Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-03-2010, 14:21   #181
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Odwrócił wzrok. Siedząc po turecku w pokoiku o zielono-brązowym odcieniu przeźroczystych ścian widać było jak nogi konia łamią się, a potem koń pada na łeb na zbity piaszczysty trakt i rozlega się jego rżenie zmieszane z jękiem jakie wydałby elf dźgnięty sztyletem w bebechy.
Gdy Taki spojrzał ponownie, ujrzał mignięcie topora. Po czym jego uszu doszedł ryk NO. No się wkur... zdenerwował. Ściana przybrała jeszcze bardziej czerwony odcień. Taki zmarszczył czoło. Jak tak dalej pójdzie stanie się coś bardzo złego.

Taki chciał żeby konie były nietknięte. Z prostej przyczyny: Nie wiedział kiedy NO spali cały swój specyfik który wypił Taki. Jeszcze do tego nie doszedł. Nie wie jak to działa. Za mało badań. Myślał o przeprowadzeniu kilku w czasie najbliższych Świąt Zjadaczy Kaczek, ale najwyraźniej może nie dożyć.

Rycerzyna ponownie zaatakował ponownie. Trzeba mu przyznać. Miał iście rycerski hart ducha i bohaterską postawę. Odwagą też raczej mógł się pochwalić. Któż widząc takiego monstrualnego bydlaka (a nie krowę) nie rzucił się od razu do ucieczki? Mało kto. A jeszcze mniej zaatakowało by go w bezpośredniej walce. Tak odwagę miał iście rycerską.
Albo głupotę iście chłopską.


NO się zamachnął i strzelił rycerzowi najzwyczajniej w świecie z bekhenda.
Po czym gdy już tamten leżał. Podszedł do wielkiego kamienia, który niechybnie leży gdzieś i czeka tylko aż zostanie zauważony, podniesie go i zwali z impetem na rycerza. Niestety jego zbroja nie będzie mogła być już używana.
 
__________________
gg: 3947533


Ostatnio edytowane przez Fabiano : 26-03-2010 o 14:24.
Fabiano jest offline  
Stary 26-03-2010, 19:32   #182
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Wyhamowali. Tuż tuż przed tylnym zderzakiem szamanowej fury z napędem na nooo... nano... no na NO. O! Mieli dużo szczęścia. Drowka z takim parkowaniem na pewno zdała by śpiewająco egzamin na szafojazdy. A przynajmniej jej bicz by śpiewał cudną melodię gdyby egzaminator dawał by koperciane aluzje. No chyba, że ów egzaminator był by z drogówki i jeździł by na wielkim pająku... Z takim to nigdy nie wiadomo. Wyhamowali idealnie przed zdziwionymi i pewnie przestraszonymi twarzami trójki zaginionych towarzyszy co to już odżałowani przez kucharza byli. Znaczy strata ich ciał. Widząc ich jednak w pełni sił maluch ucieszył się i zasmucił jednocześnie. Ucieszył, gdyż nie stracił szansy zasmakowania takich delikatesów, a zasmucił gdyż przyjdzie mu jeszcze czekać nim skosztuje tatarka z jaszczurki. No może jedynie goblin w fajnych bryłkach nie był w najlepszej kondycji. Całkowicie stracił głowę widząc nową kobietę w teamie.
Nagle coś spowodowało, że jego szanse nawet na degustację trola mocno zmalały. Wóz na którym siedział i który to właśnie przewoził szczątki ich towarzysza - albo przynajmniej te większe kawałki zdatne do upichcenia z nich obiadu - zapłonął żywym ogniem. Pierwsze co pomyślał to, że oto mają darmowy przenośny piekarnik. Ciepełko było nawet przyjemne i gdyby tak skombinować jakiś cienki i długi patyk to całkiem niezłe barbecue by mu wyszło. Niestety jakoś wszyscy nie byli zadowoleni z nowego patentu. Ba! Wyglądali jakby ów wóz miałby zaraz wybuchnąć. Nie przejmując się zbytnio ale spiesząc się gdyż nowa kobita, przedstawicielka spalonego chlebka... znaczy rasy mrocznych elfów, stanowczym głosem wydawała mu polecenia. Na domiar tego jakaś wewnętrzna siła - a nie był to co najmniej strach, oj ten jest o wiele silniejszy - popędzała jego ruchy. Wbiegł do płonącego pojazdu by z bara ściągnąć jedną z beczek. Epicko odbił się od niej i wylądował na czterech literach.
- Grrr. Zły to niedobry przeciwnik co to Zanka tak odbija! - wywarczał wkurzony na agresywną beczkę. Lady kazała mu pozbyć się tych trzech podejrzanych typów. Nie mógł zawieść. Spróbował jeszcze raz i... efekt był ten sam. Wkurzony pochylił głowę i bodnąć się starał lecz durszlak nie podołał. Jakaś niewielka istota wewnątrz jego zawiłego umysłu klepnęła się ręką w czoło i załamana poszła w dal. Zank jednak nie ustępował wskoczył na jednego z gangu złych beczek i starając założyć chwyt zapaśniczy chwycił wieko.
- Beczko, beczko wynieść cię przecie,
Mimo że Zank nie najsilniejszy na świecie
- rymował cicho pod nosem starając nadać sobie rytm swych poczynań. Złośliwy elf dodał jeden wers: "A do tego jakieś głupoty plecie"

A wokół człek i elfka szaleli by ugasić płomienie.

Ogień zgasł. Beczki nadal stały na swym miejscu. No nie. Nie całkiem. Nie umniejszajmy zasług dzielnego gobosa. Udało mus się jedną przesunąć o sześć centymetrów. Wszyscy byli szczęśliwi i zadowoleni. No może oprócz rycerzyny co to teraz uciekać przed wnerwioną kobitą musiał. Zank zmęczony zszedł z tlącego się wozu. Dziwił się czemu z takim zapałem wykonywał rozkazy nowo przybyłej. Coś dziwnego się z nim stawało. Jednak na co dzień nie przejmujący się takimi sprawami i nie biorący życia na poważnie podszedł do ciała jego dzielnego towarzysza. Trzymając saperkę zdobytą na hydrzej arenie na ramieniu uśmiechnął się szeroko.
- Trruuupek! - oznajmił zadowolony.
Nie mógł tak zmarnować kolegi. Przyda się.
Wrzucił ciało na furę tuż koło garnka. Jak tylko ruszą znowu oporządzi je by zdatne do zjedzenia było. A na głowie znajdowały się nowe gogelki które to podtrzymywały dziurawy garnek co by na oczy nie spadał.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 28-03-2010, 23:03   #183
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Na przestrzeni kliku chwil dowiedzieliście się na swój temat co najmniej kilku ciekawych kwestii. Okazało się, że wśród was jest osoba mogąca wygrać wielkiego szlema, macie ogniomistrza, a kolejna superprodukcja z Costnerem w roli głównej winna mieć tytuł „Tańczący z beczkami”. Dodatkowo okazało się, że Zielona Kompania, mimo iż złożona z samych oryginalnych, nie powtarzalnych… a nade wszystko samodzielnych jednostek, w obliczu zagrożenia jest w stanie zdziałać sporo w kooperacji. Okazało się, że jesteście w stanie eliminować zagrożenie tak bezpośrednie, jak i pośrednie…i to w sposób naturalny. Bez wyraźnego dowódcy (choć jeden z Was rzucał rozkazy na lewo i prawo), podzieliliście się obowiązkami. Część z Was zaczęła gasić wóz, który chwilowo stanowił największe zagrożenie, część związała pozostałych przeciwników w śmiertelnym starciu, część dała właśnie ulżyć pęcherzowi (przyczyniając się dobru ogółu)… i można by tak wymieniać dość długo…

***
- Udało im się?
- Jeszcze nie.
- Ale są na najlepszej drodze?
- Są na dobrej drodze. Ta droga doprowadzi ich do Niedźwiadka. Mają przewodniczkę, czego mogą chcieć więcej?
- Metaforycznie to ująłem
- Aha…
- Markotny jakiś jesteś…
- Straciłem oficera.
- Jednego z wielu.
- Straciłem dobrego oficera.
- Będziesz miał następnych.
- Ekron, mógłbyś się zamknąć i choć przez chwilę udawać że coś czujesz?
- Nie… podobnie jak ty.
- Dobra ujmę to inaczej. Straciłem przyjaciela.
- Przy… Co?
- Zamknij się.
- Dobra, żarty na bok. Wiem, że byłeś z nim zżyty. Co zamierzasz dalej?
- O czym mówisz?
- Pierwsza grupa jakoby przestaje istnieć. ¾ jej składu osobowego jest albo martwe, albo nie wiadomo gdzie się szlaja… albo i jedno i drugie.
- To tylko jedna z grup. Mamy jeszcze inne…
- Ta była najlepsza. Wiesz, że niechętnie to przyznaję, ale taka była prawda.
- Tak, ale zwróć uwagę, na to że mamy nową grupę. Zapowiada się naprawdę obiecująco.
- Nowicjusze.
- Owszem, ale niejako zaczęli działać razem, udało im się z tym wozem. Adamant powinniśmy mieć nie dalej niż dziś wieczorem.
- Do czego zmierzasz?
- Będę musiał ich przekonać.
- Z Szamanem może być ciężko…
- Owszem.
- Masz koncept?
- Owszem…


***
YouTube - Rocky - Eye of the Tiger REMIX DJ MALLORCA
NO
Jak się okazuje rozwiązania najprostsze w swym założeniu są zazwyczaj najlepsze. Uderzenie na odlew rycerza było dość ryzykowne. On miał topór, ty nie… gdybyś nie trafił, odsłonił byś się i tym razem na pieczącym zadrapaniu mogło by się nie skończyć. Owszem byłeś większy, owszem zdecydowanie bardziej przystojny… jednak Ci ludzie zazwyczaj działali w niepojęty i nieprzewidywalny sposób. Przeciwnik Twój, nie dość że nie podjął walkę, to jeszcze zdawał się być fanatycznie jej oddany. Jak rasowy berserker toczył z ust pianę, wznosił niezrozumiałe okrzyki… wariat jakiś normalnie. Zdecydowałeś się zakończyć żywot. Bekhend wyszedł ci popisowo, przeciwnik poleciał wdzięcznie i tracąc przytomność wylądował kilka metrów od Ciebie. Ale to Ci nie wystarczyło. Znalazłeś kamyczek, uniosłeś go na wysokość własnych piersi… i po prostu puściłeś. Odgłos giętego metalu zmieszał się z innym, takim jaki wydaje kotlet w chwili ubijania go młotkiem.

Zank
NO właśnie zapewnił Wam bitki…

Ghardul
Podniosłeś się z ziemi szybko, tak samo szybko ja i Twój przeciwnik. Zaatakowałeś tak samo szybko jak i on. Wymieniliście kilka uderzeń, które wdzięcznie i przy wtórze iskier trafiały na zastawy przeciwnika… kiedy to naraz Twoja parada została złamana… a świat utonął w ciemnościach.

Wszyscy
Wasz drużynowo szaman wdał się właśnie w pojedynek z rycerzem. Po wymianie ciosów, które były wyprowadzane zdecydowanie za szybko jak na ślepca, musiało nastać to co zazwyczaj w takich sytuacjach. Walka została zakończona. Ghardul padł na glebę, jednak wyraźnie ogłuszony, nie ugodzony. Rycerzyk szybko zlustrował okolicę i skonstatował że na placu boju pozostał już w pojedynkę. Widok stojącego nieopodal NO, wygrzewającego się na słoneczku J”Ram’a oraz Zanka w durszlaku okazał się być na tyle traumatyczny, że wojownik wykonał zwrot na pięcie i po paru uderzeniach serca znikł w krzakach.

Ghardul
Uderzenie najwyraźniej nie było zbyt celne i zbyt mocne. Zaraz po tym jak wylądowałeś na glebie, ponownie zacząłeś odbierać otoczenie zmysłami. Głowa bolała…i to jak cholera, jednak byłeś cały.

W tym samym czasie na wozie.

Zank, J’Ram, Uthgor, Kaspar, Keeshe

Sytuacja nie przedstawiała się najlepiej. Wóz płonął, ogień rozprzestrzeniał się niepokojąco szybko. To co wóz zawierał w sobie, mogło wybuchnąć z taką siłą, że po wozie i Was został by tylko lej… a adamant został by rozrzucony po całych dzikich ziemiach. To zdecydowanie nie mogło by zostać określone jako wykonane zadanie. Po pierwsze ze względu na adamant, po drugie, iż warunkiem zaliczonego zadania było przynajmniej kilku zaliczających… żywych.
Ruszyliście zatem dzielnie do realizacji waszego planu…. Errr….. ruszyliście. Planu bowiem nie mieliście. Działaliście w sposób spontaniczny. Kesshe wraz z Kasparem zaczęli gasić wóz przy użyciu własnych płaszczy. Pomysł okazał się być ciałkiem dobry. Ogień w znacznej mierze przygasł, Wasze płaszcze jednak nie nadawały się już do absolutnie niczego. Mieliście nadzieję, że Zank tańcząc wśród beczek i starając się je odsunąć od bezpośredniego zagrożenia. No i w sumie to mu się udało. Beczka stała teraz jakieś 6cm. dalej. Małe ale cieszyło. Szczególnie goblina.
Gdy zajęła się ścieżynka prochu wasze serca na chwilę stanęły. Z szeroko otwartymi oczyma spoglądaliście na płomień podążający w kierunku beczki….
Gdy waszych uszu dobiegło….
YouTube - gwizd

Uthgor
To co przynosi ulgę, jest zazwyczaj związane z najprostszymi, najprymitywniejszymi potrzebami. Nie na darmo się mówi, iż odczucia po porządnym przeciągnięciu można przyrównać do 1/3 orgazmu. Na ile wyliczono pełne opróżnienie pęcherza? Historycy nie trudzili się by zapiać… a szkoda….. Ty jednak byłeś z siebie zadowolony. A to jak mawiają bezcenne.

Sashivei
Ruszyłaś do ataku. Przeciwnik był co prawda konno, a Ty pieszo jednak nie zraziłaś się tym. Zręczność wszystkich elfów, tak tych z głębokich jaskiń, jak i tych z powierzchni czyniła Was groźnymi wojownikami. Tak więc rycerz mimo, iż konno, mimo iż w pewnym oddaleniu nie mógł czuć się pewnie. I nie czuł. Dostrzegł Cię kontem oka i pogonił wierzchowca. Ty jednak znalazłaś się na tyle blisko, że metalowa puszka znalazła się w zasięgu rzutu.
Sztylet błysnął a następnie poszybował w kierunku celu. Trafił w spojenie płyt. Wszedł pomiędzy pancerną skorupę i zagłębił się w ciele przeciwnika… A ty naraz zrozumiałaś dlaczego nazwa sztyletu brzmiała tak, nie inaczej…
Potężna kula ognia w ułamku sekundy zamieniła jeźdźca wraz z wierzchowcem w kupkę popiołu. Drzewa w okolicy zajęły się ogniem, Ty natomiast z trudem ocaliłaś brwi przed spaleniem. Mimowolnie nasunęło Ci się jedno pytanie… Co by było gdybyś jednak zdecydowała się pchnąć kogoś… i trzymać rękojeść?

Wszyscy
Zadyma tak szybko jak się zaczęła, tak i się skończyła. Wozy były względnie nie uszkodzone, nadawały się do dalszej podróży. Zajęliście satem swe środki lokomocji i z Keeske na raptorze na czele ruszyliście dalej. Drowka wyraźnie znała okolicę, tak więc szybko dotarliście do mostka.
Glenbeigh Bridge by ~spudsy2 on deviantART
Dalej trakt był już wyraźnie częściej uczęszczany. Droga stała się równa, a Wy mogliście odpocząć. Względnie.
Za jednym z kolejnych zakrętów, które nie różniły się absolutnie niczym od poprzednich 17 oczom waszym ukazała się drewniana palisada.
W centralnej jej części znajdowała się brama, zaglądając przez nią ujrzeliście:
Fort Ross by `shell4art on deviantART

Wartownik stojący przy bramie na widok drowki na raptorze przezornie ustąpił Wam z drogi. Mogliście bezpiecznie wjechać do fortu. Fortu? Zaraza za palisadą okazało się, że to co z zewnątrz wygląda na badziewnie wykonane fortyfikacje, od środka wygląda zupełnie inaczej. Na pierwszym planie zobaczyliście ławeczki i karczmę. Dalej Waszym oczom ukazał się budynek kryty metalowym dachem. Przy wejściu do niego stała rzeźba smoka. Świątynia? Gdy rozejrzeliście się dostrzegliście jeszcze koszary, stajnie, zbrojownie i coś na kształt wewnętrznych fortyfikacji.
- Witajcie w Niedźwiadku!
Zwróciliście wzrok w kierunku przemawiającego.
W drzwiach karczmy stał szary ork. Heinrich. Wasz ciemiężca i zleceniodawca. Odwrócił się na chwilę w kierunku baru, krzyknął coś do obsługi po czym wyszedł i usiadł przy jednej z ławek. Barman który ukazał się kilka uderzeń serca późnie biegł z tacą pełną kufli piwa, a także z butelką wina i kieliszkami.
- Usiądziecie? Ork zlustrował Was spojrzeniem. Gdy to spoczęło na chwilę na Ghardulu, a potem na medalionie Heinrich wyraźnie zacisnął szczęki.
- Dziękuję za wykonanie zadania. W ramach zapłaty każde z Was otrzymuje po dwie sztabki. Zważcie na to, że każda z nich warta jest tyle co mały zameczek. Możecie je spieniężyć lub przerobić na co chcecie. Warsztat w zbrojowni, a także Ekron posiada odpowiednie wyposażenie. Mój przyjaciel będzie mógł Wam też wcisnąć coś ekstra w zrobione przedmioty.. jeśli sobie tego zażyczycie. Zyskujecie jeszcze oczywiście wolność. Nie zamierzam Was teraz przymuszać do absolutnie niczego. Jednak pozostańcie proszę i bądźcie moimi gośćmi. Klnę się na Platynowego Smoka, ze nikt Wam niczego nie doleje do piwa, ani nie wsypie do mięsiwa. A dzisiejszego wieczora będzie co świętować. Wasz sukces pozwoli przez chwilę zagrać na nosie Arkanusowi… a to warte jest co najmniej trzech świniaków, i wiadra spirytusu.
Nim to jednak nastąpi, możecie dowolnie zwiedzić moje włości. Niedźwiadek jest dla Was otwarty. Zbrojownia, świątynia, czy pracownia Ekrona. Jeśli czegoś potrzebujecie mówice.

Ork wrócił spojrzeniem do Ghardula.
- A z Tobą… ork wziął głęboki wdech… Chciałbym Cię prosić o rozmowę. Zapewne doskonale wiesz co będzie jej tematem…. Ork wskazał dłonią w kierunku świątyni proponując przejście w bardziej ustronne miejsce.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 29-03-2010, 17:52   #184
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Zielony Towarzysz rąbnął z Bara w beczkę prochu i legł. Legł znowu. Następnie użył głowy i rąbnął nią o beczkę. Imponujące, bo przeżył tę szarżę. Płaszcz był do wyrzucenia ale okazał się bezcenny w walce z ogniem. Keeshe nie potrzebowała ładnego płaszcza w momencie kiedy istniało ryzyko że sama stanie w płomieniach. Kiedy pożar był już opanowany, duży zielony dżentelmen dobił go, zalewając... No dosłownie, zalewając. Stalowe nerwy, mózg orzeszek i stalowy pęcherz sprawiły, że zielona gaśnica świetnie spełniła swoje zadanie. Keeshe odetchnęła. Była zadowolona. Myślała że będzie dużo gorzej. Że zieloni uciekną na widok ognia w popłochu olewając jej rozkazy, albo że któryś spróbuje dotknąć „ładne, święcące ciepłe”, poparzy się i wpadnie w szał miotając wokół beczkami z prochem i wozami. Tymczasem towarzysze byli całkiem rozgarnięci. Otarła pot z czoła, spojrzała po zielonych strażakach i uśmiechnęła się do nich na znak, że dobrze się spisali. Chciała pochwalić ich odwagę, mocne zwieracze i duże pęcherze, ale nie znała zbyt dobrze języka zielonych. Chwilowo zakłopotana wyszperała szybko w kieszeni „słowniczek przydatnych zielonych zwrotów dla elfów i drowów by Zaar the drow” i zajrzała do niego.

przybywam w pokoju - aj com tu kil u al, sakers
wypalmy fajkę pokoju - aj wil burn jor hałs dałn
dziękuję - fakju
dziękuję bardzo - fakjubicz
witaj - skruju grin saker
do widzenia - goł defak ełej
miło mi poznać - jer moder hes łorms!
dobra robota - ju sak grin modafaka
bądźmy przyjaciółmi - ju kan lik maj as
dobra walka! - maj grandma fajts beter!
ładna broń - jer łepon saks luser
ładna zbroja - dam, jor en ogly bicz!
jesteś wielkim wojownikiem - ju luk gej
ładny topór - ju hit lajk e gerl
ładny młot - ju hit lajk e bejbi
ładna maczuga - ju hit lajk e hobbit
nie mam wrogich zamiarów - aj szol kik jor as grin bastard
dogadamy się – dont fak łit mi łokej?
Nie żywię urazy – aj łil kil jor hamster
Pozdrawiam wodza wioski - jor fader smels of elderberiyes
[pozdrowienie dla zielonej armii] - Oł szyt!!! Soł meny ugly biczes!
zgadzam się z tobą - siarab!
Masz rację, wodzu - kudziu siarab?
idę po wsparcie - aj bi bak ju asoles
jestem ranny - wej mejd mi e qq
nie, dziękuję - spear-the-lay
pomogę ci - aj wil sent ju tu jor ugly Got
masz piekną samicę - ouli szyt, dats disgustin!
nie chcemy wojny - łi wil bit de hel ołt of ju
powodzenia! - ajhołp judaj
chętnie ci pomogę - goł tu Astaroth!
imponuje mi twoja siła - ju mejk mi laf
będę osłaniał tyły - aj wil stab ju in de bak
jesteś wielkim mędrcem - dad stołn ys łiser wen ju
możesz powtórzyć wodzu? - ju takin to mi ju fag?
ruszajmy - muw jor as fat bicz
chce mi się pić - gif me wodka wit melisa ju motafaka
chce mi się jeść - łer de fak is kejefci
Jestem sojusznikiem - aj wil kil jor hamster end jor warg
do zobaczenia - hew e long end peynful def

Nie znalazła jednak zwrotu „gratuluję pojemnego pęcherza”, więc po prostu pokazała towarzyszom ‘thumbs up’ i powiedziała:
- Good Job Poland eh I mean gri pipols!

Po pochwałach jak zawsze przychodzi czas na opieprz. Keeshe wyraziwszy podziw dla waleczności zielonych podeszła srogo zjeżona do tego co mózg ma ale nie używa. Był to jedyny tu obecny niezielony, człowiek, krótkouchy niechlebuś [coś mieszczące się w skali między hobbitem a cyklopem]. Spojrzała mężczyźnie i w oczy wzrokiem pt. „ajkillju!”
- Widzisz to?! – syknęła i wskazała na swoją dumnie wypiętą pierś.
Po chwili zreflektowała się, zauważywszy że wzrok rozmówcy tonął w jej „drugich oczach”.
- TU!!! – syknęła, tym razem dla pewności wskazując palcem symbol ppor na napierśniku. – Rozumiesz, co to znaczy?!... Jeśli jeszcze raz wydasz mi rozkaz, pozbawię cię... [opuściła wzrok między nogi mężczyzny i z powrotem spojrzała mu w oczy, sycząc litościwie - ...resztek tego co sprawia, że jesteś mężczyzną!!!
Ponoć sama Almanakh rzuciła kiedyś tak słynny tekst do wkurzającego ją drowa, na co drow ten niewzruszony spytał: „spodni...?”. Wątpiła też aby ten człowiek tu skumał, lub aby cała sprawa związana z tym interesem znaczy z tą zemstą była warta świeczki... No ale.
Dała spokój mężczyźnie, zauważywszy że coś... a raczej ktoś przystawia się do jej wierzchowca. I nie był raptorokrad. To był gadzi adorator!
- Ma na imię Flafi – oznajmiła gadowi drowka. – Tylko nie kombinuj mi tam za bardzo, nie dopnę siodła jak jej jakąś ciążę zmalujesz!
Nie miał nic do Pana Gada, jej raptor[rzyca] zdaje się polubiła towarzysza, a i drowka lubiła łuskowatych. Kiedy gołąbeczki już się zagruchały, drowka pogłaskała swojego wierzchowca [babska solidarność] i wdrapała się na siodło. Zastanawiała się jak opowiedzieć towarzyszom o sobie.
„Przysłano mnie tu z misją dwuetapową. Pierwszy etap polegać miał na wybiczowaniu i zgwałceniu pięknych drowów, ale ponieważ żadnych w okolicy nie ma, przejdźmy może od razu do etapu drugiego, czyli zaprowadzenia porządku w tym burdelu. Jeszcze będą z was drowy!... Znaczy ludzie... Eh nie no, ludzi to z was za Astarotha nie będzie... Tak, khym, więc. Jestem wysoką kapłanką i w ogóle. Macie mnie wachlować, przynosić owoce na srebrnej tacy i masować stopy... – spojrzała na łapy NO. – Okej, ze stopami sama se poradzę...!!!” – po dłuższej chwili kontemplacji odezwała się:
- Mam na imię Keeshe. Heinrich przysłał mnie bym doprowadziła was bezpiecznym traktem do Niedźwiadka. Ruszajmy zatem. Ranni na wozy, opatrzyć ich i w drogę.
Czy z opatrywaniem sobie poradzą, ciężko powiedzieć. Ale ona jako drowka nie kłopotała się zbytnio rannymi. Takimi mieli zwyczaj tam skąd pochodziła, każdy dba o siebie. Jej zadaniem było doprowadzić ich na miejsce, zresztą na opatrywaniu zielonych się nie znała. Czekała zatem aż byli gotowi, a wtedy ruszyła, prowadząc ich.

Dotarli szybko i szczęśliwie.
- Witajcie w Niedźwiadku! – przywitał ich szef.
Keeshe skinęła na powitanie.
- Witaj. Zadanie wykonane, choć zdaje się ktoś zdążył zejść nim dotarłam na miejsce.
Rozgościła się. Wino i owoce. Nagroda w postaci dwóch sztabek tez była miła.
„Łatwizna! – pomyślała z zadowoleniem. – Ciach, trach i jestem bogata! Kupię sobie drowa niewolnika i wracam do domu! Hmmm chociaż poza drowem niewolnikiem przydałaby mi się też jakaś fajna broń... Będą mi zazdrościć broni z Powierzchni!”
- Mają tu gdzieś jakiś....?
„Sklep z drowami” – chciała spytać ale wiedząc że nie wszyscy znają i lubią drowie zwyczaje spytała:
- ...sklep z płaszczami? Zwędził mi się trochę...
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 29-03-2010, 20:19   #185
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Kaspar przerwał w pół modlitwę. Nigdy się nie modlił, nawet gdy jechała na niego rozpędzona konnica. Wtedy miał szanse na przeżycie teraz był ich pozbawiony. Wybuch rozerwałby go na strzępy. Dzięki jednak niech będą Paladine za to, że orczy niedorajda miał problemy z pęcherzem i postanowił je tu rozwiązać. Vogel patrzył na niedoszłego strażaka gdy przywaliła się do niego drowka. Ta od Heinricha.
-Widzisz to?! – syknęła i wskazała na swoje niczego sobie piersi.
Kaspar ledwo się powstrzymał przed komentarzem: "a można lupę prosić?". Nie był ślepy, widział dobrze stopień czarnoskórej. Słyszał, że podziemne elfy mają różne dziwne fantazje seksualne ale żeby na pobojowisku? To mu się oficer trafił!
-TU!!! – syknęła, tym razem wskazując swoją szarżę, widać wcześniej nie trafiła tam gdzie chciała, cóż elfka... - Rozumiesz, co to znaczy?!... Jeśli jeszcze raz wydasz mi rozkaz, pozbawię cię... -szukała chwilę słowa patrząc w ziemię - ...resztek tego co sprawia, że jesteś mężczyzną!!!
Co Kaspar mógł robić? Był sierżantem, musiał umieć sobie radzić z głupimi oficerami. Poradził sobie z Barbakiem to poradzi i z nią. Wyprostował się na baczność i zapatrzył gdzieś nad uchem elfki.
-Pani podporucznik! Chciałbym zauważyć, że nie ośmieliłem się pani wydawać rozkazu! Moje krzyki były skierowane do cywili w celu zgaszenia pożaru! W chwili gdy wyruszaliśmy nie było z nami oficera, nie zostałem powiadomiony o pani przybyciu!
Elfka olała go i poszła dalej. Kaspar rzucił pod jej kierunkiem parę soczystych epitetów, oczywiście gdy nie mogła ich usłyszeć. Podszedł do wozu, wziął z niego torbę i wskoczył do metalowego wehikułu. Skinął głową goblinowi z durszlakiem i zaczął rabować. To znaczy konfiskować zaopatrzenie wrogiej armii. Do torby poszła kacza stopa wraz z prochem i kulami. Opchnie się w forcie za płaszcz i wódę. Dużo wódy...

***

Kaspar skrzywił się na "witaj" drowki. To miało być wojsko? Odzywać się do przełożonego "witaj"! Elfka jak nic musiała być kochanką albo Heinricha albo Ekrola, nic innego by nie mogło tłumaczyć osoby tak niekompetentnej na takim stanowisku.

Sierżant prawie rzucił do szarego orka "proszę?". Dawali im w nagrodę adamantu? I jeszcze byli gotowi go zakląć?! Dla tej zgrai?! Kaspar by im poskąpił drewna i żelaza (czytaj bełtu z kuszy)! Zarzynaj się tu całe życie, przelewaj swoją krew, poświęć wszystko dla armii a dostaniesz co najwyżej drugą szanse! Bądź nędzną namiastką żołnierza a dostaniesz fortunę! Gdzie tu sprawiedliwość?!
Vogel przestał się burzyć i wrzucił dwie sztabki do torby. Miał zamiar szybko wykorzystać hojność orka, nim pułkownik się rozmyśli. Poprawił pas przeciążany tasakiem, wyjął uwierający go pistolet i również rzucił do torby. Z wypchanym bagażem skierował się do zbrojowni.

***

Zbrojownia była... duża. W sumie była tak duża jak... Coś dużego. Było tu tyle broni ile by potrzebowała mała armia. Miecze zarówno te krótkie jak i długie, groźnie wyglądające korbacze i maczugi nabijane kolcami. Łuki i muszkiety, broń ognista, ponoć przyszłość armii. Gdzieś w rogu stała balista, przerobiona na ręczną kuszę, broń, którą mógł efektywnie wykorzystywać tylko troll. Chociaż może i opiekun tego całego morderczego sprzętu? Naczelnym płatnerzem był półolbrzym w stopniu chorążego. Kaspar zdjął kapelusz i zasalutował.

Krótko ostrzyżone włosy sierżanta sterczały do góry a na twarzy zalegał zarost. Był ewidentnie człowiekiem w wieku gdzieś trzydziestu pięciu lat. Jednym słowem mógł mieć równie dobrze trzydziestkę jak i czterdziestkę.

Kojarzył kowala, musieli kiedyś razem pić. Jednak znali się na tyle słabo, że sierżant postanowił jednak trzymać się regulaminu.
-Przychodzę od pułkownika.
Chorąży spojrzał na niego z góry (zresztą na kogo on nie patrzył z góry?!), oddał starannie salut i się uśmiechnął. Czyli nie służbista, chociaż tyle dobrego.
-Jak prawie wszyscy. Czego potrzeba?
-Dostałem taką malutką premię... Dałoby się z niej coś zrobić?
Mówiąc to mężczyzna wyjął z torby obie sztabki adamantu i położył przed kowalem.
Kowal zlustrował sztaby, gwizdnął, kiwną głową.
-Dało by. Tylko czego potrzebujesz? Normalnie samo przetopienie tagu ustrojstwa kosztuje tyle, że przez całe życie nie spłacił byś kredytu... ale z tego co wiem, mamy otwarty rachunek.
-Potrzebuję gladiusa ale nie chciałbym by się rzucał w oczy. Rękojeść nie powinna być zdobiona, tak samo pochwa. Na pierwszy rzut oka nikt nie może w tym poznać broni z adamntytu. Również pochwę chce przewiesić sobie przez plecy rękojeścią w dół, musi przylegać ścisło do ciała.
-Można to pokryć z wierzchu miękkim żelazem. Żaden problem, ale wiem że jeśli ktoś będzie szukał magicznie to zapewne to znajdzie... nie pytaj o szczegóły, jak widzisz nie noszę togi... Jeśli idzie o pochwę, to wybierz sobie z tych pod ścianą.
Kaspar posłusznie spojrzał pod ścianę i zobaczył stos najróżniejszych pochew. No tak, w tym składziku uzbrojenia żadne życzenie prostego żołnierza nie mogłoby być nietypowe.
-Chodzi mi tylko by byle strażnik na ulicy nie poznał w tym broni z adamntytu. Na kiedy będzie gotowe?
-Adamantu. Jeśli Ekron zaszczyci mnie dziś swą obecnością na na jutro.
-Pułkownik wspominał też coś o nasyceniu ostrza zaklęciem. Mam z tym rozmawiać z Ekronem czy Tobie złożyć zamówienie?
-Jeśli Mag, przyjdzie mogę mu przekazać. Jeśli wolisz możesz porozmawiać z magiem... Pułkownik finansuje Ci takie zabawki? Albo jesteś jego rodziną, albo w niedługim czasie będziesz miał przerąbane...
Kaspar się zaśmiał.
-Niestety to drugie. Czuje, że czeka mnie koszmarne przeniesienie. Mam zamiar się dzisiaj urżnąć w intencji by to było tylko przeczucie. Będę wdzięczny za przekazanie, czuje się nieswojo w obecności Ekrona. Chciałbym coś co mogłoby zniszczyć oręż przeciwnika, nawet magiczny.
-To podobnie, jak każdy żywy chodzący po tym świecie...Ekron ma w sobie coś przez co ciarki po plecach chodzą. Czy może raczej czegoś nie ma. Zbrojmistrz zaśmiał się jakoś dziwnie Co do zaklęcia, pogadam z nim. Nie będziesz go musiał oglądać. Czyli gladius tak?
Sierżant uśmiechnął się, nie tylko żywi bali się spotkania z Ekronem, nie tylko...
-Zgadza się. A pochwę jednak wezme normalną, do pasa. Jak znajdziesz chwilę zapraszam do karczmy, mam zamiar dzisiaj przepić cały żołd. A właśnie... Nie znasz kogoś zainteresowanego kupnem broni palnej?
-Przynieś... może się dogadamy.

Kaspar odchudził po raz kolejny swoją torbę wyjmując kaczą stopę.
-Fajna zabawka. Muchy może z tego nie zastrzelisz ale podczas strzelania do tłumu nie ma nic lepszego. A i jak ktoś na Ciebie biegnie a Ty mu strzelisz z pięciu metrów to śmierć na miejscu. Nikt nie przetrzyma czterech kul. Niechętnie się z nią rozstaje ale kasy nie mam. Pułkownik sfinansował mi zabawki ale już na wódę i dziwki nie dał. Więc muszę sobie radzić... A jeszcze płaszcz mi się sfajczył? Nie wiesz kto będzie miał jakiś na zbyciu? Najlepiej taki bez oznaczeń.
Kaspar po udanej (lub nie) transakcji miał zamiar udać się do karczmy i popić tam ze znajomymi. Ciekawiło go co w świecie się dzieje (czyli gdzie mogą posłać wesołą brygadę) oraz czegoś o swoim nowym oficerze (skąd się wziął oficer jeszcze głupszy od... w sumie drowki nie dało się nawet do nikogo porównać).
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 03-04-2010, 10:05   #186
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Wracali jako zwycięzcy. W wozach spoczywał spokojnie adamant i wszystko było wesołe. Uthgor znów prowadził szafą, a mały Zank siedział za nim przypatrując się ruchom jego rąk i nóg. Chciał zglebić tajniki prowadzenia owym wozem, gdyż jedna piekielnie genialna myśl mu przyszła. Obwoźna kuchnia z piecykiem i innymi bajerami. Jego przyjaciel siedział tuż obok lecz niedane mu było uczyć się wraz z kucharzem. Niestety nie widział ruchów wielkozielonoluda. A to z prostego powodu, że jego głowa leżała na jego kolanach.

Widząc świat przez nowo zdobyte okulary, mały goblin wydawał się być zadowolony. Zmierzali do fortu, nikt chyba już ich nie ścigał i nikt nie przejawiał zbyt dużych chęci by zakończyć jego żywot. Wszystko było by piękne, niestety zawsze jest jakieś ale...
Teraz gdy miał chwilkę spokoju między uciekaniem przed zbrojnymi, unikaniem zwady wśród zielonych i gotowaniem tych co nie uniknęli, zastanowił się chwilkę nad owym głosem co to mu tyłek ratował. Nie żeby mu to przeszkadzało. Co dwie wole przetrwanie to nie jedna, ale... Kim był ów ktoś? Skąd on się tam zjawił i w ogóle to gdzie ten ktoś jest. "Tu jestem" - usłyszał dźwięczne słowa, które to wyrwały go z kontemplacji. Czyżby czytał w jego myślach? "Taaak" - tym razem nie było to melodyjne. A raczej było. Na melodię ziewania. Hej! Co ty robisz w mojej głowie? "W sumie to... czekam. Na kolejną marchewkę." Miał rację. Mięso mięsem, jednak wciąż pozostawał ten niedosyt po owym niepozornym, ale jakże soczystym warzywie... "Owocu." Co? "Rada Unii Elfowiejskiej uznała marchewkę za owoc." Co? "Nie pytaj. Po prostu skombinuj marchewkę."

Gdy dojechali już do miejsca docelowego i zdali raport, ładunek i odebrali nagrodę, pierwsze co kucharzyna zrobił to kupił jedną marchewkę. Czemu jedną? Bo czasu nie było by spieniężyć adamant nim mięso się zepsuje. A muchy wokół elfa zbierać już się zaczęły. Na szczęście miał jeszcze drobne assasyna.
Usiadł sobie niedaleko wozu z nożykiem w dłoni. Może i usunął by się dalej, lecz truchło trolla swoje warzyło. Mimo, że dusza z niego uleciała, wagi nie straciło. Wokół niego walały się trzy ciała. Sydka, Civila i Kazika. Trzy ciała, które pod naciskiem starego nożyka szybko zmieniały się w pasemka boczku i innych smakołyków. "W sumie to przydał by ci się lepszy nóż" - stwierdził beznamiętnie głos w jego głowie. Zank podrapał się po durszlaku i przyznał mu rację.
Kości odkładał na kupki, tłuszcz wytopi do garnka, doda do niego trochę skwarków i będzie smalec, resztę uwędzi sobie w dymie ogniska. Głowę elfa tylko pozostawił nie ruszoną. Z niej zrobi specjalne danie dla szamana.
Rozpalił sobie niewielkie ognisko by dokończyć dzieła. Skwarki szybko usmażył na patelni, a chwilę potem dodał liści by dym był mocniejszy i sprawnie uwędzić resztę jedzenia. Jedni z domowników fortu wpatrywali się w kawałki mięsa niczym urzeczeni, inni - ci o bardziej cywilizowanych korzeniach - jak tylko spostrzegli z czego robione są przysmaki, odchodzili spiesznie w dal zakrywając usta. Gotowe kawałki zawijał w liście co by się nie pobrudziło zbytnio, nie zniszczyło i nabrało ziołowego aromatu.
Smalec gotowy w garnku czekał na schłodzenie, porcje wędzonego mięsa spokojnie spoczywały w plecaku zapakowane liściaste mundurki - mały goblin sądził, że właśnie na tym polega chleb łorków. Nie jakieś tam kruche cuś co lembasami się zwie. Teraz została tylko kolacja Ghardula.
Zastanawiał się jak przyrządzić owe danie. Pewien pomysł wpadł mu do głowy jak upitrasić elfią głowę. Deska, nóż, kufel i trzepaczka do jajek. Uzbrojony po zęby w narzędzia tortur jedzenia zabrał się do pracy. Poszatkował język - wrzucił do kufla. Poszatkował coś szaro zielonego co dużego orzecha przypominało - wrzucił do kufla. Obie patrzałki - wrzucił do kufla. Energicznymi ruchami starał się jeszcze podzióbać owe coś tak by więcej soków wypuściło i mniejsze kawałeczki się tam znajdowały. Potem tylko magicznym amuletem odganiającym złe duchy to wymieszał, dodał ociupinkę przyprawy ojca, udekorował naczynie elfim uchem, dodał kostkę bez szpiku w środku co by za rurkę robiła i koktajl był gotowy. No co? Trzeba być nowoczesnym.
No mniej więcej tak to wyglądało:

Teraz tylko dać to ślepcowi.

Pozostała jeszcze sprawa nowego nożyka. I marchewek oczywiście. Miał dość dużo materiału na nową broń. Poszedł do kowala - wielkaśnego łolbrzyma co to kolosem dla goblina zdawał się być. Wpierw zielonego nie zauważył. Mały ruchomy durszlak z góry był ledwie widoczny, Jednak z pod durszlaka słychać było cieniutki głosik, a po chwili przyglądania się zobaczył zielony nochal.
- Ekhym. Zank chce coś zrobić z tego - wskazał na sztabkę premii jaką dostał. Ponoć materiał był o niebo lepszy od zwykłego żelaza, lecz goblin o tym nie wiedział. Po prostu miał tylko adamant.
- Kolejny od pułkownika?
- Hę?
- Znaczy od szarego orka, Henricha?
- A tak! - ten miły ork miał jeszcze milszy zwyczaj stawiać im przeróżne drinki i alkohole, a potem dawać sakiewkę złota - to musiał być ten sam ork.
- A co dokładnie maluch by chciał? - przemawiał do niego jak do dziecka. Nie wiedzieć czemu. Może to ten urok osobisty kucharza co to sprawiał, że wszyscy chcieli się nim opiekować?
- Nóż kuch... Sztylet... nó... sztylet. - Maluch jakby walczył ze sobą. Inna jaźń zdecydowanie nie chciała bronić tego ciała nożem kuchennym.
- No to bedzie jedyn sztylet z tego - odpowiedział wesoło półolbrzym i odebrał sztabkę adamantu. - Przyjdź za dwa dni. Bedzie gotowe.
Wychodząc Zank mimo wszystko był zadowolony z siebie. Słonce już zachodziło, a on tyle zdążył zrobić. Już miał ruszyć do sklepu by więcej marchwi nabyć gdy usłyszał jeszcze złośliwy elfi głos pod garnkiem. "Elfie sztylety są o niebo lepsze od tych waszych scyzoryków". A to podsunęło kolejny plan zielonemu, łebskiemu goblinowi.

"Nie o to mi chodziło" rzekł załamany skrytobójca gdy odkrył plany kucharzyny. A ten z kolei trochę zziajany i zmęczony noszeniem całego tego spożywczego kramu dotarł do alchemicznej pracowni Ekrona. W środku pełno było przeróżnych kolb, rurek i szklanych bzdetów pełnych ciekawych i kolorowych płynów. Pewnie jakieś miks zupki super odżywcze. Czarodziej zaś zajęty był jakimiś czarami nad gladiusem czy czymś takim.
- Dobry! - rzekł uradowany i lekko zasapany Zank.
- W czym mogę Ci pomóc? - Elf nie zaszczycił goblina wzrokiem. Nadal zajęty swymi tajemnymi sprawami.
- Eeeee. Sztylety z tego Zank chciał zrobić ale nie wie jak. - pokazał na parę piszczeli i kości przedramienia należące niegdyś do bladolicego elfa. Do tego trochę jego jasnej skóry co by pochwy z tego były.
- Chmm, jesteś pewny? Pokaż to - oderwał się od pracy zaciekawiony interesującym surowcem na niewielka broń. - skąd... z kogo to masz? A zresztą nie ważne. Pół tuzina ostrzy tego zrobić zdołam...
- A i tego sakiewkę - dodał wesołym głosem. W ręku trzymał naturalną "sakiewkę" - na drobne. - Ekron odebrał dwoma palcami owy woreczek i odłożył go na stół.
- Coś jeszcze?
- Eee sprzedać to chyba mogę? - wskazał na druga sztabkę. "I może jakieś trucizny kup? Takimi sztyletami to rycerza nie powalisz" starał się chociaż trochę trzymać fason i tradycje skrytobójcze. Elfie sztylet. Z elfa. Coś takiego. A do tego sakiewka... - i trusizny jakieś...
Elf trochę podejrzliwie spojrzał na kucharza. Ów mały, niewinny goblin co to ledwo tasak w dłoni trzymać umie, a tu w truciciela bawić się chce.
- Jakie dokładnie? Belimius narcizmus? Trupinus trwalotimus? Czy może usypiające Snopis Spaciois?
- Eeee nie... trusiznę chciałem.
Trzeba było przyznać magowi, że nie poddawał się łatwo i nerwy ze stali posiadał. Miast kłócić się starać się wytłumaczyć o co mu chodzi, zanotował sobie by przyrządzić mu buteleczkę Trupinusu co to efekty śmiertelne posiada i Snopisu co do słodkiego snu układa.
- Dobrze, zrobię Ci truciznę. A teraz idź i nie marnuj mego czasu.

Kucharz był z siebie jeszcze bardziej zadowolony. Elf siedział cicho i tylko co jakiś czas domagał się marchewki. Z karczmy dobiegały wesołe wrzaski bawiącej się kompani, lecz nie to było teraz w głowie kucharza. Teoretycznie były tam dwie jaźnie... Kucharz znów sapiąc i dychając dowlókł się do sklepu ogólno-poszukiwawczo-przygodowego. Musiał jeszcze sprzęcior pouzupełniać.
Chudy ork o ziemistej cerze siedział sobie za ladą kopcąc jakieś ziele. Gdy Zank wszedł do przybytku, ten tylko leniwie podniósł jedną powiekę.
- Co podać?
- marchewkę - "Dwie"
- Dwie marchewki - "Trzy"
- Trzy marchewki? - "Cztery?"
- Cztery marchewki - "Pięć!"
- Kosz marchewek! - zadowolony, że przechytrzył elfa Zank położył monety na stół. "dwa kosze?" - i jakiegoś rumaka co by Zank nosić ciężarów nie musiał.
- Eee dobrze. Mamy na składzie Dzika. Ale bestia nie ujarzmiona jeszcze jest. Che go zobaczyć? - ork zgasił swego papierosa i wskazał na zaplecze. Tam dzik w kojcu stał, a piana z pyska mu się lała. Klatka wzmocniona była, a i tak ledwo bestię trzymała. - Tylko ten ostał .
Zank podszedł do bestji i o mało się nie przewrócił gdy ta prychnęła. W myślach nadał mu już imię i widział siebie szarżującego na dziku. tylko trzeba było go dobrze namówić by współpracował.
Podając mu jedną marchewkę - a jakaś siła wewnętrzna powstrzymywała go od tego i namawiała by włożył ją do ust rzekł do zwierzęcia.
- Kiełku, Kiełku bądź posłuszny Zankowi. Zostańmy przyjaciółmi.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 06-04-2010, 15:02   #187
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Sen? Jawa? Rozdwojenie jaźni czy może rozbicie astralne?
J'Ram nie wiedział, jak mógłby nazwać to, co działo się z nim przez ostanie kilka dni. Nie wiedział, czym to było i czy było prawdziwe. Przez całą podróż zastanawiał się nad znaczeniem tego, co mu się przytrafiło. Wszystko wokół mu sprzyjało, przeciwnicy zostali zmieceni jeszcze przed jego "przybyciem", pożar ugaszony nawet bez jego szlachetnej pomocy, a teraz wszyscy zdawali się delektować poczuciem bezpieczeństwa, jakie roztaczało się wokół obu wozów.
Myśl o tym, że to absynt posłał go do zaświatów była dla niego nieco absurdalna, nie sądził, żeby jakiś ogólnodostępny napój mógł rozdzielić duszę dowolnej istoty na dwoje i posłać jedną z nich do świata duchów...

Dotarli do Niedźwiadka, fortu w którym znajdował się obecnie Henryk Szary. Zaprosił on mniej lub bardziej zieloną ferajnę na kolejkę do baru, gratulując im wykonania zadania i nagradzając sowicie. Dwie ze sztabek przewożonego kruszcu to zapłata nie w kij dmuchał. Podobno można było za te maleństwa nieźle wyżyć przez lata, jaszczur jednak nie zamierzał ich sprzedawać, bogactwo fizyczne nie robiło na nim żadnego znaczenia, było to bowiem bardzo niepraktyczne. Musiałby się osiedlić w jednym miejscu i pilnować dobrze pieniędzy. Przecież to bez sensu. A tak, przetopi metal i każe ukuć z niego takie fajne cacuszko...
Dalsza część wywodu Heinricha była równie obiecująca, dawał im on wolność oraz trzy świniaki i wiadro spirytusu na łebka. Co najmniej. Zaoferował również nocleg oraz, coś czego nie powiedział wprost- pracę. Na pewno miał dla nich kolejne zlecenie, tylko nie chciał im tego od razu mówić, żeby nie uciekli przedwcześnie.

Po tym przemówieniu wyszedł z karczmy, jak i kilka innych osób. Jaszczur jednak został uzupełnić ilość alkoholu i mięsa we krwi(?). Pomimo iż na Rewersie nie czuł głodu, od kiedy wrócił na Kopułę jego brzuch wył z rozpaczy i głodu, tyle że po cichu. Teraz wreszcie mógł się najeść, zregenerować nadwątlone siły, poleniuchować trochę i pokontemplować nad życiem doczesnym, jak i przyszłym. Gdy miał już dość siedzenia i jedzenia, postanowił się przejść i zobaczyć co u Flafi. Gdy wyszedł z baru, zobaczył znajomy durszlak z googlami i koniczynami, który oporządzał zmarłych towarzyszy. J'Ram przytaknął z aprobatą, popierał to, ekologia i recykling to dobre nawyki sprzyjające Matce Na Turze i Ojcu Na Dziku. Jak coś już nie chodzi, może sprawić, że inni będą mieli siłę chodzić.
Malec siedział i oprawiał właśnie potężnego trolla, pieczołowicie krojąc na kawałki obrane ze skóry mięso. Chaldur zakradł się do niego i podwinął kość udową elfa oraz kilka pasemek mięsa, z różnych partii ciała. Ledwie mieszcząc to wszystko w rękach, czmychnął za plecami goblina zajętego mieszaniem tłuszczu w garnku, i udał się na tyły karczmy. Odgryzł główkę kości i ociosał ją tak, żeby zawężała się ku górze, przypominając wykałaczkę, ale żeby stracić jak najmniej szpiku. Następnie nadział pasy mięsa, przeplatając je ze sobą, mieszając fantazyjnie odcienie mięsa i kawałki z różną ilością tłuszczu. Na koniec precyzyjnie wyprofilował szyjkę główki, którą uprzednio odgryzł, tak, żeby przypominała serce wydrapywane nożem na drzewie przez zakochanego 12-sto latka. Wyszło nawet nieźle. Z takimi oto prezentami ruszył w kierunku stajni, starając się usilnie, by nie rzucać się w oczy Zankowi.

Tak jak podejrzewał, Flafi leżała, znudzona straszeniem tutejszych koni, w kącie sporego budynku, w ostatnim boksie.
- Och, to Ty- była wyraźnie zaskoczona jego wizytą, nie kryła jednak też zadowolenia z kolejnego spotkania.
- Tak, to Ja- zapewnił ją szarmancko.
- Co Cię tu sprowadza?- Spytała przechylając głowę, chcąc zobaczyć co jaszczur chowa za plecami.
- A, mam dla Ciebie taki mały bukiecik- mówiąc to, wręczył jej przygotowanego wcześniej Szaszłyka z Towarzyszy.
- Och! Nie wiem, co powiedzieć- Flafi wzięła prezent i przyglądała się mu, zerkając raz po raz na J'Rama- Skąd wiedziałeś, że nie lubię skóry?- Spytała wreszcie z podziwem wymalowanym na twarzy.
- Przeznaczenie, maleńka. Ale to nie wszystko.
Otworzył drugą dłoń ukazując jej własnozębnie wyrzeźbione serce wykonane z białej kości.
- Och! Cudowne!- Samica chwyciła ostrożnie podarunek, jej oczy stały się wilgotne. Odłożyła jednak oba prezenty i położyła się na boku, eksponując wydatne bioderko.
- Choć, musimy poważnie... porozmawiać...
Dało się jeszcze słyszeć ciche i chrapliwe słowa "Moje jaja należą do Ciebie" a potem...
CENZURA


Pół gadziny później- dopisek cenzora.


I gdy tak leżeli wtuleni w siebie, Flafi obracała w palcach zgrabne, kościane serducho.
- Zrobisz mi w nim dziurkę, żeby mogła je nosić na szyi?
- Zrobię Ci dziurkę gdzie tylko chcesz, żabciu. I to może nawet zaraz, mam kilka spraw na mieście. Wrócę wieczorem.

Flafi tylko przytaknęła z półuśmiechem na ustach, bawiąc się wykałaczką po wspólnie skonsumowanym szaszłyku.

J'Ram udał się najpierw do kowala, bardzo wysokiego kowala, trzeba dodać. Przedstawił mu on po krótce swoje oczekiwania:
- Chciałbym, żeby z tego zrobić taką nasadkę na ogon, taką kulę z kolcami, jak morgenstern.
Olbrzym, wiedząc o co chodzi, nie zgadując, zgodził się z gadającym gadem, nie chcąc godzić w godność godziwego klienta. Biorąc pod uwagę, że jaszczur w pełni kontrolował ruchy ogona, oraz siłę, z taką potrafił nim machać, byłaby z tego dobra broń. Niemniej jednak, był problem z przyczepieniem owej kuli.
- Jak zamierzasz ją przymocować? Możemy ewentualnie przekuć Ci ogon, ale...
- Nie no, to jest gejowskie... Poza tym, mam pewien pomysł, jest tu podobno taki magiczny mężczyzna.
- No, tak, Ekron zajmuje się czarami i alchemią. Myślisz, że będzie Ci w stanie pomóc?
- A myślisz, że Samolon skoczy z wozu na pochyłe drzewo?

Widząc, że kowal nie zrozumiał przenośni, postanowił wyrazić się troszkę jaśniej.
- Nie będę wiedział, dopóki się go o to nie spytam osobiście.
- No cóż, jak chcesz. Powodzenia, jaszczurze. Możesz tu zostawić sztabki. Najprędzej jutro rano będę mógł się tym zająć, także masz jeszcze trochę czasu na odwiedzenie maga i zmianę decyzji.
- Dziękuję za życzliwość, o Wysoki.


A więc, musiał udać się do pracowni owego Ekrona. Miał nadzieję, że ten znajdzie pomysł na to, jak przymocować kolczastą kulę do jego ogona.
Drzwi do pokoju były otwarte, J'Ram więc pchnął je i dopiero wtedy zapukał. Jego oczom ukazał się elf w średnim wieku który, gdy tylko usłyszał pukanie, poderwał głowę ze stołu i zwrócił ją w kierunku wejścia, dłońmi zaś zakrył blat stołu, w miejscu w którym spoczywał jego nos. Nos, który teraz był upaćkany w białym proszku.
- Eee... Może tak byś najpierw pukał, a potem otwierał drzwi, ty...ty...
- J'Ram jestem, dziękuję za radę, elfie. Masz coś po nosem
- mag pospiesznie starł resztki proszku spod kinola.
- Czego chcesz, Ramo?
- Zastanawiałem się, czy mógłbyś mi pomóc. Chciałem zrobić sobie z adamantu kolczastą kulę i przyczepić do czubka ogona. Tyle że mam problem właśnie z tym przyczepieniem. Mógłbyś coś poradzić, Ekronie, elfi magu?

Zarówno forma, w jakiej zwrócił się do niego, jak i cały jego pomysł zaciekawiły delikatnie elfa, nigdy nie spotkał żadnego "myślącego" reptiliona, który w takim stopniu przypominałby człowieka. Postanowił więc poświęcić mu chwilę.
- Jesteś z tej gromady, która przywiozła adamant, czyż nie?
- Tak.

Wzrok maga utkwił ponad J'Ramem, na kilkuset kilogramowej sztabie, stykającej się z sufitem tylko w jednym małym miejscu.
- Jest coś, co może Ci pomóc. Tylko uważaj, to bardzo mocne.



- Co Kropelka sklei, sklei, żadna siła nie rozklei- mag wręczył tubkę jaszczurowi, wypowiadając półszeptem to zaklęcie.
- Pamiętaj. Wystarczy jedna kropla, i skleisz coś na wieczność. To bardzo potężny specyfik, musisz z nim uważać.
- Tak jak absynt...
- Tak, absynt również ma zadziwiające właściwości. W odpowiednich okolicznościach potrafi nawet spełniać marzenia... Ale tylko na krótką metę, a konsekwencje mogą być nieprzyjemne... A Ty skąd wiesz?
- Gdzieś o tym czytałem...
- skłamał Chaldur.
- Słuchaj, powiem Ci, jak tego używać. Najpierw musisz to odkręcić, to takie zabezpieczenie. Potem przykładasz czubek do tego, co chcesz skleić i naciskasz leciutko tutaj. Wystarczy jedna kropla. Potem szybko przykładasz przedmiot przyklejany i przytrzymujesz kilkanaście sekund, żeby magia się rozwinęła. I już, gotowe. Musisz tylko nie zapomnieć zakręcić buteleczki? I pod żadnym pozorem, nie zakraplaj tym oczu, ani nie jedz!
- Źle smakuje?
- Elf uznał to za żart. Mimo tego nie uśmiechnął się, gdyż podczas tej prezentacji zapomniał kompletnie o białym proszku leżącym na stole, który był teraz w centrum zainteresowania J'Rama. Ekron wcisnął mu w dłoń tubkę i ponownie zakrył blat stołu.
- Masz, to starczy na kilka razy. Idź już. No, już.
- Dziękuję bardzo, elfi magu.

Reptilion już odwrócił się z zamiarem wyjścia, gdy zobaczył wiszące na ścianie medaliony i amulety.
- A masz może, Ekronie, takie rzemyki jak te tutaj?
- Aggrrhhh... Weź sobie! tylko medalion zostaw!

J'Ram posłusznie zostawił mały znaczek błyskawicy w złotej kolistej ramce z napisem "Power Rangers" na stole i zadowolony wyszedł, dając magowi "odetchnąć".

Bez problemu wygrzebał pazurem małą dziurkę w kościanym serduszku i przewlókł przez nie zdobyty rzemyk. Zaszedł po drodze jeszcze do kowala, żeby poinformować go o aktualności zlecenia. Słońce jeszcze nie zachodziło, udał się więc do baru, zjeść coś i wziąć kilka dań na wynos. Następnie udał się do Flafi, która dała się namówić na romantyczną kolację w plenerze, w akompaniamencie zachodzącego słońca. Później jeszcze długo rozmawiali i... poważnie rozmawiali zarówno w świetle gwiazd, jak i w boksie jego partnerki.
Flafi nawet we śnie ściskała w pazurach kościane serce zawieszone na jej umięśnionej szyi.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 06-04-2010 o 17:28.
Baczy jest offline  
Stary 13-04-2010, 20:48   #188
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
„Jestli to sztylet, co przed sobą widzę,
Z zwróconą ku mej dłoni rękojeścią?
Pójdź, niech cię ujmę! Nie mam cię, a jednak
Ciągle cię widzę. Fatalne widziadło!
Nie jestżeś ty dla zmysłu dotykania,
Tylko dla zmysłu widzenia dostępny?
Jestżeś sztyletem tylko wyobraźni?
Rozpalonego tylko mózgu tworem?”



***
- Olot dos - szepnęła do siebie, gdy już ogień buchnął, a jej przeciwnika starło w pył wraz z wierzchowcem. Choć te słowa były przez nią wypowiadane za każdym razem, gdy jej przeciwnik nie zasługiwał na jej choć minimalny szacunek. Ten pojawiał się gdy wróg był na tyle dobrym wojownikiem, że walka, według drowki była wymagająca, męcząca i trudna. Rzadko kto na takie wyróżnienie zasługiwał, tym bardziej na powierzchni, więc najczęściej rzucała przekleństwo. Większe wrażenie zrobiło na niej to, że tak ładnie wróg poszedł z dymem, ale aż strach pomyśleć co by się stało, gdy by coś ją podkusiło do akrobacji, czyli pobawieniu się trochę wraz ze swoimi mięśniami i wskoczyła by na wierzchowca i zatopiła ostrze w ciele jeźdźcy, albo dziabnęłaby go w odsłoniętą część. Czy wyglądałabym tak samo jak on? ~ zrobiła zamyśloną minę ~ jakbym za mało przypalona była ~ zaśmiała się w duchu i ruszył w stronę kupki popiołu, aby wydobyć swój, jak na razie najbardziej cenny i przydatny oręż. Nie żeby narzekała na resztę, ale bądźmy realistami, nie było to mistrzostwo świata, ani popis umiejętności kowalskich, tylko przedmioty, który umożliwiały jej przeżycie, ale ile trzeba było napocić się, aby dobić wroga.

Wróciła do reszty grupy i wskoczyła na swój wóz. Na jej twarzy nie malowały się jakiekolwiek emocje, po prostu usta zaciśnięte w kreskę, a oczy spokojnie rozglądały się dokoła. Ani nie była z siebie dumna, nie był to jakiś fascynujący i spektakularny występ, ale przynajmniej kogoś zabiła, a ostatnio jakoś jej się to nie zdarzyło. Spojrzała na sztylet, palcami przejechawszy po jego ostrzu. Dzięki śliczny ~ powiedziała w duchu do martwego przedmiotu.
Wierzyła, że jeśli jakaś broń bardzo przypadła jej do gustu, nie chciałaby się z nią rozstawać, byłaby wyjątkowa w jej oczach, nie tylko z racji przydatności, ale czegoś wyższego, to trzeba związać się z nią bardziej, przelać cząstkę własnej duszy, zespoić się z nim, pielęgnować, ale nie dlatego, że wtedy jest bardziej użyteczny w boju, ale dla tego, że ta broń to powiernik naszych sekretów, naszych myśli, pragnień. Gdy owy powiernik poczuje to samo, zrekompensuje się z nawiązką, będzie przedłużeniem ręki, będzie chronił za wszelką cenę, nie pozwoli na odniesienie jakiejkolwiek rany, będzie wspierał. Będzie jak kochanek, rozpalał zmysły, a ona będzie je dla niego tracić, będą tańczyć w rytm tej samej, zabójczej melodii. Będzie również jak przyjaciel, z którym można porozmawiać o wszystkim, który nie zgani, nie skarci, a wesprze i poradzi. Jednak to nie wszystko, taka wyjątkowa broń będzie również jak ojciec, który nie pozwoli skrzywdzić swego dziecka, zawsze będzie je chronił i dążył do tego, aby jego córuchna była szczęśliwa. Przypomniała się jej pokrótce pewna historia, którą zasłyszała dawno temu, a którą po dziś dzień pamięta. Była ona długa, ale ona przypomniała sobie początek, a resztą sama przyszła.


***
Dawien dawna po ziemiach kroczył najmężniejszy z wojowników, jaki świat ten mógł nosić. Był to mężczyzna imieniem Deargon, który jak nikt dotychczas był oddany królowi, panu jego życia i śmierci, doli i niedoli. Deargon oddał mu swój oręż, swą duszę i serce. Najważniejsze było dla niego chronić króla i posłusznie wykonywać jego wolę. Władca ziem, który był uznawany za wspaniałego i dobrodusznego, docenił jego oddanie i wierność, wiedział, że zawsze może polegać na swoim słudze, więc wcielił go do swojej armii.
Długie lata mijały, a Deargon służył w wojsku, gdzie wspiął się na wysoki szczebel i dalej oddany był królowi. Mimo tego znalazł w sercu trochę miejsca dla swojej żony, jednak ona doskonale wiedziała, że jest tą drugą w jego życiu i zgadzała się na to. Gdy rozkaz zostawał wydany Deargon szedł, zostawiając żonę i dom. Bronił króla całym sobą i bez kwestionowania wykonywał jego polecenia. Było wiele momentów, gdzie prawie stracił przez to życie, ale jego wola była silniejsza nawet od śmierci.
W zamian za oddanie wojownika król sprezentował mu oręż. Był on wyjątkowy, wykonany z nieznanego w dzisiejszych czasach stopu metalu, zrobiony ręką najlepszego kowala jakiego świat wtedy nosił, dwuręczny miecz. Z błogosławieństwem króla został Deargonowi on ofiarowany. Mężczyzna z czcią traktował miecz, dbał o niego i szkolił się w posługiwaniu nim, ponieważ jego domeną były miecze jednoręczne. Tak bardzo ukochał swoją broń, że jak to mówiono, zaprzedał duszę dla niej, oddał i zaklął w miecz. Przelał na niego swą wolę, a on ją zaakceptował i dopomagał mu w jej spełnieniu. Od tego momentu, gdy zgrał się z orężem, a trochę to trwało, żaden cios nie był w stanie go zranić, żadna strzała i żadne ostrze się go nie imało. Był niepokonany na swej drodze, która spływała krwią jego wrogów, jak i zarazem wrogów państwa.
Tak mijały lata, a Deargon dalej chronił życie swego pana. Jednak czas robił swoje, a on nie młodniał. W końcu nadeszły jego dni i na gdy spoczywał na łożu śmierci przyszedł do niego król. Zapytał on czy może coś dla niego zrobić. Deargon odparł, że tak, jego ostatnią wolą jest, aby jego miecz, który został mu ofiarowany przeszył jego serce. Tak chciał oddać cześć temu w co wierzył, swemu orężowi, który dzielnie go bronił, a jego prośba została spełniona.
Wojownik umarł bez potomka, a jego miecz spoczął w wystawnej gablocie na dworze króla. Tam było jego miejsce i tam zaczął się kolejny etap historii, które drowka doskonale znała i która głęboko wyryła się w jej pamięci, zresztą jak nie jedna.


***
Kobieta jeszcze nie znalazła takiego oręża, ale kto wie, może to właśnie ten. Poczuła przyjemny dreszcz, który targnął jej ciałem, gdy trzymała go w dłoni, ale nie wiedziała czy to to. Musiała dać jemu i sobie trochę czasu, ponieważ nie było możliwości pomyłki. Związanie się z bronią jest na całe życie i niedopuszczalne są zdrady.

Uniosła głowę, jaki i spojrzenie na drowkę, gdy ta przemówiła. Miała ją w głęboki poważaniu. Pogrążona w myślach po prostu przyjęła do wiadomości kim ona jest, po cholerę się tu pałęta i gdzie ich prowadzi, ale nic poza tym. Wyjęła czarną, wykonaną z lekko połyskującego materiału szmatkę, którą przejechała kilka razy po ostrzu sztyletu i tak aż do mety ich gry planszowej. Choć wiedziała, że wcale w tylko jedną nie pograją.

- Witajcie w Niedźwiadku! - dało się słyszeć, gdy już wjechali do fortu, który z początku przyprawiał wcale nie o zachwyt. Słowa zostały wypowiedziane przez... No, tak kogóż innego mogła się spodziewać, jak osoby, którą tak bardzo umiłowała. Jednak trochę spuściła z tonu i sarkazmu, po tym co usłyszała. Dostała zapłatę za to co zrobili i z tego co słyszy to pokaźną. Na domiar dobrego jeszcze mogli zostać tu i pozwalać sobie na wszystko i to za darmo. To co Heinrich powiedział o wolności zbyła, węsząc tu podstęp, albo przynajmniej drobne kłamstwo. Wzięła sobie kieliszek, do którego bez zbędnego zaproszenia nalała sobie wina, posiedziała, posłuchała, po czym po poprawieniu sobie humoru i krążenia wstała i poszła sobie od kompanii w stronę o wiele przyjemniejszych rozrywek, a mianowicie rozejrzeć się po forcie. Miała kilka spraw do załatwienia. Przede wszystkim chciała się dowiedzieć na jakiej zasadzie działa jej sztylet o dźwięcznej nazwie "zguba", jaką zaszczepił jej Civril.
Udała się zatem w miejsce, gdzie ją pokierowano, aby mogła uzyskać odpowiedź. Owym miejscem była pracownia Ekrona. Po wejściu do środka pomieszczenia spojrzała na obiekt żywy, który potrafił mówić i może choć zrozumie co ma mu do powiedzenia. Zapytała czy mógłby jej wyjaśnić ktoś na jakiej zasadzie działa sztylet, który ówcześnie wyjęła i balansowała nim na palcu. Dodała, że wie iż ta broń posiada jakiś run, ale po ostatnim incydencie k - bum, chciałaby poszerzyć swoją wiedzę na temat tego co znajduje się w jej ekwipunku. Zadawała konkretne pytania, szczędząc języka, ale tak aby zaspokoić swoją ciekawość. Dowiedziała się istotnej rzeczy, którą musi wziąć do serca, bo może ją kosztować życie zapomnienie tak istotnego faktu. Kontakt ostrza choćby z kroplą krwi wybudza moc zaklętą w sztylecie, czyli kulę ognia o zasięgu 10 metrów. Jednak to co ją zmartwiło, to fakt, że ilość użyć magii jest ograniczona, tylko, że ten konował nie potrafił powiedzieć na ile razy jeszcze może sobie pozwolić.


Uzyskawszy odpowiedź, mniej lub bardziej satysfakcjonującą, gdy już wyszła na powietrze, zamyśliła się nad tym co zrobić ze sztabkami adamantu. Nie miała jeszcze konkretnego pomysłu. Zastanawiała się nad tym aby wymienić ostrza w swoich małych sztyletach, albo zrobić kompletnie nowy, a może jeszcze coś kompletnie innego. Potupała chwilę nogą rozglądając się po bokach. Musiała się nad tym zdecydowanie dłużej zastanowić, a że i żołądek dał o sobie znać, że jest nam niżej i domaga się jedzenia, poszła w stronę karczmy. Miała nadzieję, że reszta kałabangi rzuciła się na jadło i napitek i będzie mogła w spokoju, bo na pewno nie ciszy najeść się i pomyśleć. Weszła do dobytku i podeszła do karczmarza. Zamówiła ciepłą strawę, a konkretnie miała smak na gulasz z ziemniakami i surówką, do tego szklankę soku jabłkowego i kieliszek wina. Gdy otrzymała zmówienie siadła w najbardziej spokojnym miejscu i oddała się kulinarnej ekstazie smaku.
Skończywszy pałaszować, rozłożyła się wygodnie na oparciu krzesła i trzymając w dłonie kieliszek ze szkarłatnym trunkiem zatopiła się w myślach. Zobrazowała sobie to co chciała i była ciekawa ile ją to wyniesie. Chciała zamienić swoje dwa małe sztyleciki na podobne, choć o innym ułożeniu ostrza i jeszcze jeden dodatkowy. Domyślała się, że na wszystko nie starczy jej adamantu, ale stary oręż, który chce zamienić zezłomuje. Zawsze to trochę większy pulę do wykorzystania. Postanowiła jednak odpocząć chwilkę. Przecież jej zamówienie nie ucieknie, a z tego co zauważyła, to wcale dużo z zielonych nie znajdowało się w karczmie, więc biegali po innych miejscach, a nie miała ochoty tłoczyć się i przyznawać do nich. Zresztą chciała jeszcze trochę potrenować sobie. W końcu to śliczne, zgrabne ciałko znikąd się nie wzięło, a ostatnio o ruchu to mogła pomarzyć. Na pewno znajdzie jakieś miejsce na po pocenie się i posapanie, takie w którym będzie miała chwilę tylko dla siebie.
Podeszła do lady i spojrzała na karczmarz, kieliszek stawiając na blacie.
- Nalej jeszcze - rzekła, po czym, gdy już kielich zapełnił się, dodała - ponad to poproszę jeszcze klucz do pokoju dla jednej osoby.
Przyda się jej wypocząć, jak już pobiega tu i tam. Szary ork mówił, że są wolni, ale pewnie złoży jakąś propozycję, zresztą nie mogła pozwolić, żeby darmowy nocleg przeszedł jej koło nosa.
- G'rftte - podziękowała, gdy dostała klucz. Nie spiesząc się popijała wino, jednak, gdy już skończyło się, nie poprosiła o kolejną rundkę, tylko poszła do kuźni, a z jej ust dało się słyszeć cichutki gwizd, który układał się w melodię.


Weszła do kuźni, by po prostu załatwić to co miała do załatwienia. Chciała zrobić użytek z zapłaty jaką otrzymała, więc zamówiła sobie nową broń. Oczywiście, w jej stylu. Jednak musi trochę poczekać, aż kowal raczy jej to wykonać. Na szczęście, na osłodę, znalazło się coś co przykuło jej uwagę.
Jednak na zamówienie, które złożyła, poszyły obydwie sztabki, a ona grosiwa złamanego przy sobie nie miała. Spojrzała po sobie i wymyśliła rozwiązanie. I tak zamówiła sobie coś nowego, więc coś starego może dać w zamian za ten śliczny sztylet. Zatem wyciągnęła dwa małe sztyleciki, które służyły jej już kawał czasu, ale bez większego sentymentu dała je kowalowi i wzięła jeden ze swoich nowych nabytków, po drugi przyjdzie, gdy już zostanie wykonany, czyli następnego dnia. Dobrze, że ten rzemieślnik zgodził się na taką zamianę, bo była by zawiedziona i rozczarowana. A jak wiadomo wszem i wobec, rozczarowany drow, to gniewny drow, a w połączeniu z płcią piękną to istna wybuchowa mieszanka.
Z krzywym uśmiechem wyszła z kuźni i udała się do koszar, w celu realizacji ostatniej już zachcianki na jaką miała ochotę. No może zachcianek byłoby więcej, ale mowa tu o takich, które mogła spełnić w tym momencie. Tam popytała chwilkę, aby wreszcie trafić do celu. Dziewczyna miała ochotę potrenować. I cóż w tym dziwnego, wszak ruchu ostatnio to jak na lekarstwo miała i już zapomniała, że coś takiego jak mięśnie istnieje. Dlatego też, a żeby trochę się po gimnastykować, znalazła osobę, która zmiesza ją z ziemią i da wycisk, na co miała cichą nadzieję. Okazało się, że ową osobą jest mężczyzna imieniem Lashlo.
- Przysłano mnie tutaj, w odpowiedzi na moje pytanie o poszukiwaniu kogoś, kto mógłby mnie potrenować z akrobatyki - zaczęła od razu, prosto z mostu, a żeby oszczędzić czasu na czcze gadanie. Miała ochotę wymęczyć swój organizm, żeby po ciele spływały strużki potu, a oddech i serce wariowało.
- Dobrze trafiłam?

-------------------------------
Olot dos - niech cię zabierze ciemność, klątwa rzucana na nie - drowów.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 13-04-2010, 21:03   #189
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny

Taki odwrócił wzrok. Kamień który zawisnął w powietrzu tylko po to by po chwili uderzyć z impetem w jeźdźca był pokaźnych rozmiarów. Coś w wielkości niezgorszego pieńka. Z hełmu została tylko patelnia o niezbyt przyjemnej strukturze. Czerwona breja popłynęła wszelkimi szczelinami okrycia głowy. Goblin nie zdegustował się bynajmniej. Po prostu nie lubi marnotrawstwa.
Ale co NO mógł o tym wiedzieć.

Poprowadzony przez Ghardula NO ochłonął trochę i wkroczył do osady. Taki zdążył tylko kazać mu wcześniej (Zważywszy że dla NO ciężko w ogóle coś kazać, a jeszcze rzadziej słucha się goblina siedzącego w głowie, to był istny cud
.) przywiązać jednego z rumaków, które straciły swojego właściciela do wozu. Toteż NO wkroczył do fortu jako nietypowy zwierz pociągowy usadowił się koło wejścia do karczmy podziwiał wszystkość z głupim wyrazem twarzy. Przesiedział tak całą przemowę szarego orka pełniącego tu dowództwo - a może i wszędzie indziej też. Widział jak przechodzące wojska patrzą się na niego z niedowierzaniem i ciekawością a może ze strachem nawet. Nagle gdy zachciało się mu pić wstał i ruszył w stronę koryta dla koni. Było pełne wody. Wypił dużo. Aż idąc z powrotem na swoje miejsce słychać było odgłos przelewania się dochodzący z trzewi.

Taki natomiast ani nie odczuwał pragnienia ani zmęczenia tak jak NO. Wszystkie te uczucia były przytłumione. Jakby za ścianą - jakby to nie brzmiało. Odgłosy słyszał równie przytłumione, tak samo węch, smak i dotyk. Cieszył go fakt wracających powoli do zieloności ścian swojej małej klitki. Wiedział, że zielony może jeszcze przez długi czas panować na sytuacją zanim spali miksturę. Szacował że ten czas minie jakąś dobę po zażyciu. Ale jakby nie daj bogini NO przespał większość czasu mogłoby się skończyć dopiero za jakieś trzy dni. Tego Taki się obawiał. Wyjściem z tego było jedno. Ghardul. Otóż Ślepiec miał w zanadrzu 5 fiolek czerwonej mazi. Śmierdzi i ciągnie się, ale rozpuszcza się ładnie w wodzie. Ork wiedział także, że to jedyny sposób by Taki wrócił do swoich pierwotnych rozmiarów. Tylko czy Ghardul o tym sobie przypomni? Czas pokaże.

I pokazał. Po kilku dłuższych czy krótszych chwilach od ponownego zasiądnięcia przy Niedzwiadku, NO ujrzał koło siebie postać znajomego Orka. Ów ork przyniósł coś do picia. Lecz NO mając już pełen bebech machnął tylko od niechcenia ręką, trącając lekko flaszeczkę. Aromat alkoholu popłynął, a gdy dotarł do nozdrzy NO jego oczy rozszerzyły się. Chwycił flakonik jednym ruchem i również za jednym razem ją opróżnił. Nie trzeba było długo czekać, by zamiast zielonego ogroma siedziała przed karczmą szara mizera.


- Dzięki... - wymamrotał Taki kaszląc
. - Przydał się, nie? - powiedział po chwili gdy już mógł jako tako mówić i funkcjonować.

Rozejrzał się dookoła. Wszystko było teraz jaskrawe, a zapachy żywsze. Ból też był żywszy. Złapał się za bok i syknął. Całkowicie zapomniał o tej lancy w biodrze. Myśl dziury średnicy pięści przeraził go ale zobaczył tylko ukucie w wielkości ołówka. Ów ukucie przeraziłoby go w innych okolicznościach, ale teraz cieszył się, że to takie maleństwo. Spojrzał ponownie na Ghardula.

- Nie wiesz gdzie jest ten mój metal... adramalit, tak? Słyszałem, że ten tego, możemy sobie coś z niego zrobić. Mam nadzieję, że koszta też pokryją... Sssssssss - przerwał trzymając się za bok. - Piecze jak cholera. A medyk to gdzie?

Okazało się, że sztabki adamantu miał w posiadaniu Ślepiec. Bardzo dobrze, nikt inny nie cieszył się większym szacunkiem i zaufaniem w oczach goblina niże ten Szaman. Przyjął je po czym życząc przyjemnego dnia i wieczoru oddalił się w poszukiwaniu medyka. Idąc spodnie mu spadały z tyłka. Cholera by to, znowu podczas przemiany puścił pasek,
warknął z cicha i wyszarpał jakiś drut z pobliskiego ogrodzenia. Spiął szlufki i ruszył.

Doszedł do świątyni. Jakiejś świątyni z racji, że nie rozeznawał się w tych wszystkich bóstwach i bożkach rozsławionych przez wszystkie te lata jakie upłynęły odkąd pierwszy goblin wyszedł z jaskini. Taki był niewierzący. O ile można było kogokolwiek tak nazwać. Otóż wierzył w siły wyższe. Wierzył, że jest coś co napisało prawa świata. Ale nie wierzył, że jakiś zakichany Smok czy Czerwony Ork, czy choćby jakiś aniołek, mógł maczać palce w życiu toczącym się dookoła. Najprościej można by to nazwać wiarę w Matkę Ziemię, albo w Goję, Gaję czy inne cholerstwo o nie nieznanej fizjonomii. Tak, Taki nie przepadał za kapłanami, ale nie znaczyło to że nie wierzył w ich moc. Moc, często niedostępna dla innych, co dziwiło Goblina. Moc którą ów kapłan przypisywał służbie danemu bóstwu. Taki nie tyle wierzył w to wszystko, co widział nie jedno uzdrowienie czy rzucone zaklęcie. Sam nie mógł tego wyjaśnić w sposób, który przypadłby mu do gustu, dlatego też zajął się tą dziedziną alchemii którą uważał za honorową i bardziej niż magia, zrozumiałą.

Świątynie z zewnątrz nie wyglądała szalenie okazale, nie tak jak ta, którą spostrzegł w mieście gdzie walczyli na arenie. Ale wnętrze było odpowiednio zadbane i wyświęcone. A może lepiej powiedzieć: wyświecone? Świeczniki z białymi świecami stały wszędzie i robiły wrażenie. Prawdziwe wrażenie.

Gdy już doszedł do porozumienia z kapłanem Paladina, Paladyna, czy może Palestyna, ruszył tam gdzie każdy, kto cenił swoje życie. Do karczmy. Zanim jednak doszedł do dużej studni mieszczącej się po środku osady, zobaczył jak słońce chyli się powoli ku horyzontowi. Przystał zatem i rozważył co jest teraz priorytetem. Karczma nie elf, nie ucieknie. A wieczorem, wedle słów tego Szarego Orka, będzie biba. Czyli może lepszejszym rozwiązaniem będzie rozejrzenie się po wiosce. Adament ciążył przyjemnie w torbie na flaki, który nosił cięgle z sobą, a którego prawie nie widać było gdy zwisał sobie spokojnie na plecach podczas przemiany w NO. Idąc pomiędzy budynkami ujrzał całe zastępy wojskowych. Szacując, z całą setkę, albo i dwie seteczki. Zabudowania były sporządzone dostatecznie starannie by można było nazwać je solidnymi. Pod tym względem faktycznie był to fort.
Szybko natrafił na potencjalnego rozmówcę. Duży, barczysty, zielony ork. Oba kły miał połamane zaraz przy dziąśle, co powodowało, że śmiesznie wyglądał gdy się uśmiechnął na pochlebstwo ("Taki silny ork, to pewnie z tuzin ofiar podczas jedno machnięcia toporem zabiera, co?). Równie śmiesznie wyglądał gdy odpowiadał (Jam jest, Richum, i mom dwa topory, to i ze dwam stusiny som naraz). Taki zauważył od razu, że ork do chwalenia pierwszy, ale gdy zapytany o szczegół jakiś to zaraz się zacina. (Niem mi o tym mówić.) No i tak zakończył całą rozmowę, na ostanie pytanie dotyczącą kowala dostał wystawił tylko palucha i prychnął. Cóż to mogło oznacza? Penie sam ork nie wiedział.

Gdy goblin zastukał do drzwi zastanawiał się co on tu właściwie robi. Mógł wziąć ten cały adamant i go upłynnić w postaci złota, albo czegoś równie cennego i przydatnego wszem i wobec. Ulokować się we własnej, cichej i przyjemnej norce i eksperymentować do końca świata. O ile oczywiście ten dziwnego koloru metal ma taką wartość jaką przypisuje mu szary ork. Ale nie. Stał on teraz i stukał do drzwi, by zrobić coś z tak cennej substancji. A dlaczego? Bo w głębi ducha widział, że to nie koniec. Ostatnia akcja spodobała mu się. Nigdy nie powie tego głośno. Ale tak było. Wiedział, że przyszła akcja może być równie ciekawa, o ile nie bardziej. A że będzie przyszła akcja wiedział z całą pewnością. Świadczyła o tym choćby ów sztabka spoczywająca w worku. A raczej ów sztabka pomnożona razy dwa. Tak wysokiego wynagrodzenia nie daje się osobom, które spisuje się na straty, ani osobom bezużytecznym. Taki zapukał raz jeszcze.

Drzwi otworzył jegomość w skórzanym fartuchu. Lekko poprzypalanym w niektórych miejscach. Te miejsca mogły wskazywać na to, że ork miał wiele szczęścia nosząc taki fartuch. Rozmowa nie była długa. Na sam początek tylko ork dziwnie się spojrzał na Takiego, gdy ten poprosił o kawałek papieru i coś do pisania, przy okazji wyjaśniając kowalowi, że skoro mają otwarty rachunek to gówno go obchodzi ile wart jest papier w takich czasach. Taki szybko nabazgrał projekt i ukazał kowalowi.

- O to mi chodzi. Tu i tu mają być sprzączki wykonane ze skóry. Jeśli nie umiesz, pomogę je wykonać. Mam też materiał. - Zaczął grzebać w torbie na flaki. Wyciągnął na wierzch głowę hydry.

Miała już kilka dni. Ale nie śmierdziała za bardzo. Wydzielina śliniawek bestii dobrze zakonserwowała ją i zdezynfekowała worek od środka. To też rozkład w takim środowisku nie mógł zajść. Wyciągnął sztylet i wyciął zwisający płat tkanki długości około czterdziestu centymetrów. Ze stoickim spokojem oddzielił skórę od reszty i podał kowalowi.

- W tym i w tym miejscu, pamiętaj. Z reszty zrób takie trzy połączone półkręgi. Jak tutaj, oo - Wskazał sztyletem na rysunek - To wytrzymała i elastyczna skóra. Cenny nabytek. Nie chciałbym jej stracić, jeśli wiesz o czym mówię. Co do adamantu. Jeśli dobrze wykonasz robotę, dostaniesz połowę tego co zostanie z tych dwóch sztabek. A szacuje, że powinno trochę zostać. – Zmierzył kowala wzrokiem z lekkim uśmiechem, pożegnał się i wyszedł.

Był wieczór, nie za późny , ale w samą porę by udać się na coś co pozwoli się rozweselić. A może znajdzie jakieś ciekawe dziewczę? Może nawet jakąś goblinkę? Kto wiem, kto wie…

Ruszył w stronę gdzie powinien znajdować się Niedźwiadek. Przystał na rogu budynki, odlał się i wszedł do środka. W zamiarze miał zamówić największą porcję dziczyzny jaką mają w oberży i garniec jakiegoś piwska. Najlepiej słodowego. Jak tylko Ghardul będzie w karczmie to się do niego przysiądzie, jeśli nie to do Zanka. Reszta puki co nie wchodzi w rachubę.

_________________________________________________
See:
A dragons Head
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 13-04-2010, 22:32   #190
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
W drodze powrotnej, Uthgor szczerzył paszczę, jakby ktoś mu szaszłyki z krasnoluda obiecał. Szczęście i duma wręcz promieniały od niego. Miał oczywiście powód, a było nim zwycięstwo nad wrogiem. Nieważne czyim. Ważne, że gryzł glebę.
Mimo ważnej roli, jaką było pysznienie się wiktorią, nie stracił czujności i co rusz powarkiwał na durszlaka, który mu natrętnie na mobila zezował. Pomyślałby kto, że chce mu go podprowadzić, nikczemnik jeden.
"Cza mu bez łep i spokuj bendzie..." - pomyślał, a z paszczy wyrwał mu się rechot. Zaiste, zielonoskórzy lubowali się w zadawaniu cierpienia innym, ze szczególnym uwzględnieniem słabszych od siebie.

Trudno w to uwierzyć, ale jego gęba jeszcze bardziej rozjaśniła się, kiedy usłyszał o nagrodzie za ich trud (a jakże...). Właściwie, to resztkami woli powstrzymywał swoje brzuszysko, by nie skumało się z odnóżami i nie pogalopowało na darmową wyżerkę i chlanie. Uthgor głosił różne hasła, ale prym wiodło to: "Jeśli coś nie być żarciem i wódom, to móc poczekać".

Tradycji stało się zadość. Poniewczasie dzielny wojownik Złamanych Kłów leżał wśród własnych treści żołądkowych pod stołem Niedźwiadka. Kompletny reset po trudach wyprawy - wprost idealny, by szybko zregenerować rany i siły. I jakże w orkowym stylu.

Następnego dnia, próbując zamordować bandę rozwrzeszczanych pokurczy drących japę akurat w przestrzeni pomiędzy jego uszami (co skończyło się na kilku ciosach otwartą dłonią po pysku, oczywiście bez rezultatu), dowlekł swoje żałosne doczesne szczątki w pobliże warsztatu zbrojmistrza.
Właściwie nie była to jego decyzja, tylko biesa w nim siedzącego, który umyślił sobie lepszy sposób na spożytkowanie sztabek, niźli chlanie, żarcie i chędożenie. Zdaniem Uthgora musiało się demonowi kompletnie pomieszać we łbie, ale był zbyt chory, by oponować skutecznie. A wymioty nie robiły na diable wrażenia.

Położywszy na blacie sztaby, bies już zabierał się do złożenia zamówienia, gdy niespodziewanie wtrącił się jego nosiciel.
- Łeb minotarła! Tutaj! - pokazał żelazną czaszkę będącą elementem buzdyganu. Bies musiał osłupieć, więc ork kontynuował już wolniej. - Z tego. - Wskazał sztabkę adamantu.
- Pokrycie tego elementu stopem zajmie chwilę, ale da się zrobić - odparł zbrojmistrz, nie zamierzając dyskutować z wciąż pijanym i do tego uzbrojonym orkiem.
- I wisior. Tesz łep. - dokończył zamówienie.

Gdy otrzymał wszystko z powrotem, podreptał do magusa. Właściwie, to nie znosił nikogo wyczyniającego te całe hokus-pokus, ale tym razem nie zamierzał nikogo zabijać. Albo zostać zabitym, co i tak nie przyszło mu do głowy.
Jego brak jakichkolwiek manier nie został dobrze przyjęty, jednak Ekron miał widać odpowiednie rozkazy i obiecał zrealizować zamówienie. Oczekiwanie na splecienie odpowiednich zaklęć Uthgor miło spędził w Niedźwiadku... to jest Misiu... eee... hep!... a może Nietoperzu?... hyk!... mlask!... pewnie to być Turoświn. Taa... z pefnościom, hyp!
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172