Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-07-2009, 12:53   #21
 
Xilar's Avatar
 
Reputacja: 1 Xilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodze
Nett śpieszył się jak mógł ale tuż przed bramą musiał zwolnić. Wiedział, że pomimo kryzysowej sytuacji muszą nadal być ostrożni, a tym bardziej nie mogą być zauważeni. Przejeżdżając przez bramę uświadomił sobie dość wredny fakt: "Też mieli kiedy go trafić... Cholerne święto... Może dorwe jakiegoś na uboczu, w końcu jak mnie straż dorwie to mnie zamkną a on się wykrwawi... Cholera!". Zsiadł z konia, oparł Gianniego o szyję zwierzęcia. Szedł ulicą ciągnąc zwierze za uzdę, rozglądając się za jakimś szyldem. Wtem na horyzoncie pojawiło się dwóch strażników. Nett zatrzymał się na chwilę. "Spokojnie, spokojnie... Może nie zwrócą na nas uwagi, co w tym dziwnego że ktoś idzie ulicą... Powoli może nic się nie stanie..."pomyślał Nett, po czym udał, że coś dostrzegł w liczce skręcającej w lewo. Szedł powoli sprawdzając czy Gianni się nie zesuwa i czy strażnicy przypadkiem czegoś nie zwęszyli. W pewnym momencie odwrócił się. Staż była parę metrów od nich. Nim Nett zdołał cokowiek pomyśleć jeden ze strażników krzyknął:- Ej, ty z koniem. Nett udał, że nie słyszy i szedł dalej. "Jak zobaczą że Gianni jest ranny to zacznął się nie potrzebne pytania... "
-Mówie do ciebie. Stój!-ponownie odezwał się strażnik
"Nie ma co trzeba improwizować..."
Nett zatrzymał się. Starał się sprawiać wrażenie, że nie jest do końca trzeźwy.
- Słucham panie władzo...-głos mu się łamał jakby był po paru butelkach wina
-Dokąd idziesz z tym na koniu?- strażnik starał się brzmieć groźnie ale był na to stanowczo za młody i za mało doświadczony.
Nett nabrał pewności w swojej roli, wiedzał że może się udać.
-No bo my... panie władzo... on jutro ma się żenić... Mój jedyny braciszek się żeni- zaśmiał się pijackim głosem - trocheśmy zabalowali... i tak szukamy jakiego... medyka, żeby szybciej wrócił do formy... Może pomogą panowie- oparł dłoń o ramię strażnika
Mężczyzna odsunłą się od Netta.
-Nie pozwalaj sobie, bo was zamkniemy i nici z wesela
Nett udał się się ogarnia
-Przepraszamm... Niechciałem urazić... Proszę... panie władzo... wskazać mi jakiegoś czynnego medyka i już nas nie ma- uśmiechnął się przymykając oczy
Strażnik poczuł się doceniony
-Oj widze że zabawa była udana... Idźcie prosto potem w lewo i na końcu ulicy powinien mieć otwarte Kalim, cudzoziemiec nie zna naszego święta i jego zwyczajów to powiniem mieć otwarte... Tylko nie rozrabiać po drodze... I trzymaj brata bo ledwo co się konia trzyma
Nett ukłonił się, prawie tracąc równowagę i ruszył w kierunku wskazanym przez strażnika "Uff całe szczęście że jeszcze "zielony" w zawodzie" pomyślał w duchu pośpieszając jak najszybciej w stronę zakładu medyka. "Żeby tylko był..." pomyślał Nett udrzerzając pięścią w drzwi, które po chwili otworzyły się i stanął w nich mężczyzna
- Kalim? -zapytał Nett. Mężczyzna skinął głową.- Potrzebna mi twoja pomoc...
 
Xilar jest offline  
Stary 02-07-2009, 20:16   #22
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Podróż do garnizonu minęła na szczęście już bez incydentów. Gdy generał wjeżdzał przez bramę kątem oka dostrzegł królewskiego posłańca.
- Co ten stary cap, znowu ode mnie chce? - pomyślał.
Goniec pokłonił się przed zsiadającym z konia oficerem i rzekł:
- Witaj generale. Mam dla ciebie pilną wiadomość od króla i drugą, bardziej poufną
- Dziękuję ci - odpowiedział i rzucił zdyszanemu chłopakowi sowity napiwek.
Chłopak ponownie ukłonił się, tym razem szorując czapką po dziedzińcu i wycofał się tyłem.
- Eryk, Johan do mnie! - krzyknął generał łamiąc jednocześnie królewską pieczęć na liście.
- Na rozkaz panie generale! - odkrzyknęli żołnierze stają przed przełożonym.
- Zdejmijcie księcia z konia. Tylko ostrożnie jest ranny. Zanieście go do jakiegoś wolnego pokoju oficerskiego - żołnierze skinęli głowami i już kierowali się w stronę księcia - Aha... jeszcze jedno. Sprowadźcie jakiegoś medyk i pannę z mojego zamtuza. Księże jest zmęczony i musi odpocząć.
Żołnierze ruszyli wypełnić rozkazy, a Kristobal skierował się do swoich pokoi.
Ledwo zdążył na spokojnie przeczytać treść listu od króla, a już do drzwi ktoś pukał.
- Wejść!
Do środka weszli dwaj roztrzęsieni bracia.
Danieli ciągnął za sobą przebranego za żołnierza obcego człowieka, którego nikt wcześniej nie widział.
- Podszywał się pod Bradleya. Nie wiemy, co zamierzał. Nie chciał powiedzieć. Przyprowadziliśmy go tutaj na przesłuchanie. Nakryłem go, gdy poszedłem szukać naszych ludzi. Pies widząc mnie podbiegł. Za chwilę podbiegł do mnie Bradley. Pies zaczął na niego warczeć. Zapytałem, co się stało. Kiedy tylko zbliżyłem się do niego wyciągnął pistolet i strzelił w powietrze. Czwarta omal mnie nie trafiła. – Opowiedział szybko i lakonicznie Jonatan.
- Pewnie dołączył do nas w klasztorze. Kiedy rozmawiałem z Bradleyem przed wejściem, był jeszcze sobą. – Talent odgadywania rzeczy oczywistych, którym odznaczał się Daniel ponownie dał o sobie znać.
- Co zamierzasz z nim zrobić?
Kristobal podszedł do obcego mężczyzny, spojrzał mu głęboko w oczy. Mężczyzna wyglądał na przestraszonego, ale był w nim dziwny hart ducha który zdziwił generał.
- Czy zdajesz sobie sprawę w co wdepnąłeś?
Mężczyzna milczał, ale nie spuścił wzroku.
- Zdrada stanu, uprowadzenie następcy tronu, próba zabójstwa to na początek. Myślisz, że co cię za to czeka.
- Ale ja panie...
- Milcz! Narazie ja mówię. Twoją jedyną szansą na uratowanie życia jest prawda. Jak mawiał mędrzec "Tylko prawda was wyzwoli" Mów więc szczerze gdzie jest Bradley?
- Panie... jaaaaa... go zabiłem
- Co? - wrzasnął generał. Niewierzył w to co słyszał.
- Bradley to doskonały żołnierz, weteran. Walczył u mego boku pod Flavil oraz w kampanii nadpiliańskiej. Jak ten ... chuderlak mógł go zabić - pomyślał Kristobal.
- No... tak... ale to był przypadek.
- Jak przypadek. O czym ty mówisz do cholery. Jak można kogoś zabić przez przypadek.
- Panie zmiłuj się, to naprawdę poprostu nieszczęścliwy zbieg okoliczności.
- Dla kogo nieszczęśliwy to się jeszcze okaże. Mów co się stało?
- Panie ja jestem niewinny, to wszystko przez przeora.
- Lepiej zacznij mówić co i jak, bo zaczynam tracić cierpliwość. Nie mam czasu, więc wolę byś wszystko sam wyśpiewał niż mam to z ciebie wydusić.
- Panie, ale ja tylko wykonywałem polecenia. Jako zakonnik jestem do tego zobowiązany przysięgą.
- Kto ci kazał zabić Bradley? - zdenerwowany generał zaczął krążyć przed przesłuchiwanym mężczyzną.
- Nikt panie...
- Do cholery! Człowieku wystawiasz moje nerwy na ciężką próbę, lepiej zacznij mówić z sensem, bo moja cierpliwość się kończy.
- Panie to przeor. To on jest wszystkiemu winny.To on kazał nam schować broń...
Wyznanie mężczyzny wprost oszołomiło generała. Nie mógł uwierzyć wto co słyszał. Zakonnicy mieli w podziemiach ukrytą broń dla rebeliantów.
- To wręcz niewierygodne. Nie dość, że klechy ukrywały księcia, to jeszcze magazynują broń
- Dość! - Kristobal przerwał mężczyznie jego wyznania - Resztę opowiesz mi później. Jeśli twoje informacje się potwierdzą możesz uratować życie, ale jeśli nie to... marny twój los.
- Panie przysięgam...
- Dobra wystarczy. Zaraz się o tym przekonamy.
Kristobal usiadł za biurkiem i chwilę się zastanawiał co dalej.
Wstał podszedł do okna i krzyknął:
- Straże! Trąbić na zbiórkę. Pierwsza i trzecie kompania w pełnym rynsztunku za dwadzieście minut na placu.
- Tak jest panie generale.
Kristobal wrócił do pokoju i podszedł do braci.
- Jonatanie zaprowadź tego mężczyznę na dół do aresztu i każ wystawić przy nim całodobową straż. Nikt poza mną nie może się z nim widzieć. Ruszaj!
Jonatan tylko spojrzał na brata i bez słowa ruszył wypełnić polecenie.
Gdy Jonatan wyszedł, Kristobal ponownie usiadł za biurkiem.
- Wiesz Danielu myślę, że mamy szczęście. I to bardzo duże szczęście, wszystko układa się po naszej myśli.
- Co się stało? Co w tym dobrego, że nasi wrogowie się zbroją.
- Drogi braci brakuje ci perspektywy. Wystarczy spojrzeć na sprawę z innego punktu widzenia i wszystko wygląda inaczej. Coś co mogło pokrzyżować nasze plany teraz staje się naszym atutem. Klechy same wyeliminowały się z gry. Zgubiła ich nieostrożność i zarozumiałość. Teraz zapłacą za to najwyższą cenę.
- Co zamierzasz braci?
- Na placu czekają już dwie kompanie moich ludzi. Weźmiesz ich i pojedziecie do klasztoru. Zajmujecie wszystkie budynki i przeszukujecie je piętro po piętrze, pokój po pokoju. Jakby ktoś pytał to z rozkazu króla. Za udział zakonu w uprowadzeniu księcia, król wydał edykt likwidujący zakon. Wszystkich braciszków pod klucz, a przeora przyprowadź mi tu. Już ja sobie z nim pogadam.
- Ale król jeszcze nic takiego nie postanowił... Prawda? - spytał zdenerwowany Daniel. Stres związany z planami brata nie działał na niego dobrze.
- Nic się nie martw. Jak z nim porozmawiam i przedstawie wyniki mojego śledztwa to wyda nie tylko ten, ale jeszcze kilka edyktów które zaskoczą wszystkich, braciuszku. A teraz ruszaj, szkoda czasu.
Daniel podniósł się, pożegnał z bratem i zszedł na dół. Tam czekał na niego gotowy do drogi koń i dwie kompanie czekające na jego rozkazy.
- Za mną - krzyknął i ruszył w kierunku klasztoru.

Kristobal umył się i przebrał na audiencję u króla. Gdy był już gotowy zszedł na dół i odnalazł Jonatana.
- Witaj Jonatanie
- Witaj braciszku. Widzę, że znowu traktujesz mnie lekceważąco.
- Dlaczego tak myślisz?
- Jonatan zaprowadź pana do aresztu - przedrzeźniał rozkaz brata - Co to ja jestem woźny, do cholery?
- Spokojnie...
- Spokojnie? Jak mam być spokojny, gdy wy już wszystko ustaliliście beze mnie. Jonatan nie jest potrzeby, co? Dacie sobie radę sami.
- Nie rozumiem twojego rozgoryczenia, braciszku. Właśnie miałem zamiar powierzyć ci wyjątkowo ważne zadanie.
- Tak?! - zapytał podekscytowany Jonatan.
- Oczywiście, że tak. Weźmiesz trzech moich ludzi i pojedziesz do Palasti. Wybuchły tam zamieszki. Trochę to nie po mojej myśli bo trochę za wcześnie na uliczne niezadowlenie, ale skoro już się zaczęły, to trzeba je wykorzystać na naszą korzyść. Gdy będziesz na miejscu zaczniesz rozsiewać plotki o tym że to zakonnicy porawali i torturowali księcia, że gromadzili broń i przygotowywali się do rewolucji by zabić i króla. Na szczęście generał Kristobal A'randez wraz ze swoimi braćmi odbili księcia. Musisz sprawić, by ludzie uwierzyli, że wszystko co złe wiąże się z zakonnem i chęcią wywołania rewolucji. Musisz przekonać, że tylko my potrafimy skutecznie działać w obliczu kryzysu. Rozumiesz?
- Oczywiście bracie. A ty dokąd zmierzasz? Wystroiłeś się jak na jakiś bal.
- Idę na audencje do króla. Chce ze mną mówić. Jeszcze niewie, że znaleźliśmy ksiecia. Jadę mu o tym opowiedzieć i przedstawić wyniki mojego śledztwa i oczywiście wskazać winnych.
- W takim razie do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Bracia rozeszli się każdy w swoją stronę. Generał Kristobal wsiadł na swego konia i ruszył na zamek spotkać się z królem.
 
brody jest offline  
Stary 23-07-2009, 09:25   #23
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
[ Kristobal A’randez ]

Król wyczekiwał go z niecierpliwością. Siedział dumnie na swoim tronie. Nie było po nim widać trawiących go wcześniej problemów. Miał nadzieję, że przyprowadzić ze sobą Edgara. Poddani oczekiwali symbolicznego spotkania królewskiej rodziny z najbliższymi im dworzanami, a co za tym idzie pośredniego ogólnego z całym ludem Palasti. Święto Lazar było ku temu doskonałym powodem. Artur obawiał się, że nagłe zniknięcie jego syna spowoduje niepokój narodu. Nie mógł do tego dopuścić. Nie, gdy w grę wchodziła realizacja jego planów względem sąsiedniego państwa – Kri’ Stog. Już niebawem przyjmie w audiencję posłów z kolacji. Mogą oni uznać, że naród jednak nie jest gotowy na wojnę, mimo stanowczych zapewnień Istvana. Zdenerwowany i zagubiony król potrzebował niezwłocznie dobrych wiadomości. Wydarzenia ubiegłej nocy i znaczący list od hrabiny nie polepszyły stanu jego zdrowia. Podupadł na duchu, a zatajana przez cały personel medyczny monarchy powoli nie potrafił sobie z nią radzić. Już wkrótce będą widoczne objawy choroby. Jeżeli społeczeństwo odkryje jego słabość zbyt wcześnie nie poprzez go w działaniach. A bunt i rosnąca siła Anarchistów mogą zapobiec wybuchowi wojny. Zamiast tego obalą go i w ten sposób przejmą władzę.
Król zwykle w takich chwilach radził się zaufanego namiestnika, jednak z powodu święta i znaczącej roli Palasti, ten udał się do kulturalnej stolicy kraju już ubiegłego popołudnia, aby na czas zdążyć z przygotowaniami. Nie było z nim kontaktu przez tę głupią tradycję. Próbował ją znieść, jednak parlament skutecznie blokował jego starania. Popierany przez lud miał siłę. Nie tak dużą, aby zagrozić królowi, ale wystarczającą, aby do nich należało decydujące słowa w sprawach tradycji i kultury.
Kiedy oficer wszedł sam przez jedno z otwartych szeroko skrzydeł ogromnych pałacowych drzwi, króla spotkał wielki zawód.
- Wiedzę, że nie odnalazłeś mojego syna. – Stwierdził z goryczą. Oczekiwał pełnego raportu z przebiegu poszukiwań. Uważnie wysłuchał relacji generała. Pomrukiwał sporadycznie, dając znać, że słucha każdego słowa, kilka razy zaś kręcił głową, protestując.
- Zatem generale, jakie jeszcze przynosisz wieści? – Tym razem nie pozwolił oficerowi odpowiedzieć na pytanie. Uniósł dłoń i zaprzeczył minimalnym ruchem głowy, aby stojący przed nim mężczyzna nie odpowiadał. – Zanim opowiesz mi o czymś jeszcze, ja chciałbym ci powiedzieć o kilku rzeczach.
Stojący po obu stronach tronu gwardziści postawili dwa kroki przed siebie, wykonali pół obrotu, skłonili się i opuścili pomieszczenie. Król odczekał chwilę po ich zniknięciu. Nie był pewien, czy powinien wyjawiać tak wiele poufnych informacji generałowi, wierzył jednak w jego umiejętności i darzył go wyjątkowym, choć nie bezgranicznym, zaufaniem.
- Zapewne doszył cię już słuchy, że w Palasti organizują zamieszki. Namiestnik powinien poradzić sobie z rozgniewanym tłumem. To idealna okazja do przeprowadzenia śledztwa. – Ponownie uniósł dłoń. Choć nie widział, żeby generał protestował. – Zabawne. Prowadzę rozmaite śledztwa, wszczynam awantury na posiedzeniach parlamentu, aby tylko przepchnąć korzystne ustawy, a mimo to znajduję się obecnie w sytuacji bez wyjścia. – Dodał z goryczą i nutką ironii w głosie. Głowie państwa nie przystoi jawne krytykowanie samego siebie. Nie w obecności poddanego.
Spojrzał wreszcie na generała i uśmiechnął się.
- Oficer taki jak ty powinien mnie rozumieć. Wszystko dla dobra moich ludzi. Znamy się wiele lat, dlatego nie ukrywam, że obawiam się zamachu na moją osobę. Doszły mnie słuchy z zaufanych źródeł, że zamieszki są jedynie pretekstem. W drugi dzień święta Lazar mam zostać zabity. – Zaczekał chwilę, aby oswoić się z tą wiadomością. Oczekiwał również reakcji generała. Nie widząc do końca, czy wywarł porządny efekt na mężczyźnie, kontynuował: - Takie otrzymałem informacje. Naturalnie nikt o tym nie wie. Informacja jest poufna.
Nie spuszczał z generała wzroku. Wpatrywał się w oczy mężczyzny, nim nie uzyskał pewności, że wszystkie te wiadomości zostaną między nimi.
- Dlatego zamierzam zostawić cię przy moim boku. Smuci mnie, że nie przyprowadziłeś mojego syna. Jednak bardziej potrzebuję cię teraz tutaj. Przygotuj oddział. Spędzicie kilka najbliższych nocy w pałacu.
„Będę się czuł pewniej.”
Rozmowa nie trwała długo. Generał został poinformowany dodatkowo o niepokojących kradzieżach na terenie pałacu, znikających służących oraz zagadkowym pojawieniu się tuzina listów do członków rodziny królewskiej. Zawartość wszystkich przesyłek była skromna, jednak znacząca. Zawierała alfabetyczną listę imiona i nazwiska osób. Nie byłoby w nich nic niepokojącego, gdyby nie fakt, że w liście zaadresowanym do konkretnego członka rodziny, nie widniało jego nazwisko. Dwanaście przypadków wykreślenia z listy osoby adresata.
Król zakończył szybko rozmowę, tłumacząc się bólem głowy. Podziękował generałowi za wizytę i nakazał niezwłoczne wszczęcie odpowiednich działań.

[ ... ]


[ Nett Curio ]

- Już wam mówiłem, że nie zamierzam zamykać interesu. Zwłaszcza w tak płodny dzień. – Warknął zdenerwowany lekarz, zaciskając mocniej pięści. Skrzyżował ręce na piersiach, aby grupka nie widziała jego zdenerwowania.
- Ale teraz nikt nie pracuje! Taki obyczaj. Wiem, że przyjezdnym trudno zrozumieć...
- Jestem przyjezdny, więc mnie wasz zwyczaj nie dotyczy.
- Zamierzasz jednak zostać naszym obywatelem. Dziecko w drodze, niebawem się żenisz. Już i tak dobrze, że tolerujemy nieślubne dziecko.
- Moje dziecko nie ma tu nic do rzeczy.
- Ależ ma, tylko ty tego nie widzisz. – Upierał się przywódca bandy. Nachodzili go już od kilku godzin z uciążliwą dokładnością.
- Wytłumacz mi zatem, czego nie widzę, jeżeli łaska? – Zadrwił Kalim. Skoncentrował uwagę na przywódcy. Raz czy dwa razy musiał ręką powstrzymać napastnika, żeby nie wszedł do środku i, prawdopodobnie w przypływie pomocy sąsiedzkiej, zdemolował całej izby.
- Ludzie w Sirionionie hołdują tradycji. Król, namiestnik, nawet ten ignorant książę podporządkowuje się właśnie obyczajom. Tak to już jest. A ty zwyczajnie musisz to zaakceptować, żeby zostać jednym z nas. Obywatelem Sirionionu.
- Wybacz, ale może nie zamierzam nim zostawać? – Zapytał zaczepnie Kalim.
- Urzędnik do spraw obywatelskich powiedział mi coś innego. Oczywiście z chwilą przekroczenia granic naszego państwa stajesz się obywatelem, jednak nie przysługuje ci pełnia praw, a zarazem nie spoczywają na tobie obowiązki bywatelskie. - Zbyt wyraźnie zaznaczył ostatnie słowo, aby można było pomyśleć, ze jedynie się przejęzyczył.
- Będzie musieli mnie znosić, jeszcze jakiś czas.
- Planujesz wyjazd? – Zaciekawił się przywódca i zbliżył się do lekarza, aby odczytać jego prawdziwe zamiary.
- Wyjazd? Nie, nie mógłbym was zawieść... – Urwał, słysząc zbliżające się odgłos końskich kopyt uderzających o bruk.
- Ktoś nam znowu przerywa. Niech to licho porwie! – Fuknął przywódca. – Idziemy, jeszcze sobie z doktorem porozmawiamy na osobności. Świadkowie nam nie potrzebni. – Uśmiech na jego twarzy miał w sobie obietnicę. Sadystyczną, podłą obietnicę, którą w bliżej nieokreślonym czasie spełni.
Nim nieznajomy pojawił się na horyzoncie, Kalim zniknął w zaciszu swojego spokojnego, piętrowego domu. W oknie na piętrze po prawej paliło się światło. Wszyscy przebywali w jednej izdebce zajęci swoimi sprawami. Na parterze znajdował się gabinet, w którym na co dzień Kalim przyjmował chorych i rannych. Spodziewał się ofiar spowodowanych zamieszkami. Na razie było spokojnie, ale gęste powietrze nie tylko odbierało oddech, ale również zwiastowało burze. Bardzo potężną burzę.
- Tato, gdyby ktoś za chwilę oczekiwał ode mnie pomocy, powiedz mu, że nie przyjmuję nikogo. Nawet ciężko rannego. Przywódca tego małego, rewolucyjnego ugrupowania tylko czeka na moje potknięcie. A ten człowiek będzie dobrą wymówką, że nas zaatakować.
- Nie martw się. Poradzimy sobie. – Pocieszyła go żona. Wstała z wygodnego fotela i podeszła do Kalima. Uśmiechnęła się do niego życzliwie i pogłaskała po głowie.
- Nie powinnaś się denerwować i przemęczać. Lepiej odpoczywaj, niebawem nasze dziecko przyjdzie na świat. – Odwzajemnił uśmiech i zamknął oczy wtulając się w jej ramię.
Nieznajomi przyszli szybciej niż spodziewał się Kalim.
Przed drzwiami zastał dwóch mężczyzn, z których jeden wydawał się być w ciężkim stanie. Stracił przytomność. Był blady. Staruszek od razu dostrzegł krew spływającą z ramienia. Szybko rozwiał wszelkie wątpliwości.
- Nie nazywam się Kalim. Mój syn nie przyjmuje dzisiaj nikogo – odparł. - Wybacz, młodzieńcze, ale dość mieliśmy dzisiaj kłopotów. Proszę udać się do innego lekarza. Zapewne jakiś świętuje na placu głównym. – Nie czekając na odpowiedź, zamknął drzwi z trzaskiem, aby podsłuchujący anarchiści wiedzieli, że nie pomogli im, żeby wreszcie dali im spokój.
Nett nie poddawał się. Uderzył kilkakrotnie w drzwi z niebywałą siłą, ale jedynie nadwerężył zawiasy, bo już nikt mu nie otworzył. Chciał krzyczeć, ale to wzbudziłoby kolejne podejrzenia, więc jedynie zdusił w sobie złość.
- Jeżeli potrzebujesz pomocy lekarza, to pomożemy ci. – Zagadnął go jakiś przechodzień. Chyba nie do końca przypadkiem pojawił się w tej okolicy, akurat kiedy potrzebował pomocy.
- Twój przyjaciel chyba znalazł się po niewłaściwej stronie pistoletu. – Nagle pojawił się drugi nieznajomy. Obaj pragnęli nieść bezinteresowną pomoc ubogim, strapionym przybyszom, którzy nie znali miasta, w dodatku jeden z nich był ciężko ranny w ramię. Nie, to zdecydowanie było nie w porządku.
- Jestem lekarzem, a w każdym razie się przyuczam. Mogę ci pomóc. Zaprowadzimy cię do prawdziwego lekarza, a nie oszusta, do którego cię skierowano.
Drugi z rozmówców podszedł do Gianniego i nieznacznie uniósł jego głowę. Przyjrzał jej się z kilku stron. Złapał ramię i, z pomocą noża, rozdarł prowizoryczny opatrunek.
- Kula powinna być wyciągnięta, a rana zszyta inaczej się wykrwawi. – Zdał relację przywódcy grupki, której pozostali członkowi chowali się za rogiem.
- Racja, powinniśmy się udać do sir – słowo to po prostu wysyczał – Tristana Ghosta. Pomoże ci. Zajmuje w prawdzie odpowiednie stanowisko, ale zapewne znajdzie czas dla takich uczciwych obywateli jak wy. Ja nazywam się Sylur. To jest mój przyjaciel Dewon. Pójdziecie z nami? – Zachęcił go, lekko pchając do przodu, jakby był małym dzieckiem. W tym czasie dał dyskretnie znać reszcie, żeby poszli za nimi. Tak na wszelki wypadek.

[ ... ]


[ Ares Nailo]

Ashgan i Krusk podjęli się prowadzenia żmudnych poszukiwań pozostałych członków bractwa, którzy mogli okazać się pomocni w wypełnieniu zadania, jakie otrzymali. Czasu nie było wiele, a i środków do realizacji celów ubywało. Wsparcie finansowe było teraz niezbędne. Wkrótce policjanci i stróże w miejscowych wsiach będą zbierali coroczne składki na skarb państwa. Taka pomoc materialna dla biednego króla, który nie jest w stanie utrzymać się z własnych dochodów. Wprowadzono je po burzliwych obradach parlamentu, w którym decydujący głos należał do króla i przewodniczącego. Starcie tych dwóch sił przyniosła dość wymierny skutek. Obniżono wartość składek o prawie połowę.
Lia znajdowała się pod czujnym okiem Armisa i Aresa. Obaj zajmowali się nią w wolnej chwili. Zielarz z medycznego punktu widzenia dawał jej dwa dni na sen, którego powinna się potem obudzić, jeżeli do tego nie dojdzie, będzie oznaczało to problemy, którym on sam nie zaradzi. Potrzebna będzie pomoc fachowego lekarza.
Ares zaczynał układać w głowie kilka wersji wydarzeń, jakie nastąpią, a przynajmniej powinny w chwili zebrania pozostałych. Książę był najważniejszy. Należało się nim zająć. Pozostało mu jedynie czekać na przybycie Ashgana i Kruska. Nie zamierzał opuszczać towarzyszki, mimo, że Armis rzucał aluzjami o domniemanym zauroczeniu nieodpowiednimi kobietami.
 
Idylla jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172