Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-10-2008, 19:45   #71
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Gdy tylko wyszedł z krzaków prowadząc przed sobą kobietę i jednocześnie chowając do kabury swoje UZI. Cała ta sytuacja wprawiła go w pewne zakłopotanie. No cóż przynajmniej nie musiał sobie brudzić noża.

Jak można było się spodziewać wejście nie było aż tak efektywne, jak gdyby przyprowadził rebelianta, ale trudno powiedzieć, że przeszło bez echa. Chociaż głównym rezultatem tej eskapady były śmiechy i kąśliwe uwagi.

-Bardzo zabawne Kit, naprawdę uśmiałem się do łez. Następnym razem to ty będziesz czołgał się przez krzaki a ja będę w grupie "osłonowej" - odpowiedział na kąśliwą uwagę drugiego sierżanta Paddy.

Milcząc przyglądał się całej konwersacji pomiędzy dziewczyną a lekarką. Wydawało mu się, że słowa Simone przyniosły spodziewany rezultat i dziewczyna się trochę uspokoiła, ale kiedy tamta spróbowała podejść bliżej aby przyjrzeć się jej nodze, ta ponownie spanikowała i rzuciła się do jego nóg. Tym razem zażenowanie O'Connora osiągnęło apogeum, uśmiechał się lekko i patrzył na resztę szukając jakiejkolwiek pomocy, niestety nie znalazł jej w oczach swoich towarzyszy.

Murzynka puściła na chwilę jego nogę tylko po to, żeby zacząć mu bić pokłony. "Jasna cholera awansowałem z sierżanta na Faraona czy co?" przebiegło mu przez myśl, kiedy z głupkowatą miną oglądał całe to widowisko. Miał pewność, że musi wzbudzać to pewną wesołość wśród pozostałych osób w grupie.

Wyjaśnienie tego zachowania wcale go nie ucieszyło. Również przyznany tytuł nie przyprawiał go o uśmiech, czuł że ktoś tam gdzieś wysoko, robi sobie z niego jaja ...

-Simone, a co ja mam niby teraz zrobić? Jak ja mam jej wytłumaczyć, że nie jest moją służką i nie jest też moją kobietą ... no to znaczy, to może i byłoby miłe, ale nie jest ... czuję się po prostu głupio ... - po chwili milczenia najemnik również dodał -I Patrick wystarczy, nie jestem żadnym królem pawianów, hipopotamów czy innych zwierząt, które mogą występować w tym klimacie ... jasne? - starał się mówić normalnie, ale średnio mu to wychodziło, były to raczej prośby, ale na nic innego nie mógł sobie pozwolić, wiedząc, że dziewczyna trzyma się jego spodni.

Jednocześnie gorączkowo rozmyślał jak wybrnąć z tej kłopotliwej sytuacji, nie wywołując u murzynki wybuchu histerii. Z pewnością musieli jej pomóc i z tym się zgadzał, ale jednocześnie nie chciał, żeby dziewczyna pchała mu się do łóżka ... no do śpiwora ...

"Jedna rzecz po kolei" pomyślał i powiedział głośno

-Spróbuję ją uspokoić na tyle, żeby można było jej opatrzyć nogę ... a ty powiedz jej ... powiedz jej, że jestem Szamanem - pomysł był genialny, w końcu wszyscy biali mogli wydawać się jej "magiczni", więc dlaczego nie wykorzystać tego przesądu. Dziewczyna powinna pójść z nimi, a jednocześnie nie będzie taka nachalna.

O'Connor zaczął uspokajać dziewczynę, jednocześnie czekając aż Simone przetłumaczy jej jego słowa.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 01-10-2008, 22:01   #72
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
W gruncie rzeczy O'Connor miał rację. Dużo racji...

- Przepraszam, Patricku - powiedział, starając się stłumić uśmiech. Co mu się w końcu udało. - Ale to naprawdę komicznie wyszło. Szczególnie jeśli uwzględnimy to, czego oczekiwaliśmy. Dziewczyna zamiast Simba z kałaszem.

- Ale - tym razem spoważniał całkowicie - będziesz miał kłopot. A raczej - wszyscy będziemy mieli kłopot, skoro ona, jak widać, faktycznie uważa cię za swego pana. A raczej swojego mężczyznę. Nie sądziłem, że w dzisiejszych czasach coś takiego jest możliwe...

W bardzo dawnych dobrych czasach waliło się przyszłą oblubienicę w łeb, wlokło do jaskini i spokój. Ale te czasy, jak mu się zdawało, minęły dawno, dawno temu. Dzisiaj nie w taki sposób zdobywało się kobiety. Przynajmniej do teraz tak sądził. I, jak widać, mylił się.

Spojrzał najpierw na Simone, potem na Narindę. Osobiście nie sądził, by którejś z nich przypadł do gustu taki sposób podrywania. Kwiaty, kolacja przy świecach... Ale napaść z bronią w ręku raczej nie wchodziła w grę...

- Ciężka to ona na oko nie jest - spojrzał na Murzynkę. Wyglądała raczej na dość szczupłą. Przynajmniej w większości miejsc... - Oczywiście pomogę ci z twoim bagażem, ale... Gdyby nie mogła iść dość szybko o własnych siłach... Co myślisz, w razie czego, o noszach? Nie jestem pewien, czy obyczaje jej plemienia przewidują noszenie na plecach...

Wizja Patricka noszącego "swoją kobietę" na barana byłby zabawny, gdyby nie to, że strasznie by to im utrudniło życie. A Patrick nie zasługiwał na taki los.
Niczym Sindbad noszący na plecach Morskiego Starca.

- Pani doktor - zwrócił się do Simone - czy mogłaby pani ją spytać, jak ona ma na imię? A później - kto ją zranił i czemu ją tu zostawiono?

Jeśli dziewczynę pozostawiono jako ofiarę dla jakiegoś bóstwa, to jej powrót do plemienia byłby dla niektórych niemiłą niespodzianką...
Perseusz i Andromeda... Przeurocze... Tylko gdzie jest morski potwór?

Kiedyś, gdy ta cała historia się skończy, podzieli się z Patrickiem tą wizją.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-10-2008, 10:55   #73
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Patrick był wyraźnie zmieszany:
-Simone, a co ja mam niby teraz zrobić? Jak ja mam jej wytłumaczyć, że nie jest moją służką i nie jest też moją kobietą ... no to znaczy, to może i byłoby miłe, ale nie jest ... czuję się po prostu głupio ... - sierżant O'Connor chyba nie potrafił odnaleźć się w swoim nowym położeniu. Nie przerażał go świst kul i wojenna pożoga, ale mała napalona Murzynka już i owszem. Simone znów stłumiła uśmiech. Zrobiło jej się go nawet odrobinę żal. Obiecała sobie w duchu, że pomoże mu wybrnąć z tej kłopotliwej sytuacji.
-Spróbuję ją uspokoić na tyle, żeby można było jej opatrzyć nogę ... a ty powiedz jej ... powiedz jej, że jestem SzamanemIrlandczyk był chyba zdesperowany, aby tylko zniechęcić swoją wielbicielkę.
- Szamanem? - Zapytała z niedowierzaniem Simone jednak posłusznie przyklęknęła przy dziewczynie i powiedziała jej kilka słów wskazując na O'Connora. Reakcja dziewczyny była z goła odmienna od oczekiwanej. Wlepiła w sierżanta jeszcze bardziej maślane oczy i mocniej przylgnęła do jego nóg, szepcząc coś pełnym uwielbienia głosem.
- Chyba jej właśnie zaimponowałeśSimone znów mimowolnie się zaśmiała. – Teraz już na pewno ci nie popuści.

O'Connor tylko westchnął, szczególnie, ze Eryk właśnie zaczął, chyba odruchowo nucić jedną z popularnych piosenek swego idola. Nie dało się nie rozpoznać tych słów:

Love me tender, love me sweet, never let me go.
You have made my life complete and I love you so.
Love me tender, love me true, all my dreams fulfill.
For, my darlin', I love you and I always will.

Irlandczyk wyglądał na skrępowanego i ogólnie podminowanego zachowaniem kobiety. Simone, kierowana jakimś dziwmy impulsem, położyła mu dłoń na ramieniu i powiedziała łagodnie:
- Daj spokój, Patricku. Przecież nie ma żadnej tragedii. Po prostu pomożesz jej iść. Na miejsce dojdziemy jeszcze dziś, a gdy odnajdziemy jej plemię szybko się jej pozbędziesz. Przecież nie podpisałeś żadnego cyrografu. Moim zdaniem za bardzo się przejmujesz. Ale dobrze, spróbuję jeszcze raz ją przekonać.

A później usiadła na ziemi i powiedziała dziewczynie kilka zdań. Dosyć ostrym i rzeczowym tomem, a uśmiech zupełnie zniknął z jej twarzy. Murzynka wyraźnie posmutniała i zaczęła łypać na Simone spode łba. Odbąknęła coś niewyraźnie, lekko strapiona. Konwersacja trwała tylko chwilę a w rezultacie dziewczyna przestała panikować i chyba nawet uścisk wokół kolan sierżanta odrobinę zelżał. Nie próbowała się nawet wyrywać, gdy lekarka tym razem dotknęła jej nogi. Simone oczyściła i opatrzyła ranę a później posłała Irlandczykowi promienny uśmiech i powiedziała:
- Twoje metody nie pomogły, ale mam nadzieję, że moje ostudzą odrobinę jej zapał. Głowa do góry Patricku. A swoją drogą nie rozumiem dlaczego narzekasz. - Znów lekko się zaśmiała, – zazwyczaj mężczyźni są zadowoleni, gdy kobieta pcha mu się sama w ramiona.

Zaczęła pakować na powrót apteczkę, gdy zwrócił się do niej sierżant Padawsky.
- Pani doktor, czy mogłaby pani ją spytać, jak ona ma na imię? A później - kto ją zranił i czemu ją tu zostawiono?
- Ma na imię Imani. - odpowiedziała - Zraniła się sama. Nadepnęła na coś, chyba jakąś kolczastą roślinę. W każdym razie po prostu nie nadążała za grupą a nikt nie wykazywał chęci niesienia jej na rękach. Więc została w tyle.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 02-10-2008 o 11:00.
liliel jest offline  
Stary 05-10-2008, 19:59   #74
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Gdzieś nad Kongiem 11.00 - 16.00


Opatrzono dziewczynę i mała grupa ruszyła razem, choć nie bez kłopotów. Paddy musiał wykazać się sporą dozą stanowczości, by móc nieść swój plecak, bowiem Imani, mimo iż ranna wyraźnie chciała służyć mu pomocą.

Nie obeszło się więc bez pomocy Simone, w końcu jednak osiągnięto jako takie porozumienie co do podziału obowiązków. Mimo rany Murzynka nie opóźniała pochodu, a nawet okazała się pomocna, często zbaczając ze szlaku wyciętego przez Twimba i powracając z zerwanymi świeżo owocami.

Nieodmiennie pierwsza osobą jakiej były one oferowane był O'connor, co z kolei wywoływało coraz weselsze komentarze. Imani starała się przebywać jak najbliżej Irlandczyka, co chwila niby to przypadkiem ocierając się o jego bok, czy ramię, lub przeciągając, by kusząco zaprezentować nieokryty niczym biust.

- To się chyba nazywa "agresywna kokieteria" - wysapała Simone do idącej obok Narindy. Choć najgorsze już minęło, dalej odczuwała skutki "o jednej whiskey za dużo" wczorajszej nocy.

Africa w odpowiedzi początkowo tylko potrząsnęła głową, lecz po sekundzie odpowiedziała.

- Wydaje mi się, że sierżant O'Connor wydaje się raczej nieco skrępowany tą adoracją. A słyszałam, że Irlandczycy to podobno podrywacze... Bwana Makundu - dodała w bakongo przewracając oczami i parskając cichym śmiechem, bowiem przydomek "Władca Hipopotamów" zrobił już karierę wśród ich małej grupy.

Imani musiała usłyszeć tytuł swego pana, gdyż w mig znalazła się przy obu kobietach i zaczęła coś energicznie tłumaczyć często gestykulując.

- Co ona mówi ? - spytała Narinda Niemkę, ta gestem poprosiła by dała jej nieco czasu i ponownie wdała się w gestykulację.
Po chwili jej oczy stały się wielkie jak spodeczki i zaczęła dosłownie dusić się ze śmiechu. Africa patrzyła na nią z coraz większa niecierpliwością.

W końcu Simone uznała że czas na jakieś wyjaśnienia.

- Ona mówi - zniżyła glos do szeptu - a raczej pyta którzy z nich są naszymi mężczyznami. I jeszcze.... - tu znowu przerwał jej słowa chichot - że wyglądają na dobre "bawoły" i choć Bwana Makundu ma na pewno największego "makapho" to reszcie chyba tez nic nie brakuje i powinnyśmy być zadowolone.

- Tak, makapho znaczy to co myślisz, jeszcze dobrze zrozumiałam ale o męski rozum chyba jej nie chodziło -
dodała widząc nieme pytanie w oczach Afrykanerki. Obie wybuchnęły perlistym śmiechem, tym większym im bardziej zniecierpliwieni ich zachowaniem mężczyźni starali się je uspokoić.

Kolo południa zjedzono lekki posiłek i wyruszono dalej.

Wkroczyli na tereny nieco wyżej wyniesione. Roślinność zmieniła się również, coraz częściej pojawiały się olbrzymie drzewa, szlak zwężył się znacznie. Mogli teraz poruszać się już tylko dwójkami.





Eryk spojrzał na zegarek. Dochodziła czwarta popołudniu. Zaraz rozpocznie się ulewa - pomyślał. Niebo jakby go posłuchało.W przeciągu dosłownie minuty rozpętała się istna ulewa.

W kilka sekund byli przemoczeni do suchej nitki, woda ciekła za kołnierze i dekolty bluz. Otoczyła ich istna ściana wody, ograniczająca widoczność do niemal zera, tłumiąca dźwięki, rozmywając otaczający ich świat.

Cała dżungla zdawała się zamierać, wszystkie stworzenia pochowały się przed tym biblijnym potopem.

Zbili się w gromadkę.
Paddy zbliżając twarz do ucha von Strachwitza wykrzyczał, a tak jego głos zdawał się docierać do Niemca jak z głębokiej studni.

- Panie poruczniku, ta dziewczyna Imani coś pokazuje, ja jej nie rozumiem, ale nasze panny Africa i Simone chyba coraz lepiej się z nią dogadują... Może domyślą się o co chodzi. Bo ta Murzynka jest bardzo wzburzona.

Z poszarzałego nieba spadały na nich istne kaskady wody...


 

Ostatnio edytowane przez Arango : 05-10-2008 o 20:12.
Arango jest offline  
Stary 06-10-2008, 12:51   #75
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
W zasadzie mogłoby się to wydawać bardzo śmieszne - groźny sierżant i krzątająca wokół niego Murzynka. Dla Imani było to najnormalniejsze w świecie zachowanie, razem z noszeniem bagażu swego mężczyzny, natomiast Patrick wyglądał na nieco skrępowanego. Być może wpływała na to obecność świadków, ale bez względu na powód Kit ani mu nie dogryzał, gdy Imani co chwilę przynosiła swemu wybrańcowi dorodne owoce, ani też nie miał zamiaru nazywać go Władcą Hipopotamów, które to określenie najwyraźniej spodobało się żeńskiej części ich małej grupy.

Wyglądało na to, że Patrick wolałby zdobywać kobiety i to być może w bardziej tradycyjny sposób, natomiast ta dziewczyna, która wprost wpychała mu się w ramiona, jakby go przerażała. Niestety w tym momencie nie można było zrobić nic, co mogłoby ulżyć sierżantowi O'Connorowi w jego ciężkiej doli.

Za wszystkie czyny się płaci - pomyślał z lekką, acz starannie ukrywaną, kpiną Tim spoglądając na Murzynkę, która znów z gracją kotki ocierała się o Patricka.

Widać było, jak w miarę rozwoju stopnia porozumienia między Simone a "jeńcem" wymieniane informacje zyskują nie tylko na ilości, ale i na jakości...
Co prawda informacje te, przekazywane w języku dla Tima obcym, nie były zrozumiałe, ale ze spojrzeń rzucanych przez Narindę i Simone na "brzydszą" część grupki, oraz gestów wykonywanych przez Imani, można było domyślić się paru rzeczy...

Obie dziewczyny były szalenie rozbawione, co jeszcze bardziej potwierdzało różne podejrzenia...

- Może tak byście się zachowywały odrobinę ciszej - zaproponował Kit. - Słychać was w promieniu mili...

Najnormalniejsza na świecie uwaga wywołała jeszcze większe rozbawienie...



Deszcz zaczął padać mniej więcej puktualnie i nie to stanowiło zaskoczenie. De la Court ani słowem nie wspomniał o sile tej ulewy. Kit miał wrażenie, że nagle znalazł się u stóp wodospadu, z którego lały się hektolitry wody, w dodatku wprost na niego. I miał wrażenie, że na nic byłby tu jakikolwiek parasol, płaszcz przeciwdeszczowy czy nawet sztormiak rybaka... Najwyżej kostium nurka, nader niepraktyczny w tym klimacie, zdołałby przetrzymać to wodne uderzenia.
Co prawda miał ze sobą kawał nieprzemakalnej płachty, ale raczej miała ona służyć do zbierania wody i uzupełniania jej zapasów, a nie zastępować parasol... Wykorzystana została do zawinięcia karabinu i Kit miał nadzieję, że przynajmniej broń nie zardzewieje.

Zaniepokojenie malujące się na twarzy Imani, oraz pełne niepokoju gesty zwróciły uwagę nie tylko Kita.
Nie rozumiał tylko, po co Patrick z taką starannością przestrzega drogi służbowej. W końcu nie potrzebował pozwolenia porucznika, żeby prosić Simone o tłumaczenie... Jednak bez względu na wszystko jakieś wyjaśnienie by się przydało. Nie było wiadomo, o co chodzi Imani, na co usiłuje zwrócić ich uwagę... Może twierdziła, że należy się schować i nawet wiedziała, gdzie. Może uznała, że za mocno pada, że bóg deszczu na coś się pogniewał i domaga się ofiary. A może uważała, że znajdują się w miejscu, które za chwilę zacznie zalewać woda...

Mimo wszystko nie zamierzał nic mówić. Snucie przypuszczeń było bez sensu, podobnie jak zachęcanie Simone do tłumaczenia. W końcu pani doktor równie dobrze jak on wiedziała, co należy zrobić...
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 06-10-2008 o 12:56.
Kerm jest offline  
Stary 09-10-2008, 22:29   #76
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Ulewa tropikalna. Wszechogarniający deszcz, przed którym nie osłania nic. Mokre ubranie, mokre ciało, wszystko, kurde blade, mokre. Nawet jak się jest latami w strefie równikowej, nie można do tego przywyknąć. Szczęśliwie ich skórzane worki oraz dobrze nasmarowana broń potrafiła wytrzymać taka pogodę. Zresztą wszyscy najemnicy działający w Afryce wykorzystywali tylko sprawdzone uzbrojenie, które nie rdzewiało i nie niszczało pod wpływem pogody. Dodajmy jeszcze dobrą prezerwatywę „Made in Belgium” zakładaną na lufę i można było być spokojnym o spluwę. Jednakże sprzęt to sprzęt, natomiast inna rzecz stanowili ludzie. Wszyscy teraz wyglądali jak zmokłe kurczaki.


Nawet nie czuło się spływających po twarzy kropli wody. To raczej ktoś non stop lał, niby wiadrem. Drzewa nie chroniły bynajmniej. To nie były europejskie lasy iglaste i to nie był deszcz strefy umiarkowanej. Wszystko pływało, łącznie z rozwodnionym powietrzem.
- Przemoczone twarze, liście drzew, wąż, który akurat znajdował się tuz przy nodze Africi, a którego przez przypadek nie dostrzegliśmy wcześniej, bo był schowany pod warstwą grubych liści – skonstatował nieco bezsensownie.


Bezsensownie, bo wąż ... ciemna skóra, niewielki, unosił się sycząc, bardzo niezadowolony z faktu, ze jakieś wielkie coś w postaci nogi dziewczyny, zbytnio zbliżyło się do jego ukrytego legowiska. Syczał. Wątpił, by w potwornym szumie deszczu, wśród podmuchów wiatru kto inny usłyszał pełzające stworzenie, które nagle objawiło groźne niezadowolenie. Mamba! Czarna mamba. Dość rzadki i strasznie niebezpieczny wąż. Wprawdzie sądził, że Simone ma antidotum, ale jeśli nie, wolał nie myśleć, co się mogło stać.

Ale on słyszał i widział, bo stał tuż obok, może jeszcze Imani przy swoim Władcy Hipotamtamów, bowiem młoda Murzynka nagle znieruchomiała, jakby przymurowana. Widziała także Afrykanerka. Mamby występują także w RPA, gdzie stanowią prawdziwą plagę niektórych okolic. Krążą straszne legendy o tych wężach spokrewnionych z indyjskimi kobrami oraz amerykańskimi grzechotnikami. Także wężami morskimi, które, jak mu wspominali rybacy z Matadi, są szalenie niebezpieczne. Ich jad zazwyczaj zabija, jeżeli się nie poda odpowiednich surowic.

Szarość pogody została przytłumiona przez nagle poszarzałą twarz południowo afrykańskiej dziewczyny. Mgnienie oka upłynęło, tymczasem on, niby na zwolnionych kadrach filmu, widział jej nagły przestrach, który próbowała opanować wiedząc, że każdy nagły ruch tylko sprowokuje atak zakończony zatopieniem jadowych zębów w jej smukłym ciele. Nagłe zmartwienie warg, lekkie drżenie pokazujące wewnętrzną walkę pomiędzy tym, żeby spróbować rozpaczliwie rzucić się do przodu, a wiedzą, ze to nic nie pomogłoby. Dłonie, naraz nieruchome, niepewne, jakby niezdolne do wykonania jakiegoś sensownego ruchu. Afryka jest piękna. Afryka jest okrutna. Jakby chciała ukarać swoją imienniczkę za to, że jej rodzice postanowili nadać dziewczynie to niezwykłe miano. Krople padające na ziemię jakby nagle zwolniły. Szum niespodziewanie ucichnął. Wiedział, ze to tylko złudzenie, ale tak właśnie było. Oczy, uszy oraz ręka sięgająca po maczetę, jakby cała akcja trwała wiek. Powoli, powoli, pędząca klinga rozcinała krople ścigając się z rozdziawionym pyskiem oraz dwoma zębami, z których kapały ciemne krople pożółkłej cieczy. Zresztą możliwe, ze tak mu się zdawało w tym szalonym momencie niespodziewanego strachu. Strachu, który szczęśliwie jeszcze nie zdążył w pełni do niego dotrzeć, bowiem pewnie także nie miałby siły wykonać żadnego sensownego ruchu. Strachu paraliżującego sensowne działanie. Przyszedł później, ale teraz zadziałał odruch wyjęty z ćwiczeń maczetą. Jakże wdzięczny był Kenijczykom, iż nauczyli go lata temu walczyć tą bronią! Odtąd często ćwiczył kombinacje uderzeń klingą, która w afrykańskich warunkach bywała nie mniej przydatna, niżeli wielkokalibrowa spluwa.

Wiedział, ze uderzenia sprężystego ciała przeciwnika są szybkie niczym błyskawica, jednak wiedział także, że wbrew obiegowym opiniom, ludzka dłoń wcale nie jest wolniejsza, a wytrenowana, znacznie szybsza. Końcówka zaś klingi pędziła niczym szalona na spotkanie jadowitej głowy. Tylko jemu się wydawało, że obydwie zbliżają się do siebie wolno, a o szlachetne, stalowe ostrze rozbijają się kolejno krople padającego z chmur deszczu. Wolno, wolno, malutka kuleczka wody rozpryskująca się w miliony jeszcze mniejszych obok innych sióstr, które spotykał dokładnie ten sam los. Powoli. Powoli. Potem zaś nagłe przyspieszenie akcji, jakby film znowu ruszył swoim tempem. Świst przebijający się nawet przez szum deszczu i nagły spokój. Znieruchomiała dłoń, znieruchomiałe szczątki, jeszcze ziejące zimną grozą, budzące przerażenie oraz deszcz, wszechobecny deszcz, który nie przestawał padać.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 10-10-2008 o 07:44. Powód: literówki
Kelly jest offline  
Stary 10-10-2008, 11:48   #77
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Ich niewielka grupka powoli przedzierała się w głąb zielonego gąszczu, plątaniny pnączy i gałęzi. Powietrze było ciężkie od wilgoci, jaka zalegała w koło. Oddychało się ciężko, ubrania kleiły się do skóry. Krótki, odświeżający postój nad strumykiem był już tylko miłym wspomnieniem.

Africa szła powoli, ramię w ramię z panią doktor. Razem z Simone obserwowały poczynania ich nowej, ciemnoskórej towarzyszki. Zachowanie Imani było jednoznaczne a za razem takie naturalne. za to mina O'Connora... Dziewczyna zaśmiała pod nosem. Widać nie uszło to uwadze Niemki, bo zaraz odgadła powód wesołość Narindry. Po chwili kobiety chichotały już obie w najlepsze, jak dwie młodziutkie pensjonareczki. Całe zmęczenie gdzieś na chwilę zniknęło, a prostoduszne pytania i wyznania Murzynki wywołały kolejne fale śmiechu. Africa oblała się rumieńcem, kiedy przyłapała się na tym, że faktyczne zaczęła zastanawiać się na zawartością spodni swoich towarzyszy. Na nic zdały się reprymendy sierżanta Padawskego. Zamiast uspokoić rozbawione dziewczęta, wywołały tylko kolejną fale porozumiewawczych spojrzeń i chichotów. Narindra musiała przyznać, że już dawno nie czuła się w niczyim towarzystwie tak przyjemnie i swobodnie jak z panną von Strachwitz.

Jednak nic co dobre nie trwa wiecznie, o czym w swoim trzydziestojednoletnim życiu dane jej było nie raz się przekonać. Cała wesołość zniknęła zmyta strugami tropikalnej nawałnicy. Pozlepiane w strąkach włosy lepiły się do twarzy, ubranie przemokło do cna i przywarło do ciała niczym zimny, mokry kokon. Woda wdzierała się wszędzie, do oczu, ust i nosa. Przystanęli na moment. Przekrzykując szum deszczu Irlandczyk mówił coś wskazując na nią i Simone. Kobieta odgarnęła mokre włosy z czoła i poprawiła przemoczone, parciane paski plecaka, które wrzynały się nie przyjemnie w ramiona.

Nagle jej wzrok przykuł czarny obły kształt, powoli sunący koło jej nogi. Narindra zamarła. W pierwszym odruchu, kiedy rozpoznała śmiertelnie, niebezpiecznego gada, chciał rzucić się do ucieczki. Jednak wzięła strach w cugle i pozwoliła przejąć kontrolę zdrowemu rozsądkowi. Przypomniała sobie wszystkie lekcje starego wuja Momole. Mamby to węże, które za zwyczaj żyją na drzewach, któreś z nas musiało strącić gada, albo zrobił to gwałtowny deszcz. Starała się zachować spokój i nawet nie drgnąć. Jednak uderzające o ziemie krople i nieustanny szum deszczu musiały robić w koło tyle zamieszania, że wypędzony z kryjówki gad mógł stać się agresywny. Serce biło jej jak szalone, cała dramatyczna sytuacja trwająca zaledwie chwilę, zdawała się ciągnąc w nieskończoność.

Może lepiej uciekać? Nie! Nie zdążę! A może... Każdy gwałtowny ruch może sprowokować go do ataku...!- gorączkowe myśli kołatały się w jej głowie.

Na przemian oblewały ją fale zimna i gorąca, przestała zauważać zacinający deszcz. Widziała tylko niewielki obły kształt wijący się koło jej nogi. Powolutku zaczęła sięgać do kabury przy pasku. Nagłe poruszenie któregoś w grupie wystarczyło... Sprężyste ciało węża, zakończone trójkątną, płaską główką, z ostrymi, śmiertelnie niebezpiecznymi kłami ruszyło w zawrotnym tępię w jej kierunku.

Krople uderzające o liście ...sekundy... szelest łusek, ciche syczenie ...sekundy... dziwny metaliczny odgłos gdzieś w pobliżu... Zbliżającą się czarna śmierć ...sekundy... coś ze świstem przecina strugi deszczu i nabrzmiałe od wilgoci powietrze.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(
MigdaelETher jest offline  
Stary 14-10-2008, 17:49   #78
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
"Ciekawe dlaczego nigdy nie zdarzyła mu się ta sytuacja kiedy był młody i nie miał żadnych zobowiązań?" pytał sam siebie w myślach kiedy po przeniesieniu części swoich rzeczy do plecaków swoich kolegów i współtowarzyszy podróży spadł na niego obowiązek pomagania Imani. Po prawdzie dziewczyna nie potrzebowała wiele z jego pomocy, a jej zachowanie cały czas ... było agresywne. "Dlaczego takie sytuacje nie przytrafiają się człowiekowi w cywilizowanych krajach?" Zadał sobie kolejne pytanie, po czym szybko się poprawił. Faktycznie zdarzały się podobne sytuacje, ale najczęściej w takich wypadkach chodziło o seks, ta dziewczyna natomiast szukała ... swojego mężczyzny.

"A to wszystko dlatego, że zapomniałem starą wojskową zasadę, że w wojsku do niczego nie powinno się zgłaszać na ochotnika" podsumował sposób w jaki znalazł się w tej sytuacji. Czuł, że stał się przynajmniej tymczasowo obiektem żartów, cała sytuacja zdawała się wzbudzać wiele wesołości wśród kobiet w grupie. Mógł tylko się domyślać o czym rozmawiały z murzynką i co mogło wzbudzić tyle wesołości.

Wolno pokiwał głową nad tą niewesołą sytuacją, jednak po chwili trochę mu się poprawił humor. Główną przyczyną tej sytuacji była stara irlandzka piosenka jaką sobie teraz przypomniał. "Szkoda, że nie mam gitary albo, że w pobliżu nie ma jakiegoś pianina". Jasne nie należał do wirtuozów tych instrumentów, na pianinie uczył się grać w liceum ... wielu rzeczy zresztą uczyli go księża w tej szkole. Na gitarze nauczył się grać w skautach, praktycznie znał wystarczającą ilość chwytów, aby zagrać prostsze piosenki ... czyli praktycznie każdą "tradycyjną". Na spotkanie przy piwie czy przy ognisku wystarczyło, najlepiej z tego wszystkiego to wychodził mu śpiew ... no przynajmniej w porównaniu z graniem na instrumentach. Nikt nigdy nie narzekał, a gdy był młody to był jednym z chórzystów w swojej parafii. Potrafił zaśpiewać w rytmie ... jasne nigdy w życiu nie zaśpiewał by przed kimś więcej niż ludzie zgromadzeni przy ognisku, bliscy koledzy podczas jakieś imprezy ... czy ostatecznie w jakimś pubie, gdy wypił trochę za dużo. Nie wyrzucą go za fałszowanie, ale żadnych nagród też mu nie dadzą ... cóż pewnie gdyby umiał ładnie śpiewać, to siedziałby w Irlandii, a nie łaził po Kongo.

Teraz jednak nie miało to żadnego znaczenia, wzorem podporucznika zaczął śpiewać ... co prawda nie należała ona do repertuaru Elvisa, ale i tak mu się podobała dużo bardziej. Nie śpiewał zbyt głośno, ale też wcale nie miał zamiaru się z tym kryć, ot po prostu uznał, że pozwoli mu to choć na krótką chwilę oderwać myśli od sytuacji w jakiej się znajdował, a przynajmniej nie powinien zauważyć, kolejnych wybuchów wesołości.

"As I was a goin' over the far famed Kerry mountains
I met with captain Farrell and his money he was counting
I first produced my pistol and I then produced my rapier
Saying "Stand and deliver" for he were a bold deceiver

Mush-a ring dum-a do dum-a da
Wack fall the daddy-o, wack fall the daddy-o
There's whiskey in the jar

I counted out his money and it made a pretty penny
I put it in me pocket and I took it home to Jenny
She sighed and she swore that she never would deceive me
But the devil take the women for they never can be easy

I went up to my chamber, all for to take a slumber
I dreamt of gold and jewels and for sure 't was no wonder
But Jenny blew me charges and she filled them up with water
Then sent for captain Farrell to be ready for the slaughter

't was early in the morning, just before I rose to travel
Up comes a band of footmen and likewise captain Farrell
I first produced me pistol for she stole away me rapier
I couldn't shoot the water, so a prisoner I was taken

Now there's some take delight in the carriages a rolling
and others take delight in the hurling and the bowling
but I take delight in the juice of the barley
and courting pretty fair maids in the morning bright and early

If anyone can aid me 't is my brother in the army
If I can find his station in Cork or in Killarney
And if he'll go with me, we'll go rovin' through Killkenny
And I'm sure he'll treat me better than my own a-sporting Jenny"

Piosenka była o tyle prawdziwa, że każdy mógł się z nią w pewien sposób identyfikować, każdy znał jakąś Jenny ... cóż takie już było to życie. Pomyślał sierżant O'Connor idąc wraz z resztą grupy coraz głębiej w dżunglę.



------------------------------------------------------------------------
W postcie wykorzystałem tekst piosenki "Whiskey in the Jar" w brzmieniu tradycyjnym. Jeżeli ktoś chce ją usłyszeć, to The Dubliners są wersją najbliższą oryginałowi .
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 15-10-2008, 17:54   #79
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Ulewa, to było bardzo delikatnie powiedziane. W Paryżu też czasem lało, ale nie dało się tego nijak porównać do tego, co właśnie działo się wokół. Hektolitry wody spływały potężnym strumieniem wprost z nieba i Simone miała wrażenie, jakby weszła wprost pod nurt rwącego wodospadu. W pierwszym momencie wydawało się to nawet odświeżające. Była zmęczona, a strugi deszczu zdawały się oczyszczać ją zarówno z kurzu i pyłu, jak i z jej niewidocznego wewnętrznego brudu. Z potwornego pragnienia, którego choć woda nie potrafiła w niej ugasić, to jednak przyniosła chwilową ulgę. Skierowała twarz ku niebu i pozwalała by przez moment deszcz swobodnie smagał jej skórę. Przetarła dłońmi oczy i oparła się o pień drzewa kuląc się w sobie i owijając ciasno rękami.
Przeczekać... Deszcz i to cholerne pragnienie.

Uśmiechnęła się przelotnie do Narindry. Polubiła tą elegancką i miłą kobietę. Dawała jej w tej cholernej dżungli namiastkę cywilizacji i normalności. Tak jak wówczas, gdy śmiały się do rozpuku z sytuacji Irlandczyka. Zupełnie jakby rozmawiały w kawiarni a nie pośród afrykańskich ostępów.

A deszcz... Deszcz zdawał się trwać w nieskończoność. Uparty i niewzruszony. Simone czuła się nie tyle nim rozdrażniona co po prostu kompletnie bezsilna wobec potęgi żywiołu. Jej przemoczone do cna ubranie było ciężkie od wody i nieprzyjemnie opinało ciało. Kiedy ulewa ustanie dobrze byłoby je gdzieś osuszyć lub chociaż porządnie wycisnąć. Noce tutaj mogą być chłodne a dodając do tego mokrą odzież zagwarantują sobie zapalenie płuc. W optymistycznej wersji katar.

Huk ulewy zagłuszał wszystkie inne dźwięki. Widziała kątem oka, że O'Connor rozmawia przez chwilę z Erykiem. A szczerze powiedziawszy nie tyle rozmawiali, co wykrzykiwali coś do siebie. Ich głosy niknęły w odmętach wody, tonęły we wszechobecnym hałasie tabunu kropli uderzających z impetem o ziemię.
Niespodziewanie zwrócił się do niej jej brat:
- Simone? Co mówi Imani? Wygląda na wzburzoną. Spróbuj dowiedzieć się o co chodzi.

Dłuższą chwilę zajęła jej rozmowa z Murzynką, a właściwie kolejne przekrzykiwania. Ku własnemu zdziwieniu zaczynała rozumieć ją trochę lepiej. Może to kwestia osłuchania, a może odblokowały się prawie zapomniane już rejony mózgu i na powrót zaskoczył na wpół zardzewiały mechanizm.

Zaczęła krzyczeć w stronę Eryka, zdzierając sobie gardło:
- Ona mówi, że jej plemię jest już niedaleko. W świętej dolinie. Dolinie duchów. - mogłoby to nawet zabrzmieć upiornie, ale zagłuszający wszystko szum wody spłycił całą atmosferę grozy. - Mówi jeszcze coś o słoniach, ale nadal nie rozumiem o co jej chodzi.

Znów oparła się o drzewo i odpłynęła myślami. Trzeba przeczekać tą przeklętą ulewę i nabrać trochę sił. Zamknęła oczy i próbowała zmusić się do krótkiej drzemki, jednak upragniony sen nie nadchodził. Może z powodu drażniącego hałasu i wszędobylskiej ulewy, a może dlatego, że jej umysł znów zaczął kluczyć wokół napastliwego pragnienia, które nie pozwalało o sobie choć na chwilę zapomnieć.

Eryk zamachnął się nagle maczetą co wyrwało Simone z wewnętrznego letargu i sprowadziło brutalnie do rzeczywistości. Instynktownie skoczyła na równe nogi i spojrzała na brata z przestrachem. Serce waliło jej na potęgę:
- Eryku, co się dzieje?
Lecz wtedy dostrzegła wśród trawy rozczłonkowane ciało węża.
- O szlag – dodała już ciszej a jej słowa zniknęły wśród huku deszczu – Mamba...
Otumaniona osunęła się z nóg i znów przylgnęła plecami do drzewa.
Słonie, węże, a gdzieś w pobliżu szaleńcy, którzy zjadają ludzi... Po jakiego diabła było mi to potrzebne? - pomyślała zrezygnowana.
Znów zaklęła pod nosem, podciągnęła kolana pod brodę i przymknęła oczy. Mimo ogarniającego ciało zmęczenia sen jednak nie nadszedł.
 
liliel jest offline  
Stary 16-10-2008, 16:16   #80
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Deszcz...
Parę lat temu stanowiłby niebywałą radość. Wszyscy, jak jeden mąż wylegliby z namiotów czy baraków i pewnie jak małe dzieci cieszyliby się z lejącej się z nieba wody. Tyle tylko, że wtedy cholerne niebo nie zechciało spuścić na nich ani kropli. A dzienne racje zawsze wydawały się dziwnie skąpe.

Nadmiar dobrobytu - stwierdził po raz kolejny, uśmiechając się krzywo. - Jedni mają za dużo tego, co innym by się przydało...

A niebo nader chętnie i bez skrupułów dzieliło się z nimi tym, czego miało widocznie w nadmiarze. Kit nigdy nie miał przyjemności oddawać się takim kąpielom, ale nie sądził, by zdołał kiedyś to polubić. Prysznic w łazience to jedno, a strugi wody wylewane na głowę przez złośliwe chmury to drugie. W dodatku gdy człowiek jest w ubraniu.
Chociaż, jak mówią, deszczówka jest bardzo dobra na włosy... Szampon, mydło... Rozebrać się i mała kąpiel... Może jeszcze ktoś by pomógł w myciu pleców.
Prawdę mówiąc, najlepiej podczas takiej kąpieli miałby Patrick, który z oczywistych względów miałby zapewnioną pomoc.

Jako że z deszczem nie można było wygrać, zatem jedyne co pozostawało do zrobienia, to polubić. Pobiegać po kałużach, pochlapać troszkę... Zbudować z liści fregatę i puścić ją w rejs po wzburzonych wodach jednego z licznych potoczków, którymi spływały wody tak hojnie zesłane przez niebios. Problem polegał tylko na tym, że cała reszta towarzystw wydawała się niezbyt zachwycona ulewą i jakiekolwiek propozycje miłego spędzenia czasu określiłaby prawdopodobnie mianem poronionego pomysłu, jeśli nie idiotyzmu, i skwitowałaby mało dyskretnym postukaniem się po głowie.

Krótki przerywnik, jaki stanowiła rozmowa Simone z Imani, stworzył podstawę do kolejnych rozmyślań, tym razem z deszczem niezbyt związanych.
W tym momencie Kita nie interesowały słonie. Miał nadzieję, że te inteligentne stworzenia mają tyle rozumu, by podczas deszczu nie włóczyć się po świecie i że w związku z tym przynajmniej w najbliższym czasie dadzą im spokój.
Większy problem był ze wspomnianą przez panią doktor świętą doliną. Jak świat światem nikt nie lubił, gdy obcy plątali się po ich świętym miejscu, bez względu na to, czy wałęsały się tam duchy, czy też nie.
Tak mogło być i teraz. Nieproszeni goście bywali niekiedy składani w ofierze niespokojnym duchom, a nawet gdyby dzięki temu ich misja miała zakończyć się powodzeniem to Kit nie miał zamiaru w taki właśnie sposób przysłużyć się pracodawcom.

Nie zdążył jednak poprosić o wyjaśnienia, gdy Simone, która najwyraźniej nie do końca doszła do siebie, obróciła się na pięcie i klapnęła pod drzewem.
Przyglądał się jej przez chwilę zastanawiając się, jakie to lekarstwo mogłoby dodać energii pani doktor. Przyszło mu do głowy wysokooktanowe paliwo, w które zaopatrzył się jakiś czas temu Patrick, ale po chwili namysłu odrzucił ten pomysł. Co za dużo, jak powiadają, to niezdrowo...

Nagle, niemal podświadomie, dostrzegł jakąś zmianę w postawie Eryka. A potem ruch dłoni sięgającej maczetę... Spotkanie stali z czarną śmiercią widział już całkiem dokładnie.
I musiał przyznać, że Elvis był szybki i opanowany. Na szczęście, bo chyba nikt inny nie zdążyłby na czas.

- Piękna robota - powiedział.

- Patricku! - dodał głośniej, usiłując przekrzyczeć szum deszczu. - Masz może kropelkę czegoś mocniejszego? - spytał, patrząc na pobladłą twarz Narindy.
 
Kerm jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172