|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
05-07-2007, 09:59 | #91 |
Reputacja: 1 | - Wibracje mówią mi, że to nie to miejsce. Proponuję szybko biec na Wietrznię. Spoko, mamy jeszcze całe 5 minut! Zdążymy na pewno... - pozornie i przesadnie wyluzowanym tonem zaczęła Margot. Nie chciała kończyć. Wiedziała, że i tak jej nikt nie posłucha. I nikt nie zrozumie jej żartu. Cóż, bywa...
__________________ Ja jestem diabłem na dnie szklanki... Trzeba mnie pić do dna! |
05-07-2007, 13:45 | #92 |
Reputacja: 1 | -Margot, to nie czas na żarty. Nawet nieśmieszne. Też to poczułem- coś mi mówi, że to na pewno nie tu. Wypróbujmy wietrznię. Proszę, zaufajcie mi...
__________________ Chciałeś dać swego Boga innym, choć tego nie chcieli. Żyli w zgodzie, spokoju, swego Boga już mieli... |
17-07-2007, 01:14 | #93 |
Reputacja: 1 | Akt I - Finał Ruszacie zatem na Wietrznię, choć nikt nie raczył o tym napisać... 10 minut później, o 21:35 przebiegacie zdyszani, nie bacząc na światła, przez ulicę Tarnowską. Ciemność nieodwołalnie zaległa już nad całym miastem. Zostawiacie za sobą żółtawe światła lamp i szum samochodów. Przed wami Wietrznia, mrok i cisza z każdym krokiem coraz lepiej słyszalna. Spokój. Gdzieś nieopodal, w trawie, koncertuje samotny świerszcz. Stalker – w jakiś dziwny sposób odczuwasz ten spokój. Jest dziwny, nienaturalny, rozbiega się ciarkami po plecach. Byłeś tutaj już wiele razy, jednak teraz czujesz się tu jak pod nosem śpiącego smoka. Na wysypanej żwirem ścieżce, u początku urwiska, przystanęliście zdyszani. Przed wami, z ciemności wyłaniają się zręby skał starego kamieniołomu. Nie widzicie jeszcze upragnionego kła, ale to chyba tylko kwestia czasu – nikt, kto kiedykolwiek był na Wietrzni, nie mógłby się pomylić. Odsapnęliście trochę przez kilka chwil. Nagle, w momencie gdy niektórzy z was myśleli już o podjęciu gonitwy w ciszy odezwała się krótka i donośna melodia, zagłuszana lekko przez wiatr. [>klik?<] Margot, Shade i Simba drgnęli lekko, gdy tylko ją usłyszeli. Znaliście ją już przecież, jednak tym razem była krótsza, urwana jakby zaraz po piątym dźwięku. I znów pojawiała się w tak niezwykłej chwili... - Co to było? – odezwała się Sh’eenaz, przerywając tą ciszę, w której nikt nie ważył się odezwać. - Cholera wie – mruknął obojętnie Shade – chodźmy wreszcie. Mroczny szatyn znów popędził pierwszy, reszta dopiero za nim. Musieliście przedzierać się przez porośnięte zielskiem i krzewami, nierówności wzdłuż urwiska. Za dnia byłaby to może i fraszka, ale nie w nocy, gdzie jedynym światłem był wąski sierp księżyca i migoczące gwiazdy. W końcu, udało wam się dotrzeć do kotlinki, pośrodku której wznosiło się niewielkie, spiczaste wzniesienie. Samotny kieł. Tutaj już nawet nie brzmiała gra świerszcza. Tylko wiatr nagle stał się przenikliwy i silny, burząc włosy i pchając się pod ubrania. [>No skuś się, skuś...<] Jest tu nieco jaśniej niż na początku kamieniołomu. To pewnie przez brak drzew... A może nie? Płaska kotlina, a na samym środku ta skała. A na skale... Stoi ktoś. Widzicie go już z oddali, ciemną postać, której kontury znaczy srebrny, księżycowy blask. Jedną nogą stoi na szczycie skały w pozie zdobywcy, a długi, ciemny jak on sam płaszcz powiewa za nim na wietrze. Pomimo, iż już u kresu sił, widząc go przyspieszacie. Czy to on, już, nareszcie...? Shade zatrzymuje się o kilka stóp przed wzniesieniem. Margot wyprzedza go o kilka kroków i dopiero przystaje, nie chcąc pozwolić, by był bliżej od niej. Nieco bardziej z tyłu pozostaje tylko Sh’eenaz i Tajemniczy Jasnowłosy. - Dwudziesta pierwsza czterdzieści... Czyżby ostatnia zagadka okazała się trudniejsza niż pozwoliłem sobie przypuszczać?Miał ciepły, wyrazisty męski głos. Głos budzący zaufanie, należący do kogoś obytego, przyjaznego. Zaśmiał się i, nim ktokolwiek z was zdążył się odezwać, skoczył. Był od was oddalony o jakieś dziesięć metrów po ziemi i sześć w górę. Wybił się ze szczytu skały i zataczając łuk w powietrzu wylądował pomiędzy Jasnowłosym a Sheenaz. Przez cały czas nie poruszył się, tylko jego płaszcz szamotał się na wietrze. Cofnęliście się instynktownie, odwracając w jego stronę. W tej chwili mogliście przyjrzeć się mu dokładnie, na ile pozwalało na to nikłe światło. Był wysoki, mocnej postury. Jego wpadający w fiolet płaszcz kończył się tuż przy ziemi. Płaszcz był nie zapięty z przodu, także mogliście dostrzec pod nim włożoną w spodnie, egzotyczną koszulę, jedną z tych, które od dawna pojawiają się tylko w filmach kostiumowych. W prawej dłoni dzierżył zakończoną złotą kulką laskę, niczym nastowieczni dżentelmeni. Na głowie miał kapelusz, doskonale ocieniający mu twarz. Jednak Sh’eenaz, stojącej najbliżej, udało się przez moment dostrzec wyraziste rysy twarzy, wskazującej może na człowieka 30-, 40-letniego. Mężczyznaq tymczasem wyprostował się i zakręcił swoją laską - Ach, więc spotykamy się w końcu... Sh’eenaz, Margot, Stalker, Lukas, Alex i Simba. Cieszę się, niezmiernie się cieszę... Mówił to, jakby było to wszystko było rzeczą najnaturalniejszą w świecie, a wy spotykaliście się właśnie przy butelce sherry. Gdy wymieniał wasze imiona, obrócił się lekko, patrząc na każdego z was przez chwilę. - Ja sam chyba również nie muszę się wam przedstawiać, nieprawdaż? Szsz... – lekko uniósł dłoń, widząc że próbujecie zacząć coś mówić. – Na pytania przyjdzie jeszcze czas. Wydało się wam, że Magier uśmiechnął się lekko. Po chwili kontynuował: - Cóż, to nie ślepe zrządzenie losu że najpierw ja znalazłem was, a potem sam pozwoliłem wam się odnaleźć. To nie przypadek, to kolej. Początek historii, która tu właśnie się rozpoczyna, a kto wie, jak może się skończyć...?Magier przerwał na chwilę, patrząc na was.
__________________ Ich bin ein Teil von jener Kraft Die stets das Böse will Und stets das Gute schafft... Ostatnio edytowane przez Hael : 20-07-2007 o 00:03. |
17-07-2007, 21:24 | #94 |
Reputacja: 1 | - Ja nie mam pytań, więc teraz powiem co chcę! - Sh'eenaz nie miała ochoty czekać. Była zdyszana a biegła tutaj tylko dlatego, że chciała wygarnąć temu podstarzałemu gościowi co jej nie pasuje. - Co my jesteśmy, co? Za co nas uważasz? Za jakieś zabaweczki? Świetnie się bawiłeś? Szlag mnie trafia jak takich jak Ty spotykam! - z tymi słowami dziewczyna zbliżyła się o krok do nieznajomego. A może znajomego? Zła - a raczej wściekła - czekała na choć jedno nie pasujące jej słowo, które padnie z jego ust. Stała najbliżej mężczyzny i pasowało jej to. Ale nie tylko to. Czuła chłodny wietrzyk, który koił jej nerwy, widziała, że wszystko dookoła jest oświetlone gwiazdami. Uwielbiała spędzać noce leżąc na trawie i patrząc w te migające punkciki. Czekała a jej złość nie mijała...
__________________ Gdybym to ja ukradł słońce, nie dałbym go ludziom, aby mieli ciepło. Utopiłbym je w oceanie i zaczął lupować ich dusze, sprzedając im ogień... |
18-07-2007, 00:11 | #95 |
Reputacja: 1 | Lukas [13] Shade musiał przyznać, że skok zrobił na nim piorunujące wrażenie. Wykonanie takiego manewru nie mogło być wykonalne dla zwykłego śmiertelnika. Biegnąc do "kła", Lukas chciał pokazać Magier'owi, że jest silniejszy od niego. Teraz wiedział, że nie jest to możliwe. Jeszcze nie... Kiedy tak stał przed osobą, która zmusiła go do jakże irytującego wysiłku umysłowego, Shade zapragnął znów się oddalić i przyglądać się całej sytuacji z ukrycia. Wiedział, że to nie miałoby sensu. W tym momencie Sh'eenaz naskoczyła na Magier'a. W Jej ślicznych oczach widać było te groźne iskierki, które On zawsze potrafił jakoś ugasić. Wiedział, że Magier temu nie podoła. Podświadomie Lukas sięgnął do kieszeni, sprawdzając czy jego 'zabaweczka' jest na swoim miejscu. Teraz jego 'broń' wydała się żałosna, ale wiedział, że nie zawaha się jej użyć, jeśli nowo poznany osobnik odważy się choćby tknąć Sh'eenaz. Mimo to, Shade usilnie szukał kompromisu. Zazdrościł. Pragnął mocy, którą Magier wręcz emanował. I wiedział, że ta moc jest w zasiegu jego ręki. W końcu, jedyne na co zdołał się zebrać, to wybrać z szerokiej gamy swoich głupkowatych min uśmiech, który imitował pewność siebie. Z tym właśnie uśmiechem podszedł o krok, a słowa same wypełzły z jego ust: -Magier... Po co cała ta maskarada? Jesteśmy dużymi dziećmi i wystarczyło nas zaprosić, zamiast zmuszać do biegania po mieście, które w epilogu i tak okazało się bezsensowne. Shade oblizał wargi. Śmiało pogrywał. To jak łapać smoka za ogon. Ale gdyby nie ryzyko, nie byłoby tak zabawnie. -A teraz... chcę wiedzieć, po co nas tu wezwałeś. I liczę, że wynagrodzisz mi... trud, z którym Cię szukałem. Jasne jest, że każdy z nas umie cos więcej, niż chce okazać... Jak dla mnie, jasne jest również to, że wiedziałeś o tym od kiedy zacząłeś bombardować nas pierzem. Idąc za tym tokiem rozumowania, podejrzewam, że masz nam coś do zaoferowania. I liczę, że jest to warte zachodu...
__________________ LoBo "Rzucę pawiem dalej niż widzę!" |
18-07-2007, 23:05 | #96 |
Reputacja: 1 | - Pytania? Owszem... Kim... albo czym jesteś? - Margot rzuciła tylko krótkie, urwane zdania. Mimo prób nie umiała odczytać nawet uczuć nieznanego mężczyzny. Nie był zwykłym człowiekiem i właśnie przez to czuła przed nim niejaki respekt. - Nie pytam jak się nazywasz, bo to już wszyscy wiemy. Nie jesteś człowiekiem. Więc kim?
__________________ Ja jestem diabłem na dnie szklanki... Trzeba mnie pić do dna! |
20-07-2007, 03:24 | #97 |
Reputacja: 1 | Finał - Akt I, po przerwie - Akt II Stoicie w samym środku kamieniołomu, u stóp niewielkiej, strzeliście wyrastającej ku niebu skale. Jest noc, głucha i czarna. Jedynym źródłem migotliwego światła są błyszczące gdzieś na firmamencie gwiazdy wraz z nieśmiałym sierpem księżyca. Wiatr już ustał nieco, jednak nadal nie pozwala wam zapomnieć o swym istnieniu, zrywając się raz po raz, wyginając drzewa, muskając was zimnem i trzepocząc ciemnym płaszczem waszego dziwnego rozmówcy. Wietrznia w pełni zasługiwała na swoją nazwę. Magier przerwał, jakby na zaczerpnięcie oddechu i wtedy w zdanie wpadła mu Sheenaz. Opuścił głowę, jakby uśmiechając się sam do siebie, wysłuchując w milczeniu tak jej, jak i Lukasa wraz z Margot. Pochylił głowę, tak iż rondo kapelusza okrywało mu cieniem całą twarz. Gdy skończyła mówić Margot, milczał jeszcze przez chwilę. Potem zaczął się śmiać, unosząc głowę na tyle wysoko, iż teraz już wszyscy mogliście dostrzec jego twarz, szlachetną i dostojną. Śmiech był czysty i donośny. Zupełnie zbił was z pantałyku. Nie tego się spodziewaliście. - Wszyscy jesteśmy ludźmi dokładnie o tyle, o ile pragniemy nimi być. – Odezwał się nagle, po tym wybuchu wesołości. – Czy się bawiłem? Ach, owszem i to wybornie. Jednak wiedzcie, że siłę determinują trudności, jakie musi pokonać. A wy jesteście silni, co właśnie udowodniliście. I o to w tym wszystkim właśnie chodziło. Zapadła cisza, przerywana tylko szumem wiatru. Magier znów pochylił głowę, jednak nadal mogliście dostrzec pobłażliwy uśmiech goszczący na jego ustach. Palcami dotknął ronda kapelusza. - Ale owszem, - jego głos nagle stał się cichszy i przytłumiony - wynagrodzę wasz trud. Wynagrodzę bardziej, niż jesteście w stanie przypuszczać. W końcu czemuś służyła ta maskarada. W końcu wszystko musi mieć cel... Ten głos, był hipnotyczny. Wpatrywaliście się tylko w ciemną postać z dłonią przy kapeluszu. Sh’eenaz instynktownie cofnęła się o kilka kroków. Nagle, pomiędzy jednym mrugnięciem oka a drugim, kapelusz wyleciał się w górę, a laska, do tej pory trzymana w dłoni, wbiła się w ziemię. Nim jedno zdążyło opaść na drugie, Magier uniósł rozłożył ręce i otoczyła go lekka, fosforyzująca mgiełka. Zerwał się wiatr, rozchodzący się wokół od niego. Musieliście mocniej przycisnąć poły kurtek i zmrużyć oczy, by móc dalej na niego patrzeć. Płaszcz Magiera łopotał jak szalony, teraz mogliście także dostrzec jego ciemne, niedługie włosy burzone wiatrem i oczy, jarzące się dziwnym blaskiem. Mężczyzna szerokim gestem złożył przed sobą dłonie, jakby coś w nich przetrzymywał. Gdy z powrotem je rozdzielił, na chwilę oślepiła was okropna jasność. Po chwili dostrzegacie w nich sześć ostrych, przypominających szerokie kolce kształtów. - Oto i wasza nagroda – odezwał się Magier, głosem jeszcze bardziej potężnym niż przedtem – możecie jej nie rozumieć, możecie niż pogardzać, jednak nie wolno wam jej lekceważyć. Ta historia tu ledwie ma swój początek. Któż przewidzi, co przyniesie jej nurt? W czasie gdy mówił, sześć kształtów oderwało się z nad jego dłoni i poszybowało, każdy w stronę jednego z was. Zatrzymują się tuż na wysokości waszego wzroku, błyszcząc lekko. Wysokie na dłoń, gładkie szklane kolce. Wyciągacie po nie dłonie, zaciskacie je. Przez moment czujecie zimno, a po chwili widzicie oślepiający błysk. Rozejrzcie się, a zobaczycie to, czego dotychczas nie potrafiliście dostrzec. Jesteście niezwykli, wiecie o tym. Jeśli zechcecie, spotkamy się w odeluhai otpay ushomrai, nim świnie przemówią łaciną. Do zobaczenie! * * * Budzicie się rano, w swoich łóżkach, w piżamach, nago bądź w ubraniu – tak jak zwykle kładziecie się spać. Czyżby był to tylko sen? Czyżby nic się nie wydarzyło? Co więc stało się wczoraj wieczorem? Tylko ostatnie zdanie wypowiedziane przez Magiera zaryło wam się ciężko w pamięci. Wiedzeni impulsem zrywacie się, dopadacie rzuconych nieopodal wczorajszych ciuchów. Przerzucacie, obmacujecie... Jest. Szeroki, zwężający się aż do niemal ostrego wierzchołka kryształowy kolec. Jest ciemnobłękitny, lekko przeźroczysty. Od szerokiej strony idealnie gładki, lekko wypukły, po bokach nieforemny, jak ociosany. Słońce przenika przez niego, układając się w cudowne wzory. Jest piękny. Jest... Czym? * * * * * * * * * Shade Ta noc, ten wieczór, ten sen... Nie dają ci spokoju. Nieco później, tego samego dnia siedzisz w pokoju, bezwiednie obracają kryształ w dłoni. Myślisz... Shade Nagle słyszysz jakiś głos. Zrywasz się. Sahde... Ten głos... On dochodzi z wnętrza twojej czaszki. Cichy, kuszący szept... Sha... Potsząsasz głową. Szept znika. Gdy wieczorem kładziesz się spać, znów wydaje ci się, że go słyszysz. Cichy, w głębi głowy, wołający twe imię. Jakby starał ci się coś przekazać. Wciskasz się głębiej w poduszkę i w końcu udaje ci się zasnąć. Stalker Dwa dni później po owym niezwykłym wieczorze, w poniedziałek, wracałeś ze szkoły przez park. Dzień był piękny, ptaki ćwierkały beztrosko, a ty rozróżniałeś w tym świergocie urywki zdań. Drzewa szumiały nad tobą kojąco, jakby chcąc z tobą porozmawiać. Zbliżając się do stawu, dostrzegasz jakieś dziwne zmącenie na jego powierzchni. Przyspieszasz kroku i skupiasz wzrok. Zupełnie jakby... Ktoś na nim pływał? Margot To już... Dwa dni? Tak, całe dwa dni. We wtorek, późnym wieczorem przemierzasz rondo na rynku, rozmyślając o tych wszystkich niezwykłych wydarzeniach, które cię ostatnio spotkały. Pióra, nowi znajomi, Magier i ten kryształ. Cały czas masz go przy sobie, pod kurtką. Gdy przechodzisz przez pasy na ulicy Piotrowskiej, coś nagle wskakuje ci od tyłu na głowę. Zaczynasz piszczeć i miotać się na środku ulicy. Przed oczami połyskują ci wielkie, pokryte białym puchem skrzydła, nad sobą słyszysz pohukiwanie. Po chwili wielkie białe coś daje ci spokój, wzbijając się na powrót w powietrze. Odwracasz się i widzisz wielką sowę śnieżną, lądującą z gracją na parapecie okna na piętrze. Okno jest otwarte, jedyne w tym budynku w którym świeci się światło. Uświadamiasz sobie, że stoisz rozczochrana na środku ulicy. Szybko wracasz na chodnik, poprawiając włosy i zerkając ku sowie. Nagle, coś cię zaniepokoiło. Obmacujesz się dokładnie wokół szyi... Wisior z pierścieniem! Gdzie... Jeszcze raz patrzysz na siedzącą w oknie sowę. Skupiając wzrok, stwierdzasz ponad wszelką wątpliwość, że spomiędzy pazurów zwisa jej twoja zguba. A to ścierka przebrzydła... Wisior drynda bezradnie trzy metry nad tobą. Sowa pohukuje, najwyraźniej nie zwracając na ciebie uwagi. Bardzo zależy ci na tym pierścieniu... Światło w pokoju sowy nad tobą jest ciepłe i migotliwe.
__________________ Ich bin ein Teil von jener Kraft Die stets das Böse will Und stets das Gute schafft... Ostatnio edytowane przez Hael : 20-07-2007 o 03:33. |
20-07-2007, 23:37 | #98 |
Reputacja: 1 | Lukas [14] Słyszenie głosów nadal zaliczało się do rzeczy nienormalnych... Nawet biorąc pod uwagę zdarzenia z ostatnich kilkunastu godzin... Lukas, jak zwykle bywa w przypadku rzeczy, których nie jest w stanie sensownie wyjaśnić, postanowił zwyczajnie to... "Olać. Teraz ważne są tylko słowa Magier'a. Kolejna zagadka... Tym razem jednak będę musiał przed nim udawać, że był jakiś trud, który musi wynagrodzić... Świńska łacina? Oj Magier... Nie spodziewałbym się, że ktoś Twojego pokroju grał kiedykolwiek w Magic'a... To chyba gra dla dzieci. Tak samo, jak ta zagadka..." Jedyne, na co Shade zdobył się po zerwaniu z łóżka, to beznamiętne wzruszenie ramionami. To, że nie lubił on 'marnować' szarych komórek, nie znaczyło, że nie wiedział, jak robić z nich użytek. Postanowił podejść do zaistniałej sytuacji z pełnym profesjonalizmem... Na zimno. Teraz, kiedy znał miejsce kolejnego spotkania, zagadką pozastawało tylko znaczenie kryształu... "Mam dzięki niemu widzieć coś, czego nie byłem jak dotąd w stanie dostrzec... Najprostszym sposobem, będzie urządzenie sobie spaceru i robienie użytku z kryształu... Tylko jak? Może używać go jako okular... No cóż. Warto spróbować..." Shade wstał, wziął szybki prysznic i ubrał się w spodnie moro i czarny T-Shirt, tak stary, że aż wyblakły. Sentymenty bywają żałosne... Ale niezaprzeczalnie uwielbiał tę koszulkę. Jednym z największych plusów matur był fakt, że po ich napisaniu Lukas nie mógł narzekać na nadmiar zajęć... Postanowił, że nie chce szukać sam. Była dopiero 9:15, więc Sh'eenaz najpewniej byłaby do jego dyspozycji dopiero za jakiś czas. "Nic to. Krótki spacer samemu, a później z Nią..." Ta krótka myśl wywołała na twarzy Shade'a lekki uśmiech. Shhh... Jak to pięknie brzmi.
__________________ LoBo "Rzucę pawiem dalej niż widzę!" |
22-07-2007, 16:43 | #99 |
Reputacja: 1 | Bardziej od tego, że ptak zabrał jej ulubioną zabawkę, Margot zdziwił widok sowy śnieżnej w środku miasta. Jak niewiele potrzeba, by zaintrygować głupiutką nastolatkę... pomyślała. Przez głowę szybkim truchtem przebiegło jej kilka najbardziej prawdopodobnych możliwości, kto może zajmować mieszkanie: pedofil, gwałciciel, treser norek, zabójca na zlecenie, emerytowany wojskowy, kombatant z pasją do tresowania dzikich ptaków... Idiotka. Przecież tuż obok jest sklep zoologiczny! Pacnęła się ręką w czoło i zaraz potem stwierdziła, że całkiem niesłusznie. Sklep o tej był już zamknięty, a poza tym nikt przy zdrowych zmysłach nie wypuszczałby dzikiej sowy, żeby sobie "polatała". Postanowiła jednak zaryzykować i przekonać się, kto jest na tyle zdrowo uderzony w głowę, by hodować i oswajać drapieżnego ptaka znajdującego się pod ochroną. Odnalazła bramę i weszła w jej ciemność. Podeszła do domofonu, który blokował wejście do klatki i zastanowiła się nad wyborem mieszkania. Właściwie mogła nacisnąć którykolwiek, albo wszystkie po kolei, ale nie była pewna, czy w uśpionych mieszkaniach znajduje się ktokolwiek. Kamienice w centrum miasta wcale nie rzadko bywały opuszczone lub stawały się melinami podrzędnych opryszków. Chociaż teraz i tak większość z nich wyjechała na zachód. Tam było łatwiej utrzymać się z kradzieży... Na domofonie znalazła 6 numerów. - Parter, piętro, poddasze. Trzy kondygnacje. Po dwa mieszkania na każdej. Jedynka od ulicy, dwójka od podwórka... Czyli numero trois! - mruczała pod nosem szybko kalkulując. Nacisnęła okrągły guziczek domofonu, oparła się o szorstką ścianę z czerwono-czarnym graffiti i czekała, aż ktoś się odezwie.
__________________ Ja jestem diabłem na dnie szklanki... Trzeba mnie pić do dna! |
23-07-2007, 02:22 | #100 |
Reputacja: 1 | Przez caly czas Simba nie odezwal sie prawie slowem - przynajmniej nie w taki sposob, zeby inni uslyszeli go, lub zwrocili na to uwage. Nie dlatego, ze nie mial nic do powiedzenia, czy nie byl zainteresowany dziwnymi sytuacjami, w ktorych od jakiegos czasu bral udzial. Jego milczenie nie bylo oznaka zadnej z tych rzeczy. Po prostu, caly czas jakies czynniki powstrzymywal go przed rozpoczeciem rozmowy - choc w zadnym wypadku nie przed uczestniczeniem w wydarzeniach i rozwazaniem ich. Czym byly te czynniki? Cofnijmy sie nieco wstecz... * * * Spotkawszy sie w umowionym miejscu z poznanym dzien wczesniej chlopakiem, Simba poszedl z nim na miejsce wskazane przez zagadke - ktora, trzeba przyznac, rozwiazali w duzej mierze dzieki Alex'owi. Mimo dobrych checi chlopaka, po drodze praktycznie nie rozmawiali - Simba nie byl tak glupi, by nie zauwazyc na twarzy towarzysza wyraznej niecheci do wszelkiego rodzaju dyskusji, spowodowanej, jak z latwoscia zaobserwowal, fatalnym humorem chlopaka. * * * Kosciol sw. Wojciecha. Szesc osob. Nie za duzo, nie za malo... Szesc. "Sensowna liczba" - pomyslal chlopak. Nim zdazyl jednak rozpoczac jakas dyskusje, zobaczyl, ze nowo poznani ludzie sa wyjatkowo aspoleczni, co objawialo sie brakiem jakichkolwiek checi wspolpracy, czy chocby kszty wymuszonej sympatii. "Magier nie mial najmniejszych problemow z wymyslaniem dla nas zagadek. Mogl kazdego z nas prowadzic osobno - wstyd sie przyznac - gdzie tylko chcial. A jednak jestesmy tu razem - czy to o czyms nie swiadczy?" W takich warunkach, odlozyl rozmowe na pozniej. Nawet nie wspomnial o propozycji pojscia na Wietrznie, ktora pierwsza przyszla mu na mysl - wywolaloby to tylko niepotrzebne dyskusje, a patrzac na niektore osoby, moze i agresje. A poza tym, nie byl przeciez pewien swojej wersji... Mimo wszystko, Simba staral sie nie tracic wiary w piatke "znajomych". * * * Kadzielnia. W sumie, miejsce tez odpowiadalo. Simba nadal milczal, tym razem z powodu przypominania sobie faktow z zycia rodziny - konkretnie ojca. Kiedy tata byl jeszcze geologiem, badal na Kadzielni szczatki konodontow - skorupiakow, ktore mylono kiedys z zebami innych stworzen - to sugerowalo jakis zwiazek Kadzielni z klami... Jego rozmyslania zostaly dosc brutalnie przerwane, kiedy to stwierdzono, ze w zagadce nie chodzilo o Kadzielnie. Przez twarz chlopaka przemknal cien zadowolenia. "Coz... W koncu zawsze mam racje." Pobiegl za reszta grupy do kolejnego rezerwatu. * * * "Udalo sie..." Na Wietrzni bylo siedem osob: - Simba. - Alex, chlopak poznany dzien wczesniej, a sprawiajacy wrazenie bardzo sensownego - gdy tylko nie jest w takim humorze jak tego dnia. - Shade. Kolejny chlopak, patrzacy na innych, w tym Simbe, z dziwnym wyrazem twarzy - mimo pozornego kamiennego spokoju, przenikala przez niego nutka znudzenia, ciekawosci i... Obrzydzenia? - Ostatni z chlopakow byl bardziej zywiolowy - Simbie momentami wydawalo sie, ze nieco dziecinny - nie traktowal tego jednak jako wady. - Dwie dziewczyny, wyraznie rozniace sie od siebie... Nie dalo sie jednak wysnuc na ich temat konkretniejszych wnioskow. I ostatnia osoba. Magier. Gdy tylko sie pojawil, jedna z dziewczyn prawie rzucila sie na niego, wspomagana nieznacznie przez Shade'a. Simba sam nie wiedzial, co powinien o tym myslec - obawial sie, ze nic pozytywnego. Druga dziewczyna z kolei wykazala zachowanie bardziej zblizone do reakcji Simby. A co do samej osoby Magiera... Mial styl, to bylo pewne. Chlopak stwierdzil nawet, ze byl to styl, ktory mu sie podobal. Byl wyniosly, acz nie arogancki. Byl elegancki. Ale co oznaczala ta jego przemowa, zakonczona - bo jakze by inaczej - zagadka? ...I znow rozwazania Simby zostaly przerwane - tym razem przez pojawienie sie krysztalowego sopla, ktoremu towarzyszyl blysk swiatla, tym wspanialszy, ze widziany w nocy, w calkowicie pustym rezerwacie. Simba zdecydowal. Zacznie rozmawiac z Magierem, a potem "nieagresywna" dziewczyna. A moze odwrotnie...? Chwila wahania wystarczyla, by stracil szanse na ktorakolwiek z czynnosci... * * * Simba obudzil sie na lozku, pod rozkopana, niebieska koldra. Wlasnie wspominal swoj sen... Byl taki realny! "Bo to byl sen, prawda?" Mimo potwierdzenia tej hipotezy, mysl o ewentualnej prawdziwosci zdarzen nie dawala Simbie spokoju. Zwlekl sie z lozka, by zaraz pojsc na dol, do sieni, gdzie wisiala jego kurtka. Chlopak westchnal - w polowie zadowolony, a polowicznie smutny - gdy z zadnej kieszeni nie wystawal krysztalowy kolec. Dla pewnosci, sam nie wiedzial czemu, dokladnie przeszukal kurtke. W lewym rekawie natrafil na cos twardego. "Czyzby...?" Tak. Znalazl sopel od Magiera. Wzial go do reki i pobiegl do pokoju, starajac sie przypomniec sobie jak najwiecej wydarzen dnia poprzedniego. Rozejrzyjcie się, a zobaczycie to, czego dotychczas nie potrafiliście dostrzec. Jesteście niezwykli, wiecie o tym. Jeśli zechcecie, spotkamy się w odeluhai otpay ushomrai, nim świnie przemówią łaciną. Simba dobrze pamietal ostatnie slowa Magiera. Myslal nad nimi dlugo, ogladajac w swietle poranku krysztalowy sopel. Patrzyl jak rozszczepia swiatlo, a palcami badal gladkosc poszczegolnych czesci kolca. Gdy delikatnie przesuwal po nim dlonia, poczul bol w serdecznym palcu. Kilka kropel czerwonej krwi splywalo swoimi sciezkami po blekitnym krysztale - od ostrego konca, powoli, coraz nizej i nizej... |