Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-12-2017, 12:01   #1
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
[Śródziemie] Zielona Księga Marchii Wschodniej



Urząd pocztowy Nad Wodą nie był wielki. Ledwo dwóch listonoszy, którzy zwykli byli wyciągać listy ze skrzynki dwa razy dziennie. Rano i późnym popołudniem. Akurat dyżur miał Sam Tunnelly, który ze skrzynki wysypał na stół stos listów i kart pocztowych, by je posegregować. Myliłby się bowiem ten, który by sądził, że hobbici rzadko piszą. Co prawda nie wszyscy posiadają tę umiejętność, ale ci którzy potrafią piszą często i namiętnie.

Jednakże tego ranka wśród stosu zwyczajnych wiadomości oczy Sama wypatrzyły od razu plik kopert przewiązanych czerwoną wstążką. Kopert było pięć i choć zaadresowane były do różnych osób, to nadawca był ten sam Isengar Tuk. Odbiorcami zaś: Myrtle Bracegirdle, Doderic Bolger, Hildibrand Grubb, Madoc Hornblower i Willibald Goodbody.

Papier pachniał delikatnie lawendą, był to drogi ręcznie czerpany papier, a litery były wypisane złotym atramentem. Każda koperta zaś miał starannie przyklejony znaczek.

Gdyby Sam otworzył jedną z kopert, czego oczywiście nie zrobił. Znalazłby w środku kartkę z wypisanym ozdobnymi, złotymi literami tekstem następującej treści:


Z okazji swych dziewięćdziesiątych i pierwszych urodzin Pan Isengar Tuk ma zaszczyt zaprosić (tu znajdowałoby się imię i nazwisko gościa) na przyjęcie urodzinowe, które odbędzie się w niedzielę dnia 9 września 1300 r. od godziny 17.30 w posiadłości jubiltata przy ul. Stokrotkowej 3, Nad Wodą, Shire, Zachodnia Ćwiartka.


Szacowność listów, a także sława jaką w okolicy cieszył się Pan Isengar Tuk sprawiły, że listonosz postanowił w pierwszej kolejności zająć się tymi przesyłkami.

Bowiem bez wątpliwości wiekowy już bądź co bądź Pan Isengar cieszył się, no jeśli nie w całym Shire, to na pewno w okolicy Kamienia Trzech Ćwiartek niejaką sławą.

Już od najmłodszych lat Isengar należał do osób, które nazywano „niespokojnym duchem”. Miast statecznie zajmować się jakimś uczciwym rzemiosłem, czy uprawą roli, on korzystając z niemałego majątku, jaki pozostawał w jego dyspozycji prowadził próżniaczy tryb życia. Marnując czas na wędrówki po całym Shire. Jak kraj długi i szeroki.

Na szczęście ktoś podpowiedział mu swego czasu, by zrobił użytek ze swojej pasji i niemałego talentu plastycznego i choć zaczął rysować mapy. Pomysł ten spodobał się młodemu Isengarowi i odtąd można było go spotkać na polach, jak z dziwacznym urządzeniem przypominającym wielgaśny cyrkiel, którym coś tam sobie mierzył.

Tak zatem bardziej stateczni hobbici, gdy Isengar był młody mówili o nim postrzeleniec, gdy wszedł w wiek dojrzały mówiono o nim oryginał, zaś na starość zgodnie okrzyknięto go dziwakiem.

Nawet fakt, iż założył rodzinę i doczekał się licznego potomstwa niewiele wpłynął na jego upodobania. Nic a nic się nie ustatkował i przyjmował pod swoim dachem przeróżnych gości i to bynajmniej nie hobbitów. Odwiedzały go i krasnoludy, i Duzi Ludzie.

Z każdym chętnie rozmawiał i łasy był na wiadomości z daleka. Powiadano nawet, że jest w komitywie z elfami, że był aż za Wieżowymi Wzgórzami i że widział morze.

Ile było w tym prawdy wiedział tylko sam Isengar. Fakt jednak, że jego … obyczaje niepokoiły hobbitów. Szczególnie ostatnio, gdy po śmierci żony postanowił wyprowadzić się z Wielkich Smajalów i zakupił niewielką, ale luksusową posiadłość.




Isengar zawsze cieszył się dobrym zdrowiem, jednak ostatnio zaczął niedomagać. Mieszkał zatem ze swoją ulubioną prawnuczką Madelgardą Tuk, na którą wszyscy wołali Maddie.

Maddie była młoda i bardzo ładna. Większość odwiedzających starego Isengara stanowiła, co nie dziwi, grupa okolicznych młodych, niezamężnych hobbitów.

Jednak wracając, do owych niepokojących obyczajów. Otóż jak już było wspomniane Isengar cieszył się dobrym zdrowiem, co jak sam określał zawdzięczał „zbilansowanej diecie”, która polegał na tym, że się nie obżerał, co samo w sobie dla sąsiadów było wstrząsające, oraz ćwiczeniom fizycznym.
Otóż Isengar zwykł był trzy razy dziennie na trawniku przed swoim domem wykonywać różne dziwaczne skłony, przysiady, przeciągania, a przy tym sapał rytmicznie. Nieraz przechodzący sąsiedzi widzieli go jak w samych tylko krótkich spodniach staruszek wręcz wypina się w ich stronę, co oczywiście nie mogło się podobać, albo jak siedzi bez ruchu ze skrzyżowanymi nogami zupełnie nic nie robiąc, jakby spał.

Co gorsze owym bzikiem zaraził Maddie, która wykonywała razem z nim owe dziwaczne figury. Ubrana ku zgorszeniu sąsiadek w obcisłe spodnie sięgające ledwie do kolan i krótką nie zasłaniającą brzucha koszulkę. Zgroza.

Dziwnym trafem w porze ćwiczeń w pobliżu posiadłości starego Tuka zawsze ktoś się kręcił, a to listonosz, a to okoliczni farmerzy, a to inni mężczyźni czasami pochodzący z dalszych okolic, niż Nad Wodą.
Nie przestali pojawiać się nawet wtedy, gdy w końcu speszona Maddie poprosiła pradziadka, by przenieśli się z ćwiczeniami do ogrodu za domem. By w końcu mieć więcej prywatności.

Owe gorszące sąsiadów zajęcie przywlókł do Shire nie kto inny, tylko cudzoziemiec, a właściwie „Cudzoziemiec”. Bo nikt inaczej nie nazywał owego Dużego Człowieka z plemienia czarodziejów, który od wielu lat odwiedzał Isengara i był z nim w wielkiej komitywie. Cudzoziemiec zjawiał się kiedy chciał i znikał kiedy mu się podobało. Bywało, iż nie widziano go w Shire całymi latami, a kiedy indziej bywało, że pałętał się co kilka miesięcy.

Okoliczni hobbici nie mieli wątpliwości, że to on nauczył Isengara tych dziwactw i wmówił mu, że nadmiar jedzenia szkodzi. Zdecydowanie Pan Tuk zrobiłby lepiej, gdyby nie słuchał tego człowieka, który jeszcze gotów był sprowadzić na złą drogę biedną Maddie.

Jednakże Isengar miał w nosie dobre rady sąsiadów i jak głosiła wieść gminna zaprosił Cudzoziemca na swoje małe przyjęcie urodzinowe. Pomijając licznych krewnych Tuków. Ku ich szczeremu oburzeniu. Cóż … Isengar zawsze był oryginałem i dziwakiem.

Dzień urodzin zatem zbliżał się, a zaproszonym gościom pozostawało coraz mniej czasu na wybór prezentu dla szanownego jubilata. No bo przecież nie wypadało przyjść z pustymi rękoma.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 07-12-2017, 09:29   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Madoc pełnym zaskoczenia wzrokiem wpatrywał się w otrzymane zaproszenie. Prawdę mówiąc nie wierzył swoim oczom... dopóki Adamanta, najmłodsza siostra, nie wyrwała mu kartki z ręki.
- Nie do wiary... Słuchajcie! - rozdarła się na całe gardło. - Madoc dostał zaproszenie na urodziny. Do pana Isengara Tuka.

Dyskusji, jaka rozgorzała parę chwil później, a której tematem były powody (nikomu nie znane) otrzymania zaproszenia, tudzież plusy i minusy przyjęcia wspomnianego zaproszenia, Madoc był głównie słuchaczem. A gdy rozmowy z tego, co powinien włożyć i jaki wręczyć prezent przeniosły się na osobę zapraszającego, Madoc zgarnął zaproszenie (by go obmacujący i czytający przypadkiem nie zniszczyli), wymknął się po cichu z rodzinnego kółeczka i zaszył się w swoim pokoju, gdzie, dla pewności, raz jeszcze przestudiował treść pisma.

Dla niego powód zaproszenia był również nieznany.
Owszem - Isengar Tuk był jakąś rodziną, i to bliższą niż tak zwana dziesiąta woda po kisielu. Znacznie bliższą.
Owszem - spotkał kilka razy pana Isengara i zamienił z nim kilka słów, na przykład wówczas, gdy przywoził mu towary, fajkowe ziele na przykład.
Nie da się ukryć - przyjemne to były rozmowy, choć niezbyt długie. A raz go nawet pan Isengar na herbatę zaprosił i ciastka, które Maddie upiekła i podała.
Wymienili kilka słów o Shire, o tym, jak się zmieniło przez lata i wrażenia porównali, lecz na tym koniec. Wielu innych tak robiło... no i zapewne wielu innych zaproszenia dostało.
Nie było domniemywać, że spotkał go jakiś niebywały zaszczyt.

Shire było duże, ale równocześnie dziwnie małe. Wieści o tym, ilu krewnych Isengara nie otrzymało zaproszenia na urodziny rozeszły się po całym kraju z szybkością błyskawicy, a liczba tych, co się na Isengara Tuka obrazili, rosła z godziny na godzinę.
Tym ostatnim Madoc się nie przejął, ale to, że znalazł się w gronie wybrańców zobowiązywało go do wybrania jakiegoś specjalnego prezentu, a nie czegoś z domowego zbioru "mathom". W końcu zdecydował się na pokaźnych rozmiarów woreczek pełen najlepszej jakości Old Toby'ego.

9 września wyrzucono go z łóżka wcześnie rano. I dopilnowano, by się odział odpowiednio, jak przystało na prawie-że-dorosłego hobbita, by nie wyglądał na włóczęgę, przynoszącego wstyd rodzinie Hornblowerów.
A w drogę też wyruszył odpowiednio wcześnie, by przypadkiem nie spóźnić się na przyjęcie.
Nawet, na wszelki wypadek, Sigismond zaoferował swe usługi i przyszykował wóz, by Madoc nie zakurzył odświętnego ubrania. A może miał nadzieję, że gdy się pojawi, Isengar zaprosi i jego? Madoc nie wnikał w motywy, jakie kierowały starszym bratem i podwózki skorzystał.

Tuż przed godziną podaną w zaproszeniu przed norką Isengara pojawił się wysoki (jak na hobbita) młodzieniec, ubrany w jasną koszulę, jasnozielone spodnie, żółtą kamizelkę i jasnobrązową marynarkę.
Zastukał do drzwi.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-12-2017, 02:01   #3
 
Kris Kelvin's Avatar
 
Reputacja: 1 Kris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie coś
Z okazji swych dziewięćdziesiątych i pierwszych urodzin Pan Isengar Tuk ma zaszczyt zaprosić Doderica Bolgera, syna Hildifonsa, na przyjęcie urodzinowe, które odbędzie się w niedzielę dnia 9 września 1300 r. od godziny 17.30 w posiadłości jubilata przy ul. Stokrotkowej 3, Nad Wodą, Shire, Zachodnia Ćwiartka.

Doderic przez długi czas stał, wpatrując się w zaproszenie, ze zdziwioną miną. O co mogło chodzić? Dlaczego on? Starego Isengara nie widział od lat, odkąd ojciec zakazał mu widywać się z tym, jak zwykł go określać, „ spróchniałym wariatem”. Przypomniały mu się liczne przechadzki po Shire w towarzystwie starego Tuka, jego opowieści o świecie rozciągającym się poza granicami rodzinnego kraju, o morzu, górach, lasach, wielkich Ludziach, krasnoludach i elfach. Na wspomnienie isengarowej prawnuczki Maddie poczerwieniał, gdyż za hobbicątka podkochiwał się w niej, choć nigdy się z tym nie zdradził. Potem jednak nadszedł czas, który tata Doderica nazywał „zdrowym rozsądkiem, jak na hobbita z porządnej rodziny przystało!”, sam Dod nie posiadał jednak odpowiedniego określenia na ten stan, ot wraz ze zbliżaniem się ku dorosłości, do wieku 33 lat coraz bardziej zaczęła go pochłaniać praca w rodzinnej firmie, dni wypełniało spisywanie umów, odbiór towarów i wreszcie sam handel miskami i talerzami, natomiast włóczęgi, czytanie i poematy okryła mgła zapomnianego dzieciństwa. Obraz rozwścieczonego, wymachującego mu przed twarzą miską tatka stanął mu przed oczami: „To jest twój świat! Pamiętaj o tym!” – usłyszał, gdy powrócił z ostatniego (jak się potem okazało) spaceru z Isengarem.

- Nie może być! Znowu ten zbzikowany staruszek! Czego on od ciebie, po tylu latach, znowu chce?! – usłyszał za plecami wzburzony głos pana Hildifonsa Bolgera. Doderic aż podskoczył.
- Nie mam bladego pojęcia, nie widziałem go długi lata. Czemu nagle miałby sobie o mnie przypominać? Dziwnie to jakieś…-odrzekł.
MIMOOOOOSA! – ryknął na cały dom Pan Hildifons.

Naraz w pokoju zjawiła się matka Doderica, a za nią weszli Filibert (brat), Hilda (siostra) i Odo (szwagier). Po przedstawieniu sprawy przez Pana Hildifonsa naradzali się długo. Myśleli nad celem tego zaproszenia, analizowali (jak to rodzina przedsiębiorców) ewentualne korzyści płynące z niego. W pewnym momencie pan Bolger postanowił, że pójdzie zamiast Doderica i wybada sprawę. Pani Bolger zaczęła krzyczeć, że jeśli on, to i ona. Filibert stwierdził, że również chętnie odwiedziłby Zachodnią Ćwiartkę. Hilda i Odo krzyknęli, że skoro idą wszyscy, to oni nie mogą być gorsi. Doderic zaczął się obawiać, że jako jedyny zostanie w domu. W końcu głowa rodziny Bolgerów pogładziła się po sumiastym wąsie i zadecydowała, że skoro zaproszenie adresowane jest do jego młodszego syna, to musi pojechać on. Ale tak, by staremu dziwakowi gały wyszły z orbit i by zobaczył jakim statecznym i rozsądnym Hobbitem stał się Doderic! Postanowiono, że na prezent weźmie ekskluzywny wazon z ostatniej dostawy, pojedzie natomiast na grzbiecie najlepszego kucyka ze stajni pana Bolgera („A co! Niech staruch wie, że Bolgerowie w niczym od Tuków nie są gorsi! Ba! Nawet lepsi!”).

Rankiem, dnia dziewiątego września Doderic szykował się do wyjazdu. Ubrał gustowną białą koszulę z jedwabiu, jasnobrązowy kubrak i spodnie tego samego koloru. W mankietach koszuli pobłyskiwały srebrne spinki pana Hildifonsa („No takich to na pewno nigdy dziadyga nie widział! Tylko uważaj, żeby nikt ci ich nie podwędził, drugich takich nie kupimy nigdzie!”). Postanowił, że nie będzie długo na urodzinach. Wręczy prezent (pani Bolgerowa szczelnie otuliła wazon kilkoma warstwami papieru), wymieni kilka grzecznościowych zdań z Isengarem i wróci do domu. W myślach przygotowywał jak przedstawi się dawnemu znajomemu i jego prawnuczce: „Witam, Doderic Bolger, współudziałowiec w firmie <<Bolger, Bolgerowa, synowie, córka i zięć”. Kłaniam się Państwu”. Tak, to na pewno zrobi wrażenie na pannie Maddie… Skoro i tak zamierzał wyjść wcześnie, postanowił, że w drodze powrotnej zawiezie do podpisu umowę panu Billowi Brownowi na dwie skrzynie pięknych ozdobnych misek. Włożył dokumenty za pazuchę. Osiodłał Kłapkę, najpiękniejszego kucyka w całym Bystrym Brodzie i wyruszył w drogę.

Jadąc przez Żabią Łąkę rozmyślał o dawnych wędrówkach po Shire. Zaraz jednak tory jego myśli powędrowały z powrotem ku firmie, naczyniom i umowom. Gdyby była to opowieść, istota dumnie nazywana „wszechwiedzącym narratorem” powiedziałaby, że odzywało się w nim bardzo dalekie echo kropli krwi Brandybucków, usilnie walczące z całym morzem krwi Bolgerów. Wtem usłyszał głos, który zjeżył mu włosy na stopach:

- Dodericku! Dodziu! Dodziuńku! Ależ niespodzianka! –rozbrzmiał głos słodki niczym szklanka tranu.

Była to panna Pansy Hogg. Trzeba bowiem wiedzieć, że wydoroślenie Doderica zbiegło się w czasie z nową znajomością pana Hildifonsa. Otóż poznał on pana Posco Hogga, właściciela firmy „Hogg&Burrows”, która zajmowała się sprzedażą łyżek i widelcy. Na wydaniu Pan Hogg miał córkę. Oczyma wyobrażni Pan Bolger widział już naczyniowe imperium, które powstałoby wskutek ślubu jego syna z panną Hogg. Cała rodzina cieszyła się już na myśl o związku, jedynym nie do końca przekonanym był sam Doderic. Panna Pansy była brzydka jak humor babci Proudfootowej, gdy Hobbit spóźniał się na podwieczorek i bystra niczym woda na Moczarach. Doderic wciąż nie wiedział jak ma zakomunikować rodzinie, że nie zgadza się na ten związek, tymczasem do zaręczyn pozostał ledwie tydzień. Pan Hildifons zamówił już najlepsze wino z Północnej Ćwiartki i najlepsze fajkowe ziele z Południowej Ćwiartki.

- Nie wiedziałam, że przyjedziesz! Chciałeś mi zrobić niespodziankę? – zaszczebiotała Pansy.
- Nie, wcale! Nigdy w życiu! To znaczy, tak! Właśnie tak, chciałem! – wyjąkał Hobbit.
- Czy to prezent dla mnie? – wskazała na trzymane przez Doderica zawiniątko.
- E, a gdzie tam! To znaczy…tak, to dla ciebie, oczywiście! – wydusił wciąż zszokowany i zakłopotany wręczając jej wazon. Jeśli powiedziałby dokąd jedzie, panna Hogg niechybnie upierałaby się by pojechać razem z nim… Nagle przyszedł mu do głowy desperacki pomysł.

- Wilki! Wilki atakują! – wykrzyczał ile sił w płucach, Pansy odwróciła się przerażona.

Popędził kucyka przed siebie, nie słysząc co wykrzykuje jego przyszła narzeczona. Gdy dojechał na skraj Żabiej Łąki uświadomił sobie, że nie ma prezentu. Rozejrzał się, lecz nigdzie nie dostrzegał sklepu czy straganu. Uliczki wiały pustką. W końcu napotkał dwójkę małych hobbitów bawiących się niepodal latawcem. Latawiec! No cóż, lepiej było przyjść z latawcem niż z pustymi rękami.

- Chłopcy, może dobijemy interesu? Ile za ten latawiec?
Hobbitki spojrzeli na siebie porozumiewawczo i konspiracyjne skinęli na Doderica by podszedł. Zsiadł z Kłapki i zapytał:
- No to jak?
- A ile pan da?
- Hmm…mam trochę cukierków – rzekł grzebiąc w kieszeni.
- Pff! Dobre sobie! Nie rozmawia pan z patałachami! – parsknął trochę wyższy chłopak.
- Dobrze. Dam jedną srebrną monetę! – powiedział Doderic, coraz bardziej rozgniewany.
- Nie. Da pan trzy i latawiec jest pana – odparł mały Hobbit.
- Dam dwie srebrne i trzy miedziane i jest mój – fuknął Doderic. Chłopiec pokiwał głową i uśmiechnął się wyciągając dłoń. Młody Bolger dał mu pieniądze i w tej samej chwili usłyszał rżenie kucyka. Drugi z małych hobbitów dosiadł Kłapki i popędził w stronę lasów! Hobbit odwrócił się, by złapać drugiego malucha, ale tego też już nie było. Na ziemi leżał wynegocjowany latawiec. Podniósł go i otrzepał. Zastanowił się co ma robić. Gonić malców? Na piechotę to nie ma sensu. Wrócić do domu? Ale wtedy będzie się musiał przyznać do straty wazonu i kucyka…Nie pozostawało nic innego jak jednak udać się na urodziny Isengara, co przynajmniej odroczy awanturę. Jednak do miejsca przyjęcia był jeszcze spory kawałek, który musiał przebyć pieszo. Cóż było robić? Hobbit zacisnął usta i zaczął maszerować. Docierając do wskazanego adresu, po długiej wędrówce, był wymęczony i obolały, a przede wszystkim – spóźniony. Według zaproszenia przyjęcie trwało od ponad dwudziestu minut. Dopiero pod drzwiami Isengara zdał sobie sprawę jak głupio wygląda z (tak przecież drogo okupionym) latawcem.

„Na co mi było to zaproszenie, te urodziny. Trzeba było nigdzie się nie ruszać i zostać w domu! Słowo daję, pokręcę się chwilkę, znajdę transport i wracam do Bystrego Brodu! Tylko jeszcze zajadę do pana Browna z umową…” – z takimi myślami dotarł do drzwi norki Isengara i zapukał.
 
Kris Kelvin jest offline  
Stary 09-12-2017, 10:24   #4
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Promienie słoneczne delikatnie padały na jego podłogę przez okno, słychać było jak z wolna płyną sobie strumyk niedaleko jego norki, słychać był radosny gwar sąsiadów przechadzających się po podwórku, a do tego wesoło ćwierkały sobie ptaszki… Musi szczelniej zasłonić firankę i dokładnie domknąć okna, te światło i gwar był nie do zniesienia. Nie lubił dni, zawsze czekał na późny wieczór, aż wszyscy schowają się do swoich norek, wtedy będzie mógł spokojnie wyjść na zewnątrz.

W jego norce panowała ciszy i delikatny mrok. Palił się tylko delikatnie kominek. Cały czas było mu zimno, pomimo tego, że na zewnątrz było bardzo ciepło. Rzadko jednak otwierał okna czy drzwi, więc ciepłe powietrze nie miało nawet kiedy ogrzać jego domu.

Usiadł na swoim wygodnym fotelu, który stał blisko kominka, ale nie na tyle blisko, żeby było mu za gorąco, ale też nie tak daleko, żeby było mu zimno. Idealne ustawienie miało tu kluczową kwestię. Na stoliku przy fotelu stał nieduży, srebrny świecznik, na którym delikatnie paliła się świeczka. Obok niego leżał przepiękny wisiorek z białą lilią.


Podniósł go delikatnie, jakby bał się, że za chwilę wisiorek rozsypie się w drobny mak. W jednej chwili jego piwne oczy zeszkliły się, a po policzku poleciała łza. Akurat tego jednego felernego dnia, nie założyła go na siebie. Jedyna rzecz jaka po niej mu została. Przycisnął naszyjnik do piersi i zamknął oczy. Gdzie ty się podziewasz Ruby?

***

Powoli zaczynało robić się ciemno. Trzeba było sobie zrobić coś do jedzenia. Akurat tak się składa, że Hildi uwielbiał pichcić. Zawsze starał się zbliżyć jak najbardziej do perfekcji w swoich daniach. Ruby zawsze uwielbiała oglądać go, jak szalał w kuchni. Teraz, dzięki gotowaniu, mógł chociaż na chwilę zapomnieć o wszystkich tych złych rzeczach, które przytrafiły mu się w życiu.

Sadzone jajka, które zawsze musiały być idealnie okrągłe po usmażeniu. Do tego najlepiej jakieś kiełbaski, które każda pasuje do siebie pod względem kształtu. Równo pokrojone pomidorki, wcześniej oczywiście wyparzone i bez skórki. To akurat wina jego babci, która zawsze tak właśnie przygotowywała mu pomidory. Zawsze mówiła, że jeżeli nie ściągnie z nich skóry, ta na pewno przyklei mu się do żołądka, a to na pewno źle się dla niego skończy. Przygotowywał je już od tamtej pory zawsze w ten sam sposób. Do tego kilka liści sałaty i wielki kubek gorącej herbaty. Jednym słowem, kolacja idealna.

***



Po kolacji, w końcu mógł udać się na swój tradycyjny, wieczorny spacer. Wyjrzał przez okno, czy na zewnątrz już nikogo nie ma i wyszedł ze swojej norki. Hildi głęboko zaczerpnął powietrza. Lubił te chłodne, wieczorne powietrze. Ta cisza, jaka wtedy panowała, z jednej strony bardzo go uspokajała, kolejny dzień za nim, już nic złego nie może się stać, z drugiej jednak strony obawa przed tym, co los zgotuje mu na następny dzień.

Hildi wszedł powoli na swój ulubiony pagórek i położył się na trawie. Podrapał się po swoich czarnych, kręconych włosach i wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo. Przez chwilę pomyślał o Ruby. Miał nadzieję, że nic jej nie jest, gdziekolwiek by teraz nie była.

Powoli górę zaczęło brać zmęczenie, więc Hildi postanowił, że wróci do swojego domu i położy się spać. Miał cichą nadzieję, że kolejny dzień będzie równie spokojny, jak ten, który właśnie się kończy.

***

Z samego rana, obudziło go głośne pukanie do drzwi. Dlaczego nie mogą mu dać spokoju?? Otworzył powoli drzwi swojej norki i zaspanym jeszcze wyrazem twarzy przywitał ozięble listonosza. Był on jedyną osobą, oprócz jego najlepszego przyjaciela Willibalda Goodbody’ego, której jeszcze otwierał drzwi. Cały czas liczył na jakiś znak od Ruby.

Niestety wiadomość jaką otrzymał była jedną z najgorszych możliwych. Zaproszenie na przyjęcie urodzinowe od samego Isengara Tuka. Dlaczego akurat on? Niby Ruby była jedną z prawnuczek Isengara, ale jednak liczbę spotkań z tym hobbitem, Hildi mógł policzyć na palcach jednej ręki.

Zaczął się stresować całym tym wydarzeniem. Nie lubił tego typu przyjęć, ostatnio można go było spotkać wśród innych hobbitów, ale tylko dlatego, że Ruby starała się jak najczęściej wyciągać go z domu. Teraz, gdy jej zabrakło, nie miał najmniejszej ochoty na spotykanie się z kimkolwiek.

Już zaczął wymyślać setki wymówek, aby tylko nie iść na to przyjęcie, gdy pomyślał o Willim. Co jego przyjaciel by powiedział na jego zachowanie. Ruby na pewno nie byłaby zadowolona. Może jednak pójdzie, może Willie też dostał zaproszenie i nie będzie musiał siedzieć tam całkowicie osamotniony? Hildi wywrócił oczami, życie bez jego najlepszego przyjaciela byłoby o wiele prostsze.

***

9 września, tej daty Hildi bał się najbardziej. Rano ledwo udało mu się zjeść śniadanie, później nie mógł już nic więcej przełknąć. Z wielkiej dębowej szafy wyciągnął swoją najlepszą białą koszulę, która nie była ruszana od wielu miesięcy. Ubrał również skórzaną kamizelkę i eleganckie spodnie. Ruby na pewno by się podobało.

Wolał być przed czasem. Nie wiedział, czy Willie również dostał zaproszenie. Miał nadzieję, że hobbit również pojawił się na przyjęciu. Nie zapukał do drzwi, wolał poczekać na przyjaciela i wtedy dopiero wejść do środka. Jeżeli ten oczywiście się zjawi…
 
Morfik jest offline  
Stary 10-12-2017, 14:04   #5
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=LML6SoNE7xE[/MEDIA]

Willibald siedział w swoim rodzinnym smajalu, w jadalni, razem z całą familią, zajadając się śniadaniem. Pyszna jajecznica ze świeżym szczypiorem i pomidorami, smażona na masełku, a do tego pajda niedawno wypieczonego chleba.
Kiedy właśnie popijał ciepłą herbatą ziołową, przez jadalnię przeszedł jego ojciec, przeglądając otrzymaną pocztę i mrucząc coś pod nosem. Podał kilka listów swojej żonie, resztę zachowując dla siebie. Willie wcale by się tym nie przejmował, koncentrując się na posiłku, gdyby nie fakt, że jego ojciec nagle zatrzymał się i zaczął spoglądać to na niego, to na trzymaną w dłoniach kopertę.
- Foo? - spytał młody Goodbody, a trochę jeszcze nie przeżutej jajecznicy wypadło mu z buzi z powrotem do talerza. - Do mnie? List? No, niesamowite! Pewnie temu obrastającemu w brzuch leniowi Hildiemu nie chciało się przyjść do mnie osobiście, to wysłał list, ha! - Zażartował, kiedy już przełknął jajecznicę i popił herbatą.

Willie oklapł na miękkie łóżko w swoim pokoju, które stało tuż pod oknem. Okrągła okiennica była otwarta i wpadały przez nią ogrzewające promienie słoneczne, a także przyjemny zapach lata, które wcale nie zamierzało tak szybko dobiec końca.
Z nieukrywaną ciekawością, młody hobbit niedbale otworzył kopertę i od razu przeszedł do czytania zawartości. Oczywiście, jak wcześniej wspomniał, spodziewał się, że był to list od jego najlepszego kumpla, Hildibranda Grubba, dlatego nawet nie interesował się tym, co było napisane na kopercie.
Z każdym przeczytanym słowem, czarne jak smoła brwi Williego unosiły się coraz wyżej, prawie sięgając opadających niedbale na czoło ciemnych kędziorów. Hobbit przeczytał list trzykrotnie, drapiąc się po porośniętym czarną szczeciną policzku - należał bowiem do niewielu hobbitów, którym rosła broda. Plotki głosiły, że płynęła w nim krasnoludzka krew, ale nikt nigdy nie kwapił się, by to sprawdzić.

- Noooooo… Stary Isengar Tuk faktycznie zasługuje na miano dziwaka, ha! - Zaśmiał się Willie, pokręcił z rozbawieniem głową i wcisnął zmiętolony pergamin do jednej z kieszeni swojej granatowej kamizelki. - Pewnie będzie tam Maddie… - Hobbit na chwilę rozmarzył się, przymykając powieki, zakładając ręce za głowę i wyciągając się leniwie na łóżku.
- Ach, Maddie… - mruknął i byłby tak zasnął, gdyby nie fakt, że do rzeczywistości przywróciło go ćwierkanie jakiegoś wróbla, który zdecydował się przycupnąć w jego oknie.

~ * ~

- Otwieraj no te drzwi, ty leniwy domatorze jeden - krzyknął wesoło Willie, dobijając się do okrągłych drzwi i jednocześnie wgryzajac się w soczyście czerwone jabłko. - To ła, Łyłyyy! - kontynuował, tym razem z kęsem owoca w buzi.
Dziewiątego września nikt jednak nie otwierał drzwi domu Hildiego. Czyżby jego najlepszy przyjaciel w końcu zdecydował się odwrócić także i od niego? Niemożliwe! Może w takim razie zasnął z nudów i nie słyszał wybitnie głośnego i bezczelnego dobijania się do drzwi, mimo że już nawet sąsiedzi zaczęli niespokojnie spoglądać na Goodbody’ego? Willie wzbudził jeszcze większą konsternację w hobbitach przyglądających mu się z ukrycia, kiedy zaczął podchodzić do wszystkich okien i zaglądać do środka domu Hildiego.
W końcu ze zrezygnowaniem wzruszył ramionami, sąsiadom posłał szelmowski uśmieszek i postanowił sobie przycupnąć na murku przy smajalu Grubba.
- Akurat dzisiaj postanowił zmienić swoje nastawienie do świata i wyjść do ludzi? - mruczał z niezadowoleniem Willie, wyciągając zza pazuchy drewnianą fajkę i nabijając ją fajkowym zielem. - Pomyślałby kto. Tak to siedzi w tej swojej norze i wzdycha do tej wariatki, co go zostawiła. Kiedy jednak chcę z nim porozmawiać, to gdzieś znika! Przysięgam, jeśli poszedł podrywać jakieś panny beze mnie, to… - nagle urwał swoje narzekania, bo dróżką przechodziła właśnie Fanny Oldbuck, młoda i całkiem urodziwa hobbitka.

Fanny przyglądała się Williemu ukradkiem, a kiedy ten posłał jej zadziorny uśmieszek, ta zachichotała i speszyła się. Faktem było, że Willibald Goodbody uchodził za największego lowelasa i podrywacza, jakiego znała historia Shire. Nie było hobbita, który zakręciłby w głowach większej ilości dziewczyn, niż młody Goodbody. On sam bardzo lubił, że takie właśnie opinie o nim krążyły, bo bardzo mu to schlebiało. Wykorzystywał więc bardzo często swój urok osobisty i podrywał inne hobbitki, często wpadając przez to w różne tarapaty. Na przykład wtedy, kiedy na potańcówce całował się w kącie z Hilly, a chwilę wcześniej obmacywał się z Gretą, którą znowuż miał na oku jakiś Brandybuck.

~ * ~

Kiedy zaczęła zbliżać się już godzina siedemnasta, a w brzuchu Williego zaburczało, ten zdecydował, że koniec tego dobrego i czas udać się na to całe przyjęcie. Wyczekał się już wystarczająco na swojego pochmurnego przyjaciela, a ten nawet nie raczył wrócić przez ten czas do domu.
Willie schował więc swoją fajkę z powrotem za pazuchę, wyciągnął z kieszeni kolejne jabłko i wesoło ruszył w stronę ulicy Stokrotkowej, podśpiewując coś pod nosem. Po drodze zatrzymał się na chwilę przy domu Fanny Oldbuck, która właśnie zbierała warzywa w ogrodzie. Poświęcił chwilę na mały flirt z dziewczyną. Pozwolił jej nawet obejrzeć wisiorek, który zawsze nosił wpuszczony pod zadziornie rozpiętą koszulą. Był to całkiem dobrze działający trik na dziewczyny, by mogły z bliska spojrzeć na jego całkiem dobrze wyrzeźbione ciało, któremu daleko było do typowego wyglądu hobbita. No i ten zarost, który ponoć był zasługą krasnoludzkich genów, na jego uroczych pucołowatych policzkach. Zadziorny i wesoły uśmiech i głębokie spojrzenie oczu w stalowym kolorze. Wszystko to działało na młode hobbitki, a Willie doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

W końcu jednak pożegnał się z Fanny. Wcześniej jednak pożalił się, że nie ma żadnego prezentu dla starego Isengara, a ta wręczyła mu kosz pełen dorodnych warzyw i owoców. Zadowolony ze swojej roztropności, dalej podśpiewując coś pod nosem, ruszył w końcu na Stokrotkową i tam…
- Hildi! Ty stary draniu! A ja czekałem pod twoimi drzwiami, dobijając się do ciebie jak jakiś wariat!
Mimo tego, Willie bardzo ucieszył się, że Hildi również zjawił się na przyjęciu. I nawet nie musiał go do tego zmuszać i ciągnąć za poły koszuli! W końcu pojawił się jakiś promyk nadziei, że jego kumpel od wariackich psikusów wrócił na swoje miejsce.
- No, żeś się wystroił! - Willie pochwalił przyjaciela. - Mam tylko nadzieję, że nie zamierzasz podrywać mojej Mad… WRÓĆ! Nic nie mówiłem. Wcale mi na niej nie zależy. Pfff - Willie nagle się jakby zakłopotał, wzruszył ramionami i udał, że rozgląda się za czymś istotnym.

Krążyły bowiem po Shire plotki takie, że lowelas Goodbody się zakochał w jedynej dziewczynie, która opierała się jego zalotom. Willibald oczywiście nigdy tych plotek nie potwierdził, a wręcz zaprzeczał im za każdym razem, tłumacząc, że za młody jest na takie głupie rzeczy, jak miłość i stały związek. Jaka była prawda? Cóż, to wiedział tylko Willie.
 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 10-12-2017 o 14:12.
Pan Elf jest offline  
Stary 10-12-2017, 15:19   #6
 
Orthan's Avatar
 
Reputacja: 1 Orthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputację
Gdyby któryś z hobbitów zapragnąłby nagle złożyć dość niespodziewaną wizytą w norce Pana Hugona Bracegirdle, najpewniej dość mocno był by zaskoczony niecodziennym hałasem i bałaganem w jego cichej i przytulnej posiadłości - w Shire wszyscy dobrze znali zwyczaje Pana Hugona, bibliofila i miłośnika ziela fajkowego i co najważniejsze miłośnika spokoju. Jednak gdyby uważnie się przysłuchać i rozejrzeć dość łatwo można by było ustalić winowajce owego zamieszania - Myrtle Bracegirdle bratanica Pana Hugona tylko ona mogła dotykać bez pytania pokaźnej kolekcji książek, druków i zwojów stanowiących dumę i chlubę Pana Bracegirdle.

W Północnej Ćwiartce wszyscy dobrze znali Myrtle Bracegirdle, owego niespokojnego ducha który raz po raz zakłócał spokój okolicznym sąsiadom.
Tym razem ów harmider wywołała dość nieoczekiwane zdarzenia, a właściwe była to wiadomość od Isengar Tuk - a dokładnie rzecz biorąc było to zaproszenie na przyjęcie urodzinowe.

Z okazji swych dziewięćdziesiątych i pierwszych urodzin Pan Isengar Tuk ma zaszczyt zaprosić Myrtle Bracegirdle na przyjęcie urodzinowe, które odbędzie się w niedzielę dnia 9 września 1300 r. od godziny 17.30 w posiadłości jubiltata przy ul. Stokrotkowej 3, Nad Wodą, Shire, Zachodnia Ćwiartka.

***

Myrtle była pewna że już widziała tę książkę, nie miała co do tego wątpliwości. Dobrze pamiętała że znajdowała się ona między dwoma opasłymi tomami - to znaczy między ''Uprawa i pielęgnacja kapusty - czerwiec, lipiec'' a ''Rody i rodziny Shire - koligacje i genealogie''. Myrtel fuknęła i zawołała głośno, wyglądając na korytarzyk.

-Wuju, wuju! Widziałeś może gdzieś ''Rzeki i brody w Shire - praca niejakiego Bergrim Tuka'', potrzebuję ją a pamiętam że jakiś czas temu ją czytałeś paląc swą fajkę.

Jednak nie była żadnego odzewu, najwyraźniej Pan Hugon Bracegirdle udał się z niespodziewaną wizytą do swego sąsiada lub co bardziej prawdopodobne nie chciał oglądać chaosu panującego obecnie w jego biblioteczce. Nie doczekawszy się odpowiedzi, Myrtle ruszyła na dalsze poszukiwania.
Po jakimś czasie młoda hobbitka odnalazła wspomnianą wcześniej księgę w kredensie między garnkami a talerzami, najwyraźniej Pan Hugon odłożyła ją tam gdy przygotowywał kolację bądź obiad i w swym roztrzepaniu zapomniał odłożyć ją na miejsce.
Szczęśliwa że odnalazła prezent dla Pana Insgara, Myrtle szybko przebrał się w swą najlepszą kreację - na pewno najmniej podartą i skierował się do drzwi norki. Przy okazji z kuchni podkradła placek miodowy i tak wykpiwana ruszyła do posiadłości Pan Tuka, a właściwie do posiadłości swego ciotecznego dziadka. Zaproszenie trochę ją zdziwiło, ale nie było co narzekać - większość hobbitów z Północnej Ćwiartki wolał nie zapraszać Myrtel na urodziny, uchodziła za dość lekko dziwacznego hobbita.
Z taką myślą i brzuchem napełnionym plackiem,okruszki posłużyły do nakarmienia myszki schowanej w jej kieszeni - dotarła przed drzwi norki Pana Isengar Tuk, Myrtel westchnęła i zapukała dość niepewnie do drzwi.
 
__________________
''Zima to nieprzyjemny czas dla jeży, dlatego idziemy spać''

Ostatnio edytowane przez Orthan : 10-12-2017 o 23:29.
Orthan jest offline  
Stary 15-12-2017, 12:09   #7
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Hildi bardzo źle czuł się w towarzystwie, aż tylu hobbitów. Nie lubił takich tłumów, dlatego zawsze tego typu uroczystości omijał szerokim łukiem. Wcześniej jakoś to wszystko lepiej znosił, wszystko to było zasługą przede wszystkim kochanej Ruby, a jeżeli do towarzystwa dołączał jeszcze Willie, to wtedy było mu znacznie lżej. Teraz, gdy zabrakło Ruby, najchętniej nie wychodziłby ze swojej norki i tylko od czasu do czasu wpuszczał do środka swojego przyjaciela.

Teraz, będąc na przyjęciu urodzinowym Isengara Tuka, starał się trzymać jak najbliżej Williego. Nie znał tutaj praktycznie nikogo, a z tymi, których znał i tak nie miał ochoty rozmawiać. Trzeba przyznać szczerze, że czasami Hildi zazdrościł swojemu przyjacielowi tej otwartości i łatwości z jaką nawiązywał nowe kontakty. Na szczęście Ruby zawsze powtarzała Hildiemu, że kocha go za to jaki jest, żeby nigdy się nie zmieniał. Dlatego właśnie było mu dobrze z samym sobą, chociaż może teraz szukał tylko usprawiedliwienia dla swojego samotnego życia, a to wcale nie było dla niego takie dobre…

Po pewnym czasie wszyscy zaczęli siadać do stołu. Willi zaciągnął Hildiego i obydwoje zajęli miejsca bardzo blisko jubilata. Grubb na początku czuł się bardzo nieswojo, ale gdy tylko zobaczył suto zastawiony stół, przestał się tym martwić. Gdyby w sali panowała cisza dałoby się słyszeć głośne burczenie w brzuchu Hildiego. W końcu nic nie jadł od śniadanie, a było już dosyć późno. Na szczęście stres związany z wyjściem z domu już praktycznie minął, więc teraz pora była na zaspokojenie podstawowych potrzeb każdego hobbita.

Jadł powoli i spokojnie, jednak za każdym razem, gdy ktoś się do niego odezwał, musiał przełykać kęs jedzenia z wielkim trudem. W końcu jednak udało mu się w miarę porządnie najeść. Willie nalał mu nawet porządny kieliszek brandy. Hildi wziął niewielki łyk i poczuł jak ciepło rozpływa się po całym jego ciele, można nawet powiedzieć, że w końcu troszkę się zrelaksował.

I właśnie, kiedy już można szczerze powiedzieć, zaczynało mu się w miarę podobać, swoją przemowę zaczął czarodziej, wydawało się gość honorowy na tym przyjęciu…

Jaka wyprawa? Tyle dni poza domem? Z obcymi hobbitami i czarodziejem, którego widział pierwszy raz na oczy? Nie, nie, nie i jeszcze raz stanowcze nie. Z wrażenia, aż opróżnił na raz cały swój kieliszek brandy. Nigdy w życiu nie weźmie udziału w tej wyprawie, choćby nie wiadomo, co się działo… Był pewien, że nawet jego przyjaciel Willie będzie uważał ten pomysł za totalnie idiotyczny… Jak bardzo Hildi mylił się w tym momencie…
 
Morfik jest offline  
Stary 17-12-2017, 18:14   #8
 
Orthan's Avatar
 
Reputacja: 1 Orthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputację
Myrtel przekroczyła dość niepewnie próg posiadłości a widząc gospodarza przywitał a się i złożyła dość niezręcznie życzenia, przy okazji wręczając mu prezent - nie spodziewała się aż tak miło zostanie przywitana rzez Pana Isengara i jego wnuczkę Maddi.

- Witam... Myrtel Bracegirdle... Wszystkiego dobrego w dniu urodzin Panie Tuk... Eee, zdrowia i pomyślności... A tu skromny prezent... Od mej osoby...

Myrtel miała nadzieję że prezent okaże się użyteczny i spodoba się Panu Tukowi, większość hobbitów lubowała się w dawaniu dość niepraktycznych przedmiotów które zalegały czasami po całej norce - jednak w przeciwieństwie do reszty hobbitów Myrtel uważała że najlepiej dostać coś, co będzie służyło wiele lat nowemu właścicielowi.

***

Przechodząc do sali biesiadnej która była dość sporych rozmiarów nawet jak na standardy hobbitów, Myrtel zwróciła uwagę na stoły zastawiano wszelkim jadłem i napitkiem - jak widać Pan Tuk był hojnym i szczodrym gospodarzem.
Było oś jeszcze na co początkowo Myrtel nie zwróciła uwagi, a mianowicie na ''czarodzieja'' gdyż to musiał być on w własnej osobie - ten o którym tylo hobbitów plotkowała.
Pojawienie się dużego człowieka, a tym bardziej kogoś z rasy czarodziejów oznaczało jak by to powiedział ciotka Belladonna Tuk ''kłopoty i niewygodę, rzeczy które każdy roztropny hobbit powinien starać unikać''. Jak na razie jednak Myrtel nie zawracała swych myśli postacią w niebieskiej szacie, lecz plackiem korzennym, mięsnymi pulpetami czy rozgrzewającym słodkim winem.

***

Gdy nadszedł czas toastów i przemawiania, ów duży człowiek zastukał w kieliszek i rozpoczął przemowę na cześć jubilata po czym złożył propozycję która była dość niecodzienna. Wyprawa, stare ruiny i skarb... Myrtel na chwilę zamilkła pewnie za sprawą winna lub też czegoś innego odezwała się lekko dziwiąc się że to powiedziała.

-Ja pójdę
 
__________________
''Zima to nieprzyjemny czas dla jeży, dlatego idziemy spać''
Orthan jest offline  
Stary 18-12-2017, 20:27   #9
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Willie usiadł przy stole, a obok niego jego najlepszy przyjaciel - Hildi. Goodbody cieszył się, że Grubb w końcu zdecydował się ruszyć swoje cztery litery do ludzi. Jeszcze trochę i pewnie sam zamieniłby się w ten wysiedziany fotel, w którym spędzał całe dnie.
Willibald dobrze wiedział, dlaczego jego przyjaciel tak się zachowywał, jednak kompletnie tego nie rozumiał. Sam by tak nie potrafił, przede wszystkim dlatego, że od dziecka nie potrafił dłużej usiedzieć w jednym miejscu.
- Rozchmurz się, jesteś na przyjęciu, a nie na stypie! - rzucił w stronę przyjaciela, szturchając go łokciem. W dłoni już trzymał placka ziemniaczanego.

Willie był w doskonałym humorze. Lubił wszelkiego rodzaju przyjęcia, gdzie zbierało się wielu hobbitów. Dlatego też podczas przyjęcia dużo się śmiał, dużo sam żartował, wdawał się w wesołe dyskusje, popijał brandy i co jakiś czas trącał łokciem Hildiego, coby go trochę ożywić.
Na całym przyjęciu nie było hobbita, z którym Willie nie zamieniłby chociaż jednego słowa. To dopytywał, co nowego, to opowiadał jakiś nieprzyzwoity żart, a to śmiał się z żartów innych gości.

Najbardziej jednak Willie zainteresowany był Maddie. Co prawda starał się tego nie okazywać, ale za każdym razem, kiedy widział ją gdzieś przemykającą, ukradkiem wodził za nią wzrokiem, ciesząc się każdą chwilą, w której mógł się na nią napatrzeć.
Nie rozumiał, dlaczego jeszcze nie poddała się jego urokowi, ale to sprawiało, że jeszcze bardziej się nią interesował. Nie była jak inne dziewczyny. Była wyjątkowa. Jedyna w swoim rodzaju. Najpiękniejsza.
Wykorzystywał też każdą sposobność, by z nią porozmawiać. Kiedy dolewała brandy, specjalnie w tej samej chwili sięgał po swój kieliszek, by ich dłonie się zetknęły. Uśmiechał się wtedy do niej czarująco, jakby chciał rzucić na nią jakiś urok.

Kiedy zaś przyszła kolej toastów i przemówił duży człowiek, którego Isengar nazwał Czarodziejem Alatarem, Willie przeniósł swoją uwagę właśnie na niego. Wcześniej niezbyt się interesował towarzystwem obcego jegomościa, bo zaaferowany był Maddie, jedzeniem i byciem towarzyskim.
Przemowa była krótka, ale jakże interesująca! Fornost? Niebezpieczna przygoda? Możliwość poznania niezbadanych przez hobbitów zakątków? To na pewno zrobiłoby wrażenie na Maddie. A poza tym było szalone i nierozsądne, czyli zupełnie w stylu Willibalda Goodbody. Bez chwili zastanowienia i zupełnie świadomie zgodził się na poszukiwanie skarbów.
- Ja i mój najlepszy kompan - tutaj objął ramieniem Hildiego, wykorzystując fakt, że ten pewnie zaniemówił i nie wierzył do końca w to, co się właśnie działo - również udamy się na tę wyprawę! Maddie, polej szybko Hildiemu, bo chyba mu w gardle zaschło! No, to gdzie mam podpisać za siebie i przyjaciela? Kiedy ruszamy?
 
Pan Elf jest offline  
Stary 22-12-2017, 11:18   #10
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Charakterystyczne było to, że o ile pan Tuk uśmiechnął się z ukontentowania na tak liczny pozytywny odzew wśród gości, to Alatar wydawał się być lekko zaskoczony, ba wręcz zdumiony tak powszechną chęcią wzięcia udziału w przygodzie.

Pyknął z fajki i w końcu rozchmurzył się:
- Hobbici, to zaiste zdumiewające stworzenia. Zawsze potrafią Cię zaskoczyć. Cóż świetnie, ba znakomicie. Ruszymy za trzy dni bowiem tyle czasu potrzeba mi na zorganizowanie kucyków i sprzętu. No chyba że macie własne wierzchowce. Zabierzcie też ciepłe ubrania. Noce będą coraz chłodniejsze. Spotkamy się u naszego przyjaciela Isengara o dziewiątej punkt 12 września. Bądźcie po śniadaniu, bo ruszymy nie zwlekając.

Spojrzał spod krzaczastych brwi na Doderica i wyciągnął ze stojącej przy swoim krześle torby pergamin zwinięty w rulon i przewiązany zieloną tasiemką.
- Sądzę panie Bolger, że to pismo rozwiąże część pańskich wątpliwości.
Był to kontrakt, jak nakazuje prawo spisany na pergaminie, koniecznie zielonym atramentem i z pieczątką burmistrza Michel Delving potwierdzającą wniesienie opłaty manipulacyjnej.

A był następującej treści:


Kontrakt zawarty pomiędzy mistrzem Alatarem, a niżej podpisanymi obejmuje zlecenie które polega na podjęciu wszelkich działań mających na celu dostanie się do grobowca w pobliżu miasta Fornost, oraz pozyskania z niego przedmiotu oznaczonego przez zleceniodawcę, wyżej wymienionego mistrza Alatara. Wynagrodzeniem za ten czyn będzie 100 funtów z złocie dla każdego z niżej podpisanych, oraz wszelkie znalezione precjoza, jednakże z pierwszeństwem wykupu jaki zastrzega sobie zleceniodawca.

Zwrot kosztów podróży mistrz Alatar zapewnia w każdym przy¬padku. Koszty pogrzebu — jeśli okaże się to konieczne i nie będzie załatwione in¬aczej — ponosi mistrz Alatar (lub jego przedstawiciele).

Zleceniodawca (lub jego przedstawiciele) zastrzega sobie prawo do poszerzenia zakresu usługi, jeśli uzna to za konieczne. Jednakże za dodatkowym wynagrodzeniem nie niższym, niż 100 sztuk złota.
Niedotrzymanie warunków kontraktu przez niżej podpisanych zleceniobiorców skutkować będzie klątwą utraty apetytu na okres nie mniejszy niż trzy miesiące.

Kontrakt spisany został w dniu 9 września 1300 r. wg kalendarza Shire.


Na wszelkie pytania i wątpliwości Alatar odpowiadał z niewzruszonym spokojem, że wszelkich informacji udzieli po podpisaniu kontraktu. Dopiero gdy na pergaminie znalazły się podpisy całej piątki, Alatar zwinął pergamin, schował go starannie i sięgnął po brandy. Zwilżywszy gardło rzekł:
- Teraz skoro już załatwiliśmy formalności mogę Wam zdradzić więcej szczegółów. Otóż ów grobowiec, o którym Wam wspomniałem należy do niezwykłego człowieka, jakim był bez wątpienia Halbarad syn Ohtara. Ostatni królewski wielki bibliotekarz i zmyślny konstruktor pułapek. Razem z nim pochowano pewien klucz. Mam tu jego rysunek.




- Tego właśnie poszukujemy. Wierzcie lata zajęły mi poszukiwania wiadomości o tym kluczu. Jest on niezwykle cenny, gdyż otwiera coś, co jest bardzo ważne. Ale … na razie wystarczy Wam wiedzieć tyle. Muszę też Wam wszystkich prosić o zachowanie dyskrecji. Z pewnych względów mówienie o tym dokąd jedziemy, może nie być bezpieczne. Najlepiej powiedzcie, jakby ktoś Was pytał, że udajecie się do Briee w interesach. Co z resztą jest prawdą.

Zakończył Alatar dość tajemniczo. Co prawda czarodziej skończył, ale przyjęcie jeszcze trwało. Maddie przyniosła małą harfę i przygrywając sobie zaśpiewała ku uciesze gości. Potem było jeszcze więcej muzyki, bo pan Isengar zagrał na skrzypcach. Całkiem z resztą nieźle, a potem jeszcze więcej trunków i przegryzek. Dopiero koło północy ostatni gość opuścił przyjęcie przy ul. Stokrotkowej 3.

Gdy Maddie zajęła się sprzątaniem Isengar i Alatar zasiedli na ławeczce w ogrodzie racząc się fajkowym zielem. Prezentem od Madoca Hornblowera. Przednim Old Toby. W końcu ciszę przerwał Isengar pytając z ciężkim westchnieniem:
- Powiedz mi Alatarze, czy możesz mi zagwarantować, że wszyscy wrócą?
- Nie. Niestety nie. Boję się Isengarze, że ruszymy kamyk, który wywoła lawinę. Ale już czas by go ruszyć. Bo jeśli my tego nie zrobimy, zrobi to On.



***


O wskazanym terminie na trawniku przed posiadłością Pana Isengara Tuka czekały obładowane sprzętem kuce i jeden muł, który miał być wierzchowcem czarodzieja. Na sprzęt składał się głównie prowiant i ekwipunek obozowy, w tym namioty i śpiwory. Wszystko jednak było starannie zapakowane i strzeżone przed niepowołanymi oczyma.

Podróżni zostali pożegnani życzeniami pomyślności wykrzykiwanymi przez pana Isengara i łezkami wzruszenia uronionymi przez Maddie, która jeszcze długo machała im na pożegnanie kraciastą chusteczką.

Stojące już wysoko słońce ożywiło poranek zapachem kwiatów, ściętej trawy i opadających liści. Jesień w Shire zapowiadała się tego roku piękniej niż zwykle. O tej porze wszyscy hobbici stawali się przezde wszystkim ogrodnikami i farmerami. Wylegali tłumnie na swe przydomowe działki , zbierając plony podarowane przez naturę. Obok spichlerzy Nad Wodą, naprzeciwko zagrody Cottonów, kilkunastu hobbitów uwijało się przy zbieraniu śliwek i jabłek. W ogródkach dojrzewały napęczniałe ciepłym słońcem dynie, kabaczki, wielkie głowy kapusty. Spiżarki, komórki i piwniczki zapełniały się marchwią, pietruszką, cebulą i burakami. Na większych polach kopało się przede wszystkim ziemniaki – podstawę wyżywienia każdego hobbita.




Aż do samego Kamienia Trzech Ćwiartek, stojącego przy Wschodnim Gościńcu, wędrowców odprowadzała, snujący się nad ziemią, zapach dymu z ognisk, w których płonie wspomnienie lata.

Ale o tej porze roku w Shire odbywały się jeszcze inne żniwa. Hobbici to naród smakoszy i mistrzów kulinarnych, a nic tak nie poprawia smaku potraw jak zioła. Wszystkie łąki i skraje lasów, pobliskie pagórki i wzgórza, są po prostu oblężone były przez niziołki zbierające zielone bukiety. Jesień była też jedyną porą, kiedy o wszystkich Hobbitach możnaby powiedzieć: wędrowcy i poszukiwacze. Jak Shire długi i szeroki, wszyscy, którzy nie pracowali w ogródkach i na polach, albo nie zbierali ziół wędrowali w poszukiwaniu grzybów. O ile powiem ziemniak są podstawą wyżywienia, o tyle grzyby, ze szczególnym uwzględnieniem pieczarek, to prawdziwa pasja hobbitów. Nic więc dziwnego, że gdy o tej porze roku podążało się Wschodnią Ćwiartką, to w zasięgu wzroku zawsze miało się jakiegoś niziołka lub hobbickie domostwo.

Pogoda była wspaniała. Ciepło, ale nie gorąco. Nic dziwnego, że w znakomitych nastrojach przebyli najpierw 15 mil do Kamienia Trzech Ćwiartek, a potem około pięciu mil za Płycinką – strumykiem wpływającym do Wody – do wsi Żabia Łąka. Zamieszkała ona była przez ponad dwie setki hobbitów i zatrzymali się tam na obiad, który zjedli korzystając z gościnności miejscowego gospodarz w jego wiśniowym sadzie, gdzie dla nich rozłożono stół i ławy.

Pokrzepieni posiłkiem, ruszyli w dalszą drogę traktem, który po obu stronach otoczony był niskimi, kolczastymi żywopłotami, wyznaczającym miedze i granice poszczególnych pól. Od czasu do czasu napotykali przemierzających z naprzeciwka podróżnych. Głównie byli to hobbici pieszo, lub na wozach, którzy zawsze grzecznie ich pozdrawiali. Zdarzały się jednak i krasnoludy. Jednakże ledwie kilku przez całą drogę. Tak upłynęło im kolejne trzynaście mil niespiesznej podróży, aż pod wieczór dotarli do Białych Bruzd, tuż obok Bystrego Brodu, naprzeciw dobrze widocznego na południu Leśnego Zakątka.

Białe Bruzdy były niewielkim miasteczkiem targowym zamieszkały przez ponad trzy setki niziołków. Maiły też niewielką gospodę „Pod Trzema Baryłkami”. Można tam było zjeść smaczną kolację złożoną ze specjalności przybytku, czyli kremu z buraków z kozim serem, potem smażone ćwiartki ziemniaków z grillowanym filetem z indyka, cukinią i suszonymi pomidorami, jako danie główne, a na deser sałatkę owocową z sosem miętowo - cytrynowym i sernik z karmelizowanymi jabłkami na wierzchu.

Niestety karczmarz nie miała możliwości zapewnienia noclegu, jednakże pobliski gospodarz pan Mosco Diggle zgodził się ich przenocować w swojej stodole za niewygórowaną opłatą. Noc zatem spędzili zagrzebani w pachnącym sianie, by następnego poranka wkrótce po śniadaniu ruszyć dalej.

Właśnie podążali traktem pomiędzy żywopłotami, było dosyć wąsko, zatem na przodzie jechał czarodziej Alatar, za nim Madoc, Mirt, Willie, Doderic, zaś na końcu Hildi. Nagle za sobą usłyszeli rozpaczliwy krzyk dziewczynki:
- Nytuś ! Nytuś stój! Nyyyyteeeek! – odwrócili się prawie wszyscy jednocześnie.

Za nimi jakieś 100 jardów pędziła świnka, a właściwie świnia, hmmm raczej wieprz, spory. No taki bardziej bydlakowaty. W kłębie był wielkości hobbita, a długi na jakiś trzech hobbitów lekko licząc.

Bydlę grzało jakby kto mu ogon podpalił i nie wyglądało na to by zamierzało się zatrzymać. Raczej chciało ryjem utorować sobie drogę ucieczki.

Willie pierwszy zauważył biegnącą za świnią dziewczynkę. Małą dziewczynkę z postronkiem w rączce. Pozostawało niewyjaśnioną tajemnicą, jak takie chuchro chciało prowadzić kabana tych rozmiarów. Jednak nie mieli czasu zastanawiać się na tym, bo cztery racice pracowicie z każdą chwilą przybliżały Nytusia w ich stronę.


 
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172