Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-04-2016, 19:42   #211
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Dla mnicha dobrą wiadomością było to że, Sontia krwawiła. Złą było to że nekromantka sięgnęła po mroczną moc i nie zamierzała poddać się tak łatwo. Fei Li raz jeszcze sięgnął po moc Mistrza Wing Chun, i ruszył pędem na wroga. Biegł, a właściwie zaszarżował wprost na nią, by w ostatniej chwili przeskoczyć nad nią, i wbić jej grot w plecy. Na wysokości serca. Szybki, zdecydowany atak. Siłę zamierzał włożyć dopiero gdy ostrze dotknie ciała złej czarownicy.

Wynik tej rozgrywki musiał być jeden. Tylko jeden. Tylko pokonanie Sonti liczyło się teraz dla mnicha. Korony, pierdoły i jakieś mroczne zjawy schodziły na dalszy plan. Liczyło się tylko jedno. Pokonanie nekromantki.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 26-04-2016, 19:18   #212
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Podziemia zamku, sala nekromantki

Glynne nie zdołała wykonać planu, który w jej głowie się zrodził. Nie stało się tak dlatego, że spotkała ją krzywda, że zastąpiono jej drogę, że zamiary kapłanki stały się jasne dla ducha czy jego pani. Nie, nic z tych rzeczy. Stało się bowiem coś zgoła odmiennego, co bez wątpienia nie powinno kapłance sprawić zawodu. Z drugiej jednak strony różnie to bywało na świecie, tak jak i ludzie na nim żyjący byli różni. Gdy zaś się weźmie pod uwagę iż nie sami ludzie kroczyli po ziemi, pływali po morzach i dominowali górskie odstępy, wtedy kwestia zadowolenia stawała się kwestią bardzo niepewną. W drużynie zaś, w której skład także Glynne wchodziła, bez wątpienia zebrał się ciekawy zlepek przedstawicieli niemal każdej z ras i niemal każdego charakteru.
Wróćmy zatem do tego, co mogło, ale niekoniecznie musiało spodobać się kapłance.

Akcje członków wyprawy, która w karczmie “Kogucik” się rozpoczęła, a która zawiodła ich aż do serca przeklętej wyspy Lust, na celu miały tylko jedno - zabić. Nie ważne jakim sposobem, jak bardzo bolesna miała być ta śmierć i czyje życia miały stać się ceną, by cel ów został osiągnięty. Każdy wszak wiedział, że ten uświęcał każde środki, jakie zostały zastosowane. Chociażby po trupach, w oparach czarnej magii, brocząc krwią oddaną zakazanym rytuałom. Śmierć nekromantki wynagrodzić miała wszystko, zetrzeć każdy popełniony przy okazji grzech. W jej posoce dostąpić mieli rozgrzeszenia, bo przecież zniszczenie większego zła było ważniejsze. Życia setek istotniejsze były niż jedno, czy dwa, a nawet i dziesięć.

Daske, zgodnie z tym czego spodziewała się Glynne, skupił swe poczynania na duchu, zmuszając go do stałego odpierania ataków. Nawet bez aktywnie działającego Nichaela, wojownik sprawnie dawał sobie radę, okazjonalnie wspierany przez Dzwonka, która przy okazji zadbała także o to, by wezwane przez Sontię trupy nie przedostały się zbyt blisko walczących w sercu komnaty. Merinsel wzniósł się nad wszystkich, pilnując sytuacji i szepcząc modlitwy do Pani Śmierci. Modlitwy, które odsuwały zmęczenie i dodawały sił. Gdy zaś dostrzegł leżącego Amira, nie bacząc na bliskość nekromantki, podleciał bliżej, by zadbać o rannego kotołaka. Odciągniecie mężczyzny, w którego zmieniła się magiczna bestia, nie sprawiło mu kłopotów. Kilkakrotnie skinął głową, jakby zgadzając się na coś, co tylko on słyszał, lub też zwyczajnie przytakiwał własnym myślom. Jego wzrok zbaczał jednak co chwilę, by upewnić się co do bezpieczeństwa jego wybranki. O swoje najwyraźniej nie przejmował się ani trochę, lub też wiedział coś, o czym nie wiedzieli pozostali, skoro poczynał sobie z taką brawurą. Jakkolwiek by nie było, jego działania uratowały życie Amirowi. Na szczęście nie udało się mu wstrzymać ataku mężczyzny, którego sztylet dotknął w końcu skóry nekromantki, zagłębiając się w jej ciele i wpuszczając do krwioobiegu truciznę.
W międzyczasie, tam gdzie główne wydarzenia tego dnia się rozgrywały, jedna magia splatała się z drugą, powodując zagęszczenie mocy, które groziło rychłym wybuchem. Powszechnie bowiem wiadomym było, że mieszanie ze sobą potężnych czarów nigdy na dobre nie wychodziło. Wielu magów straciło swe życie walcząc ze sobą w zamkniętych pomieszczeniach, nie bacząc na wichry magii, które wirowały wokół nich, zespalały się, rosły w siłę. W podziemiach zamku Sontii zdecydowanie nie brakowało takich potęg. Moce bogów splatały się z mocą śmiertelnych. Świat zmarłych z światem żywych. Dobro ze złem.
Miecz Litwora, w którym utkwiła dusza jego twórcy, obudził się w pełni. Śmiech verońskiego mistrza rozbrzmiał w głowie Łowcy, gdy jego dłonie posłusznie podążyły tam, gdzie ostrze pragnęło się znaleźć. W ostatniej chwili, w momencie, w którym kobieta zaczęła się pochylać. Ochroniarz, który porzuciwszy Daske ruszył, by wesprzeć swą panią, rozwiał się z głośnym, potępieńczym jękiem.
Głowa Sontii gładko oddzieliła się od tułowia. Mrugnięcie oka później, na zakrwawiony korpus spadł ciężki odważnik, rozbryzgując posokę wokoło i przyspieszając osuwanie się ciała, dodatkowo wzmocnione ostrzem włóczni dzierżonej przez Fei Li, które zagłębiło się w plecy nekromantki, posyłając bezgłowe ciało dobry metr do przodu. Dzieła dokończył Nichael, rozrywając na strzępy to co zostało. Nie udało się mu bowiem magii wyłączyć. Może gdyby nieco dokładniej wymierzył swój czar, gdyby nie pragnął wyłączyć każdej magii jaka w pomieszczeniu się znajdowała? Artefakt był dziełem bogów, wykazał już, że posiada własną wolę, a teraz stanął do walki o to, by moc swą jednak zachować. Walki, z której wyszedł zwycięsko. Teraz zaś, nie bacząc na zadowolenie czy też gniew, niechęć czy radość, uniósł się nad trupem królowej, która go sobie przywłaszczyła. Dlaczego jej na to pozwolił? Jaki cel miał w takiej bierności i jaki cel mieli bogowie, by na to zezwolić? Pytania te musiały poczekać na odpowiedzi, bowiem nie było nikogo, kto mógłby ich udzielić.
Przy koronie zalśniła zjawa, inna jednak niż ta, która zgasła wraz z ostatnim uderzeniem serca Sontii. Duch ów bez wątpienia należał do kobiety i emanowała z niego radość, która zaczęła wnikać w serca wszystkich zebranych w podziemiach. Czuło się w tej radości wolność, której smak upajał niczym najlepsze z win.
Po chwili postać skłoniła się i zniknęła.
Merinsel w tym czasie wstał i podszedł do władczyni Lust. Z jej prawej dłoni zdjął pierścień, a następnie wrócił do Amira i założył go na jego palec. Nie wyjaśnił swojego zachowania, nie odpowiedział na żadne pytanie, zamiast tego powrócił do szeptania swych modlitw, zupełnie jakby to, co właśnie zrobił, nigdy się nie wydarzyło.
Zachowanie anioła nie było jednak jedyną niezwykłą rzeczą, jaka wydarzyła się po śmierci Sontii. Korona, której blask rósł z każdą chwilą, zaczęła śpiewać. Pieśń pozbawiona była słów, ograniczając się do samych dźwięków, dziwnie przypominających szum fal i odgłos kropel deszczu, upadających na wysuszoną ziemię. Wraz z nią pojawił się zapach świeżości, jaki zwykle towarzyszył letniemu deszczowi. Moc wzbierała, wypełniając pomieszczenie do ostatniej szczeliny i ostatniej żywej istoty. Nie każdy jednak skupił na sobie tyle uwagi korony, co Glynne. Kobietę otoczyła błękitna poświata, która następnie wniknęła w jej ciało, nie przejmując się zbytnio posiadaną przez nią zbroją. Gdy proces się zakończył, przedmiot, po który przybyli w to miejsce, i dla zdobycia którego stoczyli walkę, spoczął na hełmie kapłanki, zdobiąc ją owym atrybutem władzy i milknąc, zupełnie jakby spoczął właśnie tam, gdzie było mu pisane.


Ksenocidia

Błądzenie po zamku nekromantki było zajęciem zarówno pasjonującym jak i powstrzymującym ją przed dotarciem we właściwe miejsce i o właściwym czasie. Gdy wreszcie dotarła do podziemi i znalazła się w sali, gdzie siedzibę na czas walki urządziła sobie Sontia, było już po wszystkim. Bezgłowe, rozczłonkowane ciało spoczywało na posadzce, brocząc krwią z zadanych ran. Przed samą komnatą leżały trupy w różnym stadium rozkładu, wyraźnie pozbawione mocy, która je wcześniej wypełniała, pachnące kusząco. Bitwa dobiegła końca. Siedziba nekromantki i ziemie, na których się znajdowała były w obecnej chwili we władaniu grupy, z którą ghulica przybyła na wyspę. Pozostawało nacieszyć się zwycięstwem, wypytać o nagrodę, lub zwyczajnie odpocząć.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 26-04-2016 o 20:39.
Grave Witch jest offline  
Stary 27-04-2016, 19:07   #213
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Było już po wszystkim. Może dla nich ale nie dla mnicha. Została mu ostatnia sprawa. Trzeba było rozstrzygnąć. Chwycił mocniej swoją włócznię i uśmiechnął się pod nosem.
-Daske!!!! - krzyknął w kierunku wojownika -Czas dokończyć co zaczęliśmy, chyba że będziesz zasłaniał się Dzwonkiem. Tylko ty i ja. Bez barier. Bez pomocy. Ty i ja. Jak mężczyzna z mężczyzną. Jeden na jednego. I tylko jeden z nas wyjdzie o własnych siłach z tej komnaty. - padło wyzwanie przy wszystkich.
Czas by wojownik pokazał z jakiej gliny jest ulepiony.

- Brawo, chcecie się bawić jak dzieci teraz, czy jak obaj odpoczniecie i faktycznie będziecie gotowi do pojedynku? - Głośno zapytał Litwor wznosząc oczy do góry i kręcąc głową z politowaniem. - Ja idę zobaczyć czy nie ma tu czegoś innego ciekawego, kto za mną, ręka do góry, kto chce osobno, noga do góry. Koronowane głowy niech się zbytnio nie oddalają, bo jak widać grozi to utratą peruki. - Stwierdził rezolutnie Aigam i przyjrzał się odciętej głowie nekromantki, wycierając dokładnie miecz. Po chwili złapał ją za włosy i spojrzał w martwe już oczy. - No, nekromancja ci chyba chwilowo nie pomoże, miłego pobytu w ogrodach, pewnie kilka wieków sobie tam posiedzisz, może nieco dłużej. - Po czym ruszył zwiedzać upiorny zamek.

Glynne natomiast nie zwróciła uwagi mocno zaaferowana tym co właśnie się wydarzyło z jej udziałem. Ostrożnie zdjęła hełm i spojrzała na niego. Zdjęła zaraz rękawice i prawą dłonią pogładziła swoje włosy. Ku jej zdziwieniu korona była na jej głowie.
- O nie, nie, nie, nie... - Vess cicho jęknęła przestraszona co to mogło oznaczać. - Na pewno da się to wyjaśnić. Królowa Hasira coś na to poradzi…

Daske zmierzył mnicha niechętnym spojrzeniem, po czym pokręcił głową. Jego wzrok spoczął na Glynne i pozostał tam chwilę, jednak nic nie rzekł. Jego miecze gładko wsunęły się w pochwy, a on sam podszedł do Dzwonka, która przyglądała się temu co zostało z Sontii.
- Pojedynek? - zapytała dziewczynka, przyglądając się to Fei, to znów swojemu opiekunowi.
- Nie mamy na to czasu - mruknął w odpowiedzi Daske, na tyle jednak głośno by wszyscy usłyszeli. - Trzeba dostarczyć królową Glynne do Aler - co mówiąc skłonił lekko głowę przed kapłanką. Także Merinsel powtórzył ten gest, a za nim Eris.

Silyen skinął głową, uznając tym samym wybór dokonany przez koronę... i zastanawiając się równocześnie nad konsekwencjami tegoż wyboru.
Sprawy między Daske a Fei Li niezbyt go obchodziły, miał jednak nadzieję, że mnich zdoła się opamiętać. A jeśli nie... Nie zamierzał się wtrącać.
Ruszył w ślad za Litworem na zwiedzanie zamku.
- Dzwonku, gdzie jest skarbiec? - Zatrzymał się na progu komnaty i spojrzał na dziewczynkę.

Mnich spojrzał się na Daske, i postanowił ostatni raz dać mu szansę nim go zaatakuje. Widząc że drużynnicy wychodzą z komnaty pokiwał tylko głową. Pasowało mu to.
-I to mówi wojownik. Tchórz, który chowa się za plecami innych lub wymówkami. - rzucił pogardliwie Fei Li w kierunku swojego oponenta -Widocznie jedyny twardy przedmiot jaki posiadasz to te dwa patyki, którym machasz niczym chłop z widłami - zaśmiał się, czekając na reakcję.

- Korona wraca do Aler - odparła z naciskiem kapłanka. - Ja wracam do San-tor, nie zbliżę się do Alezji. Nie wrobicie mnie w to - czuła się zagubiona, a pokłony jej składane wcale jej nie pomagały.
- A wy uspokójcie się do cholery! - Vess uniosła się z oburzeniem patrząc to na Daske to na Feia. W zamieszaniu nie zauważyła kto zaczął, więc obu obarczyła równą winą.

- Korona cię wybrała, Glynne - odezwał się cicho Merinsel, który wciąż pozostawał przy Amirze, wtłaczając w niego uzdrowicielką moc. - Od tego nie ma ucieczki. Jesteś prawowitą królową Alezii.
Daske z kolei, tuż po tym jak przytaknął aniołowi, odwrócił się do mnicha.
- Więc walczmy - zgodził się, a w jego głosie dało się wyczuć nutki gniewu. Ostrza opuściły swoje schronienie, rozsiewając wokoło aurę oczekiwania i głodu.
- Dzwonek nie wie - odpowiedziała elfowi Moonria. - Bez bariery? - zadała pytanie swojemu opiekunowi, który jedynie skinął głową. - To głupie. Bez bariery klątwa się aktywuje…
- Dzwonku… - westchnął wojownik, po czym wskazał mieczem na Merinsela. - W razie czego zostaniesz z aniołem. Masz być grzeczna, skarbie - uśmiechnął się, podrzucił miecze i skupił spojrzenie na mnichu. Pozostali najwyraźniej przestali dla niego istnieć.


Mnich tylko na to czekał. Gdy już wszyscy odsunęli się od wojownika, albo ten ruszył ku niemu, Fei Li zaatakował. Tym razem nie miał drewnianego kija. Miał stal. Stal, którą zamierzał wbić głęboko w ciało wojownika. Za pomocą mocy Wing Chun przyspieszył swoje ruchy, i puścił się pędem na Daske. Pierwsze jego ataki polegały głównie na tym by trzymać wojownika na dystans. Włócznia była dłuższą bronią, więc zamierzał wykorzystać przewagę zasięgu. Pierwszy cios został wymierzony w klatkę piersiową, by kolejne padały na różnej wysokości. Atakował stopy, kolana, ramiona a także dłonie, w których wojownik trzymał miecze. Fei Li w stanie Wing Chun był szybki. Piekielnie szybki.
Gdyby Daske zamierzał zbliżyć się do nie go, mnich pozwolił mu na to, tylko po to by wykorzystując akrobatykę i to że potrafił nagiąć grawitację przeskoczyć nad nim, uderzając go stopami po głowie.
Tym razem nie zamierzał bawić się w nieranienie przeciwnika, czy oszczędzanie go. Zaczął się pojedynek. Jeden z nich miał wyjść żywy z niego. Tylko jeden.

Pierwszy atak zakończył się częściowym sukcesem. Być może Daske nie spodziewał się tak zajadłego ataku lub zwyczajnie nie dość szybko zareagował. Ostrze włóczni przejechało po piersi wojownika, gdy ten nieco niezdarnie odsunął się w bok. Jego własna próba wykorzystania tego by zbliżyć się do mnicha, została zakończona niepowodzeniem. Miecze nie sięgały ciała Fei. Ich zasięg był faktycznie zbyt krótki by przedrzeć się przez zaporę powtarzających się uderzeń mistrza Wing Chun. Frustracja, zarówno ta pochodząca od samego Daske, jak i ta, którą zaczęły okazywać ostrza, które dzierżył, zaczęła być wyczuwalna na tyle, by zdominować atmosferę komnaty. Merinsel uznał najwyraźniej, że lepiej będzie zająć nieco bezpieczniejszą pozycję, zanim jednak tak się stało, został otoczony złotą poświatą. Dzwonek skinęła mu głową, po czym powróciła do obserwowania pojedynku, targając przy tym nerwowo wstążkę, która zdobiła jej włosy.
Daske zaś zmienił technikę. Nie próbując zbliżać się do mnicha, krążył wokół niego odbijając ataki i sam od czasu do czasu próbując sił przeciwnika. Nie zbliżał się jednak, zupełnie jakby czekał na coś. Coś zaś nie dało zbyt długo na siebie czekać. Jego ruchy stawały się szybsze, a wzrok zalśnił szkarłatem. Druga ręka powoli acz widocznie, zaczęła przeobrażać się by dopasować wyglądem do szponiastej siostry. Miecze zaś śpiewały. Zmiany te wyraźnie je cieszyły, czego nie dało się powiedzieć o Dzwonku.
W końcu nastąpił przełom, szybkie odbicie i dwa równie szybkie kroki w stronę Fei. Prowadzona głodem ostrza ręka wystrzeliła w stronę ciała mnicha. Lekkie draśnięcie stało się jedynym sukcesem wojownika, było jednak na tyle bolesne by zakłócić stan, w którym znajdował się Fei. Jego skok co prawda udał się, jednak nie zakończył upadkiem przeciwnika, a wręcz o mały włos sam nie wylądował w niezbyt korzystnej dla siebie sytuacji, w zasięgu mieczy. Na szczęście tym razem się udało, czy to z powodu zachwiania równowagi Daske, czy umiejętności mnicha. Starcie jednak trwało dalej, a opiekun Moonri ani myślał ustąpić. Gotowy do dalszego działania, wyprowadził szybki atak skierowany w stronę prawego boku przeciwnika, drugi miecz trzymając w gotowości na odparcie ataku włócznią.

Lekkie draśnięcie. Mnich wiedział że nie obędzie się bez krwi. Jego własnej. Tak musiało być. Wojownik dorównywał mu umiejętnościami, a może to miecze je wyrównywały. Nie miało to znaczenia. Szybki atak skierowany w stronę prawego boku, wymagał tylko odskoczenia od Daske do tyłu co też zrobił. Jednocześnie wypuścił włócznię do przodu tak by ten nie mógł poprowadzić akcji dalej. Ostrze, poleciało w kierunku klatki piersiowej, choć Fei Li nie liczył na wiele. Nie mając nic do stracenia ponownie wszedł w tryb Wing Chun. Kolejne ataki, które miały ranić przeciwnika. Nie śmiertelnie nawet, ale zadawać mu mniejsze rany. Tak by krew spływała z niego. Mnich tańczył wokół Daske, cały czas trzymając zasięg. A włócznia wędrowała na wszystkie strony, atakując każdą partię ciała. Gdy Daske unikał ciosów, mnich postępował krok do przodu znów wypluwając włócznię do przodu.

Gdyby Daske postępował sobie śmielej, mnich wyprowadzić chciał serię uderzeń włócznią skierowaną w stronę korpusu wojownika. Włócznia dygotała się i wiła, niczym wąż który chciał kąsać raz po raz swojego przeciwnika.

Nieudany atak rozsierdził wojownika, który w kolejne próby zaczął wkładać wyraźnie więcej serca, czy prędzej - nienawiści. Jego parowania były szybkie, niemal dorównujące ciosom Fei, jednak wciąż o tyle wolniejsze by włócznia okresowo lądowała na jego ciele zadając kolejne rany. Te jednak wydawały się nie być zauważane przez Daske. Szał walki, inaczej bowiem nie dało się tego stanu określić, zdominował w pełni zarówno działania jak i z pewnością także myśli mężczyzny. Zmiany w jego wyglądzie postępowały dalej, stając się coraz bardziej widoczne. Skóra nabrała szarego koloru, odcieniem bardzo przypominając tą, z której słynęli orkowie. Rasa ta jednakże nigdy nie szczyciła się posiadaniem rogów, a bez wątpienia ten atrybut także zaczął stawać się wyraźnym. Nawoływania Dzwonka do tego żeby przestali, nie wywołały żadnego efektu. W końcu dziewczynka przykucnęła przy Merinselu i trzymając go za wolną rękę, obserwowała dalsze losy walki.
Gniew nigdy nie był dobrym doradcą, wiedział o tym każdy. Gdy jednak w gniew wpadała istota pokroju Daske, czasem bywało nawet gorzej niż źle. Z ust wojownika wyrwał się pomruk, który spokojnie mógłby wyjść z paszczy wilkołaka w trakcie pełni. Jego ręce poruszały się coraz szybciej, odbijając włócznię i zbliżając się do mnicha. Gdy zaś Fei zmienił swoją technikę, także i Daske poszedł w jego ślady. Zamiast opierać się, zrobił rzecz nieprawdopodobną, rzucając się na grot i pozwalając by ten wniknął w jego ciało i wyszedł plecami. Jednocześnie pchnął oba miecze do przodu korzystając z impaktu i nadludzkiej szybkości, którą zdobył wraz z nowymi atrybutami. Nesur i Sur wniknęły w ciało mnicha. Nie można było ich uniknąć. Spragnione krwi i bólu kierowały narzędziem, którym był Daske. Nesur, dzierżony w prawej dłoni, usadowił się wygodnie w pasującym mu boku Fei, powodując porażający ból. Sur, dzierżony w lewej uczynił to samo, od razu zabierając się za korzystanie z soczystej, pełnej życia posoce. Sam Daske puścił swój oręż i dłonie zacisnął na rękojeści włóczni. Z jego ust wydobył się śmiech.

Bol był. Nawet mnich go odczuwał. W tym wypadku Fei Li wiedział, że obaj padną. Chciał mieć jednak pewność. Puścił włócznię i uderzył w pięć punktów wokół serca. Szybkie pięć uderzeń Palców Pei Mei. Włożył w to całą siłę jaką jeszcze miał.
- Dobra walka - podsumował i uśmiechnął się.
Jeśli miał jeszcze siłę zamierzał wyjąć oba ostrza i odrzucić na bok.

Glynne nie zamierzała dłużej się temu przyglądać. Po raz kolejny było to samo. Znów oni bezsensownie walczyli między sobą. Gdyby Vess miała zliczyć wszystkie rany jakie zadali sobie nawzajem i porównać z tymi jakie otrzymali od przeciwników to można by zwątpić kto kogo tak naprawdę chce mordować. Ze złością rzuciła hełm i rękawice o podłogę. Wyszeptała zaklęcie i wskazała jego cel. Pole zastoju miało objąć obu walczących i jak największą liczbę pozostałych obecnych w tym miejscu.
Wojownicy zastygli w bezruchu jakby czas się dla nich nagle zatrzymał. Czar nie objął jedynie Dzwonka, Merinsela i niemowy.
Glynne ruszyła w kierunku Feia i Daske. Krok za krokiem, przestępując ciała pozbawionych już nekromanckiej magii nieumarłych zbliżała się do awanturników.
- To miejsce trzeba przeszukać, może ktoś ocalał - powiedziała do jedynych, którzy w tej chwili ją słyszeli. - Później spalić cały zamek.
Vess zbliżyła się do Daske.
- Nie myślałam, że ciebie polubię - powiedziała z ciężkim westchnięciem i stanęła za nim. Chwyciła wystający z jego pleców koniec włóczni. Szarpnęła z całych sił i wyrwała ją z jego trzewi. Upuściła broń mnicha na podłogę i okrwawioną dłoń położyła na barku wojownika. Korzystając z glifu, który wciąż widniał na czole Daske, użyła na nim najsilniejszego leczenia.
Po wszystkim, bez słowa, ze spuszczoną głową, Glynne skierowała swoje kroki do wyjścia. Musiała ochłonąć i odnaleźć się w nowych okolicznościach.


Ksenocidia stała w drzwiach oniemiała tym, co zobaczyła. Rozmazani w ruchu Daske i Fei Li walczyli ze sobą, niczym zdziczałe ghule nad ostatnim kęsem tygodniowej wątróbki. Jakaś kobieta, prawdopodobnie nekromantka, leżała pozbawiona głowy w tym chaosie. Reszta ludzi przyglądała się spokojnie, a nawet zajmowała innym sprawami. Paranoja. I znów za sprawą Daskego, którego ghul zdążyła już mocno znielubić. A wręcz znienawidzić.

Ksenocidia podbiegła do mnicha. Nie wiedziała czy żyje, nie miała pojęcia czy po ranie zadanej przez te ohydne miecze może przeżyć. Przypomniała wtedy sobie uśmiech zjawy, którą widziała na statku i poczuła iskierkę nadziei. Może żyje. Uklękła obok leżącego i postarała się zrobić dla niego co mogła.

Wydobycie włóczni z ciała Daske, było zajęciem nader kłopotliwym i zaowocowało potężnym krwotokiem. Do pokrywającej posadzkę krwi nekromantki dołączyła także krew wojownika. Brakowało jednak tej należącej do mnicha. Sur pochłaniał ją, czerpiąc z tego siłę, a jego blask powoli zaczynał dominować, spowijając Fei w szkarłatnej poświecie. Próby wyciągnięcia mieczy zakończyły się klęską. Ostrza doskonale czuły się tam gdzie je umieszczono i ani myślały poddać się woli człowieka. Pomoc Ksenocidii nie zdała się w tej chwili na nic. Ghul nie posiadała wystarczających umiejętności by powstrzymać zbliżające się widmo Ogrodów. Tu mogła pomóc tylko magia i to silna, a tej kobieta nie posiadała. Jedynym ratunkiem był anioł, lecz ten właśnie kierował się w stronę oddalającej się Glynne, pozostawiając Amira pod opieką Nichaela. Dzwonek zaś interesowała się losem tylko jednej osoby przebywającej w komnacie. Wydawała się przy tym niezwykle spokojną, gdy podeszła bliżej Daske i dotknęła jego ramienia. Złota poświata otoczyła wojownika, a następnie wniknęła w jego wnętrze. Krew przestała płynąć. Rana zaś zaczęła się zasklepiać. Czy jednak mężczyzna żył, czy już nie, tego nie dało się stwierdzić korzystając jedynie z oczu, a Moonria nie wyglądała na zainteresowaną sprawdzaniem. Zamiast tego stanęła przed zmienionym opiekunem i spoglądała na niego jak na niezwykły okaz, ciekawostkę. Co jednak działo się w głowie tej istoty, tego nikt nie mógł wiedzieć.

Ghul pochyliła smutno głowę i spojrzała z nienawiścią na uzdrowionego przez Glynne Daskego. Miała ochotę rozszarpać jego gardło i wypruć wnętrzności na zewnątrz, jednak nie chciała sprawić przykrości Moonri, która i tak wiele się nacierpiała, z tego co Ksenocidia zauważyła. Zamknęła oczy mnicha i usiadła zmęczona pod ścianą.


Mnich padł na ziemię. Nim zamknął oczy dostrzegł stojącą Glynne obok krwawiącego Daske. Uśmiechnął się ironicznie, wiedząc że dobrze zrobił, zostawiając kapłankę w spokoju. Zdradziła go. W tej ostatniej chwili zrozumiał to. Zrozumiał ile znaczył, a właściwie ile nie znaczył, dla tej wyprawy i jej nie których członków. Gdyby czuł zawiść, czy inne takie odczucia, pewnie teraz w jego oczach pojawiła by się nienawiść. Był jednak ponad to. Każdy bowiem wybiera swoją ścieżkę. Jedyni obnoszą się z tym kim są, inni w milczeniu przyglądają się. Inni umieją działać, gdy inni w ciszy i w myślach tylko komentują co powinno być zrobione. Jedni umieją spojrzeć niebezpieczeństwu twarzą w twarz, a inni chowają się za plecami innych. Jedni potrafią powiedzieć drugiemu prosto w oczy co myślą, a inni tylko złorzeczą sobie w myślach.

Nie miał żalu do nikogo. Stoczył dobrą walkę. Naprawdę dobrą, i gdyby nie pomoc obaj by polegli. Umierał wiedząc że nie przegrał. Nie wygrał również. To jednak nie miało już znaczenia. Podróż jego dobiegła końca. Spełnił swe zadanie. Pomógł w odzyskaniu korony. Nic więcej go nie obchodziło już. Każdy wybiera swoją drogę, którą chce kroczyć, i którą podąża. Życie nie jest za wiele warte, jeśli nie czujesz go w pełni. Jeśli nie podążasz za swoimi celami.

Czuł jak resztki życia z niego uchodzą. Umierał. Miecze wysysały z niego życiodajną moc, a jedyną istotą, którą przy nim trwała była Ghulica. Nie żywi, a umarli stali przy nim. Ironia losu. Prawie zaśmiał się, lecz krew wypełniła jego usta. Zamknął oczy, nie czując po chwili niczego. Odszedł tak jak żył. Walcząc i szukając doskonałości. Spotkał godnego siebie przeciwnika. Zginął z honorem. Podobno śmierć to dopiero początek. Nie zdołał już się uśmiechnąć na ostatnią myśl. Po prostu umarł, spoglądając na ułamaną włócznię.

Lepiej jest wzbogacać swych wrogów po śmierci, niż przyjaciół potrzebować za życia
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 27-04-2016, 21:59   #214
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Kiedy Fei Li z Daske zabawiali się niczym w niektórych burdelach Lef, Litwor miał dużo lepsze rzeczy do roboty. Zwiedzał zamek i szukał co ciekawszych rzeczy, kierował się nosem, starając wyszukać magii, która nie przeminęła wraz z odejściem nekromantki i jej plugawej magii. Klejnotami i podobnymi rzeczami nie miał zamiaru gardzić, zamek też był niczego sobie, może mało obronny, ale po posprzątaniu i lekkiej przebudowie, tez mógł się do czegoś nadać. Chociaż wątpił że będzie przebywał tu tak długo.
Jak na siedzibę kogoś, kto parał się magią, samych magicznych przedmiotów nie było wiele i do tego większość skupiona w jednym miejscu - sali tronowej. Były co prawda drobiazgi, przedmioty raczej codziennego użytku, które miały w sobie magię, jednak te poważniejsze, te do których Litwora ciągnął nos, wszystkie zebrano właśnie tam. Tyle tylko, że i ta magia nie była aż tak silna, jak można by się spodziewać. Zupełnie jakby moc, jaką kiedyś w sobie miały, została z nich wypompowana. Złożono je razem, przy tronie, wokół którego leżały liczne ciała skorpionopodobnych stworzeń. Nikogo żywego w pobliżu nie było.





Litwor podrapał się na nosie, zasatanawiając się, jak dokładnie przedmioty zostały pozbawione mocy, ale po chwili wzruszył tylko ramionami, i zaczął je wrzucać do torby. Mogły być i przedmiotami codziennego użytku, ale z drugiej strony, mogły w najgorszym wypadku posłużyć za trofeum i kurzołapkę. Pogwizdywał sobie tylko delikatnie w tym czasie. Zastanawiał się gdzie podziała się Nunu. Kolejne na liście były prywatne komnaty nekromantki i skarbiec. Jednak zanim się zapędził tam, poszukał czy nie ma nigdzie dźwigni odsuwającej tron, lub też czy nie można go zwyczajnie przesunąć.
Dźwigni nigdzie nie było. Stojący na podwyższeniu tron, zdawał się być nierozłączną częścią posadzki. Jeżeli w sali istniało jakieś ukryte przejście, to z pewnością nie znajdowało się ono w pobliżu centrum sprawowania władzy.
Litwor wzruszył ramionami i przeszedł się dookoła sali tronowej, ściągając draperie i gobeliny. Nie miał do nich sentymentów, mogły być ładne, ale do pozostałości po jednej nekromantce już kiedyś podszedł dość ogniście. Pogwizdywał sobie przy tym leniwie. Można było w końcu nieco odpocząć, ale nie ściągał dalej pancerza. Poszukiwania okazały się częściowo owocne, w końcu znalazł coś, na prawo od tronu. Schody prowadzące w dół prosto do komnaty… gdzie zginęła nekromantka. Nie było może to dokładnie to o co mu chodziło, ale niezaprzeczalnie znalazł tajne przejście. Przed oczyma roztoczył mu się niemalże sielankowy widok umierającego i wcale nie mającego się lepiej Daske, obydwóch zawieszonych w chwili. Zastanawiał się chwilę nad relacją między Daske a Dzwonkiem. Wiedział, że ten pierwszy chronił roztargnioną Moonrię od dość dawna i dzięki niemu oboje jeszcze żyli. - Dzwoneczku, co by się stało, gdyby Daske przypadkiem umarł? - Zapytał nieco niespokojnie.
- Magia Dzwonka wybuchnie - odpowiedziała, nie odrywając spojrzenia od Daske. - Dzwonek zniszczy wszystko. Dlatego Daske nie umrze. Dzwonek na to nie pozwoli.
- To się bardzo cieszę że do tego nie dopuścisz, a jesteś pewna, że udało ci się to zrobić, czy potrzebujesz pomocy? - Litwor wolał się upewnić co do swoich szans na przeżycie i oceniając ilość mocy w moonrii, całej wyspy.
- Glynne uleczyła Daske - wyjaśniła dziewczynka. - Dzwonek naprawiła to, czego nie udało się kapłance. Daske potrzebuje więcej magii ale przeżyje. Musi - dokończyła nad wyraz stanowczo.
- Dobra słonko, masz coś przeciwko, jeśli wezmę sprawy w swoje ręce? Jak myślisz, to wystarczy? - Uśmiechnął się do dziewczyny i wyciągnął małą fiolkę, na której dnie, delikatnie błyszczała pojedyncza kropla. Od Dzwonka wyczuwał moc Riv, a pamiętał ten jeden raz, kiedy się naprawdę zdenerwowała i nieco ją poniosło. Z miasta nie było co zbierać, ale teoretycznie było kilkoro ocalałych. Przynajmniej na początku. Aigam podszedł do Daske i poczekał aż dziewczyna zrobi mu miejsce.
Litworowi udało się odciągnąć wzrok Dzwonka od opiekuna. Dziewczynka spojrzała na niego zaciekawiona, a następnie utkwiła wzrok w trzymanej przez Aigama fiolce. Kąciki jej ust wygięły się ku górze. Skinęła głową i posłusznie cofnęła się, dając mu dostęp do unieruchomionego wojownika.
Aigam przełknął ślinę i odkorkował fiolkę, przyłożył ją do lekko rozwartych ust Daske i przechylił ją całkiem, czekając aż skromna kropelka, która od dawna leniwie leżała sobie na dnie, spłynęła na język wojownika. Nie miał nawet pojęcia jakie faktycznie będą tego efekty, poza tym, że to dość potężny napój. Wreszcie sok błękitnego kwiatu zetknął się z językiem Daske.
Efekt był natychmiastowy. Nie tylko widoczny w miejscu zadania rany ale i na całym ciele wojownika. Skóra powróciła do normalnej barwy, ręce pozbawione zostały szponiastych ozdobników, a rogi z powrotem wniknęły w czaszkę, nie pozostawiając po sobie nawet śladu. Mężczyzna zaczął przy tym wyglądać jakby młodziej, żywiej. Czuć było niemal energię, która wypełniała jego żyły, odnawiając utraconą krew.
- Cudownie! - ucieszyła się Dzwonek, klaśnięciem przypieczętowując działanie eliksiru. - Klątwa się cofnęła.
Czar Glynne zaczął wyraźnie słabnąć, a Daske odzyskiwać zdolność ruchu. Być może nieco nie w porę, biorąc pod uwagę to, że Dzwonek z radosnym piskiem rzuciła się Litworowi na szyję.
Litwor złapał Dzwonka, podtrzymując ją jedną ręką.
- No, wyniki co najmniej zadowalające - mruknął pod nosem. Wolną dłonią delikatnie poklepał dziewczynę po plecach. - Daske sztuk jeden, jak nowy - powiedział z uśmiechem. - Tylko co zrobimy z tym drugim idiotą? Nie powiem, ma swoje zastosowania, ale chyba mu się coś w głowie poprzewracało - stwierdził wskazując głową na mnicha. Dopiero wtedy dostrzegł zrezygnowanie Ksenocidii i martwą pozycję Fei Li. - No tak… się doigrał, tak bardzo chciał walczyć z Daske, szkoda go trochę. Jednak skoro rzucił otwarte wyzwanie, to bywa - stwierdził głośno.
- To było głupie - mruknęła Dzwonek, nagle jakby zasmucona, jednak smutek ten trwał dokładnie do chwili, w której odezwał się Daske.
- Ludzie robią czasem głupie rzeczy, maleńka. - Jego głos był poważny, podobnie jak wyraz twarzy. Skłonił głowę przed Litworem, powoli rozciągając mięśnie, której to czynności nie zdążył dokończyć bowiem przerwało mu pojawienie się Dzwonka, która nie bacząc na nic, wskoczyła na niego, oplatając w pasie nogami. Ogon merdał jej wesoło, a głowa spoczęła na ramieniu. - Przepraszam, słodka. To się już nie powtórzy - mruknął do niej, a następnie powrócił spojrzeniem do Aigama. - Dziękuję.
- I Glynne. Musisz podziękować królowej - przypomniała mu dziewczynka, która najwyraźniej zdołała już zapomnieć o Li. W przeciwieństwie do Daske.
- Dobrze walczył. Szkoda, że wybrał tak, a nie inaczej. Byłby nie lada dodatkiem do naszej sprawy - wyraził się z szacunkiem o swoim przeciwniku, a następnie roześmiał. - Trzeba wypić za jego śmierć.
- Byłby, gdyby nie próbował na siłę zabić tych, z którymi podróżował, nie bacząc na konsekwencję. Ksenocidia, idziesz? Trzeba by zwiedzić resztę zamku, pewnie poszli plądrować skarbiec beze mnie. - Prychnął Litwor. - A co do was… - Zwrócił się do Dzwonka i Daske. - Uważajcie na siebie, to nie jest coś, co znajduje się pod pierwszym lepszym kamieniem, z tego co słyszałem, roślinka, z której to zrobiłem, już wyginęła, na szczęście Riv miała akurat dobry humor i podarowała mi jeden taki kwiatek. - Aigam przyjrzał się dokładnie pustej fiolce, zakorkował ją i schował. Nie miał zamiaru nikogo oświecać, że ma jeszcze takie dwie. Wziął ciało mnicha na ręce i ruszył na górę. Nie skończył zwiedzania zamku, a Fei Li należał się jakiś normalny pochówek.

Na czas zwiedzania, czy jak niektórzy by zapewne powiedzieli, rabowania reszty zamku, usadził go na tronie nekromantki. Potem szedł za zapachem magii, zbierając wszystko, co dało sie unieść, a było magiczne. Powoli, ale systematycznie. Zajrzał również do wieży astronomicznej, zabierając ze sobą teleskop, ten miał zamiar sprezentować morskiej wiedźmie później niestety tego największego nie byłby w stanie wyciągnąć z pokoju, więc musiał się zadowolić jakimś mniejszym. W bibliotece szukał czegoś związanego głównie z roślinami, odrzucając książki, które go nie interesowały na ziemię. Część z nich była tak plugawa, że najlepsze co można było z nimi zrobić, to spalić. Mimo to, niczego jeszcze nie podpalał. Miał czas. Szkielety sie rozsypały, korona była w dobrych rękach, czy raczej na właściwej głowie. Zagrożeń za wiele tutaj nie było. Dopiero na końcu zajrzał do skarbca, który został już odwiedzony przez dwójkę elfów, co Litwor stwierdził z lekkim rozczarowaniem. Nie można było jednak mieć wszystkiego co najlepsze. Dalej pogwizdując, napełnił dwie spore skrzyneczki klejnotami, oraz dużą sakiewkę złotem, zanim wrócił po ciało mnicha. Mógł z czystym sumieniem opuścić wyspę. Prawie czystym. Znowu z siedziby nekromantki wychodził z ciałem jednego z towarzyszy. Chociaż tym razem, było to raczej samobójstwo ze strony mnicha, niż morderstwo za pomocą czarnej magii.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 29-04-2016, 22:39   #215
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Czuła się przytłoczona ogromem odpowiedzialności jaki spadł na jej barki. Wciąż nie chciała dopuścić do siebie myśli, że jej życie w takiej formie jakiej je lubiła właśnie się skończyło. Lata unikania odpowiedzialności, wygodnego trwania poza strukturą zakonnej hierarchii i braku konieczności brania pełni odpowiedzialności za swoje decyzje już miały pozostać w sferze wspomnień.
Idąc schodami w górę by jak najbardziej oddalić się od feralnego miejsca, Glynne gorączkowo szukała w swoich wspomnieniach jakiejkolwiek przesłanki, której mogła nie zauważyć, a która mogła zapowiadać, że wydarzy się właśnie to. Z nowej perspektywy przynajmniej ostatni miesiąc nabrał innego sensu. Zastanawiała się ile z tego wiedział Merinsel. Bo to, że coś wiedział było bardziej niż pewne...

Glynne wyszła do korytarza, w którym tak wylewanie przywitała swojego żywego anioła i podeszła do okna. Oparła się o kamienną ścianę plecami i spuściła głowę.
Korona choć piękna i delikatna to kobiecie ciążyła straszliwie. Świadomość, że od teraz będzie odpowiedzialna za całe królestwo, a jej decyzje miały ogromny wpływ na jego ludność, że będzie musiała być w centrum tak bardzo nielubianej przez nią polityki...
Nigdy wcześniej przyszłość nie przerażała jej bardziej niż śmierć.
Uśmiechnęła się z ironią na wspomnienie swoich pierwszych “rozkazów” jakie wydała po koronacji. Ale prawdą było to, że ten zamek obrzydzał ją do samego szpiku kości. Niezależnie od tego jak dobrze się go oczyści z tej całej krwi i szczątków to i tak echo tego co tu się wydarzyło pozostanie. Dlatego uważała, że zrównanie tego miejsca z ziemią było najrozsądniejszym rozwiązaniem. Nie chciała też, żeby to miejsce, po opuszczeniu go przez nich, stało się na powrót miejscem jakiegoś złego kultu.
Vess spojrzała na Merinsela, który wyszedł z podziemi. Zmrużyła oczy gniewnie marszcząc brwi.
- Nie myśl sobie, że to co zrobiłam oznacza, że zacznę przyjaźnić się z demonami - oznajmiła mu z pewnością w głosie. - Zrobiłam to tylko dlatego, bo… Nie zamierzam się z nikim tobą dzielić. Jeśli Daske tak prędko do śmierci to niech sobie znajdzie innego opiekuna dla Dzwonka - stwierdziła z oburzeniem. Odwróciła wzrok od anioła. Wbiła spojrzenie w przestrzeń przed sobą.
- Któryś musiał umrzeć - odezwała się po chwili milczenia jakby się tłumaczyła. Bo tak właśnie w tej chwili było. Jednak wyjaśnienia składała nie przed nim, tylko przed sobą samą. - Uznałam, że tym razem nie sprzeciwię się woli Li. Wyznawaliśmy tą samą boginię… Teraz jak o nim myślę to dochodzę do wniosku, że tylko to nas łączyło. Miałam go za dobrą osobę, ale on się zmienił. Czyżby nawiedzona karczma pozostawiła w nim trwały ślad? Nawet nie wiem czemu zaczął ostentacyjnie mnie ignorować, w ostatniej chwili nawet wyczułam od niego pogardę skierowaną w moją osobę. Czy był na mnie zły za to, że go wyleczyłam po jego ostatniej walce z Daske? - pokręciła głową, ale nie oczekiwała, że anioł jej odpowie. Tego nikt nie wiedział poza mnichem, którego swoją decyzją nie zawróciła z drogi ku Ogrodom. - Za to Daske… - starała się w myślach ułożyć słowa. - Miałam go za bezdusznego wojownika, który czerpie radość z prowokowania i zabijania tych, którzy dali się mu podpuścić. Powinnam się czuć źle, że go polubiłam, ale podziwiam w nim to, że stara się robić dobrze, być opiekuńczy w stosunku do Dzwonka, która nie jest łatwa w obyciu i to wszystko pomimo tego, że jego przeszłość i pochodzenie mu to bardzo utrudniają. Szczerze wolę kogoś kto robi dobrze pomimo swojej natury niż kogoś kto mimo braku tej kuli u nogi postępuje niegodnie. Fei dla mnie właśnie tak się zachował…
Dla Vess atakowanie wojownika, towarzysza broni było nie do pomyślenia.
- Królowa Hasira nie żyje? - zapytała Merinsela by upewnić się co do tego.
Anioł nie przerywał jej w żaden sposób, pozwalając by się wygadała i wyrzuciła z siebie myśli. Na pytanie jednak, do tego skierowane bezpośrednio do niego, odpowiedział.
- Żyje, o ile mi wiadomo - obserwował ją przy tym uważnie, nieco innym wzrokiem niż dotychczas. Było w nim więcej czujności i pewien dystans, ledwie widoczny, jednak istniejący.
Jego odpowiedź namieszała jej w głowie i to w momencie kiedy myślała, że już to sobie skrzętnie poukładała. Za to nastawienie jakie miał do niej... Dla niej to jak się teraz odnosił do niej było niczym głośny krzyk przerywający grobową ciszę.
- Nie rozumiem... Czyli... - Glynne westchnęła ciężko, bo się pogubiła. - To jedziemy jej oddać koronę do Alezji - patrzyła na niego w skupieniu jakby chciała wyczytać z niego prawdę.
- Jedziemy zawieźć ciebie i koronę tam, gdzie jest wasze miejsce. Aler to piękne miasto, spodoba ci się. Zamek także, chociaż z pewnością będziesz chciała wprowadzić pewne zmiany. Hasira bez wątpienia z przyjemnością udzieli ci potrzebnych informacji. Może nawet na początek dobrym pomysłem byłoby ustanowić ją królewską doradczynią? To mądra kobieta, chociaż dość młoda - stwierdził, uśmiechając się uspokajająco i lekko pochylając głowę. Mówił spokojnie, z powagą i uszanowaniem, jednak głosem, w którym nie brakowało także ciepłych nut.
- Mogę, jako Vess, się tego zrzec i pozostać w Zakonie - stwierdziła z nutą paniki w głosie, bo pewności co do swoich słów nie miała. Tylko mgliste nadzieje. - Poza tym po co im ja skoro mają już królową? - w jej spojrzeniu widoczny był strach.
- Korona cię wybrała, Glynne - przemówił do niej głosem, w którym brzmiała duma. Zbliżył się o krok do niej, jednak nie na tyle by dotknąć. - Nie możesz tego odrzucić Teraz ty jesteś królową Alezii, nową władczynią, z której królestwo będzie dumne i o której śpiewać będą pieśni. Zostanę u twego boku tak długo, jak będziesz sobie tego życzyła - dodał, przyklękając na jedno kolano i pochylając przed nią głowę. Ponownie.
- Proszę cie nie rób tego - odparła mu z łamiącym się głosem gdy patrzyła na niego z góry. - Nie odsuwaj się ode mnie - dodała zaciskając dłonie w pięści. - Szczególnie teraz.
- Nie odsuwam się - odpowiedział, nie podnosząc głowy. - Wyrażam szacunek kobiecie, która wkrótce zasiądzie na tronie królestwa. Kobiecie, której jestem wiernym sługą. Kobiecie, którą kocham. Matce moich dzieci.
Powoli podniósł głowę, jednak nadal klęczał. W jego oczach lśniło uwielbienie godne bogini, a spoglądały one na Glynne.
Po jego słowach Vess nieco się rozluźniła, a jej spojrzenie złagodniało, gdy została przez niego zapewniona, że jego uczucia się nie zmieniły. Potrzebowała choć jednej pewnej rzeczy, która mogła być dla niej podporą w tym co miało nadejść. Dla drużyny to już był koniec misji. Dla niej okazało się to dopiero wstępem. Ale nadzieję wciąż miała.
- Wstań - rozkazała mu Glynne, ale nie było to jej celowym działaniem. Po prostu nie chciała by oddawał jej cześć, na którą nie uważała, że zasługuje. - Dotrzemy do Alezji. Wciąż jest szansa, że korona opamięta się i zechce swojego dotychczasowego nosiciela - stwierdziła z zaangażowaniem Glynne. - Powiedz mi, szczerze, czy wiedziałeś, że tak to się skończy? - na jej twarzy pojawiła się powaga. - O co chodzi z tą koroną, dlaczego ukradli ją królowej skoro ze mnie to chyba nawet ja jej nie zdejmę...
Posłusznie wykonał jej rozkaz. Wstając postąpił krok do przodu, jakby chcąc się znaleźć bliżej kapłanki, dotknąć jej, czy też przytulić. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
- Podejrzewałem - odpowiedział na jej pytanie. - Korona, jako boski artefakt, ma własny umysł, Glynne. To, między innymi, mnie zastanowiło. Musiała mieć jakiś cel w tym, by dać się zabrać. Jestem jednak tylko śmiertelnikiem. Boskie plany nie są mi znane i zapewne nie dożyję momentu, w którym się urzeczywistnią. Mogę jedynie spekulować, próbować zrozumieć i starać się by tej, którą kocham, nie spotkało nic złego.

Glynne na wspomnienie boskiej interwencji ostatecznie zwątpiła, że uda jej się z tego wykręcić. W tej sytuacji to nawet kapłanki Vess nie pozwoliłyby jej na to. Westchnęła ciężko i z rezygnacją. Spuściła głowę.
- Teraz przynajmniej jasne stało się czemu ja, niczym nie wyróżniającą się kapłanka, dostałam anielska obstawę i czemu bogini jest tak chętna by być świadkiem nadania imion naszym dzieciom - uśmiechnęła się blado. Wyciągnęła przed siebie rękę, która wciąż była mokra od krwi Daske. Owszem otarła ją wcześniej o pancerz, ale poza upstrzeniem go nowymi odcieniami czerwieni to nie pomogło to w wytarciu dłoni z brudu.
Glynne chwyciła rękę Merinsela spoglądając mu w oczy. Widział w nich, że choć tego nie chciała to kobieta poddała się swemu losowi. Ale skupienie na jej twarzy wskazywało, że intensywnie nad czymś myślała.
- Dobrze. Zostanę w Aler. Przyjmę ten los. Ale ty będziesz przy mnie. I przestaniesz zachowywać się jak mój sługa, bo tego nie znoszę - stwierdziła podchodząc do niego blisko. Objęła go. - I weźmiemy ślub... - zająknęła się po tym co powiedziała, bo przecież jej święcenia na to nie zezwalały. Ślubowała wierność bogini i służbę dla dobra królestwa i bezpieczeństwa koronowanej głowy.
Ale skoro tak to...
- Musimy wziąć ślub - stwierdziła z zapałem w głosie. - I to jak najszybciej! - uśmiechnęła się z zadowoleniem na to co przyszło jej do głowy. - Ale nie tu, prędzej na statku... Najlepiej tuż po dobiciu do portu, już na terenie Alezji. Wtedy nikt tego nie zakwestionuje i nie zmuszą mnie do ślubu z jakimś królem... Zgadzasz się, że mną ożenić? - zapytała Glynne z ogromnym zaangażowaniem. Praktycznie wyszło że mu się oświadczyła.

Merinsel objął ją ramionami, dodatkowo osłaniając przed światem skrzydlatą zasłoną. Zupełnie jakby chciał ją zamknąć w tej pierzastej klatce i zatrzymać tylko dla siebie.
- Rada może się zbuntować - wyszeptał tuż przy jej uchu. - Nie jestem najlepszym kandydatem. Nie mam ziemi, wpływów, tytułu. Jestem nikim. Gdy jednak myślę o alternatywie… - Jego uścisk przybrał na sile, nie bacząc na pancerz, ani to czym był pokryty. - Porozmawiamy z Eris i Seną. Błogosławieństwu Trójcy nie będą mogli się sprzeciwić.
- Nie jesteś nikim - oparła mu, ale jej słowa nie brzmiały jak puste pocieszenie. Objęła go za szyję. - Nie wiem czy to jeszcze pamiętasz, ale za zwrócenie korony wyznaczono nagrodę. Sto tysięcy złotych rivów do podziału. Jeśli się uprzeć to ten podział idzie pomiędzy tych, którzy zgłosili się do Naresii. Na tą chwilę do podziału zostały cztery osoby: Silyen, Ksenocidia, ja i ty. Zrzeknę się swojej części na twoją korzyść... Będziesz miał dość złota by na przykład kupić jakieś włości. A co do tytułu... - Odsunęła się od niego tylko odrobinę, tak by spojrzeć na niego z zadowoleniem wymalowanym na twarzy. - Tyle razy ryzykowałeś życie, tyle krwi wylałeś by ochronić królową Alezji, że za to tytuł i ziemie jak najbardziej się należą - uśmiechnęła się do niego wesoło. - Tak więc masz złoto, będziesz miał tytuł. Sądzę, że to dość byś nie był nikim. Więc jak będzie? Bo wciąż nie odpowiedziałeś mi na pytanie. Czyżbyś chciał by nasze dzieci urodziły się z piętnem bycia bękartami królowej? - Glynne spojrzała na niego wyczekująco i z lekkim, zadziornym uśmiechem.
- Nagroda mi się nie należy - pokręcił głową, jednak z uśmiechem na ustach. - Złoto nie jest dla mnie ważne. Rada jednak - westchnął, a zarówno z jego postawy jak i zachowania widać było iż nie wierzy, by wszystko przebiegło tak prosto, jak to Glynne przedstawiła.
- Nie zamierzam jednak sprzeciwiać się królowej. Szczególnie, gdy jej pragnienia pokrywają się z moimi - dodał po chwili, unosząc jej zakrwawioną dłoń do ust i całując jej grzbiet. - Zaszczytem będzie dla mnie móc stać przy twym boku jako twój małżonek.
- Nie zapominaj też, że Riv tak jakby pobłogosławiła nasz związek i to osobiście - dodała z rozbawieniem. - Więc to już oficjalne, jesteśmy zaręczeni - uśmiechnęła się uradowana tym faktem Glynne. Dłonią odchyliła jego głowę lekko w górę. A gdy ich spojrzenia się spotkały kobieta pocałowała go mocno, czule i zachłannie zarazem. Znów to jej robił, po raz kolejny sama jego obecność sprawiała, że strach i negatywne emocje znikały, a zostawała tylko przyjemność z bycia blisko niego. Jak w takich okolicznościach ona kiedykolwiek miałaby mu zrobić awanturę?
I choć wiedziała, że jego zwątpienie w powodzenie tego planu nie było bezpodstawne to i tak wierzyła, że jej ukochana bogini pozwoli jej na tą odrobinę szczęścia w niełatwej przyszłości jaką los zgotował dla jej wiernej kapłanki. A Glynne chciała Merinsela tylko dla siebie, na wyłączność, by zawsze już przy niej był i nie ważył się od niej oddalić.
Nawet nie sądziła, że potrafi mieć tak zaborcze pragnienia.

- Znajdziemy Eris i jej o tym powiemy, by była gotowa - powiedziała, gdy odzyskała oddech po długim pocałunku. - A na teraz przeszukajmy zamek, może uda nam się znaleźć kogoś kto ocalał tą rzeź jaką zgotowała więźniom nekromantka - stwierdziła poważnym już tonem. - Nie wiem jeszcze jak, ale zamierzam zrównać to miejsce z ziemią - dodała z odrazą jaką czuła do tego zamku.
- Na swój sposób jest piękne - odważył się wyrazić swoje zdanie. - Niektóre elementy - dorzucił, zanim jego narzeczona zdążyła coś powiedzieć. - I tak, najlepiej by było gdybyśmy pod gruzami nie pogrzebali niewinnych, którzy mieli to nieszczęście i trafili do niewoli Sontii. Eris zaś z pewnością znajdziemy tam gdzie Silyena.
Lekki uśmieszek na ustach anioła mógł sugerować nieco większą zażyłość pomiędzy elfami, jednak na głos owe podejrzenie nie zostało wypowiedziane.
- Chodźmy więc.

Więźniów, przynajmniej tych żywych, nie udało się im znaleźć. Najwyraźniej nekromantka zadbała o to by każde dostępne ciało zasiliło jej szeregi. To, że niektóre trzeba było zapewne najpierw życia pozbawić, nie wydawało się spędzać Sontii snu z oczu.
Glynne zadowoliło, że nie sprzeciwił się jej decyzji co do losu zamku.
- Sądzę, że nie ma sposobu na oczyszczenie tego miejsca z tego co tu dokonano. Zniszczenie go będzie najlepszym rozwiązaniem. Bo co innego? Muzeum eksponatów skrzydeł nie jest nikomu potrzebne - wzdrygnęła się wspominając swoje odbicie w jednym z luster. - Chyba tylko przerobienie go na świątynie czy zakon Tahary było by jeszcze opcją.
- Pozostali mogą mieć inne plany, Glynne - zwrócił jej uwagę, jednak nie było w jego głosie zbytniego nacisku na zmianę jej własnych planów co do zamku. - Wpływ bogini z pewnością pomógłby w oczyszczeniu tego miejsca.
- Eksponatów skrzydeł? - Zapytał po chwili, jakby te konkretne słowa musiały dopiero przedrzeć się do jego myśli by znaleźć odzew.
Skinęła głową.
- Cała wielka sala pełna skrzydeł uciętych z jakiś nieszczęsnych aniołów, demonów, upadłych, wróżek... Do wyboru do koloru, wyeksponowane tak by oglądający mógł “przymierzyć” każdą parę - mruknęła ze smutkiem. - A jedna para skrzydeł była tak biała i duża jak twoje - spojrzała na niego z wyrzutem po tych słowach.
Merinsel nie odpowiedział od razu, milcząc przez długą chwilę. Jego oblicze wpierw wyrażało szok, ten jednak zmienił się szybko w troskę.
- Tą sale z pewnością zniszczymy - powiedział, po czym otoczył ją opiekuńczo własnym skrzydłem. - Nic mi nie groziło, Glynne. Pamiętaj, że moc zesłana mi od bogini, pochodzi także z domeny śmierci, nie tylko życia. Czułem, że postępuję właściwie, a ona jest ze mną.
- Ale mogłeś mi powiedzieć co zamierzasz. Zdajesz sobie sprawę z tego jak się wtedy czułam? Myślałam, że prowadzą cie jak baranka na ubój, by twoją krwią wyrysować pentagram i inne ich znaki potrzebne do mrocznych rytuałów - chciała się w niego wtulić, ale zbroja skutecznie to utrudniała. - A co niby ktoś mógłby z tego miejsca zrobić? Uprzątnąć trupy do piwnicy i przerobić na letnią rezydencję? - spojrzała na niego w sposób mówiący, że jest bardzo zdecydowana na swoją wersję. - A może dałoby się zatopić całą wyspę... - zamyśliła się.
- Mogłem i za to jestem ci winien przeprosiny. Byłem jednak pewien, że mi zaufasz - dodał, nieco smutno, jednak bez wyrzutu. - Nie używaj artefaktu dopóki nie nauczysz się go kontrolować. - Przestrzegł poważnym głosem. - To zbyt potężny przedmiot by budzić jego moc bez odpowiedniej wiedzy. Skutki mogłyby być katastrofalne nie tylko dla nas, ale całego Zaris.
- Widzisz najdroższy, koniecznym jest byś stał u mego boku i uprzedzał mnie, że pewne moje pomysły nie powinny zostać wprowadzone w życie - uśmiechnęła się do niego. - A co do zaufania tobie... Ostatnie twoje wyczyny nie skutkowały wyrobieniem go, co więcej mocno zwątpiłam w twoje zapewnienia, że nie chcesz umrzeć, że mówiłeś to tylko po to by uśpić moją czujność - westchnęła ciężko. - Kocham cie i przestaję panować nad sobą, gdy jest choć cień szansy, że mogłaby grozić ci krzywda - uśmiechnęła się przepraszająco, gdy spojrzała na niego.
- Zamierzam dożyć wnuków, moja droga - odparł jej wesoło. - Porzuć więc już te niedorzeczne myśli. Żyję i chcę żyć. Dla siebie, dla naszych dzieci i przede wszystkim dla ciebie - dodał z mocą, która wibrowała w jego głosie niczym potężne zaklęcie.
Uśmiechnęła się szeroko i emanując radością.
- To chyba już możemy myśleć nad imionami - stwierdziła i mrugnęła do niego. - Coś mi się wydaje, że już coś pewnie masz wymyślone - zaczęła się z nim droczyć. - Ja bym chciała mieć córkę - dodała.
- Córkę i syna - zgodził się z nią i dodał własne preferencje. - I nie, kochana, jeszcze nie mam. Bez problemu jednak powinniśmy znaleźć dla nich odpowiednie imiona.

Nagle spoważniał, zupełnie jakby myśli jego zboczyły w nieco mniej wesołym kierunku. Milczenie przedłużyło się o kolejną chwilę.
- Powinniśmy zaprosić Kosheen i jej ojca na koronację. Wypada także poinformować zakon - stwierdził, i o ile pierwsze słowa zawierały pewien odcień poparcia, o tyle w kolejnych dało się wyczuć lekką niechęć.
W świetle nowych okoliczności posiadanie syna nie było już dla Glynne czymś niepożądanym. Objęła ramię anioła.
- Zakon w pierwszej kolejności poinformuje. Chcę, żeby najwyższa kapłanka była gościem honorowym - odparła bez zawahania spoglądając na anioła rozbawiona, że tak się tym przejmuje. - Rhodes chyba naprawdę musiała cię ostro potraktować - mrugnęła do niego. - Co więcej będę chciała sprowadzić Vess do Alezji, bo skoro nie chcesz swojej części złota to przeznaczę je na stworzenie i utrzymanie drugiego Zakonu Vess, gdzieś w okolicach Aler - stwierdziła. - Co do mojej córki... Wydaje mi się, że najlepiej będzie sprowadzić ją na królewski dwór. Nie chcę, żeby Koshi myślała, że ją porzuciłam - zaraz po tych słowach Glynne spojrzała na Merinsela ze zmartwioną miną. On przecież mógł nie podzielać jej zdania choćby, dlatego, że dziewczynka nie była ich wspólnym dzieckiem, a do tego anioł z jej ojcem nie przypadli sobie do gustu.
- Jestem jak najbardziej za sprowadzeniem jej by zamieszkała z nami - odpowiedział jej anioł. - Chciałbym ją lepiej poznać, a nasze dzieci z pewnością będą szczęśliwe mając starszą siostrę. Sprawę zakonu zostawiam jednak tobie. Wiesz lepiej niż ja jak sobie z tym poradzić - dodał z uśmiechem, nie podejmując tematu Rhodes.
"On naprawdę się jej boi" roześmiała się w myślach po tym jak jej wybranek umyślnie pominął wspomnienie jej przełożonej.
- Wspaniale - ucieszyła się, gdy wyraził swoje zdanie co do zabrania z San jej córki. - Na pewno i ona będzie z tego powodu szczęśliwa. Skoro i tak będę uwiązana dworu to przynajmniej będę mogła nacieszyć się dziećmi - dodała starając się znaleźć jakieś plusy swojej nowej pozycji.

- Merinselu, musisz przestać uważać, że nie jesteś godzien bycia ze mną - powiedziała już poważnie. - Na dworze z pewnością znajdą się tacy, którzy będą próbować choćby skłócić nas ze sobą. Nigdy nie pozwól sobie wmówić, że stanowisz dla mnie przeszkodę, czy tym bardziej, że byłoby mi bez ciebie lepiej. Zrozumiałeś? - powaga jej głosu i zdecydowany jego ton sprawiały, że brzmiało to prawie jak odprawa przed szykującą się im bitwą. - I jeśli uważasz, że jest jeszcze coś o czym powinnam wiedzieć, a mogłoby zostać przez kogoś użyte przeciw nam to proszę, powiedz mi wszystko. Zastanów się, mamy na to jeszcze podróż morską. Dobrze? - spojrzała mu prosto w oczy zatroskana o niego.
- Dobrze - odpowiedział po dłuższej chwili, także przybierając poważny ton głosu, jednak nie precyzując czego dokładnie tyczyła się jego zgoda.
- Chyba, że wolisz mnie najpierw zezłościć i sprawić, żebym wyciągnęła z ciebie to siłą - dodała ze śmiechem dla rozładowania ciężkiej atmosfery jaka po tej rozmowie nastała. Próbowała na chwilę zapomnieć o tym co ich czeka na kontynencie i cieszyć się chwilą.
- Nie mam przed tobą sekretów - odparł jej, wciąż poważnie, jednak z delikatnie pobrzmiewającą nutką wesołości.
- Tak, tak. Są tylko drobne "niedopowiedzenia" - stwierdziła z rozbawieniem Glynne. - Aż czasem korci mnie by użyć na tobie strefy prawdy i przesłuchać jak więźnia - stanęła na palcach i pocałowała go w policzek.

Anioł zaś wykorzystał tą okazję, oraz to, że byli sami, by chwycić ją i zamiast zadowolić się całusem w policzek, zachłannie zagarnąć ustami jej wargi. Czy zrobił to by odwrócić jej uwagę czy z faktycznego pragnienia by wykorzystać tą chwilę? Tego Vess nie mogła wiedzieć, jednak blask w jego oczach, gdy ją wreszcie wypuścił sugerował iż z pewnością druga opcja nie była pozbawiona podstaw bytu.
Na razie nie naciskała. Dała mu czas i zapewnienie o swoich uczuciach. Wierzyła, że jeśli ma coś do powiedzenia to w końcu się otworzy. A jeśli nic już nie ukrywał to przynajmniej będzie mogła przestać się martwić o to co działo się w jego głowie.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 29-04-2016, 23:11   #216
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Glynne na królową...
Nie da się ukryć, że było to niespodziewane i z pewnością komplikowało obecne układy polityczne. Na tronie miała zasiąść panna z dzieckiem, w ciąży z aniołem. Na dodatek miała odsunąć od władzy lubianą i popularną w Alezii królową Hasirę.
To z pewnością nie spodoba się kilku osobom, które w nosie będą miały decyzję magicznej korony.
Równie pewną rzeczą było to, że Glynne, być może wspomagana przez macierzysty zakon, utrzyma władzę, ale ciekawą rzeczą było, czy znajdą się jacyś chętni do jej ręki. Silyena nie interesowały zbytnio prawa Alezii, przynajmniej te, które mówiły o ewentualnych kandydatach na księcia-małżonka, wiedział jednak, że to królowa wybierała sobie męża. Za zgodą Rady, co niekiedy stanowiło pewien problem.
Chodziły co prawda plotki o planowanym ślubie Hasiry i Orfusa, ale w tej sytuacji chyba plany te można było wyrzucić do kosza.
To jednak były rzeczy, o których Silyen w tej chwili nie chciał myśleć. Czekały na niego tajemnice zamku. Ruszył więc korytarzem, za plecami zostawiając komnatę, gdzie miał zostać stoczony pojedynek.

Fei Li był, zdaniem Silyena, zarozumiałym głupcem, którego poczynaniami (przynajmniej niekiedy) kierowała urażona duma. Zdaniem Silyena przydałaby mu się nauczka, lecz nie da się ukryć - elf nie bardzo wierzył w to, że mnich przeżyje pojedynek z Daske.
Co prawda im mniej głupców chodziło po świecie, tym - zdaniem Silyena - lepiej, ale to nie znaczyło, że śmierć mnicha uraduje serce elfiego maga. Z tego też powodu Silyen nie zamierzał oglądać pojedynku - wprost przeciwnie - miał zamiar być od tego miejsca jak najdalej. A że do zwiedzania został cały zamek, więc można było mile spędzić czas.
Plany miał dość sprecyzowane - najpierw skarbiec (wiara w to, że za swe trudy dostaną nagrodę w złocie, wyparowała wraz ze śmiercią Naresii), potem biblioteka. Parę garści klejnotów zawsze robiło dobre wrażenie na słuchaczach i potwierdzało prawdziwość opowieści, a w bibliotece mogło się znaleźć kilka dzieł, niekoniecznie traktujących o czarnej magii.
- Szukasz czegoś specjalnego - zwrócił się do Eris, która w raz z nim wyszła z komnaty, w której zginęła nekromantka - czy jedynie towarzyszysz mi w poznawaniu uroków zamku?
- Nie chcę tam zostawać - wyjaśniła elfka, co biorąc pod uwagę to, na co się zanosiło, było dobrym pomysłem.
- Chodźmy więc - odparł Silyen.
Nie dziwił się Eris. Sam też znał milsze rozrywki, niż oglądanie pojedynków na śmierć i życie.

Czy za życia nekromantki, czy po jej unicestwieniu - zamek tchnął przerażającym piętnem śmierci. Trzeba było mieć spaczony umysł, by dostrzec coś przyjemnego czy pięknego w 'dziełach' Sontii. Magia, która wzięła udział w jego tworzeniu, nie zniknęła wraz ze śmiercią nekromantki - zamek nie rozsypał się w gruzy, makabryczne 'ozdoby' nie zniknęły ze ścian. Wszystko trwało i czekało na kolejnego właściciela lub właścicielkę. Wystarczyło tylko wyrazić ochotę... a potem obronić wyspę przed tłumami intruzów, chcących w tym miejscu założyć swą nową siedzibę. A jeśli komuś nie podobałyby się ozdoby - wystarczyłoby zrobić generalny remont.
W to, że znajdą się chętni, by tu zamieszkać, Silyen mocno wierzył. Położenie wyspy w połowie drogi między Alezją, San, Matrem i Nemerią stanowiło niezły atut i dawało szanse na szybkie stworzenie prężnego ośrodka handlu.
Nie było wątpliwości - z pewnością ktoś zechce położyć łapsko na tym przyszłym klejnocie.

To jednak była pieśń przyszłości - teraz Silyena interesowały nie przyszłe losy wyspy, a miejsce, gdzie znajdował się skarbiec.
Piwnice? Parter? Piętro?
Silyen trzymałby swe skarby głęboko pod ziemią, ale kto wiedział, na jaki pomysł wpadła poprzednia władczyni Lust. A że Dzwonek nic nie wiedziała, zaś służby wypytać nie można było - trzeba było poszukać.
Najbliżej - nie da się ukryć - znajdowały się podziemia; miejsce mniej przyjemne, niż przestronne, jasno oświetlone komnaty. Cóż jednak było robić - skoro trzeba było przeszukać piwnice, to trzeba...
Przed Silyenem ponownie zapłonęło magiczne światło. Drugie, takie samo, zaczęło towarzyszyć elfce.

Piwnice nekromantki - jeśli nie liczyć typowych dla Sontii 'ozdób' - nie różniły się zbytnio od innych pałacowych czy zamkowych lochów, które Silyen znał osobiście. Nie w takim znaczeniu, że znalazł się w jakiejś celi... ale piwnicach znajdowały się często zapasy. I wino. A niektórzy właściciele zapraszali swych gości, by chwalić się swymi zbiorami trunków. I na degustację.

Tutaj cele stały puste - przynajmniej w tej części piwnic, w którą zawędrował Silyen, wraz z towarzyszącą mu Eris. Albo więc nekromantka nie lubowała się w zabawach różnorakich z żywymi istotami, albo też zapasy żywych stworzeń chwilowo się wyczerpały. W przeciwieństwie do zapasów win, które były całkiem pokaźne. W sam raz na wielką ucztę. Albo i dwie.
Jednak wina mogły poczekać - na dwójkę elfów czekały inne odkrycia.

Cierpliwość została w końcu nagrodzona - jeden z bocznych korytarzy zakończony był pokaźnych rozmiarów drzwiami - metalowa płyta, zdobiona rytami przedstawiającymi taniec szkieletów.
Niestety, drzwi nie stały otworem - wprost przeciwnie - były starannie zamknięte, a zamki wzmocnione były magią.
Zdaniem Silyena czterech chłopa, pracujących na zmianę, dostałoby się do środka w ciągu dnia, dwóch może. On jednak nie miał siły czterech ludzi, nie miał (zapewne) tyle czasu, nie znał zaklęcia, nie miał kluczy.
Miał za to magię i zamierzał jej użyć przeciwko drzwiom, stojącym na drodze między nim a skarbami Sontii.
Na zamki z pewnością podziałałoby rozproszenie magii. W pewien sposób by podziałało... Magia by zniknęła, ale problem kluczy by pozostał. Dość trudno było zrobić duplikat czegoś, czego się nie widziało na własne oczy.

Niewidzialny sługa nie nadawał się na włamywacza, pozostało zatem skorzystanie z innego czaru.
- Milango awamu - powiedział, wskazując na drzwi w miejscu, gdzie magii było zdecydowanie najmniej.
Fragment stalowej płyty zamigotał, szkielety jakby rozpłynęły się w powietrzu, a przed Silyenem i Eris pojawiła się pulsująca 'dziura', przez którą można było swobodnie wejść do środka.
Problem jednak z takimi drzwiami był jeden - nie były wieczne i wymagały od rzucającego ciągłej uwagi. Nie można było przejść przez drzwi, pobuszować w skarbcu, a potem wyjść tymi samymi drzwiami.
- Napełnij czerwonymi kamieniami - polecił mag, wręczając słudze wyczarowany woreczek.
Niewidzialny sługa, jakby z pewnymi oporami, przekroczył 'próg' i zniknął za drzwiami.
- Chcesz tam zajrzeć? - Silyen zwrócił się do elfki.

Po chwili Eris wróciła, trzymając w dłoni pokaźnych rozmiarów szmaragd.
- Nic ciekawego tam nie ma - powiedziała. - Same błyskotki. Było parę przedmiotów magicznych, ale wszystkie cuchnęły czarną magią.
Silyen nie był zachłanny, czarnej magii nie lubił, lecz przeciwko szlachetnym kamieniom nic nie miał. Wolałby jednak poradzić sobie z drzwiami, by można było sobie swobodnie wędrować w obie strony, bez wspomagania się magią.

Czy gdyby udało mu się, na moment chociażby, utworzyć małe drzwiczki tam, gdzie znajduje się zamek? Zamek na moment znika, nic nie blokuje wrót, wystarczy chwycić krawędź drzwi, pociągnąć...
I nic.
Silyen szarpnął raz jeszcze i nagle coś drgnęło.
Ku jego zdziwieniu drzwi przesunęły się nieco w bok.
Kolejne pociągnięcie, tym razem inaczej skierowane, i drzwi powoli przesunęły się bok, umożliwiając dostęp do skarbca. Ledwo jednak Silyen puścił drzwi, te natychmiast zaczęły się zamykać.
- Nakla utepe - powiedział Silyen i na drodze zamykających się drzwi pojawiła się stalowa sztaba.
- No to mamy jakąś godzinę czasu. - Mag uśmiechnął się. - Uważam - spojrzał na elfkę - że w złocie i diamentach będzie ci do twarzy.

* * *

Można plecak wypchać klejnotami, ale warto czasami zabrać na pamiątkę kilka drobiazgów, które po latach będą przypominały o przeżytych przygodach. A klejnoty, chociaż cieszące oko, były takie... bezosobowe. Dlatego też Silyen, prócz wspomnianych rubinów, diamentów i szmaragdów zabrał kilka rzeczy, niezbyt może gustownych, ale do opowieści o zamku nekromantki pasujących.
Sztylet...


...komplet sztućców...


...złoty pierścionek z rubinem...


...trzy figurki z serii "Nie widzę, nie słyszę, nie mówię"...


... i jeszcze jeden sztylet, tym razem z czystego srebra.



Plecak w końcu był pełen. Nim jednak Silyen i Eris zdążyli opuścić skarbiec, pojawiła się tam Glynne, w towarzystwie Merinsela.
 
Kerm jest offline  
Stary 30-04-2016, 23:27   #217
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Poszukiwania elfów zawiodły królową-kapłankę i jej anioła stróża do miejsca, gdzie składowane były zapewne najcenniejsze przedmioty jakie mogła zgromadzić makabryczna samozwańcza królowa Sontia. Zarówno Merinsel jak i jego towarzyszka byli w zaskakująco dobrych, jak na okoliczności, nastrojach.
Glynne co prawda wciąż miała na sobie pancerz, zapewne nie chcąc kusić losu mimo, że wydawało się być już całkowicie bezpiecznie. Spojrzenie kobiety jakie ta skierowała na elfkę wskazywało, że to właśnie kapłanka Oren była tym kogo szukali. Zaraz więc do niej podeszła ignorując po drodze wszystko to, co tak ładnie mieniło się w wątłym świetle.
- Eris, nawet nie myślałam, że tak będę się cieszyć, że cię spotkałam tam w świątyni - powiedziała Vess z promiennym uśmiechem. - Będziesz musiała mi... Nam - spojrzała na Merinsela z uśmiechem. - Pomóc. A jako, że jestem twoją królową to nawet nie możesz mi odmówić tego - dodała z rozbawieniem. Ewidentnie ochłonęła z początkowego szoku jakim było dla niej wybranie jej przez koronę.
Elfka spojrzała zdziwiona na Glynne, jednocześnie poprawiając złotą koronę, którą zdobiły diamenty, a która tkwiła na jej głowie. Bez wątpienia twór ten był piękny i kosztowny, ale też całkowicie niemagiczny.
- Pomóc? - Zapytała zdziwiona, spoglądając to na Merinsela, to na jego towarzyszkę. - Oczywiście, nawet bez rozkazu. Cokolwiek chcecie - dodała wesoło, przekrzywiając głowę przez co ozdoba, która na niej spoczywała, przesunęła się niebezpiecznie, grożąc upadkiem.
Twoją królową?, z ironią pomyślał Silyen. Szybko się przyzwyczaja do wykorzystywania nowego stanowiska.
Vess spojrzała na pięknie zdobiony przedmiot jaki leżał na głowie elfki, ale nie skomentowała tego. Nawet się lekko z tego powodu uśmiechnęła. Ale przecież nie przyszli tu po to by nadzorować szabrowanie skarbca...
- Wspaniale - ucieszyła się na jej słowa Glynne po czym spojrzała zadowolona na Merinsela, chcąc pozwolić, by to on się wypowiedział teraz.
Anioł zaś odpowiedział uśmiechem, wesołym, chociaż nie aż tak jak ten, który zdobił twarz elfki. Temu jednak ciężko by było dorównać…
- Po powrocie na “Wiedźmę” chcielibyśmy abyś ty i Sena udzieliły nam błogosławieństwa Trójcy - wyjaśnił. - Zanim Glynne wkroczy do stolicy jako nowa królowa.

Informacja ta przetwarzała się przez chwilę w umyśle Eris, jednak wyjątkowo szybko przypadła jej do gustu.
- Kolejny ślub? To cudownie. Oczywiście, że go udzielimy - zadecydowała od razu, najwyraźniej będąc pewną iż Sena prośbie anioła i Glynne, nie odmówi.
- A co na to prawa Alezii? - spytał Silyen.
- Oj tam prawa - Eris przewróciła oczami, wyraźnie niewiele sobie robiąc z owej ewentualnej przeszkody. - Ona jest wszak królową. Jeżeli prawo się jej nie spodoba, zawsze może je zmienić. Poza tym będą małżeństwem zanim oficjalnie zasiądzie na tronie. I to małżeństwem pobłogosławionym przez całą Trójcę - niemal słowo w słowo powtórzyła słowa, które Merinsel wypowiedział do Glynne nie tak dawno temu. - Żadna rada nie sprzeciwi się takiej potędze.
- Prawa boskie są ponad prawa świeckie - potwierdziła Glynne. - Dlatego to jedyny sposób, żeby nasz związek miał moc prawną - dodała rzeczowo. - A jeśli zrobimy to przynajmniej na wodach należących do Alezji to tym większe szanse mamy jeśli Rada będzie szukać sposobów na anulowanie ślubu. Oczywiście idealnie byłoby to zrobić po dobiciu do portu, już na ziemiach królestwa, ale to może być zbyt ryzykowne.
Silyen nie skomentował tej wypowiedzi. Takie załatwianie sprawy było proszeniem się o kłopoty, ale to zdecydowanie nie była jego sprawa.
- Zatem postanowione - przyklasnęła Eris, a następnie od razu poruszyła niezwykle istotną dla sprawy kwestię. - Pasowałoby znaleźć odpowiednią suknię na tą okazję. I dodatki! - Co wykrzyknąwszy, zaczęła rozglądać się po skarbcu w poszukiwaniu odpowiednich klejnotów na taką okazję.
- I świadków - dodał rozbawiony Merinsel. - Zechcesz nam zrobić ten zaszczyt, Silyenie?
- Ależ oczywiście. - Elf skłonił się uprzejmie. - Nie mógłbym odmówić. To będzie czysta przyjemność. Co prawda może być pewien kłopot z załatwieniem ślubnego prezentu. Wybaczycie, jeśli dostaniecie go później?
- Myślę, że Rada zapomni o tej naszej samowoli jak tylko urodzą się nasze dzieci, a Riv przybędzie je pobłogosławić - zapewniła wszystkich Glynne przekonana o prawdziwości tego co mówiła. Zaraz jednak spojrzała na Eris rozradowaną i planującą jej ślub. - A nie wystarczy wyczyszczona na wysoki połysk zbroja? - zapytała niepewnym głosem, bo właśnie tak wystrojona, w pełną zbroję płytową, składała parę lat temu śluby kapłańskie.

- Widziałaś kiedyś jakiś ślub? - zainteresował się Silyen. - Mam wrażenie, że opowiadasz w tej chwili głupoty.
- Jestem kapłanem bojowym - wyjaśniła Glynne z pewnym zakłopotaniem. - Nie chodzę na śluby, ani ich nie udzielam, bo na polu bitwy ciężko o nowożeńców - dodała tłumacząc się.
- Oczywiście, że nie - oburzyła się elfka, spoglądając na Glynne, jakby jej nagle dodatkowa para rąk wyrosła. - Jesteś królową! Musi być suknia i najlepiej płaszcz do tego. Nie zaszkodziłyby też jakieś eleganckie trzewiki - spojrzała wymownie na to, co kapłanka miała obecnie na nogach. - Do tego odpowiednio dobrany naszyjnik. Trzeba też ułożyć włosy, tak żeby korona ładnie się prezentowała. To cudownie, że tym razem mamy więcej czasu. I uczta, koniecznie będzie trzeba zadbać o ucztę - paplała w najlepsze…
Merinsel z kolei usilnie się starał by nie parsknąć głośnym śmiechem, co z pewnością jako aniołowi i przyszłemu, królewskiemu małżonkowi, nie wypadało.
- Z pewnością w zamku znajdą się jakieś materiały, z który będzie można uszyć wspaniałą szatę. - Z poważnym wyrazem twarzy powiedział Silyen. - Jestem pewien, że żeglarze potrafią sprawnie władać igłą i nicią. - Glynne o takie umiejętności nie podejrzewał. - Eris zapewne zna się na modzie. Prawda? - spojrzał na elfkę.
Glynne patrzyła na Eris z miną zdradzającą, że trochę żałuje, że się z tym do niej zgłosiła. Z drugiej strony jednak wiedziała, że tylko ona mogła jej pomóc. Zacisnęła więc zęby i nie powiedziała co o tym myśli.
- Dobrze... - powiedziała Vess ostrożnie wypowiadając to słowo. - Będę wdzięczna ci Eris jeśli o wszystko związane ze ślubem zadbasz właśnie ty. Nie wyobrażam sobie by ktoś mógł to zrobić lepiej od ciebie - dodała chwaląc kapłankę Oren. Spojrzała po tym na anioła, który ledwo wstrzymywał się od śmiechu i widząc go sama się rozpromieniła. - Cieszę się Silyenie, że zgodziłeś się być świadkiem, czy potrzebujemy kogoś jeszcze? - zapytała zarówno anioła jak i elfkę.
- Zwykle jest dwóch lub dwoje świadków - odparł Silyen. - Czyli będziecie musieli znaleźć jeszcze kogoś. Kogoś, kto w razie czego bez problemów będzie mógł stanąć przed Radą i zaświadczyć, że ślub został zawarty zgodnie z prawem.

Wybór był mocno ograniczony. Mieli tylko tych, którzy byli obecni na wyspie albo kogoś z załogi Wiedźmy. Sena i Eris odpadały, bo nie mogły udzielać ślubu i pełnić roli światka na raz - byłoby to wręcz proszeniem się o unieważnienie całej ceremonii. Najbardziej odpowiednia osoba do tej roli już została w to ubrana i aż było szkoda, że tych świadków musiało być więcej jak jeden.
- To może Dzwonek? - zaproponowała Glynne patrząc po wszystkich. - Z pewnością ona nie da się zastraszyć nikomu, a i jestem jej wdzięczna, że wskazała mi drogę, gdy nie chciałam ci pozwolić iść samemu na nekromantkę - dodała, spoglądając czule na Merinsela.
Dzwonek? Kto uzna niezrównoważoną Moonrię za wiarygodnego świadka? przemknęło przez głowę Silyenowi. Na dodatek Moonrię wyglądającą jak dziecko i nie do końca samodzielną? Z drugiej strony Dzwonek będzie zachwycona taką zabawą. Elf nie był przekonany.
Glynne wzruszyła ramionami widząc minę szpiczastouchego.
- No co? Może i nie jest idealnym wyborem, ale przynajmniej nie jest demonem. Niby jest jeszcze Litwor... Ale jak on by zaczął opowiadać te swoje historie... - Vess pokręciła głową z rezygnacją - to Rada uzna go prędko za obłąkanego, a to na pewno nie podziała na naszą korzyść.
Merinsel przytaknął głową na propozycję Glynne.
- Moonria, nawet taka jak nasz Dzwonek, to jednak wciąż przedstawicielka Trójcy. Mam jednak wrażenie, że należałoby to wpierw przedyskutować z Daske - zwrócił uwagę, jednak nie wyglądał na szczególnie zniechęconego wizją takiej rozmowy.
Eris w międzyczasie zdołała znaleźć odpowiedni jej zdaniem naszyjnik i właśnie ruszała w stronę wyjścia ze skarbca, mrucząc pod nosem coś o błękitnej sukni i białym płaszczu. A może o białej sukni i błękitnym płaszczu…?
- Nie jestem pewien - Silyen był pełen wątpliwości - czy Daske będzie pozytywnie nastawiony do publicznych wystąpień. Ale uważam, że jeśli rozmowa odbędzie się w obecności Dzwonka, to nie powinno być problemów. Jeśli tylko on nie poczuje się pominięty.

Glynne odprowadzając spojrzeniem elfkę miała tylko nadzieję, że kreacja jaką ta dla niej szykowała nie przekroczy poziomu negliżu na jaki Vess akceptowała. A obawa, że suknia okaże się raptem kilkoma szarfami mogła być słuszna zważywszy na fakt, że kapłanki Oren lubiły eksponować swe ciała i nie widziały w tym nic zdrożnego.
- Porozmawiam z nim. Mam nadzieję, że się zgodzi - westchnęła Glynne przyjmując Daske na siebie. - Ale z jego zgodą czy bez, to i tak będę namawiać Dzwonka. - Kobieta była niezwykle zdeterminowana by osiągnąć zamierzony przez siebie cel. - Silyenie, bardzo by nam pomogło, gdybyś zgodził się wziąć na siebie ewentualne składanie zeznań przed Radą, wtedy ja bym mogła zapewnić Daske, że jedynie co Dzwonek musiałaby wtedy zrobić, to potwierdzić twoje słowa - poprosiła Glynne elfa. Wyraźnie starała się, by wszystko związane z zaślubinami było zaplanowane tak, aby nikt nie mógł się doszukać pretekstu do uznania ich za nieważne.
- Dobrze... własną piersią będę cię bronić przed całą Radą - powiedział Silyen. - Jeśli to nie starczy, to chyba tylko sama Riv będzie ci musiała pomóc.
Glynne szczerze się ucieszyła na jego słowa. Ruszyła do Silyena chcąc go wyściskać za to, ale tuż przed tym jak miała to zrobić przypomniała sobie, że może on nie chcieć zostać ubrudzony tym co rozsmarowane miała na pancerzu. Nie podała mu też ręki, bo była ona brudna od krwi.
- Dziękuję, jestem ci niezmiernie wdzięczna - uśmiechnęła się Vess do niego uroczo i tak zapewne by to wyglądało, gdyby nie zmęczenie i zmartwienie jakie nie opuszczało jej spojrzenia. - Riv ma dość zmartwień, więc nim zwrócę się do niej o ratunek to chcę wpierw wykorzystać każdy dostępny dla mnie sposób na załatwienie tego. Moja bogini i tak na koniec pobłogosławi nas, i bardzo w to wierzę, ale najpierw muszą dzieci przyjść na świat. Musimy wytrwać do tego momentu, później nikt już nie znajdzie argumentu przeciw naszemu małżeństwu.
- Skoro mamy wszystko ustalone - zasugerował Silyen - to może warto by się rozejrzeć za materiałem na elegancką suknię ślubną dla panny młodej. Tudzież dla druhny.
Merinsel z kolei bez wahania podał dłoń elfowi i obdarzył Silyena pełnym szacunku skinięciem głową. Anioł sprawiał wrażenie, jakby wszelki niepokój o to, czy ich zaślubiny zostaną uznane, nie psuły w żaden sposób samej radości z tego wydarzenia.
- Jestem pewien, że Eris właśnie tym się teraz zajmuje i że kreacja, którą przygotuje dla Glynne będzie jedyna w swoim rodzaju - odparł. To czy zdawał sobie sprawę z tego, że jego słowa mogły być oliwą dla niepokoju kapłanki odnoście skromności owego stroju, czy też nie, nie dało się poznać ani po głosie, ani po wyrazie twarzy.
- Skoro mamy już najważniejsze rzeczy ustalone, wypadałoby dać znać Senie, że wkrótce ponownie zawitamy na jej pokład.
- I poszukać Aolin oraz Nunu - dodał, jakby fakt ich nieobecności dopiero teraz do niego dotarł.

Królowa-kapłanka pokiwała głową zgadzając się, że już czas najwyższy skontaktować się z załogą statku.
- Poszły do sali tronowej, więc może tam warto ich szukać? - zaproponowała Vess. - A może już ktoś je napotkał? Tak czy inaczej trzeba się z tym pośpieszyć, nie chce tu dłużej przebywać, chce już zostawić to miejsce za sobą - westchnęła patrząc na swoje dłonie i napierśnik. - Chciałabym już zrzucić z siebie tą całą brudną stal.
- Dzwonek mogłaby nam pomóc z poszukiwaniami, a skoro i tak chcemy z nią porozmawiać, to możemy to zorganizować od razu - zasugerował Merinsel. - Wolałbym nie zostawiać cię samej, a Lin z pewnością lepiej się nadaje do zaniesienia wiadomości Senie, niż Nichael.
Wyjątkowo bardzo ucieszyła się na jego stwierdzenie, że nie chce osobiście lecieć na statek. Uśmiechnęła się na myśl, który przyszła jej do głowy.
- Zawsze możemy polecieć razem. Przypadkiem zboczymy z trasy i zaszyjemy się na jakiejś bezludnej wyspie, z dala od Alezji, dworu, Rady i kłopotów - zaproponowała mu niby w żartach, choć w jej głosie była odrobina nadziei.
- Gdyby to tylko było możliwe - odparł z uczuciem, jednak wyraźnie wskazując przy tym, że ich szanse by uciec obowiązkom jakie zrzucili na ich głowy bogowie, są niemal nieistniejące. - Aler ci się spodoba, moja droga. To piękne miasto - dodał tonem pocieszenia.
- No cóż... To znajdźmy Daske z Dzwonkiem. Od razu załatwimy tu wszystkie trudne sprawy. Tym większą satysfakcję będę miała, gdy zburzę to miejsce... ale za to na pokładzie będziemy mogli już tylko leżeć i kryć się przed Eris - w wyobraźni Glynne elfka nie szczędziła trudu i ilości przymiarek by idealnie dopracować jej suknię. Ciężko westchnęła. A może powinna się uprzeć i skoro nie chcą jej pozwolić na ślub w zbroi to po prostu ubrać tunikę, którą wybrał jej Merinsel? Nie, nie mogła zrobić tego elfce. Ona tak bardzo się na ten ślub i przygotowania do niego cieszyła.
- Dobrze, że Eris się wszystkim zajmie - stwierdziła na zakończenie tej myśli.

W przeciwieństwie do co niektórych Glynne nie zamierzała zabierać niczego z zamku Lust. Rozważała nawet pomysł, że całą biżuterię, którą obsypie ją zapewne Eris, po zaślubinach zwyczajnie wyrzuci za burtę, gdy tylko nikt nie będzie patrzył. Nie chciała niczego z tego miejsca. Ale przypomniał jej się naszyjnik jaki w skarbcu wyszukała elfka. Chyba ten jeden przedmiot mogłaby pozwolić sobie zachować, na pamiątkę nie tego co tu się wydarzyło, tylko kolejnego wielkiego przełomu jaki miał miejsce w jej życiu. Momentu w którym diametralnie zmieni się jej życie.
Glynne była emocjonalnie przywiązana do raptem kilku przedmiotów. Tak jak medalion kapłański, który nosiła przypominał jej o momencie, w którym przyjęła święcenia, jej miecz był dla niej symbolem stania się pełnoprawną Vess, niedawno broszka w kształcie klepsydry również stała się dla niej ważna ze względu na to kto ją tym przedmiotem obdarował, tak naszyjnik mógłby przywoływać jej wspomnienia o zwycięstwie, ale również o dniu, w którym zadecydowała, że chce resztę życia spędzić z mężczyzną którego tak łatwo przyszło jej pokochać. Zupełnie jakby boginie stworzyły go specjalnie dla niej. Anioła, który twierdził, że nie jest jej godny, to i tak zupełnie nie przeszkadzało mu to by posiąść ją w enklawie Moonrii. Glynne w żadnym wypadku nie miała o to pretensji. Zastanawiało ją jednak czemu choć za zamkniętymi drzwiami sypialni nie miał problemu z okazywaniem tego jak bardzo chce mieć ją tylko dla siebie, to już przed światem potulniał i miała nawet wrażenie, że gdyby mu się nie oświadczyła to grzecznie przyjął by do wiadomości, gdyby rada wyznaczyła jej za męża jakiegoś króla czy księcia.
Coś było mocno nie tak z jego pewnością siebie i Vess wiedziała, że musi z nim o tym porozmawiać, bo wkrótce to głównie on będzie musiał ją wspierać. Liczyła, że ślub ostatecznie go zapewni o jego pozycji i tym co ona jest gotowa dla niego zrobić.

Dalsze stanie w skarbcu nie miało sensu, więc ruszyli by szukać towarzyszy, którzy rozproszyli się po całym zamku. Była duża szansa, że zarówno nie znajdą nikogo w tak dużej i martwej przestrzeni, jak i na znalezienie ich w odwrotnej kolejności.
Glynne najchętniej skierowałaby swoje kroki prosto do wyjścia i poczekała na wszystkich na błoniach. Energia tego miejsca, świadomość tego ile cierpienia zaznały ofiary Sontii działało na kapłankę przygnębiająco. Szczęśliwie aura anioła działała swoje cuda i teraz nie odczuwała tego tak bardzo jak wtedy, gdy dopiero szukali piwnicy z nekromantką. Teraz już jej nie mdliło na atmosferę tu panującą.
Myśli Vess samowolnie skierowały się ku przyszłości. Teraz dla niej największym zmartwieniem było zapewnienie by nikt poza nią nie decydował kto będzie dzielił z nią łoże ani czyje dzieci będzie rodzić. Niby rozumiała, że akurat w roli bycia królową chodzi również o to, śluby i rodzenie potomków przecież były najlepszym przypieczętowaniem ważnych sojuszy. Zapewne Hasira również to rozumiała i kto wie czy do połączenia San z Alezją nie doszłoby właśnie przez jej ślub z królem Orfusem. Ale korona zniknęła, została skradziona.
A Glynne nie zamierzała cofać swoich słów co do tego, że śmiertelnicy nie powinni mieć dostępu do tak potężnych artefaktów i uważała tak nawet teraz gdy sama nosiła koronę Denary na swej głowie.

Idąc pod rękę z Merinselem przez korytarze zamku Lust Vess zatopiła się w rozmyślaniach. Jej narzeczony nigdy nie był rozmowny sam z siebie więc nie wytrącał jej z tego stanu. Glynne zastanawiała się co będzie dalej. Nawet tak ważna dla niej sprawa jak ślub wkrótce stanie się przeszłością, o której pewnie tylko gniewne uwagi Rady będą wspominały raz po raz. Ale niezależnie jak dla niej to wydarzenie było ważne to w ogóle nadchodzących problemów już jego waga tak wielka nie będzie.
Korona była artefaktem, Merinsel twierdził, że posiadała własną świadomość. Może to wcale nie było tak, że przedmiot działał pod kaprysem, który zmieni się już za chwilę. Może ona od zawsze miała być jej, tylko nie mogły się spotkać? Jeśli to wolą bogów Glynne w końcu się na nią natknęła, a czynny udział miały co najmniej dwie boginie, to… Może kapłanka Riv była jednak godna by stać się królową?
Vess bez najmniejszego wyrzutu oświadczyła się aniołowi, bo nie wyobrażała sobie by ktokolwiek inny niż on miał ją dotykać, miałaby też wątpliwości czy potrafiłaby kochać dzieci z wymuszonego na niej związku. Nie, zdecydowanie mogła poświęcić dla dobra królestwa swoje wygodne życie, ale do ożenku nikt jej nie przymusi. Trudno, najwyżej będzie trzeba się więcej nagimnastykować na arenie politycznej. Już nawet w swych planach zapędziła się tak daleko, że i swe dzieci będzie przed tym chronić.

Tak, bogowie musieli mieć jakiś plan skoro korona wybrała na swą nosicielkę bojową kapłankę i otrzymała ją dopiero po tym jak już pewne przygody przeżyła, gdy już trochę błędów w swym życiu popełniła. Vess, szczególnie te z nich które wychowały się w zakonnym sierocińcu, były uczone by nie zniechęcały się błędami. Owszem, miały wyciągać z nich wnioski i dążyć by ich nie powtarzać, ale musiały działać i nie bać się podejmować decyzji. Dlatego tak chętnie kapłankom Vess w wojsku San przekazywano dowodzenie. Obok wyszkolenia bojowego i nierzadko dużej charyzmie było to niezwykle cenione u dowódców. Glynne pewnie też by w końcu zaczęła dowodzić na własną rękę, bez czujnego oka przełożonej, ale feralne wydarzenia sprzed prawie 5 lat skutecznie pokrzyżowały jej tą drogę kariery pozostawiając ją cieniem dawnej siebie.
Teraz mogła poczuć satysfakcję, gdy wspominała swoje życiowe rozterki z tamtych czasów. Próbowano zrobić z niej żonę, wmawiać, że Zakon o niej zapomniał, że jest za słaba i bogini jej nie potrzebuje. Ale ona wierzyła, jej wiara sięgnęła szczytu i teraz, gdy na własne oczy widziała boginię to już nigdy nie zwątpi.
Zakon i bogini były dla niej wszystkim. Pragnęła również by jej córka też wybrała tą drogę, ale by zrobiła to sama, w pełni świadoma i zaangażowana.

Po tym co wydarzyło się na Lust Glynne wiedziała, że jako królowa będzie chciała sprowadzić Zakon Vess również na teren Alezji. Kto wie, może w królestwie, w którym jedna z Vess jest królową to pozycja Zakonu będzie dużo silniejsza niż w San?
Glynne miała nadzieję, że nawet jako królowa, żona i matka, nadal będzie mogła zatrzymać swój przydomek. Miało to dla niej duże znaczenie, bo stracenie go byłaby jak utrata dużej części siebie.
Lewa dłoń kapłanki mimowolnie powędrowała ku rękojeści Słonecznego Ostrza. Klinga była przez nią darzona wielkim sentymentem i nigdy się z nią nie rozstawała.
Zaśmiała się w duchu na wyobrażenie siebie na królewskim tronie z koroną na głowie, mieczem u boku i zapewne znużoną miną. Oczywiście w tym obrazku był też trzymający się blisko niej Merinsel oraz kilka Vess wcielone w królewską gwardię.

Można było pomarzyć.

Glynne była pewna, że początek władania będzie trudny. Mówiło się, że Hasira była lubianą królową. A jak będzie z nią? Cóż, Merinsel twierdził, że dotychczasowa królowa będzie chętna jej pomóc. Glynne często zastanawiała się czy anioł po prostu taki naiwny był czy na siłę się starał. W każdym razie Vess nie była do tego przekonana a powód był prosty: Glynne miała zaraz zabrać jej pozycję, wpływy, to na co zapewne usilnie pracowała a to tylko dlatego, że korona zmieniła zdanie. A może wcale nie zmieniła i tak naprawdę Hasira liczyła się z pojawieniem się prawowitej władczyni?
Vess wolała przygotować się na najgorsze, najwyżej się miło rozczaruje. Na razie dwór wydawał się jej być siedliskiem węży i harpii czekających na jej potknięcia. A nie łudziła się, że takowych nie będzie.
Najlepszym co na początek będzie mogła zrobić to sprowadzić do siebie Venorrę Vess wraz z kilkoma kapłankami. I choć całym sercem najbardziej ze wszystkich sióstr Glynne kochała Rhodes to niestety Imlay Vess nie zgodzi się jej wydelegować dwóch wyższych kapłanek na raz. Rhodes była wspaniałą przyjaciółką i doskonałym wojownikiem, a jej czary były głównie związane z domeną zniszczenia. A świeżo pasowana królowa potrzebowała doradcy, kogoś wprawionego w boju słownym, a nie siłowym, a tą osobą była właśnie blondwłosa kapłanka, którą wszystkie inne typowały, że w przyszłości stanie na czele zakonu.
“Z pewnością poradziłaby sobie też z poprowadzeniem Zakonu w Alezji” podsumowała sobie te rozważania Glynne.
No i trzeba było koniecznie dowiedzieć się w jaki sposób korona w ogóle opuściła zamek w Aler.

- Zabawnie to wszystko wyszło - powiedziała do Merinsela śmiejąc się. - Gdy spojrzy się na tą wyprawę z nowej perspektywy to okazuje się, że ktoś skradł koronę z alezjańskiego dworu, porwał ją na wyspę, a później królowa Alezji sama musiała zakasać rękawy by, wsparta przez mieszaninę przeróżnych towarzyszy, odzyskać swoją koronę. I jeśli nagrodę funduje królestwo Alezji to sama ją sobie pewnie wypłacę - Glynne roześmiała się jeszcze bardziej. - Korona teraz przynajmniej może być pewna, że tej królowej nikt tak łatwo jej nie zabierze - uśmiechnęła się wyzywająco. - Damy radę - dodała na koniec spoglądając na swego przyszłego męża.
Ponoć Aler było pięknym miastem. Merinsel je tak bardzo zachwalał. Ale była duża szansa, że wiele z niego nie zwiedzi zza zamkowych murów.
Myśl o “zniewoleniu” jej przez urząd jaki obejmie tym bardziej rozbudzał w niej chęć niszczenia. Jeśli ktokolwiek chciał by zamek Lust to musiałby naprawdę dobrych argumentów użyć i bardzo ładnie poprosić by przekonać ją do zaniechania swych planów.

Zastanowiło zaraz ją jak powinna nauczyć się panowania nad mocą korony skoro anioł przestrzegał ją by nie używała jej póki… Nie nauczy się nad nią panować.

Tak, pierwsze próby powinna podjąć tu, na Lust, gdzie już i tak nie było kogo skrzywdzić.
Kapłani używali magii w inny sposób niż magowie. Ci drudzy mieli własną magię, natomiast ci pierwsi za każdym razem czerpali ją od swego boga. Glynne założyła, że może to jej ułatwić używanie artefaktu, bo tak jak wtedy, gdy bogini Riv zesłała na nią potężną Moc to z opanowaniem mocy korony mogło być podobnie. I tak jak wtedy potrafiła odpowiednio ukierunkować magię tak i z artefaktem sobie poradzi… Warto było by to przedyskutować z Merinselem. I wypróbować w praktyce. Ciekawiło ją czy użycie znanych jej czarów, ale po zasileniu ich magią korony, a nie bogini, dałoby podobny efekt.

Od tego intensywnego rozmyślania zaczynała boleć ją głowa. Zdecydowanie, jak już w końcu wydostaną się z zamku, to czekając na statek chciała znaleźć jakiś strumień i wykąpać się w nim. I to niezależnie od tego jak bardzo by nie była zimna woda w nim.
A później będzie się starać nie myśleć o byciu królową aż do czasu, gdy dopłyną do portu. No i organizowany przez Eris ślub będzie też okazją by świętować zwycięstwo jakie razem ze wszystkimi towarzyszami tu odnieśli.
“Ktoś na pewno przedobrzy z trunkami” w sumie to zaczynała się niecierpliwić na tą okoliczność. Ale obiecała sobie, że choćby nie wiadomo jak smutnych oczu Eris nie zrobi to i tak nie założy sukienki za krótkiej, zbyt wydekoltowanej czy wprowadzającej inny rodzaj negliżu.

Zastanawiała się, kto z towarzyszy zostanie na koronację, a kto zniknie zaraz w porcie. Silyen i Ksenocidia z pewnością udadzą się po odebranie nagrody co przez biurokrację trochę zajmie, ale Litwor wyglądał na kogoś kto w jednym miejscu długo nie usiedzi, a szykowanie tego wydarzenia, spraszanie gości mniej lub bardziej ważnych, zajmie bardzo dużo czasu. Ale taka Nunu powinna pojawić się choćby z samej wdzięczności do Merinsela za to, że odratował jej niemowę. Glynne zupełnie nie rozumiała co tamta w nim widziała, ale cóż, miłość była ślepa i zapewne również znajdzie się ktoś kto uzna jej zauroczenie aniołem jako pomyłkę. W każdym razie psołaczka powinna się cieszyć, że Vess się wtedy uparła by iść ratować “bohaterską” trójkę.
A jeśli chodziło o demony…
Nadal była do nich mocno uprzedzona, bo ciężko przezwyciężyć wychowanie, nadal miała problem z tolerowaniem Aolin i jej magii krwi, Nichaela to najchętniej za czarną magię kazałaby zamknąć, ale dla Daske mogła spróbować zrobić wyjątek.
“Ale czy on tak naprawdę był demonem?” zwątpiła nieco czy dobrze, co do rasy, zaklasyfikowała wojownika z przeklętymi mieczami.

I może ta cała koronacja była dobrym momentem by w końcu zainteresować się swoim pochodzeniem? Tak jak proszenie Merinsela by wyznał swoje "mroczne" sekrety nim dotrą do Alezji, tak też i próba dowiedzenia się jak ktoś, w teorii urodzony w San, miał teraz objąć tron w obcym królestwie było równie wskazane.
Glynne ponoć miała jakieś 4 lata, gdy została oddana przez bezimienną kobietę do sierocińca Zakonu Vess. Może, więc Dzwonek będzie w stanie odczynić swoje czary i znaleźć w niej jakieś informacje, choćby imię jej matki by przynajmniej wiedziała za kogo modli się co wieczór.
Ale to dopiero na statku, gdy zrobi się spokojnie, w przerwach między ukrywaniem się przed Eris i zanim stanie się żoną anioła. Wolała też, żeby Merinsel był wtedy przy niej, bo nie chciała przez to przechodzić sama.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 01-05-2016 o 19:36.
Mag jest offline  
Stary 01-05-2016, 23:05   #218
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Biblioteka mieściła się na pierwszym piętrze, i widać było, że ostatnia właścicielka zamku nie przykładała zbyt wielkiej wagi do swego księgozbioru. Większość pozycji pokrywała cienka warstwa kurzu.
Rzucało się również w oczy, że na księgozbiór ów składały się dzieła, które dobierano całkiem przypadkowo i ustawiano byle jak - nie zwracając uwagi ani na tematykę, ani na wielkość książek czy kolor okładki.


Można się było domyślać, że część dzieł pochodziła ze zbiorów zabranych ze statków, które padły ofiarą pirackich statków wypływających z Lust. Parę miało nawet sygnatury poprzednich właścicieli. Ale księgi przechodziły też z rąk do w uczciwy sposób.
Silyen usiłował sobie przypomnieć, jak długo Sontia była władczynią tej wyspy i wyszło mu, że dobrych parę lat. No, przez tyle czasu, przy odrobinie starań, można było zebrać trochę książek, ale pewnie nie aż tyle...
Czyżby Sontia odziedziczyła część księgozbioru po poprzednim właścicielu? Ale tamten, podobno, nie parał się czarną magią.

Poszukiwania odbywały się nieco na chybił trafił, ale w końcu Silyen wybrał parę książek, które oddawał stojącemu cierpliwie niewidzialnemu służącemu. Były to książki o magii...


...jednak niektórych, na przykład tych, które dotyczyły magii krwi, omijał szerokim łukiem. W zupełności starczała mu własna magia - ciemna nie była mu do niczego potrzebna i nie sądził, by którykolwiek z jego krewnych, przyjaciół czy znajomych ucieszyłby się z takiego prezentu.
- Możemy iść? - spytała Eris, trzymająca w dłoniach jakieś opasłe tomisko.
- Chodźmy. Jeszcze o nas zapomną i zostaniemy tu na wieki - odparł Silyen.
Kapłanka w odpowiedzi skinęła głową zgadzając się z propozycją elfa.

* * *

- Co będziesz robić teraz, gdy przygoda się już skończyła? - spytał Silyen.
Wychodzili właśnie z biblioteki, niosąc kilka książek, które zainteresowały (z różnych względów) kapłankę i maga.
- Zapewne wrócę do świątyni - oświadczyła, nie do końca wesoło. - Ale to po uroczystościach. Nie przegapiłabym tego za żadne skarby.
- Nie wyglądasz na zbyt szczęśliwą. - Silyen się uśmiechnął. - Czyżbyś zasmakowała w przygodach? Przygody bywają niebezpieczne - dodał, ponownie z uśmiechem.
- Bywają - zgodziła się wesoło. - Jednak są lepsze od siedzenia w miejscu.
- Czyli takie rygory panują w świątyniach? Nie dostaniesz kilku dni czy tygodni wolnego, by sobie pojechać na drugi koniec świata?
Eris pokręciła głową.
- Czasami wyjeżdżamy ale zwykle służba polega głównie nad opieką nad tymi, którzy sami docierają do świątyni. Może zostanę wędrowną kapłanką? To by mi chyba pasowało - zamyśliła się uśmiechając przy tym nieco psotnie.
- To by był ciekawy pomysł. - Silyen skinął głową. - Wędrowna kapłanka, pomagająca potrzebującym. Dobrze to brzmi. Z pewnością byłabyś mile widziana w każdym miejscu. A dostałabyś zgodę na taką... misję?
- Jestem pewna, że gdy Glynne się za mną wstawi, to nie będzie problemu - odparła, ujawniając tym samym skąd się ów uśmieszek wziął.
- Glynne? Przywiązana do jednego miejsca? Pewnie biedaczka będzie trochę zazdrosna. - Silyen stłumił uśmiech.
- Nie będzie miała czasu na bycie zazdrosną - stwierdziła Eris, sprawiając przy tym wrażenie, że wie o czym mówi. - Obowiązki królowej jej na to nie pozwolą.
- Na zazdrość, zdaje się, nie trzeba czasu. - Silyen uśmiechnął się. - Z drugiej strony masz rację - obowiązki władcy państwa są nad wyraz czasochłonne. Pod warunkiem, ze ów władca poważnie do obowiązków podchodzi.
- Może powinnaś już teraz porozmawiać z Glynne? Póki te obowiązki nie wejdą jej na głowę? - Z pewnością Sylyen przesadzał. I z pewnością nieco żartował, ale podpuszczanie dziewczyny troszkę go bawiło.
- Teraz to mamy na głowie ślub - odpowiedziała całkiem poważnie. - Ale po ceremonii z pewnością znajdzie się chwila by o tym wspomnieć. I to zanim zejdziemy z pokładu “Wiedźmy”.
- Naprawdę sądzisz, że z tym ślubem będzie aż tyle pracy? - zainteresował się Silyen. - Brałaś już udział w przygotowaniach? Ktoś z rodziny? Twój może?
- W przygotowaniach nie, ale miałam okazję udzielić już jednego na pokładzie “Wiedźmy” i wiem, że ten, który będzie udziałem królowej powinien wyglądać inaczej. Jak? Tego nie trudno się domyślić. Suknia, ozdoby, goście, uczta - zaczęła wymieniać w najlepsze, sprawiając przy tym wrażenie osoby, która wie dokładnie jak owa uroczystość ma wyglądać i nie zamierza pozwolić by coś poszło nie tak, jak ona to planuje.
Elf z uznaniem pokiwał głową.
- Widać, że wiesz, co chcesz zrobić i co osiągnąć - powiedział. - Mam tylko nadzieję, ze starczy na to wszystko czasu. Rejs z Lust do Alezii nie trwa zbyt długo. Czekają cię pracowite dni. I, zapewne, noce, jeśli wszystko ma wyglądać tak, jak sobie wymarzyłaś. No i chyba powinnaś też porozmawiać z osobami zainteresowanymi. Kolor sukni... i takie tam. A nuż Glynne... królowa Glynne... nie zechce wystąpić w bieli? Może zechce brać ślub w kolorach swego zakonu? Biel i błękit? Powinnaś spytać. - Silyen bawił się coraz lepiej.
- Nie, nie - zaprzeczyła energicznie. - Biel i błękit to kolory królewskiego dworu Alezii, muszą zostać uhonorowane w trakcie ceremonii. Jeszcze by się rada obraziła za takie naruszenie zasad, a i tak będą pewnie próbowali unieważnić ślub. Lepiej nie ryzykować - dodała, z miną znawczyni.
- Nie wiem, w czym kolory zakonu mogłyby się kłócić z barwami królestwa, ale może masz rację. W takim razie trzeba będzie koniecznie porozmawiać z Glynne. Może ma jakieś ulubione kolory. - Silyen przedstawił kolejną propozycję.
- Nie - zaprzeczyła stanowczo. - Błękit i biel. Nie ma mowy żeby w tej kwestii cokolwiek się zmieniło. Najwyżej suknia będzie błękitna, a płaszcz biały. Jestem pewna, że nie będzie z tym większego problemu.
- Och... nie zrozumiałem cię poprzednio. - Silyen się uśmiechnął. - Byłem pewien, że masz coś przeciwko połączeniu bieli i błękitu. No to przynajmniej ten problem mamy z głowy.
Spojrzał w obie strony długiego korytarza.
- Proponowałbym wyjść tak, jak weszliśmy. Musimy odszukać nasze wierzchowce, a potem zobaczymy, co postanowią pozostali - powiedział Silyen.
- Chodźmy więc do ogrodu - zgodziła się elfka.

Poprzedzani przez obładowanego służącego i wielkiego, czarnego psa, ruszyli po schodach w dół, by opuścić zamek tymi samymi drzwiami, którymi weszli.
Śmierć pani na Lust nie wpłynęła na wygląd ogrodów. A przynajmniej Silyen nie zauważył zmian. To zresztą, podobnie jak i dalsze losy zamku i wyspy, niewiele go obeszło. Nie jego zamek, nie jego wyspa - innymi słowy - problem miał spocząć na cudzych barkach. Prawdopodobnie nowej królowej, niech jej bogowie sprzyjają i nie ześlą zbyt dużych ciężarów. I tak, biedaczka, będzie musiała siedzieć w swej stolicy. Skończy się swobodne życie i wędrówki po świecie. A i Eris, jeśli jej plany się nie powiodą, utknie na wieki w jakiejś świątyni.
On jednak miał dużo lepiej. Wolny, swobodny. Sam sobie sterem, żeglarzem okrętem. Jak Wiedźma.
Uśmiechnął się do tej myśli.
Przekroczyli magią wyczarowane drzwi w murze otaczającym zamek i Silyen przeciągłym gwizdnięciem przywołał Mellta. Eris również skłoniła swego wierzchowca, by do niej przybiegł.
- No to teraz możemy wkroczyć do zamku właściwą drogą - uśmiechnął się Silyen, pomagając Eris znaleźć się w siodle.
- Mam nadzieję, że uda ci się zrealizować twoje plany - powiedział, gdy ruszyli w drogę. - Być może kiedyś spotkamy się na szlaku przygody.
- Oczywiście, że tak - zapewniła, nie zostawiając miejsca na żadne wątpliwości co do tego, że tak właśnie się stanie.
- Cieszę się. - Silyen szczerze się uśmiechnął. - Ścigamy się? Kto pierwszy do bramy? O kolację w najlepszej gospodzie w Aler?
- O kolację! - odpowiedziała Eris.
Ruszyli galopem.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 01-05-2016 o 23:09.
Kerm jest offline  
Stary 02-05-2016, 12:08   #219
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Ksenocidia skinęła głową Litworowi i podziękowała mu w duchu. Szła za nim cicho niczym duch, którym poniekąd była. Wyjęła z kieszeni symbol, który otrzymała od anioła, przyjrzała mu się krytycznie i na powrót schowała. Będzie jej przypominał, że nie należy już nigdy zajmować się sprawami większymi niż zlecenie burmistrza małej mieściny. Nigdy więcej.

Nie wiedziała co mogła ze sobą zrobić, więc po prostu towarzyszyła magobójcy i pomagała mu w tym co aktualnie robił. Nie odzywała się za bardzo, a na wszelkie pytania odpowiadała zdawkowo. Czekała tylko, by odpłynąć z powrotem na kontynent i opuścić dziwne towarzystwo. I oczywiście wcześniej odebrać nagrodę.

W myślach już podróżowała po największych bibliotekach świata i odwiedzała mędrców i filozofów, poszukując odpowiedzi na drążące ją pytania. Czy ghul może odzyskać duszę? Czy może umrzeć jako poprzednia osoba? Kim jest i dlaczego dotknęła ją klątwa? Wiele, wiele niejasności. Zapewne musiała porozmawiać z samym bóstwem, które narzuciło jej taki los. Była na to gotowa. Będzie szukać i dowie się wszystkiego. Wiedziała, że jej się uda. Przez moment na drapieżnej twarzy, pojawił się delikatny uśmiech ulgi.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 02-05-2016, 17:13   #220
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Magia anioła przepływała przez ciało kotołaka, lecząc szkody wyrządzone przez duchowe ostrze. Mógł ją wyczuć, ów posmak życia i śmierci, łączący się z jego wnętrzem, szukający słabych miejsc i je naprawiający. Wkrótce jednak, wraz z powracająca świadomością, pojawiła się też inna obecność. Tą znał i nie była mu miła, mimo iż wyraźnie promieniowała skruchą. Czuł jej dotyk na obrzeżach umysłu, jej chęć pomocy w myślach. Dusza czekała cierpliwie, aż Merinsel dokończy swe działania, dokładając do tego także i własną moc.


Gdy otworzył oczy mógł ją zobaczyć wyraźnie, niczym żywego człowieka, jak klęczy przy nim i kieruje poczynaniami anioła. Wątła nic, niczym pajęcza przędź, łączyła ich ze sobą. Gdy jednak dostrzegła, że Amir doszedł do siebie, nić ta została zerwana, a głowa dziewczyny pochyliła się w geście poddania.

~ Jestem na twoje rozkazy - poinformowała go, i chociaż głos jej był pewny, to nie dało się nie wyłapać nuty niepokoju, która mu towarzyszyła.

~ Znowu pomocna - rzucił złośliwie, zaś twarz zmarszczyła mu się ukazując wydłużające się z wolna kły. Zdrada w ich profesji była niewybaczalna ze względów praktycznych. I najczęściej można było się spodziewać zamachu, jeśli zdradzony przeżył.

- Kurwa, kretyn - burknął Nichael kucając przy kotołaku.
- Trzeba było leżeć i udawać, że cię nie ma! - dorzucił demon, ale kotołak nie odpowiedział.

Głowa ducha pochyliła się jeszcze niżej, a skrucha była nie tylko widoczna ale i wyczuwalna.
~ Rozkaz musiał być wykonany - wyjaśniła cicho. ~ Nie spodziewałam się, że go wyda. Teraz należę do ciebie - dłonią wskazała na pierścień, który dopasował się do palca, na który go założono. ~ Pozwól mi w ten sposób zapłacić za ból który zadałam i niedocenienie nekromantki.

Widać było, że zależy jej na tym by odpokutować winę. Nie brakowało jednak i delikatnej nuty radości, która kryła się w jej słowach. Czy to z powodu zmiany właściciela, czy też innego, dusza bez wątpienia była zadowolona.
Amir prychnał z irytacją, lecz twarz ponownie wróciła do pozycji spoczynkowej nie wyrażającej nic. Oparł głowę o ścianę i nic nie odpowiedział duszy.

~ Numi... - odezwał się niepewnie.
Odzew nie nadszedł. Cisza przedłużała się w wyjątkowo nieprzyjemny sposób. Odgłosy walki jaka odbywała się między Daske, a Fei Li, były jedynymi które ją przerywały. Wkrótce jednak i one umilkły, dając tym, którzy przeżyli, pole do popisania się swoimi umiejętnościami zarówno magicznymi, jak i oratorskimi.

~ Czy mam jej poszukać? - zapytała w końcu dusza, gdy bariera, która ich otaczała zniknęła, a Daske powrócił do swej, nieco odmłodzonej i w pełni ludzkiej, postaci.

~ Wywołaj Aolin - powiedział do Nichaela i spojrzał z niepokojem na anioła oraz Moonrię.

~ Smarku, smarku, odbiór! - zawołał demon.
Tym razem szczęście łaskawszym okiem spojrzało na ich starania.

~ Co z Amirem? - nadeszła odpowiedź w postaci pytania. Przekaz był słaby, ledwie zdatny do wychwycenia, zupełnie jakby osoba, która go wysłała znajdowała się bardzo daleko lub była bardzo osłabiona.

~ Ujebała mu jedno z dziewięciu żyć. Gdzie jesteście i co z wami? Psina mu nie odpowiada i jak się nie dowie co z nią, to zaraz straci kolejne z żyć.

~ Czyli żyje - usłyszał zamiast odpowiedzi. ~ Już wracam. Powiedz mu, że z Numi wszystko dobrze. Tylko postaraj się być przekonujący - dorzuciła, a sądząc ze zwiększającej się siły przekazu, faktycznie musiała się zbliżać do miejsca, w którym przebywali.

~ Nie żyją - powiedział Nichael, zaś jego towarzysz zamarł, a następnie skrzywił się wyczuwając złośliwość. Pokiwał głową aniołowi w podziękowaniu.
Komnata powoli pustoszała. Merinsel odpowiedział Amirowi podobnym gestem, jak ten, którym kotołak mu podziękował, a następnie oddalił się do Glynne. Para opuściła komnatę. Po nich ponownie pojawił się Litwor, i po dokonaniu małego cudu, oddalił z miejsca zdarzenia. Dzwonek i Daske zostali, wyraźnie nie spiesząc się do wyjścia. Wojownik zadbał o to by miecze ponownie znalazły się tam gdzie powinny. Następnie podszedł, ze stale towarzyszącą mu Moonrią, do ciała nekromantki. To co z niego zostało było okrwawionym zbiorem mniej lub bardziej rozerwanych części. Wciąż jednak dało się rozróżnić dłonie i pierścienie, które się na nich znajdowały. Daske jednak interesował korpus i naszyjnik, który obecnie znajdował się w kałuży krwi.


Nie było czuć magii od tego przedmiotu, a jednak był on jedyną rzeczą jaką mężczyzna zabrał. Po tym, nie tracąc czasu na pogawędki, chwycił Dzwonek za rękę i ruszył w stronę jednego z wyjść.

- Oho, korona to nie jedyny artefakt, jaki miała Sontia - powiedział Nichael spoglądając na Daske.

- Nie wiem o czym mówisz - wojownik odparł spokojnie, przystając na chwilę by spojrzeć na demona. - Ty także, więc lepiej trzymać język za zębami.

- Lepiej - zgodziła się z nim Dzwonek. - Artefakty kłopotliwe.

Demon wstał z bardzo paskudnym uśmiechem na twarzy.
- Niektórzy nawet tracą dla nich głowy - zachichotał z własnego żartu spoglądając na martwe ciało nekromantki.

- Dokładnie wiesz o czym mówię - dodał spoglądając na własną dłoń, której paznokcie przeczyścił o wierzch własnej koszuli.

- Każdy ma swoją robotę - odpowiedział Daske, nadal zachowując spokój. Dzwonek zaś przyglądała się Nichaelowi z wyraźnym zaciekawieniem, przechylając nieco głowę.

- Kruk myśli, że zabieramy artefakt? - Chociaż w jej słowach kryły się nuty pytania, to było to jednak bardziej stwierdzenie.

- Kruki czasem nie myślą, Dzwonku - odparł wojownik, nie spuszczając jednak wzroku z Nichaela i kładąc dłoń na ramieniu dziewczynki.

- Ten myśli - zaprzeczyła energicznie Moonria, zupełnie nie biorąc najwyraźniej pod uwagę tego, że Nichael nie jest w obecnej chwili pod postacią ptaka. - Chodźmy już. Dzwonek nie lubi tej wyspy. Chooooodźmy - zaczęła marudzić, ciągnąc Daske za rękaw.

- Nie byliście tu, żeby zabić Sontię - zaczął ignorując poprzednie wypowiedzi.

- Byliście tu z innego powodu. Moim zdaniem Dziecinka potrafi znaleźć artefakty i dlatego Sine interesowała się nią. Nikt nie chciał nigdy jej zabić, ponieważ jej umiejętności są zbyt cenne. Jak mi poszło? - zapytał.

- To zależy - odparł opiekun dziewczynki. - Głównie od tego, co zamierzasz z tą wiedzą zrobić - mimo iż wciąż spokojny, głos Daske nie był pozbawiony nuty groźby, która zgrzytnęła niczym piasek między zębami.

- O! Poszło mi całkiem nieźle! - zachichotał Nichael.

- Skoro to prawda, to moim zdaniem te gobliny, ork, spalona wioska... to wszystko nie wydarzyło się przypadkiem. Burza może też, choć nie do końca wiem co chcieli przez nią osiągnąć... Intrygujące. I karczma... Czekaj, czekaj... Co ten karczmarz do ciebie powiedział? Niech sobie przypomnę... Jesteś jednym z nas? - zapytał demon spoglądając na Daske.

Wojownik ograniczył się do wzruszenia ramionami.
- Czy ta dyskusja ma jakiś konkretny cel, czy tylko zabicie… czasu? - Krótka przerwa była na tyle długa, by można było dorzucić na jej miejsce nieco inną ofiarę niż minuty, które minęły.

Demon nie odpowiedział, tylko stał i się uśmiechał do Daske.
- Dziecinko, jak to było z tą burzą? Kto ją wywołał i po co?
Dzwonek zerknęła na Daske, jednak ten tylko powtórzył ten sam gest, którym chwilę wcześniej obdarzył Nichaela.

- Nie sprawdzała dokładnie - odpowiedziała, dając spokój rękawowi. Nie mając co zrobić z rękami, założyła je za plecy. - Dzwonek podejrzewa Kalis. Nie samą, sługę bardziej - odwróciła głowę by zerknąć na wojownika, który w odpowiedzi skinął głową. - Dzwonek podejrzewa też, że chodziło o spowolnienie drużyny. Zabicie byłoby szybsze, cichsze. Nie o śmierć chodziło. Nie o śmierć drużyny - poprawiła się. - Dzwonek dowie się więcej. Później.

Kotołak na poły skrzywił się, a na poły uśmiechnął. Jakby sam nie mógł się zdecydować.
- Spowolnić? Czyli chodziło o odebranie artefaktów Sontii przed nami... - mruknął demon.
- A Kallis to...? - dopytał.

- Chodziło - potwierdził Daske.
- Chodzi - poprawiła go Dzwonek, szczerząc ząbki do demona. - Zabawa wciąż trwa. Punkt dla nas. Daaaaleeeeko do wygranej.
Wojownik tylko lekko się uśmiechnął.
- Wrzód na dupie - odpowiedział Nichaelowi, nie wyjaśniając niczego.

- I głębokie bagno - dodał Nichael powtarzając zasłyszane zdanie.
- A dokładniej?

- A dokładniej to nie twoja sprawa - padła odpowiedź Daske.
- Kruk mógłby pomóc - Dzwonek stanęłam w obronie Nichaela. - Magia czasem się przydaje…

- Twoja - zwrócił jej uwagę, łagodząc ton głosu. - Nie potrzebujemy czarnego maga, Dzwonku.

- Daske uparty - zarzuciła mu, robiąc przy tym nieco gniewną minę. - Nichael dobry. Dobry, zły mag - dodała, łapiąc za ogon i przykładając końcówkę do brody.

- Widzisz? Dlatego ty jesteś tylko przydupasem i nikim więcej - wyszczerzył się bardzo złośliwie do ochroniarza Moonrii i przykucnął.

- To co z Kallis? - zapytał Dzwonka.

- Kallis to wiedźma - odpowiedziała, kryjąc uśmieszek za kokardką, która ozdabiała końcówkę ogona. - Nie jak Sena, inna. Razem z…

- Dzwonku… - zaczął ostrzegawczo Daske, jednak dziewczynka wyraźnie bawiła się w najlepsze.

- … Ganirem kradną artefakty - kontynuowała. - Potężne, należące do bogów. Dzwonek i Daske robią to samo, tylko inaczej. To robota - wyjaśniła, wyglądając na zadowoloną z tego buntu. W przeciwieństwie do jej opiekuna.

- W jakim sensie inaczej? I co to za robota? - zapytał przyłączając się do zabawy z Dzwonkiem z bardzo szerokim uśmiechem.

- Dzwonek i Daske kradną je zanim dotrą do Kallis - wyjaśniła, rzucając szybkie spojrzenie wojownikowi, który najwyraźniej uznał, że dalsze uciszanie małej nie ma sensu i stanął oparty o ścianę, czujnym wzrokiem obserwując demona. - Później znajdują lepsze miejsca dla nich. Kallis je znajduje, kradnie, my kradniemy, chowamy, ona znajduje - wymieniała, kręcąc przy tym palcem wskazującym, żeby dodatkowo pokazać o co jej chodzi. - Daske nazywa to robotą. Dzwonek też. Ktoś musi, to ważne. Bardzo, bardzo ważne - dodała poważnym głosem, który zamiast dodać jej powagi, tylko dodatkowo upodobnił ją do dziecka.

- Aha, zamknięte koło. Jedni zabierają drugim, a drudzy pierwszym i w międzyczasie napatoczy się trzeci, żeby stracić łeb i eksplodować - spojrzał na Sontię.

- Dlaczego to takie ważne? Oprócz tego, że ciężko by było takiego delikwenta zniszczyć, gdyby złapał wszystkie artefakty.

- Bogowie nie mogą powrócić - odpowiedziała, wciąż tym poważnym tonem. - Ich moc nie może zostać przejęta. Wyspa musi pozostać tam, gdzie jest. Bardzo ważne. Dzwonek musi przypilnować artefaktów. Tylko Dzwonek wie jak je znaleźć. Wie gdzie są. Kto je ma. Gdzie zmierza. Czego chce. Dzwonek czuje - zakończyła, dotykając palcem skroni.

- I za dużo mówi - sarknął Daske.

- A co by się stało, gdyby powrócili i gdyby wyspa jednak nie została tam, gdzie jest? - zapytał Nichael ignorując Daske.
Dzwonek wzięła głęboki wdech, po czym zaczęła recytować znaną piosenkę, która często pojawiała się w karczmach, na drogach czy w trakcie uczt.

Z niczego powstał świat i w nicość się obróci
Gdy bogowie uśpieni powrócą i stopy swe na ziemi postawią
I wybuchną góry i morza wtargną na lądy
I pochłonie ziemia tych co po niej chodzą
I pochłonie niebo tych co w jego przestworzach latają
Z czegoś zrobi się nicość i wszystko przepadnie


Zakończyła jednak na pierwszej zwrotce.
- Ziarno prawdy - wyjaśniła.

- Taaaa... I nurzanie się w miłości... Ohyda... Czyli bogowie przyjdą i rozniosą wszystko jak ktoś przejmie wszystkie artefakty?
Dzwonek pokręciła głową, sprawiając wrażenie nieco zawiedzionej.
- Bogowie nie stąpają po ziemi. Nie chodzi o samych bogów, a o moc. O śmiertelnego, który stanie się bogiem. On zniszczy wszystko, razem z sobą. Nie wolno do tego dopuścić. Dzwonek lubi świat. Dzwonek byłaby smutna gdyby zniknął.

- No dobrze, a komu w takim razie służy Sine? I kto stoi za zielonymi?

- Nie twój interes - odpowiedziała Aolin, wchodząc do komnaty i odbierając Dzwonkowi możliwość odpowiedzi. Demonica była wyraźnie zmęczona, a jej skrzydłom, i reszcie ciała na tą sprawę, przydałaby się pomoc którejś z kapłanek lub anioła.

- Wystarczy Dzwonku - poparł ją Daske, wyraźnie zadowolony z pojawienia się sojusznika. - Zdradziłaś dość sekretów jak na jeden dzień. Chodźmy zwiedzić zamek - zaproponował, wyciągając do małej dłoń, którą ta z ochotą przyjęła.

- Dzwonek chce jeszcze raz zobaczyć skrzydła - poinformowała wojownika, sprawiając przy tym wrażenie, jakby kompletnie zapomniała o istnieniu demona.

Czarny mag spojrzał podejrzliwie na Aolin.
- Oh, Smarku, właśnie sprawiłaś, że stało się to bardzo moją sprawa. Słucham bardzo uważnie - powiedział, zaś oczy zwęziły mu się. Amir siedzący pod ścianą z głową opartą o ścianę otworzył oczy patrząc z wyczekiwaniem na wejście.

- Posłuchaj sobie ciszy - warknęła na niego, odgarniając włosy z twarzy. Nichael mógł spokojnie dostrzec wyraźną zmianę w demonicy. O ile wcześniej, nawet gdy używała krwawej magii, nie czuł w tym złej aury, tak teraz takowa zdawała się niemalże promieniować z dziewczyny. Otaczała ją niczym płaszcz, buzując i rwąc się do tego by zostać użytą. I było jej dużo.
Dzwonek z Daske także to zauważyli, a mina wojownika wyraźnie wskazywała na to, że to co stało się z jego obecną sojuszniczką, nie bardzo mu odpowiada. Przyciągnął małą nieco bliżej.

- Chodźmy więc - rzucił do niej, patrząc jednak na Aolin, i ruszył w głąb korytarza.

- Nie ma jej ze mną, Amirze - rzuciła w międzyczasie demonica, przenosząc spojrzenie na kotołaka. - Jest na “Wiedźmie”. Sena się nią zajmie.

- To ja jestem tutaj tym złym - zagrzmiał demon przestawiając inhibitor na Aolin, zaś katalizator na siebie.

Otaczająca demonicę aura zła, zareagowała niczym obronna tarcza, odcinając mu dostęp do mocy, którą obecnie władała. Dziewczyna spojrzała na niego gniewnie, po czym wzięła głębszy wdech, łagodząc rozszalałe wichry mocy, które wyraźnie miały ochotę odpowiedzieć atakiem na atak.

- Nie mam zamiaru tego negować - odpowiedziała, powoli cedząc słowa. - To jednak była twoja pieprzona decyzja. Wchłoń magię z artefaktów, przekaż mi ją - wypomniała mu jego własne polecenia, krzywiąc się przy tym. - Cholerny idiota… Tobie się naprawdę wydawało, że wszystko pójdzie gładko? Że nie będzie skutków ubocznych? Czarna magia to twoja działka! TWOJA!

Ostatnie słowo było krzykiem, który jednak nie zabrzmiał jak jej głos, a coś innego, zimnego. Nagły wybuch mocy uderzył w ścianę, tworząc w niej nowe wyjście. Na szczęście, czy może kierowany resztkami kontroli, jaką udało się zebrać Aolin, cios wycelowany był z dala od Amira i samego Nichaela.

- Nu nie zdążyła zniszczyć resztek - wyjaśniła, ponownie swoim i brzmiącym na wykończony, głosem. - Po ataku, który musiałyśmy odeprzeć… Później ten idiota dający się zabić… Nie możesz tego przejąć…

Mówiła z przerwami, starając się jednocześnie kontrolować to coś, co w niej tkwiło. Było jednak dość jasnym, że gdy straci tą kontrolę, skutki będą wyjątkowo paskudne i to nie tylko dla otoczenia, ale też samej demonicy.
- Nie możesz, nie możesz! - przedrzeźnił ją Nichael.

- Mówiłem: wszystko! - wrzasnął na demonicę, zaś kotołak skryty pod zasłoną niewidzialności dźwignął się na nogi i ruszył w jej stronę chcąc ją zajść od tyłu.

- Przekazałam ci wszystko co mogłam! - Odwrzasnęła, rozkładając nagle skrzydła, których ostre, rogowe końcówki wycelowały w demona, jednak cofnięcie się do tyłu oszczędziło mu posmakowania gniewu Aolin. - Tam był Kare-Nus! Wchłonęłam jego magię… Wchłonęłam wszystko… Numi nie zdążyła mnie ostrzec… Amir… - Rozejrzała się po pomieszczeniu i zmarszczyła brwi. - Muszę dostarczyć Amira. Nu będzie mogła zająć się resztą. Jeszcze nie czas na śmierć. Za wcześnie… Za wcześnie - pokręciła głową, unosząc dłonie i przykładając je do skroni. Moc wokół niej zadrżała i jakby zgęstniała, stając się w pełni widocznym cieniem, który unosił się za jej plecami i obejmował opiekuńczo całą sylwetkę. Nie był to jednak dobry cień, o nie…

- Nie! - warknęła demonica, podnosząc nagle głowę i spoglądając na Nichaela czarnymi oczami, pozbawionymi białek. - Przestań go drażnić, Nichaelu!

Ten roześmiał się. Był specjalistą od drażnienia.
- Mówiłem też, żebyście zabrały te przedmioty. Wzięłyście? - zapytał demon.

- W sali tronowej… Zostały w sali - odpowiedziała, oddychając ciężko. Wyraźnie utrzymanie kontroli było dla niej męczące. Zjawa zaś zdawała się rosnąć w siłę proporcjonalnie do zmęczenia demonicy. Aolin zaczęła się powoli cofać, kręcąc głową. - On chce dokończyć przemiany… Muszę wrócić do Nu… Tylko ona może to zni… - Urwała w pół słowa, zatrzymując się i prostując dumnie. Na jej ustach pojawił się półuśmieszek.

- To byłaby wielka szkoda, niszczyć coś tak doskonałego, nie sądzisz Nichaelu? - Zapytała swobodnym, nieco kpiącym głosem, który co prawda brzmiał jak głos demonicy, jednak miał nieco inny tembr. Głębszy, nieco zmysłowy i pozbawiony delikatnych nut, które brzmiały nawet wtedy gdy Aolin była wściekła.

- E tam, doskonałego - machnął ręką demon.

- Kto wie, może bardziej mi się spodobasz - uśmiechnął się paskudnie.

~ Przydaj się na coś. Równocześnie - warknął Amir i rękojeścią uderzył, by pozbawić dziewczynę przytomności.

Ruch ten jednak został wstrzymany. Kotołak poczuł jak zimna dłoń zaciska się na jego nadgarstku. Kolejna dłoń ścisnęła szyję.

- Nieładnie - mruknęła demonica, nie odwracając się nawet, wciąż spoglądając na Nichaela. - Tak od tyłu, bez pytania? Cóż, za brutalne metody - uśmiech na jej twarzy pogłębił się, jednak grymas ten nie miał w sobie nic ładnego. Ciało Amira zostało rzucone na środek sali, lądując na resztkach nekromantki. Plusem było to, że wciąż żył. Minusem był ból, który uderzył w niego z miejsc, które dotknęły posadzki. Był jednak mniejszy niż kotołak mógłby się spodziewać. Także sam fakt przeżycia takiego ataku mógł dziwić. Przynajmniej do chwili, w której nie ujrzał stojącej między nim, a demonami, duszy.

Aolin zaś pogroziła palcem Nichaelowi i odwróciwszy się do niego plecami, odeszła tym samym korytarzem, którym przyszła. Obaj mogli jeszcze usłyszeć jej śmiech. Wesoły, pełen pogardy i tak przepełniony złem, że nawet demon poczuł jak zimny pot spływa mu wzdłuż kręgosłupa.
~ Mój panie - cichy głos duszy rozbrzmiał w umyśle Amira. ~ Czy mam ją zabić?

~ Nie - odparł krótko.

Nichael zaś nie czekał, aż Aolin zniknie mu z oczu. Podążając za nią wycelował swą moc w jej umysł, korzystając z połączenia, jakie było skutkiem kary, którą wymierzyła im Riv. Czy to z powodu mocy tej więzi, jego własnej czy chęci Aolin by uzyskać pomoc w walce, czyn ten zwieńczony został sukcesem.


Miejsce, w którym się znalazł, bez wątpienia nie było miejscem dobrym. Aura, taka sama jak ta, która otaczała demonicę, wibrowała tu i snuła się niczym trująca mgła. Ślady spaczenia, wyjątkowo wyraźne i sprawiające wrażenie niemalże żywych, widoczne były wszędzie tam, gdzie spoczęły oczy Nichaela. Tak, dla której tu przybył, znajdowała się na podwyższeniu. Nie wyglądała jednak jak Aolin, którą znał. Była to mała dziewczynka o długich, szkarłatnych włosach. Ubrana była w białą suknię, sięgającą poniżej kostek. Nadgarstki skuwały kajdany, od których odchodziły łańcuchy, przytwierdzone do czaszek znajdujących się po obu stronach podwyższenia. Mała nie patrzyła na demona, jej oczy były zamknięte, a twarz skupiona, nosząca ślady krwawych łez. Jej postawa wyrażała upór i wolę walki, z każdą jednak chwilą jej postać zdawała się maleć, zanikać.

Podszedł spokojnie do miejsca, w którym się znajdowała i nie ingerując przyjrzał się łańcuchom oraz czaszkom.

Czaszki z pewnością nie należały do ludzi, ani żadnych ze znanych mu raz inteligentnych. Nie był również w stanie określić na karkach jakich zwierząt znajdowały się głowy, których pozostałościami były. Może smoki? Z pewnością bestie te były ogromne. Same łańcuchy były zwojami czarnej magii wszystkich, znanych mu rodzajów. Nie tyle stal więziła dziewczynkę, co moc. Jej nici wnikały w ciało dziecka przez kajdany, które otaczały nadgarstki. Nichael mógł je dostrzec przez delikatną skórę, jak wplatają się w jej ciało i suną wyżej, by wniknąć także do głowy.

- Co tu robisz? - Odezwała się, nie otwierając oczu. Był to słaby głos, po dziecięcemu podszyty słodyczą, jednak nie pozbawiony nalotu dorosłości, który w tym wypadku przeobraził się w nuty cynizmu.

- Zamknij się - mruknął przyglądając się w zamyśleniu, po czym zaczął rysować heksagram wewnętrznie do zablokowania czarnej magii w środku, gwiazdę magów jako jej inhibitor, a własny katalizator. Po chwili narysował jeszcze oktagram wewnętrznie.

- No dobra, to robimy.
Mała ograniczyła się do skinięcia głową. Nie otwierała oczu, stale skupiając się na toczeniu swej wojny.
Gdy magia sigilli została aktywowana, z jej ust wyrwał się krzyk bólu, który urwał się wraz z chwilą, w której jej postać znikła. Czarna magia została w miejscu, jednak jej moc opierała się gwieździe magów.

- Nie możesz jej przejąć - ponownie usłyszał dziecięcy głos. Pozbawiona łańcuchów Aolin szła powoli w jego stronę, rosnąc z każdym krokiem. - To Kare-Nus - wyjaśniła, ruchem rąk wskazując na otoczenie, w którym się znajdowali. - To klątwa najwyższego stopnia. Tylko boska moc może ją zniszczyć. Nawet gdybyś mnie zabił, ona trwałaby nadal, wracając do sztyletu, silniejsza o kolejną moc, którą pochłonęła.

- Nooo, to trzeba ją tam z powrotem zamknąć. Możemy już iść? Zmień sobie wystrój. Masz tu obrzydliwie słodko - mlasnął z niesmakiem.

- Pytałeś o Kallis - zwróciła mu uwagę, podchodząc bliżej. - To jej sala ofiarna. Królestwo Orat’a, Dłoni Margh, właściciela Kare-Nus. Nie mogę opuścić tego miejsca. Jeżeli to zrobię klątwa wygra. Dzięki twojej pomocy mam dodatkowy czas by dotrzeć do Numiny. I tak wytrzymałam długo. Bardzo długo… - Dotknęła piersi i uśmiechnęła się. - Masz silną iskrę życia. Jesteś pewien, że nie wolałbyś tej nowej mnie? Ta cała potęga po twojej stronie. Jestem pewna, że jej by się to podobało…

- Oj zamknij się. Pogadamy później. Idziemy - warknął Nichael.

- Nie mogę - powtórzyła, zbliżając się do sigilli. - Tu jestem w stanie z nią walczyć, a ona nie może mnie od razu zniszczyć. Jeżeli opuszczę to miejsce - wzruszyła ramionami. - Wracaj Nichaelu zanim uwięzi też ciebie. Nie żebym nie lubiła twojego towarzystwa, ale… - Niedopowiedzenie było wielce sugestywne.

- Ale ja cię nie lubię - warknął, choć to, co robił świadczyło o czymś przeciwnym.

- To idę zawlec cię na "Wiedźmę" - dodał.


*****

Statek stał zakotwiczony niedaleko plaży, na której ich wysadzono. Sena zdawała się czekać na ich przybycie, bowiem ledwie dotknęli pokładu, pojawiła się przy nich i poprowadziła całą trójkę do własnej kajuty, która od jakiegoś czasu stanowiła sypialnię Amira i Numiny. Ta ostatnia, gdy przekroczyli próg, leżała na koi, wyglądając bardziej na martwą niż żywą.

- Masz gości - poinformowała ją Wiedźma, przystając nieco z boku, by zrobić miejsce demonom i kotołakowi.

Oczy psołaczki otwarły się niechętnie, a z ust wyrwał jęk, gdy próbowała się podnieść. Zaraz jednak zamarł, gdy dostrzegła kim owi goście byli.
- Amir - wyszeptała głosem, który wyrażał zarówno niedowierzanie jak i powoli się rodzącą radość.

Kotołak dopadł do Numiny i wtulił twarz w jej włosy.
- Kocham cię, Numi - wymruczał do jej ucha, zaś demon stanął przy Wiedźmie. Oparł o ścianę plecy i stopę.

- Przydałaby się jej maleńka pomoc - wskazał kciukiem na Aolin.
Numina nie zwracała uwagi na nic poza wtulonym w jej włosy mężczyzną.

- Żyjesz - wyszeptała, wciąż z wyraźnym niedowierzaniem.

- Jeszcze chwilę wytrzyma - odpowiedziała Nichaelowi, Sena. - Dobrze jej wychodzi walka. Aczkolwiek sprowadzanie jej na statek nie było mądrym pomysłem.

- Ja tu jestem - syknęła demonica, wyraźnie zła, że mówi się o niej bez uwzględnienia jej samej.

- Cicho, Smarku. Lepszym było zostawienie jej tam? - skrzywił się demon.

- Niekoniecznie lepszym - odparła Wiedźma. - Zdecydowanie jednak bezpieczniejszym dla niej. Mam pewien problem przed wstrzymaniem się od zabicia jej. Moc klątwy wzrosła znacznie. Jeżeli straci panowanie, zginiecie oboje - poinformowała go spokojnie, przyglądając się demonicy, niczym ciekawemu okazowi. - Muszę jednak przyznać, że Kare-Nus pięknie się rozwinęła, od naszego ostatniego spotkania.

- Dobra, dobra. Lepiej powiedz jak ją wtłoczyć ponownie wtłoczyć do sztyletu.

- Zabij ją - wskazała Lin.

- I siebie przy okazji? Dzięki. Nie skorzystam. Inne opcje?

- Nie ma innych opcji - odparła spokojnie, nie reagując na gniewne prychnięcie Aolin. - Czar będzie w stanie zablokować najbardziej destrukcyjne dla Lin skutki, jednak samej klątwy nie zniszczy. Gdyby to zrobiła, efekt byłby taki sam jak przy sposobie na wtłoczenie jej do sztyletu. Śmierć.

- A gdyby zmienić nosiciela?

- A na kogóż chciałbyś zrzucić taką klątwę, Nichaelu? - Zapytała, nieco rozbawiona. - Nie wspominając nawet o tym, że to i tak nie ma sensu. Za parę dni i tak zginiecie oboje.

Sena przez chwilę milczała.
- Więź, która was łączy jest bardzo silna. To by nawet mogło się udać, jednak ja nie przeprowadzę takiego przeniesienia. Moja moc by was zniszczyła. Wskażę wam jednak kogoś, kto być może będzie w stanie pomóc. Powiedz mi jednak dlaczego chcesz to zrobić?

Skryte za zasłoną, niewidzące oczy skierowały się w jego stronę. Podobnie jak szkarłatne spojrzenie Aolin. Obie czekały na jego odpowiedź.
- Bo zawsze zastanawiałem się jak to jest mieć kobietę w sobie - warknął nieprzyjaźnie, po czym dodał:
- To chyba oczywiste. I tak zginę, i tak. Więc zamiast mnie niech ta mała kretynka pomaga wielkiemu kretynowi.

- Oboje zginiecie - powtórzyła Sena. - Przeplatanie więzów klątwy nie ma więc sensu. To co zrobi Czar, wystarczy do chwili, w której jej magia - wskazała na Aolin - was zabije. Powiedziałam ci, żebyś zadbał o tą sprawę, nie posłuchałeś.

Przez kajutę przemknął zimny wiatr, wyraźnie niosący ze sobą posmak czarnej magii. Demonica sprawiała wrażenie, jakby miała wielką ochotę zamordować niewidomą.

- Dlaczego musisz się wtrącać w nie swoje sprawy - warknęła do niej, zaciskając przy tym pięści.

- Czar - Wiedźma zignorowała ów wybuch i zwróciła się do psołaczki, która wciąż zdawała się upewniać, czy aby to co widzi jest prawdą.

- Oczywiście, moja wina - powiedział zirytowany demon, po czym podszedł do Amira i uścisnął mu dłoń.

~ Dobra, kolego. Czas na mnie. I nie pakuj się w nic, tylko siedź sobie z nią w tym swoim domku, bo beze mnie nawet szczanie jest dla ciebie śmiertelnie groźne - powiedział i klepnął drugą ręką kotołaka w ramię.

~ Nie jestem twoim kolegą - uśmiechnął się blado Amir, po czym spojrzał żałośnie na Numinę.

- Dziewczyny, czas na nas - roześmiał się głucho Nichael.

- Smarku, idziemy pozwiedzać moją wyspę. Kare-nus, masz chujowe imię. Trzeba ci wymyślić nowe. Zobaczy się w drodze.

- Poczekaj - wstrzymała go Nu, która korzystając z bliskości Amira, podniosła się nieco bardziej. - Nie możecie odejść gdy jest w takim stanie.
Co powiedziawszy przymknęła oczy i skierowała wnętrze dłoni na Aolin.


Demonica warknęła coś niezrozumiałego do Nichaela, jednak zaraz jej twarz przeszył skurcz bólu, a z ust wyrwał się jęk. Także i psołaczka zbladła, jednak nie wyglądało na to, by zamierzała się poddać. Jej zaparcie zaowocowało mocniejszym zaciśnięciem palców drugiej dłoni, na ręce Amira.
W takiej pozie trwała przez dłuższy czas. Sena obserwowała to jedną, to znów drugą, jednak dość szybko jej uwaga powróciła do Nichaela.

- Twojej wyspy? - Zapytała z uśmiechem.

- Tak, niniejszym ogłaszam, że jest to moja wyspa na kilka dni - odparł i skinął głową Numinie.

- Wiedziałem, że mogę być z kobietą do jej śmierci, ale do swojej? - rzekł Aolin, po czym skierował się do wyjścia.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172