24-01-2018, 23:37 | #1 |
Reputacja: 1 | [autorski] Pół królewny i królestwo w nagrodę - Kufle pełne, tedy czas opowieść rozpoczynać. A będzie ona o bandzie wykolejeńców co to ugryźli więcej niż przemknąć potrafili. Miałem nie uprzedzać faktów, ale że już wszyscy zdrowo popili to by dotrwali do finału ździebko przyspieszymy. --- Hrobot padającej ziemi na jutowy worek. Jedna łopata za drugą. Dźwięk ten można by przyrównać tylko do grud ziemi uderzających o wieko trumny. - Niech mu ziemia lekka będzie - ktoś zarechotał. Draugdin wiedział, że nie może się ruszyć, bo wszystko będzie stracone. Kolejne łopaty ziemi spadły na worek otulając go niczym kołderka. Kto by pomyślał, że tak się to potoczy? A robota miała być taka prosta. --- Porucznik spojrzał w dół, pod nogi. Płomyki prawie sięgały jego butów. Dobrze ułożone patyki wolno płonęły i dawały mało dymu. Nie był sam, na tym samym wózku jechał Berdych, kawał zielonego skurwiela. Trzasnęła przepalona gałązka sypiąc iskrami. Parę sięgnęło nogawki półorka wypalając dziury. Jeszcze chwila i zacznie się najzabawniejsza część tego cyrku. --- Zaskrzypiało drewno, gdy zdrętwiała Thehisa poruszała się starając się przybrać wygodniejszą pozycję. Sznur nieprzyjemnie wpijał się w ciało, ale co mogła zrobić? Przynajmniej nie była sama. Kawałek dalej był Dycha, ale nie wyglądał jakby sznur mu zbytnio przeszkadzał. Taa, prawdziwy twardziel. --- Wróbel i Vince byli na krawędzi. Spod butów sypały się kamyki prosto w kilkuset metrową przepaść. Obaj mieli dylemat, albo patrzeć w dół jak żwir spod stóp znika w dole, albo patrzeć na swoje zakazane gęby. Sytuacja nie skłaniała do pogaduszek. Vince ponownie szarpnięciem sprawdzi czy lina wciąż trzyma tak samo mocno jak kilkanaście sekund temu. Trzymała. --- Ren klął, lina prawie wyrywała mu ramiona ze stawów. Jak się w to dał wrobić? Prosta sprawa mówili. Raz dwa i kupa kasy mówili. A teraz stawy trzeszczały napięte do granic możliwości. Nagle rozległo się głośne burczenie. No pięknie. Na dokładkę przypomniał sobie, że obiad szlag trafił. --- - Tak to moi mili było, lecz nie sromajcie się, tylko dolejcie mi do kufla to dalej opowiem. A i wy wypijcie kolejkę za podróż naszych bohaterów do krainy cieni. Żartowałem tylko, nasz gospodarz, nie darował by mi tak szybkiego zakończenia tak ładnie zaczętej opowieści. Na szczęście nie wymaga on dobrego zakończenia. Wystarczy mu by było co opić! Tegy kufle w górę i słuchajcie co było dalej… --- Piękny powóz jechał górską drogą, z jednej strony strome zbocze prowadzące w dół porośnięte sosnami, z drugiej naga skała pnąca się do góry. Powóz poprzedzało go czterech konnych w zbrojach i z mieczami. NA koźle oprócz woźnicy siedział drab o więziennej urodzie z narychtowana kusza na kolanach. Oj, nie był on wcieleniem zaufania. Oj nie. Z tyłu powozu trzymało się dwóch młodzieńców o bardziej wyjściowych twarzach. Ale i oni nie wyglądali na ufnych. Solidne miecze zwisały im przy pasach. Za powozem jechał jakiś znaczniejszy służący i młody pachołek. Obaj w bogatym odzieniu, ale bez zbroi. Zadowalali się jedynie krótkimi mieczami. Potem parami jechało dziesięciu żołnierzy. Podobnie uzbrojonych jak ci z przodu. Droga kluczyła po zboczu góry, czasem ledwo szeroka na tyle by powóz się zmieścił. Jeszcze kawałek i wyjadą na szerszy kawałek. Ostatnia okazja dla zbójów, którzy planowali by zasadzkę. --- Rece Rena mdlały już od wysiłku, gdy usłyszał pohukiwanie sowy. A do południa było ledwie dwa pacierze. Heroiczne zmagania zakończone. Z westchnieniem ulgi puścił linę. Ta wraz z pieńkiem, który wylazł do reszty z ziemi poleciała za podciętym drzewem. Pień padł w poprzek drogi z łoskotem i kwikiem miażdżonych koni. Pierwsza para konnych dogorywała przywalona drzewem. Bułka z masłem… gdyby tylko debil, który przywiązał linę zrobił to dobrze, a nie do pieńka z przegniłymi korzeniami. Gdyby elf w porę nie złapał liny to całą zasadzkę szlag by trafił. No, a przynajmniej dwóch konnych było by znacznie wyższych niż teraz. --- Dycha i Thehisa spokojnie naciagneli cięciwy słysząc turkot powozu. Przepuścili zgodnie z planem straż przednią i powóz, a potem równie spokojnie wypuścili strzały. Pierwsza strzała przebiła gardło wychodząc z drugiej strony w fontannie krwi, druga wbiła się prosto w oko przebijając czaszkę i zgrzytając grotem o wnętrze hełmu. Dwóch żołnierzy zdmuchnęło z siodeł. --- Porucznik słysząc pohukiwanie sowy podniósł polano i doskoczył do dwóch kolczastych jeży owiniętych pakułami nasączonymi oliwą. Szybkim ruchem podpalił je, a Berdych berdyszem pospychał je z krawędzi. Jeże stoczyły się po stromym zboczu wprost w grupę żołnierzy za powozem. Jeden nadział jeźdźca wraz z konie. Drugi strącił z drogi kolejnego żołnierza. Dwóch kolejnych mało nie pospadało z koni, ledwo unikając jeży. Czas było na prawdziwą robotę. Magiczną. --- - No to spadamy! - zawołał wesoło Wróbel i runął ze skalnej półki w dół ledwo trzymając się liny. Vince splunął i trzymając się oburącz także skoczył. Kuba jeszcze w locie wyjął rapier. Ledwo wylądował na dachu powozu ostrze świsnęło rozchlastując gardło draba z kuszą. Martwy palec ściągnął spust, tylko szczęściu Wróbel zawdzięczał dziurę w nogawce, a nie nowy pępek. Kaola wylądował ciężko, ledwo zdążył kopniakiem zrzucić z powozu jednego a młodzieńców jadących z tyłu. Niestety drugi juz dobywał miecza. --- Draugdin słysząc zamieszanie zerwał się na równe nogi wyskakując niczym piaskowy diabeł z jamy. Tuż koło jego niedawnej kryjówki drobił nogami cofających się koń. Chlasnął szybko dwa razy, z rozciętego uda siknęła krew. Żołnierz zsunął się bezwładnie z siodła. --- Zanim łucznicy ponowili ostrzał starszego służącego w bogatym odzieniu otoczyła się sfera załamującego się niczym podczas upału powietrza. A potem strumień ognia sieknął przez drzewa, które momentalnie stawały w płomieniach. Nie wiedział gdzie są strzelcy, ale to nie miało znaczenia przy piekle jakie rozpętał. Ostatnio edytowane przez Mike : 27-01-2018 o 12:46. |
26-01-2018, 21:28 | #2 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 26-01-2018 o 21:32. |
26-01-2018, 22:08 | #3 |
Reputacja: 1 | -Widziały gały co brały - stwierdził duży półork do dziewoi co z wyrka wyskoczyła jak ją natura stworzyła, zapominając odzienie swe zabrać. |
26-01-2018, 22:40 | #4 |
Wiedźmin Właściwy Reputacja: 1 | Draugdin jest drowem inaczej potocznie mówiąc mrocznym elfem. Został wyklęty i wygnany ze swojego ludu. Prawda jest taka, że wisi nad nim kara śmierci zamieniona na wygnanie. Taki swoisty status quo - oni go tam nie chcą, a on nie będzie tęsknił. Już jakiś czas budzi lęk i niezdrowy podziw na powierzchni, a sława jego i jego umiejętności go wyprzedza. Mistrzem jest za to niedoścignionym. Mistrzem w zabijaniu. Jednak jedynie tych, którzy na to zasługują, lub tych na których dostanie kontrakt, a w szczególności tych którzy nastąpili mu przez przypadek na odcisk i to w dniu kiedy wstał z łoża lewą nogą. Nie jest zbyt przystojny, a nawet niektórzy twierdzą, że jest brzydki, ale normy piękności u drowów są inne. Jest wspaniałym wojownikiem i niedoścignionym zabójcą. Jest wart swojej ceny mimo pewnych niedoskonałości gdyż jako drow w świetle dziennym jest pozbawiony połowy swoich zmysłów i ograniczony przez to nieco. Jednak po zmroku i w ciemnościach lochów czy jaskiń jest niezastąpiony. Ma trudny charakter i ciężko go polubić. Jednak jest lojalnym i niezastąpionym członkiem drużyny… O ile jakaś będzie na tyle szalona, żeby go do siebie przyjąć. Nigdy nie przypuszczał więc, że będzie członkiem jakiejkolwiek drużyny, a jednak tak się stało choć do dziś nie wie jak właściwie do tego doszło. Chyba na połączenie z innymi awanturnikami w celach zarobkowych dość mocno upierał się jego nietypowy od jakiegoś czasu towarzysz Berdych. Do dziś nie pamięta czy był aż tak pijany czy aż tak zdesperowany czy była to tym razem jego kolej na spłacenie jakiegoś długu względem pół-orka… Jednak stało się byli tu i urządzali zasadzkę razem z drużyną. Zasadzkę, która właśnie się zatrzasnęła.
__________________ There can be only One Draugdin! We're fools to make war on our brothers in arms. |
27-01-2018, 16:03 | #5 |
Keelah Se'lai Reputacja: 1 | Tehisa była na rożnie, przynajmniej tak wynikało z opowieści jakiegoś gbura. Z tego co opowiadał nie była sama, bo był z nią jakiś “Dycha”. Pewnie od zdrobnienia dziesięciozłotówki. -Co tam Dycha. Jesteś średnio wysmażony? - spróbowała zagaić rozmówcę, z którym była związana i to dosłownie. Jak to się w ogóle stało? Pewnie znów coś palnęła, zrobili coś dziwnego i tak wisieli. Tehisa była niezwykle urodziwą kobieta, ale niezbyt rozważną i romantyczną. Bo niech mi ktoś powie jak można zapytać kogoś jak się czuje będąc przywiązanym do rożna hę? No się pytam. Nastała niezręczna cisza co nie? - pomyślała dodając, Wolę jak jest trochę mniej cicho niż tu - pomyślała i bum kolejna retrospekcja i była już gdzieś indziej, na jakimś wzgórzu i, o Bogowie, miała łuk! -Co się z tym robi? - powiedziała trzymając łuk i pociągnęła dwa razy za cięciwę, w stylu grania na Harpie. -Widoczek niczego sobie co nie? - zapytała współ-łucznika. W końcu znalazła patent jak nauczyć się strzelać, po prostu musiała dać kilka punktów w drzewku umiejętności. Naciągnęła cięciwę, bo łuku nie można naciągnąć, jak miała w zanadrzu i strzeliła strzałą prostko w oko jednego z żołnierzy. Dwóch padło, bo dziesiątka też trafił. To jak my stąd teraz zejdziemy? - pomyślała. Pal licho, że dwóch leży trzeba pomyśleć o najważniejsze sprawie, czyli jak zejść na dół.
__________________ I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many. Discord: Adi#1036 |
27-01-2018, 16:14 | #6 |
Reputacja: 1 | Dla Ialdabode, zwanego także "Porucznikiem" życie to nieustanna walka. Odkąd pamięta, zawsze było w nim coś innego. Jasne, wszystkie dzieci bały się ciemności, ale nie każde dostrzegały co się w nich kryło. Niektóre dzieci wyobrażały sobie koszmary czające się na granicy światów, czekające by przedostać się do naszego, inne czuły to, lecz z biegiem czasu zatracały ten dar... No i był Ialdabode, który zachował ten dar do dziś. Choć bardzo się starał, zaczął wojskową karierę w młodym wieku, nie udało mu się pozbyć uczucia odmienności. Kogoś, kto widzi więcej, czuje więcej... potrafi więcej. Pamiętał, że nauka samego siebie to żmudny proces, a gdy opanował swoje zdolności było za późno - świat nie lubi takich jak on. Ani w wojsku, ani w akademiach... ani w rodzinie. Pozostała więc tułaczka, która chyba najbardziej ze wszystkiego podobała się mężczyźnie. Niezbyt wysoki, szczupły ale umięśniony Ialdabode lubił podróże, poznawanie nowych miejsc i nowych osób, nigdy jednak nie zagrzewał długo miejsca, nigdy nie dawał się lepiej poznać. Teraz przyszło mu współpracować z grupą wykolejeńców podobną do niego, przez co odkrył wbrew sobie, że w swojej wyjątkowości nie jest tak wyjątkowy. Oczywiście, jego moce były dość unikalne, ale z tego co widział, każdy z kompanów miał swoje dziwactwa. Z rozmyślań wybudziło go pohukiwanie sowy, czyli ustalony wcześniej znak. Ruszył pędem wykonując swoją część planu, następnie patrzył z ukrycia co stanie się dalej. Nie spodziewał się czarodzieja ukrytego w stroju zwykłego służącego i jak widać nie był w tym odosobniony. Magik zaczął ciskać magią, aż powietrze zafalowało, a Porucznik poczuł zapach ozonu, jaki zwykle towarzyszy wyładowaniom magicznej energii. Spojrzał na czarodzieja próbując dostrzec wzorzec magii użytej do ochrony. Sploty czarów zawsze tworzyły wielokolorową mieszankę przecinających się i wijących niczym węże pasm, które niczym supły lub bierki wymagają ostrożności. W dłoni trzymał wojskową szablę, matowo szara od zaklęcia, cięła powietrze wokół tworząc nikłe zawirowania. Ialdabode szykował się do skoku, musiał jednak wcześniej wiedzieć gdzie ciąć, żeby zabolało. |
27-01-2018, 17:18 | #7 |
Reputacja: 1 | Gałęzie rozgałęziały się gałąź po gałęzi, splatały się i splątywały. Elbrett wkroczył pod baldachim poskręcanych pokracznie konarów i susem zapakował na pierwszy z zestawu. Pierwszy, kolejny, kolejny i następny. Kształt przesuwał się do góry, migając wśród poszycia. Podłużna, smukła, ale przydługa jak na tę kunią zwinność sylwetka zakotłowała się w bukowej koronie. Szary kształt potarmosił przez chwilę liściaste gałęzie i zjawił się na widoku. Czarna, napomadowana czupryna, kontrastująca bladość na twarzy i migające między punktami, nerwowo mrugające oczy. Brett machnął do Thehisy, że jemu podoba się tutaj i stąd będzie się brał do strzelania, tutaj jest jego pozycja. Gałąź pulsowała rytmicznie, zginała się wte i wewte, drzewo srożyło się na przybysza, który bujał się tanecznie gładząc niesforne kosmyki. Wysokość pozwalała dojrzeć zmierzającą pod górę kawalkadę już z bardzo daleka i można było się zniecierpliwić. Między pierwszym śladem po nadchodzących, a ptasim sygnałem do działania było dość czasu, by na spokojnie, po domowemu wychylić ze trzy kufelki i coś ekstra. Dycha zaaplikował sobie zatem chociaż coś ekstra z bukłaka, żeby mieć przynajmniej tyle z wroniego bujania się na gałęziach. - Dobrze… – obrócił głową na strony jak sikorka i zaciągnął cięciwę. - Pach. Odgłos, z którym strzała wpakowała się w szyję był trochę bardziej soczysty, ale idea słuszna. Jedno pach i strażnik zwalił się z kulbaki, a moment potem lotka zafurkotała w przelocie do drugiego. I tyle by tego było, jeśli chodzi o gniazdowanie w starej buczynie. Konni nie mieli szansy, by palnąć do niego z takiej odległości, ale widać konwój miał inne narzędzia, by dobrać mu się do dupy. Magik, który okazał się magikiem dopiero po wylesiającym zbocze podmuchu, mógł skasować całą zasadzkę. Trzeba było wziąć się za piromana od razu. Ale warto było też uniknąć grillowania, więc Dyszka zarzucił łuk do sajdaka i runął w gałęzie naprzeciwko. Spadek, drewno zatrzeszczało pożegnalnie i runęło w dół, ale skoczek zdążył już przytulić się do pnia. Dłonie w rękawicach szurnęły na drzewie, Brett zawirował w okrętce i odbił się od sęka, łapiąc się już następnej okazji. Akrobacja na gałęzi, teraz witała już pani sosna, tu było gorzej, konary były bardziej suche i chrupkie. Chrzęsty i chrupy, ale na słuchowiska nie było czasu. Gałęzie szramiły twarz, a igliwie sypało się w każdy zakamarek jak ładowane na wagę szuflą. Pęd postępował. Elbrett dał nura w wydmę na skraju zbocza, piasek złagodził upadek, wysypał się z Dychą na szlak przed konwojem. Łuk świsnął i strażnik przed wozem wyciął hołubca w tył. Strzelec mógł teraz gnać śmiało przed wóz, wyglądać za czarownikiem. Magik mógł spopielać lasy i zsyłać błyskawice, ale ładunek powozu był kapkę zbyt wartościowy, by bezmyślnie miotać weń abrakadabrami. Brett wyszykował pocisk, napiął, szybko wykrok, wychył… I można pruć w czaromiota. A w razie co - szybko dyla za wóz, żeby gnoja nie kusiło z wybuchami. |
27-01-2018, 20:03 | #8 |
Reputacja: 1 | ~ To potężna magia ~ odezwał się w głowach towarzyszy Ialdabode. ~ Skurczybyk zna się na rzeczy, podejdziecie za blisko, to wam spopieli dupsko ~ Przyglądał się zza rogu jak czerwone sploty destrukcyjnej magii oplatają czarodzieja, jednocześnie nie czyniąc żadnej szkody wierzchowcowi. Fachura. ~ Spróbujcie zabić konia, może go przygniecie i rozproszy barierę. ~ |
27-01-2018, 20:42 | #9 |
Reputacja: 1 | Atak na wierzchowca i spowodowanie upadku czarodzieja były zabawniejsze i bardziej malownicze niż zwykła walka, Kuba podziękował więc w myślach, przystał na plan laldabode'a i przystąpił do jego realizacji, oplątując nogi konia. |
27-01-2018, 21:17 | #10 |
Reputacja: 1 | Berdych miał plan. Śmiały i ryzykowny ale lepsze to niż kryć dupsko po krzakach.- Odciągnę jego uwagę! - zakomunikował towarzyszom odbiegając od reszty na kilkanaście metrów. Stanął pomiędzy drzewami, jego brunatne szaty, częściowo to za sprawą koloru częsciowo za sprawą brudu dość dobrze zlewały się z otoczeniem. Wymierzył otrze berdysza w stronę maga i wystrzelił w niego kulą ognia. Ostatnio edytowane przez Feniu : 28-01-2018 o 09:37. |