Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-10-2016, 05:50   #391
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
- Skup się Alice. Nie myśl o przeszkodach. Myśl o rozwiązaniach. Ten facet niestety jest tu prawem i lewem. I chce czegoś od ciebie. A ty tego nie chcesz mu dać jak widzę. I skracając o to się tam pewnie pożarliście. Nie chcesz mu czegoś dać ale musisz mu dać cokolwiek by choćby była symulacja, że coś mu dałaś. To co dałaś dotąd widocznie nie wystarcza. Albo jak go poznałaś w zimie i wiesz coś o nim to użyj tego. Facet dość jasno powiedział, że albo potraktuje cię jak gangera albo osobę jakoś tam przymuszoną do współpracy. To są te ramy jakimi cie obwarował. Jeśli będziesz grać wedle nich to masz tylko te dwie opcje. No właśnie chyba, że coś wymyślisz. Na czym mu może zależeć? Zmień taktykę bo widzisz chyba, ze ta co używasz dotąd nie działa. Facet wygląda na wkurzonego na ciebie a coś chyba nie chce ustąpić. Słyszałaś go? Mówi, że mnie zamknie za wykorzystywanie nieletnich i brak opieki rodzicielskiej. Możemy się po cichu pośmiać z tego między nami ale on ma tu władzę. Jak tak się uprze to tak zrobi. Wtedy zostaje albo się dostosować czyli zamknie mnie czy co tam sobie wymyśli. Albo przemoc. A jak przemoc z takim uparciuchem no i ze mną po drugiej stronie to komuś pewnie stanie się krzywda. A my będziemy zbiegami. Więc myśl Alice jeśli chcesz tego uniknąć. Wymyśl coś, jak go przechytrzyć i podejść. Bo siłować się z nim nie ma co. Daj mu co chce albo coś równie ciekawego. Inaczej to słabo widzę szanse się z tego wykaraskać. I czas nie gra na naszą korzyść Alice. Nie wiadomo kto tu może przyjść za pięć oddechów. I z czym. - Tony zanalizował sytuację jak to widział swoim strategicznym umysłem. Co prawda zazwyczaj był poważny dlatego choćby jego podwładnym tak ciężko było uwierzyć, że kiedykolwiek choćby na chwile i trochę potrafi być jakiś inny ale teraz chyba był poważny tak nie tylko na twarzy ale i w tam w głębi. Ten miejscowy szeryf przysporzył mu nadspodziewanie wiele kłopotów i sprawa się przeciągała a w końcu chwilowo to było trzech uzbrojonych Pazurów na dwóch stróżów prawa. Z czego Eryk jakoś chyba miał przeliczalną wartość bojową podobną do Alice. Ale tak było teraz. Dążenie i eskalacje kłótni groziła przerodzeniem więc w przemoc. Przy rozgniewanym szeryfie, zmuszonym do działania Rewersie, gorącokrwistym Nix’sie, przestraszonym Eryku łatwo było stracić kontrolę. Zaś jakakolwiek akcja przeciw chebańskiej władzy była jednak akcją przeciw ludziom z odznakami. Zwłaszcza, że szeryf w miejscowej populacji cieszył się całkiem niezłą opinią podobną do tej jaką miał swego czasu pastor Milton co niedawno widzieli na własne oczy na chebańskim cmentarzu. Tony więc szukał i czekał na pomoc Alice by wybrnąć z tej sytuacji póki jeszcze szeryf dał im okazję chociaż porozmawiać. Mogli coś wymyślić póki żadna ze stron nie straciła kontroli nad przebiegiem wydarzeń.

Przewidział komplikacje, nim jeszcze się pojawiły… bo czego innego dało się spodziewać? Ruda dziewczyna opuściła głowę, bolejąc nad tym ile nieprzyjemności mu sprawiła. Znów, po raz kolejny i to w tak krótkim czasie. Bez słowa pociągnęła go za rękę w stronę pryczy. Poczekała aż na niej usiądzie, po czym sama się na nią władowała z buciorami, klękając tuż obok najemnika. Uniosła się na zgiętych nogach przez co przynajmniej odrobinę wyrównali poziom rozmowy i odstawili na bok konieczność podnoszenia głosu.
- Tony… - zaczęła, lecz słowa uwięzły jej w gardle. Patrzyła się na niego z troską, przepraszająco. Otwierała i zamykała usta, aż w końcu zamknęła oczy i policzyła w myślach do dziesięciu. Spokój, nic na szybko. Odstawić emocje i skupić na analizie sytuacji. Na zimno, tak jak on to robił, czego próbował uczyć.
- Brian to jego syn - wyszeptała przez zdrętwiałe wargi, a piegowate policzki z automatu pokrył rumieniec. Drugi raz łamała tajemnicę lekarską. Próbowała chronić bliskich, faktu to jednak nie zmieniało - Jego matką jest Claire Saxton. Prócz niej, szeryfa, Briana, April i Laury, najlepszej przyjaciółki April, nikt o tym nie wie. I prócz G... Guido. - rumieńce się pogłębiły, kolorem dorównując ciemniejszym piegom
- Dziewczyna sie przeraziła, gdy doszło do niej co zimą z niej wyciągnęłam, zaklinała abym nikomu nie mówiła, bo wszystko sie tu posypie. Spójrz na Cheb: mała mieścina, gdzie centralnym ośrodkiem kultury i zawierania więzi społecznych jest kościół. Ludzie są tu bardzo religijni, przede wszystkim Ben Ridley i jego rodzina. Może i siedzi u chłopaków pod kluczem, ma jednakże całkiem spory klan tutaj w mieście. Jest też masa Chebańczyków widzących w swoim szeryfie twardy, ale jednak ideał. Cudzołóstwo, współżycie bez ślubu… Dalton miał syna w wieku Briana, z kimś go musiał mieć. Jeżeli po mieście poszłaby informacja o jego ojcostwie Brian i pani Claire mogliby zostać… uznani za pariasów i wyklęci. Rodzina Ridleyów to zdolni mówcy, widziałam to w kościele przy oblężeniu. Ben pomagał mi zorganizować ewakuację cywilnej ludności i rannych… “pochowania” ich po zakrystii i piwnicy. Ma posłuch u reszty. Poza tym, ta kobieta z cmentarza… nie potrafię przestać o niej myśleć. Narażała się na zapalenie płuc i może niewolę, w końcu mamy gangerów zaraz obok miasteczka, byle móc iśc na grób ojca Miltona i nie spotkać nikogo z miejscowych. Też ją za coś wyklęli, a Daltonowi zależy na pani Claire. Widziałam to po tym jak zaciskał szczęki i mierzył do człowieka, który ją uderzył. Był… wściekły - zawiesiła wzrok gdzieś na łysą głową. Już pare miesięcy temu to zauważyła, choć fakt ów zataiła przed Guido. Widoczne wciąż ciepłe emocje szeryfa do miejscowej szwaczki. Poza tym wilkooki ganger sam stwierdził, że krew nie woda. Zapewne miał rację - w tym się nie różnili z Tony’m: widzieli i wiedzieli więcej. Lepiej to interpretowali pod współczesne czasy.
- Gdyby to wyszło na jaw… zastępca szeryfa będący jego nieślubnym dzieckiem. Rzutuje z automatu na jego pozycję, może daną ze względu na spokrewnienie. Kumoterstwo, obsadzanie stołków własną rodziną. To przestępstwo, a Dalton nie popełnia przestępstw. Nie będzie też chciał skazać byłej kochanki na wytykanie palcami i szepty za plecami. Ludzie kochają gadać - opuściła oczy, kotwicząc wzrok na oczach olbrzyma, a minę przy tym miała wybitnie zbolałą - Tylko że… Brian, pani Claire i April na to nie zasłużyli… na pokazywanie palcami i małomiasteczkową niechęć. Dalton to uparta jednostka, może mieć to w głębokim poważaniu, byle mnie zmiażdżyć. Nie chcę, aby po naszym wyjeździe Saxtonowie stali się marginesem, jest na to szansa. Oni tu żyją, to ich dom. - zazgrzytała zębami, przełykając nerwowo ślinę. Poza tym byli jej pacjentami, wciąż miało to znaczenie. Mimo wszystko.

Ruda lekarka nabrała powietrza i wypuściła je powoli przez nos, odcinając zbędne emocje. Przy etapie planowania brakowało na nie miejsca.
- Nie podoba mi się podobne rozwiązanie, mam być jak on i zacząć szantaż? - spytała równie cicho, co niepewnie. Zastraszanie kogokolwiek… przy półtora metra? Równanie wychodziło kiepsko, ale i na to była metoda.
- Jeżeli tak naciska i nie wierzy w moją pamięć, a z drugiej strony ciągle wypomina jej dobrą kondycję… i chce dokładnych portretów moich pacjentów. Zniweluję tajemnicę lekarską i na rodzinę Saxtonów. Skoro mam sobie przypomnieć wszystko, to przypomnę sobie wszystko. Kiedyś stąd w końcu wyjedziemy, a oni zostaną. Z czym i na jakich zasadach, zależy tylko od szeryfa. Może to go otrzeźwi - warknęła z dziwną zaciętością, mrużąc czujnie oczy… zupełnie jak inny jej pacjent. Taki czarnowłosy, podejrzliwy i wyrachowany.
- Nie dam mu Bliźniaków - dodała z determinacją - W gangu jest wystarczająco dużo osób podobnych, rysopis zapamiętany po ciemku tez nie musi się zgadzać. Niech szukają ludzi Viper, podobnych do sprawców porwania. Dodatkowo będzie to nie najgorszą podstawą pod ich rozmowy z Nowojorczykami. Skoro on nam robi pod górę, my tez mu zróbmy. Mam w końcu demokrację i wolność słowa, prawda? - zaakcentowała pytanie uniesieniem lewej brwi.

- O matko… Więc ten Brian to jego syn? A Claire i reszta to właściwie jego rodzina?
- jęknął cicho łysy olbrzym i na chwilę przykrył kantem dłoni oczy. - No to już się nie dziwię, czemu jest taki zawzięty na tą sprawę. - pokręcił głową wciąż trzymając dłoń nad oczami i palcami nieco rozmasowując skronie. Dłoń w końcu powróciła na dół a oczy spojrzały w oczy Alice. - Też bym na jego miejscu nie odpuścił jakby mi ciebie porwano. Nie odpuściłem zresztą jak widzisz. I ci co cię porwali mają szczęście, że nie odebrałem cię w takim stanie w jakim on odebrał swojego syna i rodzinę. - powiedział patrząc jej prosto w oczy i przesuwając troskliwym ruchem dłonią po jej policzku. Jej siniak jaki oberwała od Viper wtedy w lesie na Wyspie wyglądał dość niewinnie w porównaniu do zmasakrowanego stanu w jakim obecnie był Brian. W porównaniu do niego była cała i zdrowa. A młodszy Saxton kwalifikował się właściwie na przedwojenny OIOM.
- A więc to dla niego tak naprawdę sprawa osobista. - zaczął mówić Tony już zwyczajowym głosem jak zazwyczaj gdy coś obmyślał czy planował. - No jak tak to powiem ci jedno Alice. Módl się by u niego ojciec nie wziął góry nad gliniarzem. - zwrócił jej uwagę na te niebezpieczeństwo. - Ale to jednak gliniarz. Przedwojenny. Trzyma się zasad. Gra wedle nich. To jest jego mocna i słaba strona zarazem. Przypuszczam, że miałby ochotę cię potraktować dużo ostrzej. Ale to byłoby sprzeczne z tymi zasadami. Póki co więc gra wedle nich. Choć nie jestem w stanie przewidzieć co się stanie jeśli legalne opcje mu się skończą. Czy weźmie górę gliniarz czy ojciec. Na razie bawi się w gliniarza. I to jest nasza szansa. Jeśli wedle jego zasad nie będzie mógł cię skazać. To cię nie skaże. Tak myślę. - zastanowił sie chwilę nad tymi słabymi i mocnymi stronami ich oponenta.
- Szantaż jest niebezpiecznym zagraniem. Zwłaszcza, że taki o jakim mówisz dotyka jego jako szeryfa, ojca i całą jego rodzinę. Wówczas często ludziom biorą gorę emocje przytępiając rozsądek. A mówię ci właśnie jakie mi wygląda emocje on żywi względem ciebie. - spojrzał znowu ze ściany w jaką się wpatrywał jakby tam widział jakieś mapy czy wykresy na siedzącą obok lekarkę. - Jest też problem techniczny jak go przedstawić bo musiałby być sam z tobą by to miało sens. A nie jest pewne czy da nam okazje bo jak mówię jest dość zawzięty i chyba chce sprawę załatwić od ręki. - skinął bokiem głowy w stronę krat za którymi gdzieś tam byli pewnie chebańscy stróże prawa.
- I nie wiem czemu masz jakiś sentyment do tych dwóch pajaców. - fuknął na nią z dezaprobatą. - Ale twój wybój Alice. Widziałem jednak tamten notes co mi pokazywał. Tam jest pusta kartka. Nie ma nic. Co on ma włożyć w papiery? Przesłuchiwał cię tyle czasu i ma pustą kartkę z rysopisu? Jak on ma potem z tą pusta kartką wyglądać przed kimkolwiek. Wiesz co ja bym pomyślał, gdyby pracował dla mnie i przyszedłby mi z taką pustą kartką jako rysopisem sprawców? Pomyślałbym, że albo sobie żarty stroi ze mnie i z siebie, albo jest kompletnym durniem, albo wziął w łapę czy robi dla tych drugich. On mi nie wygląda na durnia Alice. Dureń nie wyłapałby, że to z tym twoim agenturalnym działaniem to ściema. I tego faceta zostawiłaś tam wpienionego, z motywem osobistym w sprawie i pustą kartką. Koleś wie, więc, że go rolujesz i jak pokaże taki “rysopis” co mu sprzedałaś to każdy będzie wiedział, że go rolujesz. Ludzie nie lubią być rolowani Alice. Zwłaszcza ludzie na pozycji i z jakąś władzą. Jakby mi przyszedł z taką kartką on, Nix czy ktokolwiek oj wziąłbym się za niego ostro. Bo to jakaś kpina a nie współpraca. A on ma władzę i środki by ciebie czy nawet mnie tu przyskrzynić. I przynajmniej ciebie raczej naprawdę chce. I tych co tam byli. Więc nie odpuści. - sławny strateg Pazurów zanalizował sytuację punkt po punkcie biorąc ją jakby analizował jakiś problem na akademii, czy w jakiejś sprawie lub sztabie poproszony o radę.
- Poza tym pamiętaj, że on może pogadać z resztą jego rodziny. I coś tam pewnie pamiętają. Brian jest w stanie krytycznym to pewnie dłuższy czas nic nie powie. Te dwie kobiety nie wiem. Jak nie mają skrajnie przytomnego umysłu to pewnie różnie może być z ich zapamiętywaniem detali. Ale pewnie coś pamiętają. I swojemu ojcu czy facetowi powiedzą. Też wiedzą w jakim stanie wrócił do nich Brian. Ale jak te dwie roztrzęsione kobiety podadzą mu precyzyjniejszy opis zdarzeń czy rysopis od ciebie to będzie wtopa. Nie wiem czy już mu nie podały jak chyba taki pewny jest co do twojej złej woli współpracy. Więc stawianie się okoniem i mówienie, że nic się nie pamięta i oddawanie mu pustej kartki no wiesz. To nie wygląda zbyt dobrze. - pokręcił głową wzmiankując kolejny puzzel z tej policyjno - śledczej układanki. Niewiadomą było czy szeryf rozmawiał już z Claire i April ale obie gdzieś tu były i mogło dojść do skrzyżowania zeznań. Gdyby obie kobiety podały mniej detali lub podobnie jak Alice nawet by to działało na korzyść lekarki. Jednak gdyby były rażące rozbieżności byłoby jasne, że ktoś z tych dwóch stron rozmija się z prawdą. Wówczas znaczenie kluczowe miałaby wiarygodność stron.
- I trzeba się liczyć z tym, że i tak może cię zatrzymać na 24 do wyjaśnienia. Może to zrobić. Nie wiem co by się działo wówczas tu i w okolicy Alice. Ale jak by cię tu przymknął to myślę, że on to jeszcze jakiś poziom trzyma. Ten Eryk to też jakaś pierdoła. Eliott chyba nie zrobi nic bez zgody i wiedzy szefa. Ale jak mowa o wkurzonym ojcu z odznaką i powiedzmy wyznaczy tych dwóch kryminalistów do nocnego dyżuru z tobą za kratami? Jakie dajesz sobie szansy dożycia świtu Alice? Co ja mam wtedy zrobić? Odbijać cię? Mścic się potem i ich tu pozabijać? - pokręcił głowa dając znać, że nie podoba mu się taka opcja jaką jednak dostrzega a więc mówi o niej.
- Trzeba teraz bardzo ostrożnie ważyć słowa jak stąd wyjdziemy. Margines błędu jest bardzo mały. Trzeba ugrać co się da. Zminimalizować straty. Uspokoić go. Dać mu coś na pożarcie jego gniewu. Wzbudzić wahanie co do twojej osoby. Kogoś kto poświadczy na twoją korzyść. Żrąc się z nim nic nie wygramy. Albo skierować uwagę na coś innego. Na inny cel. Tu na miejscu. Coś ważnego. Ważniejszego niż te porwanie. Niż ten jego zmasakrowany syn. - zaczął mówić tonem jakby ni to mówił do niej ni do siebie samego. Szukał rozwiązania problemu jak zwykle. Sytuacja jednak była mu mało znana i poznawał ja na bieżąco z każdym zdaniem jakie tu padło. Nie ulegało wątpliwości, że facet z odznaką po drugiej stronie krat jest wkurzony. Teraz było to widać, choć dawne normy wychowania i etyki zawodowej ubierały te emocje w niezbyt popularny obecnie ale cywilizowany sposób. Kontrastowało to ze spokojem i opanowaniem jakim zazwyczaj cechował się chebański szeryf choćby gry razem z Alice dopiero wchodzili do pokoju przesłuchań. Od tego czasu minęła godzina, może dwie a facet obecnie był zauważalnie wkurzony właśnie na nią. Znał zasady gry i miał wystarczające powody do całej masy determinacji by ją ukarać. Tony najwyraźniej miał nadzieję, że gniew można jeszcze może nie ugasić ale przekierować na co innego. Albo przykuć uwagę jakimś o wiele ważniejszym celem.

- Nie trawię go, wybitnie - lekarka zacisnęła niewielkie pięści i wreszcie to do niej dotarło. Szeryf działa jej na nerwy samą swoja obecnością. Wstała powoli i zakładając ręce na piersi dodała - Ojciec powinien wspierać swoje dzieci, nie robić z nich kozły ofiarne i worki do wyładowania gniewu. Szykanować przy ludziach, podkopywać i tak wątłe zdanie o sobie… jak on robił z Brianem, gdy przynieśliśmy go do kościoła. Zwalił cała winę na jego.. nieudolność, choć powinien przewidzieć reperkusje związane z gagnerami… ale nieważne. A moje chłopaki to moje chłopaki… część stada. Rodziny - ręce jej opadły, pochyliła rudy kark a westchnienie jakie z siebie wydobyła brzmiało na wyjątkowo zrezygnowane. Układ coś za coś, informacje za spokój. Zamknięcie w celi odpadało, gdyż wiązałoby się zapewne z rozlewem krwi. Następnym problemem dla Tony’ego. I Nixa, a także Boomer. Savage nie czuła sie najlepiej nawet z myślą, że przez nią coś się im stanie. Nie mogła do tego dopuścić.
Kompromis, musieli iść na kompromis. Jeden, dwóch szeregowców, ktoś zbliżony do Bliźniaków, podobny. Obie kobiety zostały uśpione na łodzi, potem chłopaki sie odłączyli. Karnacja Osmana należała do równie ciemnych co u Hektora, a przez kominiarkę w domu przy świetle lamp Saxtonowie go nie widzieli. Dać kogoś, kogo obie kobiety mogą kojarzyć, resztę przespekulować i zdać się na opisy pobieżne, kogoś od jadowitej kapitan, lecz podobnych. Obie ofiary doznały szoku, zapamiętanie dokładnie twarzy w tym stanie nie należało do czynności prostych. Jeśli dostaną obrazy podobne do porywaczy, zgadzające się drobnymi szczegółami - same podświadomie sobie je zaprogramują jako oczywiste. Istniało na to spore prawdopodobieństwo.
- Poza tym gdyby pojawił się Gabby, też zapewne chciałby dopytać o coś - dorzuciła od siebie mały puzzel. Nowojorczycy mieli po drodze do Cheb, odwiedzili też rano komendę - Boomer rozpoznała ich samochód. Za dużo ujemnych wartości w jednym działaniu. Czas znaleźć plusy.
- Dalton ma w mieście szybko zmieniająca się i rosnącą plagę plastikowych insektów, które spadły z nieba. Z jedynych osób mogących świadczyć jakikolwiek pozytyw o mnie to Kate i Eliott. Wydarzenia z nimi są świeże, sprzed niecałej doby. Może ten sygnał Nowojorczyków, ten któremu sie przysłuchiwałeś? Co to było na twoje oko?-
przeszła przez celę i otworzywszy drzwi, zawołała wgłąb komisariatu. - Szeryfie, dziękujemy za możliwość rozmowy. Mogłabym prosić pana na słowo? Poza protokołem. Myślę, że te akurat informacje lepiej zachować wyłącznie dla pana uszu.

- Nie jesteśmy tu by go sądzić, Alice. Jesteśmy tu by się jakoś tego wykaraskać. Znaleźć rozwiązanie a nie kolejną przeszkodę. - wielki Pazur niestrudzenie zdawał się wdrażać swoją myśl nauczycielsko - wychowawczą strategii wszelakiej w rudą, czy jakąkolwiek inną głowę. - I jaki znowu Gabby? - zapytał już zdecydowanie bardziej cierpkim tonem unosząc pytająco brew w górę.
- Kate i Eliott zgaduję nie byli świadkami porwania? Więc i niezbyt są związani ze sprawą porwania. Może i można by wziąć ich na świadków świadczących na twoją korzyść. O twojej opinii i postawie a nie samego porwania. Ale to musiałby ten wkurzony facet z odznaką chcieć ich wezwać i przesłuchać czyli nie być aż tak wkurzony jak jest w tej chwili. Bo nie musi. Chyba, że znajdziesz jakiś cwany sposób jak ich włączyć w sprawę. Poza tym, żadnego z nich nie ma tu w tej chwili. - łysy olbrzym popatrzył wymownie na zakratowaną ścianę i jeszcze otwarte do nich drzwi prowadzące na korytarz. - A tamten sygnał nie jestem pewny. Ale był dziwny. Nie potrafiłem go jednoznacznie zidentyfikować. - powiedział łysy Pazur też wstając i prostując się w celi. Wydawało się, że potrzebowałby celi specjalnych rozmiarów bo ta jakaś wątła i ciasna się nagle wydawała.

- Emm… no ten. Znaczy się pan kapitan Yorda. Mówił, że chciałby się napić prawdziwej kawy, więc mu ją zorganizowałam. Przesłuchanie w namiocie również dla niego było wyczerpujące… ciężkie. Wyglądał jak ktoś kto potrzebuje kawy. Akurat miałam resztkę w torbie, a oni tam tylko tą zbożową piją… prywatnie jest bardzo miły i szarmancki. Lubi muzykę, świetnie tańczy i… potem o tym porozmawiamy, dobrze? - dziewczyna zmieszała się, poczerwieniała ponownie i wzruszyła ramionami, widząc że nadchodzi straż.

Gdy lekarka obwieściła koniec rozmowy dały się słyszeć kroki i po chwili zza ściany ukazał się zeryf.
- Na słowo? Poza protokołem? Bez świadków? A niby czego miałaby dotyczyć ta rozmowa? - jakoś nie sprawiał wrażenia na skorego to ustąpienia w czymkolwiek rudowłosej rozmówczyni z drugiej strony skrzyni jaką niedawno oboje opuścili.

- Sprawa dotyczy tutejszej plagi, a także objętych tajemnicą lekarska informacji na temat rodziny pana… - zrobiła krótką przerwę, patrząc szeryfowi prosto w oczy - Podopiecznych. Za racji na parę faktów wolałabym aby nie znalazła się w stenogramie przesłuchania z przyczyn oczywistych. Więc mogę prosić? Obiecuję, nie zajmie to długo.

- Sprawa plagi dotyczy nas wszystkich. Więc jak masz jakieś informacje mogące pomóc temu zaradzić nie widzę powodów by robić z tego tajemnicę. Choć jeśli wiesz coś przydatnego to też może zostać wzięte pod uwagę w ocenie twojej roli i udziału w wydarzeniach sprzed dwóch dni. - odparł obojętnym tonem ale z czujnym wzrokiem szeryf. - A sprawy rodzinne nie są w tej chwili omawiane. Omawiana jest sprawa porwania rodziny Saxtonów dwa dni temu. - ciągnął dalej tym samym tonem choć jednak czułe ucho Alice wyczuło zimniejszy odcień tej wypowiedzi. Facet był coś chyba negatywnie nastawiony do jej osoby i zdania po tej całej rozmowie jaką właśnie przeprowadzili w pokoju obok.
- Więc jaka jest twoja odpowiedź? Masz coś jeszcze do powiedzenia w sprawie porwania czy kończymy rozmowę na tym co jest? - zapytał i wskazał bokiem głowy w stronę wciąż otwartych drzwi gdzie widać było jak Eryk zajmował się o wiele bardziej zdatną dla niego i jego umiejętności pracą. Czyli robił właśnie listę rzeczy wyjętych z torby lekarki i widocznie gdy coś spisał ponownie wkładał to do torby.

- Właśnie o rodzinę Saxtonów tu chodzi, o ich dobro. Z zawodu jestem lekarzem, moim obowiązkiem jest przede wszystkim dbanie o życie i bezpieczeństwo pacjentów. Chronienie ich przed negatywnymi czynnikami zewnętrznymi… ostracyzmem oraz wyobcowaniem także - odpowiedziała robiąc krok w jego stronę i zadzierając głowę ku górze. Ściszyła też głos i przestała się uśmiechać, stawiając na powagę - Mamy różne metody, różny światopogląd, intencje i założenia, ale w jednym się zgadzamy. Dlatego postaram się przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów anatomicznych przy sporządzaniu portretów pamięciowych. I pan i ja podpadamy pod… mamy swoje zwierzchnictwo. Rozumiem, że w razie kontroli informacje jakie do tej pory pan ode mnie uzyskał nie stawiają pana… w zbyt pozytywnym świetle odnośnie skuteczności. Są w nich niedopuszczalne luki. Stąd chce pan je zmienić, aby formalnościom stało się za dość. Rozumiem, akceptuję, pomogę na ile zdołam sobie przypomnieć…. tak jak staram się narażać ich na dodatkowe… - przez chwilę szukała słowa, zagryzając przy tym wargę jak zawsze gdy się nad czymś zastanawiała - ... nieprzyjemne, długofalowe konsekwencje. Przed wizytą tutaj odwiedziliśmy cmentarz. Spotkaliśmy na nim kobietę: młodą, dobrze ubraną. Ryzykowała zarobienie kulki, zignorowała rozkaz ewakuacji, a także narażała się na zarobienie zapalenia płuc, byle tylko nie natknąć się nikogo z miejscowych. Małe miasteczka rządzą sie swoimi prawami, zwłaszcza gdy mówimy o zwartych, odizolowanych poniekąd społecznościach. Nie wiem kim była, ale mieszka tutaj. Co zrobiła, że uznaje się ją za niewygodną do tego stopnia, by grób pastora musiała odwiedzać podczas ulewy i oblężenia? Coś w oczach tutejszych mieszkańców niewybaczalnego, a skoro to ludność bardzo religijna, może chodzić albo o aktywności uznawane za nieobyczajne...lub może morderstwo, nie wiem. Tylko zgaduję. Widocznie nas unikała, jak najszybciej chciała odejść, bylebyśmy tylko nie zaczęli… litanii złorzeczeń pod jej adresem. Państwa Saxtonów właśnie przed tym również próbuję chronić, są moimi pacjentami. Finalnie kiedyś stąd odejdziemy - i ja i ludzie pana Rewersa. Państwo zaś tu żyją, Cheb nazywają domem. Zostaną tutaj, dlatego usilnie pewnych tematów nie poruszałam, starając się robić to co zwykle - działać inaczej. Jeżeli miałabym w głębokim poważaniu choćby Briana, nie przygotowałabym Kate na opatrywanie go. Ze względów na przynależności do gangu, moja obecność przy łóżku chorego wydaje się… niestosowna, ale ona jest tutejsza. Nie zostało mi już wiele w torbie - przeniosła wzrok na Eryka obmacującego jej przenośny dom - Ale dostała zabezpieczenie na wypadek większości możliwych powikłań, w tym takie o jakie teraz… upiornie ciężko. Leki przeciwbólowe, aby łagodzić efekty pobicia. Antyseptyki, środki anestezjologiczne na wypadek gdyby potrzeba było operacji, a także bandaże do zatamowania krwawienia. Penicylinę do zwalczania infekcji, witaminy do podniesienia nadszarpniętej przez utratę krwi odporności… i całą masę leków drobnych. Powinno starczyć, aby chłopak stanął mniej-więcej na własnych nogach, nieważne co się będzie działo. Dostała też książkę na temat ludzkiej anatomii, chemii, biologii oraz farmakologii - jej specjalizacją są zwierzęta, na szczęście jednak zna łacinę, więc w razie gdyby natknęła się na problem medyczny dotąd nieznany, odpowiedź znajdzie we właściwym dziale. Gdyby mi nie zależało, wzorem Nerona umyłabym ręce… a nie oddawała państwu najcenniejszej rzeczy jaką posiadam. Posiadałam, teraz to własność Kate. - zrobiła krótką przerwę, kołysząc się na piętach i marszcząc czoło.
- Też o nich dbam: o Briana, panią Claire i April. A koneksje rodzinne w tej sytuacji są sprawą dość ważną, pomijając procedury tutejszego sposobu zatrudnienia. Przy obdukcji zwykle potrzebowało się też opinii z rodziny, aby dać świadectwo stanu bazowego zero poszkodowanego. Matka i siostra są czasowo wyjęte z listy potencjalnych świadków. Przydałaby się również opinia kogoś z rodziny na temat przebytych przez niego chorób i zażywanych leków, niektóre mogą nie być kompatybilne z posiadanymi przez Kate środkami. Reakcje alergiczne, wstrząs anafilaktyczny, śpiączka, w warunkach ekstremalnych śmierć: jego stan jest na razie stabilny i raczej nie tylko ja wolałabym aby taki pozostał. Stąd moje pytanie i prośba o rozmowę na osobności.

Brew szeryfa powędrowała do góry a on sam przekrzywił nieco głowę gdy uparta dotąd w składaniu detali opisu świadek nagle zaczęła obiecywać poprawę. Brew opadła mu na dół a oczy zmrużyły się w podejrzliwym grymasie gdy najwyraźniej nie mógł dojść do czego zmierza lekarka z tym całym spotkaniu na cmentarzu kiedy po tych cmentarnych opłotkach próbowała dojść do sedna.
- Poproszę Kate by z tobą porozmawiała. Jak wróci. Wtedy jeśli ci tak leży nasze dobro na sercu będziesz miała okazję przekazać jej swoje informacje na temat leków i stanu zdrowia. Mnie nic nie wiadomo i tak by Brian cierpiał na jakieś wstrząsy i alergie. - odparł w końcu szeryf wciąż mrużąc oczy jakby próbował odgadnąć o co tak naprawdę chodzi rudej wredocie która mu tyle krwi napsuła swoimi oskarżeniami i wykrętami przez ostatnią godzinę czy dwie. Jakoś widocznie nie mógł tak przejść do porządku dziennego nad ich rozmową. - Skoro chcesz jeszcze coś powiedzieć w sprawie porwania to zapraszam do biura. - powiedział wskazując na pokój ze skrzynią robiącą za stół na której stała jej torba a Eryk już sporą część najwyraźniej zliczył i włożył z powrotem do środka.

- Mamy takie czasy, że o badaniach pod kątem alergicznym na poszczególne składowe leków pozostają poza naszymi możliwościami. Sytuacja nie jest prosta i wolałabym aby taka pozostała. Żeby potem nikt państwa Saxtonów nie pokazywał palcem i nie szeptał za plecami. Eryk to dobry człowiek, ale nawet dobrzy ludziom mogą pod wpływem przymusu, nieuwagi, bądź alkoholu powiedzieć coś, czego lepiej nie mówić. W barze, po nerwowym dniu, gdy chce na moment zapomnieć o stresie związanym z sąsiedztwem regularnej wojny. Szeryfie… wiem kto jest ojcem Briana, od początku wiedziałam - mówiła szeptem, stając na palcach aby zmniejszyć dystans między ich aparatami komunikacyjnymi.
- Widziałam też pańską reakcję przy pojmaniu Carloss’a. Pańska rodzina ucierpiała i teraz i wtedy, chęć doprowadzenia sprawy do końca to oczywistość. Sam pan sobie odpowiedział już na pytanie, czy państwa dobro leży mi na sercu. Jak mówiłam: Taylor i reszta nie mieli pojęcia kogo transportują, inaczej bardziej by ich pilnowali, a z pewnością nie zostawiali ich pod moją opieką podczas starcia w lesie. Ani nie odpuścili paniom, kiedy uciekły między drzewa. Mogę za to wskazać ze stuprocentową pewnością odpowiedzialnych za zimowy atak na posterunek: kto przewodził tamtej grupie i kto wchodził w jej skład. Aktualne portrety pamięciowe naprawdę sa dość sporym problemem, jednak z pomocą Eryka postaram się wskazać potrzebne detale.

- Powinnaś o tym także pamiętać zanim wzięłaś udział w tamtej eskapadzie.
- głos Daltona mógłby w tej chwili ścinać mrozem powietrze wokół niego. Zjeżył się pierwszy raz wystarczająco wyraźnie by okazać szczerość i głębie uczucia. Nienawiść. Do tych którzy skrzywdzili go głęboko i osobiście atakując jego rodzinę. Zjeżył się jednak równie dyskretnie jak i lekarka więc wątpliwe było by ktoś jeszcze usłyszał albo zauważył. Zaskoczenia jednak nie okazał. Albo czytelnie zrozumiał wcześniejsze aluzje jakimi raczyła go podczas rozmowy Alice albo szczerość tej chwili przysłoniła wszystko inne, spychając resztę na boczny tor. - Więc jak w końcu jesteś w stanie podać jakieś rysopisy to zapraszam do środka. - wycedził już głośniej i kontrolowanym głosem szeryf ponownie wskazując na wciąż otwarte drzwi do pokoju ze skrzynią.

- Właśnie dlatego wzięłam w niej udział. Łagodzenie objawów... ktoś zawsze musi stać pośrodku - poprawiła go robiąc krok do tyłu i opierając się pewniej na całych stopach. - O ile się nie mylę i dobrze rozpoznałam, dwóch ze sprawców porwania ma pan całkiem niedaleko. To ludzie Viper, byłej kapitan Guido. Tej samej, która zimą zajęła ten budynek i wzięła Briana na zakładnika. Teraz pracują dla Armii Stanów Zjednoczonych, jako podwładni kapitana Gabriela Yordy, a gdzie Viper tam i resztka jej ludzi. W tym tych dwóch. Należeli do gangu dłużej niż ja, personalia pozostałych sprawców powinni podać bez problemu, a łatwiej do nich dotrzeć, niż do Taylora. Operacja nastręczająca mniej... nieprzyjemnych komplikacji, niż wyciąganie prawej ręki Guido z serca Wyspy - zrobiła krótką przerwę potrzebną na wyłuskanie z kieszeni papierosa i podpalenie go. W ustach zamiast języka miała już sztywną ścierkę, lecz palenie ją uspokajało... i do diabła z medycznym punktem widzenia.
- Sama plaga zaś - zaciągnęła się, przytrzymała dym w płucach aby wypuścić go nosem razem z kolejnymi słowami - Te eukarionty są syntetyczne w pewnym stopniu. Pokrywa je plastik, nie chityna. Bez mikroskopu nie jestem w stanie powiedzieć więcej na temat ich anatomii, poza tym że przypominają budową szarańczę. Mogą być więc wszystkożerne, niszczyć tereny zielone do gołej ziemi... tudzież żywić mięsem. Gatunek nieznany, potrzebne uzupełnienie i weryfikacja danych przed wydaniem docelowego orzeczenia. Przechodzą zdumiewająco szybko z jednego stadium w kolejne. Wystarczyła doba aby z larw zmieniły się... w coś innego. Twory żywe o nieznanych właściwościach. Ewolucja ewolucją, promieniowanie promieniowaniem, jednak one zleciały prosto z nieba. Przyniosła je burza, spadły w okolicach Wyspy i Cheb. Wszystkie wykluły się w jednym momencie, jakby ktoś je kontrolował... dał impuls do działania. Sygnał. W okolicach miasteczka żołnierze natrafili na niezidentyfikowany przekaz radiowy: nietypowy, niemożliwy do złamania. Dziwny - powtórzyła określenie użyte przez olbrzymiego Pazura i wzruszyła ramionami - Żaden człowiek nie jest tak wyspecjalizowany w manipulacji i synergii materii organicznej z syntetyczną jak Moloch. Wedle słów kapitana Nowojorczyków widziano tu Maszyny, więc jeśli pańskim ludziom uda się którąś zniszczyć, wyciągnijcie z truchła moduły pamięci - to jedyny sposób aby dowiedzieć się jakie konkretnie dostały rozkazy. Podobne informacje miałyby znaczenie strategiczne dla bliższej i dalszej okolicy... dobra karta obligująca do zasiadania przy stole rokowań z siłami militarnie lepiej przygotowanymi, niż pan i pańscy ludzie. Próbowałam poruszyć temat z Eliottem, lecz zbyt przeraziła go wizja mięsożernej szarańczy, by dalej ciągnąć wątek - machnęła ręką, zataczając papierosem koło. Drugiego zastępce Daltona robale interesowały tylko i wyłącznie w roli przynęty na ryby. Inne opcje, nawet niepotwierdzone, wzbudzały obawę i nic poza tym. Niewielka lekarka minęła szeryfa i podążyła ku drzwiom pokoju przesłuchań. Zatrzymała się jednak po trzech krokach, spoglądając na starszego mężczyznę z zastanowieniem. Zamrugała, skrzywiła się nieznacznie i pociągnęła fajka.
- Będziecie potrzebować komputera o znośnej mocy obliczeniowej i programu deszyfrującego, lub osoby znającej się na algorytmach. Armia powinna mieć na stanie coś podobnego, pytanie czy nie zbagatelizują danych, aby umniejszyć wkład Cheb przy tasowaniu sił... i czy podzielą się wszystkimi wyciągniętymi informacjami, co zatają powołując na tajemnicę wojskową... ale na pewno znajdziecie kogoś wam sprzyjającego, znającego się na informatyce - stwierdziła bez grama ironii. Dawanie Daltonowi zbyt wielu informacji o sobie uznała za zbyteczne. Jeszcze wpadłby na pomysł przetrzymania upierdliwej małolaty aż do zdobycia tych cholernych modułów, a to odpadało już z samej definicji. Niech sam pomyśli skąd ewentualnie wziąć potrzebnego człowieka. Zamiast drążyć temat, obróciła go o sto osiemdziesiąt stopni. Żywa, szczera reakcja szeryfa jasno wskazywała rodzaj uczuć jakimi darzył całą trójkę Saxtonów. Kaleką córkę kochanki również. Byli wszak rodziną, jej dobro także musiało mu leżeć na duszy.
- Endoproteza stawu kolanowego jest ciężka, ale nie niemożliwa do wykonania. Wie pan o tym, prawda? - spytała unosząc lewą brew ku górze - Trzeba tylko dysponować odpowiednimi środkami i wiedzą, oraz czasem. Albo odpowiednią kwotą oraz transportem do wyspecjalizowanej kliniki medycznej... muszą jeszcze takie istnieć. Druga opcja odpada, kwota protezy i zabiegu jest horrendalna, inaczej April chodziłaby już normalnie - wzruszyła lewym barkiem, obracając twarz ku jasnemu prostokątowi okna. Lekarka dała dziewczynie słowo, że znajdzie sposób aby naprawić wyrządzone przez rozsierdzonego Taylora szkody. Łysol z bejsbolem użył Chebanki aby wydobyć zeznania od Sandersa, gdy zimą szukali Daltona. Niepotrzebna ofiara, strata wojenna. Taylor nie lubił jak ktoś próbował go rolować, więc się zdenerwował... jednak nikogo nie zabił. Cud nad cudami.
- Wiedza nie jest problemem. Po zabiegu zostanie dyskretna blizna, nie metalowa buła jak u Walkera na twarzy. Środki też da się radę zorganizować... skoro moją przypadłość się leczy, w podobnym miejscu idzie zebrać równie teraz abstrakcyjne, medyczne zasoby. W podanym równaniu czas jest wartością deficytową. Nie żartowałam z brakiem formy - zaciągnęła się wracając spojrzeniem do rozmówcy - Każdą sztukę wykonuje się indywidualnie pod danego pacjenta. Wystarczy seria pomiarów, badań i dla pewności odlew gipsowy kolana. Bez konieczności włóczenia niepełnosprawnej kobiety po Pustkowiach. Pozostaje też kwestia przeprowadzenia samej operacji, a także późniejsza właściwa rekonwalescencja i rehabilitacja - wykonalne w Cheb. Ach... i na przyszłość szeryfie. Gdy znajdzie się pan w sytuacji w której potrzeba będzie weryfikacji wieku osoby zatrzymanej, istnieje banalnie prosta metoda - naraz wyszczerzyła się szeroko i popukała palcami w górne zęby, po czym opuściła rękę, przestając suszyć dziąsła.
- Sprawdzenie poziomu starcia szkliwa i ogólnego zniszczenia uzębienia. Nie trzeba patologa, Kate zrobi to bez najmniejszego problemu. Identycznie szacuje się wiek u zwierząt, a ludzie nie różnią się od nich aż tak mocno. Zasada pozostaje ta sama - zakończyła i rzuciwszy ostatnie spojrzenie Tony'emu, weszła do pokoju z czekającym za biurkiem Erykiem. Dalton otrzymał jasny przekaz: na wspólnej tolerancji zyskają obie strony. On mógł narobić kłopotów Alice, ona miała dobry argument, by z Saxtonów uczynić pośmiewisko i obiekt kpin... albo pomóc raz jeszcze Chebańczykom z April na czele i milczeć jak milczała do tej pory, powołując się na archaizm pokroju dobroci serca.
Siadając na krześle Savage czuła zmęczenie. Jeszcze tylko jedna przeszkoda i farsa się zakończy. Saxtonowie siedzieli na środku łódki, mieli widok na nią, Taylora i wioślarzy - ich opis postanowiła podać pełny, z Hektora zrobić Osmana. Obaj byli równie ciemnoskórzy, a podczas akcji w domu Latynos miał kominiarkę, a jego białasowaty brat chustę na twarzy i kaptur. Potem jeńcy zostali uśpieni, obudzili się przy Wyspie, gdy Bliźniaków już nie było w zasięgu wzroku. Czekając aż zastępca szeryfa rozłoży swoje przybory, dziewczyna gorączkowo przeszukiwała pamięć, celem znalezienia najbardziej podobnych do porywaczy z ludzi Viper. Na tyle zgadzających się z wyglądu, by móc ich podpiąć pod newralgiczną grupę Runnerów.
- Nim zaczniemy, chcę sprawdzić moją torbę ze stanem bazowym i listą przez ciebie sporządzoną - powiedziała uprzejmie, brodą wskazując na parcianą czarną dziurę, spozierającą na nią tęsknie z blatu biurka.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 22-10-2016, 10:09   #392
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
We współpracy z MG

Will raz po raz nabierał oddechu żeby odpowiedzieć na pytania gangerów, ale za każdym razem padało kolejne i kolejne i kolejne. Chłopak zamknął więc usta i spokojnie czekał aż wreszcie się zamkną i będzie w stanie im coś wyjaśnić. W międzyczasie przyszedł jednak Guido i znowu zaczął gadać. Teraz jednak chociaż Will wiedzial na czyje pytania i wątpliwości ma odpowiedzieć.

Pierdolenie, pytania retoryczne i tak w kółko. Guido wcale nie okazał się lepszy od swoich towarzyszy, a na dodatek chłopakowi wydawało się, że przywódca naprawdę wierzy w winę Schroniarzy... Czy na prawdę miał ich za aż tak skończonych debili, żeby otoczeni przez przeciwników zaczęli bawić się w patroszenie jakiejś laski? Cóż - Will zaczął podejrzewać, że pod maską wyniosłości i cynizmu, to sam Guido jest zwykłym idiotą...

- Tak, przedostaliśmy się tutaj w czasie przekopywania waszego ogródka - odpowiedział chłopak jak tamten wreszcie przestał gadać - Potem przebiliśmy się do schronu wojskowego i w okolice bramy. Tam nas znaleźliście... - opisał Guido ich drogę - A co do znalezienie robota, to spoko. Zabraliście nam jednak dodatkowe magazynki, a z pojedynczym i jedną sztuką broni tak trochę nie halo iść na polowanie... - chłopak wyjawił swoje wątpliwośći.

Po załatwieniu tej sprawy Will wrócił do reszty wypytać się, czy nic nie wiedzą co się działo z robotem Strippera.

- Jasne Will, nie ma sprawy. Weźcie po magu cy dwóch jak macie. I znajdźcie i rozwalcie to co posiekało nam Mel. Żarąbiście, że nie jest to dla takich kozaków jak wy żadnym problemem. Lubię pracować z ludźmi którzy potrafią sobie radzić z problemami. - wyszczerzyl sie mafioz słysząc odpowiedź Schroniarza. Potem całą grupką wrócili z powrotem do główniejszej części Wirusologii gdzie już czekali zgrupowani w jednym z bardziej pustawych pomieszczeń Schroniarze. Sytuacja w jakich ich znalazł Will wyglądała dość intrygująco. Nadal podział na Schroniarzy i Runnerów był zauważalny chyba dla każdego bo obie grupki trzymały się wyraźnie od siebie tak daleko jak chyba mogły. Przy jedynym wejściu i wewnątrz, rozwaleni na szafkach siedzieli Runenrzy. Rozmawiali o czymś, palili fajki i skręty, śmiali się i chyba byli w dobrych i raczej wesołych nastrojach.

Zaledwie o kilka kroków od nich trzymali się razem wszyscy zgrupowani Schroniarze. Gdyby nie broń na plecach u większości z nich można byłoby ich uznać za więźniów czy jeńców. Nastroje i miny mieli zdecdowanie posępniejsze od grupki oddalonej o parę kroków. Specyficzną sytyację potęgowały nawet otwarte na oścież drzwi, które gdyby byli więźniami powinny być raczej zamkniete, a gangerzy powinni stać na zewnątrz przed drzwiami, a nie w środku.

- Dasz radę wydębić od nich jakieś żarcie? Nie jedliśmy nic od nie wiem kiedy. Chociaż dla dzieciaków coś. - zapytał Chomik którego kucharska natura dała znać o sobie gdy popatrzył na kręcące się i dość przygaszone całą sytuacją dzieci i te kolorowe i te albinoskie.

- Czego od ciebie chcieli? - Barney też spytał ledwo Will doszedł do nich. Gdy jednak im powiedział zrewanżowali mu się newsem, że ci z Nowego Jorku chyba się dogadali na dobre bo wyszli i tyle ich widzieli. Słychać walki też nie było a w korytarzach by się niosła. Choć Pies twierdził, że jakby wybuchła gdzieś bliżej powierzchni albo na niej no to już nie musieliby słyszeć. Najwyraźniej reszta Schroniarzy zastanawiała się jak to jest z tym dotrzymywaniem umów pomiędzy nimi wszystkimi. Jeśli jednak ci z NYA naprawdę, czy wyszli, czy jakoś zostali tam na wyższych poziomach rozwaleni przez ludzi Guido, no to by znaczyło, że Schroniarze zostali tu sami z Runnerami.

- Chudy powinien być za bramą. Zdązyłem go zabrać za nią a mieliśmy wyjść to nie ruszałem go. Schowałem też pilota bo nie wiedziałem co będzie. Ale poza tym Chudy był z nami więc jak tej ich laski nie posiekało niedawno to raczej nie Chudy. Zresztą zostawiłem go wyłączonego więc nie wiem jak miałby się włączyć. I musiałby przejść przez bramę a no jak przynajmniej odchodziliśmy to oni tam stali. - Stripper wydawał się dość sceptycznie nastawiony do pomysłu by jego robot mógł posiekać człowieka. Właściwie zareagował dość oschle zupełnie jakby Will z takim pomysłem oskarżał go o błąd w sztuce czy coś równie poważnego.

Chłopak oparł się plecami o ścianę i westchnął ciężko - no to tyle jeśli chodzi o jakikolwiek plan… Kurde - dlaczego nic nie mogło się udać jakoś po ludzku. Will postanowił jeszcze raz zaufać przywódcy gangerów i zamiast coś kombinować po prostu powiedzieć mu prawdę.

- Zaraz wrócę - powiedział do reszty grupki i oddalił się żeby poszukać Guido

Spotkanie z Guido nie było takim hop siup jak planował Schroniarz. Jacyś tam gangerzy to się cały czas kręcili w pobliżu, ale ich szefa nie widział odkąd się rozstali w korytarzach Wirusologii. Skoro miał jednak sprawę do szefa to i go dwóch facetów w skórzanych kurtkach zaprowadziło korytarzami Schronu. Szli i szli bo doszli kilka poziomów w górę. Przy okazji Will mógł się zorientować, że ci Runnerzy rozpanoszyli się już chyba wszędzie. Część się spieszyła, czy wyglądała jakby mieli coś do załatwienia. Część stała i jarała szlugi i skręty gadając, śmiejąc się i sprawiając wrażenie, że jeśli nie pytlują dla zabicia czasu, to chyba są na straży. Część zaś już była zajęta pełnoprawnym szabrowaniem, kłótniami i szarpaniną o rzadkie na powierzchni a tak tutaj zwyczajne fanty. Część zaś imprezowała, gdy odkryli jakiś działający sprzęt grający i butle z alkoholem no chyba, że ten atrybut mieli sami ze sobą. Dały się słyszeć wesołe okrzyki, zachęte, i gibające się w tańcu postacie. Jakaś rozweselona gangerówa w samym podkoszulku pocałowała nawet przechodzącego korytarzem Schroniarza.

- Hej przystojniaku! Wygraliśmy! - krzyknęła mu wprost do ucha wywołując dziką radochę imprezowiczów i tych dwóch co szli razem z Will’em.

Doszli tak prawie poza Schron właściwy bo do tego cywilnego tuż pod Centrum. Dopiero tam musieli zaczekać, bo okazało się, że szef ma spotkanie. Po miejscowych strażnikach Will zorientował się, że chyba dość ważne. Bo byli czujni, poważni i nawet spięci. To się udzieliło także i tym dwóm co go eksortowali czy też “zapewniali ochronę” przed współbraćmi. Sądząc po jarających szlugi Runnerach, to zeszło tak gdzieś z półtorej fajka. Z raz czy dwa usłyszał zza drzwi podniesiony, męski głos choć nie był pewny czy to Guido czy ktoś inny. W końcu drzwi otworzyły się i wyszło z nich trzech facetów. Byli dość dziwnie ubrani. Bo ani jak Runnerzy ani jak żołnierze NYA ani nie był to nikt ze Schroniarzy, a i z Cheb jakoś Will ich nie kojarzył. Byli jednak uzbrojeni tak samo jak i Runnerzy. Byli też i wzburzeni jakby właśnie skończyli się kłócić. Minęli czekających na korytarzu Will’a z Runnerami i jeden ze strażników krzyknął w głąb korytarza, że przyszedł “ten od gadania z tego Schronu”. W drzwiach pojawiła się sylwetka szefa mafii i przywołał on gestem oczekujących.



Wewnątrz był poza Guido ten łysy z temblakiem, ten starszawy z przepaską na oku co na początku prowadził grupkę Schroniarzy i jeszcze jeden jakiego widział pierwszy raz. Wszyscy zdawali się być poruszeni, rozjątrzeni ale się nie odzywali skoro szef zaprosił Schroniarza do środka.

- Możemy zamienić parę słów na osobności? - spytał się gdy go znalazł

- Kurwa… - zaczął wypuszczając głośno powietrze - Spytaliście się mnie co się mogło stać z Waszą dziewczyną… Powiedziałem, że nie wiem… Potem dodałem, że być może tak ją pociął robot bo obrażenia powiedzmy że pasowały, a ja go nie widziałem od paru dni… A potem nie upewniając się, czy to prawda, kazaliście nam urządzić wielkie polowanie na robota…. I teraz okazuje się, że robot był od początku wyłączony z Barneyem za bramą… Zwyczajnie więc nie mógł tego zrobić… Na dodatek odeszli Nowojorczycy, więc już się ich nie spytamy, czy to oni… I co ja mam teraz zrobić? - spytał chłopak zirytowany brakiem rozwagi Guido

Guido wysłuchał co ma Will do powiedzenia w międzyczasie nalewając jakiś bursztynowy płyn do plastikowych, jednorazowych kubków jakie widocznie gdzieś tu znaleźli. Sądząc po stanie czystości białych naczynek musieli znaleźć wciąż zalakowaną dotąd paczkę. Butelki jednak nie był w stanie stwierdzić czy była miejscowa, czy Runnerzy przywieźli ją ze sobą.

- Will nasz nowy kumplu. - zaczął szef opierając się tyłkiem o biurko i biorąc jeden kubeczek dla siebie a drugi wyciągając w stronę gościa. - Co ty mi tu opowiadasz? Z czym tu do mnie przychodzisz? - spytał mafioz jakby nie był pewny czy rozmówca tak na prawdę nie rozumie czego od niego oczekuje. - Wydawało mi się, że jesteś łebskim facetem. I że zrobiliśmy deal jak na dwóch biznesmenów przystało. My wam dajemy korzystać z laba. Pozwalamy wam wziąć na tą misję kogo i co tam chcecie. A wy rozwalacie tego robota, czy co to tam jest. Cokolwiek by to nie było. O tak. Tak się umawialiśmy Will. Taki jest deal. Macie znaleźć i rozwalić to co posiekało nam Czarną Mel. I naprawdę byś mnie ucieszył Will jakbyście to rozwalili zanim posieka kogoś jeszcze. - pokiwał głową jakby dodatkowo potwierdzając to o czym mówili. Spojrzał do wnętrza białego kubeczka jakby tam szukał natchnienia i po chwili je chyba znalazł. Bo łyknął szybko trunek krzywiąc się co nieco gdy go przełykał. - No? Uśmiechnij się! Przecież taki bystrzak co wykminił jak dotrzeć przez te wszystkie przeszkody na pewni wykmini jak znaleźć i załatwić coś co się tu pęta po tych korytarzach. - uśmiechnął się nagle i klepnął przyjacielsko w ramię cwaniaka. - Jeśli będzie mu zależeć by to znaleźć i załatwić tak samo jak by dotrzeć aż tutaj. - dodał przestając się uśmiechać i patrząc czujnie na Schroniarza. Will widział, że miał przed sobą faceta o bardzo ograniczonych zasobach zaufania do obcych. Zupełnie jakby sprawdzał właśnie motywy działania swoich nowych sojuszników. Czy chcą go jakoś wmanewrować w podstęp i pułapkę, czy nie. Mają kontrolę nad tym czymś czy nie. Rozwalą to zagrożenie, czy nie. No jak rozwalą i to szybko i sprawnie to widocznie są coś warci. Jak nie, to albo coś knują albo są nieudacznikami. Poza tym ten schemat sprawdzania nowych był taki sam i w Vegas, więc pod tym względem Guido jakoś specjalnie się nie wyróżniał.

- [b]Chodziło mi tylko o to, że w tym momencie najbardziej prawdopodobnym winnym są Nowojorczycy, a ich już nie ma. Więc jeśli śledztwo będzie wskazywało na nich, to może się okazać, że nie będę miał czyjej głowy Ci przynieść. Tylko tyle chciałem zauważyć /b]- odparł chłopak. W tym momencie lepiej było nie wdawać się w dłuższe dyskusje.

Po opuszczeniu komnat króla, Will wrócił do swoich towarzyszy.

- Barney, zajmiesz się przygotowaniem szczpionki? - zaczął zarządzać ludźmi - Edrik, Nu. Przydałoby się żeby ktoś poszedł go pilnować. W końcu jesteśmy tu pierwszy dzień i nie wiadomo jak tamci będą reagować. Poproszono nas żebyśmy znaleźli coś lub kogoś odpowiedzialnego za atak na jedną z ich dziewczyn. Chomik - zostaniesz tutaj? Przydałby się ktoś żeby obronić pozostałych w razie co. Pies, Stripper, Kelly - poszlibyśmy z dwójką gangerów poszukać tego czegoś.
 
Carloss jest offline  
Stary 23-10-2016, 11:07   #393
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Cała ta maskarada miała jeden, zajebisty plus. Wreszcie Blue odkryła czego brakowało jej w Vegas - takiej małej, kompaktowej Japonki albo innej skośnej. Leżąc rozwalona w wannie i obsługiwana przez parę zręcznych, delikatnych rąk, obiecała sobie że gdy wreszcie wróci do domu i interesu, kupi podobne cudo. Zamknie w apartamencie i nikomu nie odda. Kurwa no… bajer. Ciekawe skąd sie takie brały, z przedwojennego China Town?
- Mówiłaś o DJ’u z Vegas. Kto to taki? - zapytała nie otwierając oczu. Gąbka właśnie zajmowała się terenem między lewym kolanem a kostką, zmywając zanieczyszczenia i zmęczenie… gdyby tylko udało się jakimś magicznym cudem podnieść dupsko do pionu. No ale ciężko z tym było, oj ciężko.

- Bardzo mi przykro proszę pani. Ale nie wiem kto to jest. Nie widziałam go, słyszałam tylko, że jest z Vegas. Nazywa się Hardwall albo podobnie. Nie słyszałam o nim wcześniej ale podobno niedawno do nas przyjechał. - odpowiedziała uprzejmie jak zwykle Seiko obmywając ciało swojej klientki. Mówiła z tym zauważalnie przepraszającym odcieniem uprzejmości gdy nie mogła zaspokoić życzenia swojej klientki. Ta zaś na plecach czuła podrygujący napór jej mokrych atutów frontowych gdy Azjatka pochyliła czy przytuliła się do nich gdy jej gąbka wędrowała niżej w kierunku kostki. Zanurzała się w ciepłej wodzie i sunęła niżej aż do pięty a potem znów wracała rozprowadzając wodę która miała pozbyć się nadmiaru nie wchłoniętego w skórę olejku. Sama ksywa DJ’a nic Julii nie mówiła. Więc widać nie należał do elity vegasowych klubów i dyskotek. Z drugiej strony tych którzy nie dochrapali się na szczyt było wielu, mieszali się, zmieniali ksywy, bywali zapominani czy odkrywani na nowo no albo zupełnie nowi. Większość jednak jakoś starała się odznaczyć i wyglądem i stylem puszczanej i remiksowanej muzy więc była jakaś szansa, że mokra w tej chwili blondyna w wannie rozpozna go gdy zobaczy albo usłyszy.

- Hardwall... ciekawe co jeszcze ma twardego - blondyna po długiej i namiętnej walce z własnym lenistwem podniosła się wreszcie i rozłożyła ręce, pozwalając aby Japonka ją wytarła. Po chuj się trudzić, skoro została opłacona i to nie z kieszeni panny Faust?


Stroboskopy, profesjonalny sprzęt grający, dragi, wóda i dupy wijące się na parkiecie w rytm pulsującej muzyki. Rytm wbijał się w czaszkę, wibrował w ciele i napędzany najróżniejszymi używkami, rozchodził po kolei przejmując władzę nad poszczególnymi kończynami. Blue złapała się na tym, że kiwa głową do taktu przenikliwych basów, a jasna głowa spogląda tęsknie to na parkiet, to na bar. Kurwa mać... w tej jednej chwili poczuła się jak w domu, a kiedy to sobie uświadomiła coś paskudnego wzięło i zesrało się jej gdzieś wewnątrz piersi. To właśnie z takiej imprezy zgarnęli Julię ludzie Roberta, wyciągając za fraki i pospiesznie pakując do samochodu, gdzie czekał jej brat z informacjami równie przyjemnymi, co jebanie zasyfionej, wyłowionej z rynsztoka, parchatej dziwki z HIV'em... i to bez gumy. Od tamtej chwili wszystko się popierdoliło, a nim minęła godzina panna Faust żegnała z bólem serca niknące za tylną szybą bryki światła Vegas. Skończyło się życie włodarza, zaczęło zbiega z wyrokiem na karku. Wylądowała w zaplutej, obrzydliwie wieśniackiej dziurze o nazwie Detroit z Troyem u boku i zachlewała pałę, próbując przejść do porządku dziennego nad spierdolonym życiem. Chuj w to, karta czasem nie szła, Fortuna była wyjątkowo złośliwą suką. Sprzyjała jednak odważnym i zdeterminowanym. Kto nie ryzykował, ten nie grał - Tatko lubił to powtarzać, bujając szklanką whisky na balkonie swojego biura i patrzeć na rozpościerające się u jego stóp imperium.
- Jebana prowincja - blondynka warknęła pod nosem, aby dać upust złości i żalowi palącemu bebechy i odbijającemu się echem po zbyt trzeźwej głowie.

Trafiła do Miasta Szaleńców, dostała kontrakt i właśnie widziała na parkiecie swój aktualny cel. Klient życzył sobie, aby sprawę załatwić prędko i bez fuszerki. Jeżeli jej się to uda, otworzą się przed nią drzwi za którymi czekała cała talia nowych możliwości. Poza tym wracając z wypełnionym zadaniem, Blue zyska okazję do dłuższej rozmowy biznesowej z pieprzonym elegancikiem w białym gajerze i z wyprawnymi z wszelkich wyższych uczuć oczami, równie zimnymi co dwie bryły lodu. Przydupas Starego znajdował się na drugim miejscu listy atrakcji które Julia chciała zaliczyć będąc w Det. Na pierwszym był ten cały Dziki, ale szybkie przeczesanie wzrokiem sali ujawniło jego brak. W końcu cieć jego pokroju nie szwendał się po byle potańcówie, szkoda... a może to i lepiej? Dzięki temu dało się skupić na zadaniu nadrzędnym i nic nie rozpraszało uwagi człowieka ciężko pracującego, jakim bez dwóch zdań była Julia.

Ruszyła więc powoli przedzierając się przez roztańczony tłum, a wzrok utkwiła w konsoli dj'a. Chciała zobaczyć jego ryj, skoro przyjechał z Miasta Neonów mógł pracować dla jej rodziny raz czy dwa. Może go nawet przeleciała, ciężko stwierdzić. Nie lubiła jednak niewiadomych - tę dało się poznać od ręki... potem zostanie tylko zbliżyć się do celu.
Skoro federacyjna bladź uważała się za tak ważną i wszyscy wokoło skakali wokół niej jak koło śmierdzącego gówna, gnąc karki w ukłonach, na swojej własnej, prywatnej imprezie też chciała czuć się ważna. Lata w Vegas nauczyły Julię jednego - nikt nie lubi konkurencji w biznesie, a imprezę wyprawiono celem pokazania się w mieście. Naturalna chęć dominacji i walka o terytorium. Po co wbijać się ofierze na rewir? Wystarczyło przyczaić się tuż obok i samemu zacząć ściągać uwagę. Prócz chlania i ćpania, Blue potrafiła też wywijać na parkiecie.
Poważny przedsiębiorca musiał mieć wiele talentów.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 23-10-2016, 17:57   #394
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Mutant przez chwilę leżał w trawie rozkoszując się słoneczkiem i szumem chlupoczących o brzeg fal.
Statki zniknęły już kilka chwil temu za horyzontem. Nie miał zatem na czym się skupić. Jego SI jeszcze coś tam próbowała, choć Baba mało z tego rozumiał.
poprosił ją tylko, by postarała się wysłać wiadomość do kapitana, czy dowódcy tych łódeczek. Nie nie łódeczek, statków bojowych. Baba się szybko poprawił, nie chcąc nikogo obrazić, a był pewien, że kapitanowie nie zrozumieli by, iż dla niego łódeczka i okręt to mniej więcej to samo, jedno tylko mniejsze drugie nieco większe.
Jak poszło SI... cóż. Zameldowała sukces, ale jakoś statki nie odpowiedziały ani się nie zawróciły... dlatego Baba nie był pewien.
- No i widzisz... Baba lazł taki szmat drogi, by spotkać tych sojuszników, a oni nie chcą z nami gadać... i po co to nam było? He? - obwinił swoją SI nieco markotnie.
Może powinien był stanąć na plaży i odtańczyć taniec powitalny... ale coś mu mówiło, że skończył by jak ta kaczuszka, rozstrzelana przez ciężkie działo okrętowe... No cóż. teraz było za późno na gdybania.
Baba ruszył zatem w drogę powrotną. Powoli, nieśpiesznie.
Przewędrował przez wysepkę, dotarł do schowanej w krzakach tratwy. Po zwodowaniu prowizorycznego okrętu, z którego był zresztą bardzo dumny, Baba popłynął z powrotem na główny ląd.
Tam odszukał swoje uzbrojenie i ruszył dalej. Nudziło mu się nieco, teren był już znany, nic ciekawego się nie pojawiło odkąd ostatnim razem tędy przechodził.

Zatrzymał się dopiero przy sklepie, w którym spotkał gangerów.
Zastanawiał się, gdzie się udali. Czy posłuchali jego rady i ruszyli do Cheb? A może poszukali innej bandy by się przyłączyć... miał nadzieję, że nie. Wydawali się porządnymi chłopcami, tylko nieco zagubionymi...
Baba stał tak zamyślony w starym sklepiku. Przyglądał się zwłokom gangera. Koledzy go zostawili gdzie leżał. Widocznie za bardzo się bali, by zostać tu dłużej.
Ciało nosiło już ślady obcowania padlinożerców... mało przyjemny widok.
Jak na porządnego chrześcijanina przystało, Baba pogrzebał zwłoki. Użył do tego kawałka sklepowego regału jako łopaty, a jako krzyż posłużył mu cztero ramienny wentylator, który wisiał na suficie małego biura zaraz obok sklepiku. Był ładny, chromowany i ślicznie błyszczał się w przed południowych promieniach słońca.
Kwiatków ganger nie dostał, jedynie modlitwę.

Gdy Baba się wrócił, do sklepu, jego uwagę przyciągnęła maszyna gangera. Stała tam nadal, chłopcy jedynie pośpiesznie przeszukali sakwy, rozrzucając to, co uznali za mało wartościowe po podwórku. Baba również się tym nie interesował. Stuknął knykciem raz i drugi o bak. Był pełen. Widocznie nie mieli już wystarczająco czasu by bawić się w spuszczanie benzyny. A może nie mieli gdzie jej wlać?
Maszyna podobała się Babie.
Kolorów niestety nie widział. Ale gładka powierzchnia lakieru była przyjemna w dotyku. Skórzane obicie fotela i duży mocny silnik.
Odpalenie maszyny nie było problemem. Baba na gospodarstwie czasem obsługiwał różne maszyny, mimo, iż był wtedy jeszcze dość mały, ale na roli liczy się każda para rąk i nawet małe dzieci wiedzą jak prowadzi się traktor czy glebogryzarkę.
Baba na chwilę odpłyną pamięcią w dawne czasy. Przypomniał sobie ryk silników, kask, nieco za duży, na jego głowie. Tłumek wiwatujących ludzi dookoła. A pod nim, warczący wściekle potężny silnik. Po lewej i prawej inne dzieciaki, większość jednak starsza sporo od niego...
Padł wystrzał, huk oznajmiający start. Oczywiście Baba się zagapił... Wszystkie maszyny ruszyły z piskiem opon i wyjącymi silnikami.
- Zwolnij hamulec głupku - To był jego starszy brat. Stał za nim, a jego głos ledwo przebił się przez ryk silników. Baba nie obraził się. Jego starszy brat często go tak nazywał. Ale był z niego dumny. To on pomógł przerobić kosiarkę w to cudeńko, na którym teraz uśmiechnięty od ucha do ucha, z nieco za dużym kaskiem na głowie, siedział Baba.
Dzieciak pociągnął za wajchę, pokręcił gazem na kierownicy. Silnik zawył wchodząc w wysokie obroty. Maszyna szarpnęła do przodu, niemalże zrzucając małego Babę.
Uśmiechając się głupkowato, i łapiąc jedną muchę za drugą, Baba powoli doganiał pozostałych chłopców. Jego starszy brat znał się na rzeczy . Kosiarka wyła i piszczała, ale śmigała że aż miło.
Pierwsze kółko, drugie kółko. Zakręt w lewo, zakręt w prawo. Baba wyprzedzał.
Już był w czołówce. Przed nim troje białych chłopaków z sąsiedztwa. Na przodzie Billy. Ten, który mu często dokuczał, mimo, iż Baba był od niego o głowę większy i dużo masywniejszy.
Ostatni zakręt a potem meta. Baba przekręcił gałkę gazu do oporu, silnik zawył żałośnie, nie będąc w stanie znieść długo takiego obciążenia. Ale Baba nie rezygnował. Zagryzł zęby i pruł do przodu. Nie mógł wyprzedzić chłopców, nie dawali mu miejsca. Wyjeżdżać na zakręcie na zewnętrzną... oznaczało stracić na metrach do nich.
Bill dostrzegł, że Baba zbliża się do nich. Dał znak swoim koleżką. Ten, co jechał przed Babą nagle zwolnił, zmuszając Babę do wyhamowania. Gdy Baba chciał go minąć po zewnętrznej, korzystając, z tego, że ten zwolnił, chłopak najechał na Babę. Kosiarki zderzyły się, metal zapiszczał w proteście. Coś zgrzytnęło gdzieś w skrzyni biegów... pojawił się dym.
Jadący obok biały chłopak wyciągnął rękę i rechocząc złośliwie, szarpnął kierownicą Baby w bok. Maszyna Baby podskoczyła i prawie wyleciała z toru.
Chłopiec jedynie z największym trudem był w stanie utrzymać kierownicę. Nacisnął z całej siły i zmusił szarpiącą się maszynę, by wyrównała tor i wróciła znów na właściwe miejsce. Jeszcze przez kilka chwil Baba zaciskał dłonie na kierownicy tak mocno, że aż pobielały mu knykcie. Serce w klatce piersiowej waliło jak oszalałe. Gdyby wyleciał z toru... gdyby walnął w coś... to mogło się bardzo źle skończyć. Baba przełknął ślinę, pierwszy raz uświadamiając sobie, iż rzeczywiście to co robił to groźna zabawa.
Nie dał się jednak pokonać lękowi. Skupił się na chłopcu przed nim.
Baba zrobił to, co w tym momencie uważał za najlepsze. Najechał na kosiarkę jadącego przed nim chłopaka. Wstrząs był silny, Baba niemalże spadł z siodełka. Tamten obrócił się wściekły, coś krzyczał, ale Baba nie słyszał nic ponad dziki ryk ko siarkowych silników. Zacisnął zęby i ponownie najechał na tył maszyny przed nim. Coś trzasnęło. Posypały się jakieś części. A Baba powtórzył manewr, po tym szarpnął kierownicą w lewo, gdy maszyny się na chwilę szczepiły. kosiarką białego chłopca szarpnęło i wyrzuciło z zakrętu. Inaczej niż Babie wcześniej, temu jednak nie udało się utrzymać maszyny i kosiarka wystrzeliła z zakrętu niczym pocisk wystrzelony z procy. Baba uśmiechnął się z satysfakcją, gdy maszyna przeciwnika zagłębiła się w kostkach słomy, jakimi wystawiony był w niektórych groźniejszych miejscach tor wyścigu.
Ostatnia prosta. Baba koniecznie chciał dogonić pozostałych dwóch chłopaków. Jednak nie mógł ich minąć. Wierny kumpel Billa torował mu drogę, zawsze wjeżdżając prosto przed Babę. Ale Baba się tym razem już nie bał. Wcisnął gaz i staranował maszynę przeciwnika. Powtórzył manewr kilka razy, aż wreszcie zmusił chłopaka by dał mu miejsce.
Jednak na tym się nie skończyło. Gdy tylko Baba zrównał swą maszynę z chłopakiem, ten szarpnął kierownicę w bok i obie kosiarki uderzyły o siebie bokami. posypały się iskry, opony trąc o siebie nawzajem, zapiszczały potępieńczo. Z pomiędzy maszyn wydobył się czarny tłusty dym, gryzący w oczy.
Baba prawie wyleciał z drogi, lecz w ostatnim momencie udało mu się opanować maszynę i naparł na przeciwnika. Kosiarki zderzały się tak kilkakrotnie. Chłopcy przepychali siebie nawzajem, raz w lewo raz w prawo.
Baba już czuł wygraną, zduszając przeciwnika coraz bardziej ku poboczu. Jeszcze raz uderzy... tylko jeszcze jeden raz... to wystarczy w zupełności... lecz... Babą szarpnęło, gdy jego kosiarka uderzyła w maszynę Billa. Chwila nie uwagi, Baba za bardzo skupił się na walce z przeciwnikiem... a to dało Billowi czas by umieścić się tuż przed Babą i nacisnąć hamulce. Maszyna Baby nie wytrzymała naparcia od przodu i od prawej. Coś trzasnęło i szarpnęło. Z prawego przedniego boku buchnął snop iskier. Gdzieś nad uchem Baby przeleciało jego przednie koło. Kosiarką szarpnęło i maszyna zaczęła koziołkować. Babę wyrzuciło w powietrze, świat zawirował, a potem... na przeciw Babie wyskoczył twardy asfalt ulicy.
Bolało. Łzy popłynęły małemu Babie po policzkach. Lecz mimo to wstał, gdy tylko uświadomił sobie, gdzie jest dół a gdzie góra.
Leżał już tuż tuż prawie na linii mety. Billy i jego koleżka oczywiście już przejechali przez nią. Ale i Baba miał jeszcze szansę. Pozostali uczestnicy wyścigu dopiero wjeżdżali na finałowy zakręt. Baba rzucił jeszcze okiem na Billi ego, jak triumfalnie stanął na siodełku swojej kosiarki i unosi w zwycięskim geście obie ręce ku górze.
Baba zagryzł zęby i nacisnął na swą wywróconą maszynę. Zaparł się nogami z całej siły o asfalt. Nie zwracał uwagi na kapiącą z licznych podrapań krew. Pchnął z całej siły. Maszyna zgrzytnęła, lecz ustąpiła. Wrak przesunął się kilka centymetrów. Baba nabrał powietrza w płuca i ponownie naparł. Z przeraźliwym zgrzytem maszyna ruszyła powoli po asfalcie. Baba zrobił krok. Potem kolejny. Czuł jak jego nogawki i koszulka robią się ciężkie od nasiąkającej w nie krwi, lecz parł dalej na przód. Powoli, bardzo powoli maszyna zbliżała się do linii mety.
Za sobą chłopiec słyszał szybko zbliżające się wyjące dziko kosiarki. Gdzieś tam daleko wył tłum. Lecz Baba ledwo to rejestrował. Pchał, napierał ile sił w ramionach i nogach. Wszystko go potwornie bolało. Zrobiło mu się czarno przed oczyma. Spojrzenie zwęziło do wąskiego tunelu, a płuca zdawały się płonąć. Ale mimo to pchał dalej.
Nie wiedział jak daleko ma do mety. Albo czy już ją przekroczył czy nie... krok za krokiem szedł dalej, pchając ciężką kosiarkę przed sobą. Każdy krok był potwornym wysiłkiem. Każdemu krokowi towarzyszył zgrzyt protestującego metalu. Każdy krok wydawał się tym ostatnim. Dalej nie da rady, dalej nie pójdzie, to już koniec... a jednak. Za każdym razem robił kolejny krok. I następny. i jeszcze jeden.
Minęła go pierwsza maszyna. Potem druga. I kolejne. Nawet jak miał być ostatni, to przejdzie przez tą linię mety. Krok. I jeszcze jeden.
Szedł by tak pewno dalej i dalej, gdyby nie zatrzymały go czyjeś ramiona. Bronił się, chciał iść dalej. Musiał iść dalej! Ale ktoś go odciągnął. Ktoś duży, dorosły...
Przestał się szarpać dopiero, gdy rozpoznał głos swego ojca. Zastygł ze strachu. Aż zrobiło mu się niedobrze. Ojciec na pewno będzie wściekły. Zabronił... no i Baba zniszczył kosiarkę...
Lecz słowa, które dotarły do wycieńczonego, na wpół nieprzytomnego Baby, nie były słowami gniewu. Wręcz przeciwnie, słowa brzmiały .. jestem z ciebie dumny synu... - więcej Baba nie zrozumiał. Chwycił się jedynie tych słów, niczym topielec koła ratunkowego. Na poharatanej twarzy pojawił się błogi, nieco głupkowaty uśmiech.

ów głupkowaty uśmiech nie zniknął przez długi czas z jego twarzy. Ani gdy stał jako trzeci na podeście obok wściekającego się Billa, ani gdy jego ojciec złoił mu skórę za zniszczoną kosiarkę, ani gdy musiał potem kosą ścinać chwasty na paszę dla zwierzaków, ani gdy Billy i jego kumple dorwali Babę i dotkliwie pobili.

Baba otrząsnął się z wspomnień. Teraz, gdy siedział na motorze, znów pojawił się na jego twarzy tamten głupkowaty samo zadowolony uśmiech.
Baba pokręcił za gaz, maszyna posłusznie zawyła. Cudowny odgłos, taki głęboki i potężny. Nie to co jego kosiarka. Baba dał gazu, koło zabuksowało wzbijając gruz z pod opony. Maszyna szarpnęła do przodu i zostawiła Babę za sobą. Mutant klapną dupskiem o ziemię. a pozbawiony kontroli motor przejechawszy kilka metrów zwalił się na bok krzesząc iskry. - Aua! - pisnął Baba. Gdy wstał masował sobie tyłek, co wyglądało mało godnie. Jakie szczęście, że jedynym świadkiem zajścia było kilka wiewiórek. Hmm, czy ta jedna nie była czasem tą, którą Baba złapał w osadzie gangerów? Nie... chyba jednak nie.
Baba podszedł zamyślony do swej maszyny. Jak dobrze to brzmiało. "Do swej maszyny". Tak Baba miał teraz maszynę. Trzeba było tylko ją opanować.
- Posłuchaj blaszaku. - zaczął tyradę Baba. - Albo będziesz współpracował i zaniechasz takich głupich kawałów w przyszłości, albo Baba rozbierze cię cegłówką na małe kawałeczki. A tego przecież nie chcesz, prawda? No, to oczekuję, że już będziesz grzeczna, bo Baba jest teraz twoim nowym panem, zrozumiano!
Nawet jeśli maszyna zrozumiała mutanta, nie dała tego po sobie poznać. jedynym co Baba uzyskał, to dostojne milczenie. Mimo to Baba kiwnął zadowolony głową. Brak sprzeciwu, to prawie jak zgoda, zatem nie było źle.

Kolejne próby poszły nieco lepiej.


Theme: https://www.youtube.com/watch?v=S33a...33abzXQfkc#t=1


Jakiś czas później Baba był w drodze do Cheb, z głupkowatym uśmiechem kiwał głową do taktu dudniącej w wewnętrznych słuchawkach motocyklowej muzyki.
 
Ehran jest offline  
Stary 23-10-2016, 22:11   #395
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
ROZMOWA Z SZAMANEM:

Lynx słuchał słów szamana z kamienną twarzą. Wiedział jaką estymą cieszył się wśród pobratymców szaman, był dla nich alfa i omegą. Przypuszczał też, że zadania jakie przed nim postawi nie będą łatwe. Kiedy pomarszczony starzec skończył przemawiać, snajper w głowie miał chaos. Duchy były bardziej wymagające niż przypuszczał. Zadania jakie postawił przed nimi Biegnący Księżyc były co najmniej trudne. Jednak sam oferował pomoc, nie mógł się teraz wycofać.

- Przyjmuję z pokorą warunki postawione przez duchy, dla pojednania naszych społeczności. - zaczął swoją odpowiedź. - Nie żyłem z wami na tyle długo by poznać wszystkie zwyczaje i tradycje. Wybacz więc mi, jeśli któreś pytanie okaże się błahe czy nieodpowiednie. Mówisz, że ta plaga - wskazał ręką na pełzające robactwo - jest niebezpieczna dla wszystkich? Zaczniemy więc od zebrania tych roślin - podniósł do oczu wysuszone ziarenka i liście. - Wiem, że to zadania dla mnie, że biali muszą odpokutować za czyny Sandersa… jednak miałbym jedną prośbę. Pytam najpierw Ciebie, czcigodny, bo tego wymaga tradycja i prawo starszeństwa. Czy Niedźwiedzia Łapa, jeśli się zgodzi oczywiście, mógłby być naszym przewodnikiem? Nie będziemy od niego wymagać niczego co mogłoby rozgniewać duchy jeszcze bardziej. Wiem, że to na naszych ramionach spoczywa brzemię odkupienia, ale przydałby się nam przewodnik, ktoś kto wskaże nam najbliższe miejsce występowania tych roślin. Nikt z naszej trójki nie zna okolicy tak dobrze, jak Niedźwiedzia Łapa.

Szaman przytaknął gestem głowy gdy snajper pytał o zagrożenie plagą insektów. Spojrzał na młodszego z Indian o którego ten pytał po czym znowu wrócił wzrokiem do brodacza. - Te rośliny rosną wszędzie na bagnach. Mówiłeś Rysi Pazurze, że byłeś na farmie Fergusona. A ja ci powiedziałem, że tam też rosną. Mówiłem też, że wina bladych twarzy musi być zmyta przez blade twarze. I, że czasu jest mało a worki napełnia się tymi jagodami powoli. - odparł spokojnie szaman niby nie zmieniając intonacji czy siły głosu ale dało się zauważyć odcień subtelnej nagany w jego wypowiedzi.

Nie odpowiedział już nic szamanowi, tylko skłonił mu się a ten ruszył z powrotem do wewnątrz enklawy. Poczekał aż zniknie im z oczu i odezwał się do Niedźwiedziej łapy:
- Przepraszam, przyjacielu, że nie Ciebie pierwszego zapytałem o zdanie - powiedział, kiedy Biegnący Księżyc oddalił się w głąb osady. - Szaman nie pozwolił żebyś pomógł nam bezpośrednio, ale możesz chyba mi powiedzieć, gdzie najbliżej rośnie ta roślina? Skoro mamy jej nazbierać przez zmierzchem, nierozsądnie będzie wybierać się po nie aż na farmę Fergussona. Będę twoim dłużnikiem, jeśli wskażesz mi droga na najbliższe bagna gdzie rośnie potrzebna szamanowi roślina. Słyszałeś jego słowa, Niedźwiedzia Łapo. Wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie… pomożesz nam?



- Rośnie na bagnach. Jak pójdzicie na bagna to ją w końcu znajdziecie. Tak jak Biegnący Księżyc mówił.
- powiedział młodszy Indianin na pytanie Rysiego Pazura.

Zadał swojemu indiańskiemu przyjacielowi jeszcze kilka pytań: - Ty i twoi ludzie sporo polujecie w okolicznych lasach. Nie trafiłeś, albo inni wojownicy na jakieś dziwne ślady? Nie pasujące ani do ludzi ani do zwierząt? Wraz z Gordonem i Nico, kilka dni temu, na farmie Fergusona, zniszczyliśmy kilka stalowych demonów. Może rzuciło się wam coś w oczy, podczas podchodzenia zwierzyny? W okolicy kręcą się też teraz gangsterzy, wiem, że jesteście czujni, ale uważajcie na siebie - dodał z autentyczną troską w głosie. - Nie trafiliście na ich ślady czasami? - zarzucił na koniec.

Gordon dodał po chwili do swoich towarzyszy i Niedźwiedziej Łapy:
-Czy możemy zostawić u was zbędny ekwipunek? Nie ma sensu go z sobą brać. Załatwimy szybko sprawę z roślinami i wrócimy tutaj z nimi… wówczas odbierzemy ekwipunek.


- Nie widzieliśmy niczego odmiennego. Nie bardziej niż zwykle. - odparł indiański myśliwy bez jakiegoś zauważalnego wahania. - Farma Fergusona jest na bagnach. Jak nie trzeba to nie chodzimy na bagna. - przypomniał o reputacji tego miejsca które sprawiało miejscowym tyle kłopotów i niechęci podobnie jak ich sąsiadom z Cheb. - Z obcych w okolicy to pełno ostatnio tych żołnierzy. Jeżdżą tu i tam, łażą jakby szukali czegoś. Ale są bladymi twarzami więc nie obchodzi nas to. - Niedźwiedzia Łapa wzruszył ramionami chyba niezbyt przywiązując wagę do pozostawionych przez blade twarze śladach i wrażeniu jakie na nim wywarli. - But czy opona zostawia podobny ślad ale nie zawsze wiadomo kto nim idzie czy jedzie. - dodał jakąś tubylczą mądrość ludową. - Tak, możecie zostawić wasze bagaże. - zgodził się na pytanie Gordona.

Gordon podziękował rozmówcy i przyjacielowi Lynx’a słowami:
-Dziękujemy, Niedźwiedzia Łapo… - zwrócił się do towarzyszy - No to co? Zostawiajcie to co zbędne i ruszajmy… musimy zdążyć przed wieczorem...

Lynx zgodził się skinieniem głowy. Zostawił sobie snajperkę, medykamenty, trochę amunicji. Nie mogli się za bardzo obciążać. Pożegnał się z indiańskim przyjacielem i był już gotowy do drogi. Uzgodnili, że ruszą na najbliższe bagna, które zaczynały się kilometr, może dwa na południe od Cheb, mieli mało czasu, a chcieli szybko wykonać to zadanie i wrócić do Enklawy. Jeśli to co mówił szaman o tych żyjątkach było prawdą, to wszyscy byli w niebezpieczeństwie. Nawet Kate… ta myśl nie dawała mu spokoju…




ROZMOWA W TRAKCIE POWROTU Z ENKLAWY I W DRODZE NA BAGNA:

Posterunkowiec wpatrywał się w otrzymany od szamana susz, po chwili zastanowienia rzucił do Nico:
- Rozpoznajesz co to za roślina? Do czego się jej używa? Szaman ostrzegał, że te robaczki będa niebezpieczne. Nie wiem jak Wy, ale ja mu wierzę jak jasna cholera. To nie jest naturalne, nigdy czegoś takiego nie widziałem, a mam dziwne wrażenie, że podesłał nam to Papcio Moloch. - rzucił już do pozostałych.

Walker szedł spokojnie i myślał nad słowami Nathaniel’a:
-Hmm… Moloch bawiący się w półśrodki typu robale… nie brzmi to zbyt przekonująco… aczkolwiek co by nie mówić… blaszaki jednak są blisko Cheb… nie potrafię tego połączyć tego w logiczną całość… wybacz... ale chyba jestem tylko tępym młotkiem do klepania blach… - westchnął - Nie daje mi jednak spokoju fakt że… czegoś nie wiemy… nie widzimy jakiegoś związku… jakiejś zależności… trochę za dużo tu wrażeń jak na zabitą dechami dziurę jakim jest Cheb… a wszystko wskazuje na bunkier… zaczynam żałować że się tam nie wybraliśmy z tym całym Will’em jak przechwyciliśmy April… Żołnierze… Sand Runners… Blaszaki… Pazury… Anioły Miłosierdzia robiące za gangerów… egipska plaga tego ścierwa - rzekł strącając z ramienia kolejnego pieprzonego robala - a po środku tego przepięknego bagna jakiś pieprzony bunkier… - pokiwał głową w geście dezaprobaty - nie wspominając już o kręcących się tutaj dwóch przestępcach wojennych z cenami za ich głowy i cybernetyką we łbie starających się przebłagać duchy rdzennych Amerykanów - przeciągnął dłonią “zahaczając” osoby o których właśnie mówił - … czy tylko ja widze że życie ma dość przepakowane poczucie humoru… przepakowane ironią rzecz jasna… - Gordon w swoim dziwnym poczuciu humoru może i sobie żartował ale nie dało się odmówić jego przemyśleniom nieco prawdy, prawdy nad którą warto było się zastanowić.

- Nie kojarzę żeby to miało jakiekolwiek ciekawe właściwości, można to wykorzystać jako barwnik i chyba tyle, choć z tego co szaman mówił potrzebujemy tego dużo więc może chce jakoś wyciągnąć z tego jakiś efekt w procesie obróbki. - odpowiedziała Nico, wciąż bawiąc się w ręku pojedynczą wysuszoną gałązką

Walker dodał:
-Po prostu nazbierajmy tych pieprzonych kwiatków… - pokręcił z dezaprobatą głową - w końcu duchy same się nie przebłagają…

-Zgadzam się z Gordonem -
dorzucił się Lynx. - Nico prowadź, ja zamknę tyły, musimy mieć oczy dookoła głowy, żebyśmy znowu na jakieś widłaki nie wpadli, albo inne tałątajstwo. - karabin trzymał w rękach, gotowy do użycia w razie potrzeby.

Pozbywszy się balastu ruszyli na południe. Szli na piechotę więc podróż zapowiadała się tak samo uciążliwa jak i gdy szli pierwszy raz. Choć poranne oberwanie chmury a więc i przybór wody we wszelakiej postaci w okolicy na pewno nie ułatwiały pieszych, przełajowych wędrówek. Gdy oddalali się od enklawy Burzowej Chmury zauważyli jadącą drogą ciężarówkę NYA. Tym razem wyjeżdżała z Cheb i kierowała sie gruntową, rozmiękniętą drogą wzdłuż wybrzeża w stronę miejsca gdzie na cyplu mieli swoją główną bazę Nowojorczycy. Tym razem jednak w kabinie szoferki mignęła im brązowa kobieca grzywa Kate. Na chwilę trzy głowy w szoferce poświęciły uwagę przechodniom ale ciężarówka minęła ich nie zwalniając i pojechała dalej.

Trafić na bagna z Cheb czy okolicy było dość łatwo. Bagna w sporej mierze pochodziły od rzeki która straciła swój regularny bieg a kumulowała większość wody w okolicy osady. Wzdłuż niej wciąż rosły przedwojenne drzewa jak i w okolicy też. Gdy się wiedziało więc tak jak trójka podróżników które z nich to są było wiadomo gdzie jest rzeka nawet jak jej samej nie było jeszcze widać. Bagno zaś musiało być w jej pobliżu.

Przeszli przez wysokie i podtopione zielsko mijając po prawej umowną linię budynków uznawaną przez Chebańczyków za granicę ich osady. Nad okolicą w tym rejonie dominował stary spichlerz z daleka obecnie świecący okopceniami po pożarze jaki go strawił w zimie. Ulewa i liczne deszcze sprawiły, że nawet tutaj szło się jak po podmokłej łące a buty i spód nogawek szybko oblepiło ciążące przy każdym kroku błoto. A wciąż nie doszli jeszcze do właściwych bagien. Jednak gdzieś chyba godzinie doszli do kępy drzew czy nawet małego lasku gdzie było już na tyle blisko rzeki i na tyle podtopiony bo woda zaczynała im sięgać ponad kostki przelewając się przez buty, że właściwie można było mówić, że to już początek właściwego bagna. Gdzieś z takich podtopionych drzew poprzednio spadł na nich widłak. Choć wówczas byli prawie przy samej farmie Fergusona choć wtedy jeszcze tego nie wiedzieli. Na oko to farma Fergusona była gdzieś w tej chwili w podobnej odległości jak zostawione za plecami Cheb. Choć po przeciwnej stronie rzeki. Widać było też pierwsze roślinki jakie potrzebne były Biegnącemu Księżycowi. Choć na razie było ich dość mało. I z bliska wyglądały dość wątło. Uzbieranie trzech worków zapowiadało się na trzy pary rąk dość trudne. Bardzo nawet. Właściwie nawet jakby kosili te jagódki masowo jak kombajny to mogło zejść im naprawdę długo na te trzy pary rąk. Nawet gdyby te zielsko rosło w równych rzędach jak przedwojenne plantacje truskawek czy coś podobnego a przecież nie rosły. Przynajmniej nie tutaj na skraju bagna.

Walker starał się być czujny jak nigdy. Nie mieli czasu ani nie byli w stanie żeby dać się głupio komukolwiek albo czemukolwiek zaskoczyć. Zaczął zbierać pierwsze roślinki do worka. Po chwili gdy wyzbierali wszystko co im się napatoczyło pod rękę dodał niespokojnie:
-Trochę tego mało… w takim tempie nie damy rady uzbierać trzech pełnych worków do wieczora… a pamiętajcie że jeszcze musimy wrócić… trzeba zwiększyć tempo… ruszajmy dalej w głąb… - wskazał kierunek w którym szli - według zasady “im bardziej w las tym więcej drzew” tylko że z… kwiatkami… i bagnem… - dodał poirytowany.
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 25-10-2016, 12:21   #396
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 53 1/2

Cheb; rejon centralny; biuro szeryfa; Dzień 7 - wczesne południe; słonecznie; chłodno.




Alice “Brzytewka” Savage



Eryk spojrzał na szeryfa. Ten usiadł z powrotem po swojej stronie biurka gdy Alice usiadła po swojej. - Rzeczy sprawdzisz sobie przy wyjściu. Teraz skup się na zrobienu rysopisów. - powiedział Dalton i zastępca wziął torbę Alice i przestawił ją ze skrzyni na róg między nimi dwoma poza zasięgiem wzroku i rąk Alice. Wziął potem swój notatnik, ołówek i zaczął wstępną fazę robienia portretów pamięciowych sprawców zdarzenia.

- Łatwiej się robi rysopis ze zdjęcia. Masz jakieś? - powiedział Eryk niezbyt głośno, pytająco zerkając na Alice. Raczej chyba nie był nastawiony na to, że ktoś może mieć jakieś aktualne zdjęcie ale skoro pytał to widocznie o ile nie było to jakieś proceduralne pytanie to chyba jednak liczył się z tym, że rozmówca może jednak jakieś zdjęcie mieć. Dalton zaś wrócił do swojej obserwacyjnej roli. Siedział po drugiej stronie skrzyni, patrzył, słuchał i rzadko się w tej rozmówcy rysownika ze świadkiem udzielał.

Alice zaś nie mogła go rozszyfrować. Podjął już decyzję co z nią zrobi czy nie? Wsadzi ją do paki? Rozstrzela zgodnie z prawem? Wypuści? Każe coś zrobić czy powiedzieć? A może zabierać się stąd? Gdy znów założył tą swoją maskę szeryfa stawał się szeryfem. Ciężko było dojść do tego co się dzieje za tą maską. Emocje czasem się ujawniały ale nie myśli. Tak jak gdy zaczęła gadać chyba zdecydowanie więcej, dłużej i nie na temat na korytarzu zanim wrócili do pokoju przesłuchań. Zdawał się nie rozumieć do czego zmierza gadatliwy, rudy, knyp, podejrzliwość, że znów dąży do zamydlenia i zmiany tematu no i czepia się wszystkiego byle nie mówić o tym po co tu przyszli. Pomysł o badaniu zębów względem ustalenia wieku skwitował niedowierzającym uniesieniem brwi. Gdy mówiła o kolanie April czy rozpuszczeniu w jakikolwiek sposób plotki o pochodzeniu Brian’a wzrok miał bardzo zacięty i nie wróżył rozmówcy niczego przyjemnego. Ale nie odezwał się ani razu. Teraz zaś siedział po drugiej stronie skrzyni i obserwował jak Alice w końcu pomaga sporządzić portrety pamięciowe sprawców.

Eryk zaś okazał się bardzo sprawnym i zdolnym portrecistą. Możnaby rzec nawet, że miał w tym swoją roboczą specjalizację bo zarówno łagodne, spokojne podejście, seria krótkich pytań o znaki szczególne, rysy twarzy, wielkość i proporcje detali i anatomii fizjonomii i figury opisywanej osoby pomagały dłoni z ołówkiem przerobić ten zestaw na rysopis poszukiwanej osoby. Ten był dość plastyczny i korygowany na bierząco przez zastępce szeryfa. Facet miał też doświadczenie w wyłapywaniu ważnych i charakterystycznych detali w swoich portretach. Blizna? Jaka, gdzie? Taka? Nie? Dłuższa, krótsza, rozleglejsza? Wyżej, niżej, bardziej ku środkowi czy na zewnątrz? Tatuaż? Jaki? W którym miejscu? Chusta na twarzy? Jak duża? Jaki wzór czy kolor? Jak wysocy byli? Wyżsi od Taylora? Niżsi? Potężniejsi, drobniejsi? Jakieś defekty? Któryś się jąkał, kulał, miał jakis tik? Włosy? Jakie? Długie, krótkie, proste, nie proste, jaki kolor, pofarbowane jakoś czy nie? Kolczyki? Były, nie było? Jak były to jakie i gdzie?

Portrecista nanosił te wszystkie zmiany i uwagi na papier. Ołówek w jego ręce gryzdolił kolejne linie, czasem ścierał, przekreślał gdy coś okazywało się niewłaściwe, potem zarysowywał czy poprawiał grubszą krechą to co było w porządku. W efekcie każda twarz powstawała po kilku próbach. Eryk dążył najwyraźniej do tego by stworzyć “odkrytą twarz”, drugą jaka była w chwili napadu na dom Saxtonów więc z tymi wszystkimi kominiarkami, maskami i chustami, trzeci był profil całej sylwetki który zaczynał się od bezimiennej sylwetki osobnika w skórzanej kurtce a kończył się na dorobieniu wzorów, naszywek, znaczków, dziur na kurtce i ubraniu które indywidualizowały sylwetkę każdego z osobników. Na końcu powstała strona z “portretem rodzinnym” czyli kartka w poprzek bloczku z rozrysowanymi proporcjami i najważniejszymi cechami opisu podanymi przez Brzytewkę.

Całość była już całkiem niezłym materiałem poznawczym do poszukiwań zbiegów. Eryk miał talent i elastycznie reagował na uwagi rozmówcy. Powstawały postacie i fizjonome dość zbliżone do poszukiwanych. Zwłaszcza pewnie nieźle działajace dla osób nawykłych do posługiwania się takimi portretami w identyfikacji zbiegów i przestępców. Najbardzie wyraźnie było to widać po opisie Taylor’a który najwyraźniej był znany i zapadł miejscowym władzom w pamięć. Twarz i sylwetka łysego zastępcy szeryfa była “jak żywa”. Nawet pewnie w tej chwili dziecko by go rozpoznało ze sporządzonego rysopisu. Można było więc żywić nadzieję, że mając choćby wyraźne zdjęcie Eryk może być równie dokładny w przenoszeniu rysów twarzy na papier. Na tyle, że gdyby nie był gliniarzem mógłby pewnie spokojnie myśleć o karierze rysownika i portrecisty nie tylko poszukiwanych przestępców. No i łagodna i raczej cicha natura zastępcy w ciemno granatowej koszuli mundurowej sprawiała, że pracowało się zapewne z nim dużo przyjemniej niż z jego oschłym i apodyktycznym szefem. Może niekoniecznie przyjemnie jeśli chciało się ukryć coś w powstającym portrecie czy wręcz zmylić trop bo pod względem zapamiętywania detali był takim samym skanerem jak jego szef w trakcie rozmowy.

Gdy skończyli Eryk podziękował Alice za współpracę i podał notes z efektami swojej pracy szeryfowi. Ten wziął do ręki plik kartek i zaczął nieśpiesznie je oglądać. Patrzył w te zabazgrolone kartki równie uważnie czasem posyłając spojrzenie jej lub jemu po drugiej stronie skrzyni. Wyglądało jakby zapamiętywał każdy zapisany przez Eryka detal z powstałych portretów. Albo porównywał je z czymś we własnej pamięci. Portrecista patrzył wyczekująco niepewny jak szef przyjmie efekt jego pracy. No i co dalej mają z tym wszystkim robić.

Szeryf w końcu kiwnął głową i odłożył rysowniczy raport na skrzynię po swojej stronie. Nie odzywał się chwilę i tą chwilę Eryk chyba też był niepewny co dalej robić. Spojrzał przelotnie w prawo na siedzącą po jednej stronie skrzyni Alice i znów wrócił spojrzeniem na siedzącego naprzeciwko szefowi. Ten w końcu wstał i zaczął podchodzić do rudowłosej kobiety sięgając do tyłu ręką.

- Alice Savage, jesteś aresztowana za współudział w porwaniu Brian’a, Claire i April Saxtonów. - powiedział grobowym głosem szeryf i okazało się, że sięgał po kajdanki. Położył dłoń na ramieniu kobiety i odwrócił ją do siebie tyłem. Zza jej pleców doszedł ją charakterystyczny metaliczny zgrzyt uruchamianego mechanizmu kajdanek. - I użycie gróźb karalnych wobec oficera przesłuchującego. - dłoń szeryfa przesunęła się na nadgarstek kobiety i po chwili ta poczuła chłód metalicznej obręczy. Brzdęki i zgrzyty mówiły, że za chwilę druga obręcz dokompletuje do pary drugi nadgarstek. - Wszystko co powiesz może zostać użyte przeciwko tobie. Masz prawo milczeć. - poinformował ją skuwający Alice stróż prawa.




Wyspa; Schron; poziom wirusologii; Dzień 7 - ?, jasno; chłodno.




Will z Vegas



- Mel była w grupie która przyszpiliła tam pod drzwiami sztywniaków Collinsa. I nieźle ich tam potrzymaliśmy. Więc to raczej nie oni. Wiedzieliśmy gdzie są. Nie wiedzieliśmy gdzie wy się skitraliście od czasu urwania się pogoni. Dlatego Will nasz nowy kumplu albo to ktoś z was albo coś innego. Skoro mówisz, że nikt z was i ja ci oczywiście wierzę bo jesteśmy przecież kumplami no to widocznie to coś innego. I to mi właśnie znajdźcie, rozwalcie i przynieście. - Guido mówił na przemian to jak dobry kumpel czy nawet starszy brat to znów jak zimnokrwisty zabójca czy zawodowy najemnik. Przez chwilę mówił wręcz autoronicznie jak jakiś komik. Więc gamę i ekspresję wyrażania uczuć i emocji miał opanowaną wyśmienicie i miał wprawę w jej używaniu. Prawie cały czas podkreślał bardzo ograniczony zasób zaufania jakie miał w tej chwili do Schroniarzy i chyba wciąż podejrzewał, że chcą go jakoś wyrolować. Choć był to jakby konkurs dla uważnych i nie mówił tego wprost choć dla cwaniaka z Miasta Neonów było to aż nadto jasne i czytelne. Coś czego nie wiedział to czy to tak tamtemu drugiemu cwaniakowi tak zostanie na stałe czy jednak zmieni się jakoś w jedną czy drugą stronę.

Po powrocie z dwoma harpaganami którzy towarzyszyli mu znowu przez całą drogę znaleźli się prawie w komplecie. Nie było tylko Cindy, Aarona i Baby. No i Henry’ego ale z nim choć częściowo Will wiedział co się stało. Choć nie wiedzieli czy nadal jest gdzieś w Bunkrze czy nie. Bunkier był spory ale jednak był ograniczoną przestrzenią. Lista miejsc gdzie można było przebywać była więc skończona i policzalna. Były spore szanse, że spec od cichych robótek gdzieś tu jeszcze jest choć jakby miał farta może i udałoby mu się jakoś wybyć na powierzchnię.

Przywitanie Schroniarze zgotowali mu całkiem miłe. Widać nastawili się na kłopoty albo, że Will wróci w jakimś poszarpanym stanie czy w ogóle nie wróci. A wrócił przecież cały i zdrowy w takim samym stanie jak ich opuścił. Najbradziej ucieszyła się chyba Marla bo znowu wtuliła się w ramiona Will’a szukając u niego pociechy i bezpieczeństwa. Wyczuwał, że chyba trochę podbarwiła scenkę choć źródło czyli ulga, że jest cały były chyba szczere. Może wierzyła, że jego fart przejdzie na nią albo bała się, że ją jakoś zostawi czy ma jej za złe coś. Niemniej ostatnio częste zapłakane i przestraszone ciałko w tej chwili było wciąż jędrne i przyjemne w dotyku i bardzo chętnie wtulało się w ciało Will’a.

- Jasne. Musimy wrócić do mojego laboratorium i pobrać wam krew. - przedwojenny naukowiec był jak zwykle do bólu pragmatyczny i ze wszystkich Schroniarzy zdawał się najmniej okazywać jakieś emocje. Mimo to Will’owi się wydał jakiś zgaszony i przygnębiony. Albo po prostu był ostatnimi dniami w bunkrze zmęczony. I głodny. - Załatwiłeś jakieś żarcie? - spytał gdy udawali się po drodze do laba. Runnerzy którzy ich eskortowali jakoś namyślali się chwilę ale chyba nie wymyślili pretekstu by im tego zabronić.

- Nie rozdzielajmy się bardziej niż to konieczne. Zwłaszcza kobiety. - wtrąciła się Kelly wymownie patrząc na ex kelnerkę z “Łosia”. Nu, Maria i ona sama też w końcu podpadała pod tą kategorię ale jednak z nich wszystkich właśnie Marla wybijała się urodą i powabem. Najemniczka zdawała się okazywać Runnerom równie wielki poziom wzajemnego zaufania jak przed chwilą Guido okazywał Will’owi. Dyskutowali chwilę razem po drodze. Uzgodnili, że skoro Barney i tak zostanie przykuty do laba to urządzą się w pobliżu. Wirusologia nie była tak wygodna do mieszkania jak wyprofilowany pod stałą bytność ludzi poziom Mieszkalny ale nadal miała sporo pomieszczeń. Do tej pory Schroniarze ich nie używali do mieszkania mając wygodniejsze oferty ale teraz potrzeba trzymania się razem była zauważalna i wspólna dla wszystkich. W pobliżu laba w Wiruologii zaś było parę pomieszczeń które mogli zaadaptować na tymczasowe lokum. Towarzyszący i mijający ich Runnerzy wciąż wydawali się w większości upojeni zwycięstwem i niezbyt ingerowali w poczynania Schroniarzy i zdecydowanie nie zniżali się do skalania rąk pracą remontowo - przygotowawczą.

- Nie będę was oszukiwał. Nie wiem czy zdążę. Tak długiej przerwy w swobodnej działaniu wirusa jeszcze nie mieliśmy. Mogą nastąpić nieprzewidywalne w tej chwili komplikacje. - Barney poinformował zarażonych o tej wesołej perspektywie podczas pobierania krwi. - Unikajcie jakichkolwiek kontaktów z jakimikolwiek ludźmi. Zwłaszcza przez waszą ślinę i krew. Nie mamy szans zapanować nad wirusem jeśli przeniesie się na kolejne ofiary. - przedwojenny naukowiec dołożył kolejną cegiełkę do budowy radosnego nastroju Schroniarzy.


---



Wyprawa do pobocznych rejonów Wirusologii gdzie wciąż leżało ciało przepołowionej obecnie posiekanej gangerówy z Detroit poszła dość sprawnie. Stripper wydawał się dość zdziwiony, że Will wybrał go do takiego zadania ale nie protestował. Chomik i Pies nie wyglądali na szczęśliwych na pomysł rozdzielenia ale też okazywali zrozumienie dla tej decyzji. Kelly przyjęła decyzję spokojnie, krótkim kiwnięciem głowy. Podczas przygotowań dało się zauważyć pewną nienaturalną sztywność i urywane ruchy. Zawarty deal o mieniu broni długiej i tylko takiej i tylko na plecach ciążył. Zwłaszcza typowym wojownikom jak Psu czy Kelly którzy nawykli do pracy taką bronią i to było ich główne narzędzie pracy zawodowej.

No i głód. Wszystkim Schroniarzom burczało w brzuchu. U dorosłych objawiało się to burczeniem w brzuchu i ponurymi nastrojami i dzieci płaczem i osowiałotością. Ale wszyscy byli tak samo głodni. Byli tak głodni, że Maria widząc, że kręcący się w pobliżu runerscy strażnicy i opiekunowie w jednym śmiejąc się popijają z manierek jakieś kanapki odważyła się poprosić ich o coś do jedzenia chociaż dla dzieci. Najpierw spotkała się z rubaszynym śmiechem co ją wyraźnie stropiło ale w milczeniu stała dalej. Po pierwszym szyderczym odruchu do facetów w skórzanych kurtkach dotarło, że ona chyba tak na poważnie się ich pyta. - Masz. - burknął krótko facet w kurtce niezbyt przyjaźnie ani przyjemnie ale jednak podał jej jakiś pakunek. Ten obok niego też jakimś się dorzucił. Wydawali się jednak nieco stropieni całą scenką i chyba odczuli potrzebę jakiegoś odreagowania. - Ej mała! A ty jesteś głodna? - zawołał bezczelnie jeden z nich patrząc na Marlę. - Choć nakarmię cię osobiście! Mam coś bardzo dużego i gorącego dla twoich ust! - zawołał do kelnerki klepiąc się po rozporku co wywołało falę złośliwej radości u reszty kamratów i lękliwe spojrzenie u adresatki tego zawołania.

Po drodze poruszali się co prawda w towarzystwie trzech ludzi z Detroit ale jednak ci dawali im na tyle swobody, że dało się pogadać tu czy tam po drodze. Sami też coś ze sobą wymieniali jakieś uwagi co nie do końca docierało do uszu Schroniarzy. No i w przeciwieństwie do nich szli z bronią w łapach co dawało im nad Schroniarzami ogromną przewagę w jakimkolwiek rozpatrywanym scenariuszu starcia. Wśród podziemnych wędrowców był zauważalny podział na obie podobne liczebnie grupki które nie parły do integracji wzajemnej.

- Stripper gdzie jest Cindy? - spytała Kelly wykorzystując okazję do rozmowy z kimś kto dotąd w przeciwieństwie do nich był tu na miejscu z Barney’em.

- Nie chciała wyjść. Powiedziała, że spróbuje się jakoś schować. A uznaliśmy, że jednej osoby to może się nie doliczą. A gdzie jest Henry? - odpowiedział spec od robotów i zadał pytanie jakie go widocznie ciekawiło dotąd. Kelly jednak popatrzyła na Will’a najwyraźniej cedując na niego odpowiedź na to pytanie. Albo obliczając czy lub kiedy Runnerzy zorientują się, że brakuje im łącznie dwóch osób na składzie. Z Babą trzech. Na niecały tuzin osób to już nie tak mało. No i jak Cindy gdzieś tu była mogła się gdzieś tu kręcić podobnie jak Henry.

To, że zbliżają się do miejsca gdzie leży ciało zapowiedziały czerwone, nico rozchlapane na posadzce odciski podeszw butów jakie najwyraźniej zostawili ostatnio opuszczający to miejsce. Było to jak zapowiedź tego co na nich czeka. Poza Will’em i gangerami reszta nie wiedziała czego się spodziewać ale te krwawe ślady odciśnięte na podłodze skutecznie odcisnęły piętno przykucia do nich uwagi podróżników. Na miejscu znów zastali przepołowione ciało kobiety w skórzanej kurtce. Tym razem mieli ze sobą dwie latarki które znaleźli gdzieś przed wyruszeniem a Stripperowi udało się je choć pobieżnie naładować. Choć zalecał oszczędzanie światła bo podładował na słowo honoru a nie jak trzeba. Niemniej jakieś światło mieli a w nim mogli dostrzec detale niewyraźne w półmroku korytarza bez świateł jaki panował tu dotąd. - Szkoda, że Vince już nie widzi. Albo, że Baba nie wrócił. - mruknęła Kelly widząc krwawe pobojowisko. Obaj wspomniani przez nią Schroniarze byli standardowymi zwiadowcami i tropicielami w ich załodze. A właściwie teraz już tylko Baba odkąd w zimie prawie całkowicie wypaliło oczy Vince’owi.

- Chyba sobie jakoś poradzimy bez nich. - odparł olbrzymi indiański gladiator chyba nieco urażony, że biała kobieta zapomina o jego talentach. Razem zostawało zabrać się za przegląd miejsca zbrodni.

- Ale rzeźnia. - mruknął Stripper będąc chyba pod wrażeniem tej całej krwi i flaków jaką uwalony był korytarz. Teraz w bladych, żółtawych plamach wędrującego światła latarek ukazywały się kolejne makabryczne detale dotąd litościwie skryte w półmrokach i mrokach korytarza. - To co teraz robimy? - zapytał robotyk patrząc wyczekująco na resztę. Runnerzy zdawali się poprzestać na obserwacji poczynań Schroniarzy i nie ingerowali w ich detektywistyczno - tropicielskie zabawy.




Detroit; dzielnica Ligi; rezydencja Blue Lady; Dzień 7 - noc; pogodnie; ziąb.




Julia "Blue" Faust



Ten cały Hardwall… Nie była pewna. Atmosfera pełnoprawnej dyskoteki czyli dominujący mrok i ciemność przetykana przez lasery, stroboskopy, migające światła no i ryczącą z głośników muzę niezbyt sprzyjał identyfikacji osobniczej. Widziała faceta w luźnym “raperskim” ubraniu i z odstającym z przodu czwartym czy piątym miesiącu. Na twarzy miał ciemne awiatory zaś na głowie odwróconą bejzbolówkę i ogromne, profesjonalne słuchawki. Muza zaś była dość mało reperska przynajmniej jak na standardy ich rodzimego miasta. Na pierwszy i drugi rzut oka Julia więc nie kojarzyła DJ jakoś specjalnie więc pewnie do elity czy choćby stałego pracownika jej rodziny nie należał. Albo był młody, nowy albo może i spotkali się jakoś wcześniej ale to by pewnie przy gadce może wyszło. Jeśli był z Vegas to i raczej powinni znać te same kluby, właścicieli czy innych DJ’ów. Ale tak od samego patrzenia w przelocie to nie szło tego rozpoznać.

Natomiast dużo bardziej zauważalny efekt bizneswoman Faust osiągnęła na parkiecie. Z początku nie wyrózniała się jakoś szczególnie od innych skaczących i gibających się imprezowiczów na parkiecie. Jednak wkrótce dały znać o sobie zrówno bogate doświadczenie z takich imprez jak i wrodzony wdzięk, urok pomieszany półpłynnie z wyuzdaniem i drapieżnością długonogiej blondyny. Całkiem szybko zaczęła wyróżniać się wśród licznych, ubranych w kuse kiecki lasek. Jej taniec z każdym bitem muzy co raz bardziej przypominał show. I to co raz bardziej erotyczne show. W wykonaniu długonogiej, blond ślicznotki był to najwyraźniej gwarantowany sukces na zwrócenie na siebie uwagi. Blue Lady też.

Julia nie tańczyła jak zwykła dziewczyna jakich sporo było na parkiecie. Nie, zdecydowanie nie. Korzystała z życia, imprezy i imprezowiczów pełnymi garciami. Czasem dosłownie chwytajac w nie jakiegoś szczęśliwca by przytulić do piersi a czasem odpychając go po tej chwili szczęśliwości. Czasem ocierała się o następnego zjeżdżając w dół jakby zamierzała mu zacząć robić laskę tu i teraz przy wszystkich by znów wystrzelić w górę. Pozwalała się złapać za biodra i sunąć dłońmi po niebieskiej kiecce ku bardziej interesującym fragmentom by się nagle odkręcić i wywinąć zostawiając za sobą kolejnego, pobudzonego i rozbudzonego właśnie nią, jedną na tym parkiecie imprzowicza. W efekcie co raz więcej ludzi skupiało się na niej chcąc się z nią jak najszybciej, jak najbliżej i najlepiej pewnie jak najgłębiej z nią integrować.

Przelotni partnerzy tej zabawy trafiali się jej różni. Im bardziej jej show nabierał krwistych rumieńców tym częściej spotykała się z onieśmieleniem i aplauzem. Mimo to nadal trafiło jej się ze dwóch czy trzech pełnoprawnych, napompowanych adrenaliną i testotsteronem samców którzy czuli się w tej sytuacji jak ryba w wodzie a z nich jeden z jakimś irokezem był do tego naprawdę świetnym tancerzem. Może brakowąło mu stylu i gracji jaką miała blondyna ale nie brakło mu wyuzdania, śmiałości i odwagi by na równych zasadach partnerzyć jej w tym przedstawieniu.

Do czasu aż na scenkę nie wtrąciła się sama gospodyni. Dotąd Julia złapała w przelocie jej spojrzenie czy dwa gdy chyba zaciekawiła ją swoim występem. Teraz postanowiła najwyraźniej wkroczyć w tą scenkę. Zaczęła od odbicia blondynie “irokeza”. Widząc jak z nim tańczy Julia widziała, że ta druga też ma wprawę w takich zabawach. Facet jakoś specjalnie się nie wzbraniał i również wydawał się podjarany tym, że teraz może się zwyobracać w tańcu z kolejną laską. Teraz Blue widziała jak tamta parka obkręca, ociera się i sunie po sobie dłońmi. Federatka tańczyła teraz inaczej niż dotąd. Zupełnie jakby show blondyny sprowokował ją do uruchomienia jakiegoś uśpionego dotąd trybu. Dotąd tańczyła całkiem nieźle i choć rzucała się figurą, gracją no i kolorem włosów w oczy to jednak nadal był to taniec. A teraz przemienił się ten taniec w show. Zupełnie jakby chciała dorównać czy przebić obcą blondynę. Te jednak nie zamierzała na tym poprzestać ani odpuścić.

Niespisanymi nigdy prawami które działały gdzieś na pograniczu instynktów, popędów i świadomości dość szybko impreza przybrała tryb pojedynku. Wokół dwóch roztańczonych kobiet robiło się co raz więcej wolnej przestrzeni a one co chwilę wyrywały wśród widzów i kibiców jakiegoś faceta i odstawiały swoje finezyjne zabawy co raz bardziej zmierzając ku w pełni erotycznemu show. Taki wyrwany z okręgu kibiców i widzów w jakich co raź wyraźniej zmieniali się imprezowicze tańczył mniej lub bardziej udanie z jedną z nich by prawie być wyrwany z objęć w ramiona kolejnej. Co raz bardziej przypominało to dawne pojedynki reperów na improwizowane kawałki choć tym razem odbywało się bez słów i na taniec. Zebrani ludzie byli co raz bardziej rozbawieni, atmosfera robiła się co raz gorętsza podgotowując emocje do niebywałego poziomu.

Federatka zrobiła użytek z krawata jakiegoś elegancika który był ubrany jakby był ze schultzowej dzielni. Złapała go za niego i wyciągnęła na środek sceny. Tam przyciągnęła go drapieżnie do siebie tak nagle, że wygladało jak szarpnięcie. Przylgnęła do niego tak bardzo, że facet musiał czuć ją z bliska i całą. Zwłaszcza jak jej twarz zaczeła prowokująco zbliżać się do jego twarzy jakby zaraz mieli się pocałować. Atmosfera była rozgrzana już na tyle w tym momencie, że gdyby doszło do jakichś pocałunków raczej wszyscy byliby zawiedzieni gdyby było to jakieś urwane cmoknięcie w usta czy demony Pusktowi broń w policzek. Druga dłoń gospodyni śmiało sobie badała teren schwytanego samca sunąc od szyi przez jego koszulę na klacie, brzuchu aż zwalniając i zatrzymując się w okolicy paska spodni i tych sąsiednich, strategicznie ciekawych i ważnych okolic.

W końcu jednak musiał nadejść punkt kulminacyjny jak w każdym show. Na pustawym, nieregularnym okręgu zostały same dwie na placu boju. Dwie smukłe, wyzywająco ponętne kobiety gotowe po tych przekąskach i pośrednikach na bezpośrednie starcie. Przez chwile obie stały naprzeciw siebie w wyzywających pozach taksując się nawzajem wzrokiem. Wygladały zupełnie jak klasyczni bokserzy czy inni pojedynkowicze badający przeciwnika ostatni raz przed starciem. Starcie jednak było nieuniknione. Nikt nie wiedział jednak jaki tryb i skalę przyjmie. To pobudzało wyobraźnie i emocje wśród zgromadzonych jeszcze bardziej. Nie było wiadomo która i jak zacznie pierwsza. I jak zareaguje ta druga. Pierwsza zaczęła jednak Blue.

Prowokującym ruchem, złudnie powoli wyciągnęła ramię wskazując na gospodyni co ta przyjęła pytającym uniesieniem brwi. Obie były już nieco zdyszane po tych dotychczasowych pląsach co też niezbyt sprzyjało prowadzeniu konwersacji tak samo jak i aplauz już teraz pełnoprawnej widowni i rycząca muza z głośników. Dłoń Blue jednak ukształtowała się w przywywający ruch palca wskazującego. Blue Lady prychnęła ironicznie widząc kto tu ma przyjść do kogo by zdobyć pierwszy punkt w walce o dominację na parkiecie. Dziewczyna z Vegas jednak nie ustepowała i okazało się po krytycznej chwili, że Seiko chyba jednak nie sprzedała jej ściemy gdy już coś powiedziała o swojej pracodawaczyni. Władcza poza i gest prawdziwego samca i króla parkietu w wykonaniu Julii zrobiło swoje i drocząc się i rozmyślnie kręcąc nóżkami i boderkami Federatka jednak zajęła tą bardziej kobiecą rolę w tej parze i przybyła na wezwanie. Gdy obie stały już tuż przy sobie w odległości którą pownno się kierzyć w góra centrymetrach widownia powitała to burzą aplauzu i oklasków. Zapowiadało się, że starcie właśnie przejdzie w decydującą fazę. No i przeszło.

Julia miała okazję spojrzeć z bliska, z bardzo bliska w twarz Blue Lady. Miała na tyle kobiece i regularne rysy twarzy, że pewnie większość ogółu uznałoby ją za atrkacyjną czy chociaż wartą zainteresownia. Choć jakoś szczególnie śliczna nie byla. Umiała jednak podkreślić swoje walory kobiecymi sztuczkami. No i umiała emanować seksapilem czy to spojrzeniem, pozą czy grymasem twarzy. A teraz zaś to wszystko było podbite jeszcze bardziej przez show jakie właśnie razem z Blue współtworzyła. Była też podobnej budowy jak dziewczyna z Vegas. Też były prawie równie wysokie i szczupłe. Podobnie jak Blue umiała płynnie poruszać się i nawet tańczyć w całkowicie niepraktycznych i zbędnych szpilkach co w dzisiejszych czasach nie było tak powszechną umiejetnościa jak kiedyś. Różniły się zaś ubiorem bo przynajmniej teraz gospodyni była ubrana w czerń z tak charakterystycznymi dla siebie niebieskimi akcentami a Blue była blue. No i włosami. Słoneczny blond pustyń z Vegas ostro kontrastował z górskim błękitem Appallachów.

Show jaki dotąd odstawiały przeszedł w następne stadium. Tym razem obie tańczyły, uwodziły się, ocierały i dotykały nawzajem. Dwie skręcone ze sobą w tańcu, seksowne kobiety w połączeniu w tym show wydawały się jeszcze bardziej seksowne razem niż dotąd każda z nich osobno. Obie wydawały się odnajdywać nie tylko przyjemność ale wręcz pasję w tej grze zarówno na sobie nawzajem jak i dla oglądającej ich publiczności. Pomimo zaangażowania i ekscytacji Blue wyczuwała, że obydwie chyba naprawdę właśnie dostawiają szopkę z bardzo wysokiej pułki. Takiej już tuż pod sufitem. I widownia na parkiecie zdawała się w pełni podzielać to zdanie sądząc po ich rozgrzanych, rozochoconych reakcjach. Jej partnerka chyba też podzielała te uczucia bo widziała w jej ruchach i spojrzeniu zachęte i przywzolenie. Federatka zdawała się być całkowicie pochłonięta tym widowiskiem które właśnie razem z Blue współtowrzyła. Czuła zaś coś co inni z widowni mogli tylko widzieć lub sobie imaginować. Gładki oblepiający ciało materiał kiecki , rozgrzany ciepłem ciała, napięty i ściśle przylegający do niego gdzie miał być i pofałdowany i luźniejszy gdzie też miał być. Gorącą, wilgotną od roszącego ciało potu skórkę. Zapach kosmetyków wymieszany z potem i zapachem rozgrzanego ciała. - Byłaś u Seiko. - usłyszała przy swoim uchu Blue czując prawie usta tej drugiej tuż przy nim. Raczej nie wyglądało to na pytanie. Faderatka była akurat tyłem do Blue obejmuąc dłońmi jej biodra a sama prowokująco odchylając głowę na jej ramię przez co jej ciemne włosy mieszały się na plecach Julii z jej jasnymi blondlokami. Widownia zawyła z uciechy bo wyglądało, że gospodyni jak nie szepnęła czy udawała, że to robi coś na ucho swojego blond gościa to mogła ją w nie kusząco pocałować. Przez mieszaninę włosów ich obydwu i szalejące światła nie widzieli jednak pewnie zbyt dokładnie. Z bliska jednak Julia widziała coś co reszta nie musiała. Widziała twarz tej drugiej tak blisko, że czuła na swoim policzku jej gorący, przyśpieszony oddech. Faderatka miała na twarzy wyraz kuszącego przywolenia jakim zazwyczaj częstują mężczyznę kobiety gdy są już rozgrzane, urobione i gotowe do zgarnięcia na sfinalizowanie i konsumpcję znajomości. I wtedy wszystko się spierdoliło.

- Siema foczki! Ale z was gorące kociaki! Aż nie wiem którą z was mam sobie posadzić na kolankach! - w scenę wtrącił się jakiś obcy, bezczelny, męski głos. Całe towarystwo zdawało się być zaskoczone tym nagłym wtragnięciem w scenkę tak bliską kuliminacji ale zaraz przez salę rozległy się szmery, szepty i zdumienie by co raz bardziej ewoluwować w ciągu paru sekund w rosnącą radość i niedowierzanie. To on. Jednak przyszedł. Był tu. Skusił się. No niesamowite. Jedna z największych, ligowych gwiazd. Nie ktoś skądeś tam tylko tu, z samego Det. Reakcja tłumu pozwoliła dość gładko namierzyć intruza. Stał tam w skórzanej kurtce i szczerzył się bezczelnie jakby właśnie udało mu się zrobić niesamowicie zabawny dowcip i kawał wieczoru samym swoim pojawieniem się.

- Spóźniłeś się Dziki! I skąd pomysł, że któraś z nas chciałaby ci siadać na tych wyleniałych kolanach? Ja byłam szybsza. Znowu. - gospodyni zdawała się potrzbeować chwili na ochłonięcie i zmianę scenerii. Przywitanie Dzikiego powitała równie bezczelnie a wspomnienie o prędkości gdzie na torach ostatnio ona była najszybsza było ewidentnym prztyczkiem dla gwiazdora z Ligii. Widownia i goście zareagowali głośnym, prowokującym “uuuu” czekając na ripostę rajdowca. Właściwie wyglądało, że oboje odgrywają jakiś spektakl który miejscowi znają i uwielbiają i nigdy im się nie nudzi. W końcu jak zawsze gdy publicznie prztykały się gwiazdy Ligii.

- Szybsza? Ty? Ode mnie? Masz farta jak stąd do Kaliforni. Może bujniemy się na lotnisko i zobaczymy kto jest szybszy? - zaproponował Dziki i chyba na to czekali po cichu wszyscy lub chociaż oczekiwali bo natychmiast wszyscy zawyli podchwytując ten pomysł. - Ale przydałaby mi się jakaś kicia do pozytywnych emocji i dla farta. - powiedział Dziki podchodząc do pary tencerek i chwytając Blue pod brodę nieco unosząc jej twarz ku swojej jakby chciał ją obejrzeć z bliska.

- Ale ta kicia jest już zajęta Dziki. Jedzie ze mną. - Federatka z Ligii nie ustępowała niczym w tym kolejnym show weteranowi rajdów z Det. Stanęła za plecami Blue i objęła ją kładąc dłonie na jej ramionach. Jej twarz znalazła się obok twarzy Julii i patrzyła prowokująco na drugiego rajdowca. - Poza tym ty się zawsze rozwalasz. Szkoda dla ciebie takiej ślicznotki. - zrewanżowała się złośliwością Faderatka co akurat wywołało aplauz u widowni. Zwłaszcza u piekniejszej połowy bo przecież z jakąś laską Dziki musiał jechać a chyba każda tutaj chciała być właśnie tą która się z nim przejedzie czy przeleci po tym lotnisku czy po.

- Daj spokój Blue. Jaka foczka chciałaby jechać z taką starą wywłoką jak ty? - rajdowiec z Det nic sobie nie robił z przytyków i docinków konkurentki a za to jego dłoń powędrowała po szyi dziewczyny z Vegas jaka znalazła się w uchwycie pomiędzy dwoma gwiazdami z detroidzkiej Ligii. Palce Dzikiego przesunęły się niżej i pojechały w bok po jej barku kończąc wędrówkę na dłoni Federatki która się tam zaczepiła. - A kraksy to kwestia farta. Odpowiednia dobrana pod samochód foczka jest w stanie przynieść szczęście a nieodpowiednia na odwrót. Ty mi kiciu wyglądasz mi na dość farciarską dziewczynę. - powiedział przenosząc swoją uwagę na Julię a jego palce zaczęły wślizgiwać się pod palce Blue Lady najwyraźniej chcąc wyzwolić dziewczynę z tego uchwytu.

Blue miała chwilę na ogarnięcie zmienionej diametralnie sytuacji. Póki nie zjawił się Dziki droga na prywatne komnaty gospodyni z samą gospodyni zdawała się ziać zapraszającym otworem. Cokolwiek by nie knuć to na solo czy nawet jeśli już z tą ochroniarą w pobliżu to byłoby łatwiej knuć niż tutaj w tłumie jej gości. Teraz jednak chyba obie gwiazdy z Ligii uparły się walczyć o wystrzałową blondynę a ona mogła być na raz w tym samochodzie z tylko jednym z nich. Drugie pewnie by jej to zapamiętało. Przynajmniej na ten wieczór. No chyba, żeby wymyśliła coś genialnego niczym główna wygrana w kasynie. Sprawa szła o jakiś tam szacun i prestiż na dzielni bo całą trójką stanowili obecnie główny punkt zainteresowania tej dzielni. Wszyscy czekali jak się to skończy i czekali niecierpliwie chcąc uczcić imprezę w zwyczajowym detroidzkim stylu.




Pustkowia; wybrzeże jeziora; wysepka; Dzień 7 - późne przedpołudnie; bardzo pochmurnie; ziąb




Bosede “Baba” Kafu



Baba odkrył dość szybko dlaczego motocykliści noszą kaski z szybkami lub gogle. Pęd wyżerał mu oczy przez co łzawiły mu one i ograniczały widzenie. Na dłuższą metę było to bardzo uciążliwe. Więc jak już udało mu się odpalić, zapakować cały swój dobytek i z grubsza ruszyć to odkrył, że wygodna i wiatroodporna prędkość jest dość wolna jak na pojazd mechaniczny. Ale chyba i tak był szybszy od tamtych dwóch stateczków a na pewno szybszy niż gdyby poruszał się pieszo.

Warunki na drodze jednak niezbyt sprzyjały motocykliście bez większych doświadczeń w prowadzeniu takich pojazdów. Wszędzie było mokro i ślisko co chwila rozbryzgiwał kołami jakąś kałużę. Chociaż na szczęście nie padało znowu ani nie wiało. Niemniej jazda była nie taka łatwa. Baba miewał problemy i czasem droga okazywała się jakaś dziwnie wąska, zwłaszcza na zakrętach jak musiał wyhamować prędkość albo wyminąć jakiś stary wrak czy inną przeszkodę.

Za to nie miał problemów z orientacją terenową. Dość szybko zorientował się, że ta droga którą jechał to chyba ta sama która prowadzi do Cheb. Stamtąd mógł zaś dostać sie na Wyspę. Droga prowadziła mniej więcej wzdłuż wybrzeża jeziora choć nie przy samym jeziorze więc wody najczęsciej nie widział lub jawiła się jako rozległa, pusta przestrzeń na północy.

Wracał w okolice które w ciągu ostatnich paru miesięcy zaczęły utożsamiać mu się z domem. Wracał i zorientował się, że jest jakoś dziwnie. Jakoś inaczej. Najpierw coś w pobliżu Cheb, gdy ono same jeszcze nie było widoczne zaczęło mu się mienić w oczach. Po chwili zorientował się, jednak, że wrażenie nie ustepuje ale się nasila. Nie był to efekt jazdy czy pędu powietrza bo gdy na jakimś kawałku zwalniał to się wrażenie wcale nie słabło. W końću zorientował się, że ma doczynienia z miliardami owadów które pokrywają chyba cały widoczny krajobraz. Wszystko więc sprawiało wrażenie, że “rusza się” gdy żywy kobierzec insektów drgał oblepiając i wprawiając w ruch mniejsze elementy otoczenia i rozłażąc się na większych powierzchniach.

Te robale były też jakieś dziwne. Baba nie wiedział co i jak ale widział, że jakoś blokują jego spojrzenie. Powstawała z nich warstwa izolacyjna i to co przyktryły a miało temperaturę odmienną od otoczenia zostało przez nie zagłuszane. Jak bardzo to zależało od wielkości i siły promieniowania cieplnego sygnału no i jaką szczelną fantazją miały robale ochotę go przykryć w danym momencie. Wątpliwe było by dały radę przykryć coś wielkości człowieka czy podobnej wielkości zwierzęcia ale jednak na mniejsze i nieruchome obiekty były w stanie “zniknąć” poprzez znaczne osłabienie sygnału. No i ludzie czy zwierzęta pewnie niezbyt byliby skorzy by oblazło ich robactwo.

Kolejne spostrzeżenie o zmienionym otoczeniu dostrzegł już w samym Cheb. A mianowicie osada była zauważalnie cicha i pusta. Jak wymarła. Nie było widać Chebańczyków ani śladu po nich. Zupełnie jakby zniknęli. Był co prawda środek dnia więc ludzie pewnie powinni być w trakcie wykonywania swoich codziennych zajęć ale i tak ktoś gdzieś powinien przechodzić, spieszyć się, stać, odpoczywać a jak nie to powinny gdzieś tu kręcić się jakieś dzieciaki i inne urwisy które zawsze jakoś od początku świata udawało się wyrwać któremuś spod kurateli dorosłych i buszować to tu to tam za swoimi urwisowymi sprawami. A tu ich też nie było.

Nie dostrzegał jednak żadnych zauważalnych śladów walk. Znaczy nie licząc blizn jakie osada nabawiła się po zimowych walkach. Jeśli gdzieś przybyła jakaś przestrzelina czy podobna rana zadana temu miastu to było to na tle tego pobojowiska niezauważalne. A Chebańczycy może nie byli jakimiś uberwojownikami ale jednak jeszcze trochę ich zostało i wymiecenie ich wszystkich gdzieś tam byłoby dość trudne, zwłaszcza w tak bezśladowy sposób. Musiałoby stać sie coś wyjątkowego, użyć jakiegoś podstępu czy triku by tak dokładnie opustoszyć miasto. Dojeżdżał właśnie do centrum osady bo widział już most który był rozstawiony nad rzeką która umownie dzieliła osadę na dwie, mniej więcej równe części wschodnią i zachodnią. Na Wyspę najłatwiej się było dostać z chebańskiego portu. Czyli musiałby teraz przed mostem skręcić w lewo i pojechać wzdłuż rzeki. Jednak za motem widział zaparkowany samochód. Dostrzegał kanciaste kształty jakiejś terenówki. Stała zaparkowana tyłem więc nie widząc silnika nie dostrzegał od jak dawna stoi. Terenówka miała pełne szyby więc dla oczu Baby nie odbiegały jakoś temperaturą od otoczenia ale nie wiedział czy ktoś tam jest wewnątrz niej czy nie. Jeśli dobrze widział to terenówka stała zaparkowana przed biurem chebańskiego szeryfa albo bardzo w pobliżu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 25-10-2016, 12:22   #397
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 53 2/2

Pustkowia; chebańskie bagna; zachodni brzeg rzeki; Dzień 7 - wczesne południe; pogodnie; chłodno.




Gordon Walker, Nathaniel “Lynx” Wood i Nico DuClare



Bagno, bagno, wszędzie bagno. Gdziekolwiek nie sięgnąć było wzrokiem wszystko wokół było bagnem. Było więc w nadmiarze wody. Śmierdzącej, lodowato zimnej wody. Okrywała każdy możliwy fragment traw, krzaków, drzew, ubrań i sprzętu jaki mieli na sobie zbieracze jagód. Była w wodzie tej głębokiej, przykrytej pływającym zielksiem, że wyglądało jak trochę głębsza kałuża a można było zatopić się po pas i tej płytszej gdzie sięgała do połowy goleni. Była nawet przy tych “suchych” kawałkach gdzie wody było tyle co do polowy butów. Była też w ziemi skąd wypływała jak naciśnieta gąbka gdy but zagłębiał się w jej trzewiach przy każdym kroku czy postoju. Tak. Wody na tych bagnach było od cholery.

I robactwa. Plaga robactwa opadła nie tylko na samo Cheb czy Wyspę ale i na bagna. Wcześniej jak tu byli było pokryte tym pomarańćzowym pyłem czy granulatem a teraz ten zniknął ale w zamian wszędzie łaziły te cholerne robale. Były niezmordowane w penetrowaniu wszelakich nowych terytoriów w tym ciał ludzkich i noszonego przez nie dobytku. Bezustannie dokonywały inwazji na ponczo czy peleryny. Właziły pod rękaw czy po spodniach w górę sylwetki. Zwłaszcza gdy zbieracze runa nieruchomieli by wykonać swoje zbieracze zadanie insekty wykorzystywały bezlitośnie każdą taką okazję do dokonania inwazji.

Jedynym pociesznym elementem scenerii była pogoda. Niebo się przejaśniło i Słońce świeciło ładnie i pogodnie. Gdyby brać pod uwagę tylko ten element otoczenia to właśnie była ładny, pogodny dzień. Ładnie kontrastował z porannym oberwaniem chmury czy poprzednimi deszczami i pochmurnymi dniami. Tyle, ze nadal było chłodno a wszechobecna wilgoć i woda potęgowały u ludzi te uczucie.

Innym problemem był brak podzielności uwagi. Gdy zbierali potrzebne elementy runa bagiennego nie byli w stanie pozostać czujnym na tę niegościnną okolicę. Gdy byli czujni na niegościnną okolicę nie mogli efektywnie zbierać tych jagódek. Z nimi samymi też nie szło łatwo. Szybko dłonie im przemarzły i pokryły się sokiem barwiącym skórę i nieprzyjemnie ją podrażniając. Samo zbieranie szło im całkiem dobrze bo w głębi bagna faktycznie tego zielska było więcej. Jednak worki taką drobnicą napełniały się irytująco wolno. Odkąd weszli w głąb bagien mieli może z jedną trzecią, może z połowę worka. Znaczy gdyby zbierać jak dotąd czyli na trzy pary rąk i włożyć wszystko co uzbierali dotąd do tego jednego worka. Jakby im nic nie przeszkodziło i mieli nadal zbierać w tym tempie to chyba by im zeszło z pół doby na samym zbieraniu. Czyli mieliby marne szanse wyrobić się z powrotem przed zmierzchem by napełnić te trzy worki. Praca nie była jakoś specjalnie trudna, raczej ze względu na warunki to uciążliwa ale ze względu na okolicę dość niebezpieczna. Była jednak dość mało efektywna.

- Pomóc wam zbieracze jagódek? - zagadną wesoło Niedźwiedzia Łapa gdy zbliżył się do nich na tyle by nie musiał się drzeć. Widzieli jego sylwetkę gdy się zbliżał. Więc pewnie nie zależało mu by się ukrywać przed nimi. Przyszedł sam mając do dyspozycji jedynie tradycyjną indiańską broń czyli nóż, tomahawk, włócznię i oszczepy w kołczanie na plecach. Nie widać było u niego broni palnej choć Lynx wiedział, że posiada takową jak i większość jego wpsółplemieńców czy ich sąsiadów z Cheb.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 26-10-2016, 10:03   #398
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Więc to już oficjalne - Alice Savage była kryminalistą. Jawnym, pełnoprawnym i pełnoetatowym, o czym świadczył chłód stali na nadgarstku i szeryf za plecami recytujący jej niby prawa. Prawa w mieście, gdzie prawo przechodziło płynnie ze stanu stałego w gazowy, w zależności od humoru i intencji pełniącego obowiązki władzy wykonawczej. Chciał ją skazać, może nawet dla świętego spokoju powiesić - opcja rozwiązywałaby masę jego problemów, usuwając przy okazji potwarz jaką stały się zimowe machinacje lekarki, opisane artykułem w gazecie, gdzie miejsca Daltonowi szczególnie wiele nie pozostawiono. Zamknęła więc oczy i policzywszy do dziesięciu, wypuściła powoli powietrze nosem.
Fakt niepodważalny - brała udział w porwaniu, choć może motywację i założenia miała kompletnie inne niż reszta rodziny. Jeżeli dzień miał nie zakończyć się strzelaniną, potrzebowała całego rozsądku i spokoju, jakie jej jeszcze pozostały.
- I co dalej, równie uczciwy i bezstronny proces, zakończony szubienicą? Ile zamierza mnie pan tu trzymać do momentu aż umrę? - spytała z uprzejmym zainteresowaniem, przenosząc wzrok na Eryka - Zdjęcia? Widziałeś jakiś aparat fotograficzny prócz tego, który miał Zdravko zimą?

- Pytam się o zdjęcia czy masz do pokazania a nie czy masz przy sobie aparat. - zauważył tą drobną różnicę Eryk. Jego szef też jakoś nie bawił się w długie przemowy. Dokończył skuwać podejrzaną i zatrzasnął kajdanki na drugim jej nadgarstku. - Tak długo aż się sprawa wyjaśni i poniesiesz konsekwencję swojego postępku. - burknął niezbyt przyjaźnie szeryf i znów położył dłoń na jej barku kierując rudowłosą, skutą kobietę w stronę drzwi na korytarz.

- Konsekwencje swojego postępku. - powtórzyła za szeryfem, pozwalając sobie na szczyptę ironii - Na przyszłość postaram się nikogo z tego miasta nie chronić. Widać nie opłaca się i jest źle widziane, jeżeli nie ma się gwiazdki wpiętej w klapę. Wszak to usprawiedliwia wszystko - pokręciła głową i dodała do portrecisty - Widziałeś i sprawdzałeś co mam w torbie. Jeżeli pamięć szwankuję, nastąpiło kolejne nagłe zaćmienie, sugeruję sprawdzenie na liście. - dopowiedziała pogodnie, obracając na chwilę rudy łeb w stronę biurka i brodą wskazując na leżąca tam czarną, parcianą dziurę.

- Czyli twierdzisz, że nie masz zdjęcia sprawców do okazania władzom. - skwitował za swojego zastępce jego szef. - Kiedyś można było robić zdjęcia telefonem. Takie z telefonu też by mogło być. Nie musi być z aparatu do robienia zdjęć. I jeszcze ciebie nie przeszukiwaliśmy. - wtrącił się Eryk trochę nieśmiałym głosem jakby chciał pomóc Alice i podpowiedzieć jej, że chyba mogłoby być jakiekolwiek zdjęcie jakie by miała.

Szeryf otworzył drzwi i wyprowadził Alice na zewnątrz. Na zewnątrz zaś widać było postawną sylwetkę Tony’ego który dotąd chyba stał do ich drzwi plecami. Nie widać było pozostałych Pazurów. Za Tonym zaś stał ogromny mutant. Rzadko trafiał się humanoid który mógłby się choćby równać gabarytami z “Cass’em” Rewersem ale temu tutaj udało się nie tylko mu dorównać ale i przerosnąć. Był trochę więcej niż o głowę wyższy od Tony’ego i proporcjonalnie potężniej zbudowany. Tony rzadko przy kimś wyglądał jak miniaturka ale tym razem właśnie tak to wyglądało. Mutant właściwie wyglądał jak jakiś półniedźwiedź porośnięty futrem i z gadzimy nogami jak od jakiejś jaszczurki. Tylko głowa i ubranie wskazywało na jego ludzkie pochodzenie. No i broń. Cała góra broni jaką był obwieszony. Wyglądało jakby właśnie wszedł na komisariat a Tony jakoś tak stanął jakby w naturalny sposób blokował mu drogę w głąb posterunku.
Zdusiła cisnące się na usta przekleństwo i bez dalszej zwłoki dała się wyprowadzić z pokoju, myśląc już tylko o tym jak uspokoić Tony’ego.
I nie rozpłakać się. Runnerzy nie płakali.

Alice prowadzona przez szeryfa musiała zrobić krok gdy ten w głębi pokoju jeszcze pewnie nie widział tego co ona. Zrobiła i teraz szeryf też zobaczył to co i ona. Tony zaś zobaczył ich oboje.

- Szeryfie co to ma znaczyć? - zapytał olbrzymi najemnik odwracając się nieco tyłem do ściany tak, że teraz stał bokiem zarówno do mutanta jak i szeryfa i Alice z drugiej strony. Nadal jednak stał jakby w barykadującej te dwie grupki pozycji.

- Alice Savage została aresztowana pod zarzutem współudziału w przestępstwie. - odparł zwięźle szeryf i też zatrzymał się na chwilę obserwując całą scenkę. - Eryk, zajmij się swoją robotą. - rzucił do idącego za nim zastępcy a sam wznowił marsz w kierunku celi gdzie niedawno ruda lekarka rozmawiała z Tonym.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 30-10-2016, 01:18   #399
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
// Post wspólny z Zombianną. i oczywiście z udziałem szanownego MG

Baba wjechał do Cheb. Martwiła go cisza. Myślał, że wyjdą mu na przeciw ludzie, że pochwali się swoim motorem... a tu nic. Coś musiało się wydarzyć. Baba zwolnił nieco, by lepiej móc obserwować otoczenie.
Zajechał do posterunku i zaparkował obok terenówki. Przyjrzał się jej dokładniej.
Pojazd robił solidne wrażenie.

Posiadała koła, tępą i kanciastą linię sylwetki, te wszystkie przywieszki i dodatki co sprawiały wrażenie, że pojazd jest przygotowany na dalekie i terenowe trasy no wszystko wyglądało na taki terenówkowy stereotyp. Właściwie to terenówka wyglądała bardzo podobnie jak tamta druga Posterunkowców która ostatecznie skończyła swój żywot gdzieś na wzgórzu gruchnięta o kamień czy pień no i obrzucona babowymi granatami i jeszcze wcześniej postrzelana trochę z jego erkaemu. No bardzo podobna bryka teraz tu stała choć nie identyczna więc nie mogła być tamta.
No chyba, że podobnie jak cyberzombie... też ożyła. Baba aż cofnął się o krok od pojazdu, zaciskając uścisk na opartym o ramię karabinie maszynowym. Jednak terenówka nie poruszyła się. Stała jak by Baby nie zauważyła. Może spała? Baba szturchnął ją. Karoseria bujnęła się na zawieszeniu. Pojazd pozostał nieświadomy. - dobrze - rzekł Baba. To była jednak inna terenówka.
Zadowolony poszedł w stronę wejścia do posterunku.

Gdy wszedł do środka zastał tam trójkę ludzi. Choć w pierwszej chwili w oczy się rzucała sylwetka ogromnego faceta. Rozmiary miał jak na człowieka iście imponujące. Baba sam był ogromny po modyfikacjach zapewnionych mu w kadziach za linią Frontu więc niejako z natury był ponad ludzki standard. Tym razem jednak dawno nie spotkał nikogo nieodmienionego który byłby aż tak wielki.
Facet który stał przed nim był oczywiście drobniejszy od Bosede ale jednak na tyle, wielki, że musiał wybijać się z ludzkiego tłumu a nawet gdyby był jakoś odmieniony to mógłby być brany pod uwagę jako jakiś krewniak z unikalnego gatunku do jakiego należał Baba. Może trochę mizerny i niedożywiony ale jednak krewniak z tego samego gatunku. Bowiem główny zwiadowca Schroniarzy różnił się na tle innych ludzi tak jak indor wyróżniał się w kurniku na tle gdaczącego drobiu. Teraz zaś trafił mu się jakby kogut tak dobrze zbudowany, że wyglądał już jak nieco cherlawy i mizerny ale jednak indor a nie kurak. Poza tym był uzbrojony i opancerzony.
To było drugie co dostrzegł Baba. Sylwetka ogromnego faceta była dość jawnie przedzielona dużym fragmentem chłodniejszych partii na całym korpusie. Mogło być to cokolwiek innego ale jednak najczęściej oznaczało to jakiś pancerz. Ponieważ na zewnątrz przy jego gabarytach widać było dość zwyczajne ubranie więc widocznie musiał go nosić pod nim. Miał też broń. Jakiś pistolet. Nosił go w kaburze przypiętej na wojskową modłę do uda. Facet zareagował na jego wejście zaskakująco spokojnie. Prawie się nie poruszył i po mimice czy temperaturze twarzy albo szybkości oddechu też nie widać było jakiś specjalnych różnic. Zupełnie jakby co dzień widział jak Baba czy inny borgopodobny typ ładuje się przez drzwi z erkaemem na ramieniu. Pozostała dwójka już zachowywała się zauważalnie inaczej.
Obok biurka zwykle zajmowanego przez Eryka stał jakiś facet. Już raczej zwykłych ludzkich rozmiarów. Też wydzielał ciepło na korpusie zblokowane przez jakąś płachtę więc też pewnie miał jakiś pancerz pod spodem. Jego broń była dużo groźniejsza bowiem na ramieniu widniała mu prostokątna i płaska kolba. Pewnie karabinku i pewnie czegoś na bazie M 16-ki. Poza tym też miał podobnie umiejscowiony pistolet jak ten wielki na środku pomieszczenia. Ten drobniejszy był jednak zdecydowanie bardziej standardowy w okazywaniu reakcji na wejście mutanta. Ruchy miał trochę nerwowe, spojrzenia niespokojne a oddech nieco przyśpieszony. Zupełnie jakby miał wątpliwości, że to co przelazło obwieszone bronią i bronią maszynową i sieczną i w ogóle napakowane mięśniami i sterydami i czymś tam jeszcze weszło w pokojowych zamiarach. Ręce więc pewnie same świerzbiły go choćby do chwycenia za broń. Jakoś na razie jednak tego nie robił mimo wszystko. Trzecią osobą w holu była kobieta. Widział tylko jej górę bo stała częściowo skryta czy oparta o schody. Widział więc tylko jej górę. Poruszała szybko szczęką i z raz czy dwa pyknęła balonówą wydając ciche i charakterystyczne pyknięcie. Jej ramion nie widział więc nie wiedział czy ma coś w dłoniach czy nie. Góra sylwetki była podobnie chłodniejsza jak u obydwu mężczyzn.
Cala trójka jak skonstatował Baba była rozstawiona jak w pozycji do zrobienia worka ogniowego. Na każdego kto by wszedł przez drzwi tak jak właśnie on wszedł. Facet na środku przed Baba oddalony o parę kroków, ten mniejszy z flanki i ta dziewczyna za schodami, trochę po skosie. Mogliby prowadzić do niego ogień wszyscy na raz nie blokując sobie nawzajem linii ognia. No ale na razie nie prowadzili bo gdyby to była zasadzka to powinni nie zwlekać tylko wykorzystać przewagę jaką daje w pełni. No albo chociaż powinni mieć broń w łapach a też nie mieli. Choć na szybkość jej dobywania mogliby mieć zbliżoną do Baby ale te ułamki sekund mogły się okazać decydujące. Tyle, że ich byłaby trójka do prowadzenia ognia a on był sam. No chyba, że mu się tak to zdawało i to jego umysł tak automatycznie analizował tą sytuację. W sumie to właściwie stali i nic nie robili, równie dobrze mogli tak stać przed chwilą i gdy Baba wszedł albo widzieli go przez okna i naszykowali się na wszelki wypadek.
Widział też, że raczej nie spotkał wcześniej nikogo z tej trójki więc o ile coś się strasznie nie pozmieniało przez ostatni tydzień to raczej też nie byli nowymi zastępcami szeryfa. Na pewno nie ten duży i nie słyszał też by w biurze szeryfa pracowała jakaś kobieta. Ten drobniejszy facet był co prawda rozmiarów Briana, Eliott czy Eryka ale jednak to chyba nie był nikt z nich. Właściwie prawie na pewno nie.
- Dzień dobry. Mam nadzieję, że nie przyjechałeś tu zrobić użytku z tej broni? - zapytał ten wielki po chwili ciszy jaka zapadłą gdy mutant wszedł i rozejrzał się po biurze chebańskich władz. Coś chyba pił do tego żelastwa jakim był obwieszony cybermutant a zwłaszcza erkaemu na ramieniu mutanta.
Ledwo się odezwał a drzwi za jego plecami skrzypnęły i wyszła nimi jakaś drobna kobieta. Miała na sobie wyćwiekowaną kurtkę i skute z tyłu ręce. Na ramieniu zaś towarzyszyła jej cieplna dłoń która wkrótce przemieniła się w całą sylwetkę szeryfa. Dwójka na chwilę zamarła gdy ten wielki facet wydawał się zaskoczony tym widokiem co szeryf skwitował krótko informując o aresztowaniu Alice Savage czyli chyba tej kobiety którą prowadził. Potem oboje ruszyli w głąb korytarza gdzie znajdowały się cele a przez drzwi wyszedł chyba Eryk który skierował się w stronę tego dużego faceta, Baby i reszty.

Podróż bez przeszkód w wykonaniu Daltona i jego więźnia nie trwała długo. Ledwo dziewczyna zobaczyła kto, prócz Pazurów, stoi na korytarzy chebańskiej komendy, z jej twarzy odpłynęła cała krew, pozostawiając skórę trupio bladą. Stwór… człowiek… mutant… on. Chyba on, tak sugerowały rysy twarzy i postura. Był wielki, olbrzymi. Wyglądał niczym skrzyżowanie Tony’ego z Taylorem, tyle że o niebo wyższe… nie to się jednak liczyło i nie to wyprowadziło ją z równowagi. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w jego twarz z mieszaniną obawy i rozpaczy, jakby szukając wśród linii zmarszczek i załamań bryły głowy znajomych detali. Nie znalazłszy ich zacisnęła usta, na moment zamykając oczy. Twór Molocha… czy ktoś z jej bliskich skończył w ten sam sposób? Co ta istota musiała przejść, jakie okropieństwa stały się jej udziałem, że z człowieka przeobraziła się… w porośniętego futrem mutanta. - Mulata na gadzich nóżkach - czyż nie tak określił zima Dalton jednego z mieszkańców przeklętego bunkra? Naraz kraty, kajdanki na nadgarstkach i wizja najbliższych godzin w zimnej, obskurnej celi przestały się liczyć.
- Proszę emm… proszę pana! - krzyknęła, zapierając się nogami o ziemię i obracając twarzą w kierunku mutanta. W sumie nie miała pojęcia jakiej formy grzecznościowej użyć w tym przypadku, postawiła więc na bezpieczny standard, nie rażący niczyich uczuć. Musiała z nim porozmawiać, znaleźć odpowiedzi. Upewnić się jak źle ma się sytuacja pod ziemią - Pan i pańscy przyjaciele mieszkacie w bunkrze, prawda? Jesteście w niebezpieczeństwie, czy ktoś od was chorował lub choruje? Ma objawy inne niż przeziębienie? Zetknęliście się z czymś, co mieszkało w korytarzach przed waszym przybyciem? Teren jest skażony, istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że zaraziliście się jednym z hodowanych tam przed wojną wirusów. Wiem, że macie tam lekarza, co on mówi, co zauważył? To lekarz czy weterynarz, umie obsługiwać laboratorium, w jakim ono jest stanie - nadaje się do przeprowadzania badań? To co siedzi pod ziemią, może wyjść na powierzchnię i skazić resztę miasta. Wiem co mówię, znam się na wirusach… proszę, dajcie mi z nim porozmawiać - ostatnie wypowiedziała do szeryfa - zanim Runnerzy, żołnierze i robactwo rozwleką zarazę po okolicy i pandemii nie da się już powstrzymać! Wironów, prionów nie powstrzyma recytowanie regułek prawnych i machanie bronią. Widział pan co tu się działo zaraz po wojnie, chce powtórki, tyle że na większą skalę? Wszyscy są zagrożeni, pańscy bliscy w równym stopniu jak inni. One nie wybierają - atakują i niszczą jak leci, doprowadzają do śmierci. Gorączka krwotoczna, agonia z powodu rozkładających się za życia organów wewnętrznych - chce pan oglądać jak umierają? Zamykanie oczu na problem nie sprawi że on zniknie. Dajcie mi z nim porozmawiać, uzupełnić dane. Upewnić się z czym przyjdzie się mierzyć. Jeśli kłamie i wymyślam, szybko da się to zweryfikować. - wydyszała z determinacją, próbując obrócić głowę i spojrzeć szeryfowi w oczy.

- Nie wolno bez zezwolenie rozmawiać z aresztantem. - powiedział dobitnie szeryf i bez większych trudności przełamał opór kobiety wznawiając wędrówkę do celi. - Masz prawo do jednej rozmowy. - dodał gdy mijali już drzwi celi. Ponad twarzą górującego nad wszystkimi mutanta widziała twarz Tony’ego. Zaciśnięte usta i marsowa mina jasno jej mówiły, że niezbyt mu się podoba widok swojej przybranej córki prowadzonej do celi i skutej kajdankami. Nie była jednak w stanie rozszyfrować czy jest bardziej zły na szeryfa czy na nią. Dalton pozwolił jej na jedną rozmowę ale tylko jedną.

- Szczęść Boże - rzekł Baba grzecznie z lekkim skinieniem głowy. Zdawał sobie sprawę, że jest to obecnie mało popularne pozdrowienie, ale tak wołali do siebie farmerzy w święta, no i nie tylko wtedy, ci bardziej gorliwie wierzący używali takiego pozdrowienia raczej regularnie. Równocześnie zdawał sobie sprawę, że ludzie często inaczej reagują na niego, gdy ujawnił swą głęboką wiarę.
No a na dodatek, szczerze i z głębi serca prosił pana Boga, by obdarzył ich wszystkich tutaj obecnych szczęściem. A tego będą potrzebować, jeśli nie mają się tu za chwilę wszyscy pozabijać. Baba był profesjonalistą i rozpoznawał podobnych sobie. A w wypadku tych trojga, wszystko świadczyło o tym. Choć... zawsze mógł się mylić. Wiedział jednak, że jeśli ktoś sięgnie po broń... cóż wymiana ognia będzie krótka i gwałtowna. On sam raczej zginie, sądził jednak, że dwóch, może nawet wszystkich trzech dał by radę pociągnąć ze sobą... ale jakoś jeszcze nie śpieszyło mu się na spotkanie z panem.
- Pani, panowie. Baba jest Babą. - przedstawił się przyjacielsko, wskazując kciukiem na własną pierś, by nie było wątpliwości, że mówi o sobie. Spojrzał na oparty o ramie karabin, jakby go po raz pierwszy zobaczył.
-Baba nigdy nie ma zamiaru używać broni. Tylko w obronie i w imię słusznej i prawej sprawy. - wyjaśnił z swoim głupkowatym i rozbrajającym uśmiechem. Który jednak, ze względu na poharataną twarz i stalową płytkę, można było różnie odebrać.
Gdy dostrzegł szeryfa ucieszył się wyraźnie, choć był na tyle opanowany, by powstrzymać się od jakiś nagłych ruchów.
- Dzień dobry panie szeryfie Dalton! - Zawołał nie skrywając entuzjazmu.

- Bardzo się Baba cieszy, że pana widzi. Baba się martwił wjeżdżając do miasta. Bardzo cicho. Czy coś się stało?-
Gdy dostrzegł Erika, znów się rozradował. - Hej Erik! Nie zgadniesz, Baba ma motor! - zawołał machając koledze entuzjastycznie, zupełnie jakby można było nie zauważyć ponad dwu metrowego mutanta z rkm-em na ramieniu, a machane ręką pozostało ostatnią metodą zwrócenia na siebie uwagi.
Po chwili się jednak zreflektował. Zachował się niegrzecznie wobec pana Daltona, najpierw go zagadując, a potem wołając do Erika.

Spotulniał zatem natychmiast - Przepraszam panie szeryfie Dalton. - rzekł, skupiając znów swoją uwagę na szeryfie, czekając na odpowiedź. A przy okazji zmierzył wzrokiem prowadzoną przez szeryfa dziewczynkę. Nie, w pierwszej chwili jej rozmiar go zmylił. Ale to nie było dziecko. To była kobieta, tylko mała... ale w porównaniu do Baby wszyscy byli mali. Niemniej, ta dziewczyna była wyjątkowo mała. Pewnie jeszcze młoda, zapewne jeszcze rosła, Baba widział tylko wydalane przez ciało ciepło, potrafił rozpoznać kształty, ale to co ludziom pozwala na rozpoznawanie siebie na wzajem, wszelkie charakterystyki twarzy jak zmarszczki, kolor skóry, kolor włosów czy kształt i kolor oczu, wielkość ust czy kształt nosa... to wszystko topiło się w zlewających się ze sobą barwach czerwieni i żółci. Rozpoznawał ludzi zatem dzięki innym charakterystykom. Według rozmiarów ciała, sylwetki, sposobu poruszania się. Oraz podobnie do niewidomego, po krokach, sposobu stawiania nóg lub nawet po sposobie oddychania, a także oczywiście po głosie. Czasem też po nietypowych rzeczach, jak nierówne bicie serca, czy kształt czaszki, albo po zapachu. Nie miał tak dobrego zapachu jak psy i inne zwierzęta, ale podobnie jak u niewidomego, miał bardzo wyostrzony zmysł węchu.

Skórzana ćwiekowana kurtka... Baba Zmrużył groźnie oczy, poważniejąc natychmiast. Mutant był bardzo uczulony na to tatałajstwo. Przez chwilę wydawało mu się, że ćwieki układają się w znany mu znak Stalowych Ćwieków, ale nie, jednak to był inny motyw. Ale dziewczyna na pewno musiała zrobić coś złego, skoro pan szeryf Dalton ją aresztował.
Babie nie umknęła też reakcja trójki.... specjalistów. Nie potrafił jednak odpowiednio zinterpretować, czy są jedynie zdziwieni, czy już źli. Odczuwał wyłącznie ich napięcie. Miał też nadzieję, że nie wyniknie z tego za moment strzelanina... podobnie jak wtedy w Łosiu, Baba wsparł by szeryfa. Spojrzał kątem oka na pana Daltona, jakby czekając na jego reakcję. mężczyzna nie wydawał się jednak zaniepokojony, przynajmniej, jeszcze nie.

Alice Savage? Coś mu to imię mówiło. Czy tak nie nazywała się czasem lekarka która najpierw pomagała ludziom w kościele podczas zimowych walk z Sand Runnersami, a potem była widziana z tymi opryszkami?
Baba nie był pewien, mógł ją nawet widzieć, gdy wspólnie z Chomikiem zasadzili się na przechodzących przez lód gangerów. Wtedy... gdyby tamci nie mieli ze sobą mieszkańców w roli żywych tarcz... Baba zrobił by im wielką krzywdę...

- Panie szeryfie, czy to ta pani doktor? - wyraził swoje podejrzenia na głos. Jeśli to była rzeczywiście ona, i miała skórzaną kurtkę na grzbiecie, i była prowadzona w kajdankach... tik, tik, mózgownica Baby pracowała na maksymalnych obrotach, rozgrzewając się niemal do czerwoności, gdy mutant w głowie łączył powoli, bardzo bardzo powoli fakty. Tik, tik. Baba rzucił ponownie spojrzenie na trójkę specjalistów. Mogli być gangerami? Hmm ale czemu wtedy też nie byli w kajdankach? tik, tik... co z wyspą? Doszło do ataku, którego się od dawna spodziewali?

Baba rzucił szeryfowi pytające spojrzenie po czym znów skupił swą uwagę na dziewczynie. Wpierw był wyraźnie zły. Lecz, gdy dostrzegł w niej strach... Może i nie widział bladości twarzy, ale za to znakomicie widział zmiany w temperaturze ciała. Widział, gdy ludzkie ciało reagowało na różne bodźce, a że najczęstszą reakcją na jego własną osobę był właśnie strach, nauczył się go rozpoznawać bezbłędnie. I stosować też.

Słowa dziewczyny potrzebowały chwilę, by trafić do móżdżka mutanta. Było ich... po prostu za wiele.
- Tak, nie, co? eeee może pani powtórzyć?-
- żołnierze? Runnerzy? - na te słowa mózg zareagował natychmiast. Niczym byk na czerwoną płachtę. Baba zrobił dwa kroki do przodu, jakby chciał staranować szeryfa i lekarkę, zatrzymał się tuż przy nich, hamując ich pochód.
Dziewczyna jednak nie przestawała mówić. Mówiła i mówiła. Baba stracił wątek kilkakrotnie.
Uniósł rękę by dać znak, by zamilkła.
- Pan Patrick ma wirusa pod kontrolą - rzekł zgodnie z prawdą. Przynajmniej znaną sobie prawdą. - Jeśli nikt nie będzie nas niepokoił, wirus nikogo nie skrzywdzi -dodał, pamiętając o rozmowach, jakie prowadził z panem Patrickiem i panem Willem o ewentualnym użyciu broni chemicznej czy biologicznej na wypadek ataku Runnersów.
Baba spojrzał na szeryfa i domagającym się tonem rzekł
- Proszę Babie powiedzieć co się tu dzieje. -

- Zmieściłeś się na jakiś motor? I nie połamał się? - Eryk wydawał się być zdziwiony tak bardzo, że na chwilę przystanął i przewalił chyba spojrzeniem po sylwetce mutanta z góry na dół i z powrotem. No jednak te kilkaset kilo mięśni i futra nie było tak łatwo sobie wyobrazić na motorze. Przynajmniej chyba Eryk miał takie trudności.

- Jestem Anthony Rewers z Pazurów. A to są moi ludzie. - łysy olbrzym przedstawił się odpowiadając na prezentacje własną największego ze Schroniarzy. Wskazał potem w kierunku dwójki ludzi. Ten drobniejszy facet zareagował lekkim skinieniem głowy a dziewczyna pyknięciem kolejnego balona. Nie odzywali się jednak.
- Dzień dobry Baba. A co się stało w Cheb. - westchnął szeryf w odpowiedzi kończąc zamykanie krat za kobietą i zamilkła na chwilę. - Odwróć się i nie ruszaj. - rzucił chłodniej i ciszej przywołując aresztowaną do porządku. Znów rozległ się metaliczny chrzęst i chrobot i Alice poczuła jak najpierw jedna obręcz a potem druga opuszcza jej nadgarstki. Teraz jednak już była wewnątrz zamkniętej celi sama. - Myślę Baba, że są spore szansę, że lista rzeczy które nie zdarzyły się ostatnio w Cheb byłaby pewnie dużo krótsza. - odezwał się głośniej do mutanta na drugim końcu holu komisariatu i zaczął chować brzęczące kajdanki z powrotem gdzieś z tyłu pasa.
- Ale właściwie dobrze, że jesteś. Pozwól no tu na chwilę. - szeryf schował kajdanki i przywołał Babę do siebie gestem i słowem. Gdy cybermutant podszedł do niego ten wskazał na celę przed tą w której przebywała obecnie niewysoka kobieta. - Przypłynąłeś z Wyspy po wasz towar? - spytał celując palcem na jakieś wory zawalające prycze i podłogę celi. Wory jak wory jakoś wyglądały jak pełne czegoś wory na te kilkadziesiąt kilogramów ale Babie z niczym specjalnym się nie kojarzyły. - I gdzieś po drodze czy w porcie znalazłeś motor? - tym faktem był chyba jak nie zaintrygowany to może nawet zdziwiony. Spojrzał w górę na mutanta czekając chyba co powie i zrobi w sprawie worków i motocykla. - W każdym razie masz może listę co powinno tam być? Albo wiesz może? Bo lepiej sprawdź czy czegoś nie brakuje. I przelicz dokładnie. Bowiem tutejszym władzom, zwłaszcza obsadzie tutejszego komisariatu nie można ufać i na pewno coś musi zaginąć jak tylko się tutaj znajdzie na stanie. - zaczął mówić do Baby ale jak kończył przekierował wzrok wyraźnie na kobietę za kratami. Głos zaś zaczął mu wręcz ociekać zgryźliwa ironią. Alice widziała ze swojego zakratowanego widoku na tyle wylot drugiej strony korytarza, że dostrzegła stojącego Tony’ego. Nie trzeba było być geniuszem strategii wszelakiej by odgadnąć do czyich słów pije w tej końcówce wypowiedzi szeryf. Widziała jak olbrzymi Pazur na moment przymknął powieki i powoli wziął głębszy oddech.
- I tak Baba. To jest ta sama lekarka Alice Savage co odwiedziła nas w zimie. Jednak jak chyba widzisz choćby po jej kurtce przez ten czas przekwalifikowała się co nieco jak i zmieniła zwyczaje. Stąd właśnie w tej chwili znajduje się tu a nie gdzie indziej. - dodał cierpkim głosem szeryf patrząc nieprzychylnym wzrokiem na najniższą w całej grupce kobietę po drugiej stronie krat. - A osada jest opustoszała ponieważ zarządziłem ewakuację do bezpiecznej strefy. W niej łatwiej jest się bronić. Oraz trudniej jest kogoś porwać. - szczęki szeryfa zacisnęły się gdy wspomniał o porwaniu. - Więc tak Baba, przez tych samych nieprzyjemniaczków co są i u was na Wyspie zarządziłem ewakuację i dlatego nasza osada wygląda dość pustawo jak widziałeś. - szeryf zwrócił twarz ponownie w stronę wielkiego mutanta.
- Chwileczkę szeryfie. - wtrącił się ten Anthony Rewers. - Jakkolwiek by się Alice Savage nie przekwalifikowała czy nie ubierała to chyba zauważył pan, że jednak przyjechaliśmy tu do was dobrowolnie? By złożyć zeznania. A tymczasem Alice w tej chwili została skuta, aresztowana i zamknięta w celi. Wydawało mi się, że chyba wyjaśniła swoją rolę w całym zajściu. Jeżeli są jakieś wątpliwości co do jej roli czy jakie pan ma wobec niej nie moglibyśmy tego jakoś załatwić polubownie? Bez tych wszystkich krat i kajdanek? Powie pan co musielibyśmy zrobić i może jakoś załatwimy to jak cywilizowani ludzie? - łysol przedstawił swoją ofertę i mówił dość uważnym, poważnym i dobitnym tonem który pomimo dość grzecznościowe formy dał jednak radę przepuścić tu czy tam oznaki gniewu i niezgody na taką sytuację.
- Tak, Alice wyjaśniła swoja rolę. Zebranie zeznań zostało zakończone. I teraz jest zatrzymana. Zaś polubowne załatwienie sprawy oczywiście synu. Byłoby możliwe. Gdyby Alice okazała całkiem inną postawę podczas rozmowy. Wówczas tak. Wówczas władze mogłyby okazać się skłaniać się ku polubownemu rozwiązaniu sprawy. Okazania wotum zaufania i dalszej współpracy z wolnej stopy.
Niestety przez większość rozmowy Alice okazywała agresywną niechęć do współpracy a jej zeznania budzą zastanowienie władz. Muszą być więc zweryfikowane z innymi świadkami. Do tego czasu Alice pozostanie w areszcie. -
szeryf również wyjaśnił jak widzi sprawę Alice i również odpowiadał już dużo spokojniej i tym razem patrzył głównie na opiekuna lekarki. Tony zaś zacisnął szczęki słysząc odpowiedzi szeryfa i chwilę trawił tą wypowiedź.

- Pokażę ci mój motur zaraz - rzekł Baba do Erika. - tylko porozmawiam z panem szeryfem.
Baba spojrzał na wory. Wzruszył ramionami.
- Nie. Baba był na dalekim zwiadzie, kilka dni na zachód. -
wyjaśnił na tyle szczerze ile mógł. - o workach nic nie wiem.
Mutant zdziwił się bardzo. -
Czemu mówi pan, że coś ma zniknąć tutaj? Szczury pan ma? - Dopiero po chwili jakoś słowo o ufaniu i wymowne spojrzenie na pani doktor przywołało odpowiednie skojarzenie.
- Proszę pana szeryfa, Baba panu ufa -
zapewnił, jakby to miało pomóc szeryfowi jakoś. Zamiary miał dobre, tylko z wykonaniem jak zwykle nie do końca wyszło.
Kolejne słowa Baba trawił z postępującym strapieniem na twarzy. Ewakuacja, porwania, są na wyspie... no tak...
- Kto jest na Wyspie? Ilu ich? - wtrącił szybko, najistotniejszą kwestię.
Szeryf też dużo mówił. Dlaczego dziś wszyscy tyle mówili... Tylko Baba jakoś nie wiedział o co chodzi, choć starał się wyłapać, o czym mówią.

Dziewczyna za kratami słuchała w milczeniu, czasem tylko kręcąc głową przy poszczególnych fragmentach szeryfowej tyrady. Wychodziło, że rzeczywiście znalazła się w odpowiednim dla siebie miejscu, sęk tkwił jednak w paru detalach, ponownie pominiętych, bądź niezauważonych przez miejscowego stróża porządku. W końcu westchnęła ciężko, kotwicząc wzrok na twarzy łysego najemnika, a przez bladą twarz przemknął głęboki cień. Kłopoty… po raz kolejny kłopoty. Przez nią. Mimo niepewnej sytuacji wyłapała w zdezorientowanej odpowiedzi mutanta informację: lekarz z bunkra miał wirusa pod kontrolą… czyli doszło do kontaktu i zarażenia. Pięknie…
- Mam skórzaną kurtkę, muszę więc być agresywna, machać bronią i grozić śmiercią. I nie jestem dzięki niej człowiekiem - odezwała się w końcu, opierając przedramiona o metalowe kraty tak, że dłonie zwisały luźno po przeciwnej stronie przeszkody - Przemianowanie, przekwalifikowanie…jasne, chodzi tylko o kurtkę. Reszta jest nieistotna, bez znaczenia. Ani dlaczego muszę ją nosić, ani co zrobiłam poza byciem na łodzi. Moja lista grzechów ma jeden punkt: kurtka - wzruszyła ramionami, splatając dłonie i zaciskając palce - Kurtka w miejscu, gdzie do ludzi w runnerowych kurtkach się strzela, bez względu na to kim są i co robią. Czy są lekarzami, właśnie opatrującymi rannych. To nie zeznania budzą zastanowienie… władz - słowo wypowiedziane po krótkiej przerwie nie zawierało w sobie grama ironii - Chodzi o sam fakt. To, że przystałam do gangu żeby zakończyć mordowanie tutejszych cywili jest nieistotne. To, że porwana rodzina Saxtonów nie została zmniejszona liczebnie po drodze na wyspę, też nieistotne. Nie liczy się, że powstrzymałam Runnerów przed wrzuceniem do jeziora jeńców w chwili, gdy zaczęli sprawiać kłopoty na łodzi, a Brian podjudzał dowodzącego akcją. Nie ma znaczenia, że April ciągle żyje, chociaż ze względu na chorą nogę opóźniała pochód pod ostrzałem Nowojorczyków i dla porywaczy wygodniej byłoby zabić ją tam na brzegu. Przestaje mieć znaczenie, że obu paniom ułatwiłam ucieczkę… choć jako ten socjopata w kurtce powinnam krzyknąć i wezwać wsparcie w gorącym momencie. Ciężko uwierzyć, że Runner dba o kogoś poza sobą samym. Weryfikacja zeznań… czyli reszty rodziny Saxtonów nie przepytano jeszcze, a zatrzymanie mnie tutaj wiąże się właśnie z tym - cofnęła rękę i złapawszy za kołnierz skórzanej skorupy, pociągnęła go nieznacznie ku górze - i tylko z tym. -

Wróciła na poprzednią pozycję, wychylając się między kratami na tyle, na ile pozwoliła wąska przestrzeń między prętami.
- Wyspa została zaatakowana - powiedziała do człowieka o gadzich nogach - Żołnierze z Nowego Jorku i Runnerzy z Detroit. Chcą bunkra, tego co znajduje się w środku. Walczą tam od wczoraj… chyba wczoraj - zmarszczyła brwi i zaraz poprawiła - Od przedwczoraj. Baba… tak? Miło mi cię poznać - posłała mu coś co mogło przypominać uśmiech, choć przez spięte mięśnie twarzy ciężko szło dziewczynie wyrażanie ekspresji w mimice - Przyjechałam z tymi drugimi, ale to nie trudno zgadnąć. Próbowałam się z wami skontaktować przez Drzazgę, dałam mu list choć gdyby to wyszło na jaw Guido by mnie zabił… ale list chyba nie dotarł - spojrzała przelotnie na szeryfa. Otrzymał od tropiciela komplet przesyłek, czy słowa spisane przez Savage wyrzucił zbędne papiery po drodze? - Pan Patrick… wyleczył twoich znajomych, pokonał wirusa? Znalazł antidotum? Nie chorujecie pod ziemią? Proszę… to bardzo ważne.

- Nie po szatach ich poznacie - zacytował Baba, nie do końca wiadomo skąd.
Równocześnie poczuł się winny. Pani doktor miała rację. A może nie miała? Czy Baba zabijał tylko, bo ktoś miał skórzaną kurtkę? Nie... tak zabijał, ale jednak upewniał się, że to prawdziwi gangerzy, a nie jacyś inni... no przebierańcy.
Słuchał dalej. Więc ktoś porwał Saxtonów? Oj... Babie zrobiło się jeszcze bardziej przykro. Ta rodzina już tak dużo przeszła... Ta dziewczyna, April? Baba nie miał najlepszej pamięci do imion, a dziewczyny zwykle go onieśmielały, więc nie znał jej jakoś szczególnie.
Tak, April! ha dobrze pamiętał, pani doktor potwierdziła w chwilę później jego przypuszczenia.
- Nowojorczycy? - wtrącił Baba - NY jest chyba daleko? - Baba wyglądał na zagubionego.
- I gdzie są Saxtonowie teraz? Mam ich poszukać? -
Pani doktor w chwilę później wyjaśniła sytuację na wyspie. W przybliżeniu. Baba jeszcze miał wątpliwości, ale wpierw należało się przedstawić.
- Tak, Baba. Bosede Baba Kafu. Bardzo mi miło - rzekł i podał dziewczynie rękę. Jednak miast ją uściskać, pochylił się i złożył na dłoni pocałunek. Bardzo dumny z siebie się wyprostował. Widział to na jakiejś ze swoich kreskówek. Był dumny i czerwony jak burak.
- A czemu nowojorczycy sprzymierzyli się z runnerami? Baba myślał, że oni się raczej nie lubią?

Oo. Baba zmarszczył brwi. Pani doktor wiedziała coś, czego pani doktor wiedzieć nie powinna.
- Skąd pani doktor... To znaczy, Baba o innym wirusie, a ten to tajemnica. - odparł nieco skrępowany

Słysząc cytat lekarka wyprostowała się nagle, a ruda głowa przechyliła się po ptasiemu na lewą stronę. Nie tego się spodziewała, nie po… kim był w poprzednim życiu, nim Moloch przeobraził go w istotę jaka stała teraz po drugiej stronie krat? Po pierwszym zdziwieniu nastąpiło kolejne, następujące po szarmanckim geście, jakiego spodziewać się dało po… takim dużym jegomościu. Blade policzki pokrył krwisty rumieniec, gdy ich właścicielka wyraźnie się zmieszała, choć uśmiech jaki wykrzywił jej usta zaraz potem był jak najbardziej prawdziwy. Zwykle, jeśli już ktoś się z nią witał, ograniczał się do poklepania po plecach, kiwnięcia głową, splunięcia… ewentualnie podania ręki. Równie archaiczne, niemodne teraz gesty popadały w zapomnienie, a spotkać się je dało zwykle na filmach o gentlemanach. Nie tylko z Południa.
- Oto ja was posyłam jako owce między wilki. Bądźcie wiec roztropni jak węże, a nieskazitelni niczym gołębice - odpowiedziała własnym cytatem, zadzierając głowę ku górze, aby móc obserwować twarz mulata. Ciekawiła ją jego reakcja… rozpozna słowa, miał kiedyś w rękach Biblię? - Alice. Alice Savage… albo Brzytewka… a-albo Igła. Mów jak ci wygodnie. Jesteś strasznie duży… a myślałam że Tony jest olbrzymem… to ten łysy pan za tobą - dla rozładowania gnieżdżącego się gdzieś poniżej splotu słonecznego napięcia, wzruszyła na pozór beztrosko ramionami. Szybko jednak spoważniała, ponownie blednąc na podobieństwo świeżo spadłego śniegu.
- Ludzie szeryfa sprowadzili ich do domu. Z panią Claire i April jest w porządku. Brian… pobili go, ale jego stan jest stabilny i przy odpowiedniej opiece wyjdzie z tego… a jest tu Kate i dostała ode mnie odpowiednie leki. Za parę tygodni powinny zniknąć ostatnie siniaki - podjęła wątek spokojnym, mniej nakręconym tonem.
- Runnerzy i Armia Stanów Zjednoczonych nie sprzymierzyli się, po prostu chcą tego samego, a walczą na Wyspie i pod ziemią... chyba. Od wczoraj jestem tutaj, nie mam aktualnych danych. Teza wymaga weryfikacji i ponownego rozpatrzenia - wyjaśniła i kłapnęła szczekami, nim wyrzuciły z siebie kolejną porcję ciężko przyswajalnego “maszynowego” bełkotu, jak to określił Nixon.

Zamrugała, gdy powrócił temat wirusów. Tajemnica? Nie dziwiła się, że rezydenci schronu trzymają podobne informacje w tajemnicy. Chebańska opinia publiczna nie byłaby zadowolona wiedząc o wylęgarni patogenów tuż pod nosem… Po chwili wahania dziewczyna westchnęła i wyciągnąwszy ręce, ujęła dłoń rozmówcy, zaciskając na niej kurczowo palce.
- Nie musisz się niczego obawiać, jestem lekarzem… i walczę z takimi wirusami. Wszystkimi. Potrafię… je pokonać, żeby już nie krzywdziły ludzi i nie stanowiły dla nich zagrożenia. - odpowiedziała próbując przesłać głosem resztki pogody ducha i pewności siebie, jakie jeszcze jej pozostały po dwóch dniach w Cheb, niewiele tego było, lecz lepsze to niż nic - Próbowałam dotrzeć zimą na Wyspę, żeby was ostrzec… ale przez zawieruchę i parę hm, komplikacji nie udało się, niestety - zazgrzytała zębami, opuszczając głowę na krótki moment. Westchnęła i podjęła temat, ściszając głos - Ta tajemnica jest niebezpieczna, jak ten wirus, co on robi? Musze wiedzieć, bo jeżeli będę wiedzieć, znajdę sposób żeby problemu się pozbyć. Żeby nikt tu nie musiał chorować. Tam na wyspie jest walka.
Drzwi bunkra wysadzono. Zarazki… żołnierze i gangerzy mogą je wynieść na powierzchnię i całe miasteczko będzie chorować, a tego… cóż. Tego bardzo, ale to bardzo chcę uniknąć. -
zakończyła, cofając ręce i na powrót opierając je o kraty.

- Ewangelia wg św. Mateusza, 10 wiersz 16 - padły natychmiast słowa, jak tylko pani doktor skończyła cytat.
- Piękne przesłanie. - docenił Baba treść słów.
- Brzytewka nie pasuje do pani. Igła... też nie. Czemu zwie się pani mianami ostrych narzędzi. Baba boi się igieł... pani nie wygląda groźnie. Alice brzmi ładnie. Ładne imię dla ładnej dziewczyny. Czy jest pani tą Alicją? No, tą z krainy czarów?-
Podczas wypowiedzi Baba przykucnął, by pani doktor poczuła się lepiej. To często działało. ludzie się wtedy mniej bali. Tylko troszkę. Ale zawsze.
Na chwilę, jego twarz wykrzywił grymas bólu. To plecy, poharatane granatami się odezwały. Kucanie nie było przyjemne.
Baba pokiwał głową - tak, Baba i pan Tony się sobie przedstawili - odpowiedział na wzmiankę o dużym specjaliście, jak go w myślach nazywał.
- Dziękuję. Baba się cieszy - rzekł również spokojnie na wieść o tym, iż Saxtoni są bezpieczni. - To dobrzy ludzie. - dodał nie do końca pasujący komentarz.. - W Cheb jest dużo dobrych ludzi. -
Informacja o tym, że NY i Runnersi walczą ze sobą nawzajem wydawała się jeszcze bardziej pogłębić zagubienie mutanta, i to akurat, gdy wydawało mu się, że powoli wie co się tu dzieje.
- Ale to nasz bunkier. Nasz dom. No i Kelly obiecała... - Baba zamknął buzię. Potem pokiwał głową, jakby to było nieistotne, w rzeczywistości chciał tylko zamaskować, że się prawie wygadał z tajemnicy.
- Są różni lekarze - rzekł Baba nieco zgryźliwie. - Ja lubię tych, co pomagają. Ale Baba myśli, że pani doktor taka jest. -
Babie zrobiło się ciepło, gdy dziewczyna chwyciła go za rękę. Jego chropowate dłonie rzadko miały okazję dotykać coś tak miękkiego i ciepłego jak kobieca dłoń. Mutant wyraźnie się speszył, ale nie zabrał dłoni.
- Wirus robi zombie. Ale Pan Patrick ma go pod kontrolą. Nie ma zagrożenia. dla Cheb. Zombie nie umieją pływać. No i my zabiliśmy wszystkie zombie. Wszyściutkie. A bardzo bardzo trudno je się zabija. No bo... są już martwe, ale walczą i tak -[/i] rzekł oczywiście w deklaracji o pływaniu był mały logiczny błąd. Może i zombie nie mogły się utrzymać na wodzie, ale i też nie potrzebowały oddychać...
- Drzwi wysadzone? Oj... nie dobrze, bardzo nie dobrze... - Baba się zmartwił.
Baba westchnął, gdy dziewczyna zabrała swą dłoń.
- Oj źle jest... i jeszcze te dwa okręty... One też pewnie chcą bunkier. Na pewno chcą bunkier... Baba pozabijał wszystkie Ćwieki, oni bunkra już chcieć nie mogą... Baba posprzątał. Ale okrętów Baba nie mógł powstrzymać. A tu jeszcze Runnerzy i NY... zła sytuacja... A ilu ich? - teraz, po wewnętrznym, lecz uzewnętrznionym monologu, Baba skierował swe pytanie do Alice. - Ilu jest walczących NY i ilu Runnersów? Może, Baba słaby, ale może Baba ich też wyczyści? - zastanawiał się na głos.

Miał w rękach Biblię...ba! Wiedział i pamiętał nawet którego dokładnie fragmentu Savage użyła! Jej oczy zrobiły się wielkie, gdy nabierając ze świstem powietrza, patrzyła jak Baba kuca tuż przed kratami… dla jej komfortu, by nie musiała zadzierać rudego łba ku górze. Do tej pory, prócz Tony’ego nikt nie zwracał na to uwagi… ale nie to było zastanawiające. Pobranie danych, błyskawiczna analiza i automatyczna, bezbłędna odpowiedź… po piegowatych plecach przeszedł zimny dreszcz. Schemat coś jej przypominał, więc oznaczało to, że…
“Spokój” - upomniała się w myślach, spychając nowy problem na dalszy plan. Później się nim zajmie, o ile zdąży. Jeśli nie - wtedy i tak przestanie on mieć znaczenie.
- Przygody Alicji w Krainie Czarów - odpowiedziała rozpogadzając się na parę sekund - utwór angielskiego wykładowcy matematyki Charlesa Lutwidge’a Dodgsona, tworzącego pod pseudonimem Lewis Carroll. Opublikowany 4 lipca 1865 roku. Zachowuje absurdalną logikę snu, jest wypełniony satyrycznymi aluzjami do przyjaciół i wrogów Dodgsona, parodiami szkolnych wierszyków, których uczyły się w XIX wieku brytyjskie dzieci, zawiera także odniesienia lingwistyczne i matematyczne. Trudny do sklasyfikowania - zapewne jedyny wypadek w dziejach piśmiennictwa, gdzie jeden tekst zawiera dwie zupełnie różne książki: jedną dla dzieci i drugą dla bardzo dorosłych. Kontynuacją jest “Po drugiej stronie lustra”... ale to wersja przedwojenna. Z racji na nowe realia… Alicja w Krainie Gangerów brzmi całkiem… sensownie i lepiej oddaje sytuację - parsknęła rozbawiona, zapominając gdzie i w jakiej sytuacji się znajduje. W sumie… nawiązanie ciekawe, z poczuciem humoru i inteligentne. Niepokojące i niespodziewane, bo kto teraz czytał książki?
- Ludzie nadają mi czasem różne dziwne przezwiska… takie zamienniki epitetów, przekleństw. Jestem lekarzem, używam ostrych narzędzi… igieł, skalpeli. Brzytwy też są… ostre -
zaczerwieniła się, przygryzając wargę. Geneza tego przezwiska...hm. Może innym razem - Ktoś uznał, że to będzie zabawne, ale bardzo dziękuję za komplement. Dla ciebie mogę być Alicją z Krainy Czarów. Lubię koty… i herbatę, a poza tym miałam kiedyś białego królika który… ekhem - odkaszlnęła aby ukryć zmieszanie. Nie czas i miejsce na rozpraszanie uwagi. - Reasumując. Przepraszam, ale wirus… zombie? Jak… z Resident Evil… znaczy się ze starych gier i filmów, choćby sagi Romero… no o żywych trupach? - wypaliła, powracając do przeciskania głowy przez kraty. Drobne ręce ponownie wylądowały na ręku Baby, dziewczyna ściszyła tez głos do szeptu - Co widzieliście pod ziemią, te zombie: co... kto to był? Jak długo tam siedziały, od wojny? Czy kogoś… pogryzły? Musiały, skoro mówisz że wirusa pan Patrick musi kontrolować. To ten wasz doktor, tak? Umie obsługiwać laboratorium? Jak doszło do zakażenia, ilu jest chorych? Krew, ślina, kontakt z nimi, czy wystarczy wdychać skażone powietrze? I czemu… kontrolować, nie umie go zlikwidować? Wyleczyć całkowicie? Opisz proszę te… zombie. Dokładnie: co widziałeś, słyszałeś. Co pamiętasz… ktoś od was, z twoich kolegów się zmienił w takiego zakażonego? Ile trwa ten proces… zmiany. Wiem, że to trudne i ciężko o tym mówić, bo z automatu przypominasz sobie złe rzeczy, ale musisz być dzielny Babo - poprosiła i głośniej dodała - Runnerów i żołnierzy jest… dużo. Za dużo i za… mają bardzo dużo broni. Zresztą dość już w Cheb i okolicach zginęło ludzi. Przemoc nie jest rozwiązaniem, do niczego prócz tragedii i kolejnych fal bólu nie prowadzi. Powinniśmy… próbować znaleźć alternatywy, nim sięgniemy po broń. Wszyscy jesteśmy dziećmi bożymi… tylko cześć z nas o tym zapomniała. Ale jest dla nich nadzieja. Zawsze trzeba ją mieć - uśmiechnęła się ciepło zamilkła.

Baba zamrugał. Dużo informacji. Zbędnych informacji. Chyba. Czasem one zasłaniały, to co jest ważne.
- Sporo pani wie o tej książce, ale czy czytała ją pani? Znać receptę na chleb, a znać jego smak, to dwie różne rzeczy, tak mawiała moja mama. - rzekł dość poważnie.
 

Ostatnio edytowane przez Ehran : 30-10-2016 o 12:14.
Ehran jest offline  
Stary 30-10-2016, 01:19   #400
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Na wyjaśnienie przezwiska pokiwał głową z pewnym, choć nie pełnym zrozumieniem.
- Brzytwy kojarzą się Babie z tymi złymi doktorami i z nie doktorami co tylko tną... - wzruszył jednak ramionami, nie chcąc urazić pani doktor.
- Baba nie rozumie dlaczego ludzie używają przezwisk. Mamy wszyscy imiona. Dane przez nasze matki. To brak szacunku dla mamy, odrzucać własne imię. Tak uważa Baba. Tak mamusia mnie wołała. - wyjaśnił lecz bez oskarżenia.
- Resident Evil? Baba ogląda tylko kreskówki... - zapeszył się nieco.
- No ale zombie prawdziwe. To byli chyba doktorzy. Tacy źli. No i inni pracownicy. Dużo ich. Na pewno z przed wojny, ale nie pytałem. Bo oni mało mówili tylko brrr hrrr i hmphhh - wyjaśnił pokazowo Baba.
- Pan Patrick jest mądry. Bardzo. I umie wszystko. Na prawdę. Wirus to tajemnica. Baba nie powie, ale nie ma się czym martwić. Pan Patrick wszystko kontroluje... - Baba zamyślił się na chwilę - ale jeśli zniszczą laboratorium pana Patricka to może być źle... -
- Pani doktor na prawdę wirusy umie? Może ja przedstawię pana Patricka, to pani sobie porozmawia o wirusach, bo Baba mało wie o wirusach, ale pan Patrick jest mądry, on się zna. On wyjaśni. Bo baba nie wie. Był wirus w powietrzu, zabijał ropnymi czarnymi no.. takie na skórze bąble... i my go mamy i mamy odtrutkę. I był wirus co robi szalonym, ten też przez powietrze. I były pająkoszczury. Ale to chyba nie wirus? I był wirus, co robi zombie, i ten zaraża przez ugryzienie, no i... no... - zaczął bełkotać, nie bardzo potrafiąc wydusić słów - nie można się wtedy kochać - wreszcie słowa się pojawiły.
- Opisać zombie... no... zombie wyglądają jak zombie... eh... pan Patrick lepiej opowie. A nikt się nie zmienił... no i to tajemnica, ale nikt się nie zmienił, nie ma zagrożenia. - znów powtórzył.
- Przemiana jest szybka. Baba nie wie dokładnie. kilka dni. Nie więcej chyba - odpowiedział jednak na kolejne pytanie.
Zmartwił się jednak informacją o licznych wojskach.
- Baba zawsze wpierw proponuje alt... alternat. - przytaknął ochoczo - Ale oni rzadko Babę słuchają, Baba prosi, a oni nic. Dopiero jak Baba oderwie kończynę albo dwie, to wtedy słuchają - pożalił się ze swego ciężkiego losu.
- Powiesz im: To mówi Pan Zastępów, Bóg Izraela: Pijcie i upijajcie się; wymiotujcie i padajcie, nie mogąc powstać wobec miecza, który poślę między was. - zacytował znów.
- Gdyby pochwycił ktoś złodzieja w czasie włamywania się i pobił go tak, iżby umarł, nie będzie winien krwi. -
- Stamtąd poszedł do Betel. Kiedy zaś postępował drogą, mali chłopcy wybiegli z miasta i naśmiewali się z niego wzgardliwie, mówiąc do niego: Przyjdź no, łysku! Przyjdź no, łysku! On zaś odwrócił się, spojrzał na nich i przeklął ich w imię Pańskie. Wówczas wypadły z lasu dwa niedźwiedzie i rozszarpały spośród nich czterdzieści dwoje dzieci -
- Ktokolwiek złorzeczy ojcu albo matce, będzie ukarany śmiercią: złorzeczył ojcu lub matce, ściągnął śmierć na siebie. - posypały się kolejne wersety
- Pani doktor myli się. Przemoc i śmierć to narzędzia boskie, dla tych, którzy na siebie ściągnęli jego gniew... Baba ubolewa, ale chwasty trzeba wyplenić, by mogło wzrosnąć dobre ziarno... - był wyraźnie strapiony.

- Księga Jeremiasza, rozdział dwudziesty piąty, werset dwudziesty siódmy… między innymi - dziewczyna przymknęła oczy, opierając czoło o zimny pręt. - Czasem imiona lepiej by pozostały tajemnicą, bo jeżeli ktoś je pozna, morze to ściągnąć na karki naszych bliskich duże kłopoty. Nie każdy człowiek jest do nas przychylnie nastawiony. Stąd przezwiska, maski za którymi chowamy to kim jesteśmy naprawdę, żeby chronić tych, na których nam zależy. Czytałam Alicję w Krainie Czarów. Dużo innych książek też. Naprawdę... umiem wirusy. Tam w bunkrze trwa walka, Babo. Gdy trwa walka, są zniszczenia. Może nim ulec laboratorium, co wtedy? Jak w takim przypadku kontrolować zakażenie… parę dni tak, wystarczający okres czasu. Detroitczycy i Nowojorczycy - masa ludzi, którzy ze sobą walczą, a gdzie wojna - tam krew. Mogą się zarazić przez przypadek: gdy krew dostanie się do ich ust, lub zbryzga twarz… wojna to ofiary, po każdej stronie konfliktu. Skoro przemiana następuje po paru dniach - rannych mogą wyciągnąć na zewnątrz, do szpitala, gdzie w polowych warunkach i braku sprzętu… zwykle teraz się opatruje wszystkich jak leci w jednej parze rękawic. Warunki polowe, degradacje pojęć pokroju higiena i sterylność… nieważne. Jeżeli doszło do… spółkowania fizycznego, aktu seksualnego - wtedy zdrowe jednostki dalej będą zarażać inne - taki efekt domino. Trącisz jeden klocek, przewracają się kolejne. Choroba się rozprzestrzenia. Poza tym spój ile tu robaków. W bunkrze też są, skoro drzwi zostały wysadzone. Chodzą po krwi, zbierają zarazki. Siadają na ludziach przez co dochodzi do zarażenia. Jak kiedyś Dżuma i przenoszone przez szczury, zainfekowane pchły. Tego się nie powstrzyma. Przez parę dni… całe Cheb może zostać zarażone, a potem zmienione w te… zombie. Dla wszystkich nie starczy leków, nie da się ich kontrolować. Ktoś morze zechcieć uciec, zdezerterować. Pojedzie do miasta, tam się zmieni… nim ludzie zorientują się o co chodzi, epidemii już się nie powstrzyma. Ludzie zaczną się zjadać, atakować swoich najbliższych. Dzieci, starcy, matki… przecież matka nie zrobi krzywdy dziecku, nawet choremu na… zombifikację. Dziecko zarazi ją, co daje już dwie ofiary. One trafią na kolejnych ludzi i sprzedadzą im wirusa… spirala nie do zatrzymania, nie w czasach w których przyszło nam teraz żyć. Babo posłuchaj… rozumiem, że to tajemnica i trzeba ich dochowywać. Dochowanie danego słowa jest ważne, lecz są sytuacje, gdy własną opinię, dobro i komfort psychiczny musimy odłożyć na bok, dla dobra większego ogółu. Żeby naszym bliskim nie stała się krzywda, tym których nie znamy też. Ludzie zaczną umierać, jeśli możemy to powstrzymać, przeciwdziałać nim będzie za późno… wtedy tajemnice można uchylić, trzeba to zrobić. Żeby nikt niewinny nie musiał cierpieć. znasz ludzi którzy tu mieszkają, chcesz widzieć jak tutejsze dzieciaki są… zmieniają się w zombie? - zrobiła krótką przerwę potrzebną na wyciągnięcie z kieszeni papierosa. Nie odpaliła go jednak, tylko wetknęła za ucho.
- Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. - odpowiedziała na ostatnie słowa Mulata, unosząc nieznacznie brwi ku górze. - Lecz powiadam wam, którzy słuchacie: Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają… ponieważ On jest dobry dla niewdzięcznych i złych. Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny. - znów westchnęła, tym razem jednak jakby odrobinę lżej.
- Daleko nam do ideałów… lecz to znaczy, że mamy nie próbować? - spytała, przypatrując się ciemnej twarzy gdzieś na wysokości swojej własnej - Zawsze wolałam Nowy Testament i słowa Jezusa Chrystusa, Jego podejście. Starotestamentowy Bóg… Jego obraz pasował do tamtych czasów. Nie o tym jednak.. fakty. Tak, racja. Bez twojej pomocy umrze jeszcze wielu dobrych ludzi… a pan Patrick - tym razem jej uśmiech zabarwiła gorycz, a głos powrócił do szeptu - Bardzo chętnie bym z nim porozmawiała, ale na chwilę obecną ze względu na urazę szeryfa siedzę za kratami. Problem jest taki, że nie mamy czasu, ani możliwości żeby posyłać wiadomości, czekać na odpowiedź i nadawać odpowiedź zwrotną co dopiero zaowocuje podjęciem działań. Przez ten czas, tam pod ziemią…wirus się rozprzestrzenia. Poza tym… ja… - dziewczyna zamilkła a przez jej twarz przeszedł skurcz. Spuściła nieznacznie głowę, kotwicząc wzrok na rękach mutanta, a w zielonych oczach stanęły łzy. Czuła się zagubiona, zrozpaczona… i tak potwornie zmęczona.
- Ja nie mam czasu, Babo - przyznała ledwo rejestrowalnym szeptem - Zdradzę ci moją tajemnicę. Jestem chora, bardzo chora. Spokojnie, to nic czy idzie się zarazić, ale mój czas tutaj… niewiele mi go już zostało. Do miejsca gdzie mogą mi pomóc raczej już nie dotrę, a chciałam jeszcze...nim… - przełknęła ślinę, odetchnęła i dokończyła spokojnie, chropowatym głosem - Doprowadzić plan do końca, zabezpieczyć was przed najgorszym scenariuszem pandemii. Jestem lekarzem, składałam przysięgę. To mój obowiązek.

Baba pokiwał z zadowoleniem głową. Pani Alicja znała Biblię. Dobrzy ludzie czytali Biblię. Źli czasem też... ale pani Alicja była chyba z tych dobrych.
- Pani doktor też chroni bliskich? - zapytał niepewnie - Baba nie umie chować się za maską, ani przezwiskiem. Wszyscy znają Babę. Baba chroni swoich bliskich tym - Tu Baba wskazał na karabin maszynowy - i tym - teraz wskazał czarne i bardzo duże noże - i tym - teraz wskazał granaty.

Na informację o przeczytanych przez Alice książkach Baba odparł nieco speszony -Baba wolno czyta... czytał - poprawił się. - Bo ja widzę inaczej. Już Baba nie widzi liter. Ale Baba ma audiobooki. Baba słucha książek, to nawet lepsze, bo Baba nie musi męczyć się z literkami - wyjaśnił.

Baba zamyślił się, analizował informację o walkach.
- Chyba oni wszyscy umrą - stwierdził wreszcie - Tylko Pan Patrick ma odtrutki i leki. On jest mądry - powtórzył po raz który - jeśli nie będzie innej obrony, zabije ich wirusami i nie da odtrutki.- Baba wyraźnie pochwalał takie działanie. Był wojownikiem, wyniszczenie wroga za wszelką cenę było mocno zakorzenione w jego myśleniu.
- Robaki, co to za robaki? Nie było ich tu gdy wychodził Baba na zwiad. - dopytał po chwili.
Znów tyle słów. Baba się bardzo starał, ale to było jak z panem Patrickiem, często starczyło słuchać na początku i potem pod koniec.
- Baba nie lubi robaków - potwierdził, nie do końca wiadomo co. Ale po minie wydawało się, że jest z siebie zadowolony i że odpowiedział na pytania Alice.
Tyle że ta mówiła dalej. i dalej. A on przecież powiedział już, że nie lubi robaków...
- Tak, trzeba to zrobić - podchwycił Baba kolejną wypowiedź, bo wydawało się, że te słowa wypowiedziała z emfazą, a to znaczyło, że były ważne. Tylko Baba nie wiedział co trzeba zrobić... Za dużo słów...
- Ale co? - nie wytrzymał i jednak się dopytał. Bo jej zależało wyraźnie coś od niego chciała... a on chciał jej pomóc.
Widząc jak dziewczyna wyciąga papierosa zmarszczył się - Proszę, niech pani nie pali. To niezdrowe. - wydawał się szczerze strapiony szkodami, jakie papieros może jej wyrządzić.
- Baba lubi bardziej stary testament - przyznał, gdy Alice zacytowała kolejne wersy. - Tatuś mówił, że to uczy potrzebnej pokory i dyscypliny. Nowy też jest miły, ale gdy wszyscy są mili, a dziś mało kto jest miły. - przekazał swoje spostrzeżenie.

Baba zamyślił się. - Jeśli jest już tak źle, to oni już umierają proszę pani doktor. No i pani tu jest bezpieczniejsza, niż tam, gdzie walczą, prawda? - był pewien, że to jej nie przypadnie do gustu, ale na prawdę nie chciał jej narażać.
No nie. Ona płakała... Babie ścisnął się żołądek ze współczucia. Jeśli było coś, co go poruszało do żywego, to był to płacz dziewcząt. I dzieci.. i ranne zwierzęta... i jeszcze kilka rzeczy, ale płacz dziewcząt był wysoko na tej liście.
Baba wyciągnął rękę i niepewnie i bardzo delikatnie pogłaskał Alice po głowie.
- Proszę nie płakać, pani doktor - rzekł miękkim głosem. Jego ręka zjechała niżej, prześlizgnęła się po jej policzku i zatrzymała na podbródku, unosząc jej głowę nieco. - Alicjo - wysilił się na nietypowy dla siebie zwrot - Baba pomoże - jego ręka znów powędrowała nieco w górę a zrogowaciały palec, niezmiernie delikatnie wytarł łzy.
- Baba nie pozwoli, Pan Patrick pomoże, on jest mądry - powtórzył znów, pokładając jak widać ogromną wiarę w przyjacielu. Choć był pewien, że tylko on nazywał pana Patricka przyjacielem, a na odwrót to raczej nie bardzo.

Wielka pazurzasta łapa sunąca w kierunku rudej głowy kojarzyła się jednoznacznie. Alice z każdym malejącym centymetrem widziała coraz wyraźniej jak długie są szpony Baby i z jaką łatwością mógłby zmiażdżyć jej czaszkę, gdyby tylko naszedł go taki kaprys. Tylko… wydawał się bardziej ludzki, niż niejeden człowiek którego spotkała na powierzchni. Mówił z manierą dziecka, z drugiej strony potrafił wykrzesać z pamięci bardzo dokładne informacje, zupełnie jakby otwierał w mózgu szufladkę i wyciągał odpowiednią fiszkę. Zwracał się też do niej bardzo… przyjaźnie, co samo w sobie stanowiło niesamowity kontrast z aparycją istoty budzącej prędzej lęk, niż wrażenie łagodności. Mimo tego nie znali się, brakowało lekarce danych odnośnie codziennego zachowania zmutowanego olbrzyma, a Tony nawet gdyby chciał, nie zdążyłby jej pomóc. Stanęła w bezruchu, puls wewnątrz jej klatki piersiowej przyspieszył do szaleńczego łomotu. Przymknęła oczy gotowa na to, co miało się stać, lecz zamiast bólu poczuła na włosach ciężar i ciepło, a zaraz potem cykliczny ruch z prawa na lewo, gdy Baba… pogładził potarganą czuprynę uspokajającym gestem. Do tego jego słowa, tak różne od tego, do czego się przyzwyczaiła - szczere, bezinteresowne. Nikt mu nie kazał okazywać obcej, zamkniętej przez miejscowego stróża prawa gangerzycy ani szacunku, ani tym bardziej wyrazić chęci pomocy. Nie grał, nie udawał. Był… Babą, z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Ruda złapała się na tym, że wykrzywia usta w niewymuszonym uśmiechu. Przechyliła nieznacznie głowę w stronę wielkiej dłoni, gdy chropowate palce przejechały przez piegowaty policzek, pozbyły się wilgoci z okolic powiek. Stojący w korytarzu, łysy najemnik często ja tak uspokajał. Zwykła, niby mało skomplikowana i niezbyt wymyślna czułość potrafiła działać cuda - rzecz zapomniana w ich pokrzywionym, spalonym promieniowaniem świecie. Oddech i puls wróciły do normy, a ona ufnie i bez sprzeciwu zadarła brodę do góry, subtelnie zachęcona poczynaniami rozmówcy. Przyjaciel Baby robił na nim wrażenie, wydawało się, że bezgranicznie ufa w jego umiejętności i wiedzę. Poza tym schroniarski lekarz był na tyle wykształcony, by umieć obsługiwać pozostawiony w ciemnych korytarzach sprzęt. Starał się też ujarzmić wirusowe niebezpieczeństwo - czegoś takiego nie mógł dokonać zwykły medyk polowy lub uczony przez ojca weterynarza lekarz, tylko ktoś z odpowiednim przeszkoleniem, doświadczeniem. Kimś takim była niegdyś jej mama - pan Patrick też zachował w pamięci przedwojenne nauki, ewentualnie pracował niegdyś dla Posterunku. Opcji pozostawało wiele, a dane szczątkowe.
W sercu lekarki pierwszy raz od wczorajszego poranka zapłonęła nadzieja - wciąż nikła i rozedrgana, rozgrzewała jednak zestresowane ciało, napełniając je powoli ciepłem. Może jeszcze istniała szansa i dla niej.
Za dobro i szczerość winno się odpłacać tym samym...

- Dobrze, nie będę palić - powiedziała i parsknęła śmiechem, a wyciągnięty papieros na powrót wylądował w paczce, a ta w kieszeni płaszcza. Uwaga należała to tak niedorzecznych, jak sceneria ich otaczająca.
- Staram się chronić wszystkich, zawsze tak robiłam. Zwykle napotyka się z niezrozumieniem i niedowierzaniem. Proszę… powiedz szeryfowi tajemnicę, prawdę o wirusie. Wyspa ich nie powstrzyma, tych robali. One hm… zmieniają się. Dorastają. Jak kury - najpierw jajko, potem pisklę, potem dorosła kura.. Która umie latać. Jeżeli pan Stanley wypuści wirusy, zginą też mieszkańcy Cheb. Szeryf musi wiedzieć o zombie żeby w razie czego mógł reagować i chronić mieszkańców miasteczka. Zarządzono ewakuację, są w jednym miejscu, więc ich obrona już wypada… potencjalnie prościej. Ale ciągle są zagrożeni, bo jeśli któryś zarażony robak do nich wleci i zarazi grupę od środka - wiedza na temat ułatwi mu pracę i uratuje niejedno życie… a gangera nie posłucha. Nie chciał słuchać - westchnęła ciężko, biorąc głęboki wdech celem uspokojenia się do końca. Czasu na lament też już nie miała - Tak, przyjechałam do was zimą z gangerami, bo mnie porwali z ulicy. Potrzebowali lekarza, a Anioły Miłosierdzia nie używają broni i nie czynią drugiemu człowiekowi krzywdy. Żyjemy w świecie, gdzie siłę często wyraża się przemocą. Jednak dla Chrześcijan droga jest zawsze wyznaczana przez nauki chrystusowe… i nie tylko. Trzecia Księga Mojżeszowa rozdział dziewiętnasty, werset siedemnasty mówi: "Nie będziesz chował w sercu swoim nienawiści do brata swego. Będziesz gorliwie upominał bliźniego swego, abyś nie ponosił za niego grzechu." Gdy wiemy, że ktoś grzeszy, czy lepszym sposobem okazania miłości jest zachowanie milczenia i chowanie urazy względem tej osoby? Bóg mówi, że powinniśmy szczerze rozmawiać, a w Ewangelii Mateusza rozdział piąty, werset dwudziesty pierwszy i drugi Jezus wskazuje, że gniew człowieka może prowadzić do Bożego sądu, tak samo jak przemoc fizyczna. Przemoc jaką okazuje ta osoba względem drugiego człowieka, może powrócić do niej od samego Boga. Wyrządzona krzywda zawsze do nas wraca… tak samo jak dobre uczynki. Kiedyś… w końcu - odpowiedziała poniekąd na wątpliwości, widziane podczas zadania pytania o ideały. - Lepiej więc do bliźniego wyciągać pustą rękę. Pokazać, że to możliwe, choćby dookoła świszczały kule i wszystko płonęło. Nigdy nie jest za późno na opamiętanie. - uciekła wzrokiem gdzieś w głąb korytarza, gdzie stała trójka Pazurów. Argument siły, zamiast siły argumentu. Dobrze że oni nie przypominali gangerów, inaczej dzisiejszy dzień wyglądałby jeszcze gorzej.

- Byłam po waszej stronie nawet w chwili, gdy okazało się że któryś z ludzi szeryfa wdarł się do polowego szpitala Runnerów i zamordował z zimną krwią nieprzytomnych, nie mogących się bronić rannych… oraz opiekującego się nimi doktora. Mojego przyjaciela i kogoś dzięki komu Runnerzy mnie nie zabili zanim tu dotarliśmy. Zarżnął go, gdy opatrywał umierającego człowieka. Gangera, więc przestępcę. I leżących w szpitalu ludzi, niestety Runnerów - czyli też przestępców. To właśnie szeryf widzi - gangerów, nie ludzi… a mój przyjaciel nigdy nikogo nie skrzywdził. Zawsze pomagał, nie chciał nic w zamian. W Cheb nie było wtedy innych lekarzy prócz nas, pomógłby bez mrugnięcia okiem i tutejszej ludności, też namawiał do zawarcia pokoju, zamiast dalszej strzelaniny, ale ktoś od szeryfa go… zabił. Tak po prostu. Był tym dobrym lekarzem, z zasadami i kodeksem… ale miał kurtkę - dorzuciła z goryczą, wypluwając słowo niczym przekleństwo - Przez trzy miesiące szeryf nic z tym nie zrobił, nie znalazł winnego i dał mi do zrozumienia że ów czyn popiera. Potrafił wytknąć wszystkie przeszkody w śledztwie, zapominając o tym co przez ten czas mógł zrobić tu, na miejscu… bardzo wygodne, prawe i uczciwe zachowanie. Gangerów się eliminuje. Dla przypomnienia wspomniał o zabiciu mnie, gest na tyle wymowny, że poparty sięganiem w stronę kabury przy pasie. On nosi broń, ja nie… ale mam to - puknęła w klapę skórzanej skorupy - W sumie też dzięki niemu. Dlatego tak mnie nie lubi - Kocha mierzyć wszystkich jedną miarą. Nie da rady ukarać Guido, ale ma innego Runnera pod ręką, więc na nim się wyżyje… nie jestem święta, lecz nie przypominam sobie, abym tu kogokolwiek zabiła, zraniła, postrzeliła, otruła czy zrobiła wyraźną krzywdę. Nawet Drzazga, który zaczął w krytycznym momencie nawiązywania negocjacji panikować, dostał zastrzyk usypiający i zabezpieczenie aby na czas mojej nieobecności Runnerzy go nie zabili. Chroniłam wszystkich… mimo tego, że któryś z podwładnych szeryfa pozbawił życia mojego bliskiego, nie odwróciłam się od tego miejsca, chociaż mogłam. Dostałam się do sztabo wozu brata Custera dowodzącego akcją pacyfikacyjną, wystarczyło odwrócić głowę i udawać że nic się nie dzieje. Dać zamknąć w nowym punkcie medycznym. Zrobić swoje i tyle, istniała szansa że po wszystkim Guido mnie wypuści w miarę jednym kawałku o ile niczego głupiego nie zrobię. Przykładowo nie poproszę o zaprzestanie mordowania cywili i zawieszenie broni. Ktoś musiał… coś zrobić - powtórzyła, skupiając uwagę na oczach mutanta.

Czuła, że mówi za dużo, robiła to powoli i dobierając jak najprostszy język, ale i tak z każdym kolejnym słowem rezygnacja przejmowała nad nią stopniowo kontrolę. Potok informacji, krótki czas na reakcję i ich przyswojenie… ale chciała, aby Baba wiedział. Zrozumiał. Przynajmniej on… taki dobry i szczery, nie potępił, zobaczył coś poza tatuażem i wierzchnim okryciem. Dalton mimo pozy przedwojennego gliny, też nie zasłużył na świecznik. Jak każdy człowiek miał wady. Nie wszystko zawsze wyglądało z wierzchu, jak wewnątrz układanki, a ludzie bez winy istnieli tylko w książkach. Szeryfa znał od dawna, darzył szacunkiem i ufał, ona była dla mutanta obcym elementem. Na dokładkę runnerowym, siedzącym za kratami. Skazanym przez praworządnego szeryfa… z tym że nie wszystkie koty były czarne. Lub białe. Ani ona, ani Dalton.
- Szeryf w tym czasie był… niestety niedysponowany. Przestraszył się prawdopodobnie. Uciekł, zostawił cywili w kościele na śmierć: kobiety, dzieci, rannych - ten fakt również mu umyka z pamięci, przecież porządny obrońca nie porzuca tych których obiecał się bronić. Gdzie był, gdy nas szatkowano pół calówką i wrzucano koktajle mołotowa przez okna? Byłam tam wtedy, w kościele - uciekłam gangerom i opatrywałam tych z Cheb, którzy jeszcze żyli. Nie widziałam aby ktokolwiek miał efektywny plan działania. Pomysł jak problem rozwiązać. Wróciłam do gangerów i…to ja powiedziałam Guido o bunkrze. - zamarła na chwilę, ramiona jej opadły a w oczach pojawił się ból - Babo… bardzo cię przepraszam. Nie wiedziałam, że ktoś tam mieszka, myślałam że jest opuszczony, są tam tylko wirusy, może zwierzęta laboratoryjne i zrujnowane sale… one teraz zwykle są opuszczone, te laboratoria sprzed wojny. Ze względu na konflikt dookoła nie miałam jak tego sprawdzić, nie spodziewałam się, że ktoś tam mieszka… gdyby tak było, wymyśliłabym coś innego, naprawdę. Nie narażałabym was na niebezpieczeństwo i nieprzyjemności. Tak się nie godzi. - ruda głowa zawisła między ramionami lekarki, gdy ta wyduszała z siebie kolejne słowa - Dowiedziałam się prawdy już po negocjacjach, od pastora Miltona. Wtedy było już za późno. Tak mi przykro, nigdy nie miałam w planach aby ktoś cierpiał. Próbowałam zrobić tak… żeby już nie strzelali do siebie i nikt więcej nie musiał umierać. Brakowało… danych, czasu na ich weryfikacje. Nie było nikogo, kto wyrażał chęć pomocy, ludzie chowali głowy w piasek, albo stawiali na przemoc. Sam bunkier go nie interesował, chciał też kogoś kto zna się na tamtejszych urządzeniach i wirusach. Do układu dodałam więc taką osobę - jej wolność, dobre imię i niezależność. Siebie. To moja wina że Runnerzy tu są. Wina i odpowiedzialność. Mam gdzieś moje bezpieczeństwo, jestem tylko pojedynczą jednostką, swojego dobra nie przedkłada się nad dobro ogółu. Zostałam gangerem nie z powodu popierania ich poczynań i filozofii… chociaż nie powinnam nigdy do nich trafić. Umiem nie tylko wirusy - zawahała się wyraźnie, ale zaraz zgrzytnęła zębami i podjęła wątek, wskazując ruchem brody na babowe materiały wybuchowe - Inne rzeczy też. Granaty, miny, bomby. Leki i środki chemiczne mogące zabijać, palić, wybuchać i przeżerać metal. Broń chemiczną i biologiczną. Bezpieczniej było uciec w Detroit nim się domyślą, ale razem z nami pojechali zakładnicy - pan Ridley i jeszcze jedenastu. Póki ich pilnowałam, nic im nie groziło: chodzili najedzeni, byli bezpieczni i ich nie zaczepiano ani nie krzywdzono… o to się postarałam - naraz jej głos nabrał twardszych nut, ręce wróciły na kraty - Ale od wczoraj mnie tam nie ma, nie wiem co się z nimi dzieje. Zostałam w dużej mierze dla Cheb, szykowałam do powrotu tutaj. Wróciłam… brałam udział w porwaniu rodziny Saxtonów. Dlaczego? Bo to też moi pacjencji, zresztą o tym mówiłam na korytarzu - wytatuowana ręka machnęła gdzieś w kierunku wejścia na komendę.

- Słyszałeś co mówił Tony: przyszliśmy tu z własnej, nieprzymuszonej woli i w dobrej wierze. Aby pomóc szeryfowi, bo tak postępują dobrzy Chrześcijanie… ale szeryf widzi tylko kurtkę jaką noszę, nawet jeżeli twierdzi inaczej. Chowa też urazę, widzi co chce widzieć i to złe rzeczy, bo złe rzeczy pasują gangerowi. Tobie tez nie da o nich zapomnieć. Nie groziłam mu, co tak usilnie mi wmawia. To on chciał widzieć w tych słowach groźbę, więc przeinaczył sens i ją zobaczył. Zapisał żeby ładnie wyglądało na papierze. Byłam na waszym cmentarzu, położyć kwiaty i zapalić znicze u ojca Miltona. Nie zostało już tu wielu ludzi. Jeżeli nie otworzy oczu i nie wyściubi nosa poza skorupę uprzedzeń, reszty nie będzie miał kto chować. Nawet brakuje mu ludzi, aby obsadzić w pełni posterunek. Zabrał mnie do osobnego pokoju i tam próbował straszyć, zaszczuć. Chciał żebym pękła i zaczęła mówić… ale ja mówiłam, co wiedziałam. I widziałam. Przeczytałam w życiu dużo książek, za dużo. One zepsuły mi wzrok. Od małego albo czytałam, albo pomagałam mamie w laboratorium - liczyłam tam różne rzeczy, pisałam cyferki albo stukałam na klawiaturze i gapiłam w ekran komputera. Jestem... prawie ślepa bez okularów, a te straciłam pół roku temu i nie ma szans żebym znalazła podobne. Widzę wyraźnie tylko na bliskie odległości. Dalej niż na dwie długości ramienia przedmioty rozpoznaję po konturach, a ludzi po głosie, tym jak się poruszają. Krokach, czasem zapachu, fryzurze, kolorze włosów i ubiorze. Szeryf chciał ode mnie rysopisów, ciężko mi podać je tak dokładnie jak sobie umyślił. Żaden z Runnerów nie wiedział o tej… ułomności, a wszystkich z gangu nie opatrywałam, by móc podać ich dokładny wygląd. Bo jak ich opatruje to są blisko i widzę wyraźnie. Albo jak siedzimy lub stoimy obok siebie. Muszę znać kogoś dość dobrze, by opisać, a Runnerzy raczej poznają się tylko po to aby się bić, strzelać, lub uprawiać seks. Słabo im idzie zwykłe kolegowanie, tak więc trzymałam się na odległość… bo nie umiem i nie lubię się bić ani strzelać… a kocha się tylko z ludźmi do których się czuje się coś więcej niż przyjaźń - przyznała swoim stopom czując, jak pieką ją policzki. Nigdy nie potrafiła rozmawiać o podobnych aktywnościach. Rozważania na ich temat, jako wybitnie prywatne, wolała trzymać dla siebie.
- Tak, chronię bliskich. Tony to mój tata, ale patrzył jak mnie tu zamykają i nie sięgnął po broń, ani nie wydał ludziom rozkazu do ataku, bo ciągle ma nadzieję że szeryf się opamięta… i też jest dobrym człowiekiem. Nie lubi i nie chce zabijać. Woli próbować… rozmawiać, dogadywać się. Dlatego tu przyjechaliśmy. Tylko do tego obie strony muszą chcieć dialogu i przestać zatykać uszy. Poza tym… - przełknęła ślinę i podjęła wątek, unosząc mokre oczy ku górze - Nie każdy Runner jest zły. Tam na wyspie, wśród gangerów jest ktoś bardzo mi bliski. Kto chronił mnie w mieście, pilnował aby reszta nie zrobiła krzywdy, bo łatwo to zrobić: zamknąć, oczernić, pobić. Skazać bez szans na sprzeciw. Nie obronię się fizycznie, widzisz sam jak wyglądam. On dbał, otoczył opieką i nie pozwolił wyrządzić krzywdy. W ludziach istnieje dobro, bez względu na przynależności grupowe. Też nie pasuje pod stereotyp chodzącego agresora zaprogramowanego na masową rozwałkę… i nie wiem czy jeszcze żyje. Wczoraj w nocy mocno strzelali, mógł oberwać, morze już nie żyje. Ale jeżeli żyje… jeżeli w bunkrze ciągle ktoś żyje, jest o co walczyć. Nigdy nie walczy się dla samej walki, ale za coś, dla kogoś. Tylko wtedy walka ma sens. A nadzieja… można odebrać człowiekowi wszystko, jednak ją oddaje sam. Guido wie mniej-więcej co potrafię, jego też zarzucałam przydługimi gadkami, co go wybitnie wkurzało… jednak nie rozwalił mnie, słuchał. Bo mam kurtkę, a gangerzy są skłonni przynajmniej wysłuchać i rozważyć słowa kogoś od siebie. Inaczej spojrzą, jeżeli dostaną potwierdzenie w faktach o niebezpieczeństwach wirusa czającego się pod ziemią - zamilkła na dłuższa chwilę, splatając ręce aby ukryć ich drżenie. Do tej pory usilnie odsuwała od siebie wizję rozstrzelanego, martwego wilkookiego Runnera i tak na razie musiało pozostać.
- Znasz już moje winy, jeżeli wciąż chcesz pomóc… proszę, porozmawiaj z szeryfem. Powiedz mu o tej tajemnicy, może to go otrzeźwi. Ostrzegałam go o czymś podobnym, do pana Stanleya też wysłałam list - jeżeli szeryf ciągle go ma… jako autor pozwalam na jego otworzenie i zapoznanie z treścią, oraz dołączenie do akt sprawy. Możesz się upewnić, co do ilości grzechów skazanego, niech szeryf powie konkretnie co zrobiłam, poda dowody. Konkretne przykłady, coś poza przynależnością do gangu. Bez zbywania i pokazywania co wedle niego uczyniłam jego dumie. Moje grzechy, nie grzechy innych Runnerów, bo to mój przykład rozpatruje. Nie odpowiadam za całe zło świata… i jeszcze trochę czasu mi pozostało, choć z każdą godzina coraz mniej. Tak samo teraz: miałam prawo do jednej rozmowy. Powinnam porozmawiać z tatą, znaleźć sposób na opuszczenie celi, ucieczkę. To logiczne, wymagane, rozsądne i zrozumiałe. On się bardzo o mnie martwi, zdaje sobie sprawę że umieram bez leków. Przejechał pół kraju żeby wyciągnąć od Runnerów i zawieźć… do miejsca gdzie te leki są. Nie musiał tu przyjeżdżać składać jakichkolwiek zeznań, lecz zarządzić natychmiastowy wyjazd. Nie sięgnął po broń, gdy poprosiłam żeby przyszedł do pokoju przesłuchań bo się bałam szeryfa i tego co może mi zrobić. Eryk przy tym był, ale wtedy odwrócił głowę… słuchu jednak nie mógł wyłączyć. Nie zareagował… więc jak mam pokładać wiarę w tutejsze służby porządkowe? Skoro jestem aż takim potworem na jakiego kreuje mnie szeryf, czemu rozmawiam z tobą zamiast z nim? Ty bardziej uwierzysz szeryfowi, bo jest stąd tak jak ty… mnie nie znasz. W razie konfliktu staniesz po jego stronie…. Jednak rozmawiamy, próbuję wam pomóc, naprawić błędy i zapobiec następnej maskarze. Chronić przed epidemią. Zły, przebiegły ganger wybrałby swoje bezpieczeństwo i życie, myślał o sobie. Nie o czyimś dobrze. Zwłaszcza obcych ludzi. Jeśli mogę… mam ogromną prośbę. Szansa na rozmowy przepadła, ale czy mógłbyś przekazać dwa zdania mojemu tacie, który tam czeka? To nie… będzie żadna tajemnica ani plan ucieczki. - spojrzała na korytarz, a usta jej zadrżały. Potrzebowała pięciu sekund by się uspokoić i móc dokończyć szeptem, mrugając intensywnie - Tylko że bardzo go kocham i będę kochać, cokolwiek się ze mną nie stanie. Nie jestem warta tego, aby ktokolwiek dla mnie ryzykował własnym życiem i umierał… zbyt wielu to zrobiło. Że mi potwornie przykro, że musi na to patrzeć… i dziękuje, że był zawsze przy mnie, choć dużo go to kosztowało. I ciągle kosztuje - zamknęła się w końcu, a w celi zapanowała długo nieobecna cisza.

- Robaki to kury? - Baba ucieszył się - To Cheb nie będzie miało już problemów z wyżywieniem. Dużo robaków, dużo kur. - pokiwał do siebie, zadowolony, że choć jeden problem odpadł.
- A kim jest pan Stanley ? I czemu ma nasz wirus? - Czy pan Barney Patrick był znany też jako Stanley ? Baba jakoś sobie nie przypominał.
- Pani Alice jest dobra w sercu. - rzekł Baba gdy pani doktor mówiła o miłosierdziu.
- Każdemu Pan dał przeznaczenie wedle swego boskiego planu. Pani doktor kroczy ścieżką miłosierdzia, ku radości pana, widzę to. Baba kroczy ścieżką krwi, gdyż gniew pana jest równie głęboki i niepojęty jak jego miłosierdzie. Pan mnie ukształtował, bym pełnił misję jego. Niech pani doktor na mnie spojrzy. Baba niesie gniew pański, jego karę. Do tego mnie pan wezwał. Baba usuwa zło, jak pan nakazał:
- Z woli Bożej opanowali miasto i urządzili nieopisaną rzeź do tego stopnia, że leżące obok jezioro, szerokie na dwa stadia, wydawało się pełne krwi, która tam spłynęła" (2 Mch 12, 16)
- Jeśli ktoś będzie miał syna nieposłusznego i krnąbrnego, nie słuchającego upomnień ojca ani matki, tak że nawet po upomnieniach jest im nieposłuszny, ojciec i matka pochwycą go, zaprowadzą do bramy, do starszych miasta, i powiedzą starszym miasta: Oto nasz syn jest nieposłuszny i krnąbrny, nie słucha naszego upomnienia, oddaje się rozpuście i pijaństwu. Wtedy mężowie tego miasta będą kamienowali go, aż umrze. Usuniesz zło spośród siebie, a cały Izrael, słysząc o tym, ulęknie się. Pwt 21, 18-21.
- wyprowadzą młodą kobietę do drzwi domu ojca i kamienować ją będą mężowie tego miasta, aż umrze, bo dopuściła się bezeceństwa w Izraelu, uprawiając rozpustę w domu ojca. Usuniesz zło spośród siebie. Pwt 22, 21
- Pan zaś rzekł do Mojżesza: Człowiek ten musi umrzeć - cała społeczność ma go poza obozem ukamienować. Wyprowadziło go więc całe zgromadzenie poza obóz i ukamienowało według rozkazu, jaki wydał Pan Mojżeszowi. Lb 15, 35-36
- Baba jest narzędziem, nie mniej, nie więcej. - wyjaśnił spokojnie, z należytą pokorą.

- Przykro Babie z powodu pani przyjaciela lekarza. - Oczywiście słyszał o tym zajściu. Interesował się żywo przebiegiem zimowych walk. Poznaj swego wroga, powiedział kiedyś ktoś mądry, i Baba to czynił. Przygotowywał się na powrót Runnersów. Gdy bywał z Willem w mieście, albo gdy bywał samemu, zawsze zatrzymywał się w Cheb by porozmawiać z ludźmi. Pomóc ile potrafił i dowiedzieć się wszystkiego, co było możliwe o tamtych wydarzeniach.
Poza tym, nie był pewien, czy on by postąpił inaczej. Też mordował rannych we śnie. Likwidował zagrożenie. To brzmiało lepiej. Tak, on likwidował zagrożenie. Czy ludzie w szpitalu byli zagrożeniem? Pewnie nie. Doktor pewnie też nie był zagrożeniem. Ale był zapleczem medycznym wroga. Prawa wojny były bezwzględne. Tak, też by ich wymordował... chyba...
Co miał powiedzieć pani Alicji? Że na wojnie zawsze giną niewinni? A może że tamci zaczęli? Baba pamiętał nazwiska wszystkich, którzy umarli tamtej zimy. Często odwiedzał cmentarz, zostawiał kwiatki na grobach.
- Arytmetyka wojny... - wyszeptał prawie bezgłośnie. Te dwa krótkie słowa wyjaśniały wszystko. Potrzebę likwidowania celów nie kombatanckich, by zminimalizować zdolność ofensywną głównych sił. Wpływ na morale też był nie do przecenienia. Baba zrozumiał jednak natychmiast, że użył niewłaściwych słów. Może i z matematyką nie szło dyskutować. Może moralność nie ma wpływu na logikę... ale widział, że uraził panią doktor tymi słowami.
- Przepraszam - rzekł skruszony. - Baba nie zna odpowiedzi... Baba jest tylko żołnierzem... tylko to zna. Ale Baba wie, że słowa to często za mało. Wierzę, że pani przyjaciel namawiał złych ludzi, by nie krzywdzili mieszkańców Cheb. Ale założył kurtkę, przyjął znak bestii. Może miał powód by kolaborować ze złem. Wierzę, że był dobrym człowiekiem i miał dobre intencje. Lecz czym usłana jest droga do piekła? Nie wolno pomagać złu... Bowiem wszystko, co zło potrzebuje by triumfować, to milczące przyzwolenie dobrych ludzi...
- Mieszkańcy Cheb się bronili. Nie oni zaatakowali. Ten co zabił pani przyjaciela... z pewnością go nie znał. Toczyły się walki, Ten kto zatrzyma się, by zapytać przeciwnika o jego intencje.. będzie martwy nim skończy zdanie... Na prawdę Babie przykro... lecz proszę nie mieć pretensji o to co się stało do ludzi z Cheb. Ani do pana szeryfa. To dobrzy i prawi ludzie. Mówiła pani o przebaczaniu... - Baba nie dokończył. Nie czuł się odpowiednio mądry, by pouczać panią doktor, kiedy powinna stosować słowa Boże. Wiedział też, że nie każdy spostrzega świat w tak prosty sposób. Tam, gdzie on widział białe i czarne, dobro i zło, inni widzieli odcienie szarości, zawiłe konieczności chwili czy, lub temu podobnych spraw. A przy tym było by prościej, gdyby zawsze nazywać zło złem i je odrzucać w całości i kategorycznie. Ale jak miał jej to powiedzieć? Skórzana kurtka na jej grzbiecie go drażniła. Nie sam ubiór, a to co reprezentowała. Wywyższenie się silniejszych ponad słabszych. Czynienia krzywdy niewinnym, dla żadnego innego powodu jak dla własnej przyjemności. Dla własnej korzyści i bo było się silniejszym. Może.. może czytał za dziecka za wiele ballad rycerskich. Baba wierzył, że siła, tak jak inne talenty, dana jest przez boga, by nie wykorzystywać jej dla siebie, lecz dla innych, by służyć nią słabszym.
Ona musiała to rozumieć. Była panią doktor, miała talent, który wykorzystywała dla innych, nie dla siebie. Dla lekarzy... tych dobrych, nie tych złych oczywiście, honor i przysięga znaczyły jeszcze coś. A jednak miała na sobie znak bestii.
- Dlaczego pani to założyła? - zapytał się bardzo bardzo nieśmiało, wskazując niemalże niezauważalnym gestem na kurtkę. - Wiem, że pani nie jest taka. Czuję to... - dodał jakby się usprawiedliwiając. Zrozumiał z jej wypowiedzi, że chciała ratować ludzi z Cheb, ale nie do końca potrafił to połączyć z kurtką. Znał pojęcie dywersji i działania pod przykrywką. Znał siłę dezinformacji. Ale nie był pewien, czy o to chodziło pani doktor w swojej przemowie.

Słowa o domniemanym tchórzostwie Daltona i o wyjawieniu Bunkru się Babie mało spodobały, ale nie dał tego nazbyt po sobie poznać.
Baba położył rękę na ramieniu dziewczyny, dając je tym nieco otuchy. - Proszę się nie martwić, wszyscy w Cheb wiedzieli o bunkrze. Runnerzy by i tak się dowiedzieli. To Baba zawiódł, bo go nie było wtedy... Baba miał być obrońcą... a Baby nie było... - rzekł z wielkim żalem. Czuł się bardzo bardzo źle z tego powodu. Zawsze ktoś ginął, bo Baba nie był w stanie obronić wszystkich. Pamiętał kowala i jego rodzinę, pamiętał pana Claytona. Dlatego tak bardzo radowało go, jak choć czasem mógł kogoś uratować, jak Monikę, choćby... Modlił się tylko do Pana, by była bezpieczna... przygotowując się do nieuniknionego starcia z Runnersami, mieli też plany na ewakuację cywilów z bunkra. O ile oczywiście została by choć jedna droga nie odnaleziona... ale jak tam ich tylu... Baba zadrżał.

- Próbowałam zrobić tak… żeby już nie strzelali do siebie i nikt więcej nie musiał umierać.
- Baba wierzy. Ale słowami? Baba też czasem używa słów. Ale ludzie nie słuchają. Nigdy nie słuchają. Dopiero, gdy Baba postraszy. Zrobi komuś krzywdę. Dopiero wtedy słuchają. Tylko wtedy. I rzadko na długo. Baba zna tylko jedną niezawodną metodę by przestali do siebie strzelać. Jak się zabije tych złych, to już nikt nie będzie strzelał. Tylko to działa zawsze i na stałe... tylko to... - widać było, że Babie bardzo przykro, czuł się bezsilny, ale tylko to znał.

Mimo mnóstwa kolejnych słów Baba rozumiał coraz więcej. nie wszystko, oczywiście. I nie do końca ze wszystkim się zgadzał, ale chęć pomocy zakładnikom rozumiał. Potakiwał, albo wtrącał krótkie - rozumiem panią - w odpowiednich miejscach, by wiedziała, że, jej nie potępia.

- Pan Dalton poczuł się przez panią zagrożony? - zdziwił się, gdy dotarła do kwestii gróźb. Zupełnie nie potrafił sobie tego wyobrazić. Niby jak? Była taka drobna, nie miała broni, a nawet jakby... zerkając na jej drobne ręce, Baba spodziewał się, że większy kaliber i prędzej by sobie zdruzgotała nadgarstki niż oddała celny strzał. No, ale często zapominał, że dla zwykłych ludzi bywają groźne również mniejsze pistolety.
Nie, fizycznie nie mogła w żaden sposób stanowić zagrożenia dla pana szeryfa. Pan Dalton był doświadczonym stróżem prawa.

Musiało zatem chodzić o coś innego. Baba rzucił spojrzenie przez ramię w stronę trzech specjalistów. Tak. Oni mogli być groźbą. Baba oceniał, że pewnie poradzili by sobie bez większych problemów z szeryfem i jego zastępcami. Byli bardzo zgrani. Ich ruchy wskazywały na znakomite wyszkolenie. Broń, może nie ciężka, ale wydawało się, że specjaliści mają jej pełną świadomość, jakby była ich naturalnym organem a nie narzędziem. Wyczuwał to po tym, jak nosili ją na biodrze, jak trzymali ręce, zawsze tak, by móc szybko sięgnąć po nią.
A jednak, specjaliści nic nie zrobili. Widział, że nie są zadowoleni z zamknięcia pani doktor, ale nie wyglądało, jakby byli gotowi użyć siły by ją wyciągnąć z opresji. Przynajmniej na chwilę obecną. Baba był przekonany, że nie dali by jej skrzywdzić, nie tak na prawdę.
 
Ehran jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172