Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-02-2016, 21:02   #41
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Na razie miał prosty plan: potrzebował odpoczynku i zebrania sił. Potrzebował też wspólnika, albo dwóch. Tylko nie za konsolą, a przy sobie.
A póki co, skontaktował się z Kirą.
Niestety dziewczyna nie odbierała. Automatyczna sekretarka poprosiła uprzejmie o pozostawienie wiadomości.
“Skończyłem. Odezwij się jak będziesz mogła.”
Idol zostawił wiadomość i zastanawiał się czy chciał wrócić do Clockwork Rosebud. Nie bardzo miał ochoty w tej chwili. Na razie zamówił taksówkę pod wieżowiec i by zebrać swój sprzęt i… wrzucić się komuś na chatę. W tej chwili miał tylko dwie możliwości: Karoline i Kirę właśnie.
Taksówka podjechała błyskawicznie. To nie była dzielnica, w której trzeba było czekać na cokolwiek.
Zatrzymała się i drzwi otworzyły się ukazując nowoczesne wykończenia i błyszczące czystością wnętrze. Pachniało w środku jakąś leśną wonią.
Taksówkarz - droid, czekał na podanie adresu docelowego.
- Jedź do przodu… zrób mi wycieczkę po okolicy na razie.- mruknął Idol siadając wygodnie i otwierając dyskretnie torbę. Chciał wpierw sprawdzić, czy rzeczywiście jest tu cały jego sprzęt. I w jakim stanie.
- Przyjąłem - potwierdził droid i ruszył przed siebie. - Czy włączyć pilota wycieczek?
- Miło by było…-
rzekł Billy nie mając zamiaru go słuchać, ale nie chciał wydawać się podejrzany. Ktoś mógłby sprawdzać rutynowo akurat ten zapis jazdy.- Nie spiesz się z jazdą.
Z głośników popłynęły peany na temat stylu życia, poziomu życia bogatych mieszkańców, ICH dzielnic, co można kupić i w której części, polecane restauracje i bary itd itd. Większość informacji Idol znał na pamięć. Większość z nich powtarzała się niezależnie od miasta.
Sprzęt był cały. I w komplecie.
Kolejnym posunięciem Idola było uaktywnienie sieci i własnej pamięci. Sprawdził wpierw stan swojego konta i jego obecny stan, by upewnić się że Tong rzeczywiście zapłacił.
Przelew był ale nie od Tonga. Od Johna Smitha. Na kwotę uzgodnioną z Tongiem. Na nr konta, który znał Tong.
Przelał odpowiednią kwotę na konto Lady J., żeby opłacić swoje lokum. Nawet jeśli nie zamierzał z niego skorzystać w najbliższych dniach. Nie sądził, że może mu się udać wykonać zlecenie dla Lady J. Nie wiedział, czy starczy mu czasu.

Kira jeszcze się nie odezwała. Bardzo chciał się z nią rozmówić i upewnić że Clockwork Rosebud wszystko przebiegło bez problemów. Niemniej Kira się nie odzywała na razie.
Podał jednak adres dziewczyny i nakazał taksówkarzowi, by tam się udał.
Taksówkarz ruszył pod wskazany adres.
Po kilkunastu minutach dotarli pod dom Kiry. Robiło się coraz później.
“-Kira?-”zadzwonił jeszcze raz uznając, że jeśli się mu nie uda, cóż… Karoline na razie nie miała po co iść do pracy.
Nie było odzewu.
A zatem Karoline.
“-Karoline?”-zadzwonił do kobiety licząc że nawiąże z nią kontakt.
Odpowiedziała po drugim sygnale:
- Billy? - zdziwiła się, wyglądała na nieco zaspaną. Mimo to i tak odebrała połączenie. Praca w medklinice jednak wyrabiała pewne odruchy.
- Wybacz… że cię budzę po nocy. Mogę do ciebie wpaść i się przekimać?- zapytał Idol z najbardziej szerokim uśmiechem na jaki było go stać.
- Tak, oczywiście. Coś się stało? - kobieta zaczęła się podnosić - Wszystko w porządku? - dopytywała zaalarmowana.
- Ciężka finalizacja kontraktu.-odparł z uśmiechem Idol.- Będziesz miała okazję mnie obmacać i sprawdzić czy wszystko ze mną w porządku.
Roześmiała się.
- Fachowo to nazywa się badanie kontrolne. - w głosie słychać było ulgę - Kiedy będziesz?
-Właśnie do ciebie jadę… liczę na bardzo dokładne oględziny i delikatnie pani doktor.-
odparł żartobliwie Idol i dodał z łobuzerskim uśmiechem.- Nie jestem pewien czy będę grzeczny i czy będę trzymał łapki przy sobie.
- Jeśli jesteś pacjentem, to będziesz musiał -
pogroziła mu. - To czekam - rozłączyła się.


Gdy dojechał po krótkim czasie, Karoline czekała w drzwiach.
Wpuściła go do przytulnego mieszkanka, gdzie królowało rozłożone obecnie łóżko.
Idol marzył o zapadnięciu się w poduchy.
- Hej…-Billy objął ją w pasie i pocałował jej usta delikatnie. Był zmęczony, ale to nie znaczy że nie zamierzał wykazać się minimalną czułością wobec drobniutkiej i delikatnej kobiety.
- Hej… chodź - zamknęła drzwi za nim - Wyglądasz na zmęczonego. - zaczęła pomagać mu się rozbierać. Kotka otarła się o jego nogi. - Chcesz coś do picia?
- Nie.. dziś już dość piłem.-
Idol poddawał się jej dłoniom wędrując spojrzeniem po dziewczynie.- I tak cię już obudziłem dziś. Nie chcę sprawiać więcej kłopotu.
- Ok… to chodź połóż się, ale od lewej strony. Prawa jest moja -
uśmiechnęła się i podeszła do łóżka. Odsunęła kołderkę zachęcająco i zrobiła nakazujący ruch oczami. - Wskakuj. Szybciutko! - nakazała tonem lekarki.
- Tak jest…- rzekł w odpowiedzi nagi i wesoły. Posłuchał jej i kładąc się tam gdzie mu nakazała.
Karoline zsunęła szlafroczek i w cieniutkiej koszulce na ramiączkach wsunęła do łóżka. Zgasiła światło. Leżała odsunięta na wyciągnięcie ramienia, ubijając zawzięcie poduszkę.
Idol przyglądał się temu przez chwilę, po czym nagle chwycił ją w pasie i przyciągnął nagle do siebie. Delikatnie cmoknął jej kark, mrucząc.- Nie wiem czemu… ale mam ochotę przytulić ciebie i tak zasnąć. Przeszkadza ci to?
- Nie, nie chciałam po prostu… nie chciałam się narzucać. Jesteś zmęczony. -
wtuliła się ciasno, gładząc otaczające ją ramię Idola. - Nie przeszkadza. - uśmiechnęła się. Na łóżko wskoczyła Molly i po chwili kręcenia się, ułożyła się w nogach.
- Narzucać?- zaśmiał się cicho Billy i mocniej przytulił dziewczynę do siebie. Znów cmoknął jej szyję, potem ucho.- To czysta przyjemność trzymać cię w ramionach. Naprawdę.-
Przymknął oczy rozkoszując się zapachem jej perfum i ciepłem jej ciała i jej miękkością.
Karoline zaśmiała się miękko i wtuliła pupcią, przytulając krągłości mocno, nie zostawiając przerwy między ich ciałami. Idol nie wiedział kiedy zasnął.


Tej nocy nie męczyły go złe sny. Tej nocy… śniły mu się miękkie poduszki otulające go ze wszystkich stron. Poduszki z pełnowymiarowymi fotografiami ślicznotek ożywiającymi się i wypełzającymi ze swego dwumiarowego więzienia.
I nagle jego umysł i ciało zaczęły odbierać nowe impulsy, gdy jedna ze ślicznotek faktycznie wypełzająca znalazła się coraz bliżej i bliżej jego ciała i zaczęła powoli całować jego brzuch i podbrzusze.
Otworzył powoli wzdychając i rozglądając się powoli.
Zarejestrował pokój, łóżko, pościel i coś poruszającego się pod kołdrą, niewielkiego…
Pieszczoty się nasiliły.
Schodząc niżej i trącając powoli jego męskość.
Idol powoli odchylił kołdrę zerkając na to co… muskało jego wrażliwy organ.
- Dzień dobry? - mruknęła Karoline muskając paluszkami po rzeczonym organie. Drobniutka Karoline w cieniutkiej koszulce na ramiączkach, z krągłą pupą prowokująco uniesioną w górę.
- Hej…- przyglądał się z uśmiechem Billy i mruknął.- Wiesz, że masz mnie teraz w swoich łapkach? Mogłaś mnie po prostu obudzić i usiąść na mnie domagając się… spełnienia swych kaprysów. Niewątpliwie nie opierałbym się Karoline.
- Chciałam Ci sprawić niespodziankę. - uśmiechnęła się i bez ostrzeżenia ujęła go powoli w usta.
- Cóż… udało… ci się…- jęknął Idol czując pieszczotę jej ust na swym dżojstiku. Jej zwinny języczek niewątpliwie kierował nim ku pełnej użyteczności.
Mruknęła cichutko i skoncentrowała się na przeprowadzeniu w całości swego planu-niespodzianki ponownie nakrywając się kołderką.


- Po prostu się zrelaksuj - wyszeptała kusząco na chwilkę odrywając się od niego. Po czym nie tracąc czasu zajęła się pieszczeniem, lizaniem, delikatnym muskaniem zmieszanym z mocniejszymi zaciśnięciami dłoni. Wydawała z siebie zadowolone pomruki i ciche posapywania, a Idol widział kołdrę poruszaną jej ciałem w górę i w dół.
“-Zrelaksuj się… łatwo jej powiedzieć”- pomyślał Billy zaciskając dłonie na pościeli. Czuł jej zwinny języczek, czuł jak jej pieszczoty doprowadzając go do wrzenia. Było to bardzo przyjemne i podniecające. Ale przede wszystkim rozpalało go do czerwoności. I powodowało że wypoczęty Idol nabierał ochotę na swą gospodynię.
Przez myśl przemknęło mu, że może gospodyni miała ukryty plan. Jak poprzedniego dnia Sonia. Ale porównanie to umknęło szybko pod delikatnym i czułym dotykiem Karoline.
Drażniła go i rozpalała do wrzenia… bliskiego wybuchu.
I w końcu osiągnęła swój cel… Billy jęknął głośno.. nie hamował się. Zresztą musiała to poczuć i być może posmakować. Idol nie widział powodu by udawać, że sprawiła mu wiele przyjemności… ukryta przed jego wzrokiem.

Gdy upewniła się, że nie uroniła nic z jego rozkoszy powoli zaczęła powracać pocałunkami w górę jego ciała aż w końcu opadła na niego wystawiając rozczochraną głowę spod kołdry. Chichocząc odgarniała pasma włosów, a jej krągłości wcisnęły się w ciało Billy’ego.
- Dzień dobry? - pogładziła Idola po policzku jednym palcem.
- Dzień dobry…- usta mężczyzny pochwyciły ów palec i delikatnie pieściły go przez chwilę… Natomiast dłonie pochwyciły za pośladki dziewczyny ugniatając drapieżnie i mocno… podwinął jej koszulkę nocną palcami ugniatał te kuszące krągłości.- Na co masz apetycik o tak… wczesnej porze?
- Na Ciebie -
wymruczała mu w usta. - A ty?
- Chyba łatwo ci się domyślić, prawda?-
cmoknął czule czubek jej nosa, wyżej podciągając koszulkę nocną.- Proponuję, żebym teraz ja dla odmiany zajął się wędrówką ust po twym ciele… co ty na to?
- Brzmiii -
udawała namysł - interesująco… a jak konkretnie? - przyjęła ton lekarski jakby omawiała jakiś szczególnie intrygujący przypadek. - Masz jakiś szczegółowy plan działania? - popukała paluszkami swoje usta z namysłem.
- Stań nade mną w rozkroku i podążę od dołu do góry?- zaproponował Idol wzdychając cicho, bo ciepłe ciało Karoline pobudzało jego apetyt.- Miło by było gdybyś zgubiła koszulkę przy okazji… a poza tym, jestem otwarty na twe sugestie.
Karoline wspięła się powoli by stanąć nad Idolem odrzucając kołdrę jak tren i powoli kręcąc bioderkami uniosła koszulkę. Po czym opadła na kolana nad twarzą Billy’ego:
- A może tak? - spytała cicho, przesuwając dłońmi lekko po piersiach
- Niecierpliwa …- wymruczał Idol obejmując dłońmi zgrabne pośladki Karoline i ustami wędrując po skórze ud, raz jednych raz drugich ku jej podbrzuszu. Uniósł głowę, przez chwilę wdychał powietrze… uśmiechając się. O tak… zdecydowanie wolał nieidealne kobiety i ten brudny świat, niż czyste wieżowce i kochanki odlewane z katalogów o modzie. Delikatnie przytknął usta do łona Karoline, by pieścić je muśnięciami warg i języka. Powoli, delikatnie i z pietyzmem. Rozkoszował się sytuacją i kochanką.
Karoline westchnęła cichutko i zamarła w bezruchu. Jednak każde muśnięcie, każdy pocałunek, każda pieszczota budziła w niej ogień. Już wkrótce dziewczyna poruszała powolutku i lekko biodrami ocierając się prowokująco o twarz Idola. Dłonie zaciskały się na piersiach drażniąc ich szczyty. Odchyliła głowę do tyłu koncentrując się na odczuwanej przyjemności. Mruczała cicho.
To tylko zachęcało Idola do sięgania językiem głębiej i smakując kochankę mocniejszymi i stanowczymi ruchami języka. Rozkoszował się też widokiem swej drobniutkiej kochanki.
I nabierał apetytu na więcej. Karoline była swego rodzaju ukrytym skarbem. Śliczna, namiętna, znająca się na medycynie. I bardzo bardzo podniecająca.
Więc docisnął mocniej jej podbrzusze do swej twarzy, by móc mocniej rozpalać jej wrażliwy obszar muśnięciami swych ust i języka.
Jęknęła i wygięła się w łuk. Wciąż poruszając biodrami, oparła się o leciutko na chwilę o tors Idola. A Billy czuł jak wielką przyjemność jej sprawia. Ciepło bijące od jej kobiecości narastało z chwili na chwilę, tak samo jak drżenie jej ud. Przyspieszony oddech i drżące szepty proszące o jeszcze, jeszcze na przemian z jego imieniem wypowiadanym na bezdechu. Czuł zbliżającą się ekstazę.
Billy nie zamierzał jej odmawiać tego, gdy już się przebiło przez wierzchnią warstwę nieufności Karoline okazywała się bardzo milutka. No i rozkoszna. Ugniatając drapieżnie jej pośladki Billy smakował namiętnie językiem jej intymność, po to by sprawić jej jak najwięcej rozkoszy, po to by wykrzyczała jego imię… i to z zadowoleniem. Nie była Sonią, mógł sobie więc pozwolić na bycie jej poddanym i spełnianie jej kaprysów.
Osiągnęła szczyt jęcząc cichutko. Wygięła się do przodu, by oprzeć a jednym ramieniu. Nad Idolem pojawiły się jej pełne piersi poruszane ciężkim oddechem dziewczyny. Karoline z uśmiechem przetoczyła się na plecy. I roześmiała zaspokojona.
- Taaak… to zdecydowanie dobry dzień. - sięgnęła dłonią ku Idolowi.
- Dzień? To dopiero poranek.- zaśmiał się zawadiacko przewracając się na bok i przyglądając się kochance.- I jeszcze się nie skończył.
Odwróciła twarz ku niemu:
- Niektórzy muszą chodzić do pracy regularnie, panie karawaniarzu. - uniosła się na łokciach i pocałowała Idola. - Jak chcesz, możesz jeszcze poleniuchować, ale ja chciałabym pójść do kliniki na czas. - uśmiechnęła się ciepło.
- Też powinienem się ruszyć. A o której kończysz? I czy ewentualnie mógłbym przenocować u ciebie kolejną noc?- spytał Billy cmokając jej szyję tuż nad obojczykami, a potem niżej.- Obiecuję że będę się niegrzecznie zachowywał i nie dam ci spać.
- Powinnam być około 16. Mógłbyś -
cmoknęła Idola i zaczęła się podnosić z łóżka - Chcesz śniadanie? - spytała drepcząc do łazieneczki po drodze narzucając szlafroczek.
- To jeśli się nadarzy okazja… wpadnę.- byle nie za często. Idol nie chciał by Unimatrix Menthealth uznali Karoline za kolejną osobę, której życiem mogą go szantażować. Wstał i postarał się w miarę zaścielić łóżko.- Chętnie coś zjem.
- Zaraz przygotuję. -
umyła się szybko i wróciła do pokoju. - Dziękuję. - powiedziała z uśmiechem widząc jego wysiłki. Po czym wcisnęła polecenie schowania łóżka. W pokoiku zrobiło się bardziej przestronnie. - Chcesz kawy? Kanapki mogą być czy wolisz coś innego? Mogę zrobić sojecznicę albo naleśniki. - spytała krzątając się po aneksie kuchennym.
Idol zaszedł ją od tyłu, chwycił w pasie… ubrany tylko w bokserki i szykując się do prysznicu. Cmoknął ją po szyi mrucząc jej do ucha.- Widziałaś gdzie jadam kociczko. Wszystko co mi podasz będzie mi smakowało, a tym bardziej kawa. A jeśli już mam kaprysić, to może ciebie na deser?
Odgoniła go ze śmiechem:
- Uciekaj pod prysznic! Ja muszę iść do pracy! - Billy dostał lekkiego klapsa w pośladek, gdy Karoline ze śmiechem się wywinęła z jego uścisku.
- Wiem, wiem.- posłał jej jeszcze buziaka, zanim rzeczywiście wszedł pod prysznic. Mył się planując kolejne działania. Oczywistym jest że chciał wiedzieć co kochana firemka znowu mu wszczepiła, ale nie widział potrzeby zamartwiania się tym. Z pewnością był jej potrzebny przez następne parę dni, więc nic zabójczego… więc nic co go w tym czasie zabije. Analizowanie tego mógł zlecić Dakocie, ale… bał się jej reakcji, jeśli coś wykryje, więc… Clemens był lepszym wyborem.

Gdy wyszedł spod prysznica na stole czekała już dymiąca patelnia
[MEDIA]http://2.bp.blogspot.com/-K1qWgMQjbjQ/Ud6w6a_f22I/AAAAAAAAAvw/01Uu_Pp1xy8/s1600/tofucznica_z_pomidorami_i_czarna_sola03.jpg[/MEDIA]
tofucznicy z dodatkami, parujący dzbanek kawy i mleko sojowe, chleb pokrojony w grube pajdy. Karoline już ubrana nakrywała do stołu.
- Siadaj, siadaj, bo stygnie.
Molly z miauczeniem kręciła się wokół jej stóp dopominając się swojego śniadania. Karoline dosypała karmy do miseczki i sama siadła do stołu.
Było… bardzo domowo.
- Jesteś skarbem Karoline, wiesz to? - rzekł bez cienia ironii czy żartu. I zabrał się za pałaszowanie, owinięty jedynie ręcznikiem.
Dziewczyna uśmiechnęła się z zadowoleniem i rozlała kawę do kubeczków.
- Dałabym ci klucz ale nie mam zapasowego. - jakby tłumaczyła się.
- Nie… to zły pomysł. Czułbym się lepiej bez klucza do twoich drzwi.- zaprzeczył szybko Billy.- Nie jest typem mężczyzny, któremu się powierza takie przedmioty.
- Aha, no to cóż… to ci nie dam klucza zatem
- uśmiechnęła się pogryzając kromkę chleba.
- Bezpieczniej będzie jak będę wpadał prawie niezapowiedziany… choć… wtedy raczej nie mam co liczyć na łóżko obsypane różami i ciebie w zmysłowej bieliźnie pośrodku tych róż.- zażartował Idol i skomplementował posiłek.- Cudnie gotujesz. Znacznie lepiej niż ja.
- Ho ho, czyli zakładasz, że będę na ciebie czekać?
- uniosła się żartobliwie dumą i godnością - nic ci nie dadzą komplementy, mój panie! - chichotała cicho.
- Cóóż… gdybyś dała mi więcej czasu rano, mógłbym być bardziej przekonujący.- wystawił jej żartobliwie język w odpowiedzi. Po czym spytał.- Jak sytuacja w klinice?
- Dzwoniła zmienniczka Willa, gdy poszedłeś. Przyjmujemy normalnie więc muszę być. Nic nie wiesz nadal na jego temat?
- Niestety… nieprzewidziany splot okoliczności sprawił, że byłem przez długi czas skrępowany pewną sytuacją i poza zasięgiem kogokolwiek.-
wyjaśnił enigmatycznie Idol zamyślony.- Ale postaram się dziś nieco nadrobić stracony czas.
Pokiwała głową ze zrozumieniem:
- Nie chcę na ciebie naciskać. Po prostu … martwię się. - zaczęła zbierać naczynia po śniadaniu.
-Wiem… Ja też się martwię.- stwierdził po chwili Idol i znów objął ją w pasie. I przytulił. I nie zrobił nic więcej.- Ładnie pachniesz, wiesz?
Wtuliła się w niego i przez chwilę po prostu tak stali. Wtuleni w siebie czerpiąc pociechę.
- Dziękuję, ty też - wspięła się na palce i pocałowała Idola. - Ale teraz ubieraj się. Czas do pracy. - cmoknęła go raz jeszcze.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 22-02-2016, 21:14   #42
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Taksówka zawiozła go pod znany mu adres. Dakota i Cathy pewnie na niego czekały. Idol miał na koncie dość pieniędzy by kupić jakiś wóz. Ale potrzebował ich do swoich planów.
Fura musiała poczekać, poza tym… jedną chyba zdobyli na napastnikach.
“- Koteczku? Czekam przed bramą waszej fortecy.”- przekazał poprzez sieć.
Odpowiedzią był sygnał otwieranej bramy.
Gdy wszedł do hallu drugie drzwi otworzyły się nagle i wypadła z nich bomba vel Dakota i wskoczyła na Billy’ego z całego rozpędu.
- No!!!!! - otuliła go ramionami i udami.
- Miło cię też widzieć księżniczko.- i miło było czuć. Delikatnie objął dłońmi pośladki dziewczyny masując je coraz intensywniej. I całował jej usta, zachłannie raz po raz. Jakby się nie widzieli od lat.
Oddawała pocałunki - z pasją, ulgą i tęsknotą. Musiała bardzo przeżywać zaginięcie Idola. Nie traciła czasu na odpowiedź tylko przypuszczała frontalny atak na mężczyznę.
- Billy?! - dobiegło z wewnątrz - Gdzie jesteś?!
- Więcej… musi poczekać.-
szepnął cicho Idol i dał mocnego klapsa zdrową dłonią w sprężysty pośladek Dakoty.
- Mhm.. - mruknęła ale nie zeszła. Wisiała na Billym jak mały… no może nie taki mały…. miś koala.
- Zaraz przyjdę!- krzyknął Idol i dał kolejnego klapsa w pośladek Dakoty. Po czym cmoknął jej czubek nosa.- Nie możesz tak na mnie wisieć cały czas, prawda?
- Nie?
- spytała żałośnie. - No dooooobra. - zaczęła powoli się zsuwać. Ale zanim całkiem się odkleiła, skradła jeszcze jednego całusa. Billy w końcu mógł ruszyć do Cathy.
- Potem zrobimy razem coś… w twoim pokoiku… co tylko będziesz chciała… jak tylko będziesz chciała, ok?- rzekł z uśmiechem Idol głaszcząc dziewczynę po głowie.- Jakieś postępy w związku z Willym?
Ruszył przodem, acz trzymając dłoń Dakoty w swojej dłoni i ciągnąc ją za sobą.
- Przepraszam - mruknęła - skoncentrowałam się na szukaniu ciebie wczoraj. Dzisiaj będę grzebać za Willem dalej - szła grzecznie za Idolem, od czasu do czasu gubiąc krok. Dotarli w końcu na górę, gdzie czekała niecierpliwie Kociczka.
- Hej… Cathy, jak się dziś czujesz? Odpoczęłaś w nocy.- rzekł z uśmiechem Idol.
- Nie... szukałyśmy ciebie! A potem nie mogłam usnąć. - mała wyciągnęła łapkę.- A ty?
- Poszedłem grzecznie… spać.-
rzekł w odpowiedzi Billy, po czym usiadł na najbliższym odwróconym plastikowym pudle.- Odezwała się moja rodzinna firma, a przez odezwała… mam na myśli porwała i złożyła propozycję nie do odrzucenia.
- Jaką propozycję? -
padło natychmiast pytanie z ust obu dziewczyn.
- Infiltrację organizacji o nazwie Matrix w zamian… tu już… trochę ich obietnice były mętne. Na pewno w zamian za święty spokój. A być może i pomoc tobie Cathy. Mimo wszystko Unimatrix Menthealth to specjaliści jeśli chodzi o genom ludzki i nie tylko.- wyjaśnił Idol.
- Ale jak … - spytała Cathy - się będziesz narażać?
- Taka jest moja praca. Ja się zawsze narażam.. wy też przecież… walcząc z Czarnym LODem.-
przypomniał dziewczynom Idol.- Za narażanie skóry nam płacą.
Cathy parsknęła i machnęła zbywając kwestię zdrową rączką. Dakota tylko pokręciła głową i postukała w podłogę czubkiem buta i zakładając ramiona na piersi.
- Nooooo - Kicia próbowała być dyplomatką. - Ale co masz konkretnie z tym Matrixem zrobić?
- Zabrać dane które oni ukradli. Standard.-
wyjaśnił Idol i podrapał się po głowie.- Tylko że nie wiem co to ci Matrix. Ponoć terroryści, ale nie wiem jacy… nie wiem z czym lub o co walczą.
- No Matrix… to no… -
Cathy wydawała się nieco skonfundowana jak na oko Billy’ego - to taki film był.
Dakota dodała:
- Może to o to chodzi?
- Nie… Z pewnością nie. -
Billy nie zamierzał naciskać na dziewczyny. To był w końcu głównie jego problem.- Poszukajcie w sieci, skoro to jacyś terroryści, z pewnością zamieszczają swoje manifesty na undergroundowym forum. Poza tym… dostałem zapłatę od pana Tonga, więc misja wykonana.
- Ok… dzisiaj ci coś podeślemy. Hmmm...czyli tong pracuje dla firmy? Czy firma ma kontakty w yakuzie?
- Raczej to drugie. Tajwan jest pośrodku między Cesarską Japonią a Liberalną Republiką Pekinu. Wpływy yakuzy są tam równie silne co Triad.-
wyjaśnił Idol.
- Będziesz z nim pracował dalej? - dopytywała się Cathy.
- Z Tongiem? Nie wiem. Na razie na pewno nie. Istnieje duża szansa, że mnie wystawił jak kaczkę na strzelnicy.- odparł Billy z wyraźną niechęcią na sam pomysł.- Zresztą mamy co robić. Uratować Willa na początek.
- No jeśli ciebie szantażowano, może jego też?
- podsunęła Dakota. - A co do Willa, to jest priorytet na dzisiaj. - kiwnęła głową zdecydowanie.
- Tong to akurat nie mój problem.- uśmiechnął Idol i spytał.- Co się działo, gdy ja… znikłem?
- Zlecieli się jak muchy. Teren wokół karawanu był otoczony ale jammowali sygnał. Załadowali cię do karawanu, a karawan do takiej wielkiej ciężarówy. Potem odjechali ale nie mogłam kontynuować nawet przez kamerki bo nie miałam punktu zaczepienia. Twój sygnał w ogóle odpadał. To samo z karawanem… i tyle. Byli przygotowani.
- Mówi się trudno… ale jestem tu jak widzicie, cały i zdrowy.
- rzekł z uśmiechem Idol.- I przepraszam, że martwiłyście się o mnie.
- Ale nadal nie rozumiem czemu cię zgarnęli. No i jak cię znaleźli? Nie mówili?
- pytała Dee.
- Nie sądzę by mi powiedzieli prawdę. Zresztą… twierdzą że nigdy mnie nie zgubili i cały czas mieli pod obserwacją.- wyjaśnił Idol.
Dakota zmarszczyła brwi.
- Obserwacją? Przecież bombę i inny syf deaktywował Will?
- Miałem jeden taki obiekcik w okolicy pachwiny.-
wyjaśnił Idol wzruszając ramionami.- A Tong chyba mnie wystawił.
- Hmmmm… -
dziewczyna nie była do końca przekonana, ale dała spokój. - Dobrze, że jesteś cały ale co dalej? Jak nie uda ci się z Matrixem to co?
“- To zginę, a wy będziecie musiały się ukryć głębiej.”-
ale nie mógł im tego powiedzieć. Uśmiechnął się więc mówiąc.- Na razie mam cztery dni na przeniknięcie do tej organizacji. To… niedużo czasu, ale powinno wystarczyć.
- Cztery dni?!
- zaskoczył tym Cathy. - Jak to zamierzasz zrobić niby?!
- Szybko…-
odparł z uśmiechem Idol i wzruszył ramionami.- Wiem gdzie ich można znaleźć i wiem kto mógłby mi pomóc w poszukiwaniu dojść. No mam was dwie… kowbojki cyberprzestrzeni.-
Dziewczyny popatrzyły na siebie.
- No dobrze. Pomożemy Ci jak będziemy mogły - pisnęła Cathy. - A gdzie ich można znaleźć?
- W dzielnicy szczurów. Tyle wiem na razie. Wkrótce powinienem wiedzieć więcej. A póki co… Will. On nie ma czterech dni.-
przypomniał Idol.
- Tak jest! - zasalutowała Dee z uśmiechem ruszając do pracowni na dół.
- Tylko… nie przemęczaj się, ok Cathy?- rzekł Billy podchodząc do dziewczynki i głaszcząc ją po włosach.
- Noooo postaram się - uśmiechnęła się - to przełożę ten maraton. Poczeka aż skończysz z Matrixem.
- Niestety…-
rzekł ze smutkiem Idol i przytulił dziewczynkę. -Zajrzę co tam Dakota wymyśliła, coś wspominała ostatnio o wynalazku jakimś.
- No lepiej, żebyś miał spokojną głowę, nie? -
poklepała Idola po ramieniu pocieszająco. - No taaak nie wiem co to, strasznie wielka tajemnica - fuknęła mała.
- Jeśli się czegoś dowiem ciekawego, to się podzielę ploteczkami.- obiecał Idol i podążył tam, gdzie się udała Dakota.
- O! Dobra - ucieszyła się zielonooka. - Tylko nie mów, że mi mówisz. Ja będę udawała, że nie wiem co to. - zachichotała.
- Jasne. Będziemy dyskretni.- najemnik przyłożył żartobliwie palec do swych ust wychodząc.
- Paaaa - pomachała mu Kicia.


Dakota siedziała w pracowni, grzebiąc już w necie. Zaplotła nogi o fotel i siedziała mocno przegięta do przodu prawie z nosem w monitorach.
- Przeszkadzam?- zapytał Billy wchodząc, choć znał odpowiedź. Wiedział że przeszkadza.
- Nieee - powiedziała lekko roztrzepanym tonem - Już, już… - machnęła dłonią, by siadł gdzie chciał.
Oderwała się dopiero po chwili zawziętego klikania. Odwróciła do Idola i zamachała nogami.
- No już… - uśmiechnęła się lekko.
- Rozesłałaś wici?- mruknął Idol podchodząc do dziewczyny i kucając przed nią.- Co teraz?
- Rozesłałam
- pokiwała łebkiem - Chcesz zobaczyć ten prototyp? - spojrzała w dół na Idola.
- Taak… chcę…- uśmiechnął się Idol wędrując spojrzeniem po koszulce dziewczyny i skarbach które skrywała.
Dziewczyna wyglądała na zatopioną w myślach jednak i nie spostrzegła łakomego spojrzenia Idola.
- Tylko … serio on nie był testowany jeszcze na 100%. Ale może następnym razem jak będziesz w tarapatach to ci się przyda? - dumała zamyślona - Mogłam ci dać przed jazdą na spotkanie z Sonią. - zmarkotniała.
- Zagłuszyli obszar… zapomniałaś? Odcięli wszystko. To była pułapka, a myśmy w nią wleźli. Cóż… ja wlazłem.- wstał i pogłaskał Dakotę po włosach, mógł mieć ochotę na tą dziewczynę, ale … to nie miało znaczenia. To ona musiała nabrać ochoty na niego. A Billy nie zamierzał prowokować takiej sytuacji.
- Nauczka na przyszłość - złapała za rękę, którą Idol ją gładził i pociągnęła za sobą do dalszej części pracowni.
Wyciągnęła niewielkie puzderko spod sterty części porozkładanych na stołach.
Jak udało jej się akurat to puzderko znaleźć w akurat tym miejscu pozostawało dla Billy’ego zagadką. Dla niego panował tu absolutny chaos.
Z puzderka wyciągnęła niewielki czarny połyskujący pierścień.
Pokazała go z dumą Idolowi.
- No?!
- Jest ładny…-
stwierdził Billy oglądając go.- Do czego służy?
- A tak… -
podrapała się po nosie i uśmiechnęła błyskając dołeczkami. Ściągnęła pierścień i ułożyła na dłoni i zagwizdała. Pierścionek zaczął się powolutku rozpadać, a z “okruszków” zaczęły powstawać niewielkie robociki o różnej wielkości które układały się w okół jej dłoni. Kolejny gwizd i robociki rozpoczęły marszrutę w dół jej ciała.
- No można teraz je uzbroić na przykład podłączyć materiały wybuchowe. Sprzęc z twoim oprogramowaniem i masz nanodziało, albo nanobomby.
- To naprawdę bardzo… sprytne.-
pochwalił ją Billy i zamyślił się.- I może być pożyteczne. Nanoładunki by się przydały, gdy będziemy ratować Willa.
- Ok, to zaprogramuję nany odpowiednio. Przymierz.
- powiedziała obserwując Idola.
- Dziwnie się czuję z biżuterią na palcu.- zaśmiał się Billy zakładając pierścionek.
- Zaobrączkowałam cię! - zachichotała Dakota - a na poważnie to możesz na kciuku nosić. Widziałam, że mężczyźni tak niektórzy noszą. Nie będzie zwracać uwagi.
- Ładny…-
stwierdził Billy i czule przytulił Dakotę.- Bardzo mi się podoba. Dzięki.
Wtuliła się zadowolona.
- A ty umiesz gwizdać?
Zagwizdał. W taki sposób, w jaki gwiżdżą mężczyźni na widok ślicznej kobiety w zdecydowanie za krótkiej mini.
- No ale tego tonu będziesz używać? - skrzywiła się dziewczyna. - To nie jest unikalne. Ktoś ci aktywuje pierścionek i będziesz w ciemnej…… w niedobrej pozycji.
- Acha… cóż… zagwiżdżę jakiś motyw muzyczny.-
zamyślił Idol.- A może lepiej użyć jakiejś melodii jako kodu?
- Może być. Jakąś konkretną chcesz?

Billy odsunął się od dziewczyny i podszedł do jej komputerów. Kilka stuknięć w klawiaturę wystarczyło by wywołać na ekranie stary klip zapomnianego zespołu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=VdphvuyaV_I[/MEDIA]

- Pasuje?- zapytał z łobuzerskim uśmiechem.
- Zagwiżdżesz refren? - wyszczerzyła się.
- Mogę zaśpiewać.- wystawił język Billy.
- Może lepiej nie… słyszałam już twoje….eee nieważne… - machnęła dłonią.
Przeprowadziła kilkanaście prób, które nagrywała a Idol musiał powtarzać gwizdanie w kółko i w kółko aż określiła margines błędu.
W końcu usatysfakcjonowana kiwnęła głową.
- Ok… powinno być dobrze.
- Co to znaczy… że słyszałaś już moje…-
spytał Idol podejrzliwie lecz z uśmiechem na twarzy, przyglądając się zsynchronizowanemu z nim pierścieniowi.
- Co? - udawała strasznie zajętą grzebiąc przy stole i robiąc straszny hałas częściami zgromadzonymi. Zaś Idol podszedł do niej od tyłu i chwycił ją za pośladki drapieżnie ugniatające je.- Dobrze wiesz co. Mam cię łaskotkami zmusić cię do wyznań.
Co prawda… na razie jego działania nie miały nic wspólnego z łaskotkami.
- No tak tylko mi się powiedziało… - pisnęła Dee - … pamiętasz jak na początku gadaliśmy? - tłumaczyła zawzięcie.
- Na początku... czego ?- mruknął jej do ucha Idol rozkoszując się miękką pupą dziewczyny.
- No naszych kontaktów - mruknęła Dakota odwracając się przodem.
- Tych kontaktów?- spojrzał z łobuzerskim uśmiechem Idol wprost w oczy dziewczyny.
- Nieeee noooo.. całkiem na początku… - Dee zaczerwieniła się mocno. I przesunęła ramiona by objąć Idola.
- No… troszeczkę.- Billy pozwolił się dziewczynie objąć, po czym przytulił ją. Zresztą cieszył się faktem, że nie reaguje na jego dotyk nerwowo. Co prawda, sytuacja robiła się trochę ekscytująca… ale nadal była dość niewinna. Tak jak sama Dee.
- No i pamiętasz jak szukaliśmy ci imienia… i potem jak tłumaczyłam… no i wiem, że słuchałeś jego kawałków i … no wiem, że próbowałeś śpiewać. No i lepiej nie śpiewaj. - uśmiechnęła się nieśmiało.
- Aż tak źle?- zaśmiał się cicho Idol i pogłaskała dziewczynę po włosach.- No dobra.. to mnie masz. Trzymasz mocno. Co dalej?
- Z czym? Śpiewaniem? -
nie zajarzyła hakerka.
- Z trzymaniem mnie w objęciach...- mówił Billy głaszcząc dziewczynę po głowie. - Jeśli chcesz możemy się położyć do łóżka. I będziesz mnie tuliła aż zaśniesz.
Dakota przytuliła się mocniej.
Ułożyła głowę na piersi i pogładziła Idola po plecach.
- Nie… - mruknęła - … tak mi dobrze…
Po chwili wspięła się na palce i pocałowała Billy’ego.
- Naprawdę się martwiłam.
- Wiem, wiem… przepraszam.-
mruknął Billy i również pocałował jej usta, delikatnie… za pierwszym razem. Za kolejnym już bardziej namiętnie i zachłannie, rozkoszując się miękkością jej warg. Uśmiechnął się lekko. - Nie chciałem was przestraszyć.
- No ja myślę, że nie zrobiłeś tego specjalnie!
- fuknęła. I przytuliła się ciaśniej. Tak o kilka milimetrów.
- I będziemy tak stać i się tulić?- znów pogłaskał ją po głowie.- Może… usiądziemy chociaż, albo położymy, co?
- Jak się położymy albo usiądziemy to cię nie wypuszczę -
wymruczała z twarzą wtuloną w klatę Billy’ego.
- Acha…- pochwycił delikatnie za pupę dziewczyny masując ją.- A… co planujesz ze mną zrobić, księżniczko?
- Nie wiem… nie planowałam. Planowałam szukać Willa. -
wspięła się na paluszki i nadstawiła buzię. Idol drapieżnie i namiętnie zaczął całować jej usta, szyję i policzki przez chwilę, po czym zakończył na cmoknięciu w czubek nosa.- Ale my mamy tylko parę chwil. Ty musisz wrócić do szukania Willa, ja załatwić parę spraw na mieście. Parę chwil na spełnienie twych kaprysów.-
- A może wrócisz wieczorem? Na noc?
- spytała cicho gładząc policzek mężczyzny.
- Niech ci będzie… na noc, powinienem móc wrócić. Coś zaplanowałaś na tę noc?- zapytał prowokująco, licząc na speszony rumieniec.- I gdzie będę spał?
Nie przeliczył się.
- No… u mnie? Ze mną? - zaczęła się lekko zacinać - Nie ….nie planowałam… ale … a ty planowałeś? - odwróciła kota ogonem z wyraźną ulgą.
- Nie. Pozwalam ci spełnić twoje kaprysy moja księżniczko. Dam znać, czy się zjawię wieczorem. A na razie.- Billy cmoknął czoło dziewczyny.- Muszę już iść księżniczko.
Księżniczka pozwoliła Billy’emu się nieco obrócić a potem wtuliła w jego plecy idąc razem z nim. Nieco jak kaczka, próbująca dostosować się do kroków i rytmu Idola ale zaciśnięte wokół jego talii ramiona i wtulona między jego łopatki głowa przylegały ściśle.
- No wiem… - mruczała dziewczyna odprowadzając najemnika do drzwi. - Tylko bądź grzeczny tym razem. - otworzyła pierwsze drzwi i odsunęła się w końcu, uwalniając go. Z ręką opartą na biodrze i jedną nogą ugiętą w kolanie wyglądała czupurnie.
Odprowadziła Idola wzrokiem, gdy otwierała wejście drugie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 22-02-2016, 21:32   #43
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kolejnym celem Billy’ego była “Clockwork Rosebud”. Chciał sprawdzić co z Kirą, która się z nim nie skontaktowała. I pomówić z Lady J. Niestety nie udało mu się spełnić jej zlecenia, ale postanowił przekazać te informacje, jakie uzyskał przy okazji w ramach przyjacielskiej przysługi. Niewiele.. cóż, sytuacja była taka jaka była.
O tej porze Clockwork jeszcze w zasadzie “spało”. Gdzieniegdzie kręcili się jacyś goście. Billy tuż po przeprowadzce jeszcze jakiś czas zastanawiał się, czy te poranne zombie to niedobitki czy tylko bardzo, bardzo samotne korpostworki pragnące poczuć się nieco bardziej ludzko w bezosobowym tłumiku. Szybko jednak przestał rozważać tę kwestię. Nie miało to znaczenia i niczego nie zmieniało dla niego. Teraz też rejestrował hostessy tańczące dla pojedynczych gości, jakieś kelnerki kręcące się po sali. Poszedł prosto do gabinetu Lady J.
Drzwi otworzył Zedd.
- Idol. - rzucił krótko spoglądając nieco w dół na Billy’ego. Pociągnął nosem jak pies - Zmieniłeś perfumy? - skrzywił się nieco.
- Powiedzmy… Lady J. ma czas przyjąć niezapowiedzianego gościa?- zapytał Idol przyglądając się wykidajle. W sumie nie zależało mu aż tak bardzo na spotkaniu, więc jeśli nie miała czasu, to nie zamierzał zawracać jej głowy.
Zedd odsunął się z drogi robiąc miejsce Idolowi.
- Jednak się nie udało? - spytała Lady J. zza swojego biurka - Widziałam transfer.-
- Sytuacja się skomplikowała. Ten hotelik…
- Idol zamknął za sobą drzwi.- ...to przystanek dla mrówek i innych kurierów. Chyba należy do yakuzy, albo do innej organizacji przestępczej. Nie udało mi się wedrzeć do ich nagrań…- co prawda nie próbował nawet, bo niespodziewanie napięty grafik pomieszał mu szyki, ale ten detal zachował dla siebie.- Natomiast mam… inne informacje dotyczące kurierki, całkowicie za darmo… coś w ramach nagrody pocieszenia. Zainteresowana?-
Kobieta wskazała mu fotel. Kolejnym gestem dała znać Zeddowi by zamknął drzwi na zamek kodowy.
- Słucham. - pokiwała głową obserwując Idola taksującym spojrzeniem.
Idol rozsiadł się wygodnie. - W hoteliku było jakieś zamieszanie, może strzelanina. I Vonda… ta kurierka trafiła pod opiekę Willa niedawno. Niestety potem została namierzona i zgarnięta. Bynajmniej nie przez chłopców z jakiejś organizacji. Sprawa idzie deczko wyżej…- Idol z wyrazu twarzy kobiety próbował zgadnąć ile już wie, a ile z jego słów jest dla niej niespodzianką.
Lady J. zmarszczyła brwi:
- Deczko wyżej? To znaczy? - zapytała ostrożnie. Pochyliła się bliżej przez biurko.
- Korporacja. Diego Cortez… człowiek który zgarnął…- Billy trochę się zaczerwienił, obserwacje twarzy Lady J. zsunęły się na obserwowanie jej dekoltu. A przynajmniej przez chwilę… go obserwował. Potem wrócił do profesjonalnego tonu i oczami zerknął wyżej.-...to instruktor WeGuard. Dobrze opłacany osobnik. Mafie nie zatrudniają takich ludzi do zadań na ulicy. Od tego są szeregowi członkowie i porucznicy gangów.
Lady J. miłosiernie pominęła milczeniem reakcję Idola. A może specjalnie przyjęła tę pozę?
- Korporacja? A wiesz która? Ten Cortez… brzmi jakbyś go znał? - wypytywała niby niedbałym tonem, ale w kącikach ust czaiło się pewne napięcie.
- Powiedzmy. Był instruktorem walki w WeGuard, gdy go poznałem. I tyle… nic więcej powiedzieć o nim nie mogę. A mnie pewnie w ogóle nie pamięta. Niestety nie wiem też, która korporacja obecnie go sponsoruje, ale zapewniam że tani nie jest. Poprzez moje kontakty próbuję namierzyć i Corteza i Willa z raczej przeciętnym skutkiem.- wyjaśnił Idol stwierdzając w duchu, że przyjemnie mieć taką pracodawczynię ale i niełatwo. Nie wiedział czy Zeddowi zazdrościć, czy współczuć.
Lady J. pokiwała głową.
- Rozumiem. Masz jakiś wizerunek tego Corteza? - spytała ciekawie.
- Mam w pamięci podręcznej rdzenia cyfrowego… potrzebuję się podłączyć do czegoś, by przesłać.- odparł Idol.
Lady J. przesunęła niewielką stację z kablami i utensyliami w kierunku Idola.
Najwyraźniej wolała przesył offline tym razem.
- Kawy? - ruszyła do propagatora lekko kręcąc biodrami, w oczekiwaniu na ogarnięcie się Billy’ego.
- Wolę nie pić podczas przesyłania.- odparł Billy wpinając kable w podstawę czaszki. Taka ingerencja sprawiła że na automatycznie wysuniętych goglach zaczęło wyskakiwać od groma okienek do autoryzacji.

Firewall setting LOW MED HIGH
Input Blokade ON OFF


Etc, etc… Po ustawieniu wszystkiego, Idol przeszukał podręczną pamięć cyfrowego rdzenia zawierającą pliki przesłane mu przez Cathy i znalazł fotkę Corteza.



Upload to unidentified outsource
YES NO

Po krótkim YES i ustawieniu poziomu transferu na maksimum, poczuł szum przez chwilę. Na szczęście to był mały plik graficzny. Idol w takich chwilach współczuł kurierom, którzy mieli w głowie pentabajty danych do transferu.
Gdy skończył i rozprzęgł połączenie, na biurku czekała już na niego kawa. Taka, jaką zamówił podczas poprzedniej wizyty.
- Mhmm. - mruknęła Lady J. oglądając wizerunek Corteza.
Idol pozwolił sobie na rozkoszowanie kawą, podczas gdy Lady J. smakowała nowo poznane informacje. Przez chwilę czekał nim spytał.- Czy jesteś zainteresowana badaniem tej sprawy. Mogę cię powiadomić, jeśli będę miał pewność… że wiem gdzie przebywa.-
A nuż udzieli jakiegoś wsparcia podczas próby odzyskania Willa.
Lady J. w zamyśleniu przesunęła dłonią o dłoń.
- Tak. - stwierdziła po chwili. - Mogę … myślę, że mogę spróbować wykorzystać swoje dojścia z góry by zorientować się, gdzie obecnie przebywa pan Cortez. Chciałabym mieć pewność co do dalszych losów kurierki. Potrzebowałabym jednak 24 godziny na sprawdzenie, czy uda mi się zaaranżować kontakt. Ty koordynujesz poszukiwania prawda?-
- Bardziej je zlecam… sieć to nie jest moje podwórko. Planuję jednak przygotować małą “grupę nacisku” na wypadek trudnej sytuacji. Poza tym wolałbym uniknąć rozlewu krwi, a co do kurierki… pan Cortez wydawał się troszczyć o jej zdrowie. Nie sądzę by jej życie było zagrożone.-
wyjaśnił Idol.
- Ok. Potrzebujesz pomocy z tą grupą nacisku? - spojrzała wprost w oczy Idola.
- Nie odrzucę pomocy. Planowałem wynająć dwójkę przez… zaufanego człowieka.- zdradził swe plany Billy.
- Zedd może pomóc w tej kwestii. Jeśli nie znajdziesz nikogo przez swojego człowieka. - Lady J. zawahała się przez chwilę. - Up to you. - ponowne spojrzenie spoczęło na Billym.
- Będę pamiętał.- rzekł z uśmiechem najemnik rozkoszując się kawą i… widokami.- Na razie priorytetem jest ustalenie gdzie Cortez przebywa. Grupa nacisku… to detal do dogadania później.
- Mogę pomóc w czymś jeszcze?
- Jeśli znajdzie pani miejsce pobytu Corteza, to… będzie więcej niż mógłbym prosić.-
rzekł Idol i zerknął na Zedda.- A poza tym chyba już zabrałem pani wystarczająco dużo cennego czasu.
- Pozostanę w kontakcie. -
skinęła głową rudowłosa.
Zedd zaczął majstrować przy zamku drzwi by wypuścić Idola.
- Czekam niecierpliwie.- rzekł z kurtuazją Billy wychodząc z gabinetu. Uśmiechnął się do Zedda, trochę mu zazdroszcząc jego pani tej chwili. A po wyjściu ruszył na parter, by rozejrzeć się za Kirą.

Nie dostrzegł jej jednak na jej standardowym posterunku za barem. Już odwracał się rozczarowany, gdy zobaczył ją wchodzącą do klubu. Miała na sobie obcisłe skórzane spodnie i kusą skórzaną kurteczkę.

- O hej, Billy! - zawołała odgarniając grzywkę - Dostałam wiadomość - podeszła szybko do najemnika i pocałowała lekko. - Przepraszam, że nie odpowiedziałam. Słyszałeś ostatnie wieści? - wyglądała na przejętą i lekko przestraszoną pod płaszczykiem swojej standardowej pozy.
- Niezupełnie… coś się stało?- spytał z ciepłym uśmiechem Idol nie chcąc naciskać od razu. Miał bowiem coraz więcej pytań.
- Nie słuchałeś wiadomości ostatnio? Jedna z dziewczyn stąd została napadnięta i porżnięta przez jakiegoś Rzeźnika. Dzisiaj rano słuchałam o tym wszystkim … i …. - prowadziła go do baru. - Zaczekaj zaraz wrócę, to pogadamy. Ok?
- Ok…-
stwierdził z uśmiechem Idol pozwalając się Kirze oddalić.
Dziewczyna ruszyła na zaplecze i po paru minutach wróciła w swoim “firmowym” wdzianku.
Weszła za bar i podeszła do siedzącego Billy’ego.
- Coś ci podać? - zaczęła się rozglądać sprawdzając wszystko na swym stanowisku pracy.
- Wiesz, że ja planowałem cię napaść na zapleczu? Nie dałaś mi szansy.- westchnął teatralnie Idol i uśmiechnął się łobuzersko.- Coś pobudzającego i coś na odwagę. Zdam się na twoją fantazję.
Kira spojrzała ostro na Idola:
- Billy… serio? - odgarnęła grzywkę i oparła dłoń o biodro przyglądając się najemnikowi ze średnio rozbawionym wyrazem twarzy.
Zaczęła ogarniać zamówienie dla niego nie komentując reszty wypowiedzi.
- Nooo… chyba ci obiecałem… coś takiego.- przypomniał Idol z miną zbitego psiaka.- Chwila dzikiej rozkoszy z zaskoczenia?
Uśmiechnął się przepraszająco.- Wybacz mój nietakt. Jak chcesz to… Mam opłacony znów pokój w Clockwork Rosebud, możesz u mnie przespać kilka nocy nie martwiąc się o swe bezpieczeństwo.
- No, timing mega… -
walnęła Kira między oczy podając drinka. - Może skorzystam z oferty.
Widać, że była dość wstrząśnięta i jakoś średnio reagowała na zaczepki Billy’ego.
- Aż tak źle? Czy może… właściwie nie wiem jak zakończyła się sprawa z tym rudym zazdrośnikiem.- przypomniał sobie Idol popijając drinka.
- No dosyć źle… 5 dziewczyn nie żyje, 6 na intensywnej terapii. Wszystkie w jednym typie. - przesunęła dłonią od góry do dołu jakby mówiąc “ta da”. - I wszystkie pracowały w nocnych klubach. Więc nie… dobrze nie jest, Billy.

Westchnęła i zapaliła.
Robiła to dość rzadko.
Na tyle, że Billy nie kojarzył by paliła nałogowo.

- Rudego spacyfikowałam. Jest w porządku. - powiedziała.
- To dobrze… - podrapał się policzku Idol.- Mógłbym cię odprowadzić do domu wieczorem, ale nie wiem czy będzie… taka możliwość. Mam różne… sprawy na głowie. Więc…- uśmiechnął Idol po namyśle.- Dam ci kod do mojej kawalerki i w nocy nie będziesz musiała wracać do domu. Nie jest może duża, ani… wygodna, ale na razie wystarczy.
Kira uśmiechnęła się w końcu chociaż nie był to jej “firmowy” uśmiech.
- Dzięki. Brzmi nieźle. A co z tobą? Kolejna robota?
- Niestety… i trochę starej. Nie mogę zrobić sobie wakacji.-
westchnął Idol smętnie. Zamyślił się.- Mogę wpaść do ciebie i przywieźć ci trochę klamotów z domu do “Clockwork Rosebud.” Co ty na to?
- Co do klamotów to nie ma potrzeby. Mam tutaj jakieś ciuchy na zmianę, szczoteczka do zębów też się znajdzie -
uśmiechnęła się Kira. - Ale noclegu nie odmówię.
- Zgoda. Może wieczorem wpadnę na chwilkę do siebie, by cię utulić do snu, ale raczej nie będę mógł zostać. Łóżko jest całe do twej dyspozycji i lodówka też.-
Idol wyjął swój klucz kodowy, by Kira mogła skopiować jego wzór do swojego klucza.- Mam też… coś jeszcze dla ciebie.
- Co to? -
spytała Kira zajmując się kopiowaniem wzoru.
Idol sięgnął do torby i po chwili wyjął dwie niebieskie kule. Zdobyczne granaty.
- To są granaty paraliżujące. Tu naciskasz, a potem rzucasz w przeciwnika i uciekasz jak najdalej.- wyjaśnił Idol.- Humanitarna zabawka… i łatwiejsza w użyciu niż pistolet.
Dziewczyna wzięła jeden z granatów ostrożnie do ręki, słuchając wyjaśnień Billy’ego.
- Jak szybko uciekam?
- Jak najszybciej... to granat… ma średnicę rażenia około trzech do sześciu metrów. -
wyjaśnił Idol przyglądając się broni.
- Dobra, czyli najlepiej ostry sprincior - uśmiechnęła się barmanka. Podskoczyła i zwisła na barze. Cmoknęła mężczyznę w policzek:
- Dzięki Idol. - uśmiechnęła się. - Ja coś powinnam też ogarnąć do jutra. Nie będę ci siedzieć na głowie. Nie martw się.
- Możesz siedzieć ile chcesz.-
machnął ręką Idol i uśmiechnął się łobuzersko.- Najwyżej nie dam ci spać.
- To się okaże kto komu -
Kira mrugnęła i dmuchnęła w grzywkę. Schowała granaty pod ladę.
- No nie wiem… czuję się jak tygrys zdegradowany do roli misia, ale cóż… nie można być wiecznie czyjąś erotyczną fascynacją.- zażartował Billy popijając drinka.- A poza tym… jak się czujesz po wczorajszej scysji? Wiesz… zdaję sobie sprawę, że masz tu wielu wielbicieli i takie sceny zazdrości mogą się znów zdarzyć.
- Czyżbym słyszała zawód w głosie?
- Kira uśmiechnęła się ciepło - I po czym wnioskujesz o degradacji? Sceny … zdarzają się. Tu pracuje naprawdę sporo niezłych dziewczyn. Nie ja pierwsza, nie ostatnia. Przykro mi, że padło na Ciebie. - przyjrzała się Idolowi uważniej.
- Fajnie jest być bykiem niż wołem… choć oba masywne zwierzaki. - odparł żartobliwie Idol, po czym znów spytał.- Więc… jak według ciebie, powinienem się zachować w takiej sytuacji?
- Billy, przystojniaku. Mówisz zagadkami. Zamieniasz się w chińską wyrocznię? -
zaśmiała się weselej. - Jak zachować? W sensie czy walić w gościa czy odpuścić?
- W zasadzie myślałem o wepchnięciu mu tych brzytewek tam gdzie słońce nie dochodzi. Takie protezy to zabawki dla pozerów.
- westchnął Idol pijąc drinka i wzruszył ramionami.- Facet… mógł mieć początki cyberpsychozy. Teraz może jeszcze się hamuje, ale.. parę ulepszeń i całkiem odleci.
- Aż tak się o mnie martwisz? -
uśmiechnęła się.
- A dlaczego miałbym się nie martwić? - spytał Idol splatając dłonie razem i spoglądając wprost w oczy Kiry.
- Nie wyglądasz na takiego co się łatwo przywiązuje, Billy. I lubisz polować.
- To prawda… ale lubię cię i nie chciałbym widzieć cię bez uśmiechu.-
odparł Idol wzruszając ramionami.
- No już, już. Nie bocz się - uśmiechnęła się ponownie - A co do Rudego… to przywaliłam mu i się ogarnął. Ma nadopiekuńczego kumpla. Jest w porządku.
- Dziwaka…
- stwierdził Idol zamyślony.-... wydawał się… nieważne.
Uśmiechnął się do Kiry.- A co do polowań, to mam wrażenie, że to akurat nie ja upolowałem ciebie… tylko ty mnie złowiłaś.
- A może to ty jesteś taki dobry, że upolowałeś mnie tak, bym mogła myśleć, że to ja upolowałam ciebie, co?
- droczyła się Kira ze śmiechem. - I czemu dziwaka?
- Przez chwilę zachowywał się jak jakiś… neoszaman po zażyciu sproszkowanych żab, czy… cokolwiek sprowadzają się z Ameryki Południowej.
- zamyślił się Billy kończąc drinka.
- Jak to? To znaczy jak? - zdziwiła się Kira. Zainteresowała się poważniej kwestią neoszamana. - Coś mówił? Robił?
- Miał chyba odlot… tam na chodniku.-
zamyślił się Idol pocierając podbródek.
- Potem ze mną gadał jak wrócił. Nie wyglądał na naćpanego. - Kira wydęła lekko usta.
- To był moment… ten odlot…- wzruszył ramionami Idol i westchnął.- To o czym gadaliście?
- Że mam nie krzywdzić jego przyjaciela.
- Kira wzruszyła ramionami - Biorąc pod uwagę, że wtedy gadałam z Rudym po raz drugi w życiu prośba dość na wyrost, nie?
- Ani trochę… wiesz jak to jest ze zranionym niedźwiedziem… zaatakuje zamiast się wycofać.-
wyjaśnił Idol cicho.
- Dałam radę go obić - mruknęła Kira unosząc swoje ramię.
- Cieszy mnie to…- nachylił się by cmoknąć Kirę w czubek nosa, ale… stchórzył w połowie drogi. Nie powinien się z nią spoufalać w miejscu jej pracy… a przynajmniej nie otwarcie.

Kira nie miała za to zahamowań. Sięgnęła zdrową dłonią, której palce ucałowała i pogładziła Idola po policzku, zostawiając “buziaka” z uśmiechem i mrugnięciem.
- Dolewka?
- Jedna zanim wyjdę z “Clockwork Rosebud”-
stwierdził z uśmiechem Idol rozbierając Kirę… wzrokiem jedynie. Zasunął torbę.- Podrzucić ci jakieś żarcie wieczorem do mego pokoju?
Kira zakręciła się i przygotowała powtórkę drinka.
- Nieeee… wezmę coś z kuchni. Ale wiesz… - dodała - … nie musisz szukać wymówek, żeby wpaść.
- Nie zamierzam szukać wymówek… Po prostu myślałem, że coś smacznego poprawi ci humor. Nie wiem jakie masz mieszkanko, ale jest apartamentem przy mojej norze.
- zaśmiał się Idol przyglądając się Kirze.- Poza tym… z pewnością wpadnę do mieszkania, zanim ty skończysz robotę… więc się miniemy.
- Nieee… przecież wiesz, że ja mam małe wymagania jeśli chodzi o jedzenie i picie -
uśmiechnęła się - niskokosztowa jestem - zaśmiała się. - Dzięki, przystojniaku.
- Co jest dziwne, bo apetyczna z ciebie istotka…-
wymruczał Billy wspominając ich wspólne “akrobacje”.
- Co w tym dziwnego? - zdumiała się.
- Chodzący z ciebie wulkan energii.- upił drinka Idol przyglądając się Kirze.- I to jaki słodziutki.
- Wulkan działający na spalaniu śmieciowego żarcia.
- roześmiała się Kira.
- W sumie… cóż… ja też nie powinienem narzekać.- mruknął Idol wypijając do końca drinka. - Dasz się namówić do odprowadzenia mnie do drzwi?
- Na szybkie odprowadzenie tak, ale nie mam teraz przerwy.
- uprzedziła Kira i kiwnęła dłonią na koleżankę. Wyszła zza baru. - No to chodź, zanim Zedd nie widzi jeszcze - uśmiechnęła się.
Idol ruszył z Kirą do drzwi żartując o tym, że ją zachłannie zagarnia tylko dla siebie. A gdy byli już blisko nich, objął ją nagle i przytuliwszy ją pocałował zachłannie i namiętnie… na pożegnanie.
Oddała pocałunek, z podobną zachłannością pozwalając się trzymać w ramionach. Odsunęła się lekko od Idola i spojrzała mu w oczy:
- Hej… wszystko w porządku, przystojniaku? - w oczach dziewczyny widać było lekkie zaniepokojenie.
- Teraz jak najbardziej… chyba nie sądzisz, że wyszedłbym stąd bez choćby jednego tak słodkiego pocałunku?- szepnął Idol i cmoknął czubek nosa.- Cóż poradzić… niełatwo się oprzeć pokusie twych ust.
- Mam się nie martwić zatem, tak?
- pogładziła mężczyznę po szyi i ramieniu.
- A czym tu się martwić? Jeżdżę od miejsca do miejsca taksówką jak jakiś posłaniec.- delikatnie chwycił za pupę Kiry dociskając jej ciało do siebie i znów całując zachłannie.- Nie masz się czym martwić. Zresztą… masz kontakt do mnie.
- Dobrze, będę Twoim stalkerem
- zaśmiała się, oddała pocałunek. - Muszę wracać - mruknęła. - Do zobaczenia?
- Do zobaczenia… może rano cię obudzę, jeśli zdołam się pojawić tak wcześnie.-
mruknął Idol.
- Ok! - Kira dmuchnęła w grzywkę odrywając się od Idola. Z uśmiechem odwróciła się i ruszyła szybko w kierunku baru.


Do Clemensa Billy szedł na piechotę spory kawałek, wysiadł bowiem z taksówki w takiej odległości, by kierowca nie mógł się zorientować dokąd Idol się kieruje. Zamierzał u Hencewortha dowiedzieć się co mu Sonia wszczepiła, jak i… załatwić sobie najemników.
Byli potrzebni do akcji z Willem, jako wsparcie gdyby sytuacja wymknęłaby się spod kontroli.
Clemens miał dość kontaktów, by coś takiego załatwić, a Idol ufał jego osądowi w tej sprawie.
Na powitanie Idola wyszły Huginn i Muninn dokonując standardowego skanu. Nie zezwoliły jednak na udanie się zejścia do kliniki.
Zamiast tego zagrodziły drogę do czasu gdy zza nich pojawił się Henceworth.
- Cześć Billy. Co tam? - spytał dość “wyluzowanym” tonem przyglądając się najemnikowi.
- Wygląda na to, że wnoszę w swym ciele coś niebezpiecznego… obstawiam że bombę w karku.- odparł szczerze i krótko Idol.- Moja firma mnie dopadła.
- Bomba, nadajnik- tracker…
- kiwnął Clemens. - Co Cię sprowadza? - spytał ostrożnie mierząc spojrzeniem Billy’ego.
- Właśnie… chciałem się dowiedzieć czym mnie zaszczepili. To tak na początek. Jakie są możliwości usunięcia tego później i… potrzebuję ludzi. Godnych zaufania ulicznych samurajów, którzy idąc po ulicy nie rzucają się w oczy. Dwóch… chcę wynająć ich do pewnego zadania.- wyjaśnił Billy.- Bardziej namiary na później, bo robota jest dopiero w nagrywaniu.
- Z moich wstępnych skanów wynika, że zapodali ci zmodyfikowaną bombę cortexową. Zmodyfikowaną o tracker. Z usunięciem jeśli masz to w czaszce może być problem. Można by próbować deaktywować, ale niesie to ze sobą oczywiste ryzyko.
- Henceworth starał się być obiektywny w podawaniu suchych faktów.
- Nawet gdybyś mi wyjął to i tak… z pewnością wstawiliby mi znów kolejny. Szkoda czasu…- machnął ręką Billy.- A co do ludzi, popytasz?
- Tak podeślę Ci myślę kontakty w ciągu max. dwóch godzin. Pasuje?
- Nie ma pośpiechu jeszcze… dzięki. A i.. o tej bombce to cicho.-
przyłożył palec do ust.- Nie ma co martwić Cathy niepotrzebnie. Później się ten problem rozwiąże.
- “Się” rozwiąże? -
spytał Clemens jakoś średnio dowierzając.
- Zamów u Cathy bransoletkę, która rozkaz głosowy blokuje wszelkie sygnały dobiegające do określonego obszaru… raz coś takiego uratowało mi życie.-wyjaśnił Idol wsuwając dłonie do kieszeni spodni.- Usunę to… ale póki co… mam od nich zlecenie, więc jak będę grzebał to… sam rozumiesz. Nie odpuszczą na razie.
Henceworth skinął głową.
- Ok, ale … uważaj na siebie. To nie przelewki nosić w czerepie tykająca, zdalnie sterowaną bombę. - No nie pomagał za bardzo… niestety.
- Żyłem z tym… dziesięć lat, więc… przywykłem.- uśmiechnął się Idol, bo i życie z wyrokiem śmierci w czaszce nie było dla niego nowością.- Zresztą sam powiedziałeś, że próba deaktywacji jest ryzykowna. Mam.. cztery dni by się na nią przygotować.
- Jak coś będziesz potrzebował, kontaktuj się.
- skinął mu głową lekarz.
Dochodziła 16:00 powoli. Idol pożegnał się z Clemensem i ruszył taksówką pod klinikę, by odwieźć Katoline do domu. Kira opowieściami o tym mordercy trochę go zaniepokoiła. W taksówce uaktywnił numer do Kima.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 01-03-2016 o 23:41. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 26-02-2016, 02:02   #44
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


- Kurwa chłopie pojebało cię do reszty? - wrzasnął Halo. - Spierdalamy stąd ale już.
- Ja pierdolę, Luc... Dzisiaj dałeś! - wrzasnął Ned.
Wszystko to dobiegało do Luca jak przez mgłę.
Może faktycznie mgłę ciężkiego wkurwu, adrenalinowego haju, bezsilności. Rozwalenie sukinsynów … przyniosło mu minimalną ulgę.
Powierzchniowe scratched the itch…
Misio dyndał łapkami, gdy solos gnał z powrotem do swojego pojazdu.

- Heen… 68 kawałków dla ciebie dzisiaj… transfer zrobiony - poinformował netrunner niedługo później. - A dla Moiry też coś skapnie… po odliczeniu prowizji dostanie 8 kafli. Przelałem na twoje konto. Następnym razem zorganizuję już bezpośredni przelew do niej. Mamy też pytania, czy to jednorazówka czy coś podobnego planujemy w przyszłości - w głosie runnera brzmiała lekka nutka głodu? Chciwości?
Luc mknął już w swoim samochodzie ledwo rejestrując wszystkie info i ocierając chusteczką krew z twarzy.
- Pojebało ich? - zdziwił się. - Przecież odpalamy coś takiego nie rzadziej niż raz na tydzień, góra dwa. - Wyminął jakąś ciężarówkę leniwie podążającą ku nNY. - Więc co oni nagle z tym planowaniem tego w przyszłości.
- No odpaliłeś trochę bardziej dzisiaj - stwierdził Halo grzecznym tonem. - Cały jesteś?
- Tia. Obaj bez draśnięcia jesteśmy. - Spojrzał na misia. - Powiedz im, że pomyślimy nad tym. Special offer, możesz im ściemnić, że to było demo. - powiedział pro forma, sam nie chciał by to się powtórzyło. Nie chciał tego stanu który doprowadził go do tej eksplozji.
- Dobra ponawijam makaron na uszy. Może da się wyciągnąć więcej z tego.
- Przekażesz kasę Moirze? Ja do niej zastukam też, czy jest zainteresowana układem jak się dogadam ze stacjami. Kasa się im przyda.
- Wpadnę jutro. Powiem, że się o nich martwisz i myślisz o tym, że coś im wpadło zamiast liczyć swoją działkę. - Uśmiechnął się pod nosem. - Mo takiego szoku zazna, że mały może w końcu z niej wyjdzie.
- I zaśpiewa z matką w duecie - zarżał Holo.
- Tiaaaaa. Zbieraj się. Kończymy zabawę. Aha Halo? - zawiesił głos.
- No?
- Ptasi…. Żartuję. - Znów się uśmiechnął. - Daj bokami jakiś comment, albo nawet na offie podglądu. Że tak kończą gnoje gdy ich kumple oszukują w karty czy coś - powiedział. - Niech mają podbitkę czemu dziś tak pojechałem. Jeden gliniarz wie o tym, co się stało z Kirą. Psy mogą wziąć analizę emocji. Wiesz o co mi cho?
- Spoko… zajmę się tym. W gratisie - dorzucił wrednie i rozłączył się.
- Hojny Pan - mruknął do siebie. - Prawda, Crow? - dodał kierując wypowiedź do Misia. Nawet nie zastanawiając się czemu zdecydował się dać mu takie a nie inne imię. Pruł przed siebie w kierunku Jersey włączając przy tym muzykę.




Podjechał ku zieleńcom przy Hackensack River, jakie nie zdążyły być jeszcze do końca zabudowane w dobie rozrostu miasta i wykorzystywania wszelkich miejsc pod nowe budynki. Tu tereny były trochę zbyt podmokłe jak na stawianie bloków mieszkalnych. Przystanął nad rzeką pomiędzy gąszczem krzaków i wysiadł z samochodu. Rozebrał się składając zakrwawione ciuchy w jedno miejsce. Do kurtki przylepiony był kawałek kości czaszki. Upiorna pamiątka. Zdjął “Coopery” i wyjął z bagażnika zapasowe ubranie wycierając się chusteczkami i opłukując wodą te miejsca na głowie na które prysnęła krew któregoś z nomadów. Albo mózg. To nie było ważne. Przebrał się w czyste ciuchy a te w których był na akcji wpakował do foliowego worka. Rękawiczki, maskę i wzmacniacz zapakował oddzielnie razem z kaburami i “Seburkami”. Oba worki władował do bagażnika po czym ze schowka wyjął spray psikając nim teren na którym się doprowadzał do porządku. “Crow” leżał sobie grzecznie w tym czasie na siedzeniu kierowcy obok CityHuntera.
Na koniec Heen zerwał fałszywe ID wozu i przeprogramował kameo na wyświetlanie teledysków Silverhanda. Wreszcie wsiadł z powrotem do samochodu wkładając sobie misia za kurtkę, a CH pod siedzenie.

Pojechał prosto do Mazz.
Choć korciło go Woodbridge.
I Presbiterian.




Gdy zatrzymał się pod apartamentowcem Rudej, schował Huntera za spodnie i zamknął samochód. Z bagażnika wyciągnął oba worki i zabezpieczył wóz, po czym skierował się ku wejściu. Wstukał kod i wjechał na górę.
Odruchowo wcisnął przycisk sygnalizowania oczekiwania gościa pod drzwiami, choć było już koło pierwszej. Miał opory wchodzić bez pukania, co dopiero forsować drzwi kodem gdy Mazz była w środku. Dziewczyna otworzyła po dłuższej chwili.
- No czego nie włazisz? - spytała stojąc w kusej koszulce na ramiączkach i majtkach. Rozczochrana bardziej niż standardowo.
Uniósł oba worki z ubraniami i sprzętem.
- Ciężko nosem kod wstukiwać. - Uśmiechnął się wchodząc do środka.
- Oj tam… - ziewnęła i wyciągnęła rękę po jeden z worów. - Jak poszło? - spytała zamykając i kodując drzwi.
- Still Alive - rzucił. - Blisko 70.000 po podziale. Czyli… raczej dobrze. - Eufemizm roku wydobył się z jego ust. Takie pieniądze na jednostrzał na gangu to była fortuna.
- Wow! - Ruda była pod wrażeniem. - Coś tym tam odiwanił? - Klapnęła na kanapę i zapaliła. - Chcesz wódki? - Zreflektowała się.
- Wezmę piwo. Też chcesz? - spytał kierując się do kuchni. Wątek “odiwaniania” zostawił na razie bez odpowiedzi.
- A daj… - mruknęła drapiąc się po brzuchu wciąż lekko zaspana - … Ale to niezły utarg. Good job. - Heen usłyszał jej śmiech gdy sięgał po pojemniki z piwem. W lodówce oprócz piwa i wódki, znalazł tym razem resztki pizzy.
Wziął i pizzę i piwo wracając do salonu i postawił je na ławie.
- Myślałem, że mam fana. Nie zerkałaś co z nami? - Udał obrażoną minę odpalając dwa piwa i podając jedno Rudej.
- Masz mega fana ale ty razem nie… - Mazz miała spłoszoną minkę. Toćnęła go stopą w łydkę.
Spojrzał na nią uważnie nie pozostawiając złudzeń, że widzi coś dziwnego w jej zachowaniu
- Co się dzieje Mazz?
Zaciągnęła się, wzruszając ramionami.
- Co się ma dziać, Luc? - Spojrzała przelotnie, przesunęła spojrzeniem by skoncentrować się na piwie. - Zostajesz? - Zmieniła temat uśmiechając się zachęcająco.
- Mazz, co się dzieje? - nie dawał się zbyć obejmując ją i kładąc rękę na jej ramieniu.
- Niiiiiicccccccc... - Wtuliła się i poklepała reportera po udzie. - Co ty masz z tym dzianiem?
- Bo widzę, że coś jest nie tak. Mazzie… - Zrobił lekko zmartwioną minę proszącą o to by powiedziała co kryje się za jej zachowaniem.
- Juuuutro pogadamy. Dzisiaj relax. - Odwróciła lekko głowę i lewą dłonią poklepała Heena po policzku protekcjonalnym gestem.
- Z rana? - spytał nie wiedząc jak ma odczytywać ten gest.
- Pierwsza rzecz jak się obudzisz. - Wyciągnęła szyję i pocałowała go lekko.
- Trzymam za słowo… - Też ją pocałował.
Ugryzł spory kawał pizzy i zapił piwem.
Pokiwała głową.
Zapadła cisza.

Mazz wiedziała, że po wybuchu emocji w walce, przydaje się time out bez działgania za uszami. Po prostu chwila na wyciszenie. Choć po prawdzie nie wiedziała co działo się w jego mózgu. Tam walka się nie skończyła, wciąż trwała do wyciszenia było bardzo daleko. Paliła siedząc oparta lekko o Heena od czasu do czasu gładząc jego udo. Bez próby zmiany dotyku w coś bardziej elektryzującego. Była obok. Pochyliła się by zgasić resztę fajka w popielniczce.
- Idziemy spać, czy jeszcze jedno piwo? - dawała mu szansę, na wybór dowolnej z bramek.
- Wódki może? - zaproponował.
- Chcesz wódki? Dopiero co chciałeś piwo. Aż tak było ostro? - Zebrała się i przeskoczyła płynnie przez oparcie sofy.
- Wiesz, miałem trochę wrażeń dzisiaj - burknął.
- Wiem - poczochrała go po włosach i poczłapała do kuchni po wódkę. Wróciła i klapnęła na poprzednim miejscu. Rozlała i podała reporterowi szklaneczkę.
Stuknął się z nią i wychylił.
- Mo zarobiła dziś 8 kawałków. Twój brat pieprznął jej nową piosenkę jako podkład do odstrzeliwania penisów. Jadę jutro do nich z kasą. Chcesz podjechać ze mną? - spytał.
- Jasne, czemu nie. Zawsze miło widzieć tę szaloną głowę. - Zaśmiała się lekko.
Łyknęła wódki, skrzywiła się i wypluła z powrotem do szklaneczki.
- Mmmmm - mruknęła jakby przeczyła i otarła usta wierzchem dłoni.
- O kurwa… Mała przepraszam! - Zerwał się. - Zapomniałem, że wciąż mam na sobie ten żel…
Pokręcił głową udając się do łazienki.
Mazz odprowadziła go lekko zdziwionym spojrzeniem.
- Oookkkkej…

Luc wziął szybki prysznic zmywając z siebie żel bojowy który tak bardzo działał na kubki smakowe, a u psów nawet na powonienie. Po krótkim czasie wyszedł z powrotem do salonu i usiadł na kanapie. Zerknął na szklankę Mazz.
- Nie masz dziś ochoty? - Wskazał na stojącą przed nią wódkę.
- Nope… - Mazz siedziała na kanapie z głową odgiętą na poduchę i “otulona” ledwo co jakąś starą bluzą. Przetarła oczy - Lepiej?
- Mhm… - odpowiedział zastanawiając się nad czymś. - To co, spać?
- Spać - zgodziła się i ruszyła do sypialni ciągnąc go za rękę. Splotła ledwie jeden palec o najmniejszy palec jego dłoni. W sypialni zrobiła stylowego “padaka” na wznak na łóżku. Heen patrzył na nią chwilę wciąż nie wiedząc o co chodzi. Usiadł na materacu.
Myślał o czymś przez chwilę patrząc w ścianę, po czym z lekkim uśmiechem pokręcił głową. Położył się obok Mazz. Objął ja i położył głowę obok jej. Chciał jak najszybciej usnąć.
Przysunęła się bliżej, instynktownie zbliżając się do ciepła jego ciała.
- Nie chrap dzisiaj - wymruczała na granicy snu.
Luc nie skomentował leżąc w łóżku z zamkniętymi oczyma wciąż się nad czymś zastanawiał.
Analizował. W końcu usnął przy cichej muzyce dobiegającej z salonu.






Przeciągnął się wstawając i poszedł tam gdzie każdy facet musi iść rano.
Po wyjściu z łazienki rozejrzał się po pokoju ziewając i udał się do panelu by sprawdzić boczne skrzynki mailowe jakie nie były sprzężone z łączem. Była ledwie 5 nad ranem. Zdziwił się, gdy zobaczył tę godzinę na wyświetlaczu, wszak położył się późno, tak wczesne przebudzenie zdziwiło go trochę.
Na skrzynkach standardowe oferty megakorp od urody, powiększania, pomniejszania, ulepszania, wiadomości z ostatniej chwili itd itd. Nic ciekawego…
Luc miał się już wyłączyć, gdy jedna kwestia przykuła jego wzrok.
Wiadomość dnia.

Cytat:
“nNew Yorker otrzymał wiadomość od Rzeźnika!”
Napis migał i błyskał na ekranie.
Luc kliknął w news ze zdziwieniem na twarzy.
Cały artykuł rozdmuchiwał informację, że Rzeźnik nawiązał kontakt i w swojej wiadomości przesyłał pozdrowienia.

Cytat:
“Szanowne media,
Dziękuję za uwagę. Doceniam Wasze wysiłki. Z żalem jednak stwierdzam, że nNJPD nie poświęca mi tak wielkiej uwagi jak wy. W związku z tym, chcę was nagrodzić niewielkim upominkiem.
Z poważaniem,
Nowojorski Rzeźnik”

Dodatkowo był link do video. Gazeta ostrzegała, że materiał tylko dla widzów z mocnymi nerwami i 18+. Luc kliknął przeczuwając co tam znajdzie.
Link prowadził do krótkiego 5 sekundowego nagrania

Dogorywająca kobieta z rozbebeszonym brzuchem, z którego właśnie wydzierano flaki.
Jelita, narządy wewnętrzne brutalnie wyszarpane rozlewały się na boki.
Ofiara najwidoczniej jeszcze żyła gdy proces się rozpoczął.
Ciało szarpane śmiertelnymi drgawkami i przytłumione ni to jęki, ni to bulgotania w tle.

I ciche “szzzzzzzzzzzz” jakby ktoś próbował uspokoić i koić ochłap mięsa, który kiedyś był kobietą.
Szybkie urwanie.

Patrzył jeszcze przez chwilę na zamarły obraz, po czym wylogował.
Z podajnika wyjął microdysk jaki zapomniał wyjąć wczoraj przygotowując się na akcję. Spojrzał w stronę okna…
Potem na wyświetlacz.
Ciężkim krokiem podążył do sypialni by wgramolić się pod termokoc do Mazz i znów przysnąć.
Nie...
Wyłączyć się, jak robot, przysnąć po tym się nie dało.
Dziewczyna przebudziła się i w pół śnie spytała:
- Mmmm… nie możesz spać? - wzdychając, rozgrzana i ledwo co kojarząca.
Ułożyła się na plecach i przyciągnęła go lekko by się ułożył głową na jej ramieniu i piersi. Objęła go opiekuńczo ramionami. Dłoń pogładziła głowę, gdy Ruda odpływała w nieświadomość.
Leżąc tak z głową częściowo na jej ramieniu, częściowo na piersi popatrzył na nią poważnie. Przynajmniej na tą jej część jaką widział z tej perspektywy. Przymknął oczy by zmusić się do snu.
Jej ciało unosiło się w powolnym oddechu, dłonie wciąż otulały ramiona i głowę reportera, jakby odgradzając go od świata zewnętrznego.
Nie mógł usnąć.




Obudził się ponownie, gdy Mazz zaczęła się kokosić i przeciągać. Musiał jednak przysnąć na niej i dziewczyna teraz próbowała rozluźnić zastane mięśnie.
- Cześć… - mruknęła powoli wyplątując się spod reportera.
- Jak się spało? - spytał uwalniając ją z lekkim uśmiechem.
- W porządku. Nawet chyba nie chrapałeś. - odpowiedziała błyskając figlarnie oczyma.
- Zapamiętam by się następnym razem kontrolować i nie zapomnieć o tym - ziewnął przeciągając się.

Prztyk w ramię…
I drugi…
Rudy wyszczerz.

- Grzeczny Lucyfer. - zachichotała.
- Mów co miałaś mi powiedzieć nad ranem. - Położył się na boku opierając głowę na dłoni gdy łokieć opierał się o łóżko. Uśmiechał się lekko, zaciekawiony.
- Ech… najlepszą obroną jest atak, co? - prychnęła i odwróciła się by wstać z łóżka.
Leżał obserwując ją.
Poczłapała do łazienki, z której zaraz się wyłoniła ze szczoteczką do zębów w buzi.
- Zaszełam szukasz dojsz na enszi - mówiła szorując ozębienie. - Mam trochę kontakóf. Rospuszczilam wiczi... - Stała oparta o framugę drzwi sypialni, rozczochrana.
- Obmyśliem co zrobić na en’zi, więc kontakty mogą nie byc potrzebne - odparł lekko zaniepokojony tym, że ruda w to się tak wkręciła.
- Czo - powiedziała ze szczoteczką w paszczy. I podreptała z powrotem do łazienki. Wskoczyła później na łóżko i usiadła po turecku przy Lucu.
- Poproszę Halo o przysługę. - Zaciął lekko usta. - Zasłoni na obrazie Ala. I Kirę. Twarze i… - nie mówił o gwałcie z dysku, ale chyba wiedziała o co mu chodzi.
- Na początek dostanie to każdy człowiek w jego korpo. Jak trzeba będzie to całe Well. A jak ucieknie do Kapsztadu to dostanie je cały Kapsztad. Ja go zabiję jak straci nadzieję, że będzie mógł gdziekolwiek normalnie żyć.
- A tymczasem Ali i Kira będą mieć świadomość, że nagranie z nimi krąży po necie. - Pokręciła głową Ruda.
- Raz, że bez ich twarzy. Dwa… Skarbie, w obecnym stanie psychicznym Ala i takim jaki będzie jak ona się wybudzi… serio? Myślisz że robiło by im to różnicę?
- Luc teraz może nie. Ale za rok? Dwa? Myślisz, że będą chcieli mieć taką pamiątkę gdzieś wiszącą na stałe? Pamiątkę swojego najgorszego poniżenia?
Milczał.
- Kurrrwa…. - wycedził, choć spokojnie. - Noooo okey masz rację. - Pogłaskał ją po ramieniu. - Jak ja nienawidzę Ciebie i Halo. Z czego on to jeszcze kumam, geniusz, analityczny umysł… ale jak mi szalony rudzielec wytyka takie sprawy to już dla mnie słabe.
- No bo nie myślisz logicznie teraz. Myślisz emocjami. - Pogładziła reportera po policzku - Trzeba sprawdzić co JEGO najbardziej zaboli. I jak jemu najbardziej dokopać. Dlatego pomyślałam o kontaktach.
Uniósł się lekko i przytulił ją.
- Dziękuję Mazz.
Oddała tulaska.
- Tak kminię… jak to korpo… to znaczy, że lubi status, nie? Może mu gwizdnąć tożsamość?
- Nie myślałem o tym jeszcze Mazz. Ot tylko takie głupie pomysły z biegu. I na razie nie chcę jakoś mocno myśleć, dogłębnie planować. Nie potrafię. Aktualnie to myślę tylko o jego eksplodującym łbie. Dla mnie za wcześnie by kminić o tym jak finezyjnie dobrać się do skurwysyna. Przepraszam. Jak już próbuje, to wychodzą z tego takie potworki jak przed chwilą mówiłem. - Rozłożył ręce bezsilnie.
- To żadna finezja. Odbierać mu stopniowo wszystko na czym mu zależy, aż do chwili, gdy sam się zeszmaci. Wtedy mu przyjebać - dodała mściwie Mazz - Ale i tak wiesz… myślę sobie, że to powinna zrobić K…
Położył jej palec na ustach i pociągnął do siebie.
Gdy wymuszenie, nie wiedząc o co chodzi złożyła mu głowę na piersi Luc zaczął masować jej głowę czochrając rudą czuprynę.
- Mazzie… Halo na mnie wkurwiony bo wczoraj poleciałem po bandzie na transferze. Bo chciałem krwi. Mój synek boi się własnego cienia - powiedział wciąż masując głowę Rudej. - Obudziłem się parę godzin temu na sik, stwierdziłem że sprawdzę maila… na jednej stronie Rzeźnik dał manifest z kilkusekundowym patroszeniem ofiary. Usnąłem przy tobie, bo skupiłem się na Alim. Słońce, jak ja teraz przy tym wszystkim zacznę jakoś realnie i konstruktywnie ogarniać Dana (poza luźnymi pomysłami). To ja ci tu centralnie zwariuję.
Popchnęła go na plecy wciąż wtulona. Uniosła się na wyprostowanych ramionach nad twarzą Heena.
- No i dlatego się tym nie przejmuj. - Cmok w policzek - Zostaw planowanie Mazz. - Cmok w drugi - Jak załatwię całość to dam Ci do zatwierdzenia i zielonego światła, tak? - Cmok w czubek nosa.

- Chcesz go poznać? - spytał.
- No co ja mówiłam przed chwilą? Masz się nie przejmować ta...?

- Pytam czy chcesz poznać Aleistera - przerwał jej.
- Aaa… a myślisz, że to dobry pomysł?
- Nao mówiła, że strachem reaguje tylko na mężczyzn.
- Nooo ja pytam, o co innego. Wiesz… twój synek, i w ogóle...
- No mój. Ja bym chciał by cie poznał. Ale to twoja decyzja, nie czuj się zmuszana. - Uśmiechnął się w taki sposób, że znając go wiedziała iż decyzja nie tyle całkowicie zależy od niej, co jej wybór nie będzie na nic rzutował.
- Nie czuję się zmuszana, szczególnie przez faceta co leży PODE mną - rzuciła żartobliwie zaczepnym tonem. - Po prostu pytam. Nie znam się specjalnie na dzieciach. Ale obaj jesteście mile widziani tutaj. Albo nie wiem… gdzie się chcesz spotkać we trójke. - uśmiechnęła się. - Ja mało kobieca jestem. Więc na dwoje babka wróżyła. - Zaśmiała się.
- Ali przez kilka dni nie wyjdzie z mieszkania Naomi, więc tu z nim raczej nie wpadnę. A w kwestii zmuszania przez faceta leżącego POD. To nie bądź tego taka pewna - zażartował.
- No to kiedy uznasz, że czas na poznanie, to go poznam. - Reszte skomentowała jedynie miną i machnęciem dłoni na zasadzie mazzowego “bitch, please”.
- Teraz?
Zrobiła minę królika.
- Ok… - zaczęła się podnosić z wyrka.
- Jejku Mazz, jak nie chcesz to nie ma problemu - roześmiał się.
- Oj ciiiiiiiiiicho, chcę. Zaskoczyłeś mnie. Raz się zdarzyło, nie rób scen - zaśmiała się sarkastycznie.
Wstał i pocałował Rudą.
- No to go. Ciekaw jestem jak to wyjdzie...

Rudzielec ubrał się specjalnie na okoliczność. Czyste bojówki ledwo zakrywające biodra, kusą koszulkę i swoją ulubioną kurtkę.
- Może być? - spytała stojąc z jedną nogą nad glanem.
- Hrwmmm - odpowiedział Luc patrząc to na linię bioder to na koszulkę. - Dla mnie w porządku - stęknął.
Mazz spojrzała na reportera bacznie.
- No nie każ mi zakładać kiecki - jęknęła. - Czyste to wszystko jest. - Pokazała mu język i zaczęła wciskać się w glany. - Coś kupujemy po drodze?
- Żelki. Mazz u ciebie w apartamentowcu to śmieci jak? Autospalarnia czy coś? - zerknął na jeden z worków jakie przytargał z akcji.
- No jest. - Pociągnęła spojrzeniem - Da radę. - Schowała fajki do kieszeni spodni, zgarnęła garść czipów. - To jak? Gotowy?
Luc z jednego z worków wyjął kurtkę kevlarową kładąc ją na drugim. Ze sprzętem. Po czym wziął ten pierwszy w rękę. - A ty gotowa? - Uśmiechnął się do siebie wychodząc.
- Tak jak będę kiedykolwiek - mruknęła. - Kolorowanki! - dorzuciła tonem “eureki” wychodząc za Lucem i kładąc mu ręce na biodrach, nakierowując go w stronę śmieciowiska.




Stanął przed tym samym videofonem po raz czwarty w ciągu 24 godzin. Spojrzał na Mazz, jaka wydawała się być leciutko zdenerwowana, ale nadrabiała miną. Luc pod ramieniem miał ze sobą kilka kolorowanek i zestaw kolorowych mazaków. Rudy skarb dał mu pomysł na jaki sam nie wpadł. Wcisnął przycisk zastanawiając się czy Nao w ogóle odbierze czy otworzy odruchowo. Bo jeszcze trochę i mogłaby pokusić się o forsowanie na klatce drzwi obrotowych. Naomi jednak była zbyt poważna by otwierać byle komu bez sprawdzania.
Po chwili od wybrania jej mieszkania, w videofonie pojawiła się twarz kobiety.
- Wchodź. A to co za jedna? - spytała prewencyjnie.
- Przyjaciółka. Wyjeżdżasz pojutrze nie? - powiedział tylko nie siląc się na tłumaczenie.
- Mhm. - Bzyk i brama otworzyła się.

Naomi jak zwykle stała w otwartych drzwiach mieszkania. Zmierzyła ryżą spojrzeniem, ona odpowiedziała podobnym. Obie przez chwilę wyglądały jakby miały się licytować ale w końcu Ruda wyciągnęła dłoń.
- Mazz.
- Naomi.
Odbyły się jakieś nieuchwytne dla Luca wymiany spojrzeń, mowy ciała czy jeszcze coś innego. W każdym bądź razie atmosfera przestała skrzyć.

Ali właśnie zjadał chrupki z mlekiem w kuchni. Spojrzał w milczeniu na wchodzących.
- Cześ Big Al - rzekł Heen przystając w bezpiecznej odległości. - Masz ochotę na żelki - spytał głośnym szeptem i zrobił konfidencjonalną minę jakby ukrywał propozycję przed Nao i swoją towarzyszką.
Ali patrzył przez dłuższą chwilę w bezruchu, z łapką, która zamarła w pół ruchu wiosłowania.
Przeniósł spojrzenie na Mazz. Na Luca. Na Mazz. Kiwnął łebkiem nie spuszczając dziewczyny z oczu.
- Coś nie tak? - spytała niepewnie dziewczyna. - Coś źle robię?
Luc uciszył ją gestem i otworzył opakowanie. Zbliżył się do stołu od przeciwnej strony niż siedział Al. Heen nie był durniem. Odległość ręki…
Dan… męczarnie…
Wyjął żelka i położył w zasiegu swoich i małego rąk.
- To moja przyjaciółka. Strasznie chciała cie poznać. - Zrobił poważną minę. - Aleister to jest Mazzy, Mazzy to jest Aleister.
Naomi weszła do kuchni i pstryknęła propagator.
- Chcecie coś pić? - wtrąciła wprowadzając nieco na siłę odrobinę normalności.
- Hej Al - Mazz machnęła ręką. - Niezłe śniadanko, chłopie. Też lubię Cini Minis.
Ruda podeszła nieco bliżej i oparła się o framugę. Zasłoniła wyprostowaną dłonią usta, jakby chowała je przez Lucem.
- Wiesz, że on tutaj tak się spieszył, że nie dał mi zjeść śniadania? - Kiwnęła ryżą grzywą w kierunku Heena. - Masz trochę chrupek jeszcze? Zjadłabym coś.
Ali spojrzał na tatę i na Rudą. Bez słowa.
Po czym capnął żelka i przesunął miseczkę z resztką mleka i chrupek w kierunku Mazz, sam wsadzając słodycz do buzi i zgrzytając zębami.
- To miejsce jest wolne? - wskazała na krzesło obok chłopca.

Jedno
Drugie
Trzecie mrugnięcie.
Skinienie głową.

Mazz klapła obok chłopca i zaczęła wiosłować w mleku chrupiąc flakesy.
- Daaaaawno nie jadłam. - Spojrzała na Luca pytająco, kontrolnie. On zaś odwzajemnił spojrzenie.
Kochany rudzielec robił to czego on nie mógł, choć tak bardzo się starał.
- Mam coś dla ciebie Big Al - powiedział z lekko ściśniętym gardłem kładąc ostrożnie na stole kolorowanki i mazaki. - Lubisz rysować? - spytał.
Naomi postawiła parujące kawą kubki na stole, sama oparła się o szafki i paląc popijała gorący napój. Al powoli wyciągnął rączkę ku kolorowankom.
I cofnął ją.
- Mnie najbardziej podoba się z zamkami - mruknęła Mazz powoli jedząc chrupki. - Dam trochę twojemu tacie, co? Niech sobie siądzie i zje. Bez śniadania tak ganiać to trochę liiipa. - Przesunęła powoli talerzyk, który zaczął krążyć jak na przyjęciu u Kapelusznika. Ali czujnie obserwował Heena ale nie prostestował mową ciała.
Luc zaczął siorbać i żreć, choć wcale nie miał na to ochoty. Ale jednocześnie pokazywał jak mu smakuje i jak jest szczęśliwy, że może pochłaniać to mleczne gówno. W pewnym momencie jakby coś zajarzył. Odłożył łyżkę i sięgnął ostrożnie ku paczce żelków wyciągając dwa.
Al powoli się napiął by sięgnąć ku paczce jak ojciec. Wyszperał purpurowe węże … trzy. Odłożył paczkę. Mazz sięgnęła po kolorowanki i mazaki.
Chłopiec skupił spojrzenie na książeczkach i tym co tłumaczyła mu Ruda. W międzyczasie Heen od czasu do czasu podbierał żelki z opakowania. Ta zaś opowiadała jaki to zamek ukrywa się w czarno-białych zarysach. Malec zaczął z nią kolorować. Maział po stronie starając się pozostawać wewnątrz linii a Mazz kiwała głową zachęcająco. Ali od czasu do czasu przerywał by sięgnąć po żelki. Trwało to jakiś czas, aż z kuchni zaczęło ulatywać napięcie jakie towarzyszyło temu “spotkaniu na szczycie”.
- To jak robimy? Zabierasz do siebie? - spytała Naomi.
Luc poderwał głowę zdziwiony pytaniem.
- Świetny pomysł - mruknął. - Do siebie, gdzie stanę na środku klitki i oboma rękoma dotykam ścian. I tam my dwaj… - rzucił cynicznie.
- No to co dalej? - spytała spokojnie kobieta.
- Obiecałem, że cokolwiek by się działo to pojutrze będziesz w samolocie? - Spojrzał na Nao. - Obiecałem. Mój problem. Ale serio uważasz, że mogę choćby do niego już podejść?
- Nie o to pytam. - Wzruszyła ramionami - Ale ok. Twój problem.

Ruda i Al skończyli prawie jeden zamek. Dziewczyna przeciągnęła się.
- Ali chwila przerwy ok? Tata i ja zapalimy sobie. - Wstała i pociągnęła Luca ku oknu.
- Przytul mnie - mruknęła grzebiąc w kieszeni za fajkami i odpalając dwa na raz. Podała jedną Lucowi.
Przytulił.
- Dziękuję Mazz. - Objął ją mocniej. - Sam nie wiem co robić.
- Będzie dobrze. Przytulasz mnie dla niego. Czaisz?
- Maazz… mam jeden pomysł. - Luc zaciągnął się mocno. - On boi się mężczyzn… bo Dan był mężczyzną - Zaakcentował czas przeszły. - Może jednak tu chodzi między innymi o… męskie zachowania? Mazzie… łapki będę miał tak daleko jak to możliwe. Weź mi pogmeraj tymi flamastrami po ryju. Może go to rozbawi? Może się przyłączy?
- A one zmywalne? - spytała z rozbawieniem. Przez chwilę wpatrywała się w Luca. Po czym pociągnęła go za rękę do stołu odgradzając go od Alego.
- Al... - przysunęła się konspiracyjnie - … pokolorujemy tatę? - mrugnęła wesoło z miną chochlika. - Patrz.
Wzięła flamaster i zaczęła coś maziać na twarzy reportera.
- Może być?
Ali obserwował pilnie ale na razie nic nie robił.
Mazz wróciła do maziania tym razem innym pisakiem. Czerwonym. Po nosie Luca.

Po dłuższej chwili i kilku zmianach kolorów spytała:
- I jak Al? Pasuje mu?
Al kiwnął główką.
- Chcesz, żeby Ciebie też pokolorować?
Al kiwnął główką.
Mazz zabrała się do pracy, kucając przed małym, by być od niego mniejsza.

Po chwili Luc zobaczył mini dziełko sztuki.



- Chcesz zobaczyć w lustrze? - Ruda uśmiechnęła się do małego.
Odpowiedzią było kiwnięcie głową.
Poszli do łazienki a Naomi parksnęła skrywanym śmiechem na widok Heena.

Po krótkiej chwili usłyszeli głos Mazz:
- Luc! chodź tu.
Solos podniósł się pokazując Nao język z udawaną, obruszoną miną jako reakcję na jej rozbawienie. Poszedł tam gdzie wołała go Ruda.
Dziewczyna trzymała Aliego na ręku, na przeciwko lustra. Chłopczyk otoczył jej szyję jedną rączką dla utrzymania równowagi i wpatrywał się w swe odbicie.
- Luc, chodź. - Mazz przesunęła się robiąc reporterowi miejsce w łazience i odgrażając lekko Ala od ojca. Luc stanął przed lustrem i wgapił się w swe oblicze. Na twarzy miał wymalowaną większa wersję jelonka.
- Patrz, Ali. Tata i ty jesteście tacy sami. Ty jesteś mały jelonek, a on jest duży jeleń... - Ruda zdusiła chichocik złośliwości.
Mały wpatrywał się w odbicie swoje, jej i ojca. Wodził spojrzeniem od jednego do drugiego. Rączkę miał już mocno zaciśniętą na szyi Mazz. Dziewczyna tuliła go dwoma rękami ale nie pozwalała się odsuwać.
- Dwa jelonki: duży i mały. Całkiem takie same. Zobacz, nawet kropeczki na pysiu macie takie same - tłumaczyła.
Z tym jeleniem to pojechała, spojrzał na nią urażonym wzrokiem. Korzystał z tego, że jest tak blisko co uwarunkowało przeglądanie się w lustrze. Choć chłopiec był spięty co widać było po mocno zaciśniętej rączce. Luc ręce trzymał za plecami, kurczowo, z dala od przodu ciała, jakby ich w ogóle nie posiadał. Odwrócił się do Ala spoglądając na niego z bliska. Przekrzywił lekko głowę i poruszył lekko nosem.
- Potrafisz policzyć ile mamy kropek Al? - spytał lekko zdenerwowany.
Ali poruszył się nerwowo w ramionach Mazz, odwracając się od lustra, zaczął się lekko wić w jej uścisku. Bez słowa. Bez dźwięku. Ruda kiwnęła na Luca by zrobił miejsce, on zaś odsunął się sam lekko spanikowany reakcją syna. Wycofał sie robiąc miejsce by mogła wyjść z chłopcem.
- Umyjemy buzię czy zostawiamy jelonka? - Mazz dopytywała małego stawiając go na sedesie.
Al nic nie odpowiadał ale schował się za nią i szybko oddychał.
Ruda ukucnęła i teraz Al górował nad nią.
- Hej, wszystko jest w porządku. - Złapała go za obie rączki - Masz wszystko pod kontrolą. Chcesz to cię puszczę. Jedno kiwnięcie na tak, dwa na nie.
Al stał na toalecie patrząc na Mazz. Lekko drżał.
Jedno kiwnięcie.
Mazz powoli odsunęła dłonie.
- Ok. Ty kontrolujesz sytuację, Ali. - Cofnęła się.
Ali usiadł powoli na toalecie.
Zszedł.
Stanął obok Mazz.
Złapał jej rękę.
- Idziemy razem? Jeden raz na tak, dwa na nie.
Jedno kiwnięcie.
Wyszli razem. Ali poprowadził do kuchni.

Heen przeklął się w myślach.
Zachciało mu się autorskich pomysłów z zakresu psychologii - to miał. Wystraszył dzieciaka. Choć zamyślając się nad tym wspomniał jak w miarę łatwo Mazz nawiązywała kontakt z Alem. Sprawa śniadania, potem flamastrowania sobie ryjów odpowiadał dość szybko, z chęcią brania udziału w zabawie. Tylko sama obecność Luca, mężczyzny ograniczała go. Kombinując i złorzecząc sobie w duchu ruszył za Rudą i Alim.
- Będziemy się zbierać? - rzucił cicho. - Chyba mały potrzebuje odsapnąć od towarzystwa…
- Jasne - odpowiedziała równie cicho. Przytuliła małego.
- Mam wpaść z tatą jeszcze? Raz na tak, dwa na nie.
Mały jelonek popatrzył na Luca. Potem na dziewczynę.
Jedno kiwnięcie.
Heen lekko zrezygnowany miał na końcu języka by spytać: “ a wolisz by przyjechała beze mnie? Jedno na tak…”.
- Trzymaj się synku - powiedział ruszając z Mazz do wyjścia.

Naomi odprowadziła ich do drzwi i zamknęła je za nimi.
Mazz wyciągnęła ponownie paczkę i zrobiła gest do poczęstowania. Widząc zrezygnowanie i przygnębienie Luca przytuliła go i mocno, powoli pocałowała.
- Hej… - lekko ukucnęła by spojrzeć reporterowi w oczy - … Hej… co jest?
- No tak to jest, jak chcesz do kogoś dotrzeć, nawet nie wiesz jak, a wszelkie wysiłki powodują… - urwał. I wziął papierosa. - Idziemy? Mam o 10 spotkanie w klinice psycho, omówienie terapii małego. A potem do Mo.
- Luc… nie możesz się poddać. Poddałeś się jak łoiłam ci tyłek? - Ruszyła obok, ramię w ramię, odpalając fajka po drodze.
- Ale ja się nie poddaję Mazz. - Zmusił się do lekkiego uśmiechu. - Po prostu wkurwiam się tym, tyle - dorzucił wsiadając do wozu.
- No to przestań. Na siłę to wiesz… daleko nie zajedziesz. A przed kliniką ogarnij ryjka. - uśmiechnęła się.
W pierwszej chwili sprzęgając się z woze nie zrozumiał o co jej chodzi. Zrobił minę sugerującą “o co c’mmon?” i uniósł brew. Mazz na to już nie wytrzymała rżąc jak głupia i ukrywając twarz w dłoniach.
Luc spojrzał w lusterko…
- Aha… No tak. - Popatrzył na “Jelenia”. Zupełnie przy tym wszystkim zapomniał o pokolorowanym ryju.

- Ty, a właściwie to po co? - dodał ruszając do kliniki.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 26-02-2016 o 02:12.
Leoncoeur jest offline  
Stary 26-02-2016, 17:46   #45
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Wraz z Mazz wszedł do środka kliniki psychologicznej kierując się do recepcji.
- Moje nazwisko: Van den Heen, jestem umówiony na 10:00 z dr Marcusem Kentem. - Mówił poważnym głosem, nie zwracając uwagi na to, że Ruda drży i walczy tylko o to by nie parsknąć śmiechem. Recepcjonistka spojrzała na reportera. Potem na jego towarzyszkę. Zdziwienie ustąpiło rozbawieniu.
- Proszę na 4 piętro, za niebieskimi światłami. Gabinet 414. Lekarz prosi - pokierowała unikając wzroku Heena.
Mazz ruszyła obok rozglądając się po budynku i zagadując solosa do rozglądania się a przy okazji do umożliwienia pozostałym pacjentom, rodzicom, pracownikom podziwiania pysia Jelenia. Flamastrowe dzieło sztuki budziło zainteresowanie.
- A tak przy okazji Mazz - rzucił gdy szli do gabinetu. - Masz mnie za jelenia?
Otworzyła usta by coś powiedzieć ale szybko je zamknęła.
- Nie, za misia pluszaka.
Luc poklepał Crowa po łepku.
- Taaaaak.
Zapukał do gabinetu i wszedł.
- Luc Van den Heen - przedstawił się lekarzowi po wejściu. - Zanim padną oczywiste pytania… czy mógłby mi pan powiedzieć gdzie jest łazienka? Przez ten czas moja przyjaciółka wytłumaczy…
Psychoterapeuta okazał się być mężczyzną około 30 tki, o dość chłodnej aparycji.
Przyjrzał się Lucowi i skinął głową. Gestem zaprosił Mazz do środka.
Dziewczyna zrobiła poważną i “profesjonalną” minę wygłupiając się do Luca.
- Łazienka czwarte drzwi po prawej stronie - dobiegł ich poważny głos lekarza.

Solo-reporter poszedł we wskazane miejsce gdzie szorował gębę aby zmyć z niej “jelonka”. W końcu wrócił do gabinetu uprzednio pukając. Usiadł na krześle spoglądając ciekawie na Kenta.
- Chciałbym dowiedzieć się trochę o metodach leczenia - powiedział. - Jak rozumiem podstawowy pan już zna, wczoraj w recepcji mnie wypytywano w sprawie syna.
- Tak, przekazano mi podstawowe informacje. Ale potrzebuję nieco dokładniejszych danych. - Lekarz robił wrażenie sztywnego i zdystansowanego. - Jak długotrwała była przemoc? Kim był dla syna napastnik? Jaki zakres przemocy wchodzi w grę? Zdaję sobie sprawę, że to nie jest łatwy temat. Napije się pan czegoś?
Przed Mazz stała szklanka z wodą, którą dziewczyna teraz złapała i podniosła się by wyjść.
Luc odprowadził ją wzrokiem. Wahał się. Tak bardzo i cholernie się wahał.

Przez chwilę przeszło mu na myśl, że mógłby zabić tylko za to, że ktoś to ogląda. No poza Mazz, przyjaciółką przy której chciał zrzucić ciężar.
- Nie mogę odpowiedzieć na większość pana pytań - powiedział ciężko. - Bo sam wiem niewiele. Żona leży w szpitalu, nie wybudziła się jeszcze, ja zaś dopiero odkrywam pewne fakty. - Z ociąganiem wyciągnął przenośny holoprojektor i zamiast spinać go złączem, po prostu włożył doń microdysk.
- Proszę o obietnicę, że to zostanie tylko między nami, na potrzeby leczenia - zwrócił się do Kenta nie włączając jeszcze wyświetlania.
- Oczywiście. Obowiązuje nas klauzula tajemnicy zawodowej, panie Van den Heen. - Lekarz przechylił się nieco w przód, by lepiej widzieć.
Z holoprojektora poleciał obraz umiejętnie przesuwany przez Luca do tych “treściwych” momentów.
momentów.
Bity Al.
Bity Al.
Mocno bity Al.
Jeszcze mocniej bity Al.
Al napierdalany z pięści.
Al bity aż wpada Kira i sama dostaje w pysk, a Dan zmienia cel ataku i rzuca ją na podłogę łapiąc za majtki…
Heen zastopował.
- Nie muszę dodawać co tam dalej zaszło - powiedział nie starając się nawet wytłumaczyć czemu urwał obraz. Sam się nakręcał. Miał nadzieję, ze lekarz nie spyta. Ręce zaczynały go świerzbić na sam widok tego po raz kolejny. Do tego nie szło przywyknąć. Za każdym razem biło w mózg.
- Naprawdę… wiem niewiele więcej. - Zerknął na Kenta. - Tyle co nic tak po prawdzie.
Lekarz kiwnął głową.
- Zacznę sporządzać notatki, zgadza się pan?
- Tak. Proszę mi wyjaśnić jak wyglądać będzie terapia. - Luc schował holowyświetlacz.
Psychoterapeuta przez chwilę przebierał szybko palcami z nakładkami wprowadzając informacje do systemu.
- Zaczęlibyśmy oczywiście od spotkania z synem. W jego przypadku, obecna byłaby również druga terapeutka, kobieta. Chciałbym ocenić jego stan, poobserwować reakcję na różnego rodzaju bodźce i stymulanty...
- Pan się nie obrazi panie Kent. - przerwał Luc. - Nie chcę tu zgrywać speca, bo ja się na psychologii w ogóle nie znam. Ale widząc stan syna to ja wykluczam udział w terapii lekarza-mężczyzny. Przynajmniej na wczesnym etapie…
Lekarz nie wyglądał na obruszonego.
- Panie Van den Heen. Proszę posłuchać. To ważne. Wiem, że jako rodzic chce pan jak najlepiej dla syna, szczególnie teraz. W terapii zawsze bierze dwóch specjalistów. Pozwala to na lepszą ocenę sytuacji i reakcji dzieci. Aliester jakkolwiek to brzmi nie jest pierwszym przypadkiem w naszej fundacji będącym obiektem przemocy w rodzinie. Poza tym, pan również zostanie skierowany na 5 modułową terapię. W tym samym czasie co rozpoczęcie terapii synka. W tych 5 modułach otrzyma pan narzędzia potrzebne do radzenia sobie z sytuacją samemu i udzielania pomocy synowi.
Lekarz spojrzał na solosa.
- Ma pan pytania czy możemy kontynuować?
- Ja? Na terapię? - Luc zdziwił się. - Że ze mną coś nie w porządku?
- To pozostawię ocenie lekarzowi prowadzącemu. Ale osoby z rodziny, między innymi jak pan, zamieszane pośrednio lub bezpośrednio również potrzebują pomocy. Wsparcia. Pokazania jak radzić sobie z emocjami tak, by pomóc obiektom faktycznej przemocy.
- Panie Kent… Moja żona będzie przechodziła leczenie w Highway. Specjaliści oceniają jej stan na 10 dni do dojścia do sprawności fizycznej po zastosowaniu nano i speeda. Oczywiście może to być dzień, dwa krócej lub dłużej. Potem ona zajmie się synem i zapewne przestanę mieć z nim kontakt tak jak nie miałem przez półtora roku. Dlatego nie wiem po co mi ta terapia. 5ciomodułowa.
- Uważa pan, że po kilku dniach poradzi sobie pan z zaakceptowaniem faktów. - Mark ruszył dłonią stronę, gdzie Luc wyświetlał nagranie.
- Myśli pan, że istnieje jakakolwiek terapia by te fakty zaakceptować? - Luc zawahał się, pomyślał o czymś. - Jak wygląda ta 5ciomodółka?
- Zaakceptować, przepracować - kiwnął głową lekarz - uczucia, reakcje. Po to aby samemu sobie radzić ze stresem, uczuciem bezsilności, agresją jaka zazwyczaj się rodzi w takich przypadkach. I po to by móc i umieć pomóc Aliemu i pana żonie.
- Moja żona… wątpię by chciała mojej pomocy. Dla niej czy syna. Jestem tu bo jest nieprzytomna. - Luc wyglądał jakby wciąż się wahał i myślał o czymś intensywnie. - A… a średnio mogę sobie wyobrazić to, że gadki z innym facetem o tym jak to jeden typ bił mojego syna i gwałcił moją byłą… mogły by pomóc. Ja tu widzę w pewnym momencie pięści i pieniądze na adwokata jak mi państwo wywołacie sprawę za pobicie. - Spojrzał na Kenta. - Wczoraj recepcjonista wypytując mnie uznał, że to ja biłem małego. Wiele mnie kosztował spokój w tej sytuacji.
- Może pan rozmawiać z kobietą. A uczucia, o których pan mówi, jeśli nie przepracowane, będą narastać do momentu eksplozji. Nie będzie to łatwe, bo temat nie jest łatwy. Ale pan jest ledwo w stanie o tym mówić, a jeśli już pan mówi to po to by atakować werbalnie. Osoby, które nie były zamieszane w czynienie krzywdy pana żonie lub dziecku - tłumaczył lekarz spokojnym, prawie jednostajnym głosem.

Pierdoleni doktorzyki kończący studia, kursy i uważający, że wiedzą lepiej co człowiekowi dzieje się w głowie. Jakby kilka lat nauki, trochę praktyki, dyplom - dawały im pewność, że są jak rentgen mogący prześwietlić uczucia .
Problem był w tym, że to prawda. Narastanie do momentu eksplozji? Śmierci Dana? Sukinsyn… Pierdolony dyplom dawał mu broń. Ale to wiedza i doświadczenie były jego amunicją. Właśnie ciął Luca seriami jak on nomadów dzień wcześniej.

Solos machnął ręką zrezygnowany.
- Dobrze - powiedział. - A w kwestii terapii małego. Jakieś szczegółowe info?
- Pierwsze spotkanie orientacyjne. Po tym zazwyczaj blok kilku 2-3 spotkań indywidualnych przygotowujących do zajęć grupowych, potem zajęcia grupowe. Z udziałem innych dzieci i innych terapeutów. Oczywiście po każdym spotkaniu i pan i pana żona otrzymacie nasz feedback z postępami, omówieniem krótkoterminowych planów.
- Kiedy będziecie mogli państwo (bo mówił pan o dwóch terapeutach) przyjechać na pierwsze spotkanie z małym?
- Panie Van den Heen, zajęcia odbywają się tutaj. Ma pan kogoś zaufanego, komu Alisteir również ufa, zaufał?
- Panie Kent, stan mojego syna jest… kiepski. Chciałbym, aby pierwsze zajęcia odbyły się tam gdzie czuje się bezpiecznie. Aby przyjechać z nim tu na drugie do kogoś kogo już poznał.
Nie do ludzi totalnie obcych. Pana i asystentkę.
Psychoterapeuta zastanowił się.
- Zobaczę czy da się to zorganizować. Proszę zostawić adres w recepcji, oddzwonimy w ciągu półtorej - dwóch godzin.
- Dobrze. - Luc wstał i wyciągnął do lekarza rękę na pożegnanie. - A co do kosztow…
- Kosztów? - spytał lekarz. - Jeżeli Alisteir zostanie wciągnięty w program, jest on darmowy.
- Wiem, słyszałem. Darmowe terapie dla dzieci skażonych przemocą. Ale ja nie jestem dzieckiem, mówił pan o mojej terapii.
- Terapia rodzinna jest jest częścią pakietu, panie Van den Heen.
- Dziękują zatem i … proszę mnie informować o terminach wizyt. Alisteira i mojej. - Luc skierował się ku drzwiom.

Na zewnątrz zgarnął Mazz wciąż się nad czymś zastanawiając.
- Jak było? - spytała.
- Jak to Jelonek u psychiatry.
Parsknęła śmiechem.
- A w kwestii małego?
- Pójdziemy w to. - Wzruszył ramionami. - Sama go widziałaś, trzeba. Mnie też na terapię wysyłają.
Pokiwała głową i poklepała go w pośladek z zaczepnym uśmiechem.
- Mogłam zrobić zamiast Jelonka coś innego, ale wtedy to by cię wsadzili - powiedziała niewinnie.




Luc nie dzwonił do Mo, chciał zaryzykować sprawdzając czy przyjęli z Dave’em jego ofertę ‘wakacji’ przed porodem w jego apartamencie. Po drodze podjechał pod terminal wypłacając 8.000 kredsów w chipach, po czym podjechali pod jego apartament w Concourse.
Zamiast wstukać kod zadzwonił Videofonem.

Cisza.

Czekali chwilę ale wciąż nie było żadnej reakcji.
Heen wybrał numer do Dave’a, który odebrał po 2 drugim sygnale.
- Hej, co? - spytał kurtuazyjnie.
- W warsztacie jesteście?
- A gdzie indziej? - skrzywienie lekkie.
- Nie wiem, w szpitalu? - Luc przewrócił oczyma. - Wpadniemy z Mazz za parę minut.
- Ok. Nie, gnojkowi za dobrze, nie chce wyjść. Wpadajcie, czekamy.




Podjechali pod “słonika” kilkanaście minut później. Wysiedli, a Luc minę miał nietęgą, bo nie wiedział jak ugryźć temat. Halo go wpieprzył w gówno równe. Zapragnął powyrywać mu wszystkie kończyny. Mo i Dave nie wiedzieli o spółce reportera i netrunnera, tedy jak do cholery miał przekazać Mo tantiemy za utwór w night reportażu nie odkrywając, że on stoi za videoblogiem?
Zapukał przed wejściem do środka warsztatu.
Jak zwykle muzyka ryczała niezwykle optymistyczny kawałek:




Na spotkanie wylazł Dave i machnął ręką.
- No właźcie, właźcie. - przybił żółwika z Lucem. Mazz przytulił i cmoknął w policzek mimo, że był jakieś 10 cm niższy od soloski nie robił sobie z tej różnicy wiele.
- Siema, schudłeś, czy urosłeś? - Heen spytał żartem. - I jak nasza śliczna dziewuszka mająca zamiar zaszczycić nas niedługo nowym kumplem?
Dave nie zareagował na dowcip wskazując w głąb garażu, gdzie Moira stała na niskiej drabince, pod maską jakiegoś zdezelowanego pickupa, który czasy swej świetności miał z wiek temu. Obok niej stał jakiś koleś dłubiący pod maską pod dyktando kobiety, która mu tłumaczyła gęsto czemu ma robić coś w takim, a nie inny sposób.
- Rozdrażniona - skwitował i podyrdał by ściszyć muzykę. Po czym wrzasnął pełnią swych płucek:
- MOIRA!!!! GOŚCIE!
Kobieta wychynęła spod maski i rozejrzała się.
Zobaczyła Luca z Mazz i pomachała im, powoli gramoląc się w dół po drabince. Na koniec słychać było jak objechała mechanika.
Podturlała się do nich:
- Cześć. Co słychać? - Chodziła jak kaczka z boku na bok. Była spocona i zziajana. I wkurzona.
- Witaj Mo. - Luc ucałował ją w policzek podchodząc z boku. Z przodu musiałby się zginać jak scyzoryk. - Mam dla ciebie kasę.
- No witaj, jaką kasę? - Odruchowo nadstawiła policzek do całowania i odcmokała solosa.
Zrobił zdziwioną minę jakby nie wiedział o co jej chodzi.
- Eeee… To nie wiesz? - spytał patrząc na nią ostrożnie. - Bo ja też, miałem tylko podrzucić.
Wyjął chipy.
- Co mam wiedzieć? - Rozejrzała się po trójce. - Dave! Znowu coś odpierdzieliłeś? - fuknęła zła ochrypnietym głosem.
- Ja? Nic… grzeczny jestem. - Dave uniósł ręce w poddańczym geście.
- Mo, no to ja nie wiem - Luc zasępił się. - Mój fixer się ze mną skontaktował, wie że się znamy… Ktoś wykorzystał twój utwór w sieci podobno, chciał dać tantiemy z zarobku. Fix mnie poprosił o pośrednictwo, nie mam pojęcia o co c’mmon, mam tylko 8 koła credsów.
- Nie wygłupiaj się, Heen. - Nawet nie sięgnęła ani nie spojrzała za kasą. Obruszyła się jedynie. - Chcecie coś pić? Cholernie gorąco tutaj.
- Ale w sensie że z czym mam się nie wygłupiać? - Zbaraniał.
- Bo to on pierwszy użył. - Kobieta machnęła ręką - Skąd by się miało wziąć 8 kafli? - Mo kroczyła wygięta do biura i fotela. Dave szedł za nią asekurując.
- Nie wiem. - Luc wzruszył ramionami. - Fix mi mówił tylko nazwę bloga gdzie użyto twojego utworu. Nie patrzyłem, od przebudzenia zajebaniamy z Mazz po mieście, nie było nawet czasu. Jakieś “Night at Work”. I dał chipy dla ciebie. Wiesz jak nie chcesz to mogę zabrać, przepiję - obiecał.
Mazz szturchnęła go marszcząc brwi.
- Dobra, zobaczę to później. Ale 8 koła? To masa kasy. Taki popularny ten blog? - Mo odgięła fotel a Dave podsunął jej krzesło pod nogi.
- Chcecie coś do picia? - spytał kierując się ku schodom.
- Byle nie marchewkę - Mruknął Luc, a Mazz zachichotała.
Solos położył chipy na biurku.
- Piwo? - krzyknął Dave już z góry.
- Nieeeeee sok wystarczy! - odwrzeszczała Ruda.
- Ok!!! - dobiegło gromkie potwierdzenie.

- Moira, kasa się wam przyda. A 8 tysięcy nie chodzi piechot. - dodała już ciszej Mazz.
- Ale daj spokój, tyle kasy?
- Bierz i nie marudź…
W głębi garażu coś gruchnęło.
Moira zerwała się gwałtownie, gdy do warsztatu wparowała mała grupka pięciu osób, która szybko się rozbiegła po pomieszczeniu waląc bronią po sprzętach i pojazdach. Z powyższej grupki dwójka wyglądająca na “liderów” z bronią gotową do strzału stanęła przy Lucu, Mazz i Mo..



Kobieta uśmiechnęła się - brakowało jej sporej ilości zębów i przeszła za plecy Heena i Rudej, a mężczyzna wycelował broń w Moirę:
- No śliczności… - Wyciągnął dłoń. - … czas na Boże Narodzenie.
Mazzy powoli zaczęła się podnosić, gdy celujący w Moirę koleś przesunął broń na nią cmokając i kiwając przecząco palcem.
Wkurwiona rockmanka wrzasnęła na pozostałą trójkę wandali:
- Oj jełopy …. zaraz ja was tak przeoram… - zgrzytnęła zębami widząc, że właśnie rysują pickupa.

Luc położył dłoń na udzie Mazz przyciskając ją do siedzenia. Drugą rękę miał na widoku.
- O co chodzi? - spytał.
- New kids on the fuckin’ block - warknęła Moira - Wydaje się im…
Stojąca za Lucem i Mazz kobieta wcięła jej się:
- Nie wydaje się nam, stara ruro… dawaj kasę i spadamy do ...następnego miesiąca.
Moira by się zerwała do obicia szczerbatej, ale obecny stan jej zdecydowanie to uniemożliwił.
- Mo - warknął Luc oceniając sytuację. - Weź nie szalej.
- Właśnie, Mo - przedrzeźnił Luca koleś - nie szalej. Słuchaj go. Dawaj kasę, bo za chwilę pomogę małemu sukinsynowi wyjść na zewnątrz…
Kobieta stojąca za ich plecami zarżała radośnie. W tle napastnicy uprawiali radosną twórczość.
Mazz spojrzała na Luca i Moirę.
- Spoko… zaraz dostaniecie co się wam należy - powiedział wzrokiem nakazując Moirze by usiadła.
- Może weźcie po prostu kasę i tyle się widzieliśmy? - zaryzykował Heen.
- Luc… - syknęła Moira opadając ciężko na fotel
- Z chęcią, a widzieć się to zobaczymy nie raz i nie dwa… Taki garaż to cymesik… - zacmokał ponownie koleś i wycelował nieco nad głową Moiry.
Padł strzał.
- Koniec gadek… kasa… - Przesunął wylot lufy na brzuch kobiety.
- Ile chcecie - warknął Luc.
- 1500 za ochronę - mrugnął do Heena - trza się cenić.
Solo-reporter wyczuł, że Ruda się spina.
- Mazz do cholery! - Zaczynał wkurwiać. Przycisnął udo dziewczyny do krzesła. - 1500? - spytał by potwierdzić.
Wstał
- 1500 w tym miesiącu - kiwnął łbem koleś - opłata zryczałtowana. Od następnego 2000.
Na schodach z biura słyszeć dały się ciężkie kroki Dave’a.
- Synku… - zawołał mechanik, a napastnik zwrócił błyskawicznie broń i wzrok na schodzącego mężczyznę.
- Łap… - Dave schodził całkiem wyluzowany niosąc paczkę czipów w dłoni. Drugą miał uniesioną. - … 1500 jak chciałeś.
Moira syknęła, ale Dave nie zwracając na nią uwagi powoli stanął na linii potencjalnego ognia. Rzucił paczką w kolesia. - A teraz zabierajcie się stąd.

Koleś gwizdnął. Pozostała czwórka powoli zaczęła się wycofywać celując wciąż w małżeństwo i ich gości.
- Do zobaczenia już niedługo. - Ganger puścił buziaka gdy cała piątka była już poza progiem garażu.
- Dave - warknęła Moira…
- No co? To tylko kasa, mała…
- Dave!...
Mazz podniosła się jednak z siedzenia.
Zapaliła.
Luc też wstał zrobił dwa kroki w kierunku wyjścia, po czym odwrócił się do Mo i Mazz.
- Co Wam odpaliło? - spytał patrząc spode łba.
Dave pochylał się nad Moirą, która kurczowo zaciskała dłoń na jego ramieniu.
- Tacy wracają jak karaluchy albo wszy - wycedziła Ruda. - Często takich macie? - Odwróciła się do Moiry i zamarła - Kurrrrrrwaa - jęknęła.
- Ej… pozamykacie? - spytał Dave łapiąc rockmankę na ręce.
Nie czekał na odpowiedź.
Ruszył po schodach w kierunku biura, za którym na piętrze mieściło się ich mieszkanko.
Luc wyglądał na oszołomionego.
- Kurwa bierz mój samochód i do szpitala!
- A wy jak? - obrócił się w miejscu lekko zakręcony i przejęty.
- Tramwajem kurwa, dyliżansem. Zapieprzaj do samochodu, macie opłaconą porodówkę w Concourse - krzyknął Luc usuwając się z przejścia do drzwi na zewnątrz.
Mechanik pobiegł bez słowa z rodzącą partnerką na rękach.

Mazz zabrała czipy z biurka jakie gangersi przegapili:
- Głupie cwele. - Uśmiechnęła się. - Ale Moira powinna być zadowolona w sumie.
- Mazz cholera… - Heen łączył się ze swoim kontem akceptując przelew warunkowy. Nie wiedział czy Mo ma jego kartę dostępową do apartamentu, a nawet gdyby miała toczy rodząc ‘w biegu’ ogarnęła by to. - Co to kurwa było? Zginąć chcesz? - Wyglądał na wściekłego.
- Co? Jak ginąć? - Zdziwiła się Ruda ruszając po schodach by zamknąć biuro. Po chwili zbiegła z powrotem.
- Typy mają cię na celowniku, a Ty się spinasz do rozróby? No to mi nie wygląda na “Co? Jak ginąć?”.
- Daj spokój… pierwszy raz taka akcja? Tyle, że Moira… - Dziewczyna nie wyglądała na przejętą. A Luc wyraźniej niż dotąd przypomniał sobie jej dare devil’a.
- Mo w tym stanie, to nawet padu by nie zrobiła. - Luc się uspokajał. - Czym jest 1500 kredsów jak pozabijamy ich w nocy?
- No już, już… byłam grzeczna? Byłam. Nie marudź. - Klepnęła reportera po łopatce. - Jak się spinasz to ci się zmarchy robią. - Wyszczerzyła się w uśmiechu. - Spadamy?
Pokiwał głową.
- Jak Dave da na nich namiar to pozabijamy ich razem? - Spytał uśmiechając się lekko i zamykając warsztat.
Wyciągnęła dłoń do żółwika i pokiwała głową.
- No to …. gdzie teraz? - wskoczyła Heenowi na plecy. - Ku zachodzącemu słońcu?
Zastanowił się rozpatrując kilka spraw jakie chciał dziś załatwić, ale chyba na wszystkie było za wcześnie.
- To Jokey wybiera kierunek, konik słucha - odpowiedział.
- Pojedziesz ze mną w jedno miejsce? - spytała. - W zamian za to wyczeszę Ci grzywę w domu.
- Ale bez zaplatania w warkoczyki - żachnął się. - To gdzie jedziemy?
- Dorwałam ślad na naszyjnik. Chcę sprawdzić. A jak zaplatanie ci warkoczyków okaże się kiedyś opcją to będę pierwszą która zapozna cię z depilacją laserową - mruknęła znacząco wprost do ucha.
Heen o depilacji laserowej myślał to samo co o warkoczykach. Poprawił sobie Rudą na plecach idąc ulicą i wypatrując taksówki.

- Przytyłaś? - zagaił przyjacielsko.
- O Ty wredny - dziabnęła równie przyjacielsko w ucho. Kąsając całkiem mocno. - Starzejesz się czy co?
- Mhm, próbuję ci dorównać…
- Powinieneś już się nauczyć … nigdy mi nie dorównasz… w niczym - zaśmiała się złośliwie - No puszczaj dziadku, bo zadyszki dostaniesz.
- Zebyś się w nocy nie przekonała co to zadyszka - fuknął udając złość i wciąż idąc w kierunku krańca n’Cat. - A co do dorównania, to mogę spróbować wzrostem. Uklęknę, może będzie okey - zachichotał.
- Grabisz sobie, Heen! - Uda Rudej owinęły się wokół bioder reportera. - A na te sypialniane przechwałki jest prosty sposób - brzmiała jakby coś rozważała.
- Mhm? - zaciekawił się tonem zadumy Rudej.
- Pamiętasz ten pokoik w Clockwork - zachichotała złośliwie. - Zrobię wersję domową i będziesz miał okazję wykazać się wytrzymałością.
- Trzymam za słowo, gdzieś tam u ciebie został w końcu ten stroik - pogładził ją po udzie. - I zobaczymy kto jak z tą wytrzymałością stoi.
- No został… ale to nie znudził ci się jeszcze? Już go troszkę zużyliśmy…
Przekomarzając się wydostali się w końcu z nCat w bardziej cywilizowane obszary. Tę dzielnicę, gdzie dojeżdżały taksówki. Mazz zsunęła się w końcu z reportera i gwizdnęła przeraźliwie na YellowCab.



Wsiedli do pojazdu, Ruda rzuciła androidowi prowadzącemu pojazd:
- 59th Street, Staten Island. - Po czym odwróciła się ku Lucowi. - “Podobno” my być u jubilera w dziale ze starociami. Czuję się jakbym goniła jak za własnym ogonem - dorzuciła lekko markotnie.
- Znajdziemy - Zmierzwił jej włosy. - Nie dziś to jutro. - Miał nadzieję, że jak to ślepy trop to Layter na coś wpadnie. Chciałby aby to Dan okazał się seryjnym nNY mordercą noszącym naszyjnik Mazz i będącym łącznikiem Matrixa. Och ile to spraw by rozwiązało…
Bzdurne myśli tak szybko opuściły głowę jak w niej się pojawiły.
Ścisnął lekko dłoń rudej.
- Mhmmm - mruknęła. - A ty jak? - Zrobiła kilka kółek palcem blisko jego skroni. - Widzę trybiki pracujące. Z oporem i powoli ale jednak. - Wyszczerzyła się lekko wtulając się w ramię Heena.
- Trzeba się na czymś skupić by nie zwariować.
- No tak, to złota zasada. - Mazz jakoś bez zainteresowania skwitowała wypowiedź Luca. Za to z zainteresowaniem zaczęła rozpinać spodnie reportera. - To skup się … na drodze - mruknęła opadając sennie wprost na jego krocze.
- Taka… zmęczona jestem - wymruczała głośniej na pożytek nie wiadomo kogo. Zmęczenie jednak szybko jej przeszło gdy zaczęła działać nad utrzymaniem Heena przy zdrowych zmysłach. Ustami, dłonią, językiem drażniącymi, pobudzającymi…
Zacisnęła dłoń by zastąpić nią miękkie, ciepłe i wilgotne usta:
- Jazda potrwa jakieś 10 minut… jak tam wytrzymałość? Dasz rady tyle wytrzymać? - z kpiącym uśmieszkiem powróciła do zadania.
- Jak będziesz tyle gadać, to z pewnością… - wymruczał i odchylił lekko głowę. Ręką wślizgnął się pod jej bojówki by nie miała za łatwo.
Z ustami pełnymi “Majora Heena” mruknęła, lekko protestując ale podjęła wyzwanie. Przez następne kilka minut poruszała się rytmicznie w górę i w dół, pracując wytrwale nad orgazmem Luca. W którymś momencie zatrzymali się na czerwonym świetle.
Solos zaklął cicho, kilka takich czerwonych świateł po drodze i Mała miała by nie lada satysfakcję. Zaczął intensywniej pieścić Mazz aby rozproszyć ją przy jej pracy nad wygraniem tego małego pojedynku. Jednocześnie zerknął na kierowcę czy należycie skupia się na drodze. Raczej odruchowo, bo nawet jak nie to co z tego?
Ruda mruknęła nieco głośniej. Android lekko odwrócił się w kierunku dźwięku, ale szybko powrócił do poprzedniej pozy. Ruszyli a Mazz w akcie zemsty wsunęła wolną dłoń by podrażnić ukrytą wrażliwą część ciała jaką wzięła w obroty. Niemalże dławiąc się opadła by wziąć Luca głęboko, głębiej w usta. Nie chciała przegrać - było to czuć w każdym ruchu. Drażniła i pieściła w jednostajnym tempie, aż poczuła drżenie reportera który jeszcze chwile walczył zarówno sam ze sobą jak i ciałem Maaz aby nie przegrać… Jednak po chwili skapitulował, bez żalu. Miał plan jak wziąć rewanż.
Jęknął tylko i odchylił głowę.
Dziewczyna z wyrazem samozadowolenia na twarzy uniosła się i wyprostowała na siedzeniu, gdy prawie już podjeżdżali pod podany przez nią adres. Poklepała Luca po udzie w ramach niemego pocieszenia. Widział w jej oczach, że będzie wykorzystywać to zwycięstwo jeszcze przez kilka tygodni.



Elegancki sklep jubilerski był miejscem w którym dwójka solosów czuła się zupełnie nie na miejscu. Na powitanie wyszła im wysoka, szczupła kobieta ubrana w bezpłciowy garniturek.
- Witamy! W czym mogę pomóc?
- Szukam Phillipe - mruknęła Mazz, nie czując się pewnie.
- Chwileczkę. Zaraz poproszę. Proszę spocząć. -
Wskazała gestem miękkie kanapy.
Ruda podreptała ku wskazanemu siedzisku i usiadła, zakładając nogę na nogę.
- Czaisz mieć to wszystko na chacie? - szepnęła teatralnie do Luca. - I czemu mam ochotę dla jaj ruszyć mocniej tą witrynką? - wskazała wystawkę z pyszniącym się w niej ciężkim złotym naszyjnikiem.
- Odpalać Sandiego? - spytał konfidencjonalnym szeptem. - Nawet się nie zorientują i poginamy z łupem.
- Nie kuś - zachichotała cicho i zaraz przestała bo oto do nich dreptał wywołany przez Mazz mężczyzna, ocierając dłonie w delikatną, jedwabną szmatkę.
- Witam, witam, witam. Jestem Philippe. - Ani na sekundę z jego twarzy nie schodził firmowy uśmiech. Nie pokazał również by ich dwójka go zadziwiła.
- W czym mogę pomóc? - spoglądał to na Rudą to na Luca.
- Witam. Dostałam informację, że u państwa w dziale antyków pojawił się taki naszyjnik. - Dziewczyna pokazała holo naszyjnika matki.
Philippe się zamyślił przyglądając zdjęciu.
- Nie, nie wydaje mi się by model posiadany przez nas był tym samym modelem. Widzi pani tutaj splot jest... - Tu nastąpił wykład, którego sądząc po minie Mazz, nie zrozumiała ona ani w 1/10. - Egzemplarz u nas na stanie zaś... - mężczyzna prowadził Luca i Rudą otwierając przy tym niewielką gablotkę - splot ma... - Kolejny wykład.
Soloska sięgnęła dłonią po cacko. Odebrała delikatnie od Philippe i zaczęła obracać.
- Nie, to nie mój.
Jubiler tylko pokiwał głową:
- Tak jak mówiłem, to dość znaczące różnice. -
Musieli wierzyć mu na słowo.
- No nic… to dziękuję - mruknęła rozczarowania dziewczyna i pociągnęła Luca do wyjścia. On jednak nie dał się odciągnąć.
- Panie Philippe, jest pan świetnie zorientowany w temacie, wierzę, że ma Pan przy tym dość szeroką bazę kontaktów w branży. - Heen spojrzał na jubilera. - Zapłacimy półtorej wartości szukanego naszyjnika odkupując go od Pana, gdyby poszczęściło się go Panu nacelować.
Mężczyzna wyglądał na niezwykle połechtanego uwagami solosa:
- Hmmm…. tak… - Pomyślał chwilę coś kalkulując w myślach - Dobrze, podejmę się. Czy mógłbym wiedzieć w jakich okolicznościach naszyjnik zmienił właściciela i gdzie?
Mazz wyłuszczyła dane, które Luc słyszał już od niej wcześniej.
- Czy mogę prosić dane kontaktowe do państwa?
- Tak, jak najbardziej. - Mazz podała kanał i swoje nazwisko.
- Dobrze, będę kontaktować się za kilka dni. Dam znać jak postępuje ta niewielka kognicja. - Uśmiechał się cały czas. Luca zaczęły boleć policzki od samego patrzenia.

Po wyjściu od jubilera ruszyli szukać taksówki aby podjechać do Concourse. Luc był ciekaw co z Moirą. Jechali tak przez chwilę po czym Heen w końcu spytał.

- Jest ok?
- Mhm - Ruda spojrzała na niego ale nie wyglądała na totalnie zgaszoną jak w Clockwork. - Dzięki - poklepała go po ramieniu.
Dźwięk przychodzącej wiadomości od Willson przerwał chwilę “wsparcia”.
Cytat:
@LVDHeeN
Od: dr Willson
Temat: Transfer Mrs van den Heen
Panie van den Heen,
W kwestii informowania pana o aktualnym stanie pana żony. Otrzymała ona pierwszą dawkę speedhealingu. Monitorujemy postęp. Jeśli wszystko będzie szło zgodnie z oczekiwaniami, za 1.5 godziny nastąpi transport do wybranej przez pana kliniki.
Z poważaniem.
Niedługo po tej wiadomości nadeszła również i kolejna tym razem z Fundacji.
Cytat:
@LVDHeeN
Od: dr Kent
Temat: Terapia Alesteira i Lucifera van den Heen
Panie Van den Heen,
Możemy zaczynać za dwa dni. Godzinna sesja od 9AM.
Proszę o przesłanie adresu.
Adres… cholera…
A gdzie mały miał być za dwa dni? Sam całymi dniami w mieszkaniu Nao? Może pogadać z Kirą bis i poprosić by przytuliły go w Clockwork? Czas uciekał a on w sprawie syna dreptał dalej w miejscu. Dzisiejsza “Akcja Jelonek” tylko go w tym utwierdziła.




Po podjechaniu pod szpital szybko ruszyli do środka by sprawdzić co z Mo. W środku pokierowano ich na porodówkę, gdzie w poczekalni czekał zdenerwowany Dave. Moira była jeszcze na sali.
Mechanik chodził w kółko wydeptując ślad w wykładzinie.
- Hej - mruknął z napięciem w głosie, dostrzegłszy Rudą i Luca.
- Rozumiem, że jeszcze się nie wykluło? - spytał Heen. - Ale wszystko ok?
- Tak mówili 10 minut temu. No kwestia czekania… powinno być już niedługo bo tam wiecie, rozwarcie musi być odpowiednie….
Mazz zamachała rękoma:
- Dave, NIE wiemy i NIE chcemy wiedzieć - poklepała mężczyznę przyjacielsko.
- No ok… - sapnął, zdecydowanie nie w humorze do żartów.
- Dave, a właściwie czemu nie byliście u mnie? - zaciekawił się Heen. - Lokal stał pusty, szpital 2 przecznice, a ja z serca, nie że coś.
- Wiem, wiem, ale Moira zabajarzyła dłużej w garażu i już nie miała siły się turlać nigdzie. A wiesz, pakowania jak na wyprawę na stację kosmiczną. Ubrania, kosmetyki, poduszka do spania, jasiek specjalny... - wyliczał i machnął ręką. - Padła na nos i poszła spać. Ale dzięki za propozycję.
- To teraz siadaj i opowiadaj o tych łebkach co wpadli. - Heen poprowadził go ku siedzeniom gdzie nie było akurat ludzi. - Wszystko. To jutro ich nie będzie. Wyglądali na frajerów.
Dave usiadł.
I natychmiast wstał, ocierając dłonie o uda.
- Nie, wiesz, ja sobie pochodzę. - Potarł dłonią o kark - No co tu mówić. Co jakiś czas nowi na nCat chcą się wkręcić i wykazać kacykom. I szukają opcji na obrzeżach. Haracze, wymuszenia. Ci akurat chyba nowi na 10tce są. Byli raz ale nic nie załatwili, bo Moira pozamykała zanim zdołali wleźć. To wrócili. I pewnie wrócą znowu. Ale nie chciałem dzisiaj szaleć. - Wzruszył ramionami. - To tylko kasa…
Taaaak… to było ich flagowe powiedzenie.
- Macie te osiem kawałków od mojego znajomego fixa, czyli i tak jesteście 6,5 koła w przód. - Luc uśmiechnął się. - Bo te zjeby nawet nie zauważyły kasy leżącej na biurku. Dave, wszyscy się martwimy o Mo. Ja mam jednak dziś wolny wieczór, jak później nie wiem, mam komplikacje. Dasz mi o nich więcej, to dziś załatwię i więcej już nie przyjdą.
- No ale co ci potrzeba? Na dziesiątkę są dwa wejścia. Od północnego wejścia i jedno ukryte od wschodu. Imion nie znam ani ksywek. Nie wiem czy nie łatwiej poczekać aż wrócą i wtedy im łomot spuścić albo w ogóle zamieść. - Wzruszył ramionami. - To nie tak, że każdy wannabe zostawia nam wizytówki, Luc.
- Nie, ale macie w n’Cacie sporo ludzi co was lubią, szanują, są winni przysługi, mają info. Jak ten Feliks z 11tki. Nie będziemy u was siedzieć wiecznie by czekać aż przyjadą. A ktoś może znać ich meline na 10tce.
- Może Happy Sue… - Dave zasępił się na chwilę - … albo Neron…. Wyślę im wiadomość - mruknął. - Jak się odezwą to dam znać, tak? - Nie brzmiał jakby kwestia napadu była priorytetową.
Luc to rozumiał, sam tak kiedyś miał stojąc w szpitalnym korytarzu. Poklepał Dave’a po ramieniu wskazując zę “wszystko będzie dobrze”.
- Tylko jedno jeszcze. Jak ten ich gang się nazywa to wiecie? - spytał
- Taaa… "Gang Żółtej Żmiji"… - Dave powiedział z przekąsem.
Drzwi do sali otworzyły się i mężczyzna drgnął raptownie porzucając dywagacje na temat bandziorów.
- Może pan wejść.
Dave odwrócił się do dwójki przyjaciół bez słowa. Wyglądał jakby go zatkało i jakby się trochę bał.
- Syn, 4,7kg, 56cm, 10 na skali. Gratulacje - położna mówiła prowadząc Dave’a na salę.

Luca zatkało, spojrzał na Mazz.
Specem nie był ale swoje tam wiedział, sam był ojcem drepczącym kiedyś w poczekalni położniczej.
- 56 cm? Jebany bydlak. Z takiego krasnala? - nie mieściło mu się w głowie.
- Ja pierdykam. No Moira też nie valkiria… nic dziwnego, że taka wkurwiona chodziła… 5 kg prawie i - rozsunęła ręce by zwizualizować wielkość dzieciaka - tyle w sobie nosić?! - Luc zobaczył wyraźną, czystą panikę na twarzy Mazz. Nie zdarzało się to często.
- Dave w sumie czasem wyjeżdża… - Luc jakby zastanowił się nad czymś.
Dziewczyna postukała się w czoło spoglądając na Heena:
- Nie wszystkie kobity mają takie ciągoty, Luc. - Nie drążyła za bardzo jakie. - Moira ma pierdolca na jego punkcie. I wzajemnie.
- Ej, spoko. Tak odruchowo… - Heen objął Mazz prowadząc ją do wyjścia. - 56 cm z takich krasnali? Człowiekowi różne rzeczy w mózgu latają.
Ruda aż się otrzepała.
- Daj spokój… brrrrr. A Ali jaki duży był?
- 65, po tatusiu.
- Znaczy tobie, tak? - Ruda odskoczyła z chichotem.
Zrobił urażoną minę.
Rozejrzał się za swoim samochodem, przy okazji wybierając numer do Hao.


Detektyw odebrał po drugim sygnale:
- Luc - powitał zdawkowo reportera.
- Hao - odpowiedział Heen. - Coś się udało z tym co mówiłem wczoraj?
- Nie - pokręcił głową - nie zostało przewiezione do labu. Nie było śladów - mówił oględnie i nie wprost.
- A wasi psycholodzy czy inni spece coś ustalili względem tego dzisiejszego manifestu?
- Skontaktuję się - Hao odpowiedział z lekkim napięciem. - Za kwadrans.
- Ok. - Rozłączył się podchodząc do samochodu.

- Jadę do Laytera, wciąż chcesz czekać w wozie? - zwrócił się do Rudej.
- O matko.. to weź mnie podrzuć do domu - mruknęła sadowiąc się i zapinając pasy.
- Ok. - Uśmiechnął się tylko.



Po podrzuceniu Mazz do jej mieszkania Luc skierował się do Laytera upewniając się wcześniej telefonem czy jest u siebie. Nie zdążył jednak dojechać do hermafrodyty gdy dostał połączenie od Hao:
- Luc.. - powitał ponownie solosa - Przepraszam, musiałem opuścić posterunek. Dodatkowe informacje z dzisiejszych wiadomości to ledwo garść - Hao brzmiał na spokojnego choć w jego głos wdarły się nieco chłodniejsze tony. - Facet to typ narcystyczny. On chce być złapany, zależy mu na rozgłosie. Posterunek podejmuje kroki by powoli wyciszać sprawę z mass mediów. Chcemy zblokować rozdmuchiwanie sprawy. Może to go wykurzy z kryjówki. Właśnie jadę do kliniki ginekologicznej, w której ciąże dziewczyn były prowadzone…
- Jak to?! - Heen przerwał, był zaskoczony. - Wszystkie w jednej?!
- Tak, na to wygląda chociaż nie u tego samego lekarza. Mam dokumenty, nakazy. Chcę tam dotrzeć jak najszybciej. Dam znać co się udało ustalić.
- A i jeszcze jedno… - przypomniał sobie Hao - … te rany zadawane… wygląda, że były traktowane ostrzami z antykoagulantem… albo nanami… Przynajmniej u martwych ofiar. Nie miały szans się nie wykrwawić. Kira miała naprawdę bardzo dużo szczęścia.
- Skurwysyn! - Luc wyobraził sobie kogoś kto jest rżnięty godzinami i nie ginie z upływu krwi. - Hao, mogę podjechać pod klinikę gineko? Czy wolisz nie?
- Możesz… - odpowiedział po chwili - … 1230 West Ave. Niedaleko Woodbridge. Za ile tam będziesz?
- Ogarniam jedno miejsce na szybko i lecę.
- Dobrze. Zaczekam przed wejściem. - Hao rozłączył się.

Heen właśnie podjeżdżał pod dom Callmee, wysiadając zastanawiał się nad czymś mocno.
Po kilku chwilach pukał już do drzwi dwupenisego wariata.
- Luuuuuuuuuuucie!!!! - pisnął Fixer na wejściu. Obowiązkowo nadstawił dzióbek.
Solos był tak rozkojarzony, że odruchowo cmoknął go w policzek wchodząc do środka.
Layter zaklaskał w dłonie:
- No w końcu mi wybaczyłeś! - Rzucił się solosowi na szyję zginając jedną nogę w kolanie w teatralny sposób. Przytulił Heena, wtulając się.
Mocno.
- Call, proszę… - głos miał ciężki, jak wypruty z emocji. Wzrok też pokazywał co z Heenem działo się przez ostatnie dni. Usiadł ciężko na fotelu i zapalił papierosa.
- No co się dzieje?
- Call, przychodzę po prośbie, w potrzebie. Nie interesy, nie info-kasa, nie uliczne akcje. Ok? - Zaciągnął się.
Layter nabił lufkę. Też zapalił zakładając wytwornie nogę na nogę i machając opazurzoną dłonią by Luc kontynuował.
- Ten skurwysyn rżnący dziewczyny na ulicach. Chcę go. Bardzo Call, bardzo, bardzo mocno go chcę dostać.
- Mówisz o Rzeźniku? - upewnił się fixer zaciągając się dymem.
- Tak.
- Co cię to tak kopło?
- Call, proszę… - powiedział cicho.
- No ok… zobaczę co się da zrobić. - Layter nagle zaczął przyglądać Heenowi nieco bardziej intensywnie. - Ale to niekoniecznie na już będzie, wiesz o tym?
- Może być i za godzinę. - Luc zmusił się do uśmiechu.
- No, dobrze, zajmę się tym jako priorytetem. - uśmiechnął się fixer - Dla Ciebie, Lucie.
- Będę naprawdę wdzięczny. - Luc wstał. - Każda najmniejsza info się liczy. - Skierował się ku drzwiom.
- Dobrze, dobrze. - Callmee dreptał za solosem stukając obcasami - Ale potem… będziesz mi coś winien.
Heen tylko skinął głową i wyszedł.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 26-02-2016, 20:11   #46
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Billy Idol


3.5 dnia do deadline’u Sonii.


- Nooooooo czeeeeeeeeeeeeeeeeeść zgredzie!!! – wrzasnął chłopaczek ponownie wzbudzając w Idolu mieszane uczucia. Ni to cieplejsze, ni to chęci skręcenia szczeniakowi karku. Jego wrzask wypełnił wnętrze taksówki . – Co tam? Stęskniłeś się za mną? Jak tam twoja kobieta? Nadal cięta na ciebie? – Kim nie dawał dojść Billy’emu do głosu - Może powinieneś ją gdzieś zabrać? Dziewuchy luuuuubią takie zagrania... Jak potrzebujesz to mogę załatwić ci parę VIPowskich wejściówek.....
Im więcej mówił, tym większy grymasł rósł na twarzy Billy’ego. Jednak chłopak mógł być kluczem otwierającym drzwi dostępu do zlecenia Sonii.
Sonia – grymas pogłębił się. Czy może jej zaufać, ze korpsi wywiążą się z umowy? Jego zlecenie w zamian za operację dla Cathy? Czy jest to tylko ich sposób na znalezienie dźwigni? Cóż, zdaje się, że ją znaleźli. Ta kobieta budziła w Idolu mieszane uczucia. Była narzędziem megakorpu, i ucieleśnieniem wszystkiego czego Idol nauczył się nie chcieć. A jednak... wzbudzała również odmienne uczucia. Podobnie jak Kim czekający po drugiej stronie połączenia. Idol wrócił myślami na właściwy tor.
Gdy skończył rozmowę z dzieciakiem, taksówka akurat powoli zbliżała się do kliniki. Mimo presji czasu Idol cieszył się na spotkanie ze słodką Karoline, która podzieliła się swym ciepłem i domem, gdy potrzebował jej pomocy. Czy nie narażał jej przypadkiem? Jeśli Sonia go obserwuje, na pewno wzięła już i drobną recepcjonistkę pod swą lupę.
Sprawdzając po raz kolejny wiadomości zobaczył przypomnienie o oczekującym go spotkaniu o 20:00 w Viper. Nie wiedział, kto przysłał wiadomość, nie wiedział co to jest Viper. Iść czy nie iść?
Rozważania przerwało połączenie przychodzące od Cathy.
- Cześć, Billy. Namierzyłam! Namierzyłam go! – Kicia brzmiała bardzo podekscytowanie. Nie ona jedna z resztą. Idol odruchowo zerknął na pierścień na kciuku. Wydawać by się mogło, że ten dzień był udany dla obu jego „małych kobietek”. – Jest w hotelu Hilton przy 55 Church St! Kto jest najlepszy, huh?! – dopytywała się dumnie a jej avatarek podskakiwał i fikał koziołki. – Jedziesz tam do niego? Może weź kogoś ze sobą do obstawy?
Idolowi nagle zaczęło brakować czasu na ogarnięcie wielu spraw na raz. A jeszcze dodatkowo kolejny ktoś dobijał się do niego. Nieznane ID.
Nawiązane połączenie ujawniło dwójkę zamaskowanych osób
- Clemens nas przysyła. Czas i miejsce spotkania? – spytał przemodułowanym głosem mężczyzna.
Czas...
Czas uciekał...
A on chciał jeszcze spędzić go z Kirą, Dakotą i Cathy...





Emma de la Seurre


-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!! – kobiecy wrzask powitał nieco spóźnioną Emmę. – Co roobisz!!!?!?!?!!!!! Co ty do kurwy nędzy wyprawiasz? Ty się nazywasz tatuażystą?!?! To booooooli!! Nie pisałam się na taki ból!!!!

Zszokowany i zaskoczony Oli siedział pochylony nad tłuściutką stópką klientki rozlewającej się na fotelu. Klientki, która obecnie wierzgała i gdyby nie szybki unik i fotel na kółkach, Oli zaliczyłby ostry dyżur ze złamaną szczęką.

- Ale... ale... proszę się uspokoić . Jeszcze nie zaczęliśmy nawet – wydukał zszokowany, gdy kobieta właśnie nabierała powietrza w usta by kontynuować reprymendę.
Oli rzucił rozpaczliwe spojrzenie w kierunku wchodzącej i coś na kształt ulgi przemknęło przez jego delikatne rysy.
- Ooooooo! Jest właścicielka studia, ona zaraz pomoże – Oli odepchnął się piętami bez oporów rzucając Emmę na pożarcie gramolącej się z fotela klientce.


- Pani jest tu szefową? To skandal! – zaczerwienione policzki i rozbiegany wzrok – Nikt!!! NIKT MNIE NIE UPRZEDZAŁ, ŻE TO BOLI! Domagam się rekomensaty!!!

Emma miała wrażenie, że właśnie zaczął się jeden z TYCH dni.


W głowie jeszcze pulsowała jej niezbyt miła poranna rozmowa z siostrą, po raz kolejny przypominającą jej o urodzinach ojca. Im bliżej rocznicy, tym mniej subtelna była Viv. Dzisiaj na przykład o 6 rano, tej subtelności nie można było wyczuć wogóle. Za to siostra wydawała się jakoś specjalnie rozdrażniona. Gdy z hukiem przerwała połączenie, Emma miała jednak wrażenie, że Viv miała łzy w oczach.

Leila udawała, że jest bardzo zajęta propagatorem żywności przygotowując Emmie jej poranną filiżankę chai latte. Wyglądała wesoło przez okno salonu przyglądając się przechodniom, udając, że nie słyszy wrzasków. Nie lubiła konfliktów. Angażowała się w nie dopiero w ostateczności, której według jej oceny jeszcze nie osiągnęła poranna popisówka nawiedzonej klientki.

Po dwóch mrugnięciach, na stanowisku Emmy stała parująca filiżanka. Dziewczyna westchnęła rozdzierająco:
Szalejąca pseudofanka tatu czy napój? Napój czy rozwrzeszczana klientka?






Luc Van den Heen


Wysiadł na skrzyżowaniu Lee i B. Street zostawiając tam samochód i kierując się ku 1230 West Ave. Zanim tam doszedł uważnie obejrzał okolicę kliniki ginekologicznej.
W miarę spokojna okolica nie przyciągająca uwagi. Przestronny parking dla klientów i budynek z elewacją, która wyglądała na niedawno odświeżaną. Okoliczne budynki mieściły sklepy, gabinety medyczne np. dentystyczne i jadłodajnie na wynos. Powyżej wysokich parterów znajdowały się części mieszkalne.

Tuż przy wejściu czekał Hao.
- Luc. - Wyciągnął dłoń.
Heen podał mu ją i kiwnął głową.
- Serio wszystkie z jednej kliniki?
- Tak - pokiwał głową detektyw. - Gotowy?
- Tak.

Weszli do środka.


Udali się do recepcji, gdzie rezydowała para recepcjonistek w obowiązkowej bieli, skrzących czystością.
Hao przywitał się wyświetlając niewielki holo swojej odznaki.
- Witam. Chciałbym porozmawiać z przełożonym placówki.
- Czy miał pan umówione spotkanie?

Hao spojrzał na kobietę z łagodnym uśmiechem:
- Niestety nie. Ale posiadam “przepustki”, które przełożony z pewnością chciałby zobaczyć.
Recepcjonistka spojrzała na Hao, na Heena:
- Pana towarzysz jest również z policji? - zawiesiła wzrok na Lucu.
- Ten pan to konsultant, jest ze mną - gładko wyjaśnił Hao wciąż z łagodnym uśmiechem na twarzy.
- Proszę chwileczkę zaczekać w poczekalni. Zaraz powiadomię pana Shaw o panów wizycie.
- Dziękuję.

Hao ruszył w stronę poczekalni.
Całe 5 kroków.
Solos również skierował się ku siedzeniom gdzie ciężko klapnął opierając się łokciami o kolana.
Po krótkiej chwili usłyszał stukanie obcasów.
Do detektywa i reportera podeszła wysoka kobieta z kasztanowymi własami upiętymi w elegancki kok.
Nosiła niebotyczne szpilki. Eleganckie ubranie przykryte zawadiacko rozpiętym lekarskim chałacikiem.
- Witam. Nazywam się Lisa Morgan. Zastępca dyrektora. Dostałam informację, że chcieliście panowie pomówić z dyrektorem kliniki? - popatrzyła pytająco po Hao i Lucu.
Hao wyciągnął dłoń by uścisnąć dłoń Morgan.
- Czy możemy porozmawiać na osobności? Temat dość delikatny.
- Tak, tak oczywiście. Zapraszam.

Odwróciła się lekko i ruszyła prowadząc obydwu “gości” do niewielkiego, przeszklonego gabinetu.
- Czy życzą sobie panowie coś do picia?
- Nie, dziękujemy bardzo.
- Hao przejął pałeczkę i usiadł.
Lisa usiadła również i wpatrzyła się pytająco w detektywa.
- Pani Morgan, prowadzę śledztwo w sprawie brutalnych zabójstw kobiet w ostatnich tygodniach.
Morgan pokiwała głową, kilka razy mrugając:
- Tak, słyszałam o tym. Rzeźnik tak?
- Tak, owszem. Z posiadanych przez nas informacji wynika, że kobiety te były pacjentkami państwa kliniki.

Morgan wyprostowała się raptownie:
- Jak mogę pomóc? - spytała ogniskując wzrok na detektywie.
- Chciałbym zapoznać się z aktami pacjentek. Posiadam konieczne upoważnienia.
- Oczywiście. Czy mogę prosić o listę nazwisk.

Hao podał jej niewielki dysk:
- Proszę o udostępnienie pełnych danych. Najlepiej teraz.
- Oczywiście. Pozwoli pan również, że przy przekazywaniu danych będzie obecny prawnik kliniki?
- Tak. Jak długo zajmie ściągnięcie go tutaj?
- Około 10 minut.
- Morgan zaczęła wybierać połączenie oraz włączyła panel dotykowy wbudowany w stół znadjujacy się w gabinecie.
- Zanim przyjedzie prawnik - Luc odezwał się po raz pierwszy. - Chciałbym dowiedzieć się jak państwa oferta finansowa kreuje się w porównaniu do innych klinik tego typu. Orientacyjnie, pani wybaczy ale nie rozeznaję się w tym zbyt mocno, jeżeli chodzi o koszta leczeń ginekologicznych.
Morgan w między czasie nawiązała połączenie z prawnikiem:
- Potrzebuję cię w klinice. Już.
Po rozłączeniu się spojrzała na Luca:
- Koszty zależą od pakietu.
- Rozumiem.
- Heen pokiwał głową. - Jednak widząc państwa placówkę widzę świetnie zorganizowaną klinikę o wysokim standardzie. Chodzi mi o to czy pacjentki jakich sprawę badamy mogły pozwolić sobie na państwa ofertę, czy też wydaje się za wysoką jak na ich możliwości finansowe i ktoś w jakis sposób sponsorował im wykupienie pakietu.
- Dowiemy się tego z dokumentacji. Chodzi mi o koszty i pakiety posiadane przez pacjentki. - tłumaczyła Morgan - Koszty różnić się mogą w zależności od koniecznych badań i potrzeb poszczególnych pacjentek. Na przykład kobieta w pełni zdrowia nie będzie potrzebować pełnego pakietu badań a co za tym idzie będzie na innym poziomie cenowym. - lekarka nie podawała szczegółów.


Po 10 minutach do gabinetu faktycznie wroczył prawnik.
- Dzień dobry, Mike Ross - stwierdził pewnym siebie tonem i wyciągnął dłoń do uścisku. - W czym możemy pomóc?
- Panowie są z policji, chcą uzyskać wgląd do akt pacjentek
- podała mu dysk - w związku z prowdzonym śledztwem Rzeźnika. - wyjaśniała.
- Czy mogę zobaczyć panów ID oraz nakaz? - spytał uprzejmie Ross.
Hao wyświetlił swą odznakę i powtórzył kwestię “konsultanta”. Okazał również niezbędne nakazy.

W sumie cała ta zabawa trwała około dwudziestu minut.
- Liso, udostępnij dane - skinął ostatecznie prawnik.
Morgan wcisnęła holo i obaj Luc i Hao mogli w końcu dopaść danych.

Cytat:
Nora, l. 24, leczyła się w klinice od roku. Podstawowy pakiet.
Ronda, l. 26, była pacjentką od 9 miesięcy. Podstawowy pakiet.
Elisa, l. 29, pacjentka od 13 miesiecy, podstawowy pakiet.
Mimi, l. 22, pacjentka od 6 miesiecy, podstawowy pakiet.
Connie, l. 27, pacjentka od 6 miesiecy, podstawowy pakiet.
Kira, l. 25, pacjentka od 10 dni, podstawowy pakiet.
Każda z nich prowadzona przez innego lekarza kliniki.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 26-02-2016 o 23:57.
corax jest offline  
Stary 03-03-2016, 00:14   #47
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Solos patrzył uważnie to na lekarkę w klinki ginekologicznej, to na listę pacjentek jaką w końcu udostępniła po rozmowie z prawnikiem.
- Jeżeli mogę… to chciałbym ponowić pytanie - wtrącił - Ile kosztowały pakiety w przypadkach tych dziewczyn i jak ta oferta finansowo kreuje się wobec konkurencji.
Morgan posprawdzała:
- Te pakiety były na poziomie 1500 kredytów/miesięcznie. Cena nieco ponad przeciętną ale nawet w tym pakiecie oferujemy pewne pozycje, których nie ma w ofercie konkurencja.
- Opłaty były robione przez same zainteresowane?
- Tak… nie widzę tutaj innych płatników.
- Kobieta pochylała się nad pulpitem wciąż przeglądając dane.
- A w kwestii ostatnich wizyt. Pacjentki były regularnie badane? - spytało Hao.
- Tak, na kontroli początkowo co kwartał, ostatnimi czasy co miesiąc. Zaraz… - Morgan przeglądnęła dane. - Wszystkie były w ciąży. - Zmarszczyła brwi i odruchowo spojrzała na prawnika.
- Pani Morgan… - Heen zastanowił się nad czymś. - Pani ma wgląd w pełne akta pacjentek… czy leczy się u państwa aktualnie jakaś dziewczyna o podobnym profilu? Oczywiście w ciąży. I jeżeli mówię profil, to głównie chodzi mi o typ urody.
- To może nieco potrwać, bo pacjentek mamy sporo. Ale zaraz rozpocznę wyszukiwanie.

Faktycznie coś nastukała ponownie i na holo w tle pojawił się pasek postępu.
- Na jakim etapie jest śledztwo? Czy zidentyfikowano jakichś podejrzanych? - spytał Ross.
- Niestety nie mogę udzielić informacji na temat podejrzanych. - odparł wymijająco Hao.

Przez dłuższą chwilę panowała cisza, gdy Hao zgrywał akta pacjentek a Morgan przeprowadzała skanowanie w poszukiwaniu potencjalnej kolejnej ofiary.
- Nie… nie wydaje mi się, by była kobieta, która pasuje wiekowo, wyglądem jak i stanem… hm, zdrowia. - Pokręciła w końcu głową. - Jest kilka kobiet w tej grupie wiekowej i podobnym rysopisie, ale nie są w ciąży.
- Czy w czymś jeszcze mogę pomóc?
- spytała Lisa.
- Kontakt na lekarzy prowadzących bym prosił jeszcze. Chciałbym z nimi pomówić. - stwierdził Hao.
- I adresy zamieszkania ofiar, mamy nadzieję, że klucz jest w tym… a nie w państwa klinice - dodał Luc.
Hao rzucił mu krótkie spojrzenie, zaś Ross się wyprostował.
- To są poważne insynuacje, panie…. - prawnik zawiesił głos
- To są fakty Panie Ross. Jedną ze spójności łączących ofiary jest fakt taki, że wszystkie co do jednej sa państwa pacjentkami. Były. Zapewne to kwestia miejsca zamieszkania i po prostu sąsiedztwa waszej placówki gdzie z tego powodu sie leczyły.
Hao wstał i stwierdził:
- Dziękujemy za informacje. Będzie w kontakcie z państwem a lekarzy prowadzących zaproszę jeszcze w dniu dzisiejszym na rozmowy na komisariacie.

Po zdawkowych pożegnaniach wyprowadził Heena na ulicę.
- Luc… co to było? - spojrzał swym miękkim spojrzeniem na reportera. - Jeżeli faktycznie coś mają z tym wspólnego, teraz będą kombinować.
- Oglądałem rano manifest tego zjeba.
- Heen wyciągnął papierosa i odpalił. - To bydle śmieje się w twarz tobie, mi, widzę te flaki gdy patrzę na Kirę w szpitalu. A gdyby oni byli zamieszani. Morgan, ogólnie dyrekcja, to skurwysyn by je patroszył w sali kliniki.
Hao również zapalił.
- Luc, ja mogę sobie tylko wyobrażać co czujesz. Ale żeby go złapać nie możemy poddawać się emocjom. Tego właśnie chce ten typ. Chce podziwu i chce wzbudzać sensację. Może to był zły pomysł, żeby cię w to mieszać… - nie krytykował, faktycznie się zadumał. - Jak żona? Byłeś u niej dzisiaj?
- Za jakieś pól godziny ma transfer do mojej kliniki. Zaraz jadę.
- Heen zaciągnął się. - Jak wy gliniarze nie reagujecie emocjonalnie na takie ścierwo… Ech, przepraszam. - Odwrócił się do policjanta. - Sęk w tym Hao, że on wie iż wzbudza emocje. We mnie, w dziewczynach wracających nocą do domu, w ich chłopakach? W każdym kto mija krwawą plamę na ulicy. Wyciszanie mediów to jak zatykanie pękającej tamy korkiem od szampana.
- Możliwe, że masz rację. Ale zatkanie pozwala znaleźć opcje na reagowanie. Mam do wyboru korek od szampana albo plaster albo nic. Które wolisz?
- tłumaczył detektyw coraz bardziej sfrustrowany. - Dobra zbieraj się do żony, ja wracam na komisariat. Sprawdzę, czy nie ma czegoś jeszcze w tych danych. Wiadomo kiedy Kira się powinna obudzić? - spytał przypominając sobie.
- Prowadząca leczenie powiedziała mi, że kwestia dni. Będę czuwał i dam znać. - Zastanowił się nad czymś. - Hao, ona… nawet po przebudzeniu może być jedynie strzępkiem nerwów. Wypytam i zdam relację, ok?
- Wiem. Cudów się nie spodziewam, ale cokolwiek się uda, może nam pomóc. Jesteśmy w kontakcie
. - Chłopaczek pożegnał się i ruszył ku swojemu autu.



Heen podjechał pod Presbiterian Hospital i znów stanął przed recepcją prosząc o kontakt z dr Willson. Przez myśl przeszło mu, że tu i w Woodbridge ostatnio zaczynał być rezydentem. Lekarka wyszła do niego tym razem do recepcji na wezwanie pielęgniarki.
- Panie van den Heen, witam. - Wyciągnęła dłoń do uścisku - Chce pan brać udział?
- Tak, gdzie mam się udać?
- Podał jej swoją rękę.
- Proszę za mną - Kobieta ruszyła szybko korytarzami, prowadząc Heena do wewnętrznego parkingu, przeznaczonego do przewozu organów, specjalnych pacjentów lub transferów takich jak ten. - Pańska żona zaraz zostanie przywieziona.
Na miejscu stała już karetka, kierowca, sanitariusz, lekarz. Willson podeszła do nich i przedstawiła Luca:
- To mąż pacjentki, będzie brał udział w transporcie.
Drzwi szpitalne otworzyły się i dwójka lekarzy wyprowadziła nosze, cały czas monitorując stan Kiry. Była ledwo widoczna spod wielu warstw termokocy. Potwierdzeniem, że tam jest było popiskiwanie odczytów na przenośnym skanerze.
Lekarze zapakowali nosze do karetki, personel zajął swoje miejsca. Luc mógł jechać z tyłu lub koło kierowcy. Wsiadł do tyłu spoglądając na Kirę leżącą na leżance w AV, podpiętą pod jakąś aparaturę jakiej przeznaczenia mógł się tylko domyślać.
AV ruszyła i oderwała się od ziemi z charakterystycznym wizgiem jaki Luc tak dobrze znał pracując tyle czasu w takich maszynach. Jeden z pielęgniarzy siedział zblazowany wskazując mową ciała, że dla niego takie transporty są chlebem powszednim. Lekarz nadzorujący przenosiny też siedział spokojnie patrząc na monitor wyświetlający wszelkie funkcje życiowe pacjentki. Był uważniejszy i skoncentrowany bardziej, choć dla niego też był to pewien poziom rutyny.
Heen siedział i patrzył na ciało opatulone w termokoce i przykryte folią medyczną nie pozwalającą dostawać się zarazkom do swoistego kokonu jakim opatulono dziewczynę.

Gdy dolecieli do Highway czekał na nią już transport, Heen za to zaczął szukać lekarza prowadzącego leczenie. Nie musiał tego robić długo, Dr Kingstone oczekiwała osobiście. Podeszła do Luca, gdy tylko wysiadł. Skinęła głową nie wyciągając dłoni odzianej w specjalne medrękawice.
- Witam - jeden z towarzyszących jej pielęgniarzy odebrał od personelu AVki dokumentację transportu, sygnował potwierdzienia i pozostałe formularze. Drugi zajmował się przygotowaniem noszy do przeniesienia Kiry.
- Wszystko wydaje się być pod kontrolą. Za kwadrans zaczynamy pierwszy nanozabieg. Potrwa około 10 minut. Mówimy o samym zabiegu. Efekty będą widoczne z czasem….
- Pani Kingstone. Ja się nie znam na medycynie - Luc odprowadzał wzrokiem Kirę - Czy mi pani powie, że nano będzie trwało 10 minut czy godzinę… Ja po prostu chcę by doprowadzić ją do… no wie Pani, by żyła, w miarę możliwości tak jak przed… ufam Pani.
Kingstone kiwnęła głową i poprowadziła Luca za noszami.
- Chce pan być obecny podczas zabiegu?
- Nie.
- Luc pokręcił głową. - Nie chcę…
- Mam informować na bieżąco, czy woli pan raporty na wizytach?
- Na bierząco… ale zaglądać będę, wtedy byłbym wdzięczny za rozwinięcie tego co dostanę w wiadomościach od Pani.
- Nie ma problemu. A zatem pożegnam teraz pana. Pierwszy raport dzisiaj wieczorem.

Lekarka oddaliła się, zostawiając Luca samego przy windach do wyjścia.

Heen wyszedł z Kliniki Highway i złapał taksówkę jaka zawiozła go pod Presbiterian Hospital. Tam uregulował należność przesiadając się do swojego samochodu.
Sprzęgając się myślał o Woodbridge, jednak poranny kocioł jaki zafundował synowi… Pieprznął ręką w panel kierując się ku obrzeżom nCatseray.



Gdy wysiadł skierował sie ku wejściu na górę drogą jaką przemierzał wcześniej z Mazz, dwa dni temu. Klął na czym świat stoi gramoląc się na górę póki nie wszedł na 11tkę. Skierował się ku miejscówce Feliksa.
Zapukał.
Jak zawsze.
Przez chwilę nic się nie działo. Dopiero po dłuższej chwili drzwi się uchyliły i przez szparę w nich wyjrzała przeraźliwie chuda dziewczyna z wielkimi oczami w twarzy o zapadniętych policzkach.
- Co?
- Feliks.

Dziewczyna nie ruszyła się z miejsca. Najwyraźniej oczekując czegoś. Heen był zmęczony i wkurwiony lataniem po drabinkach, rodzimej produkcji windach i innych atrakcjach.
Poleciał kompleksowo.
W ręku dziewczyny wylądowała garść drobnych-chipów, a na jej ustach spoczął szybki pocałunek solosa zanim zdążyła zareagować.
- Od Moiry jestem - rzucił spoglądając w wielkie oczyska. - Chcę z nim pogadać.
Dziewczyna zacisnęła dłoń na chipach. Na buziaka nie zareagowała. Stała raczej jak manekin. W końcu otworzyła szerzej drzwi:
- Do ciebie ktoś - i przesunęła się do wyjścia mijając Luca. Najwyraźniej nie zamierzała się dzielić czipami.
- Rozpuszczasz mi ludzi - mruknął Felix niezadowolony pojawiając się przy drzwiach. Machnął dłonią na Heena, wpuszczając go do środka.
- Jak umie sprzątać i gotować to mogę ją wziąć jak rozpuszczonych nie lubisz. - Luc wszedł rozglądając się lekko, wyciągnął paczkę fajek i wziął jednego szluga. Kierowany doświadczeniem podsunął paczkę Feliksowi.
Wyglądało, że o tej porze chłopak jest sam. Zabrał z paczki kilka fajek, zapalając jedną:
- Nie stać by cię było na jej utrzymanie. Rozbestwiona do bólu. Co chcesz? Myślałem, że 13tka odwołana? - zaciągnął się dymem.
- Nie, nie odwołana. Przesunięta. Mam trochę fuckup i chwilowo nie mogę zejść z city na 2 dni. Ogarnę i polecimy. Ja tu w innej sprawie. Jak stoisz z 10tką?
- Nie najgorzej.
- Zmrużył oczy oczekując ciągu dalszego.
- Czyli byłbyś smutny, gdyby ktoś rozpierdolił tam jakiś gang, tak? Bo nie najgorzej z tamtym kacykiem stoisz? - Luc uśmiechnął się.
- No to zależy jaki gang. Pytanie ile odpalają kacykowi.
- Pytanie brzmi ile chcesz by mi ich wystawić, Feliks.

Felix wzruszył ramionami:
- 600? - rzucił mrużąc jedno oko przed dymem.
Luc patrzył chwilę na Feliksa paląc, w końcu zgasił niedopałek i wyciągnął kolejnego fajka. Nie zapalał na razie, paczkę położył na jednym z taboretów w zasięgu ręki Feliksa. Można było pewnie stargować i na trzysta ale tu nie chodziło o pieniądze, a o wiadomość dla całego nCat, w sprawie Mo. Gnoje chcieli od niej 1500.
- Ja rozpierdolę pewien gang z 10tki, ty mi dasz do tego wszelkie namiary i klucze. Dostaniesz 1 500.
- Co to za gang mi powiedz.
- Nowi, czekaj… Niebieskie penisy? Nie, Różowe skarpetki…? Też nie. Ale coś w tym stylu, podobnie kreatywne. O mam. Gang Żółtej Żmii.
- I za nich płacisz 1500?
- upewnił się Felix. - No spoko. Co potrzeba? - sięgnął po paczkę.
- Mhm. I ta cena nie podlega negocjacjom. W dół też nie. - Uśmiechnął się. - Co do chipa. Potrzebuję o nich wszystko. Ilu? Gdzie dokładnie melina? Jakie mają uzbrojenie? W którym momencie najlepiej wpaść “Na Krwawego Brydża”? Feliks, chce ich rozwalić, mam ci naprawdę mówić czego mi trzeba?
- Wiesz… dla ciebie rozwalić znaczy załatwić na cacy, dla innych pobawić się w polowanie, a dla jeszcze innych wydymać na lewą stronę. Ja w myślach nie czytam. Na kiedy to chcesz?
- Nie idzie mi o fajerwerki. Dziś Żmijki pełzają, jutro grabarz. Ja to zrobię, ty daj mi do tego furtkę.
- Znaczy chcesz od ręki? I od razu tam lecieć?
- Nie. Wcześniej bym z kibla skorzystał
- Luc rozejrzał się. - Feliks, ja ostatnio zalatany. Rozjebanie tych śmieci psuje mi grafik… tą noc mam jeszcze wolną. Następną - nie wiem.
- Dobra, bądź tu koło 19. Będzie już ciemno, o tej porze raczej siedzi się u siebie. Ja obstawie drogi wyjścia. Ubierz się w coś mniej rzucającego w oczy.
- mruknął.
- Ok, będzie nas dwoje. Obczaj stanowisko dla snajpera. I… Sprzedasz mi jakąś tutejszą kurtkę? - Wyszczerzył się. - Ciężko będzie mi się ubrać w coś nie rzucającego się w oczy kupując ciuchy na mieście.
Chłopak podniósł się i poszedł w głąb pokoju. Po dłuższej chwili grzebania w jednym z wielkich pancernych boksów wyciągnął starą złachaną kurtkę co to w szwach trzymała się na słowo honoru. Na oko Luca, mocniejszy ruch i zostanie w kamizelce.
Feliks podał ją reporterowi.
- Masz. Jako gratis.
- Ludzki pan.
- Heen wstał odbierając kurtke i wyciągnął rękę i odbierając łach.
- Widzisz, ty to w lot chwytasz. Nie wiem, czemu moim to zajmuje dłużej. - Chłopak przekręcił sarkazm Luca
- To do wieczora.
- Do wieczora.

Luc ruszył w powrotną drogą rozkoszując się kolejny raz kreatywną architekturą nCatu.



Pod Clockwork zajechał przed 17:00 zastanawiając się czy barmanka aktualnie pracuje.
Wysiadł z samochodu i wlazł do środka rozglądając się po wnętrzu. O tej porze gości nie było wielu, więc od razu skierował się ku barowi.
Kira mieszała właśnie jakieś drinki i była odwrócona tyłem do Luca, rozmawiając z drugą dziewczyną za barem. Obserwował dziewczynę przez jakiś czas z dyskretnym uśmiechem ani nie wołając, ani nie zwracając specjalnie jej uwagi. Rozlewała drinki jeszcze coś wesoło pogadując z koleżanką, zaserwowała kolorowe kieliszki. Kątem oka zauważyła kolejnego gościa przy barze:
- Co tam, skarbie, dla Ciebie będzie dzisiaj? Wódeczka czy czy coś łagodniejszego? - mówiła do Luca, odruchowo, ładując pozostałe szklanki na tacę dla hostessy. Dopiero wtedy odwróciła się w pełni w kierunku reportera.
- Starczy piwo - odpowiedział.
- O hej! - uśmiechnęła się szerzej dmuchając w grzywkę. - Lane?
- Lej mocno, nie żałuj.
- Uuu aż tak?
- zrobiła współczującą minę i sięgnęła po wysoką, wąską szklanicę. Stanęła by nalać pienisty napój - Coś nowego? - podsunęła jedną ręką popielniczkę.
- Nic, wpadłem na ploty. - Uśmiechnął się.
- No to jedziesz, Luc. - Podsunęła piwo i wytarła pipę. Zapaliła. Stanęła na przeciwko Luca z jedną nogą ugiętą i wypchniętym biodrem. Uniosła lekko jedną brew obserwując Heena. On zaś przez chwilę nie bardzo mógł oderwać się od tego widoku. Była śliczna, była piękna, ale takich były tłumy w nNY.
- Jak ty to robisz, że człowiek głupieje przy tym barze? - roześmiał się w końcu.
- Jak ci powiem, to będę musiała cię zabić - roześmiała się autoironicznie z kiepskiego tekstu. - To o tym przyszedłeś plotkować? - znowu dmuchnęła w grzywkę i oparła się przedramionami o bar. Podnosząc dłoń z fajką do ust zasłaniała jednak skutecznie swe wdzięki.
- Kira… chodzi mi o Leonę… - powiedział w końcu. - Krótko tu pracowała, ale ty z każdym… no urzekasz urokiem. Wejść nie pogadać z tobą to jak nie strzelić w ryj gnoja z urzędu skarbowego gdy jest okazja. - Roześmiał się. - Z pewnością z tobą czasem rozmawiała, chcę kilku info.
Spojrzenie Kiry stało się ciepłe, współczujące nawet.
- Wiesz… - wyprostowała się by tym razem oprzeć się biodrem o ladę - … to nie były jakieś głębokie gadki. Takie tam standardowe “hej jak leci”… Nie wiem jak ci to ma pomóc, słońce.
- Coś planowała zrobić, z kimś chciała się spotkać, czegoś się obawiała. Skarbie: Ty mi powiedz, ty tu ludzkie emocje wyczuwasz na kilometr.
- Upił łyk piwa błyskając oczami.
- Lucyfer… ja ci mogę powiedzieć wszystko co JA myślę. Ale czy to będą fakty? - rozłożyła ręce z przepraszającą miną i wydmuchała dym odchylając lekko głowę do tyłu. - Jak chcesz, to daję serią.
- Dajesz śliczny czarny łepku, tak gonię w piętkę i popierdalam po mieście za swoim ogonem, że wszystko ma znaczenie Kira.

Barmanka westchnęła.
- Straszna przejebka, tygrysku. Serio. - wydęła lekko usta ze smutkiem - No dobra. Jak dla mnie to ona tu nie pracowała, bo - Kira zrobiła cudzysłów w powietrzu - lubiła. Mało osób tu z tego powodu robi, wszyscy głównie dla kasy. Ale Leona, wydaje mi się, że ona kogoś szukała. Wiesz… glinę pod przykrywką poznasz na odległość. Ona … no nie wiem… jakby na siłę, przeciw sobie, próbowała się wkręcać. Czaisz?
Pokiwał tylko głową choć wewnątrz coś nim skręcało.
- Nie robiła private dance, choć na tym największe tipy zgarniasz. Po mojemu, jak kasy ci trzeba to robisz co się da, nie? Trzymała się niby na uboczu ale wypytywała na przykład o inne kluby i warunki i czy dziewczyny mają znajomości tam i tak dalej.
Kira przerwała na chwilę widząc zbliżającego się korpsa, uśmiechnęła się i oparła dłoń o biodro:
- No i jak drineczek smakował, przystojniaku?
- Niezły, daj jeszcze jednego.
- Już się robi, słodyczy.

Strzeliła spojrzeniem w stronę Luca, a on spokojnie czekał obserwując dziewczynę. Po chwili skończyła obsługę faceta i wróciła do reportera, chowając napiwek do jednej ze szklanic pod ladą.
- No i co? Daje ci to coś? Bo mam wrażenie, że memlam ozorem jak krowa w ciapki bordo. - uśmiechnęła się.
- Kira… - solos usmiechnął się do niej patrząc jej w oczy. - Popieprzam po mieście od paru dni, a dopiero teraz chyba cos zaczynam łapać. Więc miel tym języczkiem dalej.
- Mmmmm...
- Wystawiła ozorek ze śmiechem. - No co tam jeszcze… - Zamyśliła się poważniejąc. - Hmm…. - milczała przez chwilę próbując sobie przypomnieć szczegóły. - O wiem… chyba wpadła w oko takiemu jednemu tutaj. Ale trzymała się od korpsów jak najdalej. Kolo próbował raz czy dwa jej kupić drinka, ale potem odpuścił. - zrobiła dzióbek dumając. - No i pracowała zawsze w tych samych porach, od 20 do 1 nad ranem.
- I oprócz tego korpofrajera nikt sie obok niej nie kręcił?
- Nie żebym zauważyła. Ale wiesz, to było raptem ile, kilka dni, Lucyfer. Nie wiem co tam u niej poza robotą się działo. O tym to już wogóle nie mówiła.
- O dzieciaku też zero?
- Zero.
- A ten jej ‘wielbiciel’ to mocno na nią cięty był? I często bywa?
- Bywa raz, dwa razy na tydzień. Z większym haszem. Ale nie ma żadnego stałego dnia odwiedzin jeśli o to ci chodzi.
- Dobra, by cie nie męczyć jeszcze tylko jedno.
- Luc upił łyk piwa. - Wiesz czemu odeszła?
- Nie… ale może pogadaj z dziewczynami? Może im coś powiedziała. Ja mówię tylko to co zaobserwowałam Lucyferku.
- Z dziewczynami będzie cięzko
- uśmiechnął się. - Przedostatnim razem pomyliłem drzwi i niechcący wlazłem im do stafroomu, były lekko wkurwione - wyszczerzył się niewinnie.
- Tak… wyglądasz na takiego z tych ogarniętych inaczej - zakpiła barmanka potakując głową z poważnym wyrazem twarzy. - Wiesz… pogadać mogę ja… pytanie co za to dostanę? - wyszczerzyła się dmuchając w grzywkę.
- Gwiazdki z nieba nie oczekuj, nie mam uprawnień na astro. - Podrapał się po brodzie jakby zastanawiał się czy to ograniczenie jednak dało by się wyeliminować. - Co do innych pomysłów odwdzięczenia się, ja jestem dość otwartym typem diabełka.
- Dobra… wymyślę coś.
- Zadziorne mrugnięcie rzucone od tak, od niechcenia - Chwilę. Zamów drinka. Albo piwo. - zawołała drugą barmankę - Ten pan piwo lane lubi. Zajmij się nim na chwilkę, bądź skarbem.
- Kira… spadaj…
- Dziewczyna fuknęła na “zagrania” brunetki
- Wracam za 2 sekundki. - Ruszyła kręcąc zadkiem, chronionym mikroskopijną spódniczką. Po kilka krokach odwróciła się do Luca i wskazała wyraźny napis “STAFF ONLY” robiąc biedną minkę. On zakrył oczy dłonią pajacując udawanie ślepego. Odwrócił się ku zastępczyni Kiry odbierając piwo. Zerkał co jakiś czas to ku staff room, to na salę, nie zagajał rozmowy z drugą barmanką. Kira wróciła po jakichś 10 minutach. Oberwała lekki ochrzan od koleżanki i z miną dzieciaka co przeskrobało podwędzając rodzicom drobne, podeszła do klienta. Przyjęła zamówienie, pokazując Lucowi na migi, że zaraz będzie. Klient jeden, drugi i trzeci… kilka zdań z każdym… każdy odchodzący z zadowolonym wyrazem pyska.
Dziewczyna w końcu podeszła i pochyliła się do Luca po odpałkę papierosa.
- Podobno się z kimś pocięła. Była przestraszona i zdenerwowana. Jakiś stary znajomy co nie spodziewała się go spotkać - mruknęła przy okazji z kokieteryjnym uśmiechem. - Mówi ci to coś?
- Miałem nadzieję, że mogło chodzić o cokolwiek innego. Taaaką tycią
- pokazał jak tycią. - Bardzo tycią. - Wychodzi na to, że przyszedłem ze znajomymi do Clock, ona przez to rzuciła robote i następnej nocy ją wypatroszono jak szukała pracy. - Zamyślił się. - No nic, kombinuj nad substytutem gwiazdki. - Zmusił się do uśmiechu i mrugnął okiem.
- Może jak cię przetrzymam odpowiednio długo to zaprocentuje i jednak ją dostanę? - zamyśliła się na ułamek sekundy z “nostalgicznym” uśmieszkiem. - A serio… coś ci pomóc mogę? Wiesz… poza info - spoważniała.
Patrzył na nią przez chwilę spod zmrużonych oczu i zapalił papierosa. Kira z pewnością znała to spojrzenie, większość mężczyzn kokietujących ją przy barze miało podobne licząc kredyty za pokój na górze. Heen zaciągnął się.
- Nie nazwałbym tego pomocą - wyszczerzył się. - Ale ja nie lubię tłoku, mała. Zresztą za fajny z ciebie diaboł na takie mięsne akcje.
Kira roześmiała się wesoło:
- Pochlebca! Ale wiesz… - Pochyliła się i ze złośliwym błyskiem w oku, otarła kciukiem kącik Lucowych ust. Z udawanego ślinotoku. - … akurat wyjątkowo teraz mówiłam o faktycznej pomocy… fizycznej… mentalnej… - droczyła się.
- Lubisz dzieci?
- Dzieci?
- wyprostowała się raptownie i przez chwilę wpatrywała się z napięciem w Luca. Jakby szukała czegoś w jego twarzy. Nagłe ochłodzenie atmosfery i dystans byłoby wyczuwalne nawet przez największych emotrepów.
- Dzieciak mój i Kiry, Leony. - Wytłumaczył uśmiechając się na jej reakcję. - Pojutrze zostaję z nim sam, ona w szpitalu. Jakbyś miała kogoś znajomego co robi za babysitters to owszem, mogłabyś pomóc. Nie spinaj się tak, żartowałem. Choć po prawdzie jestem z tym trochę w dupie.
Kira nadal nieco zdystansowana zaciągnęła się papierosem.
- Mam jedną znajomą. Ma małą córkę, jakieś 6 lat. Mogę się spytać czy chciałaby się zająć i twoi synem. Tylko… to też dziewczyna… - dodała powoli się wyluzowując. - Więc nie wiem jak jej grafik wygląda.
Spojrzał na nią z ukosa i położył dłoń na jej dłoni.
- Nie było tematu, sorka Kira. Nie wiem o co chodzi, ale… - zaciągnął się. - Zapomnij, będę w twardej dupie to o namiar spytam. Jest ok? - spytał miękko.
- Tak - pokiwała głową lekko się uśmiechając. Raczej na pociechę dla reportera. - Ale namiar to nie problem. Spytam na przerwie i dam ci znać. - Wyglądała jakby zagarnęła się na szufelkę. Dmuchnęła znowu w grzywkę i uśmiechnęła szeroko. Po kirowemu.
Poczochrał ją lekko po czuprynie budząc tym spojrzenia typu “I kill U” i kilku typów co stało czekając aż będą mogli złozyc zamówienie u NIEJ, nie u tej drugiej.
- Łapaj moje namiary w sieci i tel - dał jej swój kontakt. - Na wypadek przekazania namiaru na nią, albo jakbyś się zdecydowała się na kolor gwiazdki.
- Złapałam
- uśmiechnęła się i mrugnęła - Muszę … - Kiwnęła głową w stronę “tłumku”.
- Masz u mnie malutki dług, śliczna. - Uśmiechnął się jeszcze raz. - Dziekuję.
- Pierwszy facet co się otwarcie przyznaje
- roześmiała się kpiąco z sympatią.
- I może ostatni - mrugnął dopijając piwo. - Strzałka Kira.
- Trzymaj się, skarbie. No i zaglądnij od czasu do czasu. Sporo fajnych lasek tutaj. I dobre drinki.
- zareklamowała z uśmiechem.


Podjechał pod blok w Woodbridge konkludując, że w swoim własnym mieszkaniu w ciągu ostatnich dni był kilka razy rzadziej niż tutaj. Zadzwonił videofonem, twarz Nao pojawiła się kilka chwil później i bez emocji wpuściła go do środka. Gdyby nie różny kolor skóry Luc zastanawiałby się czy znajoma Kyle’a nie jest przypadkiem siostrą doktora Kenta, ta sama zimna logika i brak empatii. Heen od dwóch dni jechał u różnych osób na casusie jego przejebanej sytuacji umiejętnie podkręcając te emocje. To było proste jak obieranie nBananów. Hao, Kira-barmanka, nawet Halo… wszędzie mozna było jechać na temacie zgnojenia fuckupem w aktualnej sytuacji. Ludzie reagowali na odruchowo podkręcani jeszcze talentami Heena do manipulowania emocjami.
Nao nie.
Jak android.

Wpuściła go do środka, Ali wciąż czepiał się jej nogi… Lucowi wydawało sie jakby patrzył zupełnie inaczej niż za pierwszym razem. Ale “wydawało się” było tu słowem kluczem.

Poważny wzrok.

Po krótkiej wymianie zdań z Nao i po próbach dotarcia do syna bez wpędzania go w panikę Luc zniknął z mieszkania jak zdmuchniety. Czuł się jakby tu dreptał w miejscu.


- Chcesz coś ze sklepu? Jadę do cieeebie. - rzucił do Rudej, gdy odebrała połączenie
- Chcę! - stwierdziła krótko. Nie sprecyzowała co.
- Okey! - Zatrzymał pod 7Eleven i zerwał połączenie.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 03-03-2016 o 00:16.
Leoncoeur jest offline  
Stary 03-03-2016, 00:55   #48
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Podjechawszy pod blok Mazz wlazł do środka używając kodu, ale już na górze jak zwykle wcisnął przycisk powiadomienia, że ktoś czeka pod drzwiami. W kierunku zamkniętego wejścia wyciągnął dłoń z lizakiem. Otworzyła w ręczniku, ciągle mokra. Najwyraźniej wypadła spod prysznica.
- No czego nie włazisz, co? - zamarudziła capiąc lizaka i odwijając papierek i ładując lizaka do paszczy. - Co ja jestem? Kamerdyner? - Lizak wypychał jej policzek.
Heen zmrużył oczy.
- Macie tu na korytarzach monitoring? - spytał niewinnie przechodząc obok Rudej i szybkim ruchem zrywając z niej ręcznik gdy wciąż stała przy otwartych drzwiach.
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a ona rzuciła się za solosem.
- Przegiąłeś, Heen!!! - “wkurzony” ton głosu miał chyba przerażać - Tym razem przegiąłeś. - Najwyraźniej zamierzała wskoczyć reporterowi na plecy i stamtąd działać dalej. Luc zrobił lekki unik by Mazz przeleciała obok, lecz Ruda szuja była szybsza i poczuł jej ciężar na plecach
Wyciągnęła lizaka z ust, zawieszając się na Lucu jedną ręką. Drugą zaczęła pacać jego twarz lepkim, słodkim lizakiem… o smaku mlecznej coli.
- Masz… - lizak maźnął policzek, szyję, gdy Mazz zaciskała uda wokół pasa Luca. Po chwili waliła lizakiem po całej twarzy reportera. Na oślep. Nie wyglądało jakby miała specjalny plan, raczej naprędce improwizowała. Pociągnęła Luca za płatek ucha.
- Wiśta wio! - Gibnęła się sprężynując na plecach solosa. - Do łazienki mnie zaniesiesz, a potem … grzecznie poczekasz na swoją karę i upokorzenie. Muahahaha - zaśmiała się strasznym tonem wprost do ucha Luca.
Solos z początku włączył się do żartu patatajając ku kanapie, lecz gdy kończyła “muahahaować” jednocześnie wierzgnął i pochylił się przerzucając rudzielca ze swoich pleców na sofę.
- A co ja taxi? - Wyszczerzył się, gdy klnąc zbierała się na poduchach.
- Darmowe - wycedziła sprężając się do skoku. Już się odbiła, już prawie była w ogródku ale nagle z komicznym wyrazem na twarzy straciła równowagę. Luc zauważył, że noga ugrzęzła jej między poduchami i usłyszeli cichy trach. Ruda zamiast lecieć do przodu zapadła się w sofę z komicznym wyrazem paniki na twarzy. Jęknęła i opadła na podłogę wspierając się na dłoniach, amortyzując skutek nieszczęsnego “skoku”. Heen miał wrażenie, że kiedyś widział podobną pozę, chyba nazywała się pozą psa… Mazz klęła niczym stary marynarz, albo bardzo doświadczony solos:
- No ja pierdoolęęęęęęęęęęęęęęęęęęęęę ęęęęęęęęęęęęęę!!!!! - lizaka wypluła na podłogę.
- Kurrrwa! - Heen przyskoczył do dziewczyny obracając ją na bok i delikatnie badając nogę dziewczyny.
Gdy wspólnymi siłami wyciągnęli nogę Mazz z zapadniętego stelaża sofy, posypało się trochę drzazg. Kilka z nich wbiło się w łydkę dziewczyny.
- Aućććććć - syknęła pod badawczym dotykiem Luca - Ja pierdykam, stare pudło!!!! - Walnęła dłonią o poduchę sofy.
Solos zauważył, że kość jest raczej cała, kostka lekko zaczęła puchnąć, ale nie było to nawet mocne skręcenie. Pokręcił głową zaniepokojenie przekuwając w lekki uśmiech.
- Lata już nie te, taka sofa to twardy przeciwnik. - Zanim zaczęła go lać pochylił się by powyciągać jej drzazgi z nogi. Zębami.

Syczała cicho wpatrując się w poczynania Luca.
Przy którejś drzazdze poczuł nagle jej dłonie na swej głowie. Rudą niewątpliwie brała ta scenka i sytuacja. Wypluł kolejny malutki kawałeczek drewna szukając ewentualnych innych drzazg w nodze pozostawionych przez rozpieprzoną w czasie próby skoku sofę.
- Gdzieś jeszcze boli i trzeba pomocy lekarskiej? - spytał spoglądając na dziewczynę z pozycji jej kolana.
Pogładziła lekko swoje podbrzusze sunąc dłonią ku piersiom:
- Tu… jakieś takie… napięcie - mruknęła - którego przed chwilą jeszcze nie było. - Wpatrzona w oczy reportera zagryzła dolną wargę. Przez chwilę sunął ustami od kolana po wewnętrznej stronie jej uda docierając do miejsca jakie odruchowo otworzyła przed nim rozwierając szerzej nogi. Jego dłoń sięgnęła ku piersiom.
- Ale gdzie? Tu? - skubnął ustami jej płatek u wejścia. - Czy tu? - ścisnął lekko jeden z sutków.
Wciągnęła raptownie powietrze.
- Sama nie wiem… powtórz jeszcze raz? - Jej policzki leciutko się zarumieniły.
Luc położył dwa palce na ciepłym miejscu jaki zaczęło wypełniać się wilgocią, jednocześnie zaczynając bawić się językiem tym punktem jaki wcześniej jedynie lekko muskał wargami. Prawą dłonią już nie bawił się sutkiem tylko mocno i twardo obłapił pierś dziewczyny.
- Hmmmm…? - wymamrotrał.
Ruda opadła nieco na sofę, odpierając się na łokciach:
- Wciąż… - Wygięła się odchylając głowę do tyłu - … mylne sygna...ały - przycisnęła jednak nieco mocniej biodra do dłoni reportera. - Choć… na dole, jakby mocniejsze napięcie? - Uniosła głowę, zamglonym spojrzeniem hipnotyzując Heena. - Może jeszcze tro...oszkę prób?
Wsunął oba palce wciąż bawiąc się językiem jej najczulczym miejscem. Zassał lekko, podczas gdy druga dłoń przestała miętosić pierś skupiając się lekko na sutku. - Taaaak?
Tym razem jęknęła.
- Tak! - zgadzając się z ‘diagnozą’ kochanka. Poruszyła się, cicho syknęła, gdy poruszyła przy tym nogę ale przyjemność z wypełnienia szybko przebiła lekki przebłysk bólu. Ponownie poruszenie biodrami… nieco szerzej rozchylone uda i dłoń Mazz powędrowała na głową Luca by pieścić i drażnić wrażliwą skórę. Dziewczyna zaczęła cichutko pomrukiwać pod wprawnymi pieszczotami.
- A nie mamy… wdzianka dlaaa… Ciebi..ee - wydyszała cicho.
Ustami, językiem, dłonią, palcami robił wszystko co mógł by zapomniała o jakichkolwiek wdziankach, oraz o lekkim bólu promieniującym w kostce. Skupiał się na niej reagując na jej dłoń na jego głowie, ciche pomruki, oraz częstsze głośniejsze jęki i sapnięcia. W pewnym momencie nie przerywając pieszczot palcami jego usta zaczęły mknąć wyżej, całując brzuch, piersi, szyję i zespalając się z jej półotwartymi ustami. Opadł na nią całym ciałem i pieszczotę palców zamienił na…
Wszedł dość mocno choć poruszał się na razie powoli.



Objęła twarz Luca dłońmi i przyciągnęła ponownie do ognistego pocałunku. Poczuł jej zęby kąsające czubek swego języka i mocniejszą pieszczotę, badawczy taniec jej języka eksplorującego i smakującego wnętrze jego ust.
Oderwała się na chwilkę i roziskrzonym spojrzeniem zmierzyła Heena:
- Czekasz na zaproszenie? - poczuł jej ciało napinające się wokół niego, przesunęła dłonią w ledwo wyczuwalnej pieszczocie po jego plecach. Po czym wbiła palce jak ostrogę w jego pośladek - Nie jestem z cukru… - mruczała z ustami przy ustach Luca wsłuchując się w przyspieszony oddech i napięcie jego ciała. Poruszyła się pod nim zachęcając do szybszego tempa.
- Nie jesteś…? - mruknął w czasie tej krótkiej chwili gdy ich usta odpoczywały od siebie aby tylko zaraz znów się zespolić. Wsunął ręce pod jej nogi tak, że wewnętrzna strona jego łokci znalazła sie pod wewnętrzną stroną jej kolan. Uniósł jej nogi i rozchylił mocniej napierając coraz bardziej, szybciej, z większą pasją, zwiększał tempo i głębie ich zespolenia, za każdym sztosem coraz bardziej.
Niemalże dziki uśmieszek pojawiał się na twarzy Rudej gdy przyjemność budowała się w jej ciele. Ucapiła się karku Heena i wpatrywała w jego spoconą twarz z ogniem w oczach. Każde uderzenie, każdy ruch przyjmowała z leciutkim stęknięciem, lub przerywanym szybkim tempem jękiem. Luc wiedział jak ją dotykać, jak pieścić i jak doprowadzać do ekstatycznego podniecenia. Rozpoznawał gdy zbliżała się do szczytu. Zaciśnięte powieki, odchylona lekko głowa, napięte i drżące ciało. Przyjmujące go raz za razem. Ciepło, wilgoć otaczająca Luca i to słodkie pulsowanie wokół. Widział, czuł… ale chciał zemścić się za wczesne popołudnie w taxi. Zemścić w najlepszy możliwy sposób , dający obojgu przyjemność, może nawet większą niż zwykle. Wchodził w nią już tempem tak szybkim jak tylko mógł, mocno, szalejąc biodrami. W tym stanie sama już rozszerzała swe uda jak najmocniej by tylko mógł wchodzić jak najgłębiej wypełniając ją każdym szybkim pchnięciem. Zabrał ręce spod jej kolan i chwycił mocno jej nadgarstki przyciskając mocno ręce dziewczyny do sofy. Jęknęła, a odgłos ten przeszedł w chrapliwe mruknięcie jako reakcje na to słodkie ubezwłasnowolnienie. W ciele Luca rozległ się lekki wizg, pomruk Sandevistana…

Jeszcze kilka mocnych posunięć i czas stanął w miejscu tak jak w sklepie gdy rozpoczynał masakrę nomadów. Nie szedł na całość w tym nowym zakresie czasu jaki dawał mu efekt dopalacza, uważał… ale w jej realiach i tak była to czysta eksplozja szturmu.
Nie musiał czekać długo na reakcję. Usłyszał narastający jęk rozkoszy. Otworzyła szeroko oczy jakby z niedowierzaniem i zaskoczeniem. Szarpnęła się ale wszelkie myśli zostały wyczyszczone przez szybkość uderzeń, rozpalającą do czerwoności jej wszystkie zmysły. Wykrzyczała głośno jego imię, raz, drugi i kolejny. Ciało drżało niekontrolowanie, gdy wiła się przyszpilona pod nim.
On jednak nie dawał jej dziś zmiłowania, mocno przyciskał ręce dziewczyny do sofy opierając się na nich swoim ciężarem, aby tak jak przedwczoraj ona jemu - nie dać jej najmniejszych szans na wywinięcie się. Nieustanne, nieludzko szybkie szturmowanie jej wilgotnej jamki pod wpływem dopalacza nie ustawało pomimo kolejnych skurczów jej całego ciała, jeden po drugim, trzecim... Dopiero gdy sam poczuł przypływ rozkoszy zaprzestał szybkich mocnych pchnięć opadając na wciąż dygocząca Mazz całując ją w szyję.
Nie zareagowała na tę pieszczotę. Jej ciało wciąż wstrząsane skurczami bardzo powoli rozluźniało się. Dziewczyna ciężko dyszała, pod równie zdyszanym i spoconym solosem. Dopiero po dłuższej chwili była w stanie unieść ręce i przytulić Luca, przypierającego ją do sofy całym swym ciężarem.

- To… było warte… połamanej… sofy - wymruczała pomiędzy głębokimi oddechami, tonem całkowicie rozleniwionego i zaspokojonego kota. Gdy chciał się z niej wysunąć mruknęła prosząco:
- Jeszcze chwilę… - cmoknęła wilgotną skroń Heena z lekkim uśmieszkiem.
Nie poruszał się zatem zgodnie z jej prośbą jedynie ręką gładził przycisnięte ciało po żebrach, biodrze, udzie.
- Wiesz… - wymruczał lekko się zatykając - Jakbyś… chciała jeszcze… popsuć jakiś … mebel… To ja bardzo… chętnie…
- Sprawdzę… nową ofertę Ikei - zachichotała ale nagły skurcz, echo orgazmu wydusił z niej jeszcze pomruk. - Ale przyjmuję wyzwanie. - Dłonie pomasowały pośladki, plecy i zahaczyły się w reszcie o ramiona Luca. - Pewnie nie powinnam pytać teraz czy zacząłeś na powrót ćwiczyć? - dodała niewinnie.
Pozostawił to pytanie bez odpowiedzi wciąż leżąc na niej. Skubnął płatek jej ucha.
- Sofa jak przeznaczenie. Wieczorem załatwię wszystko sam.
- No chyba cię pogięło - mruknęła nadstawiając pysia do pocałunków i łasząc się nosem o ramię i bark Heena - Nic mi nie jest.
- Mazz, przestań pieprzyć, samo włażenie na górę seraya z tą kostką bez opcji. - Odpowiadał na pocałunki i przytulał dziewczynę. - Weź przestań rude kochanie, tak?
- Oj no ale to naprawdę nic… gorzej bywało - mruczała bawiąc się teraz płatkami uszu mężczyzny - przecież wiesz? - Pytanie retoryczne. - Idziesz w teren, którego nie znasz, do masakrycznej ilości ludzi, którzy, wiesz, za buty cię zajebią. No to jak ja cię mam samego puścić, Lucyferku? Hm?
- Skarbie, z tą nogą to ty i tak tam dużo nie zrobisz, tak? A ja jestem dużym chłopcem.
- Nigdy na twój rozmiar nie narzekałam. - Uśmiechnęła się szeroko zaglądając kochankowi w oczy. - Jak nie ja, to weź kogoś innego. Nie idź sam. - Zaczynała kapitulować. Logika argumentów reportera była ciężka do przebicia.
- Jak kogoś załatwię, to będziesz grzecznie siedzieć na tej miękkiej, ślicznej dupce? - spytał usiłując zakończyć tę kwestię obietnicą wedle scenariusza jaki ona zaproponowała.
- Będę. Ale pod warunkiem, że faktycznie kogoś załatwisz, a nie tylko powiesz mi, że załatwisz. Znam Cię, Heen.
Uniósł się lekko, z oburzeniem patrząc jej w twarz jakby to co powiedziała było sztyletem wbijanym w plecy. Teoretycznie, bo bardziej chodziło o pole manewru aby leniwie pobawić się jej piersią.

Gdy lekko poruszał palcem wokół sutka wybrał cybertelefonem numer do Ediego.
Punk odebrał akurat Mazz mówiła “mmmmmmmmmmm” i wtulała twarz w zagłębienie szyi Luca.
- Oooo…. lubię takie powitania - zarechotał Nożycoręki.
- Raz ja u ciebie, raz ty u mnie - mruknął Luc nawiązując do jego ostatniej wizyty u ryżego wariata. - Masz ochotę na poimprezowanie dziś? Łapką dawno ruszałes nie w tańcu?
- No czemu nie. Kirunia dziś pracuje to się ciskać nie będzie. O co chodzi? - Edek dopytywał radośnie. Mazz za to rozpoczęła skubanie płatka Lucowego ucha i lizanie pulsującego miejsca za uchem. Zostawiała nieco głośniejsze pocałunki na linii szczęki by ponownie wracać ustami na szyję. Dorzucała do tego cichutkie pomruki zadowolenia… na okrasę.
- O jeju… chyba komuś przeszkadzasz z tym telefonem. - Edzio nie należał do subtelnych. - Kto to? Mazz?
- Taka jedna z którą gadałem niedawno w Clock… - Luc uśmiechnął się nie kłamiąc wszak wcale. Złapał lekko zębami ucho Mazz.
- Ty się trzymaj na odległość 10 kroków od niej - warknął rudzielec - Cześć, Mazz - dorzucił niby to pewnym tonem. - To co z tą zabawą?
Mazz za to polizała prowokacyjnie palec wskazujący i uszczypała sutek Luca, lekko go naciągając. Ucałowała kącik ust solosa, ewidentnie planując utrudniać mu tę rozmowę.
- Jak zobaczę się z Mazz to pozdrowię - westchnął lekko pod pieszczotą Rudej. - A co do zabawy… Dziś koło południa grupa leszczy… mrrr… Wzięła Mo i Dave’a na ochronę. Chcieli do niej strzelać, chcieli wybijać jej juniora kolbą gnata. Przez to wszystko zaczęła rodzić w gara… mmmmmmmmm… - Chwila przerwy w czasie której Luc skupił się raczej na Mazz niż na połączeniu. - ...w warsztacie. Wszystko jest ok. Mają syna, jest luz. Ale ja ok. 19 jestem umówiony w Catseraju by rozpierdolić im łby. … Uhhhh….. - Kolejna chwila ciszy, choć “cisza” nie do końca oddawała sytuację. - Tak myślałem, że może się nudzisz?
- Taaaa, tak jak ty. - mruknął kpiąco Edek. - Noooo…. trzeba sukinsynom jebnąć - zgodził się uroczo jak to on. - To gdzie się widzimy? Na miejscu?
Mazz nie pozwoliła na odpowiedź od razu. Jej język skutecznie uniemożliwiał obecnie mówienie i powoli zaczynał uniemożliwiać myślenie. Tak samo jak jej dłonie odszukujące wszystkie wrażliwe i czułe miejsca na ciele kochanka. Dłonie, które zaczęły wygrywać na Lucu narastającą melodię zagrzewającą do ataku.
- Za…. ….. dwadzie…. ścia…. siódm...a… Pod… Mo…. - rozłączył się, by pokazać Rudej jaka jest “kara” za przeszkadzanie w rozmowie telefonicznej.



Nie pozwolił sobie i jej na zbyt dużo, tyle tylko by poczuła się zaspokojona, a z drugiej strony on nie został wypruty z sił przed akcją w nCatseray. Gdy wyszedł spod prysznica zobaczył jak Mazz robi sobie prowizoryczny opatrunek na lekko skręconej kostce. Obłożyła stopę lodem trzymając ją na stoliku i oglądając wiadomości. Szuja nie ubrała się nawet, przeciągnęła się z szelmowskim uśmiechem na jego widok.
Pogroził jej palcem.
- Chcesz bym tam działał na czworakach?
- Na czworakach…? - Zamyśliła się jakby wizja była kusząca. - Ale koniecznie tam, nie tu?
Pokręcił głową z usmiechem i wziął wór ze swoimi rzeczami z poprzedniej akcji. Wzmacniacz sygnału, maskę i zakrwawione “Cooperki” odłożył na bok, korciło go aby skontaktować się z Halo i z wyrzynania “żmijek” zrobić kolejny reportaż. Ale Edi… nawet gdyby dac mu syntetyczną twarz, to gnojek był zbyt charakterystyczny z tą swoją łapą i posturą. Gdyby to była Mazz czająca się jako wsparcie ze swoja snajperką, owszem ale Sofa i wymóg Rudej “by nie szedł sam” przekreśliła szanse na ewentualny wpływ dodatkowych kredytów. W duchu przyznał jej rację. W nCat samemu było ciut ryzykownie, zasadniczo nie był pewny czy ta dzisiejsza akcja nie zmieni się w piekło nawet z Edkiem u boku. Frajerska banda wannabe to jedno, ale potem trzeba będzie z nCat jeszcze wyjść.

Zaczął sprawdzać broń tym samym rytuałem co poprzedniego wieczora, rozłożył spluwy i złożył na powrót. Magazynków nie ruszał, sprawdzone wczoraj, a zbyt częste gmeranie tam mogło dać efekt przeciwny do zamierzonego. Zbadał żywotność tłumika w “mniejszej seburce” i zamocował tłumik na M32. C-X i CityHunter miały mieć dziś wolne, Feliks mówił o potrzebie zachowania ciszy w n’Cat… ciekawe czy “Żmije” też miały zamiar się tym kierować. Zerknął na kevlarową kurtkę na jakiej zaschła krew i szara breja mózgu, nie było czasu by wyczyścić… ale i tak zamierzał zarzucić na nią podarunek od Feliksa. Przez chwilę zastanawiał się nad słowami kacyka 11tki “nie rzucać się w oczy”. Wspomniał Edka i jęknął, szczegóły potrafiły umykać. Ryży hultaj był takim szczegółem.

Cytat:
@Ed’da’mastaa
Od: LVDHeeN
Temat: Killthemaaal
Zapomniałem wspomnieć. akcja w n’Cat… to musisz zrobić coś by nie rzucać się w oczy. Między innymi “łapa”. Załatw to, zaskocz mnie…
Albo lepiej nie, nie zaskakuj, po prostu jakoś się dostosuj do klimatu.
Zaczął ubierać się, założył kabury jeszcze raz sprawdzając broń. Mazz udawała skupienie na newsach.
- Nie życzysz powodzenia? - spytał.
- Pwwwzn… - burknęła obrażona.
Nosiło ją trochę nudziła się, miała nadzieję na tę akcję. Sofa spieprzyła wszystko.
- Następnym razem mała. - Stojąc za nią pochylił się by pocałować ją w czoło.
Prychnęła lekko, ale zaraz uniosła głowę by przygryźć jego wargę.
Nie mówiła nic w stylu “uważaj na siebie”, zbyt wiele razem przeszli na Filipinach na takie teksty.



Luc zajechał pod warsztat Mo i wysiadł. Edka jeszcze nie było, co nie dziwiło bo solos był kwadrans przed czasem. Puścił na kameo teledyski Mo, podgłośnił dźwięk i wysiadł zapalając szluga, oparł się o ścianę i czekał.
Utworów w sieci nie było zbyt wiele. Większość co udało się mu znaleźć to były koncertówki uchwycone przez kogoś_kto_jest_największym_fanem_4_ever i ich jakość nie powalała. Ewidentnie kobieta nie miała dobrego agenta - jak Luc - który chciałby ją windować w górę. Nie miała albo nie chciała mieć. Gdyby się tak zastanowić, Luc raczej stawiałby na to drugie.
W trakcie oczekiwania reporter otrzymał również króciutki news od Kingstone, z którego, mimo wysiłków lekarki do unikania terminologii medycznej, zrozumiał jako: “ok, działamy dalej, Kira ciupkę lepiej”.
Chociaż tyle.

Edek pojawił się radosny jak szczypiorek w czarnej czapeczce na łepetynie (co by ukryć ryżego mohawka), i kurtce, złechanej militarce. Łapy tym nie ukrył ale nie walił nią już tak po oczach. Jego image “latarni morskiej w ciemnościach” został nieco przytłumiony. Nieco.
Miał ze sobą wąski plecak.
- Hej. No i jak tam? Gotowy? - zagadnął strzelając petem, z którego wczęśniej wykręcił palcami żar. Jakiś pomyślunek przy warsztacie wykazywał.
Chociaż tyle.
- Gotowy - odpowiedział Luc otwierając warsztat kodem. - Ale wiesz, że może być srogo? - Uśmiechnął się, Ed na takie wrzuty reagował jak na zachętę.
Reakcją było kiwanie łbem i koński uśmiech od ucha do ucha.

Heen wjechał samochodem do środka, wysiadł i na powrót zamknął garaż. Wolał nie zostawiać wozu na dłużej w tej dzielnicy na widoku, a jakby odstrzelili im dupy to Mo i Dave mieli by wóz na sprzedaż.
- A tak przy okazji… - rzucił do Rudego prowadząc go do Feliksa kilka minut później. - Kira jak z nią pogadać to naprawdę fajna dziewucha…
Mina Edka zrzedła nieco:
- Mówiła, że wpadłeś. - Łypnął spode łba na reportera. Miał coś powiedzieć ale chyba ugryzł się w język.
- Nie patrz tak bykiem wielkoludzie, nie pcham się gdzie tłok. - Heen uśmiechnął się lekko. - Co tam ciśniesz na końcu języka?
- No dobrze dla ciebie, że się nie pchasz. Inaczej musiałbym rozważyć wciśnięcie się w Mazz. - Nożycoręki starał się odgryźć ostro. - Kira mówiła… - łypnął ponownie i machnął ręką. - Idziemy?
- No co mówiła? - Luc ciekawie łypnął okiem.
- Nie chcesz wiedzieć przed akcją. - Ed uśmiechnął się krzywo ruszając w stronę nCat.
- Okey. - Heen nie ciągnął tematu.



Gdy wdrapali sie w końcu na górę Luc poczekał aż cielsko rudego znajdzie się na poziomie 11tki po czym skierował się ku miejscówce Feliksa.
Zapukał donośnie.
Otworzyła im na oko 6 letnia dziewuszka. Spojrzała na obu z poziomu kolan mężczyzn i zmierzyła spojrzeniem 80-latki.
- Feliks! Do siebie - sepleniła.
- Zmykaj mała - dał się słyszeć głos chłopaka. Dziewuszka pognała w głąb 11ki, a Feliks wychylił się i wpuścił obu solosów. W środku było pełno duszącego, siwego dymu wijącego się leniwie w okolicach podłogi.
- Właźcie. - Kacyk 11tki zapalił fajka mierząc Edka spojrzeniem.
Weszli.
Luc rozejrzał się przesuwając ręką po kurtce danej mu przez chłopaka zarzuconej na kevlarową.
- Były pewne komplikacje. Sofa. - Wyjaśnił. - Zamiast Rudej Rudy, ot niewielka różnica. - Łypnął na Edka.
Obaj obecni spojrzeli na reportera. Edek z ciekawością w spojrzeniu, Feliks z obojętnością jemu było wszystko jedno czy on czy ona.
- Dobra. Ten “gang” to młode jełopy, z 10tką nie będzie problemów. Drogę in-and-out macie opłaconą. Siedzą w skrzydle wschodnim na krańcowym unicie. - Feliks raportował zaciągając się co jakiś czas. - Dzieciaki raportowały właśnie, że wszyscy już zleźli na noc. Jest ich w sumie siedmioro: jedna laska i sześciu kolesi. Uzbrojenie mają proste: trochę nano-noży, proste półautomaty, nic wyszukanego. Nic nie wiadomo na temat żadnych wszczepów bojowych. Ale gdyby mieli jakieś, nie tkwiliby w krańcowym unicie, tylko awansowali już do tej pory - tłumaczył obojętnym tonem uchylając nieco skrawka polityku nCatu.
- Do unitu jest jedno wejście, on sam to klitka wielkości połowy mojej. - Tutaj dał się słyszeć lekki odcień dumy. Samo legowisko Feliksa to jakieś 20m2. Dla niego samego. Było z czego być dumnym.
Luc kiwnął głową.
Wybrał numer do Dave’a.
- Cześć szczęśliwy tato. Słuchaj w garażu jest mój samochód - zaczął mówić nie dopuszczając kurdupla do głosu. - Idziemy z Edkiem pozamiatać wasz problem. Jak nam pójdzie, to rozliczę się z Feliksem, jak nas odstrzelą, to dasz Feliksowi półtoraka ze spieniężenia mojego wozu. Reszta wasza. A jak nam nie pójdzie bo nas wystawiono, dasz znać Mazz. Ok?

Wzięty z zaskoczenia i wyrwany z różowej chmurki rozkoszowania się nowym dodatkiem, Dave przez dłuższą chwilę milczał. Odchrząknął
- No to wracaj do nich, ucałuj mamusię. - Luc rozłączył się i spojrzał na Feliksa. - Pasuje? - spytał.
Feliks wyglądał na obrażonego.
- Słuchaj, ja cię nie znam ani ty mnie od pradziada. Ale jak Moira cię przysłała to zakładam, że nie przysłała lamusowego pieska, nie? - skomentował, zapalając kolejnego fajka.
- Mo nic o tym nie wie, ot prezent niespodzianka z okazji szczęśliwego rozwiązania, a ja cię nawet lubię, ale widzę po raz trzeci, znam od wczoraj, więc bez urazy. Pasuje?
- O tym mówię - mruknął Feliks - Ale biorę poprawkę na to, że nowy jesteś tutaj i wasze łby, Outersów, są zryte dogmą. - Zmrużył oczy. - Pasuje.
- Jeśli jest tam tylko jeden wjazd to przecie to się nawet wchodzić nie opłaca. Granaty i po sprawie - stwierdził Edzio-piroman, przerywając lekko napiętą atmosferę.
- Feliks chciał parę stówek, ja bulę półtora bo oni chcieli tyle od Mo i Dave’a. Chodzi o styl, kasę pieprzyć. - Odwrócił się do Ryżego. - A idąc tym tropem to trzeba zrobić to spektakularnie, a nie wiązką granatów, by kolejne łebki odpuściły sobie warsztat, tak?
Nożycoręki uśmiechnął się paskudnie:
- Jak chodzi o styl…. - Wyciągnął łapkę i pomachał “paluszkami”.
- Z tym to nie - wciął się Feliks, który najwyraźniej planował utylizację Żmij.
- Czemu nie? - zdziwił się Rudy.
- Bo z tego nie zostanie nic z organów.
Punczur zaciął usta i pokiwał łbem.
- Fakt. To co, Heen?
- To do roboty - Luc wstał wyciągając dłoń do Feliksa. - Fajnie się z tobą robi interesy Fel, oby do następnego.
- Zuzu was poprowadzi. - Chłopak uścisnął wyciągniętą do niego dłoń.



Faktycznie, na zewnątrz czekała mała sepleniąca. Siedziała po turecku i bawiła się rozczochranymi, płowymi włoskami.
- Cesc… - podniosła się i z minką niewinnego aniołka popatrzyła znowu na reportera i Edka. Założyła rączki za plecy i wypięła lekko chudziutki brzuszek, kręcąc się lekko na boki. - To so? Iciemy? - w radosnym uśmiechu brakowało górnych jedynek.
Solos uśmiechnął się do małej. Wyjął Crowa z wewnętrznej kieszeni kurtki wpakowując go sobie za pas kabur na piersi. Szli tam we trzech, Mazz powinna być zadowolona.
- Prowadź.
- Dobze. - Mała ruszyła najpierw z kopyta ale po kilku sekundach wyhamowała reflektując się. - Sorry, sapominam siem. - Wzruszyła ramionkami i zaczęła tupać w tempie, jakie uznała, za stosowne dla stetryczałych w swoim mniemaniu mężczyzn.
Edek puknął ją lekko między łopatkami:
- Te… bo ci będę marchewki strugał za chwilę… na ręce cię wziąć? - podrażnił małą. Dziewczynka zareagowała fuknięciem rozzłoszczonej wiewiórki i przyspieszyła kroku mrucząc coś pod nosem na temat głupich outersów. Okraszając przy tym wypowiedź wyszukanymi przekleństwami, które w jej ustach brzmiały tak, że Edek zaczął kulać niemalże ze śmiechu.

Poprowadziła dwójkę przez labirynt wewnętrznych przejść i korytarzyków. Obaj solosi zdali sobie sprawę, że ich ścieżka dojścia do 11ki to ledwo czubek góry lodowej całej konstrukcji nCatu. Mała zsunęła się profesjonalnie, jak małpka, po czymś co w pierwszej chwili obaj wzięli za rurę z nocnych klubów.
- Jaaaaa…. - mruknął Rudy - jak o tym powiem Kirze to umrze ze śmiechu. - Obłapił wąskawą rurę i zsunął się podążając za małą.
Heen podążył w dół w ten sam sposób w chwilę po nim, patrząc na kumpla z zamyślonym wzrokiem.
- W Clockwork pewnie Lady-J cały czas szuka zwinnych ciałek robiących na rurze. - Uśmiechnął się grzecznie. - Mogę być twoim managerem.
- Spierdalaj, Heen. Chociaż czekaj. Twoja dupcia wygląda na drążku całkiem nieźle od dołu - skomentował patrząc oceniająco.
- No lusacie sie cy coooo?
- Idziemy mała idziemy. - Solos ruszył się za małą. - Jak nagle zmieniłeś zapatrywania na męskie tyłeczki, to znaczy, że Kira wolna? - spytał starając się jak najbardziej wkurzyć rudego. Był wtedy straszny.
- Heen! - syknął błyskając oczyskami. Pierwsze żyłki zaczynały pulsować na jego skroni. Starał się opanować dysząc jak byk.
- A… opowiem ci po akcji… - Luc rzucił parafrazując jego tekst spod garażu Mo.
Odpowiedzią był środkowy szpon.

Po niedługiej chwili, mała stanęła ponownie w swojej “firmowej” pozie małego aniołeczka. Wystawiła nawet dla efektu jedna stópkę do przodu, pomachała przy tym na Heena, żeby się obniżył co ten zrobił kucając przy dziecku. Zuzu wystawiła przed siebie jedną łapkę, drugą położyła na policzku mężczyzny nakierowując jego twarz w odpowiednim kierunku.
- To tam. Ostatnie cfi po prafo. Ficis?
Fakt, tutaj drzwi było niewiele, 5 unitów oddzielonych od siebie niewielką szerokością ścian, ciężko byłoby nie widzieć. Zuzu chyba nie miała zbyt wielkiego mniemania na temat outersów.
- Ficem - odpowiedział. - Dzięki mała, spieprzaj do Feliksa - dodał podnosząc się i wyjmując spluwy by podłączyć je do złącz smartguna.
Zuzu jeszcze pogłaskała miśka z jakąś lekką tęsknotą na pysiu:
- A jak się nasyfa?
- Crow - odpowiedział małej. - Mówi, że za grzeczne zaprowadzenie nas tu, jest ci winny paczkę cukierków. - Klepnął dziewczynkę lekko w plecy kierując ją tam skąd przyszli. Poszła, z lekko nadąsaną minką.
Luc spojrzał na Edka, a ten tylko przeciągnął się wciąż patrząc spode łba na solosa.

Był wkurwiony.

Czyli wszystko grało.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 03-03-2016, 01:31   #49
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Wejść z kopa i powystrzelać, to było niewiele więcej warte niż wrzucenie granatów. Z pewnością byli obserwowani, nCat miał oczy wszędzie.
A chodziło przecież o to by slumsy to zapamiętały, a nie przeszły nad “żmijkami” po prostu do poziomu czasu przeszłego. W prawej dłoni znalazła się Arasaka Seburo J9, w lewej FA M32.
Showtime.

Zapukał czując w ciele wizg i pomruk Sandevistana
Drzwi otworzyły się po kilku sekundach i stanął przed nim typ jakiego kątem oka zauważył gdy demolowali sklep u Mo w okolicach południa.
- Czego kurwa? - warknął.
- Przepraszam… to gang “niebieskich skarpetek”? - spytał grzecznie Heen, lecz jeszcze zanim skończył mówić jego lewa dłoń z gnatem schwyciła kołnierz kurtki gangersa, a z “Małej seburki” pruł po jego piersi z przyłożenia. Facet zaczął ‘tańczyć’ gdy pociski rozrywały mu ciało, w pewnym momencie zwolnił w swych szalonych podrygach. Choć nie, dalej targały nim serie z pistoletu maszynowego, to po prostu Sandi odpalił oszukując czas.
Luc postąpił krok do przodu wchodząc do pomieszczenia i rzucił się w bok, Osłaniając się trupem jakiego ucapił za kołnierz dłonią z pistoletem zwisającym na linku złącza, przeniósł ogień na grupkę siedzącą przy stoliku w głębi niewielkiego lokum “Żmij”. J9 pluła pestkami jedynie z cichym świstem trafiając jednego gnoja w plecy gdy wciąż siedział tyłem do wejścia z głową wykręconą ku drzwiom chcąc zorientować się kto i czego od nich chce. Typ siedzący naprzeciw niego dostał dwie kule w bark, a kolejny pochylający się akurat do lodówki stojącej obok oberwał w pośladek i udo.

Ed odpalił Kereznikova w tej samej chwili gdy Luc usunął się w prawo zostawiając otwarte wejście. Dopalacz Rudego był ciut słabszy ale on w prszeciwieństwie do sprzętu Heena aktywował się momentalnie, co było czasem przewagą. Są momenty gdy lepiej oszukiwać czas na zawołanie, zamiast czekać kilka sekund aż odpali, nawet gdy de facto efekt jest słabszy.
Wielki punk wparował do środka rzucając się na typa jaki parę godzin temu celował do Mo w warsztacie. Nie wiedział o tym, po prostu ten był najbliżej. Ed był wkurwiony i pieprzył to co z ciałami chciał zrobić Feliks, jednym soczystym ruchem rozpruł człowieka od krocza aż po gardło i zdychające rozbebeszone mięso pchnął na typa jaki właśnie zbierał się z łóżka. Z niego kacyk 11tki miał szanse wyciągnąć jakieś organy w przeciwieństwie do przywódcy gangu opadającego na kompana niczym wypatroszony baran, bo gdy przywalony wypatroszonym trupem koleś starał się wygramolić spod ciała dostał z zamachu pazurami po gardle tak głęboko, że chromowana stal zazgrzytała przecinając kręgi kręgosłupa. Ed wyglądał i zachowywał się jak niedźwiedź napierdalający w furii.

Wszystko trwało dosłownie chwilę, Heen puścił trupa przenosząc skoncentrowany ogień seburki na typa jaki dostał w bark i krzycząc coś teraz prawą ręką sięgał po pistolet leżący na stole. Gnojek jaki dostał postrzał w pośladek wrzeszczał próbując mimo postrzałów zbierać się z ziemi i sięgać po PM leżący na lodówce. Solo-Reporter zwinnie uchwycając M32 w dłoń pruł z pistoletu w jego kierunku, jednak kule Heena dosięgły już trupa, gdyż Ed zdążył doskoczyć i wbić szpony w czaszkę gangersa momentalnie uciszając jego jazgot Przez chwilę punk trzymał krwawą marionetkę na chromowanych ostrzach wbitych w łeb. Luc już raczej odruchowo, a nie dla konieczności walił w plecy trupa 9milimetrowymi przyjaciółmi. Jednocześnie uniósł “seburkę” przenosząc ją na szczerbatą dziewczynę jaka w szoku dopiero teraz zerwała się ze swojego łóżka.
Zamarła widząc tłumik wycelowany w jej pierś.
Heen przeniósł na nią również lufę M32.



- Chcesz się zabawić Ed? - spytał podchodząc dwa kroki do zamarłej, zmrożonej w pół ruchu gangerki jaka chciała od “starej rury” kasę parę godzin wcześniej.
- Z nią? Neeeeeeee - Ed dorzucił obelgę jak wisienkę na tort. Podszedł i podciągnął podbródek dziewczyny jednym pazurem - Jeszcze coś złapię…
Dziewczyna zaczęła płakać, choć nieruchomo bo panicznie bała się poruszyć. Jej usta wykrzywiły się pokazując kilka dziur po zębach.
Chciała coś powiedzieć, ale zatknęła się w skrajnym przerażeniu i szoku. Pazur powoli zagłębił się w ciało przebijając przez skórę, język. Gangerka bluzgnęła odrobiną krwi… dwie cienkie strużki popłynęły z kącików ust. Przerażone spojrzenie wpatrywało się w twarz Edka pochylonego z sadysytycznym wyrazem twarzy. Zaczęła dygotać, wciąż jeszcze mając tą nikłą nic nadziei.
- Dobranoc. - Rudy szepnął i wbił pazury głębiej poszerzając dziurę w podbródku. Dziewczyna wysztywniła się i zamarła. Edek szarpnięciem wyrwał szpony wyrywając mięśnie i pozostawiając wiszący przez ranę ochłap języka.
Upadła dociskając ręce do gardła i wiła się na podłodze bluzgając krwią.
Punk wyprostował się i od niechcenia strzepnął resztki i krew z rączki.

Luc zbliżył sie i strzelił dziewczynie w łeb. Znieruchomiała. Podszedł do każdego z gangersów po kolei i każdemu wpakował kulkę w głowę. W większości przypadków pro forma, ci rozchlastani przez Ediego nie potrzebowali poprawek. Tylko ci dwaj przy stole zdradzali możliwość działania trauma team. Przynajmniej do czasu suchych świstów jaki wydawał Federal Arms Luca z dokręconym tłumikiem.
Solos zapalił papierosa chowając wcześniej pistolet do kabury.
- Lubię z tobą czasem przyimprezować Ed - powiedział ogarniając wzrokiem jatkę.
- No piąteczka, Heen. Trzeba na wódkę skoczyć teraz - skomentował nawet nie rzucając okiem na “wynik”. - A teraz co? Jak wrócimy?
- No fuckin’ idea - burknął Luc zmieniając magazynek w J9. - Może być grubo… - skierował się ku wyjściu ostrożnie.


[center][/img]

Wyszli, na zewnątrz nikogo.
Rozejrzeli się i ruszyli ostrożnie w drogę powrotną.
Korytarz wyglądał znajomo, drugie, trzecie, czwarte drzwi. I gdzieś na horyzoncie rura.
RURA cierpień.
- Podsadzić cię księżniczko? - mruknął stojący za plecami Heena Ed.
- Tylko nie przyzwyczajaj się zbytnio do dotyku mojego tyłka… - odparował Luc podchodząc do przeszkody, po czym zmienił zdanie. - Ja cię podsadzę, Ty potem mnie wciągniesz.
- No to już, może zdążę jeszcze Kirunię nawiedzić. - Edzio miał cel. Poczekał aż Heen zajmie pozycję i wybił się wysoko. Wdrapywanie się po metalowej rurze z jedną metalową łapą to było coś. Kilka razy poszły iskry ale Edek mając w perspektywie “Kirunię” pokonał taką mini przeszkodę w mgnieniu oka. Sięgnął wyciągając złośliwie “rączkę” do solo-reportera.
- No? Taś taś.
Luc schował “seburkę” do kabury i zerknął na Misia.
Po czym na rurę.
- Damy radę nie? - mruknął.
Zaczął się wspinać, co szło niespodziewanie łatwo. Edek szczerzył się na górze tylko czekając aż będzie musiał pomóc Heenowi, co z pewnością wykorzystywał by co najmniej przez tydzień. Jednak mina mu zrzedła gdy Luc bez wiekszych problemów wdrapał się o własnych siłach.
- Jak to jest - wysapał już na górze. - Że rozpierdalasz gang, a największym w tym problemem jest pieprzona rura?
Nożycoręki tylko się wyszczerzył.

Ruszyli dalej kierując się ku spelunie Feliksa. Heen zapukał jak zawsze, otworzyła mu mała, uśmiechnął się do niej. Nie wchodził nie pytał o chłopaka.
- Skończone - rzucił tylko do środka i mrugnął do dziewczynki. - Kasa przez Mo - dodał odwracając się i zabierając Edka w drogę w dół.
- Rozpierdalasz mnie czasem tą twoją zabawą tymi paluszkami - mruknął do rudego gdy szli już poziomem 1 ku poziomowi 0.
- Nie po to sprawiłem sobie to cacko by rdzewiało bezczynnie. - Punk wyszczerzył się machając ostrzami na których wciąż lśniła krew.
- Wyciąganie języka przez gardło przerażonej gnidzie? - Heen uśmiechnął się pod nosem. - Chociaż tak po prawdzie to by się nieźle sprzedawało w reportach.
Solos mówiąc to jednocześnie puścił wiadomość do Dave’a


Cytat:
@D.
Od: LVNHeeN
Temat: czerwone zaskrońce
Załatwione, już nie wpadną.
- Muszę kiedyś z tobą pojechać, odpalisz za moc wrażeń - Edek rozdziawił wesoło gębę.
Heen dał sobie spokój z próbą tłumaczenia jak ważne jest w takich akcjach utrzymywanie incognito, które to słowo z pewnością było poza słownikiem i spectrum pojmowania Nożycorekiego. A z już na pewno poza jego możliwościami.
- To opijemy to czy ni? - spytał dryblas gdy solos nie odpowiadał.
- Nawet chyba wiem gdzie. Pod warunkiem, że nie będziesz szalał furią przy barze gdy będziemy tam razem.

Byli już niedaleko wyjścia nCat. Ostatnie kilka zejść i jedna drabinka.
Nagle Edek wyciągnął ramię stopując kroki Luca. Przyłożył palec do ust i na migi nakazał mu rozejrzenie się. Na jedenestej, trzeciej… wskazał też za plecami. Ruszył wolniejszym krokiem, przygotowując się do ewentualnego odparcia ataku, szukając dogdniejszej miejscówki na jego odparcie niż wąski korytarz. Spiął się, mrucząc coś o zdradliwych skunksach ze śmietnika.
Tuż przed zakrętem do zejścia, napotkali małą Zuzu.
Stała w nonszalanckiej pozie opierając się o ścianę i bawiła się kosmykami włosów.
- Feliks cegos sapomniał - wysepleniła a jej spojrzenie skierowało się ku Crowowi, którego wskazała paluszkiem. - Sapomniał wsionsc jego. Daj. - Trzymała się z dala zasięgu łap. Wyciągnęła szyjkę jakby czekając aż Luc wykona polecenie.
- To nie Feliks tylko ty go chcesz, prawda? - Luc spytał rozglądając się. - Czemu akurat jego?
Zuzu zmarszczyła brewki.
Na ten znak po ich bokach i z tyłu rozległy się dzikie piski i wrzaski. “Znikąd” pojawiła się cała grupa dzieci. W różnym wieku, w różnym stanie.
- Daj go - powtórzyła mała szczerbata gangsterka.
- Nie, to nie jest zwykły miś. - Luc też zmarszczył brwi. - Crow to mój przyjaciel.
Dzieciaki ciągle robiąc masakryczny hałas, tłukąc się o metalowe części korytarza, zaczęły “przekonywanie”. Pierwsze kilka kamieni świsnęło koło twarzy Luca. Kilka trafiło w plecy jego i Edka.
- Ty … to jest - mruknął punk - osz kurrrrrrrrwa!! - wrzasnął wkurzając się na nowo gdy jeden z pocisków trafił go w kark. - Normalne wymuszenie - dodał odwracając się z groźnym pomrukiem i unosząc ramię.
Mała Zuzu stała na twardo rozstawionych nóżkach z nieugiętym wyrazem na brudnej buźce.
- Przyślę ci innego misia, tego nie. - Luc twardo spojrzał na dziewczynkę.
Grad przypadkowych pocisków nasilił się. Jeden z dzieciaków zaczynał odpalać domowej roboty "mołotowa"…
Edek puknął Luca w ramię:
- Serio chcesz się tłuc z bandą dzieciaków o miśka?! - Nie był pewien czy ma rozpłatać kilkanaścioro dzieci o zabawkę.
- Z nikim nie chcę się tłuc - warknął solos.

Sytuacja była chujowa. Wprawdzie mogli przebić się przez sześciolatkę i kilku nygusów blokujących im wyjście ale wtedy ten mały sukinsyn z koktajlem nawet nie musiałby solidnie celować by postarać się zrobić z nich biegnące frytki. Zwykłe spieprzanie mogło zamienić się w zawody w burning mana. Zawsze można było by ich pozabijać… ale wtedy do nCat jak sądził już by wejść nie mogli. A za masakrę dzieci mogła by beknąć i Mo, wszak niejako to ona go tu wprowadziła. W ogóle taka myśl przebiegła mu po głowie tylko chwilowo, raczej przez towarzystwo coraz bardziej wkurwionego Edka z jego brzytwami na łapach.
Dogadać się z nimi też nie było opcji, a Crow…
Luc przesunął misia za połę kurtki. Chcieliby kasy oddałby może do ostatniego chipa, dla świętego spokoju. Ale nie jego. Dzielnego misia jaki szpiegował Dana dla Kiry.
Przemknęło mu przez myśl, że chyba potrzebuje tej terapii.
- Uważaj na tych od wyjścia, ale pod żadnym pozorem żadnego nie uszkodź. - powiedział Luc i cofnął się przed większą grupą obszarpańców w stronę Zuzu uznając, że póki będą blisko małej i tych kilku sztuk gnojków od strony wyjścia to mały śmieć nie rzuci koktajlem.
Przykucnął na ugiętych nogach, mięśnie twarzy i szyi mu nabrzmiały, podobnie jak całe ciało. Wybałuszył oczy i wystawił język w pozie wręcz szaleńczej agresji.
- Aaaaa!!! Ka mate kamate!!! Ka orraaa!! - Jego głos jakby dławił się wściekłością. - Ka orra!!! Kamate! KAMATE KAORRA’K’ORRA!!! - Ręce naprężone jak u człowieka o napadzie padaczki zaczęły uderzać w uda, a wybałuszone oczy najbardziej wpatrywały się w tego z butelką benzyny.
- Tēnei te tangata pūhuruHURU!!! - całe jego ciało wyglądało jak przypięte łańcuchami, tak jak wściekły pies do ściany na trzeszczącym łańcuchu warczący z pianą na pysku i nie mogący dostać się do swego celu. Lecz łańcuchy Luca były niewidoczne bo ich nie było… Jakby przed rzuceniem się na dzieci trzymała go jedynie walka siły woli. Szczególnie z wykrzywionej grymasem twarzy widać było, że chce rozdzierać na kawałki.
Ruchy jego rąk uczyniły zresztą taki gest.
- Nāna nei i tiki mai, whakawhiti te rā!!! - Zaczął uderzać pięściami we własne łokcie, z furią.
- A, hupane! A, kaupane! AHPANE! AKAUPANEEE!!!! - Targnął się cały do przodu.
- WYYYPIEEERDAAAAALAAAĆ! - wrzasnął jeszcze bardziej wybałuszając oczy, wyciągając język i spinając się, jakby drżąc z niecierpliwości by rozdzierać ciała gołymi rękoma.

Edek widząc całość przedstawienia nieco się cofnął. Trudno było ocenić czy z wrażenia czy aby zrobić Lucowi więcej miejsca w ciasnym korytarzyku.
Po kilku pierwszych wrzaskach i ekstatycznych ruchach, raban robiony przez dzieciaki stracił na impecie. Dwójka z dzieci stojących do tej pory przy Zuzu zwiała wrzeszcząc coś o nawiedzonych Outersach i popierdolonych świniach. Trochę też oberwało się samej dziewczynce.
Z tyłu szyki dzieciaków również się przerzedziły gdy do występu Heena dołożył się Edek robiący markowany atak łapą. Na szczęście spieprzył też ten z Mołotowem.
Na placu boju została dwójka dzieciaków stojących obok Zuzu i trójka od strony głębi nCatseray.
Reporter zauważył z niejakim zdumieniem, że dziewuszka stała nieporuszona, z kamienną twarzą obserwując jego wysiłki. Pozostałe dzieci czekały na jej ruch. Atmosfera dawałaby się kroić nożem.
Mała zrobiła nagły zryw, podbiegła do zgiętego Luca i… wyprowadziła kopnięcie. W jego wyeksponowane krocze, akurat w zasięgu jej wzrostu.



Luc byl wdzieczny, ze to tylko 6 latka. Jej kop w porownaniu np. kopem Mazz miał zupełnie inny wydźwięk. Nie zmieniało faktu, że zabolało. Heen stęknął pochylając się lekko.
- Spierdalamy - rzucił z wysiłkiem do Edka by wykorzystać dogodny moment, zanim ogarną się do drugiej rundy po ‘kopanym’ występie tej sześcioletniej mentalnej terminatorki. Nie czekając na Nożycorękiego puścił się ku wyjściu.
Edek biegł tuż za nim, uciekli gonieni wyzwiskami dzieciaków gwizdami i tupaniem.
- Ja pierdolę… - sapnął punk gdy wrócili do właściwej rzeczywistości, gdzie sześciolatki chodzą spać o normalnej porze i nie przeszkadzają dorosłym - Co to za mała k…. - urwał.
- Patrząc po rysie psycho, to bym się nie zdziwił jak siostra Feliksa - odrzekł Luc zbolałym głosem masując się tam gdzie oberwał jednym kamulcem. Tam gdzie bolało bardziej i przez co nie mógł się wyprostować wolał się przy Rudym nie masować.
- Albo córka… nie wiem co gorsze… - Edek szedł obok również łapiąc się za kark. - To co? Clock?
- No można wpaść na jedno góra trzy, choć pewnie skończy się tak, że będziesz latał wokół jednej ciemnej grzywki, to mi się nie będzie chciało sterczeć samemu jak palec. - Luc roześmiał się, wbudowany painkiller zaczął działać. - Dzięki Ed, niby to było dla Mo, ale ja też dziękuję.
- Nie ma sprawy. Byłoby nieźle gdyby nie ta porażka na koniec. Ale to jest masakryczne zagranie psycho, stary. Nie wiesz czy siekać czy się opędzać normalnie - mruknął jakoś niepocieszony.
- A Mazz nie możesz ściągnąć? Albo wyrwać co nowego?
- Mazz nogę rozjebała na sofie, nie pohasa. A z tym rwaniem… - zamyślił się, wspomniał tekst Mo dwa dni temu, dziś wrzutę Eda o podbijaniu do Rudej, jakby on wziął się za Kirę. Wkurw Halo.. “Co z moją siostrą?”. - Te Edek, ty mi powiedz, czy wszyscy zaczynają sądzić, że ja i mała… no wiesz?
- Że jesteście razem? - upewnił się Nożycoręki. - Czy że się bzykacie jak króliki? - Wyszczerzył się szeroko.
- Że się bzykamy czasem to dla nikogo chyba tajemnicą nie było.
- Czasem? - Uprzejme zdziwienie - Noooooo ale… wydajecie się spędzać całkiem sporo czasu ze sobą. I ciągle Ruda to, ryża zołza tamto, Luc to i samto… Ja się nie wcinam, stary.

Solos łypnął na Nożycorękiego spode łba. Wszystko zaczęło się komplikować. Wprawdzie on i Mazz mieli ze sobą romans jeszcze na Filipinach, ale łączyło ich tylko łóżko i przyjaźń. Nie ładujesz się emocjonalnie w coś z kimś jak przygodny dupek z Militechu następnego dnia może rozsmarować jedno swoim Borgiem, albo i oboje. Efekt wyparcia. Od kilku dni chyba w tym zdrowym układzie coś zaczęło się pieprzyć. Wciąż przyjaźń, wciąż czasem seks, ostatnio nawet częściej niż czasem i… Sam nie wiedział. Ona też zachowywała się ostatnio inaczej. Od Clock, gdy on był zjechany widokiem Kiry, a ona kwestią naszyjnika. Wciąż nie dałby głowy do kogo kierował pewne słowatamtego wieczora na tej samej sofie...
- Wiesz Edek… - mruknął otwierając warsztat Dave’a i Mo. - Zmieniłem zdanie. Nie piwo. Trzeba by się najebać…
- Co ci tak humor zjechał? - spytał zdziwiony punk.
- A trzeba mieć zjechany by chcieć się najebać? - Luc wsiadł do samochodu i wyjechał przed garaż, po czym wysiadł i zamknął warsztat kodem. Wskazał Edkowi siedzenie pasażera.
- Potrzebuję pomyśleć, a sam dobrze wiesz jak dobrze myśli się po grubszej wódce.
- No przecież widzę, że zjechanyś. O co chodzi? Z Mazz coś nie tak? - Edi wbijał się na wyżyny empatii ładując się na fotel.

Heen podpiął się pod złącze z samochodem. Zaprogramował kameo na wyświetlanie ujęć ze strzelanin z videoraportów nNYPD. Edek nie był zbyt dobrą osobą do takich rozmów, ale z kim innym. Z Halo? Z Layterem?
- Po prostu nie wiem gdzie ta droga prowadzi z Mazz, nie wiem też gdzie chcę nią dojechać.
- A masz kogoś innego na oku? - Gdy Ed to mówił samochodem spiętym z Luciem zachybotało. Solos spojrzał uważniej na Nożycorękiego.
- Może faktycznie powinieneś nieco powędkować? Sprawdzić inne opcje? NO CO?! - Rudy ryknął widząc spojrzenie Heena.
- Nic, nic, kot na drodze - burknął.

Wybrał numer do Mazz, serdecznie pierdolił co na ten temat miałby do powiedzenia ryży dryblas.
- Hej mała, żyjemy, te różowe jaszczurki już do Mo nie zajrzą. Ed był nawet niezły. Zastanawiam się czy sam sobie takiej brzytwy nie sprawić.
- Noooooo!!! I z takiego Lucyferka można być dumnym! - zaśmiała się Mazz unosząc do toastu puszkę piwa. I nagle zmutowała fonię. Chociaż zanim to zrobiła Luc miał wrażenie, że słyszy głos w tle.
- Jedziemy z Edkiem do Clock, ale Ty raz że noga, dwa że chyba goście?
- Nooo nie dam rady dzisiaj. Goście. - Uśmiechnęła się przepraszająco.
- Baw się dobrze. - Ciężko było wychwycić coś z tonu jego głosu. - Odezwę się jakoś jutro pewnie.
- Wy też. Nie pijcie za dużo. Buźka, Luc! - Mazz rozłaczyła się.
Ed spojrzał na Heena.
- I co? Nie?
- Zostaje w domu - odpowiedział. - Poszalejemy dziś, co?
Zwiększył lekko prędkość, strasznie chciał się napić.



Gdy weszli do Clockwork Heen spojrzał na Nożycorękiego.
- Stolik, czy bar? - Uśmiechnął się ‘zaciekawiony’ stanowiskiem w tej kwestii ryżego punka.
- Może być stolik. Mam jej nie siedzieć na głowie - mruknął. - Chociaż przy barze łatwiej coś wyrwiesz dla siebie. - uśmiechnął się cwanie. - Tooooo może bar?
- A jak wolisz - machnął ręką, choć motywem ‘wyrywania’ zainteresowany jakoś nie był. - Może być bar.
Edek pomachał Kirusi, dziewczyna odmachała i wskazała dwa miejsca z boku.
Podeszła do nich gdy się mościli na siedziskach:
- Co podać? - Mrugnęła do Edka i spojrzała na Luca marszcząc lekko brwi.
- Mi wódki.
- To samo co jemu. - Kiwnął dłonią Nożycoręki
Kira polała od czasu do czasu spoglądając na Heena.
Po czym ulotniła się do innych klientów, zakładając, że chcą we dwójkę pogadać. Edek zapalił i mocno się zaciągnął. Wzniósł kieliszek.
- No to za kolejną imprezę.
- Za kolejną - Luc wychylił i też odpalił papierosa. - Ona coś na mnie cięta? Byłem grzeczny, słowo. - Ruchem głowy wskazał barmankę.
- Kirunia? Nieeee, nie wydaje mi się. Patrz jak się do niej garną. Pełne ręce roboty.
- Połowa renomy Clock to jej zasługa. - Solos zaśmiał się tocząc wzrokiem po klubie.
Nożycoręki napuszył się.
Kira poddreptała ponownie, tym razem postawiła butelkę przed nimi.
- Ty - wskazała na Luca - wyglądasz jakbyś tego potrzebował, a ty - na Ediego - jakbyś był dobrym kumplem. - Uśmiechnęła się łobuzersko, podsuwając popielniczkę.
- Jak mi bóg miły, ja się z tobą ożenię - zażartował Heen biorąc butelkę i sam polewając sobie i Rudemu. - Strzelić z nami nawet jednego pewnie nie możesz Kira?
- Nie, tygrysku. Teraz to nawet za długo z wami nie pogadam. Za duży ruch. Ale jestem nieopodal jak_by_co - uśmiechnęła się i mrugnęła. Nie wiadomo dokładnie do którego z nich.
Luc strzelił kolejną pięćdziesiątkę i ‘zagryzł’ nikotyną.
- Ile cię kosztowała ta łapa Edek? - spytał.
- Dostałem zniżkę za urok osobisty. - Edzio też wychylił i polał kolejną kolejkę. - 7 tysiączków - komentował gdy do baru podeszły dwie roześmiane kobiety. Stanęły grzecznie w kolejce ale jeden z większych garniaków wepchał się przed nie na chama. Standardowa zagrywka “większy może więcej”.
Niższa, drobniejsza wyglądała na wkurzoną, ale chyba przyzwyczajoną do takich akcji ze względu na swój wzrost.
Druga nieco wyższa puknęła “chama” w ramię tłumacząc mu najwyraźniej jego wtopę. Facet udał, że nie słyszy i wrócił do baru a raczej “Kiruni”. Raz dopadł, nie chciał puścić.
Dziewczyna ponownie stuknęła go w ramię.
Koleś zrobił się nieco mniej przyjemny i warknął coś w jej kierunku.
Edek jeszcze nie zaskoczył.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 03-03-2016, 01:41   #50
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Luc westchnął.
Wychowany na prowincji świata nie mógł zrozumieć do tej pory pewnych standardów i zachowań nNY. Z drugiej strony bicie w pysk za coś takiego… w klubach w nNY musiałby się rozdwajać, a on sam wychodziłby na wariata. Odsunął się na krześle robiąc miejsce do baru przed sobą między Edkiem i ‘garniakiem’ wskazując dziewczynom by skorzystały z luki.
- Kira?! - zawołał barmankę. - Ruch dziś spory, co ty na to by to gówno w garniturze obsłużyć na końcu? - rzucił wesoło tak by sukinsyn nie miał problemów z usłyszeniem i licząc na to, że profesjonalistce nie umknęło całe zajście.
Kira rozejrzała się udając, że nie widzi nikogo przed sobą, ignorując przy tym “gówno w garniturze” i podeszła do mężczyzn oraz do dwóch dziewczyn przepychających się ku nim.
- Co dla pań?- spytała bębniąc dłonią w bar.
Obie uśmiechnęły w podzięce gdy utorowały sobie drogę.
- Wódkę na lodzie. Podwójną - poprosiła niższa.
- Burbon - dorzuciła się wyższa.
- Chwilka. - Kira zniknęła jak zdmuchnięta by przygotować zamówienie.
Edek nie żeby marudził ale spojrzał na Luca z lekkim zastanowieniem. Zapalił fajka.
- Dzięki za pomoc, czasem takie gnypy psują cały wieczór. Nina - powiedziała niższa wyciągając dłoń do Eda.
- Zdecydowanie. Nie wiedziałam, że istnieją jeszcze biali rycerze na tym świecie. - uśmiechnęła się wyższa - Evangeline.
- Lucifer.
- Solos ujął po kolei wyciągnięte dłonie. - A to Ed. - Wskazał na punka. - A rycerze z nas tylko wtedy gdy idzie o ratowanie księżniczek, prywatnie oscylujemy trochę niżej.
- Trochę niżej? Chodzi ci o giermków? - roześmiała się Evangeline, a Kira już podsuwała drinki. Nina sięgnęła by zeskanować czip, Edek olał ją i cmoknął bezczelnie policzek barmanki, która ofuknęła go za to, dla zasady. Nożycoręki wyszczerzył się jak młody nieopierzony chłopaczyna.
- Nie. Brykamy po łące tarzając się po trawie i podżeramy sobie ze żłobów rżąc wesoło. - Mrugnął do Eve. - A takimi mendami nie ma się co przejmować - zwrócił się do Niny - Całymi dniami żuczek pod szefem pasywnie w korpo, musi pokazać wieczorem jaki jest męski. - Roześmiał się szeroko.
- Taaaaa, typowy syndrom narcystyczny - mruknęła Eve i uniosła kieliszek do góry - To za miły wieczór? - Rozejrzała się po reszcie. Edek nadal się nie wykazywał wpatrzony w połyskujące uda Kiry, która właśnie coś wydobywała z lodówek.
- Niech będzie udany - zgodził się Heen unosząc kieliszek w stronę dziewczyn. - Świętujecie, czy zwykły wypad?
- Świętujemy.
- Nina w końcu miała szansę coś powiedzieć, choć na twarzy miała wypisane “jestem tu 5ym kołem u wozu” - Eve właśnie się przeprowadziła z Bostonu.
- Dokładnie tak. “If I can make it here, I’ll make it anywhere, New York, New York”
- zanuciła blondynka przekrzykując dudniącą muzę. - A wy tu na stałym wyposażeniu czy gościnne występy? - uśmiechnęła się lekko.
- To zależy - udał, że się zastanawia. Zwracał się do obu, by Nina nie czuła się tak jak wyczytał z jej twarzy, choć Eve budziła zdecydowanie większe zainteresowanie z ich dwójki. Na Edka liczyć nie mógł, ryży hultaj skupiał się na innych pozytywach błyskających gładką skórą przy barze. - Jego, to tu wkrótce rozwieszą nad ladą. Ja byłem tu raptem kilka razy - przelotnie wspomniał pierwszy. Odgonił te myśli. - Ja tu też od niedawna, ale mi bardziej przyświecało “I want to wake up in that city, that doesn't sleep, to find I'm king of the hill - top of the heap” - mrugnął do Eve i polał do kieliszków.
- I jak ci idzie? Jesteś tym królem już? - blondynka starała powściągnąć uśmieszek, Nina zaczynała się rozglądać po barze i parkiecie.
- Na razie utknąłem na rycerzu, ale pracuję nad tym. - Błysnął zębami w uśmiechu. - Zresztą samemu tak na ‘top of the heap’ byłoby pewnie nudno.
- No tak, zgadza się. Władza na szczycie to samotność.
- pokiwała z udawanym współczuciem blondynka
- Jak wrażenia na start po przeprowadzce?
- Miasto jak miasto, dużo większe, dużo głośniejsze. Ale nadal się trzymam na powierzchni
- zacisnęła kciuki z zacięciem i lekkim mrugnięciem.
- Idę na parkiet. Zaraz wracam - mruknęła Nina
- Byle usta na powierzchni. - Spojrzał odruchowo na jej wargi. - Czym sie zajmujesz, Eve? - spytał unosząc kieliszek w niemym toaście.
- Echh… - Zmarkotniała nieco - Jak ci powiem prawdę to uciekniesz. Poczekaj coś wymyślę… czyszczę zawodowo dywany. - Uśmiechnęła się cwanie. - A ty?
- Ja te dywany brudzę. Otwieramy spółkę?
- Znów się uśmiechnął. - Wyglądam na takiego co by tu teraz od ciebie uciekł?
Evangeline roześmiała się głośno odchylając głowę lekko na bok:
- Tacy jak ty uciekają pierwsi. - uśmiechnęła się - Masz ochotę zatańczyć? - zmieniła temat.
- Chętnie, sprawdzimy czy potrafię. - W oku zalśnił mu figlarny błysk.
Wstał przepuszczając blondynkę na parkiet.
Eve klasnęła dłonie z radością, wychyliła resztę trunku dla kurażu i zrzuciła z siebie króciutki żakiecik, zostając jedynie w czarnej koronkowej bluzeczce bez rękawów.

Gdy dotarli na parkiet akurat zaczynała się ulubiona cześć nocy Edka, DJ puszczał klasyczne rockowe kawałki. Lady J. stawiała na eklektyczność: zarówno samego klubu jak i jego gości.



Eve uśmiechnęła się i zaczęła tańczyć blisko Heena. No dobrze, tańcem można to było nazwać jedynie przy dużej dozie dobrych chęci, bo dziewczyna prezentowała raczej radosne podrygiwanie. Nie robiła dzióbków, nie przeginała się po kociemu, nie kręciła zadkiem jak było to modne. Raczej dobrze się bawiła i Luc co chwilę mógł widzieć jej radosny uśmiech na twarzy. Uniosła ramiona nad głowę wybijając rytm i odchyliła głowę ze śmiechem, uwalniając zbierającą się dobrą energię. Gdy kawałek się skończył spojrzała na Heena z błyszczącymi oczami i zbliżyła się do jego twarzy by powiedzieć do ucha:
- Dajemy radę, co? - brzmiało jak dumne stwierdzenie pełne auto-ironii.
Kolejny i kolejny kawałek i w końcu DJ zlitował się nad tłumem puszczając coś wolniejszego



Eve zrobiła minkę chomika i udając dygnięcie przed Heenem:
- Królu? Kolejny taniec? - widać było, że trzęsie się od powstrzymywanego śmiechu. - Czy wracamy do baru?
- Z taką księżniczką to wciąż mi mało
- odkrzyknął wyciągając do niej rękę i rozpoczynając ponownie poruszać się w rytm muzyki, a raczej po prostu przechodząc płynnie z jednego rytmu w drugi. Była szalenie, wprost do bólu naturalna i miała w sobie zdaje się niewyczerpane pokłady radości. Zarażała tym mocno.
- Punkt za dobrą odpowiedź - uśmiechnęła się ponownie i kontynuowała taniec w tłumie ciał poruszających się obok.
- Masz już jakąś strategię? - spytała z ciekawością podczas wolniejszego kawałka.
- Nie. - Pokręcił lekko głową z łobuzerską miną. - Wolę żywioł i spontan niż planowanie taktyk. - Biorąc pod uwagę jego ostatnie parę dni była to prawda. Uśmiechnął się do własnych myśli. Zmienił pozycję w tańcu by i u niej wymusić ruch aby wyeliminować pewną statyczność charakterystyczną dla podrygiwania w rytm wolniejszej muzyki po nRockowych szaleństwach.
- A muszę mieć? - rzucił przenosząc uśmiech na nią.
- Nope - zgodziła się. - Po prostu królowie albo uzurpatorzy zazwyczaj knują i planują by zdobyć władzę. Ty idziesz na czołówkę. - Pokiwała blond łebkiem - Nowy styl w nNJ - ktoś ją z tyłu popchnął i lekko wpadła na Luca - Ooops… - mruknęła łapiąc równowagę. - Co jeszcze robisz niestandardowo? - Lekko kpiący, pozytywny wyraz twarzy.
Objął ją lekko i nienatarczywie, raczej by pomóc złapać równowagę.
- Co tylko się da - odrzekł. - Ale tobie chyba było ciężko by w tym dorównać.
- Mnie? Obawiam się, że jestem szalenie standardowa, aż do bólu.
- Zrobiła oczka smutnego psiaka. - Chcesz się stąd urwać? - dodała nagle z błyskiem w oku.
Zerknął na nią lekko zaskoczony, standardowa dziewczyna przychodząca po prostu pobujać się w nightclubie aby się z niego urwać w pierwszym lepszym momencie. To były fajne niestandardowe standardy.
- Chętnie, pod warunkiem, że zaraz. - Zmrużył oczy. - I że działamy dalej bez specjalnego planu - tym razem on zrobił minę chomika.
- Zaraz? - zmarszczyła brwi - Znaczy musisz… tam gdzie król piechotą chodzi?
- Nie
- roześmiał się. - Zaraz-teraz, bo się rozmyślisz i musiałbym urywać się sam.
Pacnęła się żartobliwie w czoło:
- Okkkkkey. Już- już. Burbon ewidentnie się jeszcze nie spalił. To śmignę po górę do baru, tak?
- Skoczę z tobą, dam znać temu ryżemu wielkoludowi, że się zmywam.
- Chyba nie będzie płakać. Nie to, że powinien, ale nie wyglądał na specjalnie… hmmm
- szła przed Lucem próbując torować drogę i przeciskając się między ludźmi - no wiesz… zainteresowanego resztą otoczenia. - Uśmiechnęła się zadowolona, że udało jej wybrnąć.
- Jest bardzo zainteresowany otoczeniem - Luc udał powagę. - Tylko te klapki na oczach zakłócają perspektywę. Podwiozłem go, dam mu znać, że wracając będzie uśmiechał się do taxi.
- Sprawiedliwy król z ciebie. - Podeszła w końcu do fotela i złapała swój żakiecik.
Uśmiechnęła się do Edka tkwiącego na posterunku za barem i pilnującego swojego Kirusiowego skarbu.
- O, jesteście. Ta twoja kumpela się zmyła - mruknął obojętnym tonem. - Powiedziała, że zadzwoni.
- Echh….
- Eve pokręciła łebkiem - dzięki za informację.
Spojrzała na Luca za plecami Edka i kiwnęła zachęcająco głową z miną “no mów, mów”.
- My też spadamy, myślałem, że cię podrzucę z powrotem ale nici - Heen rzucił do Edka. - Dzięki za dziś.
- No ja też dzięki, do powtórki, mam nadzieję szybkiej. I ten.. uważaj na sześciolatki
- zarechotał radośnie Nożycoręki.
Eve zrobiła zdziwioną minę:
- Sześciolatki?
Luc wystawił punkowi środkowy palec.
- Yup, to takie dziecko, między 5 lat a 7. - Wytłumaczył udając, że ta informacja jest zaiste kluczowa. - Skopała mnie dziś taka - dodał prowadząc ją do wyjścia.
- Musiałeś coś ostro nabroić skoro 6-latka cię skopała - skomentowała z super poważną miną.
Ruszyli ku wyjściu.
- Ja? Nabroić? - Zrobił oburzoną minę. - Masz ochotę gdzieś skoczyć, czy pełna improwizacja? - Zerknął na nią gdy wyszli na zewnątrz. Zapalił przy tym papierosa.
- Mhm… wyglądasz na takiego króla co broi co niemiara - przybrała “ekspercki” wyraz - Improwizacja pomieszana z planem. Kupimy piwo? I skoczymy w jedno miejsce? Pasuje Ci? - Zabrała papierosa z jego dłoni i pociągnęła z totalnie wyluzowana miną.
- Pasu…- zaczął Heen, lecz urwał gdy… zaczęła się krztusić
- No dobra, w mojej głowie…. - łapała powietrze - … wyglądało to … zupeeeełnie inaczej - oddała Lucowi szluga.
- Pierwszy raz? - Zrobił zdziwioną minę prowadząc ją ulica w lekkim objęciu.
- Nie-ee, paliłam… wcześniej - otarła lekko załzawione oczy - ale rzuciłam dawno, jakieś 6 lat temu. Czasem jeszcze wraca ochota. - Mrugnęła zadziornie. - Mimo, że potem przez to płaczę. - Zaśmiała się. - A ty nie zrobiłeś nic takiego? Wiesz, chodzi mi o to, wiesz, że coś jest dla ciebie totalnie złe, i starasz się odciąć ale nie dajesz rady?
- Yup. Podatki
- rzucił siląc się na wesołość, choć w łbie miał coś innego niż podatki.
Evangeline chyba wyczuła to bo jakoś odruchowo przesunęła dłonią po jego ramieniu kilka razy.
- Hej! Dzisiaj improwka nie zakładała smucenia się, tak? Podatki nie zając, nie uciekną - uśmiechnęła się.
- Nie… nie uciekną? - zrobił minę jakby powiedziała mu ponad 20 lat temu, że nie ma Świętego Mikołaja. Udawany smutek i niedowierzanie kryły już o wiele szczerszą wesołość niż przed chwilą. - No niestety - zmartwienie aż biło od niej. - Dlatego potrzebujemy ciebie na szczycie, żebyś to zmienił, o królu! No, dobra - zmieniła temat - jakiś sklep?
- A spieszy nam się gdzieś?
- spytał ciekawie. - Czy improwizorkę wzbogacamy o leniwy spacer w poszukiwaniu sklepu?
- Nie wiem, szczerze mówiąc.
- Rozłożyła ręce - Nigdy wcześniej nie byłam w tym miejscu. Czytałam o nim trochę, przed przyjazdem.
Nagle spojrzała gwałtownie na profil Luca.
- Chyba, że to już podpada pod planowanie?
- Nie wiem
- udał, że się zasępił. - Ale zawsze przecież możemy robić co chcemy czy planowane czy nie. - Mrugnął do niej. - To daleko? Mam brać samochód? - Dojrzał sklep kilkadziesiąt metrów przed nimi.
- 10 minut spacerem, przy City Hall. Chyba damy radę na butach?
- Jak się jedno zmęczy to drugie weźmie na barana, potem zmiana. Tak powinniśmy zajść daleko. Gdzie tylko będziemy chcieli.
- Dostrzegam w tym myśleniu logikę 6-latki.
- mruknęła cichutko, “tak by jej nie dosłyszał” - O sklep! Jakie piwo pijasz?
- Fostersa, Guinnessa, nBud też niezły. Jak dobre i uderza do głowy to jestem kupiony nie patrząc na etykietki.
- Zerknął na nią dwuznacznie.
- Stosujesz to we wszystkich aspektach? - spytała z udawaną niewinnością, otwierając lodówkę z piwami. Trzymając drzwi spojrzała przez ramię do góry na Luca.
- W większości - odparł równie niewinnie. - A Twój wybór piwa?
- Głosuję za Guinessem dzisiaj. Ciemne, pieniste, aksamitne na języku i podniebieniu
- recytowała wpatrując się w lodówkę - z lekkim pazurkiem na koniec… mm… aż ślinka cieknie. - Wyciągnęła sześciopak i dopiero wtedy spojrzała na Luca. Lekki uśmiech błądził na jej twarzy. - Zgadzasz się?
- Ten pazurek na koniec do reszty przekonuje.
- Pokiwał głową, mrużąc oczy. Wziął od niej sześciopak. - Choć nie… Przekonało już przy aksamicie na języku - dodał kierując ją do kasy gdzie sczytał czip w samoobsługowym terminalu.
- Ehhh… - zrobiła gest polerowania pazurków o rękaw. - Mój dar przekonywania ciągle działa - uśmiechnęła się łobuzersko.
Uniósł brew prowadząc ją do wyjścia.
- Aż korci by przetestować ten twój dar przekonywania.
- No przecież nic innego nie robię tylko przekonuję i przekonuję.
- Przekonać do czegoś czego nie chciałbym zrobić
- uśmiechnął się.
- Byłeś kiedyś w city hall?
- Nie byłem, jakoś się nie złożyło. Jestem tu dopiero od pół roku, jakoś nie wpadło mi do głowy by zwiedzać.
- No widzisz? To już pierwsza rzecz jakiej nie chciałeś do tej pory robić. Idziemy właśnie tam.
- Roześmiała się triumfalnie. - No a co tam masz jeszcze? Do czego cię przekonać? I czekaj! - ton a la Eureka! - czy to znaczy, że awansowałam na doradcę króla?!
- Najpierw musiałbym zostać królem, a już nie chcę
- wyszczerzył się. - Ale jakby co to masz tę robotę.
- Dostanę rekomendacje na piśmie? I czemu nie chcesz?
- Królowie na górze mogą przegapić księżniczki. Rycerze tu bardziej FTW.
- Yesssss!
- przystanęła i zrobiła standardowy gest zwycięstwa zginając kolano i dociągając je do łokcia z wyrazem totalnej ekstazy na buzi. - No dobra… to jak tam twoja kopia?
- Staram się nie strzaskać, na razie idzie nieźle.

Wybuchnęła śmiechem:
- To… bardzo skromne stwierdzenie.. jak na rycerza.
Rozpoczęcie rozmowy od białych rycerzy, królowie, zamiłowanie do przedpotopowych songów jak ten Minelli… Wyglądała trochę jakby była z dalej niż z Bostonu. I to w czasie, a nie odległości. Choć w połączeniu z jej charakterem to przy tonach sztuczności na ulicach, plusowała na tym polu zamiast przeciwnie.
- Z Twoją przekorą Ev zaraz zacznę się obawiać, że chcesz strzaskać..
- Wiesz, Luc, jaką bronią wojujesz od takiej giniesz.
- Wtuliła się przelotem w ramię reportera i odsunęła z miną jakby właśnie zdała coup de grace.



Ze swoim ekwipunkiem w postaci puszek piwa doszli w końcu do City Hall, Evangeline poprowadziła go jednak nie do głównego wejścia. Rozejrzała się wokół przechodząc obok budynku, jakby czegoś szukając.
- Aha! - mruknęła radośnie. - Tutaj!
Zgięła się w pół i na ugiętych kolanach przelazła pod ogrodzeniem, którego kawałek przy ziemi nie był przymocowany.
- Włazisz? - ponagliła już z drugiej strony rozglądając się.
Luc nie kazał na siebie czekać. Właściwie nie miał pojęcia co robi i gdzie prowadzi go ta wariatka ale to akurat w tym momencie nie było ważne. On mówił o spontanie, ona wprowadzała go w czyn. Zanurkował pod ogrodzeniem z piwami w ręku, rozglądając się co tu jest i o co jej chodzi. Przeszli przez jakieś wertepy i zarośla na tyłach budynku. Dziewczyna stąpała ostrożnie przez buty na obcasie, w ogóle nie wyglądała na kogoś, kto po nocy lata po chaszczach w żaden sposób. Przystanęła w pewnym momencie, rozglądając się.
- Tam - szepnęła i wskazała dłonią.
To co wskazała wyglądało jak zapadnięte w ziemię wejście do kolejnego budynku. Luc ze zdziwieniem zauważył wąską ścieżynkę, wydeptaną pomiędzy gruzem, roślinnością, i jakimiś starociami zardzewiałymi i pozostawionymi na niszczenie lata temu.
- Czytałam o tym miejscu - mówiła lekko zdyszana drałując ścieżką, która zaczęła robić się całkiem stroma w dół. - Dawniej była to stara stacja metra. Ale na początku 20 wieku została zdezaktywowana. - doszli do wejścia zapadniętego budynku. - Tutaj powinno być wejście - zaczęła obchodzić budynek.
- Luc, tu są jakieś drzwi. - naparła na nie, a solos zaraz pośpieszył jej na pomoc naprężając mięśnie by zamknięcie puściło.

Drzwi uchyliły się z przeraźliwym wizgiem zardzewiałej stali. W środku było ciemno ale dziewczyna wyciągnęła z żakietu stary er…. smartphone? i włączyła latarkę po przeklikaniu paru klawiszy.
- Ludzie tutaj przychodzą, jest nawet grupka fanów, która dba o to miejsce w ramach własnych funduszy, wiesz?
Omiotła ściany światłem z telefonu i pomacała przez dłuższą chwilę.
- Aha! - mruknęła i przełączyła coś - pomieszczenie zalała fala światła ukazując...:



- Woooooow! - krzyknęła półgłosem i podreptała do Luca. Trąciła go lekko w ramię. - I co?
Głowę miała zadartą i oglądała z rozdziawioną buzią cudne wnętrze
- Nie zmienisz zdania w kwestii zwiedzania, hm?
- Reety. To chyba nawet nie poprzedni wiek
- odpowiedział rozglądając się. - Okey, urzekłaś. Skąd o tym słyszałaś? Skąd wiedziałaś jak tu wejść?
- Jest takie forum zapaleńców co lubią ruiny i nietypowe budynki. Kiedyś wlazłam i wsiąkłam. Ludzie z całego świata dzielą się właśnie takimi perełkami.

Luc pokiwał głową i zaczął nagrywać cyberkamerą w oku krótkie ujęcia na pamięć cybertelefonu. Ev na chwilę zamilkła wciąż się rozglądając.
- Pomyśleć, że kilkadziesiąt lat temu to faktycznie było używane. Ludzie tu schodzili i wchodzili, korzystali… a teraz? Fajnie, że ktoś pamięta.
- Teraz my korzystamy
. - Pokręcił głową. Nie był fanem retro ale to robiło naprawdę mocne wrażenie. - Przejdziemy się kawałek? Lubię zawsze sprawdzać “co jest za zakrętem”.- dodał otwierając jedną puszkę i podając ją Ev.
- Jasne - odebrała piwo i poczekała aż otworzy puszkę dla siebie by wznieść toast - Za zakrętem i za improwizację! - Uśmiechnęła się podekscytowana i ruszyła za Heenem.
Solos wyciągnął rękę ku dziewczynie, pociągnął ją dalej chodnikiem rozglądając się i zaglądając w różne zakamarki.
- To ma pewnie i inne wyjścia w innych miejscach?
- Wiem o dwóch, w tym to, z którego skorzystaliśmy. Główne wejście zasypane w połowie zeszłego stulecia.

Natrafili zresztą na nie.



Ale widocznych było zaledwie kilka stopni, reszta wyglądała na zapadniętą, jakby tąpnięcie ziemi odcięło możliwość korzystania z tej bramy.

Po krótkim spacerze trafili też na coś w stylu poczekalni lub stacji przesiadkowej. Ev podążała za Lucem trzymając się jego dłoni. Nie spieszyli się, bo droga tu była odgruzowana ale dziewczyna mruknęła, że lepiej zachować ostrożność. Nigdy nie wiadomo.
- Dzisiejszy wieczór zaliczam do całkowicie satysfakcjonujących - dopiła piwo i uśmiechnęła się do Heena - A ty?
- Z Tobą widze satysfakcja wręcz gwarantowana.
- skinął wciąż się rozglądając. - Jak pomyśle, że moglibyśmy być teraz wśród ścisku tych wszystkich ludzi w Clock gdy DJej puszcza o tej porze nTechno, to… - Przyciągnął ją lekko do siebie i objął podziwiając misternie wykonane sklepienie, z różnych kolorów cegieł. - Znasz pewnie bez liku takich miejsc, o których niewiele osób ma pojęcie, co?
Przytuliła się do boku reportera i ułożyła jedną dłoń na jego plecach:
- Uhmmm… - Pokiwała wesoło głową - … eksploracja dziwnych, nietypowych i ukrytych miejsc to moja specjalność. - Odgięła lekko głowę by móc spojrzeć na reportera. Przyglądała się jego profilowi przez chwilę.
- A w dodatku robienie tego z zupełnie nieznaną mi osobą. - Pokręciła głową niedowierzająco.
- Zupełnie nie znaną? - zdziwił się. - Tańczyliśmy, piliśmy razem wódkę, bourbona i piwo. Pewnie w niektórych rejonach Afryki to może oznaczać małżeństwo.
- Ale jesteśmy w nNJ, nie Afryce
- uśmiechnęła się - tutaj czas się załamuje, ludzie są inni i wszystko jest zupełnie do góry nogami - nagle nabrała australijskiego akcentu.
- Jesteś z Down Under? - zdziwił się wychwytując akcent jakiego dawno nie słyszał.
- Mój ojciec jest.
- Mój brat właśnie tam gdzieś ryje w ziemi.
- Wskazał kawałek posadzki pod ścianą. - Siadamy na chwilę? - Upił solidny łyk blackwater.
- Z chęcią. - Przez chwilę rozglądała się za odpowiednią miejscówka - Dużo masz rodzeństwa? - dodała z porozumiewawczym uśmieszkiem. - U mnie dwójka.
- Troje, choć dawno się z żadnym nie widziałem. No chyba że video.
- Jesteś najstarszy?
- Klapnęła w końcu na schodku.
- A spróbuj zgadnąć. - Odwrócił się do niej popijając z puszki i spoglądając ciekawie.
- Myślę, że tak. - Pokiwała głową - A ja?
- Najmłodsza?
- zaryzykował.
- Pfff oszukujesz. Zgadłam?
- Nie.
- Wysunął lekko język. - A ja?
- Też nie. Nawet nie byłeś blisko
- uśmiechnęła się z udawaną wyższością. - Jesteś z Aussie? Czy z Kiwilandu? - mruknęła pijąc do “wiecznej” rywalizacji
- Pfff. Tylko Ozi mógłby nazywać to ‘lepsze’ miejsce ‘Kiwilandem’ - udał obruszenie drocząc się.
- Chyba tylko do rozgrywek krykieta - oddała sztos.
- Siostra twierdzi, że my lepiej całujemy - zażartował. - Choć to ciekawe, stara rywalizacja z Down Under podnoszona w ponad stuletniej zapomnianej od dawna stacji w nNY. Czym mnie dziś jeszcze zaskoczysz?
- Fakt, niejeden psychiatra miałby niezły ubaw
- roześmiała się - Oho ho jaka rozwydrzona bestyjka. Nic tylko zaskakiwać… a ty? Czym mnie zaskoczysz? Powinno być fair, nie?
Przez chwilę jakby się zastanawiał wychylony trochę do przodu.
- Chyba mam pewien pomysł. - Podał jej drugą puszkę. Sam wziął dla siebie i otworzył. Nie kontynuował na razie dał znać ruchem głowy by otworzyła, sam upił na razie łyka czarnego nektaru.
Zaciekawiona psyknęła zawleczką…
Z Guinnessem trzeba obchodzić się delikatnie, pieni się jak żadne inne piwo. To dlatego wychylił się przed chwilą zasłaniając lewą stronę i udając, że grzebie w sześciopaku, gdy tak naprawdę szybkimi ruchami dłonią obracał pojemnikiem jaki zaraz podał Ev.
Evangeline wydała zduszony, oburzony okrzyk gdy z puszki wyprysła biała, gęsta piana, a ona sama została opryskana porządnie “wybuchem” piwa.
- Pffffffffff - fuknęła, podrywając się i próbując oczyścić ubranie - O!! To wymaga zemsty! - Trochę piany wisiało jej na blond kosmyku. - Ale mogłam się tego spodziewać po Kiwimanie.
Pochylił się i pocałował ja, nie mocno, raczej przelotnie kreując kolejne zaskoczenie. Zaraz jednak odchylił się ze śmiechem unikając chlapiącej piany.
- Dalej chcesz być zaskakiwana? - spytał pomiędzy napadami chichotu.
Nie odpowiedziała. Za to pochyliła się i przyciągnęła go do siebie i oddała podobnie niewinny pocałunek. Odsunęła się:
- A ty? - spytała cicho, podkreślając tym jeszcze bardziej ciszę jaka zapadła po urwanym znienacka chichocie Luca.
- Niespodzianki jakie Ty kreujesz są przyjemne. - Pokiwał głową, strącając jej pianę z kosmyku, upijając łyk piwa i tocząc szybkim spojrzeniem po cichym podziemiu z innej epoki. - A ja lubię ryzykować.
- Jak bardzo?
- zajrzała mu w oczy, powoli ściągając żakiecik i rzucając go w stronę reportera.
- Czasem aż za bardzo - spojrzał na nią przekrzywiając głowę.
- Za bardzo? Co to - jej głos był przez chwilkę przytłumiony gdy ściągała koszulkę przez głowę - znaczy za bardzo? - Kolejny kawałek materiału wylądował w ramionach Luca.
- Na samej granicy miejsca gdzie już nie ma odwrotu.
Eve stała przed Heenem w czarnym, koronkowym staniku i powoli rozpinała zapięcie spodni zbliżając się do Luca.
- A teraz… jest jeszcze czas na odwrót? - szepnęła z ciepłym uśmiechem spod opadających blond włosów.
- Jeszcze jest - uśmiechnął się wyciągając rękę by schwycić w nią jędrną łydkę. - Chyba…
Uśmiechał się, a w oczach miał iskierki pożądania, naturalną reakcję na widok jaki się przed nim roztaczał. Choć gdzieś tam w głębi czaił się bardzo nikły ogieniek zawodu. - Ale ciężko wyczuć czy już się jest po drugiej stronie. - Pogładził jej nogę przesuwając wzrokiem po smukłym ciele.
Eve obeszła Heena i stanęła za nim. Całując nienachalnie jego szyję i uszy zaczęła powoli ściągać jego kurtkę i koszulkę. Muskała przy tym delikatnie, drocząco opuszkami palców jego skórę na plecach i klatce piersiowej. Rzuciła jego rzeczy na kupkę wraz ze swoim żakietem i koszulką.
- Może … - przytuliła się do pleców mężczyzny obejmując go ramionami za szyję - … czasem lepiej nie wiedzieć? Unikać stresu świadomości przekraczania barier? - szeptała do ucha z australijskim akcentem, wodząc dłońmi lekko po skórze ramion, karku, barkach i zostawiając drobne pocałunki.
Wziął ręce za plecy obejmując ją i zaplatając je na linii bioder i krańca pleców.
- Mhm… - wymruczał - Iść na żywioł… - odchylił głowę opierając ją o jej obojczyk i sięgając ustami do jej ucha.
- Mmmmhmm - odmruczała. - Dzisiejszy… wieczór… miał… być improwką?
- Miał czym miał, stał się nią…
- odrzekł cicho wciąż skupiając się na jej uchu i linii szyi.
Usta kobiety pieściły wrażliwe miejsce za uchem i trącały płatek, dłonie zaś.. zaczęły niebezpiecznie zbliżać się ku zapięciu spodni… cofnęły się by musnąć sutki i zacisnąć się na nich.
- Zamknij oczy - poprosiła cicho przechylając się by móc pocałować usta Luca, delikatnie, bez ostrych tonów. Luc przymknął je i uśmiechnął się lekko, jakby na coś czekał, choć w tej pozycji nie mogła tego zobaczyć. Ev wyswobodziła się z jego objęcia powoli, leniwie i zastrzegając:
- Nie otwieraj oczu! - przeszła znowu do przodu. Przez chwilę słyszał jakieś szumy dochodzący z kupki rzeczy.
- Już możesz - mruknęła. - Luc? - powtórzyła gdy jednak nie otworzył ślepi.
- Mhm…. - otworzył je na moment by natychmiast je zacisnąć kurczowo gdy oberwał flashem.



W między czasie usłyszał szybkie, odbiegające kroki i radosny pisk Eve.
Śmiał się i klął jednocześnie.
Wstał ze schodków i sięgnął po ostatnią puszkę. Potrząsnął nią lekko.
- Mam nadzieję, że szybko biegasz na tych obcasach - krzyknął rzucając się w pogoń.
- Wystarczająco by dobiec do wyłącznika światła! - odpowiedziała gdzieś przed nim.
Wyszczerzył się w uśmiechu biegnąc za nią choć takim tempem by na wszelki wypadek zdążyła dopaść tego włącznika.
- O...O-o… - doszedł go jej głos - Na czym to ja trzymam rękę? Ojej….ojejku jej….
Głos odbijał się echem. Światło zgasło. Luc odpalił Low Light.
- Lepiej się nie ruszaj, bo nie wiem czy cię zdołam uratować, rycerzu… - chichotała cicho.
Heen obserwując ją w ciemności, podchodził jak najciszej skradając się do dziewczyny krok po kroku. Szuja właśnie zakładała swoją koszulkę, po czym koszule Luca, zaraz mając zamiar wrzucić na siebie i żakiecik.
Solos stanął metr od niej po czym w ciemności rozległo się charakterystyczne stukanie kulki z ciekłym azotem o ścianki puszki.
- Bon Apetit, Ozi - powiedział złośliwie odpalając piwo i prując przed siebie strumieniem piany.
Totalnie zaskoczona Eve podrzuciła głową jak zwierzątko złapane w światło reflektorów i pisnęła:
- Osz…. - pierwsze chlapnięcia piany i piwa spadły na jej włosy i twarz i wyciągnięte z rzeczami dłonie. Plując ociekającym piwem zasłoniła się żakietem i kurtka Luca jak płachtą na byka i próbowała przewidzieć skąd doleci ją kolejna porcja. - No… - parsknięcie - … teraz masz… prze... - unosiła i opuszczała na przemian ramiona nie widząc nic w ciemności. Luc miał ułatwione zadanie. Siedziała jak kaczka na celowniku - ... chlapane! - dorzuciła. Po czym zaczęła się chichrać.
- Chociaż w zasadzie - odgarnęła mokre i lepkie kosmyki z twarzy - to ja mam!
W pewnej chwili poczuła jak wciska jej puszkę do reki.
- To się broń - roześmiał się.
Poczuł i zobaczył dłoń Eve zaciskającą się na dłoni, którą przed chwilą podawał jej puszkę.
- Ooo nie, nie, nie! Nie puszczę cię teraz. - Rozglądała się próbując mówić w kierunku jego twarzy. - Zaraz dokonam zemsty na złym rycerzu! - Szarpnęła Luca mocno do siebie i jednocześnie chlusnęła piwem.
Udawał, że się broni ale ze śmiechem pozwalał się moczyć blackwater markując jednocześnie starania wyrywania się z jej uścisku dłoni. Wyłączył na chwilę Low Light by wyrównać szanse, nie zależało mu tu na zwycięstwie czy pokazaniu, że ma przewagę. Dopiero gdy z puszki przestały lać się resztki szlachetnego trunku objął ją i poszukał wargami jej ust, pocałował mocniej, choć zaraz się oderwał.
- A jakbyśmy nachlapali na włącznik światła, to następni szperacze mieli by tu grubą niespodziankę. - rzucił szelmowsko.
- No! - słychać było uśmiech w jej głosie - Ale wtedy by były jazdy z kolejnymi miejscówkami. - pokręciła głową wprawiając w ruch włosy i otrzepując się z piwa jak psiak. - Guinness zdecydowanie smakuje lepiej niż ścieka. - Uniosła głowę by tym razem samej zainicjować pocałunek.
- Idziemy? - mruknęła gdy odsunęła się po chwili.
- Mhm… - Zaczął ją rozbierać z własnej koszuli, lecz po chwili zrezygnował. - W sumie nieźle ci w niej, mokry podkoszulku. -Zarzucił kurtkę na nagi tors.
- Czekaj chwilę - zbliżyła się i rozsmarowała na oślep lepkie resztki na klatce piersiowej Luca. - To za mokry podkoszulek!
- Ale wiesz, że będziemy smażyć się w piekle?
- Czemu w piekle?
- spytała ciekawie, wyciągając komórkę i włączając latarkę by znaleźć wyjście.
- Za rozlewanie Guinnessa. Smoła, pierze, męczarnie. - Wyglądał na stropionego, wziął ją za rękę by poprowadzić ku wyjściu.
- Musimy kupić nowy pack i go wypić ku pamięci! To proste!
- Miałem nadzieję, że to powiesz. Po drodze wrzucę cię do Hudson, zmyjesz z siebie piwo.
- Hmmm… myślałam o bardziej cywilizowanej wersji. Co powiesz na…. jacuzzi przy piwie?
- spytała nagle jakoś nieśmiało.
- Jacuzzi? Interesujący pomysł, uh tylko… - urwał i zasępił się.
- Co? - wspinali się teraz więc była lekko zasapana.
- Widzisz, moja kumpela rodziła dzisiaj - wytłumaczył. - Oni z obrzeży nCat, dałem jej kartę dostępową do mojego apartamentu, nie używam go zasadniczo. Chciałem by byli blisko szpitala i tak przed porodem w lepszych warunkach. Nie odebrałem karty, a tam gdzie pomieszkuję to o jacuzzi trudno.
- Emm, ale… ja mówiłam o swoim mieszkaniu. No dzięki! To ja tu zapraszam, a ty w ogóle nie zajarzyłeś. Chyba wyczerpałeś już limit niespodzianek na dzisiaj.
- Zaśmiała się i z zadowoleniem wyszła na równy teren. - Tylko… u mnie jeszcze lekki bałagan. Pudła i te sprawy. Ok?
- Ehm… tak pierwsze mi się nasunęło.
- Był lekko zbity z tropu. - A pudła ok, chyba że w jacuzzi, może być z nimi tłoczno.
Spojrzała na Luca nieco skołowana:
- To… czemu mówisz o swoim apartamencie? - przymknęła jedno oko, by zaraz je otworzyć i przymknąć drugie.
- Nina mówiła, że dopiero co przyjechałaś, nie wiedziałem czy zdążyłaś wynająć coś swojego czy mieszkasz u niej. - Rozłożył ręce z rozbrajającym uśmiechem. - Wybacz, chaotyczna moc zemsty rozlanego Guinnessa.
- Nie nie, mam mieszkanie, załatwione.
- wyjaśniła szybko Eve - Musimy zatem się pospieszyć. Inaczej zła karma będzie wisieć nad nami, rok za każdą wylaną puszkę.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172