Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-12-2007, 19:49   #111
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Stojąc najbliżej Gatiusza, Sara miała najlepszą perspektywę do obserwacji jego reakcji na wyzwanie de Valsoy’a. Potężny rycerz nie zwrócił nawet uwagi na deklaracje dziewczyny, zdziwienie wypisane na twarzy Sante czy groźby i broń Andre. Posłał krótkie spojrzenie Dorianowi i znów zaczął wykrzykiwać:

- Och, mości Archibaldzie, wyzwaniem na wyzwanie? Toż to się nie godzi, nigdy taki cyrk miejsca nie miał! Rzecz jasna, przyjąłbym tą rękawicę, gdyby nie fakt, iż sam jeden oskarżasz mnie, popieranego przez samego biskupa, osobą na tyle pobożną, iż zarzucanie mu kłamu grzechem…

- Kończcie już ten cyrk, Gatiuszu, bo myślę, iż nie rycerzem jest, a prawiczkiem, co się zemrzeć boi bez chędożenia!- rozległ się nagle głos dochodzący z jednej z ulic. Archibald doskonale znał ten ton, ten poetycki ton używany do rzucania przekleństw największych. Obrócił się prędko by ujrzeć oblicze Thomasa Gurl-Kahintena, aktualną głowę zakonu Kawalerów Smutnej Damy.

Sporo młodszy od Roderyka, Thomas zawsze odznaczał się niebywałą inteligencją i sprawnością w wojaczce, a przy tym także myśleniem nie zawsze zgodnym z planami hrabiego- raz doszło nawet do próby obalenia de Clee i powrotu do dawnych rządów, w których to Zakony miały dużo więcej do powiedzenia. Mimo to, de Valsoy wiedział, iż Thomas zawsze darzył go szacunkiem, chociaż tytuł mistrza nie dawał staremu rycerzowi tak wielu przywilejów jak dawno.

- Oto i moje poparcie ma sir Archibald, poparcie i ludzi, by wyprawy hrabiowskiej nie narażać podczas walki.- mówiąc, powoli wjeżdżał na plac, a w ślad za nim- kolejni odziani w zbroje rycerze.- Oczyść więc swą duszę w modlitwie, przywdziej rynsztunek najprzedniejszy i do walki stawaj, mistrzu Zakonu Pana Poranka!

Z pewnością nie było tu trzeciego Mistrza Zakonu, a głos dwóch przeciwko jednemu był decydujący. I nagle Gatiusz z potężnego niedźwiedzia ryczącego na swych wrogów stał się zwyczajnym człowiekiem, do tego straszliwie bladym. Nie odpowiadając ni słowem zwrócił się ku Dorianowi. Korzystając z tej chwili nieuwagi mistrza, Sante podszedł do Sary.

- Co tu robisz!?- wykrzyknął wręcz wprost do ucha dziewczyny, która zbyła go machnięciem ręki. Miała dużo ciekawsze zajęcie- podsłuchiwanie rozmowy rycerza i biskupa.

- Wiesz co Cię czeka, jeżeli teraz ustąpisz pola…- mówił A’Grynn- Banicja, wyrok, nagroda za twoją głowę. Czekałaby cię ucieczka, ale on zarzekał, że nie będzie nas bronił, jeszcze nie teraz… A kto wie co może z tobą zrobić, gdy trafisz tam dlań nieprzydatny… Jeżeli Oberycum jest zdolny do brania odpowiedzialności za całe wsie, to co dopiero z zamordowaniem jednego rycerza…- z każdym słowem twarz Gatiusza zbliżała się kształtem i wyglądem coraz bardziej do karnawałowej maski przedstawiającej rozwścieczonego barbarzyńcę.

- Oberycum? spytała cicho Sante Sara. Ten machnął ręką, jakby chciał powiedzieć „później”. Sara nie miała czasu nalegać, gdyż w tym samym czasie Al’Thora zaczęli otaczać strażnicy. Cóż, celowanie do rycerza- nawet najbardziej podłego- z kuszy, szczególnie gdy jest się obcokrajowcem i najemnikiem, to naprawdę głupi pomysł…

- Zgoda więc!- zawrzeszczał Gatiusz- Stanę do walki z dwunastoma przez sir Archibalda wybranymi, by udowodnić swą niewinność mieczem i krwią waszą! Aby zażegnać drugiego konfliktu, u mego boku stanie sir Helstigt, was niech wspiera zaś i ten najemnik- wskazał na Andre- Dzięki temu szlachetną walką rozwiążą i swój problem.

- Szykuj się więc, Gatiuszu, zaraz bowiem czeka cię chwalebny koniec.- odezwał się Thomas.
***
Gdy potężny Gatiusz w lśniącej zbroi wchodził na plac, wszyscy zamarli. Wyglądał niczym sam Powracający na obrazach w Zakonie Jedynego, równie dostojny, potężny, majestatyczny. Nie gorzej wyglądali też jego przeciwnicy- dwóch najważniejszych z Kawalerów Smutnej Damy, ich świty i Andre. I chociaż ludzie Archibalda nie byli już tacy młodzi, a na ciele Andre nie było ciężkiej i pięknej zbroi, to nie można im było odmówić klasy.

- Mistrzu!- rozległ się nagle głos z tłumu. Głos Attera. Gatiusz odwrócił ku niemu wzrok- Ja powinienem stać u twego boku, nie sir Helstigt, mnie bowiem uczyłeś i wychowywałeś, bym stał się tym, kim dziś jestem!

- Nie, mój drogi. Dla Ciebie mam inne zadanie.- odparł po chwili namysłu Gatiusz, podchodząc do rycerza.

Przez parę chwil rozmawiali szeptem, po czym Niedźwiedź odszedł, zostawiając prawą rękę Franciszka I z twarzą pełną szoku. O czym rozmawiali? Cóż, powstało na ten temat wiele teorii, lecz żadna nie jest prawdą. Wiadome było jednak to, iż dla Archibalda Atter zaczął zdawać się dużo mniej wiarygodny i oddany ich sprawie…

***
Gatiusz walczył niczym Bóg Wojny. Już po paru chwilach przepołowił jednego z Kawalerów, gdy w minutę później na bruk padł martwy Helstigt, nawet nie zwrócił na to uwagi. Wymachiwał swym wielkim niczym drzewo mieczem, uderzał całą swą masą w kolejnych rycerzy, omal przy tym nie skracając o głowę Andre. Ten zaś, korzystając z okazji, wepchnął mu prosto w ramię sztylet, trafiając prosto w szczelinę między kolejnymi płytami pancerza. Jak przypuszczał, nie zrobiło to wielkiego wrażenia na przeciwniku.

Po pięciu minutach walki, która zazwyczaj była rozstrzygana w przeciągu paru sekund, Gatiusz na swym koncie miał już trzech rycerzy i dotkliwe ranienie samego Thomasa, sam zaś wyglądał jak- nie przymierzając- ser. W jego masywnej zbroi pełno było dziur broczących krwią, sztylety Al’Thora sterczały z jego ramion i pleców. A on wciąż poruszał się bez żadnego zmęczenia, ospałości- niczym niedźwiedź schwytany w pułapkę, pragnący się bronić za wszelką cenę.

Ost machnął przed oczami przeciwnika toporem, tak by odwrócić jego uwagę idealnie dla Radosta. Ten zaś rzucił się w kierunku Gatiusza, z okrzykiem nieziemskim, pewien, iż zaraz broń jego ocieknie krwią mistrza. A jednak, Mistrz Zakonu Pana Poranku okazał się zbyt wymagającym przeciwnikiem i to jego oręż pokrył się kolejną warstwą juchy. Juchy buchającej wprost z brzucha nadzianego na miecz Radosta.

- NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!- ryknął Archibald, rzucając się całym swym ciężarem na stojącego dwa metry od niego Gatiusza. Przywalił go do ziemi, oślepiony wściekłą nienawiścią zaczął uderzać go raz po razie w twarz, wcześniej zrywając z niego hełm. Czuł paraliżujący ból w plecach, wiedział iż to ów jego wiek się odzywa, lecz nie baczył na to. Kolejne ciosy tworzyły z twarzy potężnego rycerza krwawą miazgę. Szybkie pchnięcie ostrzem wykonane przez Dedericha ukróciło całą sprawę.

- RadostRadost, do cholery…- mówił, czy raczej krzyczał de Valsoy, potrząsając ciałem sługi. Czekał, aż światło uniesie do góry i jego ciało, aż zaraz pojawi się gdzieś obok cały i zdrowy… Niestety, nic takiego nie następowało…

Wszyscy zebrani obserwowali w milczeniu i powadze jak wielki rycerz pogrąża się w rozpaczy. Widzieli łzy Osta, wściekłość Dedericha, współczucie Thomasa, smutek Andre. Tylko dawni rycerze Gatiusza powoli oddalali się w tylko im znanym kierunku, z A’Grynnem na czele.

- Wszyscy obecni na placu proszeni są pod taras audiencyjny Pałacu Bohaterów! Aleksander z Fabercechii zaprasza! Wszyscy obecni na placu proszeni są pod taras audiencyjny Pałacu Bohaterów…- powtarzał głos herolda. Lecz nawet on wypowiadał swe słowa bez zbędnego przekonania.

***
„Pewnego dnia spotkałam na swej drodze grupę ludzi polujących rzekomo na smoka. Uznałam więc, że może być zabawnie i warto by się przyłączyć…”, zwykła mówić po latach Amelia, gdy ktoś spytał się jej o tą przygodę. Jej wejście na drogę smokobójstwa wyglądało jednak trochę inaczej…


Hell de Mer powoli zaczynał mieć dość Arish- a z pewnością nienawidził już tutejszej pogody. Cóż z tego, że Fearless był cudownym rumakiem w pełni zasługującym na swój przydomek, jeżeli nie było tu powodu do strachu, a drogę utrudniały im tylko podmokłe grunty? Ponoć hrabstwo da się przebyć w przeciągu dwóch dni- bardzo ciekawe jak, jeżeli szlachcic podróżował już półtorej i ciągle nie mógł okrążyć tych przeklętych Wilczych Kłów… Że piękne? Oczywiście, góry były cudowne- ale nie w chwili, gdy okolica jest tak wilgotna, iż ubrania są mokre po samym ich włożeniu!

Jeżeli Goeffrey nie będzie miał dla mnie niczego ważnego, zarżnę jak psa…, powtarzał sobie pod nosem, wracając pamięciom do opowieści o Arish z czasów podróży z jego Kompanią. O rycerzach jakich nie spotka nigdzie indziej, o tajemniczej kopalni diamentów, o dziewkach które rozbierają się w przeciągu paru sekund po usłyszeniu słów „pochodzę z serca Imperium” i te ostatnie, zasłyszane już od tutejszych chłopów- o smoku… Ciekawe, czy to pra…

Rycerz zamarł.

Oto przed nim znajdowała się mała polanka, a na niej resztki wozu, z pewnością podpalonego. Chociaż raz ta pieprzona pogoda się do czegoś przydała, skomentował w myślach oglądając ocalałe szczątki wozu. A potem znów wstrzymał dech- symbol. Na ocalałym fragmencie drzwi od karety widać było znak Zakonu Jedynego.

Atakowanie mnichów w tak religijnym miejscu? Nawet banici by sobie na to nie pozwolili… Wojny na tle religijnym? I to akurat teraz!? Nie, to niemożliwe, stwierdził odwracając częściowo zwęglone ciało duchownego. Zręcznym ruchem zeskoczył z konia i spojrzał na przedmiot, który kolejny z martwych kapłanów przyciskał do piersi. Niewielka księga, oprawiona w skórę. Powoli wyjął ją z uścisku trupa i otworzył.

Pieprzony kler Arish, rzucił pod nosem. Jak wszędzie używają jakichś szyfrów, kodów, ich własnych języków. Zresztą, nie było tu wiele tych słów- kolejne zdania zajmowały siedem pierwszych stron. Reszta była pusta. Czekająca na zapisanie.

I gdy de Mer dojrzał ciało leżącego przy drzewach chłopca ze strzałą wystającą z pleców, nagle jego uwagę zwróciły zbliżające się dźwięki…

Po chwili drzewa i krzewy odchyliły swe gałęzie, jakby chcąc udostępnić przejście, a spomiędzy nich wypadła niewiasta, którą w pierwszej chwili chciał okrzyknąć driadą bądź też nimfą leśną. Ognistorude włosy, nieufne, zielone spojrzenie, smukła figura… Tyle, że była odziana w zielone szaty. Nimfy i driady nie uznawały ubrań za potrzebne (i chwała im za to!).

Venti odetchnęła głęboko. Zwierzęta mówiły jej o tym miejscu od jakiegoś czasu- najpierw o wtargnięciu wozu na teren lasu, później o kilku konnych pędzących za wozem… Gdy usłyszała pierwsze wieści o ataku przeklęła swą opieszałość i puściła się pędem w kierunku jej miejsca. Las bardzo jej w tym pomagał- kamienie na zboczach układały się tak, by biegło jej się wygodniej, w lesie każda gałąź odginała się, słysząc tylko jej kroki. Cóż, uroki życia wśród leśnych stworzeń.

Kolejnym z tych uroków był wytężony słuch. Posłała tylko ulotne i zmęczone spojrzenie odrobinę zszokowanemu Hellowi, po czym doskoczyła do chłopca. Oddycha!

- Żyje!- wydobył się z ust dziewczyny okrzyk pełen satysfakcji. Po chwili dopiero zorientowała się, iż zupełnie nie zna tego mężczyzny, zamilkła więc na chwilę, sięgając do przerzuconej przez ramię torby. Bez odpowiedniej pomocy chłopiec zaraz umrze…

Hell de Mer spoglądał na całe zajście znad księgi. Cokolwiek się tu działo, nie było to nic zwyczajnego…

***
Pałac Bohaterów był obiektem o którym wiele osób pisało, a jeszcze więcej próbowało go namalować. Dawna rezydencja hrabiów Arish, przez Wilhelma Odnowiciela przemianowana została na „letnią rezydencję” w sercu stolicy hrabstwa. W tej chwili zaś Pałac Bohaterów był potężnym zbiorem urzędów, gdzie codziennie setki ludzi załatwiało swoje sprawy. Jaki sens miało umieszczenie wszystkich urzędów dzień drogi od siedziby władcy tych ziem- wiedział tylko Franciszek I. I to właśnie jego rezydencje zajmowały północne skrzydło budynku- to, przy którym znajdował się taras audiencyjny, pod którym czekały właśnie setki ludzi, w tym także orszak smokobójców.

Wszyscy zdawali się czekać na przemowę Aleksandra, który dzięki życzliwości tutejszego zarządcy miał wygłosić odpowiednią mowę z tarasu. Czego miała dotyczyć? Jakie tematy poruszać? I skąd w ogóle w głowie rycerza wziął się ten pomysł?

Cóż, wszystko miało się wkrótce wyjaśnić…
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 26-12-2007, 23:47   #112
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Hell z wolna podążał przez las, przeklinając w myślach Arish, deszcz i sir Goeffrey'a. W różnej kolejności zresztą.
"Jeżeli Goeffrey nie będzie miał dla mnie niczego ważnego, zarżnę jak psa…" - powtarzał w myślach. Chociaż i tak wiedział, że nie tknąłby staruszka. A nawet udawałby radość z zaproszenia...
Miał podłe samopoczucie. Czuł się jak zmokła kura, bowiem od półtora dnia, czyli od chwili, gdy wjechał na ponoć bardzo gościnne ziemie hrabstwa deszcz nie ustawał. Lało, kapało, siąpiło, mżyło... Na zmianę, lecz w zasadzie bez przerwy...
"Do kompletu dachy powinny być dziurawe, a w pościeli robactwo" - pomyślał.
Ale tego akurat nie mógł zarzucić ostatniej gospodzie. Dziewka też nie była najgorsza... I jej spojrzenie sugerujące, że dla rycerza z serca Imperium jest w stanie zrobić dużo więcej, niż tylko podać jedzenie. I miała taką uroczo obrażoną minę...
Na wspomnienie wyrazu jej twarzy, gdy zrezygnował z dodatkowych usług, uśmiechnął się. Nie ślubował czystości, ale wspomnienie czyichś piwnych oczy zabezpieczało go przed uleganiem tego typu pokusom.
Poklepał po szyi Fearlesa, który z wyraźnym znudzeniem brnął przez podmokłą ziemię.
- No, koniku... Kiedyś ten deszcz się skończy...
Spojrzał w niebo usiłując znaleźć jakieś oznaki poprawy pogody.
A potem powrócił pamięcią do rozmowy w gospodzie. I wójta, który z przejęciem opowiadał o smoku.
"Ciekawe, czy to pra..."
Zamarł w miejscu. Podobnie jak gwałtownie zatrzymany Fearles.
Rozciągający się przed nim widok - śliczną polankę godną pędzla mistrza-pejzażysty - psuło parę drobiazgów.
"Chociaż raz ta pieprzona pogoda się do czegoś przydała" - skomentował w myślach, spoglądając na nadpalony wóz. - "A ktoś spaprał robotę."
Podjechał bliżej i znowu zamarł, widząc symbol wymalowany na nadpalonych drzwiach.
"To miało być polowanie na smoka, a nie duchownych" - skonstatował, spoglądając na nadpalone ciało, wyraźnie należące do przedstawiciela kleru.
Zręcznie zeskoczył z konia, gestem nakazując mu pozostanie w miejscu.
Podszedł do karety. W gęstej trawie leżało kolejne ciało.
Z pewnym trudem wyciągnął ze sztywniejących palców niezbyt wielki, oprawiony w skórę tom.
- Porąbany, paranoiczny kler Arish - rzucił pod nosem, przeglądając nieliczne zapisane kartki. - Tylko szyfry im w głowie...
Rozejrzał się dokoła, szukając innych ciał.
"Usiłował uciec, i tam go dostali" - pomyślał, gdy spostrzegł leżące na skraju polanki ciało chłopca. - "Tylko co smarkacz robił z nimi..." - spojrzał na ciała księży. - "Może to o niego im chodziło..."
W tym momencie do jego uszu dobiegł dźwięk... jakby ktoś na palcach biegł po ściółce leśnej...
Sięgając po miecz spojrzał w tamtą stronę. W samą porę by zobaczyć, jak krzewy odchyliły swe gałęzie, jak gdyby robiąc przejście, z którego wypadła na polankę rudowłosa i zielonooka (jak zdążył dostrzec gdy rzuciła na niego niezbyt ufne spojrzenie) nimfa leśna.
Ręka sama odsunęła się od rękojeści.
"Nimfy nie noszą szat" - skonstatował po sekundzie, nieco rozczarowany, widząc zielony strój nowo przybyłej.
Dziewczyna w paru krokach dopadła chłopca.
- Żyje! - wykrzyknęła z satysfakcją.
Hell zaklął w myślach. Był pewien, że ma przed sobą same trupy i nawet nie pomyślał o tym by sprawdzić, czy czasem w którymś z ciał nie kołacze jeszcze duch.
Wsunął księgę z pas i biegiem ruszył w stronę chłopaka.
- Żyje? - powtórzył ze zdziwieniem słowa dziewczyny. - Byłem pewien, że tak jak oni...
Zamilkł widząc, że dziewczyna sięga do swej torby.
- Znasz się na tym? - spytał nieco bez sensu. - Jak ci pomóc? Wyciągamy strzałę?
Przyklęknął przy ciele chłopca gotowy do pomocy w ratowaniu rannego.
- Znasz go? - dodał.
 
Kerm jest offline  
Stary 28-12-2007, 00:34   #113
SG
 
SG's Avatar
 
Reputacja: 1 SG nie jest za bardzo znanySG nie jest za bardzo znanySG nie jest za bardzo znanySG nie jest za bardzo znany
Musiała się spieszyć. Choć słyszała wcześniej pogłoski o wozie i konnych, nie uznała tej informacji za rzecz nadzwyczajną. Dlatego też gdy dowiedziała się o ataku, była dość daleko od miejsca zdarzenia, spokojnie wędrując wśród lasów w poszukiwaniu ziół i opatrując młodego jelonka, który najwyraźniej fikał trochę zbyt beztrosko. Na wieść o potencjalnych rannych bądź zabitych porwała swoją torbę i puściła się pędem w kierunku polany, prosząc naturę o pomoc. A Matka lubi się odwdzięczać… Sprężysta gleba znacznie pomagała, a na trasie nie znać było nierówności utrudniających bieg. Drzewa wskazywały drogę.
„No dalej, Venti, dalej!” – poganiała się w myślach.

Druidka znała te tereny bardzo dobrze, wpadła więc na polanę szybko, choć z lekką zadyszką i zlustrowała pobojowisko. Resztki spalonego wozu, kilka poparzonych oraz całkiem zwęglonych ciał. Zapewne zakonników, wnioskując po znaku wymalowanym na większym odłamie drewna, który nie zdążył spłonąć, nim wilgoć zajęła się wygaszaniem pożaru. Może i ktoś znał się na rzeczy, ale nie uwzględnił panującej na tych terenach wilgotności. Konie zapewne umknęły spłoszone przez ogień, krzyki i nagły rwetes, albo leżą dorżnięte jakieś stajanie dalej. To wszystko wyjątkowo się dziewczynie nie podobało. Jej uwagę przykuła jedyna nieposzkodowana poza nią postać znajdująca się na polanie. Młody mężczyzna obserwował dziwną, leśną panią znad jakiejś księgi. Rycerz nie mógł pochodzić z Arish, na co wskazywały jego symbole rodowe. Druidka z pewnością nie była ekspertem od arishańskiej heraldyki, ale bądź co bądź niejeden herb w swoim życiu widziała, a jakoś nie pamiętała, by z tym konkretnym kiedyś się spotkała. W pierwszej chwili przyszło jej do głowy, że może to jeden z morderców, którzy podpalili karetę, ale nie wyglądał na specjalnie zainteresowanego jego pozostałościami, Venti uznała go więc za przypadkowego świadka.

Dziewczyna nie miała czasu zastanawiać się dłużej nad pochodzeniem przybysza. Musiała zająć się tym, co do niej należy. Wbiegłszy na miejsce zdarzenia spostrzegła małą, na oko sześcioletnią postać leżącą na skraju lasu ze strzałą wbitą w plecy młodego ciałka i w kilku krokach dopadła do malca, by sprawdzić, czy może coś jeszcze zdziałać. Chłopiec był nieprzytomny, ale oddychał. Jego serce biło miarowo.

- Żyje! – Okrzyk radości wyrwał jej się z piersi.

Dźwięk jej głosu wyzwolił mężczyznę z niemego osłupienia, w jakie wprawiło go nagłe wtargnięcie druidki na polanę. Na informację zareagował z wyraźnym przejęciem i podbiegł, oferując swoją pomoc.

- Żyje? Byłem pewien, że tak jak oni... Znasz się na tym? Jak ci pomóc? Wyciągamy strzałę? Znasz go?

Nie lubiła, kiedy zasypuje się ją gradem pytań, w momencie gdy usiłuje pracować, ale mimo to uznała, że rycerz może się przydać i zdecydowała się nie ignorować jego dociekliwości. Rzuciła na niego okiem.

- Spokojnie, bracie. Pozwól, że strzałą zajmę się sama, a skoro już tak bardzo chcesz pomóc, to hmm… pogrzeb w mojej torbie i poszukaj balsamu ślazowo – dziewannowego i maści z dziurawca. Balsam ma intensywny, żółty kolor, a poza tym powinien być opisany literami SD. Na maści jest DZ. Wyjmij też bandaże, spirytus do odkażania oraz igłę i nici, powinny gdzieś być. A później… później możesz spróbować porozmawiać i… uspokoić tego chłopca, gdyby się czasem obudził… z bólu – odparła, zajmując się rozcinaniem zakrwawionej tuniki za pomocą skalpela w miejscu, w które trafiła strzała. – Tylko nie zanim tak się stanie! A odpowiadając na twoje ostatnie pytanie, to nie, nie znam go i niewiele potrafię o nim powiedzieć. Ubranie… no cóż, wygląda na dobrej jakości, ale to o niczym nie świadczy, zwłaszcza pamiętając o towarzystwie, w jakim jechał. To może być równie dobrze potomek szlachcica, jak i podrzutek, którego przygarnęli mnisi. Albo jedno i drugie. Ale jakie to ma znaczenie?

Venti wypowiedziała ostatnie słowa z lekką irytacją. Podała mężczyźnie swoją torbę, a sama zakasała rękawy, odrzuciła do tyłu płomiennorude włosy i zajęła się oględzinami zranienia.

- Paskudna rana, mocno krwawi, strzała wbiła się pod kątem – mamrotała bardziej do siebie niż do towarzysza. – Oddech miarowy… nieco chrapliwy i nieco płytszy niż zwykle, ale chłopak leży przecież na brzuchu i z pewnością powoli traci już siły, krwotok nie ustaje. Płuco musi być całe – a to już połowa sukcesu, jeszcze nic nie jest stracone. Strzała musiała wytracić swoją prędkość nim uderzyła w ciało. Jednak mimo wszystko to dziecko, więc podejrzewam, że trafiła w żebro, co oznacza złamanie. Nie ma co się dłużej zastanawiać, trzeba wyjąć to żelastwo i zatamować krwotok. Mam tylko nadzieję, że ten grot nie miał zadziorów. Wtedy będzie bardziej bolało – westchnęła.

Druidka spojrzała ze smutkiem w oczach na to małe ciałko, któremu za chwilę będzie musiała wyrządzić straszną krzywdę. Nieczęsto opatrywała dzieci ranione od broni, trafione z premedytacją, jeśli w ogóle kiedykolwiek to robiła. Zazwyczaj w takich wypadkach zajmowała się rosłymi mężczyznami nawykłymi do znoszenia bólu lub przynajmniej na niego przygotowanymi, bo nie można było mówić o znoszeniu czegokolwiek, gdy w grę wchodziła amputacja… Chociaż gotowi też nie zawsze byli. Na wspomnienie tamtych dni Venti uśmiechnęła się w duchu.
Nie zastanawiała się długo. Lewą dłoń, naznaczoną drobnymi bliznami – pozostałościami po wyjątkowo ostrym narzędziu, położyła na ciele chłopca. Prawą pewnie ujęła drzewce strzały i zdecydowanym, szybkim ruchem wyszarpnęła ją z ciała, starając się zrobić to pod kątem, z jakim została wprowadzona.
Malec natychmiast się obudził i zawył głośniej aniżeli wilk do księżyca. Grot posiadał zadziory, a ruchy, jakie wykonywał malec świadczyły również o złamaniu zebra. Druidka widziała zgrozę w oczach rycerza.

- Ćsss…! Proszę, uspokój się, przestań się wiercić, będzie mniej bolało… proszę! – Z bólem w sercu starała się uspokoić chłopca, po czym zwróciła się do młodzieńca. – Porozmawiaj z nim, zajmij go… muszę jeszcze odkazić tę ranę.

Po krótkim zrywie chłopiec osłabł, ale gdy tylko Venti przemyła ranę alkoholem, załkał ponownie. Źle zniósł też szycie, co negatywnie działało również na dziewczynę, której ręka drżała za każdym razem, gdy miała wbić igłę.

- Teraz już będzie wszystko dobrze, obiecuję. Pomóż mi, musi usiąść – zwróciła się do mężczyzny.

Malec płakał żałośnie, lecz coraz słabiej, gdy dziewczyna opatrywała ranę, używając do tego mikstur ziołowych i bandaży. Druidka wmawiała sobie, że to dzięki działaniu ziół, że on nie gaśnie… Venti usztywniła chłopcu klatkę piersiową, zabezpieczając żebro, po czym podała mu wodę i owinęła we własny płaszcz, odsłaniając ramiona noszące pamiątki po kilku spotkaniach z niebezpiecznymi zwierzętami oraz gałęziami z dni, gdy Matka jeszcze nie była dla niej tak przychylna. Zmęczona dziewczyna oparła się o drzewo. Nawet w skromnym stroju, który miała na sobie, było jej duszno. Dopiero wtedy ponownie zwróciła się do towarzysza.

- Stracił dużo krwi, ale jeśli jest silny, to przeżyje. Na to liczę. Jeśli nie, cóż… starałam się. A przy odrobinie szczęścia może dowiemy się czegoś na temat całego zajścia. A tak na marginesie… Może powiesz mi, kim jesteś i jak trafiłeś do mojej dąbrowy?
Spojrzenie, które druidka posłała rycerzowi, wcale nie było całkiem ufne.
 
__________________
Do zobaczenia w maju!

Ostatnio edytowane przez SG : 28-12-2007 o 00:37.
SG jest offline  
Stary 28-12-2007, 14:33   #114
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Hell z trudem powstrzymał krzywy uśmiech.
"Nie pamiętam, bym miał rodzeństwo w tym wieku" - pomyślał z przekąsem.
W ogóle nie słyszał o jakimkolwiek rodzeństwie, nawet przyrodnim, czy z nieprawego łoża, choć jego ojciec, niezbyt świętej pamięci, nie stronił od tego typu uciech.
W zasadzie nie lubił ludzi, którzy mówili do niego 'bracie'. Znaczna część okazywała się nawiedzonymi szaleńcami, a połowa reszty - zwykłymi naciągaczami. Chociaż dziewczyna, która tak do niego się odezwała nie wyglądała na żadną z tych kategorii.
Stosując się do jej poleceń otworzył torbę. Wbrew utartym (i sprawdzonym) tezom na temat bałaganu panującego w damskich torebkach ta była nadzwyczaj uporządkowana. Może dlatego, że nie była torebką, tylko pokaźnych rozmiarów torbą. Co - swoją drogą - stwarzało dużo większe możliwości robienia bałaganu...
Szybko odszukał balsam i maść.
"Chociaż jakaś korzyść z pobierania nauk" - pomyślał. - "Nie muszę wyszukiwać medykamentów po kolorach..."
Wyciągnął bandaż i z trudem uniknął nadziania się na jedną z igieł. Wyszukał najmniejszą...
W tym samym czasie ze spokojem wysłuchiwał słów dziewczyny. Nie przerywając, ale komentując w myślach.
"Podrzutki niezbyt często ubierane są w dobre szaty. A sierotka z dobrego domu... To już prędzej..."
Spojrzał na ubranie dziecka szukając jakichkolwiek śladów herbu czy też barw rodowych.
"Jakie to ma znaczenie?" - powtórzył w myślach słowa nieznajomej.
Dla dziecka - żadne. Ale dla rozwiązania zagadki napaści - pewnie duże.
Z pozornym spokojem wysłuchał opisu zadanych obrażeń. W przypadku dorosłego mógłby się założyć, że za trzy dni zacznie uwodzić najbliższą osobę w spódnicy... Ale dziecko? Podzielał obawy dziewczyny - to mogło źle się skończyć, nawet przy fachowej opiece. A wyglądało na to, że ranny trafił w dobre ręce. Co prawda lewa była poznaczona śladami ostrego narzędzia...
"Eksperymentowała na sobie?" - przemknęło mu przez głowę. Ale nie zamierzał pytać...
W tej chwili dziewczyna wyrwała strzałę z rany. Reakcja chłopaka była natychmiastowa - malec zawył, robiąc konkurencję najlepszym wilkom.
Hell spojrzał ze zgrozą na dziewczynę.
"Oby tylko nie trafić w jej ręce..." - pomyślał.
Widział pijanych rzezignatów, którzy delikatniej traktowali swoich pacjentów. Z kolei pełen współczucia głos stał w jawnej sprzeczności z dość brutalnym sposobem wyciągnięcia strzały. A drżące przy szyciu rany ręce również świadczyły o tym, że dziewczyna nie traktuje swego pacjenta obojętnie.
Pomógł chłopcu usiąść, a gdy dziewczyna skończyła opatrywać rany odezwał się do niego:
- Teraz już z pewnością będzie lepiej. Będzie cię bolało coraz mniej - stwierdził, przywołując na usta uspokajający uśmiech. W stu procentach szczery, jako że słowa były czystą prawdą, bez względu na to, czy chłopiec wyzdrowieje, czy umrze.
Spojrzał na dziewczynę. Pozbawiona płaszcza wydała się jeszcze szczuplejsza.
"Wygląda, jakby wychowała się w legowisku wilków" - pomyślał, spoglądając na jej nagie ramiona.
Bez emocji wysłuchał rokowań na temat przyszłych losów chłopca, ale ostatnie słowa dziewczyny sprawiły, że uniósł lewą brew w nieco kpiącym geście.
"Do mojej dąbrowy... Posiadaczka ziemska..." - przemknęła mu przez głowę ciut złośliwa myśl. - "Ciekawe, co by na ten temat powiedział pan hrabia..."
Sam dobrze wiedział, że tylko jeden rodzaj ludzi, poza właścicielami ziemskimi, uważa lasy za swoją własność... Chociaż nie całkiem prywatną...
"Ciekawe, czy trenowała tylko na zwierzętach, czy ludzi też leczyła..." - pomyślał mimochodem.
A potem spojrzał z uśmiechem w zielone, pełne braku zaufania oczy.
- Wybacz, pani - powiedział żartobliwie - ale musiałem przegapić tablice z napisem 'Teren prywatny,. Nie wchodzić!'
Zerwał się na równe nogi i ukłonił się elegancko.
- Hell, do usług. Herbu - wskazał łeb czarnego wilka, wymalowany na tarczy - jak widać. Z serca Imperium - dodał. - A nawet dalej - dokończył żartobliwie.
Uznał, że pominie ciąg dalszy swego miana. Nie sądził, by pozycja, jaką zajmował na liście arystokracji mogła zainteresować jego rozmówczynię.
- Zawędrowałem do tej pięknej dąbrowy w drodze do Gorph.
W jego oczach nie pojawił się nawet cień prośby, by rozmówczyni również mu się przedstawiła.
- Słyszałem w drodze plotki o smoku zionącym ogniem, ale to - spojrzał przelotnie na częściowo strawioną ogniem karetę - wygląda raczej na dzieło ludzi.
Schylił się i podniósł odrzuconą przez dziewczynę strzałę.
- W dodatku nigdy nie słyszałem o smoku używającym łuku - dodał, kierując te słowa pod adresem chłopca.
Starannie oglądał strzałę usiłując się zorientować, z jakiej krainy pochodzi ten pocisk. Postanowił zachować strzałę.
"Być może znajdzie się kiedyś jej właściciel..."
 
Kerm jest offline  
Stary 29-12-2007, 01:38   #115
 
Angrod's Avatar
 
Reputacja: 1 Angrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie coś
Nikły blask pochodni i skrzypienie drzwi zdradzało, że ktoś opuszcza ciemny pokoik. Na słabo rozświetlony, wilgotny korytarz wyszedł jeden człowiek. Granatowy płaszcz falował powodowany energicznymi ruchami mężczyzny. Echo, słyszalne w licznych zakamarkach i zakrętach starało się odwzorować rytm kroków, wybijany przez eleganckie buty. Kamienne schody prowadziły do surowych, okutych drzwi, przy których na powrót zawiesił na ścianie pochodnia rozświetlając sczerniały sufit. Haftowana srebrem rękawica schwyciła ciężką klamkę. Światło elegancko, choć nie wystawnie urządzonego pomieszczenia rozświetliło kamienną twarz wchodzącego. Człowiek siedzący przy stole spojrzał na niego z nad okularów.

- Chodźmy

Miękki dywan, prowadził Aleksandra przez ozdobny korytarz pełen wiszących nań portretów i innych malowideł. Złote i kryształowe ozdoby specyficznie odbijały blask wpadającego przez okna światła. Wybrał najkrótszą drogę. Spieszył się na ważne spotkanie. Minął szerokie wejście na balkon i oparł się o balustradę. Dostrzegł zebranych przed pałacem ludzi. Wyciągnął zwój pergaminu i zaczął czytać donośnym głosem.

- Z rozporządzenia, jaśnie nam panującego, Hrabiego Franciszka I de Clee Nieposkromionego, Pana i Dziedzica Ziem Sangh’u i Tellm, Wielkiego Mistrza Zakonu Rycerzy Dębu etc. etc. uroczyście ogłaszam, że w związku z zaistniałą sytuacją, w największej trosce o dobro ludu, w hrabstwie Arisch zostanie zastosowany tymczasowy stan podwyższonej dbałości o bezpieczeństwo publiczne, celem jak najszybszego powrotu ładu i harmonii. Objawiać się będzie wzmożonym zwalczaniem wszelakich działalności przestępczych, wymierzonych przeciwko ludności miast i wsi. W rejonach dotkniętych problemami stosować się będzie rozdawnictwo zboża i środków koniecznych. Nakazuje się także mobilizację wojskową rycerstwa, by jak zawsze, z honorem stanęło w obronie narodu. Z łaską Powracającego złapanie uprzykrzonego gada jest tylko kwestią czasu. Wszelkie dalsze zalecenia rozgłaszane będą systematycznie przez heroldów. Niech Powracający nadal ma nas w swej opiece.

Po paru chwilach czekał zwrócony twarzą do okna, w małej sali z zastawionym stołem. Sprowadzeni tu przez służbę kompani zostali zaproszeni przez Aleksandra na wspólny posiłek, celem omówienia dalszych działań.

-Wybaczcie, że musiałem was tak nagle opuścić, - powiedział po przywitaniu kompanów, - lecz mimo spraw niecierpiących zwłoki, starałem się wam pomóc jak mogłem w tej, dotąd niezrozumiałej dla mnie sytuacji. Omówmy, to proszę przy posiłku, gdyż o ile pamiętam nie posililiście się jeszcze dzisiaj. Istotnym będzie także przemyślenie dalszych działań. - W otoczeniu pałacowych murów jego język, jakby automatycznie dostosowywał się do panującej etykiety. - Sir Archibaldzie - zwrócił się doń wskazując na krzesło - Zawsze ceniłem sobie twe słowa. Usiądź, proszę przy mnie, chciałbym wysłuchać twojej relacji.
 
Angrod jest offline  
Stary 02-01-2008, 22:51   #116
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
Archibald Roderyk de Valsoy h. Pęk Strzał

Archibald wciąż nie całkiem doszedł do siebie po niedawnym pojedynku, a w zasadzie rzezi na rynku w Devis. Wciąż czuł woń krwi Gatiusza, widział jej drobiny na swoich dłoniach, na rękawie bogato wyszywanej rycerskiej szaty, widział ją na swoim herbie, zdobiącym przód wamsu. I wciąż miał przed oczyma śmierć Radosta. Wiedział, że takie są koleje losu w tym fachu. Skoro rycerze umierali boju, to ich giermkowie i służba z pewnością częściej. Ale Radosta znał od kilkudziesięciu lat, odkąd bliźniacy przestali ocierać smarki w koszulinę wiejską. W odruchu miłosierdzia wziął ich do swego zamku z pobliskich Koźlich Worów, bo matka i ojcem im odumarli z głodu na przednówku. Archibald miał wtedy ledwie 22 lata, oni po 10. Wiele bojów, kampanii, kilka sławetnych szarż, pościg za Dzikiem z Lasu Born, wspólna walka z upiorem Le Mannet… Wiele kart historii, sławetnych, tych łajdackich, smutnych i tych pełnych rubasznego humoru, gdy de Valsoy rechocząc oglądał jak bliźniaki po łbach się walili, bo jeden drugiego obraził. Radost był tylko z pozoru taki jak jego brat. Sam młodszy o kilka minut tak naprawdę zachowywał się często jak prawdziwy młodszy brat. Ileż to razy poważniejszy Ost musiał go wyciągać z opresji, gdy gburowaty wojak ściągał na siebie czyjąś niechęć czy zgoła nienawiść?



Ech, ucieczka Radosta po dachach Devis stała się kanwą jednej z kancon, śpiewanych w całym Arish. Tyle że w pieśni nikt nie wspomniał, iż młodzieniec, którego miejscowy przywódca półświatka zastał w łożnicy swej powabnej małżonki, miał wtedy 40 lat i lica miał nie tyle gładkie, co zarośnięte i grubo ciosane. Oj namęczyli się wtedy, by cało z miasta wyjechać. Trza było narezać kilku miejscowych, a i trochę poukrywać się.


Sir Archibald niedokładnie słuchał przemowy Aleksandra, coś o stanie wyjątkowym, o winnych tumultu w mieście i kraju. O powstrzymaniu wrażych sił. Wreszcie coś o honorze rycerskim i przymusie pomocy biedniejszym. De Valsoy parsknął, lecz nie skonfrontował tych pięknych słów z ponurą rzeczywistością lżonej i katowanej Kasandry, tłumu nęconego zapachem krwi przez świątobliwego Doriana czy pychą zakonników Pana Poranka. Lekki rumieniec pojawił się na obliczu z lekka zmieszanego sir Aleksandra, który jednak nie przerwał swej perory. Wreszcie skończył:


- Sir Archibaldzie, zawsze ceniłem sobie twe słowa. Usiądź, proszę przy mnie, chciałbym wysłuchać twojej relacji.
Archibald uniósł głowę i spojrzał w oczy kompana. Ten ujrzał, iż stary rycerz bardziej teraz przypominał zniedołężniałego starca:
- Radost nie żyje, zginął jak wojownik, walcząc w słusznej sprawie. Zabiłem Gatiusza, zginął Helstigt. Z jakiegoś powodu nie doszło do mojego pojedynku, lecz jestem gotów do niego stanąć mój panie, by nie uchybić wspomnianemu przez ciebie honorowi rycerza. Czy mówić szczegóły panie? Jestem zmęczony, bardzo zmęczony.


Wstał i, nie żegnając się z nikim, wyszedł z komnaty. Nie chciał tu być. Bał się, że z jego ust padną złe, krzywdzące słowa. Dopiero za drzwiami zacisnął oczy, tłumiąc bezgłośny szloch.
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline  
Stary 03-01-2008, 13:08   #117
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Kiedy właśnie miał odbyć się honorowy pojedynek rycerzy na placu, Sara zamiast podziwiać zbroje i sylwetki znamienitych przedstawicieli Zakonów, znów przysiadła na beczkach, tym razem trzymana za ramię przez przyjaciela z dzieciństwa – Sante...

- To niesprawiedliwe! Ten chędożony w dupę przez hemoroidy staruch w rozklekotanym żelastwie i zafajdanym czerepie mnie oszukał! – w końcu wypaliła, a jej przyjaciel zastygł z podziwem i przestrachem zarazem dla takiego zasobu słownictwa – Jestem jego giermkiem, miałam walczyć!

- Chyba oszalałaś już całkowicie. Gatiusz zmiótłby cię samym zamachem ręki.
- Phi! Z mieczem w zadku nie będzie taki chętny do machania.

- Sara... proszę cię, bo zaraz ja będę musiał cię wyzwać...

Młodzieniec wyraźnie przeżywał katusze, mimo iż na jego szlachetnym obliczu wciąż wyrzeźbiona była maska powagi i spokoju. Tymczasem alchemiczka, w ogólne się nim nie przejmując, popatrzyła na ustawiających się do walki rycerzy. Archibald nawet na nią nie spojrzał, zupełnie zapatrzony w Mistrza Zakonu Pana Poranku. To jeszcze bardziej rozjuszyło dziewczynę, która akurat miną miała zamiar pokazać mu jak bardzo jest obrażona. Tymczasem jednak na Sarę padł wzrok innego spośród wyznaczonych do pojedynku. Oto widać Andre szukał oczami pokrzepienia, będąc zupełnie obcym w tym orszaku.

Alchemiczka uniosła się do góry i z uśmiechem na ustach, zamachała mu energicznie ręką. Ów mężczyzna o fizjonomii raczej złodziejaszka niż rycerza, zyskał w jej oczach wielki szacunek. On jeden bowiem nie brał teraz udziału w jakichś przepychankach między zakonami, lecz od początku do końca walczył w imieniu paskudnie potraktowanej wieszczki.

Gdy walka się zaczęła, Sara zamiast podziwiać wielkich mężów w starciu, odwróciła się do Sante. Nie bała się o swoich, wiedząc, że to po ich stronie jest słuszność, a poza tym... bez względu na niesłuszne potraktowanie jej, de Valsoy był wyśmienitym rycerzem – w pełni ufała w jego zdolności.

- Słuchaj Sante, biorę udział w wyprawie na smoka zarządzonej przez naszego Franciszka, – rzekła w końcu – a ponieważ sprawa jest zagmatwana, nie mogę ci na razie niczego więcej zdradzić. Ty jednak możesz mi się przysłużyć w tym zadaniu... Bo chyba też nienawidzisz smoka, prawda?

- Oczywiście, klnę się na honor rycerski, że gdybym zobaczył gadzinę, choćbym miał poświęcić własne życie, nie darowałbym skubańcowi!

- O właśnie! No i dlatego chciałam cię spytać o coś. Widzisz tamtego gościa...
– wskazała palcem na Attera. – On był uczniem tego twojego Gatiusza, nie?

- No tak... ale...

- Sante proszę cię, opowiedz mi o nim. To dla mnie bardzo ważne...

Obojętnie jak bardzo młody rycerz chciał przypatrzeć się walce, teraz zupełnie rozbroiły go wielkie, orzechowe oczy, które z powagą i prośbą spoglądały na niego. Można by rzec, że chłopak nie miał szans, kobieca łagodność i natarczywość zarazem, zupełnie topiły jego opór.

Mijały minuty, a młodzi wciąż rozmawiali i wtedy stało się:
Sara jak oparzona podskoczyła, słysząc krzyk Archibalda.

- NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!- ryknął, mimo iż to nie on został raniony śmiertelnie.

Dziewczyna próbowała dojrzeć, co się stało. Nie do końca rozumiejąc sprawę, ale pojmując furię starego rycerza, zeskoczyła z beczki i popędziła ku niemu.

- Ojciec mnie potrzebuje... – rzuciła jako wyjaśnienie przyjacielowi.

- Ojciec? - na te słowa Sante zbaraniał już całkowicie.


***



Przez całą drogę do zamku, Sara milczała. Co mogła zresztą rzec w tej sytuacji? De Valsoy znał prawdopodobnie Radosta dłużej, niż ona sama chodziła po tym padole. Choć nie potrafiła znaleźć słów pocieszenia, nie była też w stanie zostawić starego rycerza samego, jak cień podążając za nim, obserwując go. Jej zmartwienie potęgowała dodatkowo kondycja Osta, tym jednak zajmął się już Dederich, który podobnie jak ona sama, wolał chyba nie zbliżać się teraz do swego pana.

Niemniej nawet w trakcie posiłku, na który zaprosił podróżników sir Aleksander, Sara śledziła wzrokiem starego rycerza, próbując znaleźć dlań jakieś słowa pocieszenia. W głowie jednak miała pustkę.

Nie bardzo mając inne zajęcie, przysłuchiwała się słowom Aleksandra, zastanawiając jednocześnie na ile też ważną personą jest ów rycerz.
Opasły mnisio, Atter, Aleksander, nawet de Valsoy zdawali się być osobami o ukrytych celach, gdzie nie chodziło jedynie o ubicie smoka...

Rozmyślając nad zaistniałą sytuacją, Sara bez apetytu dłubała w wysmienitym jedzeniu, ku zgrozie służby rozrzucając drobinki wokół talerza. Dopiero powstanie Archibalda i jego wyjście, wzbudziły jej zainteresowanie.

„Czyżbym powinna...? Pewnie będzie wściekły... No, ale nie mogę przecież... A, trudno!”

Ledwo drzwi się zamknęły, a alchemiczka także podniosła się ze swego miejsca.

- Wybaczcie, zaraz wrócę. – bąknęła jako usprawiedliwienie.

Tak, jak się spodziewała, na korytarzu zastała swego nieszczęsnego rycerza... tak starego i zmartwionego, że ledwo go poznała. Widać było, że kielich goryczy przelał się i Archibald ledwo hamował emocję.

Niepewnym krokiem Sara zbliżyła się doń. Mimo iż była młoda, była już kobietą z właściwą dla swej płci empatią. Nie stanęła więc przed obliczem de Valsoy’a, lecz z boku, aby mógł skryć przed nią wyraz swej twarzy.

Wpatrując się w kamienną posadzkę, wyciągnęła tylko rękę w jego stronę i delikatnie uścisnęła kanciastą, pooraną czasem dłoń.

Stali tak przez więc, nic do siebie nie mówiąc – starzec i dziecko, mężczyzna i kobieta, dwoje zranionych przez życie ludzi.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 06-01-2008, 00:53   #118
SG
 
SG's Avatar
 
Reputacja: 1 SG nie jest za bardzo znanySG nie jest za bardzo znanySG nie jest za bardzo znanySG nie jest za bardzo znany
Sposób, w jaki przedstawił się Hell ostatecznie rozwiał wątpliwości dziewczyny - mężczyzna nie mógł mieć nic wspólnego z ludźmi odpowiedzialnymi za zniszczenie wozu. Z pewnością nie pozostawiono go tu na straży.
„Kobieto, popadasz w paranoję. Jeśli nie przestaniesz podejrzewać wszystkich o niegodne zamiary, to kiedyś źle się to dla ciebie skończy” – skarciła się w myślach.

Reakcja rycerza na jej nagłe pytanie rozbawiła Venti. Tak polubiła te lasy, że zaczęła uznawać je za swój dom. Nie sądziła, że komuś może przeszkadzać fakt, iż traktuje rosnące tu dęby niemal jak własne. Poza tym podróżnicy wolą trzymać się ubitych traktów niż przemieszczać się przez bądź co bądź podmokły w niektórych miejscach teren dąbrowy, nieczęsto więc widuje się jadących tędy ludzi.
- A tak, w pewnym sensie mojej, bracie – zaśmiała się, dźwigając się na nogi.

Mimo że miękka trawa pod drzewem była wygodna, to wychowanie nie pozwalało jej siedzieć, gdy ktoś, a w szczególności rycerz obeznany z obyczajem, przedstawia się tak oficjalnie, nawet jeśli z dozą żartu. – Venti, druidka. – W pokłonie skinęła wdzięcznie głową z promiennym, lecz nieco ironicznym uśmiechem na twarzy. – Aktualnie jestem opiekunem tego lasu. Pozwól, że nie będę dygać, nie jesteśmy wszak na dworze – rzekła, nadal się uśmiechając i powiodła wzrokiem po pozostałościach wozu – a na pogorzelisku. – Na chwilę spoważniała, a w jej głosie dała się słyszeć cierpka nuta chłodu.

Spoglądając na zastygłe niby posągi ciała nieszczęśliwców niemal pożartych przez płomienie, ze wszystkich sił starających się chronić swój dobytek, dziewczyna zaczęła się zastanawiać, o co mogło chodzić mordercom. Czy mnisi przewozili jakiś cenny ładunek, czy też zależało im tylko na pozbawieniu duchownych życia? Zemsta? Przecież nikt nie zabija przedstawicieli kleru z byle powodu, za co mieliby się mścić? I dziecko… Venti z troską spojrzała na chłopca. Kim on był i co robił wśród mnichów? Czy to rzeczywiście podrzutek, którego zakonnicy przyodziali w ładne szatki? A może miał pochodzenie szlacheckie? Druidka westchnęła głęboko.
„Chyba będzie trzeba poczekać, aż się obudzisz…”

Do porządku przywołał ją głos rycerza opowiadającego o celu swej wyprawy. Zwróciła się do mężczyzny.
- Mnie także doszły słuchy o obecności smoka na terenie hrabstwa i wygląda na to, że nie są to jedynie plotki. Wieśniacy wpadli w panikę, boją się, co przyniesie każdy kolejny dzień i gorąco modlą się do Powracającego – swojej ostatniej nadziei. Drogi są jakby bardziej uczęszczane, ludzie spieszą się bardziej niż zwykle. Nawet w lesie słychać echa niepokoju. A teraz to – z westchnieniem, ściągając brwi wskazała ręką na zgliszcza. – Może to nie bezpośrednie dzieło bestii, ale możliwe, że efekt zamieszania, jakie wywołała.

Druidka zmrużyła oczy w zamyśleniu.
„Smok… ha! zaiste nurtująca ciekawostka…”
 
__________________
Do zobaczenia w maju!
SG jest offline  
Stary 06-01-2008, 14:26   #119
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Andre nie poszedł na ucztę... Miał dość tej rycerskiej bufonady, był zmęczony walką, ale czuł satysfakcję... ten gnojek padł z jego ręki. Niestety jego osobiste zwycięstwo, przytłumiła śmierć Radosta, choć trzeba przyznać że był pod wrażeniem popisu siły de Valsoya - "to się nazywa wytłuc mózg przez uszy".

Skierował swe kroki nie do pokoju gdzie Aleksander udzielał audiencji, lecz ku komnacie Kasandry, gdzie leżała opatrzona przez służbę. Delikatnie uchylił drzwi komnaty, dziewczyna leżała na łóżku, rękę i głowę miała owiniętą bandażem, ale i tak wyglądała urzekająco. Lecz najemnikowi nie w głowie były teraz uciechy cielesne. Łagodny uśmiech wstąpił na jego twarz, gdy pochylał się nad nią patrząc w jej głębokie kasztanowe oczy.

- Witaj piękna pani, chciałem się dowiedzieć o stan twojego zdrowia. Łotry które Ci to zrobiły poniosły surową karę. Zwłaszcza ten który Cię tak niegodnym słowem zelżył.

Dziewczyna uniosła się na poduszkach, obserwując długo Andre. Najemnik nie bardzo wiedział co zrobić z oczami, Kasandra bowiem nachyliła się ku niemu wpatrując się w jego oczy, a jemu nie wypadało wszak w takiej chwili gapić się na jej dekolt, bardzo zresztą poważny.

- Dziękuję Ci rycerzu z dalekiego kraju, za to, żeś w obronie niewiasty stanął. Złe rzeczy dzieją się w Arish i wielu wysoko postawionych ludzi moje słowa przeszkadzają.

- Pani gotów jestem wysłuchać Cię z całą uwagą na jaką niewątpliwie zasługujesz. Co widziałaś w swoich snach? Cóż takiego grozi hrabstwu? Dlaczego była to tak niewygodna dla Gatiusza prawda?


Najemnik czekał na odpowiedź Kasandry...

*****

Wymknął się cichutko na korytarz. Musiał teraz iść na miasto, odwiedzić przyjaciela... kto jak kto ale Matrim na pewno będzie wiedział to i owo... Był już prawie przy wejściu, kiedy za zakrętem korytarza natknął się na Archibalda i Sarę... trzymali się w milczeniu za ręce. Najemnik domyślał się, że strata dawnego kompana stanowiła dla wiekowego rycerza potężny ładunek żalu...

Cofnął się i wyszedł na ulicę tylnym wyjściem. Narzucił kaptur na głowę, nie chciałby najmole von Steinachów przydybali go teraz. Nie teraz kiedy jest tak blisko uwolnienia się od nich na zawsze. Szedł pewnie zatłoczonymi, wąskimi uliczkami, w końcu znał to miasto prawie jak własną kieszeń. Znajomy szyld w bocznej uliczce, nazywanej przez mieszczan Spokojną (choć Andre nie wiedział dlaczego), oznajmił mu, że trafił bezbłędnie.

*****

Matrim siedział za wielkim drewnianym biurkiem z nogami na blacie. Bawił się małym motylkowym sztyletem, bronią dość popularną w miejskim półświatku Davis. Jego szare bystre oczy świdrowały postać Andre. Najemnik nonszlancko siedział we wskazanym mu fotelu, wzrokiem omiatał pokój, który wypełniały regały z książkami i różnego rodzaju dokumentami.

- Musisz mi pomóc, nie pożałujesz - rzucił na stół swoją sakiewkę - tu jest 150 sztuk złota, dostaniesz o wiele więcej jak wyjaśnimy tę sprawę. A do tego potrzebuję Ciebie i twoich informacji na trzy różne tematy.

Mat podniósł mieszek ważąc go orientacyjnie w dłoni, po chwili rzekł z szelmowskim uśmiechem rzekł: - Tu jest 145 sztuk złota, dawaj jeszcze te 5, oszuście - zaśmiał się perliście, kiedy Andre wyjmował z kieszenie brakujące 5 z miną niewiniątka. - Widzę, że z biegiem czasu nie tracisz wprawy, to dobrze, bo jak już mówiłem potrzebuję Ciebie i twoich informacji - rzekł najemnik.

- Wiesz, że moje usługi nie są tanie, ale po starej znajomości, jeszcze dwa takie mieszki powinny wystarczyć. Andre przygryzł wargę, ale nie zamierzał sie targować, to i tak było tanio, znał legendarne prawie, że ździerstwo Matrima.

- Dobra teraz konkrety. Pierwsza sprawa: co to za oddziały wojskowe atakują teraz Arish? Nic nie słyszałeś od swoich informatorów z innych krain Imperium? Wiem, że masz wtyki w kompaniach handlowych u Fuggerów i Hochstaplerów, nic Ci na ten temat nie wiadomo? Druga sprawa, to już działka dla twojego braciszka. Nawiasem mówiąc jak się czuje? Niech zbierze mi wszystkie informacje o Smoku, wiadomości z całej literatury jaką tu dysponujecie, a widzę, że dysponujecie...czy nie ma gdzieś w traktatach magicznych wzmianek o Kulcie Smoka, czy innej takiej sekcie? I trzeci temat: Co się dzieje w tymi rycerzami w hrabstwie? Ci zakładają swój Zakon, w Zakonie Dębu rozłam? Mam dziwne przeczucie, że to ma związek ze Smokiem... No Mat, pokaż co potrafisz, znam Cię nie od dziś więc liczę, że mi pomożesz...
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 06-01-2008 o 15:00.
merill jest offline  
Stary 06-01-2008, 16:59   #120
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
"Venti" - powtórzył w myślach Hell. - "Powinna zwać się raczej Verti. Bardziej by pasowało do zieleni lasu."
Powędrował wzrokiem za spojrzeniem dziewczyny, w stronę karety. Nadpalony pojazd i leżące wokół trupy psuły sielski wygląd zacisznej polanki.
"Minie trochę czasu, zanim ślady tego zdarzenia znikną wśród traw" - pomyślał.
Już miał nawiązać do wypowiedzi o smoku, gdy nagłe chłopiec coś wybełkotał.
Hell obrócił się w jego stronę i widząc otwarte, szaroniebieskie oczy przyklęknął przy rannym i chwycił go za rękę.
- Jak się czujesz? - spytał. - Jak masz na imię?
Chłopak otworzył usta, ale wydobyły się z nich jedynie nieartykułowane dźwięki - jakby chciał odpowiedzieć, a nie mógł. Spojrzał na Hella. W jego oczach widać było przeżytą grozę. Strach, który jakby malał. Może nie na widok Hella, który mimo wszystko mógł się rannemu kojarzyć z napastnikami, ale z pewnością na widok stojącej tuż obok Venti. I pewnie pod wpływem jej głosu, bo było jasne, że chłopiec słyszał co najmniej ostatnie słowa druidki.
- Będzie dobrze - powiedział Hell z uśmiechem. - Jesteś w dobrych rękach. Ona cię wyleczy...
Spojrzenie Hella powędrowało przez moment w stronę Venti, a potem powróciło do twarzy chłopca, który w tym momencie przymknął oczy, a uścisk jego dłoni zelżał.
Hell sięgnął do szyi chłopca. Bez większego problemu wyczuł to, co jeden z jego znajomych - medyk z powołania i wykształcenia - nazwał 'siłami wiatru na falach krwi'.
Spojrzał na Venti. W jego oczach malował się cień przeprosin za wkroczenie na jej teren działania.
- Bez wątpienia żyje. I raczej nie ma się gorzej...
Wstał, odszedł kilka kroków na bok i gestem poprosił Venti o dołączenie do niego.
- Nie chciałbym, by, jeśli się ocknie, słyszał, co mówimy na jego temat - wytłumaczył.
Spojrzał na chłopca, owiniętego w tej chwili w zielony płaszcz druidki.
- Trudno mi o nim coś powiedzieć. W szatę takiej jakości obrałbym własnego syna, gdybym go miał, rzecz jasna, ale z pewnością nie przygarniętego z litości chłopca. A ręce? Dłonie są okropnie wiotkie i delikatne. Iście dziewczęce. Nie wygląda na to, by ten chłopiec zajmował się ciężką pracą. A, mimo wszystko, nie sądzę, by kapłani chcieli rozpieszczać chłopca o którym wiadomo, że później czeka go tylko ciężka, fizyczna praca... To wszystko wskazuje na to, że chłopiec jest raczej gościem, niż sierotą przygarniętą prosto z gościńca.
Przerwał na moment, potem kontynuował.
- Z drugiej strony - butów nie ma... Jak można ubrać kogoś w drogą szatę i nie dać mu butów? Na tunice nie ma żadnego herbu... A z tego co wiem, większość rodów zdobi herbami swoje szaty. Jest tylko to - wskazał na widoczny na wyhaftowany na rękawie niewielki znaczek - symbol Powracającego. - A ten symbol nic nam nie powie, bo może oznaczać wszystko - bratanka przeora, wnuka hrabiego czy też syna bogatego kupca. Albo, że zakonnicy, którzy podróżowali z nim karetą, odziali go w strój, który akurat mieli pod ręką. Ale ta ostatnia możliwość do mnie nie przemawia...
Spojrzał ponownie na chłopca, potem kontynuował:
- Jest wprost nienaturalnie blady... Blady jak śmierć... To nie tylko wina rany... Gdyby dużo przebywał na świeżym powietrzu, to byłoby to widać. Gdzie oni go trzymali? W piwnicy? - spytał, świadomy tego, że Venti nie może mu odpowiedzieć na to pytanie.
- Ostrzyżony tak, jakby mu kto włożył garnek na głowę i obciął to, co wystaje. Takiego balwierza bym ogolił jego własną brzytwą... Na sucho... Poza tym - czy oni go niczym nie karmili? Chude toto jak panna na super diecie... Dawali mu tylko chleb i wodę? To co w końcu? Trzymali w karcerze przez pół życia? To powinni mu dać worek, zamiast tej tuniki... Może zabrali mu buty, żeby nie uciekł?
Odetchnął głęboko, usiłując odpędzić rodzącą się w nim złość.
- Nic - odetchnął jeszcze raz - Nie ma co gdybać. Dojdzie do siebie, to powie coś o sobie. Chyba - z niepokojem w oczach spojrzał na Venti - że jest niemową...
Spojrzał jeszcze raz na płaszcz, w który otulony był chłopiec, potem na Venti.
- Nie jest ci czasem zimno? - spytał, zmieniając nieco temat. - Moglibyśmy zawinąć go w koc - wskazał na juki swego rumaka.
A potem rozejrzał się dokoła.
- Jest gdzieś w pobliżu jakieś miejsce, w którym moglibyśmy go umieścić na kilka dni? Zanim będzie mógł ruszyć dalej? Jakaś osada? Chata leśnika?
- A potem - kontynuował - jak ciut wydobrzeje, będę musiał zawieść go do jakiegoś większego miasta. I poczynić starania, by odszukać jego rodzinę.
"Chociaż nie wiem, czy warto oddawać go w ręce rodziców, którzy nie dbają o jego los" - pomyślał.
- Oraz opowiedzieć komuś o ich - wskazał wzrokiem karetę i leżące wokół trupy - losie.
Zachmurzył się. Nie był zachwycony dodatkowymi zobowiązaniami, ale nie mógł zwalić tego wszystkiego na barki Venti. Bez względu na to, jak bardzo miał dosyć całego Arish... Wraz z chętnymi dziewczynami, skarbami i temu podobnymi atrakcjami.
- Aż żal, że twój las nie może nam dokładnie opowiedzieć o tym, co się tu stało.
- A co do smoka... Ciekaw jestem, czy to możliwe - powiedział - żeby ktoś nim kierował. Albo współpracował z nim? Jacyś czciciele smoka? Czy to zwykłe zwierzę, czy też inteligentna istota? Aż żałuję, że nie poczytałem wcześniej na temat tych stworzeń. Ale kto mógł się spodziewać smoka...
Uśmiechnął się.
- Powiedz mi jeszcze... Umiesz odczytywać ślady? Może byśmy zobaczyli, skąd przyjechali ci - wskazał karetę - i ich zabójcy... Ilu ich było i dokąd pojechali... Na jakich koniach... I co się stało z zaprzęgowymi... Żeby nie zmarniały w lesie...
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172