Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-09-2008, 14:33   #61
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Ernesto Silva

Ten młody kretyn na prawdę działał mu na nerwy. Postanowił jednak szczeniaka nie zabijać, z kilku prostych powodów. Nie chciał mieć na razie krwi na rękach, a tłumika nie miał. No i z pewnych sadystycznych powodów. Tu, w dżungli, dzieciak i tak szans na przeżycie prawie nie miał. Ani to się nie umiało bić, ani na pewno strzelać. Ale za to miał spore szanse... nie umrzeć od razu. Kule nie zabijały szybko, chyba, że trafiły w mózg lub serce. A rebelianci? Kto wie, może lubili torturować i zabawiać się z białymi? To by było całkiem zrozumiałe, rasizm jest popularny w takich miejscach.

Gdy zapadł zupełny zmrok a w oddali zabrzmiały tam-tamy, Pietrolenko już leżał w pewnym oddaleniu od samolotu i sterty zapasów, które teraz wyglądały po prostu jak dwie czarne bryły, szczegółów nie szło rozpoznać. Ale stojące na przodzie kanistry z benzyną Jurij pamiętał doskonale. Poprawił naładowanego pociskami smugowymi FAL-a, celując próbnie i na wszelki wypadek zabezpieczając jeszcze broń. Wolałby AK-47, rosyjski sprzęt był praktycznie całkowicie niezawodny, nieważne w jakich warunkach. A celność też nie była najważniejsza w dżungli, gdzie najlepszą metodą było po prostu zasypywanie wrogów masą ołowiu. Tam-tamy jednak nie były dobrą wiadomością. Znaczyły bowiem, że gdzieś w okolicy muszą być inni rebelianci i lepiej by było, by nie zaszli ich od tyłu. Niestety kretyn znów napierdalał w tym swoim języku.

-Stul pysk. Odwróć się i wypatruj wroga z drugiej strony. Jak jeszcze raz piśniesz to wbiję ci nóż w nerki. Jeśli zaśniesz to w najlepszym przypadku nie obudzisz się już nigdy a w najgorszym obudzisz się wśród czarnych, przywiązany do bardzo niewygodnego krzesła. Wykonać.

Ostatnie słowo "wysyczał" dobitniej, by szczyl zrozumiał, że to rozkaz, a nie prośba. Jak oni mogli go przyjąć? Czy ci Belgowie nie mieli sumienia? Wysyłać takiego dzieciaka na pewną śmierć. Fakt, że był głupi, nie powinien zaważać na ich osądzie. Inna sprawa, że obchodziło go tylko dlatego, że ten kretyn mógł po prostu zabić ich obu, gdyby nagle zachciało mu się spać, albo zaczął śpiewać jakąś piosenkę na cały głos. Sądząc z poziomu jego inteligencji nie było to wykluczone. Pietrolenko odczołgał się trochę od niego, ale przygotował nóż, by w razie czego uciszyć dzieciaka. Nie miał ochoty przez niego ginąć.
 
Sekal jest offline  
Stary 10-09-2008, 23:41   #62
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Podchodziła do przodu. Kolejne sceny slapstickowej komedii migały jej przed oczami, nie dając czasu na reakcję nawet w postaci śmiechu. Dopiero, gdy Włoszka usiadła, panna Bielańska wysunęła się przed de Werve’a, Wilka i jego karabin.

- Pani jest z misji? – Zapytała po francusku. Pogłębiając tym samym zamieszanie w toczonej na wielu frontach i w wielu językach rozmowie. Podała dziewczynie rękę. Ta szybko wstała.
- Małpi cyrk – Anka roześmiała się trochę nieśmiało, niepewna czy nieznajomą też to wszystko zaczęło już bawić.
- Panie Halder? – tą, która się odezwała była Polka, ale obie stały nad oszołomionym jeszcze lekko Niemcem i obie jak na komendę wyciągnęły w jego kierunku ręce – Pomóc?


- Anna Bielańska – przedstawiła się.
- Sophie Torecci.
Obdarzyły się szerokimi uśmiechami, jakby miały właśnie zasiąść do popołudniowej czekolady.
- Tak się cieszę, że spotykamy życzliwą – Anka niepewnie zerknęła w stronę Haldera - twarz. Podwójnie, że twarz Europejki.
Miała przed sobą właściwie rówieśniczkę, białą, wykształconą, piękną. Od razu poczuła się pewniej. To przecież naturalne, że kobieta potrzebuje towarzystwa innych kobiet. Jak dżungla deszczu, jak najemnik wojny, jak dzieci opieki, porównania się mnożą.
- Czy misja jest czynna? Są tam zakonnice? A jakaś obrona? Żołnierze? Zestrzelili nas rebelianci, tu nie jest bezpiecznie.
-Tak, tak, nie, nie – Sophie atakowana zewsząd pytaniami próbowała odpowiedzieć i Ance.


I wtedy rozległ się dźwięk tam-tamów. Przejmujący i donośny. Nawoływanie myśliwych, telegram, którego nie można nie doczytać. Dłonie dwóch kobiet złączyły się w uścisku.
- Ile osób jest w misji? – Anka prawie wyszeptała to pytanie. – Tak mi przykro.
 
Hellian jest offline  
Stary 11-09-2008, 08:44   #63
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Małpa została zgładzona. Padła rażona strzałem z dubeltówki, a kilka jej kompanów nie pomnych losu jaki ją spotkał sporadycznie darło mordy wśród koron drzew.
Dzięki temu oszołomiony ciosem Halder zorientował się, że dziwny okrzyk wydało z siebie zwierzę, a nie człowiek.
Siedział trzymając rękę przy głowie. Na szczęście nie krwawił, ale siniak na pamiątkę na pewno mu zostanie.
Był na siebie zły i to nie bynajmniej dlatego, że omal nie zabił niewinnej kobiety. Tragiczne pomyłki na wojnie się zdarzały, a on nie miał sobie nic do zarzucenia. W swoim przekonaniu postąpił słusznie. Był zły, bo się zawahał. Miał ją już niemal pod całkowitą kontrolą, gdy spokojne słowa de Werve sprawiły, że zatrzymał się. Na sekundę znieruchomiał i rozluźnił ucisk na ręce kobiety, to wystarczyło by wyrwała mu się i zdzieliła kolba w głowę.
Zmełł kolejnego „himmelgotta” w ustach. Humoru nie poprawiła mu nawet pomoc zaofiarowana przez niedoszłą ofiarę i Ankę. Jednak dobre wychowanie nie pozwoliło mu jej odrzucić.
- Danke. – powiedział chwytając kobiety za ręce i wstając.
Wyprostował się i lekko skłonił przed Włoszką.
- Marcus Halder. Mam nadzieję, że wybaczy mi Pani ten pożałowania godny incydent. – kłamał jak z nut, nawet spróbował się uśmiechnąć – Źle oceniłem sytuacje. Nie przypuszczałem, że jest pani tak odważna, by sama przemierzać dżunglę. Uznałem, że to pułapka, a w dodatku ten krzyk brzmiał zupełnie jak sygnał do ataku. – to akurat było prawdą.
- Jeszcze raz przepraszam i proszę by nie żywiła Pani urazy. – ponownie się skłonił. – Mam nadzieję, że nie ucierpiała Pani podczas walki. Mam apteczkę pierwszej pomocy w razie potrzeby. – choć w tych okolicznościach jego słowa brzmiały cokolwiek dziwacznie Halder mówił szczerze.

Robiło się coraz ciemniej. Marcus zapalił latarkę i zaczął sprawdzać, czy podczas szarpaniny czegoś nie zgubił, gdy w oddali rozległy się dźwięki bębnów. Tym razem Marcus nie zamarł ani na chwilę natychmiast ściągnął karabin z ramienia rozglądając się czujnie.
- Panno Anko, czy jest Pani w stanie określić jak daleko są te bębny ? – spytał nie odwracając wzroku od dżungli.
Dziewczyna chwilę milczała nasłuchując.
- Wiadomość się przesuwa, mniej więcej z miejsca gdzie nas zestrzelono w górę rzeki. W najlepszym wypadku jakieś 30 kilometrów od nas. W najgorszym dziesięć. Może ktoś potrafi ocenić dokładniej, chociaż wątpię.
Halder pokiwał ze zrozumieniem głową.
Sprawnie przymocował latarkę drutem pod lufą FN-FALa. Po czym spojrzał w kierunku de Werve czekając na rozkaz do wymarszu.
Chciał jak najszybciej znaleźć się w misji.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 11-09-2008 o 10:06. Powód: Uzupełnienie o odpowiedź Fraulein Bielansky.
Tom Atos jest offline  
Stary 11-09-2008, 18:17   #64
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dźwięk tam-tamów zaniepokoił de Werwe i to bardzo. Ten "Afrykański Telegraf", przenosił informacje dotyczący narodzin, śmierci, wyroków i tym podobnych zdarzeń, jednak Lambert gotów był postawić własny palec na to, iż w przesłaniu (które usłyszeli nie rozumiejąc nic z tego bębnienia), było coś o samolocie.
- Coraz mniej czasu - rzekł, gdy Anna skończyła mówić dowodząc wybornego słuchu. - Jeżeli są dziesięć kilometrów stąd, to będą tu szybko, za szybko. - potarł brodę w zamyśleniu.

Zasadniczo cieszył się, iż tam-tamy zagrały wzbudzając niepokój wszystkich, gdyż dzięki tym odgłosom oznaczającym pościg za zestrzeloną maszyną, Lambert przestał się wpatrywać w Sophie Torecci, jak zmieszany uczniak.
Być może to połączenie niezłomności i odwagi z wybitną urodą dziewczyny podziałało tak na Belga, być może była to sama uroda, jakby jednak nie było dźwięk tam-tamów i problemy które zwiastował, zapobiegło dalszym ukradkowym spojrzeniom z błyskiem w oku i przywróciły Lambertowi zdolność nieskrępowanego myślenia.

Zerknął jeszcze raz na obie kobiety które najwidoczniej od razu złapały wspólny język i zapałały sympatią. Nic dziwnego, obie młode, piękne, zdeterminowane by usiąść po uszy w gównie jakim była ta wojna - dla wyższego celu.
Wspólne cechy niesamowicie zbliżają ludzi.
- Ta wojna zamienia się w Miss Kongo - mruknął cicho do Wilka stojącego obok, starając się zamaskować resztki zmieszania.

- Nazywam się Lukas de Werve i jestem urzędnikiem do spraw uchodźców, tymczasowo w randze podporucznika tutejszej armii. Nie mamy czasu, więc wybaczy Pani... Pani Torecci, ale miast tłumaczeń, wyjaśnień i przeprosin, spytam: czy na terenie misji znajduje się jakaś duża łódź, barka nadająca się do popłynięcia w głąb rzeki?
- Mam, całkiem sporą, ale niedawno popsuł się w niej silnik.
- odpowiedziała wzbudzając w "rozbitkach" nadzieję.

Lambert potarł dłonią skroń na której krew zdążyła już zakrzepnąć.
- Będę z Panią szczery, przykro mi, że władowaliśmy Was w kłopoty rozbijając się właśnie tu, ale sądzę że nasza katastrofa odciśnie się piętnem na misji. Zdążają tu Simba, a wątpię by zostawili Was w spokoju. Dla bezpieczeństwa Pani i podopiecznych najlepiej będzie stąd uciekać, do tego zaś potrzebny jest transport. - De Werve zmrużył oczy zastanawiając się nad czymś - Nam też jest on niezbędny. Nie jestem mechanikiem, lecz mam nadzieję iż ktoś z nas naprawi silnik... nie zawadzi spróbować, wtedy popłyniemy w górę rzeki i choć to utrudni naszą misję, ewakuujemy Was tam dokąd zdążamy. - De Werve spojrzał dziewczynie w oczy - Obciążanie się cywilami, to najgorsze co możemy zrobić, sami mamy nie liche problemy, ale przecież nie możemy Was tu zostawić ściągnąwszy na Was te diabły. - twarz Belga się nachmurzyła.
Co by nie zrobić, będzie źle, jak on nienawidził takich sytuacji.

- Czy się pani zgadza, czy nie - musimy ruszać, zaraz będzie całkiem ciemno - podniósł wór z ekwipunkiem i zwrócił się do Dzika, Wilka, Haldera, oraz Duszczyka - Zbierajmy się.

- Znacie się na silnikach?
- dodał z nadzieją w głosie.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 11-09-2008 o 20:37.
Leoncoeur jest offline  
Stary 12-09-2008, 13:22   #65
 
Gruby95's Avatar
 
Reputacja: 1 Gruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemu
Mariusz leżał i mówił do tego kacapa, gdy usłyszał w odpowiedzi - Odwróć się i wypatruj wroga z drugiej strony - Zjeżony Podkarpacki, wkurzonym, ale cichym głosem powiedział - Nie, to ty idź z drugiej strony - Po czym powiedział bardziej do siebie niż do niego - Taa... Ciekawe co będziesz pierdolił, jak będę cię musiał ratować. - Mariuszowi już bardzo się chciało spać, zmęczenie było nie kontrolowane, leżal z półzamkniętymi oczami ciągle podnosić głowę do góry, by nie zasnąć.
 
Gruby95 jest offline  
Stary 12-09-2008, 22:39   #66
 
Rainrir's Avatar
 
Reputacja: 1 Rainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputację
Piotr nie był pewny, jak ma rozumieć całą zaistniałą sytuację, lecz denerwowało go ciągłe odwlekanie, każdy postój, z różnych powodów. Takich, jakie w ciągu jednego dnia zaistnieć nie powinny.

Na uwagę Lamberta pokiwał twierdząco głową, choć dodał od siebie
-Brakuje trzeciej finalistki, poprzednia została zestrzelona przez konkurencję, jak widzę- lekki uśmiech na chwile zagościł na jego twarzy, po czym znów spoważniał
-Proponowałbym się ruszyć, jak najszybciej

Dźwięki tam-tamów zaskoczyły Wilka, nie spodziewał się, że tak szybko pościg ich dogoni, po chwili jednak zaskoczył, że te wiadomości mogą być przekazywane na wiele kilometrów. Rozmasował tylko bolącą rękę, bandaże już lekko przesiąkły krwią, ale o dziwo nie zleciało się do niego żadne robactwo.

I dzięki Bogu.
 
Rainrir jest offline  
Stary 13-09-2008, 00:40   #67
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Chyba panu nic nie zrobiłam ?
Absurd.
Kiedy w końcu połapała się z kim ma do czynienia, i gdy w końcu dotarło do niej, że właśnie zaprawiła kolbą strzelby niemieckiego wojskowego, Sophie omal nie parsknęła śmiechem. Znaczy w każdych innych okolicznościach roześmiałaby się, ale dźwięk tam tamów, którym rozhuczała się dżungla, wpychał żarty z powrotem do gardła. Nieco otumaniona wydarzeniami ciemnowłosa dziewczyna rozjaśniła się, gdy zza pleców drugiego ze zbrojnych wychynęła kobieta. Polka w dodatku. Buzująca w młodej lekarce adrenalina pozwoliła jedynie na uśmiech, który odwzajemniać miał dowcip Anki. Widać nie tylko ona miała w tym gronie poczucie humoru, bowiem Halder – jak się przedstawił – ochoczo podjął zainicjowany przez Annę żart.

Spłowiały od ostrego, afrykańskiego słońca mundurek safari, który kobieta miała na sobie wcześniej już zdradzał oznaki wysłużenia, teraz – po niespodziewanym kontakcie z poszyciem - był w opłakanym stanie. Sophie przez moment próbowała doprowadzić się do ładu, bez większych efektów. Wierzchnia warstwa ziemi, wciąż jeszcze wilgotna od krótkiego deszczu, który miłosiernie zrosił dżunglę tuż przed upadkiem samolotu, przykleiła się do ubrania kobiety, a ono - z kolei - do ciała panny Torecci. Wobec takiego stanu rzeczy, dość śmiesznie wyglądała strzepując z piersi i wyplątując z włosów kilka zagubionych liści. Dopiero próbując uładzić spódniczkę, zdała sobie sprawę ze stanu swojego odzienia.
Wszystko to trwało bardzo krótka chwilę – dokładnie tyle, ile zajęło przybyszom osaczenie jej pytaniami.
Przez dobrą chwilę próbowała zebrać myśli i udzielać jak najzgodniejszych z prawdą odpowiedzi.
- Tak, tak, nie, nie
- Mam, całkiem sporą, ale niedawno popsuł się w niej silnik.
- Ośmioro dzieci i dwie siostry...


Z każdym wypowiadanym zdaniem, oczy Sophie robiły się coraz większe. Dźwięk nazwy Simba dreszczem przebiegł jej po kręgosłupie. Wzrok, który odszukał spojrzenie Belga zdradzał najwyższe przerażenie. Zaczęła pojmować, jak wielką głupotę zrobiła, opuszczając misję.
~~ Słodki Jezu...~~

Było też coś jeszcze.
Zapasy.
Tyle już czasu minęło, od kiedy misja po raz ostatni dostała jakiekolwiek zapasy.
Tak strasznie, strasznie dawno nie jadła nic, co w jakikolwiek sposób przypominało to, co znała z rodzinnego domu.
- Czy... – zająknęła się – ja strasznie przepraszam, ale... czy w Waszym samolocie był jakiś prowiant?

*

Prowadziła ich ku misji pewnie. Trudno ocenić ile zajęła im droga – palonej niepokojem Sophie nie spowalniała nawet świadomość męskich oczu, które siłą rzeczy musiały spoczywać na jej opiętym wilgotną spódnicą tyłku. Uparcie narzucała mordercze tempo.
Dotarłszy do miejsca, które przez ostatni rok było jej domem, krzyknęła coś w lingali. Z domu, szumnie i na wyrost zwanego szkołą, wychynęły najpierw dwie czarnoskóre zakonnice, a za nimi cała ósemka dzieciaków.

- Łódź jest zaraz za tymi drzewami - rzekła wskazując w kierunku Rzeki. – Będziemy gotowi do drogi w ciągu trzech minut. Nie mamy zbyt dużo do wzięcia.
Ze zmarszczonymi brwiami przyglądała się siostrom oddelegowanym po najważniejsze drobiazgi. Stroskane spojrzenie przeniosła na rozbitków.
Bała się zapytać, czy krążące o Simba pogłoski są prawdą.
 
hija jest offline  
Stary 14-09-2008, 12:18   #68
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Gdzieś nad Kongiem 15 XI 21.00 - 23.00

Dzwięk tam tamów sprawił, że dobry humor, jaki mieli po spotkaniu pani doktor prysł jak bańka mydlana.
Wszyscy wsłuchiwali się z napięciem w "afrykański telegraf", a ten przekazywał coraz dalej i dalej swe przesłanie. Nagle jakby było to umówione przekaz urwał się jak ucięty nożem. Choć nie było do tego żadnych przesłanek, wszyscy poczuli jak napięcie dramatycznie wzrasta.

Sami nie wiedzieli co woleliby, odgłos bębnów, czy tę ciszę, nie-ciszę, bo przecież dżungla nie śpi, słychać w niej wiele odgłosów, od trzepotu skrzydeł miliardów owadów, po mlaskanie posilającego się nocnego drapieżnika.

- Ruszamy natychmiast - zadecydował Lambert otrząsając się z chwilowego zauroczenia jakiemu poddał się widząc pannę Torecci.
Sam stanął na czele przy jej boku i parł naprzód niczym maszyna parowa, zerkając na przystojną lekarkę co chwila spod oka, choc co prawda wiele w otaczających ich ciemnościach dostrzec nie mógł.

Ta zaś mówiła prawdę.
Po około kwadransie ich oczom ukazał się może 60 metrowy pas oczyszczonej z drzew przestrzeni, kiedyś zapewne sadzono tu warzywa i zboże, a dalej otoczona niskim, półmetrowym murem misja.
Jedynie bramę zdobił fantazyjnie postawiony z wysuszonych na słońcu cegieł z mułu łuk.
W centrum pyszniła się zbudowana z rzecznych kamieni i pobielona kapliczka, wraz z przylepioną do niej miniaturową dzwonnicą.

- Dawniej przyjeżdżał tu raz na kilka miesięcy ksiądz - rzuciła tonem wyjasnienia Torecci - teraz... - wzruszyła tylko ramionami.

Inne budynki były to prostu sklecone z drewna szopy, większą staranność poświęcono jedynie szpitalowi, gdzie bylo może miejsce na 12 drewnianych pryczy. Tu ściany były grubsze, wokół łóżek wisiały moskitiery, było tu też wejście do gabinetu, ambulatorium i magazynu leków w jednym.

Gdy weszli na podwórzec oświetlony kilkoma naftowymi lampami zawieszonymi na scianach budynku miejsce wydawało się wrecz wymarłe. Lekarka kilka razy zawołala coś w suahili i podwórzec zaroił się od małych postaci, którym towarzyszyły dwie ubrane w szare habity misjonarki.
- To siostry Teresa i Maria - przedstawiła je Torecci.

Siostra Teresa była około sześćdziesięcioletnią kobietą, suchą kostyczną z okularami w okragłych oprawkach na nosie.
Wypisz wymaluj przełożona w żeńskiej szkole dla panien z dobrych domów - przemknęło przez głowę Bielańskiej. Gdyby nie kolor skóry przypominałaby jej jedna z wykładowczyń na Uniwersytecie Lowańskim.

Druga natomiast była młodą może dwudziestoletnią dziewczyną wyraznie zaintrygowaną przybyszami, co widać było nawet w panującym wokół półmroku.
- Dobrze, że pani wróciła. Martywiłyśmy sie już z dziećmi, szczególnie jak usłyszałyśmy strzał. Kim są ci ludzie ? To żołnierze ?

Nastapiła ogólna prezentacja. Wokół przybyszy natychmiast zaczęły kręcić się maluchy dotykając plecaków, mundurów, pasów.





Wyciągnięto zaraz szczupłe zapasy i obie siostry zaczęły przygotowywać skromny posiłek. Oni zaś usiedli w "budynku" pełniącym dawniej rolę szkoły.
Dopiero teraz, gdy ściągnęli plecaki i w miarę wygodnie usadowili na prostych, choć nieco za niskich taboretach poczuli trudy dzisiejszego dnia.
Jeden Halder nie poddał się ogólnemu znużeniu.
- Panie poruczniku, sierżancie... Zobaczę co z tą łodzią, może da się ją uruchomić ?

Nie czekając na odpowiedz wstał i pomaszerował wcale razno w kierunku rzeki.

Najpierw zaglądnął do szopy korzystając ze światła zabranej po drodze jednej z lamp. Wśród mnóstwa żelastwa, starych narzędzi rolniczych i bliżej niezidentyfikowanego złomu dostrzegł w kącie spory generator. Wydawało się, że wystarczy wymienić parę bezpieczników i części, by dało się go uruchomić. Po oględzinach maszyny podniósł się z kucek z lekkim uśmiechem na twarzy. Prąd to już byłoby coś
.
Sprawdził również stan tkwiącego pod ścianą ogromnego 500 litrowego pojemnika na ropę. Choć ten był szczelny sprawa wyglądała gorzej, zostało bowiem w nim nie więcej niż 80 litrów paliwa.

Skierował się do teraz na pomost do niezbyt dużej, może 10 metrowej, otwartej łodzi. Jako osłonę przed słońcem i deszczem służył rozpięty na kilku tyczkach brezentowy daszek.

Silnik był jednak ruiną. Nieumiejętnie konserwowany, bardzo wysłużony, poddał się wilgoci i klimatowi. Tu już pierwszy rzut oka powiedział mu, że bez części zamiennych niewiele da się poradzić. Może takie znalazłyby się w samolocie ? Na pewno piloci mieli tez w maszynie lepsze narzędzia lepsze niż te, które były w misji.

W nocy jednak niewiele dało się zrobić.

Muszę obejrzeć to rano - dumał wycierając ręce w zatłuszczoną szmatę.


Pietrolenko i Podkarpacki leżeli w wysokiej trawie aż do bólu wypatrując w ciemnościach oznak ruchu. Znużenie ogarniało ich coraz większe, raz po raz powieki na zamykały się.
Podrywali jednak głowy po sekundzie i znów wpatrywali, w ciemny wrogi im busz. Trwało to dobrą godzinę, gdy Jurij kątem oka zauważył jakieś poruszenie.
Trącił Polaka łokciem, chyba budząc go znowu z lekkiej drzemki. Nie miał jednak czasu ani możliwości opieprzyć go, wskazał mu tylko kierunek.

Wytężyli wzrok.

Jeden... drugi...trzeci, nie to tylko poruszone krzaki zafalowały, dwa cienie zbliżały się ostrożnie do samolotu. Obaj najemnicy widzieli ich teraz dokładnie, sami leżeli ukryci w trawie, podczas gdy tamci wyszli na oświetloną księżycem łachę zbliżając się od strony ogona do wraku. Dzieliło ich może od żołnierzy 8 - 9 metrów.

To byli Simba, AK 47 w rekach jednego i RPG 2 (jak bezbłędnie zidentyfikował granatnik od jednego rzutu okiem Jurij) drugiego, nie pozostawiały co do tego wątpliwości.





RPG 2

Księżyc zalewał łachę blado trupim światłem odbijając się biało w nurtach Konga...





Szkic misji
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 14-09-2008 o 12:29.
Arango jest offline  
Stary 15-09-2008, 09:17   #69
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Ich dowódcy najwyraźniej wpadła w oko nowo poznana Pani Doktor i Halder, który początkowo nie zwrócił na nią uwagi, po za odnotowaniem, że dziewczyna ma ładną twarz, przyjrzał jej się teraz uważniej zaciekawiony.
Rzeczywiście była ładna. Ładna i zgrabna. Pozwolił sobie na chwilę dekoncentracji obrzucając wzrokiem figurę dziewczyny, dobrze widoczną pod mokrym ubraniem.
Przez chwilę poczuł smutek, gdy przypomniał sobie, że omal jej nie zabił.
Trwało to jednak bardzo krótko. Widząc jak Lambert emabluje Sophie w głowie Marcusa zapaliła się ostrzegawcza lampka. Podszedł do Dzika i zameldował.
- Panie sierżancie za pozwoleniem zamknę pochód.
Odczekał chwilę i gdy wszyscy ruszyli w drogę podążył za nimi. Co jakiś czas Halder zatrzymywał się i obracał w tył nasłuchując i oświetlając latarką ścieżkę.
Nikt za nimi nie podążał, a przynajmniej Marcus nie mógł nikogo dostrzec.

W miarę jak zbliżali się do celu Halder zwalniał, aż zatrzymał się na skraju lasu wyłączając latarkę. Przykucnął podnosząc broń do ramienia i przez lunetę obserwował misję. Najbardziej interesowały go otwory okien. Opuścił swoje ukrycie dopiero, gdy z budynków wyszły dzieci i wszyscy zaczęli się witać.
Uśmiechnął się na widok murzyniątek ciekawie spoglądających na jego wyposażenie.
- Dobry wieczór maluchy. Mam coś dla Was. – podniósł do góry palec i z tajemniczą miną sięgnął do torby. Po chwili wyciągnął tabliczkę czekolady. Nieco już w upale rozpuszczoną.
Halder zaczął odrywać kawałki tabliczki starając się ją równo podzielić między dzieci. Pilnował, aby najpierw słodkości dostały najmniejsze szkraby.

Czekolada zniknęła w oka mgnieniu, ale przynajmniej Marcus ocalił swój ekwipunek przed wścibstwem małych rączek.

- Pani Torecci. – zwrócił się do Włoszki sięgając ponownie do torby i wyciągając sporych rozmiarów wojskową konserwę.
- Powiedziała Pani, że macie trudności z prowiantem. To niewiele, ale przynajmniej nie będziemy Was objadać. Proszę.
Wręczył jej konserwę lekko się kłaniając.

Obchód misji zajął mu znacznie mniej czasu niż się spodziewał. Znalazł generator, który dałoby się uruchomić bez większego problemu i silnik łodzi, który był kompletną ruiną.
Paliwa niestety było bardzo mało i pozostawało kwestią sporną, czy jest sens tracić je na oświetlenie.

Wrócił do sali i zameldował co zobaczył. Swobodna atmosfera wieczoru udzieliła się także jemu zapalił papierosa siadając przy stole ze wszystkimi, by się naradzić.
- Do rana nic nie poradzimy. Trzeba wystawić warty. Rano powinniśmy wrócić do samolotu po resztę zaopatrzenia, narzędzia i części. Inaczej nie opuścimy misji łodzią. Tak to według mnie wygląda.
Zaciągnął się dymem z papierosa i spojrzał smutnie na Torecci.
- Przykro mi, ale naszym głównym zadaniem jest dotarcie do białych uchodźców. Nie możemy wziąć ze sobą Pani murzyniątek.
Przeniósł wzrok na Lamberta uważnie mu się przyglądając.
- Łódź będzie nam potrzebna do transportu żywności. Możemy zostawić tu tyle jedzenie ile nie damy rady wziąć ze sobą.
Pokiwał głową dodając z przekonaniem.
- To jedyne rozsądne wyjście.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 15-09-2008 o 09:21.
Tom Atos jest offline  
Stary 16-09-2008, 10:44   #70
 
sante's Avatar
 
Reputacja: 1 sante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodze
Dzik wbiegł zaraz za Lambertem do miejsca spotkania Haldera i nieznanej kobiety. Lufa broni wycelowana w stronę Sophie zataczała w powietrzu drobne ósemki w wyniku drżenia ręki.

Widząc, że kobieta nie jest żadnym zagrożeniem, opuścił broń i spojrzał na Niemca leżącego na ziemi. Już chciał mu pomóc, gdy przed niego wyrwała się Anka. Pomogła wraz z drugą dziewczyną wstać poturbowanemu. Wymienili kilka uprzejmości między sobą. Dzik również się przedstawił.

Ruszyli dalej, Halder zamykał pochód, tak jak sam to zaproponował.


Wioska wydawała się przestronna. Dzik rozejrzał się w poszukiwaniu najlepszego miejsca dla wart. W tym też momencie z budynków wysypała się gromadka dzieci, która natychmiast otoczyła nowo przybyłych. Tomasz uśmiechnął się lekko i położył dłoń na głowie jednego z czarnoskórych chłopców. Żal mu było tych dzieciaków, tym bardziej, że znalazły się przez nich w jeszcze większym niebezpieczeństwie.

Zostawił dwie kolejne kobiety bez odpowiedzi i w milczeniu ruszył na rozeznanie wioski. Po drodze przystanął nad rzeką w celu wyprania brudnej koszuli.

Minęło może 30 minut, gdy wszyscy zebrali się w jednym z domków w celu obradowania co dalej.

- Zgadzam się z nim odnośnie tego co możemy zostawić, a co musimy zabrać - zaczął starszy sierżant zaraz po swoim kompanie - natomiast co do kwestii czekania, jestem przeciwny. Ja i Halder wrócimy do samolotu. Nie możemy czekać do świtu, czas nas goni. Ja znam dżungle, ty wiesz co nam potrzebne do naprawy łodzi - ostatnie słowa były skierowane do Niemca - natomiast jeśli chodzi o pozostałych to proponuję warty po dwie osoby. Jedna w szpitalu, druga tu w domku, ewentualnie Wilk na wieży, jeśli będzie potrafił się tam dostać. Ustawcie stosy drzewa i liści przy wejściu. W razie ataku frontalnego, rozpalicie to flarą, czy Koktajlem Mołotowa, w celu oświetlenia napastnika. Łatwopalne środki powinny znajdować się w misji.

Dzik nie zamierzał zmienić zdania odnośnie wyruszenia natychmiast, jedyną osobą która w tym momencie mogła zmienić jego rozkazy był Lambert.
 
__________________
"War. War never changes" by Ron Perlman "Fallout"

Ostatnio edytowane przez sante : 16-09-2008 o 15:11.
sante jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172