Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-09-2014, 15:03   #31
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację




What will we do with a drunken sailor?
What will we do with a drunken sailor?
What will we do with a drunken sailor?
Early in the morning!


- Port na horyzoncie! - zaczynającą się, piękną, serdeczną, żeglarską pieśń przerwał na chwilę mężczyzna na bocianim gnieździe.
Maleńkie fale wsuwały się delikatnie pod przecinającą je stewę dziobową okrętu.


Way hay and up she rises,
Way hay and up she rises,
Way hay and up she rises,
Early in the morning!


Jacob stanął na dziobie wypatrując dostrzeżonego lądu, lecz nie widział niczego. Nic jednak dziwnego, gdyż marynarz na szczycie grotmasztu posiadał oko uzbrojone w lunetę.


Put him in the bed with the captains daughter,
Put him in the bed with the captains daughter,
Put him in the bed with the captains daughter,
Early in the morning!


Cooper uśmiechnął się szeroko. Tą część najpiękniejszej ze wszystkich szant lubił najbardziej. Nie wiedzieć "Drunken Sailor" najlepiej działało na jego wyobraźnię, zaś śpiewana właśnie zwrotka zawierała w swej treści najokrutniejszy dowcip, jaki marynarz może zrobić swemu kamratowi z pokładu. Jednocześnie najzabawniejszy ze wszystkich.
Spojrzał w jasne, niemal bezchmurne niebo oraz wschodzące słońce zawieszone nisko nad bezkresnymi wodami.
Jeszcze wcześnie. Pewnie Ferat jeszcze spał, ale to nie przeszkadzało Starrowi w złożeniu mu wizyty. Najwyżej zerwie go z łóżka tak samo jak Lucjusz wyrwał jego z kąpieli z kwintesencją kobiecości. Chciał się spotkać jak najszybciej? Jego wola.




I thought I heard the Old Man say:
"Leave her, Johnny, leave her."
Tomorrow you will get your pay,
and its time for us to leave her.


Na pokład wyszedł kapitan, jakby czekając na zmianę szanty. Jednakże jeśli Jacob znał się na ludziach, a znał się, to ów nie miał takiego zamiaru. Dopiero wstał z własnego kojo, o czym mogło świadczyć krótkie przeciągnięcie się. Spojrzał w kierunku wskazywanym przez dziób i pokiwał głową sprawdzając czas za pomocą słońca wiszącego nad horyzontem.
Najwyraźniej był zadowolony z uzyskanego czasu.


Leave her, Johnny, leave her!
Oh, leave her, Johnny, leave her!
For the voyage is long and the winds don't blow
And it's time for us to leave her.


- Dobra, chłopy! Zwinąć grot! - zaryczał, zaś kilku marynarzy natychmiast poczęło wspinać się na grotmaszt.
Ląd był na tyle blisko, że Jacob z powodzeniem mógł przyjrzeć się małym jeszcze budynkom portowym.

Już w chwili później żagle rejowe były zwinięte. Napędem był już tylko fokmaszt mały bezanmaszt z ożaglowaniem gaflowym.
Statek powoli wytracał prędkość.

- Zwinąć fokmaszt, obrócić bezanmaszt! - zawołał po niedługim czasie, kiedy znaleźli się na redzie.
W tym czasie Cooper zaczął przyglądać się gwarowi rozpoczynającemu się o tak wczesnej porze dnia. Poruszali się jak mróweczki, zaś każda z nich znała swój cel. Kupcy sprzedawali, zaganiacze bydła zaganiali bydło, a uliczne ladacznice zaganiały i sprzedawały.

- Za pięć minut wysiadamy w punkcie przeładunkowym numer pięć! Prosimy o zabranie swoich bagaży i sprawne opuszczenie pokładu. Dziękujemy za skorzystanie z naszych usług! - krzyknął jeden z marynarzy.

- Bezanmaszt! - zarządził nie ruszając się z miejsca. Za to jego podwładni uwijali się jak w ukropie. Bark płynął już wyłącznie siłą rozpędu szybko wytracając prędkość. Sternik z mocą pchnął w prawo koło sterowe. Zaczęło obracać się szaleńczo, a statek lekko przechylił się na prawą burtę lewą podchodząc do nabrzeża.

- Cumujemy, kotwica i widzę was tu o piątej po południu, panienki! - wrzasnął ostatni raz. W kierunku lądu poleciały liny, ciężka kotwica z pluskiem spadła pod wodę, na molo opadł trap. Ten sam człowiek, który przy wejściu pobierał opłatę przy zejściu grzecznie, acz rutynowo ze sporą dozą nudy w głosie dziękował za wspólną podróż i życzył miłego dnia.

Starr stanął przez chwilę na nieruchomym podłożu. Choć pływał dość często, to nie na tyle, by jego ciało płynnie przechodziło między pokładem statku, a powierzchnią lądu bez dziwnego uczucia falowania pod stopami.
Gdy patrzył na miasto w kształcie pierścienia od razu otwierała mu się nawałnica szufladek w głowie, zaś z nich wysuwały się najważniejsze informacje hist-polityczne.

Kiedy tylko dziwne uczucie pod stopami zniknęło natychmiast ruszył do Lucjusza mając nadzieję, iż zerwie go z łóżka. Później odwiedzi tutejszą bibliotekę.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 18-09-2014, 12:25   #32
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
“Nauta” była przerobionym kutrem z wyróżniającym się, dużym pulpitem blisko masztu. Wuj odkupił statek od rybaków wiele lat temu. Nie był typem człowieka, który choć na chwilę pozostaje bezczynny. Kiedy musiał porzucić zawód nurka, zaszczepiła się u niego smykałka do technologii. Tym samym zmodyfikował wysłużoną łajbę: wymienił silnik spalinowy, umocnił kadłub oraz zamontował wyciągarkę dla Denisa. Wspomniany pulpit, przypominający okablowany graniastosłup, mierzył procesy życiowe poławiacza, dawał także możliwość komunikowania się z nim.

Arcon złapał drugi oddech. Zamroczyło go na chwilę, ale powoli dochodził do siebie.
- Mistyczne ruiny na dnie... Teatr utraconych słów i tajemnicze tunele. Mieliśmy dobre przeczucie... Opowiem ci wszystko wieczorem…
Louis uśmiechnął się, wyraźnie dumny z bratanka. Zmierzwił jego włosy.
- Dobra robota. A to co?
Ujął znalezisko, ostrożnie otworzył je. Każdy obiekt z dna był czymś wyjątkowym, szczególnie dla lurkerów - zarówno czynnych, jak w stanie spoczynku. Ale teraz wuj zaniemówił.
- Ona… to niemożliwe.
Nagle szybko zmienił temat.
- Powinienem był się ożenić... dawno temu... Nie popełnij mego błędu chłopcze…
- Żadna nie wytrzyma życia z lurkerem. Chyba, że będzie nią syrena z podwodnego miasta.
- Będziesz miał moje lata to zmienisz zdanie. Kobiety dają wytchnienie, którego nie zaznasz tam, na dole. Choćbyś nie wiem jak bardzo kochał głębiny. Ktoś powinien się Tobą zaopiekować... marzycielu, poza tym czekam na wnuka, który będzie kontynuował rodzinne tradycje..
Arcon słyszał o tym nieraz. Chociaż na codzień dobrze się dogadywali z krewniakiem, ów temat bywał aż drażliwy. Postanowił zakończyć go czym prędzej.
- Pomyślę o tym, wujaszku, ale wpierw pomóż mi wydostać się ze skafandra…
Gdy był już wolny od ciężkiego stroju, rozprostował kości i łyknął kilka tabletek o goryczkowym smaku. Presury zapobiegały komplikacjom związanym ze zmianami ciśnienia. Jak na razie, działały bez zarzutu. Wkrótce Denis poczuł znużenie i zapowiedział, że zdrzemnie się w swojej kajucie. Wuj tylko kiwnął głową, zaś sam wrócił za ster. Mieli przed sobą długą drogę. Przy dobrej pogodzie znaleźliby się w Narlock dopiero następnego dnia po południu.

Umęczone ciało domagało się wręcz odpoczynku. Denis ledwo spoczął na koi, by zapaść w głęboki sen.
Arcon w swoich marach zobaczył najpierw ją, kobietę z morskiego dna. Lawirowała w przestrzeni wokół, zwiewna niczym odległe wspomnienie. Jej kruchość egzystencji dodawała jakiegoś uroku. Wtem sceneria niespodziewanie się zmieniła. Był już gdzie indziej, znów pod wodą. Jednakże tym razem nie odwiedzał otchłani sam. Przed Denisem szedł przedziwny pochód. Nikt nie zwracał uwagi na spóźnionego przybysza.


Lurkerzy nieśli na ramionach trumnę. Wszyscy mieli pochylone w żałobie głowy. Arcon pamiętał, że jego ojca nigdy nie odnaleziono. Mimo tego był pewien kto znajduje się w środku. Co teraz mógł czuć Denis? Z jednej strony rodziciel zawsze był dla niego surowy, jeśli nie oschły. Z drugiej, syn nigdy nie zdążył się pożegnać...

Otworzył nagle oczy. Znów znajdował się na pokładzie ,,Nauty”. Spojrzał przez bulaj na nocne niebo. Nawet nie zmierzchało kiedy wychodził na powierzchnię. Mógł tylko zgadywać ile godzin spędził w łóżku.
Sen o ojcu sprawił, że nie mógł już więcej zasnąć. Ubrał się i wyszedł z powrotem na pokład. Noc była rześka, a morze spokojne - fale tylko delikatnie kołysały pokładem. Ciemności rozświetlała lampa gazowa, przewieszona przez maszt. W łunie światła siedział wuj Louis. Przekładał w zrogowaciałych rękach wisior, który Denis znalazł poprzedniego dnia. Stary człowiek ciężko westchnął.

Pertraktacje nie należały do najłatwiejszych. Richard uchodził za opanowanego i pewnego siebie człowieka. Podobnymi słowami można było opisać kapitana Dewayne’a. Obydwaj traktowali się z rezerwą, okazując pewien szacunek, ale i unikając przesadnych kompromisów. Każdy chciał ugrać coś dla siebie. Pozostawało pytanie, gdzie jest granica, której lepiej nie przekraczać.
Tymczasem korsarze, oczekujący bardziej żywiołowego przebiegu rozmowy, niecierpliwili się. Uszu Richarda doszły nieprzyjemne okrzyki pod adresem jego i załogi sterowca. Nie dziwiło go to specjalnie. Części z pewnością bliskie było poczucie honoru, ale lwią grupę z załogi Casimira uzupełniali bardzo prości ludzie. Na dodatek wyposzczeni po wielu dniach morskiej żeglugi.
Koniec końców Richard wytargował cenę, którą wymusiło na nim miasto. Siedem skrzyń za 350 dukatów. Oczko oraz Manuel od razu zajęli się kwestią załadunku. Korsarz i delegat zaś poszli w tym czasie porozmawiać w mniej oficjalnym tonie. Jak się okazało La Croix nie przewidział swego rodzaju podatku od transakcji. Podjudzony kapitan miał zamiar wybrać się do Rigel i rozmówić z tamtejszą władzą. Czuł się urażony tym, jak go potraktowano. Zdecydowanie nie przywykł do aprobowania tego typu nadużyć. To znowu nie spodobało się delegatowi, choć wyglądało na to, że krzepki kapitan podjął już decyzję. Trudno było powiedzieć jak zareagują chłopcy z Rady Miasta, chociaż jedno było pewne. Pojawienie się korsarzy w Rigel szybko skojarzą z ostatnim, odwiedzającym ich delegatem.
Obydwaj mężczyźni prowadzili jeszcze jakiś czas napięty dyskurs. Dopiero po kilku chwilach dostrzegli jak od strony Czarnej Betty zmierza pokładowy majtek. To był Papuga. Dewayne właściwie nie pamiętał dlaczego go tak nazywa. Może skończyły mu się pomysły na oryginalne pseudonimy? Chłystek pędził na złamanie karku, niemal przewracając się o własne nogi. Młoda, nienawykła jeszcze do zarostu twarz, zaczerwieniła się od wysiłku. Minął Richarda, dopadł swojego kapitana. Ciężko oddychał, nie mogąc wykrztusić ani słowa.
- Proszę pana hu-hu ta hu-hu kobieta. Ona zwiała! A tamci hu-hu, nie żyją! Kazała przekazać...

10 minut wcześniej

Bosman Hegel oraz Papuga stali na dziobie Black Betty. Zwitek podłego tytoniu wędrował to od jednego, to do drugiego.
- Widziałeś tamten sterowiec szefie? - zapytał chłopak - Kawał pięknej machiny, prawda?
- Balon długi na siedemdziesiąt metrów plus pokład, około czterdziestu. Ląduje w lesie przy obozie kapitana. Nie widziałem, wiesz. Nie zwracam uwagi na takie detale. Dawaj macha.
Majtek poczuty do bycia skarconym, zamilkł. Podał skręt.
- Sterowiec, psia mać. Pływam z Casimirem już parę lat na Czarnej Betty i jedno ci powiem. Żadne latające cuda nie umywają się do tej zawziętej suki - znacząco poklepał bakburtę - Czekaj. Słyszałeś to? - Hegel odwrócił się w kierunku zejściówki - Co to za krzyki? Dewayne urwie mi jaja, jeśli chłopaki się do niej dobiorą.
Hegel wyrzucił niedopałek do wody i skinął na przybocznego. Obydwaj przesadzili po dwa stopnie schodów wtapiając się w pomroki składu.
- No dobra! - wydarł się bosman - Koniec tego dobrego, panowie. Znacie zasady.
Kobieta stała nad rozciąniętymi pod nią ciałami. Wokół rozlewały się kałuże krwi, ściekające między deski podłogi. W uśmiechu zabójczyni było coś drapieżnego. Ręka niewiasty ściskała długi sztylet, zapewne zabrany któremuś z martwych korsarzy. Nawet posiadając taki oręż, praktycznie było niemożliwe dokonać w pojedynkę jatki na doświadczonych, silnych żeglarzach.


- Ty kurwo! Już nie żyjesz! - wydarł się Hegel, jednak ona pozostała niewzruszona.
Spojrzała jedynie po dwójce. Wreszcie wskazała na Papugę.
- Taaak. Ciebie nie zabiję. Jeszcze. Przekażesz swojemu kapitanowi, że...

- ...Hanza przesyła pozdrowienia - powiedział ze łzami w oczach majtek, po czym osunął się na piasek przed Dewayne'm i Richardem.

Zarówno przy wyruszaniu w morze, jak i podczas przybijania do lądu, rwetes na statku stanowił nie lada widowisko. Jacob przyglądał się temu, lekko uśmiechająć do zwrotek znanej szanty.
- Ster prawo dziesięć!
- Nie ociągać się psia mać!
- Zwinąć fokmaszt, obrócić bezanmaszt!
- Na rufie hol mocno!
Pokład był ożywiony niczym mrowisko. Wszędzie dwoili się marynarze, czasem popychając nieostrożnych pasażerów.
- Cumujemy, kotwica i widzę was tu o piątej po południu, panienki! - brzmiało ostatnie polecenie, także załoga jak też klienci transportowca mogli już schodzić na ląd.
Starr szedł między nimi, lecz na chwilę musiał aż przystanąć. Błędnik przyzwyczajony do całonocnego kołysania sprawił, że poczuł się teraz conajmniej dziwnie. Dopiero jak osobliwe uczucie go opuściło, znów ruszył przed siebie. Nie w głowie było mu teraz zwiedzanie miasta. Cel był klarowny: Czerwone Ogrody, Ferat.


Dzielnica portowa wspinała się ku górze, wprost między klaustrofobiczne uliczki kamienic. Pierwsze, co rzuciło się tutaj w oczy Cooperowi, to plakaty rozwieszone na zmurszałych ścianach. Obwieszono nimi każdy wolny cal kamienia. Postery w mniej lub bardziej dosłowny sposób zachęcały do walki z ucieśniającą ludzi Hanzą.


Niektóre przedstawiały spółkę jak ogromnego stwora, który wije macki wokół gmachów Wolnych Miast. Inne wyobrażały ją w postaci stalowego kolosa, wypuszczającego spomiędzy płyt kłęby pary.
Starr skręcił w kolejną rogatkę. Lucjusz nie kłamał. Tutejsi mieli aż zanadto bydła. Wszędzie torowali drogę farmerzy lub kupcy, ciągnący na łańcuchach buhaje, jałówki, ale i zwykłe krowy. Można tylko się domyślać czym były tutejsze wonie dla schludnego młodzieńca.
I ci ludzie! Usta im się nie zamykały. Rozmowy przechodniów atakowały z każdej strony jak gdyby ostentacyjnie chcieli podzielić się swoimi dysputami z najbliższym otoczeniem.
- Chcą wydać za mąż Eloizę jakiemuś lordowi. No wiesz, dziewczynę La Croix’ów.
- Hej, ty brunet! Chciałbyś spróbować trochę tego ciała?
- Brama w częściach, a wokół istna jatka. Mówiłem, że na Southand.
- Będzie padać. Znów napieprza mnie krzyż.
Dzielnica Czerwone Ogrody przyjęła swoją nazwę od parku, w którym dominował głóg. Podczas ciepłych pór roku alejki zawsze pozostawały skąpne w różowym i rubinowym kolorze. System rur spowijał liczne drzewa niczym pnącza. Dzięki nim były stale nawadniane. Starr przemierzył park, skąd prowadziła najkrótsza droga ku wysokiemu budynkowi przy wschodniej bramie. Na równym szyldzie, wykonanym z dębowego drewna wypalono napis POKOJE GOŚCINNE.
W środku, za kontuarem stała tęga kobieta. Nosiła znudzony wyraz twarzy. Była jeszcze mocno ospała, oczy same się jej zamykały. Na widok gościa ożywiła się jednakże. Jacob był przyzwyczajony, że działa tak na kobiety, niezależnie od ich wieku.
- Lucjusz Ferat? A tak, mieszka na drugim piętrze. Pokój trzydzieści dwa. Może pan trochę poczeka? Prosił, żeby budzić dopiero po dziesiątej! - krzyknęła za Jacobem.
Po dłuższym waleniu w nie, wielce zaskoczony Ferat otworzył drzwi. Z pewnością nie spodziewał się zobaczyć Starra tak wcześnie. Cooper zauważył w Lucjuszu wiele zmian. Chociaż dopiero dobijał do wieku średniego, twarz miała już ślady zmęczenia, właściwe dla osób bardziej posuniętych w latach. Na niegdyś bujnej czuprynie pojawiły się pierwsze, siwe pasma. Przynajmniej upodobanie do pstrokatych szat i tog nie zmieniło się ani jotę.
- Co? Na Noasa! Czy to nie mój stary towarzysz? Nie sądziłem, że przybędziesz tak szybko! Trochę bym posprzątał. Wchodź, wchodź. Wybacz bałagan.
Był to bardzo delikatny epitet wobec pomieszczenia, które Ferat przerobił na tymczasową pracownię. Wszędzie walały się bruliony papieru, zakurzone książki; do jednego rogu potoczył się globus, gdzieś nawet stał model hanzyckiej kogi. Pomiędzy tym harmiderem dominował jednak pewien widok. Powtarzał się na płótnie ściennego obrazu, szkicach, starych fotografiach. Było nim oblicze nadobnej kobiety.
- Siadaj eee, tutaj - stwierdził gospodarz zrzucając ze stołka zapisane arkusze - Kawy? No, opowiadaj co u ciebie. Gdzie się rozbijasz ostatnio, czym zajmujesz?
Chociaż Ferat zaczął spotkanie niezobowiązującą rozmową, trudno było zignorować ciągłe przerzucanie wzroku na pewien wizerunek.


 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 18-09-2014 o 19:10.
Caleb jest offline  
Stary 19-09-2014, 20:57   #33
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Zjawiskowa kobieta oczarowała Denisa. Chłonął jej postać, karmiąc zmysły idealnym, czystym uczuciem. Tak można kochać tylko jeden raz... Nie licząc na wzajemność, być całkowicie we władaniu drugiej osoby. Nosić stale jej obraz pod powiekami, czuć włosy w swoich włosach. Jej sylwetka odpromieniała słońce z blasku... Był szczęśliwy, aż do momentu...

... kiedy niespodziewanie pochłonęła go głębia. Miał uczucie, że z sufitu kajuty zwaliły się na niego tony słonej wody...

Po chwil był na dnie jako bierny obserwator żałobnej ceremonii. Lurkerzy oddawali cześć jednemu ze swoich. W pochodzie, mimo osłony skafandrów rozpoznał Delantiera i Casano. Nieśli trumnę, której widok sprawił, że tętno gwałtownie mu skoczyło. Jeden z nurków potknął się, trumna w zwolnionym tempie osunęła z ramion współtowarzyszy. Uderzyła w dno, wzbijając chmurę mułu z obumarłych glonów. Wydawało się, że lada moment odsłoni się jej zawartość...

Denis spanikował... Tak jak kilkanaście lat wcześniej, kiedy ocean zabrał mu ojca. Rozmyte obrazy stawały mu przed oczami. Chaos na pokładzie kogi, jego szaleńczy skok w głębinę w niepełnym rynsztunku lurkera, desperackie szukanie rodziciela, bezradność i rozpacz...
Akwanauta zaczął mieć problemy z oddychaniem, jak gdyby, ktoś nagle odciął wąż, doprowadzający tlen. Zatoczył się w podwodnym pląsie, toń wokół niego zawirowała. Wiedział, że niebawem dołączy do ojca... Odczuwał niezmierną tęsknotę pomieszaną z lękiem...

Obudził się zlany potem. Rzeczywistość falowała wokół niego jeszcze dłuższą chwilę. Dopiero miarowe kołysanie uświadomiło mu, że jest nadal na "Naucie". Denis nie miał pojęcia ile spał, w międzyczasie noc zdążyła już zawładnąć akwenem. Porzucił próby, by zasnąć ponownie, zdając sobie sprawę z ich bezcelowości. Zrobiło mu się duszno i wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza. W świetle lampy ujrzał sylwetkę wuja. Louis jak na swój wiek, zachowujący wyjątkową sprawność, wydał mu się teraz zniedołężniałym tetrykiem.
Podszedł bliżej, nie zdradzając swojej obecności i usłyszał wpierw westchnienie, a później cichy szept starca:

Kobiety wychodzące z dawnych swoich luster
Przynoszą ci swą młodość i swą wiarę w twoją
A jedna swoją jasność - żagiel co cię objął....




....Pozwala ci ukradkiem widzieć świat bez ciebie... - dokończył Denis. Wuj speszony jak młodzik, chciał ukryć naszyjnik, oplatający przegub. Arcon chwycił jego rękę, zacisnął dłoń. Trwali tak, złączeni niemą tajemnicą. Opalenizna młodzieńca kontrastowała z bielą skóry staruszka.
- Jaka.. jaka ona była...?
Wuj, zadziwiająco szybko pojął o co chodzi krewniakowi, ale i tak udawał niedomyślnego...
- Twoja matka?
Denis skinął głową.
- Piękna i wrażliwa. O czystym sercu i źrenicach. - starzec sprawiał wrażenie, że wyzwala się z brzemienia. - Zaraziła się od grupy uchodźców z Andromedy. Jako jedna z nielicznych wierzyła, że jest dla tych ludzi nadzieja.... Do samego końca...
Fale uderzały o kuter, momentalnie zerwał się silniejszy wiatr. Arcon spoglądał w niebo i myślał o rodzicach. Ojciec w otchłani głębin, matka gdzieś tam...

On zaś rozdarty, pomiędzy nimi, w tej łupinie zwanej "Nautą", wraz z wujem czasami do bólu samotni... Młody lurker zastanawiał się, kto był winien tych wszystkich nieszczęść? Zły los, natura czy może jednak ludzie, reprezentujący Hanzę?

Mimo upływu lat, nie uzyskał na to pytanie jasnej odpowiedzi...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 19-09-2014 o 23:35.
Deszatie jest offline  
Stary 23-09-2014, 14:41   #34
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Nagłe wejście w słowo zaskoczyło Louisa. Aż mocniej drgnął. Okazanie emocji potraktował jak słabość. Zechciał schować fant, ale Denis nie pozwolił mu na to.
- Jaka.. jaka ona była...? - zapytał, patrząc w lazurowe oczy mężczyzny.
Chwila wahania.
- Twoja matka? Piękna i wrażliwa. O czystym sercu i źrenicach. Zaraziła się od grupy uchodźców z Andromedy. Jako jedna z nielicznych wierzyła, że jest dla tych ludzi nadzieja.... Do samego końca...
Zapanowało milczenie, bo cóż więcej było dodać? Denis zapewne nieraz rozpatrywał zarazę przez pryzmat rodzicielki. Choroba pojawiła się lata temu na Andromedzie. Szybko pustoszyła organizm, powodowała krwawe wymioty i ogólne wyjałowienie. Nigdy nie udało się znaleźć nań skutecznego panaceum. Kiedy plaga nieuchronnie rozprzestrzeniała się dalej, zamknięto zonę. Można było tam wejść, lecz nigdy już powrócić.
- Jest jeszcze coś.
Arcon odwrócił się, zaskoczony.
- Kimkolwiek była ta kobieta, rzeczywiście jej lico przywraca stare wspomnienia. Atoli zastanawia mnie jeszcze z innego powodu. W mieście Rigel mieszka pewien uczony. To Lucjusz Ferat. Z jakiegoś powodu skupuje wszystko, co jest z nią związane.
Denis sięgnął do pamięci. Nazwisko kojarzył, nic ponad to. Jakby w odpowiedzi na ten fakt, Louis pociągnął wątek dalej.
- Ojcem Lucjusza był Edgar Ferat, wybitny historyk. Kiedy twój ojciec i Edgar jeszcze żyli, współpracowali ze sobą. Twój tatko wyławiał dla niego różne fanty, które tamten księgował i badał z właściwym szacunkiem. Ale Lucjusz jest inny. To lekkoduch. Wszystko traktuje jak zabawę i nie nauczył się on szacunku wobec historii. Nie odmawiam mu wiedzy, lecz ducha jakiego nosisz choćby ty. Skoro syn Ferata interesuje się tą kobietą, musi stać za nią jakaś opowieść. Z drugiej strony… Powstaje pytanie czy ten człowiek zasługuje, by czymkolwiek się z nim dzielić.
 
Caleb jest offline  
Stary 23-09-2014, 17:51   #35
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu
-Ty cholero! - krzyknął odpychając majtka na bok - Trzeba było zostać i walczyć psia jego mać!
Widok był rzeczywiście unikalny. Dewayne sporadycznie tracił cierpliwość a teraz właśnie nastąpił jeden z tych momentów gdy można było oglądać jego uwolnioną wściekłość.
-Do statku! Kurwa przecież stąd nie wyparuje! Ten kto ją dorwie ma prawo do chędożenia nim wypruje dziwce flaki! - głos Casimira odbijał się od linii drzew niczym ryk rozjuszonego niedźwiedzia - Już!!! - odwrócił się w stronę delegata - Twoje cygaro się przyda! Rigel ma teraz dobry moment na to by spłacić część swojego długu wdzięczności. Szukajcie tej szmaty!
Czegoś takiego kapitan korsarskiej załogi nie mógł darować. Skrytobójstwo i to przeprowadzone w takiej formie musiało zostać surowo ukarane, bardzo surowo.
Dewayne rozkazał odbić od brzegu i okrążyć wyspę. Kobieta nie mogła po prostu wyparować, jakoś musiała opuścić Jerry'ego a droga morska była jedyną dostępną. Casimir znał te wody dość dobrze i wiedział, że nawet jeśli spóźnią się by złapać ją gdzieś na lądzie to na pewno zobaczą odpływający statek, który zabierze ją z wyspy. No a jeśli krwista damulka postanowi zostać na Jerrym... To albo w nocy zjedzą ją legendarne zombie... albo na strzępy rozerwą ręce kapitana.
-Zwijać mi ten cholerny obóz! Już! - komenderował wchodząc na Black Betty
 
__________________
Regulamin jest do bani.
Volkodav jest offline  
Stary 23-09-2014, 21:47   #36
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Słowa wuja wzbudziły zainteresowanie Denisa. Więc ta tajemnicza piękność z portretu była obiektem nie tylko jego fascynacji? Przez chwilę poczuł ukłucie zazdrości, niczym naiwny młodzian, który dowiaduje się, że ktoś inny darzy afektem jego wybrankę...

Zatem Edgar Ferat współpracował z jego ojcem... Był zaskoczony, że dopiero teraz usłyszał to z ust krewnego. Mimo iż ze słów Louisa wynikało, że młodzieniec był zaprzeczeniem swego rodzica, Arcon chętnie poznałby tego "lekkoducha". Raz, że może zachowały się jakieś notatki, listy lub wspomnienia o jego ojcu i zyskałby do nich dostęp. Drugi powód był jasny i nie trzeba go wielce tłumaczyć. Owa nieznajoma persona... Jakąż rolę odgrywała? Z jakimi wydarzeniami można ją łączyć? Denis przeciętnie znał historię i mitologię świata, więc nadarzała się okazja, aby również nadrobić braki w tej dziedzinie. Przy okazji spotkać i ocenić swojego "rywala"...

Zastanawiał się czy nie wyruszyć do Rigel, wszak miejsce w którym nurkował nie było, aż tak odległe od Wolnego Miasta.

Musiał jedynie zważyć czy warto zrezygnować z jutrzejszego zejścia w podwodne ruiny? Przeczucie podpowiadało mu, że prawdziwe skarby nie muszą kryć się w tej chwili w odmętach... tylko znacznie, znacznie bliżej...
- Popłyniemy do Rigel, wujaszku! - powiedział ochoczo. - Nie warto wierzyć plotkom, co do Lucjusza, kiedy można sprawdzić je osobiście... Poza tym tamtejsza biblioteka to skarbnica wiedzy, a jeżeli szczęście nam dopisze to trafi się zlecenie od jakiejś bogatej i wpływowej rodziny, których przecież tam nie brakuje...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 24-09-2014 o 07:01.
Deszatie jest offline  
Stary 24-09-2014, 23:19   #37
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
-Jeśli w Rigel są jeszcze jacyś ludzie z jajami, którzy chcą walczyć z hanzyckimi kurwami to może czas by było ich znaleźć? Co nie?. - Richard z zaciekawieniem uniósł brwi. Czy człowiek który przed nim stał pomoże mu rozwiązać problem z którym on sam boryka się już kilka lat? Czy przed nim stał nowy admirał armi Wolnych Miast? Nagły zryw nadzieji targnął uczuciami szlachcica. Miał właśnie zaproponować wykorzystanie sterowca do przerzucenia części załogi korsarza do Rigel. Obrót sprawy bardzo go ucieszył. Niestety zapał jednego kapitana i jego załogi nie zwycięży Hanzy. Sam często o tym myślał. Niestety Wolne Miasta nie miały kręgosłupa w postaci silnej władzy, która mogłaby się postawić Hanzie. Hanza zdominowała cały handel na tej części globu. Wymiana towarów była obarczona potężnymi podatkami. Hanza stanowiła monopolistę w przypadku większości produktów. To Hanza sprzedawała wszędzie wołowinę, którą lordowie Rigel oddawali im za dwie trzecie jej realnej wartości. Do tego umowa z Wolnymi Miastami nakładała podatek wojskowy. Każdy obywatel wolnych miast płacił podatek na utrzymanie Błękitnej Armii. W zamian Wolne Miasta były chronione. Umowa ta jednak zabraniała Wolnym Miastom werbowania jakichkolwiek innych oddziałów wojskowych. Oczywiście w przypadku złamania umowy Błękitna Armia ma prawo wkroczyć na tereny wolnych miast i zarekwirować dowolne dobra jako należność karną. Masa bełkotu prawniczego całkowicie pozbawiała wojska Wolne Miasta. Nie można legalnie prowadzić szkół oficerskich, czy budować okrętów wojennych. Dlatego Miasta opłacały potajemnie korsarzy. Niestety ludzi z jajami było nadal zbyt mało. W ciągu lat pracy w delegaturze Richard poznał może około piętnastu osób dysponujących środkami zbliżonymi do jego własnych, którzy chcieliby stanąć przeciw Hanzie. To pozwoliłoby na wyposażenie może dwudziestu pięciu ciężkich okrętów. Hanza jeśli wyczuje otwarty bunt jest w stanie w ciągu dwóch dni wysłać do Rigel dwa razy tyle. W ciągu miesiąca dwadzieścia razy tyle. Właśnie to wspomnienie ostudziło początkowy zapał jaki wywołał w sercu Richarda Dewayne. Delegat właśnie miał zamiar przedstawić swoją propozycję korsarzowi gdy wbiegł jeden z jego ludzi. Miał na ubraniu ślady krwi.

- Proszę pana hu-hu ta hu-hu kobieta. Ona zwiała! A tamci hu-hu, nie żyją! Kazała przekazać.. - po słowach chłopaka Richard zamarł. Odruchowo skojarzył słowo "kobieta" z pilotem ich sterowca. Serce zabiło mu szybciej. Jednak gdy marynarz opisał całą historię Richard był już spokojniejszy. W jego głowie natomiast zakiełkował całkiem nowy plan.

Reakcja kapitana nie dziwiła. Richard pewnie zareagowałby podobnie.
- Kapitanie, mamy sterowiec, możemy zobaczyć więcej z powietrza. Mamy aparaturę tę no... - często zapominał fachowe określenia stosowane przez swojego pokładowego inżyniera - ...optyczną. Gdy się wzniesiemy, to szybko zlokalizujemy tę Hanzytkę. A wtedy proponuję ją dokładnie przesłuchać. Jej śmierć nic nam nie da. Jest tylko palcem który pociągnął za spust, natomiast celem naszej zemsty powinna być głowa, którą szybko i sprawnie odetniemy. - Nie spodziewał się znaleźć zrozumienia w spojrzeniu korsarza. Rzadko ktokolwiek z aktualnego otoczenia szlachcica doceniał retoryczną sztukę porównania. Dlatego też po chwili dodał - Oczywiście gdy nam wszystko powie to proponuję ją zabić. Jednak nie będę się upierał żeby była to szybka śmierć. Zdaje się, że nasz alchemik mówił mi ostatnio o specyfiku który pozwala utrzymywać świadomość komuś komu własnie obcięto ręce i nogi. Sądzę, że dałby wiele, żeby mieć możliwość wypróbowania go na tej Hanzytce. A teraz zbieramy się.

Richard ruszył szybkim krokiem za kapitanem korsarzy. Worek gotówki który ze sobą przywiózł spoczywał na jednej z szalup która właśnie odbijała od brzegu. Właśnie tę szalupę wybrał kapitan by powrócić na pokład swojego okrętu. Spojrzenie na plażę wywołało grymas na twarzy la Croix'a. Sterowiec nie był statkiem transportowym. Jego załoga wciągnęła dopiero dwie spośród skrzyń z owsem. Trzecia na podnośniku blokowym własnie wędrowała ku burcie statku.

- Manuela, lecimy. Ile jeszcze zajmie załadunek?
- Około piętnastu minut, chyba że jaśniepan pomoże. - odpowiedziała rudowłosa sprawdzając naciąg lin.
- Ile wtedy? - Dopytał Richard łapiąc najbliższą skrzynię
- Wtedy około dwudziestu.
- Nie mam nastroju na twoje żarty. Odcumowujemy i wciągamy czwartą skrzynię.
- Nie da rady sir - z wysokości burty krzyknął inżynier Malfloy. - te same kołowrotki zwijają mechanizm cumujący i obsługują dźwigar. Albo odcumowujemy, albo wciągamy skrzynie.
- Nie ma to jak najszybszy statek na tutejszych wodach. Kiedyś, gdy statki nie fruwały skrzynie ładowało się po trapie. Czemu nie mamy trapu?
-Sir z całym szacunkiem, trap sięga w konwencjonalnym statku do burty. To jest jakieś cztery do pięciu metrów maksymalnie przy ciężkich jednostkach. U nas przy zacumowanym statku burtę mamy na wysokości dwudziestu metrów. Trap, żeby zachował wygodny kąt musiałby się rozciągać przez pół plaży.
- Malfloy nie wymądrzaj się, łap tę skrzynię i ruszaj tymi kołowrotkami. Startujemy! - Richard był wyraźnie zdenerwowany. Obawiał się, że zabójczyni ucieknie i straci szansę pozyskania cennych informacji.
Szlachcic złapał najbliższą skrzynię i z pomocą oczka wstawił ją do bocianiego gniazda, które było jakieś półtorej metra nad ziemią. Niestety nie mogli włożyć tam więcej skrzyń ze względu na ograniczone miejsce. Jednak Malfloy już skończył wciągać trzecią skrzynię i przestawiał kołowrotki.
- Oczko zostaniesz na plaży, przypilnujesz żeby żaden zwierz nie zeżałrł tego owsa. - Mówiąc to knegował sznury wokół skrzyni na bocianim gnieździe.
- Manuela wskakuj i lecimy. Musimy ją znaleść zanim zapadnie zmrok. - Szlachcic nawet nie zauważył, że jego pilot wspina się za jego plecami i jest w połowie drogi z bocianiego gniazda na pokład. Z kołowrotków unosił się delikatny dym. Z maszynowni dochodziło potęzne dudnienie. Sterowiec zrywał się do lotu z czterema skrzyniami owsa i większością załogi.
 
Mi Raaz jest offline  
Stary 26-09-2014, 00:46   #38
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


- Chcą wydać za mąż Eloizę jakiemuś lordowi. No wiesz, dziewczynę La Croix’ów - usłyszał w głos w tłumie. To była bardzo ciekawa wiadomość. Jacob zastanowił się poważnie czy by nie spotkać się któregoś dnia z Eloizą La Croix jeszcze przed wyjściem za mąż za jakiegoś niezidentyfikowanego jeszcze lorda.
W szczególności, że rodzina La Croix sporo znaczyła w tym mieście, zaś taki kontakt, nawet jeśli będzie już zamężny mógłby w przyszłości znacząco się przydać. A przy okazji zabawa mogła być przednia.

Myślał jak może wyglądać Eloiza przeciskając się między ludźmi i ich całymi stadami przemieszczającymi się drogami.
Kretyński pomysł. Bydło podążające środkiem miasta. Choć jakby się głębiej zastanowić, to większość ludzi powinno skubać trawę okrężnymi ruchami żując ją i połykając. Idąc do sklepu powinien zastać tam panią krowę.




Z alejek Rigel śmiało wkroczył do parku. Natychmiast dostrzegł romantyczny potencjał tego miejsca wręcz proszącego się o wykorzystanie.
Jeśli panna La Croix nie okaże się wielkim, ociężałym humbakiem o skórze przypominającej gąbkę o małych oczkach, to mógł ją tu przyprowadzić.

Myśli o kobiecie opuściły go z chwilą wyjścia z parku, kiedy to dostrzegł cel swojej podróży - budynek, w którym zatrzymał się Lucjusz Ferat.
Wszedł do środka, gdzie czekało go niemiłe zaskoczenie. Zamiast ślicznej, szczuplutkiej młódki dostrzegł potężną, wiekową kobietę.
Paradoksalnie to z nimi musiał najbardziej uważać. Zazwyczaj zaawansowany wiek skutecznie wybijał figle z głowy, ale nie było to żadną regułą.
Nie ma na tym świecie nic gorszego niż napalona staruszka, zatem uprzejmie i szybko wydobył potrzebne mu informacje, a następnie pospiesznie ruszył na górę ignorując dalszą część wypowiedzi kobiety.

Nic go nie obchodziło, że Lucjusz nie życzył sobie pobudki przed dziesiątą. Wręcz przeciwnie. To skłoniło Starra do złośliwego przyspieszenia pełnego nadziei, iż Ferat jeszcze smacznie śpi, zaś on, Jacob Cooper bardzo brutalnie wyciągnie swojego przyjaciela z łóżka.
Miał nawet zamiar długo nie dać zapomnieć koledze o tym, co uczynił dnia wczorajszego i niewiele obchodziło go to, iż tamten przerwał wspaniały wieczór całkowicie nieświadomie. Miał również nadzieję, iż pensjonariusz leży z monstrualnym kacem słysząc rosnącą trawę w oddalonym o kilkadziesiąt metrów parku.

Piętro drugie. Dwadzieścia dziewięć, trzydzieści, trzydzieści jeden, trzydzieści dwa.
Jacob stanął przed drzwiami, roztarł dłoń, a następnie zaczął bezustannie walić w drzwi. Dalekie to było od subtelnego pukania. Być może Cooper zdołał pobudzić całe piętro swoim stukotem, lecz nie miał okazji przekonać się o tym, gdyż po dłuższej chwili drzwi stanęły otworem. W nich pojawił się znacznie zmieniony przyjaciel ze studiów.
Wyraźnie postarzał się, zaś jego włosy zrobiły się szpakowate. Starr zmarszczył brwi zachodząc w głowę co stało się w życiu tego huncwota, że zaczął wyglądać w ten sposób.
Wszedł do środka nie pozostawiając niezauważonym zaskoczenia swego dawnego towarzysza jednocześnie ukrywając lekką satysfakcję zmąconą jedynie samą osobą gospodarza pomieszczenia.

- Cośty zrobił z tym pokojem? - zapytał bez słowa wstępu. Większy porządek panował w portowym zajeździe po sowitej, całonocnej burdzie. Nie trzeba było być spostrzegawczym, by to dostrzec.
Jednak w chaosie Jacob dostrzegł pewną prawidłowość. Dostrzegł powtarzający się wszędzie wizerunek całkiem urodziwej kobiety i gdyby był to pojedynczy obraz z pewnością poprosiłby Lucjusza o przedstawienie jej.
To wszystko jednak wyglądało Cooperowi na nieszczęśliwą miłość trwającą do dnia dzisiejszego.

- Siadaj eee, tutaj. Kawy? No, opowiadaj co u ciebie. Gdzie się rozbijasz ostatnio, czym zajmujesz? - zapytał robiąc miejsce gościowi, który usiadł na wskazanym krześle i pociągnął nosem.

Straciło znaczenie to, iż Ferat zakończył jeden z najpiękniejszych jego wieczorów. Więcej. Nie miał zamiaru się dłużej odgrywać na koledze ze studiów.

- Nie bajeruj bajeranta. Nigdy nie byłeś w tym tak dobry jak ja, więc nie próbuj nawet mi kitu wciskać. Co się dzieje i kim ona jest? - zapytał wskazując na najbliższy wizerunek.

- Z resztą ważniejsze: gdzie mieszka i gdzie można ją spotkać? Pokręcę się koło niej, a potem skieruję na ciebie. Jeszcze jutro będzie tu siedziała - powiedział rozpierając się.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 27-09-2014, 15:41   #39
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Coś ubodło młodego Arcona. Któż śmiał dzielić uczucia do tej kobiety? Uczucia należne jemu. Była to jednakże tylko przelotna myśl. Człowiek potrafił robić się melancholijny, gdy zbyt długo grzebał w historii.
Louis wreszcie wyjawił do końca, co leżało mu na sercu. Lucjusz Ferat spajał w jakiś sposób temat enigmatycznej postaci ze zdjęcia. Mógł być także przepustką do informacji na temat ojca Denisa. Lurker nie zastanawiał się długo. Ruiny pod wodą, choć kuszące, będą tam zawsze. W przeciwieństwie do Ferata w Rigel.
- Popłyniemy do Rigel, wujaszku! Nie warto wierzyć plotkom, co do Lucjusza, kiedy można sprawdzić je osobiście…
Louis zmarszczył czoło.
- Chciałbym mieć tyle wiary w ludzi, co ty młody.
- Poza tym tamtejsza biblioteka to skarbnica wiedzy, a jeżeli szczęście nam dopisze to trafi się zlecenie od jakiejś bogatej i wpływowej rodziny, których przecież tam nie brakuje…
Wuj nie protestował. Możliwe, że sam szukał pretekstu, aby zwiedzić trochę świata. Ostatnimi czasy cała jego działalność polegała na asekurowaniu połowów siostrzeńca. Odpalił silnik i wrócił za ster, puszczając oko do podopiecznego.

W sumie żegluga do Wolnego Miasta zajęła dwa dni. Piewszego z nich, minęli kreślące się na horyzoncie Narlock, niewielką osadę, gdzie mieszkała dwójka. Stamtąd ruszyli wprost na północ, ku ogromnemu miastu, którego monumentalny kształt mieli zobaczyć przyszłego świtu.


Widok był istotnie majestatyczny, niemniej w przybyszach od razu uderzał gwar rozedrganego i nachalnego tłumu. Ledwie dwójka zeszła na pokład, tak dołączyli do żywego, bardzo głośnego organizmu miasta. Z portowego domu uciech niosły się rubaszne śmiechy. Wyglądało na to, że część zabawy z minionej nocy przetrwała do dziś i ,,wylała" się na ulicę. Louis rzucił dukata portowemu chłopakowi, żeby zajął się ,,Nautą”.
- Lucjusz to dość znany człek, ale nie miałby spokoju, gdyby każdy znał miejsce jego pobytu. Musimy mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Zaciągnąć języka tu i ówdzie, rozumiesz.
Poklepał Arcona po plecach.
- Muszę pozałatwiać parę zaległych spraw. Jesteś dużym chłopcem, poradzisz sobie. Spotkajmy się w tym samym miejscu za dwie godziny.

- Ty cholero! Trzeba było zostać i walczyć psia jego mać!
Dewayne nie miał cierpliwości do słabych ludzi. A za takiego właśnie miał w tym momencie Papugę. Zadziwiające było to, jak szybko ten stateczny kapitan napędzał się impulsywnym gniewem.
- Do statku! Kurwa przecież stąd nie wyparuje! Ten kto ją dorwie ma prawo do chędożenia nim wypruje dziwce flaki! Już!!!
Drużynie korsarzy nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ich skowyty wzbiły się między rosłe drzewa, wibrując z pokrzykiwaniami Casimira. Większa banda ruszyła do ,,Black Betty”, a dwie mniejsze grupy rozdzieliły się w celu przeszukania najbliższych odcinków wybrzeża. Można było nazwać tych ludzi prymitywnymi, lecz gdy przychodziło działać, potrafili zmotywować się bardzo szybko.
Teraz kapitan zwrócił się do Richarda.
- Twoje cygaro się przyda! Rigel ma teraz dobry moment na to by spłacić część swojego długu wdzięczności. Szukajcie tej szmaty!
Delegat miał w głowie ten sam plan, choć z pewnością opisałby go mniej lakonicznymi słowami. Przytaknął korsarzowi, jednak na chwilę jeszcze go zatrzymał.
- Proponuję ją dokładnie przesłuchać. Jej śmierć nic nam nie da. Jest tylko palcem który pociągnął za spust, natomiast celem naszej zemsty powinna być głowa, którą szybko i sprawnie odetniemy.
W tym momencie dotychczas leżący na ziemi majtek, poruszył się.
- N-nie dacie rady. Ona poruszała się jak zjawa. Mówię panu! Jak nie człowiek!
Któż jednak słuchałby słów młodego, niedoświadczonego chłopca?
- Oczywiście gdy nam wszystko powie to proponuję ją zabić. Jednak nie będę się upierał żeby była to szybka śmierć. Zdaje się, że nasz alchemik mówił mi ostatnio o specyfiku który pozwala utrzymywać świadomość komuś komu własnie obcięto ręce i nogi. Sądzę, że dałby wiele, żeby mieć możliwość wypróbowania go na tej Hanzytce. A teraz zbieramy się.
Nerwowa narada zakończyła się. Casimir wskoczył do jednej z szalup i rozkazał płynąć na statek.
Pojawił się kolejny problem. Nikt nie przewidział nagłej rebuty i załadunek owsa zwyczajnie przeciągał całą akcję. Załoga szybko wytłumaczyła pracodawcy, iż nie wyrobią się tak szybko. W takiej sytuacji plan musiał ulec zmianie.
- Oczko zostaniesz na plaży, przypilnujesz żeby żaden zwierz nie zeżałrł tego owsa.
- Siem kuchwa wie, sefuniu! - dryblas wykonał coś, co miało być salutem.
Debil, ale silny debil.
Wreszcie przystąpili do właściwej akcji. Manuel wróciła do swojej kabiny, by zmienić tor lotu. Richard przechadzał się po pokładzie doglądając czy każdy zajął się swoją robotą.

W międzyczasie Casimir również nie próżnował. Klął i popędzał załogę. Jego planem było okrążać wyspę. Jednocześnie miał cały czas kontakt wzrokowy z załogą sterowca, co dawało znacząco większe pole manewru. Prędzej czy później on lub Richard musieli przecież wypatrzeć gdzieś zabójczynię.

Manuel wklepała kurs, a sama towarzyszyła kapitanowi z lunetą przy oku. Wreszcie podniosła rękę i wskazała gęstwinę gdzieś przed nimi.
- Richardzie, zobacz! Tam, na drugiej.
Richard spojrzał w okular skierowany między wysokie drzewa. Dżungla na Jerry’m przypominała miejscami najgęstsze, dzikie tereny Serpens.


Trzeba było przyznać, że ten wynalazek od Malfoya naprawdę działał cuda i pozwalał dojrzeć zakątki wyspy z niezwykłą dokładnością. Richard istotnie zauważył cień przemykający między drzewami. Ów poruszał się bardzo sprawnie, bardziej na podobieństwo pantery niż człowieka. Mimo tego, miał wyraźnie humanoidalny kształt.
Manuela położyła dłoń na ramieniu Richarda.
- Nim wylądujemy, ta damulka ucieknie. Możemy zwolnić i spuścić na linach dwie, trzy osoby. Nie więcej.

- Kapitanie, chyba coś widzą! - krzyknął ktoś za załogi.
Casimir zarzucił głowę do góry. Na pokładzie sterowca panowało delikatne zamieszanie. Kilka osób pokazywało coś palcami w kierunku dżungli. Wytężył wzrok. Parę wysokich krzaków oraz rozłożystych paproci zaszeleściło i zaraz zastygło w miejscu. Za chwilę kilka innych, parę metrów dalej również poruszyło się.

Imię Eloiza zapadło Jacobowi w pamięć. Nieraz o niej myślał idąc do Ferata. Zastanawiał się jaka jest i jak do niej dotrzeć. Skoro należała do rodziny tutejszych lordów nie byłoby łatwe się z nią spotkać. Ale wyglądało na to, że Starr nie myślał w kategoriach trudne/niemożliwe.
Na razie jednak musiał porzucić myśli o wspomnianej kobiecie. Dotarł do pensjonatu zamieszkiwanego przez Lucjusza. Rozmowa na dole trwała tylko chwilę. Za moment był już na miejscu.
- Coś ty zrobił z tym pokojem? - Cooper nie dowierzał w stopień bałaganu panujący wewnątrz.
- Hej! Hej! To jest artystyczny nieład. Czy coś takiego. Zawsze tak mówię, gdy nie chce mi się sprzątać. Poza tym lepiej mi się myśli, kiedy wszystko mam pod ręką.
Następnie Ferat próbował zająć dawnego kompana plotkami, lecz ten szybko odbił od tematu.
- Nie bajeruj bajeranta. Nigdy nie byłeś w tym tak dobry jak ja, więc nie próbuj nawet mi kitu wciskać. Co się dzieje i kim ona jest?
Nie dało się nie zauważyć tej prawidłowości. Twarz białogłowy była jak jedyny wzór w chaotycznej stajni Ogiasza*.
- Yhm. Widzę, że od razu do rzeczy. Jak zawsze.
- Z resztą ważniejsze: gdzie mieszka i gdzie można ją spotkać? Pokręcę się koło niej, a potem skieruję na ciebie. Jeszcze jutro będzie tu siedziała.
- Ha ha! To żeś mnie rozbawił, Jacobie. Oddałbym wszystkie kobiety, z jakimi byłem, żeby móc choć na chwilę z nią porozmawiać. Widzisz, pierwszy raz zetknąłem się z jej postacią… na targu. Zwykłym targowisku w mieście, gdzie pewien facet sprzedawał różnorakie bibeloty. Wśród nich była ta fotografia.
Lucjusz wręczył Starrowi stary fotos w kolorze sepii. Rzecz była mocno podniszczona, nosiła ślady zacieków.
- Wiem, co sobie myślisz i masz rację. Wyłowił to lurker. Ale tamten handlarz! Biedny idiota. Nie wiedział co mi sprzedaje. A ja przezornie nie dopytywałem go skąd to ma. Jeszcze czego, by się frajer domyślił, że oddaje mi wór dukatów za garść brzęku.
Jacob przyglądał się zdjęciu. Dopiero teraz zauważył niewielki podpis. Margaret S.
- Znasz mnie. Gdy raz podchwycę trop, jestem jak pies myśliwski. Ciągnę do końca. Przetrzebiłem całą bibliotekę. Wygląda na to, że to zdjęcie pewnej aktorki, która żyła w starym świecie. Wyobrażasz sobie? Była idolką mas, których domy stoją na dnie morza. Już samo to jest fascynujące. No dobra. Ale to nie koniec.
Ferat zaczął przebierać nogami i zacierać ręce. Przypominał teraz swoje odbicie sprzed lat - młodego i spontanicznego studenta.
- Uruchomiłem kontakty ojca. Za każdy fant związany z kobietą daję lurkerom podwójną cenę. Widzisz, tu nie chodzi o głupie zauroczenie czy bajania wokół czyjejś muzy sprzed lat. Jeden poławiaczy z nich wręczył mi coś takiego.


Metalowe pudełko było bardzo stare, miało zaśniedziały kolor i liczne ślady rdzy. Ferat przekazał je Jacobowi z najwyższą ostrożnością. Otworzył je w dłoniach swojego gościa, by pokazać mu w czym rzecz. Mechanizm sprężony małymi kołowrotkami łączył zasuwy z pozytywką w środku. Tym samym otwarcie automatycznie uruchamiało misterną konstrukcję. Wystrój wnętrza pudełka wieńczyła szklana podobizna kobiety. Została uchwycona w pląsie, stojąc na jednej nodze. Wraz z dobywającą się muzyką, mała figurka obracała się wokół własnej osi.
- Teraz najlepsze. Popatrz co jest na odwrocie.
Na spodzie ktoś wyrył napis “Dla Margie Simons, miłości mojego życia”. Obok widniał drugi, bardziej regularny. CUI. Craftsmen United, Incorporation.
- Chyba nie muszę tłumaczyć ci reszty.
Oczywiście, że nie musiał. Każdy, kto choć trochę interesował się historią, znał tę opowieść. Według legend spółka funkcjonowała w mieście Yarvis. Była to niejako robocza nazwa, gdyż nigdy nie udało się odgadnąć pierwotnej nazwy tego miejsca. Yarvis miało stanowić jedno z większych ruin pradawnych. Więcej nawet, rzekomo morze zwróciło ze swych otchłani gigantyczny ośrodek. Któregoś dnia Yarvis po prostu wypłynęło na powierzchnię, stojąc otworem przed każdym kto był w stanie je odnaleźć. Starzy żeglarze (szczególnie po paru głębszych) niejednokrotnie przechwalali się opowieściami o wizytach na mitycznej wyspie. Mieli przechadzać się tamże wiekowymi pałacami i podziwiać geniusz architektoniczny dawnych ludzi.
Pozostawał tylko jeden mankament. W środowisku poważnych uczonych już dawno uzgodniono, że to miejsce nie istnieje.
- Ta aktorka. Margaret Simons. Pochodziła stamtąd.
Miniaturowa baletnica zatrzymała się wraz z muzyką.

* Według przypowieści, Ogiasz, syn Noasa posiadał bardzo zanieczyszczoną stajnię. W ramach próby pewien heros miał za zadanie oczyścić ją z nieładu w ciągu jednego dnia. Zajęło mu to w sumie dwa miesiące. Mit składa się głównie z opisów przenoszenia rzeczy z jednego miejsca na drugie, zamiatania podłogi i moczenia płóciennych szmat. To bardzo żmudna lektura.

Southand

Muzyka

Komisarz Lares spojrzał po swoich ludziach. Powiedzieć, że morale upadły i roztrzaskały się o bruk to było mało. Zahartowani na co dzień mężczyźni trzęśli się jak osiki.
- Musimy wracać, wezwać posiłki!
- Zabierajmy się stąd!
- Komisarzu, a co jeśli się zarazimy?
Pokrzykiwali między sobą, szukali okazji by dokonać odwrotu. Ale Lares nie dostał swojej funkcji przypadkiem. Zagryzł zęby, walnął obcasami o bruk.
- Zamknąć się! Dopóki ja jestem na służbie nie chcę słyszeć o żadnym łamaniu procedur. Sprawdźcie budynki. Obszukajcie ciała. Zobaczcie czy ostał się ktoś żywy! Aby szybko. No dalej, ruszać się, łazęgi!
Wiedział, że potrzebują kogoś takiego, szczególnie teraz. Zdecydowanego dowódcy, który krzykiem wybije im z głowy strach. Gdy strażnicy rozpierzchli się w swoje strony, on sam zawołał dwóch przybocznych. Razem ruszyli w kierunku bramy. Ostrożnie, by nie nadepnąć na któreś ciało, zbliżali się do ogromnej wyrwy w murze. Komisarz czuł, że ciało odmawia mu posłuszeństwa, a każdy krok był coraz trudniejszy. Instynkty krzyczały w nim, kazały zawracać. Lecz był szkolony na podobne okazje. Zachować spokój, wyłączyć emocje. Musiał obadać to miejsce i w miarę możliwości je zabezpieczyć. Spoczywał na nim wszakże obowiązek sporządzenia pierwszego raportu, który miał wkrótce przedłożyć górze.


Otwór otoczony był usmolonym śladem w miejscu, gdzie niegdyś znajdowały się wielkie połowy rzeźbionych drzwi. Komisarz przeskoczył kilka większych kup gruzu, zsunął się po osuwisku i przeklął cicho.
Fragmenty zwęglonego mięsa leżały wszędzie wokół. Tylko metalowe odznaki pozwalały zidentyfikować powykręcane ciała jako strażników.
- Silna eksplozja. Dużo prochu. Musieli być dobrze przygotowani - skwitował, po czym odwrócił się do swoich ludzi - Dalej nie idziemy. Trzeba będzie wysłać kogoś do centrali. Naszym priorytetem jest brama. Cholera wie co tym skurwielom z drugiej strony strzeli do łba.
- Panie komisarzu!
- O co chodzi?
- Za panem. Chyba widziałem jakby ktoś się poruszył.
- Co? To niemożliwe. Nikt nie przeżyłby…
Usłyszeli zduszone stęknięcie. Lares jak błyskawica przeprawił odległość dzielącą go od rannego. Pod stertami cegieł leżał człowiek w ciemnym od krwi mundurze. Był pozbawiony nóg, spoczywał w kałuży własnej, ostygłej już posoki. Spod spalonego mięsa wystawały części okablowania oraz czipów. Związek Ochrony Andromedy wymagał na niektórych oficerach by używali implantów. Zmniejszały potrzebę snu oraz wzmacniały tężyznę fizyczną. Tylko dzięki jednemu z nich mężczyzna jeszcze żył.
- Dawajcie wody!
Bukłak powędrował do rąk komisarza, który natychmiast przechylił go w usta dogorywającego strażnika. Ten, niczym ryba machinalnie poruszał ustami. Gdy wypił kilka kropli zaczął po cichu skomleć i mamrotać.
- Kto to zrobił? Co? Mów! - podgorączkowany komisarz potrząsnął ciałem.
Tamten potrafił wydać z siebie kilka cichych dźwięków. Lares przyłożył ucho do jego ust. Wreszcie coś usłyszał. Rozwarł oczy, zdziwiony. Następnie powstał z klęczek i wyciągnął z kabury swój wysłużony skałkowiec.
- Niech Noas prowadzi twego ducha i otoczy go opieką - wypowiedział regułkę używaną na pogrzebach przez kapłanów i natychmiast wypalił.
Ciało wierzgnęło ostatni raz, po czym zastygło w bezruchu. Strażnicy za komisarzem zdjęli z głów hełmy. Śmierć widzieli niejednokrotnie, ale tutaj i teraz poczuli coś dojmującego. Zapanowała cisza. Z lufy wydobył się obłok dymu.
- Ekhm, jeśli można wiedzieć - jeden z podkomendnych przełknął ślinę i zapytał mężczyznę, stojącego doń plecami - Co on panu powiedział?
Lares powoli odwrócił głowę przez ramię. Na jego twarzy walczyły ze sobą skrajne emocje.
- Kamienny Herb. Blazon Stone.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 27-09-2014 o 17:25.
Caleb jest offline  
Stary 28-09-2014, 17:13   #40
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu
-Przygotować salwę! - wrzasnął wymachując kordelasem - Niech posmakuje kul!
To oczywiście był dopiero początek. Później zabójczyni posmakuje jeszcze stali szabli i pewnie wielu kopnięć i uderzeń, ale to będzie później...
Dewayne wiedział, że skoro im było dane ją wypatrzyć to kobieta bardzo dobrze już wie o tym, że Black Betty płynie za nią. Był też pewny, że nie jest to nikt z jego ludzi bo oni poruszali się w grupach a nawet gdyby który niefortunnie zabłądził w dżungli to na widok statku wybiegł by na plażę. To musiała być ona.
Jednak dopiero teraz Casimir zaczynał rozumieć słowa Papugi, który stanął przy burcie kilka metrów od kapitana i też wpatrywał się w dżunglę jak w amulet. Chłopak miał możliwość zobaczenia hanzytki w akcji i wiedział więcej niż inni, ale to co mówił zdawało się być bzdurą... chyba że...
Nie było już czasu na dywagacje. Dewayne wskazał ręką kierunek strzału i załoga tam też skierowała działa. Teraz wystarczył tylko jeden znak dłonią by przeorać dżunglę ogniem andromedańskich dział, pięknie zdobionych wizerunkami morskich potworów, które wypluwały z siebie języki...
-Ognia! - krzyknął - Na pohybel!
W tym momencie salwa zniszczyła tę niepokojąco dziwną ciszę, która zwykle panowała na Jerrym. Drzewa i krzewy padały na ziemię, piach wzbijał się w powietrze pewnie pierwszy raz w historii wyspy dosięgając koron niższych drzew. Na brzegu rozpętało się małe piekło a Casimir dalej wypatrywał, nie miał zamiaru szybko przestać.
-Ładować! - znów wskazał cel, tam gdzie widział uginające się gałęzie - Ognia! Ładować, dalej, dalej! Cel! Pal!

Piraci właśnie ładowali czwartą serię. Wydawać się mogło, że to przesada, ale kapitan musiał upuścić trochę goryczy i zdenerwowania z serc swojej załogi a strzelanie do tej baby było idealną okazją ku temu. Z drugiej strony kto wie... może przy odrobinie szczęścia któraś z kul zamieni ją w kupę mięcha, która zalegnie na Jerrym na swój wieczny odpoczynek?
Casimir już nie widział poruszających się krzewów. Za to doskonale widział konsekwencje swojego dzieła zniszczenia - całą linię przybrzeżnej dżungli zaoraną armatnimi kulami. Gdzie drwa robią...
W mgnieniu oka zakomenderował zakotwiczenie statku i zejście na ląd większości załogi. Chciał mieć pod ręką większe siły, którymi będzie mógł komenderować. Z ładowni kazał wyciągnąć zdobyczne muszkiety i granaty. Znowu miał wrażenie, że trochę przesadza, ale co raz bardziej czuł, że baba, która zabiła w mgnieniu oka kilku korsarzy nie była przeciętną gosposią czy wypachnioną szlachcianką. Miał złe przeczucia i chciał je zatopić w fali kul.
Na statku kazał zostać silnej załodze złożonej głównie z 'nie piratów' a dowództwo oddał w ręce Krótkiego, faceta z którym pływał dawno i który nim został korsarzem był księgowym (długa historia). Krótkiemu nie ufał aż tak bardzo jak bosmanowi, ale była to druga po Heglu osoba na statku, którą z czystym sumieniem mógł nazwać godną zaufania.
Desant przebiegł szybko i sprawnie. Piraci mieli to przećwiczone dzięki setkom podobnych desantów przeprowadzonym na setkach podobnych plaż. Wszystko wyglądało podobnie do momentu gdy oddziały były już gotowe a Dewayne znów spojrzał na linię drzew.
-Uważajta kapitanie - Papuga ściskał swój kapelusz w palcach i gapił się w piach, Dewayne nawet nie zauważył jak smarkacz go podszedł - Wiem że może stchórzyłem, ale ta kobita to nie zwykłe babsko! To diablica!
Casimir obdarzył go spojrzeniem z góry, które wyglądało na chłodną dezaprobatę, ale w gruncie było nieprzewidzianą reakcją na żałosną postawę majtka.
-Żadna diablica. Zaimplantowana pewnie - poprawił kordelas - Tak czy siak potniemy na plasterki.

Razem z Casimirem do dżungli ruszyło pięciu ludzi w tym Rudy, ten który najczęściej się stawiał. Dewayne wolał mieć go w zasięgu wzroku... albo kordelasa.
-Ten tam w cygarze będzie mi jeszcze mówił, że kradzież owsa to prościzna - pomyślał gdy obejrzał się na brzeg gdzie reszta załogi zbierała się do sformowania kilkuosobowych patroli mających przeczesywać zarośla - Nie rozdzielać się! Trzymać się w zasięgu wzroku! A dziesięciu zawsze pilnuje brzegu! Do roboty!
 
__________________
Regulamin jest do bani.

Ostatnio edytowane przez Volkodav : 28-09-2014 o 17:38.
Volkodav jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172