Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-03-2011, 10:38   #21
 
JanPolak's Avatar
 
Reputacja: 1 JanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemu
Jediah przywarł do ziemi z karabinem wycelowanym w sylwetkę uzbrojonego Wietnamczyka. Zameldował, co widzi i nie pozostawało mu nic, tylko czekać na rozkazy.

Muszka i szczerbinka zgrały się, odnajdując ciemny kształt Wietnamczyka. Była noc, ale światło księżyca odbijające się od zalanych pól pozwalało odnaleźć cel – tam, gdzie poniżej spiczastego kapelusza, pod bezkształtną ciemną koszulą biło serce mężczyzny.


Montańczyk uspokoił tętno. Pomyślał, że nigdy jeszcze nie widział człowieka ginącego od kuli. Widywał zwłoki swoich krewnych (u niego na wiosce ciała przed pogrzebem trzymano w domach), spokojne i pełne godności. Nie raz zabijał zwierzęta, ale to co innego. Jak zareaguje postrzelony mężczyzna? Czy utykając rzuci się do ucieczki w las, jak źle trafiony jeleń? Chyba nie, człowiekowi brak ikry obecnej w dzikim zwierzęciu. I brak czterech nóg, na których może ustać. Może będzie krzyczał i wzywał pomocy? Tarzał się w ziemi i własnej krwi? Tylera w jakiś sposób korciło, by się przekonać. Przestawił plastikowy karabin na strzał pojedynczy (bardziej ufał swojemu oku, niż ogniowi automatycznemu) i utrzymywał celownik na piersi tamtego. W terminologii myśliwskiej byłby to strzał „na komorę”, choć w wojsku nie używano chyba tego terminu.

Co stanie się w chwili ściągnięcia spustu? Wypchnięty spalaniem wybuchowym gazów prochowych pocisk opuści lufę i z prędkością ponaddźwiękową uderzy w cel. Pełnopłaszczowy pocisk wbije się w miękką tkankę, deformując, koziołkując i rozpadając się w drodze przez organizm. Mięsnie zostanie poszarpane, naczynia krwionośne zmiażdżone ciśnieniem, kości rozsypią się w rój ostrych odłamków, dziurawiących organy wewnętrzne. Kontynuując swoją drogę przez wnętrzności, pocisk zniszczy wszystko na swej drodze, po czym wydostanie się raną wylotową – wielką i poszarpaną. Tak mówiły podręczniki do szkoły przedmedycznej.

Ale czy powinien rozważać to na płaszczyźnie moralnej? Racjonalnie rozumiał, że Wietnamczyk jest człowiekiem, istotą jemu równą, stworzoną przez Boga i mającą swoje cele, marzenia, swoje życie, które może się skończyć, jeśli Jediah naciśnie spust. Potrafił wyobrazić sobie w ciemnym kształcie mężczyzny wszystkie szczegóły: śniadą cera, zniszczone pracą ręce, oczy z fałdą mongolską ukryte pod przepoconym słomkowym kapeluszem. Mimo to, nie czuł z nim powinowactwa. Po drugiej stronie karabinu nie stał ktoś mu równy, brat, któremu mógłby przekazać znak pokoju, przechodzień, którego poczęstowałby papierosem. To był CEL. I wcale nie chciał go zabić dla zaspokojenia rządzy krwi. Może po prostu chciał mieć za sobą pierwszy raz. Zrobić pierwszą karbę na karabinie. Zostać prawdziwym Marine: „Heartbreaker and Lifetaker”.

Sierżant Greene przyczołgał się bliżej ich pozycji.

- Sitrep? – spytał – Dobrze, widzę. Ta kobieta jest martwa, jeśli ktoś im nie przeszkodzi. No to pokażmy, że jesteśmy rycerzami demokratycznego świata. Szeregowy Tran Quoc, okrzyczcie tamtych, że są otoczeni przez siły amerykańskie i mają rzucić broń i stanąć z rękami w powietrzu – cała trójka! – albo otworzymy ogień. Tyler, Clark, bierzecie na cel tego po lewej. Wy tam, tego drugiego. Jeśli smarkną w podejrzany sposób, strzelać.

Podoficer szeptał do pozostałej części drużyny.

- Drużyna przeszukująca wioskę potrzebuje pomocy. Idźcie dopilnować, żeby GIs niczego nie spieprzyli. Murkowsky, Wilcox i wy tam, weźmiecie granatnik i ostrożnie pójdziecie w kierunku największych domów. Obowiązują poprzednie rules of engagement. Wszyscy, zrozumiano? Wykonać.
 
__________________
Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.

Ostatnio edytowane przez JanPolak : 04-03-2011 o 12:39.
JanPolak jest offline  
Stary 05-03-2011, 00:46   #22
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=RHsDa9_HSlA[/MEDIA]

Czas i zmęczenie zrobiły swoje. Krok zwolnił, ale serce, paradoksalnie, przestało bić jak szalone. Bo, okazuje się, nie można zbyt długo bać się na cały gwizdek. Zaczynało jej być wszystko jedno czy przenocuje pod dachem czy pod drzewem. Oczywiście, jak już wspominaliśmy była mądrą dziewczyną, wiedziała, że nie myśli już tak sprawnie jak powinna, więc zdała się innych. Tylko raz poprosiła żeby dziś odpuścić, przeczekać noc na polanie, pospać trochę. Porucznik odmówił. A potem zobaczyli pierwsze pola i zaraz światła wioski. Miała ochotę go uściskać. Wszyscy przyspieszyli kroku nagle mniej zmęczeni. Zapomnieli, że radość jeńców nie jest ich radością. Za radą Kim skradali się w stronę najzasobniejszych domów. Przyszło jej do głowy, ze powinna coś wymyślić, pójść tam sama, zrobić zwiad, udać … kogoś… zagubioną wieśniaczkę, dziewczynę z nikąd, ale nie miała siły ani odwagi tego zaproponować.

A najgorsze było to, że czuła się winna. To przecież jej kraj, to ona, z urodzenia była Wietnamką, ćwierć Francuzką od razu protestował głos ojca w jej głowie, Amerykanką to protestowała przeciw swym wyrzutom sama Kim, i jako ta Wietnamka powinna wiedzieć co trzeba zrobić, żeby przeżyć.
W dodatku chyba Kim tak naprawdę nie umiała jeszcze uwierzyć w wojnę. Mimo zestrzelenia helikoptera, mimo trupów, które widziała, mimo natknięcia się na oddział Wietkongu i wzięcia jeńców, wojna była abstrakcją. Jakby na prawdziwy Wietnam ktoś nałożył kalkę, gdyby ją zdjąć, pominąć jakoś, byłoby się w zwyczajnym kraju. I wydawało jej się, że powinna umieć te kalkę zerwać, że gdyby ten prawdziwy kraj znała tak jak powinna, przeżyliby bez trudu. Ale teraz potrafiła jedynie zaproponować jako kierunek największe domostwa. A kiedy tam doszli najstarszy z jeńców rozkrzyczał się. I znowu się zaczęło.

Prawdę mówiąc gdyby Kim była tu sama, najzwyczajniej w świecie by uciekła. Nie wiedzieli nic. Zauważyli poruszenie we wsi na dole, ale dla nich raczej oznaczało Wietkong niż sojuszników. To było tak jakby znaleźli w torcie martwą mysz. Wszystkie nadzieje umarły w jednej chwili. Jeniec dostał w łeb od Texa, a Kim, w jednej chwili, podcięciem nogi powaliła na ziemię idącego przed nią najmłodszego z więźniów. Sama zdziwiona swoim refleksem, padła w trawy tuż obok, wyciągając zza pasa pistolet i wyrzucając z siebie ciche amerykańskie przekleństwa.
-Co z wami jest nie tak? – wyszeptała w końcu do przerażonego żółtego chłopca leżącego obok, nieświadoma, że lufa jej pistoletu wbija się w żebra tamtego. Gdyby chłopak zaczął płakać, ona pewnie odpowiedziałaby tym samym, żałosna wojna i jej bohaterowie.

To porucznik postawił ją do pionu, oczywiście metaforycznie, bo nie wstała. Pilot, korzystając z ciemności podbiegł do nich.
- Zastrzelić każdego – wyszeptał rozkaz, zrozumiała, że ma przetłumaczyć – kto spróbuje krzyczeć Poza tym celuję w tego po lewej, Kim ty też, Tex zdejmujesz drugiego, ale dopiero na mój znak, na razie czekamy ile tego wypełznie. Jeśli wypełznie więcej niż jeszcze dwóch rzucaj w nich flarę – wręczył przedmiot Kim – niech się wystraszą światła. I wtedy ogień maszynowy. Ale na razie czekamy na ich ruch.

A potem coś usłyszeli. Z daleka, z drugiej strony wsi. Hałas się zwiększył.
Porucznik dał znak. Wszyscy strzelili do mężczyzn z karabinami.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 05-03-2011 o 12:14.
Hellian jest offline  
Stary 06-03-2011, 10:05   #23
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Ogarniające wioskę ciemności co jakiś czas przerywały okrzyki przeszukujących domu żołnierzy. Miller wraz z nimi, sprawdzał kolejne domostwa, próbując po mieszaniną francuskiego i wietnamskiego uspokoić zdenerwowanych tubylców. Wyglądało na to, że byli to zwykli wieśniacy, choć jak już nie jednokrotnie przekonał się Thomas, pozory potrafiły mylić. Zwłaszcza w dżungli, tam pozory potrafiły zabijać…. brutalnie i bez pardonu.


Na widok przestraszonych min mieszkańców nie odczuwał litości. Mieli swoją robotę do zrobienia, choć wiedział, że komunistyczna partyzantka siła zmusza wieśniaków do pomocy, czuł do nich odrazę. Za brak odwagi by się im przeciwstawić, albo chociaż posłać po pomoc do ARVN albo CIDG – nu.
Duże domostwa na końcu wioski, były zapewne siedzibą starszyzny, albo po prostu co zamożniejszych mieszkańców. Pewnie jeden z nich był naczelnikiem wioski i to on był osobą, której powinni zadać parę pytań.



Miller obawiał się o jeszcze jedną rzecz. Jeśli w pobliżu byli Charlie, to zapewne wpadną na ten sam pomysł, albo co gorsza już wpadli.

*****

Światła w dużych domostwach zgasły. Nagle… jak na zamówienie… podejrzanie… jakby ktoś chciał ukryć swoją obecność. Bądź wymknąć się pod osłoną nocy. Dwa urywane gwizdy wybiły się krzykliwym stacatto ponad dźwięki nocy. Ktoś najwyraźniej dawał sobie jakieś sygnały.


Miller przywołał skinieniem ręki swoich żołnierzy do siebie. Ściszonym głosem wydawał rozkazy:
- Obiema sekcjami zbadamy tamte duże chaty. Trzymamy się ścian domów, nie wychylamy się i uważamy na siebie. Obie drużyny osłaniają się wzajemnie. Poruszamy się skokami. Radiotelegrafista za mną.


Już mieli ruszać, kiedy dodał: - Wieśniacy już wiedzą, że jesteśmy amerykanami, jeśli zobaczycie kogoś z bronią, kto nie trzyma rąk wysoko nad głową… strzelać…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 06-03-2011, 19:05   #24
 
sickboi's Avatar
 
Reputacja: 1 sickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwu
Nie tak miała wyglądać pierwsza prawdziwa akcja bojowa Daniela. Najpierw krótki przelot helikopterem i spotkanie z żółtkami w jakiejś zapuszczonej bazie, a potem nudny marsz w kierunku jakieś wiochy. Młody Amerykanin czekał na jakąś akcję, na moment kiedy będzie mógł się wykazać. Nie po to przez wiele tygodni odbywał ciężkie szkolenie, aby teraz spacerować sobie przez dżunglę. W momencie, gdy dotarli do celu wszystko zmieniło się o 180 stopni. D.J. poczuł uderzenie adrenaliny. Wreszcie coś się działo, choć nie do końca tak jak Wilcox to sobie wymarzył.

Sytuacja na polu była napięta jak struna. Po jednej stronie dziwnie zachowujący się Wietnamczycy, a po drugiej Amerykanie. Wystarczyła chwila dekoncentracji, jakiś gwałtowny ruch i komuś pewnie puściłyby nerwy. Daniel tkwił jak skamieniały z dłońmi ciasno oplatającymi karabin. Strzelał już w Wietnamie i to nie raz, może nawet kogoś zabił. Nigdy jednak nie była to sytuacja tak bezpośrednia. Gdyby w tej chwili podniósł broń do oka, wymierzył i strzelił, z pewnością zabiłby któregoś z tych facetów. Wyraźnie widziałby jak pada, słyszał jego krzyk. Żółtki do których napieprzał będąc jeszcze w Da Nang przeważnie chowali w lesie, po chaszczach. Ci tutaj byli jak na dłoni. Wilcox głośno przełknął ślinę. Tym razem to coś innego, coś zupełnie innego.

Z rozmyślań wyrwał go dopiero szum radia i ściszony głos sierżanta Greena. Niemal od razu wróciła mu zwykła pewność siebie. Podniósł się z ziemi i mrucząć.

-Pieprzeni komuniści- ruszył w kierunku wioski wraz z pozostałymi Marines wyznaczonymi do zadania.
 
sickboi jest offline  
Stary 13-03-2011, 13:56   #25
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Niedziela, 18 Kwietnia 1965 roku, Region Ngoc Hoi, Okolice wioski Mau Nau Vinh,

PFC Tyler

Część Marines zgodnie z rozkazami sierżanta podniosła się ze swoich kryjówek i jak najciszej potrafili ruszyli w stronę wioski. Przez chwilę dało się słyszeć każdy ich ruch. Każda łamana gałązka, każda próba wyciągnięcia buta zapadającego się w błoto na tym podmokłym terenie, każdy ruch ręki, który powodował poruszenie się krzaków, służących za tymczasową kryjówkę. Ci żołnierze, którzy zostawali na miejscach, aż krzywili twarze. Po części ze strachu, sytuacja na polach ryżowych zamieniała się naprawdę w nieciekawą, każdy obawiał się, że za chwilę dojdzie do strzelaniny.

Młodzi żołnierze, którzy przyjechali do tego kraju mieli nadzieję, że uda się tego uniknąć. Pamiętali słowa instruktorów czy krewnych, którzy walczyli w poprzednich wojnach. Gdy ołów zaczyna latać, wszystko może się wydarzyć.

Krzyk wietnamskiego podoficera towarzyszącego Marines, nie sprawił, że jego ziomkowie rzucili broń. Wprost przeciwnie, najpierw rozglądnęli się wokół siebie, jakby pragnąc wypatrzyć wroga, a następnie podnieśli broń, gotowi ostrzelać go, lub kobietę, która skuliła się w pozycji embrionalnej oczekując najgorszego. Żołnierze nie czekali dłużej, mieli swoje rozkazy. Każdy z nich nacisnął spust swojego M16. Amerykańskie karabiny odezwały się, posyłając w stronę sylwetek wroga śmiercionośne pociski kalibru 5,56 mm.

Tyler widział swojego Wietnamczyka, wypuścił powietrze, tak jak wiele razy robił to na polowaniu i kiedy wydawało się, że tamten nie będzie miał szansy nic zrobić nacisnął spust. Jego pocisk poleciał w stronę człowieka, który mniej więcej w tym samym momencie rzucił się na ziemię ... chybił! Jediah widział to wyraźnie ... chybił. Jego kolega spróbował poprawić wyczyn szeregowego, ale jego pociski spowodowały tylko, że Wietnamczyk leżąc na ziemi podczołgał się do grudki błota, która dawała mu przynajmniej prowizoryczną osłonę.

Również pozostali Marines nie mieli więcej szczęścia ich strzały zmusiły tylko drugiego z Wietnamczyków do schowania się za mostkiem i przyklęknięcia. Wszystko miało być takie proste, jednakże coś zawiodło ... może były to nerwy, a może zmęczenie. Jednakże drużyna Marines znalazła się w impasie. Nikt nie chciał jednak przerwać. Z krzaków w stronę Wietnamczyków cały czas leciały pociski. Ci nie pozostali dłużni amerykanom. Ich stare karabiny wystrzeliły dwa razy, przelatując gdzieś nad głowami członków Korpusu.

Przez chwilę nawet Tyler dał ponieść się ogólnemu uczuciu przygnębienia i hurra optymizmowi strzelania na oślep. Na szczęście, powstrzymał się przed tym w odpowiednim momencie. Nabrał powietrza i czekał. Wiedział, że tamten będzie musiał wystawić jakąś część ciała, zrobić coś co go odsłoni, przynajmniej na tyle, żeby mógł wystrzelić. Zobaczył okazję, gdy tamten przesuwał się delikatnie, aby schować wszystkie kończyny za grudką błota. Wietnamczyk nieznacznie podniósł się na ręce i wtedy Jediah wystrzelił kolejną kulę.

Widział cały jej lot, zakończony wbiciem się w ciało tuż pod obojczykiem Wietnamczyka. Tamten krzyknął głośno i przeciągle. Jego krzyk wyrażał złość, niedowierzanie i ból. Po chwili żołnierz wroga wypuścił swój karabin i lekko łkając przytulił się do ziemi.

-Dobry strzał ... ale jest jeszcze jeden - wyraził ktoś w pewnym momencie uczucia ogółu.

PFC Murkowsky, PFC Wilcox

Słyszeli strzały padające z miejsca, w którym znajdowali się ich koledzy. Na twarzach niektórych z towarzyszących im żołnierzy malowała się chęć powrotu. Mieli jednak swoje rozkazy. Nieugięty kapral prowadził ich z powrotem w stronę ścieżki i wioski. Dżungla wydawała się jeszcze ciemniejsza niż poprzednim razem.

Tym razem światło księżyca nie dawało nadziei. Powodowało strach. Mieszało w głowach. Amerykanie za każdym drzewem, za każdym zwalonym pniem i za każdym krzakiem widzieli wroga. Co chwila ich serca przyspieszały, gdy któryś z nich podnosił karabin, gotów otworzyć ogień. Las jednak pozostawał pusty ... przynajmniej z ich wrogów. Wyglądało na to, że tamci byli tylko w wiosce, to trochę ich uspokoiło, ale sprawiło również, że przyspieszyli kroku.

Nie wiedzieli czy ich towarzysze znajdują się w niebezpieczeństwie czy nie, jednakże wiedzieli, że dojście do nich zajmie im trochę czasu. Musieli się spieszyć. Nie zważali już na nic, chcieli być po prostu już na miejscu ...

Private 2 Kossant, Sergeant Miller

Pierwsza drużyna razem ze sztabem zaczęła wspinać się w stronę dużych chat. Dwa ciągi żołnierzy szło przy ścianach chaty. Wszyscy starali się jak najbardziej skulić, jednocześnie trzymając jakieś tempo tego marszu. Serca biły jak oszalałe. W pewnym momencie wszyscy usłyszeli strzały dobiegające za wioski. Znak, że również Marines toczyli jakąś walkę.

Uczucia nie były najlepsze. Może właśnie władowali się w jakąś pułapkę i byli otoczeni? Może Marines nie dawali sobie rady i za chwilę, ktoś zaatakuje ich od tyłu? Powodowało to, że gdy przystawali, odwracali się do tyłu patrząc w mrok. Pojawienie się jakiegokolwiek Wietnamczyka, nawet nieuzbrojonego na drodze, spowodowałoby zapewne jego śmierć. Większości żołnierzy, było teraz wszystko jedno.

Mimo wszystko popędzani przez podoficerów i sztab plutonu szli naprzód. Wyszkolenie miało właśnie doprowadzić rekrutów do takiego stanu. Mimo, że się bali ... mieli słuchać starszych stopniem i wykonać przedstawione przed nimi zadania.

Nagle z największej chaty padły strzały. Jeden z nich trafił prowadzącego żołnierza w hełm. Na szczęście blaszany kapelusz, uratował mu życie, ale celność ognia spowodowała, że wszyscy jak na znak zatrzymali się chowając za jakąś osłonę. Skulony, siedzący na ziemi trafiony żołnierz wpatrywał się w małą dziurę w hełmie.

-Pieprzony szczęściarz - rzucił któryś z jego kolegów. Kilku żołnierzy wycelowało karabiny w stronę chaty i otworzyło ogień. Kule karabinowe zaczęły uderzać w drewno.

Podporucznik podszedł do sierżanta sił specjalnych.

-Co tu się dzieje?- zapytał, Miller miał już mu odpowiedzieć, gdy do kanonady dołączyły kolejne strzały. Kula wylądowała tuż przy nodze porucznika, rozbijając się na mniejsze części. Jedna z nich musiał ugodzić go w nogę, gdyż oficer krzyknął i padł na ziemię, a na spodniach pojawiła się plama krwi.

Natychmiast na pomoc oficerowi, ruszył sanitariusz, ale strzały zmusiły go do padnięcia na ziemię. Chwilę zajęło wypatrzenie wroga. Znajdowali się w czymś co musiało stanowić magazyn, jakieś 30 metrów od ich pozycji. Na skraju wioski, w przerwie pomiędzy budynkami a mieszkaniami starszyzny. Oznaczało to, że wróg miał w tym momencie przynajmniej dwa punkty oporu w wiosce ...

Kim Bejart

Nikt więcej nie pojawił się w oknie. Nikt nie próbował wyskakiwać z chaty. Było w niej za to słychać ciągły ruch i poruszenie. W końcu oficer dał znak do strzału. Najpierw odezwały się pistolety oficera i Kim. Niestety ich strzały były niecelne. Dobre w tym wszystkim było jedynie to, że zmusiły mężczyznę do schowania się i nie próbował odpowiedzieć ogniem.

Po chwili do przodu wysunął się strzelec z M60. Oparł potężny karabin na trójnogu, odbezpieczył go i otworzył ogień. Charakterystyczny dźwięk karabinu maszynowego wypełnił noc. Kule przelatywały nad Wietnamczykami, ale jakimś złośliwym zrządzeniem losu, żadna nie trafiła wroga. Tamci kulili się wystraszeni, ale nie puszczali broni, nie krzyczeli, że chcą się poddać.

Co więcej wyglądało na to, że mimo ostrzału szukali jakieś pozycji, która pozwoli im odpowiedzieć ogniem Amerykanom.

Niedziela, 18 Kwietnia 1965 roku, Region Ngoc Hoi, Okolice wioski Mau Nau Vinh, godzina 23:23

W wiosce trwały regularne walki. Wszyscy ich uczestnicy słyszeli strzały z różnych miejsc. Łatwo dało odróżnić się charakterystyczny i słyszany tyle razy dźwięk amerykańskiej broni, od sporadycznych strzałów wietnamskich partyzantów.

Żołnierze amerykańscy w wiosce znajdowali się w niezbyt wesołym położenie. Strzelano do nich zarówno z dużej chaty, która znajdowała się jakieś 50 metrów od nich na wprost, jak i położone 30 metrów od ich pozycji magazynu. Żołnierze musieli szukać schronienia, przed dwoma punktami, z których padały strzały.

Młoda Kim widziała wyraźnie dwóch Wietnamczyków. Poprawili się za swoimi prowizorycznymi kryjówkami. Wydawało się, że nabrali pewności siebie. Była pewna, że za chwilę odpowiedzą ogniem. Miała tylko nadzieję, że nikogo nie trafią .... miała również nadzieję, że nikt z obecnych w chacie nie spróbuje dopomóc swoim towarzyszom.

Część drużyny Marines próbowała jak najszybciej wyjść na drogę. Biegli, nie zważając na niebezpieczeństwo. Wyraźnie słyszeli strzały i to motywowało ich do jak najszybszego znalezienia się w wiosce. W końcu pierwsi z nich postawili stopy na ubitej ścieżce ...

Reszta Marines leżała w miejscu, przestali strzelać. Również Wietnamczyk nie strzelał. Na polu walki na chwilę zapadła cisza. Nie zmieniało to jednak sytuacji. Jeden człowiek blokował im dalszy dostęp do wioski. Wiedzieli, że nie mogą go tutaj tak zostawić ... tylko co zrobić?

A nad ich głowami zawisł majestatyczny księżyc ... niemy obserwator bitwy ...

 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 13-03-2011, 19:33   #26
 
JanPolak's Avatar
 
Reputacja: 1 JanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemu
Walka była chaosem. Jediah nie miał czasu myśleć. Choć jeszcze chwilę temu mierzył z karabinu do człowieka, a teraz ten człowiek leżał na ziemi łkając i krwawiąc, nie było miejsca na potępianie, bądź nagradzanie się. Kule świszczały, ale kolejny przeciwnik ukrył się poza zasięgiem Marines.

- MG, ogień ciągły punktowy na mostek! – sierżant Green wydawał komendy – Tyler, Clark, otoczyć i zabić tamtego. Flank & finish! Pozostali, osłaniać podejście.

Tyler i drugi zwiadowca cicho podnieśli się z ziemi. Jeden z prawej, drugi z lewej, rozpoczęli podchodzić przygniecionego ogniem Wietnamczyka. Jediah szedł pochylony, z gotową do strzału bronią. Liczył, że okoliczna roślinność, oliwkowy mundur i pokryta przepoconym kamuflażem twarz ochronią go przed wzrokiem przeciwnika. Przed słuchem kryła go dźwięcząca w uszach kanonada i wyuczona umiejętność podchodzenia zwierzyny. Ostrożnie, bacząc, czy wokół nie ma kolejnych partyzantów, zbliżał się do kryjówki tamtego.
 
__________________
Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.
JanPolak jest offline  
Stary 18-03-2011, 20:29   #27
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Miał takie coś. Na pewne rzeczy potrafił spojrzeć z perspektywy wielu długich lat. Kilka minut po wszystkich, zawsze zastanawiał się, czy jak będzie sędziwy, zarobiony, będzie siedział przed kominkiem wpatrując się w galerie zdjęć i rozmyślając o dawnych czasach, jak będzie oceniał tą konkretną chwilę. Czy dobrze zrobił, czy to był pierwszy krok w do jakiegoś konkretnego celu? A może po prostu o tym zapomni. Bo nie będzie warto myśleć o głupotach na stare lata.
Dziwne myśli. On jako człowiek stary. Bunny, nie mający dwadzieściakilka lat i myślący o ciszy, spokoju. Prawie nierealne.
Szli przez przerzedzającą się dżungle. Gdzieś na jego flance dwóch Wietnamczyków próbowało odstrzelić pozostałym łby. Nie kumplom, nie towarzyszom broni. Pozostałym.
Durni, żółci bracia. Jedyne, co mieli przeciwko nim, dwóm uzbrojonym po zęby drużynom Marines, to zardzewiałe karabiny, znoszone piżamy i głupotę. Przy takiej proporcji sił ta wojna musi skończyć się szybko.
Bunny uklęknął na chwilę i sprawdził po raz któryś czy karabin jest odbezpieczony, a magazynek na swoim miejscu. Nad jego głową grzmiała kanonada. Mógłby biec w tamtą stronę, dołączyć do niej, ale po co? Nie chciał kogokolwiek pozbawić życia. Bo dlaczego? Że stanął im na drodze? Niby do tamci do nich strzelali, niby też próbowali ich ukatrupić, ale oni broni swoich domów. Cholera. To wszystko to szaleństwo.
Właśnie docierała do niego pewna myśl. Co jeśli na tej wojnie nie ma stron? Może po prostu wszyscy są tak samo źli? Przysiągłby, że kilka pocisków przeleciało im nad głowami. - Może nie czas na takie rozważania? - Powiedział sam do siebie, uśmiechając się. - Dobry strzał ... ale jest jeszcze jeden. - Dobiegło go krzyk. Więc jeden z żółtych braci nie żyje. Bezsens. Ich kapral przyspieszył. Żołnierze rzucili się za nim.
I cholera, on biegł razem ze wszystkimi.
 
Lost jest offline  
Stary 18-03-2011, 22:47   #28
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Kiedy padły pierwsze strzały z drugiej strony wioski zarówno strzelec pokładowy Tex Welsh jak i porucznik James Gaff zareagowali z entuzjazmem.
- Nasi. Będzie dobrze dziewczyno – porucznik roześmiał się radośnie przy tym zapewnieniu. W końcu i ona się uśmiechnęła.
Jeszcze chwilę temu, gdy z chat odpowiedziano ogniem na ich strzały wydawało się, że wszystko stracone. Zdawali sobie sprawę, że we troje nie mogą walczyć z całą osadą.
- Kim pilnuj jeńców – wydał rozkaz już stanowczym tonem - I w razie, czego nie patyczkuj się z nimi.

Kiwnęła głową, czego nie mógł dostrzec, bo twarz miała teraz w cieniu. Najstarszy z jeńców, ten, który oberwał od Teksańczyka w głowę nadal był nieprzytomny, trzej pozostali leżeli jeden obok drugiego, Kim zaledwie dwa metry od nich. Za całą ochronę musiał im starczyć niewielki spadek terenu.
- Po prostu się nie ruszajcie –wyszeptała - Macie najłatwiej, musicie tylko leżeć.
-Celuj do nich – nakazał porucznik.
Dopiero wtedy zauważyła, że trzyma broń zwróconą lufą w stronę ziemi. Wycelowała.

Mężczyźni przesunęli się trochę do przodu, tak by zająć lepsze pozycje strzeleckie, dla nich prowizoryczną osłonę stanowił dwukołowy wózek i ułożone na nim worki. Potem Tex rzucił racę w stronę budynku. Przez chwilę w jej czerwonawym świetle było widać dom w całej okazałości. Kim odwróciła się żeby spojrzeć. Dom był naprawdę ładny, stał na grubych balach, miał ozdobny pagodowy dach i pomalowane na czerwono futryny okien. Na deskach, przed szerokimi również malowanymi drzwiami leżał martwy żółty pies. Pierwsza ofiara.

Pojedyncze strzały i krzyki dobiegały z różnych stron. Psy w całej wsi szczekały zajadle, przy samym domostwie kwiczały świnie, w świetle racy widziała, że tłoczą się spanikowane na ogrodzeniu, które chyba nie mogło tego zbyt długo wytrzymać. Jakoś strasznie żal zrobiło jej się zwierząt.
- Dwa karabiny po prawej. –Porucznik przyglądał się czemu innemu niż dziewczyna - Są twoi - wyszeptał do Texa. Sam strzelał do wroga ukrytego za równo ułożonym drewnem. Wietnamczyk odpowiadał pojedynczym ogniem.
Dziewczyna nie mogła oderwać wzroku od chaty, patrząc w dogasający blask racy zamiast na związanych Wietnamczyków.
-Kim! –przywołał ją do porządku porucznik.
Odwróciła się do jeńców.

- Źle z nim –wyszeptał najmłodszy z Wietnamczyków. Rozbrzmiał terkot M60, ale i tak słyszała charkot rannego. – Pomóż mu – zażądał chłopak.
Bała się ruszyć z miejsca. Opanowało ja przeświadczenie, że gdzieś ktoś właśnie wystrzela kulę dla niej.

Wtedy wietnamski porucznik z okrzykiem poderwał się na nogi. Ręce, choć nadal spętane, miał już z przodu. Myślała że chce rzucić się na nią. Wystrzeliła. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że biegł na Gaffa.
Padł zahaczając ciałem o jej nogi.

Tex nawet się nie odwrócił, seria za serią odpowiadała na wietnamski ogień. Kim usiadła.
Wietnamski chłopak płakał.
Nie żyje – ale mówił o rannym w pierwszej strzelaninie, tym, któremu wyciągała kulę. Kim wyjęła nogi spod ciała. Podeszła na czworaka do jeńców.
- Nie podnoś się! – krzyczał Gaff.
Przytknęła ucho do ust rannego mężczyzny.
- Nie żyje -potwierdziła. Chłopak rozszlochał się na dobre.

Wietnamski porucznik jęknął. Myślała, że go zabiła. Wróciła do niego. Trafiła w pierś, wykrwawiał się. Wyjęła opatrunek zdając sobie sprawę z bezcelowości tego gestu. Znowu usiadła.
- Na ziemię dziewczyno –wrzasnął porucznik.
Padła twarzą w błoto. Jakaś kula przeleciała tak blisko ze zadzwoniło jej w uszach. Ziemia stłumiła śmiech Kim.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 19-03-2011, 08:31   #29
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Sytuacja nie wyglądała ciekawie. W zasadzie wyglądała cholernie niedobrze. Byli w obcym nieznanym sobie terenie, z rozpoznanymi przynajmniej dwoma punktami oporu partyzantów. Jakby tego było mało, porucznik został ranny w nogę, sztabowi sanitariusze już się nim zajęli, nie wyglądało to na poważną ranę. Sztab schowany za jedną z chat był póki co nienarażony na ostrzał wroga.


Dwie sekcje jego drużyny, zostały przyciśnięte ogniem, prowadzonym z dwóch stron. Pociski rykoszetowały na prowizorycznych osłonach, czy wzbijały tumany ziemi. Miller skinął na przydzielonego im radiotelegrafistę, kiedy tamten podczołgał się do ich pozycji, wyszarpnął mu słuchawkę i wybrał odpowiednia częstotliwość.


- Drużyna Delta – wybrał kryptonim drużyny wsparcia – podwójna salwa pociskami świetlnymi nad wioskę.

Rzucił szeregowemu słuchawkę i zaczął dalej ostrzeliwać się z karabinu. Jego żołnierze czynili to samo. Choć zauważył nerwowość i panikę w ruchach i ostrzale niektórych członków drużyny. Nagle niebo nad wioską zapłonęło. Pociski moździerzowe oświetlały cały teren, wolno opadając na miniaturowych spadochronach. Dopiero teraz mógł mieć jakiś pogląd na sytuację taktyczną.



Do magazynu mieli bliżej, jakieś trzydzieści metrów, wielka chata na wprost była oddalona o dobre pięćdziesiąt. Nie mieli wyjścia, musieli zaatakować oba punkty jednocześnie. Inaczej wzajemnie by się osłaniały.
Światła jaskrawo płonące w górze zbliżały się gasnąc ku ziemi… .


Przestał na chwile strzelać, przycupnął za swoimi chłopakami i rozdawał rozkazy. – Jedna sekcja zaatakuje chatę, a druga magazyn. Grenadierzy, prowadzą ostrzał, tak długo jak będą mogli, by nie trafiać swoich. Pociski burzące. Poruszamy się żabimi skokami… osłaniamy się wzajemnie. Sprawdzić magazynki i ruszamy jak zgasną światła. – przekrzykiwał dźwięki nieustającej kanonady.


Nagle gdzieś od strony dżungli usłyszał charakterystyczny odgłos serii ze świniaka. Nie przypominał sobie, by był tam jakiś ich oddział… nie miał jednak czasu, by się nad tym zastanawiać.


Niebo nad wioską znów zagarnęła ciemność. Ruszyli truchtem, ostrzeliwując się, próbując przygnieść wroga ogniem. Ruszył z sekcją kierującą się ku magazynowi… za sobą usłyszeli tylko dwa charakterystyczne „plupfff”… pociski kalibru 40 mm opuszczały lufy granatników.



Chłopaki jednak nie mieli szczęścia, ten wystrzelony w kierunku chaty w ogóle nie trafił, ten w magazyn też nie osiągnął celu, wybuchając między posuwającą się do przodu sekcją a celem. Ogień od strony magazynu nasilił się. Ktoś jęknął, reszta rozsypała się pokotem, po różnych osłonach. Miller był wściekły, mieli rannego... a jego żołnierze zamiast ruszyć do przodu, zalegli pod morderczym ogniem. To było najgorsze z możliwych rozwiązań. Młodzi, niedoświadczeni, przerażeni hukiem wystrzałów, wybuchami granatów… ciemnością nocy i czającą się w każdym kawałku ołowiu śmiercią… nie dziwił im się, ale on odpowiadał za ich dupska, a na dodatek jeden z nich albo już był martwy, albo ciężko ranny.


- Wy dwóch prowadzicie ogień osłonowy… ty – wskazał na przestraszonego żołnierza, kryjącego się za czym, co było zapewne beczką na deszczówkę – przyciągnij tu rannego – wskazał na leżące w strefie ognia ciało żołnierza.
- A pan? – zdygotany i zdenerwowany żołnierz zapomniał że zwraca się do zwierzchnika.
- Ja spróbuję odwrócić ich uwagę.


Rzucił karabin na ziemię, wyciągnął granat, pozbawiając go zawleczki, trzymając go mocno by łyżeczka nie wypadła. Ruszył biegiem bokiem, tak by zbliżyć się do budynku i wrzucić granat do środka. Biegł szybko, tak szybko, na ile pozwalały mu fizyczne możliwości… jakby stado piekielnych ogarów chciało dobrać się do jego dupy. Za plecami słyszał szybkie krótkie serie z emek, miał nadzieję, że dadzą radę ściągnąć rannego… ołów świstał wokoło… pot z wysiłku i strachu spływał po czole… a w sercu miał tylko nienawiść.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 19-03-2011, 21:24   #30
 
sickboi's Avatar
 
Reputacja: 1 sickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwu
Martwa cisza zalegająca nad okolicą została brutalnie przerwana. Wilcox nie wiedział kto zaczął pierwszy strzelać. Nagle po prostu się zaczęło. Karabiny obu stron ryknęły i zaczęły pluć ołowiem. Jego nikłe doświadczenie w walce dało o sobie teraz znać. W pierwszym odruchu niemalże przypadł do ziemi szukając jakiegoś schronienia. Powstrzymał się w ostatniej chwili nie chcąc by inni zauważyli. Zdobyć reputację tchórza była wybitnie łatwo. Tak samo zresztą jak zarobić kulkę, z czego Daniel zdawał sobie sprawę. Był świadom tego, że walka w dżungli to nie to samo co radosna strzelanina zza umocnionego wału. Tutaj nie jest kryty przez worki z piachem, czy drewniane wzmocnienia. Przesiąknięta potem bluza mundurowa to jedyna bariera. Żadna bariera.

I do tego ten cholerny księżyc.

W ciągu kilku chwil cały oddział pod dowództwem kaprala zorientował się, że wymiana ognia trwa zarówno na polu, które właśnie opuścili jak i w wiosce. Coś się musiało schrzanić i to mocno. Jeśli żółtki siedzą między chatami to równie dobrze mogą znajdować się w lesie, przed zabudowaniami. A to oznaczało, że grupka Marines powinna wkrótce się z nimi spotkać. Wilcox słyszał lekki szum w uszach. Mimo, że nienawidził komuchów jak psów to początkowo nie spieszyło mu się do wroga. Zwinięty, z wysoko uniesionym karabinem poruszał się zaraz za kapralem. Musiało minąć pierwsze zaskoczenie by tok myślenia Amerykanina wrócił na właściwe sobie miejsce. W jednej sekundzie znów wszystko zaczęło się robić proste i przejrzyste.

Daniel przyspieszył nieco, nie chcąc stracić okazji do oddania pierwszego strzału w kierunku Wietnamców. Należało jak najszybciej wymieść czerwoną zarazę i pomóc chłopakom z Armii. Hałas dochodzący od strony wioski był niepokojący. Skośni byli pewnie przygotowani i dobrze rozstawieni. Trzeba biec szybciej! Szybciej!

Blask księżyca odbijał się od zroszonej potem twarzy PFC Wilcoxa, kiedy ten zbliżał się do ścieżki.
 
sickboi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172