Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-03-2011, 20:25   #31
 
Maciekafc's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znany
Sytuacja z minuty na minutę pogarszała się. Panująca cisza w wiosce nie zwiastowała niczego przyjemnego. Przynajmniej pieprzone słońce zaszło już za dżunglę i nie paliło żołnierskich ciał. Michael kucał przy ścianie i starał się poruszać za żołnierzami. Musiał trzymać się blisko sierżanta Millera, by w razie czego być pod ręką i działać szybko.

Umorusany kurzem zmieszanym z całodziennym potem musiał wydzielać niemały smród. Jego skóra miała dziwny kolor, jakby gliniany. Oba ramiona zdobiły stróżki krwi, od rzemieni, które coraz mocniej wpijały się w ciało. W końcu dało się usłyszeć pierwsze strzały. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł do plecach. Radioop mocniej ścisnął karabin, zaraz rozpęta się tutaj jatka.

***

- Medyk! Gdzie jest kurwa medyk! - z tyłu kolumny dało się słyszeć coraz gorętsze wrzaski. - Dawać go kurwa tu!

Chwilę wcześniej Henry był zdumiony, jakim cudem żołnierz prowadzący pochód przeżył strzał w głowę. O mało sam nie oberwał. Świst kul dało się słyszeć niemalże wszędzie. Teraz sanitariusz skulił się i pobiegł w miejsce, gdzie go wzywano.

Jakiś szeregowy zaciągnął porucznika za róg chaty. Medyk nie czekał. Szybko rozciął nogawkę i obejrzał ranę. Niezbyt głębokie. Odłamek pocisku.
- Panie poruczniku, teraz zaboli... Jego dziecinny głos nie oddawał całego napięcia. Henry szybko chwycił szczypce i jednym ruchem wyjął resztkę z naboju. Szybko odpieczętował paczuszkę ze związkiem sulfonamidowym i obwiązał goleń bandażem, mocno ścisnął. Wśród przekleństw porucznika dało się słyszeć też słowa podziękowania...

***

Michael chwycił szybkim ruchem radio i nadał krótką informację do obozu, a potem odebrał inną, również krótką od jednego z tych popaprańców wysłanych z inną drużyną.
-Panie sierżancie, są ostrzeliwani, ale mają przewagę, brak rannych.

Końcówkę zdania zagłuszyła seria z M14, którą to Kossant oddał w stronę magazynu. Potyczka trwała na dobre. Na szczęście za pomocą jakieś siły sprawczej, kule imały się radioopa i jego sprzętu. Wydarzenia działy się naprawdę w zatrważająco szybkim tempie. Świst kul spowodował, że chłopak zaczął się panicznie bać, a wewnętrzna walka z zerwaniem się do biegu, czy padnięcia na ziemię kosztowała go bardzo wiele sił. Dopiero mocne szturchnięcie sierżanta mniej więcej przywróciło telegrafistę do równowagi. Skupiony na zadaniu jął nadawać komunikat do drużyny za ich plecami. Chwilę później pierwsze pociski moździerzowe wyleciały w niebo...
 
__________________
Przechodniu, nie płacz nad moją śmiercią. Gdybym żył, ty byłbyś martwy.
Maciekafc jest offline  
Stary 22-03-2011, 18:23   #32
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Niedziela, 18 Kwietnia 1965 roku, Region Ngoc Hoi, Okolice wioski Mau Nau Vinh, godzina 23:23

"We giving all gained all.
Neither lament us nor praise.
Only in all things recall,
It is fear, not death that slays."
Rudyard Kipling "Epitafia Wojny"


Ten dzień na zawsze miał się wryć w pamięć wielu ludzi. Ci, którzy byli świadkami i uczestnikami tej walki, ci którzy wyszli cało z piekła zwanego Wietnamem, mieli nosić w sobie ślady tego dnia i tej walki do końca życia. Dla wielu Amerykanów była to pierwsza walka. To coś jak pierwsza samodzielna jazda na rowerze, bez wspomagających kółek, bez troskliwego rodzica przebywającego gdzieś w pobliżu, żeby pomóc. Można było to porównać do pierwszego pocałunku albo do pierwszego stosunku. Trema, stres i ogromny zastrzyk adrenaliny. Impuls emocjonalny jaki temu towarzyszył, sprawiał, że takie chwile wypalały się w pamięci. A śmierć potrafiła wypalać się w umyśle wielu ludzi i pozostawać dla nich ciężarem przez wiele dni.

Armia amerykańska wyszkoliła wielu młodych ludzi, a praktycznie każdy z nich uważał się za nieśmiertelnego. Giną inni nie ja, to inni otrzymują postrzał ja jestem cały. To ten biedak, który podbiegając do magazynu został postrzelony ... ten sukinsyn po prostu nie miał tyle umiejętności, tyle sprytu czy po prostu tyle szczęścia co ja. Przecież, mi to się nie może przytrafić.

Wielu mogło zadać sobie pytanie, jak ta mała wioska, z śmiesznymi chatami pokrytymi strzechą, z poletkami ryżowymi, jak to miejsce wciśnięte w górę, niczym jakiś surrealistyczny Wagnerowski dwór, mógł stać się miejscem tak realnym. A co więcej, miejscem tak prawdziwym.

Niestety nie było nic bardziej prawdziwego, od krwi, potu, śmierci i bólu, a w tym miejscu było tego, aż nadto. W tym miejscu musiało pęknąć wiele baniek mydlanych dotyczących tej wojny, może powstawały inne, a może mimo zatrząśnięcia fundamentami wierzeń, wielu żołnierzy stworzyło nowe iluzje?

Tymczasem w pewnym sensie noc dla tego małego miejsca się skończyła. Flary oświetliły jako tako miejsce bitwy. Nikt, już nie miał spać. Cywile kulili się w swoich domach, modląc się, aby przeżyć, aby strona, która wygra nie wpadła w gniew i nie ukarała ich.

PFC Tyler

Gdy dwójka żołnierzy z zadaniem otocznia przeciwnika podniosła się ze swoich kryjówek i ruszyła wybraną ścieżką, prowadzącą przez gęste krzaki, odezwał się sojuszniczy karabin maszynowy. Jego ogień prowadzony był w stronę mostka, ale nie okazywał się zbyt skuteczny. Obsługującemu go Wietnamczykowi zabrakło dogodnej pozycji, do rozłożenia karabinu. Rozmiękłe podłoże, nie okazywało się zbyt dobrym stabilizatorem, i kule raz po raz przelatywały w różnych kierunkach i dystansach. Mimo wszystko zmusiły przeciwnika, do przycupnięcia za osłoną i oczekiwania lepszej okazji do ataku. Po chwili, aby wspomóc Wietnamczyka odezwały się również M16 dwóch pozostałych zwiadowców. Nie wykonywały one lepszej pracy, ale nie było co na to liczyć. Przeciwnik pozostawał ukryty i taka wymiana ognia, mogła trwać jeszcze kilka minut. Natomiast ten ostrzał miał poskutkować czymś innym.

Jediah wraz z drugim zwiadowcom, cały czas okrążali pozycję przeciwnika. W wielu przypadkach musieli iść na czuja. Kierując się w stronę, w której podejrzewali, że znajduje się Wietnamczyk. Czasami zatrzymywali się obchodząc, krzaki które okazywały się istną ścianą, nie do przejścia, bez maczety czy większego noża, a nie mieli przecież czasu, żeby oczyszczać sobie ścieżkę. W chwilach przerwy, w ostrzela amerykańskim nasłuchiwali odpowiedzi karabinu Wietnamczyka i ruszali dali. Drugi z chłopków już oddychał ciężko, nie wyglądał na zmęczonego, ale było jasne, że coś siedzi mu na sercu i utrudnia ten marsz.

Starali się iść cicho i jednocześnie szybko, ale jasne było, że ta sztuk wychodzi tylko Tylerowi. W końcu po części uznali, a po części zobaczyli, że dostali się w miejsce, z którego mogli zaatakować Wietnamczyka z flanki. Dwaj marines wyszli od siebie w odległości około 10 metrów, szukając jakiś prowizorycznych kryjówek.

Niestety drugi ze zwiadowców, wpadł na jakiś kawał zeschniętego drzewa, które najpierw pękło z trzaskiem pod jego ciężarem, a następnie jego kawałek poszybował w stronę pola ryżowego, wpadając do niego z głośnym pluskiem. Hałas był wystarczający, aby pozwolić zorientować się w sytuacji Wietnamczykowi. Wypalił w stronę zwiadowcy, który padł na ziemię, szukając jakieś kryjówki. Przez to niestety udało mu się też dostrzec Jediah. Wietnamczyk był szybki, cholernie szybki, zarepetował stary karabin, wymierzył i strzelił. Na całe szczęście, chybił posyłając kulę daleko od chłopaka. Ten nie zamierzał pozostawać dłużny, jego strzał był trochę celniejszy, ale i tak minął Wietnamczyka.

Dwaj przeciwnicy, zaczęli szukać jakieś lepszej osłony, nie zamierzając jednak przestać się ostrzeliwać. Tymczasem drugi Amerykanin, zebrał w siebie pokłady odwagi, podniósł się na kolana i oddał strzał do przeciwnika, za chwilę rzucając się w stronę lepszej pozycji i osłony. Teraz Wietnamczyk miał przeciwko sobie dwóch przeciwników. Walka w mroku okazywała się trudniejsza, niż można było przewidzieć. Jediah nie miał dobrego widoku na cel, a Wietnamczyk skupił się na nim, atakując wściekle. W końcu gdy za którymś razem podniósł się lekko za osłony, aby oddać strzał w stronę chłopaka, dosięgła go kula towarzyszącego mu Marine. Kaliber 5,56 uderzył Wietnamczyka w głowę, rozrywając ją i posyłając w niebo kawałki mózgu i kości czaszki. Bezwładne ciało Wietnamczyka uderzyło o ziemię, a nad polem zapanowała cisza, przerywana tylko szlochaniem kobiety ...

PFC Murkowsky, PFC Wilcox

Marines ruszyli biegiem ścieżką prowadzącą do wioski. Nie zwracali na nic uwagi. Z tej odległości odgłosy walki były coraz wyraźniejsze, tak jak krzyki ich kolegów. Po chwili niebo rozświetliły wystrzelone z moździerzy race. Marines nie zważając na nic biegiem pokonali pierwsze chaty, a gdy znaleźli się w wiosce, zaczęli uważnie rozglądać się.

Przylgnęli do ścian, aby nie dać się trafić niewidocznemu przeciwnikowi. Serca biły jak oszalałe. Karabiny przeskakiwały z punktu, do punktu, gotowe w każdej chwili posłać śmiercionośny ładunek, do każdego, kto byłby na tyle nieostrożny, żeby sprowokować tych żołnierzy. W końcu popędzani przez podoficera zaczęli wspinaczkę. Po kilku chwilach, zobaczyli chłopców z Armii, kryjących się za przeróżnymi przeszkodami. Wydawało się, że ostrzeliwali dwa punkty oporu. Marines poszukali jakiś kryjówek, próbując lepiej zorientować się w sytuacji ....

Kim Bejart

Z jej strony walka wcale nie wyglądała wesoło. Tex strzelał, zmuszając Wietnamczyków do kulenia się za osłonami, ale jego kule nie wyrządzały im większej szkody. Co czwarty pocisk smugowy, pozwalał mu na skorygowanie ognia, ale dawał również Wietnamczykom znać gdzie się znajdują. Chociaż nie miało to żadnego znaczenia, patrzyła w mrok ... który co jakiś czas rozświetlała podobna kula ... surrealizm, całkowity surrealizm tego wydarzenia. Przez chwilę wydawało jej się, że zaraz się obudzi, że będzie po wszystkim, ale to nie był koszmar ... to była zwykła, cholerna rzeczywistość.

Porucznik uratował ją przed postrzałem. Patrzyła na jego zdeterminowaną twarz, gdy tuż przy niej podniósł swojego Colta i nacisnął spust. Oglądała kulę, która pomknęła w stronę strzelca. Widziała, jak tamten próbuje zmienić swoją pozycję i zobaczyła obłoczek krwi, gdy kula z pistoletu dosięgła go, powodując krzyk bólu i wypuszczenie karabinu.

-Jednego mniej - usłyszała stłumiony głos strzelca.

A potem jej wzrok skrzyżował się, ze wzrokiem postrzelonego Wietnamskiego oficera. Jego czarny oczy z jakąś ogromną siłą wpatrywały się w jej twarz, aby następnie z jakąś niezrozumiałą siłą, zmrozić ją w jakimś dziwnym konkursie gapienia się w siebie.

Nie mogła oderwać wzroku, od pary oczy wyrażających ból, strach i cierpienie. Jeniec wycharczał coś, ale zamiast słów, na jego ustach pojawiła się tylko krew. Chciała mu pomóc .... nie mogła mu pomóc. W końcu zobaczyła jak w jego oczach ginie jakaś iskierka ... i była pewna, że już nic ... może poza modlitwą nie zdoła pomóc temu człowiekowi.

-Cholera - jęknął amerykański oficer, obserwując poczynania Texa i kule przelatujące nad nimi -Strzelaj mała do tego drugiego sukinsyna, potrzebujemy pomocy -

Nie wiedziała nawet co robi, ale popędzana przez oficera podniosła swój pistolet. Łzy w oczach ... niezbyt wyraźny obraz ... płot, zwierzęta, jakiś rozbłysk. Mężczyzna z bronią ... wróg. Strzał, odrzut ... zapach prochu ... i nagle głośny krzyk. Wietnamczyk puszcza karabin ... łapie się za gardło ... pada na ziemię. Tarza się po niej, jego nogi ryją w ziemi duże bruzdy. Chyba próbuje krzyczeć, ale nie ma jak ... po chwili umiera ... leży w powiększającej się kałuży krwi. Chwilę jej zajęło zrozumienie co zaszło, trafiła go ... zabiła go ... pozbawiła życia kolejną osobę. Porucznik lotnictwa patrzy na nią jakimś dziwnym wzrokiem, mieszanką niedowierzania, wdzięczności i podziwu ... i nagle zalała ją dziwna cisza. Strzały, które dochodziły z innych miejsc, nie miały dla niej znaczenia. Nikt nie strzelał w tym momencie do nich, nikt z ich grupy nie strzelał ... koniec ... a może to dopiero początek?

Sergeant Miller, Private 2 Kossant

Plutonowy sił specjalnych biegł, jakby gnały go wszystkie demony piekła. Nie patrzył za siebie, nie widział co robią jego żołnierze. Nie przejmował się teraz niczym, biegł, żeby przeżyć, biegł żeby uratować resztę swoich podwładnych. Od trzymanego w ręce grantu pobladły jego kłykcie, ale nie przejmował się tym. Biegł, aby go użyć. I nikt do niego nie strzelał, był pewien, że wróg go widzi ... może był za szybki, a może to ich zaskoczyło, może nie spodziewali się, że ktoś spróbuje czegoś takiego? Wiedział, że na tą akcję można patrzeć dwojako, jeżeli by go zabili, wielu mogłoby powiedzieć, że był głupi, ale jeżeli mu się uda ... jeżeli mu się uda, to pewnie będą za to mu dziękować.

Dobiegł do wypatrzonej kryjówki, wychylił się i rzucił granat. Obserwował, jak ten wpada przez okna, za którym powinien czaić się wróg. W końcu usłyszał wybuch i głośny, przeraźliwy i urwany krzyk. Ktoś tam musiał być ... może nawet nie jeden ... a on ich wyeliminował.

Ktoś tam jednak jeszcze żył. Widział, jak ktoś wychyla się, żeby strzelić. I pada skoszony serią z M16. Plutonowy popatrzył na resztę żołnierzy. Postrzelony nadal leżał w tym samym miejscu, wyznaczony do przeniesienia go żołnierz, kulił się za osłoną. Wystraszony, nie mogący wykonać żadnych ruchów. Wyciągnął pistolet i oddał kilka strzałów, do ostatniego kryjącego się w magazynie przeciwnika. Był zły, jego akcja miała zakończyć impas ... miała pomóc, a okazywało się, że nadal ktoś tam pozostawał. Strzelali ... w końcu jednak dostrzegł, że żołnierz zdecydował się na coś, wziął swój karabin, wybiegł z kryjówki, złapał swojego kolegę i przeciągnął go w bezpieczne miejsce ... ogień zaporowy zmusił, zaś Wietnamczyka do schowania się ... był jednak za wolny ... o chwilę za wolny Miller nacisnął spust i obserwował jak przeciwnik pada. Brak kolejnych strzałów, uświadomił mu, że przynajmniej w tym miejscu, był to koniec ...

Kossant starał się obserwować wszystko co działo się w wiosce. Raz na jakiś czas strzelał w stronę magazynu. Chciał jednak widzieć co dzieje się w innych miejscach. Zobaczył, że sanitariusz nie działał, leżał skulony w jednym miejscu, nie mogąc się ruszyć. Chciał sam iść pomóc oficerowi, ale ten najwyraźniej dał sobie radę. Oparł się o ścianę, wyjął opatrunek osobisty i owinął wokół swojej nogi. Po chwili jego wzrok przyciągnęła grupa Marines przybywająca na miejsca i kryjąca się za różnymi przeszkodami. Widać było, że ludzie z Korpusu, próbują zorientować się w sytuacji, już miał im wskazać magazyn, kiedy okazał się, że walka tam wygasła ... jedynym miejscem oporu pozostawała więc duża chata ... walka wyglądała teraz o wiele lepiej ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 25-03-2011, 21:56   #33
 
JanPolak's Avatar
 
Reputacja: 1 JanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemu
Twoja pierwsza walka jest skończona. Wygrałeś. Zginęło dwóch przeciwników. Tkanka mózgowa jednego właśnie stygnie w rozłupanej czaszce. Drżą ci kolana, w brzuchu masz uczucie nieznośnego zimna, twarz jest jak pozbawiona mimiki, a żuchwa nie chce się zamknąć. Chciałbyś powiedzieć „Dobry strzał!” do kolegi, ale to wydaje się takie nie na miejscu, że tylko kiwasz mu głową. Ale myślisz, że to tak miało być. Jesteś częścią planu wymyślonego przez kogoś wyżej. Bo to jest tak: Prezydent Stanów Zjednoczonych wysłał wojska do Indochin, Sztab Generalny przydzielił jednostki i znalazłeś się w Wietnamie. Dzisiaj major kazał porucznikowi prowadzić patrol, porucznik posłał oddział sierżanta na to poletko, a sierżant kazał ci zabić tych przeciwników. Tak działa armia. I patrząc na wierzgającego w ostatnich konwulsjach trupa, myślisz… musisz myśleć, że wydarzyła się rzecz właściwa.

***

Przyczajony ze swoim oddziałem sierżant bezskutecznie lustrował przedpole przez nocną lornetę. Wśród chaszczy połyskiwała woda na ryżowych poletkach, w ciemności nie majaczył żaden ruch.
- Gdzie oni do cholery…? – wyrwało mu się.
Strzały umilkły jakiś czas temu, od strony mostku panowała cisza. Młodziki z FORECONu byli niewidoczni… ale, cholera, w końcu za to im płacono. Jeszcze raz podniósł szkła do oczu i zrezygnowany opuścił je po chwili. Wreszcie powrócili! Mieli na tyle oleju w głowie, by wracać inną trasą i szeptem zapowiedzieć swoje wyłonienie z ciemności. Obaj wyglądali na wstrząśniętych, wielkie oczy chłopaków lśniły jak talerze w świetle księżyca. Mimo to pomyśleli, by upewnić się, że obaj przeciwnicy nie żyją i przyprowadzić ze sobą przerażoną kobietę.
- Dobra robota – podoficer uznał, że należy im się pochwała.
Chwilę później wydawał rozkazy reszcie niewielkiego oddziału.
- Pilnować perymetru. Clark, odpowiadasz za tę babę, niech siedzi cicho. I dać mi tu radio!
Radiooperator zakręcił korbą nadajnika i sierżant rzucił do słuchawki.
- Bravo do CO. Bravo do CO. Melduję, że opanowaliśmy skraj wioski i zlikwidowaliśmy wrogą wartę. Brak strat własnych. Jedna nasza sekcja porusza się w Waszą stronę. Oczekujemy dalszych rozkazów.
 
__________________
Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.

Ostatnio edytowane przez JanPolak : 25-03-2011 o 22:00.
JanPolak jest offline  
Stary 10-04-2011, 08:26   #34
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
W uszach dźwięczał mu jeszcze huk granatu. Potężna porcja materiału wybuchowego i metalowe odłamki zrobiły swoje. Nikt z będących w środku nie miał prawa przeżyć. Gdzieś jego świadomość zarejestrowała jeszcze serią z emki, dobijającą kogoś w środku.


Obejrzał się spocony i osmalony dymem na swoich podwładnych. Jeden z nich właśnie zdobył się na odwagę i ściągał rannego z zagrożonego terenu, drugi darł się na całe gardło: „MEDYK”! Miller miał nadzieję, że chłopak przeżyje. On sam niestety nie miał czasu się nim zajmować. Z dużej chaty nadal prowadzony był ostrzał i to dość intensywnie. Jego żołnierze z drugiej sekcji zalegli na jej przedpolu nieco z lewej strony.


Zebrał żołnierzy z drugiej sekcji i ruszył w kierunku ostatniego punktu oporu. Szli za nim kryjąc się za osłonami, skuleni, wystraszeni. On także odczuwał strach… tego nie da się wyeliminować. Umiał jednak zapanować nad nim na tyle, żeby nie paraliżował jego myśli i zachowań. Był zdolny do działania w stresie i pod presją utraty życia…


Kiedy znaleźli się na pozycji, polecił radiotelegrafiście wezwać salwę pocisków oświetlających i naprowadzić kierującą się ku nim sekcję marines na wielką chatę. Mieli podejść z drugiej strony, tak żeby przeciwnik był wzięty pod ogień z trzech stron. Na migi pokazał kapralowi drugiej sekcji swojego plutonu, że grenadierzy maja ostrzelać budynek z siedemdziesiątek dziewiątek. Miał nadzieję, że kilka cięższych pocisków skruszy opór Charlich. Jeśli to by nie przyniosło efektu, musieli by szturmować.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 16-04-2011, 17:18   #35
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Niedziela, 18 Kwietnia 1965 roku, Region Ngoc Hoi, Okolice wioski Mau Nau Vinh, godzina 23:31

"Again, I'll touch the green, green grass of home.
Yes, they'll all come to see me
In the shade of the old oak tree,
As they lay me 'neath the green, green grass of home."
Green, Green Grass of Home

Walka zaczęła dogasać. Pozostał jeden ostatni punkt oporu wroga. Z dużej chaty w stronę żołnierzy amerykańskich nadal leciały pojedyncze strzały śmiercionośnego ołowiu. Młodzi chłopcy kucali i kulili się za prowizorycznymi osłonami, żeby w odpowiednim momencie podnosić w górę swoje plastikowe karabiny i strzelać w stronę okien, z których przed chwilą padały strzały. Mimo wszystko można było podziwiać determinację wroga. Musieli zdawać sobie sprawę, że pozostali jedynie oni. Wiedzieli, że Amerykanie mają przewagę liczebną. Jednak nie poddawali się, cały czas oddawali strzały, mając nadzieję na zabicie przeciwnika ... bo przecież każdy z nich musiał zdawać sobie sprawę, że o wygranej nie mogło być mowy.

Wioska cały czas pozostawała polem bitwy. Natomiast sytuacja na polu ryżowym się ustabilizowała. Kobieta płakała, mimo łez w jej oczach dało się zobaczyć ogromną wdzięczność. Co chwila powtarzała coś po Wietnamsku. Każdy z nich był pewien, że im dziękuje. A jedynym dowodem, na to co przed chwilą tutaj miało miejsce, były dwa ciała Wietnamczyków, oświetlane teraz przez księżyc.

Jeden z młodych zwiadowców, z nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w nie. Chudy, krótko ostrzyżony o niemalże chłopięcej twarzy, na której nie widać było śladu zarostu. Jeden z tych, który był na tyle stary, żeby zabijać, ale za młody żeby głosować. Pierwsza walka musiała na niego wpłynąć, nie odzywał się, nie zwracał uwagi na swoich kolegów, wyglądało na to, że dla niego istnieją tylko te ciała.

A w wiosce żołnierze z granatnikami przygotowali się do ponownego ostrzału. Granat pierwszego z nich upadł niestety za daleko od celu. Drugi z nich przymierzył, po czym wystrzelił w jedno z okien. Pocisk wpadł do pokoju i po chwili wybuchł. Chatą, aż zatrzęsło. Do uszu Amerykanów dobiegł jedynie stłumiony, krótki krzyk agonii. Po chwili w środku zapadła cisza.

Młodzi żołnierze patrzyli na swoich dowódców ... czyżby to był koniec? Po chwili poganiani przez podoficerów podeszli pod chatę. Jeden z nich kopem otworzył drzwi i omiótł pomieszczenie karabinem.

-Kurwa- drugiego żołnierza złapały torsje. Zielony na twarzy wybiegł z chaty, aby wymiotować tuż pod nią. Nawet towarzyszący im doświadczony kapral, nie wyglądał najlepiej. Zresztą cały widok prezentował się makabrycznie. W dużym pokoju leżały resztki kilku ciał, broń i masa krwi. W drzwiach starszy dziadek trzymał się za brzuch, a wraz z upływem krwi, upływało też jego życie. Wietnamska rodzina, która do tej pory musiała być pilnowana ... teraz była przerażona. Może 7 letnie dziecko trzymało się za kolano, próbując zatamować krew ... nikt nie myślał, że wykończyli wroga. Oberwali też cywile ... w ich oczach widać było nienawiść, medyk musiał dojść do rannych siłą, gdyż ojciec rodziny próbował zablokować dostęp do swojego syna.

Tymczasem przez radio leciał meldunek w eter, a z drugiego końca wioski wyszło dwóch amerykańskich żołnierzy, cywil i kilku więźniów. W wiosce zapanował jako taki spokój ... ale w duszach amerykańskich żołnierzy, aż się kotłowało ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 23-04-2011, 11:13   #36
 
JanPolak's Avatar
 
Reputacja: 1 JanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemu
Za plecami Tylera sierżant krzyczał rozkazy. Chłopak kopał w drzwi, przeszukiwał chałupy, omiatał lufą karabinu przerażonych mieszkańców. Szybko, szybciej, bez wytchnienia. Jakąś częścią duszy brzydził się swojego zachowania – pomyślał, jak wyglądałaby wioska w Montanie przetrząsana przez francuskich żołnierzy. Takie same byłyby kopnięcia w drzwi, te same kolby rozbijające zamki, ten sam strach, chaos, szloch kobiet i bezsilna wściekłość mężczyzn. Ale to go nie powstrzymywało – on tylko wykonywał rozkazy.

Było mu łatwiej nękać ludzi innej rasy. Ich skóra miała inny kolor, ich twarze były obce, protestów w ich języku nie rozumiał. Mógł sobie tłumaczyć, że nie stoją przed nim prawdziwi ludzie – ciężko pracujący chłopi tacy, jak on sam. Mógł przecież widzieć w nich postacie ze starej kreskówki – pokracznych żółtków z wystającymi zębami. Takich, jakich królik Bugs przechytrzał, pokonywał, a na koniec wysadzał w powietrze czarną, okrągłą bombą z lontem. Śmieszne, żółte ludziki, które pobite robią karykaturalne miny i znikają, gdy tylko wyłączasz telewizor. Mógł tak myśleć. Choć wiedział, że dziś nie może wyłączyć telewizora.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vidDHQ_66IU[/MEDIA]
 
__________________
Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.
JanPolak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172