Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-04-2012, 20:50   #221
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
No i zaczęło się, zaraz jak wypadli z wozu. Andy wydał szybkie rozkazy, utworzyli klin i ruszyli w kierunku wskazywanym przez GPSa z piekła rodem, trzymanego przez Angelę. Triskett sprawdził po raz kolejny broń i zerknął okiem na ninję.
Chwilę potem padły strzały. Nabuzowany już po dziurki w nosie adrenaliną Gary dopadł do zasłony zanim ciało prowadzącego siepacza upadło na ziemię. Co najmniej dwóch strzelców, snajper i kaem.
- Andy, twoje chłopaki na flanki! – krzyknął do kumpla, wiedząc że na szpicy i we frontalnym ataku zaścielą zaraz trupami halę. Szarżę w stylu „come on apes, you want to live forever!” to specjalność egzekutorów, szczególnie takich z mieczami, pomyślał złośliwie. Colt omiótł przedpole szukając celów, ale Triskett nie czekał i błyskawicznie ruszył do przodu szukając kolejnej zasłony. Andy i dwójka GSRów rzucili granaty dymne, a transporter położył zasłonę z wieżyczki wypluwając długie serie siekące przedpole. Triskett wyprysnął do przodu na nadświetlnej.

Kurwa mać sytuacja się powtarzała. Szturm na roślinkę i rozjechanie jej transporterem było ciekawym wspomnieniem, ale wolałby tego nie odgrywać po raz kolejny. I kto kurwa walił bez ostrzeżenia do mundurowych, tak by zabić? Łaki o których wspominała Angela? Nie no, bez jaj. Faerie też raczej gardzili bronią strzelecką. A ci przed nimi byli dobrzy, seria świsnęła mu tuż nad głową, kiedy pochylony wskoczył za żelbetonowy filar z rudymi zaciekami od rdzy. Tyle że Triskett i reszta nie zamierzali odpuszczać. Mieli tylko jedno wyjście, tamci mieli lepsze pozycje wyjściowe, ale Gary optymistycznie zakładał że swoich jest więcej i da się skurwysynów oflankować i rozwalić na krótki dystans.

Gary spiął się, czekając na swoją szansę. “Ninja” była szybsza. Cholernie dobra. Korzystając z tego, że GSRrzy pokryli ogniem prawdopodobne stanowisko jednego z przeciwników, ruszyła pędem przed siebie. Zza kawałka betonowego filara na lewo od Trisketta jakaś lufa plunęła ogniem, ale Ninja była szybsza i kule jedynie waliły za nią nie czyniąc jej krzywdy. GSR zaczął obracać karabin w tamtą stronę, a tymczasem trzeci ocalony zajął się zasłoną ogniową na wcześniej ostrzeliwany przez kaem punkt.

Granaty dymne rzucone przez GSRów pękły zasnuwając szarością okolicę. Zasłona zawsze była najlepszym przyjacielem egzekutorów, oni wypadając zza niej nie narzekali na brak czasu na reakcję, jadąc na adrenalinowym soczku.Triskett zdążył nawet gwizdnąć pod nosem,bo Ninja pruła tak, że zostawiała za sobą smugę rozwiewanego dymu. Sam miał najbliżej do faceta który wystawił lufę po lewej i wypluł serię za kobietą. Egzekutor wyłuskał hukowy z uchwytu przy kevlarowej kamizelce. Spłonka była skrócona przez chłopaków z Technicznego do możliwości małpy z brzytwą, więc po wyrwaniu zawleczki w dwie sekundy zrobiło się BOOOM.Gary już był w skoku z obrzynem w lewej i coltem w prawej ręce. Przeturlał się po ziemi i wstając wycelował w faceta za filarem. Ściągnął cyngle wypuszczając chmurę śrutu i kulę, po czym schronił się za metalowym kontenerem.

Gość był szybki. Szybszy niż człowiek. Zdołał rzucić się za kolejną stertę gruzu, ale kula trafiła go w skoku. Śrut wyrwał dziurę w otoczeniu unosząc pył i kawałki cementu. Granat hukowy eksplodował w miejscu, w którym rzucił go Gary.To była ta chwila, ten moment ....

Triskett nie wahał się ani chwili. Jeden z tych skurwieli zastrzelił orzed chwilą siepacza. W pełnym umundurowaniu, wieć o pomyłce nie mogło być mowy. Chcecie chujki wojny? Facet był szybki, ale fala adrenaliny płynąca w żyłach egzekutora dawała mu poczucie nieśmiertelności. Takie stare, ale jare: “co, ja kurwa nie dam rady?!”
Wyskoczył zza kontenera ale nie pociągnął za spusty od razu rzucił się szczupakiem w uniku, facet pokazać że jest szybki, a mógł być bardzo szybki. Przetoczył się i dopiero podrywając do przyklęku błyskawicznie uniósł broń. Kolejna chmura tnącego śrutu i kula. Nie mierzył specjalnie, było blisko. Po prostu zgrał lufy na środek tułowia.

Facet kucał zza gruzem z bronią gotową do strzału. Strzelił, ale Gary był szybki jak myśl. Za szybki dla niego. Śrut trafił przeciwnika prosto w twarz, rozbryzgując nieco zaskoczoną gębę po okolicznych kamieniach. A jednak nie. Facet był dobry. Trafił w remie i w pierś, ale kewlar spisał się doskonale. A sińce na ciele egzekutora napompowanego hyperadrenaliną szybko znikną. Gdzieś, z głębi budynku przed którym doszło do walki dało się słyszeć kolejne strzały.

Zachwiało nim, stracił rytm na moment i przytarł bokiem o filar. Gdyby w okolicy czekał jeszcze jeden z tych skurwieli było by po zawodach. Zacisnął szczęki no ramię i bok pulsowały tępym bólem. Tylko na chwilę, na moment. Potem machina włączyła wspomaganie. Poczuł rozchodzące się ciepło po ciele, ból zniknął. Płytka kevlaru zwinęła się po trafieniu, ale wytrzymała. Triskett zmrużył oczy, dziękując w myślach Loli i jej wzorkom ochronnym.
Podniósł głowę i skierował wzrok w kierunku kolejnego miejsca w którym padały strzały. Stracił wśród tego cholernego labiryntu betonowego gruzu z oczu Ninję. GSRzy rozumnie posuwali się ostrożnie do przodu, zostawiając fajerwerki egzekutorom. Oni byli od wsparcia, nie od robienia za żywe tarcze.
To byli profesjonaliści, to było pewne. Co oni kurwa robili w środku blokowanego prze MR, wojsko i BORBLi Rewirze. Przyskoczył do odstrzelonego faceta i przeszukał szybko kieszenie. Nie mógł tracić czasu, Ninja potrzebowała wsparcia, ale może nieboszczyk powie mu coś kim są i czego tu szukają.

Poza zapasową amunicją, nożami i przyborami do otwierania zamków nie znalazł niczego co by zdradzało tożsamość tego człowieka. Twarzy też już nie było. Zakończył przeszukanie i ruszył ostrożnie w stronę, gdzie znikła ninja. Zobaczył ją. Wynurzyła się z mroku, chcąc chyba udzielić jemu wsparcia. Ostrze jej miecza plamiła świeża krew. Widać było, że czymkolwiek lub kimkolwiek był drugi napastnik, nie poradził sobie w bezpośredniej konfrontacji z tą małomówną egzekutorką. Strzały, które słyszeli z wnętrza potężnej, pofabrycznej budowli, ucichły.

Szlag. Cicha nadzieja że gość będzie dychał i coś mu szepnie na uszka uleciała jak sen złoty. Kaszanka z twarzy nie dawała złudzeń na agonalną rozmowę. Kim oni kurwa byli? Nie znalazł niczego, a nie miał czasu szukać dokładniej. Odwrócił się i zobaczył Ninję. Wyszczerzył ząbki, widząc że poradziła sobie równie skutecznie jak on.
- Tam będzie ciężej. - wskazał głową na betonowy budynek przypominający częściowo zbombardowany schron. - Tam kaemy z transporterów nie sięgną, a chłopaków z GSRów lepiej tam nie pchać. Natłuką ich tylko.
Rozglądnął się szukając wzrokiem Angeli. Nie było czasu. Jak mają ruszyć dupy to teraz, póki tamci nie zdążą złapać oddechu.
- Gotowa? - “Panie przodem” sobie darował.
 
Harard jest offline  
Stary 03-04-2012, 10:14   #222
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Bajka stara jak świat. Ona silna i niezależna, odziana w czerwień rusza na misję do wielkiego, mrocznego lasu. On trawiony odwiecznym głodem, czający się w najmroczniejszym kącie leśnej gęstwiny siedzi i obserwuje. Wie, że póki ta fascynująca, odziana w szkarłatny kaptur istotka nie zboczy ze ścieżki, nic jej nie grozi. Wie też, że to najmniej prawdopodobny scenariusz wydarzeń. Wie, że cokolwiek by nie robili, jakkolwiek nie usiłowaliby się omijać, jakich forteli by nie używali, jakich magicznych paktów by nie zawarli, to zawsze skończy się tak samo.

Tym razem nawet nie spytała, czemu On ma takie wielkie zęby.

I na tym w zasadzie bajka mogłaby się skończyć. Można by ją tak zostawić, poczekać aż historia rozniesie się po mieście. Najpierw jako przerażająca wiadomość, potem jako mroczna miejska legenda, potem - po dopisaniu jakiegoś budującego, irracjonalnego happy endu z leśniczym - zwykłą historyjką dla dzieci.

Tym razem jednak bajka dopiero się zaczynała.

***

Wargi przyczajonego na klatce schodowej potwora uniosły się, a gdzieś z głębi gardła zabrzmiał ostrzegawczy warkot. Jak śmieli przerywać mu tą chwilę. Znał ten zapach. Elise Day nazwała go Śmiercią lub Facetem w Płaszczu. Kot wiedział o nim tyle, że ma na podorędziu rój upiornych, denerwujących chochlików, które mało ich nie rozszarpały wtedy w motelu. Zmarszczył nos mocniej wciągając zapach nocy... oceniał szanse.

Nadchodzący był silną i groźną istotą. Jedną z tych, na których widok należy uciekać. Jedną z tych, których napotkanie kończy się albo śmiercią, albo koszmarami do końca życia. Był zły, potężny i należał do stworzeń, które należy omijać z daleka.

Dokładnie tak samo jak Kot.

Czarne ogony potwora wzniosły się w górę rozpoczynając swój dziwaczny taniec. Ocierały się o siebie, znów oddalały, nacierały na siebie jak dwa węże. Chwilę później megafony na całym kompleksie wydały z siebie potworny pisk, zatrzeszczały, a następnie poniosły się z nich zniekształcone zakłóceniami słowa.

- Wkraczasz w granice mojej domeny. Kolejny krok może cię dużo kosztować. Czego tu szukasz, Władco Szarańczy?

Pojawiło się ich trzech. Nagle. Jak snopy dymu unoszące się z powietrza. Trzech to było zdecydowanie za dużo. Takiego scenariusza Kot nie przewidział, ale było już za późno. Nie miał dokąd uciekać. Nastroszył sierść, obnażył zęby i wydał z siebie diaboliczny syk. Jednak oni nie przyszli tu po niego.

- Ha ha ha ha ha! - Jeden z nich zaśmiał się, spoglądając na resztki zwłok, składające się już w głównej mierze z kępki włosów i wystrzępionych resztek garderoby. - Ucztuj dobrze!

Odwrócił się rzucając coś na ziemię. Mały, metalowy, srebrny przedmiot. Dał znak swoim i... znikli w rozmazanych smugach cienio-dymu.

Ot tak po prostu. Bez walki. Bez kłamstw. Bez karkołomnego pościgu. Bez żadnej z tych męczących czynności którym Kot nie miał najmniejszej ochoty oddawać się na pełny żołądek. Stwór jeszcze przez chwilę trwał w bojowej pozycji, gotowy na niespodziewany, podstępny atak, który jednak nie nastąpił. Potężne pazury wolno zaczęły chować się do poduszek. Szeroki jęzor zlizał z pyska resztki materialnej powłoki Elise Day. Monstrualne cielsko zaczęło maleć i transformować do ludzkiej formy.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=YlYO5VzqrOk[/MEDIA]

Klatkę schodową rozświetlał jedynie delikatny blask księżyca. Gdyby ktokolwiek mógł teraz zobaczyć twarz Kota, zapewne zapamiętałby ją na długo. Umorusana ludzkim mięsem gęba nie próbowała w tej chwili stwarzać nawet pozorów człowieczeństwa.


Cheshire z nieprzeniknionym uśmiechem i obłędem w oczach rozejrzał się dookoła. O czym myślał? Co się działo za tą maską psychopaty? Nie ma istoty dość obłąkanej, by umiała wyrazić to słowami.

- Jak w dobrej bajce... trzeba uganiać się za króliczkiem... - Mamrocząc pod nosem jakieś bezsensowne, oderwane od sytuacji frazy, zaczął rozgarniać resztki ubrań, włosów i kości, ze spokojem wydobywając z nich pojedyncze przedmioty, które nadawały się jeszcze do użytku. Skórzany pasek, harmonijka, blacha Ministerstwa Regulacji, baseballówka, pistolet... systematycznie wrzucał wszystko do plecaka.

- Nie odwracaj się... kto... możesz sprecyzować... - demoniczny uśmiech nie schodził z jego ust nawet na ułamek sekundy. Wolno i nieufnie zbliżył się do połyskującego przedmiotu, zostawionego przez Żniwiarzy. Niewielka, srebrna obrączka, miała formę trzech splecionych ze sobą fal. Srebro było złe. Sprawiało ból. Ale ta konkretna błyskotka mogła być istotna. Kot złapał ją przez kawałek zakrwawionej tkaniny i dorzucił do plecaka. Upewniwszy się, że zebrał wszystko, ruszył w górę, z powrotem na dach. Potrzebował nowych ciuchów. Te które mieli na sobie wcześniej nie nadawały się już do użytku. Zarówno jego - rozerwane przez przemianę w kocie monstrum, jak jej - dosłownie rozszarpane na strzępy przez kły i pazury.

- bydlaku... zabiłeś ich, prawda?... a później zeżarłeś... - wciąż szepcząc pod nosem wyciągnął z kanału wentylacyjnego torbę należącą do Elise Day i wygrzebał z niej pierwsze ciuchy, jakie wpadły mu w ręce. Przebrał się i pomału ruszył w dół.

***

Drgawki przeniosły się pod skórę. Pod cienką, plastyczną warstewką ludzkie kości i mięso drżały, rozrywały się na kawałki, łącząc od nowa. Według nowego wzoru.
Cheshire szedł dalej. Pomału w dół schodów. Drżąc, ciężko opierając się o balustradę. Krew sączyła mu się z ust i uszu. A on wciąż mamrotał i śmiał się pod nosem.

***

Wieża miała cholernie dużo schodów. Jednak na wysokości parteru istota zwana Kotem nie czuła zmęczenia. Czuła wypełniającą ją siłę i chęć działania. Najpierw znajdzie Szczura. Nawet jeśli Targowisko Wróżek było nieaktualnym tematem, może stary gryzoniowaty goblin będzie umiał powiedzieć coś na temat srebrnego pierścienia Żniwiarzy.
Gdy pokonała ostatni stopień nachyliła się i podniosła jakiś przedmiot. Roztrzaskane, ciemne okulary CG Lawrence. Przyleciały tu z samej góry. Jedno szkiełko rozleciało się na milion kawałków, drugie jakimś cudem zachowało się w całości. W nim Kot mógł zobaczyć odbicie swojej nowej twarzy.


- Babciu, dlaczego masz takie piękne oczy? - spytała Kot samą siebie i zaniosła się histerycznym śmiechem. Udało się nam, Elise Day. Oszukaliśmy ich. Teraz opowiemy temu zasranemu miastu własną bajkę i uwierz mi, słodka świetlista istotko, wielu z nich się ona nie spodoba. Gdy wychodziła z budynku jej paznokcie leniwie przejechały po stalowych drzwiach zostawiając w nich cztery wydrapane bruzdy głębokości centymetra. Zdecydowanym krokiem ruszyła przed siebie, nucąc pod nosem hipnotyczną kołysankę, która właśnie rozbrzmiała jej w głowie.

***

Bajka stara jak świat. Problem w tym, że nigdy nie można być do końca pewnym przydziału ról. Bo czasem to ty jesteś dziewczynką w czerwieni, a wilk siedzi ukryty głęboko w tobie i czeka. Wie, że póki nie zboczysz ze ścieżki, nic ci nie grozi. Wie też, że to najmniej prawdopodobny scenariusz wydarzeń.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 03-04-2012 o 19:23. Powód: ostatnie literówki
Gryf jest offline  
Stary 06-04-2012, 19:40   #223
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Nie zdążyłyśmy nawet wysiąść z samochodu przed klubem. Odźwierny przy drzwiach zaczepiał pojedynczych przechodniów, widać że dzisiejszy dzień nie będzie należał do najlepszych. Akcja na Rewirze skutecznie wyludniła miasto, ludzie woleli zostać w domach, niż narażać się dla wątpliwej jakości rozrywki w tym przybytku.

Nasz kierowca zatrzymał samochód w pobliżu wejścia, przez otwarte okno słyszałyśmy nawoływania nito faceta, nito kobiety. Odważny ten kto postanowiłby to sprawdzić.

Fala mocy zalała nas prawie w tej samej chwili. Odruchowo spojrzałyśmy w miejsce skąd było wyczuwalne jej źródło. Ujrzałyśmy, jak zza zakrętu wyłania się ciemny, duży samochód oświetlając sobie drogę reflektorami. Boczne drzwi od knajpy, położone jakieś trzydzieści metrów w lewo od głównego wejścia przy którym się zatrzymaliśmy otworzyły się i ... wynurzyła się z nich ciemna, niewyraźna postać, niczym mężczyzna w długim, bokserskim szlafroku noszonym przed walką, z kapturem zarzuconym głęboko na twarz.

Emanacja nie pozostawiała wątpliwości. Właśnie trafiłyśmy w dziesiątkę, trafiłyśmy na Chimerę – demona – zabójcę, którego szukałyśmy. A on chyba .... ruszał na kolejne łowy.

Emma osunęła się niżej na siedzeniu i cicho wyszeptała do GSRów, którzy raczej nie dysponowali Zmysłem Śmierci i mogli nie zorientować się z kim mieli do czynienia.
- To ona. To Chimera.

Spojrzeli na nią chyba niewiele rozumiejąc - zapewne nikt ich nie wtajemniczył w kulisy śledztwa. Dostali jedynie rozkazy by nas chronić i o nic więcej nie pytali, bo i po co im to.
Dłonie mężczyzn powędrowały w stronę broni, ale nie podjęli się działań bez wyraźnego polecenia. Przynajmniej tyle. Na wszelki wypadek położyłam rękę na ramieniu kierowcy żeby go powstrzymać.

- Nie, schowajcie się - osunęłam się na siedzeniu w ślad za Emmą - niech odjadą, możemy ich śledzić. Jeśli Prokopov nim steruje też jest w samochodzie.

- Damy radę ich śledzić, tak żeby nas jak najdłużej nie zauważyli. Musimy za wszelką cenę starać się uniknąć konfrontacji z Pomiotem – Emmy praktycznie nie było widać na tylnym siedzeniu.

- Może być ciężko. Ulice są prawie puste przez stan wyjątkowy. Nasze auto może być łatwo rozpoznawalne, ale spróbujemy. Ewentualnie zorientujemy się w jakim kierunku jadą i spróbujemy zorganizować blokadę.

- Dobra, ich samochód jest charakterystyczny, nie powinniśmy go przeoczyć, jedźcie możliwie najdalej, żeby dać nam szansę. - Podniosłam się kiedy samochód odjechał już na bezpieczną odległość - Moim zdaniem w czwórkę nie damy rady temu czemuś w otwartej konfrontacji, co proponujesz? - zwróciłam się do Emmy, miała o wiele większe doświadczenie w tych sprawach ode mnie.

Gdyby był to pospolity przestępca goniłabym go do skutku i przeszła do otwartej konfrontacji, ale z pomiotem piekielnym to zupełnie inna bajka, bądź koszmar jak kto woli.

- Musimy zorganizować tę blokadę. Zobacz oni jadą gdzieś ją posłać i jak nic nie zrobimy to ona znowu pozabija ludzi. Najgorsze, że nie wiemy gdzie jest krąg Przywołania. Równie dobrze może być w tym klubie, ale też gdzieś w jakimś innym cholernym miejscu – Emma spojrzała na lokal za oknem - Jedziemy za nimi starając się uniknąć bezpośredniego starcia z Chimerą, ale w razie czego trzeba będzie zlikwidować ich kierowcę i innych ludzi w samochodzie. Jeśli Pomiot nam zagrozi to zabicie przywołującego może nam uratować tyłki. Jeszcze inna opcja jest taka, że spróbują podkraść się do Prokopova i zagrozić mu żeby sam odesłał Pomiot. Zobaczymy jak się wyklaruje sytuacja.

Skinęłam głową. Emma miała rację, najważniejsze to im przeszkodzić, a potem zobaczymy jak się sprawy potoczą.
- No chłopaki z życiem odpalać silnik, ruszamy bo nam znikną z pola widzenia i ich zgubimy. Połączenie CB powinno działać z centralą jeśli się za bardzo do nich nie zbliżymy.

Ruszyliśmy zachowując stosowną odległość. Teraz wszystko było w rękach kierowcy i jego sprytu. Oraz czujności ściganych. W międzyczasie drugi GSR próbował nawiązać łączność z centralą, jak na razie bezskutecznie.

W pewnym momencie śledzone auto skręciło w bok wyraźnie przyśpieszając.
- Chyba nas wyczuli - zakomunikował kierowca. - Jakie rozkazy?

- Jedźmy za nimi, przynajmniej przeszkodzimy im w wykonaniu zadania, zajmą się uciekaniem i gubieniem nas a nie zabijaniem. Skoro nas dostrzegli to i tak klub jest już spalony i do niego nie wrócą, a my nie będziemy wiedzieli od czego zacząć kolejne poszukiwania.

- Utrzymujcie dystans. Jak na nas coś naślą trzeba będzie spierdalać i to szybko. Mamy połączenie z centralą? – Emma wpatrywała się w światła oddalającego się samochodu.

Na wszelki wypadek wyjęłam broń i ją przeładowałam, sprawdziłam czy poświęcone kule są w magazynku, to mnie w jakiś sposób uspakajało.

Uciekające auto chyba zawróciło, bo znów znaleźliśmy się na Soho, co poznałam po licznych nocnych klubach i neonach. Chyba wrócili na dobrze im znany teren, mieli pewnie nadzieje ze tu nas łatwiej zgubią.
Pojazd skręcił w bok, w jednokierunkową ulicę, a kiedy wjechaliśmy tam za nim musieliśmy gwałtownie zahamować. Auto już nie uciekało. Stało na środku ulicy, grzejąc silnik. W wąskiej, bocznej ulicy nie dającej za wiele pola do manewrów.

- Jakie rozkazy - zapytał kierowca, a drugi GSR przeładował broń.
Z centralą nie udało się nam do tej pory skontaktować.

Było oczywiste, że pasażerowie drugiej maszyny chcieli ustalić, z kim mają do czynienia. Możliwe, że brali nas za konkurencyjny gang, czy może już domyślali się, że ścigający ich ludzie to regulatorzy. Prokopom może mógł nas wyczuć.
Zdecydowanie dążyli do konfrontacji a ich pozycja pozwalała im zarówno ruszyć na wstecznym i staranować nasz samochód, jak też przyśpieszyć i kontynuować ucieczkę. Mogli też otworzyć okna i ostrzelać pościg z broni automatycznej, co zważywszy na położenie i odległość od ściganego pojazdu, mogłoby się okazać mordercze dla nas w skutkach.

- Niech to szlag – wyrwało mi się. Tego się nie spodziewałam, spryciarze.

Emma wyglądała na nieco wystraszoną ale i dziwnie rozbawioną. Chyba nigdy nie zdołam zrozumieć co się kłębi w jej głowie.

- Czy ktokolwiek z was potrafiłby stąd strzelić im w opony? – wypaliła. Prawie opadła mi szczęka jak to usłyszałam.
- Jasne, szefowo, ale on nam też, a samochód nie jest pancerny. Jeśli mają coś cięższego w środku zrobią z nas sito.

- Jasna sprawa. To musimy się wycofać na bezpieczną odległość i jeśli znowu ruszą spróbować dalej trzymać się za nimi na dystans i nie dać się wciągnąć w zasadzkę. Dacie radę?

- Zobaczymy. Nie będzie łatwo.

- Chcesz się z nimi bawić w kotka i myszkę? - uśmiechnęłam się mimo woli wyobraziła sobie facetów z chimerą w środku samochodu zastanawiających się tak jak my co dalej.
Miałam ochotę pobawić się z nimi w cykora, ale to nie byli zwykli przestępcy i nie chciałam narażać życia współpasażerów. Nie mieliśmy pewności czy po prostu nie naślą na nas cholerstwa które z nimi jechało.


Eh i stało się. Pomyślałam w złą godzinę. Moja babcia zawsze mnie ostrzegała pamiętaj że twoje myśli i pragnienia mogą się spełnić, więc uważaj o czym myślisz.

Chwile później stałam koło pokiereszowanego samochodu z bronią wymierzoną w stronę ciemności, nacisnęłam spust. Pistolet wypluł z siebie trzy poświęcone kule, wtedy zobaczyłam skradającą się z tyłu Emmę, uniosłam broń lufą do góry, żeby powstrzymać na chwilę odruch strzelania. Opuściłam broń ponownie przygotowana do oddania kolejnych strzałów kiedy fantomka zejdzie mi z pola rażenia. Poświęcony krzyżyk wysunął mi się kiedy wyskakiwałam z samochodu, na szczęście nie zdjęłam jeszcze kamizelki ochronnej specjalnie przygotowanej przez techników, ale czy w tej sytuacji coś mi to pomoże.
Miałam jeszcze ze sobą relikwię, ale w walce z demonem.......
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline  
Stary 09-04-2012, 21:27   #224
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Był już pewien, że nienawidził tego całego “transferu” swojej osobowości do innego ciała. Czuł się jakby ktoś wpakował go w zbyt przyciasne ubranie a do tego wszystkiego głowa pulsowała cały czas tępym bólem. Czuł się gwałcony i wykorzystywany jak męska dziwka. Wciskany w sytuacje w których poruszał się po omacku, mimo wszystko postępując tak jak zapewne chciał tego od niego gość, który go w nie wpakował – wampir, Krwawy Jezus.
Raz, „obudzony” w swoim ciele w innym miejscu niż zakodowała jego świadomość wyratował wampirzyce w ciele dziecka, drugi raz o zgrozo już bardziej hardcorowo wrzucony do ciała torturowanej kobiety wyratował ją z łap... no właśnie kogo? Chyba nie do końca było to co mogło sugerowac na pierwszy rzut oka Ministerstwo Regulacji. Jeden gość z Ministerstwa wiosny nie czynił. Czyżby w szeregach Regulatorów byli zdrajcy. W sumie to wszystko możliwe. Świat sprzed 2012 i świat po 2012 wymieszały się całkowicie i przenikłay się nawzajem już tak otwarcie jak deska klozetowa pozostawiona po męskim szczaniu.
Tego gościa widział kilka dni temu na odprawie u Irola. Przydzielono go do grupy “Baranek” i to byłoby wszystko co o nim wiedział. No może jeszcze to że na pewno nie był Egzekutorem. Ten widziany przez Nathana w tajemniczym miejscu zachowywał się na tyle dziwnie, że można było wysnuć dość zaskakujące wnioski, że facet walnął sobie ksywkę “Markiz” i znalazł rzeszę wyznawców jak w jakieś cholernej sekcie. Tylko czemu akurat pokłony musiały mu walić łaki? Albo tylko jeden i to już w sumie martwy łak. Te całe rozmyślania to nie było na głowę Scotta. Może Emma była w tym dobra albo inni śledczy ciągnący wszystkie sznurki by w końcu znależć jeden wspólny koniec. ?Nathan raczej był z tych co taki sznurek podpalał.
To wszystko to była jakaś grubsza sprawa. Najważniejsze że kawaleria przybyła w ostatniej chwili i że dziewczyna była cała. Jeszcze ułamek sekundy i dowiedziałby się, czy jak ciało kobiety umrze to i on “zamknięty” w nim także pójdzie w jego ślady. Na szczęście nie musiał się tego dowiadywać. Szast prask i ścigający go łak stał się chmurką czerwonego dymu. Rozpadł się w krwawa mgiełkę. Trafił na naprawdę wielkie Kung Fu. Coraz ciekawszy stawał się ten brodaty wampir. Scott musiał się coś o nim dowiedzieć więcej. Kim jest, komu przewodzi, kim są te osoby które ratował rekoma Nathana i dlaczego właśnie jego.
Miał na to szanse. Dostał zaproszenie na randez vous i wierzcie lub nie zamierzał z niego skorzystać. Krwiopijca dużo mu zawdzięczał, zbyt dużo. Nawet jakby miał załatwić Nathana jednym pierdnięciem to i tak Egzekutor się na nie wybierze bo nie lubił kiedy leciano z nim w … Każdy wie w co.
Naprawdę nurtowało go kim była ta kobieta, jakim cudem siedział w jej ciele korzystając ze swoich mocy? Może ona też była Egzekutorem? Tylko dlaczego nie walczyła? Dlaczego czekała związana na ostateczny cios? Dlaczego dała sobie robić te wszystkie straszne rzeczy o których wspominał łak?
Scott nawet nie czuł echa jej osobowości, gdzieś głęboko ukrytego ja. Nic, po prostu miał ciało kobiety i swoje myśli…. Porąbane.

Otworzył oczy rozglądając się dookoła. Miał nadzieję że panienka o ile została czasowo oddelegowana do jego ciała nie narobiła zbytnich szkód. Rozglądał się oszołomiony starając się chłonąć jak najwięcej z tego co się działo wokół niego. O dziwo nie wyglądało na to, że coś złego się stało z jego ciałem kiedy ten harcował po starych korytarzach z łakiem na plecach. Żadnych dziwnych spojrzeń od współkumpli z barykady. Ukradkowych bądź otwartych docinków, żartów. Nic po prostu wyglądało to tak jakby zamknał oczy i otworzył je po chwili znowu.
Słyszac hałas spojrzał w niebo.
Nad posterunkiem przeleciał helikopter. Szperacze przeczesywały okolicę a od strony Rewiru dolatywały dźwięki wystrzałów i ryki. Ludzie trzymający straż na posterunku byli zmęczeni.
Ktoś krzyknął wskazując coś palcem. Jedno z ciał na ziemi poruszyło się. Zadrgało. I po chwili jakaś kobieta podnosiła się z krzykiem.
- Zombie - usłyszał. - Szybko wrócił.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vh0CZJMmMzY&feature=related[/MEDIA]

- Silny duch - Nathan dorzucił swoje trzy grosze - Jason - zwrócił się do stojącego nieopodal regulatora - podaj mi karabin. Swój zabezpieczył i oparł o barykadę. Wziął od chłopaka broń i zerknął przez lunetę podłączoną do jego broni. Przyłożył ja do oka i zaczął obserwować budzący się do życia Fenomen.

Zombie wstał. Zwykły, nieco zagubiony, widząc co się dzieje i chyba przypominając, kto go zabił, zaczął wrzeszczeć wściekle i rzucać kamieniami w stronę barykad. Niegroźnie. Był zbyt daleko. Nikt nie reagował na takie zachowanie. Posterunek pozostał głuchy na to, co się działo.

Zabolało Nathana w klatce piersiowej jakby jego serduch nagle zmieniło rytm pompowania krwi. Było mu cholernie żał, że to wszystko tak się skończyło, że cżłowiek był człowiekowi wilkiem… Kurde nawet to powiedzenie nabrało teraz szerszego znaczenia.
Oddał karabin właścicielowi - Dzięki - czuł się naprawdę fatalnie. Stworzona została kolejna kreatura bo Bóg zastrajkował i postanowił od jakiegoś czasu brać tylko niektóre duszyczki pod swój sąd a kolejne pozostawiał na ziemi wcielajac je albo do tego samego naczynia by gniły wraz z nim albo by szukały sobie innych słabszych… Tak tego wieczoru miał wiele żalu do Stwórcy. Siedział na tej cholernej barykadzie wsłuchując się w odgłosy Rewiru i tego co jest za nim, żądnych sensacji piśmaków, gapiów, wojska. Miał nadzieje że ich w końcu zwolnią i to niedługo. Naprawdę zależało mu na spotkaniu z wampirem, który mieszał mu w głowie. Powietrze nadal było gorące pomimo zachodu słońca, który obudził nowe byty na Rewirze. Scott stał wpatrując się w wyjącą i przeklinajacą świat kobietę zombie.
Pomysłał o siostrze. O rodzinie
Było mu cholernie źle.

Kilkanaście minut później wylazł wkurwiony z kanciapy głównodowodzącego, któremu jak jakiś młokos wygarnał co sądzi o tym pieprzonym strzelaniu do cywilów i na którym wymógł, że skoro są już wojskowi na barykadzie to on pierdoli to sterczenie i gapienie się bez celu na łunę nad Rewirem i wsłuchiwanie się w jjęki, wrzaski i wycia dochodzące z Nieumarłej dzielnicy Londynu. On swoje dzisiejsze pieniądze zarobił i na razie ma to służbę w dupie, W wojsku już nie jest.

Dowódca nie musiał wiedzieć, że spieszy się na spotkanie przy Wielkim Benie i że ma wielkie nadzieje w związku znim. Poza tym martwił się o rodzinę a szczególnie o Isobel.

Niech ten dzień już się kończy
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 10-04-2012 o 06:09. Powód: jedno zdanie bylo w innej osobie
Sam_u_raju jest offline  
Stary 10-04-2012, 19:15   #225
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Nie wiem, dlaczego ludzie uważają, że piekło śmierdzi siarką. Ktoś gdzieś kiedyś tak napisał i już poleciało. Czy to był Dante czy ktoś inny nie miało znaczenia poza faktem, że facet nie miał bladego pojęcia o czym gadał. Piekło nie miało zapachu siarki ani dawało rozgrzanym paleniskiem. Jeśli piekło miało taki sam odór jak istoty, które stamtąd pochodziły to ciągnęło zimnem. Ale nie takim orzeźwiającym jak śnieg czy lód, ani nawet środek otwartej lodówki. To było raczej zimno mokradeł, kiedy wdepnie się nogą w bagno i nie można przez dłuższą chwilę wyciągnąć z grząskiego błocka nogi aż chłód z bagniska dociera do stopy przenika przez gumiaki, ubranie i skórę i w końcu ma się wrażenie, że odczuwa się je nawet w kościach. Poza tym piekło pachnie strachem, takim dzikim i pierwotnym. Lękiem dawnych ludzi gnieżdżących się w jaskini i nie rozumiejących wiele z otaczającego ich i przerażającego świata. Ostatnim zapachem, który składał się na ten niepowtarzalny fetor przeklętego miejsca był zapach krwi, żelazisty i mdlący smród starej wyschniętej krwi. I to było wszystko. Żadnej siarki i ogni piekielnych. Oczywiście tak odbierali piekło ludzie ze Zmysłem Śmierci i to było w tym najgorsze, bo ten zmysł nie operował na pozostałych pięciu tylko wnosił nowy sposób postrzegania.

Czułam to wszystko, kiedy Chimera wyłoniła się z budynku. Czułam to głęboko w trzewiach aż mnie skręcało, odczułam to w przyspieszonym biciu serca, które tłukło się w nagle zbyt ciasnej klatce piersiowej i poczułam to głęboko pod czaszką jakby ciśnienie chciało mi wypchnąć bębenki uszne i gałki oczne na zewnątrz. A to był tylko cholerny Pomiot! Nawet nie demon.

W jednej chwili wysiadałam z samochodu żeby podyskutować z panią z nabiałem i wysłuchać jej mądrości życiowych, a w drugiej już pakowałam się z powrotem na tylne siedzenie i kombinowałam wściekle jak powstrzymać Chimerę i przy okazji ujść z tego z życiem.
GSRzy nie zajarzyli, o co mi biegało, kiedy powiedziałam im o Chimerze a chciałam ich tylko przestrzec, oni nie dysponowali Zmysłem Śmierci, może i na ich szczęście, ale przecież musieli domyślać się, że z tym czymś w długim płaszczu było coś nie tak. Zastanowiło mnie jak ludzie nie wyczuwający Całunu postrzegali byty demoniczne. Jak przeżyjemy to spotkanie może zapytam tę dwójkę.

Ruszyliśmy za podwózką Chimery. W końcu to my byliśmy specjalistami od takich bytów i powinniśmy ratować tyłki dobrych praworządnych obywateli przed tym, co wypełzało nocami z piekła. No powiedzmy. Na pewno byliśmy przeszkoleni w tym zakresie i mieliśmy moce niedostępne dla innych ludzi, a ci obywatele, których miała załatwić Chimera to najprawdopodobniej handlujący krwią gangsterzy, ale kto by się wdawał w szczegóły.
Minęliśmy „Czarną Syrenę”, lokal, w którym mógł być wyrysowany krąg Przywołania tego Pomiotu. Może wystarczyłoby tam wejść i zmazać kilka istotnych kreseczek w sigilu a Chimera spierdzieliłaby z tego świata w podskokach. Z drugiej jednak strony ten krąg mógł się równie dobrze znajdować na przykład w jakiejś zabitej dechami wiosce oddalonej z dzień drogi od Londynu, no nie?

Trzymaliśmy się za wozem z Chimerą usiłując ich nie zgubić, ale też nie dać im znać, że jedziemy za nimi. Czułam się okropnie. Nic w danej chwili ode mnie nie zależało i byłam zdana na umiejętności GSRów, ponadto byliśmy zbyt blisko Pomiotu i radio nie działało. Nie byliśmy w stanie zorganizować blokady.

Ulice przez ten cały stan wyjątkowy były puste i tamci dość szybko zorientowali się, że za nimi jechaliśmy. Najpierw próbowali nas zgubić a potem zastawili pułapkę w wąskiej uliczce.

Byłam spietrana jak diabli, ale też chciało mi się śmiać. Ta sytuacja to była dla mnie czysta abstrakcja. Chodziło o manewry samochodem i ewentualne strzelanie, na czym absolutnie się nie znałam. Chyba wolałabym już zwiewać na piechotę.

- Czy ktokolwiek z was potrafiłby stąd strzelić im w opony? - Wypaliłam przywołując całą wiedzę, jaką miałam w tym zakresie, a którą czerpałam głównie z filmów.

- Jasne, szefowo, ale on nam też, a samochód nie jest pancerny. Jeśli mają coś cięższego w środku zrobią z nas sito. – Wyjaśnił jeden z GSRów.

- Jasna sprawa. To musimy się wycofać na bezpieczną odległość i jeśli znowu ruszą spróbować dalej trzymać się za nimi na dystans i nie dać się wciągnąć w zasadzkę. Dacie radę? – Czy słyszeli jak drżał mi głos, kiedy to mówiłam?

- Zobaczymy. Nie będzie łatwo. – Odpowiedział GSR zza kółka.

- Chcesz się z nimi bawić w kotka i myszkę? – Zapytała Morales.

Laura uśmiechała się jakby cała ta cholerna sytuacja ją bawiła, mnie bawił jej absurd, ale co takiego śmiesznego dostrzegła Nekromantka? Chciała wypróbować swoje zdolności strzeleckie i zimną krew żeby przekonać się, kto był najtwardszym sukinsynem w całym Londynie?

- Nie, nie chcę się z nimi w nic bawić tylko dopilnować, żeby Chimera nikogo nie zabiła.- Powiedziałam tak żeby zrozumiała mój przekaz: mało strzelania, dużo uciekania.

- To się tak tylko nazywa – sprzeciwiła się.

- Wiem i dlatego wyjaśniam, że nie to miałam na myśli. – Żadnych prób ogniowych dziewczyno.

- Dobra chłopaki cofnijmy się kawałek. Dajmy im pole do manewru. – Zgodziła się Laura.

Kierowca naszego auta wykonał polecenie, a kierowca samochodu, którym przemieszczała się Chimera gwałtownie dodał gazu, przyśpieszył gotów chyba podjąć próbę ucieczki.

- Za nim - Laura przechyliła się do przodu z tylnego siedzenia dając ponieść się emocjom i adrenalinie.

Ja szczerze mówiąc to wolałabym zawrócić, ale auto ruszyło i miałam tylko opcję wyskakiwania w biegu. Wjechaliśmy w uliczkę, weszliśmy ostro w zakręt, prawie uderzając bokiem o ścianę jakiegoś budynku. GSR przyśpieszył jeszcze bardziej pędząc jak szaleniec. Ale kierowca drugiego samochodu wcale nie był gorszy. Tylne światła jego wozu znikały już za zakrętem.
Zobaczyliśmy ją za późno. Nie wiem jak widzieli ją Laura i GSRzy, ja widziałam kłąb wirującej ciemności. To oczywiste. GSR kierujący naszym wozem mocno wdusił pedał hamulca i samochód stracił przyczepność. Zahaczył o krawężnik, zarysował o ścianę z jękiem blach i sypiąc iskrami i zatrzymał się blokując wyjście ludziom siedzącym po prawej stronie auta, czyli kierowcy z przodu i Laurze z tyłu.

Demon ruszył w naszą stronę, dla mnie cały czas wyglądał jako kłębiąca się ciemność. Najwyraźniej ktoś ostatecznie uznał nasz pościg za zagrożenie, które trzeba wyeliminować za pomocą najcięższej artylerii.

- Zawracaj! Zawracaj! - Starałam się nie wrzeszczeć, żeby nie straszyć nikogo niepotrzebnie, ale nie bardzo mi to wyszło - Musimy ją wyminąć i to szybko!

Nie wiem, kogo widziała Morales w osobie Chimery, ale wyjęła pistolet i wymierzyła w stronę nadchodzącej ciemności.
- Ruszaj, ruszaj szybciej do cholery, bo nas dorwie - krzyknęła w stronę kierowcy nie odwracając wzroku od kłębu ciemności.

GSR ruszył na wstecznym, a Chimera kłębiąc się jak żywy dym, popłynęła w naszą stronę. Szybko. Bardzo szybko.
Kierowca zawył przerażony wpatrując się w kłębowisko mroku. Puścił kierownicę i na szczęście też gaz, szarpiąc się z pasem. Auto zatrzymało się gwałtownie. To musiał być moc Chimery. Laura chyba jakoś się trzymała, ale nie wiadomo jak długo. Drugi GSR też był do niczego. Skulił się w siedzeniu, zawył dziko z przerażenia.
Było oczywiste, że nie mogłyśmy liczyć na żadnego z nich. Musiałyśmy same wykaraskać się z problemów. Chimera była cholernie blisko. Jeszcze chwila i kłąb czerni ogarnie swoją esencją nasze pokiereszowane auto.

Widziałam jak kierowca wrzeszczy przerażony i szarpie się z pasami, więc szybko wyswobodziłam się ze swoich. Chciałam przepchnąć się na jego miejsce, ale zrezygnowałam z tego pomysłu z dwóch powodów. Po pierwsze facet nadal tkwił na siedzeniu, bo ucieczka z auta nie szła mu zbyt sprawnie, a po drugie moje anty zdolności jazdy samochodem nie predysponowały mnie do uciekania przed czymkolwiek jakimkolwiek pojazdem. Wyskoczyłam z samochodu okrywając się płaszczykiem fantomowego ukrywania i dobywając kryształowego sztyletu, który zabrałam ze zbrojowni przed całą tą wyprawą. Reszta pasażerów pojazdu była w mojej ocenie niezdolna do walki albo wkrótce taka mała się stać i tylko ja mogłam uratować ich przed śmiercionośnymi ostrzami Pomiotu. To dopiero presja.

Nie bawiłam się w subtelności. Zaszłam potwora od tyłu i wpierdzieliłam sztylet z kryształu od tyłu, tam gdzie wydawało mi się, że spostrzegłam jądro ciemności Pomiotu. Jak to się mówiło? Raz kozie śmierć!
 
Ravanesh jest offline  
Stary 10-04-2012, 22:12   #226
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
RUSSEL CAINE

Był zły. Zły na rozwój sytuacji i zły na to, jak bardzo pewne sprawy wymykały mu się spomiędzy palców. Nie tego się spodziewał po tym cholernym śledztwie. Liczył na to, że uda mu się załatwić wszystko tak, jak planował. Pokonać tych, co mu brużdżą, wyjaśnić czym jest. A teraz, im bardziej zagłębiał się w sprawę, tym mniej wiedział i mniej rozumiał.
Zagadki w zagadkach, tajemnice w tajemnicach, a los najwyraźniej rżnął znaczonymi kartami. Ale Caine czuł, że jeszcze będzie miał swoje pięć minut. I wtedy, jeśli czegoś nie spierniczy, pokaże wszystkim, ile jest wart.

Tymczasem jednak musiał załatwić kilka spraw w sercu Rewiru. Rewiru, który wyglądał jak po jakimś kataklizmie. Ulice opustoszały, bary i speluny były pozamykane, a maszerując ulicami, trzymał się cienia. Nie ryzykował za bardzo. Bimber mógł już nie mieć fajek. A tego by nie przeżył.

Andy, kutafon złamany, gdzieś się ulotnił, mimo tego, jak okazał mu serce.

- Browning Brown – powiedział na odchodnym. – Jutro w południe. Wtedy pogadamy.

Nie pasowało to Russelowi, ale nie miał wyjścia. Facet mu nie ufał, on nie ufał jemu. Gitara. Nie było, o co kruszyć kopii.

Szedł więc sam, od cienia do cienia, wybierając raczej boczne drogi. Nie chciał się głupio wystawiać.

W jednej z bocznych uliczek trafił w końcu na powód, dla którego Rewir odcięto od reszty Londynu.

Dwóch ludzi w poplamionych krwią i poszarpanych ubraniach. Toczyli z ust zieloną pianę a jego nowy „wzrok” postrzegał ich w zimnych barwach zieleni i błękitu. Zobaczyli go, ale nie zareagowali.

Wiedział dlaczego. Zimną emanację czegoś zbliżonego do necrophagii reginy wyczuwał na nich z kilku metrów. Wzięli go za jednego z nich. Za dziwne, demoniczne skażenie.

Zastanawiał się, co zrobić z tym fantem, kiedy zobaczył kolejny kształt wskakujący pomiędzy zainfekowanych. Martwy. Sądząc po szybkości ruchów i tym, jak sprawnie posługiwał się tasakiem posyłając dotkniętych przez „piekielną rosiczkę” w kawałkach na beton, musiał być loup – garou.

Z deszczu, pod rynnę.


XARAF FIREBRIDGE


Oddech Xarafa przez maskę wydawał się być dziwnie obcy. Świszczący i ciężki. Poranione przez „gacki” ciało płonęło żywym ogniem, kiedy hyperadrenalina doprowadzała ja w zastraszającym tempie do porządku.

Korytarz wypełniony kośćmi oblepionymi zwapniałym gównem gacków doprowadził ich do ciężkich, pokrytych rdzą drzwi. Ktoś zadał sobie wiele trudu, by zamknąć i zabezpieczyć je od zewnątrz. Xaraf wyraźnie zobaczył ślady spawów oraz wymalowane fluorescencyjną farbą magiczne symbole.

- Pilnuj korytarza – powiedział Baldirck i zaczął szukać czegoś w podręcznym plecaku bojowym.

Po chwili wyjął z niego dwa magnetyczne ładunki wybuchowe i z wprawą zdradzającą bogatą praktykę zaczął zakładać je na przeszkodę.

- Potrzebuję dwóch minut – powiedział nie przerywając pracy. – Zobacz, czy nikt za nami nie idzie.



GARY TRISKETT


„Ninja” ruszył przodem, poruszając się z gracją loup-garou i wprawą mistrza podchodów. Gary ruszył za nią, mimo hyperadrenaliny buzującej w krwio-obiegu, czując się niczym dziki, wielki goryl. Szybki i niebezpieczny, lecz zdecydowanie ustępujący zwinnością partnerce.

W środku zmuszeni byli zapalić małe latarki naramienne. Wnętrze betonowo – stalowego molocha tonęło w ciemnościach. Światło, rzecz jasna, wystawiało ich na atak i zdradzało ich pozycję, ale bez niego na bank połamaliby sobie gnaty.

Po przemysłowy gmach był rozległy. Pełen betonowych ścian, opustoszałych hal, wystających z betonu niczym żyły prętów zbrojeniowych – martwy, cichy, wydawałoby się opustoszały.

Ale nie. Do ich uszu dotarły jakieś echa – jakby toczonej walki. Egzekutorka zgasiła swoją latarkę i nałożyła coś na głowę – charakterystyczny kształt noktowizora.

Przez chwilę gmerała coś przy urządzeniu i zadowolona pokiwała głową.

- Mam silniejszy odczyt – szepnęła mu do ucha.

Szept miała cholernie zmysłowy i pachniała też całkiem przyjemnie.

- Nekrowizor nie spisuje się najlepiej, ale powinniśmy odnaleźć obiekt. Trzymaj się blisko mnie i zgaś światło.

Posłuchał jej.

Nekrowizor. Fiu, fiu. Kto by pomyślał, że coś takiego istnieje. Jednak Rada i jej Agenci mieli zdecydowanie lepszy sprzęt, niż MR. Cokolwiek znaczył i robił ten nekrowizor.

„Ninja” prowadziła ostrożnie, aż dotarli do betonowych schodów prowadzących gdzieś w dół, do podziemi. Na betonowych stopniach pachniało czymś metalicznym i paskudnym.

- Nietoperze z Krany Czarów – szepnęła egzekutorka zatrzymując się na chwilę, by mógł do niej podejść. - Ktoś je wybił. Ktoś naprawdę dobry. Musimy być cholernie ostrożni. Tego raczej nie dałby rady zrobić człowiek.



KOT / CG LAWRENCE



Kot szedł, zadowolony i najedzony. Jego zmysły, nadal rozbudzone ucztą z egzorcystki, zdawały się być rozbudzone, jak nigdy w ostatnich kilku tygodniach.

Kot miał jednak skrzywione poczucie honoru. Kocie. Ale jednak. A może to jakaś inna siła kazała mu wypełnić słowo dane CG? Nie wiedział, kiedy przeskakiwał z dachu na dach, przemykając się w ciemnościach kocimi ścieżkami.

Wiedział, że na niego polują. Było jedynie kwestią czasu, kiedy „piesek” tropiący złapie jego ślad. Miał jednak w tym wprawę. W tej zabawie był mistrzem. Wiedział, że najdalej jutro, zje także psa. Dzisiaj troszkę już mu się nie chciało.

Złomowisko śmierdziało rdzą. Zapach rdzy zawsze kojarzył się Kotu z krwią. Tutaj, pośród niepotrzebnych stert starych karoserii, pralek, zapomnianych cudów techniki i zwykłego, stalowego badziewia, zapach krwi był wyraźniejszy. Nie tylko dlatego, że porzucone i niechciane przedmioty krwawiły żelazistą rdzą. Ale także dlatego, że Szczurek nie lubił intruzów.

- Niezła z ciebie dupa, nekomagu – Red Cap pojawił się, jak zawsze zajmując pozycję na szczycie sterty starych lodówek.

jak zawsze oczy Fearie lśniły krwistą czerwienią w ciemnościach, jak zawsze mierzył w Kota z kuszy załadowanej paskudnym pociskiem. Jak zawsze towarzyszyły mu jego „Dziewczynki”. Trzynaście zamordowanych w rytualny, pełen cierpienia sposób, kilkuletnich dziewczynek. Śmiertelniczek, które po śmierci stały się jego duchowymi niewolnicami. Większość Żywych i Martwych nie potrafiło ich zobaczyć. Nawet Kot postrzegał je jedynie jako mgliste drżenia, gdzieś obok red capa.

Faerie zamachał nogami i poprawił charakterystyczną, szpiczastą czapkę.

- Co cię sprowadza, Kocie? Wiesz, że nie przepadam za twoim towarzystwem. Nawet, jeśli teraz zamiast kutafona masz miluśką cipkę i pachniesz chęcią na ruchanie ze stu metrów.

- Szukam targowiska wróżek – Kot wiedział, że ze „szczurkiem” lepiej rozmawiać szczerze, ograniczając kocie triki do minimum.

Czerwone czapki były szalonymi, obłąkanymi, żadnymi krwi Odmieńcami i za to Kot je lubił.

- Targowiska wróżek – w ciemnościach błysnęły trójkątne, rekinie zęby. – W czasie Żniw. Nieźle. Ja bym na twoim miejscu trzymał się od targowiska jak najdalej. Ale ty pewnie masz w tym by je odwiedzić jakiś ważny cel. Pytanie, ile jesteś mi w stanie zapłacić za informację.

Zaczęło się. Targi z Odmieńcami nigdy nie były łatwe. A ten Czerwony Kapturek należał do jednych z bardziej upartych i aroganckich informatorów, z jakimi Kot miał do czynienia.



LAURA MORALES i EMMA HARCOURT


Spotkanie z piekielnym pomiotem nigdy nie było łatwym wyzwaniem. Dla żadnego Łowcy. Ani doświadczonego, ani dopiero rozpoczynającego swoją karierę.

Piekielne pomioty to było większe zadanie. A jedynym plusem konfrontacji z nimi było to, że należały raczej do rzadkości. Niewielu Łowców stawało do walki we dwójkę, bez przygotowania i zabezpieczenia. To równało się niemal samobójstwu. Ale ani Emma, ani Laura w tej chwili nie miały specjalnie dużego wyboru.

Chimera nie spieszyła się. Jak na pomniejszy byt piekielny poruszała się wręcz w leniwy, ślamazarny sposób. Ale to były jedynie pozory. Ci, którzy wiedzieli, jak działają wysłannicy Piekieł, zdawali sobie sprawy z tego, że owa powolność, jest niczym innym, jak zabawą kota z upatrzoną ofiarą.

Poświecone kule wystrzelone przez Laurę przeszyły kłębiącą się ciemność. Przez chwilę nekromantce wydawało się, że w miejscu, gdzie wbiły się w sploty demonicznego jestestwa, mroczną mgłę rozjaśniły na moment srebrzyste eksplozje światła. Laura uniosła broń w górę, by nie postrzelić Emmy, bo Fantomka najwyraźniej wykorzystując swoje moce niewidoczności, zaszła demoniczny byt od tyłu dobywając kryształowego ostrza.

Co stało się dalej, dla Laury pozostało tajemnicą. Moc Chimery odnalazła jej umysł. Przez chwilę nekromantka i noszone przez nią symbole starały się przeciwstawić nadnaturalnej sile Pomiotu, lecz nie zdołały. trzy uderzeni serca później, podobnie jak GSRy, Laura Morales padła na ziemię, pełznąc, płacząc i szukając sobie schronienia przed najgorszymi lękami, których istnienia sobie nawet nie zdawała.

Emma uderzyła Chimerę, w tej samej chwili, w której Laura upuściła broń na ziemię.


EMMA HARCOURT


Pomiot nie wyczuwał Emmy, dzięki jej zdolnościom Fantoma. Mogła wycofać się, uciec, ale wtedy zapewne skazałaby na śmierć zarówno swoją partnerkę, jak i dwóch ochroniarzy.
Na to nie pozwoliłaby sobie. Nigdy.

Wiedziała, że ma tylko jedną szansę. Że kiedy wbije kryształowe ostrze w „ciało” Pomiotu, ujawni się i moce Fantoma już jej nie ukryją przed tym bytem. Że odsłoni się przed nim, ujawni swoją obecność, stanie „strzelniczą tarczą”, do której potwór będzie mógł swobodnie walić.

Uderzyła więc pewnie wykorzystując zarówno swoją wiedzę na temat piekielnych pomiotów, jak również wyszkolone techniki szermierza.

Kryształ wniknął w kłębiąca się, czarną i lodowato zimną chmurę, a Emma poczuła, jakby włożyła dłonie do niewyobrażalnie lodowatej wody.

Tego się nie spodziewała. W żadnych księgach nie opisywano takiego efektu. Miała wrażenie, że palce zamarzają jej na kamień. Przez to cios okazał się nie tak skuteczny, jakby sobie tego życzyła.

Owszem. Kryształ spisał się.

Po zadanym ciosie, broń w rękach fantomki szarpnęła się, jak żywa istota, stała przeraźliwie ciężka i Emma nie zdołała utrzymać jej w zlodowaciałych, zesztywniałych palcach.

Chimera zadrgała gwałtownie, a jakaś potężna siła cisnęła fantomką w powietrze. Przeleciała dobre kilka metrów, szczęśliwie wpadając plecami na jakiś zaparkowany w uliczce samochód. Walnęła w niego tak, że na chwilę chyba ją zamroczyło.

A kiedy odzyskała zdolność dostrzegania rzeczywistości zobaczyła jedynie jakiś zdecydowanie mniejszy cień znikający za rogiem, a potem pisk nabierającego prędkości samochodu.

Spojrzała w dół na swoje ręce. Były sine, pozbawione czucia. A w ustach czuła metaliczny posmak krwi. Co jak co, Chimera nieźle ją pokiereszowała. Ale i ona chyba nie pozostała jej dłużna.


NATHAN SCOTT


Wyszedł wkurwiony z budynku głównodowodzącego ty odcinkiem blokady i ruszył w stronę najbliższego samochodu.

Miał dość tego całego gówna, z którym przyszło mu się zmagać. Nie dość, że prażył się jak idiota przez prawie cały dzień na barykadzie, to jeszcze bez wątpienia starożytny wampir zrobił sobie z niego swoją marionetkę. Musiał uporać się z tym najszybciej, jak tylko to było możliwe, bo inaczej mógł sprawić kłopoty nie tylko sobie, ale i innym.

Kilku GSRów zastąpiło mu drogę, nim dotarł do zewnętrznego kordonu.

Byli lepiej uzbrojeni, a ich mundury wyróżniały się nieco z szarego tłumu żołnierzy Grup Szybkiego Reagowania. Naszywki na uniformach wyraźnie określały przynależność do Biura Ochrony Rady Bezpieczeństwa Londynu. Zadaniem tej formacji była ochrona funkcjonariuszy Rady oraz wysokiej rangi jej członków. Elita pośród żołnierzy. Czasami nazywana złośliwie „bezpieką” czy mniej elegancko „gestapo”.

- Regulatorze – powiedział ich dowódca. – Chodź z nami.

To nie zabrzmiało najlepiej. Scott wiedział już, że jego kłótnia z dowódcą nie pozostała najwyraźniej bez echa.

Nie sprzeczał się. Dał się zaprowadzić do innego budynku. Tam czekała na niego jakaś kobieta.

Miała na sobie mundur funkcjonariusza RBL-u – Rady Bezpieczeństwa Londynu.

- Nieźle – powitała go spokojnym wzrokiem. – Uważasz, że jesteś w normalnej pracy? Że zwyczajnie możesz sobie zejść z posterunku, bo się zmęczyłeś i zakończyłeś pracę? Jest stan wyjątkowy. Rozumiesz, co to znaczy?

Spojrzała na niego uważnie obserwując reakcje na jej słowa.

- Nazywam się Pamela Winship. Pewnie o mnie słyszałeś. A teraz, bardzo nalegam, abyś mi powiedział, czemu naprawdę chciałeś złamać otrzymane wytyczne. To do ciebie niepodobne, Nathanie Scott. To ja rekomendowałam twoją kandydaturę do MRu. Czy sądzisz, że się pomyliłam? Ta rozmowa miała zostać przeprowadzona w inny czasie i w innych okolicznościach, ale myślę, że teraz nadeszła sposobność na wyjaśnienie kilku ważnych spraw.

Spojrzała na niego ponownie z uwagą.

- Masz chwilkę, czy spieszysz się gdzieś? – zapytała.
 
Armiel jest offline  
Stary 22-04-2012, 23:24   #227
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Scott wpatrywał się w oblicze kobiety o dość surowych rysach twarzy. W jego oczach wyglądała na służbistkę i za taką ją miał.
Nigdy nie lubił wszelkich wydziałów wewnętrznych czy to w wojsku czy w każdych innych strukturach policyjno-wojskowych a BORBL właśnie za taki wewnętrzny organizm uważał. Robili się na mega ważnych a do działania w terenie byli ostatni majac zawsze takich jak ona sam, za mięso armatnie.
- Dobry wieczór Pani - odezwał się spokojnie nie zapominając o wychowaniu - Odpowiadając po kolei na Pani pytania - Nie, Skoro jest wojsko i Tak, wiem co to znaczy. Nie mam jednak zamiaru więcej strzelać do cywilów - żałobny jęk dopiero co powstałej kobiety zombie jeszcze pobrzmiewał mu w uszach - nie po to wyrwałem się z wojska. Miałem ochraniać ludzi przed łakami i innym gównem widzianym wcześniej jedynie w filmach ale teraz wygląda to zupełnie inaczej…. No dobra nie przyszła tutaj Pani słuchac jak marudze, o czym mamy porozmawiać? Pora dobra jak każda inna.

- Ochrania pan. Czy zdawał pan sobie sprawę, co mogło się stać, gdyby to faktycznie było zakażenie nekromorfią? Teraz jest jeszcze gorzej. Mamy do czynienia z atakiem, który najwyraźniej wykorzystuje nam nieznaną substancję nekrotyczną. Wysyłamy grupy zaufanych, rozsądnych ludzi, aby zabezpieczyli próbki mogące stanowić dowód w sprawie. Panie Scott. To był atak terrorystyczny. Nie pierwszy w ciągu ostatnich dni w Londynie i UK. Trzeba dowiedzieć się jak najwiecej się tylko da na temat samej zarazy jak i sposobów jej wywołania. Czy chce pan wziąć udział w takim wypadzie na Rewir. Pojechać, jako jedna z grup sprawdzających w charakterze ochrony. Brakuje nam egzekutorów, a szybkość, z jaką zadziałały Zmiennokształtni martwi może skłaniać do niepokojących refleksji, że maskują ślady swojej działalność, Że coś wymknęło się im spod kontroli. Wszyscy przecież wiemy, że utrata kontroli nad czymś to ich, można powiedzieć, specjalność. Czy możemy liczyć na pana pomoc. Nie mam czasu na zabawę w przeszeregowania, zabawę w biurokrację. Wyślę pana razem z grupą, która rusza za dziesięć minut. Jeśli pan się zgodzi – spojrzała na Scotta jakby nie miał żadnego innego wyboru

Wpatrywał się chwilę w jej oczy ważąc odpowiedź. Stojąca przed nim Pamela Winship była przegrana kandydatką na szefową Rady. Zabrakło jej naprawdę niewiele zaledwie kilku głosów by sterować cholernnymi Zjednoczonym Królestwem

- Kilka godzin temu – odezwał się w końcu - wróciłem z Rewiru wraz z dwójką zarażonych. Czy to za mało na próbki? Czy mówimy o czymś innym? - Nathan odkręcił trzymana w rękach mała butelkę wody i napił się z niej. Widać było, że walczy z czymś w myślach - Jakie to zadanie dokładnie? - przewartościował wszystkie za i przeciw. Nie czuł się zmęczony bo zmęczyć Egzekutora bez korzystania z ich mocy to była naprawdę sztuka. Wzbraniał się przed wyruszeniem na Rewir nie z lęku o życie swoje czy innych członków grupy ale ze względu na to, że Wielki Ben miał być świadkiem jego spotkania z wampirem, który mógł mu coś wyjaśnić, dodatkowo nie widział już jakiś czas siostry i martwił się o jej pogarszające się zdrowie psycho-fizyczne. Z drugiej jednak strony... był po to żeby strzec choć tych co pozostali po tej stronie barykady w tym między innymi jego rodzinę

- Jedziesz, ochraniasz, zabijasz tych, co staną na drodze, zabierasz próbki bekro-toksyny w czystej postaci.
Nie miała zamiaru wtajemniczać go w szczegóły sprawy.

- Czyli standardowo. Siedzieć cicho i wykonywać rozkazy - patrzył dość długo w oczy Pani Winship - No ale co mi do tego prawda? Pani zależy jedynie na moich umiejętnościach. Niech więc tak zostanie. Ile to wszystko może zająć? W moim umyśle manipulował wampir i mam umówione spotkanie w MRze na mały resecik.

- Góra dwie godziny.

- Zatem zbierajmy się. Kto będzie dowodził akcją? Podlegam teraz pod BORBL czy nadal MR?

- Dowodzić będzie kapitan Sanders. Przedstawię cię w drodze.

Zaprawdę kobieta była oszczęna w słowach. Scott nie przestawał czuć się jak śmieć.
Wszyscy Święci i inne boskie byty były mu świadkami, ze nie miał ochoty wracac na Rewir. Jednak to zasrane poczucie obowiązku nie chcialo go puscic ze swoich macek. Zerknął mimochodem za zegarek.
“Szlag. Moze zdąże o ile stamtąd wróce”
Ruszył za Pamela i jej ludźmi. Liczył na to, że zgadzając sie na ponowną wizytę na Rewirze wszedł na zwycięski statek, tym razem dobrze zarządzany.

Przygotowania nie trwały długo i czynione były prawie w ciszy. Pamela Winship zniknęła z oczu Nathana dość szybko. Udali się na pobranie sprzętu zgromadzonego w olbrzymiej przyczepie. Do wyboru do koloru, kilka osób, które znał Scott uważałoby to miejsce jako swoją świątynię, choć daleko jej było do zbrojowni jaka mieściła się w Ministerstwie Regulacji. Nathan nie był wybredny sięgnął po ulubiony karabin i pistolet. Takie same jakie były jego towarzyszami podczas jego służby w armii. Potem wcisnął się do wozu bojowego i czekał na wyjazd.
Scott nie zagadywał, siedział w wozie bojowym i patrzył się pusto w przestrzeń. Wraz z nim siedziało jeszcze kilku wyglądających na twardzieli mężczyzn. Ubrani byli w czarne uniformy i tak jak on sam uzbrojeni w karabiny i pistolety schowane w kaburę. Dwóch z nich wyrózniało się uzbrojeniem. Jeden miał przytroczony do pleców miecz a drugi zamiast karabinu dzierżył miotacz płomieni.Obok niego stał wielki plecak z paliwem do niego. Facet był dużej postury i na pewno nie będzie on dla niego dużym obciążeniem. Na gościa wołali Rusty. Radosna grupka uderzeniowa ładująca się na Rewir, który ogarnięty był stanem wojny.
O dziwo jazda odbyła się spokojnie. Przekroczyli blokadę i wjechali na dzielnicę Umarlaków. Było nienaturalnie cicho, nie licząc dalekich wybuchów czy dzikich wrzasków ale naprawdę było ich o wiele mniej niż podczas pierwszej, tej nocy, wizyty Nathana na Rewirze. Jechali jakieś 20 minut by w końcu się zatrzymać. Kapitan Sanders dał bezgłośnie sygnał do wyjścia. Wyprysnęli z wozu ustawieni w szyk bojowy, rozglądając się czujnie i trzymając karabiny blisko twarzy by natychmiast móc otworzyć celnie ogień. Celem wskazanym przez kapitana okazał się budynek a dokłądnie drzwi prowadzące na klatke schodowa. Światło dawały kilka lamp ulicznych i mrugająca żarówka umiejscowiona nad wejściem. Skierowali się pierwsze piętro i dalej na drzwi na wprost od wejscia.
Weszli szybko wbijajac praktycznie drzwi wejsciowe do srodka. Osłaniali sie nawzajem w ciszy. Słychac był tylko delikatny stukot wojskowego obuwia o betonowa posadzke. Cisza jednak nie trwała długo. Okazało się, że w srodku “zamieszkiwało” kilkoro Spienionych, którzy jak tylko zweszyli cieplote ciała Borblowców i Regulatora rzucili sie w ich kierunku. Rozległy sie wystrzały. Nathan nawet nie pociagnał za spust. Nie musiał. Chłopaki dali sobie swietnie rade. Po chwili, kiedy juz rozblyslo wewnatrz swiatlo mogli sciagnac noktowizory i rozejrzec sie po pomieszczeniu. Niezbyt duze mieszkanie. W salonie dogorywaly dwa zainfekowane ciala. Kapitan znalazł dość szybko to po co tutaj przybyli i zabezpieczyli .... kartony z mlekiem.



Scott powstrzymał sie od zlosliwego komentarza w tym temacie. Zerknał jednak na karton by upewnic się ze ani on ani nikt z jego bliskich nie bedzie pil tego typu mleka.
Rownie szybko jak pierwsze mieszkanie załatwili dwa kolejne, na szczescie puste. Towarem ktory zabezpieczyli było niezmiennie mleko. Wrocili ta droga jaka przyszli. Na dole przed klatkaą Sanders, gestem, dał sygnał do “odwiedzin” w mieszczaącym się w rogu ulicy sklepie. Kiedy przebiegali przez ulice zza rogu sklepu do którego zmierzal wypadło im na spotkanie trójka Spienionych . Scott przykucnał i oddał strzały celujac w nogi by przewrocic pedzacych na nich zarazonych. Przygwozdzil do ziemi a potem strzałem w głowe pozbawił smutnego zywota. Nie zastanawiał sie czy to był jeszcze człowiek czy juz nie, czy znalazłaby sie dla niego szczepionka czy nie. Tym razem działał i to skutecznie. Kolejnych dwoch “naladowanych” olowiem poszlo w slady zainfekowanego towarzysza.Sklep równiez dłougo nie stawiał oporu a drzwi wejsciowe zalatwil policyjny mini taran. W srodku nie było zagrozenia, wyjacy alarm zostal szybko wylaczony a czerwona lampka swiecaca pod kamera przemyslowa rowniez zgasla wraz z nim. Widocznie chłopakom było za malo mleka bo i ten towar zostal zabrany ze sklepu i odtranspotowany do wozu bojowego. Scott na rozkaz Sandersa sprawdził zaplecze łacznie z pomieszczeniem biurowym własciciela sklepu. Bylo widac, że kapitan wie czego szuka bo robił ta czynnosc nad wyraz szybko. Na jego polecenie do wozu zostaly przeniesione skoroszyty z fakturami.

- Zbieramy się – głos kapitana aż zabrzmiał dość dziwnie po tych wszystkich minutach jego milczenia.

Zadanie okazało się o wiele łatwiejse niż ta cała jego otoczka z Pania Winship na czele. Można powiedzieć, że karierą Nathana interesowało się kilka dość waznych głów w tym mieście, nie wątpił jednak, że to tylko z powodu jego umiejetności i mocy jakie się w nim objawiły a nie z uroku osobistego baź tego, że jest bratem jednego z założycieli antyUmarłej partii której jedynym pragnieniem było, żemy Fenomeny wróciły tam skad przybyły.

Ich droga powrotna również odbyła się bez niespodzianek. Chłopaki milczeli więc i Nathan się nie odzywał. W sumie to nawet nie mal ochotę na pogaduchy. Najchetniej to by strzelił piwko i to nie jedno a potem z lekko otuamianionym, znieczulonym umysłem oddał się seksualnym igraszkom damsko-meskim. Zerknał na zegarek. Miał niezły czas i dalej zachował dość duże szanse na to, że uda mu się dotrzec pod Big Bena.

Zrobił jednak jedną rzecz, która mu te szanse sprowadziła prawie do minimum. Wrocił do MRu żeby zdać sprzet i po cichu sprawdzić czy nowy guru od resetowania wampirzego zauroczenia czy jak to się tam zwie, jest już na miejscu. Gosćia nie było ale było wezwanie u Irola, które przekazał mu zbrojmistrz. Po szczegółu Scott pofatygował się do samego adresata wiadomości.
Irol siedział w robocie, trudno się w sumie dziwić przy takim stanie alarmowym. W krótkich słowach powiedział co tam nawyrabialy dziewczyny. Oberwało się Emmie. Scott tego nie skomentował. Miał nadzieje, ze dziewczyna się wylize i powkurwia jeszcze kilku gości. Była dobra w tym co robiła i najlepiej dla wszystkich będzie jak będzie to robic dalej. Wolał ja jako Fantomkę niż jako Necrofantomkę.

- Jak zabić ta Chimerę? – zapytał Irola zaraz przed wyjściem z Sali
Koordynator wzruszył jedynie smutno ramionami – Szperamy najszybciej jak się da tej informacji.

- Teraz to i tak za późno jeżeli na nią trafię

„Co za syf”

Trzepnał drzwiami Irola o wiele za mocno niż sam chciał. Zbieg na doł. Zabrał od Zbrojmistrza wszystko to co mu dopiero zdał. Wypisał kwity na służbową brykę i zasadził w niej dupę podazając zgodnei ze słowami Irola do Czarnej Syreny.
Najszybciej jak się dało.

Knajpa znajdowała się na Soho a wiec nie był to Rewir, jednak nie pocieszyło to Scotta zbytnio. Zaparkował wóz zaraz u wylot jednej z ulic graniczącej z tą na której znajdował się lokal. Nathan od razu obczaił furgonetkę MRu. Zabrał torbę i ruszył ku niej. Stuknał w przednią szybę. Boczne drzwi wozu otworzyły się i Scott zauwazył pełne ulgi spojrzenie Laury

- Przybyła kawaleria – usmiechnał się – Mów co i jak – wlazł do środka by wysłuchać co ma do powiedzenia była policjantka.

Zdała mu pokrótce relacje z ostatnich wydarzeń i tego czego może się spodziewać.

- No dobra ale na Chimerę o tej godzinie w Ministerstwie nie było osoby która by powiedziała czym ją zabić. No ale dobra, dosyć gadania. Mam jeszcze wazne spotkanie umowione tej nocy wiec nie ma co mitrezyc a wierz mi Lauro, ze dzisiejszego dnia sie nie nudze. Główne cele

- Przed wszystkim musimy znaleźć Prokopova, on nam powinien dużo wyjaśnić.

- Przypomnij mi jak wyglaąda ten Prokopov - zwrociłem sie do Laury

Opisała go najlepiej jak potrafiła.

Po słowach Laury Scott wylazł z samochodu i przejał kontrole nad GSRami
- Wchodzimy. Trzymac dupy blisko Laury – Scott wywiesił sobie na szyję blachę a na plecy załadował pełna broni torbę.

Przed wejściem stał ochroniarz - selekcjoner, a ze środka słychać było niezbyt głośną muzykę. Ochroniarz spojrzał na nich niechętnie. Wyróżniali się. GSRY mieli na sobie ciemne uniformy bojowe i kamizelki oraz broń w rękach.
- Dzisiaj specjalnie ruchu nie ma, ale z bronią to raczej nie wejdziecie - ochroniarz spojrzał na MRowców z dość formalnym i niezwykle tępym wyrazem twarzy. - Spłoszycie tych nielicznych klientów, którzy są.

- Ciekaw jestem kto sie tutaj bawi gdy zaraza za rogiem? Ministerstwo Regulacji – dodał świecąc mu blachą przed oczami - odstap albo zostaniesz aresztowany za utrudniane sledztwa

- Odstąp? - nie zrozumiał wyraźnie. - O co ci kurwa chodzi. Jaka kurwa zaraza. Może ja po kierownika pójdę co?

- Możesz iść po kogo chcesz. Łapy na sciane i nie utrudniaj.

Jeszcze chwila i gosc wyladowałby skuty na ziemi ale na pomoc facetowi przyszła Laura pokazujac mu nakaz.

Lokal okazał się jedną wielką salą taneczno - barową - taką na około 100-150 osób. Teraz co prawda wyglądał na dość pustą. W pomieszczeniu nie było więcej jak 20 osób. Wszyscy w srednim wieku jak zaobserował Nathan. Styl lokalu był… dość tandetny żeby nie powiedziec beznadziejnny, flausz, stoliki, klatka dla tancerek – w odczuciu Scotta skrzyżowanie remizy z klubem goo-goo i dyskoteką.
Właścicielem, o czym upewnił się Scott przeglądajac uwaznie akt własności, okazał się niejaki Tedd Winmayer przy którym kroczyło jego ciacho. Niejaka Anna Lee jak ją przedstawił. Sam Teddy, majacy wszystkie paluchy u rąk, ubierał się dość „luzacko” – jasna koszula i jasne spodnie. Miał cemną karnację dość ostro kontrastującą z prawie białymi włosami.

- Nie ma co tracić czasu Panie Winmayer, Chcemy poznać cegła po cegle ten lokal, zgodnie z tym papierkiem – wskazał na dokument trzymany przez Laurę – a na sam koniec sobie pogadamy. O ile nie będzie miał Pan nic przeciwko.

Scott zabrał się do roboty, Miał zamiar przetrzepać ten lokal od samej piwnicy az po dach. Liczył na ponadnaturalne zdolności Laury w niuchaniu przyzywanych istot mroku i żałował… a niech to… załował, że nie ma z nimi Emmy.

Ta, już była dała popalić Teddyemu, że ten chociaż i moze niewinny zaraz by się przyznał do przyzwania demona. Taka byla skubana
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 23-04-2012, 08:22   #228
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
kot&CG - cz. 1

Początkowo jej zmysły ograniczały się do słuchu. Była świadkiem rozmowy a w zasadzie niezbyt subtelnej wymiany zdań, które dobiegały jak zza grubej warstwy waty. Jeden z głosów, choć przytłumionych, rozpoznała z miejsca. Bo to był JEJ głos. Tyle, że słowa wypowiadał ktoś inny.
Kot.
Oszust.
Złodziej.
Impostor.
Pieprzony pożeracz dziewiczych serc.
No dobrze, cofnij dziewiczych. I pewnie nie tylko serc.

- Targowiska wróżek – odezwał się ten drugi, kiedy już skończył nachalne anegdoty na temat dup i cipek. Miał nieprzyjemną chrapliwą barwę, która skojarzyła się Lawrence z chichotem hieny. – W czasie Żniw. Nieźle. Ja bym na twoim miejscu trzymał się od targowiska jak najdalej. Ale ty pewnie masz w tym by je odwiedzić jakiś ważny cel. Pytanie, ile jesteś mi w stanie zapłacić za informację.

Szczur – pomyślała CG. - Do niego mieli się wybrać aby zaciągnąć języka na temat targowiska. Ale plan uległ zmianie kiedy ten... cholerny... hochsztapler odgryzł jej głowę! Zazwyczaj potrafiła trzymać nerwy na wodzy ale tym razem nawet nie starała się tłumić w sobie frustracji.
Głosy nabierały na sile jakby zbliżała się do ich źródła. Działo się przy tym coś dziwnego. Poczuła mrowienie, coś na kształt fantomowego bólu niegdyś amputowanej kończyny. Zdawała sobie sprawę, że jest samą pozbawioną ciała jaźnią a jednak powoli zaczęła odczuwać swoją materialną powłokę.
- Wymień jakąś cenę – po chwili milczenia opowiedział kot po czym ziewnął przeciągle. Wiedziała, że oczy Cheshire'a zaczęły się lepić i przyznawał sam przed sobą, że po sutej wyżerce zalecana byłaby drzemka na dobre trawienie.

Jej tymczasem towarzyszyło uczucie wynurzania się z głębokiej wody, a gdy CG unosiła się ku górze kot zapadał się pod powierzchnię czegoś miękkiego, grząskiego i apetycznego. Minęli się gdzieś po drodze. Otarli o siebie spoglądając sobie w oczy. W kocich dominował wyraz dumy i samospełnienia z domieszką uzasadnionej senności podczas gdy jej własne... cóż, pewnie elektryzowały się z furii.

I nagle czas zwolniła a egzorcystka czuła się jak napompowany słoń, którego chcą na siłę upchnąć w ciasnej karafce.
Lawrence zakrztusiła się zaczerpnąwszy zbyt duży haust powietrza.
- O żesz... - otworzyła szerzej oczy i rozejrzała się po otoczeniu z nieskrywanym zdziwieniem.
Znajdowała się na zdewastowanym złomowisku a przed nią na kupie żelastwa i śmieci niby na legendarnym tronie zasiadał... szkaradny pokurcz. Jej usta zadrgały w oszczędnym rozbawieniu na widok skrzaciej spiczastej czapeczki
- Egzotyczne nakrycie głowy. Haute couture? – skomentowała plując z odrazą kiedy zdała sobie sprawę, że na języku czuje żelazisty smak krwi i surowego mięsa. Domyślała się nawet czyjego.

Przerwała zabieg i spoważniała raptownie wyławiając charakterystyczne punkty w całunie. Dusze rytualnie zamordowanych dziewczynek.
- Skurwiel... - mruknęła pod nosem tak cicho, że sama ledwie dosłyszała własny głos.
Siedziała na cuchnącej ziemi, dłonie i stopy płasko przylegały do podłoża podczas gdy jej docenione cztery litery znajdował się zaskakująco wysoko i gibały w niemej prośbie aby zamachać nieistniejącym ogonem. Zwróciła twarz ku dołowi i zobaczyła własne odbicie w ciemnej błyszczącej kałuży. Wyglądała zwyczajnie. Pomijając nienormalną pozę i fakt, że znów była blondynką a jej oczy przywodziły na myśl Hanibala Lectera przymierzającego się do prac kuchennych.
Nie była pewna gdzie podział się kot. Czy usnął na dobre osnuty melodią harmonijki czy po prostu siedzi gdzieś głębiej zredukowany do roli widza.
- Cheshire? - szepnęła zamykając oczy. - Jesteś złamanym kutasem, słyszysz?

- Widzę, że masz czkawkę, nekomato. Chcesz coś na trawienie. Jakiś eliksir. - Red cap udawał troskę nie skrywając złośliwości.

- A masz jakiś specyfik poprawiający urodę? - CG bardzo powoli podniosła się do pionu i wyprostowała nadal trzeszczące kości. - Bo zalecałabym żebyś sobie łyknął - wyszczerzyła się nie mniej wrednie. - Chcesz prawić sobie komplementy do rana czy wrócimy do interesów? Jaka jest twoja cena szczurze?
Po czym dyskretnie odwróciła głowę i bardzo cichutko szepnęła melodyjnie do siebie.
- Cheshire... Wakie wakie, eggs and bakie - zakryła nawet dłonią usta żeby nie wyszło, że gada do siebie. - Jeśli masz dla mnie jakieś dobre rady w związku z Koszałkiem Opałkiem to czas kurwa śpiewać. Jest w stanie roznieść nas w perzynę czy nasz zwieracz może odetchnąć?

* * *

Już zatęskniłaś? To urocze. - “Głos rozsądku” w jej głowie miał senny, mruczący tembr. - Zwieracze zdecydowanie spięte. Po prostu nadal bądź czarująca, Elise Day... i postaraj się ograniczyć szeptanie pod nosem. Słyszę twoje myśli zanim ubierzesz je w słowa.

* * *

- Trzy - syknął Red Cap nagle, w jednej chwili przechodząc z tonu aroganckiej wyższości na ton trącający budzącą się agresją. - Trzy. - Powtórzył to słowo jakby miało jakąś magiczną moc.
Czerwone oczy w mroku zabłysły. Dziewczyny widma, zadrżały, jak żądne krwi psy trzymane na łańcuchu.
- Trzy - powtórzył red cap kolejny raz.

* * *

- Trzy czego Cheshire? - tym razem CG ograniczyła się do myśli. - Jeśli powiesz mi, że w zamian za informacje przynosisz temu skurwielowi małe dziewczynki... A moja była twierdziła, że to ja jestem bez serca.
- Spytaj. - Kot zdawał się zaniepokojony, ale raczej nie perspektywą polowania na dzieci. Gniewny ton Red Capa wywołał nieznaczne wysunięcie się metafizycznych pazurków. - Krótko i konkretnie. I nawet nie podsuwaj mu takich pomysłów.

* * *

- Czego trzy? - zapytała na głos.
- Trzy razy mnie obraziłeś na samym początku rozmowy.
- W zasadzie to raz - odparła spokojnie. - Dwa pozostałe nie były do ciebie. Ale dobrze, zacznijmy od nowa... - sprzedała mu przesadny zamaszysty ukłon rodem z wiktoriańskich angielskich filmideł. - Witam i wybacz mi moje wcześniejsze zachowanie. Po prostu... nie jestem dziś sobą. Ktoś wyprowadził mnie niedawno z równowagi i, zupełnie niesprawiedliwie i niegrzeczne, wyładowałam na tobie swój gniew.

- Zeżarł cię - uśmiechnął się wrednie. - I teraz odbijasz mu się czkawką. tak cię będę nazywał. Czkawka.
- Możesz mnie nazywać choćby pierdoloną Myszką Miki jeśli poprawi ci to humor - CG wzruszyła obojętnie ramionami. - A teraz możemy wrócić do targowiska? Tak się składa, że w tej kwestii wyjątkowo oboje się zgadzamy. On i ja. Po prostu powiedz czego chcesz w zamian za informację.
- To nie tak działa. Ty wymień cenę, Czkawko. Chcę zobaczyć ile to dla ciebie jest naprawdę warte.
- Cudownie... - westchnęła CG i nerwowo przeczesała palcami włosy. - Jestem spłukana więc więc ekwiwalent pieniężny raczej nie wchodzi w grę... Nie masz jakiegoś poltergeista na liście swoich wrogów? Z tym moglibyśmy się z kotem uporać.
- Jakim byłbym red capem, gdybym pozwalał sobie mieć wrogów z którymi nie potrafiłbym sobie sam poradzić. Wiesz, co kolekcjonuję? Może uzupełnisz moją kolekcję?

Lawrence spięła się w sekundzie, górna warga zadrżała obnażając równe białe zęby.
- A może... - jej głos zabrzmiał twardo i stanowczo - ci jej nie uszczuplę, hm?
- Cztery - uśmiechnął się wrednie.- Tylko przez wzgląd na Kota możesz już iść. Negocjacje uznaję za zakończone. Jakikolwiek dłuższe przebywanie twoje Czkawko na moim terenie uznam za złamanie zasad i akt agresji na który odpowiem tak, jak zwykłem to robić w takich sytuacjach. My, członkowie Ukrytego Dworu, nie przepadamy za kimś, kto negocjuje z pozycji siły, jeśli nic innego nie ma. Chyba, że traktujesz to jako perszevree. To co innego.
- Jeśli wyjaśnisz co to jest perszevree to powiem ci czy tak to traktuję - sięgnęła do kieszeni spodni, wyjęła papierosy i odpaliła sobie sztukę.
- Wyzwanie. Stawką jest życie drugiej osoby. I jej dusza - wykrzywił się. -Zapomniałem. Ty nie masz życia, a duszę zabrał ci nekomata. To chyba załatwia sprawę.

* * *

- Czy on sugeruje, że nie mam nic do stracenia kocie? - pomyślała i przez moment po prostu wbijała w skrzata wzrok.
- Raczej nic do zaoferowania. - mruknęło coś leniwie w jej głowie. - wpuść mnie.
- Żebyś zgodził się na jego warunki? O nie, Cheshire. Nie porwiesz dla niego z ulicy żadnych dzieci.
Odpowiedziała jej jedynie wyczekująca cisza.
- Nakreśl chociaż co zamierzasz.
- Nikt nie zginie. Chyba. W zasadzie proszę z grzeczności.
- Doceniam - CG się skrzywiła. - Ale jeśli chcesz żebyśmy się dogadali, a chyba rozwód w naszym przypadku nie wchodzi w grę... Żadnego zabijania dzieci, dobra? A teraz rób swoje Cheshire.

* * *

Przemiana była subtelna. Milimetrowe drgnięcie kącików ust, ledwie zauważalny błysk w oczach, zmiany niezauważalne dla normalnego człowieka. Red Cap jednak nie był człowiekiem, a już z pewnością nie był normalny.
- Owszem, załatwia. Powiedz mi Szczurku, czyż ona nie jest urocza? - uśmiech psychotycznego maniaka rozlał się po twarzy CG zmieniając ją w maskę szaleństwa, niewiele różniącą się od tej, którą niedawno przypominała twarz Charliego. - No już, przestań się na mnie boczyć, na pewno dojdziemy do jakiegoś porozumienia. Ty wiesz coś, co ciekawi mnie, ja wiem... cóż, powiedzmy, ze miałem ciekawy tydzień, na pewno uzbierało się coś, co cię zaciekawi. Na perszevree, z całym szacunkiem, jestem dziś zbyt przejedzony.
 
liliel jest offline  
Stary 23-04-2012, 08:56   #229
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
CG i Kot - cz.2

- Kot. Gdzie ty się stołujesz. Nic lepszego nie mogłeś zeżreć. To mi wyglądało na niestrawną francuszczyznę.

Kot wybuchnęła śmiechem. Właściwie to chyba nienajlepsze słowo. Po prostu odchyliła głowę do tyłu i zaniosła się złym, szalony rechotem.
- To długa historia, Szczurze. Długa i brzemienna w skutki, choć trwa zaledwie od paru godzin. Czasem to ty decydujesz, co zjadasz, a czasem po prostu przeznaczenie macha ci przed nosem smakowitą sardynką. Pewne historie lubią być opowiadane, a ja dałem się ponieść fali. - Wciąż szczerząc się w rekinim uśmiechu usiadła po turecku na ziemi. - W zasadzie jak spojrzeć na większy obrazek, oddałem ci dziś przysługę. Ktoś na jakiś czas musi zjeść kogoś, by potem ktoś inny wierzył w istnienie kogoś, która to wiara trzyma przy życiu kogoś jeszcze innego, kto z tego pierwotnego kogoś ma już tylko czerwony kaptur, którego ten pierwszy ktoś tak naprawdę nawet nie nosił. Kocham świat po fenomenie. Jest tak uroczo pokręcony, a jednak wciąż ma sens, dla tych którzy chcą go dostrzec. A jak tam twoja kolekcja? Czym mnie węch nie myli, czy te dwa upiorki są tu nowe?

- Dawno cię nie było - odpowiedział wymijająco. - Wiesz, że polują na ciebie. Hycle.

- Mówisz, że to Hycle? To się dopiero nazywa ironia losu. Nie uwierzysz, gdzie ostatnio dorabiałem. - Kot podrapała się za uchem, robiąc to starannie i wszystkimi pazurkami, po czym ponownie spojrzała na Red Capa z lekkim uśmieszkiem i nowym błyskiem w oku. - Może zróbmy tak: Powiedz mi, gdzie jest to Targowisko, a ja ci opowiem czemu na mnie polują. Smaczku tej historii dodaje fakt, że ma to związek z pewnym miejscem w którym byłem, a które oni z jakiegoś powodu usiłowali ukryć.

- Hmm. Opłaci mi się to? - red cap nie wydawał się przekonany.

- Wiem tyle, że jeśli ktoś chce coś ukryć i używa do tego małej armii wilków i egzekutorów, to znajdzie się tez ktoś, kto będzie chciał to znaleźć i dobrze zapłaci. - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się czarująco - To wiedza. Aktualna i potencjalnie niebezpieczna. Kto jak kto, ale ty zawsze umialeś się nią posłużyć.

- Nie przekonuje mnie to - powiedział pozornie bez zainteresowania. - Wolę wymierne korzyści. Nam, red capom, nie sprzedadzą czegoś na Targowisku Wróżek. Ale tobie, nekomato, może się udać to kupić lub zdobyć. Wtedy wejdę w układ z tobą. Handlową wymiankę. Wiedza jak trafić na Targowisko, w zamian za coś, co można na nim kupić. Ma to w sobie pewną obłędną logikę.

- Lubię logikę. I lubię obłęd. Podoba mi się. Mówimy o towarze, czy pośrednictwie w transakcji? - Kot płynnie przeszła z trybu gawędziarskiego na biznesowy.

- Towarze i pośrednictwie.

- Mów dalej. - Kot lekko zmrużyła oczy. - Co to za towar i jaką ma wartość na tym Targowisku.

- Dziecięcy tłuszcz wytopiony z niemowlęcia. Mała wartość. Ale niewielu ją sprzeda red capom. Dla nas to ... ambrozja.

Na chwilę zapadła cisza. Kot nie wydawała się szczególnie poruszona, choć potencjalny zdrowy psychicznie obserwator tej sceny mógłby poczuć się tak, jakby każdy przerdzewiały grat na tym złomowisku zadrżał ze zgrozy lub przynajmniej skrzywił się z odrazą na dźwięk słów red capa.
- Serio? - Ładne brwi w kształcie ptasich skrzydeł uniosły się w górę. - To jest twoja cena? Słoik smalcu? Gdzie jest kruczek, Szczurze? Dlaczego nie chcą go wam sprzedawać? I kto u licha, oprócz was, chciałby go kupować? Ma jakiekolwiek praktyczne zastosowanie? Nie martw się, nie wyżrę ci go po drodze, sam zapach niemowląt zawsze mnie odpychał, pytam na wypadek, gdyby sprzedawca miał jakieś wątpliwości co do moich, czystych jak łza, intencji.

- Nekromancja. My, czerwone czapki mamy zakaz jej stosowania. - uśmiechnął się prawie jak Kot.

- Zaczynam nadążać. - Kot odwzajemniła zły uśmiech. Przeciągnęła wzrokiem po eterycznym szeregu dziecięcych upiorów za plecami Szczura i żartobliwie pogroziła mu placem. - Ostatnie pytanie. Jak przypuszczam, papierki z królową na niewiele się tam przydadzą. Przyjmują rozliczenia w żywych tru... powiedzmy w branżowych usługach, czy raczej pozbierać po drodze jakieś korzonki mandragory i krew dziewic?

- Różnie bywa. Lubią srebro. Lubią artefakty. Lubię krew. Zależy kto. Mogę dać ci namiar na pewnego slaugha. Zwą go Wesołkiem. Siedzi w okolicach posągu dziwadeł.

- Chętnie. A co to jest slaugh?

- Gatunek. Taki jak ty, nekomato.

- Gatunek. Oczywiście. Słyszałem dziwne plotki... - Kot oblizała się wyraźnie zbita z tropu. - Mniejsza z tym. Jeśli to wszystko, myślę, że możemy dobić targu.

- Na krew i ślinę, na włos i czuprynę? - głos red capa był niezwykle uroczysty. - Na zgniłą skórę i na zardzewiałą rurę?

Kot wstała i przybrała uroczystą minę.
- Na krew i ślinę, na włos i czuprynę. - Zacharkała w obrzydliwy sposób nijak nie licujący z jej obecnym wyglądem i siarczyście splunęła pod stopy stworka. - Na kundli szczyny i spleśniałe trociny.

- Zatem zawarliśmy pakt. Idź za mną. Pokażę ci wejście na targowisko.

- Prowadź, Szczurku. - zarzuciła plecak na ramię i ruszyła w ślad za red capem.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 23-04-2012, 21:08   #230
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Za bardzo nie miał co robić i gdzie, jego kompan montował to gówno na drzwiach, do... Nie miał pojęcia do czego to były wrota, ale praca to praca. Nie miał zamiaru znowu się poddawać, zabijać towarzyszy broni. Przeczuwał że ktoś idzie ich krokiem, podpowiadał to mu jego zmysł zagrożenia, który dziwnie nie stygł po starciu z przerośniętymi gackami.
Czuł się bezpiecznie uzbrojony w swoje granaty i M14, choć magazynek wydawał mu się zbyt ciasny. Na leżących nieco z boku kościach, ustawił latarkę, tak, by świeciła w głąb tunelu. On sam schował się za niewielkim gzymsem, pod drugiej stronie korytarza. Sprawdził jeszcze raz karabin, sprawdził swoje obrażenia, sprawdził granaty, czy są na swoim miejscu. Gdyby palił, zapewne wyjął by właśnie fajkę i zakopcił nią korytarz, ewentualnemu pościgowi, dając znak gdzie się chowa. Jak to dobrze że nie palił.
Przyglądał się pracy najemnika, po to, by po chwili znowu spojrzeć w głab korytarza, oświetlanego przez latarkę, postawionej po drugiej stronie. Był to bardzo tani chwyt, ale, w tym korytarzyku i tak nie miał za bardzo jak się bronić, musiało wystarczyć.
Z każdą chwilą, adrenalina we krwi krążyła coraz bardziej. Z początku były egzekutor nawet tego nie zauważał, było to dla niego coś normalnego. Dopiero kiedy zaczęło mu lekko dudnić w uszach, a kolory się lekko wyostrzyły, wtedy już wiedział że na sto procent mają ogon, że dwójka pozostawionych na powierzchni zabijaków poległa. Schował się za bardziej za winklem korytarza, czekając

Baldrick uwinął się szybko. Po chwili odsuwał się już w pospiechu na bezpieczną odległość.
Huk eksplozji przetoczył się po korytarzu, wraz z kłębami pyłu i dymu. Za plecami Xarafa drzwi runęły z hukiem.
- Ruszamy - powiedział Baldrick – Ty pierwszy. Patrz pod nogi.

Zerknął jeszcze raz w mrok tunelu, zgraniając latarkę, która miała robić za pułapkę. Wycelował lufę karabinu w nową, nieznaną przestrzeń i ruszył powoli w głab. I pomyśleć, że te drzwi wydawały się tak solidne. Jak to przeżyje, z pewnością poszerzy swoje umiejtności o obsługę takich zabawek, jak C4 czy semtex.
Póki, mógł jedynie torować Baldrickowi drogę, samemu oświetlając sobie drogę latarkę kątową.
- Rzuć okiem na tyły - powiedział do kompana, kiedy go mijał, po czym sam utonął w pustce za drzwiami.

Jego oczom ukazał się betonowy korytarz, idealnie równy. Jakby odlany w jakiejś formie, ale mimo wszystko zakurzony i brudny. Xaraf nie wiedział czy ten syf był tu wcześniej, czy sprawiły to zabawki Baldricka. Po ścianach wzlatywały serpentyny gryzącego dymu, a zapewne byłby taki, gdyby nie ich przygotowanie i maski przeciwgazowe.
Egzekutor poruszał się wolno przy ścianie, karabin trzymał luźno wycelowany przed siebie, lecz gotów do strzału. Nie wariował, nie machał nim jak proporczykiem. Był dość wyciszony, mimo tego całego wybuchu i stoczonej niedawno walki z gackami. I nawet mimo tego, że w dymie wszystko było komicznie zniekształcone. Było to ciekawe, ale nie był to powód do panikowania.
Fluoroscencyjną farbą, jak założył Firebridge, na ścianach ktoś wymalował symbole ochronne. Żaden demon nie mógł tu wejść, jak i wyjść. I nie były to zwyczajne znaki, jakie malowali Londyńczycy na drzwiach swoich domów, tylko wyższa szkoła magiczna. Nie mógł ich tu umieścić nikt, bez choć rozszerzonego pojęcia z zakresy run i symboli. Na początku spróbował je liczyć, ale potem uznał że to bez sensu. Tyle ich tam było. A i same ściany połyskiwały.
Przeszli kilka takich korytarzy, aż na końcu jednego z nich, długiego na 10 lub 15 kroków, znaleźli kolejne drzwi. Te wyglądały wręcz komicznie, przy tym głazie który Baldrick musiał wysadzać. Zwyczajne, drewniane drzwi. A na całej ich szerokości wymalowany był pentagram, wręcz pulsujący mocą. Aż adrenalina sama napływała do krwi.
- Wykopnij je! - polecił Baldirck.
Xaraf spojrzał na niego, lecz ten otwierał już ogień do kogoś z tyłu, za nimi. Jednak dobrze wyczuł. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, kim oni mogą być, ale odpuścił sobie. P90 Baldricka metodycznie wypluwało z siebie po serii.
Były Minister Regulacji, zrobił krok w tył i uderzył w drzwi, w sam zamek. Drzwi aż podskoczyły, coś chrupnęło, coś trzasnęło. Drzwi stały otworem. Jakieś pociski wgryzły się w ścianę korytarza, słyszał to. Wycelował w dopiero co otwarte drzwi i przekroczył ich próg, mrok rozganiając latarką.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172