Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-03-2016, 20:03   #81
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Lotte

[media]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/5/58/ST._MARY'S_CHURCH_-_ASCENSION_ISLAND.jpg[/media]

Edmund skręcał, raz w prawo, raz w lewo… Budynek biały niczym kreda nawet z odległości wznosił się doskonale widoczny, a na dodatek Georgetown nie było ogromnym, ruchliwym miastem. W konsekwencji nie potrzebowali ani mapy, ani GPS. Dżip pewnie sunął do przodu, mimo że droga rozwijała się przed nim podziurawiona. Zapewne dla bardziej cywilnego, nieprzystosowanego do warunków ekstremalnych pojazdu w pewnych miejscach mogłaby okazać się prawie nieprzejezdna.

Zatrzymali się za kościołem, w sąsiedztwie niskich domów jednorodzinnych. Jedna pani relaksująca się w ogródku, smażyła późnego grilla. Przesunęła wzrokiem po ich dżipie, otworzyła szeroko oczy, zapaliła papierosa. Zapewne wielka mechaniczna bestia w odcieniu moro nie komponowała się dobrze z typowym obrazem okolicy.

- Uważajcie na mnie - rzekła Tallah.
Zaczęła coraz głośniej oddychać, wnet spazm przeszedł przez jej ciało, które w chwilę potem wyprostowało się jak struna. Jej oczy zaczęły poruszać się, najpierw powoli, potem prędko, niczym w fazie REM. Wnet osiągnęły szybkość tak znaczną, że wydawało się, że pozostała jedynie twardówka, a tęczówka i źrenica rozpłynęły się pod mlecznym kożuszkiem. Na siedzeniu przetrzymywał ją pas oraz stalowy uchwyt Takeshiego siedzącego tuż za nią.
- Dobrze przynajmniej, że mamy zacienione okna - mruknął Edmund.

Lotte najpierw przypatrywała się kobiecie, po czym skoncentrowała się na pochłanianiu bento Ozumy. Kilka minut potem Tallah powróciła do swego ciała.

- Przeczesałam okolicę - mruknęła, dysząc ciężko. - Jest kilka rzeczy, które musicie wiedzieć. Parter kościoła jest pusty, drzwi są jednak zamknięte na klucz. Edmund, będziesz potrzebny, żeby prześlizgnąć się do środka. Interesować was będzie ołtarz, a dokładnie kamienna płyta tuż za nim, największa. Pod nią znajduje się krypta. Musicie się do niej przedostać. Albo korzystając z umiejętności Edmunda, albo korzystając z ukrytego mechanizmu… jednak pomimo starań, nie zdołałam go rozszyfrować. Jest to związane jakoś z organami, ale nie wiem, jaka kombinacja otworzyłaby przejście. Myślę, że Lotte mogłaby to sczytać.
- Nie ma takiej potrzeby, po prostu przedostanę nas na dół - odparł Edmund.
- Krypta jest niska, ale za to dość duża. Mniej więcej o powierzchni parteru. Usunięte z niej groby. Znajduje się tam… coś w tym stylu - rzekła, po czym zaczęła rysować w notatniku.


- Z pięciu pomieszczeń stworzyli kwatery mieszkalne, są tam łóżka polowe. Po drugiej stroni urządzili magazyn broni, dodatkowy, w którym są jakieś sprzęty, liny, elektronika, tego typu rzeczy, magazyn żywności, a po środku jest biuro. W podziemiach jest piątka konsumentów. Troje śpi w kwaterze tuż przy wejściu. Jeden jest w magazynie żywności i przygotowuje posiłek. Jeszcze inny w pomieszczeniu po drugiej stronie. Czyści broń.
- Czyli w sumie możemy przedostać się niżej prosto do wybranego pomieszczenia z ominięciem tej kamiennej płyty.
- Tak, tylko uważaj, bo ten mój rysunek niekoniecznie jest bardzo dokładny.
- Czyli interesuje nas biuro, prawda?
Tallah pokiwała głową.
- Znajduje się tam jakiś stacja radiowa podsłuchująca miejscową bazę lotniczą… Dwa zaimprowizowane biurka, na nich komputery. Obok księga w antycznych greckim i cała tablica z pokreśloną mapą Wyspy Wniebowstąpienia. Jest tam też skaner, drukarka, modem. Myślę, że transkrypcje i tłumaczenia będą na tych komputerach. Lotte przyda się tam.
- Musimy uważać, żeby nie narobić zamieszania. Konsumenci nie są postawieni w stan gotowości, jednak to nie znaczy, że są niegroźni.

Takeshi wtrącił się:
- Czyli na pewno na dół musi pójść Edmund i Lotte. Też chcę pójść z nimi. Ty zostań tutaj, Tallah.
- To prawda, będę bardziej przydatna w samochodzie, monitorując otoczenie w transie. Jednak lepiej, żebyś ty został ze mną, Takeshi. Ten pojazd przykuwa uwagę, a sama będę bezbronna. Ktoś musi ubezpieczać górę.

Azjata skinął głową.
- No to do roboty - rzekł Edmund, uśmiechając się. - Gdyby coś działo się, poinformujcie mnie przez krótkofalówkę.
Tallah uśmiechnęła się, po czym znów zapadła w trans.

Lotte wyszła z Edmundem na zewnątrz. Odetchnęła głęboko czystym, wilgotnym powietrzem. Było bardzo ciepło nawet po zmroku i wiatr dawał tylko trochę ochłody. Półksiężyc wisiał wysoko na niebie, otoczony przez miriadę gwiazd. Lotte nie pamiętała, kiedy ostatni raz widziała ich tak wiele. Przypominały odłamki skruszonego diamentu, świecące jasno na bezkreśnie czarnym morzu Vantablacku. Nawet jedna chmura nie pokrywała firmamentu. Być może bogowie przepędzili wszystkie, chcąc dobrze przyglądać się wyspie oraz wydarzeniom, które miały nadejść.

[media]https://c2.staticflickr.com/2/1431/1445046680_93f26c55c2_b.jpg[/media]


Imogen

[media]http://www.ascension-island.gov.ac/wp-content/uploads/2013/04/Old-Administrators-Office4.jpg[/media]

Tutaj wszystko wyglądało tak samo. Szare drogi pnące się wzdłuż niezwykle białych budynków oraz ogromna, brązowa góra w tle. Po drugiej stronie czarne morze, rozbijające się o brzeg. Bardzo rytmicznie, jakby wiedzione metronomem.
- Wow… - mruknęła Camille, przylepiając nos do szyby. - Ile gwiazd… - westchnęła rozmarzona.
- To prawda - odparła Imogen, spoglądając na dziewczynkę. Była w tej chwili bardzo urokliwa, delikatna i niewinna. W jej dużych dziecięcych oczach nie odbijało się nic prócz drobnych światełek. Zero czerwonej łuny, jaką można byłoby spodziewać się po maszynie do zabijania. Camille Desmerais zdawała się być dziewczynką na wakacjach, dopiero poznającą świat.

- No, wychodzimy - rzekł Armand.
- Zostawię tutaj swojego klona, na wypadek, gdybyśmy potrzebowali zwinąć się stąd szybko - dodała Katherine.

Imogen wyszła na zewnątrz wraz z dwójką Francuzów. Spogląda na swoją bratową, która koncentrowała się, siedząc na miejscu kierowcy.
„Kiedy się rozdwoi?”, myślała, starając się nawet nie mrugać, gdy poczuła trącenie o ramię.
- Idziemy? - zapytała Kate.
Imogen spoglądała to na swoją krewną za kierownicą, to na tą, stojącą tuż obok.
- Kiedy to zrobiłaś? - jęknęła.
W odpowiedzi Katherine jedynie się roześmiała.

- Dziadku, ja chcę z wami pójść! - Camille tupnęła stopą.
- Ma cherie, nikt cię tam nie weźmie za żołnierza NATO.
- To dlatego, że jestem kobietą, a nie mężczyzną? Dziadku jesteś taki stary, że nawet nie wiesz, że teraz kobiety też idą do wojska?!
- Ma petite, nie to mam na myśli.

W końcu Camille zdecydowała się zostać na zewnątrz posterunku, nie chcąc wracać do samochodu. Wzięła do ręki patyk, po czym zaczęła rysować nim serduszka na piasku.
- Chodźmy - rzekł Armand do obu Cobham.


Lotte

- Nie puszczaj mnie - rzekł Edmund. - I zamknij oczy.
Lotte wcale nie zamierzała puścić gorącej dłoni Australijczyka. Spogląda na tylną ścianę kościoła, niczym Harry Potter na peron 9 i trzy czwarte. Wnet mężczyzna pociągnął ją do przodu i przeszli przez ścianę, znajdując się wewnątrz budynku.

[media]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/1/14/ASCENSION_ISLAND_-_ST._MARY'S_ANGLICAN_CHURCH.jpg[/media]

Zwykły, wiejski, drewniany kościół.
- To zabawne - Edmund szepnął do jej ucha. - Na ludzkie spojrzenia wystawiony jest typowy, normalny kościółek. Tuż pod spodem znajduje się natomiast Kościół. Kościół Konsumentów. Tak jakby to, co normalne, pozostawało na wierzchu, lecz rzuciło swój wypaczony cień pod spód. Jak gdyby ta podłoga - tupnął cicho dwa razy. - Była wypaczającym rzeczywistość lustrem. Jakie to poetyckie.

Lotte wyciągnęła mapę i spróbowała zlokalizować, w którym miejscu będzie znajdować się „biuro” Konsumentów. Cieszyła się, że jest z nią Edmund… Nie dość, że nie musiała szukać tajemnych przejść, to minimalizował ryzyko złapania. Jego niematerialność nie wydawała dźwięku, w przeciwieństwie do przesuwania kamiennej płyty. Lub otwierania drzwi.

- Tutaj - szepnęła.
Edmund podszedł we wskazane miejsce, po czym położył się na nim.
- Przetrzymaj moje nogi - rzekł, a Lotte posłuchała. Wnet zobaczyła, jak głowa mężczyzny i tułów zagłębia się w podłożu wraz z rękami. Po chwili ujrzała wynurzającą się dłoń z uniesionym do góry kciukiem. Australijczyk poruszył nogami, na znak, że Visser ma je uwolnić. Wnet i one zagłębiły się w niebieski dywan. Na ich miejsce pojawiła się druga dłoń, rozwarta. Lotte zrozumiała, że ma ją chwycić, tak też zrobiła. Edmund pociągnął i wnet spadła w dół. Jej serce prawie stanęło i tylko cudem nie krzyknęła. Znalazła się w jego ramionach. Uśmiechnął się szeroko.
- Wiem, powinienem cię ostrzec - mrugnął okiem.

Następnie strzelił zapalniczką i zapalił świecę. Na dole nie było gniazdek i elektryczności. Maszyneria działała, przypięta do generatora prądu na benzynę. Wydawał dość głośny dźwięk.
- To dobrze - mruknął Edmund. - Możemy cicho rozmawiać i nas przytłumi.
Lotte skinęła głową, po czym pochyliła się nad komputerami. Korzystając ze swych umiejętności, odkryła hasło. Gdy wizja przeminęła, wpisała je i nacisnęła enter.
- Przeszukaj laptop, a ja zajmę się księgą - rzekła.

[media]http://blog.paperblanks.com/wp-content/uploads/2011/09/baroque-marrone_banner.jpg[/media]

Lotte przeglądała kruche pergaminowe karty, żałując, że nie posiada lingwistycznego talentu Nathana Younga. Próbowała je sczytać wizjami, lecz artefakt zdawał się bardzo stary, antyczny. Obrazy przed jej oczami wirowały, zmieniały się, przekształcały. Być może gdyby była bardziej wypoczęta.

- Mam! - rzekł po kilku minutach Edmund.
- O co chodzi? - zapytała Lotte, po czym spojrzała na monitor. - Tak, ten wiersz… to nic nowego - mruknęła rozczarowana.
- Tyle że tu są odnośniki - szepnął Edmund.

[media]http://i.imgur.com/rIAlzBl.png[/media]

Mężczyzna otworzył inny plik.
Cytat:
Od potwora nie uwolniła morza nawet jego śmierć. Skyllę spotkał na swojej drodze heros Herakles w trakcie wykonywania jednej ze swoich prac: pędził trzodę Geriona przez Italię, a monstrum pożarło kilka sztuk bydła. Mimo że, jak go określiła Kirke w rozmowie z Odysem, nieśmiertelnym jest ten potwór srogi (wers 118 Księgi XII Odysei) i nic go nie złamie (wers 119), syn Alkmeny zabił Skyllę. Wspomniał o tym Wergiliusz.
Na tym nie skończyła się jednak działalność potwora. Wedle różnych wersji jej ojciec Forkos lub jej dawny zalotnik Glaukos chciał przywrócił jej życie. Forkos miał użyć do tego celu magicznej mocy i płonących głowni.

- Scylla została zabita przez Heraklesa. Później analiza twierdzi, że ten sam łuk musi zostać użyty, by zwrócić jej życie. Księga nie wspomina nic o Forkosie, więc to Glaukos musiał opracować właściwą metodę jej wskrzeszenia… W jakiś sposób zaklął statek Argonautów i strzała zrobiona z jego drewna musi zostać użyta.
- Tylko o co chodzi z tym lądem, który nie jest lądem? - zapytała Lotte.

Wtedy krótkofalówka Edmunda dała o sobie znać.

- Zaatakowali ich - rzekł po chwili. - Ta kurwa, co smażyła grilla zadzwoniła do kogoś… i nagle pojawiły się dwa samochody z Konsumentami. I poinformowali też tych na dole. Zaraz i oni tu wparują! Co robimy?! Idziemy na górę pomóc Takeshiemu i Talli, czy zostajemy tutaj… i ty dalej wertujesz komputery, a ja osłaniam cię? Nie możemy ich z sobą wziąć… moja moc zeruje dyski twarde. Jak magnes. No kurwa…

Przed Lotte stanął wybór: zostać na dole, gdzie mogła lepiej zrozumieć wszystko, co dzieje się wokół nich, lub też starać się pomóc przeżyć Talli i Takeshiemu, ale też Edmundowi… i sobie.

A ostatnio ludzie zdychali, jak muchy.


Imogen

Mężczyzna kiwał głową. Gdy zobaczył legitymacje NATO, okazał się bardzo skory do współpracy.
- To małe miasto, wszyscy się tutaj znają - rzekł z wyraźnym, obcym akcentem. - Poproszę sekretarki, aby zadzwoniły do domostw. Mamy numery telefonów wszystkich - dodał, po czym zmieszał się, jak gdyby niepewny, czy jest to do końca legalne. - Poinformujemy również wioski. W Two Boats jest znacznie mniej ludzi, niż w Georgetown, lecz wciąż…
- Dobrze, że pan o tym pomyślał - rzekł Armand. - Proszę się pospieszyć, sprawa jest poważna.
- Tak jest, panie oficerze.

Niedługo potem kierowali się ku lotnisku. Rozmawiali na tematy mniej lub bardziej związane z pracą. Gdy wysiadali przed Ascension Air Force Station, Immy podsłuchała rozmowę radiową.

Cytat:
Uwaga! Dwójka niezidentyfikowanych osobników skradła helikopter. Powtarzam, skradziono helikopter. Wymagany stan najwyższej gotowości.

- Dziadku, patrz! - rzekła Camille, pokazując palcem maszynę startującą z dachu budynku.
- To Konsumenci! - krzyknęła Imogen.

Dziewczynka roześmiała się, po czym podbiegła i machnęła prawą ręką… z której wyrosła ogromna, czarna niczym smoła macka. Rozciągnęła się na ponad sto metrów i owinęła się o ogon maszyny. Kiedy Camille pociągnęła, metal urwał się, jakby ze styropianu. Dwójka Konsumentów jednak nie roztrzaskała się z maszyną, lecz… zniknęła, po czym pojawiła się niżej, na podjeździe dla samochodów. Teleportacja.

Immy miała ochotę przetrzeć oczy…

Katerina Romanova!

[media]http://i.imgur.com/zA7TXIu.png[/media]


[media]http://i.imgur.com/XupFTCV.png[/media]

 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 25-03-2016 o 13:26.
Ombrose jest offline  
Stary 21-03-2016, 21:51   #82
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
- To Konsumenci! - krzyknęła ostrym tonem i zaraz doskoczyła do auta. Sięgnęła po karabin i wyciągnęła go chwytając mocno w dłonie. Leki przeciwbólowe jakie wzięła by prawa dłoń jej nie dokuczała dobrze się sprawowały, bo nawet przybicie piątki z Camille nie bolało ją.
Panna Cobham wyprostowała się, przeładowała karabin i odbezpieczyła. Niestety za długo się zbierała, ale na szczęście Camille już się zajęła nimi.
- Doskonale Mała! - pochwaliła dziewczynkę. Imogen na tyle zaczynała lubić to dziecko, że gdyby dziadkowi się zmarło to poważnie rozpatrzyłaby opcję zaadoptowania jej.
>>Tu jednostka specjalna NATO, uprowadzony śmigłowiec został sprowadzony na ziemię<< przekazała na tym samym kanale, z którego podsłuchała informację o jego kradzieży >>Sugerujemy uziemienie wszystkich statków powietrznych z obawy, że to się może powtórzyć. Zalecamy ostrzeżenie lotniska o możliwości wystąpienia aktów terroryzmu<<
Zdecydowanie Immy uwielbiała ten moduł Skorpiona.

Szczęście nie trwało długo. Widząc Romanovą w Imogen zacisnęła z całych sił zęby. Poczuła jak nagle wstąpiła niemożliwa do opisania nienawiść.
- Ta suka jest moja - mruknęła pod nosem, że tylko stojąca najbliżej niej bratowa mogła to usłyszeć. Immy szybko zbliżyła się i przeszła przez otwartą bramę na parking budynku. Katarina tymczasem uciekła za samochód, który stał tuż za nią.
- Cholera - krzyknęła Kate, spoglądając na zaparkowane samochody, na które spadł helikopter. Na szczęście wybuch nie miał miejsca, lecz wystarczyła zbłąkana iskra na cieknącym paliwie, by go wywołać.
- Dziadku, czy mogę ją zniszczyć? - zapytała Camille
Imogen bez zbędnych ceregieli ostrzelała z karabinu samochód, za którym skryła się Rosjanka.
Kule wbijały się w szyby, w metalowe drzwi samochodu i brukowy podjazd. Immy zauważyła kątem oka, jak jedna Katherine biegnie wzdłuż ogrodzenia, chcąc zapewne dostać się do Budynku A, na którego dachu stał drugi helikopter. Dwie kolejne Kate wyciągały karabiny z dżipa i prędko zbroiły się, a czwarta siedziała za kierownicą.

Camille w tym czasie minęła Imogen i biegła do przodu.
- Uważaj na nią - Armand syknął, łapiąc Imogen za bark.
Jego wnuczka wnet wyhamowała, po czym przykucnęła na ziemi. Dwie cieniste macki wystrzeliły z jej ramion w kierunku samochodu, chcąc popchnąć go na ukrytą Konsumentkę. Katarina w ostatniej chwili zdołała uskoczyć. Pobiegła w kierunku Budynku B, nie bacząc na pole zniszczenia wywołane przez helikopter. Wskoczyła przez obrotowe drzwi do środka, w ostatniej chwili uciekając przed kulami z karabinu Immy.

>>Terrorysta wbiegł do budynku, przy którym rozbił się śmigłowiec<< Zakomunikowała Imogen przeładowując karabin. Podała jeszcze dokładny opis Konsumentki i dodatkowo poinstruowała by ze względu na to jak niebezpiecznym terrorystą jest ta kobieta strzelać do niej jak tylko ją zobaczą.
- Ostatnim razem widziała, że Romanova była nierozłączna z Dahlem - powiedziała do Armanda. - Jakie moce on ma? - zapytała dziadka.
Armand nie dosłyszał pytania Imogen i zaczął mówić o Romanovej, a nie o jej wspólniku.
- Kontroluje krew. Jest to bardzo wszechstronne oczywiście. Mówisz, że torturowała cię… zapewne stymulowała przepływ osocza przez naczynia włosowate skóry, gdzie znajdują się nagie zakończenia nerwowe, czyli receptory bodźców bólowych. Ponadto jest w stanie ruszać ludźmi jak marionetkami, stymulując dobrze ukrwione mięśnie szkieletowe. Na sam koniec… potrafi wyekstrahować krew z człowieka, niczym wodę z gąbki. Używa jej wtedy do ataku, lub obrony. Co jeszcze potrafi… nie wiadomo.
- Imogen pytała o Dahla - wyjaśniła Katherine.
- Dahl? Myślimy, że ma zdolność… wywoływania szaleństwa. Jak też miało to miejsce w przypadku Russela Hayesa. Nie znamy jednak dokładnej specyfiki jego mocy.

>>Meldunek przyjęty. Helikopter ze wsparciem kieruje się do nas z południowej bazy<< Imogen odebrała wiadomość przez Skorpiona.

- Ale ten tutaj to nie Dahl, tylko ktoś inny. Ma zdolność teleportacji - wyjaśniła Katherine. - Walczy obecnie z załogą na najwyższym piętrze Budynku A. Właśnie znowu zniknął… teleportował się gdzieś. Straciłam go z oczu. Mam wracać na dół? A, widzę go teraz, tym ciałem. Jest na dachu, tam - wskazała palcem. - Chce przejąć drugi helikopter
- Nie pokazuj tyko zastrzel go w końcu! - odparła jej Immy.
- Dziadku, co mam robić? - zapytała Camille.
Armand zawahał się.
- Ważniejsza jest Romanova, czy ten helikopter? - zapytał Imogen.
- Podałam jej rysopis wszystkim tutaj z komentarzem “kill on sight”, więc zajmijmy się zabezpieczeniem śmigłowca - stwierdziła panna Cobham choć nie było to dla niej łatwe. - Idziemy na górę - dodała i kierując lufę karabinu w dół ruszyła przodem by wejść do budynku.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 24-03-2016, 14:19   #83
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Lotte czuła z jednej strony fascynację patrząc jak Tallah używa swoich zdolności, z drugiej zaś wydało się jej to naturalne. Dla normalnego człowieka, który nie posiada magii w sobie, to było by niesamowite. Ona jednak nie zaliczała się do większości statystycznej. Mimo, to obserwowanie zdolności innych w akcji było i tak dla niej intrygujące. Cieszyła się bardzo, że może należeć do tego paranormalnego świata.
Kobieta nie miała nic przeciwko pójść na dół i spenetrować biuro. Mimo zagrożenia jakie tam czyhało, to zarówno towarzystwo Edmunda pokrzepiało, jak i sam fakt możliwości dowiedzenia się czegoś zachęcał do tej akcji.


- Zaatakowali ich - rzekł po chwili. - Ta kurwa, co smażyła grilla zadzwoniła do kogoś… i nagle pojawiły się dwa samochody z Konsumentami. I poinformowali też tych na dole. Zaraz i oni tu wparują! Co robimy?! Idziemy na górę pomóc Takeshiemu i Talli, czy zostajemy tutaj… i ty dalej wertujesz komputery, a ja osłaniam cię? Nie możemy ich z sobą wziąć… moja moc zeruje dyski twarde. Jak magnes. No kurwa…

Lotte spojrzała nerwowo na Edmunda, odruchowo złapała za pistolet, który miała przy boku. Był to ten sam, który wybrał dla niej brat, uzupełniony pełnym magazynkiem i jednym w plecaczku, w razie gdyby miała strzelać jak do kaczek. Dodatkowo przy jej boku był przytroczony nóż bojowy w pochwie, szpiczasto zakończony, z jedną krawędzią ząbkowaną, drugą zaś z ostrzem gładkim.

- Fuck… - szepnęła, po czym dodał bardziej do siebie – jak na drugie zadanie, to starczy tych zgonów.
Złapała za antyczną książkę nie mając pewności, że będzie jej jeszcze do czegoś przydatna.
- Idziemy im pomóc – powiedziała stanowczo. – Tylko po cichu, cokolwiek zacznie tam dziać się, musimy mieć element zaskoczenia.
Wtem drzwi otworzyły się na oścież i do środka wskoczyło dwóch zamaskowanych mężczyzn. Wyciągnęli broń, wymierzyli w Edmunda i ciągnęli za spust. Lotte odruchowo skoczyła w bok, żeby nie znaleźć się na linii strzału. Pociski przeleciały przez Edmunda. Mężczyzna skoczył do przodu, zagłębił rękę w klatce piersiowej jednego z nich, po czym wyjął ciągle bijące serce. Bez kropelki krwi, bez najmniejszego naruszenia skóry. Obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i ruszył na drugiego oponenta. Zamierzył się na mostek i zagłębił w nim rękę, w której trzymał serce - po czym wyjął ją pustą. Konsument momentalnie zaczął się krztusić, uderzając piersią kilka razy w miejscu zaczopowanej tchawicy.
- Idziemy - rzekł Edmund, wyciągając dłoń ku Lotte… kiedy nagle pofrunął w bok. Nie uderzył o ścianę, lecz przeniknął przez nią, zapewne do pomieszczenia obok.
- Terry, on gdzieś zniknął! - Lotte usłyszała kobiecy głos.
- Jestem Terrence, żaden Terry - odparł mężczyzna.
Lotte złapała to co miała pod ręką, co okazało się laptopem i cisnęła nim z furią w przeciwników. Przedmiot wyrzucony na korytarz obracał się w powietrzu, po czym zatrzymał się dwa metry od niej. Zdało się jej to szybszą opcją niż łapanie za broń, odblokowanie jej i wystrzelenie. Nigdy komfortowo nie czuła się z pistoletem, dlatego nie miała takich odruchów. Wiedziała jedno, nie mogła dać się zaszachować, Edmund musi mieć czystą sytuację do wyeliminowania wrogów, co było trudne w wykonaniu.
- Proszę nie szkodzić elektronice, to barbarzyństwo - rzekł mężczyzna.
- Może jeszcze będziemy palić książki? - dodała kobieta. Dwa blond kucyki serpentynami zwisały wzdłuż ramion.
- To takie nazistowskie - jęknął Terrence.

Zza ściany ruszył Edmund, jednak nie na Konsumentów, lecz w kierunku Lotte. Chwycił ją za ramię, po czym nie zatrzymując się dalej biegł na równoległą ścianę. Pociągnął za sobą Lotte i wkrótce oboje znajdowali się w sąsiednim pomieszczeniu.
- To chyba tyle, jeśli chodzi o element zaskoczenia - jęknął.
Lotte rozejrzała się. Znajdowali się w magazynie dodatkowym, pomiędzy biurem, a magazynem broni.
- To nie że nas tu nie znajdą? – Zapytała z wyczuwalną nutą ironii. Mimo, że była zaskoczona decyzją Eda, to nie podważała jej, ponieważ uznała, że kolega ma większe doświadczenie. Lotte chyba po prostu zrobiła się zbyt bojowa, przecież nie każdego trzeba zabijać, zostaje jeszcze pacyfikacja, albo ucieczka. Może jednak w przypadku Konsumentów, to mord jest jedynym mądrym, najbezpieczniejszym rozwiązaniem?
- Nie dość, że nic nie widzę, tam jest dwójka przyjemniaczków żywych , jeszcze jeden jest gdzieś w pogotowiu, to musimy szybko wydostać się na górę. Pomysły?
- Nie wiem, jakie mają zdolności. Tamtych dwóch zdjąłem, przejmując inicjatywę, ale teraz są na mnie przygotowani. A ja nie chcę stracić oddechu - wydyszał. - Jestem niematerialny, gdy go wstrzymuję
- dodał. - Słuchaj, ja cię podsadzę na parter, a ty spróbuj zablokować tę płytę za ołtarzem, która jest jedynym wyjściem i wejściem z podziemi… dla każdego, kto nie jest mną. Ja muszę wrócić i zepsuć tę stację radiową w ich biurze. Nie mogą nas podsłuchiwać. Dobra?
- Nie wiem czy bardziej boję się zostawić cię samego, zablokować tą płytę nie wiedząc jak to zrobić… czy zostać sama. Niestety to brzmi sensownie i ok, zgadzam się. Wrzuć mnie tam i nie daj sobie zrobić krzywdy.
- Dasz radę
- Ed uśmiechnął się pokrzepiająco. - Spotkamy się na górze - dodał.
Wszedł na krzesło. Musiał się pochylić, żeby nie uderzyć głową w niski sufit. Splótł dłonie w koszyczek.
- Na dwa. Podeprzyj się stopą, a ja wyrzucę cię w górę.
Tak też zrobili. Zanim Lotte opuściła piwnicę, usłyszała odgłos otwieranych drzwi oraz strzałów pistoletu… ale niestety nie zdołała zauważyć, czy Edmund zdołał w porę zdematerializować się. Ciężko oddychała na czworakach tuż obok ławki kościelnej. Na chwilę pociemniało jej w oczach, lecz po kilku sekundach wszelkie niepokojące objawy zniknęły. Złota księga Konsumentów spoczywała tuż obok niej, rozwarta na przypadkowej stronie. Złapała za nią i podniosła się powoli. W pierwszym momencie nie miała pojęcia gdzie zacząć szukać. Przypomniała sobie jednak szybko słowa Tallah, że za ołtarzem jest płyta kamienna, która musi się jakoś otwierać. Nie chciała tracić czasu, więc postanowiła sprawdzić to co mówiła czarnoskóra o organach. Poznanie działania mechanizmu, uważała za potrzebne do znalezienia sposobu na zablokowanie tego wejścia.
Po prawej stronie ołtarza tuż za posągiem Maryi stały organy. W małym pomieszczeniu zdawały się przytłaczające. Lotte siadła przy klawiszach, dotykając je palcem, lecz nie wciskając. Skoncentrowała się na nich, próbując wywołać wizję. Udało się, jednak za każdym razem widziała jedynie czarnoskórego mężczyznę grającego melodie religijne w trakcie nabożeństwa.
Bez sensu. Można by sądzić, że jakaś szczególna kombinacja klawiszy odsłoni tajemne przejście. Jeżeli jednak organy miały związek z kamienną płytą, to nie poprzez muzykę, czy granie na nich. Lotte zaczęła nerwowo rozglądać się dookoła siebie. Liczyła na to, że dla jej zdolności, odkrycie mechanizmu będzie banalne. ~ Może podłoga ~ pomyślała ~… albo coś z boku organów?
Kobieta mimo, że była zdenerwowana, to nie zdesperowana, dlatego też poszukiwała odpowiedzi w sposób normalny dla przeciętnego człowieka. Była już długo na nogach i korzystała z postkognicji wielokrotnie tego dnia. W ciągu ostatniej pół godziny aż trzy razy. Ostukiwała drewnianą podłogę, obchodząc dookoła instrument… tak długo, aż zdała sobie sprawę, że jest ona najzupełniej w świecie normalna. Zrezygnowana usiadła na deskach kościoła, po czym ciężko oparła się plecami o organy. Jej prawy łokieć uderzył o ich drewniany bok, wydając głuchy, pusty dźwięk.
~ Jak w filmach… Oby było szczęśliwe zakończenie ~ skwitowała w myślach. Spojrzała na deskę i sprawdziła czy trzeba ją wcisnąć czy odchylić, nie robiąc tego do końca, nie chciała przecież otworzyć tej płyty. Przesunęła więc palcami po drewnianej desce tworzącej bok organów… ale ślizgały się po powierzchni. Szybko wytarła dłonie z potu o materiał bluzki i spróbowała jeszcze raz. Udało się. Najpierw powoli ruszyła panel, potem - kiedy nie pociągnęło to za sobą żadnych złych konsekwencji - szybkim ruchem. W środku znajdowała się zwykła półka, instrukcja zatytułowana „montaż oraz użytkowanie budowlanych dźwigów użytkowych” oraz przywiercony stary, plastikowy panel z kilkoma przyciskami, kontrolkami oraz odchodzącymi kablami. Lotte przekartkowała broszurkę. Maszyna zdawała się dość tania i ledwo dająca sobie radę z wykonaniem zadania, jeżeli płyta była tak ciężka, jak się zdawało. Ponadto Visser doszła do wniosku, że stacja jest w stanie jedynie przesunąć płytę, lecz nie ją zablokować. W piwnicy zapewne znajdował się drugi panel.
Lotte podeszła do płyty w poszukiwaniu odpowiedzi. Nie dostrzegła tam żadnych mechanizmów. Obstukała płytę. Według instrukcji dźwig działał jak taboret - kiedy się składał, płyta osuwała się w dół, odsłaniając przejście. Kiedy tkwił wyprostowany, płyta tkwiła szczelnie dociśnięta do podłogi. Trudno go było uszkodzić z tej strony.
Żarówka zamigotała, przez chwilę tworząc nowe cienie, tańczące w pomieszczeniu. Po chwili jednak zniknęły, a strumień jasnego światła z powrotem zalał kościół.
Kobieta stała przez chwilę załamana, nie mając pojęcia co zrobić. Po krótkiej chwili przyszło jednak olśnienie. Mechanizm był zasilany prądem i wystarczyło odciąć jego dopływ. Teraz trzeba już było znaleźć skrzynkę zasilającą kościół i ją uszkodzić, wyłączyć, albo zrobić cokolwiek co miało pomóc. Zaczęła więc rozglądać się za nią, mając nadzieję, że jest gdzieś w środku.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 25-03-2016, 13:24   #84
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Lotte

Lotte ruszyła biegiem na sam tył budynku. Kopniakiem otworzyła drzwi do maleńkiej zakrystii. Rozejrzała się i skierowała się do niewielkiego holu, w którym znalazła wyłączniki nadmiarowe. Bez zbędnego zastanawiania się, który ma jaką funkcję, wszystkie przesunęła do dołu. Trzasnęło i światła zgasły. Ruszyła z powrotem ku głównej części kościoła. Klęknęła przed organami i wstrzymując oddech nacisnęła odpowiedni przycisk… i nic! Płyta nie poruszyła się ani na centymetr. Udało się.

[media]http://i.wp.pl/a/f/jpeg/33845/domowa-instalacja-elektryczna-ochrona-przepieciowa.jpeg[/media]

Drgnęła, gdy ujrzała Edmunda wznoszącego się z podziemi. W skąpym świetle ulicznym przypominał ducha wznoszącego się z katakumb, które zbezcześcili Konsumenci.

- Chodź - mruknął. - Dobra robota.

Nie kulał i wydawał się nie być ranny, lecz wyglądał na wykończonego. Popiół i sadza, które osadziły się na jego twarzy, dodawały mu nieco lat. Kichnął, po czym wytarł rękę w kieszenie spodni.
- Wiesz co u nich? - zapytał.
Lotte nie wiedziała.
- Chodźmy zobaczyć. Być może element zaskoczenia szlag jeszcze nie trafił - skinął głową. - Wyciągnij broń i przygotuj się.

Ruszyli w dół korytarzem pomiędzy ławkami kościelnymi. Drewniane deski lekko skrzypiały pod naporem ich butów, lecz odgłosy pod ich stopami awanturujących się Konsumentów były głośniejsze.
- Terry ja nap.. obacz… wybuch…
- …estem …rrence, …den ….erry. Niebez… oże się na nas osunąć…
- Ty spróbj…
- Nie …stem wystar… silny… by to …nieść.

Wyszli, przechodząc przez tylne drzwi. Spojrzeli na drogę, na której zostawili dżipa. Ciąg grubych, starych grabów nieco ich osłaniał, jednak był on co najwyżej niepewną barierą.

Lotte dostrzegła Tallę w dżipie. Siedziała nieruchomo i zdawała się być w transie. Jeden samochód osobowy stał w poprzek drogi co najwyżej dwadzieścia metrów przed nią, drugi natomiast tkwił kilkanaście metrów za nią - wbity w biały płot oraz z uaktywnionymi poduszkami powietrznymi. Visser doszła do wniosku, że afroamerykanka musiała obezwładnić konsumenta kierującego samochodem, który tracąc panowanie nad kierownicą uderzył maską w czyjąś posesję. Nie mogło to jednak powstrzymać ich na długo.
- Widzisz go? - zapytał Edmund.
Lotte dostrzegła fragment Takeshiego kucającego przy samochodzie. Trzymał w ręku karabin maszynowy. Zapewne go użył, gdyż dwoje ludzi upstrzyło drogę krwistymi esami-floresami. Trzech Konsumentów jednak dalej stało na własnych nogach i kierowało się ku dżipowi. Na twarzy mieli maski szakali. Pierwszy z nich otworzył ogień, przednia szyba samochodu pękła i pociski dosięgnęłyby Talli… gdyby Takeshi prędko nie otworzył drzwi i nie pociągnął ją na zewnątrz.

W tym czasie z rozbitego o płot samochodu wyskoczył karzeł i dwóch innych ludzi, których Visser pamiętała z akcji demolowania anteny MSC Poesii. Potem wygramolił się na zewnątrz jeszcze jeden. Ich cienie, wydłużone przez światło latarni, biegły w kierunku Lotte. Kobieta spojrzała na Edmunda, który głośno oddychał, zapewne chcąc się dotlenić przed konfrontacją.

- Jakiś plan? - zapytał.





Kolorowe tereny otoczone są ogrodzeniem.
Niebieskie prostokąty: samochody.
Szare gwiazdki: Konsumenci
Czerwone gwiazdki: zabici Konsumenci
Żółta gwiazdka: Lotte
Niebieska gwiazdka: Edmund
Zielona gwiazdka: Tallah
Pomarańczowa gwiazdka: Takeshi
Zielone romby: drzewa




Imogen

Imogen Cobham biegła po schodach z parteru na pierwsze piętro, potem na drugie, trzecie… na samym końcu, gdy dotarła na czwarte, odetchnęła głęboko. Nie mogła znaleźć wejścia na dach. Podążała korytarzem, rozglądała się dookoła, potem otwierała jedne drzwi po drugich, by odnaleźć osobną klatkę schodową… byle szybciej, byle prędzej.
- Tutaj - syknęła jej bratowa, która wychynęła z sąsiedniego pokoju. Był to klon, który rozszczepił się na samym początku. - Tędy na górę. Kurwa… - syknęła, kiedy obracając się, przypadkiem strąciła na ziemię czerwony flakon. Pękł, rozprysnął się, a jego odłamki pofrunęły po podłodze. W skąpym świetle wyglądały jak kryształki krwi. - Przynajmniej to nie lustro. Siedem lat i te sprawy. No chodź!

Obie kobiety skręciły w inną odnogę korytarza, znalazły osobne schody i skorzystały z nich.
- Przytrzymam ją, wchodź - Kate podniosła klapę i zgodnie ze swoimi słowami, utorowała drogę na powierzchnię.
Imogen odgarnęła kosmyki blond włosów, jakie wiatr niespodziewanie zarzucił jej na oczy. Kilka pięter nad ziemią było zimniej, głównie za sprawą przeraźliwego szkwału uderzającego zza klifu. Na tej wysokości morze wydawało się naprawdę bezkresne. Jego szum mieszał się z jej oddechem w jeden wspólny zlepek.

Helikopter wciąż stał na miejscu. Z oddali natomiast przybliżał się drugi, leciał coraz bliżej. Przynosił wsparcie złożone z tutejszych żołnierzy, którzy przybywali na wezwanie Imogen.
- Uważaj! - krzyknęła Katherine.
Przed Imogen znikąd (dosłownie znikąd) pojawił się Konsument; pchnął ją, zanim zdążyła zareagować. Impet odrzucił ją niebezpiecznie blisko krawędzi. Kiedy się podnosiła, zauważyła jak trzy kopie jej bratowej atakują paralizatorem napastnika od tyłu. Ten zmuszany został do teleportacji, by uniknąć porażenia.

Znajdował się kilkanaście metrów dalej, w cieniu helikoptera. Uśmiechał się kpiąco i już mobilizował się ku kolejnemu skokowi, gdy nagle… złapał się za gardło. Mrok wokół niego zgęstniał, owijając się wokół sylwetki niczym wąż. Cień helikoptera przybrał hebanowy połysk, po czym zlał się w bezkształtną masę krążącą coraz szybciej i szybciej. Konsument poszarzał, zaczął tracić kolory, aż stał się czarnobiały niczym kadr ze starego filmu. W chwilę potem rozpłynął się wraz z nienaturalnym mrokiem.

- Chciał skoczyć, ale ja go złapałam - z mroku wyłoniła się drobna postać Camille. Jej blond kucyki z poskręcanymi końcówkami przedłużały się w wąską niematerialną nitkę, stworzoną z najciemniejszego odcienia czerni. Oplatała się wokół jej szyi, a potem przedłużała się na resztę ciała, jak gdyby dziewczynka została złapana w jedyną w swoim rodzaju onyksową, błyszczącą siateczkę. Mimo to mogła poruszać się swobodnie. - Zepchnęłam go w dół. W Otchłań - uśmiechnęła się.

- Już jestem - odezwał się zasapany Armand, który przybył na miejsce na samym końcu. - Ma cherie, spójrz, wojskowy helikopter. Ludzie. Nie mogą cię taką zobaczyć. Odpocznij.

Na budynku obok wylądowała opisana przez Armanda maszyna. Wyskoczyło z niej sześcioro ludzi z ciężkimi karabinami.

- Nie, nie, nie - rozpaczliwie mruczała do siebie Imogen, każde słowo wymawiając coraz głośniej. Kręciła powoli głową, jednak obraz przed jej oczami wcale się nie rozpływał…
- Mój Boże! Uciekajcie! - krzyknęła Katherine, lecz jej słowa porwał wiatr.

Tuż zza nich metalowa płyta prowadząca na czwarte piętro Budynku B pękła, po czym odpadła. Z wnętrza niespiesznie wzniosła się w górę kobieta. Nie poruszała ciałem w najmniejszym stopniu. Oblepiało ją od stóp do głów krwistoczerwone osocze, gęste i ciężkie niczym topiony metal. Ciemne włosy poruszały się w nim na wszystkie strony, jakby w kąpieli. Z podłożem łączył ją gruby, szklisty ogon również stworzony z krwi. Surowica krążyła wokół niej elipsami, niczym planety wokół słońca. Szkarłatne kropelki ciągnęły się w pasma, które natomiast zlepiały się w kokon chroniący jej tułów.

Katerina.

Żołnierze krzyknęli. Kilkoro z nich zaczęło cofać się do tyłu, jednakże wkrótce… przystanęli, zauważając drobinki wzlatujące z ich ciał w kierunku Romanovej. Prędko złączyły się one w strumienie ciągnące się ku monstrum. Krzyczeli wniebogłosy, opróżniani z krwi. Amarantowe strugi błyszczały w niewielkim świetle dachowych lamp niczym szkliste perełki. Niczym odłamki pękniętego wazonu.

Wnet padli, zasuszeni niczym mumie, a Katerina Romanova wzbogacona o ponad trzydzieści litrów osocza stała się jeszcze potężniejsza. Zaczęła powoli sunąć w ich kierunku. Królowa śmierci obleczona w życie. Co prawda znajdowała się na dachu sąsiedniego budynku, ale drobna szczelina pomiędzy dachami nie mogła być dla niej żadną przeszkodą.

- Dziadku… - Camille zaczęła niepewnie.
Armand spojrzał na swoją wnuczkę. Pierwszy raz widział ją zaniepokojoną.

Surowicza zbroja usunęła się z ust Kateriny, tak by mogła przemówić. Wiatr również zelżał, jak gdyby onieśmielony obecnością kobiety. Jej słowa okazały się nieprawdopodobnie głośne i wyraźnie pomimo dystansu, jaki ich dzielił

- Chcę pertraktować.

[media]http://i.imgur.com/OUmpDcX.png[/media]

 
Ombrose jest offline  
Stary 12-04-2016, 23:06   #85
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
- Mam pomysł – rzuciła do Eda. – Podejdziesz do tego…
Lotte zaczęła opisywać jak widzi początek tej rozgrywki. Najpierw Edmund musiał podejść do ostatniego z grupy trzech wrogów, którzy są najbliżej nich i złapać go za jaja.
- To nie są żarty – dodała z lekkim uśmiechem.
Liczyła na to, że mimowolny skurcz mięśni zmusi przeciwnika do zaciśnięcia palca na spuście karabinu, dzięki czemu otworzy ogień do swoich sojuszników. Po dwóch sekundach od tego, Ed musi wbić w nieszczęśnika nóż między żebra lub jeśli jest opancerzony, między obojczykami, w szyję. Dzięki temu zabije go i będzie miał „żywą” tarczę. W zależności czy Ed ma swój pistolet czy martwy już przeciwnik ma jakiś z boku, wykorzysta go do dobicia pozostałych agresorów. Jeżeli zaś padną już wszyscy trupem, otworzy ogień zaporowy do pozostałych wrogów po drugiej stronie, a sam zacznie wycofywać się do tyłu, aby móc przelecieć przez dżipa i schować się za nim.
- Moja zaś rola będzie polegała na tym, że jeśli zobaczę, że jesteś w zagrożeniu, nie dobijesz odpowiednio szybko tej dwójki z przodu, to sama otworzę do nich ogień. Jeśli jednak wszystko pójdzie zgodnie z planem, zakradnę się od tyłu kościoła i zasadzę na pozostałą czwórkę. Na pewno jak zaczniesz do nich strzelać, to pouciekają na boki. Któryś wpadnie na pomysł, żeby zajść cię od tyłu, a ja tam za kościołem będę już na niego czekać. Nawet jeśli nikt nie wpadnie na to, będę miała element zaskoczenia i ściągnę kogo zobaczę. Może Tallah i Takeshi pomogą nam w tym. Brzmi?
- Prócz tego fragmentu ze ściskaniem ludzi za jaja
- mężczyzna się wzdrygnął. – Plan jest dobry. Jest jeszcze jedna możliwość… możemy pobiec prosto do dżipa i odjechać nim. Zdematerializuję wszystkich oraz samą maszynę, więc nikt nie będzie w stanie nas zatrzymać. Co o tym sądzisz? Myślę, że dam radę to zrobić. Gorzej, jeżeli wdadzą się za nami w pościg. Nie będę mógł nas osłaniać w nieskończoność.
- Chcesz zostawić Tallah i Takeshiego?
– Zapytała z niedowierzaniem. – Nie ma takiej opcji.
- Nie, nie
- Ed pokręcił głową. – Mogę zniknąć nas wszystkich. Wystarczy, że wsiądą do środka. Tylko pytanie, czy chcesz za sobą zostawić nierozwiązane porachunki… czy też może zwłoki.
- Jak mamy wsiąść wszyscy do samochodu, jak z dwóch stron będzie ostrzał? Dodaj do tego, że Tallah trzeba wnieść do środka, a oni ustawią się tak żeby nas pozabijać. Wydaje mi się, że to nie uda się bez ofiar po naszej stronie.

Edmund wyraźnie posmutniał.
- Chciałem wprost pobiec, trzymając ciebie i korzystając z mojej mocy. Nikt nie mógłby nas powstrzymać. Gdybyśmy byli już w środku, wystarczyłoby wrzucić do środka Tallę i Takeshiego… nie są przecież daleko. Ale skoro uważasz, że jest to zbyt niebezpieczne, to w pełni poprę twoją propozycję - skinął głową.
- Domyśliłam się, że tak to widzisz. Czasu nie starczy, bieg zużyje więcej tlenu, zabraknie ci na wyjechanie stąd. Chcesz zaryzykować? - Zapytała z powagą. Widziała sporo zmiennych w swoim planie, ale za to wiele zagrożeń w pomyśle Eda.
Ed zastanowił się.
- Bardziej chcę uniknąć ryzyka - westchnął znużony. – Ale może lepiej to zrobić to po twojemu - skinął głową, po czym spiął mięśnie, przygotowując się do biegu.

Ruszył ku trójce mężczyzn. Wpierw nie dostrzegli go, skoncentrowani na dżipie, Takeshim i Talli, a kiedy już odwrócili głowy, było zbyt późno. Lotte dostrzegła dużo krwi, a potem cała trójka upadła na drogę. Edmund zniknął, zapewne chcąc gdzieś odpocząć do czasu, aż zregeneruje się. Takeshi wybiegł na tył dżipa, Tallah, czołgała się za nim. Teraz, kiedy zagrożenie tkwiło tylko z jednej strony, starali się o lepszą osłonę. Przyszła kolej na działania Lotte, która tak jak mówiła wcześniej, tak też zrobiła. Korzystając z tego, że nikt jej nie dostrzegł, a nie musiała pomóc Edowi, niepostrzeżenie ruszyła na tyły kościoła. W rękach trzymała pistolet. Gdy zniknęła za murami budynku, przyspieszyła tempa. Serce mocno jej biło. Czuła adrenalinę krążącą w krwi, pobudzającą każdy mięsień, wyostrzającą zmysły. Kiedy wreszcie dotarła na miejsce i podniosła broń, ujrzała, że z czterech napastników został tylko jeden… karzeł. Pozostała trójka w maskach szakali znikła, a na ich miejsce pojawiły się… prawdziwe szakale.
Jeden z nich ruszył do przodu, na dżipa.

[media]http://img2.juzaphoto.com/001/shared_files/uploads/1113804.jpg[/media]

Zdawał się szybszy, niż błyskawica. Skoczył na samochód, przebiegł po masce, następnie dachu i zaatakował Tallę. Wgryzł się jej w ramię, aż popłynęła krew, a kobieta przeraźliwie krzyknęła z bólu. Takeshi podniósł lufę swojego karabinu pod szczękę zwierzęcia i nacisnął spust. Zwykły człowiek nie byłby w stanie wykonać tego tak szybko. Szakal padł.
Edmund rozglądał się niepewnie po otoczeniu. Bestie były zbyt szybkie dla niego. Gdyby wdał się w walkę z nimi, prędko skończyłby mu się tlen… co by znaczyło dla niego pewną śmierć. Nie mógł też jednak pozostawić towarzyszy. Zdawało się, że był w patowej sytuacji.
Karzeł nie czekał i skoczył na niezgrabnych, kaczych nogach do samochodu. Lotte ujrzała, jak wyciąga maskę, tym razem ptasią. Długi, orli nos przypominał te weneckie, z okresu plagi.

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/9f/f7/52/9ff75247ce38b732d407637350e1f4e5.jpg[/media]

Lotte nie miała zamiaru dać czasu karłowi, który zaraz odfrunie. Musiała ściągnąć tego ptaszka. Dlatego przycelowała i pociągnęła za spust. Nie mogła jednak pozostawić wszystkiego swojemu celowi, więc posłała cztery naboje, z nadzieją, że chociaż jeden trafi dotkliwie. Była jednak zbyt daleko i zarówno pistolet, jak i jej umiejętności nie pozwoliły, by trafić w stosunkowo niewielki cel, jakim był karzeł. Pociski wbijały się to w szyby, to w tapicerkę, lub zupełnie mijały samochód. Ażeby zastrzelić Konsumenta, musiałaby zmienić miejsce i spróbować pod innym kątem. Podbiegła więc za osłoną drzew i ustawiła się tak aby móc oddać celny strzał mierząc nadal w karła, z szakalami musiał dać radę Takeshi, przynajmniej na to liczyła. Cały magazynek zniknął w mgnieniu oka, ale strzały dopadły na w pół ludzką, na w pół ptasią hybrydę. Głośne wycie pojedynczego szakala rozległo się, lecz wnet ucichło, kiedy bestia dostrzegła myśliwego - Lotte. Ukazała długie, żółte kły, warknęła, po czym ruszyła w kierunku kobiety swym morderczym tempem. Nie było czasu na przeładowanie broni, więc Lotte rzuciła nią w biegnącego szakala, bardziej żeby się jej pozbyć niż trafić. Bestia nawet nie zwróciła uwagi na pistolet, który obił się o jej grzbiet. Skoczyła, lecąc nad białym płotkiem, kiedy Visser wyciągała swój nóż. Jeszcze tylko jeden sus i będzie tuż przy niej… Lotte mocno trzymała swój drugi oręż, lecz kiedy poczuła uderzenie bestii i szakal zablokował jej ruchy, nie było z niej pożytku. Gdyby tylko zwierzę było wolniejsze, gdyby…
Poczuła ból. Cztery pazury wryły się w jej skórę tuż nad lewą piersią. Krzyknęła. Nawet nie usłyszała, jak rozległ się strzał, lecz zdecydowanie poczuła, gdy trzydzieści kilo żywej wagi opadło zmienia się w o wiele więcej i pada na nią bezwładnie. Zrzuciła odruchowo przeciwnika upewniając się, że nie żyje. Szybko rozejrzała się skąd padł strzał i co działo się z ostatnim wrogiem. Okazało się, że jej wybawcą był Takeshi. Trzymał lufę wymierzoną prosto w jej kierunku. Czysty, snajperski strzał wykonany naprędce i bez dobrej broni. Ostatni szakal również leżał obok w kałuży krwi. Zdaje się, że byli… bezpieczni.

- Nie zamierzam rozmawiać z policją - krzyknął Edmund, wciągając Tallę do dżipa. - Takeshi, pomóż Lotte.
Nie trzeba było powtarzać Azjacie. W chwilę potem znalazł się tuż przy niej i podał rękę.
- Wszystko w porządku? - zapytał, jednakże chwilę potem dostrzegł krwawe ślady po pazurach szakala. - Powinienem być szybszy - przeklął.
- Może mogłeś być szybszy. – wydyszała Lotte chwytając jego rękę i podnosząc się. Rzuciła okiem na ranę, po czym podniosła wzrok na mężczyznę. – Nie zmienia to faktu, że jestem ci wdzięczna.
Sprawdziła czy mocno sączy się krew i jak bardzo rozszarpana jest ta rana. Syknęła przy tych krótkich oględzinach, ponieważ palce nieprzyjemnie dotknęły ranę, która nie była ani zbyt głęboka, ani poszarpana, jednak zdawała się długa i obficie krwawiła. Z jednej strony ucieszyła się, że rana nie jest szarpana i ładnie zabliźni się, bez większego śladu, z drugiej zaś musiała jakoś zatamować krwawienie, a to mogło do prostych nie należeć.
- Jesteś w stanie chodzić? Wziąć cię na ramiona?
Lotte nie mogła powstrzymać się, aby nie wykorzystać sytuacji i uczynności Takeshiego. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jest to nie na miejscu i nie w odpowiednim czasie. Na dodatek była w stanie sama chodzić. Mimo tego, zrobiła pewnie krok do przodu, udowadniając koledze, że poradzi sobie, po czym subtelnie zatoczyła się na mężczyznę, chętnie znajdując się w jego ramionach.
- Trzeba to zatamować...
Takeshi objął ją mocno. Jak gdyby bał się, że ją utraci… a przecież nawet jeden dzień nie minął, odkąd się poznali.
- Powiedziałem, że cię obronię, ale nie jestem wystarczająco dobry. Ani jednej kropli krwi nie powinnaś utracić…
Nagle, niespodziewanie rozbrzmiał klakson samochodu.
- Takeshi, no kurwa…! - rozległ się krzyk Eda, który zdążył już zająć miejsce kierowcy.
- Już idziemy! - ze złością odkrzyknął Ozuma, po czym podniósł Lotte, niczym pannę młodą. - Nawet nie waż się protestować - syknął, po czym ruszył biegiem ku samochodowi. - Wytrzymaj jeszcze chwilę.

Skinęła tylko głową nie mówiąc nic. Nie miała pojęcia czemu tak zachowała się, ale nie żałowała swojej decyzji. Choć przez chwilę nie pozwoliła dojść do głosu rozumowi, który przypominał, że była na misji i mogli wszyscy zginąć. Poczuła się naprawdę dobrze wiedząc, że Takeshi chroni ją, że tak się o nią martwi. Nie dbała o to jak banalnie to wyglądało, niczym scena wyrwana z klasycznego romansu. Cieszyła się tą krótką chwilą, gdy czuła jego zapach, ciepło jego ciała, ramiona, które ją obejmowały… Odpłynęła na ułamek sekundy, na krótką chwilę, która jednak musiała się zakończyć. Wkrótce Lotte znalazła się na tylnym siedzeniu tuż obok Talli. Takeshi chciał usiąść tuż obok niej, jednak nie było miejsca, a nie chciał przesadzać afroamerykanki. Rana starszej kobiety została już opatrzona, wkrótce pochyliła się z wodą utlenioną i gazikiem nad Lotte.

- Nie jestem medykiem - szepnęła. - Jednak znam się na pierwszej pomocy. Wiem, że boli. Nie martw się, wyliżesz się z tego.
Lotte schowała swój nóż do pochwy, w końcu został jej tylko ten oręż, ponieważ pistolet wyrzuciła. Rozprostowała zbielałe od zacisku palce. Przeniosła wzrok na Tallah i skinęła jej głową.
- Jedyny problem to krwawienie, ból chyba wytrzymam. – Uśmiechnęła się do czarnoskórej kobiety. – Widać to my kobiety musimy nosić rany.
Edmund wcisnął gaz do dechy. Z piskiem opon odjechali z miejsca zdarzenia. W ostatniej chwili, gdyż syreny policyjne powoli stawały się coraz głośniejsze.
- Gdzie jedziemy? - chciał wiedzieć Takeshi.
- Lotte, masz księgę? - zapytał Edmund. - Mam nadzieję, że jej nie zgubiłaś.
- Naprawdę teraz?
- Azjata żachnął się. - Ze wszystkich momentów… patrz w jakim jest stanie!
- Ona jest lekko ranna, nie upośledzona
- rzekł Edmund, zanim skręcił w lewo, ostro szarpiąc kierownicę. - Jest w stanie odpowiedzieć na pytanie.
- Tak Ed, raczej mam.
- Czuła plecaczek na swoich plecach, nawet go nie zdejmowała. – Nie zmienia to faktu, że nic ona nam nie daje. Jest w antycznym języku, pisana zagadkami.
- Być może jednak przyda się… Nasza Tallah jest specem od starych języków - uśmiechnął się Australijczyk.
- To prawda - czarnoskóra kobieta pokiwała głową, zawiązując bandaż. - Kiedyś pracowałam na uniwersytecie. W ten sposób zaczęła się moja praca w IBPI. Nie każdy zawsze ma dostęp do Skorpiona z odpowiednimi modułami językowymi, w starych czasach było z tym jeszcze gorzej - wyjaśniła. - Ale tutaj tego nie przetłumaczę, nie w takich warunkach.
- To faktycznie książka może być przydatna. Chociaż potrzebujemy dowiedzieć się gdzie jest „ląd, który nie jest lądem”.

Rzeczywiście - dżip po zabawach z pistoletami i szakalami wyglądał co najmniej obscenicznie. Nie mogli pozostać w nim centrum, gdyż zdecydowanie przykuwał uwagę, a Tallah na pewno potrzebowała trochę czasu, by znaleźć w księdze coś przydatnego.
- Ale gdzie to mogę tłumaczyć? - zapytała.
- Rozumiem, ze nie mamy jakiejś mapy tego miejsca?
Takeshi wyjął ze schowka fragment mapy wyspy. Rzucił na nią wzrokiem, po czym podał Lotte. Edmund nagle zatrzymał samochód na środku drogi.
- Teraz jesteśmy mniej więcej połowie pomiędzy Georgetown, a tą zieloną plamą, polem golfowym - rzekł Australijczyk. - Mogę skręcić w prawo, żeby ruszyć do Cat Hill, lub, jeszcze dalej, do lotniska. Mogę skręcić w lewo na Pyramid Point Road, a potem do English Beach. Mogę też jechać prosto na Two Boats. Możemy również skręcić w Nasa Road, lub pruć na sam wschód odnogami Two Boats. Możliwości jest wiele - westchnął.
- Już - Tallah skinęła głową, zawiązując supeł na obandażowanym barku Lotte. Woda utleniona wciąż szczypała, jak diabli, jednak kobieta zdołała uważnie wysłuchać wypowiedzi Edmunda. Lotte sięgnęła do plecaka po książkę i podała ją koleżance, po czym spojrzała na mapę. Niestety ruch za dobrze nie wpłynął na jej świeżą ranę.
- Może English Beach? – wysyczała zza zaciśniętych zębów po rzuceniu okiem na mapę.
- Daleko stąd. Nie jest to też wioska. Chyba dobry wybór - Tallah pokiwała głową.
- No to jedziemy - westchnął Edmund, wciskając gaz do dechy.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 13-04-2016, 19:27   #86
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Odwróciła głowę by spojrzeć na Armanda.
- Dziadku, niech Mała weźmie paralizator od Kate - powiedziała po francusku. - Nie wiem jak te jej cienie działają, ale niech użyje ich by porazić tamtą prądem. Ja zagadam krwistą.
Nie czekając na jego odpowiedź Imogen ruszyła na przód by zbliżyć się do rosjanki. Wciąż trzymając karabin w rękach opuściła tylko nieznacznie jego lufę w dół.
- Co chcesz pertraktować? - krzyknęła panna Cobham do czerwonego kapturka gdy zbliżyła się na około 3 metry od krawędzi dachu budynku.
- Uwolnicie Dahla, a w zamian my pozwolimy wam przeżyć i opuścić wyspę - odparła Romanova. Zdaje się, że nie poznała Imogen. Lub też doskonale to maskowała.
Imogen, zbliżając się do krawędzi dachu nie widziała, co się dzieje za nią. Ani jak wygląda realizacja jej planu.
- Nie zbliżaj się do niej! - krzyknęła Kate. W jej głosie brzmiała furia, jednak o dziwo skoncentrowana bardziej na jej krewnej, niż Konsumentce. - Bo cię rozpieprzy!
Katerina nie zareagowała na te słowa.
Wieść, że IBPI miało Dhala była bardzo pokrzepiająca. Świadomość, że ta sucz myśli, że ich czwórka może coś z tym zrobić była jeszcze lepsza.
- Bez niego rozsypiecie się jak pył na wietrze. Przydałyby się jakieś ciekawsze warunki przekazania więźnia - powoli wypowiadając słowa Imogen zbliżyła się jeszcze bardziej do krawędzi. Pozostawało jej mieć nadzieję, że uda jej się w pełni skupić na sobie uwagę Romanovej, a pozostała trójka wymyśli jak porazić jędzę prądem. W ostateczności przyjdzie jej rozstrzelać lampy oświetlające tą przepiękną scenerię.
- Hmph - w ten sposób Katerina skomentowała fragment o pyle na wietrze. - Skontaktuj się ze swoją przełożoną, a ja…
Imogen padła na podłogę, gdy tuż obok niej przemknęła cienista macka. Katerina wyminęła ją w ostatniej chwili, tylko po to, by napotkać drugą. Podniosła lewą ręką, a krew oblekająca jej tułów pomknęła na spotkanie z mrokiem… Ale wtedy kobieta zawyła, czując przepływ porażającego prądu.

Zdołała jednak oddzielić od siebie osocze, które przewodziło ku niej wszystkie waty paralizatora. Jej ciałem targały torsje, jednakże nie utraciła przytomności. Skórę ozdobiły drobne, krwiste punkciki, przez które jej własna krew sączyła i mieszała się z kokonem. Najwyraźniej stanowiło to swego rodzaju metodę regeneracyjną.

Imogen zebrała się podłogi i uchwyciła wygodniej karabin. Nie mogła pozwolić by zdzira się z tego pozbierała i to już nawet nie chodziło o jej osobistą zemstę tylko o bezpieczeństwo całej ich czwórki. Panna Cobham nie odwracając się nawet na chwilę odbezpieczyła broń na prędce i po wycelowaniu zaczęła ostrzeliwać rosjankę szukając po omacku słabego punktu jej osłony póki tamta była rozproszona.
- Zostańcie na miejscu i jeszcze raz to samo! - krzyknęła Imogen do reszty.
Obracając się, zauważyła jednak, że nie ma nigdzie Armanda. Wszystkie trzy Katherine również gorączkowo strzelały, przybliżając się naprędce. Ich pociski jednak niezbyt trafiały do celu. Imogen miała większe szczęście (czy też umiejętności), ale wszystkie naboje wystrzelone w korpus zatrzymały się na krwistej zbroi.
- Na żadnym miejscu - fuknęła Camille.
Dziewczynka pochyliła się i oparła na kolanach, koncentrując się. Imogen ni to strzelała, ni to z przyspieszonym biciem serca obserwowała, jak na dziewczynce pojawiają się, a następnie wzrastają czarne plamy. Wkrótce pokryły ją cała - od stóp do głów. Zdawała się niczym więcej, jak cieniem. Jedyne, co ją wyróżniało, to świecący, jasno odbijający się złoty okrąg na czole oraz obu kucykach.

Camille - czy też to, co z niej powstało - skoczyło do przodu. Właściwie jej ciało pofrunęło w kierunku Romanovej, natomiast stopy wciąż zostały na podłożu. Cienkie, cieniste nogi wydłużały się, a dziewczynka zaczęła okrążać swojego wroga, niczym wąż ofiarę.

Immy spostrzegła, że paralizatory zostały na dachu. Camille najwyraźniej straciła nimi zainteresowanie i postanowiła bezpośrednio skonfrontować się z Konsumentką. Początkowy plan Cobham zakładał, że sama spróbuje odwrócić uwagę Kateriny, natomiast wtedy Camille użyje paralizatorów… jednakże zdawało się, że role się odwróciły.
- Mam dalej strzelać?! - zapytała Katherine, krzycząc. - A co, jeśli trafię Camille?

Imogen rzuciła karabin i pędem ruszyła do paralizarotów. Tylko one zdawały się robić jej jakąkolwiek krzywdę. Zignorowała pytanie bratowej, a brak dziadka skomentowała w myślach tylko krótkim "kurwa gdzie jest Armand?!".
Camille mówiła o cieniach. Miała nadzieję, że tak jak one nie jest do końca materialna i...
"Tak! Paralizatory nie zrobiły nic Małej" Wspomniała to jak zaatakowała mackami.
- Ostrzeliwuj, niszcz oświetlenie, może wpadnie na nie! - powiedziała do pani Cobham panna Cobham. Sama z naręczem trzech paralizatorów ruszyła na powrót ku krawędzi budynku. Rozpędziła się i przeskoczyła na drugi budynek. Aktywowała jeden z paralizatorów i cisnęła nim w odnogę na której unosił się krwisty kokon z Romanową.

Camille ciasno owijała Romanovą, niczym pająk, który złapał w sieć swoją ofiarę. Konsumentka jednak broniła się. Krew wirowała wokół niej coraz prędzej i prędzej, nie pozwalając dziewczynce zacisnąć uścisku.
Trzy kopie zduplikowanej Katherine znowu podzieliły się, tworząc w rezultacie sześć egzemplarzy. Każdy z nich ostrzeliwał lampy, biegnąc wśród krawędzi. Po chwili światła Budynku A zniknęły, podobnie jak Budynku B.

Immy rzuciła paralizator. Cel był dość prosty i duży, jednakże… nie trafiła. Jej uwagę odwróciło uczucie, które pojawiło się nagle i niespodziewanie. Ujrzała drobną kropelkę krwi, która opuściła jej dłoń. Później pojawił się ból. Romanova ją wysysała! Tak, jak pozostałych żołnierzy!

Wkrótce Katherine zniszczyła wszystkie światła, również lampy budynku C. Dachy utonęły w prawie absolutnej ciemności.
- Co wy kurwa zrobiłyście?! - wrzasnął Armand, który pojawił się z klapy przed nimi. - Camille żywi się cieniami! Jak zniszczycie lampy, co się z nimi stanie? - wrzasnął.
Brak oświetlenia oszołomił Romanovą na tyle, że Immy przestała odczuwać jej wysysający wpływ na swoim ciele.
- Pomóż mi dostać się do tych zwłok - dodał.

Imogen nie sądziła, że jej bratowa tak dokładnie wywiąże się z jej propozycji. Przecież nie kazała jej rozstrzelać każdej jednej pieprzonej latarni!
- Kurwa mać - warknęła rozglądając się w ciemności. Jakoś musiała naprawić tą wtopę. Pamiętała, że gdzieś tam był śmigłowiec i w tamtym kierunku też się wybrała. Najpierw szła na czworaka po czym wstała na nogi chcąc jak najszybciej być u celu. Doszła do maszyny, która była starszą i policyjną wersją tego na czym latała u prywaciarza. Otworzyła drzwi od strony pilota i wgramoliła się do środka.
- Światła, światła, światła... - mruczała pod nosem. Włączyła zasilanie i wymacała włącznik przedniego reflektora.
Wdusiła go zalewając strugą jasności lądowisko z centralnym największym naświetleniem skierowanym na Romanovą. Teraz to dopiero wyglądało przerażająco.

Armand potknął się, oślepiony światłem. W końcu doszedł do zwłok, ale co dalej się działo Immy nie dostrzegła.
- Immy… nie ten przycisk… zapaliłaś światło… - z dali dobiegały krzyki Katherine. Jej bratowa najwyraźniej uznała, że Imogen pobiegła do helikoptera, gdyż chciała stąd jak najszybciej odlecieć, przerażona Romanovą. Kątem oka Cobham dostrzegła, jak jedna kopia blondynki biegnie krajem dachu z wyciągniętą bronią, zapewne chcąc dokończyć swoje dzieło i zniszczyć też reflektor helikoptera.
- Kate, spierdalaj! To jest śmigłowiec! Dobrze wiem co robię! Paralizatorem ruską bierz! - wrzasnęła Immy do bratowej. Miała nadzieje, że nie strzeli ona do śmigłowca póki siedzi w nim, bo to mogłoby się źle dla Imogen skończyć. Nie tracąc czasu panna Cobham zaczęła rozglądać się po pokładzie.
Bratowa zrozumiała z krzyków Imogen tyle, że kobieta nie chce się przyznać, że nie potrafi obsługiwać maszyny, ale prosi, aby zająć Konsumentkę tak długo, aż nabędzie tę wiedzę. Kiedy panna Cobham zniknęła, aby przeszukać pokład, pani Cobham uznała, że biedna Imogen pewnie poddała się i poszła znaleźć jakiś kąt, w którym mogłaby się skulić i przeczekać to całe piekło.
- Immy! Wiem, że się boisz! Ale musisz wyjść, żebym mogła bezpiecznie rozwalić ten reflektor! - wrzeszczała Katherine.

W tym czasie Imogen przeszukała pospiesznie ekwipunek śmigłowca. Większość broni stanowiły karabiny i inne bronie, na jakie Katerina zapewne była odporna. Na najwyższej półce leżało jednak coś innego. Coś przeciwpancernego.


Pani pilot spojrzała na podłużne cudo wzdychając ciężko.
- Szkoda, że nie umiem tego używać. Z której strony to się w ogóle trzyma?! - jęknęła.
Nie zamierzała opuszczać śmigłowca, bo jej nieogarnięta bratowa inaczej rozstrzela reflektor. I właśnie w tym momencie żałowała, że podczas rodzinnych spotkań oszczędzała rodzinie opowieści o tym na jakie pomysły wpadała, gdy pracowała w policji... Przynajmniej teraz by nie wrzeszczała pomawiając ją o tchórzostwo!
Nie było niczego gorszego jak nazwać pilota tchórzem. Czuła jak gotuje się od środka.
- Kate, kurwa, chodź tu! - wrzasnęła do pani Cobham.
Jeden z klonów skinął głową z wymalowaną na twarzą miną: „rodzina jest po to, żeby jej pomagać, nawet jeśli to same kłopoty”, po czym zaczął zbliżać się w kierunku śmigłowca.

Imogen w tym czasie obserwowała lśniące, czerwone fale, które cięły cieniste macki, niczym nóż… jednak na miejsce starych Camille prędko tworzyła nowe. W tej chwili przypominała pająka, tyle że jej odnóża pochodziły z pleców, natomiast prawdziwe kończyny zdawały się jakby skurczone i obeschnięte.
„Jak długo wytrzyma?”, Imogen pomyślała.
- Gotowe - mruknął Armand.
Sześcioro żołnierzy powoli wstało. Ubrania khaki dyndały na wyschniętych na wiór ciałach, jak na strachach na wróble. Najstraszniejsze były jednak oczy. Czarna, ziejąca pustka. Bez białek, tęczówek, źrenic… jedynie czerń. Imogen wstrzymała oddech, gdy spięli się, po czym skoczyli… każdy na co najmniej kilkanaście metrów w powietrze, gdzie Romanova toczyła walkę z Camille. Celowali w korpus Konsumentki. Katerina zdołała ich odrzucić krwistą falą, jednak kilkoro po drodze wczepiło się w szkarłatny ogon i zaczęło wspinać ku górze, jak gdyby był z żelatyny. Inni, których pęd wtłoczył w dach, po prostu wstali, po czym przygotowali się do kolejnego skoku.
- Imogen, już jestem przy tobie, kochanie - rzekła Kate, wskakując do helikoptera. - Wszystko będzie dobrze, już niczym się nie martw.
- Zaraz cie udeżę jak nie przestaniesz tak do mnie mówić - warknęła do niej Imogen. - Umiesz używać bazooki czy RPGa? - zapytała ją wskazując ręką miejsce gdzie znajdowała się broń. - Bo ja tylko z pistoletów strzelałam, a one są bezużyteczne na tą lafiryndę. I nie, nie zgaszę światła. Armand mnie opierdolił, że cienie Młodej potrzebują go do działania - w tempie ekspresowym wyjaśniła bratowej sytuację Immy.
Kate otworzyła na krótki moment szeroko usta, po czym je zamknęła. Szepnęła, że jest głupia.
- Poza tym nie znam się na tych broniach - dodała. - Ale oni - wskazała na walczących, reanimowanych żołnierzy. - Oni tak.
Immy spojrzała w kierunku wskazanym przez Katherine.
- Ale to są trupy. Zombiaki. Widziałaś kiedyś zombiaka, który umie celować z RPGa? - prychnęła panna Cobham.
- Widziałaś kiedyś zombiaka w ogóle? - Kate krzywo popatrzyła się na krewną.
Panna Cobham przewróciła oczami.
- To zawołaj jednego - mruknęła wbijając spojrzenie w przednią szybę.
Katherine mocno złapała Imogen za ramię i przyszpiliła ją piorunującym spojrzeniem.
- Imogen - rzekła przez zaciśnięte usta. - Nie możesz po prostu kazać ludziom, żeby wołali zombie.
Immy spojrzała na rękę bratowej z oburzeniem wymalowanym na twarzy.
-To był twój pomysł, żeby zombiakowi dawać bazooke! - warknęła do niej wciąż urażona, że posądziła ją o brak odwagi. Nie czekając na odpowiedź Kate, sama wychyliła się lekko i krzyknęła do dziadka.
- Armand, daj nam tu jednego zasuszonego, bo mam tu broń, którą nie wiem, z której strony trzymać!
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 13-04-2016, 20:51   #87
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Lotte

Droga wiła się krętymi zawijasami. Zaczął zacinać lekki deszczyk, który wpadał przez rozbitą przednią szybę samochodu. Nie należał do tych przyjemnych, lub orzeźwiających - zwłaszcza że robiło się coraz zimniej.

[media]http://www.ascension-island.gov.ac/wp-content/uploads/2013/04/Long-Beach3.jpg[/media]

English Beach rzeczywiście okazała się plażą, jednak niezbyt angielską, bo typowo piaszczystą. Porozrzucane drobne domki zdawały się idealnymi kryjówkami dla prawdziwych samotników. Nikt nie kręcił się w polu widzenia i nikt nie zareagował na ich przyjazd. Wkrótce Edmund zajechał na parking przy małym sklepie spożywczym, którego jaskrawe neony dawały mocne światło.
- Wystarczające - zapewniła Tallah, po czym otworzyła księgę. - I pomyśleć, że kiedyś nie tknęłabym niczego bez porządnego biurka, światła dziennego, rękawiczek i zestawu przyborów. Potrzeba obdziera człowieka ze zwyczajów.

Edmund wyciągnął z bagażnika płachtę materiału, po czym zakrył nią rozbitą szybę, aby uszczelnić nieco wnętrze dżipa. Deszczyk okazał się jedynie przelotny, gdyż znowu zza chmur wyłoniło się niebo pełne gwiazd.
- To wyjątkowa noc - mruknął Takeshi. - Nawet bogowie są niezdecydowani, w jakie niebo ją przystroić.

Wnet we trójkę wyszli do stojącej nieopodal plażowej toalety. Była zamknięta na kłódkę, jednak nie stanowiło to problemu przy umiejętnościach Edmunda. Wreszcie można było ulżyć pęcherzowi, a potem obmyć się z sadzy i potu. Lotte przyjrzała się w lustrze. Z podartymi ubraniami i podkrążonymi oczami wyglądała, jak ofiara gwałtu. Być może był to kolejny powód, dlaczego wzbudzała w Takeshim odruchy opiekuńcze.

Edmund wrócił do samochodu, nie chcąc zostawiać Talli zupełnie samej. Takeshi natomiast przycupnął na jednym z cementowych schodków. Dziesięć metrów przed nim morze smętnie obijało się o brzeg. Nawet w nocy można było dostrzec, jak krystalicznie czyste jest. Ani jedna pusta butelka po piwie nie obijała się o brzeg. Ludzkość jedynie delikatnie dotknąła swą istotą Wyspę Wniebowstąpienia, tak naprawdę jednak pozostawała ona dziewicza.

- Usiedlibyśmy na piasku… ale jest mokro - Takeshi zagaił rozmowę. - To zabawne, jak nawet po walce na śmierć i życie człowiek wciąż stroni od głupiej wilgoci.


Imogen

Armand stał sztywno, wpatrując się w rozgrywającą walkę. Imogen, gdy przymrużyła oczy, dostrzegła delikatne, niczym światło księżyca drobne wstęgi ciągnące się z jego palców w kierunku zombie. Kontrolował żołnierzy. Cobham myślała już, że nie dosłyszał ich słów, lub też specjalnie je ignorował.
- On chyba ma nas za głupie, natrętne blondynki - szepnęła Kate. - Nie wiem, jak mógłby o mnie tak pomyśleć, przecież mnie zna.

Imogen już miała odpowiedzieć, gdy w końcu Armand przemówił.
- Może księżniczki do mnie się pofatygują z tym znaleziskiem! - wrzasnął. - Na Boga, ale pomóżcie, albo nie przeszkadzajcie! - zacisnął zęby. Nawet nie mrugał, wpatrując się w Romanovą. Żołnierze tańczyli prędko, niczym błyskawice, jednak obrona Konsumentki wydawała się absolutna…! Jego wnuczka praktycznie walczyła o życie. Szkarłatne wstęgi cięły i oplatały mrok. Camille stawała się coraz słabsza.

Cobham wyskoczyła z futerałem i pokazała je staruchowi.
- Dobra, wyjmij to - rzekł. Rzucił wzrokiem na broń. - To granatnik przeciwpancerny. Zolja. Jugosławskie. Jednorazówka. Dobra robota - mruknął oszczędnie.

Immy krzyknęła i odskoczyła do tyłu, gdy tuż przed nią wylądował jeden z zombie. Odrzut bez problemu połamałby nogi zwykłego człowieka, na żołnierzu jednak nie zrobił wrażenia. Cobham spojrzała w oczy ciemności, zadrżała i poczuła, jak wysuszone na kamień palce wyszarpują jej granatnik z dłoni.

- Zaatakuję wszystkim na raz - rzekł Armand. - To ją oszołomi na chwilę. Wtedy wy rzucicie te pieprzone paralizatory. Wykończymy kurwę.

Imogen nie miała serca powiedzieć, że zgubiła po drodze paralizatory.

- Immy, zgubiłaś paralizatory, prawda!? - krzyknęła Katherine. - Nie martw się, moje klony je odnajdą.
Armand ani słowem nie skomentował.
Wkrótce Immy trzymała już wszystkie trzy naładowane monstra, które miały wykończyć jej nemesis.

- Gotowa? - warknął Desmerais.
 
Ombrose jest offline  
Stary 16-04-2016, 09:48   #88
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Patrzyła się na swoje odbicie w lustrze nie mogąc uwierzyć, że doprowadziła się do takiego rozpaczliwego widoku. Zganiła się w duchu. Teraz rozumiała czemu wywoływała takie odruchy w Takeshim. Wyglądała jak sto nieszczęść. Dokładając do tego informację o śmierci brata i fakt, że jest to jej druga misja, to dodawało jeszcze bardziej płaczliwego uroku. Nie lubiła być słaba, a jeszcze bardziej nie lubiła tego uzewnętrzniać. Dlatego też otrzepała spodnie, poprawiła bluzkę i marynarkę. Nie była w stanie wyczyścić ubrania co jej przeszkadzało, ale tylko przez chwilę. Obmyła trochę zimną wodą szyję, kark i dekolt, bardziej dla odświeżenia, nie zamaczając przy tym opatrunku. W końcu przemyła ręce i znów miała chwilę, aby spojrzeć w odbicie. Na twarzy miała wymalowane zmęczenia, ale oprócz tego nie było tak źle, przynajmniej jak na panujące warunki.

Przyjrzała się Edmundowi, gdy ten postanowił wrócić do samochodu. Miała wrażenie, że nie przypadła mu do gustu. Choć nerwowa atmosfera i sytuacja nie pozwalała na właściwą ocenę zachowań ludzkich, to tak się jej zdawało. Nie dziwiło to Lotte, zamiast być bardzo przydatnym aktywem, była tylko trochę i pewnie Ed czekał, kiedy się kompletnie rozsypie i będzie ciężarem. Takeshi w tym nie pomagał, choć chciał dobrze. Jeszcze bardziej podkreślał jej nieudolność, na co sama mu pozwalała.


- Usiedlibyśmy na piasku… ale jest mokro - Takeshi zagaił rozmowę. - To zabawne, jak nawet po walce na śmierć i życie człowiek wciąż stroni od głupiej wilgoci.
Lotte dosiadła się do mężczyzny po jego lewej stronie. Wyglądała już trochę lepiej, przynajmniej nie była w tak opłakanym stanie niż przed chwilą, wizyta w toalecie pomogła.
- To chyba nie kwestia wygody, a przyzwyczajenia. Jeśli mamy wybór, to podejmujemy najlepszy, a siedzenie na mokrym piasku nie należy do najmądrzejszych.

Kobieta rozpuściła włosy, ponieważ jej skrzętnie upleciony warkocz już dawno go nie przypominał. Przeczesała palcami kilkukrotnie pasma, zaczesując je do tyłu. Takeshi zarumienił się lekko na ten widok. Nagle odwrócił wzrok, jak gdyby nie chciał zostać przyłapany na bezczelnym gapieniu się na kobietę.

- Powinnaś tak je nosić… rozpuszczone - szepnął, uśmiechając się delikatnie, na co Lotte odpowiedziała tym samym, a gumkę zsunęła na nadgarstek. Takeshi wyciągnął przed siebie nogi i oparł się rękoma od tyłu. - Widziałem, jak go zabiłaś. Czy to pierwszy raz, jak odebrałaś komuś życie? - zapytał.
- Na tym zadaniu wiele rzeczy robię po raz pierwszy. – Odpowiedziała łagodnie. Takeshi uśmiechnął się nieznacznie, jak gdyby Lotte mówiła o czymś nieprzyzwoitym. Innym niż zabijanie.
Przychodzi to nad wyraz łatwo, szczególnie gdy ma się dobre usprawiedliwienie, albo po prostu silnie wierzy się, że takim jest.

Przypatrywała się Takeshiemu z uwagą. Obserwowała jego reakcje i gesty, ale przy okazji rozpływała się nad jego wyglądem. Choć może tematyka nie wydawała się najlepsza do tego typu zachowania, Lotte to nie przeszkadzało. Mężczyzna bardzo podobał się jej z wyglądu, więc pozwalała sobie na nacieszenie oczu. Wiedziała jednak, że czar może szybko prysnąć, gdy pozna jego charakter i zachowanie, więc korzystała dopóki mogła.

- Tak, jeśli tak to stawiasz… - rzekł. - Ja na początku miałem z tym znacznie większe trudności. Śmierć jest taka… ostateczna. Czasami niektórzy ludzie… lub istoty - dodał po chwili - zasługują w pełni na utratę życia. Jednak dokonanie tego to czyn nieodwracalny. Zmienia nas w kata, zmienia w sędziego. Czasami zastanawiam się, czy mam prawo… czy ktokolwiek ma prawo przyjąć taką rolę. Wydaje się, że w sytuacji walki na śmierć i życie, typu „my albo oni” zabicie wroga jest uzasadnione. Ostatecznie każdy ma prawo, aby starać się przeżyć. Jednak niejednokrotnie można… mogłem starcie zakończyć, unieruchamiając, paraliżując wroga. Nie zawsze zostałem zmuszony do zadania śmierci. Pistolet mógł strzelać strzałkami ze środkiem usypiającym. Łańcuch mógł trochę mniej wżynać się w szyję - westchnął. - Można było powstrzymać się przed tym kolejnym uderzeniem w twarz. Może wydam ci się za idealistę… ale tak naprawdę zabiłem wiele istnień. Więcej, niż zapewne ci wszyscy Konsumenci razem wzięci, których dzisiaj zdjęliśmy. I wcale nie czuję się od nich lepszy. Wiele z tych martwych osób w głębi serca nie było złymi ludźmi… po prostu zmanipulowano nimi, kłamano i oszukiwano - rzekł. Wydawało się, że już skończył i nic więcej nie powie. Lotte już miała odpowiedzieć, gdy Takeshi dodał: - Moja siostra również pracowała w IBPI. Udaliśmy się oboje na misję. W pewnym momencie rozdzieliliśmy się. Ja pojechałem sprawdzić ślad w mieście, ona kilkanaście kilometrów dalej, na pustyni. Została zwerbowana przez Kościół, stała się Konsumentką. Sakura wcale nie była złą osobą - dodał. - Kochałem ją, była moją siostrą. Myślę, że gdybyśmy zamienili się zadaniami, to ona pozostałaby w IBPI, a ja byłbym w Kościele. Ja byłbym na jej miejscu, a ona na moim. Ona musiałaby zabić mnie… a nie ja ją.
W kącikach jego oczu zaszkliły się łzy.
- Przepraszam, nie powinienem był… - rzekł, po czym się skulił, opierając głowę o kolana.

Cały czas Lotte dziwiła się jak to było możliwe, że tak szybko stali się sobie nawzajem bliscy. Minęło kilka godzin, a Takeshi zwierzył się jej z czegoś bardzo osobistego, a ona chętnie lądowała w jego objęciach.

- Uważam, że każdy wybiera, albo mniejsze zło, albo to co jest wygodne, albo to w co wierzy. Twoja siostra wybrała i to był jej wybór, z obojętnie jakiego powodu, ale jej. Na statku też oferowano mi dołączenie do Konsumentów. Jak widzisz jestem tu, z wami i nie żałuję tego mimo, że przez to mój brat nie żyje. - Położyła mu rękę na ramieniu. – Musimy umieć zmagać się z konsekwencjami naszych wyborów, a także tych podjętych przez osoby, które są w naszym otoczeniu. Zbyt częste gdybanie jest po prostu zadręczaniem. Nie warto tracić na to energii, lepiej skupić się nad tym na co mamy wpływ.
- To gdybanie to chyba nie tylko zadręczenie, lecz również chęć znalezienia… jakiegoś uniwersalnego, dobrego rozwiązania, żeby już nigdy nie popełnić tego samego błędu. Wtedy kiedy znowu będziemy mieli na coś wpływ. Co jeśli… kiedyś w przyszłości ja również zginę dlatego, bo wybierzesz nieprzystąpienie do kościoła, tak jak wtedy? Jak po tym będziesz się…

Takeshi nagle zbladł, po czym złączył ręce i nisko pochylił głowę w akcie przeprosin.
- Gomenasai! Te słowa… To niewybaczalne z mojej strony! Bardzo przepraszam!
- Uczenie się na błędach, od zadręczania różni częstotliwość wracania wspomnieniami.
– Pogładziła go po ramieniu. – Choć może tak nie wygląda, ale jestem silna. Mam teraz bałagan w głowie i chcę zakończyć to zadanie, aby móc poukładać sobie wszystko. Zastanowić się nad tym co czuję, co myślę, bo teraz jest kompletny chaos. Jednak wiem, że poradzę sobie ze wszystkim, wystarczy ciężka praca nad sobą i można dojść do ładu, nawet po trudnych przeżyciach.
Zrobiła krótką pauzę, by móc przysunąć się do Takeshiego jeszcze bliżej.
- Popatrz na mnie. – Rękę trzymała nadal na jego ramieniu, a drugą ujęła jego podbródek. – Nie musisz mnie za nic przepraszać. Jeśli mam na coś wpływ, to chciałabym nie dopuścić do sytuacji, w której ja będę musiała wybierać, a ty umierać.
Takeshi uśmiechnął się lekko.
- Gdyby było inaczej, musiałabyś mnie bardzo nienawidzić… lub być psychopatką… - mruknął. Przybliżył się nieco Lotte i złożył na jej ustach delikatny pocałunek.
Kobieta odwzajemniła pocałunek. Jakkolwiek to wyglądało miała na to ochotę od dłuższego czasu, a nawet na coś więcej, choć okoliczności nie sprzyjały.
- Wiesz, że w ogóle nie znamy się… – Szepnęła nie oddalając swojej twarzy nadto daleko od jego, patrząc mu prosto w oczy. – Nie mam nic przeciwko braku zobowiązań, ale nie wyglądasz mi na takiego mężczyznę.
- To był pocałunek - Takeshi uśmiechnął się lekko, a na jego twarzy pojawił się znów rumieniec. - Nie chciałem uderzyć w twoją godność. Po prostu poczułem… że jeżeli jednak musiałabyś wybierać, a ja miałbym umrzeć, kiedyś, w przyszłości… wcześniej chciałbym cię pocałować. I wcale nie jest mi przykro z tego powodu, że to zrobiłem.
Na chwilę zapadła cisza przerywana jedynie przez szum fal.
- A tobie? - zapytał.
Lotte zaśmiała się subtelnie i pogładziła Takeshiego po policzku.
- Źle mnie zrozumiałeś. Sama jestem zaskoczona, że… - zastanowiła się przez chwilę, cały czas uśmiechając się – dobrze czuję się w twoim towarzystwie i absolutnie nie jest mi przykro. Generalnie jestem powściągliwa, lubię klarowne sytuacje, ale teraz tego nie chcę. Może to przez ten chaos, który mam w głowie… a może z innego powodu.
- Czyli jak zrobię tak…
- Takeshi znów pocałował Lotte w usta - …nie będziesz na mnie zła? - roześmiał się. - Chaos masz nie tylko w głowie. On jest wokół nas. Wiesz, dla mnie to też nie jest codzienna sytuacja. IBPI nie posiada sił typowo bojowych. W sprawę zostaliśmy zaangażowani my, z Ergastulum, gdyż jesteśmy do tego najlepiej przystosowani… jednakże strażnik więzienny nie jest żołnierzem. Nie raz ścigałem zbiegów, jednakże teraz wcale nie jestem myśliwym. To wojna. Nawet teraz… to cisza przed burzą. Ja również na co dzień jestem powściągliwy, jednak ty jesteś wyjątkowa, podobnie jak sytuacja… w każdej chwili możemy zginąć. Przez to wszystko wydaje mi się… nie, ja wiem… że lepiej jest żałować, że coś się zrobiło, niż że się przed czymś zawahało. A teraz wiem, że i tobie się to spodobało. Czyż mógłbym być jeszcze bardziej szczęśliwy? - uśmiechnął się, spoglądając w gwiaździste niebo. - Czyż mógłbym jeszcze bardziej cieszyć się ze swojej odwagi?
Lotte chętnie odwzajemniła kolejny pocałunek i ani myślała oddalać się od mężczyzny.
- Wow, to zabrzmiało mega dziwnie, ale na swój sposób sympatycznie. – Odparła rozbawiona. – Może i masz rację, a może i nie. Cieszę się, że mogę na tobie polegać. Nie wiem czemu to robisz, ale jest to miłe i pokrzepiające. Chyba właśnie czegoś takiego potrzebuję. Szkoda, że po tym całym „chaosie” nie będziemy się widywać.
Takeshi wyraźnie spochmurniał.
- Tak, chyba właśnie tak będzie - rzekł z żałością w głosie.

Lotte nie wiedziała co myśleć o Takeshim. Z jednej strony zdawał się mieć serce na dłoni, które łatwo ugodzić, ale z drugiej zaś owa dłoń musiała być ze stali. Zastanawiała się jaki jest jego charakter, czy widzi to kim naprawdę jest, czy jednak nie. Trochę nieśmiały, szybciej mówił niż myślał, skłaniał się do rycerskich gestów. Jednym słowem miał swój urok. Pewnie w normalnych okolicznościach zachowywaliby się kompletnie inaczej. Przeszło jej przez myśl czy może nie jest rewelacyjnym manipulantem, ale nawet jeśli, to miała to gdzieś, przynajmniej w tym momencie. Czemu faktycznie nie korzystać z chwili, którą mają? Wszak zaraz mogą zginąć, albo po prostu nigdy się już nie spotkać.

Wnet rozmowę przerwał im krzyk Edmunda.
- Chodźcie tutaj! Tallah coś znalazła!
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 17-04-2016, 18:45   #89
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
“Najlepiej zrzucić na mnie winę”. Jęknęła w duchu. Nie było czasu się boczyć, więc przyjęła oskarżenie na klatę i po prostu poczekała na paralizatory. W tym czasie przyjrzała się sobie krytycznym okiem. Co prawda nie czuła bólu ręki, ale przez to też nie oszczędzała dłoni co sprawiło, że w pewnych miejscach na jej opatrunku pojawiły się krwiste wykwity. Największy w miejscu, z którego ruska sucz zaczęła wysysać z niej krew. Na to wspomnienie złość w niej wezbrała jeszcze bardziej. Nosiło ją w środku by jak najszybciej mieć to już za sobą. Oddychała szybko stresując się czy ruska czegoś im nie wywinie. Jeśli to się nie uda to już kaplica, kiła i mogiła… Tak bardzo chciała, żeby konsumentka w końcu zdechła. Naprawdę, marzenia Immy w tej chwili nie były bardzo skomplikowane. W głowie miała wizję jak wielokrotnie dźga konsumentkę nożem… Ale teraz nie przejmowała się, że tak mordercze myśli lęgły się na potęgę w jej głowie.

- Gotowa! - odparła Imogen z zapałem i bojowym nastawieniem. Ale nim zdążyła się ruszyć odezwała się ta rzadko używana przez nią cecha jej osobowości: rozsądek. - Ale zaraz! Co ja mam z tym zrobić?! Rzucić? Czy podbiec na kamikadze do niej?!

Armand spojrzał na nią z niepocieszoną miną.
- Wymyśl coś - mruknął pomocnie. - Przecież nie wiem, w jakim będzie stanie i co będzie najlepsze.

Imogen Cobham miała bardzo bogatą historię podejmowania decyzji w sposób nieracjonalnych, pochopnych czy nieprzemyślany. Nie stanowiło dla niej problemu ryzyko jakie się z tym wiązało, bo najzwyczajniej w świecie nie myślała o możliwych konsekwencjach jej reakcji. W sytuacjach stresowych tym bardziej zawierzała w słuszność "instynktu", który co prawda najczęściej nie chronił jej od zrobienia sobie krzywdy, najczęściej związaną z dużą utratą krwi, jednak jak do tej pory przynajmniej zawsze pozwalał jej wyjść z życiem i jako tako jednym kawałku.
Z poważną miną Immy skinęła, więc dziadkowi, żeby wiedział, że zrobi co się da.

Mężczyzna odwrócił się i skoncentrował. Immy dostrzegła, jak czerń z oczu zombie wylała się na całe ich ciało. Staruch jęknął z bólu, lecz wciąż trzymał się na nogach.
Panna Cobham w napięciu przyglądała się wyczynom członków IBPI, którzy w przeciwieństwie do niej mieli doświadczenie w tym co robili. Gorączkowo też myślała co zrobić, gdy dostanie sygnał. Stresowała się i czuła jak stres i strach próbują przekonać ją, że nic z tego nie wyjdzie i wszyscy wkrótce stracą życie, a Konsumenci zatriumfują.
Zacisnęła mocno ręce na paralizatorach chcąc w ten sposób dodać sobie otuchy. Ten trzymany w prawej dłoni co raz bardziej usmarowany był jej krwią.

Jeden z żołnierzy skoczył z bronią, wymierzył, wycelował… BUM! Ognisty wybuch pochłonął Romanovą! Pozostali zombie natarli na nią, wdzierając się kończynami w krwistą tarczę, wymierzając uderzenia głośne, niczym grzmoty…
- Teraz! - wrzasnął Armand. Tarcza Romanovej wirowała coraz wolniej i wolniej.
„Teraz, albo nigdy”, zrozumiała Imogen.
Kobieta aż wzdrygnęła się na krzyk "nekromanty", ale nie zawiodła. Rzuciła się biegiem w kierunku krwistego kokonu pamiętając, że w pewnej odległości zacznie tracić własną krew. I w tym momencie uświadomiła sobie, że nawet jak po prostu rzuci paralizatorami to i tak będzie zagrożona mocą tamtej. Skorpion, jak zwykle w tak traumatycznych sytuacjach, wrednie wskazywał jej dokładną odległość dzielącą ją od Romanovej jakby chcąc sprawdzić kiedy blondynka straci odwagę.

"Niedoczekanie" przeszło jej przez myśl i uśmiechnęła się zadziornie. Teraz miała okazję zrobić wszystkim przysługę. Zdecydowała, że zbliży się tak blisko jak to tylko możliwe, choćby nawet miała z przyłożenia popieścić ruską prądem i to nie zważając na to, że sama może oberwać przy okazji.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 17-04-2016, 21:41   #90
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Imogen

Imogen biegła na śmierć. Odwaga płonęła w niej mocno i tylko dzięki niej była w stanie przeć naprzód. Odwaga płonęła w niej mocno i ten ogień miał ją spalić.

Każdy kolejny krok, każdy kolejny sus przybliżał ją do celu. W jej rękach buzowały trzy naładowane paralizatory, które miały zniszczyć Romanovą. Kobietę, która godzinami torturowała ją i Andreasa, zanim kapitan został odebrany jej na zawsze. Kobietę, która była wrogiem jej, IBPI, jak i - zapewne - całej ludzkości.

Zgodnie z zapowiedzią Armanda wybuch z granatnika osłabił Konsumentkę. Siły, które wcześniej przeznaczała na atak, zostały zepchnięte w obronę. Potęgę, którą wcześniej przeznaczała na obronę, przekierowała w regenerację uszkodzonej tkanki. Teraz, albo nigdy. W helikopterze nie było drugiej Zolji. Powodzenie, lub porażka zależały już tylko od Imogen. Miała szansę umrzeć, niczym bohaterka. Tak jak Daniel.

Ostatni wysiłek, ostatni skok. Wepchnęła wszystkie trzy sztuki w krwawy ogon, na którym wspierała się Konsumentka. Miriada voltów rozprzestrzeniła się po osoczu, skrząc się w całej jego objętości. Kiedy dotarły do Kateriny, świat wybuchł. Pojawił się ból. Zniknęła świadomość.


Lotte

Pospieszyli na parking. Po drodze spotkali Edmunda. Takeshi milczał jak grób, lekko zasmucony, Australijczyk natomiast nie mógł zatrzymać potoku słów.
- Dobrze, że pamiętałaś, żeby wziąć tę księgę. Okazała się kluczem do wszystkiego. Zielona Góra! To tam się wszystko zakończy.

Lotte prawie potknęła się, zaskoczona słowami mężczyzny. W pierwszej chwili przed jej oczami stanęło miasto w Polsce, które właśnie tak się nazywało, lecz rzecz jasna odrzuciła tę możliwość w ułamku sekundy. Australijczyk dostrzegł jej pytające spojrzenie.

- To to najwyższe wzniesienie na wyspie - wskazał palcem kolosa piętrzącego się na południu. - Dokładnie chodzi o szczyt. To tam należy zabić syrenę, aby wskrzesić Scyllę. I jeszcze coś. Skontaktowała się z nami van den Allen i okazało się, że złapali Dahla! To rewelacyjna wiadomość. Niestety decydujący odłam Konsumentów wciąż jest na wolności, między innymi Romanova, która zdołała uciec podczas zasadzki. Na początku podejrzewaliśmy, że będzie próbowała opuścić wyspę, przejmując helikopter na lotnisku, ale to chyba mało prawdopodobne. Desmerais i Cobham jechali w tamtym kierunku i jestem przekonany, że gdyby spotkali tam tak groźną Konsumentkę, to by nas o tym powiadomili. Imogen ma przecież moduł Radio, więc nie mogliby mieć z tym problemu.

Lotte skinęła głową. Dobrze było wiedzieć, że Immy jest bezpieczna i nie napotkała żadnych groźnych przeciwników.

- Złapanie ich szefa to rewelacyjna wiadomość - Takeshi rozchmurzył się i spojrzał z uśmiechem na Lotte. - Czemu go od razu nie zabili? - zapytał Edmunda.
- Chcą go przesłuchać. Dowiedzieć się, w jaki sposób taka organizacja, jak Kościół Konsumentów jest w stanie aż tak sprawnie funkcjonować. Poznać jego sekrety. Jak utniesz głowie hydrze, na jej miejscu wyrosną dwie. Jak tę głowę zmusisz do współpracy, to cała hydra…
- Rozumiem - Japończyk przerwał koledze wysnuwanie mitologicznej paraleli.
- Szybko skończyli rozmowę, mówiąc, że Konsumenci za chwilę przypuszczą na nich kontratak. Ale to dobrze.
- Dobrze? Niby dlaczego?
- Zależy jak na to patrzeć. Dobrze dlatego, bo mniej Konsumentów będzie znajdować się na Zielonej Górze. Nasi ich zajmą. Źle dlatego, bo to znaczy, że mniej naszych będzie na Zielonej Górze - Ed wzruszył ramionami. - I tutaj pojawia się nasza rola.
- Mamy udać się na szczyt i zapobiec wskrzeszeniu Scylli, prawda? - Takeshi skinął głową.

- Dokładnie. Tego chcą - odpowiedziała mu Tallah, która stała na zewnątrz samochodu. Pomimo ciemnego odcienia skóry zdawała się blada. - Prawdopodobnie mały oddział Konsumentów znajduje się tam w tej chwili i odprawia niezbędne rytuały. Planowali odciągnąć naszą uwagę walkami w obrębie całej wyspy i niech myślą, że im się to udało. Nasza mała grupa wedrze się tam i pokrzyżuje ich plany. Odbijemy syrenę. To ostatecznie przekreśli knowania Dahla.
- Trzeba udać się tam jak najprędzej - rzekł Takeshi.
- To prawda. Ale większe szansa będziemy mieli, jeżeli wcześniej połączymy się z Armandem i pozostałymi. Zapewne strasznie się bez nas nudzą - Australijczyk uśmiechnął się.

[media]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/c/c0/Ile_de_l%27ascension_routes.svg/1024px-Ile_de_l%27ascension_routes.svg.png[/media]


Imogen

Imogen umierała.

Otaczała ją ciemność. Przeraźliwy, szklisty kokon. Szczelny, nie ulegający penetracji. Głośny, jak niemy krzyk. Niezmierzony, bezkresny, straszliwy, pierwotny.

Nagle w nicości pojawiły się drzwi. Przeszła przez nie, lecz za nimi próżnia zdawała się jeszcze gęstsza. Napierała na Imogen, dusiła ją.
"Nieciekawie, prawda?", usłyszała wysoki, dziewczęcy głos. "Ja jestem tutaj od zawsze. Nie pamiętam już niczego innego."

Imogen spróbowała otworzyć usta, ale z paniką odkryła, że ich nie posiada. Jej ciało nie istniało. Unosiła się w bezkresie jedynie jako świadomość. Jako myśl. Koncept. Równie trwały, niczym mgła.

"Camille", zrozumiała.

"Tak, to ja", znowu ten sam głos. "Pochłonęłam cię. Jesteś wewnątrz mnie. Umierałaś. Twoje ciało..."

"Co z moim ciałem?", chciała wiedzieć Imogen.

"Pokonaliśmy ją", odparła Camille ze smutkiem. "Wszystko jednak ma swoją cenę".


Lotte

- Dlaczego ona nie odpowiada? - chciała wiedzieć Lotte. Próbowała skontaktować się z częstotliwością Skorpiona Immy, jednak nic nie odpowiedziało. - Czy to możliwe, że jesteśmy za daleko? Na MSC Poesii nie miałyśmy tak dużego zasięgu.

Nikt jej nie chciał odpowiedzieć.

- Ale tam nie miałyście też takiego sprzętu - z ociąganiem odrzekł Takeshi. - Na dodatek IBPI rozmieściło na wyspie wzmacniacze. Jeżeli ona nie odbiera, to pewnie znaczy tylko, że jest zajęta. Albo...
- No mów.
- Jak bardzo zajęty musi być człowiek, żeby nie mógł odpowiedzieć skromnym "nie teraz"? To, co chcę powiedzieć, to... Znaczy, myślę, że...
- Lotte, to nie wygląda dobrze - przerwał mu Edmund.

- Jedźmy tam - rzekła Tallah. - Jak najprędzej.


Imogen

Imogen otworzyła oczy. Westchnęła głośno. Usiadła. Spojrzała na niebo. Spojrzała na swoje otoczenie. Podłoga lśniła od krwi.
"Nie podłoga, dach", przypomniała sobie.

Wstała... zakołysała się i upadła. Coś było nie tak. Źle się czuła. Dziwnie. Kończyny jej nie słuchały. Powoli zaczęła czołgać się do przodu. Obrazy przed jej oczami rozmazywały się. Wnet poczuła opór. Natrafiła na kogoś. Na jakieś ciało.

Obróciła je.
Wpierw myślała, że to zwłoki Kate.
Ale to nie była Kate.
To było jej ciało. To była jej twarz. To była Imogen.
Martwa.

Krzyknęła ze strachu. Jednak spomiędzy warg wydobył się nie jej głos, lecz... czyjś inny. Znacznie wyższy. Dziecka. Spojrzała na swoje dłonie. Malutkie. Wnet przewróciła się, gdy ktoś do niej podbiegł i zaczął potrząsać.

- NIE! NIE! NIE! - krzyczał Armand. Imogen wpatrywała się niemo w twarz wykrzywioną w bólu. Mężczyzna zawył głośno, niczym zwierze w agonii. Jego paznokcie wbijały się w jej ramiona. - DLACZEGO TO ZROBIŁAŚ? TRZEBA BYŁO POZWOLIĆ JEJ UMRZEĆ.

Imogen bała się Armanda. Chciała uciec od niego jak najdalej. Przewróciła się. Wtedy ujrzała swoje odbicie w kałuży krwi.

Jej twarz była twarzą Camille.

Znajdowała się w ciele Camille.

Armand łkał. Imogen zastygła w szoku.
- Mój boże, nie - Katherine podbiegła do nich. - Imogen, jak to się stało?! - krzyknęła, jednak nie do Imogen, lecz do ciała Imogen.

"Tu jestem, Kate", chciała powiedzieć Cobham. Jednak jej głos nie chciał się wydobyć. Tak, jak we śnie.
"To nie był sen", usłyszała w sobie odpowiedź Camille.
"Camille, co... co się stało?"

Znów cisza. Kate potrząsała truchłem, a Armand łkał. Tak przeraźliwie łkał...

"Ten potwór zniszczył twoje ciało. Zdołałam cię jednak osłonić. Impakt uderzył we mnie... w mój umysł... w ego... Jestem osłabiona. Moje ja jest osłabione, ciało jednak jest zdrowe. Podarowałam je tobie, żebyś mogła żyć. Żebyś miała gdzie żyć. Ja natomiast... ja znikam, Imogen. Rozpadam się".

- NIE, NIE, NIE! - Armand znów krzyczał.

"Zamieniłam nas ciałami. Teraz moja zniszczona dusza zamieszka w zniszczonym ciele. Umrę w tobie. Ty przeżyjesz we mnie. NIE! NIE POZWÓL MU."

Imogen spojrzała na Armanda. Klęczał obok ciała. Trzymał w ręku nóż. Przejechał ostrzem na całej długości pomiędzy szyją, a piersiami. Po czym...

"NIE POZWÓL MU!"

...wbił je sobie w serce.

Katherine krzyczała.

Czas zwolnił.

[MEDIA]http://img10.deviantart.net/b962/i/2012/024/9/0/sea_of_blood_by_dexter198-d4nj8wl.jpg[/MEDIA]


Lotte

Lotte wybiegła na dach bazy wojskowej. Ona, Takeshi, Edmund, Tallah.

Jedynie reflektor śmigłowca służył za oświetlenie, ale on wystarczył, aby przekonała się, że miała tu miejsce rzeź.

- Armand! - krzyknął Takeshi.
- Camille! - wrzasnął Edmund.
- Imogen! - tym razem rozległ się głos Lotte.

Cisza. Gdyby chociaż było więcej świateł, a nie tylko ten pieprzony, pojedynczy reflektor. Lśniący poblask odbijał się w morzu krwi. Lotte szła, spoglądając jak jej buty stąpają po szkarłatnej warstewce. Ten widok hipnotyzował.

- Tutaj jestem - rozległ się dziewczęcy głos.
- Camille, dzięki Bogu. Co się stało? - zapytała Tallah.
- Jestem Imogen. Camille jest tutaj - dziewczynka wskazała na mrok...

Lotte krzyknęła, podążając wzrokiem za palcem dziewczynki. Ujrzała ciało Imogen. Obok niego leżał nieżywy Armand.
- On... poświęcił się. Ale... to chyba nie zadziałało - rzekła dziewczynka.

Visser poślizgnęła się, lądując na czworakach. Spojrzała na swoje dłonie mokre od cudzej krwi.

Tallah podeszła do zwłok Imogen.
- One się regenerują - rzekła. - Spójrz.
Podniosła jedną kończynę. Rana na przedramieniu zabliźniała się powoli.

Wszyscy czekali - zdaje się - wieczność.
- Chyba potrzeba znacznie więcej czasu, aby zregenerowało się - Tallah mruknęła z żałością.

Lotte podeszła do dziewczynki.
- Imogen, to ty, prawda? - rzekła ściszonym głosem, mocno chwytając ją za dłonie.

Dziewczynka powoli skinęła głową.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 17-04-2016 o 22:05.
Ombrose jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172