Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-09-2016, 11:48   #1201
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Andrew "Andy" Morrison - pogodny szturmowiec



Biuro szeryfa



Andy zastanawiał się o co tu chodzi. Czyżby jednak obrazek tej miejscowości nie był taki polukrowany jak po wierzchu? Najpierw burmistrz się zachowywał jakby przyłapali go na romansie z sekretarką albo przeliczaniu dopiero co otrzymanej i ukrytej łapówki. Potem szeryf był jakiś taki oschły choć oficjalnie uprzejmy a teraz ci dwaj gliniarze gadali jak mafiozi od ściągania długów i haraczy. Działo się tu coś? A jak coś się działo to było sens się w to angażować? Na razie za mało wiedział by coś rozkminiać czy wyrażać swoje zdanie. Postanowił poczekać jak rozwinie się sytuacja. Zaczną tego w środku pałować czy łapę mu wykręcać to już będzie coś wiadomo. Albo potem pogada z tym bez mundury gdy wyjdzie na ulice.



Turniej



- Może będziesz za mną latać?! - Andy nie darował sobie okazji by nie poprzedrzeźniać się z ich oazą przyjaźni i słodyczy więc celowo zniekształcił jej słowa. - No wreszcie się zdecydowałaś! Dawaj Cukiereczku! - wydarł się do Ortegi wesoło wciąż mając chyba świetny humor. Ale właściwie miał. Na ringu wygrywali a zabawa była przednia. No i jeszcze zrobił psikusa Ortedze.

- Harvey! Obstawiania są jak 1 do 3 więc kolo musi być niezły! Ale to opinia widzów co ciebie nie znają więc nie przejmuj się! Rozwal go jak tamtych! Dasz radę! - Irish'owi szturman nie miał za wiele do powiedzenia o jego kolejnym przeciwniku bo jakoś nie wychwycił specjalnie nic konkretnego w nim samym i jego stylu. Zresztą bardziej koncentrował się na walkach Irlandczyka niż innych. Mógł jedynie wspomnieć o reakcji widowni.

- Broszka? Może być. - zgodził się na pomysł Ortegi. Główkował co tam mogłoby być za wzór. - A dasz radę zrobić jakieś logo czy wzór czy same napisy? - chciał wiedzieć do czego są zdolne szpryciulskie łapki ich monterki.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 09-09-2016, 18:51   #1202
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Cosmo
Cosmo był cały czas obok, kiedy Andrew gadał o plakietce. Ten znowu o tym. Rozmawiał z Samanthą, karawaniarz (Cosmo) głównie słuchał. Ale w pewnym momencie sam się wtrącił:
-Możliwe, w kawałku cienkiej blachy można po prostu wybić wzór, do środka albo do wewnątrz. Stępiony gwóźdź i można wypunktować kontury - to było możliwe do zrobienia - wyglądałoby to o wiele lepiej, gdyby wybite zostało to wszystko z jednej matrycy, ale dla jednej sztuki nie jest to opłacalne - blacha podstawowa, matryca i odpowiednia forma pod blachą, żeby to jakoś wyglądało - i nie jesteśmy w stanie tego pomalować, nie mamy odpowiedniej farby - raczej nie mamy w ogóle farby, a ja się na tym nie znam.
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.

Ostatnio edytowane przez JohnyTRS : 02-08-2018 o 20:53.
JohnyTRS jest offline  
Stary 11-09-2016, 09:24   #1203
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
dzięki za pomoc Adi

Irish siedział oglądając walki i przygotowując sie mentalnie na swoją kolejną. Kiedy wylosował przeciwnika o którym nic nie wiedział oprócz tego że był dobry trochę się zaniepokoił. Dotąd wykorzystywał słabe strony swoich oponentów i losował takich którzy takie faktycznie mieli. O tym gnojku nic nie wiedział. Wstał kiedy nadchodziła na niego kolej i zaczął się rozciągać.

Kręcił sie po Newport już prawie cały tydzień bezrobotny. Sprzedaż skór i dziczyzny do miejscowej knajpy nie była szczytem jego ambicji. W przybyciu pracowników nowojorskiej kolei upatrywał swoją szansę na dodatkowy zarobek, a kto wie może udałoby mu się zaczepić na dłużej w tej robocie. Takie duże przedsięwzięcie na pewno potrzebowało zwiadowców, myśliwych czy zwykłych potrafiących się obchodzic z bronią, najemników. Przez kilka dni szukał okazji by się wkręcić i wreszcie znalazł. Jeden z nowojorczyków, Irlandczyk zdaje się radził sobie nieźle na arenie, a John znał słaby punkt jego następnego przeciwnika.

Wkręcił się bez problemów na zaplecze areny, dzęki wrodzonym umiejętnością i temu, że przebywał tu już któryś tydzień i sporo ludzi go kojarzyło. Swoją zakazaną gębę ukrywał pod maską i szerokim kapturem, więc nie kłuło ludzi w oczy. Zwłaszcza, że jego gęba poorana bruzdami blizn, nie sprzyjała zawieraniu znajomości opartych na pierwszym, dobrym wrażeniu.

- Teraz ty walczysz z Brzytwą? - rzucił wprost do jasnowłosego męzczyzny, który właśnie się rozciągał przed walką. Był bezpośredni, nie bawił się w podchody czy jakieś kurtuazje. Jednak skurczył swoją sylwetkę i rozstawił szerzej nogi, takie zboczenie z przeszłości, w Kill One musiałeś być zawsze gotowy albo do natychmiastowej walki, albo do ucieczki. Ta pozycja pomagała w obu.

Irish kiwnął głową nie przestając się rozciągać i rozgrzewać. Odwrócił się jednak w stronę obcego i rzucił:
- Aye… a co? - dodał dośc zaintrygowany bezpośredniością obcego.

- Widziałem go miesiąc temu jak tutaj walczył. Dobry jest - odpowiedział Irlandczykowi. - Przed każdym lewym sierpem obniża bark, a lewy sierpowy ma dobry. - nie spuszczał wzroku z Irlandczyka. - Potrzebuję roboty, Irlandczyku. Chcę się do Was wkręcić… - odpowiedział równie konkretnie jak wcześniej.

Irish odpowiedział:
- Niewiele… ale skoro markuje swoje ciosy… da się przygotować unik… w porządku… - zastanowił się chwilę - podejdź do mnie po walce, to pogadamy. Zapewne będzie tam też ktoś kto faktycznie może cię wkręcić… a jak nie chcesz czekać, poszukaj Andy’ego Morrison’a, kręci się gdzieś w pobliżu ringu… ale po walce pewnie przyjdzie pogratulować albo… pocieszyć… - wyciągnął dłoń - Jestem Irish, jak cię zwą kapturniku?

Uścisnął dłoń: - John… John Ducane. Ok, będę. I powodzenia w walce. - odwrócił się i wyszedł na zewnątrz, chcąc z widowni poobserwować zmagania.

Harvey kiwnął głową i wrócił do przygotowań do walki. Za moment wychodził na ring więc po chwili wyciszenia wyszedł z szatni i zaczął zmierzać w stronę ringu.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 12-09-2016, 04:09   #1204
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Wcześniej Andrew na posterunku
Stałeś chwilę dłużej licząc na to że twoja ciekawość zostanie zaspokojona, ostatecznie jednak zatrzymany ani nie wyszedł ani nie słychać było krzyków. Ostatecznie po kwadansie kręcenia się w okolicach posterunku uznałeś że najpewniej dzisiaj się nie dowiesz. (chyba żeby zapytać wprost)

Foxy
Mężczyzna nie miał broni długiej co było ewidentne, zresztą mało kto siedział z nią na sali, zakwaterowani zostawiali swoją w pokojach albo u gospodarza, miejscowi przychodzili bez, z bronią długą najcześciej paradowali lokalni policjanci. Co do broni krótkiej... miał na sobie luźną rozpiętą (choć w sali było dosyć ciepło więc to nie dziwiło) wojskową kurtkę, czujne oko dostrzegło jednak wybrzuszenie na wysokości paska, jakiś nóż albo teleskopową pałkę zdecydowanie nie była to najcięższa artyleria na sali i nie było w tym ostentacji (paru stałych bywalców nosiło klamki, często całkiem ozdobne w otwartych kaburach na widoku) więc nie dziwiło.

Mężczyzna podniósł głowę i uśmiechnął się, młoda twarz szpeciła blizna idąca przez jeden policzek.
-Piwo, i co tam dzisiaj polecasz do jedzenia.

Arena
Kolejnego z zawodników zniesiono z ringu i nadszedł czas na kolejną walkę. Irish był gotowy. Brzytwa wszedł na ring i z donośnycm chrupnięciem szyi przechylił głowę raz w jedną raz w drugą stronę po czym zaczął rozciągać barki, było to ewidentnie zagranie pod publiczkę ale jak widać tej się to podobało.

Adi, chciałbym tę walkę jak najszybciej rozegrać...
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 14-09-2016, 00:58   #1205
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
z podziękowaniami dla Czitboya za dialogowe bla bla bla :D

Morrisonowo-Ortegowe pogadanki na Turnieju


Ortega zmarszczyła czoło, zmrużone oczy przypominały już ledwo otwarte szparki. Może rzeczywiście wokół panował hałas przez co szturmowiec nie dosłyszał co jego rozmówczyni mówiła… albo po prostu był wredną, złośliwą mendą, odreagowującą na otoczeniu własny ból i kontuzję. No i czego się tak szczerzył, paraliżu mięśni twarzy dostał?
- Nie. Nazywaj. Mnie. Cukiereczek… Dupku! - zjeżyła się cała i dając dwa kroki do przodu, pchnęła Morrisona oburącz w klatkę piersiową, popychając w stronę ściany - Jestem technikiem, nie psem! - zawarczała przecząc sensowi wypowiedzi.

- To. Nie zachowuj. Się. Jak cholerny cukiereczek. Dotarło? Złośliwa cholero? - Andy przestał się szczerzyć i nagły właściwie to atak monterki nawet go zaskoczył. Przyzwyczaił się do niej a właściwie do tego, że są w tej samej drużynie, że nie dostrzegał jej już jako potencjalne zagrożenie. Dał się więc zaskoczyć temu atakowi z zaskoczenia. Gdy jednak przyparła go do ściany nie wyrywał jej się jeszcze i przybrał bliźniaczy styl i ton wypowiedzi co ona. Byli właściwie prawie identycznego wzrostu więc patrzyli sobie dosłownie prosto w oczy. Spojrzenie szturmowca nie było tak spienione jak monterki ale też do tych ciepłych i przyjaznych nie należało.

Kobieta sapnęła, zaciskając palce na materiale koszuli okrywającej tors gaduły. Napięta tkanina zatrzeszczała, lecz nie popruła się jeszcze, ot zasygnalizowała zbliżanie się do stanu w którym zostanie pozbawiona pierwotnej formy. Dziwnie było go oglądać bez pancerza, kamizelki taktycznej czy innego militarnego badziewia, jakie zwykle taszczył na plecach.
- Ja? Złośliwa cholera? - kobieta obruszyła się wyraźnie oburzona podobnym stwierdzeniem. I kto to do diabła mówi?! - To tobie się wiecznie gęba nie zamyka! Pytam, proste pytanie zadaję… a ty odpowiadasz jakimś bełkotem. Ciągle! Zawsze! I jeszcze mnie terroryzujesz! I nazywasz Cukiereczkiem! I kurwa kazałeś mi wyleźć pod lufy tamtych jełopów, jak Cosmo dostał w nogę! Myślałam że mnie zastrzelą nim wejdę do tamtego pieprzonego domku! I na dokładkę dałeś pogryźć kundlom ze wścieklizną i chuj wie czym jeszcze! A miałeś pilnować naszego bezpieczeństwa! Po co się więc bujasz z tym karabinem?! Dupek! - wyrzuciła całą litanię złorzeczenia, pretensji i tego, co od dłuższego czasu leżało jej na wątrobie, żółcią zatruwając i tak trującą krew. Zakończyła przydługi jak na swoje możliwości monolog, z głośnym trzaskiem zaciskając szczęki.

- Tak ty. - pokiwał poważnie głową szturman potwierdzając swoją opinię i to, że się nie przejęzyczył z tą cholerą i to jeszcze złośliwą. - Tryskasz żółcią na lewo i prawo zakwaszając wszystkich dookoła swoją “słodyczą”. - przy ostatnim słowie wyraźnie zaznaczył obydwiema dłońmi cudzysłów. - Też przy tym gęba ci się nie zamyka choć nie mówisz przy tym za wiele. Więc albo zostaje reszcie chodzić wokół ciebie jak na palcach albo po prostu zlewać. Ale ja nie jestem resztą tylko szefem naszej wesołej gromadki. I żadne z tych rozwiązań mi nie pasuje. Cukiereczku. Więc póki będziesz mnie zmuszać swoim nadmiarem hipersłodyczy to będę cię nazywał Cukiereczkiem. No chyba, że mi się znudzi i wymyślę coś innego. Albo zaczniesz zachowywać się znośnie. - wycelował w nią palec wskazujący patrząc na nią zdecydowanym wzrokiem. Wychodziło mu, że laska ma te same jazdy co z początku Harvey. Ale jemu jakoś to przeszło. Dotarli się i dostosowali i obecnie było nawet nieźle. A z Ortegą widać dopiero mieli ten etap nieco utajony a teraz jednak się ujawnił. Bo na najebaną nie wyglądała.

- A z tamtym domem to mnie nie wpieniaj! - syknął do niej już głosem nasączonym wyraźnie złością. Złapał ją za ramiona i odwrócił wokół osi stukając teraz jej plecami o ścianę. Zamienił więc ich miejscami. - Wszyscy mogliśmy tam zginąć! Każdy kto tam był! I tak jak na taką trudną akcję to wyszliśmy wszyscy prawie bez strat. Ok, Cosmo oberwał. Ale mogło być gorzej. Ale do cholery nie mamy na to wpływu! Ani ty, ani ja, ani Sloan ani nawet tamte dupki co do nas strzelają! Ale do cholery ktoś to musi zrobić! Żeby nie obrywali kolejni! Więc nie łódź się, że tamta akcja była ostatnią i że to już koniec. Póki mamy naszą robotę to będzie się działo w tym czy innym wariacie. I nie mamy na to wpływu. Więc nie ma sobie co tym zawracać głowy. - na początku mówił ze złością bo mu się od razu przypomniał “incydent z Cosmo” co zawsze go wpieniało. Do tego był głównym autorem tamtego planu akcji i jednym z głównych wykonawców więc prawie od razu odebrał to jako atak na własną osobę. Zareagował więc agresywnie. Dopiero w miarę jak mówił zaczynało coś poza tym docierać do niego co pytlowała dziewczyna, więc stopniowo głos mu się uspokajał i cichł. Co miał jej obiecać? Że więcej nie będzie? Przecież będzie. Że rannych nie będzie? Będą. Nie mieli na razie zabitych. Ale też nie mógł jej obiecać, że to się utrzyma. Taką mieli fuchę. Poza tym zwłaszcza u niego wychodziła jeszcze prywatna motywacja. Robił to by inni nie musieli. Zwłaszcza jak się słabiej do tego nadawali. Tak jak on się słabiej nadawał do innych rzeczy. Jak te zrobienie broszki, granatów czy zszycie rany. Nie znał się na tym. Znał się na walce. I planowaniu jej tak by była szansa, że oberwie jak najmniej od nich.

Świat zawirował i w pierwszej chwili Sam myślała, że oto zarobiła w pysk i właśnie siła ciosu obkręca ją wokół własnej osi. Tak się jednak nie stało, zamiast zbierać zęby, uderzyła o drewniane dechy plecami, na moment tracąc oddech, lecz szybko się pozbierała. Przysłuchiwała się potokowi słów, wylewających się z ust żołnierza, zgrzytając przy tym zębami i dysząc wściekłością.
- Pieprz się, Morrison… albo weź się utop! - odsyczała kulturalnie, wyrzucając głowę do przodu. Ręce na ramionach przyciskały ją do ściany, skutecznie ograniczając pole manewru. Szyja odgięła się w drugą stronę, potylica zapoznała z wyraźnie twardszą powierzchnią. Jedyne co mogła zrobić, to złapać go w odwecie za ramiona, co też uczyniła.
- Uwziąłeś się od początku! Od pierwszego dnia się przypieprzyłeś! I ciągle gadasz, że strach coś powiedzieć, bo mózg eksploduje od tego gadania, albo bębenki w uszach pójdą! Mam gdzieś czy mnie lubisz, nie lubisz. Nie rób ze mnie mięsa! - warknęła, gapiąc się na niego spode łba, a patykowatym ciałem zatrzęsło - Nikt ci nie kazał przyjmować dowództwa, nie musiałeś tego robić. Chciałeś, to masz! - doburczała spokojniej, lecz nim ponownie nabrała powietrza, znów się w niej zagotowało. Potyczka z gangerowymi jełopami śniła się Ortedze po nocach i nie były to przyjemne sny. Pies z tym, że o mało nie zginęła. Chodziło o samą sytuację.
- Wydałeś rozkaz! Kazałeś wyjść mi pod lufy, na otwarty teren! - wrzasnęła, mając gdzieś kto to usłyszy - Samej, bez amunicji i liczyć na zmiłowanie! Wystawić się jak na widelcu! Po tym jak skończyliście zabezpieczać tamte budynki! Jak dopiero co przestaliście strzelać, a ich kumpel krwawił jak zarzynana świnia! Kurwa! - zaklęła siarczyście i naraz zeszło z niej całe powietrze. Prychnęła, by podjąć temat już standardowo burkliwym i melancholijnym tonem - No ale mnie nie zdjęli, niefart no nie? Miałbyś problem z głowy. Niestety jesteś szefem polowym, jeszcze będziesz miał szansę wydać kolejny podobny rozkaz. Co to będzie? Odbezpieczenie granatu i schowanie go sobie do kieszeni? Uprzedź ze dwa dni wcześniej, przynajmniej posprzątam po sobie przedział i oddam Cosmo swój szpej. Wpadłeś na pomysł, że ciebie też ciężko zdzierżyć? Niespodzianka! - zakończyła dobitnym syknięciem.

- Ja się na ciebie uwziąłem?! O czym ty mówisz kobieto?! Traktuję cię tak samo jak i resztę! A wymagam i zadania przydzielam ci stosownie do twoich umiejętności i sytuacji! Wtedy w tamtej budzie był nam potrzebny każdy więc ciebie też tam przydzieliłem jak każdego kto tam był! I nie będę cię za to przepraszał ani obiecywał, że więcej tego nie zrobię! Jak uznam, że gdzieś bardziej jesteś potrzebna to tam cię przydzielę! - warknął na nią tak samo jak ona na niego. Szarpnął jej ramionami po raz ostatni i puścił ją biorąc chwile oddechu. Patrzył na nią spode łba dobry oddech, dwa czy trzy nim się znowu odezwał.

- Kazałem wam wtedy wyjść bo miałem lepszą orientację niz wy na zewnątrz. Mieliśmy ich pod lufami. Ok oni nas i was też. A wy byliście na widelcu i chcesz to wierz albo nie ale zostając tam w końcu by was dosięgli. Za wami była otwarta przestrzeń a jedyne w miarę bezpieczne miejsce to właśnie był budynek jaki właśnie opanowaliśmy. Poza tym zgodzili się na zawieszenie broni. I wstrzymali ogień. Zgodzili się by was do nas wypuścić bo powiedziałem im, że to wy jesteście medykami co mają opatrzyć również ich kumpli. Dlatego się zgodzili. Może nawet bardziej niż z powodu trzymania na muszce ich szefa. Więc nie kazałem wam wyjść na otwarty teren pod kule i nie wciskaj mi kitu. I do kurwy nędzy. Nie kazałem wam zrobić niczego czego sam bym nie zrobił. A do cholery jasnej wyszedłem ta do was, sam, na ten otwarty teren co byłem jak na widelcu i do cholery bylem tam z wami jak wam kazałem spadać do środka. I sam wróciłem tam jako ostatni. Tak było. A nie, że kazałem wam pod ołów lecieć. Nie wkurzaj mnie rozpowiadając takie brednie bo niezbyt ręczę za siebie za taki potwarz. - wysyczał do niej cedząc słowa i celując co chwila do niej ze wskazującego palca gdy albo go wskazywał na nią albo na odpowiednie kierunki jakie parę dni temu stanowiły na zamarłym polu walki o jaki teraz się żarli.

- A na dowódcę wyznaczył mnie Sloan. Jak ci nie odpowiada leć do niego i powiedz co uważasz za stosowne. I niech mnie odwoła ze stanowiska. Skoro uważasz, że moje dowodzenie i planowanie jest tak spartolone. Ja się dostosuję. Byłem zwykłym szpejem mogę być nim znowu. - wzruszył ramionami mówiąc już nieco tylko podniesionym głosem choć wciąż zdenerwowanie było wyraźnie zauważalne i w głosie i w wyrazie twarzy.

- Mhm. Ty. Masz jakiś uraz do mnie. Czepiasz się. Ciągle - mruknęła również opuszczając ręce i po chwili krzyżując je na piersi w pozycji pseudo obronnej. Za dużo i za długo rozmawiali, z każdą sekundą kobiecie robiło się coraz dziwniej. Zdusiła to wrażenie, skupiając uwagę na wątku przewodnim rozmowy - stojącym naprzeciwko dupku, który wciąż jej nie przywalił. Kosmos.
- Jak coś masz do mnie to wal od razu, w streszczeniu. Bez ozdobników i zdań złożonych. Suche, proste fakty. - ostatni raz zgrzytnęła zębami, ograniczając niechęć do niezbyt ciepłego spojrzenia. Dobra… wtedy faktycznie wylazł po nią, aż się zdziwiła i przez krótką chwilę chciała podziękować, lecz szczęśliwie jej przeszło. - Bądź sobie dowódcą, mnie to wali. Prócz pakowania mnie w kłopoty, nie radzisz sobie źle. Reszta żyje… jakoś. - dodała z czymś na kształt optymistycznego podsumowania. Żeby potem nie gadał ,ze tylko narzeka i smędzi - Wylazłeś jak zobaczyłeś że nie strzelają. Po prostu mnie nie zabij, Morrison. Tyle. Żadnej filozofii. Lubię żyć, dobrze mi z tym. I co ty chrzanisz? Że niby z kimś o tobie gadam? A czy ja gadam z kimkolwiek o czymkolwiek poza robotą? - podsumowała filozoficznie, krzywiąc się z niesmakiem, a w głowie widziała obraz jak siedzi z resztą Nowojorczyków przy herbatce i obrabia szturmowcowi dupę. No paranoja, no… inaczej się tego nie dało nazwać.
- Po plotki idź może do kogoś innego… to dlaczego aż tak mnie nie lubisz? - zapytała wprost. Kwestie wybiórczego rozumienia faktów pominęła, szkoda strzępi ozór.

- Nie lubię cię?
- powtórzył jej pytanie i zaraz parsknął. - Jesteś wkurzająca. Jesteś świetnym monterem ale jesteś wkurzająca. I tyle. A z co mi leży czy nie leży mówiłem przed chwilą. Jesteś ponoć inteligentna jak na mój standard to chyba zapamiętałaś. Inaczej i prościej nie wiem jak to nazwać. - zamilkł na chwilę patrząc na nią wciąż nieprzyjemnym choć już nie tak ostrym wzrokiem jak przed chwilą. Patrzył i milczał. - A z gadaniem to mi chodzi na przykład jak przed chwilą wydarłaś się na cała salę, że kazałem ci leźć pod kule. Trochę wkurwiające wiesz? - przejechał językiem od wewnątrz po dolnej wardze w tę i we w tę i rozdymał znów chwilę nozdrza w grymasie złości. Już chyba ciężko było mniej publicznie wydrzeć japę, że jest chujowym dowódcą. Tak zdecydowanie wkurwiające. Nawet zdecydowanie więcej niż trochę. - I staram się. Jak mogę. Byś nie zginęła. By nie zginął Cosmo, Harvey i reszta. Nawet ja. Nie utrudniaj mi roboty. Tak ja nie utrudniam tobie twojej. I nie rób mi fochów. Tak ja nie robię tobie. Czyli przestań cukiereczkować na lewo i prawo. To nie będę miał powodów cię tak czy podobnie nazywać. I tyle. - wzruszył na koniec ramionami i wrócił tonem do prawie normalnego. Zastanawiał się czy nie gada na darmo. Jeśli w sumie była jednak porypana to tracił czas. No ale może nie była?

Trafił się im w ekipie zbawca świata, cierpiący za narody i z pokorą niosący zbyt ciężki na kark śmiertelnika krzyż… i jeszcze świętszy od Jezusa, no żesz kurwa jego mać.
- Bo kazałeś - podsumowała dwoma słowami słowotok rozmówcy. Może i ze swojej perspektywy miał szersze pole widokowe, ale to dwójka techników kitrała się jak para zajęcy za mizerną osłoną jaka dawały zakurzone wraki i to jeden z nich oberwał. Dla nich średnio bezpiecznie, czy sensownie wszystko wtedy wyglądało. Taką miał pracę, a co za tym idzie odpowiedzialność i obowiązki z tym związane, czego tu nie rozumieć? Może jeszcze medal mu dać powinni za poświęcenie?

- Acha. Miło - wyraziła swoje zdanie na temat uzewnętrznień odnośnie dbania o resztę stadka. Taaa, szło mu świetnie, bez dwóch zdań. Ortegę do tej pory swędziało pogryzione przez zdziczałego kundla ramię. A mogła nie żyć! Jej wina, rzeczywiście złośliwą cholerą była, bez dwóch zdań.

- Nie użyłam megafonu
- mruknęła, na parę sekund wyginając lewy kącik ust ku górze. Transparenty też sobie darowała, a wokoło panował taki harmider, że trudno się słyszało własne myśli, a co dopiero czyjeś wrzaski… dające się zaklasyfikować jako pijackie omamy.

- Ponoć - wzruszyła ramionami na kwestię własnej inteligencji - Jakbym była, siedziałabym na dupie jak Cosmo. No ale rozkaz jest rozkaz. O to chodzi… i za dużo gadasz. Umiesz milczeć przez dziesięć minut? Jeszcze cię nie widziałam w tym stanie. Ciągle ci się gęba nie zamyka. Masz luzy na zawiasach, czy co? Łeb od tego pęka, a jak nie umiesz wytłumaczyć, narysuj schemat. Ze strzałeczkami. Tylko nie gadaj, bo pierdolca idzie dostać. Pytam czy coś jest czarne czy białe - dostaję opis pogody, terenu i co żarłeś na obiad. Przez cały zeszły miesiąc… i jak to wyglądało po strawieniu - tym razem to ona wyciągnęła paluch, by dźgnąć go w pierś. - Chcesz plakietkę “nie daje dupy jako dowódca” żeby każdy widział i nie miał wątpliwości, a kierowca pociągu mógł klaskać na stojąco? Albo żebyś mógł na nią patrzeć przed zaśnięciem? Nie rób sobie jej. Bądź nim, tyle. To nie będzie tych wątpliwości. Na razie nie ma tragedii… ani nie ma plakietki - zadumała się na czas potrzebny, aby zrobić krok do przodu. Ponownie stanęli twarzą w twarz, o kilkanaście centymetrów od siebie. Zanim rozsądek zdążył złożyć sprzeciw, kobieta wychyliła się do przodu i przekrzywiwszy głowę, cmoknęła krótko zarośnięty policzek, kończąc ruch powrotem na poprzednią pozycję.
- Masz to. I zamknij się czasem. Od święta. Nie gadaj tyle, to przestanę ci dogryzać, Dupku. Prawdopodobnie. Nie rzygam tęczą… nie lubię - zakończyła z firmowym optymizmem.

Adrew wyraźnie zżymał się gdy Ortega piła do jego sposobu dowodzenia. Gadał za dużo? Za często? Przerw nie robił? Czyżby? Gadał bo musiało być coś przekazane reszcie. Na tym to polegało. Na zbieraniu i przekazywaniu informacji. Musiał jako dowódca przekazać swoje polecenia każdemu z nich i całości. Powiedzieć o co biega, jakie każde z nich ma zadanie, potłumaczyć plan rezerwowy, spytać czy oni chcą coś spytać no i tak. Tak to wychodziło. Że gadał najwięcej z nich wszystkich. Gdy on to wszystko pytał albo tłumaczył oni słuchali czyli nie mówili. A gdy już to znowu mniej niż on a jak coś odpowiedział każdemu z nich to znów wychodziło, że gada najwięcej. Ale do cholery mówił same konkrety! Mówił i dlatego reszta dostawała od niego przetworzone informacje gotowe do użytku i mogła potem nonszalancko odezwać gębę maczomeńskim burknięciem czy kiwnięciem głowy. Mogła bo właśnie wcześniej on się natłumaczył, naprzekonywał, przerobił dane i podał im w strawnej formie. I to co musiało być powiedziane! A nie jakieś pitu - pitu o pogodzie i polityce! Wkurzała go takim podejściem! Choć tego cmoknięcia w policzek się nie spodziewał. Zaskoczyła go i trochę zdezorientowała. Potrzebował chwilę na zebranie myśli nim jej odpowiedział.

- Masz problemy z postrzeganiem otoczenia Ortega?
- spytał unosząc brew w pytającym grymasie. - Ja mogę się nie odzywać całymi godzinami i robić swoje. Stać na warcie, łazić w patrolu albo co tam mam akurat do roboty. A tak, wtedy cię na ogół nie ma w pobliżu… - spojrzał na nią ironicznie i z lekka klepnął się w czoło w klasycznym facepalm. No bo tak było. Potrafili się nie widzieć czy widzieć w przelocie całymi prawie dniami. Ona siedziała w tych swoich warsztatach, a on był na tych swoich służbach. Mogli się mijać i nie odzywać nie wiadomo ile razy na dzień i tak zlatywała im większość dni w tym pociągu. Czyli wcale ze sobą nie gadali. Po cholerę więc marudziła jakby było inaczej?

- A jak się spotykamy no to najczęściej przy odprawach. Nie zamierzam zmieniać taktyki prowadzenia odpraw skoro na razie mi się to sprawdza bo koleżanka z załogi ma migrenę od słuchania mojego głosu. Wybij to sobie z bani Sam. - powiedział już szybciej i wracając do swojego zdecydowanego tonu głosu. Mógł co prawda zlać ją i odejść. Mógł obiecać jej coś tam by się odwaliła i myślała, że jest fajny albo się ugiął dla niej. Ale uważał, że nie miała racji a dla czyjegoś widzimisię nie zamierzał zmieniać systemu który dotąd się sprawdzał. Powiedział więc jej otwarcie by wiedzieli oboje na czym stoją. Poza tym wkurzyła go tym przekręcaniem faktów które ustawiała tak jakby chciała zdyskredytować i jego, jego dowodzenie i plany jakie układał i firmował swoim imieniem. Tak jak teraz gdy mu truła z tym postrzałem Cosmo. A przecież oberwał w trakcie walki a nie po zawieszeniu broni bo po zawieszeniu broni gdy do nich wyszedł Cosmo już był ranny. A gadała jakby to on, Morrison, doprowadził swoją głupotą do wydania rozkazu który wystawił ich na bezsensowne niebezpieczeństwo. Jakby im kazał paradować i fikać koziołki by umilić dzień bandytom i tamci mogli sobie postrzelać swobodnie do pary monterów. Aha i oczywiście jakby w tym czasie sam Morrison był gdzieś skitrany bezpiecznie na dalekim zapleczu a nie, że wyszedł do nich i pod te same lufy co celowały do monterów. A do cholery z postrzałem Cosmo, nie było tak! Monter oberwał w walce a w walce każdy mógł oberwać! A tego, że był jednym z niewielu rannych po ich stronie z tamtej akcji to już nie raczyła wspomnieć. A przecież w sporej części było to zasługą nie tylko uczestników akcji po obu stronach ale i samego planu który opracował on.

- Mhm. Nie odzywasz się godzinami? Szkoda że nie dało się tego zauważyć. Faktycznie ciekawe czemu mnie nie ma w okolicy innej niż warsztat i wychodzę kiedy muszę - zastanowiła się głośno, zdejmując okulary i wieszając je na górnej krawędzi podkoszulki przy dekolcie. Miała paść na kolana i ze łzami w oczach wychwalać pod niebiosa zdolności przywódcze, albo dziękować za niesienie grzechów świata, aby w końcu zeszło z niego powietrze? Chyba kogoś powaliło, bądź upadł w dzieciństwie na beton… głową. Z wysokości piątego piętra. Jakoś nie oczekiwała lizania po stopach za każdą bombę i naprawioną sztukę broni. Taka robota, tyle.
- To się uruchamiasz jak ktoś jest w okolicy, tak? No to się nie uruchamiaj, bo ilekroć drzwi otwieram to cie w tle gdzieś słyszę i się odechciewa wychodzić. Więc nie wychodzę, szkoda nerwów - wzruszyła ramionami, mając gdzieś co o niej pomyśli. - I to nie są odprawy.

- No to nie wychodź.
- Morrison wzruszył obojętnie ramionami i spojrzał gdzieś ponad ramieniem Sam. Widać dalsza dyskusja nie miała zbytnio sensu. Laska piła do niego personalnie i robiła z igły widły. Jego zdaniem. Jej zdanie było kompletnie odmienne i tak widocznie nie byli w stanie się przekonać do swoich racji nawzajem. Więc można było albo się zacząć wydzierać na siebie nawzajem albo skończyć dyskusję. Te drugie wyjście wydało mu się odpowiedniejsze. - Masz mi coś jeszcze do powiedzenia póki jest okazja oprócz tego o czym do tej pory gadaliśmy? - spojrzenie wróciło z powrotem na jej twarz tak samo jak cierpki wyraz twarzy.

- Nie zamierzam. Nie ma po co - kiwnęła głową powoli, z namaszczeniem, starając się przy okazji ukryć ulgę. Od jakiegoś czasu obawiała się, że Dupek ją lubi, albo coś. Nawijał, zaczepiał jak się już znaleźli na trasie kolizyjnej i walił dziwne teksty, których nie umiała sklasyfikować. No ale wreszcie się wydało - nic równie niedorzecznego i komplikującego życie się nie działo. Żadnych prywatnych pitu-pitu, tylko praca. Oficjalnie i bez wyrzutów sumienia mogła mieć w dupie jego jako osobę, a takę jako zafiksowanego na własnym stołku dowódcę. Humor z miejsca się Ortedze poprawił, niewiele co prawda... ale zawsze coś.
- Nie - wzruszyła ramionami, bo i co miała gadać? Najważniejsze się wyjaśniło, a niby mieli wolne. Zresztą od gadania czuła, że dostaje w szczękach zakwasów.


Broszki, plakietki i ordery z pancernej brzozy


Tyle zachodu o kawałek blachy z kawałkiem wzoru... no ale pomysł poszedł w eter, zrobiło się więc poważnie. Otoczenie oczekiwało odpowiedzi, konkretów i pomysłów jak sprawę rozwiązać. Wybicie wymaganych kształtów wydawało się najprostsze i najbardziej optymalne. Przy okazji nie nastręczało wielu problemów, przez co szło robotę ogarnąć bez zarywania nocy.
- Nie trzeba malować - mruknęła, gdy Cosmo skończył mówić - Można zabarwić metal. Kąpiel siarczanowa... tylko trzeba ustalić z czego ma być znaczek. Stal, nikiel, aluminium? Stal będzie najtrwalsza. Druga rzecz to wzór, pomysł. Bez niego nic nie zrobimy - końcówkę wypowiedziała prosto do Dupka, wyłamując przy tym palce.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 14-09-2016, 09:06   #1206
 
Reinhard's Avatar
 
Reputacja: 1 Reinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputację
Burton nie lubił miast. Nadmiaru ludzi też nie lubił. Być może dlatego, że nie umiał z nimi rozmawiać. Dlatego też, gdy inni poszli na zwiedzanie, on dzielił czas pomiędzy pielęgnowanie wilkojotów, własnej rany, stawianie sideł po okolicy. Dla sportu sprawdzał, którędy przez czujki pilnujące pociągu mógłby się przedostać jakiś złodziejaszek albo bandyta, obojętnie ludzki czy czworonożny. Do miasta go nie ciągnęło i nie zamierzał tam zaglądać.
 
Reinhard jest offline  
Stary 14-09-2016, 21:33   #1207
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Wystarczył szybki rzut oka i uśmiech Amber stał się mniej wymuszony. Typek nie wyglądał na kogoś, kto ma zaraz zamiar wstać i rozpoczynać strzelaninę, bo zupa była za słona, albo w kuflu utopiła się mucha, co jak wiadomo powszechną plagą małomiasteczkowych barów było. Szybko wyrecytowała listę tego, co aktualnie bulgotało i piekło się w kuchni.
- Od dawna i na długo w Newport, może potrzebujesz pokoju, kotku? Znam kilka całkiem niezłych, ze znośną ilością robali i dobrą ceną za dobę. Łóżka też mają wygodne. Przewodnik po innych atrakcjach również się znajdzie - końcówkę wypowiedzi skwitowała niewinnym wzruszeniem ramion, cały czas patrząc gościowi w oczy. Może uda się go naciągnąć na coś jeszcze? Gambel na ulicy nie leżał, a im więcej klientów Foxy nagoniła szefowi, tym lepiej wyglądała jej dniówka.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 15-09-2016, 14:23   #1208
 
AdiVeB's Avatar
 
Reputacja: 1 AdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumny
Harvey - Walka trzecia; 1/4 Turnieju

Irish wszedł na ring niezbyt zważając na wygibasy swojego następnego przeciwnika. On już był rozgrzany i skupiony. I miał plan. Nie był to niestety pewniak ale to jedyne na czym mógł polegać w tej walce. Informacje od tego całego Ducane’a… obniżenie barku przed każdym lewym sierpowym - w zależności jak tę sytuację chcieć wykorzystać była ona albo bardzo dobra albo praktycznie bezużyteczna. Irish był szybki, miał niezłą pracę nóg i całkiem zwinne uniki. Sierpowe uderzenie mogło być bardzo skuteczne jeśli zostanie wyprowadzone z zaskoczenia. Jeśli coś poszłoby nie tak to Irish miał zamiar w tej walce wyczekiwać tak markowanych ciosów i unikać ich bądź też zbijać z toru po czym konkretnie i mściwie wyprowadzać kontry. Jednak nie mógł skupiać się na jednym zagraniu… takie skupienie swojej uwagi na “sierpie” oznaczało koniec walki dla Harvey’a.

W końcu stanał w ringu naprzeciw Brzytwie. Nie afiszował się, nie wygłupiał. Zabawa się kończyła. Stał groźnie wgapiony w przeciwnika i czekał tylko na ruch nogą lub podejście do ataku które mógł zbić lub odepchnąć przeciwnika samemu przechodząc do ataku. Jeśli zbyt długo sytuacja pozostanie uśpiona Irish miał zamiar ruszyć ataku. Nie miał zamiaru szarżować, ot szybka seria ciosów by sprawdzić ogólny stan przeciwnika. Bezpieczna stójka, słabe dojście do głowy Irlandyczka. Miał zamiar walczyć bardzo zachowawczo i przy najmniejszym błędzie Brzytwy nokautująco go zaskoczyć. *

Zabrzmiał gong Brzytwa był szybszy, wyprowadził trzy szybkie ciosy dla rozpoznania przeciwnika Irishowi udało się zablokować dwa pierwsze ale trzeci trafił go w żebra. Chwilę później zadowolony z pierwszego efektu przystąpił do akcji na poważnie, hakiem wszedł pod gardę Irisha i trafił go w szczękę, przez chwilę przed oczami Irisha zagościły mroczki, kiedy przejaśniło mu się przed oczami zauważył nieznaczny ruch barku, ledwie starczyło mu czasu żeby zblokować potężnego sierpa, faktycznie Ducane nie zmyślał, choć niewiele to pomogło, ręka która zatrzymała cios bolała jak cholera. Następnie zamiast pójść za ciosem Brzytwa najwidoczniej pod publiczkę zaczął się zabawiać wyprowadzajac pojedyncze lekkie ciosy które Irishowi na szczęscie udało się zablokować aż w końcu jeden z nich przeszedł przez jego obronę i trafił w żebra. Przez dłuższą chwilę Brzytwa obtańcowywał Irisha co jednak dało mu okazję do chwili wypoczynku.

Irish został nieco przytłoczony przez Brzytwę. Starał się bronić jak mógł ale gość był naprawdę niezły. Jednak Harvey nie zamierzał dać się łatwo pokonać. Niech sobie facet robi pod publiczkę, nie miał zamiaru dać sie sprowokować ale miał zamiar nieco przyspieszyć. Ruszył więc w zwarcie starając się serią ciosów strącić głowę przeciwnika (szarża). Starał się atakować, nie odpuszczać i nie dając przeciwnikowi szans przechwycenie inicjatywy. Starał się pracą nóg zepchnąć przeciwnika do narożnika gdzie nie mógł wykorzystać swojej szybkości i uciec gradowi ciosów.

Brzytwa powoli cofał się do narożnika zasłaniajac się rękami Irish wyprowadzał grad ciosów który natrafiał jednak na gardę przeciwnika w końcu jednak Brzytwa wyczuł błąd Irisha i ponownie przejął inicjatywę próbując wyprowadzić swojego lewego sierpowego, tym razem Irish jednak spostrzegł co się dzieje i wykonał unik, mężczyzna wyprowadził cios w powietrze idąc za nim całym ciężarem co wyprowadziło go z równowagi, na to czekał Irish uderzył z całej siły celując w głowę tamtego… i chybił gdy mężczyzna rzucił się do przodu i przetoczył. Irish ruszył do ataku na wstającego mężczyznę i wyprowadził kopniaka i dwa szybkie ciosy trafiając w tułów i gardę, przez dłuższą chwilę trwałą wymiana ciosów aż wreszcie Brzytwa wykonał unik wyprowadzajac Irisha z równowagi, następnie probował wyprowadzić potężny cios ale chybił celu. Przez chwilę bezskutecznie wymieniali się ciosami aż w końcu Brzytwa przejął inicjatywę potężnym sierpowym trafił Irisha w lewe ramie po czym poprawił. Na sczęscie dla Irisha w tym momencie rozległ się gong

Chila wypoczynku i znów zabrzmiał gong. Tym razem Brzytwa chciał zakończyć sprawę szybko atakując szybkim ciosem po czym poprawiajac mocniejszym, parę razy udało mu się trafić Irisha którego sprawność w tej turze zaczęła wyraźnie spadać. Wkrótce Brzytwa wyprowadził szybki kopniak który trafił Irisha w prawą nogę, chwilę później obaj z walczących popełnili błędy po których na chwilę odskoczyli od siebie. Po chwili Brzytwa doskoczył wyprowadzając silnego kopa w żebra po czym zadał kilka szybkich ciosów, Iriśh wypatrzył lukę i zaatakował, związując przeciwnika w klinczu udało mu się utrzyumać próbującego się wyrwać przeciwnika ale jego kolano napotkało na nogę Brzytwy Chwile później Irish naparł całą siła na Brzytwę który stracił równowagę i runął na plecy. Irish przystąpił do ataku wskakując na przeciwnika i okładając go pięściami trafiając w głowę i rękę W końcu Brzytwa zrzucił Irisha choć Irish był szybszy i wyprowadził cios zanim Brzytwa wstal trafiając go w nogę jednak Brzytwa szybko zaczął odzyskiwać inicjatywe choć na chwilę, wymiana ciosów była kiepska bo obaj wyglądali już na zmęczonych. Po chwili ponownie zabrzmiał gong

Sytuacja nie wyglądała dobrze dla Irisha- ciężkie siniaki na obu rękach, tułowiu i głowie do tego parę mniejszych.

Trzecia runda zaczęła się kiepsko dla Irisha zanim się zorientował Brzytwa poczęstował go potężnym kopniakiem w lewą nogę po czym poprawił kopniakiem w tułów i ponownie w lewą nogę po czym przystąpił do okładania Irisha pięściami Irish próbował wyprowadzić cios ale Brzytwa złapał go za rękę i zaczął wykręcać, coś trzasnęło w barku Irisha i potężny ból przeszył ramie Irisha, któremu nie pozostało nic innego jak przyklepać walkę i się poddać… z kontuzją barku nie mógł dalej walczyć chociaż jego duma najchętniej powalczyłaby jeszcze kolejne kilka rund. Niestety, nie tym razem… Irish energicznie wyrwał się z chwytu przeciwnika i zaczął schodzić z ringu. Na odchodne rzucił przeciwnikowi tylko:
- Módl się żebyś na kolejnym turnieju na mnie nie trafił… - nic nie dodał, po prostu zszedł z ringu.
 

Ostatnio edytowane przez AdiVeB : 15-09-2016 o 14:27.
AdiVeB jest offline  
Stary 15-09-2016, 14:56   #1209
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Cosmo

Cosmo stał zaskoczony nagłą wymianą zdań pomiędzy Samanthą a Morrisonem. Nie wiedział, od czego to się zaczęło, ale pierwszy raz słyszał o jakimś cukiereczku. Jego przy tym z pewnością nie było. Wolał się nie wtrącać, jednym okiem patrzył na ring, gdzie trwała ostra bijatyka. Takiej zażartej walki jeszcze nie widział.

Na pomysł Sam odnośnie barwienia metalu Cosmo jedynie wzruszył ramionami. Nie znał się na tym, nigdy nie widział czegoś podobnego. Pewnie jest to coś w rodzaju oksydy na broni, bo z farba nie ma to nic wspólnego.

Cała kłótnia odbywała się z tyłu sali, przez co nikt lub prawie nikt nie zwracał na nich uwagi. Jedynie Cosmo był przy tym, ale się nie wtrącał. Zastanawiał się, czy jego też czeka takie przesłuchanie, ale nie wiedział, przez kogo. Sam będzie miała mu coś do powiedzenia czy Andrew, który starał się rządzić wszystkimi i wszystkim, przy czym na wiele spraw nie miał żadnego rozeznania.
Wielu na jego miejscu pewnie wtrąciłoby się do dyskusji, ale Cosmo pozostawał z tyłu, czujący się niepewnie w takich kwestiach. Odetchnął głębiej, kiedy potyczka się skończyła spokojnie.
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.

Ostatnio edytowane przez JohnyTRS : 02-08-2018 o 20:53.
JohnyTRS jest offline  
Stary 15-09-2016, 15:37   #1210
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Arena
-Cicho tam ludzie tu walkę chcą oglądać!- Wrzasnął jakiś podpity grubas siedzący niedaleko was

Przy ringu
Irish zszedł z ringu pozostawiając za sobą tryumfującego przeciwnika i usiadł na ławce dosyć szybko podszedł do niego lekarz - starszy mężczyzna z trzęsącymi się rękami, Irish przyjrzał mu się uważnie, staromodna marynarka i koszula były czyste i zadbane a do mężczyzny wszyscy podchodzili z szacunkiem więc pewnie nie był pijakiem, możliwe że to ta choroba co sprawia że starym ludziom ręce się telepią której nazwy Irish nie pamięta. Mężczyzna z uwagą obejrzał lewy bark Irisha i wykonał parę razy ruchy ręką po czym spokojnym cichym głosem wydał werdykt.
-Zwichnięty, ale wrócił na swoje miejsce. Zalecam chłodne okłady i oszczędzanie ramienia przynajmniej przez najbliższe dwa tygodnie, dobrze byłoby przynajmniej na parę pierwszych dni założyć temblak. Oku też się przyda zimny okład zanim napuchnie. Na koniec mężczyzna poklepał Irisha po ramieniu i dodał -jakby ból nie ustępował to zjaw się u mnie w gabinecie

Rob szwendałeś się w okolicach pociągu (ku zadowoleniu twoich kumpli z ochrony bo oddali ci twoje zmiany żeby móc więcej czasu spędzić w mieście) trochę się zastanawiałeś nad tym o czym wczoraj rozmawiali robotnicy: Po drodze minęliście jakieś opuszczone miasto ciekawe czemu było opuszczone i czy było w nim jeszcze coś wartego uwagi

Foxy
-Wezmę stek z jelenia i duże piwo. Nie nie potrzebuję kwatery mamy swoje w pociągu. Choć przewodnik pewnie by się przydał. - Dodał uśmiechając się
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172