Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-12-2008, 03:42   #41
 
Mono's Avatar
 
Reputacja: 1 Mono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwu
Stali przy fontannie… całą drogę z karczmy Tom musiał słuchać narzekań Pierwszego, a że to nic nie da, a to że pewnie kanały to tylko jakaś dziura i donikąd nie prowadzi, a to.... Czasami zastanawiał się czemu On nie milknie. Cały czas gdera i choćby temat był wyczerpany… trup leży w kałuży krwi… to On zawsze ma coś do powiedzenia, choćby swoje: „chociaż sprawdźmy czy to kobieta”. Tak… czasami nie lubił nawet obecności swojego własnego brata… No cóż taka dola, że musiał znosić jego obecność nawet gdy tego nie chciał… ale za to w stanie zagrożenia wiedział, że brat zasłoniłby go własną piersią, Drugi zrobił by zresztą to samo. Starał się skupić na zadaniu. Znaleźć jakąś drogę do lub z wieży, albo chociaż jakiś plan B, cokolwiek co mogło im się przydać w tej niełatwej misji. Podczas gdy Ben trajkotał jak opętany Tom starał się znaleźć wspominany przez bibliotekarza właz… na samą myśli o bibliotekarzu uśmiechnął się lekko. Nie lubił przemocy… źle… nie lubił nieuzasadnionej, zwierzęcej przemocy, a przemoc dla zasady, czy jak zwykł mawiać „na pamiątkę” mu w ogóle nie przeszkadzała. A bibliotekarz był niemiły…

************************************************** *******

Kilka godzin wcześniej:

Bum Bum Bum… Dało się słyszeć walenie w drzwi biblioteki.
- Otwieraj Pierwszy nie należał do cierpliwych ludzi… gdy jednak w przeszklonej części drzwi ukazała się pucata twarz. Ben zelżał, a nawet starał się być miły:
- Ty Kurw... – Chciał chyba odruchowo obrazić człeczynę jednak w porę się powstrzymał… - znaczy się Dobry wieczór łaskawy panie – było słychać szyderstwo w jego głosie… - myśmy w potrzebie nagłej jesteśmy, ekheem no my chcemy dostępu do książek i to teraz, - bogowie nie dali mu wielce wymyślnego słownictwa i dykcji… - ekheeem znaczy się przepraszamy, że zaprzątamy głowę tak późną porą, ale sprawa nagli jak… sraczka - Niewiadomo czy dlatego, iż faktycznie było późno czy dlatego, że bibliotekarz poznał się na Pierwszy, ale drzwi nawet nie uchylił. Burknął coś jedynie pod nosem kilka obelg i że jest późno, że musi jeszcze posprzątać… Ben odwrócił się w stronę brata, jednak stał teraz samotnie na chodniku…

W bibliotece nie było już nikogo, zresztą patrząc na dzisiejsze czasy ciekawe czy w ogóle ktoś tu zaglądał. Bibliotekarz właśnie składał pieczołowicie ostatnie tomiszcza w stertę. Sprawdzał czy nie są uszkodzone, poplamione, pogięte. Ułożenie było wręcz pedantyczne.
Każdy wolumin jeden za drugim… równo, bardzo równo. Grzbiet w grzbiet, deska do deski.

Był zaabsorbowany pracą, nucił sobie coś pod nosem… pracował przy książkach po godzinach, bo to lubił - taka właśnie była diagnoza Drugiego już po chwili przebywania z nim w jednym pomieszczeniu.
- Witam… nie ładnie tak… odmawiać pomocy potrzebującym… nu nu nu – Powiedział spokojnie Tom i pogroził mu teatralnie palcem. Bibliotekarz ze strachu upuścił książki, które trzymał w rękach. Głos dobiegał z Ciemnego kąta. Dopiero teraz gdy mocno się skupił zobaczył, że coś w nim w ogóle jest. Pucołowata morda człeczyny miała teraz kolor świeżo bielonej ściany – Teraz ładnie powiesz wszystko czego chcę… - wyciągnął nóż - i nikomu nie powiesz o naszym spotkaniu… - Pucaty pokiwał delikatnie głową. Drugi uśmiechnął się delikatnie. – Dobrze, że się rozumiemy… zacznijmy od…

Starszy brat czekał i rzucał nożami… bo cóż mu pozostało. Jedyną pociechą było dla niego jedynie rzucanie, struganie i chędożenie… oczywiście w zupełnie odwrotnej kolejności.

- Pierwszy - Ben usłyszał głos brata, wyciągnął przed chwilą rzucony nóż i się odwrócił. – Ten kmieć nic nie wie. Żadnych planów wieży, tajnych przejść, nic co można by wykorzystać w naszej sprawie. Wspomniał tylko coś o kanałach, może warto sprawdzić?

************************************************** *******

W każdym razie wcześniej dostali od bibliotekarza informacje… może nie super tajne, ani super ważne i potrzebne… ale nie wiadomo.
„Przybyliśmy… poczuliśmy, no i zobaczyliśmy… że właz był zamknięty. Jednak za cztery moje miedziaki, kurwa jego mać, które musiałem dać przez Bena dla pijaka otrzymaliśmy kilka dodatkowych informacji, które chyba można sklecić w całość wraz z poprzednimi…”
Postanowili wraz z bratem podążyć tym tropem…
 
Mono jest offline  
Stary 09-12-2008, 10:46   #42
 
Aegon's Avatar
 
Reputacja: 1 Aegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwu
Belian

Belian patrzył z podziwem na monumentalną bryłę Wieży Czterech Węży. Pamiętał, że jakiś czas temu, wyglądała podobnie. Prawie nic się nie zmieniła – potężne zaklęcia okazały się w pewnym sensie bezsilne wobec upływu czasu i niektóre rzeźby były nieco pokruszone. Mimo to, wciąż robiła piorunujące wrażenie na przechodzących obok. Uzyskane informacje go nie zaskoczyły. Korupcja zaczynała wślizgiwać się do miasta, gdy był tutaj ostatnio. Teraz została tylko pusta skorupa przestrzeganych praw… Belian smucił się tym, że przez to straciło życie tylu niewinnych ludzi, którzy na co dzień żyli i pracowali w Mieście Ośmiu Węży. Może nastał czas, aby z tym skończyć? Może nastał czas, by oczyścić ten rejon z szerzącej się nieprawości?

Quarsi zastanawiał się, czego też dowiedziała się Absynth w bibliotece. Jednak wobec niemożności skontaktowania się z nią, trzeba było albo czekać na jej powrót, albo podjąć jakieś decyzje. Wiedział, że mają się wszyscy ponownie spotkać w karczmie o północy – stwierdził, że może oszczędzi drużynie trochę kłopotów, jeśli spróbuje nieco zdziałać na własną rękę. Szczególnie jeśli chodziło o ratowanie Skrzypka. Nie można było pozwolić na takie marnotrawstwo życia. Trzeba było działać. Belian uważnie przysłuchiwał się z cienia rozmowie zabójcy z Taninem . Informacje uzyskane od sprzedawcy jeszcze bardziej pogłębiły jego odczucia związane z oczyszczaniem miasta. Ale jak mogli na tym nie ucierpieć zwykli mieszkańcy? Patrzył z zadumą na odchodzącego Alemira i zdecydował, że kiedy tamci będą szukać kolejnych sposobów na dostanie się do wieży, Quarsi postara się wyciągnąć Skrzypka z tego bagna, w które wdepnął. Podszedł do strażnika przy bramie i rzekł do niego:

-Pragnę się widzieć Wilhelmem Voglem. Podobno przyprowadzono tu dziś pewnego człowieka, który… jest mi winien przysługę. I jest mi dość potrzebny.

Następnie czekał, i patrzył w oczy strażnika. A wyraz twarzy strażnika starał się w tej chwili wyrazić kilka emocji na raz: strach, podziw i obrzydzenie.
 

Ostatnio edytowane przez Aegon : 09-12-2008 o 10:49.
Aegon jest offline  
Stary 09-12-2008, 11:38   #43
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Krasnolud gryzł jabłko. Właściwie to je żarł. Widocznie głodny był, biedaczysko.
"Co tu zrobić?" - zastanawiał się. Od kiedy nieprzychylni bogowie zanieśli się rechotem uniemożliwiając realizację planu zastąpienia kata, jakby zmarkotniał.
"Nie ma kata?!" - narzekał w myślach. "Piekielnie ludziowe miasto nie ma nawet kata... Barany. Trudno się dziwić, że klęska nieurodzaju jest. Z takimi porządkami..." - zrzędził.

Wieża, a w zasadzie cały kompleks strażniczy była wystarczająco broniona, żeby każdy otwarty atak nazwać niezbyt wyrafinowanym samobójstwem.
- W rzyć kopana wieża... - zaklął pod nosem. - W sumie to nie ja mam podyndać na sznurku, tylko ten staruch, co go mamy wyciągnąć. Jemu powinno zależeć bardziej... - marudził.
- Zresztą, nawet nie wiemy, czy ten dziad tam jest. A jeśli nawet, i jeśli go wyciągniemy jakoś, to skąd wiadomo, że będzie jakaś nagroda? A może dadzą w łeb, albo, co gorsza, wydzadzą Straży w zamian za uwolnionego... - zastanawiał się.
Zrezygnowany cisnął ogryzek w wyliniałego kocura czekającego nad stertą odpadków na mysz, czy inne cholerstwo jak na zbawienie. Zwierzak miauknął rozdzierająco i prychając wyniośle przesunął się. O dłoń.

- Ty mały zawszony pokurczu, ja ci dam ulicę zaśmiecać! - jakaś przekupka obruszyła się zachowaniem Detlefa - Straż należy wzywać do takich jak ty, odmieńców! Do wieży zamykać! - baba nie dawała za wygraną.
Brodacz zamierzał puścić wiązankę godną prawidzwego krasnoluda, jednak zatrzymał się w pół oddechu.
- To jest myśl, kobieto! - wrzasnął ucieszony.
- Eee... no tak! Od razu mówiła, coby nieludzów do lochu zamykać! Same utrapienie z nimi. Kradno, gwałco i śmierdzo okrutnie. I patrzo takim strasznym wzrokiem, że... - początkowe zmieszanie przekupy szybko ustąpiło, gdy zauważyła, że ten brodaty karzeł jej przytaknął. Jednak ucichła szybko, gdy zgromił ją wspomnianym "strasznym" wzrokiem.

Detlef nie zwracał już na babę uwagi. Rzucił tylko będącego w pobliżu Beliana - Wieczorem w karczmie! - i pognał w dół ulicy. - Kombiiinuuuj! - dało się słyszeć jeszcze.

Zziajany i zdyszany zarył kopytami przed jedną ze ścian ratusza pełniącą rolę tablicy ogłoszeniowej. Kartki, karteczki, skrawki pergaminów, a nawet kawałki kory i niewyprawionej skóry zawierały informacje o działaniach burmistrza, księcia, czy innych oficjalnych organów, o ofertach pracy, ofertach matrymonialnych, listach gończych i zwykłych pogróżkach. Znalazło się również miejsce dla mnóstwa zapisków w stylu "Tu byłem, Jurek", czy "Xsionrze jezd gupi".

W każdym razie wszystkie te bazgroły były dla Detlefa niczym czarna magia. Ot, niepiśmienny był, jak przystało na prawdziwego mężczyznę.
Szybko jednak wyłuskał z grupki czytających, lub udających, że potrafią czytać, jednego młodzieńca, wyglądającego na żaka. W każdym razie jak ktoś ma wyłupiaste oczy, czapkę ledwie przykrywającą odstające uszy, cerę niczym księżyc w pełni (znaczy jak krajobraz księżycowy - pryszcze jak kratery) i przygarbioną sylwetkę legendarnego demona - Quasimodo
z długimi rękoma sięgającymi ziemi, to ani chybi musi być żak.

- Stój hultaju! - zagadnął sympatycznie, łapiąc rozmówcę za jedno z odstających uszu - Coś mi przeczytasz, bo nieduży jestem i stąd nie widzę. Gdzie to było... o, tutaj! - wskazał nieszczęśnikowi kawałek pergaminu z okrągłą pieczęcią wyobrażającą osiem splecionych ze sobą żmijów. Poza tym, niektórzy rozmówcy umieścili na nim swoje komentarze, z których najbardziej przyzwoite (z tych, które Detlef potrafił odczytać, czyli rysunki) przedstawiały kapitana Straży na szubienicy, a te mniej "dyplomatyczne", aczkolwiek nawet bardziej wyraziste - męskie genitalia i różne wariacje z nimi. Nie trzeba dodawać, że dotyczyły tej samej, co poprzednio, osoby.

- Tu pisze... że do Straży rekrutują, tfu! - młody splunął z odrazą, co wywołało mocniejsze wykręcenie ucha i piśnięcie uczniaka.
- Cichaj, młody - rzucił Detlef - Bo ci ucho odpadnie - dodał przyjaźnie.
Student rad nierad doczytał informację o naborze do końca. Krasnolud oddał mu jego ucho i żak oddalił się czym prędzej, miotając pod adresem brodacza inwektywy i masując obolały narząd.

Detlef podziwiając przyjazne nastawienie ślicznych urzędniczek do petentów pytał grzecznie, gdzie ma się zgłosić w sprawie naboru do Straży. Po wielu warknięciach, prychnięciach i serdecznych życzeniach w stylu "gdzie się pchasz, baranie, za chwilę zamykamy - jutro przyjdź" lub "pieprzony barbarzyńca" dotarł wreszcie do pokoju, w którym siedział przypominający nieboszczyka, blady, wymizerowany mężczyzna.

- Puka się! - zaczął równie przyjaźnie, jak jego koleżanki. Krasnoluda naprawdę urzekł ten urzędowy klimat. "Kiedyś też zostanę gryzipiórkiem" - pomyślał.
Jednocześnie zniecierpliwiony i znudzony, co jest nie małą sztuką, skryba przedstawił się:
- Romuald Abistoff. Kancelarzysta jego wysokości księcia. W czym mogę pomóc? – wyrecytował.
- Ja w sprawie uratowania tego miasta - zaczął Detlef - Do Straży się zgłosić chciałem, by wszelakiej maści łobuzów za kark i do wieży wsadzić, gdzie ich miejsce. Albo chociaż za miejskie bramy wykopać - wyjaśnił lekko zdziwionemu urzędnikowi.

Apostroff, czy jak tam było skrybie wyciągnął w jego stronę pomiętą kartę.
- Wypełnić. Rozpatrzymy w ciągu tygodnia. Można się pytać później. Do widzenia. - Wrócił do przeglądania sterty dokumentów na biurku.
- Ja strażnikiem chcę być, a nie pisarzyną, człowieku. Co tam jest napisane w ogóle? - Detlef podrapał się po krótko ostrzyżonej głowie.
- Imię, nazwisko, wiek, i te pe, co potrafisz, dlaczego chcesz się nająć i te pe i te de - urzędnik, co wydawało się niemożliwe, zrobił jeszcze bardziej znudzoną i zniechęconą minę.

Brodacz walczył sam ze sobą. Po pierwsze dlatego, że miał wielką ochotę walnąć tego znudzonego gościa kułakiem prosto w jego przekrwione oczy. Po drugie dlatego, że przypomniał sobie zasłyszane przy piwku plotki na temat sprawujących władzę w mieście. "Korupcja." A to wiązało się z wielką stratą. Tym bardziej, że był krasnoludem. Nie zwykł inwestować bez gwarancji lub choćby prawdopodobieńśtwa zarobku. A tutaj nie miał żadnych przesłanek, nie mówiąc o możliwości narażenia się całej Straży Miejskiej.

- A dupa tam! - mruknął pod nosem.
Sięgnął za pazuchę i z bijącym sercem wyciągnął swoją krwawicę. Całe swoje oszczędności były w tej skórzanej sakiewce. Położył brzęczący mieszek na papierach przed urzędnikiem. Chudemu zabłysły oczka. Rozsupłał zawiniątko i przejrzał zawartość. Nie było tego nie wiadomo jak wiele, jednak wystarczyłoby na miesiąc garowania w gospodzie. I to nie o suchym pysku. Wszystko w nim krzyczało, by zabrać forsę z powrotem.
Jednak, o zgrozo, urzędas nie był do końca przekonany. Wahał się. Detlef aż jęknął w duchu. Ze specjalnej kieszonki w szerokim, skórzanym pasie wydobył złoty pierścień z rubinem. Zabezpiecznie na czarną godzinę. Wyraźnie ta wybiła, gdyż normalnie za nic nie oddałby swojego złota. JEGO złota!
Trzęsącą się ręką położył błyskotkę na monetach. Widział wyraźnie, jak Romuald wodzi wzrokiem za pierścieniem.
- Mniemam, że formularz jest należycie wypełniony? - powiedział do ludzia zduszonym głosem.
- Podpisz się chociaż... - tamten próbował zachować resztki godności, co nie do końca mu się udawało, gdyż zaabsorbowany był wyłącznie leżącą przed nim sakiewką.

Uśmiechnięty krasnal postawił koślawe "D", a może "O" - cholera go wie, jednak urzędnikowi to wystarczyło. Szybkim ruchem chwycił pergamin.
- Wystarczy, przyjdź jutro z rana po odpowiedź - powiedział do Detlefa, zgarniając jednocześnie łapówkę ze stołu.
- Przyjdę, naprawdę mi zależy - to miasto żyje tylko dzięki wytężonej pracy Straży Miejskiej - z niewinną miną, pod którą ukrywał żal za JEGO majątkiem, odparł brodacz.
Gdy wychodził, jego serce płakało. Ale była nadzieja. Światełko w tunelu.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 12-12-2008, 00:33   #44
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Gdzieś w koszarach.


- Panie komendancie, w całym mieście ludzie zaczynają się zbierać w coraz większe grupy…

- Przy wschodniej bramie doszło do przepychanek z naszymi trzema patrolami. Dwóch strażników zostało rannych…

- Jeśli tego nie opanujemy to do świtu może rozwinąć się z tego poważne zagrożenie dla miasta…

- Możemy stracić kontrolę…


Podwładni przychodzili i odchodzili z coraz gorszymi raportami, a ich głosy natrętnie brzęczały w uszach komendanta. Choć dochodziła już północ, mężczyzna nie miał co liczyć na zwykły ludzki przywilej jakim był sen. Coś niedobrego działo się w jego mieście. Coś a raczej ktoś podburzał zdesperowany już tłum.

- Jest tak jak mówiłeś…Wasyli. Co teraz?

Kapitan Wasyli swoim nieprzenikliwym spojrzeniem wpatrywał się w komendanta straży miejskiej Konrada Tumbstone’a, swojego bezpośredniego przełożonego. Kąciki jego ust zadrżały nieznacznie układając się w drwiący uśmieszek. Czekał na tą okazję od lat, wreszcie pokaże, że komendant jest nieprzydatnym starym prykiem i to właśnie on nadaję się lepiej na to stanowisko.

- Mój więzień okazał się być śmierdzącym tchórzem i wyśpiewał wszystko. Jego banda zamierza urządzić w tym mieście prawdziwe piekło, po czym odwróciwszy naszą uwagę planuję odbić swojego przywódcę. Poza tym rozkazy księcia są dość jasne, prawda?

- Taa – jęknął rozmówca. – Mamy podjąć jedynie niewielkie próby złagodzenia nastrojów w mieście a jeśli to nic nie da, tak czy owak nad ranem ludzie będą nas błagać o pomoc w zapanowaniu nad bałaganem. Musimy zlokalizować tą bandę za wszelką cenę.

- Już się tym zająłem. Niektórzy z nich są aż nadto nieostrożni w posługiwaniu się czarami i zwróciliby na siebie uwagę niewidomego nie mówiąc już o moich pachołkach. Zrobimy tak…

Konradowi nie podobał się ani pomysł podstępnego podwładnego, ani rozkazy księcia. To on od ponad dwudziestu lat pracował w straży i od przeszło dziesięciu dowodził ją z powodzeniem i nie miał zamiaru pozwolić, aby grupa rzezimieszków zepsuła jego ustalony porządek.
.
.
.
DRUŻYNA NIEBIESKA

Absynth


Mężczyzna w kapeluszu nie wyglądał na bibliotekarza prędzej na jakiegoś awanturnika, a już z pewnością na stałego bywalca karczm. Miał może z pięćdziesiąt lat, choć to jego mocno wyniszczona cera mogła wprowadzać w błąd. Absynth już mogła się domyślić dlaczego tajemnicza Amelia Constarius odrzucała amory bibliotekarza.

Mężczyzna był właśnie w trakcie opróżniania kolejnego świadcząc po jego czerwonym nosie, kieliszka wina, kiedy to przed nim pojawił się niespodziewanie zwój. Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia i rozglądnął się po sali badając któż to mógłby być dziwnym dostawcą przesyłki. Jego wzrok zatrzymał się przez sekundę na dziewczynie, jednak szybko powrócił do wiadomości, którą zaczął pochłaniać.

Absynth słyszała jak mężczyzna wzdychał, chrząkał i wydawał inne dosyć obleśne odgłosy zaczytując się w każdym zdaniu. Połknął haczyk.

Kiedy skończył, szybko zwinął pergamin i jeszcze raz omiótł wzrokiem izbę, tym razem utkwiwszy na stałe wzrok w młodej dziewczynie. Nalał sobie szybko jeszcze jednego kielicha i jednym duszkiem wypił jego całą zawartość po czym wstał i podszedł nieco chwiejnym krokiem do Absynth.

- Witaj młoda damo. – zaczął dosyć głośno nie przejmując się pozostałymi gośćmi karczmy. – Może i nie jestem wyjątkowo sprytnym osobnikiem, ale oprócz kelnerek dość wątpliwej urody zresztą, jesteś jedyną damą wśród całej klienteli, a co więcej pasujesz do opisu jaki otrzymałem w tymże liście. – mężczyzna pomachał przed sobą dość chaotycznie wiadomością i zaczął najprościej mówiąc gapić się bezczelnie na dziewczynę.

- Twoja opiekunka nie przestaje mnie zadziwiać. W jeden dzień jest jędzą a w drugi czułą damą mego serca…głównie jak czegoś chce, ale cóż, takie są kobiety. – przysiadł się do Absynth i tak zapewne przez przypadek musnął dłonią jej udo. – Prośba to niesłychana, ale myślę, że coś na nią zaradzimy. Słuchaj panienko ja na pięterku tego przybytku pijaństwa, mam wynajętą komnatę gdzie mnie często wlecze karczmarz, gdy się zbyt dobrze zabawię i zasiedzę. Tam mam pióro i kałamarz. Choć ze mną a wypiszę co trzeba.

Co zrobić, dziewczyna posłusznie poszła za Rebusem zacierając już ręce, w końcu kto wie jaką władzę ma ten dziwny człowiek.

Komnata była niewielka i oprócz łóżka oraz niewielkiego stolika z misą wody, nie zawierała innych sprzętów. Jedna świeca oświetlała pomieszczenie.

Mężczyzna niemalże od razu zabrał się do pracy. Kreślił coś na białej karcie papieru i po dziesięciu minutach skończył, odkładając pióro.

- Pięknie, twoja pani będzie zadowolona, choć reszta zależy już od woli tych przygłupich strażników. Jeśli się uda to załatwiłem ci panienko wejście do tej okropnej wieży, wystarczy, że pokażesz ten kawałek papierku Garetowi, tamtejszemu sierżantowi. – odczekał aż atrament wyschnie, a następnie zwinął pismo w rulonik, wiążąc je na koniec czerwonym sznureczkiem.

Podszedł do stojącej dziewczyny i wyciągnął przed siebie rękę z wiadomością. Absynth nie zobaczyła jego szelmowskiego uśmiechu skupiona na przesyłce i gdy już miała uchwycić zwój, mężczyzna go upuścił. Wzrok dziewczyny automatycznie się obniżył i nie zdążyła zareagować na napalonego staruszka, który rzucił się na nią przewracając plecami na podłogę.

- Ale najpierw zapłata…


Skrzypek

Alchemik nie miał wyraźnie szczęścia, najpierw przesadził wyraźnie z alkoholem a teraz wpadł w straszne tarapaty. Pech jednak na stałe przyczepił się do mężczyzny jak rzep do psiego ogona. Jego rozmówca, nie wyglądał na człowieka naiwnego, co gorsza wyglądał na człowieka, który bez mrugnięcia oka był w stanie zabić swoją matkę.

- Powiadasz, że szukasz swoich towarzyszy z wojska…ciekawe. – zaśmiał się głośno i wykonał nieznaczny gest dłonią, lecz Skrzypek już wiedział co teraz nastąpi. Ktoś za jego pleców wymierzył mi potężny cios w bok głowy. Cholernie bolało.

- Nie igraj ze mną, nie tacy jak ty próbowali mnie oszukiwać, a teraz leżą zakopani parę metrów pod ziemią. Nic to, skoro wciąż jesteś spity to żegnam. – znów machnął ręką i po chwili obraz przed oczyma mężczyzny znów się zaciemnił. Ktoś narzucił mu worek na głowę. Zanim został ogłuszony zdążył jeszcze usłyszeć: „na składziku z nim, potrzymać parę godzin, a jak nic nie powie to do ziemi.”

Skrzypek ponownie się obudził. Cała głowa pulsowała tępym bólem, nie mówiąc o reszcie ciała. Był w ciasnym pomieszczeniu z jednym małym okienkiem i dwójką drzwi. W kącie pomieszczenia stał rydel, nic więcej. Niestety na domiar złego mężczyzna miał związane z tyłu ręce i nogi.

- Zaraz się nim zajmę, łopata przez łeb i do piachu. – usłyszał rozmowę dobiegającą zza jednych drzwi.


Almir


Bibliotekarz nie wyglądał na zadowolonego z tak późnej wizyty, w zasadzie to wydawał się być nieco przestraszony. Możliwe, że miał dzisiaj nieciekawy dzień, a może ktoś go już dzisiaj porządnie wystraszył? Cokolwiek było przyczyną działało na korzyść Almira, gdyż starszy jegomość jedynie kiwnął głową i zniknął za półkami ksiąg.

Dolingam nie czekał długo, dziesięć minut później zaczęły się gromadzić przed nim przeróżne stare dekrety, który bibliotekarz donosił bez przerwy, aż uzbierała się z nich niezła kupka.

- Proszę bardzo, to powinno wystarczyć. Proszę się jednak pośpieszyć, biblioteka nie jest otwarta zazwyczaj do tak późnych godzin. – powiedział szybko, badając wzrokiem nieznajomego i udał się pośpiesznie do jednego z wyjść. Almir bez problemu widział jak mężczyzna obserwuje go cały czas, zerkając przez lekko uchylone drzwi.

Mężczyzna rzucił okiem na dokumenty i uśmiechnął się w duchu, lepiej być nie mogło. Choć teksty były głównie kopiami, to widniały na nich lekko zamazane pieczęcie księcia. Można było spróbować je podrobić co z odrobiną szczęścia mogło się udać. Materiałów miał mnóstwo.


Belian

Strażnik przy bramie zlustrował go spojrzeniem, a następnie splunął obficie tuż pod nogi Beliana.

- Spieprzaj przybłędo, nie ty jeden chciałbyś się widzieć z panem Vogelem w jakimś zapewne ważnym celu. Wara! – krótko i zwięźle strażnik objaśnił, przybyszowi jego szansę na zobaczenie się ze znanym kupcem. Quarsi mógł zapewne użyć siły, żeby przedostać się do posesji, lecz było to przedsięwzięcie wyjątkowo niebezpieczną, nawet jak dla niego. Nie był pewien wszak ilu strażników czai się za murami ani w samej posiadłości.

Zrezygnował zostawiając Skrzypka swojemu losowi…

Podjął się zadania równie niebezpiecznego co szalonego. Udał się w kierunku Wieży Czterech Węży, mijając spory tłum gawiedzi pokrzykującej jakieś wojownicze hasełka. Aż dziwne, ze nie było żadnych książęcych pachołków próbujących zapanować nad tłumem.

Przed bramą prowadzącą do koszar i wieży, powitały go nieufne spojrzenia strażników. Nie bacząc na nie Balian pewnym krokiem podszedł do bramy.

- W jakiej sprawie?! – niezbyt miły, zarośnięty strażnik wyszedł naprzeciw przybyłego.

- Chciałbym zobaczyć waszą osławioną wieżę. – Quarsi wyciągnął przed siebie jedyny w swoim rodzaju glejt, który w oczach strażnika wydawał się być książęcym upoważnieniem.

- Do wieży? – zadał pytanie zarośnięty mężczyzna. – Książęcy glejt jest to i możemy cię oprowadzić panie, choć muszę przyznać, że rzadko ktoś chce odwiedzić to przeklęte miejsce.

Parę chwil później Belian był już za murami, poszło niezwykle gładko, choć dwójka strażników szła tuż za nim, nie dając się spławić. Po lewej stronie Quarsi widział dosyć imponujący kompleks koszar, ale były niczym w porównaniu do wieży.

Mimo nocy, mury budowli wydawały się epatować ciemnością, a co rusz Belian miał wrażenie, że dostrzega jakiś ruch na nich. Nie dziwił się, że to miejsce budziło taki strach wśród mieszkańców miasta.

Przed wejściem do wieży stało kolejnych dwóch strażników i choć widzieli, że gość był eskortowany od samej bramy standardowo zapytali.

- Proszę okazać dokument upoważniający do wkroczenia na teren wieży.

Belian już miał okazać glejt, jednak zerknął na niego najpierw i przestraszył się. Nie przypominał znaku księcia…nic nie przypominał, tak jakby jego moc przestała działać. Wieża musiała być chroniona jakąś barierą antymagiczną.

- Proszę okazać dokument…- przypomniał zniecierpliwiony strażnik.


Ronhaar, Detlef



Jedynie ta dwójka udała się w kierunku umówionego miejsca we właściwym czasie. Ulicę stawały się coraz bardziej niebezpieczne i trzeba było być ślepym i głuchym, żeby nie zauważyć, że coś się święciło. Zapowiadało się na rozruchy w mieście, a to oznaczało ogólny chaos i bałagan, czyli rzeczy, które mogły wesprzeć ich starania w uwolnieniu Wyszemira.

Tylko czy druga drużyna nie skorzysta z tej dogodności losu jako pierwsza? A może to oni się do tego przyczynili?

O ile czarodziej włóczył się dość bezcelowo po mieście o tyle krasnolud poświęciwszy tak cenną dla siebie okrągłą sumkę, załatwił sobie tym samym pewne wejście do straży. To już był spory sukces…


DRUŻYNA BRĄZOWA

Ignacy

Pracował przez wiele godzin w pocie czoła, tworząc kilka „ciekawych” niespodzianek, które niewątpliwie mogły się przydać przy ewentualnej próbie szturmowania wieży. Proces ich wytwarzania nie było ani bezpieczny ani prosty, lecz doświadczenie gnoma i jego niebagatelne umiejętności były wystarczającymi gwarantami bezpieczeństwa. Zanim ktokolwiek z drużyny zdążył wrócić, on z uśmiechem na ustach mógł powiedzieć: „Gotowe!”.

Jego praca wymagała jednak dokładności, a to ciągnęło za sobą konsumpcję sporej ilości czasu. Gnom nawet nie zauważył kiedy na zewnątrz zrobiło się ciemno, praca pochłonęła go bez reszty. A kiedy już ukończył swoje zadanie zaczął sobie zadawać jedno podstawowe pytanie:

Tylko gdzie podziali się członkowie jego ekipy?

Anthel, Sara

Plan maga działał niespodziewanie dobrze…niemal za dobrze. Mężczyzna mógł jedynie przypuszczać, że nie tylko on był odpowiedzialny za coraz większy niepokój wśród mieszkańców miasta. Grupki zdenerwowanych ludzi zazwyczaj podążały w kierunku miejskiego rynku, lecz cześć z nich zaczepiała po prostu zwykłych przechodniów, a tych nie był już wielu o tej porze co podwyższało ryzyko poruszania się po mieście. Dwóch strażników zostało co najmniej pobitych w jednej z uliczek obok której przechodzili, a w oddali słychać było krzyki jakiejś kobiety. Krótko mówiąc robiło się coraz niebezpieczniej.

Dwójka bohaterów musiała nieźle się napocić żeby większość z takich band, pełnych podburzonego chamstwa ominąć w bezpiecznej odległości. Na szczęście udawało im się to bez większego problemu i już znajdowali się nieopodal miejsca spotkania gdy wszystko się spieprzyło...

W wąskiej, pustej uliczce nie paliła się żadna pochodnia, mrok dawał schronienie, ale mógł być również zabójczy jak w tym wypadku. Gdy Anthem i Sara byli już w połowie drogi, wiele cieni pojawiło się po jednej jak i po drugiej stronie uliczki. Kimkolwiek byli, zbliżali się szybko, a w ciemności ciężko było ocenić ilu ich było. Dopiero z bliższa można w nich było rozpoznać dobrze wyekwipowanych zbrojnych.


Nie byli to z pewnością rabusie, ani nie mieli oznaczeń straży, wiec kim byli? Popisy magiczne Sary mogły ściągnąć im na głowę kogokolwiek.

Te rozważania jednak schodziły na dalszy plan, najpierw należało się przede wszystkim pozbyć zagrożenia.

- Poddajcie się i złóżcie broń! – ktoś krzyknął w ich kierunku, jednak mimo tego nikt z napastników nie zatrzymał się.

Pierwszy i Drugi

Wędrowanie przez ulicę tego zgniłego i cuchnącego miasta stawało się coraz trudniejsze i niebezpieczniejsze. Plan z podburzaniem tłumów najwyraźniej wypalił doskonale. Przy rynku tworzyło się coraz większe kłębowisko motłochu gotowego niemal na wszystko. Bracia na szczęście oddalali się od tego miejsca i im dalej się od centrum znajdowali tym, zamieszanie traciło na sile. Raz musieli jedynie sprać kilku podpitych mieszczan po mordach gdy tamci próbowali ich zaciągnąć do ciemnej uliczki. To nie byli żadni przeciwnicy i szybka potyczka zakończyła się wieloma wybitymi zębami.

Choć znali przybliżone położenie siedziby inżyniera, parę razy musieli zaczerpnąć języka żeby nie zgubić się w wielkim mieście. Okolice portu były jak na razie spokojne, a po ulicy szwendało się niewielu przechodniów. Ostatecznie po dość przydługawym marszy stanęli naprzeciw wysokiego domostwa, które okazało się być w istocie jednocześnie zakładem rzemieślniczym. Tuż nad drzwiami znajdował się spory szyld przedstawiający rysunek dwóch trybików.

Jeden z braci zapukał głośno w okute żelazem drzwi i nie minęła minuta jak obaj usłyszeli jak ktoś krząta się po drugiej stronie. Nagle zasuwa w drzwiach na wysokości oczu otworzyła się z piskiem i para zaspanych, przekrwionych ślepi wbiła się w braci.

- Czego chcecie o tej porze?! Zakład jest zamknięty. – ton głosu mężczyzny był niesamowicie niski i jednocześnie nieprzyjemny. Kilka jego słów i już chciało się go pieprznąć porządnie między te wytrzeszczone oczy. – Jeśli chcecie czegoś ode mnie i macie pieniądze to mówcie a nie stójcie jak para ladacznic na ulicy.

Brzęk monet i widok wypełnionej po brzegi sakiewki podziałały jak magiczne zaklęcie. Z pewnością był to sam Hoffer, który był ponoć strasznie łasy na pieniądze. Mężczyzna uwijał się za drzwiami i kilkakrotnie coś zgrzytnęło, najwyraźniej wejścia zabezpieczało wiele zamków.

Po kilku minutach drzwi wreszcie się uchyliły, a w progu stał tęgawy mężczyzna ubrany w piżamy, trzymający tlący się słabo kaganek. Zapraszał zamaszystym gestem do środka.

- Proszę, proszę, szanownych gości. Zapraszam do środka. – wprowadził nieznajomych do sporego pomieszczenia z wielkim stołem na samym środku.

- Psi synu kogoś ty wpuszczasz po nocy?! – potężny kobiecy głos, gdzieś z piętra doleciał do zebranych. Mężczyzna zaczerwienił się ze złości i w odpowiedzi wrzasnął sam wrzasnął a braciom aż zaszumiało w uszach.

- Jadźka stul pysk kobieto jak interesy robię!Hoffer odpowiedziawszy grzecznie swojej żonie, uśmiechnął się i spojrzał na gości. – Co panów tu sprowadza?
 
mataichi jest offline  
Stary 12-12-2008, 22:23   #45
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Anthel rozejrzał w mroku. Chociaż nie widział w ciemności to widział przez ciemność i przez ten świat na wskroś. Chociaż nie widzący to wyczuwający zarówno mrok jak i położenie. Czuł się pewnie, kompletnie nie mając w ciele i myśli strachu. Największe dzieła badające reakcje ludzi i innych istot mówiły że strachu nie odczuwają tylko Ci którzy mają lub myśl, że mają środki zaradcze lub Ci którzy bagatelizują zagrożenia. Anthel należał do trzeciej grupy – znających konsekwencje i je akceptujące, nie lękających się śmierci jakby stali z nią wiele razy twarzą w twarz. Zimny błękit oczu padł na Sarę, szeptał do nich.

-Spokojnie. Jeszcze nikogo nie pal jeśliś łaskawa.

Zimny wiatr gwałtownym powiewem przebiegł uliczkę na wskroś mrożąc krew w żyłach i powodując zwyczajne odczucie zimna. Grad myśli bił w głowie Anthela. W pierwszej chwili chciał zrobić coś bardzo niedobrego. Porzuciwszy ten zamiar oparł się na swoim metalowym kiju. Wyglądał trochę jak strach na wróble, płaszcz, chuda i wysoka postać oraz czarne włosy w tej chwili niebywale rozwichrzone. Zamknął oczy, totalna ciemność opatuliła narząd wzroku. Oddal się specyficznej medytacji. Trwała ona ułamki sekund, niczym seria miliardów grzmotów i błysków w jego głowie pojawiały się obrazy, litery układające się w wieści gminne i dźwięki. Dowiedział się, że w sąsiednim budynku ktoś spełnia obowiązek małżeński, że jeden z ludzi wokół ma dwójkę dzieci, że wczoraj przebiegał tędy szczur. Skupił się bardziej, wyprostował niczym aktor w wielkim teatrze patrząc zimnymi niczym ostrze miecza oczyma na jednego z napastników. Szukał przywódcy grupy i go znalazł.

-Sara, załatw kilku. Tylko nikogo nie rań, sama śmierć.

Pokrętna logika jakoby Ci co przeżyją bez uszczerbku będą mniej agresywni niżeli ci którym nie dość, że zeszli kompani to jeszcze sami są rani. Cos w tym było. Wiatr wrócił niczym przyjaciel niosący dobrą nowinę. Anthel wyciągnął dłoń przed siebie, smolista, czarna wstęga pochwyciła za szyję owego przywódcę. Nie wyrosła ona wprost z dłoniom, była przez nią trzymana, a owy sznur powstał poprzez zagęszczenie samej ciemności w danym miejscu. Mocnym szarpnięciem kierowanym obcą siła przyciągnął go do siebie godząc sztyletem w plecy, a potem owy sztylet kierując pod gardło. Krew pociekła równą stróżką. Ranny przeciwnik nie będzie się tak szarpał. Nie umrze od razu, a krwi nie powinno widać. Chociaż może...
Potężny cios z pięści zachwiał Anthelem dorabiając mu drugi siniec pod okiem, tym razem doprawiony nieznacznym rozdarciem skóry. Na szczęście cienisty sznur wciąż trzymał więźnia i zakładnik ponownie znalazł się w objęciach maga przyduszony.

-Przepuścić nas albo wasz szef będzie miał uśmiech od ucha do ucha!

Przywódca krzyczał o uwolnieniu, o spokoju. Rzeczywiście, podziałało. Trzymając przywódcą dłońmi, przykładając mu srebrny sztylet do szyi i dusząc niematerialną wstęga zaczął przedzierać się przez tłum wraz z Sarą. Owy szef bandy z każdą kroplą ubywającej krwi z ciała, jak się wydawało z nerki, tracił blask życia z piwnych oczu, sroga niegdyś twarz nabierała oznaki słabości, a ciemna nietutejsza karnacja bladła. Już prawie mieli wydostać się kiedy to ktoś rzucił okrzyk.

- Pamiętacie rozkazy, Wasyli wypruje nam flaki jak ich nie pojmamy!

Chwila konsternacji pośród napastników, zamyślenia i strachu. Szaleńczy błysk w oczach i bojowy okrzyk kiedy rzucili się na Anthela i Sarę. Mag Cienia rzucił na ziemie przywódcę podrzynając mu gardło. Cienista wstęga powoli się rozmyła i przeminęła, a krew w piękny sposób ściekła po ostrzu ozdobnymi wzorami nie pozostawiając ni śladu. Wsiadł sztylet do pochwy przy mieczu i sparował metalowym kijem atak miecza. Chwycił niby przypadkiem za dłoń Sary. Uderzenie trzonkiem w brzuch napastnika, tumany suchego, jasnoszarego pyłu zaczęły wzbijać się w powietrze, gwar walki milkł. Ściany pobliskich budowli pękały i niszczały w zastraszającym tempie jakoby pod rytm uników, przesłonięcie przeciwnika płaszczem jak to czynili znamienici szermierze. Księżyc błysnął nieznanym światłem o srebrnej barwie niczym miliard słońc oświetlając zrujnowane miasto w tumanach pyłu lecz te światło wcale nie niszczyło mroku i nie raziło w oczy, było srebrzystą poświata. Szybki cios kijem prosto w łepetynę i zebranie kopniaka prze Anthela, coraz dalsi napastnicy stawali się mniej widni, blaknący niczym cienie spoza innej części świat. Ktoś właśnie miał pchnąć śmiertelnie maga w brzuch kiedy to mag przyciągnął do siebie Sarę, a ostatni z przeciwnik zniknął niczym fantom. Stali pośród ruin Miasta Ośmiu Węży pod obcym księżycem dającym srebrną łunę i krocząc pośród szarego pyłu który tym razem nie wzbijał się takimi tumanami. Budynki zniszczone, popękane, szare ruiny otulone przez ciemność tak gęstą, ze nie do przebycia. Gdzieniegdzie poruszały się widome sylwetki i obce cienie. Anthel odsunął się od Piromantki oddychając do głębi cierpkim i dusznym powietrzem tego miejsca. Odezwał się do niej.

-Jesteśmy w krainie należnej do samej śmierci. Nie pytaj o więcej, pamiętaj tylko by uważać i iść za mną. Przejdziemy tutaj kawałek.

Spod koszuli flakonik na szyi lśnił takim samym światłem jak księżyc. W zaułku nie było nikogo więcej prócz nich i... Niedawno zmarłego przywódcy bandy. Czarna krew leciała mu z rany na szyi i na plecach strumieniem który w kilka chwil zamiast spadać i wsiąkać w pył leciał gdzieś indziej, w opary mgły i cień aby przez niego wchłonięty. Widmo kręciło się błędnie nie wiedząc co czynić. Czerń okalało jego oczy będąc odbiciem duszy lecz nie mogą nic zobaczyć. Było zimno.

-Czekaj...

Podszedł do swej niedawnej ofiary i ujął za dłoń. Spazmy bólu wstrząsnęła zmarłym od dotyku swego zabójcy i kogoś żywego. Lecz po chwili nastąpiło ukojenie i pieśń umysłu, spokoju i zapomnienia. Stał w miejscu krwawiąc czernią i stał. Anthel czuł się tutaj pewnie chociaż zdrowy rozsadek powinien mówić coś innego. Energicznym ruchem ręki zachęcił Sarę by szła za nim. Wspierając się na swym kiju zawędrował na główną ulicę. Podobna jak uliczka jednakże widm było wiele. Niektóre całkiem materialne, zmarli, inni całkiem eteryczni jakby na krawędzi czegoś będącego dalej niż tutaj. Kroczył szybko, był uważny. W tej krainie obca ręka ściskała serce zwalniając tętno, cień przyćmił umysł, a śmierć uwłaczała ciału. Anthel spojrzał na widmową sylwetkę zmarłego, zabójcy, szaleńca? Postać piła pył z ziemi i wygłodniałymi oczyma szukała pożywania aby ich ściągnąć ku śmierci miast siebie samej. Jednakże mag był na równi przynależny temu światu i mógł się cieszyć choćby cieniem bezpieczeństwa. Odchodził coraz dalej od dotychczasowej obławy, a z każdym krokiem świat powracał do dawnego widoku. Miasto stawało się takie jak niegdyś, mrok nie tak ciemny, nie było już obcego mrozu i majestatu księżyca, mgła i widma przeminęły. Noc w mieście, bandy chamstwa i niepokoje, a do tego ani śladu dotychczasowych wrogów. Odwrócił się do Sary.

-Mam nadzieje, że nie bolało. Czasem boli. Znasz cos czego znać nie powinnaś. Teraz chodźmy na miejsce spotkania.

Dalsza droga minęła Anthelowi nadzwyczaj szybko. Przywitał Ignacegi przyjaznym uśmiechem i obitą twarzą. Przebrana już koszula, lekki ból nogo i podbite oboje oczu, jedno słabiej, drugie mocniej z lekkim nacięciem skóry. Oparł kij o ścianę samemu też się o nią opierając i wyjął z kieszeni srebrną monetę która skakała żwawo pomiędzy palcami.

-Nie ma braci Ignacy? Iście szkoda. Poczekamy na nich jeszcze chwilę. Jeśli im się nie uda to z samym świtem do fortecy wjedzie wóz z transportem które straż nie sprawdzi. Możemy się tam ukryć, trzeba tylko sprawdzić gdzie dokładnie będzie przejeżdżał. To jest plan awaryjny i Ciebie jako księżniczkę Sarę proszę o dopatrzenie tych informacji i niezwłoczny powrót do nas po ich znalezieniu. My poczekamy na braci, kiedy wrócą z informacją niezwłocznie ruszymy do Wieży.

Stwierdził nie odrywając wzroku monety. Podpił ja kciukiem takim sposobem, że wpadła wprost do kaptura. Oddychał powoli, miarowo oddając się jakiemuś rodzajowi medytacji i wewnętrznego wyciszenia.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 14-12-2008, 12:28   #46
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
Jakież to sztampowe, płytkie i przecież do przewidzenia? - Pomyślała, czując ciężar przytłaczającego ją ohydnego starego cielska. Że był gburem domyśliła się od razu, ale że idiotą? Z kim ten książę pracuje... Nie miała pojęcia jak to się stało, że i ona zachowała się zupełnie irracjonalnie. Jako siedemdziesięcioletnia staruszka nie powinna się przecież dawać nabrać na takie tanie sztuczki. A on? Cóż za dureń mając czarno na białym obietnicę łóżkową od wielkiej i liczącej się damy, próbuje zaspokoić swoje chucie z byle dziewką? Nie mówiąc o tym, że przecież nie dała mu żadnego powodu, by w ten sposób się zachował. Skoro skusiła go niewinna mina dziewczęcia, musiał być nie lada zboczeńcem. Mogła go uderzyć, ugryźć ... fuj... skopać, podrapać... Lecz wtedy pewnie spaliłaby zadanie. No i po co się starałam? Po cholerę wysilałam umysł w układaniu sprytnego listu? Przecież prościej i jakże oryginalnie byłoby zaproponować mu swój własny tyłek...

Emocje w niej wezbrały, gniew na niedorzeczność sytuacji, za bezsensownie, bez logiki poukładany świat nie pozwolił jej zadziałać inaczej. Kątem oka dostrzegła dużo cienia pod łóżkiem. Przez moment zniosła jego pijacki odór i niemrawo gramolące się na nią ciało... zmrużyła oczy, wpatrzyła się w ciemność, poczuła jak prawie staje się z nią jednością, wydzieliła z niej malutkie kawałeczki i nakazała im ułożyć się w sznur. W ciągu kilku następnych uderzeń serca Rebus spurpurowiał na twarzy, a z łapczywie chwytających oddech ust wydobywać poczęły się jedynie jęki i charczenie. Z łatwością zrzuciła go z siebie. Wstała i otrzepała ubranie, wciąż patrząc na duszącego się mężczyznę.
- Ty głupcze – wycedziła – miałeś w zasięgu taką moc! Nie próbowałeś nawet sprawdzić... - rozluźniła sznur na szyi, pozwalając mu zaczerpnąć powietrza, jednocześnie kontynuuowała pokaz, przesuwając liną po jego ciele, zacisnęła ją na jego brzuchu – chcesz mi pokazać co dziś jadłeś na kolację? - zadrwiła – Nie, nie bój się, nie mam ochoty tego oglądać , ale wiesz co... może... zaciśniemy pętlę niżej? Co ty na to? Odechce ci się rzucać na bezbronne dziewczęta, w dodatku pod procurą twej niedoszłej kochanki. Idioto , straciłeś taką szansę! - Podniosła pismo.
- Chyba, że... Mogę o wszystkim zapomnieć, ewentualnie... Ale jeśli mi przeszkodzisz – zacisnęła mocniej pętlę – moja pani nie tylko się o tym dowie, ale dopadnę cię i – jeszcze mocniejszy ucisk – uwierz mi, wtedy nie poprzestanę na tym.

Odwróciła się, nie czekając na odpowiedź, wyszła z pokoju i dopiero po kilku krokach za drzwiami rozproszyła sznur w zwykła ciemność, która skwapliwie zlokalizowała się ponownie z postaci cienia pod łóżkiem bibliotekarza. Ściskając w garści rulonik, ruszyła biegiem w stronę umówionego spotkania. Karczma nie była daleko, a oni na pewno zaczekają...

Biegnąc co tchu zrozumiała, że to pomyłka. Przygniotła ją świadomość, że nic nie jest w stanie zmienić. Świat był wciąż taki sam, a śmierć nie chciała do niej przyjść. Czyżby ktoś miał wobec niej inne plany? Może warto zastanowić się nad wykorzystaniem swojej mocy w bardziej sensowny i dający więcej satysfakcji sposób? Dopadając do drzwi karczmy, podjęła decyzję. Wciąż dysząc, wręczyła Detlefowi pismo.
Pytajcie o Gareta...
Zobaczyła niewypowiedziane pytanie w oczach krasnoluda.
- To nie moja bajka – uśmiechnęła się smutno i wyszła z karczmy. Odnalazła swojego konia w stajni i nie oglądając się za siebie, zniknęła powoli w mroku, targanej niezdrową atmosferą, zagęszczonej agresją i dzikością ludzkiego niezadowolenia nocy.
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?

Ostatnio edytowane przez Nimue : 14-12-2008 o 12:57.
Nimue jest offline  
Stary 15-12-2008, 17:39   #47
 
MrYasiuPL's Avatar
 
Reputacja: 1 MrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputację
Skrzypek ocknął się. Zamrugał oczami oglądając miejsce w którym był. Mimo woli jęknął. Głowa bolała go teraz naprawdę mocno. Był w miarę przyzwyczajony do czegoś takiego ale to było bardziej uciążliwe niż kac. Rozejrzał się. Nie było to łatwe, nadal był związany a do tego leżał na ziemi. Jego cela była mała. Gdyby się wyciągnął od jednej ściany do drugiej to nie wiele brakowało by mu do tego żeby dotknąć je naraz. Było ciemno. Pomieszczenie wyglądało na piwniczkę… a teraz on tu siedział i czekał aż go zabiją.

Dziwne było to, że widział tu dwa wejścia. Zaczął myśleć czy uda mu się stąd wydostać. Nagle przypomniał sobie o czymś. Kiedy był w karczmie włożył do kieszeni jedno ze swoich dzieł. Co prawda, kiedyś wolał ich używać a nie produkować ale nie było już komu. Obejrzał pokój po raz drugi. Ku swojemu zdziwieniu zobaczył szpadel stojący pod ścianą za nim. Uśmiechnął się i podczołgał do niego. To nie miało sensu. Kto dbał o narzędzia na tyle żeby można było ich używać jako noża… Potrącił ręką rydel wstrzymując powietrze. Na całe szczęścia, łopata nie upadła na ziemię. Taki hałas mógłby zwrócić czyjąś uwagę.

Żołnierz przesuwając szuflę tak szybko jak tylko pozwoliły mu na to związane dłonie ustawił ją przy sznurze i zaczął pocierać je o siebie. Na początku nie czuł żeby coś się stało, potem jednak zobaczył, że liny zaczynają powoli ustępować.

Alchemik usłyszał czyjeś ciężkie kroki. Przeklinając, zostawił łopatę na ziemi i odsunął się nieco od niej. Drzwi otworzyły się z hukiem, wszedł przez nie jakiś gruby strażnik. Spojrzał na więźnia i zapytał:

-Chcesz coś powiedzieć zanim się tobą zajmiemy ty cholerna szumowino?

Skrzypek musiał się go jakoś pozbyć. Nie wiedział czy mu się to uda ale warto było spróbować.

-Och, poczekaj. Nie rób tego. Mam ważne informacje dla twojego szefa, wiem że nie powiedziałem wtedy wszystkiego ale chyba byłem pijany i nie miałem na to wpływu. Proszę, pójdź do niego i powiedz mu o tym. Na pewno jakoś się wynagrodzi za ten trud. Należę do pewnej grupy która dostała pewne zlecenie dotyczące wieży…
Strażnik splunął na podłogę.

-Obyś miał rację. Nawet nie wiesz ile bólu jest w stanie znieść człowiek zanim umrze…

Mężczyzna trzasnął drzwiami i poszedł dalej. Pijak westchnął. Powrócił na tam gdzie był wcześniej i znowu zaczął piłować więzy. Jeśli uwolni ręce, z odwiązaniem nóg nie powinien mieć większych problemów. Nie wiedział czy uda mu się uciec, ale miał niewiele czasu. Miał zamiar skorzystać z drugich drzwi. Łopaty nie były zazwyczaj robione po to by nimi walczyć ale od biedy mogły być pewnie równie użyteczne co młot czy siekiera… tak, to była lekka przesada. Kiedy mężczyzna był już wolny spróbował otworzyć w jakiś sposób wejście. Był przygotowany na przyjście grubasa. W razie czego miał nadzieję schować się za drzwiami i zdzielić go szpadlem bo głowie.
Był uwięziony już kilka razy ale po raz pierwszy sam musiał podejmować starania o własne życie.
 
MrYasiuPL jest offline  
Stary 18-12-2008, 19:00   #48
 
Greg's Avatar
 
Reputacja: 1 Greg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemu
Ignacy z torbą na ramieniu, kuszą na plecach, tacą z polewką i dzbankiem grzanego piwa dotoczył się na piętro gospody, gdzie został wynajęty pokój. Przez chwilę walczył z całym bagażem zza którego go prawie nie było widać, aby primo wyjąć klucz z kieszeni, secundo go użyć na drzwiach. Po kilku minutach, odłożył wszystko na ziemię, otworzył kluczem, potem kopem i mrucząc coś o roli gnomów jako mułów bagażowych wszedł do środka. Łóżko i to jedno, stół, jakaś skrzynia i to wszystko. Co ciekawe dla piątki osób. No ale co tam, to miejsce miało być ich bazą wypadową a nie regularną noclegownią. Siorbiąc polewkę zastanawiał się nad tym, co najlepsze będzie aby zrobić zamieszanie i wykurzyć strażników z wieży.

- Hmmmm…. – zamyślił się. - Sfajczenie czegoś to dobry pomysł, coś się skombinuje. Coś na „bum”? Aby obruszyć obruszone cegiełki? Też by się dało – potarł w zamyśleniu brodę. – Tylko czy to co mam na składzie przygotowane na ucieczkę wystarczy? Takie małe sakum – pakum na przykład z tym… - podniósł do oka buteleczkę z zielonego szkła.
- Dobra, najpierw jeść. – wyrwał się z zamyślenia i zaczął siorbać polewkę. Oj dawała ona sporo do życzenia, ale cóż. Trzeba się cieszyć tym że w ogóle jest.

Odstawił pusty talerz. Na stół położył torbę i zaczął wyjmować jej zawartość. Jakieś małe buteleczki z różnokolorowego szkła, część choć wyglądała na pustą, pustą na pewno nie była. Miniaturowy mieszalnik i palnik. Odczynniki. I mnóstwo innych rzeczy które postronnego obserwatora przyprawiłyby o ból głowy od samego patrzenia. Pomimo, iż na pierwszy rzut oka wyglądało to na jeden wielki chaos, po przyjrzeniu można było dojrzeć pewien schemat w ułożeniu całego osprzętu, zaś Ignacy wyglądał na takiego co dobrze wie co robi. I nie ze złudnej pewności siebie, lecz ze zwykłego doświadczenia. Doświadczenia na które się składa nie kilka, nie kilkanaście lecz kilkadziesiąt lat pracy. Jego ręce przypominały ręce sztukmistrza gdy mieszał, podgrzewał, odcedzał kolejne mikstury. Zdawał się w ogóle nie patrzeć na to co robi, jakby powtarzał wyuczoną w pamięci sekwencję. Jakieś dwie godziny po osuszeniu dzbanka, którego zawartość zdążyła oczywiście ostygnąć, skończył. Leżało przed nim sześć paczuszek posegregowanych po dwie. Zaczął chować swój kram do torby. Niedługo później do pokoju wszedł Anthel. Jedno oko podbite, drugie oko bardzo podbite. Rozcięta twarz. Coś tam zaczął gadać o wozie i nieobecności braci. Gnoma zaczęło to denerwować.

- Anthel, uprzejmie cię proszę. Masz jakieś plany, to fajnie. Ale jak widzę mamy chwilę. Siądź sobie, odsapnij i krótko i konkretnie. Jaki wóz. Gdzie. Kiedy. Dlaczego nie sprawdzany? Ja na wariata nigdzie nie idę.
 
Greg jest offline  
Stary 21-12-2008, 22:29   #49
 
Ikoik's Avatar
 
Reputacja: 1 Ikoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodze
Sarę i Anthela otoczyły nagle mroczne sylwetki. Dziewczyna zaklęła cicho. Zaklęła drugi raz, widząc, że nie mogli to być bandyci. A jak nie bandyci ani strażnicy po pracy, to w dziewięciu przypadkach na dziesięć są to najemnicy. Tylko kto? Nikomu się nie narazili, tylko straży. Chyba, że straż... Błyskawicznie rozważyła problem. „Co za szalone miasto!”-pomyślała z wściekłością.

-Spokojnie. Jeszcze nikogo nie pal jeśliś łaskawa. -odezwał się kuglarz.

„Łatwo powiedzieć” -stwierdziła w myślach.

Nie zrobiła jednak nic, wyciągnęła tylko sztylet z jakiegoś nieznanego zakamarka szaty. Trzymała go nadal zakrytego, niech mają niespodziankę. Skupiła się. Zaczęła przelewać ciepło do ostrza, tak jak się przelewa wodę do kubka. Przychodziło jej to z łatwością, która była naprawdę zadziwiająca, zwarzywszy na dosyć krótki czas nauki. Wiedziała, że takie przelewanie powinno kosztować jej ciało lub cokolwiek w pobliżu taką samą ilość energii, jedna czuła, że temperatura jej ciała nie spada. Czy była to sprawka jej dziwacznego naszyjnika? Nie była pewna. Faktem pozostawało, że nawet na mrozie był ciepły.

Polecenie Anthela zastało ja gotową, z rozgrzanym do białości sztyletem w dłoni. Miała już odpowiedzieć, że rany okażą się konieczne, ponieważ nie umie, ku swojemu wielkiemu żalowi, zabijać wzrokiem. Ale ugryzła się w język, w przenośni, jak i dosłownie, gdyż kontem oka zauważyła szarżującego przeciwnika, który widocznie podsłuchał rozmowę. Obróciła się gwałtownie, z rozmachem wbijając sztylet pod żebro napastnika. Wszedł aż po rękojeść. Wyciągnęła go i korzystając z zaskoczenia, w ułamku sekundy oślepiając dwóch domniemanych najemników strugą ognia. W jej bezpośrednim otoczeniu zostało dwóch zdolnych do walki. Pierwszy nawet do niej nie dobiegł. Eksplozja na jego karku omal nie urwała mu głowy, nie mówiąc już o zniszczeniu kręgów szyjnych. Przedśmiertnym skurczem zacisnął dłoń na rękojeści krótkiego miecza i padając rozciął jej policzek. Sara obróciła się w lewo, unikając klingi drugiego napastnika, nie dość szybko jednak. Zaowocowało to brzydką, lecz płytką raną na przedramieniu.

W tej chwili rozległ się głos Anthela, dzięki któremu napastnicy zatrzymali się i przepuścili ich. Szła rozglądając się na boki, na jej obu dłoniach jaśniały kule gorącego płomienia. Gdy przeciwnicy zdecydowali jeszcze raz zaatakować, bitwa rozgorzała na nowo. Płomień ryknął i wystrzelił, zabijając co najmniej trzech czy czterech. Zgubiła gdzieś nóż, więc musiała polegać na ogniu. A ten syczał i wił się, niczym żywe stworzenie, niesiony strumieniami jej gniewu. Poczuła dłoń kuglarza w swojej. Wyrwała ją natychmiast. „Co on sobie myśli?!”-miała ochotę go spoliczkować, ale chwilowo była zajęta. Zirytowana jego zachowaniem, nie zauważyła zbliżającego się człowieka. Wpadł na nią, powalił i przygniótł do ziemi. Czekała, oszołomiona, co nastąpi, ale przygniatające ją ciało nie poruszało się. Trup. Zanim zdołała się podnieść, cały świat się zmienił.

Sara splunęła krwią z pogryzionego języka. Znalezionym tuż obok własnym sztyletem odcięła kilka pasków z i tak za dużej szaty, po czym, oczyściwszy je ogniem i nożem, zabandażowała nimi rany. Była w zdecydowanie gorszym stanie niż kuglarz. Oprócz tego miała lekko skręconą kostkę. Posłusznie ruszyła za Anthelem, kulejąc odrobinę, ale wciąż idąc swoim zwykłym, energicznym krokiem.

Po powrocie usiadła na pierwszym krześle, które się nawinęło. Zdjęła but, po czym mniej więcej profesjonalnie nastawiła sobie kostkę. Skrzywiła się z bólu. Poprosiła następnie gnoma o przygotowanie jakiejś maści zasklepiających rany. Słysząc słowa kuglarza obruszyła się.

-Mam iść teraz do miasta, ranna, zwracając na siebie uwagę byle przechodnia, ścigana przez straż miejską? Nie, dziękuję. Właściwie jedynie pan Ignacy mógłby teraz wyjść, ale tak się składa, że jest zajęty. Poza tym nie mam pojęcia skąd miałabym się czegokolwiek dowiedzieć. Wiem jak nastawić skręconą kończynę, wiem jak obchodzić się z ogniem, wiem gdzie leży Anvilleran i wiem jaka jest stolica Braugrun, ale, na wszystkie demony, nie wiem gdzie miałabym szukać informacji!
 
Ikoik jest offline  
Stary 21-12-2008, 23:36   #50
 
Aegon's Avatar
 
Reputacja: 1 Aegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwu
Belian spoglądał na otaczające go mury i na wieżę stojącą tuż przed nim. Wyglądały naprawdę imponująco. Nie wiedział, dlaczego ich widok nie powstrzymał korupcji i innych nielegalnych działań, które zalęgły się w mieście. W szczególności, dlaczego nie powstrzymały świata przestępczego i Wilhelma Vogla?. Wiedział, że trzeba tę niesprawiedliwość załatwić raz na zawsze. Tak, aby miasto miało szansę istnieć w harmonii i ładzie, aż po kres swoich dni. A może te dni końca już nadeszły? Zauważając zmianę w działaniu glejtu, Quarsi szybko schował go do swego płaszcza, po czym wystawiając część swojej twarzy na światło pobliskiej latarni, zaczął mówić swoim niezwykłym głosem:

-Czy sądzisz, że wszedłbym tu, gdybym nie miał glejtu? Chyba nie. Ale jeśli się nie pospieszysz, to ten, który wydał mi ten glejt, może nie być dla ciebie łaskawy... Jak brzmi twoje imię żołnierzu?

Strażnicy przy bramie byli wyraźnie poruszeni dziwnym wyglądem gościa. Ponadto spotkali go o tak niezwykłej porze, że mógł wydawać im się ułudą. Był jednak nazbyt realny, a przy tym okropny. Straszny. Widocznie jednak Wieża Czterech Węży wzbudzała większy strach, niż przewidywał to Belian. Tak samo zawiódł go glejt, który powinien był oprzeć się antymagicznemu polu Wieży. Chyba, że było to coś więcej? Wtem, usłyszał wypowiedź nieco zmieszanego jego wypowiedzią i zachowaniem strażnika:

- Panie, wejść tu za bramę może byle kuchcik, coby nam gorzałki wnieść z rozkazu książęcego, jednak Wieża to już nie miejsce dla kuchty i choć - z całym szacunkiem panie - nie na sługę wyglądasz, muszę trzymać się rozkazów kapitana i o okazanie stosownego dokumentu prosić lub odprowadzić do przełożonego.

Rozważył szybko wszystkie możliwości. Nie warto było walczyć. Na murze znajdowali się łucznicy. A i strażników było zbyt wielu. Szczególnie, że mogli oczekiwać wsparcia z koszar. Dalsze przekonywanie na nic by się nie zdało. Postanowił zatem spotkać się z kapitanem i osądzić, jaki jest ten człowiek. Być może był taki zły, jak całe miasto, a być może potrzebował pomocy… wyraźnej pomocy.

-Zaprowadź mnie zatem do kapitana. Bardzo chętnie porozmawiam z nim na osobności. Dziwię się, że nie zaproponowano mi tego, jak tylko przekroczyłem bramę tego kompleksu.

Niektóre ze słów wypowiedzianych przez Beliana sprawiły mu ból. Nie były do końca prawdziwe, jednak mieściły się na tyle w normach grzecznościowych uznawanych przez tych ludzi, że nie ryzykował on śmiercią.

-Panie, zapewne mógłbyś od razu spotkać się z kapitanem, gdyby nie to, że w chwili obecnej spoczywa po całym dniu pracy. Jeśli byłbyś łaskaw, panie, spocząć w koszarach do świtu, na pewno uzyskasz widzenie, jak tylko kapitan rozpocznie służbę.

Quarsi nie musiał się długo nad tym zastanawiać. Spotkanie z kapitanem z samego rana było bardzo dobrym pomysłem. Zwłaszcza, że w otaczających wieżę koszarach zapewne nie panowała antymagiczna klątwa wieży. I potrzebował nieco odpoczynku. Nie musiał odpoczywać tyle, ile te nieszczęsne istoty dookoła niego, ale jednak potrzebował odświeżenia swojego umysłu, aby mógł wypełniać swój obowiązek. Pozwolił więc odprowadzić się strażnikowi do kwatery gościnnej, gdzie oczekiwał w stanie półnu charakterystycznego dla Quarsi, dopóki nie zawołano go na audiencję.
 

Ostatnio edytowane przez Aegon : 21-12-2008 o 23:41.
Aegon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172