Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-01-2011, 21:50   #211
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Nie zwracał najmniejszej uwagi na dochodzącą go rozmowę dwóch zdenerwowanych GSR-ów. Wpatrywał się w pokrwawione ciało dziewczyny, której przed chwilą rozszarpał gardziel. Słodka woń krwi przyjemnie drażniła mu zmysły, coś szeptało mu w głowie – zabij zabij – ale wiedział, że nie ruszy za mundurowymi, to już nad nim nie panowało. Martwiło go co innego, nie mógł powrócić do ludzkiej formy. Wprawdzie nie był już bestią, ale potężne, pokryte sierścią cielsko o wydłużonym pysku chłonęło zapachy nocy przyćmiewając głos rozsądku. Stwór ukucnął nad ciepłym jeszcze truchłem i zanurzył łapę w krwawiącej ranie.

Szedł niepewne zmęczony wewnętrzną walką, stawiał kroki niezgrabnie, ale pozostawiał już ślady bardziej przypominające ludzkie stopy. Mdliło go od smaku krwi i surowego mięsa. Podniósł głowę i pozwolił aby deszcze obmył mu twarz a krople wpadały do ust, po gęstej szczecinie spływały stróżki wody, ulewa przybierała na sile.

Huk wybuchu był zbyt odległy aby zareagował tak gwałtownie. Podniósł się z kolan i zaryczał gniewnie w kierunku skąd go doszedł, jego ciało momentalnie znów nabrało masy a bolesna transformacja wyrywała kości ze stawów robiąc miejsce nowej tkance. Cała mozolna praca nad powrotem do ludzkiej formy zniweczona jeszcze chwila i ponownie utraci panowanie. Czuł gniew podobny temu jaki zapanował nad nim w sztolni, ale teraz już znał źródło i może to pozwoliło mu nad nim zapanować. Wreszcie poczuł to na sobie, wokół siebie i wszędzie. To czego się nawdychał w Sztolni krążyło nadal w jego krwi osiadło na jego skórze. Pachniało jak roślina przesycona trupim odorem, to znaczy jak pyłki rośliny czy jej zarodniki. Dlaczego nie wyczuł tego wcześniej, dlaczego teraz tak się w nim zakotłowało? Czuł jakby została zerwana jakaś więź pomiędzy tym gównem w jego organizmie a jego źródłem. Wybuch dochodził z kierunku Sztolni, ale wyczuwał jego kolejne źródło gdzieś niedaleki. Zamknął oczy, był już a przynajmniej wyglądał jak Michael Hartmann i skupił na źródle. Poczuł ich więcej, włosy momentalnie zjeżyły mu się na karku, teraz poczuł prawdziwą grozę, cały Rewir mogło opanować szaleństwo a jak się to może skończyć doświadczył na własnej skórze. Wiedział, że trafi, że ma już trop, nie było czasu do stracenia, kolejne źródło było blisko i trzeba było działać. Wrócił jeszcze tylko do dziewczyny. Zakrył ją znalezionym gdzieś w zaułku przegniłym banerem reklamującym wielką obniżkę cen u Harry’ego aż do -70%, położył kilkoma kamieniami i… przeżegnał się.

O dziwo odznaka nadal dyndała na jego szyi, narzucił jeszcze na siebie znaleziony na śmietniku śmierdzący zgniłymi resztkami prochowiec i wkroczył na plac przed Sztolnią demona. Funkcjonariusze GSR wymierzyli w niego kilka luf, ale wyluzowali kiedy oświetlona płonącymi zgliszczami tancbudy dla zdechlaków twarz okazała się być im znajoma. Wskazano mu transporter gdzie przed deszczem chronili się Harry i Lola. Wsiadł wnosząc ze sobą zapach zgniłego jedzenia, zmokniętego psa i błota.

Nie żeby milczenie mu przeszkadzało, ale sprawa była paląca i musiał wykrztusić z siebie tych kilka słów. Nie potrafił, trafiło go, niby przetrawił w sobie śmierć Bladej kiedy poczuł a właściwie nie poczuł jej nigdzie w pobliżu. Wiedział, że zginęła i nawet zarzucał sobie, że pozwolił jej tam poleźć samej. Pośpiech z jakim tutaj zmierzał okazał się być zbawienny dla jego wyrzutów sumienia, nie dawał czasu na zbędne rozterki, pokazywał sprawy takimi jakimi były. Blada była narwana i działała instynktownie często narażając własną dupę, za to ją właśnie lubił. Zapłaciła cenę za swoją decyzję niech jej ziemia lekką będzie. Teraz znów musiał przemielić to przez siebie raz jeszcze w ciepłym transporterze obok załzawionej Loli i rozjuszonego Gorzały, dosyć.

-Tego gówna jest więcej, wyczułem kilka innych źródeł.

Długo zajęło mu przekonanie ich, że faktycznie trzeba by było załatwić sprawę pylących roślinek jak najszybciej zanim cały rewir zostanie skażony. Tym bardziej, że bezpośrednio zagrożeni byli żyjący. Może to, że powiedział im, że od nich też wyczuwa te zarodniki, jakby się w nich zagnieździł podziałało bo już przychylniejszym okiem patrzyli na propozycje Mike’a udania się do kolejnego źródła. Jakby nie patrzeć postanowili, że razem z ekipą GSR’-ów udadzą się na miejsce, któryś zabierze ciało Bladej do kostnicy informując o działaniu jakie podjęli i przekazując prośbę o wsparcie, które nadadzą tez przez radio. Przydałoby się kilka miotaczy ognia i więcej ekip „czyścicieli”.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 24-01-2011, 09:23   #212
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


EMMA HARCOURT, RUSSEL CAINE i AUDREY MASTERS


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cRt2o5MqE9E[/MEDIA]

Każde z trójki nowych stażem Łowców przywitało zapadnięcie ciemności inaczej.

Kiedy słońce zachodziło – i tak niewidoczne przez grubą warstwę deszczowych chmur – Russel Cain palił właśnie papierosa, stojąc na szerokich schodach prowadzących do gmachu Ministerstwa Regulacji. Jeszcze nigdy papieros nie smakował mu tak dobrze. Jednak otarcie się o śmierć dodawało smaku życiu.

Emma Harcourt siedziała w ciasnej klitce służącej grupie „Rzeźna” za biuro i walczyła z niechcianymi łzami. Czy emocjonalność tej chwili świadczyła o niej źle – stawiała ją na równi z mięczakami ukrywającymi się po zmroku w swoich domostwach. Czy wręcz przeciwnie – świadczyły o tym, że dziewczyna nadal jest człowiekiem, mimo grozy otaczającej jej rzeczywistości.

Audrey Masters jedzie w furgonetce GS-rów trawiąc niemiłe słowa i arogancję Fisha. Tuż obok niej przewożone jest ciało zmasakrowanego przez Emmę napastnika. W pewnym momencie, na którymś z zakrętów przykryta brezentem głowa wytacza się spod plandeki i Wiedźma o mało nie wydziera się na całe gardło. Patrzy na nią twarz z wizji. Woskowa, pozbawiona krwi gębą upiornego starucha, który zamordował trojaczki. Czy istnieje lepszy dowód na to, ze sprawy nad którymi pracowała grupa „Rzeźnia” i grupa „Trojaczki” są ze sobą ściśle związane.

* * *

Spotkali się w biurze. Pierwszy raz w trójkę. Wiedźma, Żagiew i Fantom. Trójka Łowców. Zmęczona, rozgoryczona ale też zdeterminowana i gotowa doprowadzić sprawę do końca.
Każde z nich ma wiele do przekazania pozostałym.

Pierwszy jednak był goniec. Zdyszany młodzieniec, który obwieszczając swoją obecność pukaniem szybszym niż seria z pistoletu maszynowego, wpadł do ich „biura”.

- Grupa „Rzeźnia” ma natychmiast w całości stawiać się u koordynatora Toppera. Sprawa niezwykle pilna! Macie zabrać swój bojowy ekwipunek! – chłopak zrobiłby karierę ulicznego sprzedawcy gazet, bo słowa wyrzucał z siebie w iście imponującym tempie.

W chwilę później, prowadzeni przez tego młodego Szybkiego Lopeza, wchodzicie do gabinetu jednej z ważniejszych osób wśród Łowców. Dla niektórych z was Topper jest przyjacielem i mentorem, dla innych urzędnikiem, którego słowo cieszy się szacunkiem w całym Mrze.

Kiedy wchodzicie do skromnie umeblowanego gabinetu, ale za to o naprawdę sporych rozmiarach, szczególnie jak zestawi się go z waszą klitką, koordynator czeka na was w ubraniu, które kompletnie nie pasuje do wystroju wnętrza. Ciemny strój, kamizelka kuloodporna, na plecach rękojeść dwóch mieczy. Wiecie, że odniesione poważne rany uniemożliwiają mu pracę w terenie. Tym bardziej dziwi ten ubiór.

- Ala powiedziała, że mogę wam ufać. Idziemy.

Max Topper wstał szybko i ruszył w kierunku wyjścia, w którym staliście z nieco zbaraniałymi minami. Musiał to zauważyć.

- Wszystko wyjaśnię wam po drodze – obiecał, wcale nie uspakajając.

* * *

Pojechaliście jego samochodem. Dużym, wzorowanym na wersji wojskowej hummerze. Solidne auto. Początkowo wszyscy, poza doskonale znającą topografię Londynu Audrey, nie za bardzo byliście w stanie zorientować się, gdzie jedziecie. Ciemność, szalejąca ulewa oraz zaparowane szyby dawały poczucie izolacji.

- Jedziemy do Kopacz – wyjaśnił Max Topper, kiedy już oddaliliście się spory kawałek od MR. – Ma Lillingtona.

Te słowa podziałały na was równie niepokojąco, jak cała sytuacja. Kopaczka ma Członka Rady Bezpieczeństwa Londynu. Jednego z bardziej wpływowych ludzi w kraju.

Wjechaliście na jakiś most. Audrey rozpoznała go po majaczących w deszczu szczegółach konstrukcji. Byliście na Lea Valley Road i jechaliście w kierunku West Essex. Po kolejnych kilku minutach jazdy wjechaliście na zdewastowany teren, który napis nad bramą wjazdową pozwolił zidentyfikować wam jako Chingford Golf Centre.

Z podmiejskiego pola golfowego nie zostało zbyt wiele. Domki straszyły pustką i zburzonymi ścianami, większość pól do gry pochłonęły zarośla i dzika trawa. Nie paliło się tutaj żadne źródła światła, a najbliższe zamieszkałe ludzkie domostwa znajdowały się przynajmniej o pół kilometra od terenu dawnego pola golfowego.

Zaparkowany pomiędzy dwoma niszczejącymi budynkami samochód zobaczyliście dopiero po tym, jak opuściliście wnętrze hummera.

Voorda stała przed wejściem do jednego z nich. Nieruchomo i w milczeniu, ledwie widoczna w panujących ciemnościach.

- Mam go – powiedziała cicho Kopacz. – Możemy z nim pogawędzić. Biurokratyczne procedury, jak sam wiesz – spojrzała na Caina swymi intensywnie zielonymi oczami, które zdawały się w ciemnościach płonąć, niczym małe latarenki – to kompletne fiasko. Zmuszona byłam uciec się do mniej praworządnych rozwiązań. Stare dobre porwanie, jak przed powstaniem MRu, prawda Max.

Ciemność skrywała to dobrze, ale przysięglibyście, że w tym momencie Fantomka uśmiechnęła się.

- Przestaw samochód, Max. Widać go od strony wjazdu. – poprosiła Alicja Toppera. – A wy chodźcie za mną. Lepiej znacie kulisy całej sprawy. Lepiej będziecie wiedzieli o co skurwiela zapytać.

Strzał z pistoletu zbiegł się w czasie z tym, kiedy przed bramą pojawiły się światła jakiś samochodów. Trzy pary świateł.

Kopacz upadła z przenikliwy jękiem. Nie byliście pewni, ale chyba oberwała w tył głowy.

- Nie ruszać się! – powiedział ostrym tonem Topper.

Stał za samochodem, do połowy skryty przez maskę wozu i mierzył do was z wielkiego glocka.

- Jesteście aresztowani za udział w spisku wymierzonym przeciwko Radzie Bezpieczeństwa Londynu. Ręce do góry!

Szum deszczu zalewającego wszystko kaskadami wody oraz narastający warkot zbliżających się silników przyprawiał o gęsią skórkę. Nie widzieliście oczu Toppera w ciemnościach, ale bardzo chcieliście je zobaczyć. Może to pomogłoby wam zrozumieć, czemu robi to, co zrobił.




DOLORES ESPERANZA RUIZ, GARRY TRISKETT i MICHAEL HARTMAN


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=JkCKaAgu8h4&feature=related]YouTube - Simon and Garfunkel -- The Sound of Silence -- with Lyrics.[/MEDIA]


Emocje były jak tsunami. Przetoczyły się po waszej psychice bezlitośnie, pozostawiając za sobą zgliszcza. Ciało CG pojechało w swoją ostatnią drogę – do Ministerstwa Regulacji, gdzie będą mogli odebrać je członkowie najbliższej rodziny. Czyli Garry i Dolores.

Sprawy ostatniego pożegnania odchodziły jednak na dalszy plan w świetle tego co opowiedział Hartman. A może właśnie spalenie tych piekielnych rosiczek będzie właściwym hołdem złożonym zabitej?! Niektórzy palą znicze, a wy palicie mięsożerne „diabli wiedzą co”.

Jechaliście samochodem przez dziwnie opuszczony Rewir. Światła samochodu przecinały deszcz i ciemność niewiele tylko je rozpraszając. Może to pogoda, a może stan wyjątkowy wprowadzony na Rewirze spowodował, ze widzieliście tylko nielicznych przechodniów przemykających pod ścianami, czy to w obawie przed ulewą, czy też przed niepożądanymi oczami.
Nocą zazwyczaj Rewir tętnił życiem i nie-życiem. Działały kluby, a Martwi załatwiali swoje interesy – te legalne i te mniej legalne. Teraz jednak Rewir faktycznie przypominał dzielnicę Umarłych. Tylko tych sprzed Fenomenu Noworocznego.

Przez radio poinformowaliście posterunek GSR-u o tym, gdzie jedziecie i jakiego wsparcia oczekujecie. Ale ulewa i duchowe emanacje powodowały, że rozmowa była naprawdę trudna. Radio trzeszczało, piszczało i tylko na chwilę dawało wam możliwość w miarę czystej rozmowy.

Mike doprowadził was na miejsce, które leżało jakieś dziesięć minut jazdy przez opustoszały Rewir. Widzieliście zburzone kominy stanowiące doskonały punkt odniesienia. Obok nich ogromne, teraz już przerdzewiałe wieże transmisyjne, którymi niegdyś płynął prąd do mieszkańców Londynu. To była elektrociepłownia, być może nie funkcjonująca nawet przed Fenomenem Noworocznym.

Po otaczającym ją ogrodzeniu zostało już tylko wspomnienie i kilka przeżartych przez rdzę kawałków siatki, oraz tu i ówdzie kawałek betonowego parkanu.

Kiedy wjechaliście na teren opuszczonej elektrociepłowni każde z was odbierało to inaczej. Dla Dolores pierwszym, co czuła była dość silna emanacja Śmierci. Garry był zmęczony skokiem hyperadrenaliny, jakiego doświadczył tego wieczoru już dwukrotnie. Ćmiło go z głodu, a mięśnie drżały jak po potężnym wysiłku domagając się porcji wysokokalorycznej energii. Mike czuł się dziwnie rozdarty, kiedy wjechali na zdewastowany, postindustrialny teren. Miał wrażenie że głosy w jego głowie znów budzą się z uśpienia. Na razie nie słyszał ich, ale to coś, co pływało w jego krwi i we krwi Dolores i Garryego zaczynało „otwierać oczy”. Czuło bliskość przedstawiciela swego gatunku.

Wóz bojowy prowadzony przez drużynę GSRu zajął fachowo pozycję, z której miał najlepsze pole ostrzału zabezpieczając teren. Drużyna składała się z sześciu doskonale przeszkolonych i uzbrojonych żołnierzy, którymi dowodził Siepacz Brewer. Rany, które zadał mu Mike już zaczynały się goić, i Egzekutor nie chciał odpuścić. Może po prostu was polubił, a może chciał mieć na oku Mike’a. A może były inne powody?

Siedzieliście w samochodzie przyglądając się majaczącym za kurtyną deszczu i ciemności budynkom. Gdzieś tam, wśród ton żelbetonu, cementu, przerdzewiałej stali oraz nie działających już urządzeń wzrasta kolejne coś. Mieliście wrażenie, że czeka na was. Na to, co gnieździ się w waszej krwi, w waszych płucach. Na małe zarodniki, które wypuszczają jeszcze mniejsze korzenie.

Pukanie w zalaną deszczem szybę przywróciło was do rzeczywistości.

To był Siepacz Brewer.

- Nie będzie wsparcia – powiedział przekrzykując ulewę. – Mamy wycofać się do MRu i tam oczekiwać na dalsze polecenia.

Za szybą widzieliście wykrzywioną przez krople wody rzeczywistość. Tam, w ruinach coś było. Czekało. Wiedzieliście o tym. Zarodniki, które zagnieździły się w waszych ciałach wiedziały o tym doskonale.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 24-01-2011 o 09:29.
Armiel jest offline  
Stary 25-01-2011, 19:47   #213
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Wszedł do biura niemal podśpiewując. Przez ramię miał przerzucony pas z glockiem a w łapie puszkę z napojem energetycznym. To co jednak zobaczył sprawiło, że od razu spoważniał.
W momencie gdy wszedł Emma szła szybko do czajnika z kawą. Mignęła mu zaczerwieniona od płaczu twarz. Zamknął ostrożnie i cicho drzwi za sobą. Położył pas z bronią i puszkę na biurku.
- Trzymasz się?

Głupie pytanie. Oczywiste było, że nie ale w takich chwilach głupie pytania nieźle się sprawdzają. Fantomka odwróciła się gwałtownie. Napuchłe od płaczu oczy, wilgotne od łez policzki. Nie była jednak tak twarda za jaką chciała uchodzić.
- Caine? To Ty?

Uśmiechnął się delikatnie i odsunął krzesło
- Ja. Usiądź.

Gdy siadała przysunął sobie drugie krzesło.
- Emma. Popatrz na mnie. Tamto coś to nie był człowiek. Człowiekiem jestem ja, Ty czy tamta rodzinka. Nie zabiłaś człowieka. Nie zabiłaś nawet zwierzęcia. Unicestwiłaś bestie, zło wcielone.
- Nie Russel to nie był człowiek, ale nie był to też Nieumarły. Ani nawet demon. To był cholerny Faerie.
- Em. Nieumarli byli kiedyś jak my. Ciągle potrafią być ludzcy. A Faerie to potwory. Zimno kalkulujące potwory, które nawet po śmierci krzywdzą ludzi.

Starał się mówić uspokajająco napotkał jednak spojrzenie pełne dystansu i chłodu. Ki czort?
- Potwory, tak? A jak ktoś ma domieszkę jednej szóstej krwi Faerie to jest w jednej szóstej potworem, co?

No i proszę. Nie tylko on zastanawiał się skąd pochodzą i czy aby na pewno nie przyszło im się mierzyć z własnymi rodzicami. Nie był osamotniony w zastanawianiu się kim w takim razie są. Tylko, że Emma w przeciwieństwie do niego nie dała sobie jeszcze odpowiedzi. Chociaż i nie jej teraz potrzebowała. Raczej ładnego i zgrabnego kłamstwa. I takie otrzymała.
- Tu nie chodzi o krew. Tu chodzi o sposób myślenia. O umysły, poglądy i cele. O to czy chwytasz za broń i zabijasz by bronić czy po to by mordować. Czy wyjmujesz miecz po to by skrwawić trzy nastolatki czy po to by je obronić. Jeżeli to pierwsze to i bez genów Faerie jesteś potworem. Jeśli to drugie to nawet jak w połowie nim jesteś to w gruncie rzeczy jesteś człowiekiem.
Widział w jej spojrzeniu, że dobrał dobrze słowa. Coś tam się działo w umyśle fantomki. Odpowiednie fakty trafiały do odpowiednich przegródek. Oni źli, my dobrzy. Może i lepiej, że nie wartościowała tego jak on. My źli, oni jeszcze gorsi.
- Mam tylko nadzieję, że nie skasujesz mnie na 100 funtów za godzinę rozmowy.

Chciała zmienić temat. Jedną z głupszych rzeczy byłoby dalsze wałkowanie moralności. Sama musi to ułożyć a teraz potrzebowała się trochę oderwać od myśli o zabijaniu. Spojrzał ostentacyjnie na zegarek wiszący na ścianie. Udał, że się zastanawia.
- Nie. Myślę, że 150. Trzeba się cenić.

Uśmiechnął się podkreślając niewyszukany żart i postanowił jednak spróbować ostatecznie rozwiać jej wątpliwości.
- To naprawdę nie nasi rodzice determinują to kim jesteśmy.
- Mówisz tak tylko dlatego, że nigdy nie miałeś tego szczęścia żeby poznać moją matkę.

Ponownie się roześmiał, naturalnie o dziwo.
- Ciężka w życiu?

Podjął temat i jak się okazało kolejny, który fantomka nie chciała ruszać. Skwitowała jego słowa tylko czymś pomiędzy kaszlnięciem a prychnięciem i jak zwykle wróciła do pracy.
- Błyskawicznie cię poskładali do kupy. Myślałam, że nie będziesz mógł chodzić albo będziesz się posiłkował laską a ty godzinę później wchodzisz do biura jakbyś rozegrał partyjkę golfa a nie walczył na śmierć i życie z jakim elfem z przegiętą szybkością poruszania.

Wyszczerzył się i rzucił lekkim tonem przechwałki.
- No wiesz... Kawał drania ze mnie, byle kto mnie nie zabije. A tak serio to lekko dostałem, głównie to szok mnie zmógł.

Niezbyt chciał się żalić z… W sumie wolał nawet samemu nie wiedzieć co elf mu uszkodzić.
- To możesz mi teraz powiedzieć co właściwie mu zrobiłeś? Wszystko co wiem to domysły a chciałabym mieć pewność.

Mieli jakiś talent poruszania tematów, których drugie z nich nie chciało poruszać. Tym razem to Caine spoważniał i odsunął się trochę.
- Nie chcesz wiedzieć. Naprawdę. Unieruchomiłem tyle wystarczy.

Wątpił by rozwalenie kości i dotarcie spłaszczonym kawałkiem ołowiu do rdzenia kręgowego uznała za właściwy środek. Zresztą sam się wzdrygał na wspomnienie oporu jakie stawiało ciało tamtego. Na to jak tkanka rozrywała się pod jego wpływem.
- Jak pytam znaczy, że chcę wiedzieć ale niech ci będzie. Zadziałało diablo skutecznie. Zresztą z tymi z samochodu też sobie sam poradziłeś. Ja tam ci nie byłam do niczego potrzebna. Ech.

I po „o Jezu zabiłam go!” włączyło się „o jeju! jestem bezużyteczna!”. Cóż, jego rolą było ją pocieszyć. Raz, że pracowali razem. Dwa, że zdążył polubić zadziorną i energiczną fantomke.
Emma w tym czasie wstała i nalała sobie kawy.
- Co to dla mnie faerie... Szczególnie sam sobie nieźle radziłem leżąc pod ścianą. Po prostu oboje odwaliliśmy dobrą robotę.

- Ta... Jak już rozłożyłeś Zamaskowanego na łopatki to pani Watkins dałaby rade załatwić go kuchennym nożem. A a propos Watkinsów. co z nimi zrobimy? Nie możemy ich trzymać w MRze.

Znowu spoważniał.
- Nie Emma. Nie dałaby sobie rady. Ja bym nie dał rady. Tak samo jak Ty nie dałabyś sobie rady z samochodem. Nie ma co niepotrzebnie umniejszać lub powiększać tego co zrobiliśmy. A co do Watkinsów to czemu nie? Są tu bezpieczniejsi niż gdziekolwiek indziej.
- Przyjrzałeś się im dokładnie? Mam na myśli trojaczki. W najmniejszym stopniu nie przypominają swojego ojca, co w świetle naszych informacji jest zrozumiałe. Ale nie są też w ogóle podobne do matki, a to już jest zastanawiające.
- Mogły odziedziczyć większość wyglądu po ojcu. Może po prostu odseparować je od rodziców i wszystkich przesłuchać?

- Właśnie tak chciałam zrobić. Przede wszystkim “przydusić” matkę, która może coś wiedzieć albo się domyślać. No i same młode wypytać czy nie posiadają specjalnych zdolności czy umiejętności. Co do wyglądu to rzeczywiście Mythos mógł zdominować geny matki ale zastanawiałam się nad inną możliwością. W mitach i legendach o Faerie istnieje podanie o dziecku “podmieńcu”. Istoty porywają ludzkie dziecko a w jego miejsce podrzucają swoje. W każdym razie kazałam laboratorium zrobić testy genetyczne najmłodszych trojaczek i pod kątem ustalenia ojca i matki. Tylko wyniki będą dopiero za tydzień.
Caine rozłożył bezradnie ręce.
- Myślisz o wszystkim. Dobra. Czas znów rzucić się do boju pani Regulator. A konkretnie przesłuchać naszych świadków. A mamy ich trochę. Robimy to pojedyńczo czy razem? Ja jestem za tym drugim, większa szansa, że o nic nie zapomnimy zapytać.
- Dobrze. Najpierw Watkinsowie. Potem łapiemy Scarlett i jak wyśledziła kieł to Patricia. Poza tym dopytałabym o mojego niedoszłego zabójcę zombie. Może wiadomo kto mu urwał głowę. Coś mi się wydaje, że to mógł być Zamaskowany i że za mną polazł do domu średnich trojaczek. No a potem to już tylko kopniemy się na tą odprawę u Kopacz bo na nic innego nie wystarczy czasu.

Wstał i teatralnym gestem wskazał na drzwi puszczając Emme przodem. Drzwi same się otworzyły jednak nie za sprawą jego mocy. Do biura weszła młoda blondynka, którą mgliście kojarzył z pierwszego dnia pracy.


***

Emma miała chyba zdolności do jasnowidzenia. Trafili na stare pole golfowe. Vorda stała w cieniu, jej czarny strój stapiał się z otoczeniem.
- Mam go. Możemy z nim pogawędzić. Biurokratyczne procedury, jak sam wiesz to kompletne fiasko. Zmuszona byłam uciec się do mniej praworządnych rozwiązań. Stare dobre porwanie, jak przed powstaniem MRu, prawda Max.

Słowa były kierowane do niego. Nie odpowiedział uśmiechem czy jakąś pseudo zabawną uwagą. Spojrzał tylko jej w oczy i skinął krótko głową. Co raz bardziej szanował Kopacz. W sumie nigdy jakoś nie darzył specjalnym uznaniem starej gwardii MRu. Po prostu byli. Ani lepsi ani gorsi od nowych. Teraz jednak ta dwójka wyraźnie podskoczyła w jego oczach. Nie na długo. Huk strzału, padająca Alicja. Krew u jego stóp.
- Nie ruszać się! Jesteście aresztowani za udział w spisku wymierzonym przeciwko Radzie Bezpieczeństwa Londynu. Ręce do góry!

I mieli swego kreta. Pana Maximiliana „Legendę” Toopera. Czy raczej pana Maximiliana „Pieprzonego Zdrajcę” Toopera.


***

Siedzieli naprzeciwko siebie, odzielało ich tylko biurko. I poglądy. Oboje pewni swych racji. Oboje pewni tego, że ich racje są lepsze. Oboje szanujący metody i poglądy drugiego. Stara gwardia i narybek. Spokojna fantomka i nabuzowana żagiew.
- Uważajcie na siebie. I również powodzenia. Caine, wstrzymaj się z tym Zamaskowanym jeśli dasz radę. Dowiedz się więcej a potem sama was wspomogę.
- Nie mam zamiaru nic robić bez rozkazu. Nie tym razem. Ale którejś z płotek z tego zaułka może zdarzyć się wypadek. Nawet jak były młode i działały pod wpływem instynktu.
- Powodzenia.

Ostatnie słowo było przyzwoleniem. Było krótką informacją. „Tamci skurwiele nie będą wisieć. Będą umierali powoli. Zadbaj o to.”


***

Miał zamiar zadbać o to. Miał zamiar posłać jednego z tych skurwieli do piachu. Najchetniej rozerwałby Tooperowi żyły. Zalał jego ciało krwią i patrzył jak ten tchórz się wije u jego stóp. Niestety nie mógł tego zrobić. I nie chodziło o prawo, które karało na gardle działanie mocą na ludzi. Po prostu nie mógł tracić tyle siły mając w perspektywie spotkanie z pasażerami samochodów. Niestety skurwiel zginie szybko.
Max celował do nich z glocka. Modelu, który Caine znał doskonale. Składał go i rozkładał setki razy. Wiedział dokładnie gdzie jaka część gdzie się znajduje. Wiedział też gdzie jest iglica i miał zamiar po prostu ją złamać.
Prawa ręka poleciała do kabury z hecklerem w momencie w którym Emma się rozdarła.
- Co ty do cholery odstawiasz Max?! Oskarżenie o udział w spisku to jedno ale ty jej strzeliłeś w plecy!

Wiedźma stała jak oniemiała, cóż… Nie miał szans na wsparcie z którejkolwiek strony. Jak zwykle…
- To nie ja ją zastrzeliłem, ale Caine. Stój na widoku! Jeszcze krok i poślę Ci kulkę.

Tooper miał spokojny głos, ciągle mierzył w ich stronę
- Ręce na widoku Russel i mów do mnie! Jeśli będziesz milczał, uznam, że coś knujesz i cię zastrzelę! Emma. Jeśli chcesz, zeznaj jak ja. Wszystko ci wyjaśnię. Znasz mnie. Możesz mi zaufać.

Nie przejmując się telekinetyk chwycił za rękojeść broń i zaklął. W kaburze miał glocka. Pieprzony teleporter zamienił ich spluwy! Plusem było to, że celował do nich właśnie z nielegalnej klamki. Minusem było to, że Russel już sam nie wiedział gdzie złamał iglice.
W sumie Max popełnił drobny błąd. Pozwolił mu mówić. A nie tylko on potrafił obracać kota ogonem. Nie tylko on wiedział jak przypomnieć Emmie ich znajomość i słowa jakie padły nie tak dawno. Russel naprawdę był draniem.
- Wszystko jej wyjaśnisz? To, że pracujesz dla Mythosa? A może też to, że zastrzeliłeś kogoś kto Ci ufał? Kto Ci nie raz ratował życie? Dawaj, strzelaj do mnie. Jesteś takim samym bydlakiem jak Faerie! Wypruć do kogoś bezbronnego?! Czemu nie! A strzałem rozpętać walkę twarzą w twarz? W życiu. Bo jesteś śmierdzącym tchórzem Max. Zdrajcą i tchórzem. Masz! Mówię do Ciebie! I wiesz co Ci jeszcze powiem szpiclu?! Wiesz do...

W sumie powtarzał tę sztuczkę już drugi raz ale Tooper jeszcze jej nie znał. Musiał się chociaż trochę skupić na jego podniesionym głosie, na wymachujących dłoniach. Rozproszyć się. A dla Rusella wystarczyła chwila skupienia. Tylko mały nacisk. Na spłonkę kuli w magazynku i detonacje naboju. Na wywołaniu reakcji łańcuchowej. Hecklery miały specjalnie osłabiony szkielet by wybuchający nabój nie odbił zamka i użytkownik nie stracił wzroku. Zwykle tylko raniły ręce a i to niezbyt głęboko. Tylko, że w tym przypadku dochodziło do zapłonu naboju zawierającego RDX i biały fosfor w magazynku nie lufie. Jednym słowem przy odrobinie szczęścia Tooper powinien to przeżyć ale już nigdy nie będzie mógł wykonywać wielu czynności wymagających obu sprawnych rąk. Grać na flecie dajmy na to. W najgorszym… W najgorszym dostanie to na co zasłużył. Powolną śmierć.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 25-01-2011 o 19:50.
Szarlej jest offline  
Stary 29-01-2011, 20:36   #214
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Czy kusiło mnie żeby posłuchać Maxa i stanąć po jego stronie wyplątując się tym samym bez szwanku z tej nieciekawej sytuacji? Powtórzyć kłamstwa Toppera obciążające Caine’a, stuknąć przy tym Masters albo pozwolić Maxowi to zrobić tak by tylko kozioł ofiarny pozostał przy życiu, oczywiście tylko do momentu popisowego procesu skazującego czy „próby ucieczki”? Oczywiście, że nie! I nawet pomijając moralno-etyczne argumenty czy zwykłą naiwną uczciwość i tak miałam dość powodów by wypiąć się na tą propozycję współpracy.

Jeden z powodów leżał tuż obok i właśnie się wykrwawiał. Oto jak pan wielce szanowny i poważany główny koordynator i doradca ministra w sprawach umarłych postępował z Fantomkami, które miały na tyle nieszczęścia lub braku przytomności umysłu by mu zaufać.

Masters coś paplała bez sensu. Najpierw stała jak oniemiała a potem jak się odezwała to w zasadzie byłoby chyba lepiej żeby milczała jak wcześniej. Miałam nadzieję, że sytuacje kryzysowe nie odbierały jej jasności rozumu i to, co mówiła miało tylko na celu zagadanie Maxa a nie, że Wiedźma w to naprawdę wierzyła. Topper strzelił Vordzie w plecy, więc biedna kobieta nawet nie wiedziała, co ją trafiło. Przywoływanie jej ducha gdyby doszło do najgorszego i Kopaczka zeszła z tego świata nijak nie zadałoby kłamstwa słowom teleportera. Facet był za starym wyjadaczem żeby popełniać szkolne błędy.

I nagle mnie oświeciło. Miewam swoje momenty i wbrew temu, co mówi moja matka zdarza mi się czasem pomyśleć. Przestałam zwracać uwagę na towarzyszącą mi Wiedźmę i nawet na Caine’a. Zapomniałam na moment o wykrwawiającej się Vordzie i o trzymanym przez Toppera pistolecie. Dla mnie na chwilę to wszystko przestało istnieć, zawieszone w czasie. Został tylko Max, jego twarz skryta w mroku, a w szczególności jego słowa. Skoncentrowałam na nim swój wzrok próbując dojrzeć go w ciemnościach i padającym wciąż deszczu i wycedziłam zimno wyraźnie akcentując słowa:
- Ta sprawa nigdy nie miała zostać rozwiązana, dlatego przydzielono do niej młodych a gdyby komuś się jednak udało do czegoś dokopać to miano ich poświęcić. Właśnie tak - ruchem podbródka wskazałam całą scenę dramatu.
- Ale to TY jesteś koordynatorem zadań Maxxie i to TY przydzieliłeś mnie do tej sprawy decydując o moim losie.

To było to. To musiało być to, bo, mimo że prawie nic nie widziałam to wydawało mi się, że Topper na moje słowa zmrużył oczy. Może i wymyśliłam sobie jego reakcję, ale i tak byłam pewna, że trafiłam. Sukinsyn skreślił mnie już na samym początku. Nie wiedziałam tylko, za co byłam bardziej wściekła. Za to, że założył, że nie dam rady rozwiązać tej sprawy czy za to, że w razie gdyby mi się jednak udało miał zamiar mnie wrobić albo zastrzelić. Błysk światła w oddali nieco mnie otrzeźwił. Przypomniały mi się trzy samochody, które zbliżały się w naszą stronę. Spojrzałam w ich kierunku.

- Kto jedzie tymi wozami Max? – Nie wyczuwałam od nich emanacji śmierci, więc nie były to Zdechlaki, co w obecnej sytuacji było dla mnie nawet gorsze gdyż nie mogłam liczyć na ukrycie się przed ich wzrokiem.

Max chciał mi prawdopodobnie odpowiedzieć, bo już otwierał usta, kiedy gwałtowna eksplozja w jego dłoni zmieniła wszystko. Kawałki pistoletu i ciała poszybowały na boki, a Topper z wrzaskiem bólu padł na glebę za swoim samochodem. Nie wiedziałam, co dokładnie się stało, ale z mojej strony wyglądało jakby mu rozsadziło lufę w broni. Russel zapewne musiał coś poczarować swoimi zdolnościami, bo nie sądziłam by to Audrey zdążyła przyzwać jakiegoś Bezcielesnego i posłać go na Toppera.

Wybuch musiał być widziany przez tych w samochodach. Zalało nas jaskrawe światło, które oślepiło mnie już dokumentnie. Jeśli myślałam, że wcześniej niewiele widziałam to teraz było jeszcze gorzej. Tak jak w domu Watkinsów zareagowałam odruchowo rzucając się na ziemię i nakrywając głowę rękoma. Ale Topper jeszcze żył. Żył i wrzeszczał. Caine rzucił się w jego kierunku. I wtedy się zaczęło. Pamiętałam, co zwykła broń maszynowa zrobiła z salonem średnich trojaczek, ale kaliber broni użytej tutaj to była gruba przesada. Kule przebijały się przez ściany domów, fakt zrujnowanych, ale to były cholerne ściany zbudowane jak to ściany. Wiem, bo kupa gruzu i tynku obsypała mnie całą, kiedy ktoś pociągnął serią tuż nad moją głową. Leżałam blisko ciała Kopaczki, więc podczołgałam się w jej stronę sprawdzając czy kobieta jeszcze żyła. Natrafiłam dłonią na mnóstwo krwi. Według mojej nieco utrudnionej oceny babka oberwała prosto w tył głowy i już było po niej. Udało mi się za to znaleźć kluczyki do samochodu Vordy. Wcisnęłam je do kieszeni. Wóz Kopaczki był zaparkowany z boku budynku, w którego wejściu leżałam i uznałam, że w razie ucieczki byłby w sam raz, a na pewno stanowił lepszą alternatywę niż wóz Toppera stojący na widoku. Trzeba było wiać i to szybko, bo żaden z domków nie nadawał się do ochrony przed bronią, z której pruli zbliżający się ludzie.

Caine darł się na całe gardło próbując przekrzyczeć hałas:

- Funkcjonariusz Caine! Ministerstwo Regulacji! Przerwać ogień mamy tu nawiedzenie! Przerwać ogień! Akcja Ministerstwa Regulacji! Wszystko pod kontrolą!

Czort jeden wie czy tamci go słyszeli. Masters gdzieś znikła. A ja bałam się choćby unieść głowę żeby nie zarobić serią. Tamci chyba na razie strzelali ostrzegawczo albo mieli cela jak ja, bo strzały szły wysoko w górę. Potem się chyba zorientowali, że Audrey zwiała do domku i powtórzyli ostrzał tym razem zbliżając się bardziej do mojej bezcennej głowy. Jedno było pewne. Gdyby mnie trafili to byłby ze mnie trup na miejscu i to taki, który nigdy nie powróci jako Zombie. Samochody były już na tyle blisko, że nawet ja je dobrze widziałam. Bieg w stronę wozu Vordy byłby ogromna głupotą. Przynajmniej na odkrytej przestrzeni. Zaprzestali ostrzału i zamiast tego zatrzeszczały głośniki umocowane na dachu:

-BIURO OCHRONY RADY BEZPIECZEŃSTWA LONDYNU! PROSZĘ NATYCHMIAST WSTAĆ Z PODNIESIONYMI RĘ KAMI! PROSZĘ OPUŚCIĆ BUDYNEK! NIESUBORDYNACJA ZOSTANIE UKARANA ŚMIERCIĄ!

Caine wstał i wyszedł powoli i ostrożnie zza samochodu. Ja byłam już praktycznie w wejściu do budynku, miałam kluczyki do wozu Vordy a jej samej nie byłam w stanie pomóc. Po cichu podniosłam się na nogi pilnując by drzwi osłoniły mnie przed światłami wozów i wzrokiem BORBLów. Russel tymczasem kontynuował swoją grę:

- Funkcjonariusz Caine! Prowadzę operację MRu! W budynku mamy quasi demona! Moi towarzysze próbują go spętać! Nie mogą stamtąd wyjść, bo nic z nas nie zostanie! Demon opętał jednego z nas! Opętał po kwadransie operacyjnego agenta Ministerstwa Regulacji. Nie wychodźcie z samochodów! Człowiek nie przeszkolony ulegnie mu po paru minutach! Robi z mózgu sieczkę nawet dla kogoś, kto jest obwieszony amuletami! Niech wyjdzie Wasz oficer i sprawdzi moją legitymację! Skorygujemy nasze akcje, ale przed ogrodzeniem! Tu jest niebezpiecznie! Jestem funkcjonariuszem Ministerstwa Regulacji!

Wyraźnie słyszałam słowa Caine’a a wcześniej buraków z BORBLu. Miałam nadzieję, ze mu uwierzą. Ja bym mu uwierzyła. Jego głos brzmiał pewnie i absolutnie przekonywująco. Zdawałam sobie sprawę, że jeżeli zmyłka Russela miała wypalić to nikt nie mógł zobaczyć Lillingtona, jeśli facet rzeczywiście był w budynku. Przemknęłam niezauważenie do zrujnowanego domku. Zerknęłam w lewo żeby zobaczyć czy w budynku jest alternatywna droga ucieczki prowadząca na zewnątrz jak najbliżej samochodu Kopaczki. Była. Gdyby Caine’owi nie poszło w rozmowie z BORBLami to właśnie tędy trzeba by było uciekać. Potem wpadłam głębiej do środka w poszukiwaniu Wiceministra.

Znalazłam Audrey i Ministra w ostatnim pomieszczeniu na przeciw drzwi wejściowych. Wiedźma i Czarownik razem złapani w krąg. Nie wiadomo, czemu ten absurdalny widok ubawił mnie na całego. Musiałam zagryźć wargi żeby nie zacząć chichotać. Potem się znowu podkurzyłam widząc związanego faceta z workiem na głowie. Co Vorda u licha sobie myślała porywając go? Jesteśmy Angolami do licha i jankeskie wyrywne działanie nigdy żadnemu mieszkańcowi Albionu na zdrowie jeszcze nie wyszło. A gdzie cholerna angielska flegma i ostrożne działanie. Jak zamierzała zmusić Lillingtona do gadania? Bić kijem? Przypalać papierosami? A gdyby się przyznał to, co wtedy kulka w łeb i do nieoznaczonego grobu. Wybór miejsca, do którego go zwiozła mówił sam za siebie.

Opadłam na kolana tuż przed kręgiem i popadłam w ekstazę. Prawdziwe cacko, które potrafiło zatrzymać człowieka, blokowało zdolności zamkniętych w środku i dodatkowo uniemożliwiało namierzenie danej osoby. Gdybym miała więcej czasu i lepsze oświetlenie studiowałabym znaki tak by samej nauczyć się wyrysowywania tego caceńka. Podejrzewałam, że mógł nawet na mnie zadziałać i strasznie kusiło mnie żeby to sprawdzić.

- PODEJRZANI KRYJĄCY SIĘ W BUDYNKU! NIEZWŁOCZNE WYJDŹCIE Z RĘKAMI W GÓRZE – grzmiał głos na zewnątrz.

Zdecydowanie nie miałam czasu na zachwyty i testy. Tym bardziej, że skrępowany mężczyzna był przytomny i coś mamrotał. No tak Vorda chciała z nim gadać, więc go nie ogłuszyła.

- Leżeć! - ostrzegał głos z megafonu.

- Panowie, to ja was wezwałem! - wykrzyczał Tooper - Jestem po waszej stronie. Uważajcie! To telekinetyk!

Prawie zapomniałam o, Maxie który nadal bruździł. Jak mogłam się mu dać tak zmanipulować i dać przywieźć w to podejrzane odludne miejsce. Chyba przez tą całą chryję z Zamaskowanym i późniejszą rozmowę z Cainem straciłam na chwilę moją typową podejrzliwość. Powinnam była usiąść na tyłku i nigdzie się nie ruszać póki by Topper nie wyjaśnił dokładnie gdzie chciał nas zawieźć i w jaki celu. A tak pozwoliłam się wkręcić jak ostatnia idiotka i tylko z piętnaście razy zapytałam go podczas drogi o cel tego całego wyjazdu. Musiałam jednak porzucić to nic nie dające gdybanie i ratować to, co jeszcze można było uratować. Maxa jeszcze czekało spotkanie: jego nery versus moje buty, ale wszystko w swoim czasie. Chwyciłam w ręce tasera podarowanego mi przez Firebridge’a dokładnie wymierzyłam i strzeliłam.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 29-01-2011, 23:49   #215
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
-…. wsparcia nie będzie….

Czuł się dziwnie spokojny, nawet trochę zadowolony, nie wiedział z jakiego powodu. Jakaś cząstka jego samego była zadowolona z takiego obrotu sytuacji. Mieli wszystko czego potrzebowali, żeby dokończyć robotę tutaj. Potem pojadą dalej niszczyć inne źródła, aż do ostatniego. Uśmiechnął się, zasłuchał w głos Loli, była wyraźnie wkurwiona i nie zamierzała tego ukrywać.

Chłopcy rozstawili się nad wyraz sprawnie, dobrzy byli, wytresowani jak trzeba, Mike wiedział, że mogą na nich liczyć. Niestety Egzekutorzy i Siostrzyczka nie mogli liczyć na Mike’a.

- Uważajcie na siebie - w głosie Łaka dało się słyszeć autentyczną troskę i żal, że nie może wspomóc towarzyszy - jeśli coś pójdzie nie tak spierdalajcie stamtąd, tutaj na zewnątrz będę mógł wam jakoś pomóc.

Trzeci raz wystawić się na działanie tego gówna byłoby kompletnym debilizmem, Mike do bystrza chów nie należał, ale bez przesady.

Odgłosy pierwszych strzałów sprawiły, że krew zaczęła żywiej krążyć. Nie wyczuwał umarlaków więc strzelali ludzie. To byłoby zastanawiające jeśli Mike zastanawiałby się nad czymkolwiek na razie odbierała zmysłami zagrożenie i jego źródło. Kilkoro napastników kryło się w budynku po lewej a jeden emanujący dziwnym zapachem przemieszczał się po dachach, cholernie szybko i sprawnie. Próbował go wypatrzyć ale w tej ulewie zakrawało na cud, że w ogóle go wyczuł.
Poziom adrenaliny sprawił, że trudno mu było zachować czysto ludzką formę. Pośród GSRów przemieszczał sie półnagi, nabity mięśniami, porośnięty gęstą szczeciną stwór wykrzykujący polecenia.
- Obserwować tamten sektor - wskazywał ręka miejsca gdzie wydawało mu się, że ktoś się przemieszcza.

Chłopaki zaufali instynktowi posłusznie przenosząc ogień we wskazanym kierunku. Ciężkie karabiny przeorały ściany budynku wypluwając kilkadziesiąt kul na sekundę. Statystyka, jeśli strzela się w dobrym kierunku któraś trafi, trafiła niejedna zmniejszając zagrożenie z tamtej strony.

- Patrzeć na dachy do kurwy nędzy, tam - wskazał na najwyższy budynek - tam się coś porusza. Ma ktoś jebaną lornetkę?

Równie dobrze mógł poprosić o kawę i pączki efekt byłby ten sam a przyjemność zdecydowanie większa. Gówno mógł zobaczyć przez tą ścianę wody. Za to wyczuć, jak najbardziej, był gdzieś blisko, skurwysyn był za blisko i kierował się w kierunku regulatorów.
Nakazał GSRom podjechać trochę bliżej wieży gdzie mieli trochę osłony i dobry widok na pozycję strzelców a sam rzucił się w kierunku maszerujących Gorzały, Loli i siepacza. Od budynku gdzie była roślinka dzieliło ich jeszcze kawałek drogi, jemu nic nie mogło grozić, więc nie było powodu, żeby grzać dupsko gdzieś na tyłach kiedy mógł ostrzec przyjaciół czy ten, współpracowników. Bez różnicy, byliśmy my i oni reszta się nie liczyła.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 30-01-2011, 15:22   #216
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał
Audrey Mastes ur. 29.06.1999 – zm. 20.05.2022 roku. Za głupotę się płaci. Niech spoczywa w pokoju.

To byłoby na tyle. Krótka nota na jej nagrobku a jakże adekwatna.

Głupia bo dała się koncertowo wmanewrować. Głupia bo niczego się nie nauczyła. Jak mysz wzlazła w pułapkę. Pomimo ostrzeżeń, słów Fincha, znaków na niebie i ziemi…Szlag by to wszystko... no…
…Głupia!

Głupia! Głupia! Głupia!

Zabrakło czasu. Rozsądku. Decyzji. W chwili gdy dojechała do MR z miejsca została zgarnięta do kolejnej sprawy prowadzącej ją do aktualnej sytuacji. Bagno jak się patrzy. Czy mogła władować się w jeszcze większe gnojowisko? Szczerze w to wątpiła.

Właściwie koncertowo wpadli w zastawione na nich sidła i pozwolili zaprowadzić się jak barany na rzeź. Więcej porównań? Proszę bardzo.

Z kreciej nory wylazł Topper. Wysoko postawiony urzędnik MR, ktoś o niezszarganej reputacji… jak to pięknie się zgadza. Gdzieś tam w cieniu zaułka Finch O’hara odpala pewnie kolejnego szluga i komentuje z kipną „ A nie mówiłem piękna? Nie mów że nie ostrzegałem…”

Jasne…

Było niemal pewne że Emma i Russel grają na zwłokę całą tą gadką o moralności i w ogóle. Miała nadzieję że stał za tym jakiś plan… Choć nawet jeśli nie to co z tego? Zdobędą kilka minut, co w tym złego? Tonący brzytwy się chwyta a oni właśnie szli na dno jak cholerny Titanic!

W chwili gdy Topper kropnął na ich oczach Vordę stało się jasne że ich linie życia również właśnie dobiegają końca. Kill or be killed. Prawo dżungli. Niewygodni świadkowie idą do piachu . Koniec bajki.

- Jesteście aresztowani za udział w spisku wymierzonym przeciwko Radzie Bezpieczeństwa Londynu. Ręce do góry!

Chyba nie mieli co liczyć na pomoc nadjeżdżającej kawalerii.

Topper popełnił klasyczny filmowy błąd. Zamiast pozbyć się ich od razu, upozorować strzelaninę w której wszyscy uczestnicy wytłukli się nawzajem, lub coś równie poetyckiego, on wdał się z nimi w dyskusję.

Plan był faktycznie a co lepsze zadziałał!

Wystrzał broni, błysk i wrzask bólu przerywający wypowiedź Toppera były znakiem że cokolwiek Emma i Russel knuli, udało im się. Był to równiż sygnał do natychmiastowej ucieczki, gdziekolwiek, byle daleko z otwartej przestrzeni. Kawaleria też potraktowała to jako znak... do dania ognia.

Zaczęli strzelać kosząc wokół kawałki muru, gałęzi i cholera wie czego jeszcze. Nie czekając na dalszy rozwój wypadków rzuciła się do ucieczki, kilkoma susami wpadając do bramy za jej plecami. Co dalej…? Na razie przeżyć, o resztę będzie się martwić potem.

Ucieczka do budynku była jakimś wyjściem.. nie idealnym ale „jakimś”. Tymczasowym schronieniem przed ostrzałem. Gorzej gdy twierdza obronna jest campingowym domkiem o ścianach z cienkiej płyty a nacierająca kawaleria pruje do ciebie z broni dziurawiącej wszystko w drobne sito. Szanse na przeżycie spadają na łeb na szyję a sytuacja robi się naprawdę dramatyczna. Wokół niej fruwały wióry i kawałki tynku, wznoszący się pył wdzierał się do oczu i drażnił drogi oddechowe. Strzelali wysoko. Na razie… Kuląc się przed sypiącymi się na nią odłamkami rzuciła się biegiem w głąb budynku, wzdłuż korytarza, otwierając drzwi do pomieszczeń, szukając wyjścia…

Znalazła go w salonie.
Pośrodku kręgu ochronnego, przywiązany do krzesła, z workiem zarzuconym na głowę. Człowiek. Facet którego porwała Vorda. Ich kret z rządu.

Pięknie.

Skuliła się odruchowo na dźwięk kolejnej serii. Wiszące nad aneksem kuchennym patelnie w kakofonii dźwięków rozbiły się o podłogę. Zaklęła pod nosem podbiegając do więźnia. Jak go trafią będzie jeszcze piękniej…

- Wydaj kurwa choć jeden dźwięk a zarżnę jak psa… - warknęła kopnięciem w bok krzesła przewracając go na ziemię. Rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu drogi ucieczki. Drzwi na tyły budynku… podłoga… Musi się stąd wydostać… i zająć się więźniem… Przycupnęła nisko przy ziemi koło niego gmerając w torbie w poszukiwaniu noża do rytuałów. Jeśli nie chce mieć za chwilę martwego kreta to musi uwolnić go od tego cholernego krzesła. Sprawdziła więzy, upewniając się że po oddzieleniu od mebla mężczyzna pozostanie nadal skrępowany. – Nawet nie próbuj nic głupiego bo ubiję…

Mówiąc o głupocie… sama osiągnęła jej szczyty przekraczając magiczny krąg. Oczywiście, przeszło jej przez myśl pytanie przed czym chroni, choć szczerze, zignorowała je podsumowując krótkim „nie ma czasu”. Odpowiedź pojawiła się sama, w chwili gdy pomogła wstać skrępowanemu więźniowi i sama zrobiła krok do przodu. Pytanie powinno brzmieć "kogo ma zatrzymać krąg?". Włażąc do środka jak ta kretynka dałą się uwięzić w środku razem z panem „baleronem”.

W chwili gdy klęła pod nosem wymyślając na swoją głupotę do pomieszczenia wpadła Emma… Audrey skrzywiła się bez słowa kwitując jej zdziwione spojrzenie.

Co zamierzała? Nie miała zielonego pojęcia. Nie taki był scenariusz. Nie po to wstępowała do MR by okopywać się w oblężonym domku z ministrem jako zakładnikiem. Do tego nie trzeba było wstępować do budżetówki. Wystarczyła własna inicjatywa, kilku zgranych speców i napad na bank. Przynajmniej kasa byłaby lepsza. Ściany solidniejsze. Mogłaby wówczas popuścić wodze wyobraźni i żądać helikoptera, przelewu pieniędzy na konto na Kajmanach, coś równie filmowego…. A tak..? Próbować ucieczki z "Panem Baleronem"…? Będzie jakimś ich zabezpieczeniem… Może. Choć to w jaki sposób oddział potraktował ich schronienie nie świadczyło za dobrze o ich trosce o bezpieczeństwo więźnia. No dobra, spróbują ucieczki, a jeśli to nie zda roli, wówczas…
- Stul pysk…! – warknęła do mamroczącego coś pod nosem więźnia, równocześnie przystawiając mu do szyi ostrze noża – a teraz spokojnie… idziemy... – drugą wolną ręką sięgnęła po kawałek odciętego sznura i rzuciła go na linię kręgu
 

Ostatnio edytowane przez Merigold : 31-01-2011 o 02:13.
Merigold jest offline  
Stary 30-01-2011, 16:35   #217
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Uchyliła szybę tylko po to, żeby wpuścić tłumione przez deszcz słowa Brewera do wnętrza auta. Przyglądała mu się przez chwilę pozbawionymi wyrazu oczyma. Gdy skończył mówić, a jeszcze nie zdążył obrócić się na pięcie, Dolores po prostu zamknęła okno. Używając o wiele więcej siły niż to było konieczne. Choć nie spojrzała w kierunku żadnego z towarzyszy, była pewna, że myślą to samo. Rozkaz, my ass. Równie dobrze mógłby próbować przekonać Wielki Mur, żeby przeniósł się na Kamczatkę.

- Wysiadamy.

Gary zakręcił bębenkiem i wbił go w komorę, odbezpieczając broń. Sprawdził obrzyna i łyknął ostatnie krople z piersiówki. Pora komuś przypierdolić. Rozglądnął się przytomniejszym trochę wzrokiem po transporterze i podszedł do skrzyni ze sprzętem. Niewiele korzyści, amunicja niekompatybilna z jego armatami, trudno musi wystarczyć to co ma. Wziął za to kilka granatów i poupychał po kieszeniach spodni.

- Ostrożnie, miejsce niby na uboczu ale chuj wie co tam zastaniemy w środku - podał po jednym z granatów Loli i łakowi.
- Idę z wami - mruknął Siepacz Brewer. - Dwóch egzekutorów to nie jeden.
- Maski - przypomniała beznamiętnym głosem.
- Uważajcie na siebie - w głosie Łaka dało się słyszeć autentyczną troskę i żal, że nie może wspomóc towarzyszy - jeśli coś pójdzie nie tak spierdalajcie stamtąd, tutaj na zewnątrz będę mógł wam jakoś pomóc.

Na zewnątrz lało jak z cebra. Strugi wody smagały spękane, betonowe płyty. Szli we troje, z siepaczem Brewerem. Zalewany wodą teren starej elektrociepłowni robił po zmroku ponure wrażenie. Jakby jakieś zło zawisło w powietrzu, mimo deszczu.

- Macie jakiś plan? Wiecie czego szukamy? - zapytał siepacz nie spuszczając wzroku z industrialnych ruin. Zmysł Gary'ego ostrzegał o zagrożeniu, Dolores czuła coraz silniejsze emanacje Śmierci. Wydawało ci się, że ich źródło znajduje się w budynku centralnym, w miejscu, gdzie kiedyś były ogromne tamy spiętrzające wodę do turbin. Gary mimo deszczu zauważył jakieś postaci przemykające przy ścianie innego budynku, jakieś sto metrów na lewo od nich. Może dwie, może więcej. W tym deszczu i zmroku nie dało się dobrze zorientować w sytuacji. Szczególnie w maskach na twarzy.
- Uwaga z lewej. Dwa cele. – Gary warknął do Brewera. Zmysły egzekutorskie znów zaczęły swój ostrzegający taniec. Był już zmęczony tym wszystkim, popatrzył w miejsce gdzie pod jednym z betonowych klocków zauważył obce postacie. Siepacz był dziwnie pomocny, Gary nie ufał mu, nic kurwa nie mógł na to poradzić. Facet był podejrzany i tyle. Przesunął się tak by mieć go cały czas na oku. To było coś innego, niż odczucie które dawały mu jego umiejętności. Szli dalej ostrożnie, deszcz zalewał wszystko wokół tworząc brudne kałuże. Gary dwa kroki za Brewerem z ręką na kolbie Pythona. Skupiony i uważny, nakręcony jak sprężyna. Nie chciał już spierdolić w tym dniu niczego.
- Są cztery. Przynajmniej. Trzymajmy się osłon bo mogą mieć broń. - szczęk przeładowanej broni, krotki komunikat rzucony w stronę GSRów w wozie. - Cele na siódmej. Otworzyć ogień na mój wyraźny rozkaz.
Kula uderzyła w kawałek muru obok rozwalając beton.
- Ognia! - wrzasnął Brewer kryjąc się za najbliższą osłoną i otwierając ogień krótkimi seriami w stronę ostrzeliwujących was napastników.
Dolores poczuła ukłucie śmierci. Wśród nich był jakiś Martwy. Zbliżał się z boku, próbując zajść ich z flanki. Robił to bardzo szybko – zmiennokształtny lub wampir.
GSRy również otworzyli ogień, siekając wskazany teren z ciężkiego karabinu zamontowanego w wozie bojowym.
- Teraz, kurwa, będę musieli dać wsparcie! - wrzasnął w waszą stronę Brewer dość niezrozumiale przez maskę.
Do walki włączył się także Mike.
Przy takiej pogodzie i po ciemku ciężko powiedzieć, czy kule trafiają w cele, w każdym razie ogień od strony napastników nieco stracił na sile. Zaczęło się. Świat znowu zwolnił, niemalże widział poszczególne krople pieprzonej ulewy. Podrzucił broń do oka i wystrzelił dwa razy, mierząc w majaczącą w oddali sylwetkę. Zaraz potem pociągnął za rękę Lolę w kierunku najbliższej osłony. Potruchtała za nim, uwalniając z kabury broń. Brewer zamówił ogień osłonowy, Gary zaś ruszył migiem w kierunku głównego budynku. Biegł skokami chowając się za hałdami gruzu i murkami. Przystanął dopiero po kilkudziesięciu metrach i przyklęknął za kolejną zasłoną. Kiwnął do Loli aby biegła do niego, a sam już szukał celów dla swojego colta. Chciał dać jej osłonę gdy pobiegnie. Muszą się jak najszybciej dostać do tej zasranej rośliny.

Zamiast rzucić się biegiem w stronę budynku, Lola uniosła załadowaną poświęconymi srebrnymi kulami broń. Strzygoń, o ile słusznie oceniła sygnaturę ożywczyka, biegł prosto na nich, pewny, że zasłona kropel deszczu jest jego zupełnym sprzymierzeńcem. Może byłby zaskoczył egzekutorów, ale nie uwzględnił w swoich zamiarach drobnej i bardzo wkurwionej postaci Ruiz. Mrużąc oczy wycelowała, delikatnie wypuszczając swoje macki. Chciała upewnić się, że nie mierzy do Mike'a. Odliczyła w myślach do pięciu, pozwalając mu podbiec bliżej, wejść w zasięg broni. W mgnieniu oka wyzwoliła niedostrzegalną osłonę, zachwiał się, jakby ktoś wyszarpnął mu spod nóg dywan i w tej samej chwili oberwał. Musiał oberwać, Lola była pewna, że usłyszała mlaśnięcie rozrywanych tkanek. Odczekała chwilę, by w razie potrzeby poprawić kolejnymi kulami. Wolała nie mieć go na karku, gdy puści się sprintem w kierunku budynku.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 30-01-2011, 17:06   #218
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Nie odzywał się przez całą drogę. Opróżniana butelka whiskey w tempie jak na pieprzony rekord świata nie przynosiła ulgi. Kilka łyków upiła mu Lola. Popatrzył na nią parę razy, cały ten syf jakoś zbliżył ją do niego. W końcu odczuwali chyba podobnie, zimną, przemoczoną, pierdoloną pustkę. Hartman coś tam mówił do nich, Triskett słuchał jednym uchem. Nie, nie był na niego wkurwiony. Co chłop winien, że mu odjebało i stanął im na drodze. Zdążyliby gdyby nie on? Pewnie nie. Nie jego wina.
Łyknął znowu i zapalił dwie fajki, oddając jednego Loli. Mike dał jakiś cel, coś co pozwoliło zająć mu myśli. Nie mógł wciąż pozbyć się obrazu przed oczami z CG w jego płaszczu, niesioną do innego samochodu. Musiał się na czymś skupić. Gorzała rozlewała się w żołądku zastępując kalorie, razem z nikotyną dawały paliwo na następne parę minut. Nie było czasu na nic innego. We łbie mu ćmiło, łak mówił coś o pieprzonych zarodnikach, którymi jechało nawet od nich. Główna roślina, jak królowa matka czekała na nich w Rewirze. Mieli namiar dzięki nosowi garucha i trzeba było się spieszyć. Przeszukał kieszenie marynarki i rozglądnął się po wnętrzu transportera. Nic do żarcia, skręcało go bo egzekutor już wyciągał z niego siły przez cały pieprzony dzień. Znalazł natomiast parę granatów, które wpakował za pas i rozdał też Loli i łakowi.

Nie dostaną wsparcia? Nawet po tym co Mike wywarczał przez radio? Co się kurwa w tym MRze działo… Jeśli zastopowanie tych roślin przed wypluciem syfu na Rewir nie jest priorytetem to co kurwa nim jest! Trudno, pieprzyć to, dadzą radę sami. I znowu w deszcz. Przeszedł od razu w tryb bojowy, skupiając swe zmysły na razie na Brewerze. Pomocny był, fakt. Ale Triskett nie zamierzał ryzykować, zamierzał natomiast wygarnąć mu w łeb na pierwszą oznakę tego że siepacz grał na dwie strony. Wszyscy wokół poruszali się jak muchy w smole, nawet głosy rozciągały się w czasie. Alt Loli brzmiał głębiej, kiedy powiedziała te kilka słów z zaciętym wyrazem determinacji na twarzy. Zdaje się że jej też konieczność dziąłania pozwoliłą się pozbierać do kupy. Szedł za plecami Brewera z wyciągniętą bronią i w dupie miał to co facet o tym sobie myśli. Obrzyn czekał wciśnięty za pasek z tyłu pleców pod marynarką. Stare nawyki kazały mu nabijać go tylko nabojami w plastikowym płaszczu. Nie zamokną. Jedna srebrna breneka tkwiła w lufie, w drugiej wynalazek chłopaków z technicznego. Zmysły wyły w ostrzeżeniu, ale to było co innego niż w Sztolni. Nie czuł tej organicznej, metalicznej niemal mieszanki niepokoju o CG, pośpiechu i ostrzeżenia. Teraz to było proste „Skup się kurwa, słyszysz!” Deszcz siekał grubymi, spadającymi w wolnym tempie kroplami. Mike został przy transporterze, kaem na jego wieżyczce już celował w ruiny ubezpieczając ich. Ruch po lewej, przyskoczył do Loli ciągnąc ją za rękę ku najbliższej osłonie. Ziemia wokół nich eksplodowała siekana serią z automatu. Brewer szczeknął komendę do nadajnika w masce i wsparcie pokryło ogniem budynki po lewej. W tej samej chwili Gary wszedł nadświetlną i ruszył do kolejnej osłony. Stalowa rama nabita gęsto nitami zasłaniała go przed kulami, przypadł do betonowej bazy ostatniego filaru transformatora i podniósł colta do oka. Daleki strzał, ruchomy cel. Zgrał muszkę i szczerbinkę fosforyzujące lekko w ciemności na środek korpusu i pociągnął za spust dwa razy. Wolał nie ryzykować, nie wiedział kogo ma przyjemność rozpierdolić. Pierwsza kula typu hollowpoint, druga już wyspecjalizowana w sam raz na zdechlaki. Nie widział która podziałała lepiej, ale cel padł na ziemię i przestał się poruszać.

GSRy przydusiły ogniem przeciwników do ziemi, a Triskett opróżnił komory kładąc zaporę dla Loli. Zatrzymali się, Gary wyjął zza paska speedloadera i wcisnął kolejny zestaw kul do bębenka. Z tyłu zaryczał silnik transportera, który wjechał na teren elektrociepłowni wypluwając dalej pociski orające budynki i dachy po lewej. Triskett oddychał spokojnie pod maską, skupiony na tym co robi. Kolejna postać w oknie ruiny. Znów dwa szybkie strzały, ale przez ten przeklęty deszcz nie wiedział czy trafił, czy cel schował się wewnątrz budynku.
Nagle rozległy się tuż przy uchu suche szczęknięcia pistoletu Loli. Od razu poderwał broń i zobaczył pędzącego w ich kierunku zdechlaka. Człowiek tak szybko nie mógł się poruszać. Sięgnął za pasek i wyszarpnął obrzyna. Ruiz trafiła, widział jak cel zachwiał się. W tej samej chwili skoczył ku niemu odbiegając kilka kroków w prawo, tak by znaleźć się za nim a innymi strzelcami. Obrzyn dobrze sprawdza się w walce wręcz. Wystarczy z palcem na cynglach wbić lufy pod żebra. Sam nacisk i szarpnięcie spowoduje że wystrzeli wypluwając chmurę śrutu prosto w koprus. Tak przynajmniej wyglądało to w jego prostym planie. Gary zgrzytnął zębami i warknął po czym spiął się do skoku. Wiedział już że cel jest szybki i że będzie miał tylko jedną szansę. Niezależnie od wyniku, tuż po ataku zamierzał rzucić się na ziemię i poprawić z colta.
 
Harard jest offline  
Stary 30-01-2011, 17:41   #219
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

RUSSEL CAINE

Stałeś z podniesionymi rękoma. Ciężko było leżeć i mieć legitymację wysoko w górze. Grunt to przykuć uwagę żołnierzy, wszystkich - myślałeś

- Jeśli tam wejdziecie zginiecie! Tam jest demon, powstrzymują go właśnie trzy potrójne kręgi wiedźm i czarowników! Są na tym skupieni i bez broni jeśli chodzi o obrażenia fizyczne! Wejdziecie tam i stracicie nad sobą panowanie. Zaczniecie pruć seriami po wiedźmach. A potem po sobie! Po swoich towarzyszach! Gdy skończą Wam się naboje to rzucicie się na siebie z pięściami. Będziecie się rozrywać jak łaki! Słyszeliście o buncie na Rewirze? On zbuntował nieumarłych w Sztolni. Tylko się nie mówi o tym, że szał ogarnął też niektórych z GSR! A to był tylko odprysk jego mocy! Oberwali rykoszetem! Jeżeli go nie powstrzymamy podobny szał ogarnie połowę Londynu. Parę milionów ludzi! Tak jestem telekinetykiem. Jestem też z Ministerstwa Regulacji! Podobnie jak Wy chronię mieszkańców Londynu! Działam jak Wy! A Max jest teleporterem! Opętanym! Ja mogę w Was czymś rzucić. On może teleportować Wam pod nogi granat! Bez zawleczki. Nie jest teraz sobą! Postrzelił naszą dowódczynię! Próbował mnie zastrzelić! Demon specjalnie kazał mu Was wezwać! Byście tam weszli i dali się opętać. Byście zabili wiedźmy! Nie dajcie dla demona zabić połowy Londynu!

Wycelowane wprost na ciebie światła reflektorów utrudniały ci orientację. Jaskrawe snopy raniły oczy, które nie zdołały przywyknąć jeszcze do tej nagłej zmiany oświetlenia.

Emma i Audrey znikły w środku domku, do którego biegli juz pobrzękujący zawieszonym na nich sprzętem żołnierze. Ich działanie znamionowało doświadczenie bojowe. Widać było, że ci ludzie wiedzą, czego się po nich oczekuje.

Czekałeś, aż twoje słowa zostaną przetrawione przez dowódcę BORBLów. Bo zawsze jest jakiś dowódca i zawsze są jakieś procedury. Nawet takie, które karzą sprawdzić wiarygodność pozyskanych informacji, zabezpieczyć teren i oczekiwać rozkazów.

- Na ziemię! – powtórzyli groźnie zbliżający się żołnierze kierując lufy karabinów w twoją stronę. – Twarzą w dół! Ty, drugi, też!

Nie byli głupi. Wiedzieli, że moce Żagwi często ograniczone są do pola widzenia.

Powoli, nie agresywnie wykonałeś polecenie trzymając nad głową legitymację.

- Pośpieszcie się. Ten demon zaraz może się zerwać jeżeli zraniliście kogoś z kręgu!

- Milcz! – dobiegli do ciebie. Jeden z nich przycisnął ci nogą kręgosłup. Plecy zabolały jak sukinsyn. Najwyraźniej odezwały się nie tak dawno otrzymane obrażenia w starciu z Zamaskowanym. Drugi mierzył ci prosto w głowę. Inny wyrwał legitymację z ręki.

- Russel Caine – przeczytał głośno żołnierz – Ministerstwo Regulacji! Mówi prawdę!

Z boku usłyszałeś jeszcze.

- Maxymillian Edward Topper. Koordynator. Ministerstwo Regulacji.

Przez chwilę zapanowała pełna napięcia cisza.

- Podnieść się – rozkazali żołnierze i ucisk na plecach zniknął.

Wykonałeś polecenie i wtedy padł strzał, a w ułamek sekundy później kolejny.

Jedna kula uderzyła cię w bok, zatrzymując cię na kamizelce i powodując ból porównywalny z kopniakiem z czuba buta. Druga trafiła cię w udo, rozrywając mięśnie i powalając na ziemię.

Ostatnim co zobaczyłeś to lufy karabinów plujące ogniem.



EMMA HARCOURT i AUDREY MASTERS

Kiedy siedzisz w kręgu jego przerwanie od środka jest zwyczajnie niemożliwe. Inaczej większość uwięzionych demonów rzucałaby sznurki, zmazywała linie pazurem, zachlapywało swoją posoka i byłyby wolne. Aby uwolnić kogoś z kręgu potrzebna była ingerencja z zewnątrz. I tyle. Odwieczne prawa okultyzmu. Ktoś, kogo więził krąg, sam z niego się nie wydostanie, chyba ze ten, co krąg stworzył, popełnił błąd.
Dlatego rzucenie sznurka dało mniej więcej tyle, co podskoczenie na jednej nodze i obrót wokół oraz wywołało uśmiech rozbawianie na twarzy Emmy, która już od momentu wejścia do walczyła z tym, by nie wybuchnąć śmiechem.

Fantomka wyjęła paralizator i strzeliła w stronę człowieka z workiem na głowie. Z tej odległości nawet ona nie mogła spudłować, a wolty zrobiły swoje. Człowiek z workiem na głowie zwalił się na ziemię, kopiąc konwulsyjnie deski wokół. Harcourt zrobiła krok do przodu i przesunęła kawałek deski tak, by przerwać krąg, a Audrey poczuła nagle, jak moc znaku przestaje ją więzić.
Emma podeszła do leżącego ciała i zdjęła na chwilę worek z twarzy. Pod nim – jak się tego obawiała – był Minister Lillington.

Poza budynkiem nadal słychać było wykrzykiwane rozkazy BORBLów i nagle dziewczyny usłyszały dwa strzały – następujące jeden po drugim. Oraz towarzyszący im krzyk bólu. A potem na zewnątrz rozpętało się piekło, kiedy kilka karabinów na raz zajazgotało seriami. Dwa uderzenia serca później do waszych uszu doszły odgłosy dwóch eksplozji – jednej po drugiej i krzyki bólu większej ilości ludzi.

Musiałyście szybko podjąć jakąś decyzję. Krzyk Caina oznaczał zapewne najgorsze, a wybuchy – jak Emma już wiedziała – stanowiły coś na kształt jego znaku rozpoznawczego.


DOLORES ESPERANZA RUIZ, GARRY TRISKETT i MICHAEL HARTMAN


GSRy pruły w kierunku wskazywanym przez Hartmana, a każda ich seria powodowała, że strzały od strony napastników stawały się coraz słabsze, coraz mniej intensywne, aż w końcu ustały. Również Brewer i Triskett pruli w stronę kryjących się napastników kierując ogień tam, gdzie dostrzegli rozbłyski z luf.
Wrogowi brakowało wyszkolenia i celności, ale nie brakowało ducha walki. Jednak nie mieli szans w starciu z tak dobrze wyszkoloną grupa i dwoma Egzekutorami. Wymiana trwała około dwóch minut i ucichła

Jak się okazało ich działanie miało być jedynie odciągnięciem uwagi od prawdziwego zagrożenia. Pochylony w biegu, łopoczący ciężkim płaszczem stwór wyskoczył niespodziewanie zza kurtyny deszczu.

Nie spodziewał się tylko tego, że wśród ofiar jest ktoś, kto doskonale wie, skąd nadchodzi zagrożenie. Ktoś, kto czekał z bronią w rękach. I to nie byle jaką bronią, lecz poświęconą potężnym loa. Błogosławiona amunicja opuściła lufę. Warunki do strzelania nie były idealne. Były wręcz gówniane. Ale napastnik popełnił błąd. Czuł się silny i niepokonany. Ne bał się kul i parł do przodu nie zważając na postrzały. A w tym przypadku okazało się to karygodnym błędem. Ostatnim, jaki popełnił stwór.

Dolores strzeliła raz. Upadł dosłownie kilka kroków przed betonowym murkiem, za którym kucała Siostrzyczka. Nawet w deszczu widzieli, że rana płonie, kiedy poświecona i srebrna amunicja robiła to, czego od niej oczekiwano. Widzieli bladą twarz, rozwartą szczękę przypominającą paszczę rekina i czerwone oczy w których zgasł blask istnienia.

To był strzygoń. Cholernie niebezpieczny w zwarciu, cholernie groźny i na wasze szczęście, cholernie głupi. I ostatecznie martwy. Ciało splugawionego wampira zapłonęło i po chwili pozostał po nim jedynie okopcony ślad na błocie. Popiół, który szybko spłukał deszcz.
W kilkadziesiąt sekund później ogień od strony napastników ustał całkowicie. Droga była wolna.


DOLORES ESPERANZA RUIZ i GARRY TRISKETT

Ostrożnie ruszyliście dalej, w stronę zniszczonej budowli, w której być może skrywała się demoniczna roślina. GSRy zajęły się zabezpieczeniem terenu i sprawdzeniem tożsamości atakujących was wrogów.

W końcu dotarliście do opuszczonej elektrowni i zagłębiliście w wilgotny moloch z cementu, przerdzewiałej stali i resztek szkła. Lejący deszcz odbijał się echami po pustym wnętrzu. Szliście ostrożnie, z bronią w pogotowiu, obawiając kolejnych przeszkód, ale nikt więcej już się nie pojawił.

Kierowaliście się zmysłem Śmierci Dolores, który działał lepiej niż jakikolwiek inny lokalizator. Nawet Gary wyczuwał coś dziwnego. Jakby coś w jego krwi płonęło.

Wnętrze elektrowni sprawiało ponure wrażenie. Musieliście zapalić latarki, by dostrzec cokolwiek w głębi rozległego budynku i nie wpaść na jakąś liczną przeszkód – dziurę w betonie, wystające pręty zbrojeniowe, pęknięcia i szczeliny w podłodze czy też zwisające z sufitu kawałki splecionego drutami zbrojeniowymi betonu. Gary doskonale wiedział co to znaczy. Fabrykę ostrzelano jakiś czas temu rakietami. W pewnym memencie musieliście nawet minąć lej po jednej z nich.

W końcu dotarliście na miejsce. Wyczucie poprowadziło was w głąb labiryntu ścian i gruzu.

Roślina – znacznie większa niż ta w piwnicy „Sztolni Demona” – rozrosła się w starym basenie służącym kiedyś zapewne do celów przemysłowych. Jej rozmiar przytłaczał. Mimo, ze basen miał z pięćdziesiąt metrów długości i miał ze cztery metry głębokości, roślina zajmowała prawie połowę jego objętości. Wyglądała jak wielki powój.

Podeszliście ostrożnie bliżej, widząc charakterystyczny osad na szkłach masek. Nawet przez pochłaniacze trupi odór rośliny zdawał się docierać do waszych nozdrzy. Na waszych oczach jeden z nabrzmiałych guzów na pokręconej, mięsistej łodydze eksplodowała z obrzydliwym, przypominającym wypróżnienie mlaśnięciem. Z otwartej rośliny, wyciekło coś, co wyglądało jak ludzki embrion. Na szczęście byliście na tyle daleko, że oszczędzono wam widoku tego czegoś.

I wtedy zważyliście, że coś zbliża się w waszą stronę. Pełznie, podryguje. Wielką halę z zarośniętym basenem wypełniły dziwaczne, drażniące uszy odgłosy. Piskliwe, płaczliwe – jak miauczenia kotów lub płacz niemowląt. Z basenu wyłaziły dziwaczne potworki. Wielkości przerośniętych szczurów, o skórze przypominającej tkankę owej rośliny, poruszające się na odnóżach przypominających pajęcze nogi. Niepokoiły szerokie paszcze z przodu ich ciał, oraz zakończone kolcami odwłoki, jak u żądłówek, lub skorpionów. Nie wyglądało to dobrze bo tych dziwadeł było naprawdę sporo.

Brewer spojrzał na was, uśmiechnął się i z trzaskiem przeładował podczepiony pod karabin granatnik.

- Napierdalamy? – zapytał z gniewem w głosie, nie siląc się na subtelność.



MICHAEL HARTMAN

Walka rozgrzewała twoją krew i mimo, ze była tak chaotyczna i krótka Dolores okazała się bardziej niebezpieczna, niż sądziłeś i zdjęła strzygonia emanującego falą Śmierci, który wyskoczył z ulewy.

- Zabezpieczyć teren – rozkazał Brewer ruszając za Garym i Dolores.

GSRy zajęły się wykonaniem rozkazu, a ty ruszyłeś z nimi.

Obeszliście teren tam, gdzie kryli się napastnicy. Znaleźliście troje zabitych ludzi i dwójkę rannych. Ubrani w paramilitarne stroje, wyekwipowani w uzbrojenie zapewne pochodzące z nielegalnych źródeł i przypadkowe. Każdy z nich namalował sobie na kurtce dziwny znak, dwa sierpy księżyca łączące się ze sobą rogami i tworzące literę „O”.

Stan jednego z rannych był bardzo poważny i jego chwile były już policzone. Najwyraźniej stanął na drodze lotu pocisków z ciężkiego karabinu zamontowanego na wozie bojowym. Ale drugi z rannych patrzył przytomnie. Kobieta. Dość młoda i nawet atrakcyjna. Siedziała plecami oparta o poszatkowany pociskami mur. Jej prawa ręka zwisała bezwładnie przestrzelona w ramieniu. Miała też postrzał z boku.

Wpatrywała się w was z mieszaniną nienawiści i strachu. A ty wyraźnie czułeś zapach lopu – garou unoszący się wokół jej ciała. Dziewczyna nie była Zmiennokształtnym, ale na pewno dzieliła z nim łóżko.

Widząc ciebie zmrużyła oczy.

- Zmiennokształtny – wykrztusiła z trudem. – Z Hyclami? Nie masz swojej dumy?
 
Armiel jest offline  
Stary 06-02-2011, 00:05   #220
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Powinien być zadowolony z takiego obrotu spraw. Lola załatwiła to coś jednym strzałem co sprawiło, że zaczął trochę inaczej spoglądać na tą drobnej postury kobietkę, trochę bardziej … , ciężko to nazwać, szacunek jest dobrym słowem, ale nie oddaje w pełni tego zaskoczenia jakie wywarła na Mike’u ta sytuacja. Przeszył go trudny do opisania dreszcz kiedy przyglądał się siostrzyczce stojącej z dymiącym pistoletem. Przysiągłby, że dym z lufy ułożył się w groteskowo uśmiechniętą ludzką czaszkę. Brednie, nie było nawet żadnego dymu.
Ruch, z osłupienia wyrwał go Gorzała, który z nadzwyczajną szybkością skoczył w kierunku już rozwiewającego się na wietrze trupa. GSRy też szybko opanowali sytuację z lewej flance, także mieli wolną drogę, to znaczy oni mieli, bo Łak pozostał na zewnątrz kiedy zanurzyli się w ciemnościach opuszczonego budynku.

Powinien być zadowolony, ale czuł niedosyt, pragnął walki, krwi na szponach, bólu i krzyku. Niedobrze. Wziął kilka głębokich oddechów zanim wkroczył w ruiny poznaczone bruzdami po kulach z ciężkiego karabinu. Krew, czyż nie tego pragnął? Mnóstwo krwi wylewającej się z poranionych ciał. Większość z napastników już nie żyła, część dogorywała a garuch żałował, że miał taki mały udział w ich śmierci.

Żałował też że takie myśli krążą mu pod czaszką. Od czasu Sztolni Demona bestia, którą przecież był coraz intensywniej domagała się swoich praw, a co gorsza Mike te prawa respektował rozumiał, że tak powinno być. O ile walka z przekarmionym słodyczami kundlem nie stanowiła dla niego większego problemu o tyle bestia była przeciwnikiem o wiele trudniejszym. Jakby teraz to ona walczyła o swoje tak jak on kiedyś dominował to biedne zwierze. Nie wiedzieć czemu chciał usiąść komuś na kolana i być głaskanym, słodkie landrynki które z przyjemnością teraz by schrupał byłyby idealnym dopełnieniem dnia przed zaśnięciem na miękkim łóżku u nóg Pańci.

Co się do cholery ze mną dzieje? – zapytał sam siebie potrząsając z niedowierzaniem głową.

Przyglądał się kawałkowi materiału jak wydarł z ubrania jakiegoś martwego nieszczęśnika. Symbol nic mu nie mówił, ale każdy z nich miał to na sobie, widać byli członkami jakiejś sekty, pewnie bojowników o prawa umarlaków. Naiwniacy. Była szansa dowiedzieć się czegoś więcej, bo jakaś pyskata laska miała w sobie jeszcze na tyle siły, żeby odgryźć się słownie na ołowiany poczęstunek jaki ich uraczyli. Mimo groźnie wyglądającej rany w jej oczach tlił się żar nienawiści. Może by i coś odpowiedział na jej obraźliwe uwagi, ale zaciekawiło go coś innego. Poczuł zapach zmiennokształtnego i była ciekaw któremu z jego rodzaju ta niebrzydka dupa ofiarował swoje ciało. Cóż, jeśli duma jest dla nie taka ważna nie powinno być problemu w wciągnięciem od niej informacji.
Nie wystraszyła się, kiedy na jej oczach zmieniła formę na bardziej zwierzęcą. Ukucnął przy niej. Nozdrza rozszerzyły się kiedy chłonął zapachy wokół niej. Słodycz krwi przez chwile zmąciła mu umysł, spojrzenie zmętniało, ale opanował żądze. Wzdrygnęła się lekko kiedy poczuła zimny nos na swojej skórze. Mike węszył próbując ocenić z kim dzieliło łoże to dumne dziewczę. Pióra, znal ten zapach. Skąd? Mały ptaszek. Uśmiechnął się pod nosem. Myszołów.
Do cholery, to już nie było niczego ciekawszego? - pomyślał.
Zerwał się gwałtownie na nogi i rzucił w kierunku kręcących się w pobliżu GSR-ów.

- Chłopcy dajcie tutaj jakieś bandaże i wezwijcie karetkę, zawieziemy naszą małą bojowniczkę do szpitala bo gotowa nam tutaj umrzeć


Zmiana formy przychodziła mu coraz łatwiej i była bardziej płynna i mniej bolesna. W ludzkiej formie rozmawiało mu się zdecydowanie lepiej.

- Lubisz duże ptaszki co? - wyszczerzył zęby w uśmiechu
- Ty się... nie .. załapiesz ... - zapluła się krwią lekko
- Nie lepiej było siedzieć w domu i się uczyć niż dawać się posuwać pierwszemu lepszemu zdechlakowi? – rzucił prowokacyjnie
- Co ty...kurwa ... mozesz ... wiedzieć .... – słabła w oczach.
- Znam takie jak ty, lgną do łaków, tyle że ty trafiłaś na jakiegoś małego ptaszka - zaśmiał się rubasznie - niech ją któryś opatrzy, ma więcej dziur niż sito. - Ponaglił któregoś z chłopaków, żeby przynajmniej spróbował zahamować krwawienie, sam się na tym nie znał. Jeśli chciał zdobyć jakieś informacje musiał się spieszyć.
- Powtarzasz się ... hyclu ... – powtarzał się, ale miał w tym cel.
- Kurwa dziewczyno, jakiś przypadkowy łak ci zrobił dobrze a ty już pozwalasz sobą sterować, gdzie twoja duma - powiedział przedrzeźniająco
- Ten ..przypadkowy ...łak... hyclu ... to mój ... mąż .... – bingo! – od czterech lat nawet ... przed ... tym ... . – mówienie sprawiało jej coraz większą trudność, nie chciał żeby mu tu wykitowała. To co powiedziała wiele tłumaczyło.
- Spokojnie dziewczyno, spokojnie - powiedział łagodnym tonem. - teraz będziemy musieli cię wylegitymować i opatrzyć. Panowie pospieszcie się. Jak się nazywasz, znasz swoją grupę krwi?

Nie odpowiedziała. Chłopcy położyli ją nosze.
- Mamy jechać czy czekać na dowódcę? Nie mamy łączności w tym miejscu – zapytał jeden z GSRów
- Sprawdźcie czy ma jakieś dokumenty i załadujcie ją do wozu. - odpowiedział ignorując pytanie.
Obejrzał otrzymane prawo jazdy. Starł krew, żeby odczytać nazwisko i adres. Gill Thomson.
Coś go zastanowiło w tym co mówiła. Jeśli była z tym łakiem jeszcze zanim?

- Czemu on ci to zrobił, czemu naraził cie , wysłał na pewną śmierć, co? – zapytał pochylając się nad ranną.
- Roślinę ... trzeba ..zniszczyć...., fearie ... powstrzymać ...
- Co? – zapytał z niedowierzaniem
- MR ... zdradziło, ochrania ... winnych
-Kim ty jesteś? Co ty mówisz? – rozejrzał się patrząc na reakcję mundurowych.
- Grupa ... odrodzenie..... walczymy.... z .. wynaturzeniami – straciła przytomność.

Te słowa podziałały na Mike’a jak kubeł zimnej wody. Chodził przez chwile w kółko zastanawiając się co z tego co usłyszał było prawdą. Przecież nie wymyśliła tego na poczekaniu, a może? Opętanie? Nie, widział już takie rzeczy. Szlag, pokomplikowało się. Poczeka na Gorzałę i Lolę, nie będzie kurwa sam decydował.
Spojrzał raz jeszcze na dokumenty które ściskał w ręce. W skórzanym etui znalazł jeszcze karteczkę z telefonem i 20 pensówkę. Podjął decyzję, że nie podejmie, żadnej.

- Panowie – rzucił do GSRów – czekamy.
Pokiwało mu kilka głów.
- Panienka – wskazał głową w kierunku wozu – ma męża, ptakołaka czy inne gówno – zamarł na chwile zdając sobie sprawę co przed chwilą powiedział. Ktoś się zaśmiał, on też uśmiechnął się w odpowiedzi.- miejcie to na uwadze.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172