Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-11-2013, 22:32   #1
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Amerykański Sen [solo]




Gus Harrison nie mógł być kimś wielkim. Nie było możliwości by uczynił coś dobrego dla świata. W innym wypadku nie nazwaliby tego więzienia po nim. Pony wychodził więc krokiem szybkim i wściekłym, choć dzień był wielkopomny. Piętnaście lat, które liczył jako dwa dni, ten w którym zaczął odsiadkę i ten, w którym ją skończył. Tak mu mówili, gdy brał na siebie więcej niż powinien. Dla rodziny. Dla większego dobra, by nie wpadł szef, by ważniejsi byli czyści. W zamian przemyty żarcia z McDonalda do więzienia, czasem trochę hery i utrzymanie jego żonki, a gdy zaczęła go zdradzać, załatwienie pani Pony.
On dbał o rodzinę, więc i ona o niego. Jeśli jesteś z nami, to jesteśmy z tobą.
Przesuwana, siatkowa brama zasuwała się za jego plecami, w które skrajnie znudzony, bądź okrutnie wściekł wzrok wlepiali pobliscy klawisze.
Tak jest. Rodzina była.
Lśniący, waniliowy SUV wyróżniał się na tle zmarniałych samochodów strażników, a tym bardziej stojący przy nim mulat spokojnie palący papierosa. Miał na sobie za duże jeansowe spodnie i bluzę ze wzorami w stylu graffiti. Podrapał się po koziej bródce, przechylając głowę jakby miało mu to pomóc w identyfikacji nadchodzącego murzyna. Pony był dość charakterystyczną osobą, cholernie wysoki, choć szczupły to i świetnie zbudowany, bo i co miał w więzieniu robić, jak nie ćwiczyć? Jego włosy były spięte w koński ogon, który rozdzielał się na kolejne, grubsze pęki włosów, spięte razem małymi, plastikowymi spinkami, które brzękały, gdy czupryna podnosiła się i upadała. Pozwolili mu zająć się włosami na dwie godziny przed wyjściem, co i tak było wystarczającą iloścą czasu, nie wyszedł z żadnej wprawy, którą wkuwał od najmłodszych lat.
- Pony? To ty, nie? - spytał młody przestepując z nogi na nogę i wyrzucając niedopałek. Wyprostował się, ale i tak czarnoskóry wielkolud przewyższał go o ponad głowę.
- A ty kto? Samego cię wysłali? Takiego malutkiego i młodziutkiego? - spytał z uśmiechem, przytykając dwa palce do ust, sygnalizując silną potrzebę zapełnienia luki pomiędzy wargami tytoniem.
- Daje se radę, Olaf jestem, dla kolegów po fachu Viking - odpowiedział pewnie siebie, podając mu dwie nieotwarte paczki i zapalniczkę.
Pony uśmiechnął się na widok ulubionych fajek. Wrzucił foliową torebkę na siedzenie pasażera, znajdował się w niej cały jego dobytek.
- No dobra - mruknął zapalając. - Ile się teraz jedzie stąd do Detroit?
- No wiesz… ruchu za dużego nie ma i gliny za prędkość raczej nie złapią, bo i nie dogonią swoimi rzęchami - odpowiedział wzruszając ramionami. - Godzinka i będziemy w domu.
- Jasne… no to nie ma na co, kurwa, czekać - powiedział wsiadając do samochodu jakiego jeszcze nie było mu dane w życiu widzieć. Jednak był już całkowicie uodporniony na zaskoczenie. Gdy w więzieniu zaczęły go dochodzić wieści o całkowitym upadku Detroit i okolic, a później jego… “rozwoju”, nie był specjalnie zdziwiony. Wszyscy którzy byli z tej samej rodziny i siedzieli razem z nim, dostarczali mu nowe informacje, ich miał kto odwiedzać.
- Thunder kazał mi cię odebrać i spytać o coś… - powiedział Olaf. - Wciąż chcesz grać?
Pony prychnął wypuszczając za ostro dym z nosa.
- A co według niego mam robić? Może nie wiem jak miasto wygląda teraz, ale wiem, że po wyjściu z takiego wyroku, nie ma wiele opcji, nie? Tym bardziej teraz… - mruknął na koniec, kręcąc głową.
- Ta tylko wiesz… gra się zmieniła. Zaostrzyła. Kiedyś pracowałeś jako mięsień, nie? Teraz nie używamy ich tylko od okazji do okazji, ale cały czas. Każda miejscówa musi mieć ochroniarza, rozumiesz? Cały czas są wojny, cały, kurwa, czas - postukał w kierownicę w rytm z ostatnimi słowami. - No i ze starej ekipy nie ma w sumie nikogo kogo mógłbyś znać… wyjechali, zginęli, albo odeszli z gry. No i część siedzi. Na górze jest Thunder z Big Love’em… no ich pewnie jeszcze kojarzysz. Mój brat Damian…
- Zaraz… - przerwał mu Pony. - Damian Baum, ta? Bouncer?
- Ta… on - pokiwał głową niepewnie.
Pony pokręcił głowa chichocząc.
- Pamiętam go jak miał z dziesięć lat… był gońcem. Szybki z niego skurwiel był już wtedy. Co teraz robi?
- Kontroluje sporo ulic, robi jako mięsień jak jest coś większego, zajmuje się wozami i pilnuje paru magazynów i fabryk.
Pony pokiwał głową z uznaniem.
- A taki był mały, pyskaty gnojek…
- Tacy wyrastają na twardych. A jak gówno zaczęło się sypać, to tacy rwali się pierwsi by wyrwać sobie jak najwięcej ulic i zysków.
- Taa… to jakie mamy ulice? - spytał patrząc na kierowcę krytycznym wzrokiem.
- Kurwa, stary… jesteśmy jedną z większych ekip po północnej stronie.
- Północnej? Co do chuja? - Pony zmrużył oko nierozumiejąć. - Niby miasto urosło w tym wszystkim i dzielimy jeszcze na północ i jebane południe?
- Nie stary… - mulat pokręcił głowa. - Windsor już nie jest oddzielne. Cały ten kryzys je wchłonął. Także Windsor to jakby południowa strona, a Detroit to północ…
- A… jasne.
- No… - Olaf pokiwał głową, spokojnie prowadząc jedną ręką, choć jechał już sto kilometrów na godzinę. Mijali jeden samochód na minutę z jednej strony. - Całe Troy nasze, z tym, że chujowe z niego zyski bo to sam skraj, a całe lasy Bloomdfield Hills i inne gówno, które mogł się palić w okolicy, to spłonęły. Mało ćpunów się tam kręci, a lepsi klienci nie chcą jeździć tak daleko. Ale mamy Clawson i Beverly Hills i to nas ustawia - na potwierdzenie słów walnąć otwarta dłonią w klakson. - Kurwa, ruch tam jak kiedyś w centrach handlowych.
Pony wyrzucił resztkę filtra przez okno i mlasnął kilka razy, sięgając na tylne siedzenie po colę.
- Kurwa, myślałem, że lepsze szlugi będą po takiej przerwie. Chyba jednak zostanę przy rzuceniu.
- Co? Nie paliłeś w środku? - zdziwił się Olaf.
- Kurwa… miałem wybór, albo playboye, albo fajki… przez pewien czas jeszcze paliłem, ale… nie mam zbyt dobrej wyobraźni, a pamięć też szwankuje.
Mulat zachichotał przekręcając się na siedzeniu.
- Dobra… tak czy inaczej stary, nie ma kurewskiego sensu bym to ja tobie tłumaczył co i jak. Miasto funkcjonuje nie? Sklepy są, ale wszyscy starają się wykorzystywać ich zaplecza jako składziki, jak jednak będziesz chciał fajki, to dostaniesz je w tym samym miejscu co towar…
- Zaraz… chcesz mi powiedzieć, że teraz dilerzy biorą? - Pony spojrzał na niego spod przymrużonych oczu, które nagle wydał się takie grube, jakby napuchnięte. Te spojrzenie, postura, włosy czy sam sposób chodzenia, robiły z niego niegdyś legendę na ulicach i czując na sobie nagły ciężar sądniczego wzroku murzyna, Olaf wypuścił z siebie parę kropel potu.
- Co? Nie, no, ale nikt nie mówi, że będziesz dilerem. Żołnierze muszą się czasem odstresować, nie? A od czasu do czasu, na imprezach każdy coś bierze. Kurwa! Towaru nam nie brak. Więcej tego niż chleba! - machnął ręką, mówiąc byle co, by się uspokoić.
Pony pokiwał powoli i nieznacznie głową i odwrócił się od chłopaka.
- Kto mnie wprowadzi dokładniej? Będę robił pod kimś bezpośrednio, czy odpowiadał? - spytał głosem niemal służbowym.
- Nie wiem, odwożę cię do brata. Pewnie on, ale dokładnie nie wiem…
- Zaraz… to ten Thunder nawet się ze mną nie spotka? - znowu ten wzrok… i głos. Wydawało się, że coś pełźnie po jego języku i nadaje mu takiego powolnego, oślizgłego tonu.
- Słuchaj stary… szanują cię, twoją lojalność, wytrwałość, doświadczenie i to co robiłeś za czasów Jee-Draya, ale Thunder i Big Love… - pokręcił głową. - Mało kto ich widuje i to rzadko.
- Kuuurwa… - Pony pokręcił głową. - Kiedyś szefowie nie mogli się wychylać z racji glin, a teraz? Powinni… a chuj - machnął ręką. - Nigdy mi na samą górę się nie chciało, to nie będę im nosa w dupę wpierdalał.
- Słusznie - przyznał zadwolony z tego, że Pony znów wpatrywał się w drogę.

Wkrótce zaczął poznawać okolice. Znał je jednak na tyle dobrze, że wiedział o tym, że wszystko jest zupełnie inaczej. Niektóre dome z samych obrzeży niekoniecznie wyglądały na opuszczone. Nie wszystkie zresztą były. Za czasów kiedy jeszcze trzeba się dobrze kryć przed policją w tym opuszczonym, zabitych dechami domach chowano ciała, sypano wapniem by nie śmierdziało i miało się spokój, po ponownym wbiciu gwoździ w parę desek. Do tego panoszyły się zwierzęta i najgorsze odmiany ćpunów. Jeśli było się spalonym w mieście, a nie miało się dokąd udać, korzystałeś z przedmiejskich labirytnów.
Wjeżdżając do miasta wszystko zaczeło wracać. Pamiętał która uliczka kończyła się ślepym zaułkiem, przed tym domem zastrzelili Hoovera, przed tamtym stłukli JJ.
Uśmiechnął się sam do siebie. Zrobił sobie długą przerwę od życia, w którym pozmieniało się tak wiele, a jednocześnie nic. To wciąż była ta sama gra, tylko parę zasad się zmieniło. No i stała się cholernie popularna…
Centrum się świeciło, wieżowce ze szkła stały i prosperowały, gorzej były z tymi z cegły, w których mieszkali normalni ludzie. To tam urodził się Pony i tam wiele lat pracował. Te okolice były nieoświetlane w nocy jeszcze za jego czasów. Trzeba ciąć koszty. Latarnie poza centrum miasta, były zawsze wyłączone. Łatwy łup dla meneli i ćpunów, sprzedających metale na złom. O ile mieli jak je przewalić.

- Dobra, dojeżdżamy - powiedział po wielu minutach błogiej dla Pony’ego ciszy. Więzienie potrafiło być głośniejsze od szkoły, choć to nie był jedyny powód dla którego ją rzucił. - To główny winkiel Damiana. Są nawet jego chłopaki, poznam cię - dodał zatrzymując SUVa.
Wysiedli, jeden z radością, bujnym krokiem podchodząc do dwójki latynosów stojących na rogu i wymieniając z nimi skomplikowany układ uścisków dłoni. Pony tylko stanął obok z rękoma w kieszeniach, górując na grubasem i jego towarzyszem, ubranym w tym stylu, którego Pony najbardziej nie lubił, a który najwyraźniej wciąż się utrzymywał. Czapeczka nowojorskiej drużyny, do połowy przykryta kapturem, znacznie za duże spodnie i za dużo obwisłych bluz. Buty… kolorowe sznurówki, które chyba nie były zawiązane, choć ich końcówek nie widział.
- Hej Pony, to jest…
- Spaślak i pieprzony debil! - syknął murzyn. - Jak tacy mają, kurwa, uciekać w razie przypału? Jeden ma nogi grube jak rozpietość moich ramion, a drugi zaplącze się w te koce, które nałożył! Kuuuurwa. Jak można takich ludzi stawiać na jednym z ważniejszych rogów? Nie macie normalnych ludzi?
- Hej, hej, hej! - raper skinął na Pony’ego głową, podchodząc śmiesznym krokiem. - Kim ty niby, kurwa, jesteś żeby nas tu opierdalać?
- Grał na znacznie wyższym poziomie niż ty teraz, gdy miał czternaście lat - wtrącił Olaf, wchodząc pomiędzy obu. - Gadaj gdzie Damian lepiej.
Chłopak bujając się, cofnął dwa kroki, patrząc uważnie na Pony’ego. W końcu skinął głowa na przeciwny róg ulicy.
- W sklepie. Sprawdza ile jeszcze w skrytce.
- Taa… - mruknał gruby. - Ostatnio jest jakiś taki dziwnie nabuzowany…
- Pewnie z racji naszego gościa - uśmiechnął się Olaf, klepiąc Pony’ego w ramię. - Chodź - dodał machając za sobą ręką i przechodząc przez skrzyżowanie. Co minutę przejeżdżał tędy conajmniej jeden samochód, spora częśc zatrzymywała się na chwilę.
- Powtórzę więc pytanie… nie macie normalnych ludzi? Na niby ważny róg? - mruknął Pony ponuro.
- To tylko południowa zmiana, teraz ruchu nie ma. Rano, na popołudnia i wieczory, przychodzą normalni.
Pony pokręcił tylko głową, ale nie miał zamiaru mówić nic więcej.


Sklep jak to sklep. Cały towar razem z sprzedawcą za kuloodporną szybą, naprzeciwko krata, a za nią zabarykadowane drzwi. Skrytka. Towar na półkach był wątpliwej jakości, daty ważności no i za wiele go nie było. Nie to było jednak przeznaczeniem tego miejsca. Okoliczne rodziny czy… pracownicy się tu zaopatrywali w przekąski, fajki, prezerwatywy, ale wszyscy doskonale wiedzieli jak wielkie znaczenie ma to co jest za tą kratą.
- To nie do końca awans, wiesz? To raczej szansa na awans. Muszę coś udowodnić - mówił średniego wzrostu, łysy mulat z wielodniowym, ale zadbanym zarostem. Miał na nogach dobre jeansy, nowe, czarne najki i ortalionową kurtkę, z kapturem i bluzą pod spodem. Był dobrze ubrany, zbudowany, miał wesołą twarz, jednak z tej wesołości i wiecznego, choćby małego uśmieszka biła pewność siebie. Stojący za szybą gruby, czarnoskóry mężczyzna spojrzał na wchodzących i skinał głową, by Damian się odwrócił.
Bez zbędnych słów Olaf i Damian wpadli sobie na chwilę w krótki, silny uścisk. Gdy się od siebie oderwali, Viking wskazał kciukiem za siebie.
- Moja rola się kończy. Wóz zostawiam naprzeciw, muszę się zwijąc.
- Ta, ta, ta… - pokiwał głową Damian, pocierając o siebie ręce i patrząc uważnie na Pony’ego, z lekko przekrzywioną głową i małym uśmiechem.
- Dobra, to do później, trzymaj się - powiedział do Damiana wychodząc, gdy mijał Pony’ego obrócił się w jego stronę, nie zatrzymując się, ponownie klepnął go w ramię. - Dobrze, że z nami jesteś stary, za-je-bi-ście! - rzucił na odchodne.

Damian patrzył więc na gościa swoim sposobem, a on na gospodarza swoim. Mierzyli się tak chwilę, dopóki Damian nie klasnął w dłonie, spuścił głowy, kręcać nią ze śmiechem. Podszedł do Pony’ego chwytając go za ramiona i spojrzał na niego z dołu.
- Żywa legenda! Nic się nie zmieniłeś! No… może przybrałeś na masie, ale co niby…
- Miałem robić w środku, jak nie ćwiczyć - dokończył za niego gangster. - Dalej na ciebie mówią Bouncer?
- Baumcer - poprawił go. - Od nazwiska… jak większość, nie? - mrugnął odwracająć się do sprzedawcy. - Joł, Anton! Poczęstuj Pony’ego czymkolwiek zechce na mój koszt, kiedy tylko zechce. Specjałami z zaplecza też! - powiedział cofając się do wyjścia. Zeskoczył z trzech stopni na zewnątrz i znów zaczął pocierać dłonie, rozglądając się wesoło. Pony spokojnie wyszedł za nim.
- Ta, ta, ta… zajebiście, zajebiście.
- Skoro przywitanie się mamy za sobą… - mruknął czarnoskóry, chudy wielkolud. - To może wtajemniczysz mnie w arkana mojej pracy.
Damian spojrzał na niego otwierając lekko uśmiechnięte usta. Zatrzymał trące dłonie i wpatrywał się w niego przez dwie sekudny, po czym wybuchł śmiechem na równie krótką chwilę.
- Co za człowiek! Co za człowiek! Dwie godziny temu za kratami, a teraz już się rwie do roboty!
- Nie za wiele rozrywek było w środku… chcę zaspokoić głód, jeśli rozumiesz o co mi chodzi - powiedział rozciągając mięśnie szyji.
- Ta, ta, ta… - pokiwał głową, wycierając ręce o spodnie, jakby były brudne… albo spocone. Jednak jego postawa nie wyglądała na nerwową, wydawał się być raczej bardzo, bardzo wyluzowany. - Dobra - klasnął i znów zaczał pocierać jedną dłoń o drugą, powoli i w taki sam sposób. Lewa o prawą z góry na dół, a potem z prawej na lewą i potem tak samo drugą dłonią o pierwszą. Lewa, góra-dół, prawo-lewo, prawa, góra-dół, prawo-lewo. - Mam zadanie. Powierzono mi je niedawno. Schodzę z tego rogu, z tych ulic, które do mnie należą, oddaje je dla Olafa i… i mam, kurwa, pozajmować inne! - wykrzyknął radośnie.
- Wojna? - mruknął Pony.
- A jak! A jak! Ciągle wojna, ciągle, po prostu kolejna bitwa. Jak się domyślasz, jesteś w moim… zespole. Mamy zajmować okoliczne ulice jebanych azjatów.
- Yakuza? O kurwa… - zdziwił się Pony.
- Yakuza? - powtórzył po nim nie mniej zdziwiony. - A jaka tam po chuju yakuza?! - machnął ręką, przestepując z nogi na nogę. - Chinole jakieś, bawiące się w gangsterkę. Mają te ulice już za długo, wcześniej mieliśmy za wiele innych spraw by się nimi zajać i nieco w siłe urośli. Tyle. Trzeba ich zdusić w zarodku. My zajmujemy się ich zachodnią stroną inna ekipa będzie cisnąć ze wschodu. Parę tygodni se powalczymy, poustawiamy ludźmi i o.
- Domyślam się, że wojenki mają teraz bardziej… ciągły charakter. Mniej wybijania pojedynczych celów, więcej masowych mordów?
- Wiesz… sporo ludzi jak na takie miasto, ale zaczynamy od pojedynczych - pokiwał głową.
- Dobra… chinole ta? - zmrużył oczy. - A co u nas niby, kurwa, jest?
- A mieszanka! - machnął ręką Damian. - Latynosi, murzyni, ja i moja rodzinka to takie chuj wie co - powiedział z uśmiechem - ale mamy też jednego białasa…
- Jednego? Jak na stare czasy to w pizdu…
- Ta, ta, ta… ale co to za białas! Victor jest… lepiej byś nigdy nie zobaczył go idącego w twoją stronę po zmroku. Nawet ty - pokręcił głową i potrząsnął ramionami, jakby przeszły go dreszcze. - Ale do poznania takich typów ci daleko, musisz się odbudować, pomogę ci w tym, a ty pomożesz mi się wspiąć nieco wyżej.
- Dobra - potwierdził pewnie Pony. - Z kim mamy pracować?
- Dostaniemu paru żołnierzy, których nie znam, paru których znam. Dilerów, gońców, czujki i strażników na zdobyte winkle będziemy na bieżąco wybierać. Do tego moja siostra i najmłodszy brat. Dla Richarda to pierwsza poważna sprawa. Do tej pory tylko sprzedawał na moich ulicach, ale już dość się nasiedział.
- A siostra?
- Ester… musze mieć na oku malutką - pokręcił głową, jakoś dziwnie markotniejąc. - Tyle kasy do domu przynosimy, żyjemy na takim zajebistym standardzie… znaczy jak na te czasy, nie? Mamy, kurwa, telewizor, kablówkę, ps4, dwa piętra… a ona i tak dorabia seksem. Niewiele, wiesz? Parę razy z tego co mi wiadomo, ale… ale nie mogę pozwolić by moja rodzina tak pracowała, nie? Jak chce mieć własną kasę, to zapracuje normalnie, z trudem na poważną kasę. A nie leżąc i pozwalając jakiemuś chujowi się jebać.
- Jasne, jasne… sam dobrze pamiętam parę dobrych lasek żołnierzy. A szczególnie Angie…
- Szlaaaag… przez dwa lata nie wiedziałem jakiej jest płci. Ten głos i w ogóle… tyle trupów na koncie to i chyba Victor nie ma - Damian podrapał się po brodzie. - Nic to! Pomyślałem o tobie zawczasu i zorganizowałem jakąś imprezę… znaczy nie jestem gospodarzem, wkręciłem nas na nią. Poznasz paru ludzi, poruchasz za wszystkie stracone lata, schlejesz się jakbyś wrócił z pustyni i co tylko zechcesz - machnął za sobą ręką, prowadząc go ku SUVowi.
Pony pokiwał głową uśmiechając się. Spojrzał jeszcze raz na ulice. Pamiętał ją. O nią też kiedyś musiał walczyć. Graffiti wciąż to samo, jedynie więcej syfu, niektóre wąskie uliczki, był zagrodzone śmieciami z jednej strony, by trudniej było policji, czy kogo by tu przywiało, gonić uciekających gońców, biegnących by ukryć towar i kasę.


Tak, tak, tak… znał to miejsce i ono wkrótce przypomni sobie go.

***

Kolejny wtorek i znowu piętnaście minut czekania, na piętnastą piętnaście kiedy Angelica wraz z całą hordą okolicznych dzieciaków wyleje się ze szkoły, jakby wybuchłą tam bomba gazowa. We wtorki przynajmniej musiała czekać na siostrę najkrócej ze wszystkich dni. O ile wcześniej odwiedziła szkołę, co biorąc pod uwagę początek wiosny, ostatnio zdarzało się coraz rzadziej. Pozwalać Angelice wracać samej do domu, było jak pozwolić jej umrzeć. Musiała przejść spory kawałek osiemnastej mili, ulicy z masą miejscówek do handlu, potem skręcić w Blair, co było już niebezpiecznie blisko stadionu, czyli miejsca hobbystycznych bójek i dopiero potem w Knight Street, czyli ich ulicę. Ester omijano wzrokiem, choć żaden zdrowy mężczyzna nie powinien tego robić z własnej woli. Wszyscy wiedzieli, że ma dość wysoko postawionych braci, jednak Angelicę trzymano jeszcze z dala od rodzinnych spraw. Absurdalnie trzymało ją to z dala od niebezpieczeństwa, ale też do niego przybliżało.
Siostra w końcu raczyła wybiec ze szkoły, nie bacząc na niebezpieczeństwa czyhające na nią na zniszczonych schodach, na których przepychały się różnokolorowe gówniarze i gówniary.
Angelica chwyciła starszą siostrę za rękę i zaczęła za nią dreptać, nie mówiąc nic, bo widziała po twarzy siostry, że jej myśli wciąż krążą wokół jednego. Nie wiedziała co to, bo póki co Ester nic jej o tym nie mówiła, bo i po co, ale zdecydowanie zajmowało starszą dziewczynę.
Damian od paru dni, gdy tylko był w domu, wydawał sie być znacznie bardziej szczęśliwy i podekscytowany niż zwykle. Olaf zaczynał coraz bardziej się wozić, szpanować, nosić coraz droższe ubrania, sprowadzać kolejne gadżety i akcesoria do domu. Obydwaj ciągle o czymś rozmawiali i niedawno Damian obiecał Ester, że już nie będzie musiała, ani w ogóle mogła umawiać się z gościami by… tutaj nigdy nie przechodziło mu to przez język.
Ostatnio na ulicach było pozornie cicho. Najwyraźniej bracia mieli polecenia i plan by troszkę w tym namieszać i wciągali w to ją. Nie wiedziała kiedy dokładnie się do niej z tym zgłoszą, ale coś jej mówiło, że niedługo.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^

Ostatnio edytowane przez Fearqin : 08-11-2013 o 22:53.
Fearqin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172