak dotarli do miejsca, w którym wszystko miało się rozstrzygnąć. Ozdobiony wiszącymi trupami korytarz zawiódł ich do sali, gdzie skryła się Sontia.
Kobieta nie przywitała ich tak, jak gości witać należało. Zajęta walką z krukiem, który raz po raz przepuszczał atak to na nią, to na duchowego obrońcę, zdawała się nie dostrzegać nowego zagrożenia. Skryty w cieniu kot, wędrował w tę i z powrotem, czujnie śledząc poczynania swojego celu. Nekromantka jednak wciąż pozostawała nieuchwytną, wciąż jej garda była postawiona wysoko, wciąż jej duch był na tyle silny, by odpierać ataki Nichaela. Co innego jednak jeden, pyskaty i wyjątkowo źle wychowany kruk, a co innego kruk i grupa zbrojnych.
Zarówno Fei Li jak i Glynne, nie zwlekali z rozpoczęciem ataku. Włócznia mnicha pomknęła do celu, kierowana wprawną dłonią mistrza. Jej celem było ciało kobiety. Tej, która była skazą tej ziemi, tego świata. Musiała zginąć, by ślady zła, którego się dopuściła, zostały zmyte jej własną krwią.
Atak ów zgrał się z atakiem demona, który za cel obrał duchowego obrońcę nekromantki. Chwila nieuwagi, sekunda dosłownie. Jedno, delikatne i ledwie wyczuwalne uderzenie serca. Koszt jednak był znaczny. Mara, która broniła Sontii zadrżała, na ową chwilę jakby tracąc swą formę, gubiąc moc, zanikając. Ostrze włóczni przemknęło przez wadliwą zasłonę, jednak nie sięgnęło tam, gdzie Fei je wycelował. Nekromantka zdołała zrobić unik, w ostatnim momencie się odsuwając. Nie uchroniło jej to przed raną, jednak nie była ona śmiertelną. Ba, nie była ona nawet ciężką. Szkarłat krwi pojawił się na kremowej szacie, którą miała na sobie. Z ust wyrwał krzyk, bardziej gniewu niż bólu.
- Jak śmiesz! - warknęła, machnięciem dłoni wypuszczając lepką nić, niczym przez pająka utkaną, która owinęła się wokół dłoni mnicha i szarpnięciem zmusiła do zbliżenia się w stronę ducha, który zdał się przezwyciężyć swą słabość.
Wkrótce okazało się, że choć chwila była krótka, choć Sontia robiła co mogła, to jednak zmasowany atak istot tak potężnych jak te, które w podziemnej komnacie się zebrały, był czymś, na co przygotowana nie do końca była. Jej słabość wykorzystał Amir. Bestia o ciele tygrysa, wyposażona w śmiertelnie ostre szpony, rzuciła się na kobietę, wyłaniając z cienia, w którym jeszcze chwilę wcześniej znajdował się kot. Ochroniarz zareagował zbyt późno, skupiony na tym, by chronić swą panią przed atakiem Glynne i Litwora, oraz wciąż upierdliwie krążącego wokoło kruka.
Gdzieś w zamku rozległ się głośny krzyk rozpaczy. Ciałem kotołaka wstrząsnął bolesny dreszcz. Duchowe ostrze wniknęło w jego ciało, kosztując kolejnych jego warstw. Ciche
~ Wybacz - rozległo się w jego umyśle, gdy dusza, którą zdążył niedawno poznać, rozrywała jego wnętrzności. Sontia, jak się okazało, miała więcej sztuczek w rękawie, niż się komukolwiek śniło. Czerń zaczęła spowijać umysł i spojrzenie Amira. Krwawiąc wewnętrznie, krwawiąc duchowo, zległ u stóp nekromantki. Oddychał jeszcze, płuca pompowały powietrze, lecz serce biło słabo, coraz słabiej.
~ Nie ruszaj się - usłyszał głos w swej głowie. ~ Spowolnij oddech.
Nichael mógł dostrzec, jak nici mocy tworzą powoli sigil wokół jego przyjaciela. Delikatny, dostrzegalny tylko dla demona, pozbawiony mocy sigil. Musiał podjąć decyzję - dalszy atak czy ratowanie towarzysza. Śmierć nekromantki czy Amira.

Glynne w międzyczasie, mając u boku Litwora i Daske, który zdawał się całkiem dobrze czuć na jej flance, atakowała dalej. Kimkolwiek, czy też czymkolwiek była zjawa, która stawiała im czoła, była silna. Czarna magia buzowała w półprzezroczystym ciele, jego obrona była pozbawiona luk, a ataki pełne siły. Słabł jednak wyraźnie, co widać było zarówno po szybkości kontrataków, jak i konsystencji jego ciała. Coś wysysało z niego moc, czy mu się to podobało czy nie. Niczym pijawka żywiło się jego życiem, czerpało z niego garściami, rozkwitało na jego upadku.
Sontia, widząc to, wypowiedziała szybkie słowa zaklęcia. Łańcuchy, na których wisiały haki, a na nich martwe ofiary jej żądzy, poruszyły się. Kończyny trupów zadrgały, głowy uniosły. Zwisające płaty skóry, które kiedyś tworzyły usta, rozsunęły się, ukazując te zęby, które jeszcze ostały się w żuchwach. I chociaż sądząc po liczbie umarłych, których mijali, i biorąc pod uwagę pozostałe korytarze, oczekiwać można było kolejnej armii, to jednak tylko garść sług nekromantki stawiła się na wezwanie. Nie bez powodu bowiem elfa udział w ostatecznej walce był nikły. Zostając z tyłu zajął się tymi, którzy mogli i właśnie użyci zostali, zmniejszając ich ilość, grzebiąc ich resztki. Na koniec zaś wysyłając swego posłańca. Zadanie owa magiczna istota miała proste. Dostać się do celu, zabrać co mu polecono, a następnie dostarczyć to magowi. Wszystko pięknie zaplanowane. Wszystko ładnie i po elfiemu, z rozmysłem przeprowadzone, jednak…



Korona nie zamierzała poddać się niewidzialnym dłoniom. Artefakt posiadał własny umysł, własne plany. Jego blask wypełnił salę, jego moc zaśpiewała. Wiedział, że wkrótce trafić miał w prawowite dłonie. Kto jednak będzie tym, który koronę przekaże? Jakie decyzje zostaną podjęte i jaki będzie ich skutek? Kto przeżyje, a czyja dusza zawita w Ogrodach?
Pytania…
Odpowiedzi zaś tworzyły się wraz z mijanymi uderzeniami serc tych, którzy wciąż zdolni byli do tego, by wpłynąć na losy świata i swoich towarzyszy. Co wybiorą? Jak się zachowają?
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 21-04-2016, 00:51   #206
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Litwor spodziewał się większej świty przy nekromantce. Ta, z którą zdarzyło mu się już spotkać, miała pod stopami nieco większe pokłady kości. Miał też ze sobą nieco potężniejsze wsparcie. Nie zmieniało to jednak niczego, trzeba było przerwać to szaleństwo, najlepiej skracając Sontię o głowę.


Widząc, że strażnik słabnie, zaś władczyni wyspy sięga po bardziej fizyczne środki by ich zatrzymać, wysłał w stronę wchodzących przez drzwi truposzy lodowego węża. Wyprysnął z akwamarynu niczym żywa istota, nie zaś misternie spleciony twór magii i lodu, stworzony dawno temu przez być może zapomnianego już rzemieślnika. Teraz mógł się skupić na właściwym celu. Wyczekał na okazję, gdy strażnik parował ataki Daske, sam zaś zamarkował atak na niego, po czym pół piruetem płynnie przeszedł w cięcie wymierzone w bok szyi nekromantki. Wziął przy tym pod uwagę bliskość mnicha, który kolejnym atakiem prawie wszedł mu pod cios. Magobójca szepnął jeszcze tylko - Prowadź. - Chociaż postronni mogli nie być pewni do kogo mówi, bo koncentrował się tylko na najbliższym otoczeniu, jednak duch kowala, zapalony wróg nieumarłych i ich twórców, doskonale wiedział o co chodzi.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 21-04-2016, 20:10   #207
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
all hail enters!

"Dobrze" pomyślała z ulgą widząc, że ochrona jaką miała tu Sontia wyraźnie dawała do zrozumienia, że nie nekromantka nie spodziewała się, że tu dotrą. Teraz improwizowała z obroną. W sercu Glynne pojawiła się nadzieja, że może nawet mieli teraz nad nią przewagę.
Kapłanka choć skupiona na walce z plugawą zjawą to nie poprzestawała na obserwowaniu całego pola walki.

Fei Li sprawił, że nekromantka zaczęła krwawić. Ten sukces uradował Vess i podbudował jeszcze bardziej jej zapał do walki. Ktoś puścił magiczną bestię która najwidoczniej miała rozproszyć ochroniarza Sontii. Czy poskutkowało to nie było pewności.
Glynne szukała luki w obronie zjawy. Litwor zaatakował, więc i Glynne ponowiła atak. Jej celem było wbicie Słonecznego Ostrza w zjawę. Tak głęboko jak to możliwe a i nie narażało ją na oberwanie. Jeśli jej to się uda to puści rękojeść by miecz ciążył przeciwnikowi i palił go osłabiając jego działania.

Czy uda jej się to czy nie, czy z mieczem czy bez, Glynne wycofa się rzucając szybko prośbę do Daske by zajął zjawę najlepiej jak potrafi.

W czasie, gdy na nekromantkę rzucił się zarówno Litwor, Fei jak i kruk Glynne postanowiła nie pchać się w ten tłum. W jej odczuciu Daske powinien poradzić sobie ze zjawą. Korzystając więc z zamieszania jakie tamci robili skupiając na sobie uwagę Sontii, kapłanka Riv przedzierając się za ich plecami, nie zważając na nieumarłych, których zamierzała tylko odtrącać na boki chciała dotrzeć do korony.

Glynne pragnęła pochwycić artefakt, a następnie wyłączyć go choćby na chwilę, aby odciąć nekromantkę od źródła jej mocy tak by pozostali mogli dokonać wyroku na niej za te wszystkie zbrodnie jakich się dopuściła.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 22-04-2016, 00:53   #208
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Jeszcze nie teraz - pomyślał kotołak leżąc tuż przy nekromantce.
Jeszcze nie był gotów, by odejść. Nie w tej chwili. Nie teraz. Zostały mu tylko dwie rzeczy do zrobienia, a potem niech wali się świat.

Tylko dwa ostatnie zadania umierającego zabójcy.

~ Zdrada. Wytrzymaj jeszcze trochę - rzucił niewyraźnie do Nichaela, zaś ten widząc leżącego towarzysza natychmiast wbił się w mózg demonicy.

~ Aolin! Dawaj wszystko! I moje ciało! - rzucił z furią.

Spokój to kłamstwo, jest tylko pasja.
Dzięki pasji, osiągam siłę.
Dzięki sile, osiągam potęgę.
Dzięki potędze, osiągam zwycięstwo.
Dzięki zwycięstwu zrywam łańcuchy.
Moc mnie wyzwoli.

~ Oren, Margh, Darkarze... ratujcie Neftari, bo... ja nie umiem... Przekażcie Numinie. Margh, miałaś rację... Powinna być u ciebie - spróbował się podnieść. Bezskutecznie, lecz działanie nie było bezcelowe. Sięgnął do zatrutego ostrza i sztyletu od Dnia.

~ Dobrze... - westchnął do zdrajczyni, choć nie miał najmniejszego zamiaru posłuchać jej. Zostały dwie rzeczy do zrobienia przed śmiercią. Nie ustawał w prośbach o ocalenie córki, co było jego priorytetem i miał zamiar prosić do momentu, w którym życie ujdzie z niego.

Drugi cel miał zamiar ukryć przed duszą. Choćby drasnąć Sontię. Był tak blisko niej. Czuł pod własną klatką piersiową dłoń zaciśniętą na sztylecie. Wystarczy tylko naciąć skórę.
Pozycja, w której się znajdował groziła zranieniem siebie, ale nie przejmował się tym. Świadomość końca dochodziła do niego coraz boleśniej, ale nie mógł się oddać tej myśli.

Poruszał się coraz słabiej. Świadomie i z powodu ran. Zbierał resztki uciekającej siły, ukrywał ostatni atak. Nadal prosił o ratunek dla córki.

Demon nie zamierzał korzystać z sigila duszy. W jego głowie zaczęły się za to rodzić pomysły na to, co z nią zrobi, gdy będzie po wszystkim, a sięgały one najbrudniejszych otchłani czarnej magii. I to samo najchętniej sprawiłby Sontii, ale wszystko po kolei.

Całą otrzymaną mocą i tą wchłoniętą z otoczenia miał zamiar wyłączyć całą magię w pomieszczeniu za wyjątkiem jego własnej. Nie miał czasu na precyzowanie celów, choć najwięcej skupienia było na Sontii i pierścieniu, by przede wszystkim przerwać zadawane Amirowi obrażenia.
Choć nie znał planu kotołaka miał zamiar na początku go posłuchać. Był przekonany, że jego przyjaciel wie co robi. Gdyby się jednak nie udało, miał zamiar skupić całą moc na trzech punktach nekromantki. Wyrwać język i dłonie z nadgarstków, by nie mogła rzucać zaklęć lub znacząco ją osłabić.

Już pod postacią demona miał zamiar wyrysować własny sigil. Heksagram. Nie miał zamiaru zostawiać Amira, lecz najpierw musiał zadbać o zabezpieczenie pleców.

Kotołak zaś zbierał się do wbicia sztyletu w nogę nekromantki. Potem miał zamiar zniknąć i odtoczyć się, lecz nie wierzył, by wystarczyło mu na to sił.

~ Moonrie się jednak mylą... Pomyliłaś się... Przepraszam... Nie umiem... Kocham cię, Numi... Mój skarbie... - powiedział i ostatnim wysiłkiem ciała oraz jeszcze większym woli wyrzucił spod siebie rękę zamierzając wbić ostrze w nogę Sontii aż po rękojeść. Tak dla pewności.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 23-04-2016, 11:26   #209
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Silyen był, prawdę mówiąc, rozczarowany.
Nie potrafił pojąć, jakim cudem ktoś, kto wystawia parutysięczną armię ożywionych (i uzbrojonych) trupów, nie potrafi zadbać o własne bezpieczeństwo.
Gdyby on tu rządził, intruzi nie zrobiliby ani jednego kroku, który nie byłby okupiony krwią, potem i wysiłkiem. Atakowani przez wyłażące ze ścian szkielety, chwytani za nogi przez upiorne, wyłaniające się z posadzki ręce, oblegani przez hordy nieumarłych, biegnących w ich stronę wszystkimi korytarzami.
A tu co? Nic. Całkiem jak by to było zwiedzanie niezbyt przyjemnie wyglądającego muzeum szkieletów.
Lub rzeźni, dodał w myślach, spoglądając na wiszące na hakach ciała. Dlaczego nie stanęły w obronie swej władczyni? Zapomniała? Zostawiła to na czarną godzinę?
Bez względu na jej motywy elf postanowił zabezpieczyć się przed taką niespodzianką. Jeden czar sprawił, że ciała, miast wisieć pod sufitem, z łoskotem spadły na posadzkę. Kolejny, ten sam właściwie, lecz zastosowany w innym nieco miejscu, przyczynił się do pospiesznego nieco pochówku, gdy ciała zniknęły pod podłogą.
Można było iść dalej.

To, co Silyen zobaczył w komnacie, niespecjalnie przypadło mu do gustu. I to nie ze względu na nekromantkę i jej nietypowego ochroniarza... W komnacie, wokół tamtej pary, uwijał się kruk - ostatnia osoba, jaką elf chciałby tu zobaczyć. Na szczęście ptaszysko nie zdążyło przywłaszczyć sobie korony...
A potem zaczęło się znów to, czego Silyen się obawiał - wszyscy, jakby nie było innej metody, spróbowali zaszlachtować nekromantkę. A to, nie da się ukryć, nieco skomplikowało plany elfa. Cóż z tego, że rzuciłby jakiś ładny czar, gdyby potem się okazało, że w podłogę wprasowano nie tylko nekromantkę, ale i Fei Li oraz tygrysopodobnego potwora - Amira.
Co prawda nie przepadał zbytnio ani za jednym, ani za drugim, ale był pewien, że ładnych parę osób miałoby pretensje nie do tamtych (że znaleźli się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie), ale do Silyena.
Może więc trzeba będzie użyć czegoś innego?

- Nakala utepe - powiedział elf.
Tuż pod sufitem zmaterializował się solidny kawał żelastwa, który runął w dól, na głowę królowej Sontii.
 
Kerm jest offline  
Stary 24-04-2016, 17:31   #210
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Ksenocidia nie wiedząc, gdzież może kryć się nekromantka, postanowiła przeszukiwać nadal komnaty na górze. Wchodziła do każdego pomieszczenia z kolei, poszukując przy okazji ewentualnych niebezpieczeństw, które mogłyby się napatoczyć reszcie drużyny, i eliminując je w każdy możliwy sposób. A gdy na górnych piętrach nic nie znalazła, skierowała się w stronę piwnic. Głupia, że nie wpadła na to wcześniej. Miała nadzieję zdążyć coś zrobić i mimo wszystko przydać się do czegoś w trakcie tej wyprawy.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172