Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-03-2009, 17:24   #71
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Natychmiastowe wyruszenie do ratusza byłoby ogromnym błędem, z czego zdał sobie sprawę. Trzeba było wyeksploatować Wieżę do końca, zanim się z niej wyszło.

Nie mniej jednak razem z Lenardem zaczął odgrzebywać gruz, po tym, jak przeczytał fragmenty ksiąg. Co prawda ledwie kilka razy trącił nogą kilka desek, po czym przestał, lecz jego towarzysz wcale nie ustawał. Bardzo dobrze.

Krasnoludowie usiedli, odpoczywając po walce. Dantlan popierał rozwiązanie, jakie zastosowali, ponieważ przy przeprawie przez miasta mogą się bardzo przydać, lecz jednocześnie będą spowalniali marsz. Młodemu Magowi było to nawet na rękę, gdyż nie będzie musiał gnać na złamanie karku.

-Gdzieś tutaj powinna być jeszcze jedna-wymruczał Lenard, a Lis zauważył przy nim dwie butelki. Jedną czerwoną, jedną zieloną.

-Schowaj je od razu, bo zapomnisz je wziąć-rzekł Dantlan, pilnując Lenarda, by od razu to zrobił. Kiedy tak się stało, ponownie odwrócił wzrok.

Nagle do środka wpadł Feliks awanturując się o manierkę. Cóż, nie zwrócił na to uwagi ponieważ Keith rozmawiał z dziewczynką.

-Jestem Jasmina-usłyszał odpowiedź, po czym nastąpiły kolejne pytania, na które dziewczynka odpowiadała bardzo niedokładnie. Mówiła o mamie z ładniejszymi włosami niż Majolin, na co Krasnoludowie zaczęli się śmiać, a potem o domku na równinach.

Dantlan przewrócił oczami. Keith kompletnie nie potrafił uzyskać odpowiedzi, a potem tamten zadał jeszcze pytanie wprost. To najgorsze, co mógł zrobić. Dziewczynka rozpłakała się, a Majolin zaczęła ja uspokajać.

Tymczasem Lenard odgrzebał kilka źródeł. Były nimi kałamarz, zardzewiały wisiorek i stary, spleśniały but. Lis odebrał je od towarzysza, po czym zobaczył, że Feliks wzbudził wściekłość u Krasnoludów.

Cóż... Młody Mag miał teraz inne zajęcia. Zszedł szybko na dół, gdzie stał Valrod razem z przyjaznym duszkiem. O dziwo stali i układali pierścienie kuli!

-Nie! Mówię ci że to nie tak…-powiedział Valrod. Trzymał kulę jedną ręką i pokazywał na jakiś punkt na kuli.

-Głupiś, nie widzisz tego symbolu?–odpowiedział duch. Ten z kolei pochylał się nad kulą i wskazywał jedno miejsce.

-Hmm… rzeczywiście–odparł Valrod, po czym dotknął i przekręcił palcem punkt wskazany przez ducha.

Składanie kuli dobiegło końca, a ich oczom ukazał się dysk, który zabłysnął białym światłem, a po tym światło zgasło. Dantlan zobaczył niewielki szafir, prawie całkowicie pusty, a jednak posiadający tyle magii, że mógłby dziewięć razy napełnić się całkowicie, praktycznie od zera. Do tego miał w rękach trzy inne źródła.

-Och, DanDantonie–powiedział Valrod. Lis zignorował to, że Elf przekręcił jego imię. Teraz obchodził go tylko szafir.

-Nie zauważyłem cię. Widziałeś co się stało? Niezwykłe! Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby jakiś przedmiot albo urządzenie było w stanie w taki sposób maskować faktyczną ilość energii magicznej-na to stwierdzenie, Mag skinął głową, zaś Elf jeszcze przyglądał się szafirowi.

-Co tam się właściwie stało na górze? Słyszałem huki, trzaski i krzyki, lecz byłem zbyt zafascynowany tym przedmiotem by tam pójść.

-To tylko Feliks chce, żeby ktoś przemodelował mu twarz. Tan człowiek nigdy się nie uczy-mruknął, przyglądając się znalezisku, po czym podszedł w kierunku kamienia i dotknął go. Delikatnie wziął go w palce, po czym przyjrzał mu się uważnie. Spojrzał na Valroda, a następnie schował szafir do kieszeni.

-Co ty do cholery wyprawiasz Valrod?! Chwilę nas nie ma, a ty już dobierasz się do naszej kuli ?!-wykrzyczał Lenard.

-Spokojnie. On i nasz niematerialny przyjaciel bardzo nam pomogli-wychrypiał Dantlan.

-Ten...teges...wiesz, jakoś tak samo wyszło...

-Samo wyszło? Po co w ogóle to dotykałeś?

-Valrod dobrze zrobił, rozkładając kulę-powtórzył się Lis.

-W sumie nie wiem, lecz jak widać udało mi się tą kulę rozłożyć na czynniki.

-Chyba nie prosiliśmy Cie o pomoc, prawda? Może zareagowałem zbyt gwałtownie...Nie znam się na magii, ale jedno jest pewne mamy teraz dwa wyjścia: opuszczamy to miasto i zapominamy co się tu wydarzyło albo doprowadzamy sprawę do końca. Ja jestem za wyruszeniem do ratusza.

-Valrodzie, nie tłumacz się. Pomoc w tej sprawie była potrzebna, choć nie byliśmy tego świadomi. Lenardzie, uspokój się, bo akurat zrobił bardzo dobrze-wysyczał, pokazując szafir, po czym schował go z powrotem.

Nagle Maga zainteresowało coś, zupełnie nie związanego ze sprawą kuli. Podczas podróży na sam szczyt Wieży, widział dokładnie dwanaście drzwi. Był pewien, że nie są zabezpieczone magią, a nie wyglądały zbyt solidnie. Poza tym trzeba było znaleźć ciało Giheda. Możliwe, że miał przy sobie coś przydatnego.

-Czy dałoby się odnaleźć ciało właściciela Wieży za pomocą Magii Umysłu?-zapytał Valroda.

-Ciało? Znaczy martwe? Co z ciebie za czarodziej, skoro nie wiesz że do szukania martwych używa się Magii Śmierci?-odparł, zaś twarz Maga wykrzywiła irytacja.

-Wyobraź sobie, że nie pytam cię jakiej magii się używa, ale pytam cię czy Magia Umysłu dałaby radę...-wysyczał.

-Osoba musiałaby żyć, żeby ją znaleźć za pośrednictwem tej magii-wyjaśnił Elf, a Dantlan zamyślił się.

-Jak rozumiem, trzeba było odpowiednio poustawiać te pierścienie na kuli?-zapytał Keith, zaś młody Mag prychnął pogardliwie.

-Niezwykła spostrzegawczość-warknął, czując potężną ilość magii w pierścieniu, jaki miał Keith. Przez chwilę musiał mieć zmrużone oczy, ale szybko się przyzwyczaił. Samym pierścieniem mógłby napełnić się od zera około osiemnaście razy.

Zachowanie Keitha wcale nie wskazywało na to, iż tamten chciałby dzielić się tym z Dantlanem, zaś ten tylko uśmiechnął się na poły pogardliwie, na poły triumfalnie. Wszystko to sprawiało, że podczas przeprawy, tamten będzie obiektem zaciekłych napaści, a nie młody Mag. I bardzo dobrze.

-Skoro jesteśmy na razie w tych samych tarapatach to może zawrzemy, przynajmniej do chwili opuszczenia miasta, pakt o nieagresji?-odezwał się Keith, zaś Dantlan powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. Towarzysz miał dobry pomysł, tylko zastosował go na nieodpowiedniej osobie. Było jasnym, że Elf nie ma innego wyjścia, jak iść z nimi i nie atakować ich, bo nawet w grupie, jaką teraz tworzą, przeciwstawienie się około trzem tysiącom zmutowanych mieszkańców, mogło być niemożliwe.

-Zgadzam się-odezwał się Valrod. Tak, to było oczywiste.

Nagle Mag zgiął się w pół w spazmatycznym ataku kaszlu, który trwał około dziesięciu sekund bez przerwy. Po tym wyprostował się, ocierając usta czarną chustą, którą schował do kieszeni, a następnie w zamyśleniu udał się po schodach na górę.

Kiedy tam dotarł, zobaczył Krasnoludów, odpoczywających dalej.

-Mówiliście, że Gnom bronił tej kartki. To znaczy, że widzieliście, gdzie stał, prawda? Gdzie go widzieliście poraz ostatni?-zapytał, rozglądając się za niskim ciałem.

-Leżał na podłodze. Zdechły. A te szkaradztwa się do niego dobierały-nie była to odpowiedź na jego pytanie, więc skrzywił się z irytacją.

-A gdzie leżał?

-Jakoś będzie... o tu. Ale Halg strzelać nie potrafi i... eee... strzelił w Gnoma. Wypadły z niego chyba wszystkie flaki, jak babcię kocham!-po tym stwierdzeniu, Dantlan nie wiedział co zrobić. Miał do wyboru śmiech, pacnięcie dłonią o facjatę lub załamanie się. Wybrał uspokojenie się.

-To jak zdołaliście odzyskać kartkę?

-Normalnie. Jak się haratanina zaczęła, patrzym a ten coś w ręce trzyma. To żem wziął, nie? Później dopiero Halg strzelił.

-To wszystko wyjaśnia. A nie widzieliście gdzieś kluczy?

-Kluczy? Eee... nie. Chłopy, widział ktoś jakieś klucze tutaj?-okazało się, ze nikt nie widział żadnych kluczy. Na to stwierdzenie Lis zaczął rozglądać się za meblem, w którym takowe mogłyby być, ale okazało się, że nie było niczego takiego. Ich zawartości również.

-Czy pomoglibyście mi wyważyć drzwi do pokojów tej Wieży? Z waszą, ogromną siłą, powinno się udać bez większych problemów-nagle Dantlan zmienił temat. Krasnoludowie popatrzyli po sobie, po czym wyciągnęli kości, którymi każdy rzucił po kolei.

-No, Patro. Wystąp i pomóż panu magikowi. Z życiem!-rzekł Kotraf, a Mag skinął im głową, wychodząc.

Podeszli do pierwszych drzwi, a Patro oparł kuszę o ścianę obok i ramieniem pchnął mocno drzwi, które natychmiast wyleciały z zawiasów.
Pomieszczenie było małe i istniały poważne wątpliwości, czy zmieściłoby się tam jakiekolwiek łóżko. Pod ścianą naprzeciw drzwi stał otwarty na kufer od którego zalatywało ziołami, natomiast na podłodze leżał stłuczony słoik, jego zawartość, mała sakiewka, para brązowych, skórzanych butów i stłuczony słoik atramentu.
Było tam jednak jeszcze coś. Był to żółty duszek, który wysączał magię z kawałka metalu.

-ZJAAAWA!-wrzasnął natychmiast Patro chwytając kuszę i ściągając uwagę stwora, który na chwilę przestał czerpać magię z przedmiotu. Patro strzelił szybko, zaś w duszku zrobiła się dziurka, natomiast sama postać odchyliła się do tyłu, zaczynając gromadzić energię. Widząc to, Dantlan o Krasnolud schowali się za ścianami, z tym, że ten ostatni zaczął ładować kuszę.

-Kotrafie, chcesz przegapić zabawę ze ścierwem?!-zawołał do Krasnoluda. On sam nie miał zamiaru wikłać się w walkę z duszkiem. Lepiej będzie jak zajmą się tym Krasnoludowie.

Nagle magia została wyładowana, a Lis usłyszał:

-Kretyni, co wy robicie?!-na ten głos Patro zastygł w bezruchu i aż upuścił bełt z wrażenia. Dantlan spojrzał na niego, po czym wyszedł z ukrycia.

-Zazwyczaj na atak odpowiadam obroną, nie ważne w jakiej postaci. Nie potrzebnie gotowałeś się do niego, wystarczyło się odezwać. Wyobraź sobie, że tobie podobni zabili czterech żywych z tej Wieży. Krasnoludowie też zostali zaatakowani przez mieszkańców. Nie dziw się, że pierwsza reakcja na twój widok nie jest przyjemna dla ciebie-powiedział do duszka. Zauważył, że był żółty, a ten kolor oznaczał toksyny.

-Nie mnie podobni, tylko te bezrozumne kupy mięcha. Z nas, bezcielesnych, dwóch - może trzech zwariowało do tego stopnia żeby atakować wszystko w okół-odparował. Brzmiało to sensownie.

-Patro, proponuję byśmy nie atakowali wszystkich jemu podobnych. Może wiedzą coś przydatnego. Rozniesiemy na strzępy te ścierwowate kupy mięcha. Lepiej zostawmy bełty na te łażące gówna-odezwał się Mag, a Krasnolud potwierdził skinieniem głowy, gdy nagle przybiegła czwórka Krasnoludów.

-Co się tu kurwa dzieje?!-spytał Kotraf.

-Spokojnie. Okazuje się, że trzeba zachowywać siły tylko na łażące ścierwa. Te istoty mogą nam pomóc, bo kiedy będziemy przedzierać się przez miasto, będziemy mięli około tysiąca materialnych gówien, które trzeba zarąbać-stwierdził Lis.

-Po co ci magia z tego przedmiotu?-zwrócił się do ducha.

-Po co mi magia pytasz... A po co Ci woda do picia? No właśnie-odpowiedział tamten.

-Poza tym miastem jest tak, jak było przed waszą przemianą. Chciałbyś zobaczyć ponownie jak to wygląda?

-Mi tam wszystko jedno gdzie pójdę. Ale nie spodziewajcie się że w czymś będę wam pomagał. I nie pytajcie czemu.

-Żółty kolor oznacza toksyny-mruknął do Krasnoludów tak, by duch nie usłyszał tego.

-Hmm... mnie tam zapojeden co ten kolorek oznacza. Nie trzeba zabijać, dobra nasza-odrzekł Kortaf, wracając z pozostałymi na górę. Został tylko on, Patro i duch.

-Gdzie byłeś, kiedy rozchodziło się to niebieskie światło?

-Piłem piwo w karczmie, kiedy nagle usłyszałem krzyki. Odwróciłem się... i dopadło mnie. Później obudziłem się już jako to.

-A kim byłeś w poprzednim życiu?

-Byłem... zdaje się że handlarzem... ale nie pamiętam czym handlowałem. Nie pamiętam nawet swojego imienia...

-Chciałbyś stać się tym, kim byłeś kiedyś?

-Niby jak?-dobre pytanie. Lis nie znał na nie odpowiedzi, ale wcale nie znaczy to, iż nie jest w stanie odpowiedzieć.

-Być może Magowie zza miasta byliby w stanie ci pomóc. Sądzę, że nie masz nic do stracenia.

-Nie. Nie chcę zostać królikiem doświadczalnym grupy zapalonych magików-odparł tamten. Mag wcale nie dziwił się, że tamten się boi. Był tylko handlarzem.

-Pomyśl czym teraz jesteś. A jakie miałeś możliwości w "poprzednim życiu"-zaakcentował słowo "czym".

-Właśnie dlatego nie chcę tego zmieniać. Wiem że wcześniej byłem nikim. Teraz... spójrz na mnie, mogę w ciągu kilku sekund rozpieprzyć tą ścianę.

-Uważaj, żeby to samo nie stało się z tobą-wzruszył ramionami, po czym podążył do kolejnych drzwi, uważając na swoje plecy. Wcale nie obchodził go los ducha. Jeżeli tylko tamten chce pozostać tą marną, ograniczoną istotą, mimo iż silniejszą, proszę bardzo. Może nawet umrzeć w progu, a jego i tak nie będzie to obchodziło do chwili, w której tamten stanie mu się potrzebny.

-Mógłbyś?-zapytał Patra, na co tamten wzruszył ramionami. Pomieszczenie było tak samo małe, lecz miało dwa kufry. Po otworzeniu ich okazało się, że oba zawierają wyłącznie zioła. Wszystkie znał i mógł bez najmniejszych problemów wymienić ich funkcje, działanie, pochodzenie oraz inne dane dotyczące ich.
Kolejne pomieszczenia były podobne i zawierały w sobie dwa czy trzy kufry ze znanymi mu ziołami. Były tam też ubrania, słoiki, a także cztery źródła w postaci noża kuchennego, kawałek metalu, stary kapelusz i mała poduszeczka na szpilki o ilości magii takiej, że w sumie mógłby się nimi napełnić cztery razy.

Na ten widok Dantlan uśmiechnął się do siebie, po czym wyciągnął z kieszeni szafir, do którego zaczął przelewać energię z siedmiu źródeł. Lis stwierdził, że jest w szafirze siła, mogąca doładować go czternaście i pół raza. Było to również zmartwieniem.

Magia szafira była teraz o trzy i pół doładowania jego osoby, czyli niewiele słabsza, przez co on również będzie przyciągał stwory jak magnes żelazo. Musiał temu zapobiec.

Ruszył na szczyt razem z Patro, a kiedy znaleźli się w środku, Lis zamyślił się przez chwilę, po czym odezwał się:

-Kotrafie, jak wiesz, ja posługuję się magią. Proponuję, byśmy pomogli sobie nawzajem. Jak rzucam zaklęcia, jestem narażony na ataki bronią białą.
Najlepiej będzie jak podczas przeprawy przez miasto, ktoś będzie pilnował tego, czy mnie nikt nie atakuje. Zyskają na tym dwie strony
-rzekł do Krasnoludów.

-Hmm... Ta jest, panie magik. Słyszeliście chłopy? My chronimy pana magika, pan magik chroni nas!-na to stwierdzenie Mag uśmiechnął się. Właśnie zyskał ochronę pięciu Krasnoludów. Piątka Krasnoludzka była lepsza niż gdyby to on miał tyle krzepy, co ich pięciu ponieważ wtedy nie mógłby użyć jednocześnie magii i siły. Teraz może spokojnie łączyć magię i stal.

Co prawda Krasnoludowie spowolnią ich marsz, ale to nie miało większego znaczenia. Nawet było to mu na rękę.

Skinął głową wszystkim w pomieszczeniu, a następnie zaczął schodzić na dół. Wiedział, że teraz musi przystąpić do negocjacji z właściwym członkiem ich grupy.

-Umiesz jeszcze przechodzić przez ściany, prawda?-zapytał, stając przed czerwonym przyjacielem.

-Taak... tak sądzę. Choć to trochę nieprzyjemne...-odparł tamten, zaś Dantlan skinął głową.

-W jaki sposób widzisz otoczenie?

-Normalnie. Tak myślę. W kolorach... i w zależności od światła.

-Postrzegasz oczami?

-Tak-nadbiegła odpowiedź była równie lakoniczna, co treściwa.

-Być może będziemy musieli prosić cię o pomoc. Sprawa tyczy się pewnego pomieszczenia. Pod ratuszem są tunele. Mag z tej Wieży zaznaczył nam korytarze pod tym budynkiem, ale w jednym pomieszczeniu dodał swój komentarz, którego nie skończył. Może tam być coś, co nam nie sprzyja. Bezpieczniej będzie dla wszystkich, jeżeli sprawdzisz co tam jest, bez wchodzenia. Oczywiście, jeżeli drzwi będą zamknięte. Dlatego też pytam: czy jak dojdziemy na miejsce, będziesz mógł sprawdzić co jest w środku? Nie proszę o wejście, bo to może zagrażać też tobie, ale o włożenie tam minimalnej części twojej głowy. Tylko tak, by zobaczyć wnętrze-rzekł Mag.

-No cóż. Myślę że... zgoda-na tą odpowiedź Lis skinął głową duszkowi.

-Teraz pytanie odbiegające od tematu, ale potrzebne. Czy wszyscy postrzegają świat oczami?-zapytał.

-Nie wiem.

Po rozmowie z duchem, musiał porozmawiać z jeszcze jedną osobą. Mogła być bardzo znaczącą, choć małą personą, biorąc pod uwagę to, że przeżyła. Nie sądził, by mała dziewczynka potrafiła sama ukryć się przed wszystkimi, przez trzy dni.

-Słyszałem, że masz na imię Jasmina. Bardzo ładne imię. Chciałbym jednak z tobą porozmawiać. Czy byłaś z mamą trzy dni temu?-zapytał, kucając, by znaleźć się twarzą w twarz z nią.

-T...tak-wyglądała na przestraszoną samym wyglądem Dantlana.

-A potem co się stało?

-My... ja... szliśmy do miasta, kiedy nagle to wszystko nas otoczyło-właśnie na poły uzyskał odpowiedź, przy której mała się rozpłakała, kiedy pytał ją Keith.

-I mama zniknęła?

-Tak! Skąd wiedziałeś?-zapytała.

-Domyśliłem się. A zamiast mamy pojawiło się coś? Jakieś dziwne stworzenie?-uśmiechnął się łagodnie. Potrafił wiele, jeżeli tylko chciał.

-Nie. Byłam... sama. I było mi zimno. Tak, pamiętam. Było mi tak potwornie zimno... Co ci się stało w twarz? Moja mamusia mówi, że jak ktoś jest taki blady to musi się czegoś bać! Czego się boisz?-to pytanie zaskoczyło go trochę, lecz zamaskował to kolejnym uśmiechem przyjaznym dziecku.

W tym czasie zamyślił się. Dziewczynka zadała bardzo dobre pytanie. Czego się boi? Strach wzbudzało w nim wiele rzeczy, ale zawsze potrafił nad nim zapanować w każdych warunkach. Nigdy nie pozwalał mu rządzić jego umysłem.
Po dłuższym zastanowieniu, odparł szczerze:

-Twoja mama miała rację, ale nie każda osoba z jasnym odcieniem skóry się boi. Ale odpowiem ci. Boję się, że magia mnie opuści. To jedyne, czego się tak naprawdę lękam. Poza tym jest mi zimno, lecz nie są to jedyne powody.

-Jaa... A czym jest ta magia?-zapytała, zaś Lis uśmiechnął się, wyciągając szafir.

-Co widzisz, jak patrzysz na ten szafir?

-Ładny, błyszczący się kamyk! Czy to jest magia?-słodka niewiedza i dziecinne poglądy, na które Mag uśmiechnął się poraz kolejny.

-Nie. Tam jest siła, która pozwala mi stworzyć ogień, palący się na mojej ręce, ale mnie nie sparzy. Mogę zrobić coś z niczego. Boję się tego, że już nie będę potrafił robić czegoś z niczego-było to dużym uproszczeniem.

-Łaał... Ale czemu miałbyś się tego bać? To głupi lęk. Moja mamusia mówi, że strachowi trzeba spojrzeć w oczy, to wtedy ucieka!

-Chętnie porozmawiałbym z twoją mamą. Gdybym tylko wiedział, gdzie ona jest...-rzekł, spoglądając na dziewczynkę.

-Ja też. Chciałabym wiedzieć gdzie ona jest, nie myśl sobie!

-A gdzie mieszkasz? Pamiętasz skąd przyszłaś tu z mamą?

-Hmm... Bo my szłyśmy z góry... eee... z góry... to południe, jak z góry, prawda?-było to uzupełnienie odpowiedzi, jaką chciał uzyskać Keith. Przy tamtym rozpłakała się, a teraz nie.

-Z północy-uśmiechnął się.

-Powiedz, czy mama mówiła, że masz jakieś specjalne zdolności? Czy w twojej obecności działy się jakieś dziwne rzeczy?

-Eee... zdolności? Nie... raczej nie. Mówiła tylko, że jestem najcudowniejszym dzieckiem na świecie, też mi coś! Każda mama tak mówi swojemu dziecku.

-Wiesz, że naprawdę jesteś wyjątkowa? Na zewnątrz, przez trzy dni, nie przetrwałby nawet bardzo silny dorosły. Bałaś się?

-Bałam się mgły i cały czas szukałam mamy-powiedziała.

-Chodziłam, wołałam ją... eee... no szukałam po prostu!

-I nie widziałaś nikogo podobnego do niego?-wskazał na czerwonego ducha.

-Eee... takiego jak on? Nie. Ja nikogo nie widziałam! Przez wszystkie trzy dni byłam... sama...-rozpłakała się, a Majolin spojrzała na Dantlana ze złością. Odpowiedział jej ostrym, chłodnym spojrzeniem.

-Teraz już nie jesteś sama. Twój tata jest w domu?-zapytał, lecz odpowiedział mu tylko płacz dziecka.

-Starczy już tego przesłuchania! To jeszcze małe dziecko, czego ty od niej chcesz?!-powiedziała ze złością.

-Nie tobie o tym decydować-odwarknął.

-Ach ty... ty... TY GBURZE JEDEN! Za grosz wyczucia!

-Za grosz perspektywicznego myślenia. Pytania czemuś służą, a jeżeli jesteś zainteresowana przeżyciem, to zamilcz-syknął wściekle, po czym odszedł na chwilę.

-Valrodzie, możesz ją uspokoić?-zapytał cicho.

-Nie mam ręki do dzieci, niestety. Poza tym wątpię, żeby ona wiedziała coś co by nam pomogło-stwierdził Elf.

-Może i nie wie, ale nie jestem pewien. Kręciła się po mieście, wołała. Poprostu zachowywała się jak słoń w składzie porcelany, a jednak nie natknęła się na żadne stworzenie i przeżyła. Przez trzy dni. Nie sądzę, żeby był to przypadek, że tam, gdzie jest ona, nie ma potworów.
Być może ona zdoła nam pomóc, a jeżeli nie, to przynajmniej odprowadzimy ja do jej domu.


-Tam gdzie jest ona, nie ma potworów? A ten tuzin stworów, który nas gonił tu, w drodze do wieży to co to było niby? Poza tym mówi, że przyszła z mamą z północy - w drodze do stolicy jest mnóstwo wsi. Jestem pewna, że znajdzie tam nowy dom, albo jeszcze lepiej - znajdziemy jej ojca. Ale do tego trzeba się stąd wyrwać-wtrąciła się Majolin.

-Bardzo cię zraniły, kiedy upadłaś, prawda? Biedna kobietka... To my ściągaliśmy je, a być może ona odpychała-warknął.

-Taki mądrala... że tylko go palnąć w ten pusty łeb.

-Troskliwa z ciebie mamusia, o wszechwiedząca-syknął.

-Co o tym myślisz?-spytał Elfa.

-Tu nie ma za wiele do myślenia. Mała wydaje się mało rozgarnięta, wątpię by wiedziała gdzie mieszka. Jeśli rzeczywiście przyszła z północy i przychodziła wprost ze swojej wsi to plan szukania jej ojca po wsiach ma większe szanse powodzenia niż odpytywanie jej.

-Nie o to mi chodzi. Raczej o ten "przypadek". Ona przecież nie spotkała żadnego zmutowanego mieszkańca.

-Są na tym świecie rzeczy. O którym nie śniło się nawet filozofom.

-Z pewnością... Rozwiązuje to nasz problem...-westchnął z ironią w głosie, po czym podszedł do czerwonego ducha.

-Jak mnie widzisz?

-A jak mam cię widzieć?

-Chodzi mi o to, czy jest coś, co wyróżnia widzenie dziewczynki od widzenia nas wszystkich? W twoich oczach, oczywiście.

-Nie. W moich oczach jest to zwykła osoba. Natomiast ty... tak, widzę że dużo przeszedłeś, czarodzieju-to stwierdzenie zainteresowało Lisa.

-To chyba przez moją magię leczenia. Kiedy kogoś widzę w obecnym stanie, mogę również zobaczyć jak wyglądał w szczytowym momencie swojego życia. U ciebie jest znaczna różnica.

-To prawda, wiele się zmieniło, ale teraz mogę zobaczyć również ciebie. Mogę powiedzieć ci jak będziesz wyglądał w przyszłości. Chcesz?

-Nie. Lubię niespodzianki, jakkolwiek dziwnie to brzmi.

-Jeżeli tego chcesz... Muszę zapytać cię o jeszcze jedno. Ta dziewczynka nie spotkała żadnego e zmienionych mieszkańców przez trzy dni. Jak to możliwe?

-Nie pyta się więźnia czemu inni więźniowie popełnili zbrodnie i zostali skazani. Bo więzień zwyczajnie nie wie. Zwłaszcza że z tymi więźniami nie rozmawiał. Innymi słowy, masz błędne przekonanie o tym że jesteśmy zgraną społecznością, my niematerialni. Bo nie jesteśmy-interesującym było to, że duch uważał się za więźnia.

-Nie mam żadnego przekonania, tyczącego się was, jeżeli chodzi o jakąkolwiek społeczność. Sądziłem raczej, że będziesz wiedział lepiej niż ja, czemu nikt jej nie zauważył, skoro krzyczała, chodziła po mieście. Nie wiesz czemu jej nie zauważyłeś?

-Może dlatego, że ani jej nie widziałem, ani nie słyszałem? A i magii w sobie nie ma, więc też jej nie czułem.

-Cóż, dla mnie to trochę dziwne, że przez trzy dni, około trzech tysięcy stworzeń, nie znalazło dziewczynki hałasującej tak, że z pewnością jej głos odbijał się echem po cichym mieście.

-Trzech tysięcy? Nie, tylu nas nie powstało - nawet jeśli wziąć nas niematerialnych i te mutanty. Pięć... może sześć setek góra. Ale nie trzy tysiące. Zresztą widziałeś ciała na mieście.

-Co prawda nie jest to liczba tak ogromna, ale i tak na tyle duża, by bez problemu znaleźć dziecko lub znaleźć je przez przypadek i zabić je.

-Być może, a być może nie. Głupi ma zawsze szczęście, pamiętasz?-rzekł stwór, wskazując na Feliksa, na co Dantlan uśmiechnął się.

-Masz rację, ale to dziecko dalej mnie zastanawia-rzekł z uśmiechem na ustach, po czym skinął duchowi i odszedł kawałek, rozglądając się. Zastanawiał się czy wszystko zostało zrobione, a kiedy stwierdził, że prawdopodobnie o niczym nie zapomniał, stwierdził.

-Pora nam ruszać...-przerwał mu nagły atak kaszlu, w którym złożył się jak harmonijka, kaszląc przez blisko pół minuty. Po tym usiadł, oddychając głęboko. Dopiero po chwili był w stanie wstać.

Rozejrzał się jeszcze raz, po czym omiótł wszystko dookoła ostrym spojrzeniem. Zamierzał razem z pozostałymi iść do ratusza.
 

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 22-03-2009 o 17:27.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 22-03-2009, 21:52   #72
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Keith, Lenard, Dantlan, Feliks, Honogurai

Kiedy sprawdzone zostały już wszystkie pomieszczenia wieży, kiedy odnaleziony został kolejny „przyjazny” duch, oraz kiedy wydawało się, że nie ma już nic innego do załatwienia - wyruszyliście ku wieży. Cała siódemka, z czerwoną zjawą i Valrodem włącznie, lecz bez Majo, która uparła się żeby zostać z dziewczyną.

Na drodze bezpośrednio z wieży ktoś wyciągnął naszkicowaną przez Giheda mapę i – co ważniejsze – korytarze, które jak sądziliście znajdowały się pod ratuszem.


Droga od teoretycznego wejścia do pomieszczenia z niedokończoną uwagą wydawała się dość prosta – Keith, trzymający mapę jako ostatni, złożył ją z powrotem i schował do kieszeni.

Tymczasem na ścieżce… nic się nie działo. Było idealnie cicho, widać było tylko ponure ciała w oddali – znak, że drużyna dochodziła do placu. Patrząc na zachód dostrzec można już było coś, co wydawało się być resztkami miejskiego ratusza – aktualnego celu waszej misji.

Wydawało się wam, że dostrzegliście jakiś ruch po prawej stronie, lecz to najprawdopodobniej był po prostu przelatujący obłoczek mgły. Zignorowaliście go i ruszyliście na zachód – ku ratuszowi.

Vaelen

Wdech, wydech, bicie serca, wdech, wydech…
Zimno. Ciemno. Dziwnie… nienaturalnie.

Otworzyłeś oczy, by stwierdzić że tuż nad głową wisi sporych rozmiarów belka, prawdopodobnie nośna jakiegoś budynku. Wokół ciebie było mnóstwo podobnych rzeczy – kamienie, belki, połamane stoły itp.
Jednak najdziwniejsza była fioletowa mgła, gęsta tak, że rozmazywała obiekty w odległości dziesięciu jardów. Na trzydzieści już nic nie widziałeś.

Wygramoliłeś się z podłogi, by stwierdzić że coś rozwaliło miasto! To nie tylko dom w którym się obudziłeś poszedł z dymem – wszystkie budynki wokół również. Wziąłeś szybko swoje przedmioty, które szczęściem leżały blisko i wyszedłeś na ulicę.

Na niej natomiast… leżały ciała. Dziesiątki, jeśli nie setki ciał. Tylko dwa z nich okazywały oznaki życia.

Vanya, Averre, Vaelen

Obudziłyście się, tak po prostu. Otworzyłyście oczy i prawie równocześnie syknęłyście z bólu.

Vanya spojrzała na swoją nogę. Leżał na niej sporych rozmiarów kamień, prawie głaz. To by wyjaśniało ostry, pulsujący ból, oraz mrowienie i zdrętwiałą kończynę.
Averre natomiast po prostu bolały plecy – prawdopodobnie przez belkę na ziemi, na której kapłanka leżała… no właśnie, jak długo?

Rozejrzały się – widziały przede wszystkim gęstą, fioletową mgłę, lecz także ciała martwych. Poobcinane kończyny, dziwne mutacje innych kończyn, rany kłute, miażdżone, cięte, rąbane i ostre kawałki drewna wbite w ciała – wszystko to można było tutaj zobaczyć.
Jednak kobiety dostrzegły również ruiny – wszystko wokół było ruiną. Być może całe miasto.


Zza jednej ze zniszczonych ścian wyszedł mężczyzna, a dokładniej elf. Vanya i Averre wstały i chciały się przywitać z Vaelenem. Jednak coś im przeszkodziło.
Dźwięk, jakby… gardłowe warczenie.

Cała trójka obejrzała się. Kilkanaście jardów wzdłuż ulicy stał potwór, z wyraźnymi zamiarami odnośnie całej trójki. Te zamiary nie podobały się wam ani trochę.


Na domiar złego stwór zaczął pełzać w waszą stronę, szybko osiągając prędkość biegnącego człowieka.

Dantlan, Keith, Feliks, Honogurai, Lenard

Złe przeczucia towarzyszyły wam przez całą drogę, lecz na szczęście okazały się bezpodstawne. Przynajmniej na razie. Udało się wam dotrzeć do ruin ratusza w jednym kawałku bez konieczności walki o życie.

Weszliście do środka.


Nie był to specjalnie ładny ratusz. Przypominał nieco małą katedrę – ściany po obu stronach drzwi miały okna z kolorowymi i doszczętnie potłuczonymi oknami. Było tylko jedno pomieszczenie na końcu którego znajdowało się podwyższenie, gdzie zwykł zasiadać burmistrz za swoim biurkiem. Natomiast pozostali urzędnicy mieli swoje stanowiska poniżej – byli niby wierni posłuszni pastorowi stojącemu wyżej.
Był także czerwony dywan prowadzący do owego podwyższenia, oraz liczne kolumny po obu jego stronach, które podpierały wysoki sufit.

Teraz jednak to wszystko było ruiną. Nie było czerwonego dywanu, bo zawalały go kamienie. Nie było stolików i biurek, bo zostały zniszczone. Nie było kolumn, bo się zawaliły. Witraże były – w kawałkach, na podłodze.

Idąc w głąb pomieszczenia, zauważyliście że ściana za podestem jest mniej więcej cała – zniszczyła się dopiero na wysokości około trzynastu stóp.

A na ścianie wisiał obraz. Był popularny w wojsku – tam przedstawiał mężczyznę wskazującego palcem na osobę przed nim stojącą, a pod nim był napis „A ty, już się zaciągnąłeś?”
Jednakże ratuszowa wersja tego obrazu była nieco inna. Mężczyzna na nim pokazywał nieco w dół, jakby na nogi osoby przed nim stojącej, a napis brzmiał „A ty, już zapłaciłeś podatki?”
 
Gettor jest offline  
Stary 23-03-2009, 13:17   #73
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Feliks milczał całą drogę klnąc tylko w myślach. Chciał pić, przyzwyczaił się pić i lubił pić. Nic dziwnego, że brak alkoholu sprowadził dziwny niepokój na pijaczynę. Rozglądał się wokół nerwowo co razu kładąc rękę na mieczu u pasa. Pokazywał też często język jakiejś niewidocznej zjawie którą to albo płatała mu wyobraźnia albo też brak alkoholu. Jego kroki zadudniły w ruinach ratusza. Splunął na posadzkę rozglądając się. Niepełny uśmiech powitał ruiny miejsca burmistrza. Szermierz pobiegł na nie i wskoczył na gryzy zadzierając łeb w górę, robiąc dystyngowaną minę zanuconą głośnym beknięciem. Zaczął pompatycznie i komicznie:

-Drodzy mie... mie... mieszkańcy. Zgromiliśmy się tutaj aby popbodać spory! Ka oprzeć najeźdźców! DO boju, do boju, dyyyy... dyy.. buju!

Niebyt wiadomo czy tylko się wygłupiał czy też faktycznie widział kogoś. Machnął mieczem w patriotycznym porywie i zakrzyczał do boju przerwane w połowie głośnym beknięciem. Feliks usiadł na miejscu burmistrza. Myślał ociężale, przypomniał sobie pewną starą dyskusje. Nigdy nie interesowały go nauki i kiedy zapytał o godzinę pewnego maga tenże wyskoczył jak królik z kapelusza z wykładem którego spokojnie mógłby zaserwować swym uczniów. Te słowa wbiły się w jaźnie Wróbla niczym wyrzeźbione na kamiennej tablicy. Sam nie wiedział czemu, tyle lat. Lecz teraz jakby odczytując z owej tablicy szeptał po cichu, coraz głośniej aby mówić normalnie.

-Magia w szczególnej dysharmonii może powoływać czas. Także zaburzenia magiczne mogą powodować amplitudę drgań temporalnych wpływając na subiektywny obieg materii czasu który zsumowany da różnicę z ogólnym czasem. Takie szczególne zaburzenie temporalne znalazłem... Kurde, co ja chrzanię...

Szermierz kompletnie nie rozumiał swoich słów. Był jak większość ludzi – czas zawsze brakuje i tyle. Nogi dyndały mu z gruzu miejsca burmistrza. Westchnął, zamarudził pod nosem, że by się czegoś napił i popadł w zadumę.
Miał dość tego wszystkiego. Brak alkoholu, potwory, zmasakrowane ciała czy ruiny. Dziwni towarzysze. Zupełnie nie rozumiał czemu inni miast jak najprędzej wynosić się z miasta dalej tu tkwią. Mimo bandy potworów która w drodze do wieży mogła ich zabić. Mimo magii. Nawet pijak potrafił dojść do takich wniosków.

-Ze mną barcie się nie napijesz niestety...

Westchnął zrezygnowany odruchowo łapiąc się w okolice serca. Niestety, manierka nie było. Powstał zrezygnowany pośród tej świątyni imperiów zbudowanej na podatkach. Rozejrzał się i rzekł zupełnie zwyczajnie.

-Chyba nie mamy co tu szukać.

Byłyby to zwyczajne słowa gdyby niecodzienna aparycja Feliksa, brud, smród, pocerowana ubrania, chwiejny krok i drżące ręce. Zacisnął pięść i uderzył nią w stertę gruzu.

-Nie.. Nie... Nie... Nie wiem ja... ja.. jak wy ale ja wolałbym stąd iść i z tego zasranego, olanego i chędożonego przez bogów mia... mia.. miasta.

Oparł się o całą ścianę na której widniał obraz. Czekając na jakąkolwiek reakcje wziął swój pistolet. Zbaczał sprawdzać zamek, patrzeć do środka lufy czy wąchać proch. Mimo ogółu dziwnych zachowań powoli sprawdzał użyteczność oręża. Na koniec bez słowa schował bron do pasa, obrócił się twarzą do obrazu i podlał ścianę moczę. Może miasto nie było olane przez bogów ale jego cześć już tak przez Feliksa. Skwitował to głupawym uśmiechem i kolejnym odruchem szukania manierki.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 23-03-2009, 16:17   #74
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
- Auc...

Z niezadowolona mina spojzala na belke, na ktorej najwyrazniej spedzila dosc dlugie chwile. Spojzenie brazowych oczu nioslo ze soba wyrazne przeslanie mowiace o bezdusznosci i okrucienstwie wyzej wymienionego kawalka drewna, ktore nic sobie nie robiac z jej bolesci nadal w najlepsze spoczywalo na ziemi. Z drugiej jednak strony moze to nie wina belki? W koncu to nie ona polozyla sie na kaplance tylko kaplanka na niej. Czule na cierpienia innych serce polelfki natychmiast wypelnilo sie wspolczuciem. Biedaczka musiala znosic taki ciezar przez tak dlugi czas. Nalezaly sie jej podziekowania za to, ze Averre nie musiala tych chwil spedzic na golej ziemi. Wszak napewno roilo sie na niej od zyjatek roznego rodzaju, ktore z cala pewnoscia by zagniotla. Tak zle i tak niedobrze. Gubiac sie we wlasnych odczuciach postanowila uwazniej przyjzec sie otoczeniu.
Fioletowa mgla pokrywala cala okolice. Moze i dobrze, gdyz dzieki temu zmasakrowane szczatki istot roznego rodzaju nie byly az tak widoczne. Lzy zakrecily sie w jej oczach gdy odkrywala coraz to inne przyklady okrucienstwa.
Co ja tu wlasciwie robie? I gdzie wlasciwie to TU jest?
Pytania mnozyly sie w slicznej glowce kaplanki ze zdecydowanie zbyt duza szybkoscia. Czujac, ze za chwile rozboli ja glowa skupila spojzenie na tej drugiej, ktora podobnie jak ona wyladowala w tym dziwnym miejscu.

- Nic ci nie jest?

Zapytala usmiechajac sie niesmialo do nieznajomej.

- Jestem Averre ale mozesz mi mowic Ave... jak bedziesz chciala.

Dokonczyla troche nieskladnie. Poczucie oniesmielenia niebezpiecznie zaczynalo rosnac. Nie bylo w tym niczego dziwnego jezeli bralo sie pod uwage, ze cale swoje zycie spedzila w murach swiatyni widujac wciaz te same twarze. Spotkanie nieznajomej w tak niezwyklych warunkach bynajmniej nie dodawalo pewnosci siebie.
Nagle spojzenie kaplanki natrafilo na glaz. Nie byl to byle jaki okaz. Ociosany dosc niemrawo wydawal sie zywcem wydarty ze sciany jakiegos budynku. Na dodatek spoczywal teraz na nodze nieznajomej.

- Ojej... Bardzo boli? Moze pomoge?

Czujac, ze ma misje do spelnienia poderwala sie na rowne nogi i podbiegla do kobiety. Wlasnie miala zamiar zabrac sie z podnoszenie zdecydowanie za duzego dla niej glazu gdy zza sciany jednego ze zrujnowanych domow wylonil sie mezczyzna. Averre natychmiast przerwala swoje (z gory skazane na niepowodzenie) proby. Nieznajomy byl elfem. Prawdziwym elfem czystej krwi. Pierwszym jakiego kiedykolwiek widziala... Nagle spojzala na kobiete...
Drugi jakiego kiedykolwiek widzialam. Poprawila sie w myslach dostrzegajac to, co zaaferowana glazem jakos pominela.

- Ojej...

Cala pewnosc siebie mlodej kaplanki nagle wybrala sie na spacer pozostawiajac ja sama i zagubiona. W glowie odezwaly sie wszystkie straszne historie o elfach i ich wyczynach. Przypomniala sobie nagle podsluchana kiedys rozmowe Glownej kaplanki Sirjii ze stara Berta. Nie wiedzialy, ze Averre stoi pod oknem, a ona nie miaala zamiaru je o tym informowac. Mowily o niej. O niej i o tym jak najprawdopodobniej doszlo do jej poczecia. Wedle ich slow byla owocem gwaltu. Gwaltu dokonanego przez elfy w ramach zemsty na ludziach. Nie byla pewna o co w tym wszystkim chodzilo. Jakies porachunki pomiedzy rasami.... Cos o wyprawie kilku rozbrykanych mlodziencow do elfiego gaju. O krzywdzie jaka wyrzadzili. O zemscie.

- Jestescie ... elfami...

W glosie dziewczyny dal sie slyszec strach. Poderwala sie na nogi zupelni jakby cos ja ugryzlo w wiadoma czesc ciala okryta jedynie cieka materia kremowej szaty. W jej glowie mieszala sie chec ucieczki ze swiadomoscia potrzeby udzielenia pomocy.
Na szczescie, a moze raczej nieszczescie, problem rozwiazano za nia. Warczenie natychmiast przyciagnelo jej wzrok. Potwor... Bestia... Czymkolwiek by to nie bylo, nie wygladal przyjaznie.

- O... Ojej...

Miala ochote krzyczec, jednak ze scisnietego gardla wydobylo sie tylko ciche westchnienie. Bezwiednie zacisnela dlon na srebnym medalionie.

Dobra Bogini wspomoz swa kaplanke. Daj moc by chronic niewinnych. Daj sile by walczyc. Zeslij tarcze by oddzielic nas od zla.
Poczula jak przenika ja swiatlo. Cudowne uczucie dobra oddalajace wszystko co plugawe, oczyszczajace mysli, podnoszace na duchu, dodajace odwagi. Absinthe obdazyla ja swa laska.
Srebrzysta tarcza rozblysla jasnym swiatlem pomiedzy nimi, a stworem. Nie czekajac, az jej moc oslabnie podbiegla do belki gdzie bezczynnie spoczywal jej luk oraz kolczan ze strzalami. Czas na leczenie przyjdzie gdy juz zabije potwora.


Rzuty:

[Rzut w Kostnicy: 1]
[Rzut w Kostnicy: 17]
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]

Ostatnio edytowane przez Midnight : 23-03-2009 o 16:28.
Midnight jest offline  
Stary 23-03-2009, 21:09   #75
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Ocknęła się z podobnego do letargu snu. Błądziła w nim po korytarzach zalanych jaskrawym niebieskim światłem. Bolała ją od tego głowa.
Dziwne. Noga też ją bolała.
Vanya uniosła głowę obdarzając, przygniatający jej nogę głaz, ponurym spojrzeniem niebieskich oczu. Czuła ostry ból, pulsujący wraz z każdym uderzeniem jej serca. Elfka jęknęła cicho i uniosła się na łokciach, rozglądając się po okolicy. Wszystko spowijała purpurowa mgła, która przesłoniła nawet słonecznie światło. A miasto… Vanya zamknęła oczy, policzyła do dziesięciu, po czym znów je otworzyła.
Miasto było jedną wielką ruiną. Wszędzie walały się szczątki konstrukcji… oraz ludzi. Vanya nie mogła uwierzyć własnym oczom.
- Iverin – szepnęła zmartwiałymi wargami. Ukryła twarz w dłoniach jednak szybko się otrząsnęła. Strażnicy się nie załamują – słyszała te słowa od swojego dowódcy tysiące razy. A teraz rozbrzmiewały jej w uszach.
„Jasna cholera, wiedziałam, że przebywanie w mieście to niebezpieczna sprawa” – pomyślała, napierając zdrową nogą na przygniatający ją głaz.
- Nic ci nie jest? – usłyszała głos obok siebie. Spojrzała w tamtą stronę. Jakieś dwa metry od niej leżała brązowowłosa kobieta.
- Jestem Averre, ale możesz mi mówić Ave... jak będziesz chciała - ciągnęła dalej nieznajoma.
- Vanya. Bez skrótów, jeśli łaska. Oprócz zajebiście mocnego łupania w nodze nic mi nie jest... raczej...
Vanya odgarnęła kosmyki rudych włosów ze spoconego czoła i ponownie przypuściła atak na głaz na jej nodze. Averre podbiegła do niej i wspólnymi siłami zdołały unieść głaz na tyle, by elfka mogła uwolnić nogę.
Elfka szybko poluzowała wiązania wysokich butów i obejrzała swoją nogę. Była opuchnięta, ale nie wydawała się być złamana. Bolała tylko.
Spojrzała na kobietę, która jej pomogła. W jej głosie wyczuła strach. Spojrzała na nowo przybyłego i uśmiechnęła się lekko, trochę złośliwie. Jej rysy wyostrzyły się nieco, przywodząc na myśl jakiegoś drapieżnika.
- No jasne, że jesteśmy elfami – stwierdziła tonem ociekającym od ironii. – I co z tego?
Nie uzyskała odpowiedzi, bo uwagę Averre przyciągnęło gardłowe warczenie. Vanya spojrzała w tamta stronę i zerwała się na równe nogi, krzywiąc się z bólu. W ręku ściskała już swój łuk. Założyła na cięciwę strzałę i przygotowała się do strzału.
Dopiero teraz spojrzała na ich przeciwnika. Nie przypominał jej niczego, co dotąd spotkała, a widziała wiele. Było po prostu brzydkie. I ruszało się. „Zaraz przestanie” – pomyślała przyciągając do policzka cięciwę. Była pewna, że to jakiś zwierzak od krótkouchych. Oni to musieli mieć frajdę z upodlania zwierząt.
- Podejdź tu, paskudo! – krzyknęła zwalniając cięciwę.

[Rzut w Kostnicy: 3]
[Rzut w Kostnicy: 17]
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 28-03-2009, 19:42   #76
 
Kirosana's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirosana nie jest za bardzo znany
Honogurai stał na dole przygotowany do drogi, czekając na krasnoludy i Dantlana. Sam uważał, że nic zbyt wartościowego gnom nie miał. Jakiś potężnych źródeł mocy nie wyczuwał, a co do niemagicznych to co taki gnom może mieć...

"Ech, guzdrzą się jak baby"
Po chwili jednak zeszli na dół. Po minie Dantlana stwierdził, że nie było tam nic ciekawszego. Tylko czy ta mina nie towarzyszyła mu od zawsze? Cóż... nawet gdyby coś miał to i tak by nie oddał, więc było to bez większej różnicy.

Wszyscy wyruszyli. Jedynie Majolin i mała Jasmina zostały. Honogurai uważał, że jednak lepiej było by dziewczynkę zabrać, ale to już nie był jego problem.

Szli dalej. Po chwili dotarła do niego mapa puszczona w obieg. Spojrzał na nią, ale stwierdził, że to prosta droga i nie będzie problemu z zabłądzeniem. Po chwili dotarli do ciał na placu i weszli do ratusza. Niegdyś piękny i wspaniały, teraz był ruiną. Po raz kolejny zastanowił się jak to się mogło stać, że uszedł przy życiu.

Feliks po wejściu do środka zaczął się wydurniać. Cóż widocznie taka była jego natura i upojenie alkoholem nic tu nie miało do rzeczy. Niestety, niektórzy już się rodzą wioskowymi głupkami. Zastanawiające było tylko to, dlaczego ten dureń ma broń. Wsunął rękę do kieszeni, aby upewnić się, że mu jej nie ukradł, chociaż to było mało prawdopodobne. Nie był tak zręczny.

Honogurai rozejrzał się po pomieszczeniu. Zobaczył fragment ocalałej ściany. Gruzy po tronie i wielki obraz na ścianie. "A ty, już zapłaciłeś podatki?"
"Ta! Jasne!"
Wtedy spojrzał na ścianę, później na obraz i coś mu zaświtało. Podszedł do obrazu wyjął katanę i rozciął kawał obrazu.
-Hmph!-skrzywił się widząc tylko ścianę, żadnych drzwi do podziemi

-Sprawdzę na zewnątrz czy nie ma tam jakiegoś przejścia. Jakbyście coś znaleźli, krzyczcie.- powiedział i wyszedł na zewnątrz

Ze smutkiem rozejrzał się po ruinach miasta. Wiódł tu kiedyś łatwe i spokojne życie nie żywił jednak żadnych głębszych uczuć do tego miasta, po prostu tu żył. Tęsknotę odczuwał jedynie do swojej ojczyzny. Nie wiedział gdzie to jest, jak tam jest. Jednak tęsknił za nią całym swoim sercem. Mu samemu wydawało się to irracjonalne, jednak nic nie mógł na to poradzić. Wziął głębszy oddech świeżego powietrza. Chociaż pojęcie "świeże" jest tu mocno na wyrost wszędzie bowiem atakowała nozdrza woń niesiona wiatrem od ponurego placu pełnego ciał.

Odwrócił się i zaczął obchód dookoła ratusza, skupiając się na resztkach jego ścian. Wszędzie widział tylko gruzy i ciała. Gdy okrążył już cały budynek i nie znalazł nic ciekawego, wrócił do środka.

Jeszcze raz tym razem uważniej rozejrzał się po pomieszczeniu. Nic ciekawego jednak tam nie znalazł.

Zrezygnowany uderzył pięścią w resztki ściany.
-Przecież coś tu do cholery musi być!

Podszedł do blatu biurka burmistrza podtrzymywanego przez dwa głazy i usiadł na nim.

Rzut w Kostnicy: 18
 
__________________




Ostatnio edytowane przez Kirosana : 28-03-2009 o 19:57.
Kirosana jest offline  
Stary 28-03-2009, 19:53   #77
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
W końcu wyszli z Wieży. Co prawda opuszczali niezbyt przyjemne miejsce, jednakże mimo wszystko nadal, nawet w podświadomości, Wieża Maga występowała jako swego rodzaju azyl, chroniący przed potworami.
Nie mniej jednak śmierć Giheda i trojga ludzi, właśnie w tym budynku, nie napawała optymizmem.

W każdym razie, by wydostać się z tej przeklętej pułapki, jaką stało się Sarrin, należało opuścić Wieżę i im szybciej to się stanie, tym szybciej wydostaną się stąd. Z drugiej jednak strony, nie należało być pochopnym.

Fakt pozostawał jednak faktem. Wyszli, kierując się do ratusza. Tymczasem Majolin postąpiła niezwykle głupio, ponieważ postawiła na szczęście swoje i dziewczynki, zostając w Wieży. Jeżeli teoria Dantlana jest poprawna, nic im nie grozi, jednakże on sam wcale nie zaryzykowałby swojego życia, by potwierdzić swoje domysły.

Byli tam jeszcze Krasnoludowie, których trzeba było sprowadzić, lecz teraz nie było jak.

Przerysował mapę miasta do swojej głowy, po czym to samo uczynił z planem korytarzy, co trwało jedynie kilka sekund, a potem kartka powędrowała do innych. Zatrzymała się na Keithu, który ją schował.

Ruszyli dalej, lecz nie napotkali na drodze żadnego problemu w postaci zdeformowanych mieszkańców miasta. W pewnym momencie, wydawało się, że z boku dobiegł jakiś ruch, lecz niczego tam nie było.

Nie mniej jednak Dantlan wcale nie był przekonany, że niczego tam nie było. Nauczył się wierzyć temu, co podpowiada mu to, co zobaczył kątem oka. Nieraz mogło być tak, iż kątem oka dało się zobaczyć więcej niż wtedy, kiedy się na to patrzy. Dlatego też sięgnął po jedno z zaklęć.

Nie mniej jednak doszli do ruin ratusza, wyglądających jak mała katedra. W oknach witraże były rozbite, natomiast wewnątrz podłoga pokryta była gruzem.

Na końcu pomieszczenia znajdowała się ściana, która była względnie cała. Główna jej część była równoległa do ściany z drzwiami, zaś od niej odchodziły dwie, ustawione pod tym samym kątem. Przypominały nieco trapez równoramienny, jednakże bez dolnej podstawy. Cała ściana miała wysokość trzynastu stóp.

Na tej ścianie na wprost od drzwi, wisiał obraz, przedstawiający mężczyznę, ubranego w codzienne ubrania, wskazującego na człowieka, który tak jakby stał przed obrazem.

Wszystkie kolumny, które niegdyś podtrzymywały strop, zawaliły się wraz z nim, a wszystkie biurka zostały zniszczone. Zostały tylko resztki.

Był tam również podest, który był drewniany, lecz w pewnym momencie przechodził w kamienny.

Pierwsze pytanie, jakie nasunęło się Dantlanowi to to, dlaczego ta ściana trzyma się najlepiej. Postanowił to sprawdzić, ponieważ być może byłoby to ważne.

Podszedł do obrazu i obejrzał go dokładnie. Z tyłu było zwykłe płótno, a rama również była prosta.

Zauważył jednak coś innego. W pewnym miejscu ściany, kamienie były dopasowane idealnie. Zbyt idealnie. Zapukał w ścianę, lecz odgłos był normalny. Spróbował popchnąć tą część. Nie ustąpiła.

Przyjrzał się podłodze, lecz ta była cała zawalona. Ściany również wyglądały na normalne, natomiast sufitu nie było.

Droga do ewentualnych podziemi droga mogła wieść jeszcze jedną drogą. Podest.

-Valrodze, mógłbyś zdjąć górne deski?

-Zdjąć? Czy może rozpieprzyć i sprawdzić co jest pod nimi?

-Zdjąć. Nie wiadomo do czego mogą się przydać.

-Hmm... raczej mi się nie uda. Są poprzybijane solidnymi gwoździami. Bez łomu, albo czegoś podobnego nie da rady.

-W takim razie zrób co chcesz. Ja chcę zobaczyć co jest pod spodem-rzekł Lis, a Valrod chwycił stojak i począł uderzać w drewno podestu, które w pewnym momencie ustąpiło, ukazując podłogę.

Kamienna część podestu wrastała w podłogę i nie wydawała pustego dźwięku, charakterystycznego dla czegoś, co jest wydrążone w środku.

Musiał się zastanowić. Teraz nie miał żadnego pomysłu nawet na symboliczne znaczenie słów "pochodnia", oprócz rozpalenia każdej po kolei...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 28-03-2009, 19:58   #78
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
"To dziecko mnie zastanawia"
Można było pęknąć ze śmiechu.
Dziecko w tym wieku, które nie wie, ani gdzie mieszka, ani nawet jak mają na imię jego rodzice? Aż dziw, że swoje imię znała. Bardziej wyglądało na to, że dzicia w jakiś sposób ich wszystkich nabrała, tyle tylko, że nie można było tego w żaden sposób udowodnić.
Najwyraźniej nikt z nich nie potrafił rozmawiać z dziećmi.



Nie było wiadomo, jak długo potrwa ich wyprawa. Nim zatem wyszli Keith jeszcze raz przeszukał wieżę. Jedzenie było w schowku pod schodami. Tak jak wcześniej wspominał mag, starczyłoby jedzenia na jakieś dwa tygodnie. Rzecz jasna Gihed nie mógł uwzględnić krasnoludów. Mimo wszystko Keith nie zamierzał zostawać w tym mieście do chwili wyczerpania się zapasów. Na razie do plecaka trafiły zapasy mogące mu starczyć na parę dni.

Po spakowaniu do plecaka niewielkiej części zapasów i sporządzeniu dwóch prowizorycznych pochodni Keith powiedział do Majolin:

- Pod schodami masz schowek. Jedzenia starczy na długo. Gdybyśmy nie wrócili...

Nie musiał kończyć. Majolin, równie dobrze jak on, wiedziała, co trzeba robić w takiej sytuacji.

Parę flaszek z oliwą nasunęło Keithowi kolejny pomysł. Skoro na kartce pisało coś o pochodni, to czemu nie zrobić tego teraz... A nuż by się okazało, że gdzieś nie działa magia...
Pochodnia to nie jedyne źródło niemagicznego światła... Po sporządzeniu dwóch prowizorycznych pochodni z resztek krzesła i nasączonych oliwą szmat Keith ponownie wybrał się do gabinetu Giheda, jednak poszukiwania nic nie dały. I chociaż Keith był pewien, że poprzednio widział tam jakieś świece, to mimo poszukiwań nic nie zdołał znaleźć. Najwyraźniej potwory demolując gabinet zniszczyły również świece.



Ruszyli.
Keith szedł na samym końcu małej grupki przemierzającej wyludnione, zrujnowane miasto. Chociaż rozglądał się na boki, to większą część jego uwagi zajmowały niezbyt wesołe myśli, a ich powodem w tej akurat chwili nie była otaczająca ich mgła i zamieszkujące ją potwory. Te przy odrobinie szczęścia dało się pokonać lub oszukać. Dużo większy problem stanowił Dantlan.

Pełne zawiści spojrzenie, skierowane na pierścień, który znalazł Keith... I potem ten triumfalny błysk w oczach, gdy do Dantlana dotarło wreszcie oczywiste odkrycie, że każdy potwór skieruje swoją uwagę na Keitha.
Równie dobrze Dantlan mógłby zawołać, że się cieszy, iż kto inny będzie głównym celem ewentualnego ataku. Zrozumiałe, ale niezbyt dobrze o nim świadczące.
Jakimś dziwnym trafem Dantlan ani jednym słowem nie uprzedził Keitha o płynącym z faktu posiadania pierścienia niebezpieczeństwie.
Za to całkiem zabawna była mina Dantlana, gdy ten odkrył, że po nafaszerowaniu szafiru energią stał się prawie równie dobrym celem jak Keith.
Ciekawe tylko, jakim prawem Dantlan zagarnął szafir. Nie on znalazł kulę, nie on, chociaż robił wszystkowiedzącą minę, nie rozszyfrował jej tajemnicy.
Zarozumiały dupek, który uważał się za geniusza, natomiast o czymś takim jak współpraca nie miał pojęcia.

Na moment myśli Keitha zmieniły nieco tory.
Pierścień przez jakiś czas był nieaktywny. Dopiero po krzyku Jasminy 'ożył'. Niestety Keithowi nie był znany sposób, w jaki można było ukryć energię pierścienia. Gdyby tylko zdołał to odkryć... Ale teraz nie było czasu na eksperymenty.

Keith przyspieszył odrobinę i dogonił 'ich' potwora.

- Możemy chwilę porozmawiać? - spytał.

Potwór spojrzał na niego i skinął głową.

- Czemu nie. I tak nie mamy nic innego do roboty.

Zwolnili i znowu Keith znalazł się na końcu grupy. Rozmawiali dość cicho. Niektózy mogli nie usłyszeć treści rozmowy...

- Jak się do ciebie zwracać? - spytał Keith.

- Jest mi to obojętne - padła równie obojętna odpowiedź. - I tak nie pamiętam, jak miałem na imię. Nazywaj mnie, jak chcesz.

- Dobrze. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, będę cię nazywać Red.

Gest, jaki wykonał potwór, zdecydowanie przypominał wzruszenie ramionami.

- Powiedz mi - spytał Keith - czy potrafisz patrzeć przez ściany?

- Nie. Dla mnie ściana nie jest przeźroczysta. Musiałbym ją obejść, albo wsadzić tam głowę.

- Czyli nie potrafisz powiedzieć, że gdzieś jest za ścianą ukryta komnata. Szkoda.

- Umiem powiedzieć, czy za ścianą jest magia. Tylko tyle.

- Zatem potrafisz wykryć z daleka inne stwory? Albo magiczne przedmioty?

- Jeśli tylko mają w sobie magię. Taką jak ty czy on - Red wskazał na Dantlana. - Jego z większej odległości.

- Czy istoty takie jak ty potrzebują magii? Czerpią ją z przedmiotów?

Red skinął głową.

- Tak, ale nie w tej chwili. - To było pocieszające. - Czuję się pełen. Dla mnie magia jest niezbędna do życia.

Niedaleko nich przemknął mały obłok mgiełki.

- Czy to było coś magicznego? Jakaś nieznana nam forma magicznego życia?

'Ich" potwór powiódł wzrokiem za obłoczkiem.

- Nie wyczuwam w tym nic specjalnego. Dla mnie to zwykła chmurka.

- A czy wyczuwasz magię w mgle, która nas otacza? - zainteresował się Keith. - Potrafiłbyś z nie czerpać?

- Magię we mgle wyczuwam - padła zdecydowana odpowiedź - ale to nie jest magia, z której mógłbym korzystać. Ta magia jest mi obca...

- Skoro możesz czerpać magię z przedmiotów - Keith ściszył głos do szeptu - to czy potrafiłbyś przelać magię do przedmiotu? Na przykład szafiru?

Red spojrzał na Keitha podejrzliwie i odsunął się troszkę.

- Mógłbym, ale nie chcę - powiedział. - Wara ci od mojej magii, człowieku.

- Po co mi twoja magia? - spytał Keith. - Ja mam dosyć.

- Poza tym myślałem o czymś innym... - dodał.

Wbite w niego spojrzenie Reda sugerowało, że tamten byłby wdzięczny za odpowiedź.

- Chodziło mi o ewentualne spotkanie z wrogiem naładowanym energią. Takim jak tamten, czarny...

- Aha - odpowiedział Red. Trudno było to 'aha' zinterpretować.
Spojrzał na stwora. Nie potrafił określić, ile w nim się znajduje energii. Prawdę mówiąc, nawet jej nie wyczuwał. A wypytywać nie chciał.

- Szkoda że nie wiem, jak ukryć magię w pierścieniu - powiedział po chwili Keith.

- W tym ci z pewnością nie pomogę - odrzekł Red. - Nie mam pojęcia.

- I tak dużo mi pomogłeś - powiedział Keith. - Dziękuję.

- Nie ma za co - odparł Red.




Dalej szli w milczeniu, co sprawiło, że myśli Keitha znów wróciły do Dantlana. Jeśli dobrze usłyszał, to mag chciał zafundował sobie gwardię osobistą. Egoistyczny dupek. Najważniejszy był dla niego jego własny tyłek.
"Chrońcie mnie, a resztę niech szlag trafi. Niech się martwią sami sobą."
Typowy przykład samoluba, który nigdy dla innych nic nie zrobił i nie zrobi, chyba, że mu się to opłaci. Aż żal, że po prostu nie został w wieży Giheda. Mógłby zająć jego miejsce i tkwić na szczycie budowli pogrążony w samouwielbieniu.

Wizja Dantlana na włościach, z góry spoglądającego na świat, była tak zabawna, że Keith z trudem stłumił uśmiech. Chociaż, prawdę mówiąc, nie bardzo było z czego się śmiać.
W niektórych sytuacjach na Dantlana z pewnością nie można było liczyć. I nie było pewności, że przy sprzyjającej okazji po prostu nie wystawi innych do wiatru.
"Bogowie chrońcie mnie od przyjaciół, bo z wrogami sam sobie poradzę."
Ponure stwierdzenie. Oby nie znalazło odzwierciedlenia w rzeczywistości.



Drogi do ratusza nie urozmaiciły żadne ciekawe zdarzenia. Żaden potwór nie wyskoczył zza zakrętu, żadna żywa nie zaczęła wołać na ich widok, żadne źródła mocy nie ujawniły się w pobliżu trasy, którą szli.
Jeśli Keith dobrze pamiętał, ratusz nigdy nie był piękny, zaś katastrofa nie dodała mu uroku. Potłuczone witraże, zwalone kolumny, gruz grubą warstwą zaściełający podłogę. Po stanowiskach, które zajmowali urzędnicy, ostały się zamienione w deski biurka, połamane pióra, potłuczone buteleczki i pobrudzone, podarte dokumenty.

*Przydadzą się, gdybyśmy chcieli rozpalić ogień* - pomyślał Keith, rozglądając się dokoła. Nigdzie nie było pochodni, ani nawet typowych uchwytów na owe pochodnie. Tylko stojaki, w których można było palić ogień. Osiem sztuk.
Keith podszedł do jednego z takich stojaków. Można było go swobodnie wyjąć, obrócić. Nic nie wskazywało na to, by w ten sposób można było odszukać wejście do podziemi.

- Możemy rozpalić ogień - powiedział. - Zrobi się jaśniej...

Odruchowo spojrzał na Reda. Ten pokręcił głową.

- Nie, ogień z pewnością nie budzi ich zainteresowania... przynajmniej nie budzi mojego, jeśli o to Ci chodzi.

A to mogło oznaczać, że inne stwory też tego nie zrobią.

Jednak Keith nie zabrał się za realizację projektu. Ruszył w stronę podium, na którym znajdowało się miejsce burmistrza. Spojrzał na obraz, a potem ustawił się w miejscu, które wskazywał palec natrętnego urzędasa.

- Gdybym miał zacząć szukać podziemi, zacząłbym w tym miejscu - stwierdził.

Oczywiście nie miało to żadnego racjonalnego uzasadnienia, ale od czegoś trzeba było zacząć.

- Mógłbyś sprawdzić? - spojrzał na Reda.

Niestety. Duch wsunął tylko głowę, a po chwili stwierdził, że jest tam jedynie kamień. Aż szkoda, że krasnoludy zostały w wieży. One miały talent do rozwalania wszystkiego. I wyszukiwania tajnych przejść.

- To co? - spytał. - Zapalamy coś? W razie czego mamy deski, a ja mam hubkę i krzesiwo.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 28-03-2009 o 20:01. Powód: Kursywa
Kerm jest offline  
Stary 28-03-2009, 20:32   #79
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
-Valrodzie, nie tłumacz się. Pomoc w tej sprawie była potrzebna, choć nie byliśmy tego świadomi. Lenardzie, uspokój się, bo akurat zrobił bardzo dobrze.

Lenard jedynie machnął ręką po czym odsunął się od towarzystwa. Zdawał sobie sprawę z tego, iż może się mylić co do Valroda, lecz wciąż instynkt podpowiadał mu, że elf sprowadzi na nich jakieś nieszczęście.

Najemnik upewnił się jeszcze, że ma przy sobie dwie znalezione wcześniej flaszki po czym wraz z pozostałymi opuścił wieżę. Majolin z niewyjaśnionych powodów została, najprawdopodobniej chciała dopilnować, iż dziewczynce nic się nie stanie, zresztą krasnoludy póki co również nie dołączyły do drużyny.

Tak więc cała siódemka skierowała swe kroki w kierunku ratusza. Lenard bacznie przyglądał się swoim towarzyszom, przynajmniej na kilku z nich mógł polegać. Keith od początku wydawał się mu człowiekiem rozsądnym, który potrafi zadbać o siebie w ciężkiej sytuacji, Dantlan - arogancki i dość dziwny mag, jednak jego umiejętności mogły bardzo przydać się drużynie, Feliks moczymorda i "mistrz miecza", który najlepsze czasy ma już najwyraźniej za sobą i wreszcie Honogurai, najemnik wciąż nie wiele o nim wiedział. W drużynie znalazł się również Valrod i czerwona istota, ze względu na ich magiczne zdolności również mogli być użyteczni, lecz Lenrad nie miał pewności co do ich lojalności.

W końcu dotarli do ratusza, na szczęście w między czasie nikt ani nic ich nie zaatakowało, więc chwilowo mogli się czuć bezpieczni. Przypominający nieco katedrę budynek był zrujnowany, większość kolumn i witraży uległo już zniszczeniu. Lenard rozglądał się po pomieszczeniu szukając jakiejś pochodni, która mogła by uchodzić za tą oznaczoną przez Giheda, lecz jego oczom ukazały się tylko poprzewracane stojaki.

-Valrodzie jesteś Magiem Umysłu prawda? - zwrócił się do stojącego niedaleko elfa - Czy wyczuwasz tutaj innych ludzi oprócz nas?

-Niestety przyjacielu, moje siły wciąż są dość osłabione i nie mogę jeszcze korzystać w pełni z mych zdolności - odrzekł Valrod.

Zrezygnowany Lenard spojrzał na obraz mężczyzny i umieszczony na nim napis „A ty, już zapłaciłeś podatki?”, miał ochotę podrzeć go na strzępy, jednak powstrzymał się od tego czynu.

- Możemy rozpalić ogień - powiedział Keith- Zrobi się jaśniej...

- Nie, ogień z pewnością nie budzi ich zainteresowania... przynajmniej nie budzi mojego, jeśli o to Ci chodzi -
dodała magiczna istota.

- To co? Zapalamy coś? W razie czego mamy deski, a ja mam hubkę i krzesiwo.

Najemnik sam już nie wiedział co należało w tej chwili zrobić, pomysł Keitha wydał mu się całkiem dobry, jeżeli już musiał tu siedzieć to wolał to robić świetle. W końcu jeżeli czerwona istota miała rację potwory nie zwróciły by na nich uwagi, a w razie gdyby towarzysze musieli stanąć do walki lepiej by mogli dojrzeć z kim mają do czynienia.

-Ja również mam hubkę i krzesiwo - powiedział Lenard - Może rzeczywiście powinniśmy tak zrobić.

[Rzut w Kostnicy: 18]
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 28-03-2009, 22:31   #80
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Vaelen, Averre, Vanya

Tarcza ochronna, będąca efektem modlitwy Averre, świeciła jasnym blaskiem, lewitując między wami a zbliżającym się potworem. Była mocna i ani myślała nagle rozwiać się w powietrzu.

Tymczasem Vanya oraz Averre chwyciły za łuki i stanęły obok siebie naciągając strzały na cięciwy. Robiły to jednocześnie, przez co prawie natychmiast dało się zauważyć że Vanya zna się na łucznictwie lepiej niż kapłanka – głównie przez przybraną do strzału pozę.

Zanim poczwara dotarła do magicznej osłony, strzały zostały wypuszczone i ze świstem przeleciały przez wąską uliczkę bezbłędnie wbijając się w ciało stwora.

Jednak po chwili stało się coś niezwykłego. Stwór zamiast okazać ból, zaczął… pęcznieć. Po kilku uderzeniach serca przypominał już sporych rozmiarów balon z paszczą i szponami, by po następnej chwili najzwyczajniej w świecie pęknąć – jego wnętrzności i płyny wewnętrzne poleciały we wszystkich kierunkach, prócz tego którego broniła magiczna tarcza – czyli w waszym.

Byliście nieco zszokowani – nikt z was nigdy nie widział by cokolwiek ginęło w taki sposób. Z drugiej strony nie widzieliście jeszcze w życiu tak dziwnego mutanta.

Minęło dobrych kilkanaście chwil zanim otrząsnęliście się z zaskoczenia. Wówczas waszych uszu dobiegł odległy krzyk.
- Jak to kurwa nie? Stoi tutaj? Stoi, taka jego mać! Jest na mapie? Jest na mapie do cholery! Że co?! Katedra? No jaka znowu kurwa pierdolona katedra? Halg, umiesz czytać, cepie ty jeden? Pisze ratusz przecie, to co ma być, domek teściowej, kurwa?!

Głos był ewidentnie męski, a dochodził z tak daleka że ledwo rozróżnialiście słowa. Po barwie głosu wnioskowaliście, że „mówca” ma niezwykle potężny głos – skoro więc wydzierał się na całe gardło i ledwo go słyszeliście, to musiał być całkiem daleko.

Jednego tylko byliście pewni – wrzask dochodził z tego końca uliczki, z którego zaatakował was przed chwilą potwór.

Keith, Feliks, Dantlan, Lenard, Honogurai

Krzątaliście się po budynku. Feliks wykonywał bliżej niezidentyfikowane ruchy, Dantlan stanął przy jednej ze ścian i zastanawiał się nad czymś, Honogurai usiadł na resztkach biurka burmistrza, które składały się z dużej deski, zaś Lenard i Keith postanowili rozpalić wszystkie stojaki przy pomocy oleju, papierów i drewna.

Ustawili wszystkie osiem obok siebie mniej więcej w centrum budynku i zaczęli po kolei wypełniać je łatwopalnymi materiałami. Później Keith zaczął pracować nad jednym ze stojaków przy pomocy hubki i krzesiwa. Pełen sukces – ogień się zapalił.

Lenard wziął kilka mniejszych kawałków drewna – zapalał je po kolei i przykładał do jeszcze nie zapalonych stojaków. Po kilku minutach paliły się wszystkie osiem.

Wtedy, jak na zawołanie, zareagował Dantlan. Czarodziej najzwyczajniej w świecie upadł targany niekontrolowanymi spazmami, jakby miał napad padaczki.

Atak skończył się dość szybko – trwał kilka sekund. Zdziwiony i nieco nieświadomy tego, co się właśnie stało Lis dostał nagłego i dość silnego napadu kaszlu, po którym wstał powoli z podłogi podtrzymując się swoim kosturem.

Jednak wtem zdarzyło się coś jeszcze dziwniejszego. Kiedy kij dotknął podłogi jednym z końców, coś z niego wystrzeliło. Coś jakby… małe płomienie?
Zdziwiony Dantlan uderzył laską jeszcze raz w podłogę, a potem następny i następny. Za każdym razem miało miejsce małe wyładowanie – ognia, mrozu, kwasu lub elektryczności.

Lis chwycił pewniej kostur, obiema rękami. Przez broń – od jednego końca do drugiego – przeszła energia: zielona, niebieska, mroźno-biała i płomienno-pomarańczowa.
Chwilę później Dantlan zorientował się również, że gdzieś odpłynęła ponad połowa jego magii – na szczęście tylko ta, którą miał w sobie. Ta w szafirze była nietknięta.

Zaniepokojony stuknął kosturem jeszcze raz – wystrzelił z niego niewielki strumień zimna, lecz nie poczuł dalszego ubytku energii.

Ktoś chciał coś powiedzieć – skomentować, zapytać, wyrazić zdziwienie. Jednak odległy i potężny wrzask był pierwszy.
- Jak to kurwa nie? No stoi tutaj? Stoi, taka jego mać! Jest na mapie? Jest na mapie do cholery! Że co?! Katedra? No jaka znowu kurwa pierdolona katedra? Halg, umiesz czytać, cepie ty jeden? Pisze ratusz przecie, to co ma być, domek teściowej, kurwa?!

Głos był nie do pomylenia. To wydzierał się krasnolud Kotraf. Krzyk dobiegał z daleka – wiedzieliście jak głośno potrafi wrzasnąć Kotraf, a jednak ledwo rozróżnialiście słowa.
 
Gettor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172