Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-09-2008, 16:35   #71
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Czekanie przedłużało się. Pietrolenko leżał spokojnie, lecz już zaczynał czuć oznaki zmęczenia i znużenia, a w jego ciało wpijały się już wszystkie gałązki i kamyczki, irytując i zmuszając do niewielkich zmian ułożenia ciała. Co jakiś czas podnosił lekko głowę, zarówno po to, by się rozejrzeć, jak i po prostu odsunąć nieco widmo snu. Podkarpacki już pewnie spał, albo przynajmniej przysypiał co chwilę, ale na szczęście nie obserwował zbyt ważnej części lasu. Ryzyko wpadki ograniczone do minimum. W końcu jednak się pojawili czarni. Dwóch. Szturchnął młodego i zatkał mu usta zanim tamten coś powiedział. Zbliżył się i szepnął mu do ucha.

-Nawet nie myśl o tym by strzelać. Jeśli coś pójdzie bardzo źle to bierzesz mojego FAL-a i walisz do kanistrów. Nie panikuj.

Klepnął go lekko w ramię i położył obok niego broń naładowaną pociskami smugowymi. Swojego FAL-a też odłożył, nie był mu potrzebny w tym co chciał zrobić. Wyciągnął długi nóż i podczołgał się ze dwa metry, uważnie śledząc każdy ruch Simba. Rozglądali się jeszcze przez chwilę, po czym ciekawość wzięła górę. Ten trzymający RPG zabezpieczył broń, to był ruch kluczowy dla Pietrolenki. Obaj czarni wzięli się do przeglądania zawartości sterty, a Rosjanin rozpoczął swoje podchody. Okrążył nieco samolot, tak by znaleźć się za plecami rebeliantów, po czym podczołgał się jeszcze bliżej, d momentu, gdy dalsze pełzanie nie miało już sensu. Teraz już wszystko było kwestią szczęścia, wyczucia i doświadczenia, którego to nigdy Jurijowi nie brakowało. Poderwał się nagle, wreszcie stając się słyszalnym i widzialnym. Simba zaczęli się odwracać, nagle wystraszeni i zaalarmowani. Dla tego z kałaszem było to zdecydowanie za późno. Pietrolenko dopadł do niego, jedną dłonią zasłaniając mu usta a drugą wbijając nóż w nerki. W takiej chwili kompan zabijanego wpakował by mu cały magazynek w bebechy, ale czarnuch zapomniał co ma w rękach. RPG nie wypaliło od razu, a na drugą próbę było za mało czasu. Jurij pchnął w niego trupa i sam zaatakował, trafiając bagnetem najpierw w brzuch, potem w szyję. Krew trysnęła, ochlapując twarz i kawałek ubrania kaprala. Obaj Simba zwalili się ciężko na ziemię.

Kiwnął Polakowi, że wszystko jest w porządku, po czym zaciągnął oba ciała do samolotu. Wytarł nóż i schował do pochwy, sprawdzając przy okazji resztę ekwipunku. Liczył na to, że Simba nie dotrą tu tak szybko, niestety okazywało się, że panoszyli się po całej dżungli. To oznaczało, że należało podjąć jeszcze dodatkowo kroki. Wyciągnął z samolotu jakiś worek i wrzucił do niego kilkanaście konserw. Do swojego włożył jeszcze kilka dodatkowych granatów i magazynków. Był obładowany, lecz szybko można było pozbyć się najbardziej zbędnej części ekwipunku. Wziął też RPG, z takim czymś nawet nie będzie musiał celować do kanistrów z benzyną w razie większych problemów. Wrócił na swoją pozycję, chowając się w trawie.

-Jeśli to był patrol to szybko przyjdzie ich więcej. I będziemy musieli się zwijać. Nie śpij.
 
Sekal jest offline  
Stary 18-09-2008, 19:21   #72
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
W królestwie Sophie obstąpiły ich dzieci. Anka cieszyła się, że wzięła z samolotu czekolady, które za przykładem Haldera rozdała malcom, pilnując by każde dostało swoją część.
- Długo Pani tu jest? W Kongo? W misji? –dopytywała, gdy wraz z Sophie i innymi chętnymi zwiedzała niewielkie terytorium.
- Chyba mieliście dotąd sporo szczęścia. Docierają do was jakieś wieści? Macie radio?



Kiedy wrócił Halder w świetlicy zgromadzili się chyba wszyscy. Słowa Haldera były dla Anki jak uderzenie obuchem. Kiedy odezwał się Dzik była przekonana, że ma zamiar przywołać Niemca do porządku. Ale nic takiego nie nastąpiło. Nie mogła w to uwierzyć. Skąd oni się wzięli, prosto z Berlina czy Londynu w afrykańską dżunglę? Chciała znaleźć wytłumaczenie dla tego, co usłyszała.
- Panowie chyba nie do końca znają sytuację w Kongo – zwróciła się do Dzika i Haldera. – Postaram się ją wytłumaczyć jak najprościej. Otóż wielu białym wydaje się, że w byłych koloniach toczy się jakaś wojna czarnych przeciw białym. Ale tak nie jest. Ci ludzie – rebelianci, walczą ze wszystkimi. Na domiar złego Kościół traktują jak największego wroga. Zakładam, że panowie o tym nie wiedzieli. Tak samo jak nie słyszeli panowie niektórych wieści z głębi kraju. Bo, z tego, ze narobiliśmy hałasu i rebelianci wkrótce dotrą do misji zdają sobie chyba sprawę wszyscy? – bezskutecznie próbowała opanować drżenie głosu.
- Kiedy tu dotrą zabiją wszystkich, których zastaną. Nie kulką w łeb. Amunicję oszczędzają. Szczęśliwcom ścinają głowy. Ale nie w katolickich misjach. W misjach złapanych torturują, zakonnice i dziewczynki gwałcą. Może nie zgwałcą chłopców, ale nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że na głównym placu w Stanleyville urządzili pokaz kanibalizmu. Kazali matkom zjadać swe dzieci. Czarnym matkom, czarne dzieci. Może tego tu nie zrobią. Może. – Na chwilę przerwała, by zaczerpnąć powietrza.
- Nie wierzę, ze panowie o tym słyszeli, bo przecież wtedy z pewnością nie dali by panowie rady zaproponować zostawienia tu dzieci. – Bezwiednie zaciskała ręce w pięści szukając zrozumienia w twarzach zgromadzonych w świetlicy ludzi.
 
Hellian jest offline  
Stary 18-09-2008, 21:43   #73
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Myślę, że blisko rok. Mieszkam tu od samego początku. Pierwsza była szkoła, potem… Potem było nas, dorosłych, trochę więcej, wtedy powstała reszta budynków.
- Ani radia, ani żadnego innego kontaktu ze światem. Właściwie dopiero, gdy przestał do nas przyjeżdżać ksiądz, zorientowałyśmy się, że coś jest nie tak. Potem pojawiły się sieroty.
- Ledwie jakieś plotki, chociaż… to chyba rzeczy okropne, by mogły być prawdą. Prawda?


Sophie Torecci przez krótką chwilę ważyła w dłoni dużą wojskową konserwę. Dar od Niemca, z którym o mały włos byliby się kilka chwil temu pozabijali. Uśmiechnęła się do mężczyzny z wdzięcznością. Dzielenie się żywnością w tak trudnym położeniu musiało być oznaką wielkiego serca. Wespół z siostrami, poprowadziła ich do budynku szkoły.
Więc jednak.
Katastrofa samolotu oznaczała to, czego Sophie bała się najbardziej. Wojna zmierzała w ich kierunku na kilkunastu, lub nawet – o zgrozo – kilkudziesięciu ciemnoskórych nogach. Widmo ewakuacji przybrało realny kształt. Kształt zacumowanej przy pomoście łodzi o popsutym silniku. Opalone palce kobiety zacisnęły się mocniej na stalowej puszce.
Za i przeciw.
Zbyt dobrze znana gra, w którą młodej kobiecie przyszło tutaj, w Kongu, grywać zdecydowanie zbyt często. Choć pokusa była silna, zabezpieczone przez negatywnymi czynnikami zewnętrznymi jedzenie należało zostawić na drogę.
Wprowadziwszy gości do pomieszczenia szkolnego, skinęła na Shizanyę, zwaną siostrą Marią.
- Póki ktoś z waszych nie naprawi łodzi przyjmijcie skromny poczęstunek. Zapewne odbiega od tego, do czego przywykliście, ale sądzę, że rozsądniej będzie zostawić racje na drogę.
Zakonnice uwinęły się sprawnie i już po chwili pośród zgromadzonych gości zaczęły krążyć tykwy wypełnione ciepłą zupą. Ze smaku i zapachu dość mocno przypominającą domowy rosół. Temu i owemu złudna atmosfera rozluźnienia i zapach zupy przywiódł na myśl dom. Ktoś poprosił o dolewkę i Ci, którzy siedzieli bliżej garnka zdębieli, gdy siostra Teresa uniosła pokrywkę żeliwnego saganka. Oczom ich bowiem ukazała do złudzenia przypominająca niemowlęcą główka, szklistymi oczyma wpatrująca się gdzieś w stanowiące sklepienie wysuszone liście. Bardziej spostrzegawczy dostrzec mogli, że za towarzystwo ma owa główka malutkie, pomarszczone dłonie.

Wokół zgromadzonych przy jedynym (kulawym w dodatku) starym stole, orbitowała ósemka dzieciaków. Mniej lub bardziej szczerbate, a wszystkie jednakowo zaintrygowane przybyciem białych.
- Przykro mi, ale naszym głównym zadaniem jest dotarcie do białych uchodźców. Nie możemy wziąć ze sobą Pani murzyniątek.
Skoro tylko mózg pani doktor przyswoił sens słów mężczyzny, Sophie zatkało. Zbladła, po to tylko, by za chwilę poczerwienieć. Nie mogła i nie chciała uwierzyć własnym uszom. Ten sam człowiek, który przed chwilą z uwagą obdzielał jej podopiecznych czekoladą, teraz mówił o pozostawieniu ich w dżungli na pastwę Simba. Nim zdążyła się odezwać, głos zabrał drugi ze zbrojnych. Tego było dla gorącokrwistej dziewczyny za wiele. Zerwała się z krzesła i trzasnąwszy pięścią w stół zaczęła
- Panowie chyba zupełnie postradali zmysły - zwróciła się do niego nienaganną, oksfordzką angielszczyzną. Twardo patrząc w oczy to jednemu szaleńców, to drugiemu. – Wyrażę się jasno: to WY sprowadziliście na tą misję śmiertelne niebezpieczeństwo i oczekuję, że to WY nas przed nim obronicie. Jeżeli wyobraża Pan sobie, że pozwolę wam odpłynąć NASZĄ łodzią to grubo się Pan myli, panie Halder.
Umilkła, słuchając panny Bielańskiej. Okropności, o których mówiła. Czy jednak słowo stało się ciałem.
Z każdym słowem Polki oczy lekarki stawały się większe.
Z każdym słowem Polki była coraz bardziej pewna, że wolałaby ich wszystkim pozabijać, niż zostawić dzieci w dżungli.
 
hija jest offline  
Stary 19-09-2008, 01:28   #74
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Wymiana zdań pomiędzy kobietami, a Halderem i Dzikiem zaniepokoiła Belga. Poznawszy temperament pani doktor można było oczekiwać tylko coraz większej awantury, zaś spodziewane wsparcie ze strony Anny wróżyło dodatkowe kłopoty.
"Co mężczyzna przez rok obmyślił, kobieta w jednym dniu obali" - mawiał Demostenes, a Lambert przyznał w duchu rację słynnemu Greckiemu mówcy.
Oni mogli obmyślać plan ucieczki przed Simba, a kobiety niweczyły wszystko sentymentalnością i tragiczną ocena sytuacji.
De Werve wspomniał Anabel. Jego żona też 'zakładała' klapki na oczy gdy zaczynała rozumować sercem a nie mózgiem, a potem pretensje ze to niby mężczyźnie zdarza się nie myśleć głową... *Zakładała?* - myśl wyrwała Lamberta z krótkiej zadumy *Zakłada!*, znów złapał się na tym, ze myśli o niej w czasie przeszłym. Nachmurzony zmełł przekleństwo pod nosem i uniósł lekko rękę mając nadzieje powstrzymać rodzącą się kłótnię.

- Zgadzam się, że czekanie jest bezsensowne, trzeba przedostać się do Petrolenki...., czy Silvy, jak tam chce się nazywać, oraz tego młodego, by zawiadomić ich iż jest szansa na transport. - Zwrócił się do mężczyzn
- Inaczej puszczą z dymem ładunek za jakieś trzy godziny z hakiem i dysputa co, lub kogo zabieramy łodzią, stanie się czysto akademicka. Z drugiej strony -
ciągnął - wyprawa nocą przez dżungle jest lekko wariackim pomysłem, dając im te sześć godzin, myślałem iż w razie odnalezienia transportu, podpłynie się do nich, a jak nie, to i tak ładunek musieli by zniszczyć - Belg zabębnił palcami po blacie zdradzając zniecierpliwienie.
- Teraz jesteśmy w rozkroku, niby transport jest, choć go nie możemy go użyć by się do nich dostać. Trzeba ich zawiadomić, choć nie ma jak... dlatego owszem przedarcie się do nich na piechotę jest bardzo ważne, lecz przemyślcie to dobrze czy dacie sobie radę. Nie możemy pozwolić sobie na stratę Was choćby dlatego, że bez Haldera i tak nie uruchomimy łodzi.

...urwał, teraz czekała go gorsza część.

Spojrzał Annie prosto w oczy.
- Mademoiselle ma jakiś cel w opisywaniu nam tortur i działań Simba? Myśli pani, że nie orientujemy się co oni robią z tymi którzy maja nieszczęście wpaść im w ręce? Nie wiem jak koledzy, ale ja nie jestem typem człowieka który mięknie i gotowy jest popełnić nawet największą bzdurę,pod wpływem odruchu współczucia dla całego świata wraz z okolicami. - przez twarz de Werve przeszedł cień.

- Sugeruje pani, ze mamy zabrać dzieci i zakonnice, kosztem ładunku, od którego zależy los setek ludzi w SURCOUF'ie. Zamiast żywności, amunicji i leków, zabierzemy tych kilkoro dzieci, dopłyniemy do celu... i co powie pani ludziom czekającym na transport? Ile osób umrze,by te dzieci mogły żyć? - wskazał na maluchy - Z drugiej strony, być może mamy zabierać po drodze (a zapewniam ze zostało stąd jej do celu sporo) wszystkich kogo znajdziemy? ...bo przecież każdy może zapoznać się z miłosierdziem tych diabłów depczących nam po piętach.
Po ilu wioskach murzyńskich stwierdzi pani, że wystarczy i więcej nie zabieramy?
Owszem, to my sprowadziliśmy tu Simba, jednak zapewniam panią, ze nie specjalnie. Nie było moim celem lądowanie właśnie tu, nie miałem sadystycznej świadomości, że dzięki nam zgonie kilkanaście osób.

- Faktycznie
- Lambert uśmiechnął się lekko - gdybyśmy wiedzieli, że chcąc się ratować, narazimy na śmierć kilkoro murzyniątek i panią Torecci, lepiej bym rozbił maszynę gdzie indziej, posyłając nas do diabła, byleby ta misja i dzieci były bezpieczne
Leniwym acz wymownym ruchem wskazał pagony siedzącego obok Haldera.
- Musi pani zrozumieć, że jesteśmy wojskowymi i mamy swoje rozkazy, od których zależy życie ludzi, nie możemy przygarniać po drodze każdego potrzebującego pomocy porzucając cel naszej misji, choćby to były tak wesołe i niewinne szkraby i choćbyśmy to my wpakowali je w kłopoty.

Lambert przymknął oczy przypominając sobie strach w oczach murzyniątek gdy wkraczali do misji, późniejsze zaciekawienie, radość z otrzymanej czekolady... przeniósł wzrok na Sophie.

- Pani zaś nie bardzo widzę rozumie sytuację. Owszem, łódź jest pani własnością, lecz my mamy prawo rekwiracji wszystkiego co potrzebne jest nam do naszych działań. Jedyne co może pani zrobić, gdy odpłyniemy łodzią, to zwrócić się o rekompensatę do rządu, na którego usługach jesteśmy - rozłożył ręce w geście bezradności, lecz głos miał stanowczy - Śmiem przypuszczać, że świetnie się pani orientuje jak to działa.
Naszym zadaniem nie jest bronić obywateli Kongo przed Simba, naszym zadaniem jest zagwarantowanie że ładunek dotrze do potrzebujących i cel naszej misji możemy zmienić tylko wtedy, gdy poprzedni okaże się niemożliwy do zrealizowania.


Współczuł jej, gdyż zdało mu się iż obok złości zauważył ból w jej oczach, zdawał sobie sprawę z tego że zapewne bardziej przejmuje się życiem podopiecznych, niż wizją gwałcących ją Simba. Gdy nadejdą, misji nie będzie miał kto ochronić.
- Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana - westchnął skończywszy tłumaczyć kobietom racje mężczyzn, przez myśl przebiegło mu iż cokolwiek by nie powiedział,nie przemówi do rozsądku kobiecie chcącej chronić dzieci za wszelka cenę. Być może tłumaczył się przed sobą samym?

Zwrócił się z powrotem do Dzika
- Zostałem zaangażowany jako pilot i choć mój angaż na podpdporucznika jest aktualny (choć tymczasowy), to nie zwalnia mnie to z misji z jaka przysłał mnie tu rząd Belgii przy współpracy z ONZ. Skoro misja powierzona mi (przelot do SURCOUF), okazała się fiaskiem, to choć wciąż czuję się odpowiedzialny w pewnym sensie za ładunek, na pierwsze miejsce stawiam swą właściwą misję, czyli pomoc uchodźcom i ogólnie białym, w tym piekle. To oznacza, że nie mogę zostawić tu pani Torecci, jeżeli jej nazwisko znajduje się na mojej liście.
- niedbale puknął w neseser stojący przy stole. - Jak jej w papierach nie będzie, sprawa jest otwarta i to pani Sophia będzie musiała wybrać czy płynie z nami, czy też zostaje z podopiecznymi, a ja nie mając odgórnych wytycznych co do jej osoby nie będę się upierał by ratować jej życie, jeżeli ona sama sobie tego nie życzy. Każdy jest kowalem swego losu.

- Czy jest pani gotowa do opuszczenia z nami Misji pozostawiając tu podopiecznych do pomocy których nie jesteśmy zobligowani?
- spytał spoglądając na Sophie
- Pan sobie chyba kpi...!!! - wulkan powoli zaczął wybuchać, Lambert poczuł się jak mieszkaniec Pompei patrząc na gniewną twarz ślicznej Włoszki.
Prawie błagalnym, delikatnym gestem ręki przerwał wchodząc jej w słowo.
- Sami widzicie, że sprawa jest nader skomplikowana. Ja muszę robić to co do mnie należy, więc gdy zajdzie potrzeba - mogę wykorzystać swój stopień do zakończenia wszelkich sporów w kwestii kto z nami jedzie, by zabrać panią Torecci z jej 'specyficznym i kłopotliwym' bagażem, bez którego nie ruszy.
Jest jedno ale, bo Wy...
- mrugnął wesoło patrząc po kolei na Dzika, Haldera, Wilka i Egona - możecie odmówić podporządkowania się moim rozkazom uznając je za sprzeczne z tymi z góry dotyczącymi zaopatrzenia.

Lambert wstał i podniósł neseser.
- Ważne jest czy pani Sophie tu figuruje, czy nie. Na razie jednak zajmijmy się tym co trzeba zrobić niezwłocznie. Jeżeli czujecie się na siłach, to ruszajcie do samolotu, sierżant Duszczyk i kapral Wilk zostaną i będą mieli na wszystko oko. Zastanówcie się tez nad ewentualnością jaka opisałem,niesubordynacja nie zawsze jest puszczana płazem przy udowodnieniu ze oficer narażał na szwank cel misji.
Pani Torecci i Anna (jeżeli zechce jej pomóc), na wszelki wypadek niech przygotuje siebie i podopiecznych do wyruszenia skoro świt
- urwał pocierając palcami oczy u nasady nosa - ja zaś sprawdzę papiery, albo strzelę sobie w łeb by mieć w końcu święty spokój... - mruknął marudnie, lecz oblicze Belga rozjaśniło się lekko i coś przegnało cień zmęczenia.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 19-09-2008 o 05:31.
Leoncoeur jest offline  
Stary 20-09-2008, 15:02   #75
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Misja godz 23.00 - 1.00

Wszyscy jedzący dotąd zupę zamarli z łyzkami wpół drogi do ust. Niektórzy jakby nawet nieco przybledli. Pierwszy opanował sie de Werve.
-
To zapewne zupa z małpy ? - nie czekajac na potwierdzenie odsunął miskę.
- Moze zajmijmy sie teraz tym co najwazniejsze, dokończyć...możemy potem. Chciałbym sprawdzic czy pani nazwisko znajduje sie na liście zaginionych.

Przy świetle bardziej kopcącej niż świecącej lampy Lambert wydobył z kieszeni plik pomiętych nieco papierów i zaczął je przeglądać.
- Panna Torecci ? Tak ? - upewnił się wertując kartki.
- O... jest - ucieszył się - Sophie Gulia Torecci. Prawdopodobnie w Kongu od pazdziernika ubiegłego roku ?

Postawił kolejny znaczek przy nazwisku, choć w porównaniu z czerwonymi liniami jakimi wykreślał zabitych, bądz zamordowanych Europejczyków znaczkow tych było przerażajaco mało.
- Pani rodzice zapewne sie ucieszą...- nie zabrzmialo to jednak zbyt przekonująco, wszak od ocalenia dzieliła ich jeszcze długa droga.


Również Dzik i Halder podejrzanie skwapliwie odsunęli swoje talerze.
- Panie podporuczniku, chcielibyśmy juz wyruszyć. Droga zajmie nam co najmniej godzinę, a przecież chcemy o świcie odpłynąć.
Obaj przepakowali szybko plecaki i prawie truchtem zniknęli w ciemnościach za bramą. Gdy tylko od misji oddzielila ich ściana zieleni pochylili się zgodnie obok drzew. Po krótkich acz intensywnych wymiotach prawie jednoczesnie się wyprostowali ocierając usta.
- Zupa z małpy - jęknął Halder - kto moze jeść takie gówno ? Wyglądało jakby ugotowaly niemowlaka...
Dzik tylko pokręcił glową, klepnięciem dając znać że muszą ruszać dalej. Jesli dobrze obliczył czas przy wraku powinni znalezć się przed pierwszą.


Jedynie Anna zdawala się nie przejmować tym, co bylo głównym skladnikiem poczęstunku. Ba, wydawało się nawet że chętnie poprosilaby o dokładkę, lecz powstrzymuje ją przed tym widok kręcących się wokół, zapewne wygłodzonych maluchów.
Z westchnieniem odłozyla łyżkę.
- Jesli mamy stąd ruszyć o świcie, może pomogę pakować rzeczy ? - zaproponowala. Nie czekajac na odpowiedz podniosła się z taboretu.


Sophie albo zbyt długo przebywala odcięta od cywilizacji, albo po prostu sie nie przejmowala, w każdym razie nie wydawalo sie, by zwrócila uwage, że częsci jej gości potrawa niezbyt przypadla do gustu.
Nieco zdumiona, że jej nazwisko widnieje w dokumentach pilota zwrócila się do Lamberta.
-
Jestem na pańskiej liście ? Ale kto mógl mnie zgłosic na nia ? - zerknęła mu przez ramię i pokiwala głową.
- No tak, rodzice któżby inny...

Skinieniem głowy skwitowała propozycję Anny.

-
Jeśli panowie są ranni może będę mogla pomóc ? Co prawda leków zostalo dramatycznie mało, ale jakies opatrunki jeszcze mamy.
Siostro Tereso, siostro Mario prosze przynieść z ambulatorium wszystko co będzie potrzebne. Który z panow pierwszy ? -
zwrócila sie do trójki mężczyzn.


Wilk z Egonem po ujrzeniu zawartości kociołka, raczej grzebali łyżkami w miskach niż jedli, więc pytanie doktor Torecci przywitali z westchnieniem ulgi, dawało bowiem pretekst do zakończenia posiłku nie urażając jednoczesnie gospodyni.
- Ale to żadne rany, jedynie zadrasnięcia - oponowali gdy lekarka chciala ich zbadać.
- Wazniejszą sprawą jest byśmy zastanowili sie jak możemy się tu bronić, gdyby Simba zjawili się zanim odpłyniemy.

Faktycznie, pomimo iz de Werve był najstarszy stopniem, to jednak tu, na ziemi większe doświadczenie w walce mieli na pewno dwaj najemnicy.



Wrak Dakoty 23.00 - 1.00


Pietrolenko i Podkarpacki starali sie przeniknąć wzrokiem ciemność, wypatrując następnych Simba. Godzina jednak minęła spokojnie i gdy myśleli już, że była to tylko dwójka maruderów od strony ścieżki dały się słyszeć kroki. Błyskawicznie odwrócili sie i odbezpieczyli broń. Polak zerknął na fosforyzujace wskazówki zegarka. Dochodziła pierwsza.

Dwie postaci, moze wiecej, nie byli w stanie na razie tego stwierdzić kierowały sie w ich strone wyciętym niedawno szlakiem.

Palce Jurija i Mariusza powoli zaczęly zaciskać się na spustach...
 
Arango jest offline  
Stary 21-09-2008, 13:17   #76
 
sante's Avatar
 
Reputacja: 1 sante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodze
Dzik po ataku z strony kobiet niechętnie odparł półgłosem.
- Przykro mi, ale takie są rozkazy.

Tomasz może by i się zastanawiał czy dobrze postępują, ale wypowiedź De Werve umocniła go w jego postanowieniu.
- Zawsze możemy zakonnice i dzieci przerzucić na drugą stronę rzeki. - starał się pocieszyć oponujące kobiety.

Po posiłku wraz Hadler'em ruszyli przez ciemną dżunglę. Zgodnie z powszechnie znanym stwierdzeniem, dżungla nie spała nawet w nocy. Odgłosy różnych owadów i zwierząt roznosiły się między drzewami tłumiąc odgłosy kroków dwójki kompanów.

Dochodziła godzina pierwsza nad ranem, zbliżali się do samolotu.
Tomasz wyciągnął rękę zatrzymując tym Niemca.
- Schowaj się gdzieś - rozkazał, licząc że nawet jeśli przeciwnik zobaczy sygnał, to oberwie co najwyżej on, a nie Hadler.

Druga ręka w tym czasie zanurkowała do jednej z kieszeni w spodniach by po chwili pojawić się znowu, tylko że tym razem z trzymaną w dłoni zapalniczką benzynową. Dzik przesłonił ją ręką, po czym odpalił. Raz to unosząca, raz to opadająca dłoń, odsłaniała i zasłaniała płomień tworząc tym samym szereg to krótszych, to dłuższych sygnałów świetlnych, które w nocy były całkiem dobrze widoczne.
.-
.-..
.-..
-.--

Alfabetem morsa nadał kilka razy tą samą wiadomość: Ally.
 
__________________
"War. War never changes" by Ron Perlman "Fallout"
sante jest offline  
Stary 22-09-2008, 09:21   #77
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Spokojnie przysłuchiwał się rozmowie, o ile nie liczyć skurczów żołądka gdy zobaczył z czego była zupa. Na szczęście papieros pomógł o tyle, że nie zwymiotował od razu. Było mu jednak niedobrze i „oddanie” posiłku było tylko kwestią czasu.
Reakcje kobiet przyjął bez zmrużenia oka. Spodziewał się właśnie takiej. Gwałtowne zaprzeczanie rzeczywistości, nim człowiek pogodzi się z realiami. Ich zdanie w zasadzie nie miało znaczenia. Nie one tu decydowały.
Liczyli się Lambert i Dzik, a oni ku uldze Haldera podzielali jego stanowisko. Co do Dzika nie miał wątpliwości, ale obawiał się, że Belg może być sentymentalny.
Na szczęście de Werve okazał się zdolny do podejmowania trudnych decyzji.

Skoro wszystko zostało ustalone szybko wypakował zbędne rzeczy, by niepotrzebnie się nie obciążać. Bieg był forsowny, ale znacznie łatwiejszy, bo wyciętą już ścieżką. Niemiec nie przepadał za dżunglą. Było tu zdecydowanie za wilgotno i za ciasno jak dla niego. Mokry mundur nieprzyjemnie kleił się do niego. A pot spływał strużkami po jego jasnych zmierzwionych włosach na piersi, by kierując się wzdłuż linii zarośniętego torsu dotrzeć do pępka zatrzymując się tam przez chwilę i ściekając niżej ku wilgoci zakrytego spodniami obszaru. Monotonia biegu za Dzikiem sprawiła, że jego myśli zaczęły swobodniej błądzić oddalając się od wilgotnego tropikalnego lasu.
Ciekawe, czy kobiety reagują tak samo jak mężczyźni i czy Sophie gdyby tu była spoglądałaby łakomie na jego pośladki i owłosione piersi albo Anka ?
Halder uśmiechnął się do siebie w duchu. Jakoś nie wyobrażał sobie, by jego zarośnięty, niemiecki tyłek mógł się komukolwiek podobać.
Kobiety miały zdecydowanie ciekawsze kształty, niż mężczyźni i staranniej wydepilowane ciała.

Przyjemne rozmyślania na temat figur Anki i Sophie przerwał mu Dzik zatrzymując się na skraju lasu. W świetle księżyca mogli dostrzec tylko zarys samolotu i sterty towarów przed nim. To jednak wystarczyło, by ocenić, że najprawdopodobniej ich towarzysze wciąż tu byli i kontrolowali teren.
Halder wykonując polecenie przykucnął, odbezpieczył karabin i czekał rozglądając się w koło.
Wytężając wzrok był znów tu i teraz. Chwila słabości minęła.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 22-09-2008 o 10:03.
Tom Atos jest offline  
Stary 25-09-2008, 13:50   #78
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Z punktu widzenia Anki zupa z małpy ją uratowała. Bo wyglądało na to, że wszyscy mocniej zapamiętają egzotyczną dla siebie potrawę niż wystąpienie młodej Polki. Naprawdę źle się czuła z faktem, że musiała naciskać na innych. W świecie dziewczyny, w takim, w jakim niespodziewanie dla siebie chciała znowu żyć, kobiety nigdy nie podnosiły głosu, bo mogły polegać na otaczających je mężczyznach. Mimo, że byli dla siebie zupełnie obcymi ludźmi, dziewczyna zdążyła ulec złudzeniu, zrodzonemu ze wspólnoty zagrożeń, że może zaufać de Werve’owi i jego ludziom. Nie mogła. Dlatego teraz skupiła wzrok w na talerzu, starając się myśleć o smacznej zupie i cierpliwie czekać, aż świstki urzędowych papierów stworzą moralność Belga.
Od powrotu do Konga świat odzierał ją ze złudzeń brutalnie i kolejne wstrząsy znosiła coraz lepiej. Co wieczór w skupieniu dziękowała Bogu, za to, że jest tym, kim stworzyli ją rodzice i że sobie samej może ufać.
Pomogła czarnoskórej zakonnicy zebrać ze stołu miski. W czasie, gdy Sophie opatrywała rannych Anka umyła naczynia. Wysprzątana kuchnia pachniała prawdziwym domem.
Niewiele było dobytku do zapakowania i pomoc Anki była raczej towarzystwem, atrakcją dla niemogących zasnąć dzieci.

Później wyszła przed budynek odetchnąć nocnym powietrzem, specyficznym, wilgotnym zapachem dżungli, takim samym jak w Ndaku ja Monene wiele mil stąd. Po policzkach spływały jej łzy nagromadzone przez miesiące strachu o rodziców i całkowitą, nieusuwalną bezdomność, bo choć nie znała losu białego domu z arkadami, znała los tej ojczyzny i tamtej, obu pogrążonych w cieniu, wojny i niewoli. A nie potrafiła jeszcze, być może nigdy, powiedzieć o sobie, jestem Belgijką. Płakała cicho, stojąc przy glinianym ogrodzeniu, tak by nikt nie zobaczył tej słabości, chcąc wypłakać się do końca, by później łzy nie przeszkadzały, jest przecież silną kobietą i ma dużo szczęścia, chęć i wolę i tutaj ośmioro dzieci, które chcą żyć normalnie i zrobi wszystko by to było możliwe, nawet jeśli wiadomo, że wszystko to za mało.

I kiedy już mogła zrobić to spokojnie, rozejrzała się wokół, czy najemnicy rozstawili jakieś warty, bo nie była gotowa zapytać o to człowieka, który sądzi, że podejmując działania decydujące o życiu ludzi nie bierze za nie odpowiedzialności, bo żołnierz jedynie wypełnia rozkazy.
A jeśli nikt nie pilnował misji, mogła to zrobić ona, bo przecież i tak by nie zasnęła, czekając na powrót reszty oddziału, na moment, gdy będą już na łodzi oddalać się od niespodzianek zwiastowanych przez bębny.
 
Hellian jest offline  
Stary 25-09-2008, 14:12   #79
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Ernesto Silva

Słyszał kroki i łamane gałązki już od jakiegoś czasu. Szedł ktoś, kto nie umiał się skradać i to szedł wyciętą przez jego grupę ścieżką. Ale wciąż nie było żadnej pewności, dlatego Jurij odczołgał się w kierunku drzew, gestem nakazując Polakowi leżeć na płask i nic nie robić. To było najlepsze, co można było polecić temu dzieciakowi. Gdy pojawiło się światło zapalniczki, Pietrolenko był już w dżungli i zbliżał się powoli do powodu całego zamieszania. Znał morse'a co nieco, i wątpił by Simba znali angielski, ale pewności nigdy nie za wiele. Niewiele widział, lecz po chwili dostrzegł dwie przyczajone sylwetki. Plecaki i kształt broni mu wystarczył. Ruszył się, jednocześnie mówiąc, by przypadkiem nie zaczęli strzelać.
-Spokojnie, to ja.
Wyszedł na wyciętą ścieżkę, gestem powstrzymując ich przed dalszym marszem. Zdziwieni spojrzeli na RPG, które trzymał w rękach.
-Powoli robi się tu tłoczno. Na razie przyszło dwóch, nie sprawili problemów. Ale od trzech w górę będzie źle. Sierżancie, musicie zabrać stąd tego dzieciaka i zostawić Haldera, lub zostać samemu. Chłopak nic nie umie i prędzej zabije nas obu niż się przyda.
Poprowadził ich dalej, przemykając chaszczami aż do pozycji Podkarpackiego.
-Spokojnie młody, to nasi.
Gestem pokazał by robili to co on i przebiegł skulony aż do do samolotu, kryjąc się za stertą zapasów.
-Wróciliście tylko we dwóch, co się dzieje?
Rozglądał się cały czas czujnie, jakby tylko wyczekując przybycia Simba. Domyślił się jednak, że Dzik i Halder nie przyszli tu po zapasy ani tym bardziej by ich stąd zabrać. A to nie wróżyło niczego dobrego.
 
Sekal jest offline  
Stary 26-09-2008, 08:54   #80
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Gdy już byli przy samolocie i Ernesto opowiedział im jak wygląda sytuacja Halder spochmurniał. Miał nadzieję, że Simba tak szybko nie dotrą na miejsce katastrofy. Najwyraźniej się jednak przeliczył.
Ściszonym głosem zaczął meldować :
- Misja jest godzinę truchtem stąd, biała lekarka, dwie czarne nauczycielki i ośmioro czarnych dzieci, mają generator prądu i dziesięciometrową łódź, silnik uszkodzony, coś z rozrusznikiem. Mają jakieś 80 litrów paliwa. Przyszliśmy po narzędzia, części zamienne i paliwo. Jak damy radę możemy wziąć coś jeszcze. Skoro czarnuchy już tu są trzeba będzie zniszczyć resztę.
Halder pomimo wyraźnego napięcia znacznie lepiej czuł się w towarzystwie Dzika i Silvy. Pomimo różnych narodowości byli do siebie podobni. Przy nich przynajmniej nie musiał uważać na słowa.
- Ta lekarka Sophia Torreci chce wziąć ze sobą murzyniątka. Porucznik próbował jej to wyperswadować, ale nie wiem czy nie zmięknie.
Marcus pozwolił sobie na krzywy uśmiech.
- Ładna jest. Tak to w skrócie wygląda.
Spojrzał na Dzika.
- Co robimy sierżancie ? Musimy wziąć narzędzia, części i choć kanister paliwa. To mogę nieść ja. Możemy ściąć ze dwa drzewka, przywiązać do nich jakąś skrzynię z żarciem i dwóch może ją tak nieść. Czwarty powinien mieć swobodę ruchów. Może wziąć jakieś lekkie świństwo. Leki dajmy na to. Resztę według mnie trzeba rozpieprzyć.
Ściągnął z głowy chustę i wykręcił ją. W tej przeklętej dżungli wszystko zawsze było wilgotne, a w nocy w dodatku dochodziła mgła. Halder obiecał sobie zapamiętać, by za dnia przejrzeć sprzęt. Rdza tu mogła być nie mniej groźna niż Simba.
We czterech niestety nie mogli dużo zabrać.
 
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172