Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-11-2013, 23:49   #101
 
Camillvs's Avatar
 
Reputacja: 1 Camillvs nie jest za bardzo znanyCamillvs nie jest za bardzo znanyCamillvs nie jest za bardzo znanyCamillvs nie jest za bardzo znanyCamillvs nie jest za bardzo znanyCamillvs nie jest za bardzo znany
Kenshiro stanął jak wryty z podniesionym oburącz mieczem. Gdyby tylko można było zobaczyć co kryje się pod jego maską, widz niewątpliwe ujrzałby twarz wykrzywioną w grymasie niedowierzania, a wręcz przerażenia. W miarę jak zjawa sączyła kolejne słowa, samuraj cofał się powoli przesuwając stopy po ziemi kierując swe legendarne ostrze Mishima ku przeciwnikowi. Niestety tą bronią mógł widowiskowo odbijać kule broni palnej, nie chroniła go jednak przed podstępną mocą Mrocznej Harmonii tak jak wakizashi wspaniałomyślnie wręczone biskupowi...

Obrzydliwie przemieniona, grobowo sina, spoglądająca mrożącym do szpiku kości spojrzeniem "martwych" oczu karykatura pana Moya przemawiała dalej syczącym głosem odbijających się wielkim echem w głowie Kenshiro.

-Oddałeś nam już wakizashi, którym mnie zabiłeś, to właściwy pierwszy krok na drodze odkupienia win. Wszystko co było, pójdzie w niepamięć, wiele nacierpieliśmy się obaj z powodu ludzkiej nieżyczliwości. Rozumiem, że mogłeś mieć mi za złe nieodpowiednie traktowanie, nie nagrodziłem Cię, gdy było to konieczne, uraziłem Twoją dumę, zasiałem bunt i zawiść w Twym sercu, ale to nie było też dla mnie takie proste, musiałem lawirować pomiędzy frakcjami i układami na szczycie naszej korporacji, sam wiesz jak złożone są relacje międzyludzkie w Mishimie. Pewnie teraz to Ciebie zrani, ale prawda jest taka, że to z powodu pana Araki, Twego dobroczyńcy, musiałem tak się zachować. On Cię wprowadził na dwór, za jego protekcją trafiłeś na szczyty, dzięki niemu byłeś w mojej gwardii przybocznej, i to on w końcu przeraził się, że możesz stać się ważniejszy niż on, jego zadufaniu musiałem dać zadość i powstrzymać Twe awanse, by podtrzymać swoje kruche korporacyjne sojusze.

-Łżesz!- Kenshiro krzyknął rzucając się z mieczem na zjawę, która uchyliła się, skierowała otwartą dłoń na samuraja, by jakąś tajemniczą mocą powalić go na kolana.

-Rozumiem Twój gniew, nie kłamałbym jednak, bo jaki miałbym w tym cel? Dość miałem obłudy w starym życiu, teraz odrodzony i przepełniony nową mocą odkryłem jak wszystko może być dużo prostsze.-zjawa mieniąca się być panem Moya uniosła ręce do góry w tryumfalnym geście.-Już nie musisz być więcej pionkiem, którym manipulują wielcy gracze. Wybrałeś drogę wojownika w młodości, sztuki walki, karierę trenera, zawody, wyjazdy z dziećmi na letnie obozy szkoleniowe, nie chciałeś być pionkiem rozgrywek o przydziały kontraktów dla fabryk i temu podobne. I co? I tak wmieszałeś się w zawody z najtwardszymi zawodnikami półświatka, dla adrenaliny, dla sławy? Wygrywałeś z każdym, nawet pokonując mistrza sztuk walki numer jeden wszystkich triad na Marsie łamiąc mu przy okazji kręgosłup. Zyskałeś coś? Pogratulowali ci wygranej i zagrozili, że jeśli kiedykolwiek jeszcze wrócisz na Marsa, to triady cię zabiją, tak potraktowali najlepszego adepta sztuk walki całej planety! Gdy dalej kontynuowałeś już na Merkurym swoją karierę trenera i wojownika triad na mojej planecie-tutaj tak po prostu po ludzku dodał ironiczny komentarz-o jakże opornie szła ci nauka dobierania sobie przyjaciół!-następnie ciągnął dalej przejmujący wywód- znalazł cię pan Araki, służyłeś mu wiernie w jego grze, a grał o wysoką stawkę. Zapewnił ci moją łaskę, wejście do straży przybocznej, potem podkopywał twą pozycję, a na koniec to on podburzał cię przeciwko mnie, spiskował z moją ukochaną siostrą Mariko i jej dyrygentami z Bractwa! Oszukał nas obu, zdradził nas obu! Dlaczego po mej śmierci zostałeś odsunięty w cień zamiast być na piedestale, w śmietance przywódców Mishimy? Pewnie różnym ludziom byłeś niewygodny, ale to pan Araki najbardziej chciał, byś trafił do klasztoru na Wenus, gdzie wszyscy o Tobie zapomną! Zdobywaj sobie stopnie wtajemniczenia w Bractwie, bylebyś więcej nie kręcił się wokół niego, tak Ci się odwdzięczył za realizowanie jego polityki. Potraktowany zostałeś z zimną krwią jak przedmiot, a nie jak osoba godna szacunku i chwały, które teraz ja Ci oferuję. Pójdź dalej ze mną, ja dam Ci to, czego tylko pragniesz, będziesz wielkim wodzem i sensei mych zastępów, prawą ręką nowego shoguna, zawsze nagrodzony, otoczony czcią, wysławiany za swe zwycięstwa, zawsze na ustach wrogów budząc trwogę w ich sercach, gdy tylko usłyszą twe imię!

Niedająca nocą spokoju zjawa ze snów Kenshiro, wyimaginowana postać pod nazwą shoguna Ashigaka z rodu Moya, wykrzywiona przez senne wizje postać niedoszłego Overlorda Moya, teraz obrzydliwa jeszcze bardziej niż w jakimkolwiek dotychczasowym koszmarze, o dziwo przemówiła głęboko do serca Kenshiro, wzbudziła jego poczucie winy, poruszyła najbardziej dotkliwe sfery jego osobowości, urażonej dumy, rozpaliła pragnienie zemsty, ogień pragnącego nieograniczonej potęgi wojownika. Co tak naprawdę w życiu osiągnął? Co miał do stracenia, a co do zyskania? Zdradzony przez niego pan wybaczył mu o dziwo tak wielką winę, podczas gdy wiele mniejsze przewinienia ze strony innych ludzi miały dla niego gorsze konsekwencje...

-Panie! Wybacz mi mą zdradę! Nie jestem jednak godzien Twej łaski!-wykrzyczał Kenshiro klęcząc na jednym kolanie, podpierając się prawą ręką o pionowo postawiony na ziemi miecz ze schyloną pokornie głową. W głowie miał mętlik, miał wizje pana Arakiego ostrzegającego go przed mrocznymi knowaniami pana Moya, przygotowania do zamachu, podarowanie wakizashi Mishima chroniącego przed Mroczną Harmonią, ale teraz go nie miał, w najbardziej potrzebnym momencie. Chociaż to w sumie przeszłość, ta Mroczna Harmonia wcale nie była taka zła, mroczne życie miał za sobą, przed sobą już tylko świetlaną drogę, a nowe wakizashi pewnie podaruje mu siogun... Nie! To przecież nie może tak być!- Zostanę w tej drużynie, zginę jeśli trzeba u ich boku, dość mam już zdrady...

-Kenshiro!-zagrzmiał pan Moya.- Bądź mi młodszym bratem! Twa śmierć nie przyniesie nic dobrego! Żadnej chwały, ni rozgłosu! Wojownik ginąc niepotrzebnie wcale nie czyni mądrze. A co jeśli przypadkiem przeżyjesz? To będzie jeszcze gorsze dla ciebie! Naznaczony niczym trędowaty, odrzucony po powrocie z katedry, będziesz chodził po ziemi żałując, że nie wybrałeś innej drogi w tej wiekopomnej chwili! Co tam czeka na Ciebie? Obce ci Wenus, które i tak zdobędę, wyrwę je między innymi z rąk mego brata, który teraz został przygnieciony ciężarem władzy nad całą Mishimą. On tego nie udźwignie, my tak! Pamiętasz, nie wyprzesz się tego, jak spiskowaliśmy przeciwko jego rodzonemu bratu! To pan Araki był jednym z głównych inspiratorów zamachu, a ty brałeś bierny udział w tym niecnym podstępie, ja musiałeś zaś wziąć udział w tej ohydnej grze. Wracając tam wybierasz dobrą i szlachetną drogę? Drogę obłudy, fałszywych uśmiechów i sloganów o honorze? Tutaj jest prawda, nie kryjemy swych celów, nie mamy tajemnic, chcemy zdobywać i wznieść wysoko nasz zwycięski sztandar! Droga wojownika to nie droga ubabrana bagnistym błotem polityki! Chodź, weź to tanto [sztylet], zaznacz swą skruchę na lewej dłoni, zacznij nowe życie na mej służbie!

Kenshiro uniósł wzrok, spojrzał przez maskę na swego dawnego pana. Chwilę wahał się, rozmaite głosy, podszepty przenikały przez jego głowę. Odłączając odpowiednie przewody powoli zdjął swoją lewą rękawicę szykując się do obcięcia małego palca. Wyciągnął następnie obie dłonie, by odebrać tanto z wyciągniętej ku niemu prawicy pana Moya. Ułamki sekund dzieliły go od chwili,w której pozbawiając się kawałka ciała, przelewając własną krew, zmyje swą hańbę i wróci na służbę. Gdyby w tej chwili dzierżył w dłoni swe wakizashi Mishima wszystko mogłoby potoczyć się inaczej, ale może to i lepiej, przecież tanto pana Moya otworzy mu wrota do świetlanej przyszłości...
 
__________________
"Kto jest bezsilny, nie powinien rościć sobie jakichkolwiek praw do suwerenności" Hosokawa Masamoto

Ostatnio edytowane przez Camillvs : 04-11-2013 o 23:52. Powód: poprawki
Camillvs jest offline  
Stary 05-11-2013, 18:33   #102
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Tego się nie spodziewał. Umiał walczyć z ludźmi, potworami, maszynami. Z kobietami jednak mu to jakoś specjalnie nie szło, był dość podatny na ich uroki. Przynajmniej te cielesne i szybko przemijające. Tyle że ta była taka jak kiedyś, wtedy kiedy ją poznał. Może to było jedynie wyobrażenie, kim była... kochanką, żoną, pragnieniem, snem, wojną? Coś tu było nie tak, tego jednego był pewien. Obiecywała miłość, rządzę, wieczne uczucie. Był osłabiony natłokiem emocji, mimo tego, jego palce kurczowo zaciskały się na czymś metalowym. Jego wzrok padł na dłoń i ściskaną zapalniczkę. Kiedy już tam padł, naszła go fala innych wspomnień.

Zauroczenie, miłość, ślubny kobierzec. Ciężka miłość wojskowego z kobietą w cywilu. Wzloty, upadki, dobre i złe chwile. Spacery i koncerty przelatywały przed jego oczyma w zatrważającym tempie. Cały porywający kalejdoskop zatrzymał się w jednym momencie. Kiedy wyszedł ze szpitala i w jego własnym domu powitał go jakiś obcy fagas, mówiący mu że kupił mieszkanie od jakiejś wdowy całkiem niedawno. Uderzyło go to wtedy jak dziesięcio tonowy dzwon spadający na głowę. Lekarze wspominali coś w temacie że został uznany za martwego, miał odpis świadectwa zgonu wystawionego zaocznie przez wojsko, razem z wypisem ze szpitala. Tyle że uznał coś takiego za zbyt idiotyczne żeby było możliwe. Obiecał sobie coś wtedy. Nigdy więcej miłości, żadnego zaangażowania. Żądza? Tak. Seks? Tak. Dzikie pieprzenie się? Z przyjemnością. Miłość i uczucia, obiecanki z wiecznym oddaniem? Nigdy w życiu. Odsunął przykrywę zapalniczki uwalniając ogień.

Jego wspomnienia skoczyły do innego momentu, stwory legionu ciągnące go jeszcze żywego. Było dla niego oczywiste w jakim celu. Miał się stać mutantem, przemienioną istotą, taką jak oni. Po jego trupie. Taka była idea legionu, ale on miał ciut odmienne zdanie co to znaczyło. Wyciągnął zawleczki wszystkich granatów termicznych i rozsypał je dookoła szarpnięciem. Eksplozja była okrutna. Jednak nie aż tak bardzo jak to, co działo się z nim później, oparzenia trzeciego i drugiego stopnia, kiedy nie ma nikogo kto mógłby pomóc a jest się zagrzebanym w zwłokach mutantów. Pojawiająca się i znikająca świadomość, ból. Mimo wszystko było to warte tego co zrobił. Nie stał się jednym z nich.

Wrócił do chwili obecnej, zbyt bliskiej i zbyt kuszącej istoty, która stała tuż obok niego i szeptała mu do ucha. Cortez uśmiechnął się i podniósł dłoń z płonącą zapalniczką do włosów kobiety. Prawdopodobnie kobiety.
- Zapomnij, jesteś taką samą dziwką jak reszta. – Odszeptał w odpowiedzi na pokusy. Gdy był już pewien że zapalniczka jest na wysokości włosów i miała szansę je zapalić, odwinął się przedramieniem prosto w twarz czarnowłosej. Ciężkim, opancerzonym przedramieniem. Nie miał zamiaru się poddać, to była jedynie kolejna sztuczka mrocznych mocy. Jak każda kobieta udająca miłość.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 05-11-2013, 19:17   #103
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Kule jak zawsze trafiły opatrzonego celu. Ostrzał jednak nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Solonius nie miał żadnej osłony, czy to mechanicznej, czy o pochodzeniu mistycznym. Kule by się wówczas od niego odbijały, a przeleciały przez niego jak przez powietrze. Jeśli go tam nie było, to gdzie był? I co widzieli? Iluzję sztuki? Hologram? A może to ten Nefaryta głęboko maczał w tym palce? Niczego nie można było wykluczyć.
Ważniejsze jednak od spekulacji było działanie. Zaistniała sytuacja z każdą sekundą przedstawiała się coraz gorzej...


* * *

Brzegiem rzeki wędrował Skorpion i nie wiedział jak przejść na drugi brzeg. Nagle zobaczył Lisa.
- Przenieś mnie na grzbiecie na drugą stronę - poprosił grzecznie Skorpion.
- Nie. Możesz mnie ukąsić i wtedy utonę - odpowiedział Lis.
- Jeśli to zrobię, to utoniemy obaj - zauważył Skorpion.
Lis przemyślał sprawę i zgodził się. Wtedy Skorpion wszedł na jego grzbiet i Lis zaczął płynąć.
Jednak po środku rzeki Skorpion użądlił Lisa.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytał Lis, czując jad w organizmie. - Teraz ty też zginiesz - zauważył.
- Nie mogłem się powstrzymać - odpowiedział Skorpion. - Taką mam naturę.

* * *


Nie wiadomo było do końca, skąd w Katedrze pojawił się skorpion wielkości największego psa w układzie słonecznym. Takie nie występowały w naturze, a i o tym, aby Legion Ciemności miał takie stwory, też nikt jeszcze nie słyszał.
W pierwszej chwili, Sara zareagowała instynktownie. Jej snajperka nie była przeznaczona do walki na tak bliską odległość, więc dłoń kobiety zacisnęła się na ciężkim pistolecie marki Punisher.
Skierowała broń w jego stronę i strzeliła trzykrotnie w kierunku głowy, cofając się jednocześnie do tyłu. Mimo iż Punisher słynął z dużej siły ognia, kule odbiły się od grzbietu i szczypiec, którymi istota wykonywała pokazowe ataki, osłaniając się jednocześnie przed ostrzałem.
Na przeciwko niej stał skorpion, a "Skorpion" to przecież ona i nie mógł to być przypadek. Skąd się tam wziął i czym właściwie był? Gdyby miał nieco większe szczypce, wyglądałby dokładnie jak ten z jej tatuażu.
Jeśli miała walczyć ze sobą, to najlepsze byłoby zaniechanie wszelkich działań - nie poddawać się agresji i instynktu zabijania. Wówczas jednak... choć nie była pewna skąd to wie, ale stałaby się niewolnicą Demnogonisa.
Śmiało uznała, że przeciwnik musi być manifestacją jej ciemnej strony. Tej którą musiała zwalczyć, tak jak swego czasu mówił o tym Inkwizytor. Kobieta wiedziała, że walka będzie miała charakter fizyczny, ale jednocześnie polegający na pojedynku siły woli. Jedno silnie wiązało się z drugim.
Znała się na skorpionach, a ten, nawet jeśli jest jakimś dziwnym tworem, nie powinien się różnić od innych. Skorpion był jednak szybki i tak też się poruszał. Sara nie mogła się cofać i strzelać zbyt długo.
Przycelowała w ogon. Najlepiej byłoby trafić w jego zakończenie, w żądło. Starała się, jednak cel był niezwykle ruchomy. W efekcie jej ostrzału dwie kule uszkodziły nieco ogon, ale żądło pozostało nienaruszone. Skorpion zaś skoczył na nią i złapał ją swymi szczypcami za lewe przedramię, którym się osłoniła. Przez moment zdawało się, że Sara padnie na plecy, aby w następnej chwili zostać ugodzoną żądłem i przegrać walkę. Ona jednak zrobiła przewrót do tyłu, przerzucając stworzenie nad sobą. Z pewnością skorpion poleciałby daleko, gdyby nie fakt, że złapał ją w swe szczypce i mocno trzymał. Sarą szarpnęło lekko, więc ulegając impetowi podniosła się nieznacznie. Od razu, dwukrotnie strzeliła przeciwnikowi w podbrzusze, aż go podrzuciło do góry o kilkanaście centymetrów.
Ten niestety nadal był sprawny bojowo i złapał ją drugimi szczypcami za talię z prawej strony. Uściski obu szczypiec nie przebijały się przez jej pancerz, ale krępowały ruchy kobiety. Obecnie skorpion w dużej mierze stał na niej, podczas gdy ona leżała na posadzce katedry i zapewne resztkach jednej z ław.
Jadowite, a może nawet przeklęte, żądło skorpiona wystartowało w kierunku głowy kobiety. Sara zablokowała cios, wyrzucając swe prawe ramie, które zderzyło się z ogonem mniej więcej w połowie jego długości. Siłowali się. Ona odpychała go od siebie zwiększając odległość między żądłem, a własną twarzą. Stworzenie zaś usilnie dążyło do tego, aby ją użądlić. Mimo iż go zraniła, szala zwycięstwa przekierowywała się powoli na jego stronę.
Sara nie miała jednak najmniejszego zamiaru się poddawać! Zdając sobie sprawę, że przegra pojedynek siłowy wiedziała, że musi coś wymyślić. Nadal trzymała w dłoni swego Punishera, a żądło skorpiona było obecnie nieruchome. Ustępując nieznacznie w siłowaniu się i skierowawszy odpowiednio nadgarstek wycelowała tam gdzie trzeba i nacisnęła spust.
Rozwaliła żądło przeciwnikowi, a smolista substancja niczym fontanna ropy eksplodowała nad jej głową lecąc za nią. Ją samą zabolał za to nadgarstek, gdyż strzelając trzymała broń nie tak jak to się powinno robić - lufa nie znajdowała się w jednej linii z przedramieniem.
Skorpion zaczął wydawać z siebie nieartykułowane piski i jęki, a przy tym wił się na wszystkie strony próbując zacisnąć na niej swe szczypce, oraz podrapać odnóżami.
Sara nie miała jednak zamiaru się guzdrać. Wstała, postrzeliwszy go jednocześnie w jego główne kończyny, przykładając do nich pistolet. Oswobodziła się dzięki temu i trochę go tym uszkodziła, ale nadal żył... zakładając, że w ogóle żył.
Należało jakoś uwieńczyć dzieła, a granat umieszczony w jednym ze szczypiec, w połączeniu z silnym kopniakiem i odepchnięciem, skazały skorpiona na zakończenie egzystencji. Gdy Sara wyjrzała zza kolumny, która osłoniła ja przed efektami granatu, widać było, że jej walka dobiegła końca... Przynajmniej ta, bo gdzieś tam powinien być Solonius do wytropienia.
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 05-11-2013 o 19:24.
Mekow jest offline  
Stary 05-11-2013, 21:50   #104
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację


"Rusty" pierwszy uporał się z upiorną projekcją i dawnym kompanem z Hunters. Był ranny, ale nie zważał na to. Widział innych członków drużyny walczących z pokusami mrocznej duszy... Kenshiro zdawał się być pod wpływem tajemniczej postaci z obłędem w oczach. Samuraj musiał poznać jakąś bolesną prawdę o swojej przeszłości... Derren chwycił karabin, aby wyeliminować wroga i.. współtowarzysza... jeśli zmusi go do tego sytuacja...



Gniew opanował samuraja ponieważ uświadomił sobie, że był tylko zabawką w rękach możnych decydentów. Kusiło go by przystać do sił dawnego pana, czuł moc emanującą z jego postaci. Mishima, Bractwo, Kartel... zawsze będzie tam pogardzany. To grupy interesów walczące o władzę, ludzie bez skrupułów wykorzystujący innych do własnych celów jako instrumenty swej doraźnej polityki. Mierziło go to okrutnie, miał szansę raz na zawsze zerwać z tym światem intryg, poprowadzić mroczne siły przeciw ludzkości... Kenshiro Oishi wzbudzający strach i grozę.. na czele zastępów Legionu... A może jednak tylko narzędzie w rękach mrocznego wcielenia Ashikagi, mającego swoje zamysły i ambicje? Westchnął, przywołując obraz Pani Dziedziczki Mariko... Poczuł zapach kwitnących wiśni.. Czy ona go jeszcze pamięta?
- Jeśli przeżyję, wrócę na ojczystą planetę... - postanowił w myślach.
- Decyduj o swoim losie! - powiedział szogun. - Sięgnij po dary, na które zawsze zasługiwałeś!
W tym momencie pociski z karabinu Dunsirna trafiły w jego ciało. Impet uderzeń rzucił go na jeden z filarów. Oparł się o niego plecami, wzrok powędrował w stronę Imperialczyka... później w kierunku Oishiego. Uśmiechnął się złowieszczo.
- Widzisz moją siłę Kenshiro?! Możesz być taki jak ja... Uczyń zatem pierwszy krok na drodze do wiecznej chwały... - zachęcał swego dawnego wasala.



Mallory z chirurgiczną precyzją odciął wysuniętą rękę. - Zawiodłeś nas Braxsston.... - wysyczała istota, nie przejmując się raną i nie okazując bólu. Sięgnęła po jedno z narzędzi przy pasie. Doktor nie tracił czasu i zaatakował ponownie. Stwór z zadziwiającą zwinnością przyjął uderzenie na metalowy pancerz. Miecz zazgrzytał, równocześnie "Konował" oberwał w skroń żelaznymi obcęgami. Gdyby nie nano-krew pulsująca w żyłach, pewnie straciłby przytomność. Jak przez mgłę widział przeciwnika, który sposobił się do ostatecznego ataku.. Wiedziony instynktem schylił się w ostatnim momencie i ciął go w nogę, powalając potwora na posadzkę. Stanął chwiejnie nad bezradnym wrogiem. Zanim dokończył egzekucję, Anioł tortur zaaplikował mu nieznaną substancję w kolano. Mallory nie czuł bólu, ale ostatnie słowa sługusa ciemności przejęły go dreszczem ... - I tak zostaniesz jednym z nas...




Kilka kropel smolistej cieczy zdołało jednak zostawić ślad na dotąd nieskalanej, pięknej twarzy Sary. W odwecie bezlitośnie zlikwidowała to, co najbardziej złe... skorpiona, który mógł być odbiciem jej duszy. Później nieco spanikowana natychmiast dotknęła swego policzka. Nie miała lustra by się w nim przejrzeć, ale czuła, że została naznaczona tajemniczym piętnem. Desperacko zapragnęła wytropić biskupa, który nadal musiał być w katedrze. Jej natura domagała się, by zatopić żądło w ciele tego, który był winien zdrady. Zanim rozpoczęła polowanie na Soloniusa, wpierw zbadała sytuację w jakiej znajdowali się pozostali członkowie drużyny... A była ona poważna... szczególnie w przypadku Kenshiro i Corteza...



Po ciosie zadanym przez żołnierza, krew chlapnęła na marmurową rzeźbę, znacząc ją karminową barwą. Płomień zapalniczki nadpalił końcówki bujnych włosów kobiety, która pochylona, buchnęła histerycznym śmiechem. Cervantes zadrżał, sięgając po miotacz gehenny... Nim zdołał go wycelować, zamiast kuszącej zjawy naprzeciw niego stała już wredna, rozwścieczona wyznawczyni Ilian...



Jednym zamaszystym uderzeniem pozbawiła go ulubionej broni. Uśmiechnęła się, obnażając imponujące kły...
- Wolisz mnie taką, Cortez...? - bardziej stwierdziła niż zapytała, rzucając się w stronę jego gardła...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 07-11-2013 o 10:49.
Deszatie jest offline  
Stary 12-11-2013, 12:36   #105
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Czas gadania się skończył. Zamarkował potknięcie i gdy stwór próbował go dostać Braxton ciał mieczem od góry. Odczuł siłę uderzenia w nadgarstkach lecz z satysfakcją zobaczył jak kończyna potwora upada na ziemię. Człowiek po takim ciosie pewnie padłby również, stwór jedynie wysyczał swe niezadowolenie i błyskawicznie przystąpił do ataku weryfikując wcześniejsze oceny „Konowała” Całkiem sprawnie posługiwał się swymi narzędziami mimo długich pazurów. Żołnierz Zagłady zainkasował uderzenie w bok głowy. Gdyby nie hełm pewnie gryzł by już glebę. W odruchu obronnym machnął mieczem i nawet trafił. Zgrzyt metalu tnącego o metal tylko upewnił go, że trafił w pancerz. Przed oczyma tańczyły mu cienie. Potrząsnął głową by choć odrobinę poprawić widzenie. Wiedział, że każde zbędne mrugnięcie może kosztować go życie. Wychwycił jakiś ruch i intuicyjnie zgadł, ze tamten celuje w głowę. Przyklęknął w uniku i chlasnął potężnie nad ziemią. Znów miał szczęście i stwór straciwszy równowagę padł na plecy. Braxton nie oglądając się wykorzystał impet ciosu by wstać i zakręciwszy krótki łuk wbił klingę w łeb potwora. Na wszelki wypadek przekręcił ostrze dwa razy, zanim odważył się wyciągnąć. Krytycznie obejrzał zwłoki. Wyglądały na bardziej martwe niż zwykle. Dopiero teraz wyrwał ostrze ze swego ciała. Zignorował ból, który przebił się przez blokery. Spojrzał krytycznie na ranę zaniepokojony ostatnimi słowami mrocznego lekarza.

„Cóż, jeśli to trucizna to i tak teraz nic nie zrobię. Przekonamy się czy moja krew sobie z tym poradzi.”

Wychylił się za kolumny i jeden rzut oka na pole walki sprawił, że moduł kontroli emocji przez chwile działał pełną para.

„No. W takim wypadku trucizna to mój najmniejszy problem. Pewnie i tak nie zdąży mnie zabić.”

W tej chwili przychodziły mu do głowy dwa pomysły. No w sumie trzy, ale ucieczka nie była rozwiązaniem żadnego problemu więc odpadła w przedbiegach. Musiał pomóc walczącemu Cortezowi lub zostawić go na pewną śmierć i znaleźć Soloniusa. Może jego śmierć zamknie portal. Rozsądek podpowiadał, że drugie rozwiązanie niosło choć śladowe szanse załatwienia sprawy. Już miał się odwrócić gdy podchwycił wzrok wychylającej się z na przeciwka Sary. W takim razie była ich dwójka i dwa zadania. Westchnął z ulgą bo decyzja, którą podjął wcale mu się nie podobała. Spojrzawszy na Sarę krzyknął wskazując ołtarz.

- Bierz go. – I ruszył biegiem w stronę paskudztwa walczącego z Cortezem. Nie miał Kompletnie żadnych oporów przed atakowaniem kobiety w plecy. Właściwie jeśli miałby wybierać to wolał taki sposób walki z pomiotami mrocznej harmonii. Oceniwszy słabe punkty celu z nadzieją spostrzegł, że nie nosi hełmu. Celując w głowę skupił się maksymalnie. Czuł się w tej chwili skoncentrowany jak podczas operacji.
 
malkawiasz jest offline  
Stary 12-11-2013, 16:17   #106
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Gdy kobieta poczuła pieczenie na policzku, domyśliła się co musiało się stać. Gdy odstrzeliła skorpionowi żądło, nie wszystko poleciało nad nią. Wystarczyłoby, aby odwróciła w tamtym momencie głowę, ale nie zrobiła tego. Nie było czasu na rozważanie, zresztą walczyła, aby nie zostać użądloną i nie zadbała o detale.
Przeklneła pod nosem i przetarła twarz wyposażoną w rękawicę dłonią, chcąc zminimalizować szkody. Nie wiedziała czym to się może skończyć. Nie została ukąszona, ale czy sama styczność z substancją nie zaszkodzi jej psychice? Zagrożeniem zarobienia blizny się nie przejmowała, gdyż stać ją było na nieomal każde leczenie. Zresztą, nawet jeśli mimo to pozostanie jakiś ślad, to nie będzie koniec świata. W końcu mówi się, że "żołnierz bez blizny, to jak żołnierz bez karabinu". Najważniejsze, że wygrała to starcie.

Pozostali członkowie drużyny walczyli o życie, a Solonius, będący celem Sary, pozostawał poza polem widzenia. Należało się niezwłocznie włączyć do walki.
Rzut oka na pole walki wyjaśniał pewną kwestię. Skorpion, którego pokonała był jak najbardziej prawdziwy. Nie był to pojedynek mentalny, walka z samym sobą, ani z żadnym odzwierciedleniem jej mrocznego charakteru. Była to najzwyklejsza bestia z krwi i kości, którą specjalnie dobrano, a może nawet stworzono, aby wprawić ją w zamysł i zdezorientować. Legion dobrze ją dobrał, używając broni psychologicznej, która niestety zadziałała.
Ciekawe było, czy inni mieli ten sam problem? I skąd Legion Ciemności wiedział jak ich podejść? Czyżby Solonius, Nefaryta, albo jeszcze ktoś inny przebadał ich umysły? Inkwizytor zrobił to swego czasu, więc nie można było tego wykluczyć. Zasadzka w jaką wpadli była zbyt konkretna, zbyt dopasowana do ich osób, aby to mógł być przypadek.

Nie było jednak czasu na rozmyślanie. Rozbrzmiewające echem sali odgłosy walki dawały znać o trudnej sytuacji. Nie do tego przystosowana była Katedra, gdzie zwykle ludzie modlili się po cichu.
Cortez walczył w zwarciu z jakąś demoniczno wampirzą dziwką i byli całkiem niedaleko. Z Punisherem zaciśniętym w dłoni, Sara podbiegła kilkanaście metrów przed siebie, trzymając się linii kolumn dla osłony. Aby włączyć się do tej walki, zadbała o odpowiednią pozycję. Pozostawała skryta za kolumną, a jednocześnie zaszła czarnowłosą bestię od godziny czwartej, minimalizując ryzyko trafienia swojego kolegi.
Nie czekając na żadne okazje, wycelowała w głowę kobiety i włączyła się do czynnej walki, prowadząc nieustający i celny ostrzał z jej wiernego Punishera. Celowała w głowę, tak aby zabić.
 
Mekow jest offline  
Stary 12-11-2013, 18:00   #107
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Karabinowe pociski wbiły się w bok szoguna i rzuciły nim o kamienny filar. To go jednak nie zabiło, nadal kontynuował kuszenie Kenshiro, sącząc mu w uszy słowa słodkiej trucizny. Z treści kilku zdań, które Derren usłyszał, domyślał się, że chodzi o jakąś dawną sprawę honoru i obietnicę potęgi. Szczegółów się jednak nawet nie domyślał.
- Kenshiro, pora pokonać własne demony - powiedział - i zafundować kłamcy stosowną egzekucję - dodał posyłając następne serie w przeciwnika. Oishi błyskawicznym ruchem wyciągnął katanę. Derren był pewien, że samuraj wykorzysta ja do skrócenia szoguna o głowę. Ale niestety, przeliczył się - najwidoczniej nie rozumiał wystarczająco dobrze zakulisowych gier i intryg, jakie rozgrywano pomiędzy zwaśnionymi rodami Mishimy. Dzierżąc miecz w rękach, Kenshiro rzucił się na niego. Imperialczyk nie czekał na rozwój wypadków, nie tracił czasu na pertraktacje - nie chciał sprawdzać, czy uda mu się przekonać szarżującego samuraja do zmiany planów, zanim ten zada śmiertelny cios. Rusty obniżył lufę karabinu i wypalił, celując w udo, aby jedynie zranić żołnierza bądź co bądź będącego pod jego rozkazami. Jego przeciwnik zawczasu dostrzegł ruch lufy i błyskawicznie przemieścił swój miecz osłaniając nogę. Kule uderzyły w klingę i odbiły się od niej z metalicznym jękiem. Kolejną trzypociskową serię Derren posłał w korpus delikatnie szarpiąc lufą podczas strzału. Pod względem celności był to manewr nieco niepodręcznikowy, ale trudny do przewidzenia, a z tej odległości nie mógł spudłować. Dwa pociski uderzyły w katanę łamiąc klingę tuż nad tsubą, trzeci natomiast przebił pancerz, żebro i płuco Oishiego. Charakterystyczne kliknięcie zamka karabinu oznaczało koniec magazynka, nie było jednak czasu przeładować, gdyż Kenshiro z impetem wpadł na dowódcę, zbił go z nóg i przygniótł swoim ciężarem do ziemi. Żołnierze zaczęli walkę w parterze. Kenshiro był niekwestionowanym mistrzem sztuk walki, w tym ju-jitsu. Derren trenował zapasy i miał za sobą szkolenie w militarnej walce wręcz, zdawał sobie jednak sprawę, że to o wiele za mało, żeby pokonać swojego przeciwnika. Mishimczyk był ciężko ranny, przy każdym oddechu jego płuca rzęziły a z otworu w pancerzu wyciekała krew, jednak miał wielkie serce do walki i nie poddawał się - cały czas szukał sposobów do uderzeń i dźwigni. Rusty był wdzięczny projektantom Imperialu za wzmocnione tworzywo ablacyjne, z którego wykonano płyty balistyczne w jego pancerzu - celne ciosy przeciwnika, które normalnie połamałyby mu zebra i zmiażdżyły twarzoczaszkę, były w znacznej mierze neutralizowane. Jednak przy umiejętnościach Kenshiro, należało się spodziewać, że znalezienie słabszego miejsca w pancerzu i wykonanie śmiertelnego uderzenia jest tylko kwestią czasu. Pięść strzaskała cenny imperialny noktowizor i tylko dzięki szczęściu odłamki szkła nie wybiły Rusty’emu oczu. Derren odpowiedział ciosem w korpus, celując dokładnie w miejsce, gdzie ziała dziura po kuli. Ciałem przeciwnika targnął paroksyzm bólu, ale to nie zatrzymało - natychmiast wykonał gwałtowny i potwornie silny cios w głowę. Rusty chwycił Kenshiro za kark a łokciem drugiej ręki trzasnął w chronioną hełmem głowę.
- Chyba mamy impas, przyjacielu. Nie przebijesz pięściami pancerza – Rusty miał nadzieję, że to prawda – a krwawisz jak zarzynane prosie. Tylko patrzeć jak opadniesz z sił.
- Rusty, zagwarantuję Wam życie, możecie się wycofać i zachować życie, ja tu zostanę i więcej się nie zobaczymy. Możecie też zostać i zginąć, mi życie jest obojętne - powiedział Mishimczyk.
- Widzisz, mnie życie nie jest obojętne, ani moje, ani moich żołnierzy. A gwarancję to można dostać co najwyżej na pralkę automatyczną. Kenshiro, czy chcesz, czy nie, jesteś częścią teamu, a ja twoim dowódcą. I musisz wiedzieć jedno - nigdy nie zostawiam swoich ludzi na polu walki. Pluń na te puste obietnice popychadła Legionu. Zwalcz pokusę łatwej wygranej. Z doświadczenia wiem, że jak coś łatwo przychodzi, to nie daje satysfakcji. Przez dawne przewinienia może nie będzie ci łatwo rzucić wszystkiego i stracić okazję do oczyszczenia swojego honoru, ale wiedz, że jak będziesz potrzebował pomocy to pójdę po ciebie do piekła i z powrotem.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 12-11-2013, 22:17   #108
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
- Jak zawsze, pieprzony makijaż. - Rzucił Cortez potworowi. Nie miał zbyt wiele opcji, kobieta, jeśli można było ją tak nazwać, ewidentnie miała ochotę dobrać się do ciepłej krwi żołnierza. Capitolczyk miał jednak całkiem odmienne plany. Kiedyś już wykonał ten idiotyczny manewr, zszywali go całkiem dugo, ale sie udało. Złapał ostatni granat i spróbował zapakować go paskudztwu prosto do najeżonego zębami pyska. *Kardynale, daj mi siłę…* - Przebiegło przez głowę Cervanesa, kiedy próbował domknąć pysk hakiem. Pazury Kritany prześlizgnęły się, zgrzytając o pancerz na wysokości jego krocza... Drugą ręką chwyciła go za szyję w morderczym uścisku. Cortez wybałuszył oczy bynajmniej nie z zachwytu nad jej urodą... Uniosła go bez wysiłku, w chwili gdy żołnierz podjął desperacką próbę obrony. Granat szczęśliwie zaczepił się o jeden z jej kłów, nie zdołała go wypluć… Trwali tak złączeni przez kilka sekund: oblubieniec i jego koszmarna oblubienica…

Na twarzy Corteza odmalowywał się wyraz zaciętości. Nie był przerażony, wiedział doskonale że może zginąć razem z bestią. Wolał chyba jednak ten los, niż całe nieżycie w szeregach legionu. Spróbował uwolnić jedną rękę i przynajmniej zasłonić twarz i szyję opancerzonym przedramieniem, Skoro nie mógł domknąć potwornego pyska. Sekundy były potwornie długie, każda ciągnęła się niemalże w wieczność. Może to samo powinien był zrobić z T.L. Jonesem, przyjemny granat w usta, zamiast go podpalać i dawać mu szansę na przeżycie. Zamknął oczy, czekając na huk i ogień buchający tuz obok, szrapnele i prawdopodobnie koniec... *Macie tam w niebie piwo?*
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 13-11-2013, 21:40   #109
 
Camillvs's Avatar
 
Reputacja: 1 Camillvs nie jest za bardzo znanyCamillvs nie jest za bardzo znanyCamillvs nie jest za bardzo znanyCamillvs nie jest za bardzo znanyCamillvs nie jest za bardzo znanyCamillvs nie jest za bardzo znany
Kenshiro początkowo oburzony atakiem Derrena na sioguna, teraz leżał poważnie osłabiony i połamany w śmiertelnym klinczu na ziemi ubrudzony lepką mieszanką krwi z kurzem.

Odsiecz dla samuraja nadeszła w samą porę, gdy nad znieruchomiałymi sylwetkami spiętymi klinczem umięśnionych ramion i nóg zamkniętych w powyginane, ułamane, obszarpane pancerze wyłonił się złowrogi cień nieumarłego pana Moya.

-Kenshiro, przyjacielu, skończ z nim, pomogę ci-wysyczał pomiot Mrocznej Harmonii mrożąc do kości zamkniętego teraz w okrążeniu Rusty'ego.

Derren walczył o życie szykując się już na najgorsze, Kenshiro zmobilizował jakby ostatnie swoje pokłady witalnych sił, zwinnie jak tygrys obrócił się pod leżącym na nim dowódcy, przygniótł go i... odepchnął się odrzucając swoje ciało w bok, przeturlał się, podniósł z wielkim wysiłkiem używając ławek katedry i ramienia swego mrocznego pana, sioguna kroczącego w cieniu.

Rusty mając chwilę wytchnienia też szykował się do drugiej rundy najwyraźniej niezakończonej walki, rozejrzał się wokół za sprawną bronią palną, oparł się o ławkę niczym bokser łapiący oddech w narożniku ringu.

Pan Moya wyciągnął w stronę Kenshiro obnażone tanto, które przed chwilą samuraj rzucił w Derrena.

-Skończmy z nim- powiedział Moya oddawszy krótkie ostrze swemu nawróconemu samurajowi. Wówczas lewą rękę położył na pochwie swego miecza, prawą wydobył już kawałek ostrza z pochwy...

Wyrzutek z Mishimy przed chwilą otumaniony obietnicami swego dawnego pana, podczas przedłużającej się walki na podłodze z towarzyszem broni powoli wracał do świadomości, choć wciąż dziwne myśli, głosy, obrazy kołatały mu się po głowie. Rzeczywiście, czyż nie był kolejny raz oszukiwany przez kogoś, kto chciał uczynić zeń pionka w swej wielkiej grze? Któż inny mógł być mu najbliższy, jak nie ludzie podobni jemu, marionetki polityków, którzy mogli obiecać tylko brud, krew i łzy...

Kenshiro niespodziewanie naparł lewym bokiem na sioguna impetem swego ciała blokując jego na prawe ramię i cofając katanę do pochwy. Krocząca w cieniu karykatura pana Moya rozkazującym oburzonym tonem wykrzyczała sykliwie-Kenshiro! , przechodząc w rzężący kaszel, gdy samuraj wbił tanto aż po rękojeść w serce zjawy. Nie było mu jednak łatwo samemu plując krwią i mając połamane żebra pokonać nieumarłego Moya.

-Przepraszam, że popełniłem jakiś błąd zabijając cię poprzedni raz, coś poszło nie tak, teraz to naprawię raz na zawsze!-wykrzyczał Kenshiro pełnym furii i szaleństwa głosu przykładając swą twarz do trupiego potępieńczego oblicza sioguna wdychając obrzydliwe wyziewy z jego syczącego plującego czarną mazią wnętrza.

Siogun lewą ręką uchwycił za szyję samuraja ściskając z całych sił, trudno było ponownie zabić potwora ożywionego przez Mroczną Harmonię, choć rana zadana w serce przez jego własną broń niewątpliwie miała być śmiertelna w skutki. Zanim jednak wyzionął ostatni plugawy oddech, miał czas i siłę zabrać ze sobą opadłego z sił, wiotczejącego, osuwającego się razem z nim na ziemię zdrajcę.

Siogun oparł się plecami o kolumnę, lewą ręką dusił Kenshiro, który swoją lewicą starał się uwolnić szyję. Prawica samuraja trzymała jeszcze ledwie tanto wbite w serce zjawy, natomiast prawica zjawy uchwyciwszy prawy nadgarstek zdrajcy starała się wydobyć ostrze z klatki piersiowej. W takim klinczu obie postaci osuwały się ku ziemi, i choć zjawie ugięły się nogi, to samuraj pierwszy opadł na kolana, przed oczami przewinęło mu się całe jego życie, z kącików ust sączyła mu się krew, twarz była już nie blada, a sina, utracił świadomy kontakt z otaczającą go rzeczywistością, z przeraźliwym bólem przenikającym ciało i duszę. Nie było mu już pisane zobaczyć końca konfrontacji w katedrze, jeśli w ogóle cokolwiek miał jeszcze kiedykolwiek ujrzeć w tym życiu...
 
__________________
"Kto jest bezsilny, nie powinien rościć sobie jakichkolwiek praw do suwerenności" Hosokawa Masamoto

Ostatnio edytowane przez Camillvs : 14-11-2013 o 10:13. Powód: poprawa błędów językowych
Camillvs jest offline  
Stary 13-11-2013, 22:26   #110
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Sara widząc nacierającego doktora, wstrzymała bezskuteczny ogień. Dostrzegła granat zaczepiony o kły Kritany. Natychmiast skuliła się, chroniąc za masywnym filarem. Czy "Konował" zdąży...?

Mallory wykonał zamaszyste cięcie rozgrzaną klingą CSA 404, ładunek adrenaliny sprawił, że jego siła znacznie wzrosła. Miecz odciął głowę, która z rozwianymi włosami pofrunęła kilka metrów dalej... Braxton nie mógł napawać się tym widokiem, ponieważ Cortez odepchnął go zasłaniając własnym ciałem i bezwładnym kadłubem tworu Legionu. Nie silił się przy tym na delikatność.. niemal wbił doktora w posadzkę. Granat wybuchł ogłuszająco, rozsiewając wokół metalowe ziarno bezlitośnie siekące powietrze i nie tylko... Sporą jego część przyjął na siebie Cervantes...

"Rusty" obserwował samuraja zamkniętego w śmiertelnym uścisku sioguna. Choć ledwo trzymał się na nogach nie chciał kolejnego nieśmiertelnika do upiornej kolekcji... Dopóki była jakaś szansa wyrwie go z piekła...


***


Solonius stanął przed ołtarzem. Po wcześniejszej iluzji nie pozostał żaden ślad. Spoglądał na drużynę, która choć skrwawiona i poturbowana wykazywała jeszcze ochotę do walki. Mallory wyraźnie kulejąc, wspierał poważnie rannego Corteza. Derren, ocaliwszy Kenshiro, stanął na nogi i postąpił kilka kroków w stronę ołtarza. Ktoś inny na jego miejscu zemdlałby z bólu. Sara przyłożyła karabin do oka...

- Nie przyjęliście apostołów do swoich serc... - rzekł rozgniewany kapłan. - W takim razie będę musiał podarować im wasze ciała! Na jego dłonie spłynęła energia z innego wymiaru, a wirujące cienie otoczyły całą sylwetkę. Pociski wystrzelone przez Sarę przepadły w nich jak w bezdennej studni...



Uderzenie falą mrocznej mocy niczym niewidzialny grot przebiło ich pancerze. Pokłady silnej woli nie wystarczały, by się przed nią obronić. Portal rozjątrzył się, posyłając w ich stronę smoliste macki. Zamknęli oczy, by nie spoglądać w otchłań. Nie chcieli zaprosić demonów do swoich ciał i umysłów. Mimo tego czuli, że za chwilę zostaną uformowani na obraz i podobieństwo tych istot... Staną się żywymi wcieleniami Apostołów Zagłady... Mogli się tylko modlić o cud...
- Nathanielu....
Więzy trzymające ich dotąd w uścisku, wyraźnie osłabły. Poczuli czyjąś duchową obecność, która wyzwoliła ich od cierpienia, jednocześnie wlewając nadzieję w serca... Ponownie otworzyli oczy. Portal nadal budził grozę, ale biskup nie koncentrował już swojej uwagi na nich. Wpatrywał się w miejsce gdzie znajdowało się popiersie Kardynała Duranda... Wyraz bezbrzeżnego zdumienia malujący się na jego twarzy zapamiętają do końca życia... Nie tracili czasu by się nad tym zastanawiać, tym bardziej, że chroniąca go siła zanikła...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 14-11-2013 o 15:53.
Deszatie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172