Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-02-2009, 18:11   #51
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Lenard dość niechętnie przyjął magiczną kulę od Dantlana, tajemniczy przedmiot składał się z kilku pierścieni, które wciąż się obracały, co nakazywało mu zachowanie wyjątkowej ostrożności.

*-I pomyśleć, iż taka nie pozorna rzecz mogła zniszczyć całe miasto.*

Spoonowi humor wyjątkowo się poprawił, gdy tylko rozpoczęli podróż powrotną do wieży. Zdawał sobie sprawę z tego w jak trudnej sytuacji wciąż się znajdują, jednak to, iż wracali do wieży nie tylko z jedną z istot, ale również z przedmiotem będącym powodem tego ogromnego "zamieszania", bardzo poprawiało mu nastrój.

*-Nie, zamieszanie to chyba określenie nie na miejscu, to tak jakby ktoś nazwał rozszalały huragan chłodnym wiaterkiem.*

Jego humor momentalnie się jednak pogorszył, kiedy ujrzał malowniczy obraz rzezi w miejscu w którym wcześniej stoczyli walkę z potworem. Morale przeciętnego najemnika zapewne już by się złamało, jednak Lenard podczas swoich podróży wielokrotnie widział ogromne stosy ciał, zresztą niekiedy właśnie dzięki niemu i jego dawnym towarzyszom, takowe powstawały. Spoon z uwagą przyglądał się zwłokom, niektórzy z poległych zmarli od ran ciętych, ale u innych najemnik zanotował dziwne zmiany na skórze. Zaczął się zastanawiać, co lub kto był przyczyną tej masakry i skąd do cholery wzięły się tutaj te ciała?!

Spoon zwrócił szczególną uwagę na wbity w drewno topór w miejscu w którym stał wcześniej podkradając się do wroga, był niemal pewny, iż wcześniej nie było tam tej broni. Zaintrygowany zaczął starannie badać miejsce rzezi w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów, lecz pomimo wszelkich starań nie udało mu się odnaleźć żadnego tropu. Wszystko wskazywało na to, że masakra odbyła się gdzieś indziej, dopiero później ktoś przyniósł je tutaj.

-Nie ma żadnych śladów walki, wygląda na to, że ktoś przyniósł wszystkie te ciała kiedy podążaliśmy za Kertsonem, ale jak to możliwe? W tak krótkim czasie? – spytał choć nie oczekiwał żadnej odpowiedzi.

Mocno zaniepokojeni kontynuowali swą wędrówkę brnąc przez stosy ciał, które znajdowały się nie tylko na ich drodze, ale również na dachach czy ścianach. Obrzydliwy fetor jaki dobywał się od zwłok był niemal nie do zniesienia. W końcu dotarli do rozwidlenia z którego jedna z dróg prowadziła do wieży, dość dziwne było to, iż nie leżało tam ani jedno ciało. Lenard wyczuwał już, że stanie się coś złego, spojrzał w kierunku wieży i nie pomylił się. Drzwi do jedynego bezpiecznego miejsca w którym mogli się ukryć stały otworem, od razu jego myśli powędrowały do Giheda, Telaka i innych. Czy oni wciąż żyją? Wtem przypomniał sobie jeszcze o elfie, który również tam pozostał, czy mógł mieć coś wspólnego z ty co tutaj zaszło? Nagle usłyszał za sobą znajome dźwięki, odwrócił się na pięcie i ujrzał ogromną grupę potworów, która już rozpoczęła szarżę w ich kierunku.

-Yyyy... I co teraz robimy? – spytał Feliks, lecz Spoon nawet nie zwrócił na niego uwagi, do czasu…

Nagle pijak, szumnie nazywający się mistrzem miecza, rzucił się w jego kierunku i próbował wyrwać mu magiczną kulę. Lenard zacieśnił swój uchwyt, lecz Feliks nie ustępował. Co prawda najemnik nie miał ochoty dźwigać tajemniczego przedmiotu, jednak nie miał też zamiaru oddawać go najmniej odpowiedzialnej osobie w grupie, przynajmniej nie bez walki...

-Co ty wyprawiasz ?!

Szamotali się jeszcze przez kilka sekund, żaden z nich nie chciał odpuścić. W końcu chwilowa dekoncentracja sprawiła, iż uścisk Lenarda zelżał na tyle, by Feliks mógł wyrwać mu przedmiot. Najemnik przeklął w duchu i tylko biernie obserwował szaleńcze postępowanie pijaka, nie miał już zamiaru ponownie się z nim szarpać, skupił się teraz na swojej beznadziejnej sytuacji.

- Nie mamy z nimi szans – rzekł pokrótce po czym dobył swoich mieczy.

- Za jakieś pół minuty tutaj dotrą – stwierdził Keith.

- Walka z tymi potworami mija się z celem, powinniśmy się jak najszybciej wycofać – powiedział – W walce na otwartym terenie rozniosą nas w kilka sekund, tylko spójrzcie na tamtych trzech – palcem wskazał na stwory podobne do tego, który znajdował się wśród nich.

Wtem do głowy wpadła mu szaleńcza myśl by wycofać się do wieży, było to co prawda bardzo nierozsądne, gdyż potwory mogły ich tam z łatwością dopaść. Z drugiej jednak strony jeżeli Gihead wciąż tam był to być może wspólnie znaleźli by jakieś wyjście z tej sytuacji. Lenard nie odważył się jednak wypowiedzieć swych myśli na głos, zresztą zapewne ich wspaniały magik miał już jakiś "genialny" plan, który zbawił by ich od niebezpieczeństwa.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 28-02-2009, 19:51   #52
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Kiedy Dantlan złapał kulę, rzuconą przez Feliksa, pierścienie przedmiotu zaczęły się obracać, nie zważając na dłonie, w których trzymał kulę Lis.

Przyjrzał się jej uważnie. Składała się z niezliczonej ilości pierścieni, ale nic poza tym.

Po krótkich oględzinach oddał obiekt Lenardowi, który nie wyglądał na zachwyconego. Kiedy ją przejął, pierścienie zaczęły obracać się w przeciwną stronę.

Cóż, dla młodego Maga była zbyt ciężka i nie mógł jej nieść. W każdym razie zbyt ciężka, by mógł z nią swobodnie biegać, a wolał zabezpieczyć się zawczasu. Dla Lenarda, jako kogoś, kto wprawnie umie posługiwać się mieczem, około dwóch kilogramów nie powinno stanowić większego problemu.

W każdym razie głupotą byłoby pozostać tutaj, niezależnie od kierunku, w jaki się udadzą, więc podążył za pozostałymi, rozglądając się uważnie.
Nagle dostrzegł topór wbity w drewnianą ścianę. Wybitnie to mu się nie spodobało ze względu na to, że go tu wcześniej nie było.

Nie mniej jednak to, co zobaczył dalej, nie napawało optymizmem, przeciwnie. Dantlan nie widział tu wcześniej ciał, a teraz się pojawiły. Były na każdym kroku i gniły jak normalne ciała, normalnych ludzi. To jednak wcale go nie pocieszało, ponieważ znaczyło to, iż zwłoki nie są jedynie iluzją. Dlatego też szybko włożył dłoń do kieszeni, wyjmując jedną kulkę oraz sięgnął do zapasów magii.

Gwałtowny kaszel chwycił Lisa za pierś, a ten musiał przystanąć na chwilę, a kiedy spazm wraz z kaszlem minęły, szybszym krokiem ruszył w za towarzyszami.

Młody Mag obawiał się, że mogą to być stwory, które przyjęły postać ludzi, ale wcale nie dałby sobie za to reki odciąć.
Mógł zaobserwować każdy rodzaj śmierci, jaki tutaj się wydarzył. Interesujące. Czyżby to znaczyło, że magia nie zadziałała na każdego tak samo?

Nagle, gdy byli już niedaleko od wieży, zobaczyli otwarte drzwi. Na ten widok Lis zmrużył oczy w zamyśleniu, gdyż z tego, co wiedział, zaklęcia ochronne Wieży uniemożliwiały wejście potworów do środka. Zaklęcie będące na drzwiach było jedynie po to, by stwory nie zauważyły czy nie wyczuły magii ani całej Wieży, dlatego też śmiał twierdzić, że mogli dalej bezpiecznie skryć się w niej.

Jeżeli chodzi o to kto lub co otworzyło drzwi, to wielkim prawdopodobieństwem obdarzył możliwość zaliczającą w to Elfa. Nieświadomy Gihed stał i wyglądał wraz z pozostałymi, a w tym czasie nieznajomy obudził się i jeżeli był Magiem, bez trudu zrzucił więzy, gdyż nie był zakneblowany, po czym ogłuszył i wybiegł.

Nagle zobaczył że potwory postanowiły ruszyć w pościg za nimi, natomiast ciała zniknęły! Przyjrzał się im, a te humanoidalne powoli zaczęły tracić nogi, zmieniając się w pełzające. Ich barwa przechodziła od białej do czarnej, po czym zaczęły gnić. Działo się to stosunkowo szybko, więc mogło to potrwać około dwóch czy trzech lat.

Wybiegnięcie Elfa mogło tłumaczyć to, że istoty znalazły się za ich plecami. Albo poprostu zaczaiły się na nich. Musiał to przemyśleć w spokoju.

Jeżeli jednak ruszyły za Elfem, to czemu poszły za nim, a nie za ich grupą?

Nagle zobaczył jak Feliks wyrwał kulę z rąk Lenarda uderza nią o ziemię. Wydobywało się z niej światło, ale Lis nie odczuł najmniejszej zmiany magii wewnątrz.

Kiedy wydawało się, iż owy Feliks, nie może już zrobić nic głupszego, ten rzucił mu kulę. Z wyrazem irytacji pozwolił kuli upaść. Nie miał zamiaru jej łapać.

Szybko rozważył kilka opcji. Żeby wybiec za bramę, musieli się cofnąć, a tym samym przybliżyć do potworów, co było mu nie w smak. Poza tym miałby wątpliwości czy udałoby mu się dobiec do którejkolwiek z bram. Dlatego też droga była jedna.

Keith tymczasem rozmawiał z istotą, którą spotkali! Nie dość, że był idiotą, to jeszcze hipokrytą. Wyraźnie zależało mu na czasie, kiedy byli przy fontannie, a teraz stał sobie i gawędził w najlepsze, kiedy tamci biegli na nich.
Reszta nie była lepsza. Żadnego konstruktywnego działania, reakcji, planu! Nic! Stali i patrzyli.

Dantlan zacisnął zęby i ocenił, że do Wieży zostało około czterystu metrów do połowy kilometra.

-Do Wieży. Jeżeli idziecie, weźcie kulę-wycedził. Jeżeli nikt nie chciał z nim iść, trudno, pójdzie sam, zabierając kulę. Wiedział, że na zewnątrz zginie, bo jego kondycja nie pozwoli mu na długi bieg, dlatego nawet, jeżeli potwory opracowały system przechodzenia przez ściany, nie miał innego wyjścia.
Swoją drogą ucieczka do Wieży wydawała się najrozsądniejszą opcją.

Połowę drogi powinien przebyć szybkim biegiem bez większych problemów. Inaczej sytuacja mogła wyglądać od połowy. Jeżeli stworki będą na tyle daleko, by mógł sobie pozwolić na chwilę zwłoki, zwolni tempo, a jeżeli nie, skorzysta z zaklęcia, które pozwoliłoby mu się odbić od ziemi i poszybować kawałek do przodu. Teren był dla niego niekorzystny, ale trudno. Nie było innego wyjścia.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 28-02-2009 o 19:54.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 01-03-2009, 02:03   #53
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Przez dłużej niż chwilę przyglądaliście się szarżującym na was stworzeniom. Teraz, kiedy były już bliżej, można było stwierdzić że nie ma ich więcej niż dwadzieścia. Jednak to także było prawdopodobnie zbyt dużo dla waszej grupy.

Podczas gdy wszyscy myśleli, prócz Feliksa, który był zajęty obserwowaniem lecącej na Dantlana kuli, to właśnie czarodziej zareagował jako pierwszy.

Uniknął wymierzonego w niego pocisku i zaczął biec w kierunku wieży zatrzymując kulę przy okazji nogą – gdyby nie to, ta z pewnością stoczyłaby się z wzniesienia na którym byliście.

Po Dantlanie ruszył Lenard, który też podniósł kulę i z nią biegł. Następnie poszło już szybko – ostatni pobiegł Wilk, który wolał walczyć niż uciekać.

Drzwi do wieży wydawały się niczym wybawienie, które mimo iż jest coraz bliżej to wydaje się nieosiągalne. Mimo wcześniejszych relacji czerwonego ducha, który nagle zaczął żwawo dotrzymywać wam kroku, stwory biegły dość szybko.

Zbliżały się nieubłaganie, tak iż nie byliście pewni czy zdołacie dobiec do wieży przed nimi. Majolin biegła nieco z tyłu, ponieważ miała małą dziewczynkę na ramionach, zaś Dantlan był niewiele przed nią, a reszta biegła przodem.

I wtedy to się stało. Feliks, mimo iż częściowo wytrzeźwiał to jednak był nieco pijany i nie biegł zbyt pewnie – prawie cały czas się o coś potykał, zaś jedno takie potknięcie okazało się na tyle silne by zwalić Wróbla z nóg.

Poleciał w przód łapiąc instynktownie najbliższą rzecz, która mogłaby zamortyzować jego upadek – Honogurai’a. Zabójca również runął na ziemię jak długi, wyraźnie niepocieszony i zaskoczony nagłą utratą równowagi.

Do dwójki leżących dołączyli szybko Dantlan, biegnący za Feliksem oraz Majolin biegnąca za Dantlanem. Dziewczynka, którą dotąd trzymała Majo jakimś cudem nie została ranna - zaczęła tylko płakać. Z Dantlanem było gorzej. Słaby fizycznie czarodziej zaczął odczuwać pulsujący ból w prawej ręce. Gdy na nią spojrzał, ujrzał kawałek kości wystający z przedramienia.
Keith i Lenard najwyraźniej nie spostrzegli się, że reszta drużyny „leży” i zatrzymali się dopiero przy drzwiach do wieży, czyli kilkanaście jardów dalej, gdzie dotarł już ich czerwony towarzysz.

I wstrzymali oddech. Zobaczyli bowiem czwórkę próbujących wstać osób, które lada moment zostaną dogonione przez szarżujące monstra. Strach odebrał im mowę – nie mogli nawet ostrzec swych towarzyszy.

Już widzieli skaczące im do gardła szpony i zębiska mutantów – już czuli dreszcze wywołane trzaskiem łamanych kości i straszliwych wrzasków bólu. Widzieli to wszystko, w podświadomości.

Przeciwnicy dogonili Majolin, Feliksa, Dantlana i Honogurai'a, by…

… minąć ich?

Wszystkie, bez wyjątku, stworzenia po prostu przebiegły obok nich bez zatrzymania! Cała czwórka wstających poczuła wielką ulgę, gdy wreszcie dotarło do nich że prawie starli się ze śmiercią, a śmierć z nich zadrwiła i przeszła obok.

Jednak Keith i Lenard nie mogli myśleć o żadnej uldze, bowiem stwory kierowały się teraz w ich stronę. Zeszli im z drogi – najwyżej skoczą ze wzgórza. Lepiej mieć połamane nogi od upadku, niż nie żyć rozszarpanym przez jakieś mutanty.

Jednak i na nich przeciwnicy nie zwrócili uwagi. Wszyscy wbiegli do wieży. Tak po prostu.

Pierwszy szok ustąpił miejsca zmęczeniu wywołanemu biegiem i skokiem adrenaliny. Teoretycznie niebezpieczeństwo minęło… szpony ani zębiska nie groziły już nikomu…

Po chwili jednak uświadomiliście sobie, że niebezpieczeństwo nie zniknęło, tylko się przemieściło – do wieży. Podeszliście niepewnie ku otwartym drzwiom wieży.

Zapach krwi czuć było nawet stąd.
Wyciągnęliście broń i weszliście niepewnym krokiem. Istotnie, cała podłoga pomieszczenia była we krwi.
Trójka ludzi – kowal, żołnierz i bibliotekarka leżała w różnych częściach pomieszczenia.

A elf jak leżał nieprzytomny pod ścianą gdy wychodziliście, tak nadal tam był. Żywy, nawet nie draśnięty.

Usłyszeliście jęk – Telak wciąż żył. Kowal miał rozpruty brzuch, zaś w okół niego leżały jego własne jelita. Oczywistym było, że wyzionie ducha lada moment cały we własnej krwi.

Jednak jeszcze miał trochę siły – chociażby żeby splunąć na bok.
- Jesteście… - powiedział słabo charcząc. – Skurwysyny jebane… przyszły tutaj zaraz… zaraz po waszym odejściu. Jakieś… pół dzwona…
Kowal dostał intensywnego napadu kaszlu, po czym kontynuował.

- Wyważyli drzwi… - wskazał na częściowo wyrwane z zawiasów drewniane drzwi. – Po prostu… po prostu tu weszli. Nie mieliśmy żadnych szans… oni gryzą, szarpią, rozdzierają… bez opamiętania, bez umiaru. A potem… potem poszli, tak po prostu. Zostawiły suki jebane nas tu żebyśmy się wykrwawili… i poszli! Teraz… wrócili. I poszły na… na… górę…

Z trudem kończąc ostatnie słowo, kowal opuścił głowę i zamknął oczy. Nikt nic nie mówił – jasnym było, że Telak właśnie wykrwawił się na śmierć.

Jednak na żałobę nie było czasu – trzeba było działać. Jak na zawołanie, usłyszeliście drugi głos w pomieszczeniu.
- Hę? Kim wy jesteście?!

Odwróciwszy się, zobaczyliście szybko wstającego elfa. Rozejrzał się z przerażeniem w oczach i utkwił wzrok w waszej szóstce.
- Co… co się tu stało, do kurwy nędzy?! Gdzie ja jestem?!

Dziewczynka płakała w ramionach Majolin. Krew ciekła ze złamanej ręki Dantlana.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 01-03-2009 o 02:21.
Gettor jest offline  
Stary 01-03-2009, 13:39   #54
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Feliks zaklął szpetnie podczas upadku chwytając się za serce, a dokładniej to sprawdzając czy ma swoją manierkę. Te całe wydarzenia w mieście nie podobały się mu. Z trudem wygramolił się na równe nogi.

-Cccccyyyooo to ma być?

Rzucił paniczne spojrzenie na wskakujące do wierzy potwory. Ruszył z resztą do wieży klnąc pod nosem. Kiedy wreszcie spostrzegł otwarte złamanie Dantlana bez sowa potrząsnął manierką i chlusnął mu alkoholem na ranę.

-To pomoże, ka!

Splunął na ziemię zdezorientowany. To było za dużo, śmierć, kowala, rozczłonkowane ciała i ten nietknięty elf. Właśnie – nietknięty. W pijackim mniemaniu Wróbla było to nie dość, że podejrzane to jeszcze złe.

-Czarnoksiężnik!

Spojrzał na elfa wrogo nadymając się przy tym niczym troll podczas niestrawności. Podszedł do elfa i go kopnął z zaskoczenia. Raz, drugi, trzeci z każdym razem sycząc przez zęby inne wyzwisko.

-Czarnoksiężnik! Morderca! Śpiąca królewna!

Po kopniakach odskoczył. Jeśli tedy tłukąc kuła o ziemię był szalony to teraz mógł konkurować z bogiem szaleństwa. Chociaż po prawdzie to nie było tyle szaleństwo co furia spowodowana mętnym tokiem rozumowania pijaczyny. Wyciągnął zza pasa lekko zagięty miecz „Ćwiartka”. Dyszał wypuszczając powietrze przez zaciśnięte zęby co owocowało stłumionym sykiem. Skoczył na elfa z nieartykułowanym dźwiękiem na ustach i drobinami spienionej śliny niczym wściekłe psisko. Zupełnie nie przejmował się potworami. Chciał tylko go zamordować.

-Ty morderco!
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 01-03-2009 o 13:57.
Johan Watherman jest offline  
Stary 01-03-2009, 16:21   #55
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Jakimś cudem Dantlanowi udało się uchronić magiczną kulę przed stoczeniem z wzniesienia, Lenard szybko zabrał przedmiot i wraz z magiem pognał w kierunku wieży. Obejrzał się za siebie, ścigająca ich zgraja nie była tak liczna jak się początkowo wydawało, jednak pędziła bardzo szybko, najemnik zaczął się obawiać czy potwory nie dopadną ich przed wrotami. Momentalnie przyspieszył po czym bez trudu wyprzedził Dantlana.

Nagle usłyszał jakiś łoskot dobiegający z tyłu, jednak dla Spoona liczyło się już tylko to, iż jedynie kilka metrów dzieliło go od wieży. Zatrzymał się tuż przed wejściem, koło niego stał już Keith, ale reszta strasznie się gramoliła. Dopiero, gdy się odwrócił zrozumiał dlaczego jego towarzysze jeszcze do niego nie dołączyli. Cała czwórka leżała na ziemi, a potwory były coraz bliżej. Lenard chciał coś krzyknąć by ostrzec ich przed niebezpieczeństwem, lecz nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa. Był już pewny, iż Majolin, Feliks, Honogurai i Dantlan poniosą śmierć, a on nie mógł im pomóc.

Wtedy wydarzyło się jednak coś zaskakującego, potwory po prostu ominęły leżącą czwórkę i biegły teraz centralnie na Keitha i Spoona. Lenard głośno przełknął ślinę, jeszcze chwilę temu żegnał się ze swoimi towarzyszami, a teraz mógł żegnać się z własnym życiem. Rozglądał się szybko szukając jakiejś drogi ucieczki, z ledwością zdołał zejść z drogi pędzącym potworom. Odetchnął z ulgą, gdy stwory wbiegły do wieży kompletnie ich ignorując.

- Co tu się dzieje?

Uzbrojony w jeden miecz, bowiem w lewej dłoni wciąż trzymał magiczną kulę, wszedł do wieży. W środku ujrzał Adarina, Aneris i Telaka - cała trójka leżała zakrwawiona w różnych miejscach pomieszczenia.

- Wszystko poszło na marne, potwory ich dopadły - rzekł Lenard.

- Jesteście… Skurwysyny jebane… przyszły tutaj zaraz… zaraz po waszym odejściu. Jakieś… pół dzwona… - wycharczał kowal, który najwyraźniej zdołał jakoś uniknąć jeszcze śmierci - Wyważyli drzwi… - wskazał na częściowo wyrwane z zawiasów drewniane drzwi. – Po prostu… po prostu tu weszli. Nie mieliśmy żadnych szans… oni gryzą, szarpią, rozdzierają… bez opamiętania, bez umiaru. A potem… potem poszli, tak po prostu. Zostawiły suki jebane nas tu żebyśmy się wykrwawili… i poszli! Teraz… wrócili. I poszły na… na… górę…

Po tych słowach Telak skonał, nie mieli już szans by go uratować. Lenard rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu ciała Giheda, jednak nigdzie go nie odnalazł.

- Zapewne gnom wciąż jest na górze! Potwory już tam ... - przerwał nagle, gdy ujrzał stojącego nie opodal elfa.

- Hę? Kim wy jesteście?! Co… co się tu stało, do kurwy nędzy?! Gdzie ja jestem?!

Najemnik stał jak zamurowany, to że elf jako jedyny przeżył masakrę jaką urządziły potwory na dole, tylko potwierdzało jego wcześniejsze obawy. Walczył z chęcią zaatakowania tego mężczyzny, bo choć był niesamowicie wściekły wiedział, iż może im się on jeszcze przydać.

- Czarnoksiężnik! - krzyknął Feliks po czym z zaskoczenia kopnął elfa, a potem jeszcze raz i jeszcze raz...

Lenard chciał go powstrzymać i nie zastanawiając się długo cisnął w jego kierunku magiczną kulą. Niestety, przedmiot minimalnie minął głowę pijaka i wylądował obok ściany. Najemnik zaklął cicho, szybko podszedł do kuli i podniósł ją lewą ręką. Następnie zaczął biec w kierunku Feliksa.

- Czarnoksiężnik! Morderca! Śpiąca królewna!

Pijak przestał kopać elfa, ale zaczął szykować się do czegoś o wiele gorszego. Alkohol widocznie kompletnie zniszczył umysł tego biednego człowieka, bowiem zaczął on wpadać w jakiś dziwny trans czy też raczej amok. Najemnik wiedział, iż musi powstrzymać tego szaleńca nim zrobi coś czego wszyscy będą żałować.

- Ty morderco!

W ostatniej chwili Lenard zdołał zablokować trzymanym w prawej dłoni mieczem uderzenie Feliksa.

- Co ty wyprawiasz głupcze ?! Być może Gihed walczy w tej chwili o swoje życie! Musimy go ratować rozumiesz? Później zajmiemy się elfem. - Spoon starał się jakoś przemówić pijakowi do resztek rozsądku.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 03-03-2009, 18:16   #56
 
Lavina's Avatar
 
Reputacja: 1 Lavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znany
Dech zaparło jej w piersi. Mała moczyła jej łzami rękaw. Nic jej się nie stało. Jednak jakie to miało znaczenie, skoro za chwilę zostanie rozdarta na strzępy i zeżarta przez jakieś mutanty?!

*Przez chwilę nieuwagi … zapłaci życiem! * -było już za późno by uciec, a dramatyczności tej sytuacji dodawała dziewczynka, która przeraźliwie płakała jej do ucha. Obejrzała się na innych, którzy jak ona, zaryli w glebę.

*Nawet ten cholerny mag tu zginie … * - chwili nie było końca. Wtuliła głowę dziecka w ramię i patrzyła wprost na watahę. Nie przychodziło jej nic do głowy. O niczym nie myślała. Czekała …

A stwory … a one po prostu ich minęły. Minęły !?

Tu wszystko było jakieś popaprane i niezrozumiałe. Ale nie było czasu się zastanawiać. Poderwała się z ziemi i spojrzała za nadal biegnącymi w stronę wieży mutantami. Mag miał otwarte złamanie, ale reszta wyglądała raczej dobrze.

Stwory wbiegły do wieży nie zwracając w ogóle na nic uwagi. Majolin usiłowała to wszystko pojąć, ale było to dosyć trudne. Wstając, wyciągnęła srebrny sztylet i wsadzając go do ust przygryzła go zębami. Ruszyła w stronę wieży.

*Chyba nie ma w tym żadnej logiki, żeby pchać się tam gdzie wlazły te pokraki. Skoro uszliśmy śmierci … może trzeba szybko się zawrócić. Biec w stronę bram miasta?* - nogi jednak niosły ją wprost do wieży.

Krew i rozpłatane ciała Telaka, Adarina i Aneris były widokiem do przewidzenia. I tak był to okropny widok.

- Nie mieliśmy żadnych szans… - usłyszała wpadając do wieży. - … oni gryzą, szarpią, rozdzierają… bez opamiętania, bez umiaru. A potem… potem poszli, tak po prostu. Zostawiły suki jebane nas tu żebyśmy się wykrwawili… i poszli! Teraz… wrócili. I poszły na… na… górę…

Zapach krwi roznosił się po całym pomieszczeniu. Już wiedziała, że jeżeli przeżyje to ‘gówno’, to widoki jakie tu widzi będą męczyć ją do końca życia. Telak wyzionął ducha, a chwilową cisze przerwał nowy głos:

- Hę? Kim wy jesteście?! Co… co się tu stało, do kurwy nędzy?! Gdzie ja jestem?!

*Dlaczego go nie rozszarpały?* - pomyślała w pierwszej chwili Majo, próbując w końcu uspokoić płaczącą dziewczynkę.- *Kim jest ten gość?*

Złe przeczucia najwyraźniej nie gnębiły tylko jej. Feliks rzucił się bez opamiętania na elfa i kopał go wykrzykując obelgi. Przed chwilą co uspokojona dziewczynka na nowo zaczęła płakać, najwyraźniej bojąc się zachowania pijaczyny. Jednak szałowi nie było końca. Feliks wyciągnął broń.
W ostatniej chwili Lenardowi udało się powstrzymać pijaka.

- Co ty wyprawiasz głupcze ?! Być może Gihed walczy w tej chwili o swoje życie! Musimy go ratować rozumiesz? Później zajmiemy się elfem. – wrzasnął.

- Lenard ma rację. – powiedziała, siląc się na spokój w głosie, wciąż mając na względzie małą trzymaną na ręku. – Nie daj się ponosić emocjom i jakimś strasznym instynktom. Jeżeli chcesz kogoś mordować to biegnij na górę za tamtą watahą! – widać było że adrenalina robiła swoje.

Jej zielone oczy skrzyły się w nikłym świetle, tak jak i srebrny sztylet, którym teraz mierzyła prosto w Feliksa. – Jeśli Gihed zginie, będzie nam o wiele trudniej wydostać się z tego ‘bagna’. Czy to nie ma dla ciebie żadnego znaczenia? Chcesz tu zginąć?!

Nie miała żadnego planu. Nie wiedziała jak zachowa się Wróbel. Stała i po prostu patrzyła mu w oczy.

*Obyśmy tylko nie powybijali się nawzajem, bo to będzie najgłupsza śmierć jaką możemy sobie wybrać.*
 
Lavina jest offline  
Stary 07-03-2009, 19:23   #57
 
Kirosana's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirosana nie jest za bardzo znany
Gdy Honogurai biegł do wieży poczuł na plecach gorący oddech, po chwili owionął go okropny smród, a jeszcze później coś z impetem pociągnęło go do tyłu. Spadając pociągnął jednak za sobą kilka osób. Widząc nadciągające potwory udało mu się oswobodzić jedną rękę i jakimś cudem wyciągnąć sztylet.

*Nie chcę tu umrzeć!*

Wyciągnął rękę ku górze, aby łatwiej mu było zaatakować wroga.

*Przynajmniej nie zginę jak jakaś zarzynana świnia! Będę walczył do końca.*

Gdy widział, że potwory są już w zasięgu jego ręki te... pobiegły dalej.

*Nie zauważyły?!*

Gdy Majolin wstała odzyskał na tyle ruchy aby móc się spionizować. Gdy już był na noga miał usilną ochotę rzucić się na Feliksa, postanowił jednak zostawić to na później, teraz miał inne zajęcia. Na przykład ratunek Giheda. Ruszył więc bez słowa do wieży, zauważył tylko paskudne obrażenia u Dantlana.

*Cholera! Przez ten upadek nabawił się wstrętnego złamania.*

Jednak zaniemówił widząc co zrobił Feliks. Bez pardonu chlusnął mu alkoholem z manierki w ranę. W Honogurai'u aż zawrzało. Jednak poczuł swąd krwi, aż tu.

*Co się tam to cholery dzieje. Sądząc po zapachu... istna rzeź...*

Pomógł wstać Dantlanowi

-Dasz radę dojść. Przepraszam, ale na prawdę musimy się pośpieszyć. Najlepiej użyj magii, aby się tam dostać. O ile jesteś jeszcze w stanie...

Mówiąc to pobiegł w stronę wieży wyjmując drugi sztylet. To co tam zobaczył przerosło jego najgorsze koszmary. Krew pokrywała całe ściany. Po podłodze rozsmarowane były flaki poległych.

*Kurwa mać! Przecież oni nie powinni się dać łatwo pokonać. Ten kowal... Telak... Wyglądał na solidnego chłopa.*

Wtem usłyszał jęk. Kowal jeszcze żył. Cały skąpany w krwi. Obok leżały jego własne jelita. Nawet na Honogurai'u, który raczej nigdy nie był zbyt wrażliwy na krew ten widok wzbudzał mdłości.

- Jesteście… - powiedział słabo charcząc. – Skurwysyny jebane… przyszły tutaj zaraz… zaraz po waszym odejściu. Jakieś… pół dzwona…

Wtem Telak dostał nagłego ataku kaszlu. Zapewne krztusił się własną krwią.

- Wyważyli drzwi… - wskazał na częściowo wyrwane z zawiasów drewniane drzwi. – Po prostu… po prostu tu weszli. Nie mieliśmy żadnych szans… oni gryzą, szarpią, rozdzierają… bez opamiętania, bez umiaru. A potem… potem poszli, tak po prostu. Zostawiły suki jebane nas tu żebyśmy się wykrwawili… i poszli! Teraz… wrócili. I poszły na… na… górę…

Ostatnie zdanie ledwo z siebie wydusił. Opuścił powoli głowę i zamknął spokojnie oczy. Prawie można było powiedzieć, że śpi. Te wrażenie psuły jednak jego flaki i krew na ścianach.

Wtem Honogurai usłyszał za sobą głos:

-Hę? Kim wy jesteście?

Odwrócił się i zobaczył dotąd nieprzytomnego elfa, teraz wyraźnie rozbudzonego i próbującego wstać.

- Co… co się tu stało, do kurwy nędzy?! Gdzie ja jestem?!

Honogurai już chciał mu odpowiedzieć jednak wyprzedził go Feliks, atakując elfa i wyzywając go śmiesznymi przezwiskami.

Honogurai schował jeden sztylet wyskoczył w powietrze i zgiął nogę chcą zadać mu okrężne kopnięcie. Zauważył, że Lenard zablokował cios Feliksa. Nie zamierzał jednak powstrzymywać nóg. Miarka się przebrała. Potężnym kopnięciem trafił pijaczynę prosto w twarz. Gdy ten został odrzucony po ciosie, zabójca wylądował i zaczął biec prosto na niego. Wyciągnął rękę łapiąc go za gardło, nie przerwał jednak biegu i uderzył nim całym impetem w ścianę. Gdy były szermierz był zamroczony, chłopak wyciągnął jego manierkę zza jego pazuchy, odwrócił sztylet uderzył go rączką w brzuch, po czym rzucił pijaka w jakiś stół.

-Nie waż mi się pokazywać pijanym.

Rzucił w stronę szczątków stołu, schował sztylet i zwrócił się do elfa.

-Przepraszam za niego... i za te więzy. Nie wiemy jednak czy można ci zaufać na tyle, abyśmy mogli cię oswobodzić, a tym bardziej, oddać twój miecz. Wiedz jednak, że to nie nasza robota i to raczej my jesteśmy tymi "dobrymi". Idziemy teraz uratować maga, właściciela tej wieży. Ty się stąd nie ruszał... zresztą i tak daleko nie ujdziesz.

Mówiąc te słowa ruszył po woli po schodach. Odwrócił swój sztylet, oraz wyciągnął drugi. Szedł bardzo ostrożnie nasłuchując jakiś odgłosów walki lub czegoś podobnego. Skupił trochę magii. Tak na wszelki wypadek.
 
__________________



Kirosana jest offline  
Stary 07-03-2009, 20:16   #58
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Keith zatrzymał się przy drzwiach wieży i obrócił.

*Cholera jasna* - zaklął na widok leżących towarzyszy. I stada potworów, znajdujących się o kilkanaście kroków i pędzących w ich stronę.

Błyskawicznym ruchem wyciągnął miecz, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że jego interwencja niewiele może pomóc leżącym.
Nim zdążył zrobić parę kroków potwory były przy leżącej czwórce. I minęły ich, jakby nikogo nie zauważyły.
Pognały dalej. Prosto na niego.
Ponad dwadzieścia różnorakich potworów, poruszających się dużo szybciej, niż wcześniej przypuszczał. A trzy z nich...
Przeciwko wszystkim nie miał wielkich szans. Zeskoczył ze ścieżki. Kątem oka dostrzegł, że Lenard robi to samo. Najwyraźniej nie należał do samobójców...


Widocznie jednak nie oni stanowili obiekt zainteresowania potworów, bo wszystkie bez wyjątku zignorowały ich, tak samo jak tamtą czwórkę...
Fakt, że potwory pobiegły dalej, nie stanowiło powodów do radości. "Dalej" była tylko wieża z szeroko otwartymi drzwiami, a w środku ci, co ocaleli z magicznej katastrofy.



Keith pochylił się nad leżącym kowalem.
Niestety na jakąkolwiek pomoc było już za późno. Najlepszy mag nic nie zdołałby zrobić. A z duchami Keith rozmawiać nie potrafił. Jeśli, rzecz jasna, coś takiego było możliwe.

Feliks na widok zwłok wpadł w szał. Zamiast zwrócić się przeciw potworom, wolał wyładować swój gniew na elfie... Na szczęście Lenard go powstrzymał. Może niesłusznie. Może elf miał coś wspólnego z całą tragedią, jaka dotknęła miasto. A może nie...

- Uspokój się - powiedział zimno Keith do Feliksa. - One zaraz wrócą. Będziesz miał kogo potraktować tym scyzorykiem.

Rzucił okiem na Dantlana. Mag kiepsko wyglądał. Najwyraźniej zastosowana przez Feliksa 'kuracja' niezbyt mu pomogła. W każdym razie zdecydowanie nie wpłynęła pozytywnie na humor pokiereszowanego maga.
Keith przymrużył oczy... Nie znał się zbyt dobrze na leczeniu ran. Miał wrażenie, że nawet przy połączonych siłach Dantlana i Honogurai musiałoby to trwać dość długo. A czasu zbyt wiele nie mieli.

- Jakby wróciły wcześniej - powiedział wskazując na schody prowadzące na górę - to spróbujcie zejść im z drogi. Albo padnijcie na ziemię. Może nie zauważą...

Przez sekundę zastanawiał się, czy w razie konieczności uda się udawać stopień...

Na prośbę Dantlana obrócił się.

- Proszę - wziął zabrany wcześniej z wieży kij. Złamał go na pół i podał oba kawałki magowi. - Dwa kawałki są skuteczniejsze - powiedział.

Pilnie nasłuchując ruszył po schodach do góry, dwa kroki za Honogurai. Było to z pewnością czynnością mało roztropną, ale trzeba było sprawdzić, co tam się dzieje. I może pomóc...
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 07-03-2009 o 22:41. Powód: Łupki dla Dantlana ;)
Kerm jest offline  
Stary 07-03-2009, 20:27   #59
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Pomimo tego, co działo się wokół, Dantlan bez trudu zachowywał zimną krew oraz jasny umysł, czego nauczył się jeszcze na długi czas przed katastrofą w Sarrinie.

Dlatego też, kiedy tylko zauważył staczającą się kulę, zatrzymał ją nogą, zaś Lenard złapał ją i pobiegł do wieży. Młody mag nie czekał na nic więcej. Jeżeli tamci chcieli zostać, proszę bardzo, ich wola. On nie miał zamiaru nikogo do niczego przekonywać.

Wszyscy jednak powoli zaczęli go wyprzedzać, co było znakiem, iż nie są tacy głupi. Nawet Keith ruszył biegiem ku Wieży, wysuwając się do przodu razem z Lenardem.

Mag widział przed sobą Feliksa oraz Honoguraia, nieco dalej. Za swoimi plecami słyszał biegnącą Majolin z małą dziewczynką na rękach.

Co jakiś czas Lis zerkał za siebie i stwierdzał, iż istoty są coraz bliżej nich. Czerwony przedstawiciel zmutowanych mieszkańców miasta biegł równie szybko jak oni, przez co Dantlan skrzywił się ze złości.

Gdyby nie przyjmował poprawek na to, że tamten może kłamać lub z jakichś powodów mijać się z prawdą. Byłby szczerze zaskoczony. Nie był.
Trzeba było ich zatrzymać lub spowolnić, przynajmniej część przez chwilę i wiedział co mogłoby być skuteczne.

Chciał zastosować zaklęcie, tworzące lód na podłożu, przez co większość zaczęłaby się ślizgać. Jeżeli dodałby boczny podmuch wiatru, zsunęliby się ze wzniesienia. Wtedy mięliby przeciw sobie jedynie trzech z nich, w najlepszym wypadku oczywiście. Nie mniej jednak bez wątpienia spowolniłoby to ich.

Dantlan odwrócił się na chwilę, by ocenić czy moment jest stosowny, ponieważ słowa zaklęcia miał na języku, gotowe do wypłynięcia rwącym potokiem.

Odwrócił się i nagle stwierdził, że Feliks przewrócił się, łapiąc Honoguraia, przez co tamten również się przewrócił! Młody mag odwrócił się zbyt późno ponieważ kiedy jego wzrok zarejestrował to, co zdarzyło się przed nim, Feliks znajdował się już praktycznie na ziemi.

Lis wiedział, że nie zdąży zapobiec upadkowi i tak też się stało. Runął na ciało swego towarzysza, zaś w jego oczach płonęły niebezpieczne iskierki furii. Chwilę później poczuł na sobie ciężar Majolon i dziewczynki, która zaczęła płakać.

To jednak nie było ważne, gdyż ból rozpalił jego rękę, a kiedy spojrzał na nią, stwierdził, że ma otwarte złamanie. Na ten widok irytacja wzmogła się. Spiorunował wzrokiem plecy Feliksa, ale pohamował złość, sięgając po kolejne zaklęcie. Wiedział, że za chwilę będą tutaj te istoty, więc szybko odwrócił się.

Nawet jeżeli teraz wyglądał na nie groźniejszego niż dziecko trzymane przez Majolin, ten, który uwierzył własnemu wzrokowi, grubo się pomylił. W tej chwili trzymał w dłoniach kulkę, czekającą na lekką wilgoć. Drugą ręką miał gotową do wyciągnięcia broni, a język czekał na wolę wypowiedzenia zaklęcia, kształtującego tarczę ochroną, mającą sparzyć i podpalić każdego, kto ją dotknie, nawet niematerialnego wroga. On nigdy nie był bezbronny i nie będzie.

Jednakże dostrzegł coś, co kazało mu się zastanowić. Przeciwnicy nie zwalniali. Nawet skok wymagał zdradzenia jakichkolwiek ruchów przed jego wykonaniem, zdradzających ten zamiar. Dantlan nie dostrzegł niczego, świadczącego o takim planie.

Odkrycie było zaskoczeniem dla niego, ponieważ stwierdził, że oni nie mają za cel żadnego z nich, co za chwilę zostało potwierdzone, kiedy to zmutowani mieszkańcy przebiegli obok nich. Chwilę później przebiegli obok Keitha i Lenarda, wpadając do środka.

Nagle Feliks polał alkoholem ranę Dantlana, na co ten syknął wściekle, lecz być może dzięki temu nie wda się zakażenie.

Tymczasem młody Mag już podnosił się.

-Dasz radę dojść. Przepraszam, ale na prawdę musimy się pośpieszyć. Najlepiej użyj magii, aby się tam dostać. O ile jesteś jeszcze w stanie...-rzekł Honogurai.

-Poradzę sobie-warknął Lis, lecz przyjął dłoń towarzysza.

-Magii będę potrzebował potem-stwierdził podążając szybkim krokiem do środka. Jego przeklęty węch od razu wyczuł swąd krwi, od którego go zemdliło. jedynie potężnym wysiłkiem woli zdołał opanować wymioty, ponieważ wtedy czekałoby go parzenie ziół, na co nie miał czasu.

Nagle zobaczył trójkę tych, z którymi rozmawiali. To ich krew przyozdabiała pomieszczeni, lecz Telak jeszcze żył. Jeszcze.

-Jesteście… Skurwysyny jebane… przyszły tutaj zaraz… zaraz po waszym odejściu. Jakieś… pół dzwona… Wyważyli drzwi… Po prostu… po prostu tu weszli. Nie mieliśmy żadnych szans… oni gryzą, szarpią, rozdzierają… bez opamiętania, bez umiaru. A potem… potem poszli, tak po prostu. Zostawiły suki jebane nas tu żebyśmy się wykrwawili… i poszli! Teraz… wrócili. I poszły na… na… górę…-po tych słowach kowal wydał ostatnie tchnienie, zaś Lis spojrzał na górę.

Natomiast Elf nie miał żadnych obrażeń, co było zastanawiające. On i dziewczynka uchowali się wśród dzikich mieszkańców. To zaiste dziwne.

Nagle Feliks rzucił się ku nieprzytomnemu, zaczynając go kopać, a kiedy tamten odzyskał przytomność, wyciągnął miecz, którym miał zamiar zabić niewinnego.

Natomiast Dantlan rozpoczął inkantację. Miał zamiar powalić Feliksa, by nie skrzywdził Elfa, lecz uprzedził go Lenard, który rzucił kulę i zablokował uderzenie pijanego towarzysza.

Oczywiście kula rozbłysła jasnym światłem przy zderzeniu z ziemią, lecz teraz to nie było istotne. Teraz należało jedynie zadbać o życie Elfa, jeżeli sam jeszcze nie był w stanie o nie zadbać.

-Hę? Kim wy jesteście?! Co… co się tu stało, do kurwy nędzy?! Gdzie ja jestem?!-przerażenie w jego oczach było widoczne.

Lis zignorował krwawiącą ranę, co mogło się okazać tragiczne w skutkach, lecz i tak nie zamierzał nic z tym robić. Narazie.

-Stać!-syknął cicho, lecz jego charakterystyczny głos zdołał przedostać się do uszu każdego. Jego głos nie należał do przyjemnych, a raczej przywodził na myśl węża gotowego do zadania ciosu. Zazwyczaj na dźwięk jego cichego, syczącego głosu, wszyscy dookoła milkli tak, jakby to si stało w przypadku jadowitego węża sprężonego do skoku.

-W jaki sposób udało ci się przeżyć?-zapytał od razu Elfa. Nie obchodziło go teraz nic i nikt.

-Ki diabeł wie, czarodzieju. Nic wam nie powiem póki nie wyjaśnicie mi co się tu dzieje!

-Możliwe, że będziemy musieli trzymać się razem przez długą chwilę. Nastąpiła eksplozja, prawdopodobnie dzikiej magii, która zniszczyła miasto i zmieniła ludzi w potwory. Jedyni, którzy przetrwali, są tutaj, w Wieży. Istoty weszły do środka, wyważając drzwi, kiedy tylko spostrzegły budynek, zabiły tą trójkę, tymczasem my byliśmy na zewnątrz. Gihed jest na górze, zaś wejście oblegają przemienieni mieszkańcy. Być może już nie żyje.

-Eksplozja... mutanty... Świetnie. Po prostu zajebiście. Jeśli to co mówisz jest prawdą, to rzeczywiście musimy trzymać się razem. Przynajmniej chwilowo. Zwę się Valrod, a wy?-nie mógł uwierzyć w to, co słyszy i przez chwilę patrzył na młodego Maga jak na szaleńca, ale chwilę później zorientował się w prawdziwości słów tamtego.

-Dantlan. Wybacz, że nie podam ręki, ale w tej chwili... nie jestem w stanie...-rzekł, patrząc z irytacją na wystającą kość.

-Ci, co są na górze, to jedynie nieliczni, a ten tutaj, jest przyjazny. Na górze jest zbyt wiele cennych rzeczy, by móc je tak poprostu zostawić-wskazał na czerwonego. Miał z nim jeszcze do pogadania, ale to później.

-Hmm... Skoro tak mówisz... W sumie nie mam zbyt dużego wyboru jak tylko wam zaufać. A właśnie, nie widzieliście nigdzie mojego miecza? Albo jakiejkolwiek broni którą mógłbym rozpierdolić kilka tych mutantów?-zapytał, zaś Dantlan uśmiechnął się lekko. Bynajmniej nie był to przyjemny uśmiech ani radosny.

-Zapytaj tamtych. Jeżeli oni nie widzieli, to pewnie ci jakiś miecz pożyczą lub coś wymyślą-stwierdził, zastanawiając się jednocześnie jak tamci mogli nie zauważyć Elfa. Odpowiedź pojawiła się natychmiast. Oni widzą magię i ruch. Nieprzytomny nie mógł się ruszać.

-Jakby wróciły wcześniej to spróbujcie zejść im z drogi. Albo padnijcie na ziemię. Może nie zauważą...-rzekł Keith. Nawet nie zdawał sobie sprawy jak blisko był prawdy.

-Wiem jak Valrod i ta dziewczynka przeżyli. Wiem czemu nas nie dopadły. Jeżeli będziecie chcieli ukryć się lub przeżyć, nie ruszajcie się pod żadnym pozorem-rzekł, rozdzierając najczystszy kawałek ubrania nieżyjących. Nie miał nic lepszego, więc, przyłożył do rany i lekko zawiązał, przy czym zacisnął zęby. Wiedział jak zająć się czymś takim, ponieważ w jednej z ksiąg, które przeczytał, była wzmianka o urazach.

-Daj mi ten kij, ale najpierw złam go tak, żeby był długości przedramienia-mruknął do Keitha. Jeżeli towarzysz uczynił tak, Lis oderwał dwa kolejne pasma tkaniny, którymi obwiązał mocno miejsca pod i ponad złamaniem. W sumie wiązania objęły cztery miejsca, przy czym w zębach zaciskał wałek materiału.

Jeżeli towarzysz nie zrobił tego, co mówił Dantlan, ten wzruszył ramionami. Po czym szybkim krokiem podążył po schodach Wieży.

Jak tylko ich zobaczy, zaklęciem postara się wywołać ślizgawkę przez jedno piętro, za sobą, nawet na ścianach i suficie, poczynając od kilku stopni za nim, a także u ich stóp, po czym wygenerować wiatr na tyle silny, że zepchnie ich w dół. Cienki, śliski lód miałby pokrywać każdy stopień aż do tego, przed którym stanie.

Jeżeli tamci będą w odpowiedniej odległości od niego, używając kolejnego zaklęcia, wzniesie się w powietrze, przepuszczając ich za siebie, co powinien sprawić impet spadających ciał.

W ten sposób powinien stanąć przed jedynie trzema przeciwnikami, lecz nie sam. Ślizgawkę rzuci wtedy, kiedy wszyscy zgromadzą się przy nim i tam ich zatrzyma. Jeżeli się uda, zdejmie zaklęcie lodu, znajdujące się przed nimi.

Jeśli ubytek energii związany z poprzednimi trzema zaklęciami będzie stosunkowo mały, postanowi rzucić na pozostałą trójkę, trzy pioruny, a dopiero potem odłączy się, pozwalając zająć się nimi, jego towarzyszom.

Jeśli jednak ubytek energii będzie zbyt duży, pominie czwarte zaklęcie.
W obu przypadkach odwróci się przodem do tych, którzy są za nimi. Powinni ślizgać się, nie potrafiąc poradzić sobie z lodowiskiem, będąc podatnym na jego strzały.

Lód miałby uniemożliwić zaczepienie się nawet pazurami, a jego długość zbyt duża do przeskoczenia.

W momencie niepowodzenia na samym początku, użyje zaklęcia szybowania, przez co powinien szybko i łatwo znaleźć się na samym dole.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 07-03-2009 o 20:53.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 08-03-2009, 01:37   #60
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Elf wystraszył się, kiedy Feliks zaszarżował na niego z mieczem w ręce. Odskoczył w uniku, jednak Lenard zablokował cios pijaczyny, więc wyszło na to, że tak czy siak Valrod nie zostałby ranny.

W następnej chwili elf naprężył mięśnie tak, że aż ramiona zaczęły mu dygotać i po prostu zerwał krępujące go więzy! Mało tego, zaczął także skupiać magiczną energię w dłoniach w zatrważającym tempie, tak że nikt nie zauważył kiedy zgromadził jej tyle, by grzmotnąć Feliksa żółtym pociskiem prosto w pierś.

Pijaczyna odleciał kilka metrów w tył, już drugi raz tego samego dnia, lądując na podłodze. Nie ruszał się – żółta energia przeszywała jego ciało jeszcze przez chwilę, by potem zniknąć.

Feliks

Leżałeś.
Leżałeś na… trawie? Tak – zielone, lekko kłujące i pachnące… zieleniną. To zdecydowanie była trawa.

Rozejrzałeś się – byłeś w lesie. Gęstym lesie z różnymi drzewami liściastymi.
Wstałeś, przetarłeś oczy i znów się rozejrzałeś. Lecz nadal byłeś w lesie.

Wtedy uświadomiłeś sobie coś. Coś dziwnego, niezwykłego i trochę… strasznego.
Nie byłeś pijany, nie miałeś kaca. Ani nie chciało ci się pić. Odetchnąłeś głęboko, czując jak wracają wspomnienia z czasów sprzed obrania… innej drogi.

- I co, Feliksie – usłyszałeś nagle głos tak dobrze znany, że aż obcy i niechciany. – Czy jesteś zadowolony ze swojej nowej techniki? Tej, która miała być lepsza od poprzednich?
Odwróciłeś się powoli, by zobaczyć twarz Wielkiego Mistrza Justratina von Irisbionen.

Zaniemówiłeś. Pierwszy raz od tak dawna byłeś w pełni trzeźwy i pierwszy raz od tak dawna widziałeś swojego mentora. I nie wiedziałeś co powiedzieć. Tymczasem Justratin wyciągnął zza pasa manierkę… Twoją manierkę.
- Czy sądzisz, że dzięki temu jesteś lepszy, skuteczniejszy? – zapytał – lub szczęśliwszy?

Głos mentora był pełen rozczarowania. Podszedł po chwili i stanął przed tobą, trzymając manierkę przed sobą, jakby chciał żebyś ją wziął.
- Powiedz, Wróblu, czy gdybyś miał drugą szansę, wybrałbyś inaczej?
Jednak wciąż byłeś w szoku i nie odpowiedziałeś. Twarz Justratina przybrała dobrze ci znany, srogi wyraz, a on sam krzyknął:
- ODPOWIEDZ!

Pozostali

Valrod popatrzył na nieprzytomnego Feliksa, potem na resztę.
- Nic mu nie będzie. Jednak lepiej żeby ktoś wreszcie raczył mi powiedzieć co się tu dzieje!

Tego zadania podjął się Dantlan, przekonując przy okazji elfa o tym że powinni się wszyscy trzymać razem.

Chwilę potem czarodziej usztywnił sobie złamaną rękę kawałkiem tkaniny i złamanym kijem otrzymanym od Keitha. Syknął z bólu – prowizoryczny opatrunek zdawał się go jedynie potęgować.

Na to syknięcie najwyraźniej zareagował towarzyszący wam czerwony duch, ponieważ podszedł do Dantlana i brutalnie złapał go za ramię w miejscu złamania.

Trysnęła krew, czarodziej wrzasnął z bólu i omal nie zemdlał. Jednak po chwili wszystko ustało, z krwawieniem włącznie.

Duch odstąpił od Dantlana, a ten rozprostował rękę. Nie bolała już, a po złamaniu nie było nawet śladu! W zasadzie to czarodziej, poruwnując obie ręce, stwierdził że teraz ta uleczona jest sprawniejsza niż druga. Prawie jak… za dawnych czasów.

Jednak na głębsze dysputy nie było czasu, bo wszak po wieży szalało stadko dzikich mutantów. Honogurai, Keih i Dantlan ruszyli schodami nie przejmując się resztą, która z ociąganiem ruszyła za nimi.

Został tylko Valrod i duch. Ten pierwszy stwierdził, że powinien zostać przy nieprzyomnym Feliksie, zaś ten drugi powiedział że nie ma ochoty spotykać się z innymi swojego gatunku częściej niż to niezbędne.

Jednak ledwo Honogurai, prowadzący kolumnę, stanął na pierwszym stopniu, do wieży znowu ktoś wbiegł.


Szóstka krasnoludów w kolczugach i hełmach, oraz dzierżących różne bronie, robiła sporo hałasu.
- Żywi! – krzyknął jeden plując na bok. – Ha, to dopiero. Zahreg, wisisz mi dwadzieścia szylingów. To tera mówcie ludziska… ZJAWA! – wrzasnął wskazując waszego czerwonego towarzysza obosiecznym toporem. – Żywo grupa, na niego!

- STOP! – krzyknął Valrod powstrzymując biegnących ku duchowi krasnali – Nikt nie będzie krzywdził tej istoty póki tu jestem. Nie wiem co się tu dzieje, ale ten… ta istota nie jest naszym wrogiem.

Krasnoludy wyglądały na nieco zmieszane, a jeden z nich – ten sam co poprzednio się odezwał, wzruszył ramionami.
- Że przyjaciel, hę? Dobra, panie elf, wasza wola że chcecie trzymać taką pokrakę przy sobie. – powiedział znów plując na ziemię. – Ekipa, żywo na górę! Widzielim całą kupę stworów wpadających tu i nie wmówicie mi, że wszystkie waszymi kompanami są! Nie? To i bardzo dobrze! Idziemy! Halg, do kurwy nędzy, zostawisz wreszcie to cholerstwo?

- Te, Kotraf, to cholerstwo może ci rzyć uratować, więc zawrzyj gębę i nie wymądrzaj się tak! – powiedział krasnolud trzymający o wiele większą wersję pistoletu Feliksa. Przedmiot był tak duży, że wszyscy się dziwiliście jak krasnolud zwany Halgiem jest w stanie to utrzymać.

- A bo mi to różnicę robi, czy jak? – odwarknął Kotraf. – Z życiem ekipa! Tam na górze czeka tuzin lub dwa parszywego mięcha, które nie może się doczekać spotkania z moim toporem!

Krasnoludy zakrzyknęły chórem, głównie przeklinając i ruszyły w waszym kierunku.
- Z wami – powiedział Kotraf mijając Honoguraia. – pogadam później. Na razie ręce mi świerzbią i nie dlatego że rzyć mnie swędzi. ŻYWO!

Jak szybko wpadli do wieży, tak szybko pobiegli na górę, a zwarzywszy uwagę na fakt, iż byli krasnoludami to wcale prędko im to poszło.
Po kilku sekundach, kiedy minął pierwszy szok, ruszyliście za wrzaskami, przekleństwami, a po chwili także za odgłosami walki.
- … dupę z rzyci wyrwę! – usłyszeliście mniej więcej w połowie schodów. – Nogi znaczy się! Trzonkiem kurwa! W to mięcho ostrza wbijają się i grzęzną, taka ich mać. A trzonkiem pogruchoczesz im zafajdane kości przynajmniej!

Po drodze nie spotkaliście żadnego stwora. Żadne też drzwi nie były otwarte – wszystko było zostawione tak, jak za pierwszym razem gdy wchodziliście na samą górę wieży – czyli jakieś dwie godziny wcześniej.
- Jebnij tym, do cholery! – usłyszeliście głośny huk, a później uderzenie, któremu towarzyszyło łamanie się drewna.

Doszliście na górę. Jednak za późno.
Gdyby był na świecie malarz, którego natchnęło by na namalowanie obrazu przedstawiającego pole bitwy kilka sekund po jej zakończeniu, widziana przez was scena byłaby z pewnością niezwykłym i nieocenionym natchnieniem.

- A mówiłem mu, jak kretynowi, że buzdygan to zły wybór… - powiedział krasnolud zwany Kotrafem pochylając się nad swoim towarzyszem, który miał paskudną ranę na szyi i leżał w gęstej kałuży krwi.

Pomieszczenie, będące niedawno gabinetem Giheda, teraz było ruiną. Na podłodze gęsto leżały ciała, kawały drewna, podarte księgi i pojedyńcze kartki, oraz słoje i flakony z rozlaną zawartością. Do całości nie pasowała jedynie sporych rozmarów czarna, metalowa kula, leżąca pod jedną ze ścian. Nie wiedzieliście i chyba nie chcieliście wiedzieć czemu owa kula dymiła.

- A mówiłem – odezwał się krasnolud z ogromnym pistoletem. – że się przyda?
- Zawrzyj pysk – odwarknął mu inny. – poległemu należy się minuta ciszy nawet w tych zafajdanych warunkach.

Nastąpiła minuta ciszy. A po niej krasnoludy zwróciły się do was.
- No ludziska, pewnie nieźleśmy was nastraszyli, co? – powiedział Kotraf. – Nie nasza to wina, jeno tych tutaj, pokrak chędorzonych. Dziwna historia, istotnie. Przybyliśmy do miasta w poszukiwaniu jakiejś roboty, a tu przechodząc przez bramę widzim że jakieś fioletowe gówno w powietrzu stoi. Zawrócić nie moglim, bo bramę nagle zasypało. Toćmy się zabrali do tego, co nam najlepiej wychodzi – sprzątania.
Wszystkie krasnoludy ryknęły śmiechem, najwyraźniej uważając tekst Kotrafa za przedni żart.

- No… tego… ile tu już siedzimy? Ktoś wie?
- Będzie tego z pół dnia już jakeśmy przez bramę przeszli – odpowiedział inny krasnolud opierając się o jeden z dwóch ręcznych toporów.
- Taa... no, ale gdzie wasze maniery chamy?! Toć to porządna kompania jest, nie żadne pokraki i mutanty. A i dostojna panna z dzieckiem jest! Już mi tu prędko, sukinsyny, baaaaczność! I przedstawiać się!
- Halg Tantreg – powiedział pierwszy z brzegu, ten z wielkim pistoletem.
- Zahreg Kimmit – powiedział drugi, opierający się o jeden z dwóch ręcznych toporów.
- Tatro, po prostu Tatro – powiedział trzeci, trzymający młot bojowy w jednej ręce i trójkątną tarczę w drugiej.
- Patro, brat Tatra – powiedział przedostatni krasnolud, przeładowując kuszę. Ten miał także krótki miecz w pochwie u pasa.
- Kotraf Zannersteg – powiedział ostatni z dwuręcznym, obosiecznym toporem. – A ten, co tu leży to był Hozreg Martig. Ech… szkoda chłopa.

Nastała chwila ciszy, w czasie której krasnoludy zerkały po sobie najwyraźniej nie wiedząc co powiedzieć. Kotraf weschnął
- Taa… chyba będzie tego. A nie, wróć! – dodał po chwili wyjmując zza pasa lekko zakrwawioną kartkę papieru. – Ten gnom miał to przy sobie, jakeśmy tu wpadli. Pomyślałem sobie, pewno ważne, skoro bronił aż do ostatek sił. Teraz biedak leży pod tą stertą gówna, taka jego mać… To chyba mapa jakaś – powiedział wręczając kartkę. – My się na tym nie znamy, jednak może wam się przyda.

Istotenie, kartka była mapą i to mapą miasta. Była na niej zaznaczona droga z wieży czarodzieja do ratusza i napisane przy nim małym druczkiem „pochodnia”.
Na odwrocie kartki zaś były na prędce naszkicowane rysunki jakichś korytarzy, lecz żaden z was nie wiedział czego korytarzami mogą być.

Tylko przy pomieszczeniu, do którego owe korytarze wiodły było nabazgrane „Uwaga! Nie na”. Reszty ostatniego słowa po prostu nie było.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 08-03-2009 o 01:48.
Gettor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172