|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
15-06-2023, 14:17 | #181 |
Reputacja: 1 | Niewiele brakowało, a porąbany dzikus straciłby swoją durną łepetynę. Ebenezera mocno korciło żeby pociągnąć za cyngiel. Jednak przewaga liczebna indiańców i opanowanie pozostałych członków ekipy pomogły mu utrzymać nerwy na wodzy. Jak się okazało było to zachowanie nad wyraz słuszne. Dziki nie tylko nie zgwałcił Sarah, ale ją ucałował i dał znak swoim pobratymcom żeby nie robili krzywdy białym. O co chodziło? Chyba tylko oni wiedzieli. Tak czy owak poprowadzili poszukiwaczy do swojej wioski. Wszyscy szli z duszami na ramieniu. Irracjonalne zachowanie Indian pozwalało przypuszczać, że mogą ich czekać kolejne, niekoniecznie miłe, niespodzianki. Pierwszą z nich - co ciekawe miłą - były widoki w wiosce. Dzikuski przechadzały się bezwstydnie z nagimi piersiami. A i na biodrach miały niewiele. Pastor, gdyby zobaczył takie zachowanie wśród chrześcijanek, zapewne wybuchłby słusznym gniewem. No ale ci tutaj Chrystusa nie znali. A więc i grzeszyć nie mogli. Bo przecież jeśli ktoś nie wie, że to co robi jest złe, winy za to nie ponosi. Działało to oczywiście w obie strony. Skoro poganka nie grzeszy, to i chrześcijanin robiący określone rzeczy z poganką również nie grzeszy. Bo przecież do tego trzeba dwojga. Logiczne! Przynajmniej w pokręconej logice Ebenezera... Żeby jednak móc zażyć odrobiny przyjemności w towarzystwie jakiejś młodej Indianeczki, trzeba było mieć pewność, że brat, ojciec, narzeczony, czy inny obrońca ich quasi-moralności, nie będzie potem próbował cię zabić. Na chwilę obecną do tej pewności było daleko. Ku zaskoczeniu wszystkich wódz plemienia dukał coś łamaną angielszczyzną. Była więc szansa na dogadanie się! To zadanie wziął na siebie Mathew, któremu wtórował Daniel. Pastor nie odzywał się, a jedynie wykonywał miłe gesty i uśmiechał się, przy okazji łypiąc okiem na co dorodniejsze Indianki.
__________________ Cóż może zmienić naturę człowieka? |
16-06-2023, 07:09 | #182 |
Reputacja: 1 | Na szczęście nikogo nie poniosło i udało się uniknąć rozlewu krwi, a ostatecznie nawet zdawało się wyjść z tego coś dobrego. Najpierw jednak indianin, którego opatrzyła, nagle zaczął okazywać jej… czułość? Dość dziwne, jak na to, że przed chwilą ją kopnął i dotykał swoim przyrodzeniem. Nagle głaskanie i pocałunek? Sarah brała poprawkę na to, że była to inna kultura i może taka czułość, czy nawet całowanie mogło oznaczać coś innego, niż w jej pojmowaniu świata. Chociaż zapewne miało w sobie coś z przedmiotowego traktowania kobiety, ale była gotowa to przełknąć. Jednak te ciągłe zmiany emocji, jakie odczuwała przez indianina były męczące. Nawet mimo tego, że jego pobratymcy zdecydowali się nieść ich bagaże w miejsce tragarzy, którzy mimo sowitej, dodatkowej zapłaty za ich usługi zeszłej nocy, bezczelnie sobie po prostu uciekli. Cóż, nawet, gdyby chciała zgłosić reklamację, to… dość trudno byłoby odzyskać to, co im oddały wraz z Margeritte. Gdy dotarli do wioski, jej koledzy mieli dość ciekawe widoki, chociaż sama też mogła zatrzymać wzrok na co poniektórych lepiej umięśnionych mężczyznach. Niby i wcześniej miała wojowników koło siebie, ale patrzyła wtedy na nich znacznie inaczej, wciąż nie mając wciąż pewności, czy na pewno ich zamiary były dobre. Teraz mogli nabierać przekonania, że jednak tak, czemu towarzyszyła ciekawość mieszkańców obozu, w szczególności wyrażana chętnymi do dotyku ich ciał dłońmi. Margeritte cieszyła się największym powodzeniem wśród miejscowej ludności, czego wyjątkowo Sarah jej nie zazdrościła. Sama miała być już dość bycia… dziwnie traktowanym obiektem przez indianina, któremu pomogła. Wszystko przerwało jednak wyłonienie się wodza wioski, ewidentnie wzbudzającego szacunek u swego dość dziko zachowującego się plemienia. Znaleziony w dziczy indianin coś mu wyjaśnił, zaś ten przedstawił się i dał im się wypowiedzieć. Po sensownym ich przedstawieniu przez Mathew i Daniela, Sarah również postanowiła się odezwać, chociażby po to, by pokazać, że w ich hierarchii kobiety nie są jakieś niższe stanem, a mogą przemawiać na równi z mężczyznami. - Wodzu Tucuna, pochodzimy z odległych krajów, nie jesteśmy tu w imieniu ich władz, choć jesteśmy wolnymi ludźmi - wyjaśniła dodatkowo lekarka, po czym dodała. - Interesujące jest, jak dobrze wódz mówi po angielsku. Myślę, że ułatwiłoby nam porozumienie, jeśli wódz byłby łaskaw wyjawić, jak się nauczył naszego języka? - Zapytała, mając nadzieję, że jeśli nauczył się tego od podróżników… mógł nawet wiedzieć coś o pobycie Evelyn tutaj. A może, jeśli był w jakimś anglojęzycznym kraju i zna ich kulturę, to też byłby dobry prognostyk na porozumienie. Ostatnio edytowane przez Jenny : 16-06-2023 o 07:15. |
18-06-2023, 17:04 | #183 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Brazylia. Dżungla. Na północ od Carauari. 2 lipiec, 1930 rok. Wtorek. Popołudnie. Wódz słuchał, i słuchał słów poszczególnych towarzyszy, czasem drapiąc się po policzku. Gdy zaś wszyscy skończyli, pokiwał głową. - My być myśliwi, my zbierać rzeczy… my nie złe duchy! Złe duchy zjadać! My nie! Syn wódz wrócić do wioska, wy dobre białe. Wy szukać biała samica, Evelyn? Ona tu! - Powiedział wódz Tucuna, a oni wszyscy zrobili wielkie oczy. Że jak, Evelyn tu była?? Tu, w tej wiosce?? Eeeeeee…. Tucuna coś tam zawołał kilka razy po swojemu, i pokiwał dłonią, a kilku Indian gdzieś po coś pobiegło. Czy oni poszli po Evelyn?? To nie mogło być realne! Czyżby to wszystko było takie proste, czyżby ją już znaleźli?! - Ałuuuunaaaa! - Zawołał wódz. - Ałuuunaa! - Odkrzyknął mu uratowany indianin, a za nim zawtórowali inni mieszkańcy wiochy. - Ałuna! Ałuna! Ałuna! - Skandowali już bez przerwy... Kogoś niesiono na tronie splecionym z bambusów, i przystrojonym liściami. Kogoś białego, kobiecego, mocno jednak przysłoniętego owymi cholernymi liściami, niczym jakimś baldachimem. Postawiono w końcu całe nosidło obok wodza Tucuna, i odsłonięto liście. - Moja królowa! - Powiedział wódz. Tak. To naprawdę była ona. Uśmiechała się, a oni zbierali szczęki z ziemi. - Ałuna! Ałuna! Ałuna! - Skandowali dalej miejscowi. Sarah chciała już wyrwać do zaginionej-odnalezionej przyjaciółki, i wziąć ją mocno w ramiona, uśmiechnięta szeroko Evelyn jednak powstrzymała ją gestem dłoni. - Jestem ich królową, nie wypada… porozmawiamy jednak za chwilę na osobności? - Powiedziała miłym tonem. ~ Pół godziny później, w jednej z chat, siedzieli wszyscy przy małym palenisku, zajadając się grillowaną rybą zawiniętą w liść, z cebulką, pomidorkami, chilli, i kolendrą. Do tego była i masa owoców, jakimi ich ugoszczono. A Evelyn szeroko się uśmiechała, w końcu i pozwalając sobie nawet na kontakt fizyczny z Sarah… *** Komentarze jeszcze dzisiaj.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
02-07-2023, 14:12 | #184 |
Reputacja: 1 | Wszyscy Sarah jadła dość spokojnie, walcząc ze swoimi mieszanymi uczuciami. Z jednej strony bardzo się cieszyła z odnalezienia Evelyn, z drugiej… skoro ta sobie postanowiła zostać królową, to nie mogła dać tacie jakoś znać, by ten nie wysyłał wyprawy, podczas której zginęli jej członkowie gotowi na poszukiwania… Przełknęła ostatnie kęsy i będąc już wcześniej wskazana jako osoba, która miała porozmawiać z Evelyn na chwili osobności, zaczęła mówić. |
02-07-2023, 15:18 | #185 |
Reputacja: 1 | wszyscy Zdaniem Daniela kanibale mieli całkiem niezły gust, nawet jeśli Evelyn miała stać się daniem głównym pobitewnej uczty. Do czego, rzecz jasna, nie powinni dopuścić. I to nie tylko dlatego, że mieli otrzymać sporą kasę za odnalezienie córki Blooma. - Pomożemy, oczywiście - powiedział, biorąc też pod uwagę fakt, że tubylcy również mogą się w jakiś sposób odwdzięczyć za skuteczną pomoc w walce. - A w takim razie powinniśmy ustalić kilka rzeczy z wodzem, by nasza pomoc była jak najskuteczniejsza. - Czy obie strony używają zatrutych strzał? - spytał. - Ja oczywiście też chętnie poślę kilku ohydnych pogan do piekła - dodał Ebenezer, którego szczególnie mierzili kanibale. Jakże obrzydliwym trzeba było być, by pożerać swego bliźniego? Wprawdzie byli to dzicy, ale kanibalizm był nie tylko wbrew Najwyższemu ale i wbrew samej naturze. - W coś ty się wpakowała? - z przerażeniem i troską zapytała Sarah. - No i… będziesz wracać z nami, jak to się jakoś… uda? - Ojej, zasypujecie mnie tyloma pytaniami… - Evelyn zaczesała pasemko włosów za ucho, po czym zrobiła nieco zmartwioną minę - Kanibale na mnie napadli, zabili towarzyszy, a mnie związali i chyba do swojej wioski nieśli… wtedy też Tucuna się zjawili, i mnie uwolnili. No i od tamtej pory oba zwaśnione plemiona, teraz mają otwartą wojnę, przeze mnie. Z tego co zrozumiałam, wojownicy Tsulu chcieli mnie ofiarować swojemu wodzowi… a zostałam żoną wodza Tucuna. Używają strzałek, tak, ale trucizna jedynie osłabia, a nie zabija… a broni palnej nie ma nikt, ale niektórzy wiedzą już co robi, więc "magicznym patykiem, co robi bum" aż tak dużego wrażenia już się nie zrobi… - Spojrzała na Sarah, z niepewną minką - Nie wiem czy mnie wódz od tak puści. - Dzikusy nie będą stawiać warunków, ani nikogo więzić wbrew jego woli! - wypalił bez większego zastanowienia Ebenezer, gdyż słowa Evelyn częściowo potwierdzały jego przypuszczenia. Z drugiej strony, dobrze wiedział, że pokonanie wrogiego plemienia będzie już nie lada wyzwaniem, a co dopiero pokonanie dwóch. Po za tym… dzicy nie dzicy, jednak nie zrobili nic co powinno być ukarane śmiercią. Wręcz przeciwnie, uratowali córkę profesora Blooma, z rąk znacznie gorszych dzikusów. Nie byli więc tacy źli. Chyba… - Jeśli będzie trzeba to cię ukradkiem stąd wydostaniemy. Twój ojciec, w Anglii, odchodzi od zmysłów i zadręcza się o ciebie - dodał znacznie łagodniejszym tonem pastor. - Straszne… - skomentowała wieści Evelyn Sarah, kładąc dłoń na jej udzie i masując je pocieszająco. - Ale z Tucuna jakoś sobie pokojowo poradzimy, czy najwyżej zaplanujemy ucieczkę… Ważne, żeby uniknąć szkód przy walce z tymi kanibalami… jak dużo ich jest? Przecież tu niedaleko jest wioska ludzka, nie udało im się ich jakoś… wyplenić? - Więzy rodzinne powinny mieć dla nich znaczenie, więc chęć odwiedzenia zrozpaczonego ojca powinni zrozumieć - powiedział Daniel - ale... na miejscu wodza nie pozwoliłbym żonie na długi wyjazd. Może trzeba będzie uciec się do podstępu. Na razie jeszcze nie wiedział, jakiego, ale to i tak była dalsza przyszłość, jako że na razie mieli na karku bandę kanibali. - Jak załatwimy tamtych, pomyślimy co później. Póki co chyba trzeba porozmawiać, co winniśmy zrobić. Może ustawić się w zasadzce jakiejś. Niechaj na początku nas nie zauważą. Nagłe ciosy od grupy strzelców mogą załamać atakujących - wspomniał reporter. - Trochę mi tęskno za papą, ale… też mnie się do domu aż tak nie spieszy - Wypaliła nagle panienka Bloom z rozbrajającą minką - Tutaj jest nawet znośnie, i poza kanibalami, raczej bezpiecznie. To taka miła odmiana od tych salonów i sztucznych podrygów… tu jest… naturalnie. Ludzie żyją w zgodzie z naturą, polują, zbierają, wieczorem ucztują i świętują. Za niczym nie biegają, nie stresują się, nie denerwują… znalazłam niezłe skarby w pewnych ruinach, ale… jakoś mi na nie przeszła ochota. - Jeśli naprawdę Ci tu dobrze… - powiedział bez przekonania pastor - to chyba profesor będzie musiał pogodzić się z myślą, że znalazłaś swoje miejsce na Ziemi i sama wiedza, że masz się dobrze mu wystarczy. Siłą Cię przecież nie zabierzemy. Jednak jesteś jeszcze młoda i takie życie, wśród dzikich, którzy nie znają nauk Najwyższego i kierują się tylko pierwotnymi instynktami, może Ci szybko zbrzydnąć. Zastanów się nad tym drogie dziecko - dodał ojcowskim tonem. - Tymczasem proponuję przygotować się do walki z ludożercami. Osobiście nie czekałbym na ich atak, tylko samemu, w towarzystwie naszych, że tak powiem, dzikusów, puściłbym z dymem ich pogańską wiochę. - Jeśli moglibyśmy ich zaskoczyć, owszem - przyznał reporter - ale chyba na to małe szanse. Skoro może nastąpić atak, to pewnie zanim przygotowalibyśmy się, ruszyli, oponenci już pojawiliby się tutaj. Zaś jeśli pani - zwrócił się do córki profesora - nie ma ochoty wracać, to cóż, po prostu poprosimy tylko o jakiś list i tyle. Skoro kobiecie trochę się tęskniło, list jej nic nie kosztował, plus jeszcze parę fotek na znak, że ma się dobrze i właściwie tyle. - Może po prostu zadeklarowalibyśmy wodzowi wsparcie - stwierdził reporter - i niech on powie, jaki ma plan, my zaś ewentualnie zaproponujemy zmiany. Absolutnie tutaj Indianie znają teren, znają przeciwników, zaś to jest zasób informacji szalenie istotny. Może pani - spytał profesorówny - mogłaby poinformować wodza o naszej chęci wsparcia oraz no, może cokolwiek chciałby wspomnieć, przekazać. Jakby bowiem nie było, parę spluw stanowić może element, który przeważy szalę zwycięstwa miejscowych.
__________________ Cóż może zmienić naturę człowieka? |
02-07-2023, 19:34 | #186 |
Administrator Reputacja: 1 | Praca zbiorowa :) Skoro Evelyn nie miała zamiaru zostawiać swego 'małżonka', To - zdaniem Daniela - nic na to poradzić nie mogli. A Mathew miał rację z tym listem. - Jeśli chcesz tu zostać - spojrzał na dziewczynę - to musimy pomóc twoim przyjaciołom w walce z przeciwnikami, inaczej nigdy nie będziesz mieć tu spokoju. Ustalimy z wodzem, jakie pozycje powinniśmy zająć, może poznamy najsłabsze miejsca w liniach obronnych wioski. A potem poczekamy, aż złożą nam wizytę. - No i jeśli macie jakichś rannych, możesz mnie do nich zaprowadzić, ze swoimi środkami medycznymi może uda mi się kogoś bardziej postawić na nogi przed walką, niż stosując tylko naturalne metody… - dodała Sarah, przy okazji mając myśl o tym, że jednak życie w cywilizacji miały też swoje plusy względem natury. - No i tak poza tym, to chciałam wyjaśnić, o co chodzi temu indiańcowi, którego uratowaliśmy… dość dziwnie się względem mnie zachowuje… - Jakbyście pomogli, byłoby wspaniale - Uśmiechnęła się Evelyn - Napiszę list do papy, można tak zrobić, oczywiście… to pewnie będziecie mogli za chwilę porozmawiać z wodzem, pójdę spytać tak. A co do rannych, to chyba jest trzech, i tutejszy szaman się nimi zajmuje, ale pewnie będzie zazdrosny jak się wtrącisz Sarah… chociaż z pewnością im bardziej pomożesz? - Ciężko są ranni? - spytał reporter. - Jeśli nie, no to może po bitwie - wrzucił. Stanowczo nie chciał, żeby ktokolwiek strzelił im fajnie w plecy namówiony przez przepełnionego zawiścią szamana. Po bitwie Sarah mogła ich zobaczyć oraz nawet pomóc. Mogli się wędrowcy później bowiem strzec, ale podczas walki lepiej było nie ryzykować. Oczywiście jakby jacyś byli mocno ranni, to owszem, przysięga Hipokratesa, ale raczej panna Evelyn wspomniałaby chyba. Wspomniałaby chyba… chyba… wszak nie znał jej. Ale jeśli pomoc Sarah byłaby wskazana, trzebaby było obłaskawić szamana jakimś fajnym sposobem. - Zazwyczaj szamanowi nie warto się narażać - wtrącił Daniel. - Nikt nie lubi, gdy ktoś podważa jego zawodowe kompetencje, a szamani w szczególności. Ale zawsze jest szansa, niewielka, że zechce się wymienić zawodowymi tajemnicami z innym fachowcem. Ebenezer czuł spory zawód z powodu decyzji Evelyn. Z jednej strony szanował ją, ale z drugiej zupełnie się z nią nie zgadzał. No i obawiał się, że profesor będzie miał mu za złe, że nie przekonał jego córki do powrotu. Gdyby chociaż ktoś z pozostałych miał w tej sprawie twardsze stanowisko… Dalsze rozmowy o szamanie, leczeniu itp., wpuszczał jednym uchem, żeby po chwili wyleciały drugim. Pastor był człowiekiem energicznym i zamiast gadać po próżnicy najchętniej zacząłby już działać. Wizja posłania ludożerców do diabła zdecydowanie poprawiała mu humor. Po za tym po wiosce kręciły się skąpo ubrane dzikuski, na które co i rusz łypał okiem, wyobrażając sobie jak wyglądałyby bez tych, w sumie zbędnych, przepasek. - Zawsze Margeritte mogłaby na chwilę odciągnąć szamana, a ja w tym czasie zerknąć, czy uda się coś zrobić z rannymi, by ich postawić na nogi przed bitwą… - Sarah uśmiechnęła się bardzo szeroko do siedzącej cicho blondwłosej, ale jak znała jej upodobania, nie byłby to dla niej problem. - Jeśli są w stanie, w którym i tak nic nam nie pomogą, to nie ma sensu tracić na to teraz czasu. - Dodała, rzeczywiście chcąc obejrzeć choćby i później rannych… może jeśli poziom medycyny byłby naprawdę zły, miałaby dodatkowy argument do przekonania Evelyn jednak do powrotu… ale tym też planowała się zajmować już po ataku kanibali. - Jak już wszyscy pojedli, i nie macie więcej pytań, to chodźmy do wodza, i do szamana? - Uśmiechnęła się do wszystkich Evelyn… ~ Wódz ich przyjął w ciągu pięciu minut, i bardzo się ucieszył na oferowaną pomoc w walkach… obiecując każdemu ze śmiałków młodą dziewuszkę do towarzystwa(!), a śmiałkiniom jurnego wojownika(!), i gościnę, jak długo będą chcieli. Heh… A jaki plan walki? Czekać na kanibali za palisadą własnej wioski, którzy mieli nadejść z jednego, maksymalnie dwóch kierunków. - Skoro mogą nadejść z dwóch kierunków, to chyba powinniśmy się podzielić - powiedział Daniel, któremu obiecana nagroda wydała się przyjemna acz nie wygórowana. - Założyliście jakieś pułapki na trasie, jaką mają nadejść? - spytał. Ebenezer był bardzo zadowolony. Młoda dzikuska była ciekawym prezentem. Jak to już sam sobie wcześniej wytłumaczył, z poganką to nie grzech. A gdyby nawet, to w końcu za te wszystkie lata nauk o czystości, za te wszystkie wyrzeczenia i za te wszystkie dusze, które dzięki niemu zostały zbawione, coś się w końcu należy. Nie? No, a poza tym wielu wielkich ludzi żyło w sprzeczności ze swoimi naukami. Choćby taki Jean-Jacques Rousseau. Ebenezer wytrwał kilkanaście lat. Kto inny mógł się z nim równać? Z resztą, to i tak dzikuska… Coś tam w głębi jego jestestwa cały czas mówiło mu, że nie powinien. Jednak popęd, który pastor miał, a jakże!, robił swoje. Wyglądało na to, że wielebny przekroczył już granicę, zza której nie ma powrotu. Z tym, że nagroda będzie dopiero po walce. Czyli najpierw trzeba wysłać do piekła kilkudziesięciu kanibali, a potem napitek i chętne dziewczę na… kolanie! - Proponuję, żeby osoby uzbrojone w karabiny zajęły miejsca gdzieś wyżej, skąd będzie łatwo wybijać psubratów - wypowiedział się duchowny - są tu jakieś chaty na drzewach, albo po prostu drzewa, na których będzie się można wygodnie usadowić i obserwować okolicę? Sarah zaś propozycja wielce nie zachęciła, wszak nie zdawało jej się problemem, by tak czy tak zdobyć do dyspozycji jakiegoś wojownika… no ale i tak chciała pomóc przede wszystkim Evelyn. - Taktykę zostawiam wam, dostosuję się… - zwróciła się do swoich dyskutujących o podziale drużyny kompanów, po czym odwróciła się do wodza. - Podstawowo potrafię strzelać z pistoletu, ale też kiedyś w Afryce nauczono mnie trochę rzucać oszczepami… więc jeśli mielibyście jakieś dla mnie, jak mi się skończy amunicja, to mogę spróbować z nich zrobić użytek. - Szczerze właściwie uważam, że tamci najmocniej oberwą, jeśli podpuści się ich względnie blisko, później zaś ostrzela. Oni nie wiedzą, że wódz znalazł sojuszników. Będą więc szli z pewnością wygranej na takich warunkach, jak zawsze. Tymczasem przeciwko nim staną strzelcy. Czyli rzekłbym, pozwolić zbliżyć się, zachowywać ciszę, później zaś skoncentrować ogień - Matthew, czyli żołnierz, który walczył, orientował się, jak przebiegają takie starcia. Strzelanie jakimiś pojedynczymi strzałami nie czyniło takiego wrażenia, jak solidna salwa, która strąca iluś oponentów, czy tam przeciwników. - Zaś jeśli chcecie już się podzielić. Warto żeby przy strzelcu był jakiś miejscowy, który wskazałby strzelcom największych przeciwników, może szefów, może wojowników. Jeśli wyeliminuje się najgroźniejszych oraz ogniwa kierowania walką, utracą wiele umiejętności ofensywnych. - To idziemy? Tsulu zaraz tu być? - Powiedział wódz, wstając i łapiąc za swoją dzidę, po czym spojrzał nieco dziwnym wzrokiem na Daniela - Pułapki być na zwierzęta. My walczyć jak wojownicy! Atak miał nastąpić od strony głównej bramy… choć i mógł być i drugi, na boczną bramę. A dzikusy wprost zszokowały towarzyszy, owe bramy otwierając na oścież, i ustawiając się przed nimi wojownik przy wojowniku, ramię w ramię, schowani za jakimiś durnymi, długimi drewnianymi tarczami. Był między nimi również i sam wódz Tucuna! Na palisadach zaś, na znajdujących się tam pomostach, rozstawili się łucznicy i oszczepnicy… Pastor również wdrapał się na palisadę, odszedł jednak od bramy, starając się zająć taką pozycję żeby mieć jak najlepszy widok, a jednocześnie nie być narażonym na strzały nieprzyjaciół. Zabrał ze sobą amunicję do karabinu i do rewolweru, tak na wszelki wypadek. Daniel, który nie zamierzał walczyć wręcz, również zajął miejsce na szczycie palisady, w taki sposób, by mieć dobry widok na przeciwników... i by wojownicy Tucuna nie zasłaniali mu celu. Stanąwszy obok niego reporter również przygotował broń. Skoro taka dziwna sprawa wyszła z owej taktyki, stwierdził, że po prostu trzeba walić: - Panowie - zwrócił się cicho do stojącego obok Daniela. - Nasze strzelby mają większy zasięg. Może udałoby się wyeliminować wodza oponentów oraz najlepszych wojowników. Pewnie wystroją się najmocniej oraz przystroją jakimiś piórami, skórami, czymkolwiek fantazyjnym. |
15-07-2023, 21:11 | #187 |
Reputacja: 1 | Praca zbiorowa Wkrótce z dżungli zaczęły dochodzić odgłosy zbliżających się kanibali… - Ussa! Ussa! Ussa! - Mruczeli oni, szybkim krokiem podchodząc do wioski. Wyglądali zaś nieco inaczej, niż dzikusy Tucuna… głównie za sprawą jakiejś ciemnej farby, którą byli niemal cali wymalowani. No i jakieś tam piórka, wisiorki, malowidła na ciele innymi kolorami, no i maski. Po obu stronach konfliktu narastały wrzaski… a blondi nagle zaczęła zwiewać z palisady. - Ja popilnuję Evelyn! Ja nie umiem strzelać! - Krzyknęła blada Margeritte, uciekając. - Aaaaaaaa!! - Aaaaaaa!!! - Zaczęło się. Dzikusy po obu stronach strzelające z łuków, i rzucające oszczepami, dzikusy biegnące na inne dzikusy, stojące przed bramami, by zacząć walkę wręcz. Szalona, prymitywna jatka, mająca jednak z góry ustalone, jakieś banalne taktyki? Evelyn swego czasu wspomniała, iż niektórzy oponenci znają karabiny. Szczegółowej jeszcze: niektórzy znają, ale nikt tu takich nie ma. Czyli, jak rzekła, nie należy się spodziewać, że uciekną tamci, przestraszeni na zasadzie: jakiś piorun jest po stronie Tacuma. Ale to nie miało aż takiego znaczenia. Znaczenie miały kule. Te zaś waliły znacznie mocniej niżeli świstawki czy tam kiepskawe oszczepy. Co więcej ich ognista broń posiadała parunabojowe magazynki. Przycelować-strzelić, przycelować, strzelić, przycelować-strzelić… Zaraz, nawet celowanie nie było specjalnie trudne, bowiem po prostu oponenci lecieli masą, jak się nie trafi tego, to tamtego. Co za różnica? Można było schować się opierając lufę o górę ostrokołu, co stabilizowało broń nadając jej większą celność. Zaś tamci musieliby trafić malutki cel, który wystawia tylko fragmencik twarzy, na głowie ma kapelusz jeszcze bardziej osłaniający oraz naparza strzał za strzałem. Kolejny fakt, jeśli oponenci chcieli strzelać strzałkami, no to taki wojownik musiał wziąć tubę, unieść ją, przycelować, wydmuchać, tak samo unosząc łuk, czy oszczep, pozostając całkowicie na ten czas bezbronnym wobec broniących się Tacuma. Tamci mogli znać broń palną, przynajmniej niektórzy. Ale co z tego? To tak, jakby wiedzieć co to czołg, oraz spostrzec osobiście czołg przy frontowej akcji. Jest różnica? Chyba jest. Wrogowie kompletnie nie mogli przypuszczać, że Tacuma mają takich właśnie sojuszników. Mogli nie uciec, OK, ale zawahać się, być niepewnym, zastanowić się, przeciwko komu walczą, utracić impet, to inna kwestia. Niektórzy wręcz mogli zrejterować. Jeśli zaś nawet nie, to cóż, karabiny musiały zebrać swoje żniwo. Reporter nie chrzanił się. Ukryty jak możliwe było zwyczajnie strzelał po kolei jak najszybciej mając 10 nabojów zmagazynkowanych. Jeśli miał jakichś kilku do wyboru to starał się trafiać przeciwnika grożącego strzałkami, oszczepami, czy łukami, chyba że napatoczyłby się ktoś wspaniale uzbrojony, jak na miejscowego, mający jakieś fantazyjne malunki, czy generalnie jakiś świetny wojownik. Zestrzelenie takiego byłoby na pewno czymś ułatwiającym walkę. Ale generalnie po prostu ostrzeliwał tłum atakującym uważając, że im więcej wrogów wyeliminuje, tym większa korzyść obrońców. Ebenezer spojrzał ku drugiej bramie, tej której pilnowali Mathew, Daniel i Maggie. No właśnie? Gdzie ona poszła? Zastanawiał się pastor, widząc blond panienkę dającą dyla z palisady. Nie było jednak czasu na zagłębianie się w tym temacie (tak jak można byłoby zagłębić się w samej Margaritte - pastorowi na moment stanął przed oczami widok tego co dziewczyna miała pod spódniczką, a jak wiemy nie były to majtki), bo z naprzeciwka ciągnęły już hordy żądnych krwi dzikusów. Wielebny uśmiechnął się, przykucnął i zaczął rąbać z winchestera, celując w pogańskie łby. Taka była wola Pana. Życie jakie prowadzili ludożercy było bluźnierstwem już samo w sobie. Okrzyki, które wznosili, pomimo że duchownych ich nie rozumiał, zapewne stanowiły prośby o pomoc wznoszone do jakiegoś bałwana, czy tam innego ducha. Pwu! Odrażająca dzicz! Sposób walki, jaki wybrali tubylcy, był, zdaniem Daniela, dziwny, chociaż pod pewnymi względami można by go uznać za honorowy. I dający obu stronom równe szanse na wzajemne powybijanie się, co oznaczałoby rozpacz wielu wdów. A że wódz Tucuma nie stronił od walki, mogło się też zdarzyć, iż wdową zostanie Evelyn... W tym sporze Daniel nie był biernym obserwatorem i miał za zadanie sprawić, by jak najwięcej strat było po stronie przeciwnej, a poważne zmniejszenie populacji kanibali zapewniłoby tej wiosce parę lat względnego spokoju. Daniel zaczął strzelać, na początek na cel biorąc tych, co szli w pierwszym szeregu, zakładać bowiem należało, że tam właśnie znajdują się najdzielniejsi i najlepsi wojownicy napastników. Sarah nie rozumiała podejścia plemienia, by walkę z kanibalami toczyć tak honorowo. Z innym, normalnym plemieniem owszem, byłoby to zrozumiałe. Ale nie z kanibalami, którzy raczej niehonorowo mogli ich pożreć. To było na tyle przerażające, że umożliwiało lekarce przełamanie się. Jak normalnie nie chciałaby krzywdzić tego typu dzikiego plemienia, tak… nawet pod względem medycznym, jedzenie ludzkiego ciała może wiązać się z bardzo groźnymi chorobami. Trzymała się więc dość kurczowo Iris i strzelała z rewolweru do najbliższych jej przeciwnych wojowników, nie bawiąc się w szukanie szczególnie istotnych celów, a starając się trafić tych, których było najłatwiej trafić, by nie marnować kul. |
16-07-2023, 06:54 | #188 |
Reputacja: 1 | Mathew załatwił czterech kanibali, każdemu pakując kulę w tułów… i było widać spory profesjonalizm strzelającego. Co kula, to trup, wśród huku broni, wrzasków dzikusów, i sporadycznie latających strzał, oraz oszczepów… spudłował tylko raz. Ebenezer za to ani razu. Trzech dzikusów oberwało po korpusie, i trzech dzikusów gryzło ziemię już na wieki… a dwóch na niej leżało, wrzeszcząc z bólu, po trafieniach po biodrze. A gdzieś ze dwa metry od wielebnego przeleciał bardzo niecelny oszczep. Phi. Daniel również załatwił pięciu, w tym czterech definitywnie. Raz prosto w łeb, trzy raz po klacie, i w końcu i noga… padali jak muchy. Sarah również nie próżnowała, choć u lekarki strzelanie nie było największym atutem… ale i tak jednego ustrzeliła chyba po samym sercu, a kolejnego po ręce. Jakaś zabłąkana strzała trafiła w palisadę o dobry metr od dziewczyny. Detektyw pruła krótkimi seriami z Thompsona po głównej grupce wrogów podchodzących do bramy… i jednego kanibala poszatkowała, a trzem innym skosiła nogi… Ostrzał z broni palnej mocno przetrzebił szeregi Tsulu, i ich atak właściwie został już złamany… kanibale byli jednak najwyraźniej odważnymi sukinkotami, nie cofnęli się bowiem o krok. Grupka Tsulu starła się z grupką Tucuna, pod główną, i pod boczną bramą, i w ruch poszła broń wręcz… zrobił się spory młyn, i trudno było już się raczej zorientować kto wróg, kto sojusznik. Pozostawało teraz liczyć na zdolnych wojowników "gospodarza", i jeszcze nieco przetrzebić szeregi atakujących na skraju dżungli…? Daniel nie cieszył się jeszcze ze zwycięstwa, do którego był jeszcze kawałek. Co gorsza nastąpiło to, czego należało się spodziewać - doszło do walki wręcz. A do kłębiącego się tłumu strzelać nie można było, więc szósty, ostatni pocisk, powędrował w kierunku jednego z łuczników wroga. A potem Daniel wymienił magazynek w swoim karabinie i kontynuował ostrzał, za cel biorąc tych, co jeszcze nie dobiegli do kłębiącego się pod bramą tłumu. Ebenezer natomiast niesiony słusznym gniewem i chęcią obicia kilku mord - bo ręce go mocno świerzbiły, już miał zeskoczyć z palisady w okolice walczących. Bronią białą wprawdzie władać nijak nie potrafił, za to dać w gębę, a i owszem. Pięści pastora same zaciskały się, żeby obić pyski kanibalom. Zapewne taki popis waleczności zrobiłby duże wrażenie na tubylcach. Jednak… Coś w głowie wielebnego zabuczało niczym wewnętrzny alarm, powstrzymując go od realizacji tej, ewidentnie niezbyt roztropnej, decyzji. Duchowny ujął ponownie karabin i zaczął, podobnie jak Daniel, strzelać do ludożerców, którzy znajdowali się dalej od kłębiącej się zgrai. Sarah przemknęło przez myśl, że powinna zejść na dół i zacząć zajmować się rannymi, jednak jedną z najważniejszych zasad niesienia pomocy było to, żeby samemu być bezpiecznym. Nawet na palisadzie nie mogła czuć się w pełni bezpieczna, a co dopiero, gdyby zeszła na dół… postanowiła więc dalej strzelać do wojowników Tsulu walczących dystansowo, choć co jakiś czas zerkała, czy czasem na dole nie przyda się bardziej. Musiałby jednak być wytworzony jakiś bezpieczny kąt do zaopatrywania rannych. Jeszcze ognisty Mathew strzelał po prostu, póki jakoś używanie karabinów stanowiło rozsądne wyjście. Swoje zrobił, zaczął więc uzupełniać naboje, planował strzelać wyłącznie, jeśli cel był pewny w sensie, że nie pomyli sojusznika oraz oponenta. Czyli, jeśli wrogów grupa stała gdzieś poza walczącym tłumem, choćby łucznicy, oni stanowili kolejny cel. Jeśliby takich grup czy nawet pojedynczych osób nie było, wstrzymywał ogień. Sarah posłała kolejne trzy kule… raz spudłowała, ale dwie następne otrzymał jeden z kanibali po klacie. Mathew ustrzelił kolejnego w bebechy, a potem poprawił… prosto w łeb! I jeszcze jednego też gdzieś pyknął po torsie. Danielowi… zaciął się karabin. Ale po chwili sobie poradził z usterką, i jednemu z dzikusów posłał kulę w okolice serca… Ebenezer palnął jednego z kanibali po ramieniu, potem nie trafił… a potem brakło mu kul w karabinie. Heh. Iris chwilę popruła jeszcze z Thompsona(niecelnie), a potem i jej zabrakło naboi. Pojedynczy kanibale zostali nieźle przetrzebieni, i ich resztki zaczęły cofać się w dżunglę, by znikać wśród zieleni, ale główne siły, walczące wręcz z obrońcami bram, wciąż działały! I tam, ktoś co chwilę zostawał ranny od pchnięcia dzidą, lała się krew, panowała kotłowanina… i przy bocznym wejściu do wioski, nagle wyglądało na to, że cholerni kanibale zyskali przewagę, i za chwilę pokonają obrońców! Przy głównej bramie zaś, wódz i jego ludzie radzili sobie bardzo dobrze, powoli sięgając ku zwycięstwu… Ebenezer zszedł z palisady do wnętrza wioski i pobiegł w stronę kotłujących się wojowników. Wyciągnął Enfielda, przyjrzał się walczącym, starając się ocenić kto wróg, a kto przyjaciel. Planował strzelać tylko jeśli będzie pewny celu. Jednocześnie cały czas był gotowy do ucieczki, gdyby dzikusy przełamały linię obrony. W tak zwanym międzyczasie zamierzał też przeładować karabin. - Iris, oni zaraz mogą się tu przedrzeć, chyba musimy uciekać!? - zapytała krzycząc Sarah, widząc, że tej skończyły się naboje, a i nie było już zbytnio w kogo strzelać, skoro dystansowi wojownicy zaczęli uciekać. Tylko cholera, ten Ebenezer, który zszedł na dół… - Może jakoś powinniśmy tamtym dać znać, by przysłali tu wsparcie? - Dodała pytanie, schodząc z palisady i chcąc kierować się w głąb wioski, licząc, że Iris pójdzie razem z nią. Reporter zaś ruszył palisadą woląc stać na górze przy strzelaniu. Chciał strzelać celując w zamaskowanych łotrów również używając broni tylko przy pewności właściwego celowania. Uzupełniając również magazynek, jeśli potrzeba taka właśnie była. Walka praktycznie była już wygrana, więc Daniel doszedł do wniosku, że tubylcy mogą się już zabijać na własną rękę, bez jego pomocy, co na dodatek zaoszczędzi mu nabojów, które wszak na drzewach nie rosły. Przestał więc strzelać, ale pozostał na palisadzie, by wspomóc 'swoich' dzikusów gdyby nagle sytuacja się odwróciła i wrogowie zaczęli zwyciężać.
__________________ Cóż może zmienić naturę człowieka? |
16-07-2023, 07:49 | #189 |
Administrator Reputacja: 1 | - Sarah słonko, gdzie ty uciekasz?? - Powiedziała Iris… zmieniając magazynek w karabinku. Huehue. Ale i ruszyła szybko za lekarką, nie chcąc by ta gdzieś tam szwendała się sama? Obie więc zeszły z palisady, po czym znalazły się blisko otwartej bramy, i walczących przed nią wojowników… Oraz Ebenezera, który również tam był, i tym razem strzelał do walczących ze sobą dzikusów z rewolweru. Celował przez chwilę starannie w tłumek, a potem bam! I jakiś kanibal oberwał w środek klaty, i padł martwy na glebę. Panował tam jednak spory chaos, dzikusy walczyły ze sobą, skakały z prawej na lewą, wrzeszczały, lała się krew… jeden z noszących maskę frajerów wyrwał się nagle z tłumu walczących, zrobił dwa kroki w kierunku wielebnego, i już brał zamach, by rzucić w niego oszczepem z ledwie pięciu metrów! Mathew ustrzelił jeszcze jednego przeciwnika, najpierw po lewym ramieniu, a potem w okolice serca… atak kanibali wyraźnie już się całkowicie załamał, i ci zaczęli uciekać w dżunglę. Wódz Tucuna był ranny!! Miał tors zalany krwią, i był podtrzymywany przez jednego ze swoich wojowników. Szlaaaaag. Pastor widząc dzikusa celującego do niego dzidą, wymierzył w jego kierunku rewolwer i niewiele się namyślając strzelił trzykrotnie, celując w korpus ludożercy. - Pomóż im, na ile możesz, a później uciekajmy… - zwróciła się do detektyw widząc, że ta nie jest zbyt chętna tak szybko odpuszczać. - Możemy albo pomóc chronić kobiety i dzieci, możemy zobaczyć, jak sytuacja przy drugiej bramie albo gdzieś się ukryć? - Lekarka przedstawiła walczące jej w głowie opcje. Cóż, Iris i Ebenezer zdawali się być znacznie odważniejsi, ale już kiedyś profesor Bloom uczył ją, że jako medyczka musi przede wszystkim sama przeżyć, żeby być w stanie pomóc innym, więc swoje życie musiała traktować jako priorytet. Ale musiała zdać się na doświadczenie w walce detektyw, skoro ta poszła za nią. Obserwujący walkę Daniel zauważył, że wódz oberwał. Na obrażeniach się znał o tyle, że je zadawał, ale na wszelki wypadek obserwował całe zajście, by nie dopuścić, by Evelyn przedwcześnie została wdową. I miał na oku tych kanibali, co mogli za bardzo zbliżyć się do wodza Tucuma. Kolejnym czuwającym był Matthew. Wybór obserwującego reportera był następujący: - albo strzelać rozwalając kolejnych uciekających, ażeby nie mogli przy jakiejś kolejnej okazji rozpocząć kolejnej ofensywy, - albo skupić się na szefie plemienia Tucuma. Owo pierwsze miało większą racjonalność ze strategicznego punktu widzenia, ale reporter nie lubił tak po prostu strzelać ku czyimś plecom. Przeto skupił się zwyczajnie na ochronie szefa plemienia oraz później pewnie Sarah, choć nie czarownika, albowiem uważał: “obydwoje ruszą ranionemu, na pomoc oczywiście”. Sarah była jego koleżanką oraz towarzyszką wspólnych przygód, zaś czarownik kimś, kto ewentualnie mógł narobić kłopotów. Chciałby więc swoich ochronić, zaś tamtego pozostawić samemu wyłącznie sobie. |
16-07-2023, 20:15 | #190 |
Reputacja: 1 | wszyscy Trzy szybkie strzały Ebenezera z rewolweru podziurawiły dzikiego… choć gdy ten się tak na wielebnego rzucał, z celowaniem było różnie. Kula poszła w prawe ramię, tors, i w lewe biodro, a kanibal padł, i się już nie poruszał, było więc dobrze. |
| |