Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-08-2008, 17:10   #181
 
Keth's Avatar
 
Reputacja: 1 Keth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://ketheme.googlepages.com/Lorena.mp3[/MEDIA]
Drużyna ruszyła dalej. Nie tak raźnie jak dawniej, wtedy, kiedy ochoczo wymaszerowała z Bree. Nie była to już ta sama drużyna, złożona z osób żądnych przygód, głośna i podekscytowana. Ktoś do niej dołączył, ktoś odszedł…

Sokół krążył wysoko nad nimi, zataczając obszerne koła. To wzrok swój kierował w tą stronę, to w inną. Czasem się wznosił, czasem pikował. Czasem powietrze rozdzierał jego pisk. Zdawał się sam nie wiedzieć co zrobić. W końcu drzewa przysłoniły jego sylwetkę i bohaterowie stracili go z pola widzenia.

Pozornie nikt się nie zmienił. Potężny Galdor, wojowniczy Valin, małomówny Haerthe, cyniczny Szrama, pomocni hobbici, hałaśliwe zwierzęta. Nie można też pominąć pełnej temperamentu Narfin. Wszyscy jednak byli przytłoczeni panującą atmosferą. Zniknęły niedawne konflikty. Każdy robił to, co do niego należało, nie dyskutując. Wraz z tym zabrakło nowych powodów do rozmów. Milczące sylwetki jeźdźców powoli przesuwały się po trakcie.

Dni wlokły się niemiłosiernie. Górale zostali daleko z tyłu jeszcze pod Amon Sul. Tamci górale. W pobliżu było mnóstwo śladów ich pobratymców. A może… kto wie? Kogoś jeszcze gorszego?

W końcu znalazło się coś, co prawda okrwawione i porzucone między przydrożnymi chaszczami, co potwierdziło najgorsze podejrzenia.


Kto był choć trochę obyty z życiem, ten wiedział, jakie bestie takie hełmy noszą. Gobliny, a raczej Orkowie tak przez ludzi nazywani. Złośliwe, plugawe i bezlitosne. Jednego zabić nie trudno, ale zazwyczaj tam gdzie jeden, tam jest i cała banda. Pozbawione wyższych uczuć oraz sumienia. Złośliwe, plugawe kreatury. Strach pomyśleć, co potrafią zrobić z ludzką wioską, albo… samotną grupą podróżników.

Potem takich znaków było więcej. Czasem koń, z rozprutym brzuchem, czasem upuszczony oręż, czy pęknięta tarcza. Blask ogniska w oddali. Pusty głos bębna. To nie wyglądało dobrze.

Z Meadilem było coraz gorzej. Zioła przestały uśmierzać ból. Może to roztaczający się dookoła zaduch śmierci tak nadwątlił jego siły?

Mówi się, że atani, w przeciwieństwie do pierworodnych, po śmierci nie trafiają do pięknych sal pałacu Mandosa, by kiedyś ponownie wrócić na ścieżki Ardy. Ludzkie fea opuszcza hroa, by raz na zawsze uciec poza granice świata i tam złączyć się z Iluvatarem. Tak mówią mędrcy.

Przez całą noc dunedaina męczyła gorączka. Jego oddech stawał sie coraz to bardziej chrapliwy. Nad ranem opadł z sil. Nawet dreszcze przestały go męczyć. Pustym, szklistym spojrzeniem wpatrywał się w dal, ściskając rękę Narfin. Nagle wprost w jej oczy spojrzał, a jego wzrok nabrał dawnej bystrości. Ostatnim śmiertelnym tchnieniem rzekł:

- Nie mówcie mojej matce jak zginąłem. Niech myśli, że oddałem życie razem z resztą braci. Proszę...

Potem nie odezwał się już wcale. Jeszcze chwilę jego klatka piersiowa unosiła się w ciężkich oddechach i w końcu, gdy zdawało się, że spokój wrócił na jego umęczoną twarz, zamilkł na wieki.

Jego śmierć nie była dla nikogo zaskoczeniem. Jedni potraktowali ją z zimną obojętnością. Dla innych była to szpila wbita w serce. Meadil zmarł, gdy drużyna przechodziła przez pozostałości po jakiejś potyczce. Kilka ciał orków ułożonych na kupę i spalonych. Obok ich- pokonanych wrogów- broń. I wreszcie samotny kurhan. Sterta kamieni, do której smród śmierci i spalona ziemia nie miały przystępu. Spomiędzy porośniętych mchem kamieni, wybijały się pojedyncze kwiaty. Pachniały wiosną. Na szczycie złoty, potrzaskany hełm i miecz, wciąż czerwony od przelanej krwi. Meadil został pochowany w tym samym kurhanie. Spoczęcie obok eldara, który zginął w walce było godnością, na którą dunedain zasłużył. Często właśnie taki los był pisany dziedzicom Arnoru.


Bez rannego podróż powinna być szybsza. Pewnie była, ale dłużyła się jeszcze bardziej. W końcu gdzieś z przodu zamajaczyła rzeka, trochę później most na niej. Ten ostatni. A na nim coś jeszcze…
 

Ostatnio edytowane przez Keth : 31-08-2008 o 13:30.
Keth jest offline  
Stary 17-08-2008, 14:42   #182
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Samotna wędrówka… Manfennas po raz kolejny musiał stawić czoła niebezpieczeństwom samotnie, bez żadnego wsparcia.
Sokolnik przemierzał las w ciszy, co jakiś czas stając nieruchomo, nasłuchując odgłosów końskich kopyt, uderzających o ziemię w galopie. Szczęście, że jego wierny Avargonis wskazywał mu drogę, krążąc nad resztą kompanii. A przynajmniej taką miał nadzieję…
Co jakiś czas, gdy tracił skrzydlatego druha z pola widzenia, zrywał się biegiem w kierunku, w którym ostatni raz widział sokoła, który w tym momencie był jego jedyną nadzieją na znalezienie przyjaciół.

Słońce nieubłaganie zbliżało się ku horyzontowi. Manfennas wiedział, że po ciemku pomoc sokoła zda się na nic. Wiedział też, że nie może wrócić na drogę w poszukiwaniu śladów swoich druhów, ponieważ mógłby narazić się na ponowne spotkanie z dzikimi. Zostawała więc droga na ślepo przez las.

Gdy słońce już zaszło a krajobraz zatopił się w mroku nadchodzącej nocy, Sokolnik trafił na kilka drewnianych chat. Bartnicy- przemknęło mu przez myśl.
Jednak w sytuacji, w jakiej się znajdował nie chciał ryzykować. Pomału zaczął obchodzić łukiem chaty, gdy nagle przeszedł go potworny dreszcz. Dopiero teraz uświadomił sobie, że wszystko dookoła umilkło, przez co wydawało się, że prócz niego w lesie nie ma nawet świerszczy…
W jego ręce pojawił się łuk ze strzałą nasuniętą na cięciwę, w każdej chwili gotową do strzału.

Nagle usłyszał szmer za sobą. Obrócił się natychmiast w tamta stronę z naciągniętą cięciwą i wycelowaną w mrok. Zaledwie sekundę później zmienił kierunek celowania powrotem w stronę chaty, gdzie usłyszał coś jakby ciche westchnienie.
Nie widząc niczego zrobił kilka kroków w bok, chcąc kontynuować swoją wędrówkę, gdy nagle, gdzieś między drzewami przemknęły dwie postacie.
Manfennas stanął nieruchomo, nasłuchując i wypatrując kogoś, lub czegoś… W tej potwornej ciszy jedyne, co słyszał to oszalałe bicie swego serca. Pot zaczął spływać mu po skroni i plecach, wywołując zimne dreszcze. Starając się uspokoić oddech rozejrzał się, dookoła, lecz jedyne, co zobaczył to ciemność. Pamiętał chłopaka na Amon Sul, umierającego i cierpiącego za sprawą zatrutej strzały. Nie miał zamiaru tak skończyć…

W końcu zdecydował się zaryzykować. Powoli doszedł do najbliższych krzaków, chowając się za nimi, starając się zachowywać jak najciszej. Rozejrzał się jeszcze raz dookoła, wytężając wzrok, aby zobaczyć jak najwięcej. Gęste korony drzew nie pozwalały promieniom księżyca oświetlić drogi Sokolnika.
Zmęczenie po całodziennej gonitwie za towarzyszami sprawiły, że jego zmysły nie były tak sprawne jak powinny. Wzrok nie sięgał tak daleko, słuch nie rejestrował wszystkiego. Pomimo zmęczenia postanowił zaryzykować i najciszej jak potrafi ruszyć w dalszą drogę.
 
Zak jest offline  
Stary 17-08-2008, 20:14   #183
 
Keth's Avatar
 
Reputacja: 1 Keth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodze
Cytat:
Napisał PW
Krzyki górali jeszcze długo niosły się w powietrzu. Ranne słońce, krwawy ślad ciągnący się za wierzchowcem i jego rzężenie czyniły z Manfennasa widoczny cel. Koń pędził coraz wolniej. Zgubił rytm, zaczął mylić kroki. W końcu potknął się o sterczący pień, wyrzucając jeźdźca z siodła. Spojrzał jeszcze na niego, z wyraźnym wyrzutem i zmarł.

Poszukiwacz był obyty z lasem. Zabrał z juków wszystko czego mógł potrzebować i nie tracąc czasu ruszył dalej, starając się skryć w cieniu drzew. Tego dnia, dzicy ludzie wrócili pod Amon Sul z niczym.
Nadszedł czas na wędrówkę, ale gdzie iść? Na szczęście podpowiedzi dostarczył wierny przyjaciel, Avargonis, krążący nad drużyną.

Rozpoczęła się długa i żmudna wędrówka. Dzień upłynął spokojnie. Wieczorem, gdy słońce już zaszło, Manfennas trafił na ślad ludzi. Kilka drewnianych chat w środku puszczy. Jak nic bartnicy. Jednak coś było nie tak... Las był zbyt cichy. Powróciło też to dziwne uczucie z nocnej warty. I wtedy, nagle... gdzieś z boku... a może z tyłu... krok... cichutki kroczek. Z którejś chaty dobiegło ciche westchnienie. Potem gdzieś między drzewami mignęła jakaś sylwetka i druga... Na pewno? Może to złudzenie, po dniu forsownego marszu? Kto wie...

Manfennas ruszył dalej w stronę zabudowań. Szmery zdawały się być coraz bliżej. Ktoś z wrzaskiem wybiegł z chaty. Jedną ręką trzymał się za obficie krwawiący bok, drugą dzierżył włócznię. Strzała przecięła powietrze, trafiając go między łopatki.

- Krew dla czarnoksiężnika! Mięso dla sług! - Wrzask, w łamanym wspólnym, był dziki i okrutny niczym ryk wściekłego byka.

Manfennas chciał uciekać. Poczuł na karku czyiś lepki oddech. Zaśmierdziało niczym z wiadra dwutygodniowej uryny. Okutej pałki już nie dostrzegł mimo, że uderzenie nią niemal rozbiło mu głowę. Bezmyślnie postąpił jeszcze dwa kroki i padł nieprzytomny...
 

Ostatnio edytowane przez Keth : 17-08-2008 o 20:19.
Keth jest offline  
Stary 19-08-2008, 21:25   #184
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny

[MEDIA]http://muzanali.googlepages.com/dueling.mp3[/MEDIA]

Most. Stary, solidny, drewniany most, a na nim wóz pełen ładunku do którego należała sterta skrzynek, hobbit i dwa, wymachujące rękoma, brodate krasnoludy. Nieliche obciążenie. O dziwo było ono najwyżej pośrednią przyczyną tego, że pojazd stoi. Obok leżało bowiem koło z pękniętą osią. Nie było zapasowego. Krasnoludy kłóciły się o coś zawzięcie, hobbit, wyraźnie wystraszony, obrał sobie miejsce na przeciwnym końcu wozu i przycupnął tam. Kłótnia na chwilę ucichła, gdy na moście rozległ się dźwięk końskich kopyt.




- Odłóz ten topól! Chces nim wyciosac nowe kolo?!

- Możemy je zastąpić twoim pustym łbem jeśli… Na brodę mojej babki… - Rzekł krasnolud, gładząc się po własnej. Zobaczył elfa. - Cóż to za „szlachetna” kompania…

- Powinniscie zmykać – Zaczął ten drugi. – To nie miejsce dla maminsynków, zalaz będzie tutaj pelno olkóf.

- Właśnie zmykajcie. Ja zatrzymam orki, a ty, Valamar, przepchnij wóz w tamte krzaki.

- Chyba ześ na łeb upad! Ty psepchnies wóz, a ja lozsiekam pseklente olki!

- Wystarczająco już oberwałeś. Przez tą rozwaloną gębę ledwo cię rozumiem. Mów powoli gamoniu...

- Byloby dobze gdybyś nie chowal sie po ksakach, zamiast walcyć z olkami dulaku! Tchóz Magnus!

- Ja ci dam tchórz! Zostaje walczyć z orkami, a jak ci się to nie podoba, to zaraz cię wygrzmocę trzonkiem od kilofa!

- Tylko splóbuj! Dostanies lanie, o jakim jesce nie śniłeś! Psyjaciel elfóf!

- Kmiot!

I rzucili się ku sobie do reszty ignorując zgromadzonych. Valamar pierwszy, z uniesioną do góry pięścią, gotową by wygrzmocić przeciwnika w twarz. Magnus niemal w tym samym momencie, postąpił dwa kroki naprzód i potknął się o własną brodę, unikając tym samym ciosu. Zbili się w ciasną kulkę, która powoli, acz bezlitośnie toczyła się w kierunku hobbita…
 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt
Avaron jest offline  
Stary 19-08-2008, 23:37   #185
 
Kajman's Avatar
 
Reputacja: 1 Kajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodze
Na wszystkie świętości! – krzyknął biedny Olo. Od kiedy jego własny ojciec wypędził go z rodzinnego domu za spalenie gospodarstwa niezbyt często spotykały go miłe rzeczy. Dwa splecione w żelaznym ucisku krasnale toczące się w jego kierunku były jakby dopełnieniem wszystkich klęsk przeżytych przez ostatnie lata. Olo imał się różnych zajęć. Był listonoszem, chłopcem na posyłki w Rozbrykanym Kucyku, a nawet obwoźnym sprzedawcą piwa w proszku. Ale to wspaniałe towarzystwo w którym właśnie przebywał zawdzięczał tylko i wyłącznie sobie. Pewnej nocy zaproponował dwójce niezbyt rozgarniętych krasnoludów grę w karty. Olegard, który zyskał już miano pokerowego mistrza Bree nieopacznie zapomniał zacerować dziurę w rękawie. No cóż nawet najgłupszy krasnal domyśli się ,że jest oszukiwany jeśli zobaczy cały plik asów, które znikąd wzięły się na stole….. Khazadowie postanowili, że Olo w ramach zadośćuczynienia będzie podróżował z nimi pomagając w handlu. Para dużych i ostrych toporów stanowi niezły argument.. Lecz w tym momencie Olo znalazł się między młotem a kowadłem. Z jednej strony dwa tępe krasnale, z drugiej horda orków. Ale zaraz…co to za banda tuż koło nich? Olegard mógłby przyrzec, że zobaczył nawet hobbita wśród tych dziwnych podróżników.
Uskoczył szybko przed swoimi brodatymi kompanami, którzy wciąż walczyli. Chwycił jeden z tobołków leżących na wozie.
-Odchodzę, a to możecie potraktować jako moją zaległą wypłatę!- krzyknął skacząc z wozu.
-Acha i nie zastanawiajcie się kto wypił waszą część piwa i wina! Swoją drogą jeszcze nie widziałem nikogo o tak słabym łbie jak wy pokraki! Gdybym był dwa łokcie wyższy to zobaczylibyście!- krzyczał przyszpieszając kroku.
-Wlacaj tu osuscie parsywy!- krzyknął Valamar.
-Niedoczekanie twoje omszała mordo! Możesz mnie pocałować w…Auuu!!- Olo oberwał garnkiem rzuconym przez Magnusa.
W końcu dopadł do drużyny . Uff…uf przyjaciele..zbawcy…uratujcie biednego artystę przed tymi nieokrzesanymi prostakami…..uff…- wysapał rozcierając guz na głowie. Jestem Olegard Pasopust, syn Holegarda, syna Pasa. Pochodzę z Naparstka, małej wsi w Shire, dokładnie leży to w Ćwiartce Południowej.- przedstawiając się wstał i wypiął dumnie pierś. Tobie kłaniam się do samej ziemi o nadobna pani- zwrócił się do Narfin z zawadiackim uśmieszkiem.
Olo z pewnością nie wyglądał jak typowy hobbit, zresztą jego zachowanie też znacznie odbiegało od tych „hobbickich”. Czarna, rozczochrana czupryna, lekki zarost i para błękitnych, iskrzących się oczu. Ze stereotypowym hobbitem łączył go jedynie wydatny brzuch (który i tak był mniejszy niż u większości pobratymców). Wedle gustu hobbickich panienek, patrząc jedynie na wygląd można by powiedzieć o nim „bawidamek”, natomiast w oczach ludzi i elfów Olegard wyglądał nieco groteskowo.
Odziany był w podniszczony, nieco przykrótki płaszcz z kapturem, zapewne podarunek od krasno- ludzkich „przyjaciół”. Oprócz tego miał na sobie standardowy hobbicki przyodziewek , oczywiście z nieśmiertelną kamizelką na czele. Widać było, że ubranie to już niejedno widziało, a także niejedno przeszło. Na plecach, przewieszoną na pasie miał Olo małą bandolinę.
Nagle przypominając sobie o zagrożeniu, które wciąż było realne, nie pytając nikogo o zgodę, wdrapał się na konia dunedainki.- Myślę, ze przyda ci się męska pomoc o piękna- rzucił strzygąc wąsikiem.
- A teraz bardzo proszę, chciałbym się znaleźć jak najdalej stąd!- krzyknął panicznie.
 
__________________
May the Bounce be with You....

Ostatnio edytowane przez Kajman : 20-08-2008 o 00:52.
Kajman jest offline  
Stary 22-08-2008, 23:57   #186
 
Makuleke's Avatar
 
Reputacja: 1 Makuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znany
Hobbit nie wiedział, co czuli inni członkowie drużyny, ale sam był chyba najbardziej przygnębiony. Niósł w sobie ta ostatnią iskierkę nadziei na szczęśliwe odnalezienie Manfennasa, ale nawet sam przed sobą się do niej nie przyznawał. Od czasu do czasu spoglądał tęsknie na krążącego w górze sokoła, ale szybko przestał o nim myśleć.
"Daj spokój! Mało to w dziczy ptaków poluje w powietrzu? Tak samo może to być sokół Manfennasa jak i zwykły dziki jastrząb."

Jedynym, co pchało go dalej była troska o Meadila. W duchu Telio czuł, że ten człowiek w jakim sensie zastąpił ich towarzysza. Nie wiedzieć czemu , hobbit wierzył uparcie, że jeśli uda im się dowieźć żywego dunedaina do Rivendell, to wszystko dobrze się skończy. Tak, teraz to było najważniejsze.
"Pan Manfennas poradzi sobie w dziczy, niejedno on już musiał przejść i teraz też da sobie radę. Panu Meadilowi najważniejsze żeby pomóc. Byle go dowieźć do owego mistrza Elronda, on go już wyleczy..." - pokrzepiał się, odwracając swoją myśl z poprzedniego wieczora.

Jednak Brandybuck musiał po raz drugi w tym krótkim czasie stawić czoła okrutnym prawom świata. Chociaż starał się jak mógł pomagać Galdorowi i Narfin przy opiece nad rannym, nie dane im było dotrzeć z nim do celu. Widząc, jak siły powoli opuszczają ciało dunedaina i słysząc jego coraz mniej regularny oddech, Telio natężał całą siłę swojego ducha, żeby nie wybuchnąć płaczem.
"Jeszcze tyle tylko można dla niego zrobić... po co ma łzy innych oglądać? Niech chociaż na koniec zobaczy uśmiech pani Narfin... niech siostra go pożegna.... Byle tylko nie płakać... nie płakać..."
Powstrzymywał się jak mógł, ale gdy oddech umierającego zamilkł, hobbit otarł rękawem dwie grube krople spływające mu po policzkach. Nie odzywał się, bo nie wiedział, co można w takiej chwili powiedzieć, pozwolił, żeby inni zajęli się spoczynkiem Strażnika, sam zaś opłakiwał go jak umiał, nie powstrzymując już łez. Kiedy ruszyli w dalszą drogę, siedział w siodle zapatrzony nieruchomo w droge przed nimi, nie bardzo rozumiejąc, po co jeszcze mają jechać. Pamiętał wprawdzie, że mają pomóc w przepędzeniu upiorów z Bree, ale jego umysł nie potrafił się na tym skupić, zbyt dużo było ostatnich przeżyć.
Hobbici nie zostali z pewnością stworzeni do znoszenia ciężkich razów losu.

***

Widok wozu stojącego na środku mostu z daleka wystraszył nieco hobbita, tyle ostatnio mijali śladów orków, a dobiegające od strony przeprawy krzyki zdawały się tylko potwierdzać najgorsze. Widząc jednak spokój towarzyszy, Teliamok jedynie rozglądał się nerwowo, jak gdyby szukając na zapas drogi ucieczki.

Jakież było jego zdziwienie, gdy jego oczom ukazała się przepychanka dwóch krasnoludów. Chociaż nie znał ich mowy, wyraźnie słyszał, że jeden z nich strasznie sepleni przez rozciętą wargę i w innej sytuacji z pewnością wielce by to rozbawiło hobbita.
Tymczasem z wozu zeskoczył nieznany Teliamokowi ekstrawagancko odziany niziołek, który przedstawiwszy się nader zwięźle, bez pytania wskoczył na Onyksa Narfin.

- Witajcie panie Olegardzie - powitał świeżo poznanego hobbita. Jego głos nie był co prawda tak radosny, jak to zwykle bywa w podobnych sytuacjach u tej nacji, ale można było dostrzec, że już nieco otrząsnął się ze smutku.
- Moje imię zaś brzmi Taliamok Brandybuck z Jeleniska. Muszę was jednak rozczarować, nasza kompania zmierza właśnie na przeciwny brzeg rzeki, więc będziecie musieli jeszcze raz spotkać się z waszymi... druhami - kiwając głową z na wpół ironicznym współczuciem.
 

Ostatnio edytowane przez Makuleke : 01-09-2008 o 21:41.
Makuleke jest offline  
Stary 23-08-2008, 17:33   #187
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Głupie ptaszysko... Nie tam, gdzieś powinno, latasz... By kto pomyślał, że się do czegoś przydasz, ha, trzeba ci było, panie Manfennas, psa do służby przysposobić albo wilka...

Wilka...

Wtedyśmy bracia byli! Wtedy... Potem siedliśmy jeść i pić... pokrwawieni, weseli, dumni i mocni... Równi.
Nie na długo im wilczej juchy stało... Skóry dzielić przyszło... Ha, znikł.

Teraz już go ani elf ani pani lasu nie wytropi... Śladów na wietrze nie przeczyta... Trzeba ci było wilka...


I pogładził nastroszone, srebrzyste futro na ramieniu i uśmiechnął się na poły drapieżnie, a na poły tęsknie, a że urody mu ten grymas raczej nie przydał, to już w tym było szczęście towarzyszy, że okoliczności podróży jakoś tak koniec wyludniły i znów oddały pod samotne władanie Szramy.

I chyba sporo było jeszcze takich ich małych szczęść w wielkim nieszczęściu, którego ślady coraz natarczywiej objawiały się podróżnym. Już nie trzeba było mieć elfiego wzroku i czujności strażniczki, żeby śledzić niedawne poczynania kogoś, kto przejawił wielki, naturalny talent do rozkołysania wyobraźni. A Szrama, póki to nie jego koń zdobił flakami ścieżkę i drastycznie wzbogacał leśne wonie, karmił swój dobry humor prowiantami ze szczodrze zaopatrzonych juków, poił przednimi trunkami, których tym razem Butterbur nie poskąpił i generalnie dobrze odnajdywał się w tym całym bohaterzeniu, chętnie przyjmując wyraźną odmianę w życiu i wprawnie ignorując niechętne spojrzenia niektórych towarzyszy, bo do tego akurat przywykły był jak mało kto.

Tylko czasem, z ubocza, bacząc, żeby kto nie zobaczył, patrzył spod gęstych brwi, jak rudowłosa strażniczka niesie ciepłym dotykiem ułudę ukojenia cieniowi człowieka, którego wlekli ze sobą. A wejrzenie jego jakoś miękło wtedy nieuchwytnie, a myśli biegły gdzieś daleko... Dokąd - nikt by pewnie nie odgadł, nawet, gdyby dojrzał to tęskne spojrzenie.

Śmierć to śmierć... Chociaż twoja rzeczywiście była paskudna... Wiesz doskonale, zdążyłeś się na nią napatrzeć.

Ktoś mógłby rzec, że śmierć Dunedaina Szrama przyjął z zimną obojętnością, lecz gdyby ów ktoś śledził akurat uważnie - któż wie, w jakim celu - złowiłby nieuchwytne, trafił na krótkie spojrzenia, skrzywienia ust, zobaczyłby coś więcej. Ulgę. Potwierdzenie słuszności. I... triumf? Mały, dyskretny triumf... a zabarwiony goryczą...

Po coś to ciągnął, długouchy... Należała mu się... Już dawno... Chciałeś mu ją odebrać? Patrzył na nią i smakował... a tyś go trzymał... Nieśmiertelny głupcze... Nie dałeś rady.

Jechał daleko z tyłu, tak daleko, jak tylko mógł, będąc wciąż ostatnim, a nie osobnym, więc i ostatni ujrzał, jak grubawy - co zresztą nie było żadnym dziwem - niziołek spada z unieruchomionego wozu a zaraz za nim dwóch młócących się wściekle krasnoludów. Grzmotnęli o stare dechy, aż jęknęły tępo, ale to było za mało, żeby ich rozdzielić.

Szrama roześmiał się na ten widok, ale dobrze słyszał, kogo zatrzymywać planuje zwycięski - którykolwiek miałby to być - zapaśnik i nie omieszkał poznać, w którą stronę mierzy dyszel.

Jeśli nie łżą o tych orkach, to przydadzą się obaj... Choćby nie wiem, jak durni... Przydadzą się.

- Khazadzi - mruknął pod nosem, wciąż się uśmiechając.

Spotkał już w swoim życiu paru krasnoludów. Sądził, że mniej więcej wie, czego się po nich spodziewać i darzył je swego rodzaju uznaniem. Minąwszy towarzyszy, podjechał tak blisko, na ile pozwoliła podenerwowana wyraźnie chabeta, po czym zeskoczył na deski, zabierając ze sobą topór. Podszedł powoli, mierząc wóz fachowym okiem. Lepiej niż solidny, ale dobrze wyładowany - a jak się również można było naocznie przekonać - intensywnie używany. Podrapał się w zarośnięty już porządnie policzek a potem sprężystym, półkolistym ruchem wzniósł topór nad głowę. I z profesjonalnym stęknięciem spuścił ostrze między ocalałe koło a burtę, dokładnie w oś.

Rozległ się głośny, soczysty trzask...
 
Betterman jest offline  
Stary 23-08-2008, 21:51   #188
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Galdor czuł, że z każdą godziną płomień życia opuszcza śmiertelnie rannego Meadila. Chłodny powiew spowodował, że dreszcz wstrząsnął ramionami elfa. W zadumie patrzył, jak z pobliskiego drzewa opada pierwszy zwiędły liść. Nadchodziła jesień, przyroda szykowała się do zimowego snu, jak młodzieniec, którego eldar trzymał przed sobą. W końcu, po kilku dniach walki z osłabieniem i trucizną człowiek poddał się. Galdor nic już nie mógł zrobić i choć wiedział, że zrobił wszystko, co mógł i nikt nie byłby w stanie tak długo utrzymać młodzieńca przy życiu, nie zmniejszyło to jego żalu po śmierci towarzysza.

***

Była zima 1974 roku Trzeciej Ery. Zło rozpleniło się po całej północy. Pradawne królestwo Arnoru dogorywało pod ciężkimi ciosami najzacieklejszego wroga - Angmaru i jego władcy, Czarnoksiężnika. Niedobitki dunedainów zbierały się w Fornoście, aby podjąć ostatnią, desperacką próbę odparcia najazdu. Wielu spoglądało jeszcze na południe w nadziei, że Gondor przyśle posiłki, ale nic nie było tam widać. Nadzieja gasła w ich sercach.

Poprzez zamieć powoli posuwał się cień. Przygięty do ziemi pod ciężarem, który dźwigał, smagany wściekłymi podmuchami wschodniego wiatru, który podnosił tumany lodowych kryształków i rzucał nimi wprost w oczy, Galdor wracał właśnie ze zwiadów. Na plecach niósł swojego wycieńczonego towarzysza, Bregola, który był dunedainem. Myślał, że jeszcze uda się uratować człowieka pomimo rany, którą odniósł. Zostali zaskoczeni przez kilku górali na północnym skraju łańcucha Emyn Sul, gdy już wracali z misji. Pomimo zaskoczenia, szybko rozprawili się z napastnikami, ale Bregol został ranny. Skaleczenie nie wyglądało zbyt groźnie. Elf pamiętał, że jego plemię przetrzymywało poważniejsze rany, jednak z jakiegoś powodu siły bardzo szybko opuściły dunedaina, pomimo wysiłków, jakie czynił noldor. Teraz śpieszył się do stolicy, aby tam medycy zaopiekowali się jego towarzyszem. Był pewien, że uczynił wszystko, co mógł i człowiek przetrwa podróż. Niestety zmarł on na dwa dni przed dotarciem do celu.

***

Już wiele razy Galdor był świadkiem śmierci swoich ludzkich towarzyszy, mógłby więc ktoś powiedzieć, że powinien się przyzwyczaić. Jednak zawsze po ich stracie odczuwał taki sam żal i smutek. Odchodzili do miejsca, gdzie on nigdy nie będzie mógł podążyć i spotka się z nimi dopiero na końcu świata, gdy wszyscy znów zaśpiewają ku chwale Iluvatara.

Po śmierci Meadila elf pogrążył się w zadumie, pozostawiając prowadzenie kawalkady Narfin. Zauważył, że nie wszystkim podobały się jego wysiłki, aby wyleczyć rannego, zaś po jego śmierci dostrzegł lekki wyraz tryumfu na twarzach.

Ciekawe, co byście powiedzieli, gdybyście to wy byli ranni. Dobić, żebyście się nie męczyli? To po co przychodzicie na świat? Całe życie to walka i nie wszystko jest tak, jak tego sobie życzymy.

Jednak zachował te myśli dla siebie. Zrobiłby to jeszcze raz, nawet wiedząc, jakie będzie zakończenie.

Przypomniał sobie teraz ich zagubionego towarzysza. W momencie, gdy się rozdzielili jego koń był ranny, więc zapewne niedługo padł.

Czy dobrze zrobiliśmy nie czekając na niego? Może jednak przeżył? Następny mój błąd? Poświęciłem jednego, żeby zachować cień szansy na uratowanie drugiego. Tylko czy wybór był słuszny?

Ponure myśli ogarnęły Galdora. Nie zwracał uwagi na pozostałości walk zajęty własnymi sprawami. W tym nastroju dojechał w końcu do Ostatniego Mostu. Scena, która się tam rozegrała mogłaby przyprawić niejednego o niepohamowany atak śmiechu, jednak noldor ledwie zwrócił na nią uwagę.

Cóż. Jak na razie wszelkie decyzje, które podjąłem wyglądają na błędne. Niech inni teraz decydują. W końcu to też ich wyprawa, a ja miałem być jedynie przewodnikiem.

Z tymi posępnymi myślami czekał, aż krasnoludy skończą swoją wymianę zdań. Szrama najwyraźniej nie miał zamiaru czekać. Z sobie tylko wiadomych pobudek podszedł do wozu i celnym trafieniem topora w uszkodzoną oś rozwiał wszelkie nadzieje na jej naprawę.

I co zrobiłeś? Krasnoludy nie będą zachwycone i jestem pewien, że ci podziękują. Ciekawe, jak przyjmiesz ich podziękowania, bo będą bardzo ... wylewne.

Galdor nie miał zamiaru się wtrącać do "dyskusji", która bez wątpienia za chwilę rozgorzeje ...
 

Ostatnio edytowane przez Smoqu : 23-08-2008 o 21:59.
Smoqu jest offline  
Stary 24-08-2008, 00:16   #189
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
Zaświstał w powietrzu topór! Na twarzach krasnoludów zastygł wyraz totalnego przerażenia, przemieszanego z nie mniejszym ogłupieniem.

-Zniscyłeś...! - Wychrypiał z niedowierzaniem ten o rozciętej gębie.
- Nasz wóóóóóóóóóz!! - Zawył niczym raniony wilk ten, którego zwano Magnusem. W te pędy porzucił obkładanego dotychczas pięściami kamrata i jak nie przyskoczy do Szramy...



W pół ruchu zamarła sękata krasnoludzka łapa zmierzająca wprost ku wielce czułemu punktowi Szramowej osoby. Krasnolud brew jeno uniósł gdy na moście zadudniło coś donośnie, a przez szmer płynącej pod Wami rzeki przedarł się krew w żyłach mrożący, wściekły warkot. Nim Szrama zdołał spostrzec khazad biegiem ruszył ku swemu toporowi mało się przy tym o swą brodę nie potykając, zaś jego równie krótkonogi kamrat już stał na wozie oburącz trzymając młot, którego to żadną miarą ktoś jego wzrostu unieść nie powinien, a jednak unosił i tęgo nim na wszystkie strony wywijał.

O belki mostu załomotały pazurzaste łapy, przed Wami zamajaczył błyskawicznie się zbliżający, na wpół rozmazany od zawrotnej szybkości kształt...
 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt
Avaron jest offline  
Stary 24-08-2008, 00:51   #190
 
Keth's Avatar
 
Reputacja: 1 Keth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodze
[media]http://boxstr.com/files/3270391_qmtog/MARSZ%20TURECKI%20-%20demo.mp3[/media]

Nagle - gwizd!
Nagle - świst!
Krzaki - szus!
Łapy - w ruch!

Najpierw
powoli
jak żółw
ociężale
wyłonił się
z krzaków
warg
ospale

Szarpnął jeźdźcem i ciągnie z mozołem
I kręci się, kręci się w koło za kołem,
I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej,
I wyje, i warczy, sapie i pędzi.
A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!
Na przełaj, po drodze, przez most,
Przez krzaki, przez łąkę, przez pola, przez las
I spieszy się, spieszy, by dorwać już was!

A cóż że to, któż to, bestię tak gna?
A kto to to, kto to to, co to ją pcha?
Że pędzi, że para z pyska bucha, buch-buch?
To pięty jeźdźca wprawiły go w ruch,
To zgraja za nimi pędzących orków
Tłok ich jest z tyłu, już ruszają od boków
I gnają, i pchają, i scena się toczy,
Za wargiem tłumek spory na most wskoczył!


Stało się to w momencie gdy na moście omal nie doszło do kolejnych rękoczynów. Wszyscy słyszeli już wieść o orkach i co chwila nerwowo spoglądali na wschodni brzeg rzeki.

- Dobrze by było przejechać przez most, zanim odetną nas od dalszej trasy… - Wtrącił cicho Haerthe.

Bardziej bojowo nastawiony Valin nabrał powietrza by coś powiedzieć. W tym samym momencie khazad unosił pięść do ciosu. Stało się coś jeszcze. Po zachodniej stronie, spomiędzy drzew wyskoczył warg. Najprawdziwszy. Zawył. Stanął na tylnich łapach i zatańczył przednimi w powietrzu. Targnął się w bok, rzucił łbem, wyprężył grzbiet i ruszył do przodu. Najpierw powoli, potem coraz szybciej, zawodząc przy tym niemiłosiernie. Dosiadać go musiał jakiś spory ork, bo był większych rozmiarów niż większość z nich. Bystry wzrok Galdora pozwolił mu wypatrzyć potargany płaszcz Manfennasa. Grymas bólu przeszedł przez jego twarz, gdy rozpoznał te trofeum. Warg pędził coraz szybciej. Za nim z lasu wybiegli orkowie. Początkowo niechętnie, oślepieni słońcem, jednak dodając sobie sił dzikim rykiem, który poniósł się po okolicy. Biegli do przodu wymachując najrozmaitszą bronią, potykając się i wrzeszcząc. W słońcu, w luźnej kupie nie wydawali się groźnym przeciwnikiem, jednak ich ilość była zatrważająca. Jak na sygnał z różnych stron wybiegali kolejni. Mała grupka zwiadowców pojawiła się też na drugim końcu. Jeździec dopadł mostu nie czekając na resztę. Rozwiane ciemne włosy zasłaniały jego twarz. Przed deskami warg jakby zwolnił. Strażniczka zrezygnowała z zamiaru zbesztania Olegarda i z uniesionym mieczem zagrodziła drogę bestii. Jednak ktoś był szybszy. Valamar rzucił się do przodu, mijając ją. Nie zdążył już unieść swojego młota. Puścił go precz i z desperackim krzykiem zdzielił kudłaty pysk pięścią. Warg ze zdziwieniem zamrugał ślepiami, przekrzywił łeb, patrząc na krasnoluda niczym na niespotykane zjawisko i przewrócił się z hukiem. Z jego boku sterczały pierzaste lotki bełtu. Narfin doskoczyła, gotowa by zabić jeźdźca. Zawahała się. Rozpoznała Manfennasa…

- Orkowie nadchodzą – Powiedział słabym głosem. Był w opłakanym stanie.

Tylko khazad miał teraz co innego na głowie. - Zabilem go! Zabilem! Valamal poglomca walgow! Zabilem!
 

Ostatnio edytowane przez Keth : 24-08-2008 o 15:57.
Keth jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172