Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-11-2013, 20:23   #121
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Baza Kartelu, Heimburg, Wenus, kilka tygodni później...

Cortez kopnął automat piwny, który przymuszony wypluł swoją zawartość.
Ze sporym naddatkiem...
Następnie podszedł do stolika ze zdobycznymi browarami. "Rusty" wyciągnął butelkę droughańskiej whisky. Po czym puścił ją "w obieg".

Siedzieli i pili spokojnie,w milczeniu. Nie tak jak wtedy, kiedy świętowali powrót z misji, wznosząc toasty za zdrowie Kenshiro. Adiutant Weilanda nie wspomina dobrze tamtej nocy. Dostało się też kilku krewkim chłopcom z żandarmerii, a przedstawiciel Bractwa, który miał wystąpić w roli mediatora, wycofał się chyłkiem, ponosząc tylko uszczerbek moralny...

Hybryda korporacyjna, "Team six" lub jak ich ochrzczono w jednostce "Trędowaci".
Nikt nie miał ochoty wszczynać burdy w kantynie, mimo że roiło się tam teraz od bauhauczyków i wielu innych korporacyjnych "twardzieli".

- To ci z Venenburga... - mówiono słyszalnym szeptem...

Trzymano się od nich na dystans, nie akceptowano. Stali się obcy nawet dla żołnierzy ze swoich macierzystych korporacji. Domyślali się, że była to sprawka Weilanda.

Nikt postronny nie znał prawdy o tym, co zdarzyło się w mieście. Musieli sami nieść to brzemię.
Wydarzenia z katedry na zawsze zmieniły ich życie. Na szczęście mogli liczyć na siebie nawzajem.

To podnosiło ich na duchu.

Przed kolejną misją, w przypuszczalnie najgorsze miejsce uniwersum, dokąd zapewne pośle ich drużynę dowództwo Kartelu pod naciskiem Świętego Bractwa... z nadzieją, że na zawsze słuch po nich zaginie...

https://www.youtube.com/watch?v=U-y61RlwS7g
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 26-11-2013 o 20:36.
Deszatie jest offline  
Stary 28-11-2013, 16:33   #122
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Epilog

1285 RK, Luna



Esteban odetchnął głęboko, odkładając pióro.
Szpony ciemności potrafią sięgnąć nawet po najwyższych hierarchów Bractwa.
To, że reprezentujesz zakon nie chroni cię przed dotykiem i wpływem mrocznych sił.
Kiedy spojrzysz w otchłań nie ma odwrotu...

Bractwo skutecznie ukrywało prawdę na temat Venenburga, a Bauhaus znalazł kozłów ofiarnych winnych masakry.

Dzięki pracy skryby uda się jednak ocalić prawdę o tych wydarzeniach i jako przestrogę przekazać potomnym.

Ukończywszy pierwszy rozdział kroniki, był z siebie niezwykle dumny, chociaż wiedział jakie konsekwencje mu grożą, gdyby inkwizytor Simon wpadł na trop księgi.

Modlił się gorąco, aby to nigdy nie nastąpiło...
 
Deszatie jest offline  
Stary 21-12-2013, 19:13   #123
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Post wspólny - gracze i MG

* * * Po powrocie do bazy * * *


Dunsirn lewą rękę wciąż miał na temblaku, choć nie dokuczała już tak mocno. W prawej dzierżył oszronioną zgrzewkę piwa i butelkę drougańskiej whisky. Powoli zbliżał się do kantyny. Już z daleka zauważył potężną postać Corteza, który siedział na dachu przybytku i pił swój ulubiony napój a nie był to bynajmniej witaminizowany izotonik. Budynek wciąż był zamknięty, czemu trudno było się dziwić - na myśl, że znów mogłaby w nim imprezować drużyna szósta Weiland pewnie dostawał gęsiej skórki, jak nie galopującej biegunki. Całe szczęście, że mieli wśród siebie Braxtona - spec zapowiedział, że upora się z zamkiem i zaczną picie. Niby miał być lada chwila, ale cierpliwość nie była chyba najmocniejszą stroną Puszki.

Doktor jednak się spóźniał, więc Dunsirn i Cortez otworzyli drzwi posługując się śmietnikiem jako taranem. Sposób dość radykalny, ale skuteczny.

Krótko potem Sara dołączyła do chłopaków, obdarowywując mijane drzwi krótkim spojrzeniem.
Troje z żołnierzy Team Six, zasiadło do picia w kantynie. Była ona tym samym pomieszczeniem, w którym się poznali, co skłaniało do rozmyślań, zważywszy na to wszystko co stało się w międzyczasie. Wydarzyło się wiele, o czym świadczyła choćby nieco inna atmosfera, niż ta sprzed kilku dni.
- Dla mnie, to już nie pierwszy taki raz. Szczerze mówiąc, można to olać - powiedziała dość obojętnym głosem Sara, po opróżnieniu puszki piwa.
- Mów do mnie jeszcze, oficjalnie ciągle jestem martwy w papierach. Chętnie popatrzę jak próbują zakwalifikować moje zeznania. - Odparł Cortez otwierając kolejną puszkę i balansując nogami na oparciu drugiego krzesła.
- Gdyby chcieli nas uciszyć to zrobiliby to na przesłuchaniu w Drugim Zakonie. Teraz jesteśmy potencjalnym niebezpieczeństwem dla struktur Bractwa. Wystarczy dać cynk do jakichkolwiek mediów na planecie i powiedzieć o czymś, czego nie da się ani ukryć, ani zamieść pod dywan. Na przykład donieść o tym, że katedra Miracle leży na przecięciu linii mocy Mrocznej Harmonii. Zdrady Soloniusa udowodnić się nie da, zapewne już na miejscu pojawiły się sfabrykowane dowody świadczące o jego bohaterstwie, czystości i innych fantastycznych przymiotach ciała i umysłu.
- Dlatego będą nas obserwować, aby mieć pewność że nie gadamy. Ale co tam, to ich czas i wysiłek
- rzekła Sara wzruszając ramionami. - Rzecz w tym, że jesteśmy żołnierzami zbyt cennymi na placu boju, aby nas likwidować. Kilka sukcesów na misjach, które z założenia miały się zakończyć naszą śmiercią i nawet Weiland zacznie na nas inaczej patrzeć - powiedziała z przekonaniem w głosie.
- Byłbym zapomniał. Mam dla was drużynową naszywkę. Mam nadzieję, że się spodoba.




Do sali przybył adiutant Weilanda w asyście kilku osiłków z żandarmerii. Ich obecność była jawną prowokacją. Nie wystarczała już inwigilacja prowadzona przez kamery? Major przechodził samego siebie. Chyba specjalnie zaplanował popsuć im tę noc. Przeliczył się jednak w swoich zamierzeniach. Zabawa miała dopiero się rozpocząć...

Braxton wszedł do kantyny szybkim krokiem. Miał świadomość, że jest już spóźniony i przez to prawie zderzył się z adiutantem Weilanda w wejściu. Uśmiechnął się kwaśno i przeprosił. W innej sytuacji pewnie rzucił by jakiś oklepany dowcip o żandarmach, z którymi liniowi wojacy lubili się jak przysłowiowy pies z kotem. W obecnej chwili problemy, które miał na głowie sprawiały, że prawie nie zauważał takich drobnych niedogodności. Poza tym “opieka” jaką otoczył ich major w sumie latała mu koło dupy. Biorąc pod uwagę, że byli pod bacznym okiem Bractwa to Weiland to był na prawdę najmniejszy z ich problemów. W tej chwili na osobistej “czarnej” liście Mallorego był Szymon.

Doktor zignorował smutnych panów z plakietkami MP na ramionach i dosiadł się do reszty.Mrugnął kilka razy jakby światło w kantynie było zbyt jaskrawe dla jego oczu. Faktycznie wyglądał jakby ostatnio źle sypiał, o czym świadczyły worki pod oczami. W porównaniu jednak do reszty “trędowatych” zbytnio się nie wyróżniał. W końcu jednak się nie powstrzymał i rzucił cierpko wymownie kiwając głowa w stronę obstawy.

- No tak. Ktoś musi nadstawiać dupę i walczyć by ktoś mógł bezpiecznie garować w bazie. Swoją droga to niezła fucha taki adiutant, albo żandarm. Może byśmy się przekwalifikowali? Nikt by do nas nie strzelał. Wiecie co trzeba zrobić by dostać się do żandarmerii? Słyszałem, że konkurencja jest ostra. Na egzaminach ponoć musisz udowodnić, że nie odróżniasz karabinu od zestawu do sprzątania kibli.

Mallory widocznie szukał zaczepki, ale reszta teamu six znała go już na tyle, że wiedzieli, iż robi to jakoś bez przekonania. Już na pierwszy rzut oka widać było, że gryzie go coś innego. Jakby chciał im coś powiedzieć, ale nie przy tylu słuchaczach.


- Dlaczego zniszczyliście drzwi do kantyny i dlaczego pijecie bez mojego osobistego pozwolenia? - zaczął adiutant Weilanda. - Koniec żłopania, darmozjady, albo was stąd wyniosą! Zabierać dupy w troki i wypierdalać!
- Przyjacielu
- odezwał się Derren - jeżeli teraz ktoś z moich podkomendnych wybije ci kilka zębów i z rozpędu złamie rękę, to przed każdym sądem wojskowym będę przysięgał na wszystkie świętości, że tylko się przewróciłeś.
- Ponosi cię fantazja imperialu...
- nie wytrzymał mięśniak z obstawy. - Za chwilę spuszczę ci taki łomot, że dołączysz do skośnookiego kolegi i będziesz sączył koktajl warzywny przez słomkę! A następny będzie ten “laluś” w kombinezonie! - wskazał paluchem na Braxtona.
- Za pozwoleniem, panie Rosenberg.
- zmitygował się, spoglądając w stronę adiutanta.
- Nie mam nic przeciwko. - odparł tamten wyraźnie zadowolony. - Zróbcie tu porządek!
- Ścierka do podłogi jest tam. Bawcie się dobrze robiąc porządek
- wtrąciła w odpowiedzi Sara, nieznacznie wskazując jeden z kątów pokoju.
Zdecydowanie szykowała się rozróba. Podczas poprzedniej walki, nie była w żadnej drużynie, teraz sytuacja definitywnie się zmieniła. Miała teoretycznie powstrzymywać takie rzeczy, ale cudotwórcą nie była... Świętą też zdecydowanie nie.

- To nie my, drzwi były już popsute jak przyszliśmy. Bo bez pozwolenia smakuje lepiej. - Braxton jako dobrze wychowany poczuł się upoważniony do udzielenia odpowiedzi na pytania, które padły pod ich adresem. Rusty próbował załagodzić sytuacje, ale jego umiejętności dyplomatyczne pozostawały wiele do życzenia. Tak samo jak słownictwo żandarma. Braxton popatrzył na niego nieżyczliwie i wsadziwszy dłoń do kieszeni kombinezonu wyciągnął z niej jakiś owalny przedmiot wyglądający jak jakiś spray.

- Wiesz. Miałem kiepski dzień. Bolą mnie nawet cebulki włosów. Zrób mi tą przyjemność i zacznij. Sprawienie, że wyrzygasz swoje wnętrzności poprawi mi przynajmniej humor.

Cortez zacisnął lewa pięść, niemalże od niechcenia, tak ze aż chrupnęły kostki, prawa delikatnie odstawił piwo. Wstał, wyprostował się na cala wysokość i zmierzył spojrzeniem żandarma, który wspomniał Kenshiro. - Na egzaminie trzeba udowodnić że się jest wystarczajaco dobra szmata, żeby podloga lśniła jak sie takim podloge wytrze. - Nie mówił tego nawet nazbyt glosno, czy z przesadna agresja w glosie. - Jak chcesz, pourywam ci lapska, wyrwe nogi z dupy i wsadze do tego niewydarzonego pyska, potem dadza ci ladne miejsce naprzeciwko tego skosnookiego, bedziesz sobie patrzyl jak wraca do formy, kiedy ty bedziesz sobie dupe jezykiem podcieral, jak sie juz nauczysz. - Stanal spokojnie kolo Braxtona, czekajac na jakis faktyczny ruch ze strony zandarmów. Najwyrazniej trzeba bylo w koncu pokazac, ze nie ma zamiaru sie wiecej pierdolic z machina urzednicza i jak gleboko ma ja w poszanowaniu, wraz z wszystkimi papierkami, mozliwymi nagannami i odsiadkami. Potrzebowali ich na froncie bardziej niz w grobach czy pierdlu, wiec musieli się godzić na ich warunki a nie odwrotnie.

“Chłopcy” ruszyli po “Rustiego” i “Puszkę” - do tego drugiego jakby z mniejszym przekonaniem… ale pałki teleskopowe dodały im pewności siebie…

Wyglądało na to, że w pierwszej chwili żandarmi zignorowali Sarę i Malloryego. Ich błąd!
Sara nie zwlekając wykonała obrót, łapiąc w połowie manewru oparcie swojego krzesła. Nie podnosiła się przy tym do pionu, gdyż to zwracałoby dodatkową uwagę. Zanim jeden z atakujących Derrena ludzi się zorientował, kobieta zdążyła wykonać pełen manewr.
Pchnięty krzesłem, niczym rogami byka, delikwent zaczął się cofać, a proste podcięcie, które było częścią ataku, zagwarantowało mu bliskie spotkanie z podłogą. Wytrącenie mu pałki przy użyciu krzesła nie sprawiło jej żadnych trudności.

Cortez był nieco mniej finezyjny niż Sara, miał swoje pięści i ciało. Może i był dopiero niedawno co pozszywany i na przeciwbólowych, ale to było dla niego jedynie atutem. On nie czuł bólu, w przeciwieństwie do nieszczęsnego żandarma, który wpadł mu pod pięść. Nie było to piękne, majestatyczne czy w jakikolwiek inny sposób piękne, było bolesne. Dla żadnarma, który mimo niemałej postury zatoczył się pod ciosem. Prawdopodobnie dostał w tym czasie od drugiego, ale nie przejął się tym zbytnio i kontynuował sprowadzanie żandarma do parteru. Dopiero kiedy upewnił się, że tamten ma już spokój, zajął się następnym.

Rusty wyszarpnął lewe ramię z temblaka. Medycy Kartelu czynili cuda, żeby bark się zrósł, ale nie byli w stanie wyleczyć go z dnia na dzień, przez co ręka nie była jeszcze w pełni sprawna. Nie przeszkadzało to jednak Imperialczykowi w walce, bo miał w zanadrzu kila trików. Zmylił przeciwnika szybkim przemieszczeniem, które podpatrzył u Kenshiro i przyjął cios pałki na ceramiczny ochraniacz przedramienia ukryty pod rękawem munduru. Od Corteza nauczył się, że pancerz to też broń. Następnie, wyciągniętym nie wiadomo skąd paralizatorem zamierzył się na osiłka. Technologia nie jest w końcu zła, jeżeli dobrze się z niej korzysta, na przykład tak, jak robi to Braxton. Rusty błyskawicznym ruchem przytknął urządzenie do szyi przeciwnika i posłał łuk elektryczny tuż pod ego uchem. Dokładnie w znajdujący się tam splot nerwowy. Precyzyjnie, niczym strzał ze snajperki Sary.

Kobieta tymczasem zdążyła już odstawić krzesło na miejsce i z silnym przekonaniem wzięła się do walki wręcz. Tak naprawdę nie pokazała jeszcze kompanom, na co ją stać w tej dziedzinie.
Sprzedawała właśnie szybką serię kopniaków jednemu z przedstawicieli żandarmerii. Trzymała go na lekki dystans i wykorzystywała swoją przewagę w zwinności, niwelując jednocześnie jego przewagę w masie. Jej ciosy były na tyle szybkie i precyzyjne, że mężczyzna oprócz prób ich blokowania nie był w stanie zrobić nic więcej, zmuszany ratować swój nos, oczy i parę innych wrażliwych miejsc przed poważniejszymi uszkodzeniami.
Wtedy do ich walki włączył się drugi z żandarmerii, ewidentnie ratując swego kumpla z opresji. Zamachnął się na nią z pięścią, ale Sara kucnęła robiąc sprawny unik, oraz wymierzając mu jednocześnie swój własny cios pięścią w brzuch. Kopnęła tego pierwszego, który pod ciosem zatoczył się do tyłu. Miała zamiar przemieścić się szybko, gdyż zaszli ją z dwóch stron, ale nie była w tym dość szybka. Nad jej prawym ramieniem wyskoczyła ręka przeciwnika, który pochwycił ją i przyciągnął do siebie chwilowo unieruchamiając. Napastnik popełnił jednak poważny błąd. Powinien był objąć ją ręką za szyję, aby móc ją w efekcie poddusić, a nie na wysokości klatki piersiowej, w efekcie czego tylko ją wkurzył.
Pierwszy już na nią nacierał więc musiała działać szybko. Wygięła się sprawnie do tyłu, czemu towarzyszył gwałtowny ruch głową. Wiedziała, że trzymający ją żołnierz był większy od niej i dzięki dobrze wykonanemu manewrowi, uderzyła go tyłem głowy rozbijając mu nos.
Ten pierwszy już się na nią nacierał ze swoją pałka teleskopową, sądząc, że została unieruchomiona. Nie tracąc czasu Sara odbiła się nogami od podłogi, wyginając się jeszcze bardziej do tyłu i zwaliła tym ciężar swojego ciała na trzymającego ją przeciwnika. Wybiła się na tyle wysoko i szybko, że bez trudu obiema nogami na raz kopnęła nacierającego na nią mężczyznę, który w efekcie ciosu powędrował do tyłu, a następnie zwalił się na podłogę.
Wtedy Sara złapała mocniej trzymającą ją rękę i wróciła do pozycji stojącej, od razu kucając. Zrobiła to gwałtownie i sprawnie, zaś wykorzystując siłę impetu przerzuciła większego od siebie przeciwnika, który zrobił coś na kształt niepełnego fikołka i padł na plecy. Skorpion nadal jednak trzymała jego rękę i pamiętając gdzie pakował ją przed chwilą, szarpnęła nią mocno łamiąc delikwentowi dwa, a może nawet trzy palce... zanim kopnęła go kolanem w przedramię, łamiąc mu kolejne kości.
Okrzyk bólu mężczyzny, odbił się echem w pustej sali.

- Masz chyba jakieś posiłki? - Uśmiechnął się szeroko Cervantes, łapiąc kolejnego przeciwnika za poły i robiąc mu młynka. Zdawało że faktycznie posiłki były w drodze a Weiland miał zamiar podkulić nogę i przejść na pozycję, skąd lepiej się dowodzi.

Nie zaczepiany przez nikogo Mallory zajał pozycję uniemożliwającą adiutantowi opuszczenie kantyny. Podrzucał pojemnik z gazem i łapał go wcale nie patrząc co robi. Spoglądał w oczy przydupasowi Weilanda uśmiechając się lekko. Nie był to jednak miły uśmiech.

- Wiesz. Jak ty tu przerzucałeś papierki my walczyliśmy z legionem. Wiem, że w tej małej główce roi ci się, że możesz nas nastraszyć, ale pomyśl chwilę. Na prawdę wydaje ci się, że stając na przeciw Razydom, Nefarytom i innym plugastwom możemy się potem przestraszyć ciebie i twoich dziewczyn? Noż, kurwa Weiland chyba ma najgłupszego asystenta w całym układzie słonecznym. Powinniśmy przykładowo sprać cię jak tamtych, ale twój brak inteligencji to już chyba wystarczająca kara. Idź stąd człowieku i nie rozmnażaj się. - Konował zrobił zdegustowaną minę jakby patrzył na but, którym wdepnął w coś śmierdzącego i usunął się z drogi oficerowi. Potem jakby oceniwszy, że nic tu po nim przysunął się do stołu, przy którym wcześniej siedziała drużyna. Podniósł przewrócone wcześniej krzesło i usiadł na nim, ostentacyjnie tyłem do wejścia.
- Popamiętacie mnie jeszcze, złożę oficjalny raport! - pieklił się bezradny adiutant. - Wasza niesubordynacja nie pozostanie bezkarna. Już major będzie wiedział, co zrobić...
- Będzie, albo nie będzie. Twoja strata, że ty nie wiedziałeś
- odpowiedziała Sara. - Twój raport możesz sobie wsadzić. Zresztą z połamanymi rękami nic nie napiszesz, a z wyrwanym językiem nic nie powiesz - dodała stanowczo, zmierzając powoli w jego stronę. W ręku zaś trzymała zdobyczną pałkę, którą to umiała się posłużyć lepiej niż pokazała to żandarmeria.


Gdy wlewanie kolejnych porcji spirytusu w gardło adiutanta przestało bawić Drużynę Szóstą, ponieważ delikwent stracił kontakt z rzeczywistością, Rusty powiedział: - Mam kilka ciekawych fantów w kanciapie. Chodźcie zerknąć, może wam się spodobać.

W pokoju Rusty’ego był znak drogowy “Miejsce postojowe dla niepełnosprawnych”, biała farba w pistolecie natryskowym i setki naklejek “Mam małego fiutka i jestem z niego dumny”. - Weiland ma nowiutkiego VMW, którego trzyma na parkingu przy placu defiladowym. Zrobimy mu prezent i odpicujemy brykę. Adiutantowi przy okazji też.
- Ciekawa kolekcja - zauważyła Sara. - Nie mam doświadczenia w uprzykrzaniu innym życia. Łatwiej i szybciej było im je zakończyć... Zapowiada się ciekawie. Jaki jest plan? - powiedziała, oglądając intrygujący ją sprzęt z kolekcji Derrena.

* * *

Gdy znak stał solidnie wkopany w ziemię a asfalt pokryły linie parkowania, żołnierze kończyli upiększanie VMW. Wtedy pojawił się przy nich dryblas z insygniami akolity Bractwa na naramiennikach. - Natychmiast przestańcie, albo będziecie żałowali swoich czynów do końca swoich dni! - zawołał mocnym, nieznoszącym sprzeciwu głosem. Facet był niezły - samym tonem i intonacją osadziłby w miejscu 99 na 100 ludzi. Ale nie udało mu się z Team Six, którego członkowie w ciągu ostatnich 24 godzin przeszli spotkanie z wysokimi rangą inkwizytorami z Drugiego Zakonu. Same słowa nie robiły na nich żadnego wrażenia. A akolita nie miał żadnego wsparcia…

* * *

Poranna bryza rozgrzewała chłodne, nocne powietrze. Widok ze szczytu 75 metrowej wieży spadochronowej przedstawiał się naprawdę pięknie. Zarówno baza jak i jej okolica widoczne były jak na dłoni. Mające wzejść na zachodzie słońce jeszcze czaiło się za linią horyzontu, lecz pastelowa poświata już przebijała mroki nocy.
Jednak akolicie, wiszącemu głową w dół z nogami przywiązanymi do górnego podestu wieży, ciężko było docenić niezwykłość tej scenerii.
- Chyba mnie tutaj nie zostawicie? Poczekajcie... Wracajcie tu! Jeszcze pożałujecie! Złożę raport!
- To bezcelowe, raporcik nic nie da. Chyba że chcesz nas rozzłościć? - odpowiedziała Sara. Dziwnie się rozmawiało z wiszącym do góry nogami człowiekiem, ale zawsze jest ten pierwszy raz. - Nic do ciebie nie mamy. Byłeś po prostu w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie... Rzecz w tym, że nie kładzie się wszystkich jajek do jednego koszyka. A jeśli już się zrobi ten błąd, to trzeba na ten koszyk bardzo uważać. Skoro dano nas do jednej drużyny i nie obchodzono się z nami poprawnie, to oto są konsekwencje. Bo w przeciwieństwie do jaj, nie łatwo nas rozbić, ale nam jest łatwo rozbić wszystkich wokół. Nie musimy, ale sprowokowani - wyjaśniła mężczyźnie, choć osobiście nie sądziła, że coś konkretnego do niego dotrze. - Trzymaj się byczku, niedługo ktoś cię uwolni - pożegnała się grzecznie, zostawiając mężczyznę wiszącego do góry nogami.
 
Azrael1022 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172