Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-02-2011, 11:31   #221
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Caine w sumie miał szczęście, po raz kolejny "tylko" otarł się o śmierć. Szkoda, że nie wiele dało się więcej dobrego powiedzieć o jego sytuacji. Co prawda leżał w szpitalu ale słowo "bezpiecznie" nie chciało się jakoś wpasować w to zdanie. Na szczęście noga mocno nie bolała dzięki lekom przeciwbólowym a kroplówka dostarczała wszystko co tylko jego ciało potrzebowało. Niestety było tutaj też pewne "ale" i nie chodziło bynajmniej o Vorde ani piwo. Przy jego łóżku stał mężczyzna w garniturze i coś Russelowi mówiło, że to nie był akwizytor.
Skupił się, przypominał sobie. Postrzał w udo, serie stojących przed nim żołnierzy. Strzelali za niego, więc pewnie dostał od Toopera. Potem chyba były jakieś wybuchy. Stracił przytomność. Obudził się w wozie BORBLów z podłączoną kroplówką, jak przez mgłę pamiętał uzbrojone sylwetki, wcale nie rozluźnione. Znowu odpłynął i obudził się tutaj.
- Co się stało? Gdzie są moi towarzysze? Czy... czy nam się udało?
Starał się nadać swemu głosowi lekko zagubiony ton a pod koniec mówić podszyć go nadzieją.
- Zatem proszę. To wszelkie moje upoważnienia – przekazał mu dokumenty - Proszę teraz opowiedzieć co zaszło na polu golfowym. Ponadto przypominam panu, że nagrywamy rozmowę.
Caine zamrugał lekko oszołomiony. W końcu zamiast odpowiedzi na swoje pytania otrzymał przesłuchanie.
- Sekundę poproszę.
Pobieżnie przejrzał dokumenty, nie nazbyt nachalnie ot dla porządku. Po fenomenie UK przestały być demokratyczne. Obecnie na dobrą sprawę to nawet nie leżały obok demokracji. Po części dzięki morzom.
Wykorzystał tą chwilę na zebranie myśli. Na wymyślenie historii, która będzie wiarygodna niezależnie od tego czy znaleźli Lillingtona czy nie i nie pogrąży nikogo.
- Po strzelaninie na obrzeżach Londynu i opatrzeniu mnie wróciłem do biura. To znaczy do pokoju przydzielonego dla mojej grupy. Spotkałem tam Emmę Harcourt. Omawialiśmy nasze dalsze postępowanie w śledztwie. Wtedy do biura przyszła Audrey Masters która została przyłączona do naszej grupy. Gdy mieliśmy pójść przesłuchiwać naszych świadków znalazł nas goniec wysłany przez koordynatora Toopera. Niestety nazwiska nie pamiętam. Kazał nam niezwłocznie się stawić w biurze Toopera. Gdy to zrobiliśmy koordynator powiedział, że jedzie na spotkanie z Alicją Vordą i potrzebuje wsparcia. Powiedział, że tylko nam może ufać w związku z niedawnymi atakim na Regulatorów. Jest podejrzenie, że ktoś z Ministerstwa Regulacji współpracuje z organizacją terrorystyczną zde...
Caine zrobił pauzę jakby stał sobie, że jest nagrywany.
- Żywych inaczej. Kazał nam szybko się zbierać. Podczas jazdy na pole golfowe niechętnie odpowiadał na pytanie o cel naszej podróży. Pod naciskiem Em... Funkcjonariuszki Harcourt zdradził, że mają Mythosa. Mythos jest potężnym bytem odpowiedzialnym za niedawne zamieszki na Rewirze. Potrafi wywoływać szał zarówno wśród żywych jak i... żywych inaczej. Pytaliśmy dalej, spytałem się czy ktoś nas wspomoże. Niezbyt wyobrażałem sobie walkę z kimś tak potężnym bez grupy wiedźm. Powiedział, że wiedźmy są na miejscu ale potrzebne jest wsparcie. Stąd dwie fantomki i dwie żagwie. Jakby Mythos sprowadził odsiecz. Zajechaliśmy na miejsce gdzie spotkaliśmy Vorde. Spytała się nas o co chodzi. Wywiązała się dyskusja między mną, Harcourt i Vordą. Wtedy padł strzał. Tooper strzelił do Vordy...
Cain niby mimowolnie zacisnął dłonie na prześcieradle i zrobił następną pauzę.
- Mythos musiał go opanować. Musiał...
Pokręcił lekko głową i wgapił się w jeden punkt. W końcu legenda MRu strzeliła do drugiej legendy.
- Proszę kontynuować.
Pozbierał się a raczej udał, że to robi, w końcu nie był roztrzęsioną panienką tylko lekko zagubionym gliną.
- Krzyczał, że jesteśmy aresztowani, że to ja strzeliłem do Vordy. Faktycznie zamienił za pomocą swych mocy nasze pistolety. Mówił, że wezwał wsparcie. Spanikowałem, wiedziałem, że Mythos ma na swych usługach strzygonia, wampiry i nekrofaga. Nie mogliśmy się mierzyć z nimi w takim składzie. Zdetonowałem mu amunicję w magazynku. Wtedy nadjechały wozy, wystrzelili serię ostrzegawczą. Rzuciłem się za samochód, Harcourt i Masters chyba spanikowały i uciekły. Nie mają dużego doświadczenia operacyjnego. Są wsparciem. Wtedy załoga wozów nadała kim są. Wyszedłem z legitymacją by wyjaśnić sytuacje i nie dopuścić by Mythos zdążył ich opanować. Nie mielibyśmy wtedy szans. Podczas tłumaczenia się ktoś mnie postrzelił i straciłem przytomność. To wszystko co pamiętam.
- Dobrze. To wszystko?

Russel się zastanowił tym razem naprawdę.
- Tak. To wszystko co pamiętam. Jakbym coś przypomniał to się odezwę.
- Dobrze. Proszę odpoczywać. Niedługo ktoś się z panem skontaktuje.

Chwilę milczał jakby coś go gryzło.
- Przepraszam ale co z Vordą? I Emmą?
- Nie jestem upoważniony do udzielania takich informacji

Czyli chciał by Caine się denerwował. Zadawał sobie ile wiedzą i kogo mają. W końcu jeżeli nie mówi prawdy i mają dajmy na to Emmę to nie mieli szans na jednakowe zeznania. Pewnie go teraz uważnie obserwował dlatego napotkał wzrok zbitego psa i usłyszał cichy, przybity głos.
- Proszę mnie zrozumieć. Emma uratowała mi życie a Vorda...
- Rozumiem. Ale to niczego nie zmienia.

Russel próbował indagować dalej.
- Czy są tutaj?
- Nie mogę panu udzielić takich informacji. Przykro mi. Proszę zostać na miejscu. Dopóki nie powiemy panu co robić dalej.
- Mam zostać tutaj? Gdy faerie grasuje po mieście?!

Tym razem pozwolił by garniak usłyszał w jego głosie wzburzenie i niedowierzanie.
- Musi pan. Jest pan do dyspozycji Rady Londynu. Póki pana zeznania nie zostaną zweryfikowane.
Po chwili dodał surowym głosem.
- Mam nadzieję, że wyraziłem sie jasno.
Miał pecha, trafił na Russela, który uczył się upierdliwości od samej mistrzyni Harcourt.
- Mogę chociaż zostać przewieziony do MRu? Nie będę się z niego ruszał.
- Tan szpital jest zdecydowanie bardziej bezpiecznym miejscem niż Ministerstwo. Znajduje się pan pod siedzibą Rady Londynu. W Elysium.

I znowu pewnie go obserwował czy się wystraszy, że ciężko mu będzie uciec. Cóż, naprawdę miał jednak pecha bo Caine był zimny jak skała gdy trzeba.
- Pan mnie nie rozumie. Tu nie chodzi o moje bezpieczeństwo. Mythos planuje zniszczenie CAŁEGO Londynu. Jeżeli nie mogę działać aktywnie przeciwko niemu pozwólcie mi chociaż świadków przesłuchać.
- Na razie musi pan tutaj pozostać. Takie mam rozkazy. Do zobaczenia niebawem
- Ile to potrwa?
- Nie wiem. Skontaktujemy się. Niebawem

Ostatnie słowo zostało powiedziane dobitniej. Caine jednak się nie poddawał, odnajdując jakąś chorą satysfakcję w irytowaniu agenta.
- Dba pan o bezpieczeństwo Rady, prawda? To niech pan zrozumie, że każda godzina może oznaczać zniszczenie Londynu włącznie z Radą przez Mythosa!
Mężczyzna wstał i zabrał swoje rzeczy. Popatrzył na niego z surową twarzą jak na jakiegoś ucznia.
- Do zobaczenia, mister Caine.
- Proszę się pośpieszyć i proszę poczekać jeszcze chwile. To ważna informacja

Nie czekając na reakcje mówił szybko dalej. Tak jakby od tego zależało jego życie. W sumie to zależało.
- Mythos chce tu sprowadzić swoją królową. Gdy ona się zjawi zostaną zatrute zbiorniki z wodą. Proszę chociaż o tym pamiętać.
Agent wyszedł bez słowa. Russel rozejrzał się po pomieszczeniu. Typowy pokój szpitalny, dobre chociaż, że był w nim sam. Miał nawet prywatna łazienkę. I solidne drzwi na korytarz. Do tego w oczy rzucał się niski współczynnik uoknienia. Właściwie zerowy, w końcu byli w podziemiach.
Co miał robić? Próby wyrwania się stąd były samobójcze. Nawet jakby jakimś cudem mu się udało to byłoby jak podpisanie na siebie wyroku śmierci. Tooper wymiękł i zginął. On musiał robić dobrą minę do złej gry i tkać nowe kłamstwa. Przy odrobinie szczęścia wyniesie z tego głowę i nie wyleci z MRu. Może nawet uda mu się to zrobić?
Z trudem wstał z łóżka i pokuśtykał do kurtki. Noga nawet mocno nie bolała, musieli go nieźle nafaszerować. Z wewnętrznej kieszeni wyjął pomiętą paczkę papierosów i zapałki. Wszystko na szczęście suche. Wrócił na łóżko i odpalił zapałkę. Pierwsza mu się złamała, stres właśnie powoli brał co mu się należało. Żelazna maska założona podczas przesłuchania trochę się osunęła. Dym nikotynowy pozwolił jednak mu szybko się opanować.
Czy czuł wyrzuty sumienia, że okłamywał w gruncie rzeczy dobrych ludzi? No może nie dobrych ale po prostu robiących swoje. O podobnych zadaniach? Tutaj musiałby głęboko się zastanowić, odpowiedź była jednak krótka: nie. Był wstanie zrobić naprawdę daleko więcej by dorwać Mythosa.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 06-02-2011, 16:03   #222
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Użyłam paralizatora dokładnie tak jak nauczył mnie tego Xaraf. Na wszelki wypadek podeszłam tak blisko związanej postaci jak tylko się dało, bo moje umiejętności strzeleckie pozostawiały wiele do życzenia. Potem bam i facet jak leżał tak leżał dalej. Ale założyłam, że mi wyszło. Po krótkim namyśle uwolniłam Wiedźmę z kręgu. W końcu gdyby udało się nam dotrzeć do samochodu ktoś musiał prowadzić a doświadczenie nauczyło mnie, że większość ludzi robiła to lepiej niż ja. No i potrzebowałam pomocy przy wyniesieniu Lillingtona, bo to jednak był on, co stwierdziłam po uniesieniu ciemnego worka zakrywającego jego twarz. No dobra wcale się nie zawahałam przy uwalnianiu Audrey. Naprawdę wielkoduszna i dobra ze mnie istota.

Szybko ukryłam facjatę porwanego i spróbowałam podnieść dziada do góry. Obiadki w Ministerstwie musiały mu służyć, bo ważył z kilkanaście kamieni. Na pewno nie odmawiał sobie dokładek i deserów.

- Cholera pomóż mi z nim. Nie mogą nas z nim złapać – warknęłam do Masters.

Cholerni BORBLe już włazili do środka, ale we dwie dałyśmy radę wytaszczyć Lillingtona na czas. BORBLaki sprawdzali budynek, z którego dopiero, co udało się nam wydostać. Przynajmniej na razie miałyśmy tylko jedno rozwiązanie, co do naszych dalszych poczynań.. Wlazłyśmy do kolejnego ostatniego już ze zrujnowanych budynków stojącego najdalej od zaparkowanych wozów Toppera i Vordy. Przepchnęłyśmy ze sobą nietomnego Ministra. Zaczęłam się zastanawiać czy potraktowanie go prądem było takim dobrym pomysłem. Nie przewidziałam, że dziad będzie taki ciężki. Z drugiej strony gdyby był przytomny mógłby narobić hałasu i ściągnąć nam BORBLaki na kark. W sumie każda z obu opcji miała swoje dobre i złe strony.

Zabunkrowałyśmy się w domku i wtedy usłyszałyśmy strzały i krzyki. Szlag by to trafił! Na zewnątrz się coś działo a my nie byłyśmy w stanie sprawdzić, co. Możliwe, że nie uwierzyli w wersję Caine’a i właśnie rozwalali faceta a my nie byłyśmy w stanie nic na to zaradzić. Wychylając choćby czubek nosa z chatynki pogorszyłybyśmy jeszcze i tak paskudną sytuację. Byłam wściekła i rozżalona a nie miałam pod ręką nikogo, na kim mogłabym się wyżyć. Kłócenie się z Audrey w tej sytuacji nie byłoby dobrym pomysłem. Nawet przykopanie Lillingtonowi mijało się z celem, bo facet był nieprzytomny i nic nie poczuł. Beznadzieja.

BORBLe prawdopodobnie przez to, co wydarzyło się na zewnątrz nie sprawdzali jeszcze kolejnych domków, ale to przecież była tylko kwestia czasu zanim zaczną sprawdzać cały teren. Musiałyśmy wymyślić jakiś plan i to szybko. Wtedy Masters wpadła na genialny pomysł by przywołać ducha i posłużyć się nim w celu ochrony naszych tyłków. Dziewczyna zabrała się do odprawienia rytuału a ja nasłuchiwałam, co w tym czasie wyprawiały BORBLaki. Póki, co chłopaki nie spieszyły się z rozłażeniem po okolicy. W sumie się im nie dziwiłam. Może w jakimś tam stopniu obawiali się, że Russel mówił prawdę i zaatakuje ich Nieumarłe gówno.

Audrey chyba była już bliska ukończenia Przyzwania, kiedy usłyszałam jak dowódca BORBLaków wykrzykiwał rozkazy. Dwa wozy miały zawieźć rannych do szpitala a jeden pozostać na miejscu a jego obsada dostała zadanie zabezpieczenia terenu. Taki podział sił wydawał mi się kompletnie bez sensu, ale mi i Audrey był jak najbardziej na rękę. Wiedźma dała znak, że złapała ducha a dokładniej poltergeista. Wyśmienity wybór. Nie dość, że swoją złością duch narobi sporo zamieszania to jeszcze potwierdzi wersję Caine’a i odetnie łączność w wozie Biura Ochrony. Szybko streściłam Masters na czym stoimy i zdecydowałyśmy uciec z domku w którym byłyśmy i tam spuścić ze smyczy poltera. My zamierzałyśmy zwiać w krzaki i oddalić się od tego miejsca jak najdalej a w międzyczasie duch miał odwrócić od nas uwagę chłopaków.

Dwa samochody ruszyły w kierunku miasta a my złapałyśmy Lillingtona za fraki i wydostałyśmy się z domku kierując się w krzaczory położone najbliżej prawego rogu budynku. Na miejscu pozostał jeden wóz, my przedzierałyśmy się po ciemku przez zarośla, deszcz nadal padał. Wtedy Audrey zrzuciła kajdany z Bezcielesnego.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 06-02-2011, 16:25   #223
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Kiedy Triskett wyskoczył za murek, zdechlak już leżał na ziemi wijąc się w agonii i rozsypując w proch. Lola trafiła go raz, a dobrze. Dzięki niech będą Ogunowi, loa i reszcie voodziarskiej menażerii. Gary splunął na ziemię i odwrócił się do siostrzyczki. Kiwnął głową i popatrzył na nią przez chwilę, po czym rozglądnął się dookoła. Gotowe. GSRy kończyli właśnie strzelać i zajęli się przepatrywaniem terenu w poszukiwaniu ostatnich celów. Mike został przy transporterze, Brewer ruszył za nimi. Trzeba z tym skończyć wreszcie. Gary przeładował broń i wkroczył do wielkiej hali elektrociepłowni, zakładając maskę.

Czuł, że zbliżają się. Coś gotowało się w nim, wyrywało na zewnątrz. Maska znowu pokryła się delikatnym, zielonym osadem. To już nie instynkt egzekutora, to coś innego. Czuł jakby coś w jego krwi oszalało i zaczynało gotować się w żyłach. Nie było czasu na zastanawianie się co też będzie jak osiągnie jakąś masę krytyczną. Odpierdoli mu tak Mike'owi? Kręciło mu się w głowie, wzrok nieprzyzwyczajony do ciemności za to oślepiony strzelaniną płatał figle. Widział jakieś poruszające się cienie wśród kup gruzowisk, poskręcanego metalu, porzuconych i wybebeszonych urządzeń fabrycznych. Refleksy i odbicia świateł.
Potrząsnął głową, zbierając się w sobie. W żołądku ssało, organizm domagał się żarcia, chcąc nadrobić braki energetyczne po dzisiejszych nadświetlnych epizodach. Starał się nie zwracać na to wszystko uwagi. Szedł ostrożnie, omiatając wszystko lufą colta i trzymaną przy niej w drugiej dłoni latarce. Muszą dorwać tą pieprzoną roślinę. Ręką mimowolnie zacisnęła się na kolbie, kiedy Gary wspomniał… Obrócił się do Brewera i warknął:
- Olałeś bezpośredni rozkaz wycofania się do MRu. – stwierdził fakt. – Masz jakiś szczególny powód tego że idziesz z nami?
- Nie lubię zdechlaków, a ta fasolka mocno mnie wkurwiła.

Gary skinął głową.
- To mamy coś wspólnego – zgrzytnął zębami. – Gary Triskett. Znałeś ją wcześniej? CG… znałeś ją z MRu?
- Nie. Znałem ją od dzisiejszego ranka. Była na blokadzie Rewiru. John Brewer.
- Widziałeś, jak ona rozmawiała… Czy spotkała tam kogoś? –
Gary plątał się i nie mógł wysłowić – Ktoś mi powiedział, że ona…
W końcu zaklął pod nosem.
- Dość pierdolenia. Pora rozwalić to gówno. – zamknął się wreszcie.
- Kazała nam się cofnąć i czekać. Była tam sama, kiedy... A potem przyleciał ten wasz łak i... resztę znasz.

Labirynt hałd gruzu i pordzewiałego metalu utrudniał poruszanie się. Wąskie snopy świateł latarek ginęły wśród zwisających kabli i drutów zbrojeniowych z poszarpanych wnętrzności zakładu. Deszcz sączył się, przeciekając przez zrujnowany dach, buty chlupotały w kałużach rozlewających się na betonowym podłożu. Elektrownia mocno oberwała jakoś dawno temu, zamieniając się w niezbyt stabilną ruinę. Minęli trzymetrowy lej po rakiecie czy bombie, wspinając się po rumowisku. To co zobaczyli za nim spowodowało że Gary zatrzymał się i warknął wściekle. Skurwysyństwo było większe niż to co spotkali w Sztolni. Dużo większe… Smród gnijącego mięsa przebijał się nawet przez maskę, osiadał na nim, Gary niemal czuł jak pokrywa go lepką warstewką zielonego gówna. Ryknął wśiekle tylko na pytanie Brewera i wyciągnął granat z kieszeni. Głuche stęknięcie granatnika siepacza dało hasło do ataku. Triskett złożył się jak pierdolony miotacz Metsów, zamachnął się i rzucił z całej swej egzekutorskiej siły. Nie było żadnego lobu i kontrolowanej paraboli lotu, którą zalecają na ćwiczeniach. Granat wyleciał jakby ktoś wystrzelił go z procy i zagłębił się w pulsującym cielsku rośliny. Eksplozja targnęła basenem, bryzgi soków rozchlapały się na wszystkie strony. Gary przysiągłby że roślina zawyła z bólu, macki, liście i łodygi zaczęły poruszać się spazmatycznie, chlaszcząc wściekle wszystko naokoło. Jedna gruba narośl rozpękła się od wybuchów i znieruchomiała, ale to wszystko za mało. Kurwa mać, tak mogą i przez dzień cały…

W snopach latarek natomiast zaczęły się pojawiać jakieś koszmary senne. Małe, pełzające, bądź skaczące na długich pajęczych nogach. Z przodu paszcze z ostrymi żółtymi zębami, z tyłu kolec na krótkim ogonie, jak u pierdolonego skorpiona. Zgrzytliwe głosiki jakie wydawały powodowały że ciarki przeszły mu po plecach. Gary strzelił do najbliższego, kula rozerwała go na strzępy, kolejnego chybił. Piski podobne do tych kocich w marcu rozlegały się coraz gęściej w wielkiej hali z basenem, niesione echem wśród betonowych ścian. Rozglądnął się świecąc latarką. Żadnych beczek, nic łatwopalnego, przez moment miał nadzieję ze może została jakaś instalacja, którą napełniano basen, a w niej coś co można byłoby rozlać i podpalić. Popatrzył w górę szukając rur, czy zaworów. Nic z tego, urwana, pordzewiała drabinka na częściowo zawalone poddasze.

Olśnienie przyszło kiedy zobaczył rozsuwane, wielkie drzwi z boku hali. Spinający je łańcuch nie będzie stanowił problemu. Lola już patrzyła na zwisające druty i drabinkę, widząc tam możliwość schronienia się przed koszmarami pełzającymi w ich kierunku. Brewer przełączył swojego Tavora na krótkie serie i grzał kosząc zielone pajączki. Gary zaś zerwał się do biegu. Błysk, kurwa. Speedster odpadał w przedbiegach. Przeskakiwał gruz, kilka razy żelazne zbrojenia wystające z betonu szarpały jego ubranie i skórę. Gnał na złamanie karku z powrotem do transportera. Wyprysnął z budynku elektrowni w szalonym pędzie. Kilku co bardziej krewkich chłopaków podniosło broń w jego kierunku, ale Mike warknął tylko na nich poznając Gary’ego. Zobaczył jak dwóch GSRów układa z tyłu transportera kobiece ciało. Na moment wszystko stanęło, Gary przymknął na ułamek sekundy oczy. To nie ona, opanuj się kurwa. To nie ona, słyszysz.
- Wyciągać ją, ale już! – Krzyknął otwierając drzwi i wyszarpując ze środka kierowcę. – No wypierdalać z wozu!!
Chłopaki popatrzyli na niego jak na wariata, ale Gary już odpalał silnik. Strzelec z wieżyczki wysiadł ostatni, wypadając w zasadzie przez otwartą tylną klapę. Wysokoprężny motor zaryczał jak pieprzony demon, wypluwając rurami kłęby dymu. Transporter ruszył, a Gary deptał po pedale rozpędzając masę stali do coraz większej prędkości. Zatoczył łuk, przejeżdżając pomiędzy kominami. Ja pierdolę, wlókł się jak ślimak w porównaniu do nadświetlnego slalomu w fabrycznej hali. No dalej! Szybciej kurwa!

Uderzył w wielkie wrota zapierając się rękami o kierownicę. Szyby poleciały w drobny mak, osłaniające je siatki nie wytrzymały starcia z ciężkimi drzwiami, ale transporter przedarł się krzesząc snopy iskier stalowymi burtami, wśród latających cegieł i odłamków betonu. Triskett depnął do dechy i nakierował pojazd na basen. Uderzył barkiem w przymknięte drzwi i wyskoczył, upadając ciężko o beton i szorując po nim dobre kilkanaście metrów w kierunku rośliny. Transporter przejechał z chrupotem jednego z pająkowatych skorpionów po drodze, omiótł światłem reflektorów pieprzoną wielką fasolę, a potem przewalił się przez brzeg basenu i runął lotem koszącym na jego dno. Zarył tam wśród ogłuszającego huku dartej blachy i kruszonego żelbetonu, wbijając się głęboko w roślinę, prasując ją o ściany zbiornika, rozdzierając i miażdżąc. Zielone soki bryznęły na wszystkie strony… Dzika satysfakcja wymalowała się na twarzy Gary’ego, kiedy poderwał się poobijany i poharatany z posadzki. Stał otumaniony od uderzenia w ziemię i starał się wyostrzyć wzrok i rozejrzeć się wśród ciemności. Cud że maska nie spadła mu z twarzy, kiedy przydzwonił o ziemię. Strzelił do jednego z okrążających go potworków. Kurwa, sporo ich… Rozglądnął się rozpaczliwie szukając wzrokiem Loli i Brewera.
 
Harard jest offline  
Stary 06-02-2011, 19:03   #224
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Odgłos prawdziwie już martwego ciała nie mógł przecież dobiec jej uszu, ale wzdrygnęła się, gdy trup padł w błoto. Wymieniła spojrzenia z Garym, znajdując jego spojrzeniu te same uczucia, które kłębiły się w jej piersi, utrudniając oddychanie. Obróciła się mechanicznie i ruszyła ku głównej hali elektrowni. Krok za krokiem. Działanie było jedynym sposobem na utrzymanie się w całości. Gdzieś z tyłu głowy, jak niecelny pocisk który ominął mózg o kilka ledwie milimetrów – zbyt mało by zabić, zbyt wiele by móc normalnie żyć; gdzieś z tyłu głowy utkwiła jej świadomość, że ledwie chwila bezczynności wystarczy, a rozpryśnie się na dziesiątki kawałków. Wybuchnie płaczem, siądzie w błocie i nikt już nigdy nie będzie w stanie jej podnieść. To, co stało się z CG nie docierało do niej w bolesnej pełni. Nadtrawione ciało spowite w mgłę niedowierzania, gniewu i zaprzeczenia zepchnęła w głąb. Tak wielki ból nie mógł być prawdziwy. Zapierała się, ale czuła na języku złowrogo znajomy smak utraty i porażki. Przeżyła to już. Śmierć najbliższych jej sercu osób przewijała się ze zgrzytem przez jej życia jak kiepsko napisana fraza odgrywana da capo al fine, nie zmierzając do żadnego wielkiego finału. Nie będzie o radości iskro bogów ani żadnych oklasków.

Krew, a może było to czyste szaleństwo?, płonęła jej w żyłach, wzniecając gniew pod samo niebo latynoskiego temperamentu. Wpadli do wypełnionej gruzem i złomem hali. Za pokrytymi zielonym osadem szybkami masek malował się upiorny krajobraz. Pokonywali kolejne zakręty wijącej się pośród gruzu ścieżki, rozglądając się dosyć bezradnie wokół w poszukiwaniu łatwopalnych substancji. Opustoszały kompleks nie był rajem dla pirotechników amatorów – ani cement ani stal nie należały do szczególnie podatnych na spalanie. Postindustrialna przestrzeń za sprawą wypełniającej cały niemal centralny zbiornik rośliny z wolna przemieniała się w dżunglę. Śmierdziało jak na ścierwisku. Fetor przenikał przez warstwy ubrań, przez pory skóry, przez mięśnie aż do kości. Nigdy się go nie pozbędą. Gary cisnął granatem. Jeśli pocisk zrobił jakieś wrażenie na roślinie, to jedynie ją wkurwił.
Przetarła rękawem wizjer. Kurwa mać, nie, nie zdawało jej się. W miejscu, gdzie fasolę trafił granat, zrobiło się coś na kształt gigantycznego wrzodu. Na ich oczach z opuchniętego bąbla wysypały się podobne jednocześnie i do pająków i do skorpionów poczwarki. Czy CG miała zostać jednym z takich potworów? Wrzasnęła, zanim zdążyła udzielić sobie odpowiedzi.

Na samym skraju pola widzenia zamajaczyła nadgryziona zębem czasu drabinka. Triskett zawinął się w miejscu i wyprysnął z hali. Zwalczyła chęć ruszenia za nim. Gdyby chciał, by mu towarzyszyła, wyciągnąłby ja stamtąd za kołnierz. Oddawszy kolejny strzał, szturchnęła Brewera, wskazując mu wyjście awaryjne. Osłonił ją kolejną krótką serią, gdy wyskakiwała w powietrze, by uchwycić ostatni ze szczebli drabiny. Podciągnęła się, choć ramiona jej drżały. Trzęsąc się ze strachu, dobrnęła do stalowej galerii okalającej pomieszczenie. Krzyknęła na siepacza, podając mu rękę gdy tylko mogła go dosięgnąć. Zanim podniosła się z klęczek, zmieniła magazynek. Sięgała do torby na oślep, niepewna, co wyciągnie. Przeładowała. W oddali ryczał silnik. Podźwignęli się i pobiegli wzdłuż wyznaczonej przez stalową kratę ścieżki dopadli przeciwległej ściany pomieszczenia w chwili, gdy transporter GRSów sforsował stalową bramę.

- Gary! - rozwrzeszczała się, mając nadzieję, że usłyszy ją mimo maski. - Gaaryyy! Tutaj! Na górze!

Przygryzając wargę, wycelowała w jedną z ohydnych kreatur, które odgradzały Trisketta od drugiego wejścia na galerię tego,które znajdowało się tuż obok nich. Strzelała raz za razem, wiedząc, że tylko tak może mu pomóc. Wszystko zależało od jego szybkości.

- Chroń głowę! - ryknął Brewer mierząc z granatnika w kierunku wozu.
Huknęło. I to tak, że omal popękały jej bębenki w uszach.
Ocknęła się leżąc na brzuchu, przygnieciona czymś koszmarnie ciężkim. Drgnęła i okazało się, że Triskett w ostatniej chwili wskoczył na galerię i padł, dociskając ją do ściany.
Otrzepali się z pyłu i wciąż ostrzeliwując pozostałe przy życiu karaczany, wycofali się do wybitego okna połaciowego, planując wyewakuować się na dach, a z dachu po rynnie na ziemię, by znaleźć się jak najdalej stąd.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 06-02-2011, 20:01   #225
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał
Wstąp do MRu, Masters. Pomyśl. Rządowa fucha, wczesna emerytura, niezłe uposażenie; same profity. Robota może trochę niewdzięczna, ryzykowna, no ale na to najmniej powinnaś narzekać. Masz szansę na zrehabilitowanie się, odkupienie grzeszków, przyłączenie się do tych dobrych… Dobrych gości… Przemyśl to Masters, taka szansa może już się więcej nie zdarzyć…
Dobrych, kurwa mać…! Właśnie uczestniczy w porwaniu ministra, BORBL depcze im po piętach, a ona sama dopisuje kredą kolejny punkt w swojej kryminalnej kartotece. Przyzwanie poltergheista. Dobrzy goście Masters. Chcesz przemyśleć to jeszcze raz…? Ding ding ding! Za późno skarbie, przykro mi bardzo, idziesz na dno…
Przed chwilą była świadkiem jak jeden „dobry gość” sprzedał kulkę drugiej „dobrej gościówie”, kolejni „dobrzy goście” strzelali do niej jak do kaczek na strzelnicy…

Od tej dobroci można nabawić się ołowicy…

Brzmiało to jak kiepski żart. Parę dni temu zaczynała pracę w Mrze. Została wysłana na miejsce zbrodni gdzie pewna „zła wiedźma” zastawiła na „nieproszonych gości” pułapkę. Spętanego polthergheista, wrzód na dupie którego musiała się pozbyć płacąc za to pewnie kilkoma dobrymi latami swego mizernego żywota. Była jednak pod wrażeniem. Takie rytuały zostawiają ślad który trzeba dobrze ukryć. Rysunek pod dywanem przybitym gwoździami do podłogi był tak oczywisty że aż było jej żal. Liczyła na większą pomysłowość. Z drugiej strony gdzie ona ukryłaby swój znak spętania gdyby była ściganą wiedźmą? Och ironio losu, chciałoby się zakląć…

Sama była równie pomysłowa. Stare dobre domki campingowe z ich przepisami przeciwpożarowymi, informacjami i zakazami na drzwiach… Posługując się swoim wielofunkcyjnym rytualnym nożykiem pośpiesznie odkręciła dolne śrubki mocujące laminowaną kartkę i odsłaniając wolne miejsce na drzwiach. Pomysłowe jak cholera… Może będzie miała jeszcze kiedyś szansę tutaj wrócić i zatrzeć po sobie ślady… Może jakaś tam nowa ekipa przysłana do pozbycia się jej Kacperka nie wpadnie na pomysł szukania znaku pod starym regulaminem na drzwiach… A może wcale nie będzie miała już takiej potrzeby by martwić się…

Przygryzła wargi powtarzając za Emmą ich wariacki plan. Najpierw ona wzywa polthergheista, ustawia go w domu do obrony i hałaśliwej zasłony dymnej, następnie w dogodnym momencie biorą zakładnika pod pachy i wieją z nim tylnym wyjściem z domku...

Tak mniej więcej wyglądał ich plan. Trochę szczęścia, dużo improwizacji, okraszone szczyptą dobrej woli i…całą garścią szczęścia na posypkę. Przepis idealny.

Drżącą ręką wyciągnęła kawałek kredy i pośpiesznie zaczęła rysować znak. Bramę dla polthergheista wpisaną w symbol spętania. Intonując swoją mantrę,melodię bez słów, jedynie gardłowy dźwięk; narastający, transowy, pozwalający oczyścić umysł i odciąć się od świata zewnętrznego. Nerwy odpuściły ustępując miejsca skupieniu. Pewnymi, szybkimi pociągnięciami kredy rysowała znak łącząc go inną bramą namacalną głęboko na granicy jej świadomości… Zimny powiew wiatru zmroził ją. Zachwiała się lekko postępując krok do przodu, sięgając głębiej… Zacisnęła palce na rękojeści noża szybkim ruchem nacinając lewą dłoń i przykładając krwawiącą ranę do znaku na drzwiach. Dreszcz chłodu przebiegł przez jej ciało pozbawiając ją na moment czucia, istoty, zespalając z bramą do którego tworzyła most... Zacisnęła pięści zarzucając sieć, ściągając ją mocno w garści.
Jest...
Otworzyła oczy odpychając się od ściany i zwalczając zawrót głowy który omal nie posłał jej na ziemię. Dźwięki i zapachy uderzyły w nią ze wszystkich stron przeszywając głowę koszmarnym jazgotem. Dominujące zimno atakowało ciało tysiącami lodowatych igiełek. Trzęsła się jak w febrze usiłując zebrać się do kupy, nie puszczając, zamykając pułapkę. Oderwała rękę od drzwi zasłaniając znak regulaminem i pośpiesznie dokręcając przytwierdzającą go dolną śrubkę.
Odwróciła się spotykając pytające spojrzenie Emmy. Bez słowa skinęła głową.
 

Ostatnio edytowane przez Merigold : 10-02-2011 o 20:25.
Merigold jest offline  
Stary 07-02-2011, 09:13   #226
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

EMMA HARCOURT i AUDREY MASTERS


Plan został ułożony i wcielony w życie. Audrey szybko przyzwała swoją mocą poltegreista i uwolniła jego moc w domku, w którym narysowała pentagram. Żołnierze w tym samym czasie sprawdzali ten budynek, w którym znalazłyście Ministra.
Gdyby było ich więcej, pewnie szybko by was ujęto. Ale najwyraźniej te tajemnicze eksplozje zrobiły swoje. Zastanawiające było tylko jedno, dlaczego BORBLe nie wzywały wsparcia przez radio. Ulewa? Emanacje Śmierci?
To pierwsze nie było aż tak straszne, a drugiego nie wyczuwałyście wcale.

Poltegreist zaczął szaleć. Słyszeliście krzyki żołnierzy za swoimi plecami. Ale trzymali się w ryzach i nie było słychać strzałów.

Zaraz za domkami znajdowało się teraz mocno zachwaszczone i zakrzaczone pole golfowe. Spore fragmenty płaskiego terenu zarośniętego przekwitłą trawą. Krzaków nie było aż tak wiele i – co najgorsze – czego wcześniej nie dało się sprawdzić, były albo bardzo gęste, albo rozpleniły się z ozdobnych krzewów różanych. Przedzieranie się przez te zarośla nie dość że robiło wiele hałasu, to na dodatek kosztowało was liczne zadrapania i rozcięcia zadane twardymi jak sztylety kolcami.

Ale nie było innego wyjścia. Musiałyście uciec jak najdalej od domków z Lillingtonem, nim BORBLe dojdą do siebie i ruszą w pościg. Bo, ze tak zrobią, byłyście niemal pewne.

W końcu udało wam się przytargać bezwładne ciało Ministra jakieś pół kilometra dalej, za wystający z ziemi pagórek. Pewnie kiedyś był malowniczą przeszkodą w drodze do kolejnego dołka, ale teraz wyglądał jak zwykłe wzniesienie zarośnięte zielskiem i trawą.

Musiałyście odpocząć.

Z oddali, przez ulewę, widziałyście światła latarek przy domkach. Żołnierze nie przestawali przeszukiwać. Przez szalejący deszcz punkciki te wydawały się nierealne i równie dobrze mogły świecić na innej planecie.

Byłyście mokre od potu i deszczu, drobne zadrapania zarobione podczas przedzierania się przez krzaki piekły w zetknięciu z wodą.

- Jestem ministrem Rady Bezpieczeństwa Londynu – wycharczał niespodziewanie Lillington. – Proszę mnie natychmiast uwolnić.

Nie miałyście zamiaru go słuchać. Przynajmniej na razie.

Lillington chyba wyczuł wasz nastrój bo zamilkł. Przez chwilę, leżeliście w szumie ulewy.

- Wiecie. Mam potężnych sprzymierzeńców. Wielkie możliwości.

Odpowiedziała mu cisza.

-Chciałem przez to powiedzieć, że nie powinniście wyciągać mnie z tego kręgu – powiedział Lillington niespodziewanie cichym i złowieszczym głosem.

Nadciągało Tsunami! Czułyście to! Gdzieś, z bliżej nieokreślonego kierunku pruła ku wam fala Śmierci.

- Kimkolwiek jesteście radzę wam zwiewać – zaśmiał się Minister. – Mój Mistrz nie będzie pobłażliwy.



RUSSEL CAINE


Przyszli po ciebie kilkanaście minut później. Nawet nie zdążyłeś się rozgościć.

Dwóch smutnych panów w strojach BORBLów oraz znany ci już funkcjonariusz w garniturze.

Kazali ci iść za sobą. Wyszliście na zimny, podziemny tunel. Część jakiegoś schronu, sądząc po znaczkach na ścianach – pozostałość z czasów Zimnej Wojny. Teraz jednak przerobiono go na klasyczne więzienie.

Demokracja po 2012roku doznała sporego szoku. Podobnie jak ludzkość. Zmarli wrócili. Wybuchła wojna. Potrzeba było bardziej zdecydowanej władzy.

Parlament rozwiązano. Funkcja Królowej i Króla zostały – taka tradycja. Zamiast Izby Lordów i Izby Gminu powstała Rada Bezpieczeństwa Wielkiej Brytanii. Najważniejsze ciało rządzące w kraju. Składała się ona z Rad Bezpieczeństwa poszczególnych Miast kraju. Większych miast oczywiście.

I tak to się bujało.

Ministerstwa podlegały bezpośrednio Radzie Bezpieczeństwa Wielkiej Brytanii, ale Radę tą zdominowała Rada Bezpieczeństwa Londynu. Wiec ludzie zaczęli nazywać Radę Bezpieczeństwa całego kraju Radą Bezpieczeństwa Londynu lub po prostu Rządem.

Prowadzono cię rozległymi kazamatami. Bez słowa. Bez wyjaśnień, nawet jeśli nalegałeś.

W końcu chyba dotarliście na miejsce, mijając kilka punktów kontrolnych. Zatrzymaliście się przed wejściem do jakiegoś pokoju. Przewodnik zapukał.

- Prowadzę Caina – powiedział głośno.

- Wejść.

Przewodnik nacisnął klamkę i pchnął drzwi.

Pomieszczenie nie było duże i mocno zadymione papierosami. Za biurkiem na przeciw wejścia siedziała niska, ropuchowata kobieta grubo po pięćdziesiątce, z najbardziej wyblakłymi niebieskimi oczami, jakie widziałeś.

Przed nią stała szklaneczka z czymś, co nie wyglądało jak herbata i pachniało jak dobra, markową whisky.

- Siadaj, Caine – raszpla mówiła z dziwnym niedbalstwem, jakby miała w gębie kluski. – Jestem Rachel Lynch.

Znałeś to nazwisko. Ponoć babsztyl była straszną żyletą, jeśli idzie o prawa Nieżywych. Murem, o który rozwalali się wszyscy ci, którzy mieli chociaż cień nadziei na przeforsowanie jakiegoś ustępstwa. To właśnie Rachel znana była z powiedzenia „martwy ma tylko jedno prawo, być martwym”, które później podchwyciły skrajne organizacje walczące z martwymi.

- Telekinetyk – uśmiechnęła się szeroko. – Niepraworządna regulacja.

Zerknęła w teczkę leżącą przed sobą.

- Cóż. Zabił ci narzeczoną. I tak okazałeś się nad wyraz delikatny.

Serce zabiło ci mocniej. Skąd ona wiedziała!

- Dobra. Mogę ci mówić po imieniu?

Przytaknąłeś.

- Świetnie Russel. To porozmawiamy sobie teraz o Lillingtonie, tym kutafonie przebrzydłym. Papieroska? Wódeczki?

Spojrzała w stronę przewodnika.

- Wyjdź, Andy. To rozmowa tylko miedzy mną, a Russelem.

Jej zimne oczy spoczęły na tobie, a ty, nie wiedząc czemu, poczułeś się jak uczniak.



DOLORES ESPERANZA RUIZ i GARRY TRISKETT

Kiedy znaleźliście się na dachu zrujnowanej elektrociepłowni uderzyła w was fala deszczu i wiatr.
Ale nie to było najgorsze.

Piekielna Roślina na dole wydała z siebie przeraźliwy dźwięk. Rozbrzmiał on w waszych uszach tak, jakby ktoś setkę kotów wrzucił do wielkiego worka, a następnie sam worek powiesił nad ogniskiem.
Kreatura cierpiała i cieszylibyście się razem z nią, gdyby nie fakt, że ... w jakiś sposób i wy cierpieliście wraz z nią.

Wasze umysły zaatakowały obrazy.

Widzieliście las pełen podobnych roślin. Jedne były małe – mniejsze nawet niż ta w „Sztolni Demona” drugie ogromne jak drzewa, wielokroć większe niż ta, którą przed chwilą rozwaliliście.

Rosły pod niebem zasnutym zgniło brązowymi chmurami przypominającymi barwą ekskrementy.

Potem widzieliście Londyn. Charakterystycznych elementów architektury stolicy Wielkiej Brytanii nie dało by się pomylić z innymi miastami. Tower, Big Ben, mosty, gmachy.

Piski roślinki przybierały na sile i intensywności a wy zorientowaliście się, że idziecie na czworakach po dziurawym, mokrym dachu elektrociepłowni.

Obrazy przybrały barwę ciemnej czerwieni, jakbyście patrzyli przez pomalowane na krwiście szkło. Londyn, na waszych oczach, zarastał. Z nieba, wraz z deszczową wodą, spadały miliony zarodników. Przez usta, rany, szczeliny ciała, dostawały się do organizmów ludzkich. Widzieliście także, że „obsiani’ w ten sposób zostali również nieumarli.
Ziarna kwitły, ludzie wrzeszczeli, kiedy z ich ciał kiełkowały kłącza, łodygi i korzenie. W końcu nie było już Londynu, tylko kiełkujący las pełen piekielnych roślin.

Pomiędzy nimi szedł ktoś. Białe włosy, dumna sylweta .....

Roślina pod wami eksplodowała donośnie!

Budynek zatrząsł się. Przez sam środek dachu przebiegło rozdarcie, w które o mało nie wpadła Lola, gdyby nie szybki chwyt. Z jednej strony Garyego z drugiej Brewera.

Dach budynku zaczął się zapadać! Nie było czasu do namysłu!

Musieli z niego uciekać i to jak najszybciej!

Popędzili do krawędzi, szukając rynny lub drabinki ewakuacyjnej. Nie było jednak na to czasu! W dole ujrzeli wielką hałdę piachu albo gruzu.

Skoczyli w panice.

To nie był gruz.

Nie był też piasek.

To było błoto poszlamowe hałdowane za budynkiem. Deszcz rozmył hałdę w błocko, po którym ześliznęliście się na sam dół.

Za wami budynek zapadł się z hukiem i rumorem.



MICHAEL HARTMAN

Akcja Gorzały była .... szalona!

GSRy patrzyły na jego działanie nic nie rozumiejąc. Ty również.
Miałeś ochotę mu pomóc, ale zapach toksyny unoszący się wokół jego ciała powodował, że ciężko ci było panować nad twoją naturą Nieumarłego.

Eksplozja w środku budynku przetoczyła się echem po okolicy a ciebie otrzeźwiła. Potem usłyszałeś przeraźliwe piski żywcem obdzieranych ze skóry kociąt. Twój wrażliwy słuch cierpiał na tym bardziej, niż uszy GSRów. Żołnierze stali w deszczu i wpatrywali się w budynek z napięciem. Nie widziałeś ich twarzy, bo skryli je za maskami, ale ich zapach świadczył, aż za wyraźnie o rozterkach żołnierzy.

Rozumiałeś ich dobrze. Sam, jakiś czas temu, czułeś się podobnie. Aż nadszedł moment śmierci I powrotu.

A teraz stałeś w deszczu, razem z innymi GSRami, znów z bezsilnością wsłuchując się w odgłosy toczonej w środku walki. Koło zostało zatoczone.

Niektórzy uważali, ze powrót jako Zmiennokształtny jest czymś wspaniałym. Z tego co wiedziałeś powstał jakiś animistyczny kościół czczący łaki jako pierwiastek jakiejś boskiej części czy coś tam takiego. Większej bzdury nie słyszałeś.

Dotyk czyjejś ręki na ramieniu podziałał na ciebie kojąco. Czy to twoja psia natura potrzebowała akceptacji, czy też ludzka?

- Ona chce z tobą rozmawiać – jeden z GSRów wskazał ranną leżącą na noszach na deszczu.

Teraz byłeś jednym z nich. Czułeś to. To stado GSRów zaakceptowało cię.

Podszedłeś do dziewczyny. Nie wyglądała najlepiej.

Chyba chciała ci coś powiedzieć.

- Pomyliłam się .... do ciebie .... hyclu ... – wydyszała.

Z ruin elektrociepłowni doleciał cię kolejny wybuch. Dziewczyna uśmiechnęła się słabo.

- Zamek ... Plum ....

Wyszeptała i gdybyś nie był loup – garou to zapewne byś nie usłyszał jej słów.

Potem poczułeś lekki dotyk śmierci.
To były jej ostatnie słowa po tej stronie kurtyny zwanej życiem.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 07-02-2011 o 17:28.
Armiel jest offline  
Stary 13-02-2011, 00:56   #227
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Krople rozpryskiwały się na jego sierści wycinając ze ściany deszczu kształt kucającego na dachu stwora podpierającego się nienaturalnie długimi jak na człowieka łapami. Unosił łeb w nadziei, że złapie wyraźniejszy trop roślinek, które gnieździły się w okolicy. Węch miał doskonały, nawet w obliczu nawałnicy potrafił określić położenie każdego z GSRów. Innym zmysłem wyczuwał Lolę, gdzieś za nim, kroczącą spokojnie u boku pocącego się chyba czystym spirytusem Garryego. Ona będzie mu towarzyszyć teraz zawsze, przynajmniej dopóki żyje. Jej stan, miejsce przebywania to wszystko będzie odbierane przez zmysły łaka gdziekolwiek by się znajdowała, aż do jej… śmierci. Nieruchome do tej pory ciało zadrżało konwulsyjnie na wspomnienie Pańci i CG, mimowolnie. Śmierć, z którą już się powinien obyć, już dwukrotnie przemaszerował tą drogą, nadal przewracała mu bebechy, może nawet tym bardziej od kiedy potrafił ją tak starannie wyczuć w każdym jej aspekcie nie wyłączając puszczających zwieraczy.

Kurwa, za dużo bezsensownych zgonów.

Dopiszmy do tego śmierć tej z odrodzenia, hardej dziewuchy i mamy limit dzienny wykonany.

Cholerna szkoda, głupie nieporozumienie – znów wędrował myślami zbyt daleko od celu.

Tak, jakkolwiek to zabrzmi polizał Lolę. Z czysto praktycznych względów, jego kompas nastawiony był na od tamtej chwili na nią. Inny, wskazujący mu obecność roślinek szwankował. Wytężał węch, ale nie o ten zmysł teraz chodziło, mógł mieć nos jak melon a i tak nic by to mu nie pomogło. Tracił zwyczajnie kontakt, tak jakby… . Talia hipotez rozłożyła się przed nim jak nie przymierzając niejedna chętna na tu i teraz w lepszych czasach oczywista. Po wysłuchaniu opowieści Gorzały i Loli o ich wizjach, kiedy kocięta umierały utrata połączenia mogła być najlepszą informacją na jaka zasłużył. Eksplodowanie pnączami, zapuszczanie korzeni prosto z dupy nie mieściło się do tej pory w żadnym z dopuszczalnych scenariuszy życiowych. Przemiana w łaka w sumie też nie. Zarodniki w jego ciele, było to czymś tak obrzydliwym, że przywitał myśl, że być może pozbywa się tego gówna z niekłamaną ulgą. Mimo wszystko był gotów ruszyć za tropem póki jeszcze jakikolwiek miał. Co do tego akurat nie byli zgodni, padło kilka propozycji, ale jak widać siedział teraz na dachu gotowy skoczyć za chwile w mrok rewiru. Zostawił im tylko opowieść bojowniczki o zdradzie MR, fearie i Zamku Plum razem z karteczką z numerem. Musiał się spieszyć, więc jeśli o czymś zapomniał na pewno nie omieszka im tego powiedzieć na posterunku na moście, gdzie mieli się ponownie spotkać. Co dalej, to się zobaczy. Teraz polował, szkoda że cholerna zwierzyna nie ucieka, ale za to starannie ukrywa ślady. Warknął z niezadowolenia, trzeba ruszać za tym co się ma, może jak będzie bliżej złapie silniejszy trop.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!

Ostatnio edytowane przez Hesus : 13-02-2011 o 01:01.
Hesus jest offline  
Stary 13-02-2011, 16:17   #228
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Poszło jak w pieprzonym filmie. Wszystko w ostatniej sekundzie, wyskok z transportera, skok na drabinkę pod osłoną Loli i Brewera, zasłonięcie latynoski kiedy pod nimi wszystko jebło w drzazgi. Sponiewierany Gary rozejrzał się półprzytomnym wzrokiem wokół. Co to było, do ciężkiej cholery… Agonia rośliny bolała go jakby to on sam wił się tam na dole w męczarniach. Ciało odmawiało posłuszeństwa, zorientował się że lezie po zapadniętym, dziurawym dachu. W głowie latały mu jakieś obrazy rodem z najgorszego koszmaru. Las tych pieprzonych zielonych skurwieli w centrum Londynu. Mythos przechadzający się wśród nich jak w zasranym ogródku. Popatrzył z obawą na lejące się strugi z nieba. Zatrzymali te zarodniki choć trochę? Rozwalili już dwie, myślał gorączkowo, łak mówił że może odnaleźć jeszcze dwie lub trzy. Zdążą? Dadzą rady?
Jakby w odpowiedzi na dole coś wybuchło z taką mocą, że dach zaczął się walić dosłownie im pod nogami. Złapał Lolę pod ramię i ruszyli pędem do krawędzi, szukając jakiejś drogi na dół. Dach wyginał się pod stopami jak żywy. Na końcu biegli mocno pod górę, kiedy zapadał się do środka wśród wizgu dartej blachy i kruszących się filarów. Rozglądnęli się szybko, karkołomna dosłownie decyzja i po chwili lecieli już w powietrzu na kupę błocka pod ścianą elektrowni.

Przeżyli. Upaprani w tym gównie po uszy, ale żywi. Triskett podniósł z ziemi Lolę, przypatrując się jej dokładnie. Siostrzyczka posykiwała trochę z bólu, ale chyba rzeczywiście nic sobie nie uszkodzili. Brewer gramolił się z hałdy, przeładowując Tavora, którego miał najwyraźniej przyklejonego do ręki tak jak Gary swojego Colta. Broń najlepszym przyjacielem egzekutora…
Podeszli w końcu do Mike’a i chłopaków. Triskett zerknął na kierowcę i strzelca, których potraktował dość obcesowo. Nie mieli pretensji, a przynajmniej nie chcieli mu wpierdolić od razu. Nowiny Hartmana spowodowały, że Gary zaklął pod nosem i pokręcił głową. Rozwalił jednego na pewno, a chyba dwóch z potencjalnych sojuszników. Kurwa. I choć przymierze ze zdechlakami nie było szczytem jego marzeń, to desperacko potrzebowali wsparcia. W ministerstwie mieli przejebane. Nie wykonali bezpośredniego rozkazu, co więcej po naradzie podjęli decyzję że dalej go będą mieć w dupie. Wracać nie mieli po co, najpierw trzeba jak najprędzej rozprawić się z tymi roślinami, które Mike mógł jeszcze wytropić. Postanowili zatem się podzielić. Gary z Lolą mieli uderzyć do posterunku na moście i nawiązać łączność z MRem. Spróbować się choć dowiedzieć od Vordy co się kurwa dzieje na tym bożym świecie. O co chodziło tej kobiecie gdy mówiła o zdradzie w ministerstwie, no i co to za durnota z tym rozkazem. Mike przecież tłumaczył już poprzednim razem im po radiu że roślinki trzeba rozwalić jak najszybciej. Sam łak tymczasem z nosem nisko przy ziemi miał wytropić fasolki i mają się spotkać na posterunku.

Przyjrzał się Loli dokładnie. Nie mieli wyjścia, musieli działać póki jeszcze trzymali się jakoś, póki wściekłość i chęć mordu kolejnych pupilków Mythosa przeważała nad całą resztą gówna, które ciągnęło ich na dół. Widział w jej oczach ostatki determinacji. Wiedział sam po sobie, że jeszcze trochę wytrzyma, a potem… picie na umór zajęcie dobre jak każde inne. Jeszcze trochę. Podszedł do niej i położył jej rękę na ramieniu. Jeszcze tylko roślinki i Mythos do piachu, a potem niech się dzieje co chce.

Jako że rozwalił ostatni transport, poczuł się w obowiązku coś zorganizować, przecież nie będą dymać na piechotę. Rewir wyglądał upiornie w tych strugach deszczu. Cisza i pustka w pobliżu elektrowni. Gary niemal podświadomie rozglądał się szukając obrazków podobnych do tych które wtłoczyły mu się na dachu do głowy. Szukał wyrastających pieprzonych zabójców CG z leżących i wijących się ciał. Pokręcił głową i potarł oczy zalewane ulewą. Tyle dobrze że choć błoto spływało po nich tworząc brudnobrązowe strumyczki. Rozwalił w końcu szybę w napotkanym starym oplu i wrócił pod bramę. Pomógł chłopakom z GSRów wnieść do środka ciało kobiety i powiedział by zawieźli ją do MRu i opowiedzieli tam co się stało w elektrowni. Tyle tylko, nic o planach na przyszłość.
Sam zaś zawinął jeszcze jeden samochód, po czym razem z Lolą, Brewerem i pozostałymi GSRami pojechali na posterunek na moście. Po drodze Gary wstąpił do niewielkiego sklepu. Miał w dupie to że był zamknięty, starał się nie narobić wielu szkód. Wyrwane rolety antywłamaniowe i zamek jakoś da się naprawić. Zgarnął trochę żarcia z półek. Szlag ostatnio zachowywał się jak bandyta, a nie jak… no ktoś kto ma przestrzegać prawa. Nie mógł sobie przypomnieć co się stało z taksówką, którą w sumie ukradł szkockiemu, wkurzającemu sąsiadowi. W przypływie jakiś głębszych odczuć, których wolał na razie nie analizować zostawił pieniądze na ladzie, zaczynając pożerać batoniki jeden za drugim. Wrócił do samochodu i podzielił się łupem z Lolą. Jej też się należała dawka kalorii i cukru. Zabiłby za porządny, włoski obiad. Penne z parmeńską szynką, gorgonzolą i beszamelem…
- John, jak dojedziemy na posterunek, spróbuj przekonać chłopaków, aby ruszyli z nami jak łak wróci z namiarami na roślinki. Przydałoby nam się wsparcie. – zawahał się chwilę – pójdziesz z nami, co? Łak mówił o jeszcze co najmniej dwóch… Czekając na niego spróbujemy się skontaktować z MRem.

Obracał w myślach przez chwilę pomysł skontaktowania się z Odrodzeniem. Nie wiedzieli o nich nic, prócz tego że chcieli rozwalić roślinki. To sporo, ale jednak czuł jakiś opór przed wchodzeniem w sojusz. No i pozostała sprawa zastrzelonej kobiety, jej mąż garuch nie będzie pałał do nich miłością.
Najpierw trzeba sprawdzić co się dzieje w ministerstwie. Zdrada to może być zwykłe pieprzenie dla zamydlenia oczu. Potem jak wróci Mike, trzeba rozwalić roślinki. A co z Zamkiem, o którym mówiła? Rycie w archiwum MRu może być teraz kłopotliwe. Hmm, może ojciec coś będzie wiedział, jeśli nie profesor historii to kto. Wizyta w mieszkaniu CG nie powinna zająć dużo czasu. Jezu on przecież nawet nie wie, że ona zginęła…
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 13-02-2011 o 19:20.
Harard jest offline  
Stary 13-02-2011, 18:13   #229
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Biegłyśmy, jeżeli ten dziwny pół galop, trucht i chód następujące kolejno po sobie można było nazwać w ogóle biegiem. Wiatr i deszcz zacinały w twarz, kolce jakiś krzaków wbijały się gdzie im się podobało a do tego właziłam w każdą chyba możliwą kałużę napotkaną po drodze. Buty wytrzymały, ale nogawki spodni nie i nasiąknięty wodą materiał stykający się z łydkami przyprawiał mnie o dreszcze. Wydawało mi się także, że na którymś z kolei krzewie jedna z nogawek się podarła i teraz wiatr miotał nią na wszystkie strony niby chorągwią.

Mnie samej te cholerne kolce nie czyniły za dużo szkody, bo ubrana byłam w tak zwany strój bojowy, w który kazał nam się wbić Topper, kiedy zabierał nas na tą wycieczkę. Teraz każda z zabranych na jego polecenie rzeczy przypominała mi się swoim ciężarem i kompletną bezużytecznością. Kamizelka kevlarowa obciążała korpus, arsenał noży i wieńczący wszystko miecz ściągały mnie ku ziemi, a posrebrzane kajdanki i łańcuch dyndały sobie bez sensu i zaczepiały o wszystko, co możliwe. No i nie można zapominać o najcięższym i najbardziej bzdurnym targanym przeze mnie elemencie wyposażenia, a mianowicie Lillingtonie.

Zaraz po tym jak przetrawiłam i wyliczyłam wszystkie nienawistne myśli względem Toppera przerzuciłam się na obrzucanie inwektywami wice ministra. Mamrotałam sobie pod nosem wszystko, co mi przychodziło do głowy, ale szybko wróciłam do wersji myślowej, bo przez gadanie zabrakło mi pary do dyszenia. Rzężenie nie było takie złe, bo wespół z odgłosami dudnienia mojej krwi zagłuszało wpieniający mnie swą jednostajnością szum lejącej się z nieba wody.

- Ty stary...hyhy...zramolały...pierdzielu (Lillington wcale nie był taki stary)
- Ty tłusty...grubodupny...hyhy...obżartuchu (wcale nie był taki gruby)
- Ty popieprzony...pokręcony...hyhy...ześwirowany popaprańcu ( z tym to akurat trafiłam w sedno)

To wszystko twoja wina dziadzie. Musiałeś wchodzić w układy z Mythosem. Musiałeś wszystko zaprzepaścić i oddać się we władanie obcym siłom. Musiałeś sprzedać ludzi Przybyszom z innego świata. Musiałeś dać się złapać Vordzie jak ostatni kretyn, ty imbecylu. Co dostaniesz w zamian, hę? Rzeczywiście warto za to sprzedać duszę? Kilka funtów mniej, zgrabną sylwetkę i super rzeźbę mięśni. Długowieczność. Branie u panienek. I to też tych od Faerie. Władzę. Siłę. Wiedzę. Większą moc. Garnek złota na końcu tęczy. Magiczne przedłużanie peni...

Rzuciłam Lillingtonem o glebę dając znak Audrey, że czas na odpoczynek. Mięsnie bolały jak cholera a płuca paliły ogniem. Przebyłyśmy ładny kawałek, ale w mojej opinii nadal zbyt mały. Jeszcze do tego przez moje rozdarte spodnie poraniłam sobie nogę do krwi przedzierając sie przez ostatnie zarośla. Kurde miałam dosyć a z tej odległości nadal widziałam światła od strony BORBLów. Wtargałyśmy nasz ciężar za niewielki pagórek i odcięłyśmy się nieco od przeszukujących teren BORBLaków.

Miałyśmy chwilę odpoczynku, ale nastrój popsuł sam Lillington, który ocknąwszy się zaczął pieprzyć coś trzy po trzy. Jaka to ważna z niego figura, jakie ma możliwości i inne głupoty. Chyba rozumiał, że skoro to Kopaczka go uwięziła to jego porywacze muszą doskonale zdawać sobie sprawę, kogo przetrzymują. No chyba, że jednak nie wiedział, kto go napadł. To byłoby wyjątkowo dobrze rozegrane przez Alicję i dawało nam pewne możliwości. Nie zdążyłam się ucieszyć z tego odkrycia, bo wtedy wszystko się rypło.

Czarownik z wielką satysfakcją zaznajomił nas z sytuacją, oczywiście zupełnie niepotrzebnie, bo obie z Masters od razu poczułyśmy zbliżające się niebezpieczeństwo. Poza tym wiedziałam o tym, że wyciąganie faceta z kręgu mogło sprowadzić nam na głowę problemy, ale nie sadziłam, że tak szybko. Widocznie Lillington stanowił ważny punkt w programie Mythosa skoro elf rozpoczął poszukiwania swego przydupasa tak błyskawicznie. Nie potrzebowałam wysłuchiwania tych oczywistych kwestii wygłaszanych przez porwanego, więc zapodałam mu kolejną dawkę prądu. Swoją droga, jakim cudem tyle gadał pomimo tego, że miał oplataną gębę workiem. Sprawdziłam czy dziad przeżył porażenie, bo w sumie byliśmy wszyscy przemoczeni do suchej nitki. Żył i był nieprzytomny.

On odpłynął a my wpadłyśmy w lekką panikę. Masters większą niż ja, ale to chyba oczywiste. Zrobiłyśmy małą burzę mózgów, z której nic nie wynikło. Audrey puściły nerwy i chciała wykończyć ministra. Przyznam się szczerze, że to także była moja pierwsza myśl, ale szybko ją odrzuciłam.

- Można mi zarzucić sporo rzeczy, ale nigdy nie byłam zabójczynią i nie zamierzam nią teraz zostać. Wolę nawet puścić go wolno niż go zabijać. Nawet jeślibym musiała potem uciekać z Londynu czy nawet z Wysp – wymamrotałam do Wiedźmy.
- Jeżeli masz jakiś pomysł to działaj a jeśli nie to wiej jak najdalej stąd bo ja zamierzam zostawić go tutaj i przyczaić się w pobliżu, żeby zobaczyć kto przyjdzie po niego – wyjaśniłam jej krótko.

Potem wykorzystałam ukształtowanie terenu do utrudnienia nie-życia temu, kto zmierzał po Lillingtona. Pagórek osłaniał miejsce nieco przed ulewą. Nie było może sucho, ale trochę mniej mokro. Wyjęłam nóż i wyryłam nim szeroki krąg chroniący przed Nieumarłymi wokół ciała ministra. W końcu deszcz go zmyje, ale przez jakąś chwilę będzie skuteczny. Może zatrzyma, chociaż na moment to coś, co poszukiwało Czarownika. Związałam jeszcze nogi jeńca razem z jego rękami tak by nawet po ocknięciu się facet nie za bardzo mógł wykulać sie z kręgu. Urżnęłam kawałek jego ubrania, zacięłam go nożem wyciskając krew na szmatkę i schowałam ją do kieszeni. Potem pognałam w jakieś niedaleko położone krzaki i wrzuciłam tryb „ukrycie”.

Jeżeli to nadciągał Mythos to miałam przesrane, bo pewnie i tak mnie dojrzy, ale nie sądziłam, aby te kilkaset jardów, które byłabym w stanie odbiec dalej zanim on przybędzie zrobiło w tym przypadku jakąś różnicę. Jak nadciągało coś innego to raczej nie miało szans mnie zobaczyć. Gdyby to było stworzenie na miarę moich możliwości, chociaż nie liczyłam na to zbytnio, to może miałam szansę nawet je załatwić. Nie przejmowałam się tym, że Lillington może nawiać. Faktem było, że BORBLe mieli Toppera i Max pewnie podał im nasze personalia, ale przecież minister nie zwróci się do Biura opowiadając o swoim porwaniu, bo jakby wyjaśnił im, w jaki sposób ktoś taki jak on uciekł porywaczom. Opowieść w stylu mój zły i planujący zbrodnie przeciwko ludziom Mistrz mnie uwolnił nie zrobiłaby na funkcjonariuszach BORBL odpowiedniego wrażenia a raczej zrobiłaby, ale nie takiego, jakiego mógłby pragnąć Lillington. Musiałby coś nałgać albo próbować pokątnie dotrzeć do tych informacji, ale wedle moich spostrzeżeń wszystkich sprzymierzonych z Mythosem jak i samego Faerie gonił czas, więc możliwe, że nawet nie miałby, kiedy zająć sie sprawą swojego porwania.

Poza tym w tym porypanym świecie moja dusza była najważniejszą i najistotniejszą rzeczą, jaką posiadałam i nie miałam najmniejszego zamiaru pozwolić by gnoje takie jak David Lillington i białowłosy elf doprowadziły do jej zbrukania.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 13-02-2011 o 18:29. Powód: dziabnięcie Lillingtona :-)
Ravanesh jest offline  
Stary 13-02-2011, 20:01   #230
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał
Zacinający ostro deszcz siekł niemiłosiernie po twarzy utrudniając widoczność i spowalniając ich ruchy. Pieska pogoda jakkolwiek uciążliwa paradoksalnie dla nich była błogosławieństwem. Nie tylko one miały problemy z wizją, ich pościg również nie miał lekko i oby tak było najdłużej… Po wyczerpującym sprincie poprzez najeżone kolcami dawno już nie ozdobne krzaki znaleźli chwilowe schronienie za niewielkim wzniesieniem. Tymczasowe rozwiązanie, jedyne na złapanie oddechu, zorientowanie się w aktualnej sytuacji i może jeszcze wykombinowanie co dalej.


- Jestem ministrem Rady Bezpieczeństwa Londynu – wycharczał niespodziewanie Lillington dziarsko komunikując o swoim powrocie do świadomości – Proszę mnie natychmiast uwolnić.

„Serio? Jasne kurwa, już się śpieszę”
- Zamknij się – warknęła przez zaciśnięte zęby. Jej głos zginął zagłuszony w szumie ulewy. Lilington działał jej na nerwy potęgując już i tak rosnącą frustrację. Był wrzodem zarówno kłopotliwym jak i niebezpiecznym. Wyciąganie go z kręgu mogło być błędem, zaś wleczenie za sobą podczas ucieczki cholernym problemem, lecz nie miały wyboru. Przynajmniej tak jej się wówczas wydawało. Facet był pieprzonym zdrajcą, lecz również ich zabezpieczeniem i źródłem informacji których potrzebowali. Nie mogły go tam zostawić. Czy aby na pewno? Vorda nie porywała go raczej po to by później, po przesłuchaniu odstawić grzecznie pod adres Rady Bezpieczeństwa Londynu…


- Wiecie. Mam potężnych sprzymierzeńców. Wielkie możliwości.

Och, serio?
Irytacja ustąpiła miejsce innemu uczuciu, rosnącemu z każdą chwilą dzielącą podejrzenie od pewności.
Niepokój.
Cholera, to już nie było tylko przeczucie, stres związany z ucieczką, pościgiem, zakładnikiem i całym tym gównem. Niepokój powodujący że ciało nagle oblewa się zimnym potem a włoski na karku stają dęba.

Lęk jak cholera pierwotny.

-Chciałem przez to powiedzieć, że nie powinniście wyciągać mnie z tego kręgu – słowa Lilingtona brzmiały złowieszczo prawdziwie.

Czuła ją teraz już wyraźnie, sunącą ku nim , uderzającą po zmysłach, ogromną, przerażającą, PIEKIELNĄ FALĘ ŚMIERCI.

- Kimkolwiek jesteście radzę wam zwiewać – zaśmiał się Minister. – Mój Mistrz nie będzie pobłażliwy.

- Nie mamy wyboru…

Mdliło ją na samą myśl co muszą zrobić. To było jedyne wyjście.
. … facet i tak już był trupem, to nasza jedyna szansa…


. Wyciągając Lilingtona wystawiły zarówno jego jak i siebie na tacy Mythosowi. GPS ministra zaczął działać; jego duch pojawił się znów na mapie pulsując jaskrawo i rysując trasę do celu…; Jedź prosto, po 200 metrach skręć w lewo, omiń domki campingowe, zdmuchnij tych śmiesznych ludzików przeczesujących pole golfowe, a u celu rozgnieć jeszcze dwa upierdliwe robaczki… Cholera, nie mają wyboru, facet i tak był trupem w chwili gdy Vorda przywiozła go na to odludzie, idealną lokalizację do pozbycia się uciążliwego ciała… i zerwanie łączności z panem pieprzonym Mythosem.

Zerwanie cholernej łączności, facet jest zdrajcą, wydał na nich wyrok… - próbowała przekonać zarówno Emmę jak i samą siebie. Minister ponownie odpłynął w krainę nieświadomości po spotkaniu z paralizatorem Harcout, dając im chwilę na jałową dyskusję o moralności. Emma nie chciała go zabijać, Audrey również się do tego nie paliła. Problem polegał na tym że nie miały lepszej alternatywy. Pozostawienie faceta przy życiu sprowadzało im na karki Mythosa, zabicie go może pozwoli jeszcze na zgubienie go…

My albo on.

Zwalczając falę mdłości zacisnęła palce na rękojeści noża i przeciągnęła ostrzem po odsłoniętym gardle mężczyzny.

Tak kurwa trzeba, Masters.

Coś ciepłego spływającego jej po palcach.

Skurcz żołądka i mdłości.

Nie teraz, o boże…

Stanęła na miękkich nogach i rzuciła się biegiem w stronę zagajnika. Myśleć o czym innym. Oddalić się stąd. Opanować. Zebrać do kupy i nie myśleć o niczym innym niż jak z tego wybrnąć. Co jeśli duch nie oddali się a Mythos i tak przybędzie? Poza tym że nie będzie już usprawiedliwienia na morderstwo popełnione z zimną krwią...
Kurwa.

Wpadła w krzaki zaczepiając nogą o jakieś niesforne pnącze. Jak długa runęła na ziemię tłumiąc przekleństwo i cisnące się do oczu łzy.
 

Ostatnio edytowane przez Merigold : 13-02-2011 o 20:58.
Merigold jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172