Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-01-2011, 01:28   #321
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Rozdroża między Kosaten Shiro, a Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 2 dzień miesiąca Hantei, rok 1114


Fumio kaszlnął. Zmarszczywszy brwi, Sakura posłała mu szybkie spojrzenie. Przecież dała mu znak, by się uspokoił. Przecież żadne z nich nie chciało zainteresowania rozgniewanej kobiety przy ogłoszeniach. Przecież jej gniew, skrupić mógł się na nich, a to musiało oznaczać problemy.

Żadne z nich problemów nie chciało i Fumio doskonale powinien to wiedzieć. Czemu więc kaszlał?

Bo krwawił. Krwawił z ust. Jak każdy trafiony w płuca.

Sakurze uświadomienie sobie tego, powiązanie krwawienia z ust i szoku i zdziwienia w błagalnie w nią wpatrzonych i szybko mętniejących oczach woźnicy zajęło naprawdę tylko chwilę.

Łucznikom - kompanom tego, który spalił sprawę i strzelił przedwcześnie - jeszcze mniej.

Na domiar złego dziewczynę sparaliżowała gwałtowność śmierci towarzysza.

Osiem strzał poszybowało w powietrzu.

Łucznicy byli dobrze rozstawieni. Obejmowali zasięgiem całe rozdroże. Tak naprawdę nie było kierunku, z którego strzały NIE nadlatywały.

Pierwsza strzała trafiła Keiko z tyłu, wbijając się w miękkie podudzie. Dziewczyna natychmiast właściwie straciła oparcie, lewa noga przestała funkcjonować, zamieniła się w piekącą bólem watę. Zanim jednak zdołała oprzeć się na drugiej, przykryć rękoma ranę, ustabilizować ranną kończynę, sięgnąć po łuk czy chociaż dostrzec, że kąt wbicia strzały świadczył, że łucznik strzelał z pozycji wyższej niż ta jej, także druga noga została przestrzelona. Łucznik strzelał z bliska, z frontu, jakieś może parę kroków za tablicą, ponieważ strzała przeszła na wylot, rwąc mięśnie, wylatując z drugiej strony w strudze krwi i z kawałkami ciała. Noga dziewczyny nie zatrzymała pocisku, ten pomknął dalej, ku drzewom po drugiej stronie rozdroża. Dalszego lotu jednak Keiko nie miała szans dostrzec, nie miała nawet szansy zamortyzować upadku. Była zbyt zajęta walką o utrzymanie przytomności.

Dwaj pierwsi łucznicy, jak miała potem stwierdzić Osa, mieli kunszt i okazję wystarczające by ją zabić. Dwaj dalsi nie byli potrzebni, choć też byli dobrzy. Obaj obrali na cel jej lewe ramię. Jeden trafił, przeszywając jej zbroję oraz rękę. Drugi trafił niemal tak samo, lecz strzała poszła dwa centymetry wyżej i przy pozostałych była jedynie draśnięciem. Oba te strzały poszły zza wozu, choć nie miała szans określić nic więcej. Leżała w szybko rozszerzającej się kałuży krwi, z walącym sercem, nie czując ręki ani nóg, lecz żywy ogień w ich miejscu, mając zaschnięte do bólu gardło i problemy z przełykaniem. Czuła się, jakby nie miała śliny. Kłopotliwe było nie odpłynięcie w nicość. Poruszenie się było poza zasięgiem możliwości. Zdołała natomiast zaobserwować, że groty, których używali napastnicy to były "wierzbowe liście". Ironia losu.

Z ośmiu strzał spudłowała jedna. Z głuchym stukiem wbiła się w pakunek na wysokości twarzy Sakury, dwie długości dłoni od jej oczu. Drzewce nie zdążyło przestać wibrować, kiedy dalsze trzy strzały trafiły dziewczynę.

Pierwsza strzała uderzyła w lewe ramię, wbijając się tuż nad mięśniem. Wyglądało to znacznie groźniej niż było szkodliwe i gdyby Sakura miała większe doświadczenie wojenne, bardziej przejęłaby się tym, że strzała przybiła ją do wozu. O ile miałaby na to czas - drugi pocisk trafił w lewy bark, choć płytko. Ten łucznik musiał być oddalony. Nie były to bardzo groźne rany, lecz dla lewej ręki wystarczały by ta stała się kompletnie bezwładna. Naginata zaczęła lot na równą powierzchnię drogi.

Wszystko to jednak to były drobne niedogodności. Trzeci strzał był morderczy.

Po pierwsze, napastnik strzelił w brzuch.
Po drugie, strzałą watakusi.

Sakura poczuła wpierw potężne uderzenie w brzuch. Jakby ktoś zdzielił ją młotem kowalskim. A potem jej trzewia zapłonęły. Dziewczyna odpłynęła w nicość, nieświadoma nawet tego, że jej przyszpilone do wozu ciało nie może opaść.


Haikkyo Sano Kappa; 2 dzień miesiąca Hantei, rok 1114


Wiele legend owiewa stworzenia z pogranicza Pięciu Królestw. Wśród hengeyokai, najbardziej znane to oczywiście kitsune, kenku czy tanuki. Ale nie jedyne. Choć naprawdę niewiele legend krąży o kappa, a i te można poznać tylko wtedy, kiedy dorasta się bądź żyje w odpowiednim miejscu.

Nawet jednak to nie daje gwarancji poznanej wiedzy, bo sami zainteresowani - wodniki - na swój temat milczą. Nieliczni przyjaciele kappa - jeśli coś wiedzą - milczą również. A ponieważ polowanie na kappa nie jest uznawane za wartościowe czy honorowe, samuraje zostawiają wodniki w spokoju. Chłopi traktują ich z respektem i strachem, zaś mnisi są bodaj ostatnimi istotami na świecie, które myślałyby o ich krzywdzie.

Niestety, mimo to są miejsca, w których widok kappa należy do wielkiej rzadkości, a jak już takiego wodnika się tam zoczy, to ten rychło zginie w dziwnej mgle, pluśnie w wodę niczym - nie przymierzając - kamień, albo zaszyje się w krzakach czy w jakikolwiek inny sposób zniknie z oczu. Przyjdzie mu to łatwo, poruszać się będzie powoli, dyskretnie, zoczyć go będzie ciężko, a wzrok na nim utrzymać - jeszcze gorzej.

Tak właśnie poruszał się młody wodnik. Powoli, ostrożnie, co chwila zerkając w prawo i przed siebie, raz jeszcze kalkulując odległości, jakie dzieliły go od zbawczej wody i Pożeracza. Albo raczej: przybliżonego miejsca, gdzie Pożeracz się znajdował. Bo ten, swoim zwyczajem, znajdował się gdzieś w półcieniu, zlewając się z ziemią, skałą i nisko wiszącymi liśćmi zszarzałego już dawno łopianu.

Długą chwilę kappa przesuwał się krok po kroku, zerkając nerwowo na krzaki, gdzie oczekiwał Pożeracza. Był już w połowie drogi, gdy z wody strzeliło coś długiego i giętkiego, sięgając czubka jego głowy. W chwilę później, znieruchomiały wodnik zwalił się na ziemię.

Z wody wychynął smukły, jaszczurowaty kształt, pokryty czarno-szarą, gładką jak u płazów skórą. Stworzenie było spore, poruszało się zgrabnie, na czterech łapach przesuwajac się do obalonego hengeyokai. Było już o dwa kroki, gdy znienacka zwinęło się w bólu, z wizgiem przeszywającym uszy wszystkich pobliskich stworzeń - choć każdy łowca patrząc po otoczeniu orzekłby bez chwili wahania, że w tej okolicy nie ma zbyt wielu stworzeń, jeśli są w ogóle.

Czarna posoka wielką kałużą rozlała się po ziemi pod ciałem jaszczura, strumyczek tejże spływal w dół po jego muskularnej przedniej łapie. Stworzenie opadło na ziemię, znieruchomiało na chwilę.

Podniosło się kilka minut później. Kappa zdołał już prawie przeturlać się do wody (choć poruszał się BARDZO ślamazarnie). Prawie.


* * *

Sakura miała bardzo dziwny sen. Stała nad przedziwnym stworzeniem. Wzrostu małego dziecka, lecz o twarzy dorosłego mężczyzny. Miało na głowie kamienną czapeczkę, z wgłębieniem. Czapeczka ta, jak stwierdziła dziewczyna po chwili, była częścią ciała stworzenia. Ciało stworzenia - poza twarzą, szyją i dłońmi - pokrywały setki kamyków.

Jej twarz znajdowała się bardzo blisko jego twarzy. Dziewczyna mimowolnie dokonała korekty - nie mogła stać, musiała się nad nim pochylać, jeśli byli tak blisko.

Ale nawet to nie pasowało. Dziwnie się czuła. Owszem, bolało ją ramię i brzuch, lecz znacznie słabiej niż powinny. Mimowolnie zerknęła na ramię i aż chciała krzyknąć (choć żaden głos nie dobył się z jej gardła).

Stała na czterech łapach (łapach!?), jej ramię było pokryte czarno-szarą skórą. Tyle zdążyła dostrzec, kiedy obróciła się w stronę leżącej na ziemi istoty o pokrytej kamykami skórze.

Istota - co dało się zauważyć - była przerażona bliskością jej sennego 'ja'.

- Kansssen - powiedziała Sakura. - Pakt.

Stworzenie poczęło kwilić, próbując wczołgać się do wody. Sakura szybkim ruchem sięgnęła ku jego gardłu... by zszokowana obudzić się w agonii.


Rozdroża między Kosaten Shiro, a Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 2 dzień miesiąca Hantei, rok 1114


Nikt tego nie mógł zauważyć. Ani podnoszące się z ziemi elementy otoczenia, ani leżąca na ziemi ranna Szmaragdowa. Po prostu koło Sakury powietrze jakby nieco pojaśniało. Jej krew jakby zaczęła żywiej i inaczej krążyć. Dziewczyna na moment omdlała, kiedy jej trzewia raz jeszcze stanęły w ogniu.

Cokolwiek się stało, ronin-ko przestała czuć szarpanie strzały w podbrzuszu, jej bezlitosne przyszpilenie jej do wozu. Runęła na ziemię, przywrócona dp przytomności bólem rozerwanej ręki, lecz obezwładniona bólem.

W głowie dziewczyny szumiało. Pamiętała syk "kanssen". Pamiętała kwilenie stworzenia i jego twarz mężczyzny przy wzroście dziecka. Niewątpliwie jakieś majaki. Ale czuła się lepiej. Najwyraźniej najboleśniejszym było przyszpilenie do wozu i zwisanie na strzałach.

Znikąd, napłynęła jej do głowy myśl "przybywam". Przymknięcie oczu i próba skupienia się wystarczyły, by rozpłynęła się bez śladu. To nie był czas na dziwactwa, należało przyjrzeć się sytuacji. Sakura słyszała już głosy rozmawiających...
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 28-01-2011 o 10:15. Powód: scena paktu
Tammo jest offline  
Stary 30-01-2011, 16:44   #322
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu - różnie, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.

Sala ćwiczeń


Stali naprzeciw siebie - rozgniewany, niepewny Smok i potężny, chciwy Krab.

Nabijana kolcami pałka - jak Fukurou przed chwilą w myślach określał tetsubo - śmignęła do rąk Kraba. Smok był jednak szybszy i cofnął się próbując wyjść poza zasięg ciosu.

Hida uśmiechnął się błogo i z tym uśmiechem runął do ataku, jakby kompletnie zapominając o obronie. Mirumoto pojął, że jego akcja nie miała na to wpływu. Nie było śladu po jakiejkolwiek zmianie, tamten od początku zamierzał pójść na całość.

Maczuga przeszła przez miejsce, gdzie Fukurou był parę sekund temu. Smok, czując pulsowanie niewielkiego tatuażu na karku, zdołał wybić się zręcznie i wylądować kompletnie poza zasięgiem ciosu...

... a nawet dwu, bo Hida po prostu poszedł krok do przodu i drugim niedbałym lecz silnym zamachem posłał broń w stronę Smoka, uśmiechając się cały czas, nawet kiedy drugi cios nie doszedł celu. Ba! Nawet nie był blisko - odskok młodego Smoka był wprost imponujący.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 03-02-2011, 17:44   #323
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Rozdroża między Kosaten Shiro, a Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 2 dzień miesiąca Hantei, rok 1114


Nie zdążyła zrobić nic. Krótki, charakterystyczny, tak znajomy wizg lecących strzał zlał się w jedno z kolejnymi wybuchami jaskrawego bólu. Z początku nawet nie zauważyła, że upada. Zaskoczenie, strach, gniew unieruchomione zostały w kolejnych sekundach twardą klamrą szoku. Czterech, zdążyła tylko pomyśleć. Jest ich czterech. Przed oczami mignął jej popręg siodła, dziwnie skręcona gałąź jednego z drzew, kolorowe lotki strzał wystające z otwartego kołczanu, jej czarny warkocz leżący w błocie.

Świadomość rozpalała się i przygasała niczym światełko bagiennego ognika.

Zamiast nóg i lewego ramienia – krwawiące piekła rozżarzonej czerwieni. Szaleńcze bicie serca, wyschnięte usta, w których nie pozostała chyba nawet kropla śliny, płuca, które muszą walczyć o każdy oddech. Boi się nawet mrugnąć, by nie stracić przytomności. Odsłaniająca krwawiące, różowawe mięso dziura na prawym udzie, trzy - przebijające drugą nogę i ramię - strzały, których brzeszczoty zdają się przesuwać przez ciało przy każdym jej ruchu. Krew wsiąka w ziemię a ona musi zaciskać zęby z całej siły, żeby nie wyć z bólu.

Boję się. Boli. Tyle krwi. Boli. Nie chcę tego, nie chcę. Lew umierający w błocie. Jakie to żałosne.
Nie chcę! Nie tak! Booooliiii... Przegrałam. Zawiodłam. Choć byłam już tak blisko. Celu. Zimno...
Nie chcę. Nie tak powinno być. Nie tak.

Nie tak nie tak nie tak nietaknietaknietaknietak...
niechcęniechcęniechcęboli
bojęsiębojęsiębojęsięboję...


Zamyka oczy.

A czas kurczy się do momentalnego, wciąż aktualnego “teraz” zamkniętego w absolutnej teraźniejszości.

I kiedy je otwiera nie ma już Keiko, pełnej strachu, gniewu, wyjącej wściekłością dumy Lwa wykrwawiającego się w błocie, zdanego na litość innych, rozpaczy, że zawiodła swoją rodzinę i swojego daimyo. To wszystko staje się bez znaczenia, nieważne, odległe. Równie odległe jest jej spojrzenie. Nienaturalnie spokojne. Pozbawione strachu. Nie ma już gorączkowej gonitwy myśli i płynącej z niej niepewności. Są wąskie oczy obserwujące otoczenie, Jest determinacja walcząca o zachowanie przytomności, zmuszająca okaleczone ciało do działania. Nic więcej.

Zmienia nieco pozycję, by mogła możliwie swobodnie poruszać prawą ręką. Nie słyszy nawet swojego własnego charkotliwego oddechu, gdy strzały przesuwają się nieznacznie, rozpychając mięśnie, torując sobie drogę przez żywe, krwawiące mięso. Dłoń sama przesuwa się w kierunku rękojeści skrytego za obi noża. Sama, bo przecież tego ruchu tego nie dyktuje świadoma, kalkulująca optymalny wybór myśl. Ciało samo wie, że powinno sięgnąć po lżejszy, pozbawiony tsuby i poręczniejszy od wakizashi aikuchi. Ciało samo wie, jakby bez udziału woli, że należy ukryć rękojeść w dłoni, wcisnąć ostrze w miękką ziemię, by było niewidoczne.

Czeka.
Oszczędza siły, porusza jedynie lekko głową, by objąć spojrzeniem jak największy fragment otoczenia.
Obserwuje.

Ronin-ko przybita do niskiej burty wozu. Kapelusz ciągle zakrywa jej twarz, spłowiałe kimono szybko nasiąka czerwienią. Strzały w ramionach i brzuchu. Martwa.

Nieruchomy heimin z twarzą skrytą w przywiędłej trawie. Ciemna brzechwa sterczy mu z pleców. Nie porusza się. Nie krzyczy. Martwy.

Martwi. Bezużyteczni. A przez to - nieistotni.

Wałach stojący obok spokojnie. Nie spłoszył go zapach krwi, świst strzał, upadek bezwładnego ciała. Jego kopyta niebezpiecznie blisko jej twarzy. Pokryte błotem pęciny, nakrapiany białymi plamami pysk, suzume-yumi przytroczony do siodła, kolorowe lotki strzał skrytych w otwartym kołczanie.

Szuka łuczników, przeczesując spojrzeniem miejsca, z których mogły nadlecieć strzały.
Nasłuchuje. Stara się ocenić ich pozycje po układzie strzał przebijających ciała, głębokości ran.
Musi ich znaleźć.
Nie da się walczyć z niewidzialnym przeciwnikiem.

Kątem oka wychwytuje ruch, gdy niedaleko niej - prawie naprzeciwko - wybrzusza się nagle ziemia. Czarna skóra, z której łuszczą się gałązki, liście i błoto. Yōkai? Patrzy na niego bez zdziwienia. Stwór przestępuje przez przegniłą kłodę drewna, za którą krył się do tej pory. Oni? Człowiek. Trzymający łuk i strzały człowiek. Jeden. Gdzieś kryje się jeszcze przynajmniej trzech.

Gdzie?

Kretyn. Najłatwiejszy cel i spartolił. Umi go przerobi na wióry.


Potrząsa głową, bo obcy głos zagłuszony jest prawie całkowicie jej własnym, płytkim oddechem, szumem krwi w skroniach, szaleńczym biciem serca, które zdają się być jedynymi realnymi dźwiękami. Nie pomaga.

Nie. To będzie drugie ostrzeżenie. Chłopak dopiero będzie posrany.


Ktoś odpowiada. Zza niej. Skąd? Jak daleko?

Drugie ostrzeżenie? Ostatnie zatem. Każdy byłby posrany. Ale spartolił.


Dwóch. Gdzie reszta?

Nic to, i tak się udało. Mamy dziewczynę.


Mamy dziewczynę...
Nie ma nawet świadomości podejmowania decyzji. Wszystko jest odległe. Zniekształcone. Nie kalkuluje zysków i strat. Nie poświęca nawet myśli temu, co robi. Po prostu zaczyna działać.

A nie spodziewałem się, że to nam się tak poszczęści.


Mamy dziewczynę. Nam się poszczęści.
Zaciska palce mocniej na rękojeści noża, zmienia i poprawia chwyt, gdy zaciskając zęby, odpycha się od ziemi zdrową ręką. Wciąż stara się, by proste, wąskie ostrze pozostało niezauważone.

Maro-sama będzie zadowo... Ciii. Idzie.


Trzeci. Gdzie? Skąd? Jeszcze przynajmniej jeden.

Suzume-yumi przy boku jej konia. Flegmatycznego wałacha, który do tej pory ledwie łbem potrząsnął i zarżał cicho. Brzechwy jej strzał wystające z otwartego kołczanu.

Być może później - jeśli będzie dla niej jakiekolwiek później - zda sobie sprawę, że ta decyzja nie była irracjonalnym impulsem, bezsensownym i pozbawionym nadziei wyrazem buntu. Ten wybór niósł szansę - nikłą szansę, której nie potrafiła wtedy odnaleźć w biernym oczekiwaniu na dalszy rozwój sytuacji, na przybycie kolejnych napastników, na moment, w którym wykrwawi się tak bardzo, że nie będzie w stanie zrobić nic.

Nie strzelali, by zabić. Mamy dziewczynę. Ronin-ko przybita do burty wozu. Martwy heimin. To nam się tak poszczęści.
Czekali na nią.

Chcieli ją żywą.
Ona chciała ich martwych.
Fortuny pewnie głośno śmiały się z tej asymetrii pragnień.

Bez żadnego wahania wypycha rękę trzymająca nóż w kierunku pasów przytrzymujących łuk i kołczan.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 06-02-2011 o 21:39.
obce jest offline  
Stary 07-02-2011, 17:34   #324
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu pierwsze dojo , Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


Trzepot skrzydeł nietoperza...
W takich pulsowanie krwi w skroniach Fukurou przypominało trzepot skrzydeł nietoperza.
Nie mógł widzieć... mógł tylko wierzyć, że w takich chwilach nietoperz na jego karku porusza skrzydłami.
Świst powietrza przecinanego tetsubo, zapach potu, odgłos ruchów.
Nieważne... Koncentracja. Instynkt. Nie liczy się nic poza przeciwnikiem.
Odskok. Szybki i gwałtowny. Odskok do tyłu. Sekundy czasu na analizę.
Kroki, każdy cios zaczyna się od postawy. Każdy cios zaczyna się od nóg. Jak ustawia nogi? Jak uderzy?
Jak rozszalały tygrys. Pędzący do przodu. Niepowstrzymany. Jak głaz.
Nie da się powstrzymać głazu. Można jedynie usunąć się z jego drogi.
Krab zbliżył się.
Osłaniając się daisho, Fukurou odchylił się w lewo chwiejnie i pozornie bezładnie.
Ale w szkole Smoka nie liczy się uroda ruchów, a ich skuteczność. Tetsubo prawie musnęło Fukurou. Prawie. To wystarczyło, aby głowa Smoka uniknęła zmiażdżenia. Tym razem.
- To! nie! trening! - syknął Fukurou szybko, pomiędzy unikami.
- Nande? - zdziwił się, nieco odpuszczając, Krab
Kolejny odskok i przetoczenie się. Kolejne uniknięcie zabójczej broni Karbów. Tym razem nabijana kolcami pała przecinała powietrze z mniejszą siłą... uderzenie nie tak szybkie. Ale i tak groźne.

To szaleniec z tetsubo, albo morderca!
Uderza za mocno, uderza za szybko licząc że przeciwnik uniknie. Bo jeśli nie...
Gdzieś w głowie migają Fukurou wspomnienia Krabów trafionych taką bronią. Wszak używaną czasem przez ogry. Nigdy nie był to miły widok.
Dość! Fukurou miał dość tej gry. Nadal niepewny intencji Taro, nie mógł uderzyć by zranić.
Jeśli ów Krab był osobą nasłaną by go zabić, tak jak kiedyś sugerował Manji , to nie należało przedłużać patowej sytuacji.
Ale jeśli nie był?
Smokowi brakowało tej pewności. Nadal.
Zmienił strategię...
- Cała siła. Uderzasz.- niemal warknął Smok.
Odskoczył do tyłu. Wyskoczył poza ring. Ostrza opuścił w dół, stojąc przodem do Kraba. Pozornie spokojny. Pozornie tylko. Nadal jednak czujny. -Walka skończona. Arigato. Hida-san.
Pozornie odprężony, spokojny czekał na ruch Kraba. Zaatakuje, znaczy że morderca. Odpuści, znaczy że Fukurou się mylił. Że to był tylko trening.
Krab stanął na środku ringu, wsparł się na swojej broni. Nie miał nawet przyspieszonego oddechu. Zacmokał z ubolewaniem.
- Niestety, na to wygląda. Mój partner ucieka przed treningiem. - wzruszył ramionami siląc się na naturalność, maskując coś niezgrabnie, choć skutecznie - Szkoda. Ale przecież to właśnie Droga Smoka. Na tym polega cały wasz klan. Odosobnienie. Byle tylko się nie zbłaźnić. Idź smoczku. Tetsubo jest straszne. Uciekaj przed nim. Kraby są straszne. Uciekaj przed nimi. Uciekaj w swoje wysokie góry i módl się, żeby nigdy nikomu nie chciało się wspinać, bo cię znajdą.
Dłonie smoka zacisnęły się mocniej na rękojeściach daisho.
On obrażał jego klan. Obrażał rodzinę. Obrażał, bezczelnie ciskając swe słowa w twarz Fukurou.
„Strzeż się złych języków, chroń nasze imię, jeśli trzeba, krwią. Zabiłem już trzech ludzi w ciągu tego tygodnia,...” słowa listu ojca wryły się w pamięć Smoka.
”Zabiłem już trzech ludzi...”
”Zabiłem już trzech ludzi...”
”Zabiłem już trzech ludzi... a ty ilu zabiłeś Fukurou-kun?”

Mirumoto nie miał wyboru. Nie mógł się wycofać. Nie mógł zasłonić dyplomatyczną sztuczką czy cytatem z Shinsei. Nie w tych okolicznościach.
„Jeśli zaś będzie okazja, pokaż im, że jesteśmy straszni.”
Krab sam się o to prosił, a Fukurou wiedział, że nie może ustąpić. Może nie jest tak dobrym bushi jak Hida. Może stoczył mniej walk, ale... nie jest tchórzem.
- Skoro tak stawiasz sprawę Krab-san, to...- Mirumoto wszedł na ring mówiąc z irytacją w głosie.- Z góry przepraszam, jeśli cię zranię. Przypadkiem oczywiście.
Ostrzegł go... ostrzegł, że walka będzie bez uników, bez markowania ciosów. Skoro on walczy z całą siłą. Fukurou też będzie.

Krab - jak zauważył Fukurou wchodząc na ring - coś szeptał. Co... tego Mirumoto dosłyszeć nie mógł. Zresztą obserwując Kraba skupiał się też na czymś innym.
Smok szedł spokojnie. „Postawa naturalna. Naturalna. Naturalna. Niech nic nie wskazuje, kiedy zamierzasz uderzać.”
Z spokojnego chodu natychmiast przerzucił się na bieg. Spojrzenie Fukurou było skupione, myśli ustąpiły pustce i instynktowi. Wiedział co miał robić, nie musiał o tym myśleć.
Uderzyć szybko, skutecznie i mocno...uderzyć raz a dobrze. Zranić by wyeliminować z walki. Zranić by uczynić przeciwnika niegroźnym. Zranić, ale nie zabić.
Uderzyć w nogę...zadać cios i przejść do obrony.

- Imię mojej siostry jest moją furią - dosłyszał końcówkę Smok, który już wtedy - kompletnie odsłonięty - atakował niskim i trudnym technicznie ciosem w nogę, mając zamiar wyłączyć przeciwnika z walki właściwie od razu.

Szybko szybciej. Myśli odpłynęły, pozostał instynkt. Zamach katany, osłaniany przez wakizashi. Cięcie i odskok. Szybko błyskawicznie. By wydostać się spoza zasięgu tetsubo.
Fukurou nie myślał o tym co się stanie, jeśli cios będzie za płytki. Nie myślał o tym co się stanie jeśli chybi. Nie myślał o tym ile ryzykuje, praktycznie wystawiając plecy na cios, jeśli nie trafi, jeśli się okaże nie dość szybki.
Nie teraz... taka myśl mogłaby wywołać wahanie. Samuraj nie może się wahać podczas walki.

Cios!

Trzasnęły cicho płyty, poddając się wobec udanie zadanego cięcia. Trysnęła krew. Stal wgryzła się w nogę.

Mirumoto poczuł opór mięśni przeciwnika. Wiedział, ze zadał potworny cios. Taki cios jemu samemu odjąłby kończynę.

Tak, jak należałoby oczekiwać, Krab nie walczył dalej. Lecz... coś było nie tak. Kiedy Fukurou spojrzał nań, na jego nogę, dostrzegł, że cięcie doszło, że było równie masakryczne, jakim je odczuł. Bardziej nawet, niż zamierzał, lecz nie miał zamiaru nie doceniać Kraba, nie miał zamiaru nie spełnić słów ojca, znowu być nazywany tchórzem.

Hida spoglądnął na ranę, jakby jej nie czuł, jakby nie wierzył, a potem krzyknął:- NARESZCIE! HITOMI, NARESZCIE!!

Wiatr uderzył w Fukurou. Bushi poczuł się tak, jakby stał na wysokim wzgórzu. Jakby mógł spojrzeć w dół, podobnie do niektórych miejsc - ulubionych punktów wycieczek dziadka - ogarnąć wzrokiem tak wiele. Przez moment miał niezwykle plastyczne wrażenie, że owiewa go pęd powietrza. Że... szybuje. Na moment, przed oczyma rozbłysł obraz, nie mający nic wspólnego z dojo. Ale wiele z Krabem.

Hida Heisuke Taro w tym obrazie stał nad grobem. Łzy płynęły po jego - młodszej, mniej pobrużdżonej, lecz równie jak teraz zaciętej twarzy. Był wieczór, pora tuż po zachodzie słońca. Fukurou jedynie chwilę poświęcił na spojrzenie na Kraba, gdy... poszybował... dalej.

Inna okolica. Jeszcze młodszy Taro. I nie samotny. Postać dziewczyny u jego boku. Piegowatej. Roześmianej. Pokazującej... szybującego (znowu!) Fukurou. Znowu widziane o zmierzchu.

I wrócił do dojo, czując pieczenie na karku.

I Fukurou zrobiło się głupio. Czuł się zniesmaczony własnym postępowaniem. Tym, że się dał wciągnąć w tą walkę. Że po prostu nie odszedł. Przecież nie chciał tego. Ta walka nie dla niego miała sensu. Tak samo jak jej zakończenie.
Smok nie rozumiał skąd się wzięła ta wizja,ale... właściwie nie miało to w tej chwili znaczenia.
Patrzył na Taro i nie widział obliczu Kraba ni gniewu, ni radości, ni dumy... jedynie rozpacz. Głęboką jak otchłań Fu lenga.

-Hida-san.- Fukurou stanął w postawie obronnej, zły na siebie z powodu swej naiwności.- Zostałeś ranny...nie ma sensu dalej walczyć. Chyba, że nie chodzi tu o...trening. Jeśli nie o trening, to o co? Czy ona... Hitomi. Myślisz, że by chciała tego?

Trafił. Reakcja była tak szczera, że nie miał wątpliwości. Czysta nienawiść wykrzywiła twarz tamtemu, wręcz pluł słowami, a zwłaszcza nazwiskiem Smoka:- Co TY, MIRRUMOTO, możesz o tym wwiedzieć? Przez wwas nie żyje! Ale tteraz, teraz tto się odmmieni. Terazz mam ppowód, by ją ppomścić. Ttteraz lepiej kontroluję moją fffurię. Jesteś młodzikiem, ddzieciakkiem. Nie jesteś i nnie bbyłeś dla mnie przeciwwnikiem, zresztą - splunął na podłogę - wwiedziałeś o tym, młody głuppcze. A mimo to wwszedłeś na ring. Nie wwiedząc ani czego chcę ani o co wwalczysz, zaryzykowwałeś życiem. Ja jestem wwojownikiem, Mirumoto. Nie zabijam dzieci. Wwracaj do domu i ćwwicz. Ppewnego dnia ppojawwię się na pprogu, może wwtedy będziesz gotowwy. Ppóki co, wwiedz ttylko ttyle. Dzięki tej ranie, mogę wwreszcie ppojechać do wwas, w te wwasze góry, w których się chronicie.

Mężczyzna mówił to często się zacinając, jakby odwykł od mówienia.

Fukurou nie zwrócił uwagi na obelgi. Nie potrafił wzbudzić w sobie gniewu na Taro.
Cały czas miał przed oczami obrazy z wizji. Ten smutek dostrzegał pomiędzy jego słowami, w jego spojrzeniu.
- Skoro chcesz walczyć ze Smokami. Skoro chcesz rzucić mi wyzwanie, gdy będę go godzien. To... powiedz. Jak ją zabiliśmy...- odparł Fukurou, spokojnym tonem.- Oświeć dzieciaka Hida-san.

- Mirumoto. Nishio. Seishiro. -
Wycedził tamten, znajome Fukurou imię i nazwisko podobnie jak wycedził wcześniej swoje.

Mirumoto Nishio Seishiro poznał kilka lat temu. Krótko - mężczyzna był ich gościem, ponieważ podróżował razem z stryjem Daitengu. Wysoki, zadbany mężczyzna robił dobre wrażenie, zwłaszcza na kobietach. Miał dworne maniery, które zjednały mu przede wszystkim starszą siostrę Fukurou, wtedy świeżo po gempukku. Jego obycie było nienaganne i potem stryj opowiedział o jego licznych podróżach. Na wszystkich zrobiły wrażenie, no, poza panem Yomei. Temu milczącemu człowiekowi nie imponowały nawet roczny pobyt na Murze, zaszczytna musha shugyo po ziemiach właściwie wszystkich Wielkich Klanów, wygrane pojedynki, czy tytuł sensei w szkole Mirumoto.

Poza tym jednak Fukurou wiedział niewiele. Przyjaciel stryja, hatamoto Kitsuki Guyoden-sama, jednego z daimyo najbardziej dyplomatycznej rodziny klanu, zręczny szermierz, obyty i elegancki samuraj. Młody Smok wspominając wyrafinowanego i uśmiechniętego mężczyznę wątpił, by tamten miał kogoś zamordować. W grę wchodził pojedynek, ale.. z kobietą? Niby samurai-ko przestaje być kobietą, ale Seishiro o manierach bardziej żurawich niż smoczych, nie pasował Fukurou na inicjatora takiego pojedynku.

-Tylko tyle? Obrażasz mój klan, obrażasz moją rodzinę, obrażasz mnie. I zbywasz mnie tylko jednym nazwiskiem?- Fukurou nie unosił głosu, nadal mówiąc cicho i spokojnie.- Mam prawo wiedzieć chyba, skoro szukasz pomsty na mojej rodzinie. Mam prawo wiedzieć, za co chcesz się mścić.Nie słyszałem by Mirumoto Nishio Seishiro-san zabił kogoś w pojedynku na ziemiach Kraba.
Otarłszy katanę z krwi schował ją do saya. Potem wsunął wakizashi. I ruszając w kierunku wbitego no-dachi rzekł.- Rzucając oskarżenie na mój klan, na moją rodzinę, obrażasz i mnie. I dlatego mam prawo wiedzieć Hida Heisuke-san.
Wsunął ostrze no-dachi dalej mówiąc.- Jesteś mi to winien Hida Heisuke-san. I opowiesz po drodze do lazaretu. Nie możemy czekać...rana na twej nodze wygląda paskudnie. -podszedł do Kraba dodając.-Ale... jeśli oprzesz na mnie, jakoś tam dojdziemy. To... dużo czasu, na to byś wyjaśnił o co oskarżasz moją rodzinę. Hida Heisuke-san.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-07-2011 o 11:56.
abishai jest offline  
Stary 24-02-2011, 15:35   #325
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu pierwsze dojo , Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


W ciągu paru zaledwie chwil twarz Kraba ukazała istną gamę emocji. Gniew, wściekłość, przejęcie, walkę z samym sobą, żal, smutek i poczucie straty, krzywdy a być może też niesprawiedliwości. Wszystko to jednak znikło, wraz z ofertą pomocy młodego Smoka. Usłyszawszy pojednawcze słowa o drodze do lazaretu, Krab zareagował solidnym splunięciem i jego plwocina wylądowała na zbroi Fukurou:

- Nawet nie myśl - rzekł z zimną i czystą nienawiścią - MIRUMOTO - że przyjmę pomoc od ciebie. Poznałem już co znaczą słowa kogoś o takim nazwisku, jego obietnice i jego "dworne maniery". Wasze rei doprowadziło moją siostrę do śmierci. Nie uda ci się ze mną.

Atmosfera na sali ponownie się zmieniła. Smok wyczuwał teraz wyraźną groźbę, dostrzegał ją w postawie tamtego, w sposobie, jaki ten nań patrzył. Także w tym, że pomimo nieustannie płynącej z nogi krwi, Krab sprawiał wrażenie, że jest w pełni sił. Jakby nie było rany. Słyszał opowieści o berserkerach, ale stanąć naprzeciw kogoś takiego było zupełnie inną sprawą.

- Seishiro zapłaci. - rzekł miękko Hida, jakby delektując się tą obietnicą - Odnajdę go. A ty, młodziku... - na moment Krab zawahał się, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie umiał, zmełł słowa w ustach dwa razy, wreszcie po prostu zmienił zamiar, stwardniał mu głos i rzucił jedno krótkie i ostre słowo - ćwicz.

I ruszył do wyjścia.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 01-03-2011, 21:11   #326
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Kyuden Tonbo, Terytorium Klanu Ważki; druga i trzecia dekada miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.


- Tonbo-sama! - mniszka pozwoliła sobie przerwać modły kapłana - Emma-O upomina się i o drugą duszę. Uratuj proszę mego krnąbrnego brata gdy ja błagać będę o wybaczenia Pana Hakusho, że przerwałam należną mu modlitwę. - bez słowa uklękła koło shugenja by nie musiał rozważać wyboru. Jej dłonie spotkały się cichym klaśnięciu i potarły w modlitewnym skupieniu. Nie zamierzała nic mówić. Nie była kapłanem wygłaszającym oficjalny manifest czynów pogrzebanego. Musiała wystarczyć niema modlitwa do sędziego ważącego czyny Pana Kakita nim zdecyduje do którego z trzech zaświatów trafi on na wieczności. Mała Togashi gotowa była prosić Emma-O by Kakita Hakusho trafił do Krainy Czcigodnych Przodków. Choć zgubiła go Duma nie była była jednym z Trzech Grzechów dlatego powinien zająć swe miejsce w korowodzie wielkich itto-ryu rodziny Kakita.


Ustabilizowanie drugiego z walczących zdawało się trwać wiecznie. Małej mniszce powoli zaczynało brakować argumentów mających przekonać jedną z jej Fortun-patronów do sprawiedliwych sądów. Od Pana Kakita odstąpiła dopiero gdy Tonbo nakazał przeniesienie ronina pod dach, a na ciało czekali sprowadzeni eta.


Zawrócony z przed oblicza Fortuny Śmierci leżał z nieobecnym spojrzeniem ciasno spięty spowijającymi rany bandażami. Kapłan zalecił co najmniej dzień odpoczynku, bezwarunkowy, zalecał tydzień choć to mężczyzna zbył kręcąc przecząco głową.
- Miałeś wielkie szczęście Panie, że Twój Szacowny Przodek zajęty był czymś innym bo nie wyszedł byś z tego wszystkiego tak obronną ręką. “Skończony głupiec” było by zapewne najlżejszym określeniem jakim byłby gotów określić osobę wyzywającą trzech szermierzy i dającą się pokroić przedostatniemu przeciwnikowi, a eliminując mistrza pozostawiającą dwóch gniewnych uczniów gdy samemu nie jest się w stanie zrobić paru kroków. - popatrzyła karcąco na leżącego - Pewna mała Togashi powinna też wykorzystać sytuację i obić Cię Panie niemiłosiernie nie za wciągnięcie jej w odwieczną wojnę między waszymi szkołami ale za niemoc przygotowania jej do niej. Jak myślisz Panie nasza mała Togashi zdąży przekroczyć w swej misji całe ziemie Żurawia nim plotki i pomsty pozwolą każdej katanie tamtych ziem na próbę odzyskania choć części chwały Hakusho-sama? - nie zamierzała kierować się w swych rozmowach z Bratem litością. Oczywiście, martwiła się o jego zdrowie jednak swą krótkowzrocznością zagroził jej powinnościom. Sama nie była w tym wszystkim bez winy jednak starcie z szermierzami Kakita nie dla niej miało być lekcją pokory.
- Nie wygłupiaj się Kyoko - rzekł po prostu w odpowiedzi - do Reihaido Shinsei popłyniesz morzem. Łodzie Tonbo to całkiem przyjemny sposób podróżowania. Potem wsiądziesz na statek Feniksów. Przygotowałem wszystko. Możesz ruszyć za trzy dni. Przy dobrych wiatrach i prądach - a z tą porą roku o te nie powinno być trudno - dotrzesz niemal do celu w parę tygodni, w wygodzie. Będziesz mogła medytować po drodze. Swoją drogą, czemu Togashi, siostro? - sądząc po tym, jak szybko przeszedł do następnego tematu, nie miał zamiaru naciskać. Sądząc po tym, że zapytał, chciał wiedzieć. - Prosiłem kiedyś Satsuko, by mi pomogła tego dnia, obiecała mi to. Sądzisz, że możesz mi pomóc zamiast niej? - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - I tak, przyjmuję Twoją burę. Ojciec miał rację, jeszcze wiele nauki przede mną. Także dlatego ruszyłem na tą drogę. Choć główny powód jest inny. Wiesz jaki?
W trakcie przemowy uniósł się na rękach.
- Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie Panie kto raczy wyśmiewać ma niezdolność do wybrania własnej drogi. Mogę się domyślać, zgadywać, błądzić w powodach Twojej ale żadnej z tych myśli nie zawrę w słowach. Dzieci lubią się okłamywać by nie poznawać niechcianej prawdy. - jej postawa wskazywała, że wszystkiego wysłucha ale własne osądy przemilczy - A dlaczego Togashi? A dlaczego nie? Żadna z Rodzin Smoka nie jest tak otwarta na los sierot. Tam można było pójść i wierzyć w przyjęcie. -
Uśmiechnął się smutno i rzekł, bardzo cicho:
- Po Satsuko, naprawdę sądzisz, że tylko tam? Naprawdę tylko tam warto byłoby spróbować?
- Hai. Tylko tam. Przypominam Ci ją. Czyż nie? - odwzajemniła jego uśmiech - Ile w pierwszej chwili widziałeś jej a ile mnie? Nie Panie moja obecność tylko sprawia Ci ból. Przełamałeś go chwilowo jednak gdy odejdę będziesz pamiętał tylko Ją. - nie był to wyrzut a jedynie stwierdzenie faktu. Wielu Mirumoto twierdziło że przypomina utalentowaną Satsuko. Nawet mistrz odległej szkoły gotów był pomylić się pochopnym osądem.
Milczał chwilę, nie odpowiadając. Ważył jej słowa, patrzył na nią badawczo.
- Szybka ocena. To tak częste? - wspomniał coś, może nawet to samo wydarzenie, dzisiejszą pomyłkę - Pewnie tak. Cóż, wielu mówiło, także przy mnie, że Satsuko ma przecież młodszą siostrę. Że młodsze rodzeństwo w takiej sytuacji przecież pójdzie drogą starszego.
Przerwał na chwilę. Opadł z powrotem na łoże.
- Szkoda - rzekł. - Tak mówię w tej chwili. Masz oczywiście powody dla Twojej decyzji i zostaje mi milczeć. Możliwe, że kiedyś je poznam lub z innej racji zmienię zdanie. Możliwe, że miast powodów, którymi kierowałaś się wtedy, postanowisz jednak spróbować, sprawdzić czy faktycznie patrząc na Ciebie, widzę ją. Czy faktycznie mnie można zwieść zaledwie fizycznym podobieństwem rysów twarzy.
Dała się słyszeć nuta goryczy w jego tonie.
- Mówiłaś, że dzieci okłamują się, by nie poznać prawdy. Jeśli tak jest, wkrótce stracę ten luksus, bowiem nadchodzi czas bym znalazł sobie żonę. A jak mówią, mężczyzna w dniu ślubu staje się dorosły po raz wtóry.
Zamilkł na chwilę, nim dodał, z lekkim uśmiechem, przekręcając głowę, by na nią spojrzeć:
- Chcesz poznać ‘bratową’, Kyoko-chan? Jest tutaj.
- Byłby to wielki zaszczyt jednak wątpię by stosownym było takie spotkanie. Jesteś Panie dla mnie wyrozumiały jednak nie ośmieliła bym się oficjalnie narażać Ciebie lub Twej przyszłej Małżonki swoją osobą. Satsuko zaszła wysoko moja zaś osoba może co najwyżej obrażać. -
Wzruszył ramionami, co w leżącej pozycji wyglądało cokolwiek zabawnie:
- Moja też. Jakiś samuraj bez znaków na pewno nie będzie mógł porozmawiać ze szlachetną panią Bayushi. To już Ty jesteś lepsza, siostrzyczko. Masz przecież znaków aż w nadmiarze. - złośliwie się uśmiechnął, przez co okład na jego twarzy nieco się przesunął.
- Jeden świadczy o mej przynależności, Drugi o wdzięczności wobec poprzedniej właścicielki Mieczy, które tak wdzięcznie zakwitły w twych dłoniach Panie. - przyklękła obok posłania by poprawić niesforny kompres - Satsuko-sama życzyła by sobie by zostały u twego boku i nadal mogły Cię bronić. -
Zdobne daisho spoczywało milcząco na stojaku tuż obok posłania, mała mniszka zaś swe nowe miecze pozostawiła przy wejściu dającego schronienie rannemu domostwa. Togashi nie zamierzała jednak dawać swemu rozmówcy czasu na sprzeciw i szybko podchwyciła inny podsunięty jej temat.
- Więc miast jedynie pięknej Doji piękna i inteligentna Pani Bayushi? Członkowi tej Rodziny zawdzięczam wiele bezcennej wiedzy i wierzę, że sojusz z Panią Bayushi przyniesie Ci Panie wiele korzyści. I nie. Nie zamierzam bronic się przed zaszczytem Jej poznania o ile taka będzie Twoja wola - poparzyła na leżącego z przekorą - Starszy Bracie. - Być może miał to być test zachowania przyszłej żony i Kyoko nie zamierzała sprzeciwiać się bycia instrumentalnie użytą w tym celu.
Gdy tylko drzwi rozsunęły się lekko dziewczyna przyklasnęła i przejęła od służącego tacę.
- Tonbo-sama zalecał byś nabierał sił nadużyłam więc gościnności naszych gospodarzy i poprosiłam o przygotowanie dla nas ryżu, gdyż na tym stanęła nasza ostatnia rozmowa i herbaty której w należyty sposób nie potrafię przygotować i podać. Będziesz się więc musiał Panie zadowolić, o ile Fortuny wspomogą, skutecznym rozlaniem jej przeze mnie do czarek. - Położyła tacę na brzegu posłania i przysiadła na ziemi po jej drugiej stronie.
- Chciała bym poznać odpowiedź na jedno pytanie Panie. Nie o rzeczy których dotychczas nie chciałeś mi powiedzieć. Nie zapytam więc dlaczego poświęciłeś swój czas i środki by pomóc mi w podróży. Mogę być jedynie wdzięczna i pamiętać o zaciągniętej przysłudze. Nie zapytam też dlaczego akurat teraz wspominasz i miejscu u Twego boku dopiero po mym zejściu z samotnych szczytów. Nie zapytam wreszcie kim był gniewny Żuraw gotowy mordować rannych nie patrząc na swój honor i przodków. Powiedz mi tylko skąd wiesz dokąd zmierzam. -
- Nie spytasz? Na pewno? - spojrzał na nią chwilę nim uradowany dodał - Widzisz? - zupełnie, jakby właśnie coś jej udowodnił - Już wyraźną jest różnica między Wami. Ona by zapytała i męczyła tak długo, aż trzy razy bym wszystko powtórzył, byle tylko upewnić się, że pamięta. Ale nic to. Nawet jak nie spytasz - a mówię, błąd to - i tak Ci powiem. Przynajmniej część. Wkrótce czas przyjdzie, bym zadecydował, kto będzie moim yojimbo. Miałem co do tego pewne plany, ale różni ludzie w różnych dziwnych sytuacjach pałają nagłą chęcia do odległych gór podobno przytulnych dla sierotek - ironizował wykrzywiajac usta - i niestety potem trzeba kombinować. Ale! Wspaniały ore-sama* - rzekł z przekąsem - nie poddaje się jednak tak łatwo. I oto tu jestem, bo wedle pewnych naprawdę starych i prawdziwie mądrych istot tu ma schodzić z gór nie lada odludek i samotnica, co niczym kot własnymi ścieżkami chadza. Właśnie tu. Jak nie wierzyć w karmę, skoro w dniu, kiedy najpewniejsza kandydatka na moją przyszłą żonę jest tu, ore-sama jestem tu i nawet zbłąkane koty potrafiły trafić gdzie być powinny. A czemu powinny? Zapytaj, Młodsza Siostro. No dalej.
To nie powinno tak wyglądać. Wszystkie wspomnienia małej mniszki i nakładane nauki krzyczały, że wyższe sfery powinny być niedostępne, obce. Z drugiej jednak strony to ich status nadawał im prawo by zachowywać się podle własnego uznania wśród mniejszych od siebie. Tylko jak przy tym wszystkim powinni zachowywać się mniejsi? W tej sytuacji nie można było nie zauważać jedynej poza nią w pokoju osoby. A odpowiadanie zaledwie grzecznością niechybnie spotkało by się z kpiną i kolejną falą poufałości. Pozostawało chyba jedynie być Smokiem.
- Każda opowieść o odwadze Satsuko-sama i wyrozumiałości jej Pana raduje me ucho. Zapytam więc ponaglana. Dlaczego zbłąkany kot o dwóch ścieżkach niczym Nekomata* o dwóch długich ogonach miał zawitać w te strony?
- Bo o to prosiłem - rzekł, uniósłszy się na łokciach, absolutnie poważnie patrząc jej wprost w oczy.
- Soka? Jestem więc. - nie wypomniała mu, że gdyby wiedziała o tej prośbie trafiła by tu na pewno. Musiał mieć swoje powody, a samurai nie musi wiedzieć by służyć. Jeśli więc prośba spotkała się z zgodą jej przełożonych nie miała nic do dodania.
- Nie spieszyło Ci się - rzekł tonem, który u kogoś pośledniejszego uznany by został za arogancję - ale dobrze, że dotarłaś dziś właśnie. Karma, niewątpliwie. - dotknął szyi, tam, gdzie cięłoby go ostrze Hakusho, jakby szukając rany - Kakita Hakusho - rzekł w zadumie - a sądziłem, że znam po imieniu wszystkich mistrzów itto-ryu, zwłaszcza z TEJ piekielnej szkoły. - Rzucił jej rozbrajające spojrzenie młodego uczniaka przyłapanego na psocie, jakby spodziewał się reakcji.
- Widać w tym starciu Waszych Szkół Fortuny były przeciwko szermierzom Kakita. Choć nadal uważam porywanie się na trzech nieznanych przeciwników za głupie Starszy Bracie. Nawet Twój szacowny Przodek znany z porywczości stanął by w tej sprawie po Twojej stronie tylko gdy zwycięski przeszedł byś nad wszystkimi trzema przeciwnikami. W przeciwnym razie nie byłeś gotowy choć Twoje umiejętności są poza zasięgiem wielu. -
- Powiedz - rzekł nagle, patrząc w sufit - to Ty krzyknęłaś, prawda?
Nie wiedzieć czemu, Kyoko odniosła wrażenie, że jest obserwowana. Że to ważne pytanie.

__________________
*ore-sama - japońskie ja, lecz używane jedynie przez mężczyzn i jedynie dla podkreślenia swej wspaniałości, powszechnie uznawane za prostackie, wulgarne i zgoła nieuprzejme, a przynajmniej aroganckie. Wierne tłumaczenie: wspaniały ja.
** Nekomata - demoniczny kot o dwóch ogonach, długi koci ogon tradycyjnie symbolizuje pecha dlatego udomowionym kotom obcinano ogony by zamiast tego przynosiły szczęście.
 
carn jest offline  
Stary 04-03-2011, 00:28   #327
 
Sakura's Avatar
 
Reputacja: 1 Sakura nie jest za bardzo znany
Rozdroża między Kosaten Shiro, a Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 2 dzień miesiąca Hantei, rok 1114

Sakura odwróciła się do Fumio. Szok. Niedowierzanie...
To nie tak. To nie może być prawda. To nie to, co widzą oczy... Porażka. Kolejna porażka. Tak jak w Shiro sano Kakita. Tak jak po wielekroć w tamtejszym dojo. Tak jak później, ostatnim razem, w komnatach.
Zatańcz dla mnie...
Zatrzepotało w głowie zdanie, wtórując odgłosowi upadającego ciała. Szept wspomnień zmieszał się z cichym dźwiękiem teraźniejszości.
Dlaczego? Skąd? Kto?
Pytania obijały się o siebie, w głowie młodej dziewczyny, niczym ranne ptaki zamknięte w ciasnej klatce. Oczy bezradnie patrzyły na lotki strzały wyłaniającej się zza pleców chłopa, gdy jego ciało opadało ku ziemi.

Ból. Przeszywający ból, gigantyczną falą rozlała się po ciele, promieniując od ręki.

Inne miejsce. Inny czas. Podobny ból.

Dziewczyna chwyciła naginatę jedną dłonią, starając się dać odetchnąć drugiej, obrzmiałej bólem.
- Kpisz ze mnie? - zapytał cicho starszy Kakita. Głosem nabrzmiałym gniewem. Głosem, który przerażał. Dziecko chwyciło naginatę jak należało, ale było zbyt wolne, by powstrzymać atak. Cios przez brzuch rozciąłby je na pół, gdyby nie to, że walczono bokenami. Zostawił jedynie ślad na najbliższy miesiąc i spowodował, że dziewczyna niemal straciła przytomność, a żołądek prawie wypluła...

Nie... To nie był ból. TERAZ jest ból! GORE! Trzewia eksplodują obezwładniającą potęgą, ściągając resztki rozbieganych i zdezorientowanych myśli w nicość.

Kakita przestał szydzić. Zaczął walczyć. Poważnie walczyć. ... Nie miała już sił. Uderzenia spadały jak grad. Cichy, stłumiony okrzyk przerażenia rozległ się od wejścia do dojo, którego drzwi były rozsunięte. Kolejne źle sparowane cięcie. Przeszywający ból w prawej nodze, która odmówiła posłuszeństwa i ugięła się pod dziewczyną. Szybki stukot sandałów na kamiennej ścieżce, prowadzącej do rezydencji. Machinalny, wyćwiczony dziesiątki razy ostatnio, odruchowy przewrót przez bark. Jedynie chyba opiece Fortun zawdzięczane przez to ocalenie, przed spadającym gładko w dół mieczem. Dokładnie w miejsce, gdzie przed momentem znajdowały się ręce dziewczyny, wsparte na broni po upadku. Drzewce włóczni nadal trzymane w obu rękach. Ustawienie stopy jeszcze silnej nogi, przyjęcie poziomego, dolnego cięcia z obrotem ostrza, aby wykorzystać siłę uderzenia napastnika, żeby się podnieść. Nie do końca udane. Dziewczyna zatoczyła się na ścianę, ale nie wypuściła broni z rąk, co ją uratowało, łagodząc siłę uderzenia, które tym razem wylądowało na jej żebrach, wyciskając z jej płuc całe powietrze, zamiast zostawiać ich połamanych. Słaba kontra wyprowadzona z góry. Unik szermierza i cios w drugi bok. Na tyle silny, że posłał dziewczynę znów na kolana. Przewróciła się na plecy wyciągając wysoko broń, aby choć drasnąć przeciwnika. Choć na moment zyskać na czasie, żeby złapać oddech, aby mieć czas, żeby przewrócić się jeszcze raz i choćby na kolanach, ale przyjąć postawę do walki. Niedbale zbite ostrze i cios w ramię, którego nie zdążyła zbić, próbując z powrotem przyjąć jakąkolwiek pozycję do walki. Szybkie, drobne kroki na ścieżce w stronę dojo. Ulotna woń zmysłowych perfum ...

... tak łagodna, tak znajoma, tak kojąca. Nie ma bólu. Nie ma ran. Nie ma strachu, przerażenia, krwi, pyłu drogi.

... Śnieżnobiały rękaw. Cichym, pewnym głosem wypowiadane słowa.
- Noś je godnie...

Godnie... JAK?!? Krzyczało wewnętrzne ja, rozdartej rozpaczą dziewczyny. Jak nosić godnie ostrza, których nie zdążyła nawet wyciągnąć? Które zhańbione spoczywają w swoich leżach nie zakosztowawszy krwi napastników, którzy zabili kogoś, kim miała się opiekować, bronić.

Sen. Widok przedziwnego, przerażonego stworzenia. Wzrostu małego dziecka, lecz o twarzy dorosłego mężczyzny. Kamienna czapeczka z wgłębieniem. Nie. Nie czapeczka. To część jego głowy. Ciało - poza twarzą, szyją i dłońmi - pokryte setkami kamyków.

Dziwnie... Widok. Bardzo bliski. Nisko nad ziemią. Pochylając się... Może.
Dziwnie... Boli, ale nie tak bardzo. Ramię, brzuch... Jak.... Ramię!!! To łapa!
Stała na czterech łapach! Ramię było pokryte czarno-szarą skórą. Tylko chwila, przelotne spojrzenie. Leżąca na ziemi istota o pokrytej kamykami skórze. Istota przerażona bliskością jej sennego 'ja'.

Kanssen. - wydobyło się z jej gardła - Pakt.

Stworzenie poczęło kwilić, próbując wczołgać się do wody. Szybki ruch do jego gardła...

Agonia.
Kanssen... Szeptały nagle wyschnięte wargi w pył drogi. Powieki nieznacznie, z wielkim trudem uniosły się, tylko po to, by oczom ukazała się ciemność. Zapach pyłu i zaschniętego, zimowego błota uderzał w nozdrza. Ból nadal trwał, choć jakiś inny. Nie tak obezwładniający. Na tyle, aby dziewczyna zdawała sobie sprawę, że umiera.

Mamy dziewczynę.
A nie spodziewałem się, że to nam się tak poszczęści.
Maro-sama będzie zadowo... Ciii. Idzie.


Sakura wsłuchała się w odgłos kroków i głosów. Starała się zapamiętać je jak najdokładniej. Kroki, aby zlokalizować napastników i policzyć ilu ich jest. Głosy, aby nawet po śmierci móc ich znaleźć i rozpoznać, a później prześladować i sprawić, by ich życie stało się pasmem nieszczęść.

Jak mogła do tego dopuścić? Jak Fortuny mogły do tego dopuścić? Żeby nie dać jej choć cienia szansy na śmierć w walce. Dlaczego? Kołatało się w głowie pytanie. Dlaczego przodkowie nie pozwolili jej choć stanąć w obronie Fumia? Nie zdążyła nawet zauważyć nadchodzącego niebezpieczeństwa. Nie zdążyła nic zrobić... a teraz nie mogła. Miała przy boku miecze, a była bezbronna. Praktycznie bezsilna. Sama, jedna, nie licząc nieznanej samurai-ko, która też padła ofiarą ataku, przeciwko kilku doświadczonym napastnikom.
Obaasan... Jak znalazłaś w sobie dość siły? Wtedy, w naszym inkyo?
Wyszeptała dziewczyna w pył drogi, gdy wspomnienia innej sceny przewinęły się przed jej oczami.

...Nie miała nic, jeśli nie liczyć rodu, zmarłych, patrzących na nią, tanto za obi, a stawała naprzeciw ośmiu wytrenowanym shugenja szkoły, uznawanej za potrafiącej w najkrótszym czasie przyzwać największą potęgę. Ofensywa Feniksa bardzo mocno polega na tensai Ognia, bo ten Element jest niszczycielską siłą, do tego nader łatwą w użyciu.
Każdy jeden Isawa tam stojący mógł ją po prostu pobić. Dobyć miecza i ją zabić. Lub rzucić zaklęcie, czy zrobić cokolwiek innego. Manai-obaasan była przecież tylko samotną, kilkudziesięcioletnią kobietą bez żadnego treningu wojownika. Tych ośmiu, stojących - bo teraz już wszyscy stali - przed nią Isawa miało za sobą wsparcie, którego ona nie miała.
Ale teraz, wobec jej bezkompromisowej postawy, jej uprzejmości i godnego przyjęcia, faktu, że nie było przy niej żadnego zbrojnego a ona sama tak nieulękle patrzyła im w oczy... z każdą chwilą rosła jej chwała a ich hańba. Bo powinni byli prosić, a żądali. Bo powinien wystarczyć jeden a było ich ośmiu. Bo oni mieli broń a ona ledwie nóż, bez którego przecież samurajskie kobiety się nie ruszają i który tak naprawdę stulecia temu stał się jedynie elementem stroju. Bo oni mieli magię, wsparcie szkoły, rodziny, a ona była tego pozbawiona. ...


Przodkowie...
Wyszeptały usta bezwładnej dziewczyny.
Jakiś fragment, urywek wizji przemknął jeszcze przed oczami.
Kami ognia... Bardzo liczne. Spływające powoli, niczym drobne iskierki tańczące w powietrzu, niżej. Niknące w zetknięciu z ostrzem... które zaczęło się delikatnie rozjarzać, w miarę jak kolejne iskierki gasły na nim.
Przodkowie... Pomścijcie...

„Przybywam” napłynęła do głowy myśl. Myśl, która oderwała dziewczynę od wewnętrznych przygotowań do przejścia na drugi brzeg rzeki.
„Przybywam”... Kto? Skąd? Co to za myśl? Głos?

Głosy... Gdzie? Jak daleko? Ilu? Skąd przybywają? Z lasu, gdzieś z drogi? Schodzą z drzew? Czy ukryli się wśród liści? Za budką? Sandały? Jakieś miękkie, ciche kroki? Czy równy, marszowy, wojskowy krok?
Dziewczyna skupiła się na odgłosach... i zapachach. Pozostały jej ledwie te zmysły.
 
Sakura jest offline  
Stary 05-03-2011, 23:09   #328
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu - różnie, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


Kwatery chui


I jak, Hida-san? - rzekł, patrząc na nikutai i nalewając każdemu z nich po czarce sake.

- Dziękuję chui Hida Oubo Tozenmaru- sama , że udzieliłeś mi tak cennej lekcji. Co prawda byłem przygotowywany, na to , że ktoś może zwracać uwagę na moje blizny, szczególnie poza ziemiami Kraba, ale nie przypuszczałem, że reakcje będą... tak silne.

Akito spuścił wzrok, mimowolnie, czuł wstyd i zażenowanie mimo, iż wiedział , że nie powinien czuć wstydu z powodu blizn po walce. Wiedzieć a czynić nie było jednak tym samym, zwłaszcza u szczerego w emocjach Kraba. Gdyby spotkał się z wyzwiskiem, wzgardą, atakiem słownym czy cielesnym, pewnie inaczej przyjąłby konfrontację z własną raną. Spotkał strach, wręcz przerażenie i to u przedstawicielki płci przeciwnej...

- Jeżeli samuraiko Kraba reaguje w taki sposób, mogę się domyślać , że u kobiet z innych Klanów wywołam znacznie gorsze emocje... Wygląda na to, że nie będę mógł rozstawać się z maską, chyba, że na wyraźny rozkaz. Będzie to kłopotliwe, ale nie bardziej niż efekt jaki wywołam jej zdjęciem, szczególnie w towarzystwie kobiet. - Krab swoje zmieszanie postanowił przekuć w konkret, w plan działania, cóż innego mu pozostało?


- Zależy - rzekł z wahaniem kapitan - bądź co bądź, istotne jest, co zamierzasz osiągnąć i jakie reakcje są Ci do tego potrzebne. Krab w masce wzbudzi ciekawość, wręcz sensację. Będziesz tam dziwolągiem, Hida-san, zatem mogą - i pewnie będą - próbować śmiać się z Ciebie. Jesteś na to przygotowany? Czy dlatego bierzesz ze sobą Smoka i Skorpiona?

- Jadę oddać daishio poległych, obecność tej dwójki będzie lepszym wyrażeniem szacunku jak i straty jaką ponieśliśmy w związku z ich śmiercią. Natomiast prawdą jest, że obaj mogą ułatwić mi moje podróżowanie w masce, Smok może na swój sposób zasłonić mnie zawiłościami Smoczego rozumowania, a jeśli to nie pomoże to z pewnością Skorpion mógłby pomachać żądłem dla ostrzeżenia. Jeśli to nie pomoże gotów jestem na pojedynek , może od samej mojej gotowości wielu odechce się żartów...

- odrzekł Krab bardziej z nadzieją w głosie niż przekonaniem.


- To niezły pomysł - chui kiwnął głową z aprobatą - Natomiast co zrobisz w sytuacji, kiedy ktoś podejmie Ciebie i tylko Ciebie? Albo zwróci się do Ciebie, i nie pozwoli im Cię zasłonić? Powie na przykład... - zmieniwszy ton na butny, nieznoszący sprzeciwu rzekł ostro - "Bayushi-san, prosiłem o odpowiedź Hida-san! Chyba nie sugerujesz, że ten nie umie jej udzielić!"

Spojrzawszy znacząco na kaprala, dowódca spojrzał nań jakby czekając na odpowiedź. Jakby, bo jego następne słowa temu zaprzeczyły:

- Natomiast to temat na kiedy indziej. Amoro pije szybko. Twój czas się kończy, kapralu.

- Właśnie, co się tyczy Amoro pijącego w kwaterach, taka sytuacja mogłaby sprzyjać działaniom i pomysłom mojego towarzysza Skorpiona... a być może i Smok mógłby wyciągnąć z tej sytuacji takie argumenty, które w chwili obecnej mi samemu nie przychodzą do głowy, ale w ustach Mirumoto Fukurou -san byłyby trwała lekcją dla Amoro. Być może właśnie w tej chwili słabości, Amoro mógłby przeżyć coś co na trwałe odmieniło by jego stosunek do służby i Klanu...

- Akito zastanawiał się nad możliwościami wykorzystania owej sytuacji. Wiedział jednak, że bez narady z towarzyszami i bez ich pomocy niewiele zdziała, co najwyżej tylko sprowokuje Amoro do walki, a tego obecnie już sam nie chciał.

Chui skinął głową, mówiąc:

- Brzmi sensownie. Naradź się z towarzyszami, Hida-san. Mój człowiek wskaże Ci drogę.

Audiencja była skończona.

- Czy szacowny chui Hida Oubo Tozenmaru- sama zechciałbyś opowiedzieć coś o Shinomen? I czy istniałaby możliwość otrzymania przewodnika po tym niebezpiecznym jak słyszałem terenie?
- zaryzykował Akito korzystając z resztek chwil jakie mu pozostały u dowódcy, nie chciał rozmawiać i prosić Smoka o przysługę nie dowiedziawszy się niczego na temat Shinomen.

Chui wyraźnie spochmurniał. Skończył jedzenie, złożył ceremonialnie pałeczki na miseczce, odchylił się i rzekł:

- Wyprawa przez Shinomen, kapralu, jest zadaniem dla zbrojnej grupy, najlepiej całego guntai. Karawany kupieckie nie idą tam inaczej niż opłaciwszy haracz wielkim bandom i nająwszy własne małe bandy do ochrony. To miejsce diabłów, demonów i zezwierzęconych kanalii. Ciebie tam pcha zobowiązanie względem Smoka, ale nadal nie wiem, czemu nie spróbujecie innej drogi. Dotrzeć późno jest lepsze niż wcale.

- Jest to najkrótsza droga - a więc i najszybsza, Smok ma zaś sprawę niecierpiącą zwłoki, sprawę życia i śmierci... wiem, że niedobrze by było gdybyśmy przy jej załatwianiu zginęli wszyscy, jednak wraz z przewodnikiem, powinniśmy dać sobie radę. W przeciwieństwie do kupców nie mamy ani wozów które spowalniają podróż i które łatwo wykryć, ani też towarów czy bogactw na które mogliby się połasić miejscowi bandyci... Co prawda nasz ekwipunek stanowi niemałą wartość, przynajmniej dla nas, ale atak na samurajów tylko dla ich ekwipunku może się nie opłacać... Oczywiście w miarę możliwości zamierzamy unikać, omijać ewentualne bandy niż sprawdzać czy połaszą się na to co mamy.

- Krab sam nie był do końca przekonany, wiedział jednak by dowiedzieć się konkretów musi zachowywać się jakby był pewny swego i podróży przez tą przeklętą puszczę. Najmniejsza oznaka wahania z pewnością byłaby wychwycona przez rozmówce i podchwycona do zasugerowania Krabowi innej drogi, bez jakichkolwiek wskazówek mogących tą ciężką podróż ułatwić...

- Niektórzy z nich połaszą się, boście samuraje. Tam żyją tacy, co samurajów nienawidzą całą swoją mocą. Strzałę Wam poślą, cichaczem a potem na trupie zatańczą. Leśni Zabójcy mogą się połasić, bo jesteście rozrywką, a jak Was rozpoznają, będą chcieli okup od Waszych - no, może poza Skorpionem. Tu różnie może być, dziwny to klan czasem. Natomiast, jeśli się upierasz, rzeknę tak: pierwsze, weźcie przewodnika, ale nie byle jakiego, ino Toritaka. Najlepiej niech to sokolnik będzie, z własnym ptakiem. Jeśli ktoś ma Was cicho i sprawnie przeprowadzić, to tylko on. Aha - jeśli taki z Wami pojedzie, pamiętajcie, że dług zaciągacie u Klanu Sokoła, duży. A jeśli nie daj Jizo, polegnie za Was lub przez Was, to już dług krwi Sokołów nie jest dużo i każdy z nich ma dla klanu olbrzymią wartość. A tacy, co własne ptaki mają, to już największą, z tego co się orientuję. Drugie, jedźcie szybko, czujnie a koncentrujcie się tylko na tym, by przejechać. Wartujcie we dwu każdej nocy, śpijcie na koniach, w trakcie jazdy, dbajcie o konie bardziej niż o siebie samych, jedźcie jakby każda godzina spędzona w lesie rok życia Wam miała zabrać. A jeśli tego nie potraficie, nie jedźcie przez Shinomen Mori, bo to nie miejsce dla Was. Więcej nie mam ochoty o tym rozmawiać, Hida-san.

Chui podniósł się, wyraźnie zirytowany tematem.

- Hai, dziękuję.

Krab ukłonił się nisko po czym zakończył spotkanie czując dopiero jak ciepło posiłku zalewa mu wnętrza, właściwie dopiero teraz poczuł naprędce spałaszowaną potrawę, zorientował się też, że z powodu głodu skończył posiłek o wiele wcześniej niż dowódca, to jednak nie miało większego znaczenia - w przeciwieństwie do pijącego Amoro którego należało okiełznać z pomocą towarzyszy.

Gdy chui dał znak do opuszczenia komnaty Akito wycofał się tyłem - by nie obrazić dowódcy, po czym ruszył z przewodnikiem z wieży odnaleźć przyjaciół i naradzić się z nimi w kwestii Amoro. Zamierzał przedstawić im pełne fakty - tak jak i jemu zostały one przedstawione, licząc, że któryś z dwójki wymyśli sposób na "ucywilizowanie" Kraba i tym samym na przywrócenie porządku w Twierdzy.
 
Eliasz jest offline  
Stary 15-03-2011, 18:56   #329
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu pierwsze dojo , Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.

-Baka.- odparł cicho Smok. Głupiec. Tym był ten Hida. Tym było wielu Krabów w tej strażnicy. Głupcami pogrążonymi w marazmie i frustracji. Tym był i Mirumoto najpierw pakując się w rozlew krwi, potem oczekując od Kraba... uprzejmości.
Zaciskając zęby podszedł do wbitego no dachi. I zdecydowanym ruchem wyrwał go. Spojrzał za kuśtykającym Krabem i powoli zaczął wsuwać swój oręż w saya. A niech idzie w góry do Smoków. Niech walczy. Niech przekona się, że styl Mirumoto nie jest stylem tchórzy. Niech znajdzie Seishiro. Niech znajdzie śmierć której szuka. Głupiec.
Fukurou miał już na dzisiaj dość Krabów i ich problemów. Nie jego Klan. Nie jego bushi. Nie jego kłopot.
Gniew ustąpił znużeniu, ciężkiemu niczym głaz. Znużeniu przyciskającemu Smoka do ziemi.
Oczyściwszy jeszcze ostrze katany z krwi, Fukurou ruszył do łaźni.
Czuł się brudny, na wiele sposobów i potrzebował się umyć.

Strażnica Wschodu , łaźnia, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


W innej sytuacji, Fukurou zainteresowałby się rozwiązaniami konstrukcyjnymi Kaiu zastosowanymi przy budowie tej łaźnie. W tej chwili jednak, był zbyt wzburzony uporem Heisuke, swoją porywczością, swoją furią. Gniew sprawiedliwy, czy też nie... jest gniewem. Mieczem w rękach ślepca. Musashi potępiał takie podejście do walki i życia.
“-Zimna głowa, spokój, analiza. Nie jesteś berserkerem Hidy, by rzucać się na wroga z pianą na ustach w nadziei, że go zabijesz zanim sam wykrwawisz się na śmierć.”- powtarzał.
Spokojny osąd, sytuacji, analiza wydarzeń. Uderzanie pomiędzy rytmem przeciwnika.
A nie ślepy gniew.
Mirumoto tak nie walczą.
W każdym razie, nie wszyscy Mirumoto.
Zawsze są bowiem wyjątki. I tym był Mirumoto “Furia Smoka” Kojiro. Szlachetny przodek Fukurou. Znakomity szermierz, ale i furiat o niewyparzonym języku. Zwycięzca wielu pojedynków i jeszcze większej ilości nieformalnych bójek, których często był prowodyrem. Nic dziwnego, że u schyłku życia trafił na Mur. I już z niego żywy nie wrócił. Kojiro był znany z krewkiego charakteru, jak i z agresywnego stylu walki.
Nikt nie walczył tak jak on, ani przed nim, ani po nim. Ale czyż krew Kojiro nie płynęła i w Fukurou? Czyż i w nim nie budził się czasem smok gniewu? Nie syczał cichym szeptem, nie ryczał w oczekiwaniu na bój?
Niemniej...
Spokój i chłodne spojrzenie na sytuację. W walce. I poza nią. Taki jest styl Mirumoto.

Smok powoli rozdziewał się i z pietyzmem odkładając na bok daisho i no dachi.
Jedynie z jadeitową sową zawieszoną na szyi zanurzył się w wodzie. Zamknął oczy próbując się odprężyć i zapomnieć o dzisiejszych wydarzeniach.
Smok był zmęczony zarówno na ciele i na duszy. I niechętny jakimkolwiek działaniom.
Woda była odprężeniem dla ciała. Cisza była odprężeniem dla duszy. Ogień w sercu przygasał.
Fukurou otworzył oczy i przesunął spojrzeniem po przedramionach. Na każdym wił się długi wąż. Prężył łuski i szczerzył kły w kierunku dłoni. Były to dość precyzyjnie wykonane tatuaże. Mirumoto długo szukał odpowiednio utalentowanego mistrza, który mógłby ozdobić jego ciało.
Co prawda i tak daleko było im było do nietoperza budzącego się ze snu na karku, czy też sowo-kenku. Dziwną skrzydlatą bestię w samurajskim kimonie i o głowie sowy. Z kataną w każdej dłoni. Nigdy ich nie widział, nigdy nie zobaczy...ale ponoć są piękne. Cóż... węże też były ładne i mógł je zobaczyć. Niemniej o tamtych tatuażach zapomnieć nie mógł. Nie widział ich, ale czuł je przez skórę. Dziwne uczucie.

Smok koncentrował się na nim, by zapomnieć o reszcie świata. Przynajmniej do czasu rozmowy Kuni-sama. Fukurou miał wrażenie, że to chyba jedyna osoba w tej całej strażnicy nie dotknięta zgnilizną toczącą to miejsce.
Pomruk z brzucha przypomniał Smokowi, że ciało też ma swoje potrzeby. Po kąpieli więc ubrał się i wsunąwszy daisho oraz no dachi udał się do tutejszej stołówki na posiłek.
Nie miał ochoty na pobyt we wspólnej jadalni, ani na spoufalanie się z tutejszymi Krabami. A nie miał pojęcia, gdzie są jego towarzysze. Zjeść w spokoju, z dala innych bushi, taki był cel Smoka.
A potem partia Go z shugenja.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 15-03-2011 o 19:12.
abishai jest offline  
Stary 15-03-2011, 20:12   #330
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Strażnica Wschodu pierwsze dojo , Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


Pojawienie się Yorei wywoływało, jak zawsze, typową reakcję u Skorpiona, którą nieszczególnie lubił. Na obecność ducha organizm Manji reagował podobnie jak podczas zagrożenia życia. Jak, gdy staje się do pojedynku na śmierć i życie z przeciwnikiem starszym wiekiem i doświadczeniem. Bayushi Manji stanął już do takiego pojedynku i ledwo uszedł z niego cało. Wtedy też pierwszy raz w życiu był leczony magią. Z tamtego okresu zapamiętał nieprzyjemny, metaliczno-ziemny posmak w ustach, dziwne dreszcze i zimne poty, a gdy pojawiał się duch przodka ciało młodego Skorpiona reagowało podobnie. I tak gdy pojawił się w pokoju gościnnym duch, nieprzyjemne odczucia powróciły. Bayushi Nanji-yorei, jak zwykle przybrał zawadiacką pozę, i jak zwykle nie robił sobie nic z ukłonów i etykiety Manji, jednak gdyby ich zabrakło...


Gdy tylko Yorei Bayushi Nanji-sama zniknął, do Skorpiona zaczęło powoli docierać to czego przed chwilą się dowiedział i jak bardzo ważne są te informacje. Zainspirowany stanem umysłu i ciała, gdy czas zatrzymał się przez jeden oddech, Manji przypomniał sobie pobyt na Murze i obserwacje Krabów jakie tam poczynił. Poznał tam prawdę o legendarnej Sile Kraba, przypatrywał się ich szkoleniom, obserwował techniki walki z wrogiem, a wszystkie te obserwacje potwierdzały opowieści, Kraby walczą siłowo i są nieprzeciętnie wytrzymali. Natomiast Bayushi Katsumata, który wymagał znajomości traktatu "Kłamstwa" Bayushi Tangen od swoich uczniów, nauczył Manji jak dobierać środki aby zwyciężać. Oba czynniki: obserwacje Krabów i znajomość wielu sztuczek wpłynęły na następny krok Skorpiona.


Tuż po zniknięciu Yorei, Manji w ciągu kilku oddechów opanował nerwy i nieprzyjemny smak w ustach jaki wywoływała magia w postaci przodka. W kilku zwinnych ruchach dopadł do swojej torby leczniczej, z której wydobył butelkę wypełnioną bezbarwnym żelem, jad meduzy, który rozsmarował wprawnymi pociągnięciami pędzelka po końcówce ostrza swego miecza. Klan Skorpiona od stuleci używał trucizn, czy to w walce czy też do skrytobójczych zamachów, jednak zawsze z tym samym śmiertelnym dla wroga skutkiem. Trucizna była z rodzaju kontaktowych, działająca niemal natychmiast, nie było na nią antidotum, a odpowiednio przygotowana mocno przywierała do miecza. Manji posmarował, tak jak go uczono, tylko końcówkę swego ostrza, po to aby nie zatruć ostrza swego wroga i po to by nie zmarnować niepotrzebnie trucizny. Skorpiony potrafili przygotować jad meduzy tak aby nie został strząśnięty przy pierwszym zderzeniu się oręży, do tego użyto minerałów, które zwiększały lepkość trucizny, która pozostawała tam gdzie miała pozostać, czyli na końcu ostrza. Niewielkie jej dawki trafiały do rany przy najdrobniejszym nawet cięciu, a dosłownie kropla tego specjału wystarczała aby zraniony w chwilę po zatruciu miał problem z oddechem, aż w przeciągu kilku oddechów bezwładnie padał sparaliżowany.


Po przygotowaniu śmiertelnego żądła, Skorpion ruszył szybkim krokiem na ratunek swego kompana. Po wyjściu z pomieszczenia od razu dostrzegł swego przodka czekającego nań, towarzyszyły temu także i inne objawy charakterystyczne dla obcowania z siłami nadnaturalnymi, jakim był duch. Szybciej niż zamierzał, ruszył po schodach, a będąc w połowie dosłyszał odgłosy zabawiających się kochanków. Styczność z Jakuza nauczyła go ostrożności, wiedział, że zawsze na akcji mieli czujki, które miały uciszać nieproszonych gości. Jeśli atak na któregoś z jego kompanów był zaplanowany, mogłoby być i tak, że i tutaj były wystawione czujki. Czujność Skorpiona była bardziej wyostrzona także dlatego, bo wiedział on, że znakomita większość stacjonujących tu Krabów ma mniej honoru niż Jakuza.
Światła były pogaszone co bardziej sugerowało, że jest to zorganizowana akcja. Kochankowie ukryci we wnęce ściany dostrzegli go jak ich mijał, a przynajmniej tak się Bayushi wydawało. Minął ich starając się przemknąć nie rzucawszy się w oczy, nie chciał ich niepokoić, jednak spod maski przyjżał się obu bushi, mogli być przecież strażą napastników na jego przyjaciela, ocenił ich uzbrojenie i opancerzenie i stwierdził, że oni naprawdę byli kochankami, lub świetnymi aktorami.

Do sali, która okazała się być tutejszym dojo wszedł ukradkiem, nie będąc dostrzeżonym przez walczących. Widział wielkiego Kraba próbującego trafić Fukurou tetsubo. Manji odetchnął z ulgą, cieszył się, że to nie Akito ma kłopoty. W oczach Skorpiona pojawiły się iskierki, pojawiła się oto sposobność cudzymi rękami unieszkodliwić Smoka, a tym samym uniknąć przeprawy przez Shinomen Mori. Czekał więc na przebieg wydarzeń, czekał aż Fukurou zostanie zraniony, dopiero wtedy zamierzał wkroczyć.


Jednak całe zajście potoczyło się nieco inaczej, poczuł się zawiedziony rozwojem wypadków, mimo to wciąż pozostawał cicho i się nie poruszał. Dopiero gdy został dostrzeżony się odezwał. Wychodzący Krab zawahał się na chwilę widząc obok wejścia stojącego, dumnie wyprostowanego i milczącego Skorpiona, który przewiercał go swym spojrzeniem. Skorpion czekał.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172