Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-09-2010, 17:19   #1
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
[Amber]-"Niech popłynie krew i łzy"

Zamek Amber Główny Hol
Ledwie pierwsze promienie słońca wychyliły się zza horyzontu, a już służba królewska w odświętnych strojach zebrała się w głównym holu. Stanęli w szeregu wzdłuż najdłuższego stołu.
Gdy z korytarz dobiegł odgłos stukających obcasów, wszyscy wyprostowali się karnie niczym oddział wojskowy. Do auli wszedł Benedykt ubrany w barwne, kwieciste kimono oraz ciemny płaszcz haori, na nogach miał drewniane geta, które stukały głośno przy każdym kroku. U pasa miał przewiązane dwa tradycyjn japońskie miecze, katanę i wakizachi. Oba w pochwach z ciemnej laki. Amberyta przeszedł obok stojących w szeregu ludzi i wzrokiem zaczął wodzić po sali. Z wielkim krytycyzmem przyglądał się bieli obrusów, czystości zastawy oraz ułożeniu potraw. Przeszedł się kilkakrotnie wokół auli i w końcu ponownie stanął przed służbą.
- Wierzę, że wszyscy macie świadomość jak wielki dzisiaj jest dzień. - rzekł doniosłym głosem, tak by nawet stojący najdalej słyszeli go głośno i wyraźnie - To wielkie święto dla całego królestwa. Dlatego chciałbym, abyście ze szczególną starannością troszczyli się o naszych gości. Nikomu nie może zabraknąć wina ani strawy. Cały czas musicie krążyć wokół stołu, by uzupełniać braki i być gotowym w każdym momencie służyć pomocą.
Benedykt zamyślił się na chwilę i zrobił parę kroków najpierw w lewo, potem w prawo. Idąc bacznie przyglądał się ubiorowi służby.
- Cieszę się, że po ostatniej inspekcji wzięliście sobie do serca moje uwagi. Muszę powiedzieć, że naprawdę nie mam dzisiaj żadnych zastrzeżeń co do waszego wyglądu.
Stoły także przygotowane są w należyty sposób.
Po minach niektórych widać było, że odetchnęli z wielką ulgą słysząc takie słowa. Benedykt rzadko kiedy kierował takie pochwały w stronę służby. Przeważnie był bardzo krytyczny i wymagający i zawsze znajdował coś co było nie tak.
- Wracajcie więc do swoich zajęć i miejcie baczenie na wszystko tak jak prosiłem was już wcześniej. Za dwie godziny zaczną schodzić się goście na uroczyste śniadanie. Bądźcie gotowi.
Służba jak na komendę skinęła jednocześnie głową. Benedykt uśmiechnął się widząc, że w ciągu tych kilku dni zdołał wpoić tym ludziom wojskową karność i dyscypliną.
- Do pracy zatem! - krzyknął i machnął rękę pozwalając na rozejście się.
Benedykt przeciągnął dłonią po twarzy. Ostatnie dni dały mu się mocno we znaki. Nie chodziło nawet o to, że całe przygotowania święta spadły na jego barki. Random od jakiegoś czasu bardziej zajął się troską o Vialle niż czymkolwiek innym. Było to oczywiście zrozumiałe i Benedykt nie miał o to żadnych pretensji. Martwiło go jednak coś zupełnie innego. Niewyjaśnione wydarzenia mnożyły się w zastraszającym tempie. Do tajemniczych burz nadchodzących od strony morza, do córki Flory i żądania przeprowadzenia jej inicjacji i zniknięcia Gerarda, doszły teraz jeszcze plotki o pojawieniu się Jednorożca. Widziało go ponoć kilka osób w pobliżu ruin świątyni oraz na wzgórzach za lasem ardeńskim. Z jednej strony można było to poczytywać za dobry znak, wszak to sam Jednorożec wskazał Randoma na króla Amberu. Benedykt miał jednak złe przeczucia i nie dawało mu to spokojnie spać. Nie mówił o tym królowi, gdyż nie chciał go jeszcze dodatkowo martwić. Na domiar złego pozostali członkowie rodziny, którzy przybyli na zamek zdawali się nie mieć pojęcia o tym co się dzieje. Było to zdaniem Benedykta wielce podejrzane. Wyglądało to tak, jakby wszyscy nabrali wody w usta i czekali na najdrobniejsze potknięcie Randoma, by mu je wytknąć i ośmieszyć go. Benedykt czuł się w obowiązku nie dopuścić do tego. Nie chodziło przy tym bynajmniej o osobę Randoma, ale o godność i majestat Amberu.
Benedykt stanął przy oknie i spojrzał na spokojną toń morza. Czekało go jeszcze dzisiaj wiele spraw. Między innymi przegląd wojska, a przede wszystkim straży królewskiej, powitanie gości i reprezentowanie władcy Amberu na przyjęciu.
- Panie... panie - do auli wbiegł jeden z żołnierzy królewskiej armii.
Benedyk w jednej sekundzie obrócił się w jego kierunku i z wielkim napięciem na twarzy czekał na słowa młodego mężczyzny.
Ten przystanął i próbował złapać oddech.
- Mów, że co się stało! - wrzasnął amberyta.
Młody żołnierz przeraził się i w jednej chwili stanął na baczność.
- Sir Benedykcie, przed chwilą w latarni Carba znaleziono pułkownika Nathaniela de Woutre.
Amberyta słuchał uważnie słów raportu. Obrócił się i podszedł do okna.
- Czy to jeden z tych oficerów co zniknęli z Gerard?
- Zgadza się sir. Przeniósł się przy pomocy karty. Podobno jest ciężko ranny. Zabrano go już do lazaretu.
- Dziękuję - rzekł zimno Benedykt - Możesz odejść.
Po wyjściu posłańca, syn Oberona jeszcze kilka długich minut, stał przy oknie wpatrując się w spokojne fale morza.

Amber Lazaret
W małej salce nad łóżkiem rannego pułkownika stał Benedykt i Julian. Ciało oficera było straszliwie poranione i zmasakrowane. Obie ręce zostały najwyraźniej odgryzione na wysokości łokci. Jego twarz była jedną otwartą raną, pokryta licznymi cięciami i tarciami oraz pozbawiona oczu. Tylko dzięki wisiorowi na szyi udało się ustalić jego tożsamość. Obaj amberyci stali w milczeniu, wpatrując się w rannego oficera.
Drzwi od sali otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Do środka wszedł lekarz. Spojrzał ze zdziwieniem na obu panów. Gdy poznał z kim ma doczynienia, instynktownie wyprostował się i przybrał oficjalną minę.
- Witajcie panowie - powiedział cicho.
- Czy on ma jakiś szanse na przeżycie? - spytał Benedykt.
- Prawdopodobieństwo, że dożyje wieczora jest bardzo małe.
- Mówiłem ci, że to żywy trup - burknął Julian w stronę brata.
- Cicho - skarcił go Benedykt - Czy on coś mówił?
- Dopóki był przytomny, wciąż i wciąż powtarzał jedno zdanie. Niestety nie gwarantuje, że zostało dobrze usłyszane i zapisane.
- Mów - ponaglił go Benedykt.
- Brzmiało to jak "dim mea lamastu"
Amberyci spojrzeli po sobie, ich miny wyraźnie świadczyły o tym, że nie mają bladego pojęcia co to może znaczyć.

- Źle się dzieje Benedykcie. Bardzo źle - odezwał się Julian, gdy amberyci opuścili lazaret. Ulice Amberu pełne już były gości, którzy zjechali na święto królewskiej pary. Bracia nie mogli przejść pięciu kroków, by nie pokłonić się komuś znacznemu ze szlacheckiej rodziny, czy choćby zwykłym przechodniom, którzy ich rozpoznali.
- Wiem, a na domiar złego mam tą wiedzą od conajmniej miesiąca. Niestety ani wtedy ani teraz nie wiem wiele ponad to. Wszędzie tylko pełno niepokojących zjawisk i poszlak.
- Obawiam się, że w powietrzu wisi coś bardzo nieprzyjemnego.
- Zgadzam się. Na razie jednak nic nie możemy zrobić. Święto zorganizowane przez Randoma krępuje nam ruchy.
- Nie uważasz, że właśnie to jest idealna okazja do ataku.
- Oczywiście, że tak. Tylko cóż z tego, skoro nie wiemy z której strony i od kogo mamy się go spodziewać. Armia i straż królewska są w pełnej gotowości. Ostrzegłem ich, że mają uważac na wszystko i donosić mi o każdym podejrzanym zdarzeniu.
- Musimy być czujni. Random jest zbyt zajęty porodem Vialle. Z resztą w innych okolicznościach, także bym na niego zbytnio nie liczył.
- Nie musisz być złośliwy. Randoma wybrał Jednorożec i o tym musimy pamiętać. Obawiam się jednak, że w tej walce celem bezpośrednim będzie sam Amber, a nie Random.
- Obyś się mylił, bracie.

Zamek Amber Główna Aula
Przed zamek zajeżdżały kolejne karoce i powozy. Zwoziły one z miasta kolejnych gości. Posłów sąsiadujących Cieni, przedstawicili najznamienitszych rodów oraz najbogatszych z przedstawicieli fachu kupieckiego. Zaproszenie na zamek Amber od zawsze było wielkim wyróżnieniem i przywilejem, a w taki dzień jak dzisiaj było jak złapanie boga za nogi. Każdy zdawał sobie sprawę, że wśród takich gości można wiele zyskać, a i porozmawiać czy choćby przebywać w otoczeniu rodziny królewskiej.
A ta, stawiła się na uroczystość zorganizowaną przez króla Randoma, nad wyraz licznie. Amberyci rzadko spotykają się tak licznie jak dziś. Wymieniano ukłony i pozdrowienia. Nawet ci, którzy z jakiś przyczyn nie darzyli się sympatią, z okazji święta byli pogodni i mili. Sala huczało jak w ulu od prowadzonych rozmów.
Po powitaniu przy wejściu przez Benedykta, goście kierowali się do auli, gdzie czekały na nich bogato udekorowane i aż uginające się od wyśmienitych potraw stoły. Tłem dla rozmów była cicha muzyka grana przez królewską orkiestrę.
Delikatne dźwięki fletni i harfy umialały czas gością i nie przeszkadzały w swobodnych rozmowach. Większość amberytów, za wyjątkiem Benedykta, Randoma i Vialle, krążyła po sali i cieszyła się z radosnej atmosfery.
Pomiędzy gośćmi gęsto uwijali się służący, by zgodnie z życzeniem Benedykta nikomu nie zabrakło wina w kielichu. Co i rusz z któregoś zakątka sali słychać było salwy śmiechu i radości.
Co prawda królewska para jeszcze nie pojawiła się w auli, ale powód ich nie obecności był wszystkim doskonale znany. Wieści rozchodziły się szybko i wszyscy wiedzieli, że poród Vialle rozpocznie się lada chwila. Dlatego atmosfera radosnego oczekiwania udzielała się wszystkim.
Tylko ci, którzy wiedzieli co dzieje się ostatnio w zamku, pod maską uśmiechu skrzętnie ukrywali troskę o losy Amberu. Amberyci znani ze swej nieufności wobec siebie nie zdradzali głośno swoich obaw.
Jedynie wprawne oko mogło w obliczu witającego gości Benedykta, dostrzec głęboko ukrytą troskę i zmartwienie.

Rozmowy i kolejne toasty przerwało nagłe odegranie przez jednego z muzyków powitalnych fanfar.
Nie grano ich jednak jak się okazało na powitanie królewskiej pary. Na podwyższenie na stołami, wszedł Benedykt. Odczekał chwilę, by umilkły wszystkie rozmowy i przemówił:
-Witajcie szanowni gości! Cieszy mnie tak liczne wasze przybycie. Witam serdecznie zarówno moich braci, siostry i kuzynów, jak i wszystkich dostojnych przedstawicieli sąsiadów Amberu. Witam posłów z Dworców Chaosu jak i wysłanników państw należących do Złotego Rogu. Witam także głowy szlacheckich rodów Amberu oraz znamienitych kupców.
Witacjcie w naszych skromnych progach!
Benedykt ukłonił się nisko, wszystkim zebranym.
- Na tę chwilę musi wam wystarczyć moja skromna osoba, gdyż nasz gospodarz, jak zapewne wiecie, przebywa wraz ze swoją małżonką. - kontynuował po chwili amberyta - W oczekiwaniu na przybycie króla, bawcie się, pijcie i ucztujcie - zachęcał.
Ponownie się ukłonił i dłonią dał znak muzykom, by zaczęli grać. Wraz z pierwszymi dźwiękami harfy, powrócił odgłosy rozmów.
Benedykt zszedł z podestu i w tej chwili właśnie podszedł do niego Julian. Obaj bracia kłaniając się i pozdrawiając zebranych gości, wyszli z auli.

Po przemowie Benedykta goście zajęła miejsca przy stołach. Służba podawała wykwintne potrawy oraz trunki. Sala co i rusz rozbrzmiewała toastami na cześć króla Randoma, królową Vialle, czy też za Amber.
Zgodnie z życzeniem Benedykta, członkowie rodziny królewskiej jak jeden mąż zasiedli przy głównym stole, ustawionym prostopadle do pozostałych. Przy stole tym puste pozostały tylko cztery miejsca, dwa dla pary królewskiej i dwa kolejne dla Juliana i Bendykta. Po minach niektórych amberytów można było zauważyć, że zasiadanie przy jednym stole nie napawa ich wcale radością. Byli jednak i tacy, którzy z przyjemnością rozmawiali z dawno nie widzianymi krewnymi.
Przy sąsiednim stole zasiedli posłowie z Dworców Chaosu, na czele z Mandorem i Lilavati Chanicut, przedstawicielką znamienitego rodu szlacheckiego Z Dworców.
W oczekiwaniu na przybycie króla mającego oznajmić wesołą nowinę, amberyci zajęli się niezobowiązującymi rozmowami, toastami i plotkowaniem.

Amber zatoka portowa
Większość mieszkańców miasta, nawet tych którzy nie dostali się na zamek, bawiła się i świętowała z okazji wielkiej uroczystości. Karczmy wypełnione były gośćmi, radosnymi pieśniami i rubasznym śmiechem. Na ulicach tańczyli zawodowi cyrkowcy, muzykańci i artyści, którzy licząc na łatwy zarobek, liczni przybyli do miasta. Nawet jednak w taki dzień jak dzisiaj, byli tacy, którzy musieli ciężko pracować. Wśród nich byli rybacy. Oni nie mogli pozwolić sobie na dzień odpoczynku, tym bardziej że sezon połowowy był w pełni. Kilkanście łodzi rybacki pływało po zatoce. To oni pierwsi zauważyli nadciągający od strony morza żywioł.
- Spójrz tatko! - krzyknął małoletni Paco.
Jego ojciec, potężnie zbudowany mężczyzna o śniadej cerze, trzymając w dłoniach sieć, krzyknął:
- Trzymaj ster, a nie widoki podziwiasz!
Paco skarcony przez ojca, zamilkł na chwilę. Jednak to co widział, niepokoiło go na tyle, że nieustąpił.
- Ależ spójrza tatko, burza idzie.
- Co? - zdziwił się ojciec.
Gdy obrócił się i spojrzał w stronę odległego horyzontu, przeraził się mocno i wyraźnie pobladł na twarzy. Szybkim ruchem uwolnił schytane w sieć ryby i zaczął wciągać ja na pokład. Inni rybacy także dostrzegli już zagrożenia i podobnie jak ojciec Paco przerywali połów.
Czarne chmury które gromadziły się na horyzoncie nie wróżyły niczego dobrego. Rybacy mieli w pamięci jak potężne i niebezpieczne były burze z ostatnich tygodni. Mówiono, że ponoć są magiczne i wiele szkody mogą poczynić. Teraz będąc tak blisko żywiołu kilkunastu rybaków, poczuło oddech śmierci na karkach.
- Paco do wioseł! - rozkazał ojciec.
Sam także usiadł i chwycił wiosło porzucając sieć.
- Tatko, a sieć.
- Do wioseł powiedziałem!
Paco wiedział, że z ojcem nie należy dyskutować w tej chwili. Pokornie więc pochylił głowę i zaczął wiosłować.
Czarne głębiące się chmury przesłoniły już cały horyzont i zbliżały się do lądu. Rybacy ile sił, płynęli w stronę przystani. Nagle pierwsze podmuchy wiatru dotarły do ich nozdrzy. Podobnie jak przy wcześniejszych burzach, wiatr niósł ze sobą zapach śmierci i rozkładu. Tym razem jednak był na tyle silny, że kilku rybaków mimo silnych żołądków, musiało zwymiotować.
- Szybciej Paco! Wiosłuj! - poganiał syna ojciec.
Paco jednak był jednym z tych którzy nie wytrzymali potwornego odoru. Wychylony za burtę chłopak wymiotował obficie.
- Przesiądź się! - ojciec przesunął syna i zaczął sam wiosłować.
Niebo nad rybakami ciemniało z każdą chwilą. Gdzieś wysoko ponad nimi rozległ się potężny grzmot, a wraz z nim fale zaczęły być coraz wyższe. Z każdą kolejną chwilą żywioł przybierał na sile.
Ojciec Paco był silnym mężczyzną, ale nawet on nie potrafił pokonać wzbierających fal. Ciągnął za wiosła z całych sił, ale ich łódź stała w miejscu, unosząc się i opadając wraz z kolejnymi falami.
Podobnie działo się z innymi rybakami. Wszyscy czuli, że zbliża się ich kres. Mimo to niepoddawali się i walczyli ile sił.
Kolejny grzmot rozległ się nad nimi. Kolejna wysoka fala wywróciła kilka z łodzi. Ludzie krzyki utonęły jednak w starszliwie wyjącym wietrze. Kilku rybaków widząc swoją bezsilność, rzuciło się w toń morza i wpława próbowało dotrzeć do brzegu.
Ojciec Paco także porzucił wiosła. Przewiązał się liną, a drugim jej końcem wycieńczonego syna. Trzymając go na rękach skoczył w szalejącą kipiel.
Na horyzoncie pierwsze krwistoczerwone pioruny przecięły smoliste niebo. Grzmot, który się po nich rozległ jeszcze bardziej wzburzył morze. Fala, która się po nim podniosła mierzyła kilkanaście metrów. Gdy opadła na powierzchni morza, nie było już ani jednej łodzi i ani jednego rybaka.

Zamek Amber Apartamenty królewskie
Random krążył przed drzwiami do komanty swojej małżonki. Był nerwowy i cały spięty. Benedykt i Julian siedzieli pogrążeni w zadumie na ławce.
- Możesz nam właściwie powiedzieć, co się dzieje, Randomie? - spytał jak najspokojniej Julian.
Random zrobił jeszcze kilka okrążeń i rzekł, trzęsącym się głosem:
- Nie wiem! - złapał się za głowę i widać było, że jest bliski płaczu - Miałem być tam z Vialle... I byłem, ale jakiś czas temu Collete wyrzuciła mnie mówiąc, że pojawiły się komplikacje.
Słowa króla przerwał nagle potworny krzyk bólu.
Trzej amberyci spojrzeli po sobie. Coś się działo niedobrego, a żaden z nich nie wiedział co się dzieje.
Julian pierwszy poderwał się z ławki i rzucił w stronę drzwi.
W pokoju na wielkim łóżku w kałuży krwi leżała nieprzytomna Vialle. Jej całe ciało było aż mokre od potu i krwi. Jej twarz zastygła w potwornym grymasie bólu. Trzy akuszerki stojące przy łóżku, zamarły widząc wbiegających do pokoju mężczyzn. Collette, która stała przy głowie królowej, spojrzała przerażona na Juliana. Jej prawa dłoń spoczywała na szyi Vialle.
Strażnik lasu ardeńśkiego już wiedział co się stało. Ze smutkiem pochylił głowę i cofnął się o krok.
Random podbiegł do małżonki i widząc jak Collete zamyka powieki Vialle, rozpłakał się i rzucił na szyję ukochanej.
Benedykt, który wszedł ostatni do komnaty, gestem głowy przywołał Juliana.
- Spójrz - szepnął, pokazując na niemowlaka zawiniętego w becik.
Na widok zdeformowanej twarzy dziecka, amberyta aż pobladł.

Zamek Amber Główny hol
Radosną atmosferę zabawy i oczekiwania przerwał nagle ohydny smród, jaki wdarł się do auli przez okna. Orkiestra w jednym momencie zamilkła, podobnie jak i goście. Wszyscy wymienili pełne niepewności i strachu spojrzenia. Ci, którzy przebywali w Amberze dłużej wiedzieli co ten odór oznacza. O magicznych burzach niosących z sobą smród śmierci i rozkładu mówiono już od jakiegoś czasu. Pierwszy jednak raz burza taka pojawiła się w dzień. Dotychczas żywioł atakował nocą.
Coraz liczniejsi goście podbiegali do okien znajdujących się za muzykami. Ich miny wyraźnie świadczyły o wielkim przerażeniu.
Amberyci także patrzyli po sobie niepewnie. Setki myśli i pytań, na które nie było odpowiedzi.
Do auli wbiegli nagle Julina i Benedykt. Ten pierwszy, wbiegł na podwyższenie i krzyknął:
- Zwrzeć okiennice! Szybko! Zbliża się do nas potężna burza! Niech nikt nie opuszcza auli!
W tym czasie Benedykt, blady niczym ściana, podszedł do stołu amberytów i szeptem przekazał straszliwą wieść:
- Zachowajcie spokój moi drodzy... - zaczął spokojnie, ale głos mu się łamał - Mam fatalne wieści... Królowa Vialle nie żyje... a jej syn... Z resztą nie ważne. Zajmijcie się tu naszymi gośćmi i dbajcie o ich bezpieczeństwo. Ja z Julianem, zajmę się Randomem.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172