Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-02-2016, 16:26   #21
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Billy rozłączył się z VE i przez chwilę dostosowywał zmysły do dźwięków reala. Wrażenia z przestrzeni były … dziwne. Nie złe… dziwne. Bodźce i reakcje były bardzo rzeczywiste. Bardziej niż Billy podejrzewał, że będą szczególnie w sytuacjach intymnych. Zrozumiał jednak dlaczego przemysł erotyczny tak szybko stał się popularny w tej wersji. Na co komu real skoro w VE można wyglądać i robić co się chciało. Jedynym ograniczeniem była wyobraźnia. Idol zwrócił uwagę, że pierwszą rzeczą jaką jego wyobraźnia podsunęła to jego lewe ramię. Zdrowe, lewe ramię. Czyżby jednak ta rana nie zagoiła się tak dobrze jak myślał?
Rozmyślając wybrał połączenie z Mr. Tongiem i został powitany przez bezbłędnie bezosobowo uprzejmą gejszę.
- Czy zastałem pana Tonga? Chciałbym pomówić… poufnie o interesach.- rzekł z firmowym uśmiechem Idol.
- Oczywiście, proszę chwilkę zaczekać. Sprawdzę, czy Mr. Tong przyjmie połączenie. - geisza pochyliła się i na ekranie wyświetliło się drzewo czereśniowe z wolno opadającymi płatkami niesione wiatrem na pola ryżowe


Po kilku chwilach oczekiwania na ekranie pojawiła się na powrót gejsza kłaniając się:
- Mr. Tong przyjmie połączenie. Udanego dnia. - jej twarz zastąpił spikselowany avatar Mr. Tonga.
- Słucham. - krótko i do rzeczy. Mr. Tong nie oczekiwał rozmów towarzyskich.
- Czy ta linia jest bezpieczna? Wolałbym jednak rozmowę w cztery oczy.- spytał uprzejmie Billy.
- Jest bezpieczna. Chyba, że - zawahał się na chwilę - proszę o chwilę cierpliwości. - jego obraz zawiesił się na panelu by ponownie “odwiesić się” po paru chwilach.
- Proszę mówić.
- Zostałem zaatakowany. Przez kilku ludzi Triad. Problem rozwiązałem.- stwierdził sucho Idol, po czym przeszedł do sedna.-
W zasadzie nie interesuje mnie co jest przewożone w tym pojemniku i nie pytałbym, gdyby nie fakt, że… to draństwo się aktualizowało i nie wiem czy nie wskazało przy okazji swego położenia prawowitym właścicielom. Nie wiedząc co wiozę i jak się z tym obchodzić, niepotrzebnie narażam ładunek. Dlatego liczę na więcej szczegółów z pana strony.
- Kiedy nastąpił atak? - spytał Mr. Tong, koncentrując się na pierwszej części raportu.
- Dziś rano.- odparł krótko Billy.
- Rozumiem, ilu napastników? - dopytywał Mr. Tong.
- Ośmiu runnerów.- wyjaśnił Idol.- Nie wiem tylko jak mnie namierzyli. Skoro udało im się raz, mogą to powtórzyć.
- Sugeruję sprawdzenie wozu. Komora na pewno nie zawiera żadnych możliwości wysyłania transmisji danych. Co do rodzaju ładunku
- Mr. Tong się skrzywił nieznacznie - to żywy organizm i zostańmy przy tym. Aktualizacja to jedynie kwestia technicznego oprogramowania komory. - wyjaśniał spokojnym tonem.
- Skoro pan tak twierdzi, to ja nie wnikam.- westchnął Billy i wzruszając ramionami dodał.- Kiedy dostanę wytyczne dotyczące przekazania ładunku?
- Powinien je mieć pan najpóźniej jutro do 6 rano. Odbiór również jutro. Proszę sprawdzić pojazd.-
dorzucił. - Jest pan pewien, że nie był pan śledzony? - Idol nie wiedział, czy to próba pomocy czy raczej przerzucenia odpowiedzialności.
- Wątpię żebym był.- stwierdził Idol stanowczo.
Mr. Tong nie skomentował, kiwnął jedynie głową. Krótko i twardo.
- Zatem do skontaktowania się jutro rano. - stwierdził kończąc połączenie.


Szlag ! Szlag !! Szlag!!
Sytuacja nagle się zmieniła. Idol nie miał czasu podejmować decyzji, nie miał czasu się zastanowić. Był osaczany. Wcisnął gaz do dechy. Ryk silnika jego wozu przeszył kabinę drżeniem. Zaczęło się.


Billy spojrzał w kamerkę podglądu obszaru za wozem. Dwa stalowe rekiny gnały za nim. Skręcił w boczną uliczkę, nie potrzebował jeszcze kłopotów z glinami.
- Will graj na zwłokę…- warknął Idol nerwowo.- Kimkolwiek są, chyba nie są przyjaciółmi twojej pacjentki. Rżnij głupa, powiedz że zmarła… że nie może być transportowana, powiedz cokolwiek.
Lekarz pokiwał głową nie patrząc w kamerę. Udawał, że połączenia nie ma.
- ...pacjentka absolutnie nie nadaje się do transportu… - mówił podniesionym, napiętym tonem spoglądając w głąb pomieszczenia.
- Proszę się nie przejmować detalami, doktorze. - głos, który brzmiał znajomo stwierdził uprzejmie. Will zrobił kilka kroków do przodu w kierunku do wejścia na intensywną terapię.
- To nie są detale! - wściekły Will zniknął z pola kamerki, ale jego podniesiony głos wykłócający się z napastnikami wciąż brzmiał wystarczająco wyraźnie.

W między czasie kamerka pokazała, że “rekiny” rozdzieliły się. Jeden kontynuował pościg za Billym drugi zaś odbił przecznicę wcześniej. Najwidoczniej planując odciąć drogę Idolowi.
Pozostało więc… zawrócić. Billy ostro zaczął skręcać nie przejmując się przepisami ruchu drogowego. I zatrzymawszy się w poprzek drogi sięgnął do torby po granat paraliżujący. Auto posłusznie zatrzymało się mimo, że siła odśrodkowa wcisnęła Idola w siedzenie, wypychając lekko powietrze z jego ust. W tym momencie najemnik jednak nie zwracał uwagi na szczegóły, zalewany kłótnią z gabinetu lekarza a adrenaliną pompowaną przez napinający się przed walką organizm.
Wykorzystując do maksimum siłę swojej sztucznej ręki, cisnął nim w szybę samochodu licząc że taki potężny rzut wystarczy by granat ją przebił.. wpadł do środka i sparaliżował wszystkich w wozie.Palce odruchowo odszukały przycisk obsuwania szyby i …. zamach…
Po czym nie czekając na efekt, Billy ruszył z impetem kontynuując nagłe zawracanie. Kątem oka zdążył zauważyć, że ścigający go “rekin” próbował unikać i manewrować nie tylko między ruchem ulicznym ale też odsunąć się z drogi lecącej w jego stronę przesyłki specjalnej. Idol spojrzał w lusterko. Wóz właśnie z piskiem opon wpadł w niekontrolowany poślizg i jechał prosto na mur. Jeszcze 2 sekundy, jedna i głośny rumor samochodu wbijającego się w przeszkodę doleciał Billy’ego. Dźwięk klaksonów, szybko zbierający się ludzie… przypominający piranie, chcące skorzystać z okazji i zaznać nieco sensacji.
W lusterku widać było jednak coś jeszcze… drzwi po stronie pasażera powoli się otworzyły i ze środka wypadła jakaś postać. Szybko otoczona przez tłum gapiów.
Idol nie tracił czasu na zawracanie. Przeciwnik i tak zdąży powiadomić drugiego “rekina” zanim Billy zdołałby ich unieszkodliwić. Pozostało więc jak najszybciej się oddalić kierując się do kliniki Willa.
O dziwo, drugi rekin nie pojawiał się przez cały odcinek trasy do kliniki. Zaś połączenie z Willem zostało przerwane zanim Idol zdążył dojechać do siedziby lekarza. Po około kwadransie jazdy Idol zatrzymał się przed znanym sobie gabinetem.
Ten spokój nie podobał się Idolowi. Może sprawa się wyjaśniła, może nie.. cholera, nie miał pojęcia. Nie miał też ochoty na dłużej opuszczać karawanu, ale… nie miał też wielkiego wyboru. Z torbą na ramieniu i z dłonią w torbie ruszył do kliniki, by rozejrzeć się w sytuacji i w razie czego sięgnąć szybko po granat i posłać go przeciwnikom. W klinice wolał nie używać broni palnej.


W środku panowała cisza. Z tych nieruchomych rodzajów ciszy, gdy wiadomo, że coś się stało, albo coś ma się stać już za chwilę.


Na recepcji nie było nikogo. Drzwi do gabinetów były pozamykane. Poczekalnia świeciła pustkami. Idol stał w drzwiach opustoszałej kliniki rozglądając się uważnie.
To mu się nie podobało. To mu się bardzo nie podobało. Idol ruszył ostrożnie w głąb kliniki starając kryć się w cieniach. Czyżby się stało coś złego?
Postąpił parę kroków do przodu. Ostrożnie. Powoli. Przyczajony i gotowy do działania.
Ciszy nie przerywał żaden nowy dźwięk. Dotarł już prawie do drzwi oddzielających recepcję i poczekalnię od gabinetów, gdy kątem oka zobaczył ludzkie stopy...reszta niknęła skryta za stanowiskiem recepcjonistki.
- Halo?- rzekł półgłosem, licząc że zostanie przez nią usłyszany. Nie wiedział czy przypadkiem niepotrzebnie panikuje w tej sytuacji.
Nie uzyskał jednak odpowiedzi, widoczne stopy nie poruszyły się.
Billy kucnął i powoli odchylił drzwi próbując się ostrożnie prześlizgnąć do środka. Sytuacja wyglądała bardzo niepokojąco. Idol starał się panować nad swym gniewem. Co tu się do cholery działo?
Drzwi nie sprawiły problemu. W środku gabinetu Willa nie było lekarza. Za to monitory i standardowy sprzęt działał jak zwykle. Drzwi prowadzące do intensywnej terapii były zamknięte. Nie było żadnych śladów krwi, ani bałaganu. Wszystko wyglądało jak zwykle. Minus ludzie.
Billy udał się nadal kucając za biurko recepcjonistki, by ocenić jej stan. Nadal ostrożny i czujny. To miejsce budziło niepokój o jego pracowników. Powoli obchodził biurko włączając na osłonie lewego oka ciche połączenie z Cathy.
Recepcjonistka na pół siedziała, na pół leżała z nogami podciągniętymi pod brodę. Głowę miała odchyloną w dół. Idol nie zauważył śladów krwi ani ran. Właśnie przykładał palce do szyi pielęgniarki, gdy nawiązał połączenie z Cathy.
Kotek spojrzał zielonymi oczkami:
- Billy! - wykrzyknęła Cathy z radością, lekko drżącym głosem.
- Podłącz się do kamer kliniki Willa i rozejrzyj.- rzekł cicho Billy sprawdzając puls kobiety.- Sytuacja jest poważna. I miej oko na mój karawan na parkingu. Ktoś mnie ściga… sprawdź czy ładunek albo wóz wysyła jakieś sygnały.
- Ok
- Cathy jakoś odruchowo mówiła ciszej.
Przez chwilę na osłonie miał nieruchomego kociaka. Puls… był mocny i stabilny. Gdy odgiął głowę kobiety okazało się, że ona jest po prostu (?) nieprzytomna.
- Billy… - odezwała się hakerka - … w środku jest pusto. Nie ma tam nikogo oprócz ciebie i tej kobiety. Przeglądam ostatnie nagrania teraz. Zaraz ci powiem więcej. Sprawdzam karawan.
- Dobra… przekopiuj nagrania do siebie później.
- Billy nie bardzo wiedział co zrobić dalej. Pochwycił nieprzytomną kobietę i przerzucił ją sobie przez ramię. Po czym ruszył w kierunku karawanu. Była co prawda nieprzytomna, ale mogła być podtruta. Na szczęście Idol znał jeszcze jednego podziemnego medyka, Clemensa Hencewortha.
- Billy!!! - zaalarmowany głosik Cathy wbił się ostro gdy Idol znalazł się koło karawanu. - Stój! - mężczyzna usłyszał ciche przekleństwa. - Teraz łapię sygnał... Nic z tego nie rozumiem. - mruczała dziewczyna. - Masz coś na sobie… - rzuciła alarmującym i ostrzegawczym tonem.
- Lokalizator?- zapytał Billy odsuwając drzwi i pakując nieprzytomną kobietę na siedzenie dla pasażera. Odsunął sie od niej.- Nadal mam?
- Tak… -
avatarek Cathy skakał i machał nerwowo ogonkiem - próbuję zblokować sygnał… chwilkę… Billy wróć do kliniki. Przeskanuj się. I jak znajdziesz tę pluskwę to ją zabierz. Chcę to zobaczyć, bo sygnał niestandardowy. - głos dziewczyny był przepełniony ciekawością. - Pospiesz się. Skaner wiesz gdzie? Poprowadzę cię krok po kroku.
- Ok… ale miej oko cały czas na karawan. I zamknij drzwi do kliniki.
- zgodził się z nią Billy już gnając z powrotem w poszukiwaniu skanera, którego mógłby użyć.
- Robi się. - gdy Idol ponownie wkroczył do środka szpitala drzwi z lekkim sykiem zamknęły się za nim a zamek uzbroił.
- Idź do gabinetu Willa, tam przy medpanelu znajdziesz przenośny skaner. Wygląda trochę jak płaska świetlówka - dziewczyna przez chwilę myślała na najlepszym porównaniem. - Uruchomi się po lekkim wstrząśnieniu. Masz?
- Szukam…. o tu jest.-
po chwili grzebania Billy znalazł obiekt o którym mówiła Cathy. I wstrząsnąwszy nim spytał.- Co dalej?
- Przejedź od czubka głowy w dół. Skaner zmieni kolor, gdy znajdzie pluskwę. Tylko.. może też marudzić przy ramieniu. Ale do najwyżej zaraz skoryguję. Najpierw sprawdź wszystko poza ramieniem.
- Ok… -
Billy zaczął powoli przesuwać skanerem, ostrożnie i delikatnie. Od czubka głowy, tak jak Cathy mówiła. Miał wrażenie, że wiedział gdzie jest pluskwa… w podarku od Kiry. Bo tylko tak wszak mogła trafić do niego. Miał też nadzieję, że się całkiem myli.
Skaner przesuwany powoli i systematycznie po ciele Idola milczał przez spory kawałek. Zgodnie z instrukcją Cathy zapiszczał w okolicach … podbrzusza Idola.
- Serio?- zdziwił się Idol, choć z ulgą. Ale skoro skaner piszczał, to Billy odłożył go na bok,by zdjąć buty, spodnie i rozebrać się od pasa w dół. By sprawdzić, gdzie owa pluskwa się zalęgła.
Pół nagi zaczął skanować swoje ciuchy i obuwie. Skaner niestety milczał jak zaklęty. Z jednej strony Idolowi ulżyło, bo znaczyło to, że nadajnik nie był ukryty w podarunku od Kiry. Z drugiej strony … znaczyło to, że nadajnik jest gdzie indziej. Przysunął skaner ponownie do siebie.
Nogi, uda, krocze, podbrzusze… cichy dźwięk ponownie się odezwał. Tuż w okolicach kości biodrowej.
- O ku…- zaczął Billy przypominając sobie jednak o Cathy, która i tak za dużo zobaczyła zmienił słowo.- ...urczę blade. Co teraz?
- Trzeba to wyjąć! Dasz radę sam?
- Gdybym wiedział dokładnie na jakiej głębokości.-
mruknął Billy rozglądając się za laserowym skalpelem i dozownikiem miejscowego znieczulenia.
- Spróbuj uruchomić medbota - odezwała się dziewczynka mając na myśli oprogramowanie AI w leżance operacyjnej. - Wybierz skan ciała, mniejsze zabiegi, usuwanie ciał obcych. Powinno pójść. - głosik Cathy przepełniało zdenerwowanie.
- Ok…- mruknął Idol podchodząc do medbota i wciskając przycisk ON na jego obudowie. Nie miał zielonego pojęcia co robi. Znał tylko podstawową pomoc medyczną na polu walki.
Wskoczył na leżankę i ułożył się ignorując fakt, że jest dokładnie wyeksponowany i ogląda go czternastolatka. Przysunął sobie panel i wybrał wskazaną przez dziewczynkę ścieżkę dostępu. Lampa skanera zaczęła się przesuwać w powolnym tempie , a drugie ramię maszyny poruszyło się. W jego końcówce przez chwilę zmieniał się zestaw narzędzi aż ukazała się cieniutka igła. Skaner zgodnie z przewidywaniami zatrzymał się nad biodrem Idola.
- Ciało obce zlokalizowane. Znieczulenie: proces rozpoczęty. - poinformował przestrzeń obojętny, zimny głos. Igła zaczęła niebezpiecznie zbliżać się we wrażliwy obszar Idola. Weszła gładko w ciało i Idol poczuł lekko piekący ból rozlewający się po ciele. Ramię z igłą odjechało i ponownie zaczęło wymieniać końcówki. - Usuwanie: proces rozpoczęty. - usłyszał Idol, którego prawe biodro i pachwina przestały reagować na impulsy przesyłane z mózgu.
Ostra cienka końcówka przebiła się ponownie w miejscu zlokalizowanej pluskwy. Wyglądało to okropnie i niejednego by zbrzydziło.
10 cm sprzętu tuż obok kości biodrowej.
Po chwili ramię zaczęło podnosić się do góry i Billy w końcu ujrzał … musiał zmrużyć oczy. Pluskwa była ledwo widoczna gołym okiem.
- Jak oni mi to wsadzili i kiedy?- rzekł sam do siebie Idol zakładając prowizoryczny opatrunek na ranę. Musiał się ubrać, musiał opuścić to miejsce. I musiał podrzucić pluskwę do jakiegoś innego samochodu. Ot, co.

Już ubrany z niewielką probówką zawierającą ledwo co widoczny czip ruszył do wyjścia.
- I co teraz? - dopytywała się Cathy. - Skąd masz tę pluskwę, co Billy? To przez nią cię namierzyli? Miałeś ją u nas?
- Nie mam pojęcia skąd ją mam, ale pewnie dlatego mnie u was namierzyli. I niestety… jest zbyt groźna, by ją sprawdzać.-
rzekł w odpowiedzi Billy ruszając energicznie w kierunku karawanu.- Chyba będę musiał do was wpaść jak... zajmę się recepcjonistką. Bądźcie ostrożne, ok?
- Dobrze. Powiem … będziemy.
- powiedziała Kociczka. - Ty też bądź. Dokąd jedziesz teraz?
- Na razie do znajomego. Clemens sprawdzi dziewczynę z karawanu, czy tylko nieprzytomna, czy potrzebuje pomocy medycznej.
- wyjaśnił Billy docierając do wozu i wsiadając na miejsce kierowcy.- No chyba że ocknie się wcześniej.
- Okej. Daj znać jak będziesz do nas jechać. Okej?
- naciskała hakerka.
- Dam na pewno. A i wy się odezwijcie… w razie kłopotów.- odparł Billy ruszając karawanem w kierunku hurtowni Clemensa, po drodze wrzucając nadajnik na pakę pierwszego z brzegu wozu dostawczego, który się do tego nadawał. Ruszył szybko, by oddalić się od porzuconego nadajnika i kierował do hurtowni sprzętem wojskowym z demobilu Hencewortha. Zerkał też od czasu do czasu na nieprzytomną pasażerkę, przy okazji sprawdzając jej puls.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-02-2016 o 16:28.
abishai jest offline  
Stary 06-02-2016, 16:50   #22
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
W drodze do swojego “zapasowego” medyka, Billy dostał jeszcze ping od Cathy.
- Billy…. Billy… jesteś tam? - przesłała nerwową wiadomość.
- Jestem cały czas kiciu… coś się stało?- zapytał Idol niespokojnym głosem.
- D. prześledziła nagrania. Mówi, że u Willa był jakiś Cortez. Podobno go znasz. Był z dwójką innych ludzi, ale w pełnym suicie bojowym, bez oznaczeń. Zabrali tą dziewczynę z intensywnej i Willa. Reszta ludzi wygląda na to, że wypuścili. D. nadal nie może nic wygrzebać na temat Corteza.
- Nic? Spróbuj przez konta Unimatrix Menthealth, musieli mu kiedyś zapłacić. Namierz jego rachunek i sprawdź, kto ostatni przesłał na nie pieniądze, Cortez to tylko mięśnie do wynajęcia. Ważne kto za nim stoi.-
poradził Billy.
- Billy… ok.. sprawdzimy to jeszcze - mruknęła Kicia - to lecę. Pa!
Młoda przerwała połączenie.

Być może miały rację. Idol wszak nie znał się za bardzo na całej tej sieci i cyberprzestrzeni. To wcześniej była działka Jonathana Krestona, w jego dawnym oddziele to on się włamywał. Teraz też specjalistkami były Cathy i Dakota. Ale co innego miał im powiedzieć?

W między czasie, Idol powoli zbliżał się do dzielnicy, w której zlokalizowana była przychodnia Clemensa. Znajdująca się na obrzeżach nCatseraju i średniozamożnej dzielnicy, stara wielka hala hurtowni. Obecnie rozwalająca się już miejscami, miejscami porozkradana na części przez biedotę, miejscami nosząca ślady walk… Dziury w dachu, przez które obecnie przesączało się zachodzące słońce sprawiały, że miejsce to wyglądało jeszcze bardziej przygnębiająco.

Hurtownia była dawniej podzielona na sektory i Idol musiał odnaleźć ten z numerem…. 169 … Pod nim znajdowało się przejście do ukrytej, niewielkiej kliniki. Nielegalnej, o której krążyły liczne urban legends, a do której wstęp mieli ludzie z polecenia i ścisłego grona zaufanych znajomych.
Idol wiedział, że cały teren hurtowni posiada mocny system zabezpieczeń. Nieupoważniony intruz zostałby zatrzymany tuż po przekroczeniu umownej linii sektora 291.
Idol powoli podjechał pod sektor 169 i zatrzymał karawan. Wysiadł. Rozejrzał się i oczekiwał przez chwilę zgodnie z dawna umówioną procedurą na pojawienie się dwóch sentineli:


Tworów Clemensa, jego Huginna i Muninna, jak ich żartobliwie nazywał.
Pojawiły się bezszelestnie opadając z góry i lądując po dwóch stronach Idola. Idol stał pod oceniającym “spojrzeniem” ich oczu. W końcu, Huginn zrobił “spocznij”, Muninn zaś podszedł do wejścia inicjując komendę otwarcia drzwi do sektora.
Billy skinął im głową z uśmiechem i wsiadając do karawanu ruszył dalej, w głąb małego królestwa Clemensa. Bądź co bądź, facet musiał mieć kontakty w korporacyjnych prywatnych armiach stanu Nowy York i Waszyngton… jeśli pozwalano mu na takie urządzenie kryjówki. Zresztą same coroczne dostawy sprzętu wojskowego, co prawda przestarzałego, to potwierdzały.
Wielka winda towarowa czekała już otwarta zachęcająco na niego. Zaś Muninn podążał w niewielkiej odległości nadzorując wóz Idola i sam proces. Nie można było winić Hencewortha o nieco zaawansowaną paranoję. Nie w tym miejscu, nie w tym zawodzie.
Winda zamknęła się automatycznie, gdy Billy wjechał i zaparkował. Uważne spojrzenie Muninna obserwowało najemnika przez chwilę gdy winda ruszała w dół.
Przez chwilę Idol miał nieco dziwne uczucie. Zjazd w ciemnościach szybką windą sprawiał za każdym razem, że jego zmysły doznawały lekkiej dezorientacji. W końcu winda zatrzymała się, a drzwi uniosły w górę otwierając się na oczko w głowie Clemensa:


Sam Clemense stał nieopodal, zapalając cygaro. Za nim kręciły się w powietrzu dwa drony.
Jeden z nich podpłynął w powietrzu i zeskanował karawan.
- Wysiadaj, Billy. Co się chowasz jak panna na wiejskim weselu?
- Cześć… mam do ciebie małą prośbę. Kobieta jest u mnie na siedzeniu pasażera… już długo nieprzytomna. Chciałbym żebyś ją przebadał i ocucił.-
stwierdził Idol wysiadając z karawanu.
- Która kobieta? - spytał z uśmieszkiem Henceworth, ruszając jednak powoli do drzwi po stronie pasażera po drodze wstukując coś na panelu. Po chwili podpłynęły do niego nosze. - A co z tą drugą? - dopytywał sprawdzając puls i reakcję źrenic pasażerki.
- Ta w baniaczku krio to własność yakuzy… lepiej nie tykać.- wzruszył ramionami Idol.- Szkoda biedaczki, ale ściągnąłbym zbyt wiele kłopotów, na zbyt wiele osób.
- Ok
- Clemens przyjął do wiadomości i zaczął wyciągać recepcjonistkę na nosze. Ułożył ją na nich i popchnął lekko nosze w kierunku skanera. Zainicjował sekwencję i zaczął naklejać jej na skronie i klatkę piersiową niewielkie sensory.
- Co to za jedna? Pewna?
- Recepcjonistka Willa.-
wyjaśnił krótko Clemensowi. To wystarczyło. Obaj się wszak znali. Lewa ręka, którą Billy’emu zakładał Will, pochodziła z zapasów Hencewortha.
Mężczyzna przez chwilę stał pochylony nad wynikami skanera.
- Nic jej nie jest. Po prostu śpi. Ale nie ma uszkodzeń wewnętrznych, odczyty są czyste, serce bez problemów. Obudzi się za parę godzin. Tak sądzę. Musiała dostać sporą dawkę. Mogę zrobić badanie krwi, by sprawdzić co to było. Robić? - spojrzał na Idola.
- Zrób. I daj znać jak się ocknie. Chciałbym ją przesłuchać… zrobię to odwożąc ją do domu.- stwierdził po zastanowieniu Billy i potarł podstawę nosa. - Ktoś wynajął Corteza do przejęcia pacjentki Willa i zabrał go ze sobą, więc jakby dotarły do ciebie jakieś niepokojące sygnały… też daj znać.
- Pacjentki Willa?
- zdziwił się Henceworth - Corteza? To co to za pacjentka? Will raczej się nie specjalizuje w high class… - mruczał nadzorując pobieranie krwi. - Jak coś mi się uda dowiedzieć to dam znać. - zamarł na chwilę - Czekaj… Willa zabrał ze sobą?
- Na to cholera wygląda… tak mówią zapisy z kamer. Pacjentka Willa była osiołkiem którejś z mafii… nie wiem co przemycała i jak, ale została zgarnięta. A Will wraz z nią.-
nie dziwił się dezorientacji Clemensa, sam też był nieco skołowany.
- Nic nie wiem, żeby Cortez nagle zaczął solo latać… - zamyślił się Clemens wstawiając próbówki do maszyny do analizy. - Ale jeśli tak jest… to trzeba by się dowiedzieć czemu. - potarł szczecinę na policzkach. - Taaak…. ciekawe.
- Na pewno nie solo. To piesek jakiejś korporacji, która chce odzyskać swoją własność… nie wiem tylko której…-
zgodził się z nim Billy.
- Najlepiej dorwać by jakieś kontakty w megacorpie. - rzucił Clemens z cynicznym uśmiechem.
Wyświetlił raport z analizy krwi:
- Dostała podwójną dawką SedativeC, pośpi ze dwie, może trzy godziny, patrząc na jej wagę i wzrost. Zależy też kiedy ją znalazłeś, ten czas może ulec skróceniu, jeśli śpi już długo.-pokręcił głową.- A na poważnie, żeby dopaść Corteza … no to trzeba naprawdę kogoś dobrego. Nie wiem czy Cathy wystarczy. -
- Cortez mi zwisa i powiewa…- rzekł kpiąco Billy splatając ramiona razem.- Chodzi mi raczej o faceta który mu teraz płaci. Jeśli odnajdziemy Willa całego i zdrowego, to to mi wystarczy.
- To co zamierzasz w takim razie? -
spytał lekarz zastępczy przykrywając pacjentkę termokocem.
- Muszę zajrzeć gdzieś… a poza tym… muszę być cały czas w drodze, przynajmniej do jutra, kiedy dokończę transakcji z panem Tongiem.- Billy zerknął na swój karawan.- Teoretycznie wszystko już być powinno… w porządku.
Po czym przypomniał sobie o ranie.- A i musisz mnie jeszcze opatrzyć porządnie, wyjąłem sobie pluskwę z ciała.
Clemens zarechotał:
- Nie umiesz się trzymać z dala od kłopotów, co? - wskazał na łóżko po drugiej stronie pomieszczenia. - Wskakuj i pokaż to. Sam sobie wyjąłeś? Czym? Szczypczykami do grilla? - zakpił.
- Medbotem…- odparł Idol kładąc się na drugim łóżku i zsuwając spodnie, by odsłonić opatrunek dodał.- Nie wiem kiedy mi to wszczepiono, nie wiem jak i nie wiem kto.
- A jak wyglądało. Bo nie wyskoczyło mi nic na odczytach, wyrzuciłeś? -
lekarz pochylił się nad miejscem zabiegu. - Tu prawie nie ma co opatrywać. Rana czysta. Nakleję ci na wszelki wypadek niewielką porcję koagulantu, żeby nie krwawiło by gwałtowniejszych ruchach. Ale za dzień, półtora nie będzie śladu. Dobra robota, Idol. Może będą z ciebie ludzie. - klepnął najemnika w ramię i zabrał się do pracy.
- Było to duże świństwo… pozbyłem się go przy pierwszej okazji. Nie chciałem ryzykować.- wyjaśnił Idol poddając się zabiegom.- Teraz jedzie na pace jakiegoś dostawczaka.
- Duże? -
mruknął Henceworth - Rana nie wygląda na dużą…
- Nooo… no tak… długie cholerstwo?-
wyjaśnił “fachowo” Idol pokazując palcami wymiar.
Lekarz pokiwał głową, jednak jego mina wskazywała na to, że przejrzał bluff Idola i… nie nabrał się.
- No tak… jak ci to ktoś wszczepił bez twojej wiedzy pozostanie zagadką. Nikt Cię nie usypiał ostatnio? Ani nie robił miejscowej narkozy? Bo takiej wielkości nadajnik w tym miejscu… - gwizdnął. - Patrząc na rzeczywisty rozmiar RANKI - podkreślił słowo - wydawało mi się w pierwszym momencie, że to raczej było coś mikroskopijnego… może coś na bazie nanów? - odwrócił się by odłożyć sprzęt. - Gotowe.
- Dzięki.-
rzekł w odpowiedzi Billy siadając.- To odezwę się wkrótce, albo ty… jak się ona wybudzi. Pilnuj ją.. to jedyny świadek jakiego mam, poza zapisami kamer.
- Nie martw się… poradzę sobie z nią. Jesteśmy w kontakcie.



Kilkanaście minut później Billy opuszczał siedzibę Hencewortha z planami: Najpierw chciał zajrzeć do Dakoty i Cathy, po to by przyjrzeć się nagraniom z kliniki i omówić kwestię włamu do hotelu po nagrania. Do tego czasu recepcjonistka powinna się ocknąć i Billy zamierzał ją odwieźć do domu, przy okazji wypytując o wydarzenia z kliniki. Obiad… a potem może Clockwork Orange? Wpaść na kieliszeczek czy dwa przed akcją, zajrzeć znów do dziewczyn, by sprawdzić przygotowania do nocnej akcji. I po północy zdobyć nagrania. By nad rankiem pozbyć ładunku i zarobić pieniądze i dać Lady J. to co chciała.
Idealny plan… oby tylko teoria i praktyka splotły się w szczęśliwy dla Billy’ego bieg wydarzeń.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 07-02-2016 o 21:28.
abishai jest offline  
Stary 08-02-2016, 19:41   #23
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Wyjście z klubu okazało się nie tyle trudne co mogące oznaczać kłopoty z dostaniem się do Clockwork następnym razem. Luc widział, że krocząca godnie Mazz w pewnym momencie dała po prostu nura i szybkim sprintem wypadła pomiędzy smutnymi panami stojącymi przy wejściu. Jeden z nich był nieco bardziej ogarnięty niż jego towarzysz niedoli i zaskoczył szybciej próbując złapać dziewczynę. Mazzy wywinęła się lekkim skrętem ciała i pobłyskując pośladkami w przykrótkim stroju pognała w ciemność. Ochroniarz zrobił kilka dłuższych kroków, komunikując się z “nadzorem” ale nie konytunował pościgu. Wrócił na swoje miejsce.
Luc przeciskając się przez tłumek wybrał numer Halo.
- No co tam? Żyjesz?
- Nie. Źle jest stary. Ale wyliżę się - powiedział w czasie rozmowy wychodząc z klubu.
- Co się stało? Czy to wódzia męczy? - zaśmiał się Halo.
- Męczy. Mazzie bierze mnie na odtrucie od pewnych spraw, mamy do pogadania. Sorry stary że zjebałem wyjście. Odpłacę. - Luc minął ochronę i wyszedł na zewnątrz rozglądając się.
- No dobra… to ja też się zbiorę… Edek czeka na Kirę, wy w tango, tylko ja samotny i niekochany… - zamarudził tragicznie runner.
- Ale Halo, wiesz co?
- Nie, co? - Halo chyba coś robił przy okazji rozmowy.
- Ptasie radio.
- Spierdalaj - rozłączył się.



Rozejrzał się za Mazz ale jej nie zobaczył. Wyszedł mocniej przed klub i wyciągnął papierosa. Ruda szuja pewnie patrzyła na niego mając radochę. Albo i nie... W prawo, w lewo, prosto, dylemat stary jak świat. Wybrał drogę do samochodu.
Ruszył spokojnym, rozluźnionym krokiem. “Świeże” powietrze ochłodziło jego przegrzewający się wydarzeniami dzisiejszego wieczoru mózg. Minął parę zaparkowanych na ulicach pojazdów, od czasu do czasu rozglądając się za ryżą “panią doktor” ale cholery wciąż nie było widać.
W pewnym momencie jego szósty zmysł jednak zaskoczył, być może poziom wódki opadł do poziomu bezpiecznego.
Miał ogon.
Wybrał w swoim cybertelefonie numer do Mazz.
- Taaaaaak? - udała zaspany głos, który dobiegał zza jego pleców.
- Zmęczona? Do łóżeczka mam położyć? - Odwrócił się. - I pić sam…
Wyszła spomiędzy samochodów i podeszła wystudiowany krokiem wciąż mówiąc do telefonu. Wpatrywała się w twarz Luca:
- To wszystko zależy… do łóżeczka chętnie… ale samej? Ono takie duże...a ja taka malutka - stanęła na przeciwko i rozłączyła - Co tak długo? Wychodzisz z wprawy? - walnęła z innej beczki.
- Gadałem z Halo, że idziemy - powiedział zgodnie z prawdą - Edi buszuje przy barze za tą swoją, to po co ptasia fonia miała by sama siedzieć. - Objął ją za talię kierując ku samochodowi - Masz wygraną whiskey, chapeau bas.
- Następnym razem ty wychodzisz w takim stroju. - Objęła Luca ramieniem, wsuwając dłoń do kieszeni na jego pośladku i lekko uścisnęła. - Stoi? - spojrzała w górę ze śmiechem.
- Pod jednym warunkiem. Ja w tym - dotknął jej sutka pod “lekarskim stanikiem” wskazując o jaki strój mu chodzi. - A ty nago.
Westchnęła lekko na bezpośrednią pieszczotę:
- Dlaczego ja nago? - obruszyła się - Jak ja mam nago, to wymyślę inny strój dla ciebie. - Uśmiechnęła się lisio z błyskiem w oku.
Luc nie zastanawiał się jaki kostium wpadł jej do głowy.
Nie chciał wiedzieć.
Znał ją więc nie podejmował rękawicy.

Otworzył drzwi od strony pasażera w samochodzie do którego dotarli, sam w chwile później usiadł za sprzęgiem wpinając kabelek w nadgarstek. Wyjechał szybko prawie potrącając jakiegoś pijanego typa, jaki wyszedł na fajka i uznał, że coś kumplom tłumaczyć będzie stojąc na ulicy. Włączył sprzęg radia z Wearmanem myślą wybierając kawałek. Niemodny, stary do bólu, zupełnie inny niż newcybertecho jakie leciało w klubie.
A jednocześnie mające w sobie pewną drapieżność.




Niedaleko przed mieszkaniem Mazz zatrzymał się.
- Jaka miała być ta whiskey? - spytał.
Stali pod sklepem.
- Single malt. I weź fajki też. I parę batonów. Przydadzą się - mrugnęła.
Uniósł brwi na słowa o przydatności batonów, ale nie powiedział nic. W sklepie zamówił wybraną przez dziewczyna whiskey, 3 paczki fajek, butelkę Valis Vodka… specjalnie, by walczyć z wkurwem jaki zaznał gdy zobaczył ją na stojaku z alkoholami. Paczkę batonów i lizaka.
Gdy wrócił do samochodu zakupy rzucił na tylne siedzenie, a po ponownym sprzęgnięciu się z wozem podał Mazz lizaka.
- Prezent dla grzecznej dziewczynki - rzucił do niej z uśmiechem.
- Yummmm…. - mruknęła. Przesunęła zamek stroju o parę milimetrów w dół, i rozpakowała lizaka. Przesunęła po nim czubkiem języka, by następnie sugestywnie zamknąć na nim usta.
- Dziękuję bardzo… - wymruczała.
Ruszył powoli, bo ruda mieszkała tuż obok. Zaparkował na wolnym miejscu wysiadając, biorąc zakupy i zabezpieczając samochód gdy dziewczyna z niego wysiadła. To nie była dama czekająca aż ktoś otworzy jej drzwi. Objął ją lekko idąc ku jej mieszkaniu.
Lokum Mazzy nie było wielkie, choć na standardy klitki Luca przypominało pałac.
Salon, jedna sypialnia, łazienka i namiastka kuchni. Wszystko naładowane zabezpieczeniami i systemami alarmowymi. Halo zadbał o tę część. Szczególnie dumny był z systemu wyczuwającego różnicę obciążeń i informującego Mazz i jego o odchyłach odczytów w czasie prawie rzeczywistym. Dziewczyna wbiła kod i wpuściła Luca do środka.
- Light on - mruknęła w powietrze. - Natężenie 25% - skorygowała, gdy jaskrawe oświetlenie rozjaśniło salon.
- Wiesz gdzie są szklanki. Lód w lodówce. - Zachichotała ciągle cmokając lizaka. - Ja przygotuję coś specjalnego.
- Pani Doktor, pani tu jest lekarzem - uśmiechnął się lekko idąc najpierw ku zestawowi audio i puszczając muzykę.




Skierował się do miniaturowej kuchni by wypakować flaszki, po czym oglądając je krytycznie jednak postawił na ławie w salonie. Doniósł szklanki i pojemnik z lodem z którego sypnął do szklanek dolewając Single Malt. Usiadł na kanapie i zamyślił się nad czymś zerkając ku drzwiom wejściowym do apartamentu. Mazz podrygiwała w rytm muzyki grzebiąc w jednej z szuflad biurka, z której wyciągnęła małą szkatułkę z czereśniowego drewna.
- Masz ochotę pogrzeszyć ze mną? - spytała odwracając się do Luca i wyciągając dwie niewielkie pigułki.
- Mazzie, grzeszenie z tobą, to jest coś tak pięknego, że chcę to pamiętać. Więc prochy lekko out. - Uśmiechnął się jedynie kącikami ust biorąc łyk bursztynowego trunku.
- Oj tam nie zgreduj. Jeszcze za młody jesteś. - Wyciągnęła lizaka z ust z głośnym “POP”. Oblizała usta, zafarbowane lekko na czerwono.
- Chciałeś zapomnieć o …. no to zapomnisz - uniosła jedną pigułkę między kciukiem a palcem wskazującym i wrzuciła do ust. Sięgnęła po whiskey i popiła. - Noooo…. zalecenie pani doktor. - wzięła kolejny łyk alkoholu. - Nazywa się Sin, mam od zaufanego doktorka. Próbowałam raz. Było fajnie. Nie uzależnia a działa jak hm…. nie wiem jak… ciężko porównać. - podeszła do Luca i wsunęła się mu na kolana okrakiem. - Powiedz “Aaaaaaaa”.
Luc analizował.
Powiedział “Aaaaaaaaaa” ale na ustach dziewczyny, delikatnie chwytając ją za rękę z pastylką.
On już miał w mózgu karaoke świstaków, jakikolwiek proch gdyby to pogłębił… Objął ją w talii.
- Nie tak, chcę zapomnieć inaczej. - Pocałował ją jeszcze raz.
- Luc… no to jak? - popatrzyła na niego lekko bezradnie. - Jak ci pomóc? - oparła czoło o czoło mężczyzny. - Hm…?
- Robisz to cały czas Maz. - Jego ręka wsunęła się w rudą czuprynę, drugą przesunął po plecach rudej. - Pani doktor ma jakąś inną terapię niż farmakologiczną?
- Mam trochę ziela jak chcesz? Mam też organoleptyczną - zsunęła się z kolan by uklęknąć między nogami Luca. Oparta o jego uda zaczęła majstrować przy zapięciu spodni, ponownie tego wieczoru - Którą bramkę wybierasz? - rzuciła uwalniając go z okowów materiału i drażniąc palcami.

“Organoleptyczną” - nie wiedział czy robi sobie z niego jaja, wszak takie słowa na ulicy nie padały, musiała słyszeć to… myśli mu uciekały. Coraz ciężej było mu się skupić pod dotykiem dziewczyny.
- Tą bez ziela - powiedział pieszcząc jej skórę pod rudymi kudłami.
Mazz odwróciła się na chwilkę i wyłowiła kostkę lodu z pojemnika. Wsunęła ją między zęby i pochyliła się nad podbrzuszem Luca. Odchylił głowę na oparcie kanapy. Dłoń powoli poruszała się na jego męskości gdy lód mroził skórę powyżej.
- Dobrze - wymruczała lekko niewyraźnie, strużki chłodnej wody spływały po rozgrzanej skórze. Ciepła, miękka dłoń pieściła go powoli i nieustępliwie. Gdy kostka lodu stopiła się, Luc poczuł chłodne usta obejmujące go, zamykające się na nim. Miękki język drażniący go podobnie jak niedawno lizaka. Głowa Mazz pochylała się nisko by za chwilę unieść się i rytmicznie powtarzać ten ruch. Pomagała sobie dłonią. Język drażnił, badał, usta zaciśnięte wokół męskości prowadziły Luca ku spełnieniu.
Jęknął.
Jedną z rąk jaką trzymał w jej gęstych włosach w pewnej chwili zaczął bezwiednie nadawać tempo. Odruchowo wręcz.

Inne miejsce, inny czas…
*NOŻ KURWA MAĆ - wściekle przebiegło mu przez otumaniony rozkoszą łeb.
Odsunął lekko głowę dziewczyny ujmując ją pod ramiona i podciągając na siebie. Wpił się w jej usta gładząc plecy i pośladki, płynnie przechylił się w bok układając ją na kanapie.
- Hej, kochanie. - Mazz zareagowała szerokim uśmiechem. Sięgnęła między ich ciała i poprowadziła ku swemu gorącemu wnętrzu. - Mam na ciebie ochotę, wiesz? - chyba piguła zaczęła działać. - Barrrrrdzo… - zamruczała i wygięła się kusząco.
Gdy ona próbowała poprowadzić go do siebie, on przesuwał dłonią po wewnętrznej stronie jej uda, aż trafił w miejsce pod którego dotykiem zadrżała lekko. Wsunął dwa palce czując ciepło i wilgoć.
Jakby był pieprzonym termometrem.
- Mhm, czuję - mruknął zaczynając taniec językiem wokół jej prawego sutka.
Playlista przeskoczyła na kolejny kawałek



Mazz wygięła się mocno z jękiem, przyciskając pierś do ust Luca. Zaczęła leciutko poruszać się pod dotykiem jego palców.
- Mmm tak… - wyszeptała kładąc dłoń na głowie mężczyzny, drugą dłoń zacisnęła na plecach Luca wpijając paznokcie, doznania na dragach zaczynały ją przerastać. Poddała się pieszczotom kochanka wijąc się pod nim.
Poruszał lekko, leniwie prawą dłonią przesuwając usta między twardymi, naprężonymi sutkami rudej. Druga ręka wylądowała na jej pośladku od strony oparcia kanapy.
- Ssssama - wydyszała Mazz - nie wiem… szybko czy wolno ………….. - ostatnia samogłoska przerodziła się w jęk - … ty … decyduj…
Poczuł kolejny przypływ wilgoci i skurcz mięśni dziewczyny. Spojrzała na niego lekko zamglonym spojrzeniem. Szybkim ruchem położył obie ręce na jej piersiach szukając palcami sutków. Nie zjeżdżał ustami powoli wzdłuż brzucha, po prostu w jednym momencie całował jej piersi, w drugim wpił się ustami w jej kobiecość pieszcząc piersi rozbieganymi palcami.
Krzyknęła.
Szarpnęła się lekko gdy nadmiar doznań ją oszołomił na chwilę.
Zacisnęła swoje dłonie na dłoniach drażniących szczyty jej piersi i docisnęła je mocniej, zaciskając mocniej, brutalniej. Uniosła lekko biodra w górę by ułatwić Lucowi dostęp i poczuć jego język głębiej, mocniej. Dyszała ciężko i drżała. Napięte jak struna ciało wiło się bez udziału jej woli.
Heen przez dłuższą chwilę drażnił się z nią.
Jego ręce pieściły sutki, lub przyciskane kurczowym dotykiem rozbieganych dłoni dziewczyny miażdżyły piersi w uścisku. Jego usta i język zaś… tonowały, uciekały. Tylko tyle by od czasu do czasu oderwać się i pocałować wewnętrzną stronę ud dziewczyny. Lub pieścić samym końcem języka, w pewnym momencie zaczął robić to w ten sposób, że aby dalej czuła pieszczotę musiałaby unosić się mocniej niż lekko. Mazz podjęła zabawę w kotka i myszkę i podążała za pieszczotami, które wydzielał jej wedle własnego widzimisię. Po dłuższej chwili jęknęła błagalnie:
- Luc… - jej uda drżały z napięcia i przyjemności - … ja… - zaczęła się unosić do pozycji siedzącej. Lekkie rumieńce pojawiły się na jej bladej zwykle twarzy, omiotła go rozgorączkowanym spojrzeniem. - Ja nie … - urwała znowu i wykaraskała się spod niego. Po to by, uklęknąć na kanapie tyłem do kochanka i oprzeć się brzuchem o jej oparcie. Wypięła pośladki i obróciła głowę spoglądając ponownie na Luca. Wzrok miała nieprzytomny. Prawą dłoń wsunęła między uda i zaczęła drażnić własne ciało - Proszę… - znowu spojrzała w oczy kochanka i wygięła się mocniej, zachęcająco zagryzając zmysłowo dolną wargę. Jej niewielkie sterczące piersi otarły się o poduchy kanapy. Patrzył przez chwilę jak urzeczony jak sama pieściła się w tej pozycji. Na sam dotyk dłoni na biodrze zadrżała i nie przestała gdy leniwie poruszał nią wzwyż, w kierunku wypiętego łuku pleców.
Wciąż patrzył wracając dłonią do pośladka, drugą kładąc na drugiej półkuli, Rozchylił je choć nawet nie było sensu, sama unosiła biodra aż domagając się jego zdecydowanego działania, tańcem ciała wrzeszcząc o to by ją wypełnił.
Prawą ręką schwycił ją lekko za włosy pieszcząc czuprynę i skórę głowy, lewą zacisnął mocno na jej piersi. Poczuła jego dotyk na udzie, przesuwał się ku miejscu gdzie wręcz szaleńczo chciała go poczuć, ale powoli. Każdy centymetr kwadratowy na jakim go czuła wrzeszczał by szedł dalej.
Mazz zachowywała się jak kotka w rui: wypinając pośladki, pochylając się nisko, wyginając posłusznie głowę do tyłu i ocierając się niecierpliwie o Luca i kanapę.
Jęknęła głośno czując drażniącą obecność męskości Luca na udzie… tak blisko … tak daleko…
Jej palce tańczyły coraz szybciej, gdy pieściła się zataczając niewielkie kółka.
Wszedł nagle, mocno, bez ostrzeżenia jakim mogła być powolna wędrówka jaką czuła wcześniej. Zacisnął dłoń na jej włosach drugą przesuwając z piersi w okolice szyi i ust dziewczyny. Pierwszy ‘cios’ był zwiastowaniem kolejnych, zaczął zagłębiać się w jej kobiecość raz za razem. Krzyknęła z ulgą zmieszaną z rozkoszą. Jej ciało zamknęło się na nim spazmatycznie. Wolna ręka Mazz powędrowała na pośladek Luca, chciała przyciągnąć go jeszcze bliżej, zmusić go do mocniejszego sztychu. I kolejnego, i kolejnego...
Wyszedł naprzeciw jej oczekiwaniom lekko przyciskając do kanapy jej kark, a potem zabierając dłoń. Obie położył na jej wypiętych krągłościach rozsuwając je, a potem jedną z dłoni przesunął ku pachwinie wymuszając szersze rozłożenie nóg. Wbił się przy tym mocno, prawie brutalnie.
Pozostała jak “grzeczna dziewczynka” w pozycji w jakiej ją ułożył i jęczała oraz dyszała w poduchy kanapy z twarzą i szyją opartymi o nie. Nie przestała się pieścić i Luc czuł od czas do czasu jej palce na swej męskości zagłębiającej się głęboko w jej ciele. Po kilku kolejnych muśnięciach krzyknęła głośniej, gdy przekroczyła pierwszy szczyt.
- Nie… nie… prze...stawaj - wystękała pomiędzy jednym sztychem a drugim, między jednym skurczem a kolejnym. Luc wyczuwał napięcie budujące się w jej ciele, w swoim ciele.
Ruda sięgała teraz obiema dłońmi za siebie by wbić palce w pośladki kochanka.
Mocniej, mocniej…
Jej ciało zaczęło pulsować coraz szybciej…
Luc zwolnił lekko.
Pochylił się i przylgnął do pleców Mazz odnajdując jej usta. Jej zmysłowo, bezwstydnie, wręcz zwierzęco wypięte biodra i pośladki złożył pod swym ciężarem na kanapie. Zszedł z tempa wbijając się w nią mocno ale powoli wciąż całując kark, szyję i usta - gdy obracała głowę.
Oddała pocałunek. Głodny, przepełniony pożądaniem. Pragnęła go tak bardzo.

Inny czas… inne miejsce… podobnie głodne pocałunki, miękkie, pełne usta szepczące jego imię… proszące o dotyk.
- Pragnę Cię, Luc… kocham Cię…
- Kocham Cię - odpowiedział.
- Luc… - urywany głos Mazzy wyrwał go ze wspomnień - … Luc, nie … przestawaj… proszę - złapał się na tym, że widzi pod sobą Kirę naparł mocniej miażdżąc żonę między sobą a kanapą. Pocałował Mazz w usta. Mazz, Kira, były tu obie choć kochał się tylko z jedną dziewczyną.
- Tak bardzo… - Wgryzł się w jej bark wchodząc paradoksalnie powoli i delikatnie, by zaraz znów zwiększyć tempo.
Nie wytrzymała.
Głośnym jękiem ogłosiła swą rozkosz. Dysząc, wijąc się pod nim, spocona.
Nie zmieniła pozycji, wręcz przeciwnie. Wypięła się jeszcze troszeczkę mocniej, by tym razem jemu ułatwić osiągnięcie ekstazy, a on był z nią przecież po raz pierwszy od półtora roku, od kiedy wyjechał z Wellington. Upajał się tą chwilą, aż po którymś z kolejnych sztychów jęknął przygryzając ucho Kiry, Mazz poczuła jak wypełnia ją coś, ale dopiero dochodziła do siebie, była półprzytomna.
W uchu zabrzmiało jej:
- Kocham cię. - nie udawane, szczere, z uczuciem. Zadygotał odczuwając niezmierzoną przyjemność, po czym opadł na nią wciąż przyciskając dziewczynę do kanapy.




Przez chwilę panowała cisza. Oboje drżący, dyszący i spoceni łapali kontakt z rzeczywistością.
Ruda wciąż pod nim, Kira wciąż pod nim.
I dwa słowa wiszące w powietrzu.

Po dłuższej chwili Mazz bez słowa poruszyła się lekko sygnalizując, że … w zasadzie sama nie wiedziała co. Czas się odsunąć?
Leżał tak na niej chwilę ogarniając gdzie, kiedy i z kim jest. Przesunął się z niej spoczywając obok, od strony podłogi, kładąc się na boku. Wąskiej kanapie nie brakowało nic w przypadku przeżywania na niej orgii rozkoszy, na normalne leżenie na niej obok siebie była jednak klasycznie za wąska. Słowa wciąż wisiały, a on zastanowił się czemu nie został w klubie nad butelką wódki? Czy to co wyszeptał usłyszała targana orgazmem, a jak tak to jak to zrozumiała? Czy zaraz zrzuci go z mebla wściekle karząc spierdalać? I czy mówił do Kiry czy do Mazz, bo sam już się gubił. Pogładził ją lekko po plecach.
- Whiskey? - spytał. Whiskey zawsze było bezpiecznym tematem.
Mazz osunęła się po poduchach oparcia, usiadła bokiem i podkulając nogi pod siebie, oparła się wygodnie, za nic mając zwichrzony strój lekarski.
- Mhm - mruknęła potakująco oblizując opuchnięte i spierzchnięte usta.
Taksowała Luca spojrzeniem, gdy nalewał trunek do szklanek.
- I jak? - spytała cicho - Pomogło?
- Gdybym to ja decydował o noblach w kategorii medycyny, to miała byś jak w banku - odezwał się popijając ze szklanki.
Wyprostowała jedną nogę i kopnęła kochanka w udo. Niezbyt mocno ale wystarczająco by przestał się zgrywać. Wyciągnęła dłoń po szklaneczkę.
- Czyli gówno… - skomentowała i podniosła się z sofy zanim Luc zdążył ją obsłużyć. Sięgnęła po fajki. Zapaliła i zaciągnęła się mocno. Z irytacją zsunęła z siebie fatałaszek i poczłapała naga z papierosem w dłoni w głąb mieszkania. Przez chwilę jej nie było, za to z sypialni dobiegł Luca lekki hałas.

Wstał podchodząc do sypialni i zaglądając do środka.
- Mazz? - spytał szukając jej wzrokiem.
Znalazł ją bez problemu. Siedziała na skraju łóżka z fajką w ustach, trzymając się za rękę z lekkim grymasem bólu:
- Co? - warknęła ostro.
- Co się dzieje? - spytał patrząc na jej dłoń.
Kłykcie dłoni były popękane, z odrobiną ukazującej się krwi.
- Nic się nie dzieje… co się ma dziać? - Zaciągnęła się fajką i schowała dłoń - Wszystko kuźwa pięknie i cacy. - z każdym słowem była coraz bardziej wkurwiona. I coraz bliżej płaczu.
Ujął w dłoń szklaneczkę jaka stała na szafce, gdzie Mazzy odstawiła ją zanim zaczęła napierdalać pięścią w… zasadniczo właściwie nawet nie szukał wzrokiem w co. Usiadł na podłodze zamiast na łóżku przy niej. Oparł się bokiem o łóżko i wyciągnął ku niej whiskey..
- A jak ci obiecam, że będzie dobrze? - spytał.
Wypiła całość jednym haustem i skrzywiła się, przykładając do ust dłoń ze szklaneczką.
- To ci nie uwierzę… - złapała oddech - … już widziałam co się z tobą działo poprzednio. Teraz będzie pieprzona powtórka z rozrywki. Już jest. A … a ja … - zatchnęła się - ...a ja nie umiem ci pomóc.
Patrzyła na Luca w dół. Z gniewem. Ogniem buzującym w spojrzeniu rzucanym spode brwi.
- Myślisz, że to kurwa miłe uczucie? Widzieć jak …. - przerwała i machnęła ręką.
- Umiesz. Jesteś. I idzie mi o obok, nie pod. - Nie chciał wychodzić po butelkę, więc po prostu odlał jej trochę whiskey ze swojej szklanki. - Jeżeli problemem jest to, że męczy cię ogarnianie patafiana, to patafian sam spróbuje się ogarnąć. Duży ze mnie chłopiec Mazzie. Już nawet nie dla siebie, ale dla ciebie ogarnę ten burdel.
- Luc, to nie chodzi o to, że mnie męczy. Wiesz, od dawna wiesz, że … skoczę za Tobą w ogień. Ale nie mogę patrzeć na to co się z tobą działo, dzieje. Widziałeś ją podobno 2 minuty a już jesteś zupełnie gdzieś indziej, z kopytami na innej planecie. - waliła prosto w oczy - Ogarnij to. Kurwa wóz albo przewóz. I nie za tydzień, dwa czy miesiąc. ASAP. - wychyliła dolewkę i zaciągnęła się resztką papierosa.
- Ogarnę Mała. Ogarnę. - Dopił i swoją whiskey. - Nie kopyta, to łeb mi buszuje w układzie, kopyta mam tu i tu im dobrze. Nie odlatuję, muszę wytrzeźwieć. A z tego się trzeźwieje dłużej niż z wódki. Chciałem być mendą dla suki nie zamykając sprawy podczas Fili? Karma wróciła. Jestem bogatszy o to doświadczenie. A przez najbliższe dni… jest jedno lekarstwo. - Wyciągnął ku niej dłoń unosząc pustą szklaneczkę i dając znać ruchem głowy w kierunku pokoju, gdzie stała butelka. Widząc jej wzrok pokręcił głową z uśmiechem sugerując, że “lekarstwem” nazywa coś innego niż chlanie i chodzi mu w przenosinach do salonu o zwykłe przysiądnięcie przy buteleczce by tam o czymś pogadać. Zresztą fajki też miał tam. W spodniach. Oboje wszak byli nadzy.
Złapała twarz kochanka gwałtownie, ściskając policzki między palcami i i kciukiem, bezpardonowo zmuszając go do uniesienia głowy i odsłonięcia grdyki.
- Jeśli tego nie ogarniesz, własnoręcznie urwę ci jaja… - wycedziła przysuwając twarz do twarzy mężczyzny - Rozumiesz? - pamiętał ją taką od pierwszego spotkania. Gdy siłą i butnością nadrabiała niejakie dziury w doświadczeniu w walce. Dziury były od dawna załatane, a teraz przemawiał przez nią bagaż przeżyć. I złość. Wpatrywała się w oczy solosa czekając na potwierdzenie.
Pocałował ją lekko w usta, bez zabaw językiem, szybki ciepły pocałunek.
- Jak się nie ogarnę i mi nie urwiesz, to ja urwę ci twoje - rzucił zbierając się i wyciągając do niej rękę odwrócony bokiem do wyjścia na salon.

Zebrała się, w przelocie łapiąc wielgachny t-shirt z rozgrzebanego łóżka.
- Chcesz to może się tu zacumować do czasu ogarnięcia syfu. Nie chce mi się robić za pogotowie albo inne call… - ugryzła się w język. - Zamówię pizzę. Chcesz? - zmieniła szybko temat.
- Yup - potwierdził. - Głodny jestem jak wilk.
Mazz wybrała numer pizzerii. Miała go na speeddial. Jeden z wielu, wielu dowodów na to, że nie gotowała. Jak pamiętne spaghetti, którym uraczyła Luca kiedyś z okazji ...zaraz… co to było? Nie mógł sobie przypomnieć. Wspomnienie okazji zaćmiła skutecznie makaronowa breja (rozgotowany na paćkę makaron), przypalone mięso z dodatkiem mazi pomidorowej ze słoika (użyła przecieru pomidorowego zamiast sosu).
- Chyba, że coś ugotujemy… - odezwał się do rudej na wspomnienie dolewając whiskey do szklanek.
Gdyby miała wszczepy laserowe albo podobny wynalazek, leżałby już w kupce popiołu, albo byłby zasklepioną od wysokiej temperatury skorupą. Rozłączyła się:
- Grabisz sobie, Heen - warknęła choć w kącikach ust widać było uśmieszek. - Pizza za kwadrans. - wciągnęła koszulkę na siebie.
- Czyli jednak nie spaghetti? - zrobił smutną minę. - Chciałbym kiedyś spróbować, nigdy nie jadłem… - urwał jakby sobie coś przypominał, lub zdawał z czegoś sprawę. - Zaraz… Czy po “Heen”, nie usłyszałem KROPKI NIENAWIŚCI?

Bez ostrzeżenia skoczyła na solosa aka “centrum pamięci o wszystkich wpadkach kucharskich Mazzy” i popchnęła go z rozpędu próbując przewrócić na bok i pokazać, że z Rudej się nie żartuje. Trochę przeliczyła jednak siły na zamiary. Jej ciało wciąż pozostające pod wpływem “Grzechu” nie chciało do końca słuchać wszystkich impulsów. Luc zauważył jej szarżę i z szerokim uśmiechem na twarzy na widok zacietrzewionej ryżej “kucharki” odsunął się. Niewiele, kilka centymetrów, ale różnica wytrąciła Mazz z równowagi i Ruda prawie wylądowała na jego kolanach zamiast wbić się bok solosa.
- Noż cholera jasna - Mazz zaczęła kląć pod nosem jeszcze w locie widząc, że jej manewr był skazany na porażkę, próbując odzyskać godność i wywinąć się z uścisku Luca. Luca, który nie zamierzał dać jej szansy na ucieczkę i pociągnął ją na sofę wykorzystując dalej jej ruch.
Opadła na plecy a on rzucił się na nią przygważdżając swoim ciałem. Była zwinna, ale drobna. Zbliżył usta do jej szyi całując lekko po czym skierował je ku uchu.
- Z tym lekarstwem… - szepnął. - Z Halo zastanawiamy się, czy nie zająć się “Matrixem” - mówił powoli wciąż wgniatając ją w kanapę. - Mózg zajęty czym innym, adrenalina, kasa, zabawa. Wchodzisz rudzielcu?
Owinęła nogi wyżej, nie na biodrach tym razem, na linii żeber i lekko zacisnęła. Przeciągnęła mocno paznokciami po skórze pleców zostawiając lekkie bruzdy. Słowa o nowej akcji jednak wytrąciły ją z różowej mgiełki podniecenia. Odsunęła głowę by spojrzeć Lucowi w oczy.
- Mów dalej… - dłonią uchwyciła mocno za kark solosa stopniowo przyciągając jego twarz do swojej - kiedy?
- Twój braciak ma ogarnąć info czy jest sens się ładować. - Pogładził jej udo. - Nie wpieprzymy się w gówno przecież. Halo ma dać znać co znalazł, jest na razie plan. Może być… - naparł na nią mocniej. - Grubo. Biorąc pod uwagę co się o nich słyszy, to emocje jak na Fili.
- Wchodzę jak... ty wejdziesz…. - jej spojrzenie mówiło dokładnie gdzie i kiedy.
- Daj mi tą pigułkę - rzucił.
On miał Studda, ona Midnight. Zapowiadała się długa noc, o szczegółach mogli pogadać nad ranem.
A zanosiło się, że ‘rano’ będzie grubo po południu.



Nie wnikali w to, która jest godzina gdy kładli się spać, choć było jasno od jakiegoś czasu zanim wyczerpani do imentu odpłynęli w sen. Luc obudził się pierwszy i zdejmując z siebie ostrożnie najpierw rękę, potem nogę mruczącej coś przez sen Mazz, wygramolił się z łóżka przechodząc do kuchni.

W lodówce nie było nic, z czego można by zrobić śniadanie, więc łyknął tylko napoju i połączył się z numerem jaki znalazł na jednej z ulotek przypiętych w kuchni, a które ruda eksploatowała sama nie tykając się prób przygotowań posiłków własnoręcznie. Zamówił śniadanie, lekko dziwiąc tym dyspozytora, bo było po 16:00. Zrezygnował jednak biorąc coś z oferty obiadowej. Posiłek miał zostać dostarczony do 20 minut.

Wrócił do salonu szukając swoich ciuchów i zaczął się ubierać znajdując je rozrzucone po podłodze wokół kanapy. Kątem oka dostrzegł migoczący symbol pozostawionej wiadomości na panelu holo w kąciku roboczym salonu. Poza tym w mieszkaniu panowała cisza, przez chwilę rozkoszował się nią i chłonął spokój.
Spojrzał parę razy w kierunku panelu, lecz choć ciekawość go zżerała, to nie podszedł aby puścić odtwarzanie wiadomości. To było do niej i poczuł obrzydzenie na samą myśl, że mógłby dobierać się do jej prywatnych spraw w ten sposób. Po chwili jednak podszedł i sprawdził jaki status ma pozostawiona wiadomość. Na początku postanowił ją obudzić dopiero gdy kurier przywiezie żarcie, ale jeżeli to miało mieć sygnaturę czegoś mocno pilnego… i tak było już późno. Wiadomość nie była pilna więc Luc mógł wciąż rozkoszować się spokojem “poranka”.
Pokręcił się po mieszkaniu nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić więc postanowił wykorzystać czas przed dostawą i zadzwonił do Halo.

Kochane ptasie radio odebrało dopiero po entym sygnale.
- Mhm…? - spytało rozkojarzonym tonem.
- Niewyspany? - Luc spytał słysząc dziwny ton mruknięcia przyjaciela.
- Jakbyś się bawił w kotka i myszkę całą noc to też byś nie był - pożalił się Halo - Co chcesz? - słychać było chrzęst zarostu na drapanym policzku.
- Kotka i myszkę? - Uśmiechnął się solo-reporter. - Wyrwałeś coś? Wyjście jednak nie było tak nieudane jak mi się zdawało? - Roześmiał się.
- Co? - zaskoczenie w głosie runnera było wyraźnie słyszalne - Aaaaa… nie… no szukałem info na temat tej superhakerki co mówiliście o niej z Edim. - Ton głosu był mocno wypłaszczony, pozbawiony emocji. Halo nieświadomie wszedł w tryb: ’człowiek ze stali’.
- Uhm. - Luc zdawał się byc lekko zaskoczony. Ale tylko lekko. - Nie myślałem, że weźmiesz się za to tak bardzo “z marszu”. Sorry. Ja dopiero jak wyjde od Mazz to lecę do Callmee, dzwoniłem raczej tak spytać jak się wieczór skończył. - Brzmiał jakby miał wyrzuty sumienia. W sumie obaj nie przespali tej nocy, ale… - Coś znalazłeś? - spytał.
- Kilka niteczek… ciągnę je… zobaczymy - godnością w jego głosie można by obdzielić niewielką armię. - Ale… co do całego burdelu… to powiem ci na dwoje babka wróżyła. Dwie stacje byłby zainteresowane materiałem, obie niezależne. Oficjalne kanały nie zainteresowane. Wszystko zależy od materiału. Jeśli faktycznie coś w nim będzie - Luc przetłumaczył sobie szybko, że coś oznacza krew, flaki i dużo rozrywki - możemy zebrać około... - reporter mógł sobie wyobrazić minę Halo, oceniającą i szacującą. - Jakieś 200 patyków. Na czysto. To przy pozytywnym założeniu, że materiał będzie naprawdę pierwsza klasa.
- Nienajgorzej - ocenił Heen. - O “coś” mogę zadbać, teraz trzeba tylko ogarnąć jak z ryzykiem. Dam znać jakbym coś od Layter dostał. Też dawaj znać, trzeba przed decyzją ogarnąć ten motyw. A i wiesz co?
Runner rozłączył się bez dopytywania.

Luc uśmiechnął się spojrzał na pustą butelkę whiskey, wódka też była na ukończeniu. Poszaleli wczoraj tęgo, choć po długim śnie kaca prawie nie czuł. Założył bieliznę i spodnie, po czym odchylił głowę na oparcie kanapy ni to półdrzemiąc, ni to rozmyślając. Czekał na zamówienie czując mocny głód.
Kurier dojechał po nieco ponad kwadransie wnosząc na górę zamówienie. Przyjął opłatę i pożegnał się szybko. Zapachy przesączały się przez opakowania i mile łechtały powonienie. Luc poczuł, że ślinka mu cieknie na Thai Food jakie zamówił
Z sypialni dobiegło:
- Luc? - I z głębi mieszkania przyczłapała Ruda w swym za dużym podkoszulku, trąc oczy i przeciągając się z ziewnięciem. - Kto to?
- Komornik, ale przepędziłem - odrzekł. Wyciągnął na boki oba opakowania z logo “Koh Chang Spirit”. - I przy okazji wyczarowałem coś na ząb.
- Ooooo…. cud nie chłop z ciebie. Zaraz wracam. - zniknęła na chwilę w łazience ale wróciła w tempie ekspresowym - Głooooodnam, że zjadłabym konia z kopytami albo worek keebli. - Ściągnęła poduchy z sofy i klapnęła na jednej z nich przy stoliku kawowym, rzucając się na jedzenie. - Wyszpałesz szę? - spytała z pełnymi ustami.
- Od dawna tak dobrze nie spałem - odrzekł zabierając się za swoją porcję po przysiędnięciu obok niej. - Ne fciałem cie bufif tak fmafnie fpałaf, fiadommoff maf. - Machnął ręką w kierunku panelu pochłaniając ryż i sos z kawałami warzyw i mięsa.
Mazz zakręciła się i zakokosiła na swojej poduszce i oparła o bok solosa siadając po turecku.
Podniosła na niego spojrzenie, gdy parząc sobie usta gorącym posiłkiem starał się bardzo prowadzić rozmowę.
- Aha - mruknęła i wrzuciła kawałek brokuła do ust. Uśmiechnęła się - Mosze poszekasz. - nie wyglądała na specjalnie przejętą wiadomością. Przeżuła jedzonko i pieszczotliwie trąciła ramię Luca nosem. Uśmiechnęła się i … rzuciła na jedzenie, przypuszczając kolejny atak.
- To co dzisz? Halo?
- Gadałem z nim przed chwilą - przerwał jedzenie. - Bada sprawę, obczaił nabywców materiału na razie. Jadę dziś do Callmee, a co, chcesz jechać ze mną? - Przesunął lekko dłonią po jej czuprynie gdy atakowała nosem jego ramię.
- Mogę… jak nie chcesz jechać sam i odsapnąć ode mnie - uśmiechnęła się łobuzersko nawiązując do ich szaleństw sprzed kilku godzin.
Udał, że się zastanawia.
- No jakbym… tak wiesz, mocno się spiął - nawet nienajgorzej odgrywał zadumę. - To pewnie bym cię zniósł jeszcze przez parę godzin. - Minę pokerzysty zdradzały jedynie figlarne błyski w oku.
- Pokaż jakbyś się spinał? - rzuciła wyzwanie.
Nabrał powietrza wydymając policzki i wybałuszając oczy, z ust wystawił język.
- Ka mate! ka mate! Ka ora! ka ora! - zaczął startując z tym, co często robił przed walką na Fili budząc tym wesołość oddziału.
Ruda prawie się zakrztusiła ze śmiechu:
- Dobra, dobra! Poddaję się. Wierzę, że barrrrrrdzo byś się spiął - zaśmiała się radośnie i wykorzystując moment chwyciła jęzor Luca zębami, cmoknęła solosa. Odsunęła się i wsunęła mu w usta kawałek mięsa. - Grzeczny, Luc. - Zrobiła zeza i wróciła do jedzenia.
Heen pożarł swoją porcję i odbeknął wstając.
- Skoczę pod prysznic i będę gotowy - powiedział kierując się do łazienki.
- Ok - zabrała swoją porcję i ruszyła w miedzy czasie do holo.

Gdy wyszedł po odświeżeniu się i zmyciu z siebie potu dokończył ubieranie się dając znak ruchem głowy rudej, że łazienka wolna, sama też z pewnością chciała zmyć z siebie trudy nocy.
W między czasie Ruda nieco ogarnęła salon, załadowała śmieci i gdy Luc skończył ablucje, sama podreptała by się odświeżyć.

Po pół godzinie wyszła gotowa, z dumnie sterczącą czuprynką, lekkim makijażem. Przecwałowała do sypialni by po chwili wyłonić się w pełnym rynsztunku. Koszulka, spodnie, buty.
- Co z tym waletowaniem, Luc? - upewniła się.
- Nie wiem - przyznał. - Jak będę sam w domu to będę myślał za dużo, mogą mi durne pomysły do głowy przychodzić. Z drugiej strony na głowie ci siedzieć też niedobrze, i …. - urwał machnąwszy ręką. - Może po prostu, jak nie masz nic przeciw znoszenia mnie tu, obaczym co wieczór przez jakiś czas jak to będzie. Hm?
- Spoko… wiesz… ty bez durnych pomysłów … - zamyśliła się - to nie ten sam Lucyfer. - wyszczerzyła się w kpiącym uśmiechu.
- Ruda szuja - klepnął ją w pośladek. - Idziemy?
- Uhum. - złapała za worek ze śmieciami by wywalić je do utylizatora na korytarzu budynku. - Luc… - spytała zasępiona chwilowo - … a jak u ciebie układy z Alim?
- Póki nie wyjechałem z Welli, to super, wiesz, ojciec syn, tak bez krzywych akcji. Norma. półtora roku nie widziałem, miał wtedy troche ponad 4 lata. A czemu? - spojrzał na nią uważniej.
- No bo tak kminiłam… może... ja wiem… warto jakoś nad tym popracować? - spojrzała jakby nieśmiało na solosa, idąc z nim do auta.
- Mazz… - odezwał się lekko zduszonym głosem. - Kocham tego gnojka, to mój syn. Ale uważasz, że przy trybie życia jaki prowadzimy, to dobry pomysł by walczyć z suką o małego? W tym wieku dzieciak potrzebuje mocniej matki niż ojca, a ja w każdej chwili moge być przerobiony na spag… na buritos. Nie chcę z nią walczyć o Aliego, jeżeli o to ci chodzi.
- To ile on ma teraz lat? - spytała Mazz coś przeliczając w myślach - Nie walczyć, ale wiesz.. jesteś jego ojcem nie? A jak ona po nightclubach, to gdzie i z kim on? - zwróciła uwagę Luca na dość istotny fakt.
- Wiesz, wczoraj tak z zaskoczki trochę ciężko było przysiąść i pogadać z nią o tym gdzie Aleister. - Luc otworzył Mazz drzwi, sam wsiadł w chwilę później z drugiej strony.
- Nie złożyło się - kontynuował sprzęgając się z samochodem. - Wpadne do niej w ciągu kilku najbliższych dni, powiem o rozwodzie, może doznam łaski i dostanę info gdzie on i kto z nim siedzi jak ona wywija dupskiem korpopalantom.
- To dobrze… to raczej część ogarniania, wiesz? - rzuciła spojrzenie Lucowi.
- Mhm - mruknął ruszając. - Mam prośbę Mazz.
- Noooo co?
- Wiem, że dla przyjaciół wszystko, sam bym za tobą w ogień skoczył. Po prostu… jak będzie chujowo, zaczniesz się tym męczyć, to nie krępuj się odstawić mnie na bocznicę bym sam ogarnął, a ty nie miała mindfucków. Ja zrozumiem. I obiecałem to ogarnę. Nie chcę byś wiesz… - urwał. - Byś babrała się w szambie mojej sytuacji nie chcąc, tak z samej lojalności. Okey?
- Czy ja ci wyglądam na pieprzoną altruistkę, Heen? - parsknęła. - Po prostu … po prostu to zrób. I zrób, żeby było dobrze. - spojrzała na profil Luca.
- Wiem. Lubię swoje jaja.
Kiwnęła głową i poklepała udo solosa.

Luc wybrał numer telefonu Callmee Layter. Nie lubił się z nim, spotykać ale dla Heena kontakt z różowym hermafrodytą z penisem na krańcu ogona był dość wazny w jego “pracy”.
- Call? - rzucił słysząc uwodzicielskie “haaaaloooo?” - gdzie cię można aktualnie dorwać?
- Luuuuuuuuuuuuuuuuucie!!! - piskliwy barytonik udający sopranik wyrażał żywiołową radość - Mój ulubiony solosik! - w tle słyszeć dało się kilkukrotne klaśnięcie w dłonie. Z tego co pamiętał Luc, dłonie zakończone długimi sztucznymi, różowymi paznokciami. - Jestem u siebie, skarbeńku. Czyżbyś chciał mnie odwiedzić? - Callmee nagle zniżył głos na uwodzicielski, ciepły bas.
“Skarbeniek” przejechał dłonią po twarzy. Operacja strun głosowych dla fixera to nie był problem. Ale on, uważał, że tak jest bardziej stylowo.
- Tak, właśnie tego pragnę - powiedział. - "U siebie" znaczy, że w domu jesteś, czy na ulicy buszujesz?
- Och kochanieńki, jestem w domeńku. I już zacznę się szykować na twą wizytkę. Dawno nie gościłem takich przystojniaków, Lucie. - zachichotał uwodzicielsko… basem.
- Bedę za parę minut. - Rozłączył się.

- Wiesz, Mazz? - zadumał się lekko. - Silna z ciebie dziewczyna, szacun. A jednak zanim narażę twą psychikę… Na pewno chcesz do niej, niego… ze mną jechać? - Wyszczerzył zęby w uśmiechu na jakąś myśl.
- Hmmm... - Mazzy zmarszczyła brwi czując, że jest wkręcana - Teraz przestaje być pewna. A coo? - spytała ostrożnie.
- Pamiętasz Kabanosa z oddziału, że lekko pojebany (gdzie lekko to eufemizm) wszyscy wiedzieli. - Zaczął tłumaczyć dość mgliście. - No w każdym razie Kabanos uznałby Callmee za srogiego pojeba. If You know…
- Hmmmm… to może ja zaczekam w aucie? - Mazz miała lekką panikę wypisaną na twarzy. - Taaak myślę, że to będzie najlepsze rozwiązanie.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 08-02-2016 o 20:44.
Leoncoeur jest offline  
Stary 09-02-2016, 14:38   #24
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Billy Idol

Opuścił miejscówkę Hencewortha z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony liczył na szybkie zdobycie dokładnych informacji od recepcjonistki, która miała się obudzić za parę godzin. Z drugiej, martwił się o Willa, który niewiadomo, gdzie teraz przebywał. Wiedział też, że dziewczyny będą bardzo przejęte zniknięciem lekarza. Zdawał sobie sprawę, że doktor był jedną z niewielu zaufanych osób Dakoty i Cathy. Idol nagle zdał sobie sprawę, że obawia się tego, co obie wymyślą, by odnaleźć lekarza. Nagle dzień zaczął przypominać pole minowe. Czego się nie dotknął, musiał uważać na kolejną wyskakującą kwestię. Jak to się stało, że obie dziewczyny stały się mu tak bliskie w tak krótkim czasie?
Niemniej jedna wizyta u nich wydawała się najlogiczniejszym krokiem w tej sytuacji. Właśnie zwolniał by skręcić w znany sobie zaułek, gdy na maskę wypadł mu jakiś żebrak. Przetoczył się i spadł ciężko na ulicę. Po chwili zaczął się zbierać i podnosić, zmazując z twarzy brudną ręką z długimi, brudnymi pazurami smugę krwi. Świdrował przez chwilę spojrzeniem karawan, jakby chciał przejrzeć przyciemniane szyby po czym rzucił się do biegu jakby dostrzegł coś niebezpiecznego. Szaleniec?
Billy zaparkował pojazd czekając aż Dakota i jej pomocnik otworzą bramę do hangaru.
Dziewczyna wyglądała na podenerwowaną i zniercierpliwioną, gdy dawała mu sygnał by wjechał. Idol poczuł mocniejsze ukłucie, gdy zalała go fala niepokoju. Niepokoju nie o siebie, ale o dwie młode dziewczyny. Tymczasem Dakota sprawdzając dwukrotnie ulicę zamknęła hangar. Tuż przed zamknięciem uzbrajając system alarmowy.
- Cały jesteś? – powitała go oszacowując nerwowym spojrzeniem sylwetkę mężczyzny.
- Chodź, mam parę rzeczy do omówienia. Chyba udało mi się coś znaleźć na Corteza. – tupiąc wdrapała się po schodach.
Z intercomu dobiegł ich cienki głosik zielonookiej:
- Billy?! Dee, przyjdziecie tutaj? – dopytywała się Kicia.
- Już idziemy! – Dakota posłusznie ruszyła na górę, oglądając się na Idola. – Martwiła się o ciebie, musi się sama przekonać, że jesteś cały.
Dziewczyna nadal wyglądała na poruszoną. Usta miała zacięte w cienką linię, gdy odwracała głowę. Mała Cathy wyjechała ze swojego pokoju na wózku nie mogą doczekać się zobaczenia swojego rycerza.
- Nic ci się nie stało, Billy? – zielone oczy lśniły niepokojem, a buzia małej była ściągnięta i poszarzała ze zmartwienia i chyba bólu... – No i co z Willem? Uratujesz go? – dopytywała dziewczynka.
Rozmowę z dziewczynami przerwał sygnał przychodzącej wiadomości od Clemensa:
Cytat:
Dziewczyna się ocknęła. Za ile tu będziesz?
Jadąc z powrotem do Hencewortha dywagował sam ze sobą jak poprowadzić rozmowę z recepcjonistką. Na pewno będzie zdenerwowana i przestraszona. To może mieć pozytywne i negatywne skutki: rozemocjonowanie łatwiej wykorzystać do wyciągnięcia informacji. Z drugiej strony czy Idolowi starczy umiejętności i cierpliwości na subtelność z rozhisteryzowaną ofiarą ... cóż... ataku? Czy sam jego urok osobisty wystarczy? Musiał podjąć decyzję jak chce rozegrać tę rozmowę i jak zdobyć zaufanie przebudzonej kobiety.
Gdy Idol dotarł do Clemense’a recepcjonistka
właśnie siadała na leżance i obciągała ubranie, poprawiała włosy.
- ...lepiej... tak – uśmiechnęła się do Hencewortha kończąc odpowiedź na pytanie, którego Billy nie słyszał.
Jej baczne spojrzenie spoczęło na najemniku. Rozmowa mogła okazać się nieco trudniejsza niż oczekiwał.
I w końcu wypadałoby coś zjeść. Gdy organizm protestuje przeciwko dalszemu jałowemu wykorzystywaniu, myślenie lub roztaczanie swego męskiego czaru zdecydowanie schodzi na tor dalszy. Zamarzył mu się powrót do domu... i naturalnie pomyślał o Kirze. Zmarszczył brwi. W dniu dzisiejszym jej imię pojawiło się w mniej przyjaznych okolicznościach. Co prawda jego podejrzenia co do jej prezentu i pluskwy okazały się nieprawdziwe, ale czy to jego intuicja dawała znaki? Czy to jego szósty zmysł odzywał się, podsuwając mu Kirę i jej kawaii doll jako pierwsze skojarzenie z pluskwą? Głód ścisnął go ponownie, bo zanim się zorientował zrobiło się całkiem późne popołudnie.

W końcu najedzony i ukontentowany, usłyszał dźwięk przychodzącej wiadomości.
Zakodowanej wiadomości od Mr. Tonga.
Dostał ją szybciej niż się spodziewał. Potarł skronie. Dzień się jeszcze nie skończył a Idol marzył o relaksie. I znowu jego myśli popłynęły do ślicznej barmanki w Clockwork Rosebud. Chwila wahania: dziewczyny czy Kira, dziewczyny czy drink i Kira... musiał wybrać co najpierw.
W Clockwork, mimo dość wczesnej pory, impreza powoli się rozkręcała i na parkiecie było całkiem sporo osób. Większość lóż była już pozajmowana na podstawie odwiecznej zasady „kto pierwszy, ten lepszy”. Billy odszukał spojrzeniem bar. Kira i dwie inne barmanki realizowały zamówienia znoszone przez hostessy i te składane przez automatyczny system zamówień.
Kira zauważyła Idola. Przez chwilkę miała zdumioną minę ale potem pomachała mu wesoło pokazując na migi, że zaraz podejdzie. Idol usiadł na jednym z nielicznych wolnych stołków. Kątem oka zauważył zbliżającego się wysokiego mężczyznę z wygolonymi na bokach rudymi włosami . Uwagę Billy’ego zwróciły dwie rzeczy: jedna to to, że koleś miał protezę lewej ręki zakończoną groźnie wyglądającymi pazurami, druga to to, że zdecydowanie celował w Kirę.




Luc Van Den Heen


Mazzy jednak uparła się, że zostanie pilnować samochodu. Zachowała w ten sposób swą godność, a Luc, któremu wpadł do głowy pewien pomysł nie naciskał za bardzo na jej towarzystwo.
Wysiadł, zostawiając Rudą w aucie i ruszył do „domeńku” Callmee, po drodze wybierając połączenie ze swą ulubioną stacją ptasiego radia.
- Coś się stało czy po prostu się stęskniłeś za mną? – usłyszał ironiczne pytanie runnera.
Stanał przed miejscówką Layter. Widział, jak kamery CCTV, staromodnego systemu, nakierowały się na niego i zatrzymały. Odwrócił się. Potem zdał sobie sprawę, że zapewne tego chciał Call, by zebrać kolejne ujęcia jego „słodziutkiego tyłeczka”. Jęknął na głos.
- Czy ty... czy Mazz jest teraz z tobą? – spytał sarkastycznie Halo.
Brama do miejscówki Callmee Layter bzyknęła i została otwarta:
- Skarbeńku, no nie każ mi czekać na ciebie całą wieczność! – zabrzmiał słodziuchny basik – Już, już, nagadasz się ze swoim kochasiem później.
Luc wdrapał się na półpiętro prowadzące do zakładu fixera – fixerki.
W drzwiach oczkiwał na niego Layter
- No chyba, że ta rozmowa to obliczona na wywołanie u mnie zazdrości! – mruknęła barytonem i nadstawiła umalowany dzióbek do pocałunku – Jak Ci się podobam w nowej kolorystyce? Sexy, huh? – fixer przeciągnął długim paznokciem po policzku Luca, wpuszczając go dalej. – Co potrzebujesz, skarbeńku? Coś naprawić, coś pomóc, a może szukasz nowinek na nudę, hmm? – Call bawił się pasmami swoich włosów, żując gumę i wpatrując się w solosa jak w ulubioną przekąskę.

Luc ujrzał przed oczami duszy stado różnych wariantów odpowiedzi i przez chwilę musiał się odciąć od paplaniny fixera, która sprawiała, że bolały go plomby w zębach.
Oddech, drugi...
Musiał pamiętać, że on, ona jest przydatna...
Skarbeniek podjął męską decyzję...

Gdy w końcu opuścił przybytek Layter, czuł narastając ból głowy i żuchwy od zaciskania zębów. Skierował się do auta i wsiadł trzaskając drzwiczkami. Musiał jakoś odreagować. Mazz spojrzała i bez słowa podała fajka.
- Mam prowadzić? – wyszczerzyła się lekko w uśmiechu.

Przez chwilę siedziała cicho dając Heenowi odetchnąć i złapać wiatru w żagle.
- Co dalej?
Luc stwierdził, że dalej to on będzie twardy i na fali wizyty u Calla pojedzie do jedynego logicznego miejsca.
Your perfect moment brzmiał jak ... ironia, ale chciał załatwić to jak najszybciej.
Po niecałych 20 minutach jazdy, podczas której Ruda rozglądała się ciekawie, zaparkował przed jednym ze znanej sieci sexshopów
Znanej nie tylko z powodu szerokiego wyboru produktów, ale przede wszystkim z nietuzinkowego wystroju
To nie był szajsowaty butik pod mostem, tutaj klienci czuli się naprawdę ważni i przez to...często wracali.
Na widok Luca i Rudej stojąca za ladą ekspedientka uśmięchnęła się lekko
- Witamy w "Your perfect moment". W czymś mogę pomóc? – dyskretne zmierzyła oboje. Ruda nastroszyła czuprynkę i uniosła dumnie podbródek i... wtuliła się w ramię solosa jak kobieta-bluszcz. Zamrugała rzęskami:
- Może nam w czymś pomóc, skarbeńku? – zaćwierkała słodko do Luca.
Wyglądało na to, że gdzieś popełnił błąd...
Na przykład obudził się dzisiaj...
A na dodatek zostawił sobie czeresienkę na torcie na sam koniec...
Wizytę w Clockwork i rozmowę z żoną...
 

Ostatnio edytowane przez corax : 09-02-2016 o 14:40.
corax jest offline  
Stary 12-02-2016, 22:16   #25
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację



- Mazz jest w samochodzie, a czemu pytasz? - spytał ostrożnie biorąc pod uwagę o czym chciał pogadać. Wchodził powoli na górę do Laytera starając się wykorzystać ten krótki czas zanim fixer dopadnie go w swe szpony. Oby nie literalnie.
- To czego mi jęczysz do ucha?! - odparował Halo.
- Bo uważam, że potrzebujesz posłyszeć trochę jęków raz na rok - odpowiedział uprzejmie. - Ale owszem chodzi o Mazz - zmienił temat. Przynajmniej tak mu się wydawało...
- Uważasz, że lubię słuchać jęków potencjalnie wywoływanych przez moją własną siostrę? - Halo zdębiał nieco po drugiej stronie. - Co z nią? - spoważniał.
- Zostawmy jęki - Luc przesunął dłonią po twarzy. - Skupmy się na niej. Powiedziała mi o co cho. Bez zbędnych pierdoleń. Pamiątka, zastaw, szukanie. Od dłuższego czasu nie może znaleźć. Biorę się za to. Mów czego szukam.
- Ona chce, żebyś się za to brał?
- W pewnych sprawach to ona wie czego chce mniej niż ja. If You… - zatrzymał się na półpiętrze do Laytera. - Holo, czy gdybyśmy jej robili niespodziankę na urodziny też byś ją o to pytał? Ona naprawdę potrzebuje pomocy, a ruda cholera sama nie poprosi. Bądź dobry brat i przyjaciel.
W słuchawce zabrzmiało głębokie westchnienie.
- Dooooobra, ale i tak zwalę na Ciebie. Powiem, że mi przyłożyłeś guna do łba. Wysyłam.
Po chwili Luc poczuł impuls maila przychodzącego przez złącze DT.
Zwizualizował sobie obraz dołączony do wiadomości, jaką odebrał i gwizdnął cicho.



- Weeheee, po co przycinałeś obraz szujo, prześlij mi całooo...
- Kurwa Luc, to nasza matka - zgrzytnął Runner. - Należał do niej, a przed nią do naszej babki - dodał nie komentując decyzji Rudej do zastawienia naszyjnika. - Nie wiem czy znajdziesz tak ot. To dość koronkowa robota. Cenna.
- Podziałam. Nie chcę by wiedziała, wiec się nie wysyp. - Heen wrócił do rozmowy rozwiewając wizualizację pliku w myślach. Zapisał go w pamięci cybertelefonu - Wiesz, by jej złudnej nadziei nie robić, to dlatego właśnie tak poza plecami.
- Spoko. Jakby trzeba było kasy na odkupienie to daj znać. Coś jeszcze? - jakoś nagle się ożywił. Brzmiał niecierpliwie.
- Nie, nie zawracam fonii...- Luc uśmiechnął się lekko i zapukał do drzwi Hermafrodyty
- Przypomnij mi, żeby Ci wypłacić za to następnym razem jak się spotkamy. - Runner rozłączył się.

Za to włączył się Call.
Na full volume.
Z efektami 4D.

Solo-reporter jęknął, tym razem bez fonii na fonii. Fixer otworzył drzwi zanim ucichło pierwsze puknięcie. Oparł się uwodzicielsko o framugę i mierząc Luca spojrzeniem zrobił balona z gumy do żucia. Tutti Frutti.
Nadstawił dzióbek do buziaczka, przesuwając pazurzastą dłonią po swym biuście i brzuchu.
– Jak Ci się podobam w nowej kolorystyce? Sexy, huh?
Długi paznokieć przesunął się po policzku Luca.
- Tak sexy, że sam Silverhand zgwałci zanim spyta. - Luc był twardy, wizyty u Callmee Layter wiele go kosztowały. - Jak interesy? - spytał wchodząc głębiej do mieszkania.
- Ojojoj, skarbeńku. Widzę, że wciąż nadąsany na Callmee za ostatniego buziaczka. - zacmokał Layter - No jak mam przeprosić? - jego wzrok nie pozostawiał wątpliwości jakie “jak” miał na myśli - Interessssssy bardzo dobrze. - przeciągnął spółgłoskę majtając interesem.
- Oba? - Zmusił się do żartu. - Potrzebuje pewnych info Call.
- Och… oba oba. - zaćwierkał basem fixer wysuwając swe drugie prącie na ogonie spoza pleców i kiwając nim lekko - Jakich info?
- Matrix.
- To taki film z XX wieku. - Layter nabił długą i cienką cygartkę do lufki i zapalił.
- Callie, jakbym chciał poznać film, to bym sobie wziął chip. Wiesz o którym Matrix gadam.
- Na co ci to, Lucie - Layter gdy chciał potrafił rozmawiać jak człowiek. Niemalże ludzkim głosem.
- Myślimy o kawałku, by nagrać. Ćwierć miliona na panelu, dasz mi zahaczkę dobrą, damy 10% od stacji. - Luc usiadł w szerokim fotelu bawiąc się paczką fajek.
- Jakim kawałku? - fixer mierzył Luca leniwym spojrzeniem spod długich, sztucznych rzęs.
- Report. Pogonic im lekko kota.
- Hmmmm - westchnął Callmee - Nie mam żadnych konkretów. Mam tylko pogłoski, plotki. - powiedział przyjmując ofertę 10% - Podobno wywodzą się gdzieś w Europy Środkowej. Podobno mają tam najwięcej ośrodków czy centrów jak wolisz. Podobno ostatnio zaczęli ostrą ekspansję na nUSA i Amerykę Południową. Podobno mają supermoce. Podobno … Mam wyliczać dalej?
- Nie Call, nie trzeba. Po prostu przestać lecieć sobie w chu…. - Heen urwał wiedząc że to nie najlepsze porównanie. - Nawet ja po jednym dniu ogaru wiem, że mają super sprzęt. Że mają miłość ulicy. Te podobno to podobno krzywy John słyszy pod UnnderHoloCinema. Konkrety Call. Na przykład coś o tej hakerce.
- O hakerce… jest dobra, nie kontaktuje się inaczej niż przez VR. - Fixer zaciągnął się cygaretką. - W tej chwili w rankingu wskoczyła z 6 na 4 miejsce. I pnie się regularnie. Niedawno wypuściła na rynek parę zabawek. Nowy, zabawny sofcik, który nazwała radośnie “Slow Death”. Baaaardzo ciekawy z szerokim spektrum zastosowania. Robi też urządzenia szpiegowskie z nanów, polecam dokładne skanowanie się i dość częste pod tym kątem szczególnie na misjach. Ale nie wiem gdzie jest zacumowana. Możesz się z nią skontaktować przez VR - standardowo.
- Jak tam znajdę jej avik?
- Jest na oficjalnej liście. Jeśli status zielony zostaw wiadomość. Znajdzie cię.
- Zaraz… - Luc był lekko oszołomiony. - Chcesz mi powiedzieć, że laska-widmo wozi się po VR na oficjalu?
Callmee popatrzył z lekką litością na solosa.
- Matrix to widmo. Laska jak laska. To, że ploty chodzą jakie chodzą dodaje jej bonusów do statusu. Jest dobra. Bardzo. Ale ty najlepiej powinieneś wiedzieć co znaczy właściwa reklama - zaciągnął się cygaretką.
- A ich ‘naziemne’ kształty? Widmo to Widmo, czy coś, gdzieś, ktoś…? - Heen potarł dłonią brodę w zamyśleniu.
- Zakładam, że skoro mają takie poparcie ulicy, cumują gdzieś w nCatserajach. Potrzebowałbyś kogoś stamtąd. Bo na mnie jednego to duża skala. Mogę dać ci namiary jak potrzebujesz. Albo może Moira będzie znać kogoś kto siedzi z uchem bliżej tamtejszych spraw.
- Będę wdzięczny - Luc zapalił papierosa. - 10%, poszukaj, daj nam punkt zaczepienia. Ja sprawdzę to co na razie, ok? - Nie czekał na odpowiedź, Call i tak weźmie sie za to jak uzna, że mu się opłaca. - Mam też drugą sprawę - powiedział wyjmując projektor holo i podłączając do sprzęgu cybertelefonu.
Wybrał zdjęcie jakie przesłał mu ‘Halo.
- Ten naszyjnik. Płacę jak za żboże.
Fixer klasnął w dłonie, trzymając lufkę między szponiastymi palcami.
- Pięęęęęęęękny! Dla kogo? - dopytywał się nie oczekując odpowiedzi - Na kiedy to chcesz?
- Na wczoraj. Nie, czas nie jest ważny, po prostu to jest ważne. - Solo-reporter zgasił peta w popielniczce. - Jest znaczony, nie interesuje mnie kopia, tylko ten. Zależy mi na tym Call.
- Dobrze, Skarbeńku, zobaczę co się da zrobić. - Fixer pokiwał utrefioną głową, a końcówki warkoczyków zagrzechotały koralikami. - Jakiś romansik w powietrzu? - dociekał wścibsko.
- Zastanawiam się nad konkursem “Najróżowsza na świecie” i kręcę główną nagrodę, szkoda że odpadasz. - Spojrzał na jej/jego niebieskie włosy. - To privat Call, sam się odwdzięczę bez kasy z akcji. Ale zależy. Reszta off.
- No dobrze, dobrze - wydął umalowane usteczka - Dam znać. Się już nie dąsaj na Callmee. - Znowu wszedł w swój słodziuchny ton.
Fixer był fenomenem, miał coś w sobie co ludzi do niego czasem ciągnęło. Mimo tego co ze sobą zrobił. Luc zawsze przychodził tu jak na ścięcie, a starczyło ledwie kilka minut rozmowy i nadchodził stan sympatii. Wstał i poczochrał Call po głowie. Szytwna fryzura lepiła się od lakieru i innych specyfików do utrwalania fryzu.
- Wiem że dasz znać, nie dąsam. Trzym sie, Call.
Fixer nie dał się tak łatwo zbyć i odprowadził Luca kręcąc prowokacyjnie biodrami i podzwniając bransoletkami na nadgarstkach.
Nadstawił buźkę do pocałowania, robiąc z ust niebieski ryjek. Luc nakrył jego usta dłonią po czym złożył mocny pocałunek na jej wierzchu. Dopiero wtedy fixer otworzył drzwi wyjściowe.
- Pa pa, skarbeńku. Było bosko jak zawsze - pożegnał Luca machając dłonią.

Gdy wrócił do samochodu minę miał zamyśloną. Zerknął na dziewczynę.
- Żyję, żyję, tym razem mnie nie zjadł - zaakcentował “tym razem”.
- A miał ochotę? - zachichotała krótko po czym przełknęła złośliwość, robiąc niewinną minę.
- Mazz.. Call ma ochotę zawsze i na każdego - uśmiechnął się. - To teraz do sex shopu - dodał ruszając.
- Na pewno nie mam prowadzić? Dość blado wyglądasz… - wcale nie robiła sobie z Luca jaj.
Spojrzał na nia oburzony i podpiął sprzęg. Ruszył z kopyta.



Kobieta obsługująca klientów w sex-shopie zrobiła uprzejmą minę pytając co im potrzeba. Wyglądała upiornie.
- Potrzebujemy tego - Luc włączył holo podłączając do pamięci wewnętrznej na której przechowywał krótki filmik z nagraniem Maz wchodzącej do swego bloku. W wiadomym stroju. - Takie cuś…
- Kiedy ty to nagrałeś? - spytała Mazz lekko oburzonym tonem, zaś ekspedientka udawała nagłą głuchotę, oglądając nagranie.
- Ja? - udał zdziwioną minę. - Z sieci dziś ściągnąłem…
Mina Mazz obiecywała zemstę. Krwawą.
- Niestety takiego samego modelu nie mamy. Mamy coś podobnego. Pokazać?
- Nie, dziękuję. - Luc odwrócił się do Mazz. - Oby nie trzeba było zjeździć wszystkich s’shopów w mieście - jęknął.
- Wiesz… jak miałeś takie plany to mogłeś powiedzieć. - Stwierdziła Ruda - Przecież starczy sprawdzić na necie, gdzie taki model jest dostępny. Na przykład na podstawie ID modelu. - mała zołza wywróciła oczami.
- Wiem - przyznał obejmując ja i prowadząc ku wyjściu. - Ale myślałem, że Clockwork zaopatruje się w ogólnodostępne i będą w każdym s’shopie. Wiesz, ja tu nie bywam za często.
- Chcesz coś oglądnąć? - zrobiła minę chomika.
- Co? Gdzie? - zdziwił się.
- Jesssssuuu, Heen! - mruknęła Mazz - Ogar się, hę? W s’shopie. Oglądnąć. Gadżety. Do. Łóżka. - skandowała powoli.
Luc zrobił głupią mine.
- Ehm, myślałem, że Ty o czymś konkretnym mówisz. To nie skojarzyłem.
Mazz wtulona w solosa nadal czekała z kpiącym spojrzeniem. Wcale a wcale nie ułatwiając mu sprawy.
- Dobra - poddał się. - Ale tylko na chwilę…
- Pfff… łaskawca… - pociągnęła go między półki z najróżniejszymi sprzętami, gadżetami i bielizną i obuwiem. Różne kształty, kolory, kosmiczne rozwiązania, nad którymi główkowali oboje. Buty przypominające narzędzia tortur.



kostiumy dla obydwu płci we wszystkich rozmiarach i tak dalej i tak dalej. Po pół godzinie wyszli. Nic nie kupili ale za to wzbogacili swoją wiedzę w kategorii z cyklu “czego to kurwa ludzie nie wymyślą”. Lucowi nie brakowałoby tej wiedzy do życia długo i szczęśliwie, choć kilka gadżetów...
- Ale ta apka do dozowania ilości ekstazy brzmiała srogo. Jak to w ogóle działa? - dumała Mazz przez chwilę, po czym się otrząsnęła.
- To było… grube. - W końcu znalazł słowo.
Zasadniczo nie bywał w takich przybytkach. Owszem, parę razy, ale bez wnikania w półki. Call, sex shop dla dewiatów, a wstali raptem ze dwie godziny temu. Ten dzień zapowiadał się naprawdę ciężko.
- Jak po trzech s’shopach nie będzie to sam im to nożyczkami zrobię z chusteczek do nosa - rzucił jadąc do kolejnego sklepu, choć przez DT już szybował sprawdzając czy ma w ofercie to czego szukał.



To czego szukał solo-reporter znaleźli w bardzo niepozornym ale świetnie zaopatrzonym sklepiku, Luc zakupioną paczkę ze strojem wrzucił na tylne siedzenie.
- Jakie plany dalej? - spytał Mazz gdy wsiadł do samochodu i się z nim sprzęgał. - Zjemy coś?
- Chętnie. A co załatwiłeś u tego czubka? Bo w końcu nie powiedziałeś?
- Namiar na jedną taką… możemy pojechać po kolacji. - Spojrzał na zegarek. - Niewiele więcej, raczej dałem mu po prostu cynk żeby szukał…
Mazz kiwnęła głową.
- Myślisz, że da radę to ogarnąć? Dobry jest?
- Są lepsi - Luc był szczery, Call nie był pierwszą ligą, na takie znajomości solo-reporter był za krótki. - Ale jest dobry, zobaczymy.
- No dobra. Trzeba by też pogadać z Edim nie? Może jakieś jeszcze info ma? Albo może zdobyć na własną rękę?
- Z Edim tak, jeszcze dziś. Halo szuka, Call szuka, po kolacji pojedziemy do Moiry… nie wiem kogo jeszcze uruchomić. A na własna rękę Matrixa na ulicy…? Serio Mała?
- Noooo nieee… na własną rękę to ja się nie nadaję. Z resztą wiesz. Parę łbów porozbijam i na tym się skończy. Nie mam na to cierpliwości.

Wjechali w dzielnicę z food hallami.
- Co dzisiaj? Mam ochotę na sezamowo-śliwkowe kulki ryżowe. Czyli chińszczyzna. Ty?
- Ja wybierałem śniadanie. Idziemy w ciebie - mruknął się rozprzęgając się z wozem po zaparkowaniu.
- I tak trzymaj, Heen! - mrugnęła i wykaraskała się z wozu. Poczekała aż sam wysiądzie i pociągnęła go w tłum kłębiący się pomiędzy stoiskami. Przepchnęli się do części chińskiej i Mazz głośno przełykając ślinkę zaczęła składać zamówienie:



Zamówiła tonę różnego rodzaju pierożków, klusek, nadziewanych liści winogron i sałatek z wodorostów.
- A Ty co? - wyszczerzła się - Ryż zapiekany z mięchem?
- Czemu nie, ale z ostrym sosem.
Domówiła i to, w między czasie rozgryzając kulkę ryżową. Połówkę wyciągnęła do solosa:
- Mmm pyfnofci..ferio… - zachęcała żując ugryziony kawał.
Wziął go od niej i z usmiechem położył sobie na nosie i dopiero po podrzuceniu schwycił w usta.
Gówno tam schwycił, spadłaby na ziemie gdyby nie pomógł sobie ręką.
- Ale wyszło! - zażartował pociągając ją do stolika by poczekać na swoje zamówienie.
- Wyszło, wyszło! Zajebiście. Tylko mi obiecaj, że będziesz tak chodził przez resztę dnia. - Rozmazała nieco śliwkowego nadzienia na czubku nosa Heena z niewinnym wyszczerzem.
Przez chwilę udawał, że próbuje zlizać to językiem. Ale przestał się wydurniać gdy doniesiono zamówienie. Został tak z czubkiem nosa umazanym śliwką, zaczynając pałaszować ryż z mięsem.
Mazz załadowała porcję sałatki i wskazując pałeczkami stwierdziła:
- Umazałeś się trochę. - Wyciągnęła pałeczki - O tu.. w kąciku ust.
Parsknęła cichym złośliwym śmiechem. Oczy jej się śmiały do solosa.
- O, Halo, tutaj? - Wskazał w bok. - Co on tu robi?
Gdy odwróciła się odruchowo nie zobaczyła brata, ale gdy powróciła twarzą na wprost Heena z niezrozumiałym spojrzeniem, poczuła łyżeczkę ostrego sosu jakiej zawartość zaczęła spływać jej po policzku.
- Ja się umazałem? Chusteczke, chcesz? - spytał z troską cofając dłoń.
- Luc! - oburzenie odebrało jej mowę. Na ułamek sekundy. Potem rzuciła się przytulać - Tak się za tobą stęskniłam! - wtuliła buzię w policzek mężczyzny. - No co słychać? Kopę lat! - Sos skleił ich policzki rozsmarowywany jej gwałtownymi ruchami głowy.
Oblizał jej policzek ze śmiechem i dobrał się do żarcia,
- Rudy wredas - mruknął pałaszując swoją porcję.
Wymruczał słowa, które Mazz skwitowała śmiechem. Gdy pochylił się wyluzowany po kolejną porcję jedzenia, walnęła go fala wspomnień.
Śmiech, zrelaksowane popołudnie, ciepły kobiecy śmiech z jego żartów, które sam wiedział, że są durne i dziecinne. A mimo to nie mógł się powstrzymać. A ona mimo to śmiała się z nich. Tego dnia powiedziała mu, że jest w ciąży. Wyszli świętować. Ona też zamówiła kopę żarcia jak Mazz. Mówiła, że już może, bo je za dwoje.
- Skoczę do kibla, zaraz back - rzucił czochrając rudą czuprynę i łaskocząc lekko w lewą stronę jej szyi by odwróciła się nie patrząc mu w twarz. Gdy wszedł do łazienki, z miejsca jebnął łbem w ścianę. Nie za mocno, bardziej z bezsilności. Po czym przemył twarz wodą i spojrzał w lustro patrząc tak, póki nie uznał, że dochodzi do siebie.
Kopyta czy łeb?
Trzasnął drzwiami.

Wrócił do stolika i usiadł grzebiąc widelcem w potrawie. Zerknął czy Mazz jest na ukończeniu pałaszowania kolacji.
Udawała, że go nie obserwuje. Ale mógł wyczuć jej dyskretne spojrzenia. Atmosfera też się zważyła, ciężko byłoby nie zauważyć, że coś jest nie tak. Poczuł jej rękę na swoim kolanie. Położyła lekko, bez podtekstów, zaznaczając tylko fakt, że jest. Nakrył jej dłoń swoją dłonią i ścisnął lekko, uniósł w górę kąciki ust.
- Jedziesz ze mną do Moiry? - spytał.
- Chętnie. Ciekawe jak wygląda teraz, ciężarówa - uśmiechnęła się lekko. - Na wynos? - spytała wskazując niedojedzone żarcie stojące przed Lucem.
- Nieeeeee, nażarłem się w miarę. - powiedział wstając. - Chyba, że ty chcesz dojeść? Drobniutka jesteś, wiesz by masy nabrać - zrobił niewinną minę.
- Spadaj tłuściochu. Brzuch Ci rośnie. Uwaliłeś się wczoraj jak wieloryb na sofie - poklepała płaski brzuch solosa.
- Rozumiem, że źle przez to wspominasz wczorajszą sofę? - spytał niewinnie prowadząc ją do samochodu.
Wtuliła się tylko w odpowiedzi, obejmując go obydwoma ramionami w pasie. Podniosła głowę do góry.
- Bardzo - mruknęła. Zdradził ją błysk w oczach i drapieżny uśmiech. Luc znał ten stan. Wiedział, że jeśli pogra z nią w ten sposób jeszcze trochę, zapłaci za to później. W najprzyjemniejszy sposób.
- Trzeba zatem ukarać sofę, skoro była tak bardzo niegrzeczna. Musimy tylko wymyśleć jak - rzekł wsiadając do samochodu.
- Mam parę pomysłów - mruknęła, muskając lekko palcami szyję Heena.



Przekomarzając się i drocząc ruszyli w kierunku nCatseraju, dzielnicy biedoty.
Luc i Mazz rzadko zagłębiali się w te rejony i nigdy dla przyjemności. Brud, przeludnienie, pewnego rodzaju dzikość mieszkających tam ludzi odstraszała przed spędzaniem niedzielnych popołudni w tej części miasta. Innych popołudniu z resztą też.



Dave i Moira, małżeństwo prowadzące budę pod tytułem zakład mechaniczny. Zakład jak zakład, żadnych rewelacji w nim nie było, no może oprócz wykopanego w kosmos różowego słonia umieszczonego nad wejściem w formie szyldu. Ruch za to mieli zazwyczaj całkiem spory, bo nie kroili ludzi na czipy i odwalali niezłą robotę z usprawnianiem pojazdów i przywracaniem ich do stanu używalności. A to miało największe znaczenie w tej dzielnicy. Dave, był niewielkim facetem, z rodzaju łatwiej przeskoczyć niż obejść. W stylu małego, kwadratowego kloca, pędził zajebisty browar, który został poprzedniego dnia dostarczony Lucowi przez Edka. Moira, była “nieco” starsza i przekroczyła czterdziestkę. Nie ukrywała się też ze swoim prawdziwym przeznaczeniem - była rockerką z zamiłowania, umiłowania i duszy.
Była też w zaawansowanej ciąży.
Garaż był otwarty i ryczała z niego ostra muzyka, zagłuszając hałas wewnątrz zakładu.



Nikt nie rzucał się z powitaniami, gdy Luc i Mazz podjechali na niewielki podjazd dla klientów I Wyszli z samochodu kierując się ku warsztatowi. Luc wsłuchał się w muzykę - by pobawić się i poszaleć jak w Clockwork, to przy tym się nie dało, ale poza tym gust Moiry (bo zapewne ona odpowiadała za łomot z głośników) oceniał wysoko. Lubił cięższe brzmienia, Halo czasem podkładał je też na transmisję akcji.
Solo-reporter wszedł do środka odruchowo pukając w otwarte drzwi.
Akurat zmieniał się kawałek więc rumor muzy na chwilkę ucichł. Pukanie faktycznie można było usłyszeć.
Spod jednego z pojazdów zaparkowanych nad dołami dobiegło Luca i stojącą za nim Mazz:
- Chwilę, chwilę…
Faktycznie, za "chwilę, chwilę" spod wozu wygramoliła się sama Moira, standardowo umorusana jakimś smarem. Nie uznawała rękawic ani strojów roboczych, lubowała się za to w tatuażach. Teraz w koszulce z wywiniętymi, krótkimi rękawkami, ledwie opinającej część wydętego brzucha i podartych jeansach, z bosymi stopami, poczłapała do stojącej w drzwiach warsztatu dwójki. Trzymała się za plecy bo brzuch zdecydowanie jej już dokuczał.
- No cześć. Kuźwa zmuszacie mnie, żebym się wygrzebywała z nory? Bogów nie macie w sercu? - zamarudziła, przytulając każde z nich. A w zasadzie przytulając napięty brzuch bo więcej się nie dało.
- Super wyglądasz! - stwierdziła Mazz gładząc brzucho kobiety z uśmiechem. Spojrzała na Luca z jakąś taką głupią miną.
- Zjawiskowo - potwierdził. - Wybacz, ja tak raczej z odruchu - dodał cmokając ją w policzek.
Rozejrzał się po warsztacie.
- Ja chwytam, że ty to po prostu klasycznie lubisz, ale jak niedługo nie przestaniesz się gramolić do tego dołu, to będzie ciekawy poród pod samochodem. - pokręcił głową szczerząc zęby.
- Eeee… - mruknęła Moira coś rozdrażniona - … już by mógł naprawdę wyleźć. Tydzień po terminie. Ile zamierza tam siedzieć? - Ruszyła do biura ale zrezygnowała widząc schody na górę. Zamiast tego wskazała taboreciki stojące koło niewielkiego biurka. Sama rozsiadła się w wygodnym rozkładanym fotelu.
- Co tam gołąbeczki? Mazz bądź aniołem i idź do biura po picie. W lodówce. Sok.
Mazz ruszyła zadek i potupała ciężkimi butami na piętro.
Moira spojrzała na Luca z pytaniem w oczach.
- W końcu się zdecydowałeś? - zapytała kpiąco.
W pierwszej chwili lekko roztargniony miał spytać “Na co?”. Jednak potrafił wychwycić aluzję.
- Dużo się zdarzyło ostatnio - powiedział wymijająco. - Co tam u was? - spytał unikając odpowiedzi na pytanie.
- Dave’a nie ma, wyjechał na dwa dni na zlecenie. A ja - wskazała na brzuch z irytacją - jestem uziemiona, jak widać. Wszystko w porządku? - spytała marszcząc brwi na “dużo się wydarzyło”. - Coś ci pomóc trzeba?
Z góry dobiegło trzaśnięcie drzwiami i zbliżające się kroki Mazz.
- Dam sobie radę, Mazz wystarczy z pomocą. Będziesz czegoś potrzebowała zanim Dave wróci to daj znać.
- Dam, dam.
Mazz podała jej szklankę ze sokiem.
- Dzięki, Ruda.
- Luc, chcesz? - spytała wredota, sama siorbiąc już ze swojej szklanki.
- “To sobie idź?” - wyszczerzył się do dziewczyny widząc, że przyniosła tylko dwie szklanki i chce go zrobić na najstarszą podpuchę świata.
- Nieeeee, masz - odstąpiła połowę swojego soku, jakoś dziwnie szybko i potulnie.
Luc uniósł lekko brew, ale wziął napój by wychylić solidnego łyka... I już wiedział co było nie tak. Sok zawierał pysznościowy sok z marchewki. Pomarańczowo-marchewkowa mieszanka. Najzdrowsza dla kobiet w ciąży, dla Luca niekoniecznie.
Prychnął z oburzeniem, wiedziała jak nienawidzi marchewek
- Ten ostry sos nie był dobrym pomysłem - wycedził. - Jak i ufanie rudej zołzie - dorzucił z udawanym wyrzutem.
Moira zaśmiała się swych chrapliwym śmiechem - głos miała zdarty i przeżarty. Dziw, że w ogóle mogła śpiewać.
- Nie lubisz zdrowych mieszanek?
Mazz władowała się Lucowi na kolana z bezczelnie zadowolonym wyrazem twarzy.
- Kolejne zalecenie lekarskie? - objął lekko dziewczynę i zwrócił się do Moiry:
- Wiesz coś o Matrix? I nie chodzi mi o stare filmy.
- Matrix? A co ty masz do Matrixa? - spytała rockerka.
- Edi nie opowiadał jak był po browar? - spytał.
- Nie mnie. Wpadł jak po ogień i wypadł. A co z nim?
- Ma z nimi lekko na pieńku, chcemy się zorientowac czy nie poskrobać ich po piętach. Ja, Mazz, Holo, rozpracowujemy na razie motyw.
- Aha - Moira mruknęła w sok i odsunęła szklankę - Nie mam żadnych konkretów. Oprócz plotek ale to takie tam. Wiesz, głodne kawałki dla naiwnych. - Machnęła ręką - wyczuwam, gdy ktoś próbuje PRu. - Puknęła się umorusaną dłonią w czubek nosa. - Szkoda powtarzać. Jedynie moje podejrzenia, które nie wiem czy ci się przydadzą. - nawet nie myślała, żeby się prężyć na pytanie o kasę albo “co z tego będzie mieć”.
- Wiesz Mo, w każdej plotce coś jest. - Luc podrapał się po brodzie. - A głodne kawałki czasem okazują się cholernie realne, z rzadka, co prawda. Zawsze jakiś punkt zahaczki. A twoje podejrzenia akurat warte są wiele.
- Na poziomie 13, tym najmniej zamieszkałym - dodała dla wyjaśnienia - pojawiło się stopniowo sporo mieszkańców. Część się poprzenosiła nagle z dolnych poziomów ale część jest napływowa. Kwestia teraz napływowa skąd? Ale tego to szukaj wiatru w polu. Nie dowiesz się. Jak na mój nos, próbują, próbowali załatwić zakotwiczenie. Pojawiły się nowe kwestie jak na przykład więcej punktów netu, większy zasięg. Do tej pory żaden z dostawców nosa tu nie pchał. No i pojawiają się częściej, nie przesadnie często, ale częściej, patrole policji. Czemu? W teorii nic się nie zmieniło. - Moira masowała wzdęty brzuch próbując ułożyć się wygodnie.
- To już coś. - Luc zastanowił się przez chwilę nad jej słowami. - Nowi ludzie, nowe inwestycje, poprawa bezpieczeństwa. Pewnie z napływowych nikt specjalnie się nie wychyla?
- Wszyscy grzeczni. Może… może warto poszukać kacyka poziomu 13? Moglibyście z nim albo nią pogadać.
- Mhm, myślałem nad przeprowadzką. Moja klitka niewiele lepsza od czegoś co mógłbym ogarnąć tam na kilka dni. Ucho zawsze bliżej.
- Można spróbować - kiwnęła głową Moira, a Mazz zmarszczyła brwi.
- Nie lepiej kogoś wynająć lokalnego?
- Ed mówił o możliwości sporych transferów kasy, o świetnym sprzęcie. Nie mamy tyle, by rywalizować z nimi w podkupywaniu. - Luc pokręcił głową. - Ja wynajmę, oni go przepłacą i oni nam (a nie odwrotnie) siądą na dupach.
- Hmmm no dobra. Ale to ustaw z Halo komunikację. Na wszelki wypadek - mruknęła Ruda.
Moira spojrzała to na nią to na Luca. Schowała uśmiech w szklance.
- Mogę ci dać namiar na człowieka na poziomie 11. Może uda się mu cię wkręcić?
- Jak oceniasz moje szanse na wtopienie sie tam w ten przemiły trzynastkowy tłumek? - spytał.
- Trochę charakterystyki. Za czysty jesteś.- zaśmiała się chrapliwie rockerka.
- No nie… nie utwierdzaj go w tym przekonaniu! Ledwo pod prysznic dzisiaj go zagoniłam! - Mazz zrobiła przerażoną minę. Luc miał głupi wyraz twarzy, mruknął coś i spojrzał na obie spode łba jakby się nad czymś namyślając. Szczególnie intensywnie patrzył na Rudą.
- No co? - spytała ostrożnie, odsuwając się nieco.
- W nocy mówiłaś, że w to wchodzisz, zmieniłaś zdanie?
- Nieee… w robotę wchodzę… - zająknęła się nieco zbita z pantałyku. Zmrużyła oczy wpatrując się w Luca, próbując rozkminić o co mu idzie.
- Och… idźcie znaleźć sobie jakiś pokój albo miejsce do bzykania… - zamarudziła Moira. - Przychodzicie na koncert? - spytała wymuszając zmianę tematu.
- Czekaj, bo mam pomysła - uciął. - Mo, weźmy coś takiego. W miarę dziany typ z lepszej dzielni żonie wmawia, że wyjeżdża w interesach, a chce zaszyć się z kochanką gdzieś gdzie nikt go nie naceluje. Hotele odpadają. Zaszywa się w nCatseraju ze swoją lalą na boku, całe dnie skacowany krąży po okolicy co wtedy nie dziwi choć obcy, nie dziwne że ma kasę i nią poszasta. I dwie osoby rozkminiają 13tke a nie jedna… Starczy by twój znajomek z jedenastki klienta umieścił na weekend w trzynastce. Gdzieś się gubię?
- Hmmm… - Moira zamyśliła się - nie … myślę, że powinno przejść. Tylko… nie szastaj kasą aż tak. To nawet nie chodzi o przyciąganie uwagi. Mogą cię zwyczajnie zabić w śnie.
- “Szastać” w sensie wydawać więcej niż normalny lokals. Ja nawet teraz nie mam by poszaleć. - Pokiwał głową. - Mazz masz jakieś sukienki…?
- Chodzi mi o parę, parenaście kredytów. Luc, tutaj nawet za jeden kredyt potrafią się tłuc. Bądź po prostu ostrożny.
Ruda skinęła głową.
- No ok, ale ten koleś Twój, Moira, to ktoś zaufany? Znasz go dobrze?
- Znam go dobrze - potwierdziła kobieta - Felix jest spoko. Nie zrobi wjazdu.
- Ok. Sukienki? - Ruda dopiero teraz zaskoczyła pytanie Luca.
- No…. nie znam się. Lubią tu Trauma Team? - spytał Moirę.
- Sukienki w nCatseraju? Raczej niezbyt dobry pomysł. Proszenie się o kłopoty. Trauma Team bywa tu równie częstym gościem co policja - tłumaczyła spokojnie Moira. - Ale nie musisz się aż tak tłumaczyć. Gdyby każdy bezdomny chciał mieć super historię na to dlaczego wylądował w tym gównie to by netu nie starczyło by je publikować.
- Możemy wykorzystać motyw z “zostaniem bezdomnym” - zamyśliła się Mazz.
- Dobra - uniósł ręce w obronnym geście - myślałem nie o głębszej historii tylko o zahaczce kim jesteśmy, by nas nie brali za parę solo i ktoś z ewentualnych napływowców mógł brać bardziej podejrzliwie. A w tym stroju i… no za sekretarkę Cie Mała nie kupią. Ale ja tu o górnych poziomach jedynie słyszałem. Więc zdaję się na ciebie Mo. I nie upieram się przy sukienkach. - Wysunął lekko język.
- No dzięki, Heen - fuknęła Ruda - To dobrze, że się nie upierasz. Musiałbyś nogi wywoskować jakbyś chciał sukienkę. - Odwdzięczyła się podobną miną Ruda.
- Słuchajcie, pogadajcie z Feliksem. On będzie lepiej zorientowany w nastrojach 13ki, powinien móc podpowiedzieć - rzuciła rockerka przekręcając się na fotelu.
- Choćby zaraz - zgodził się. - I mam jeszcze jedną prośbę Mo. Jak Dave wróci, to dacie radę zrobić sobie kilka dni wolnego i ‘zaopiekować’ się moim mieszkaniem w Concourse? Lodówka pełna, łóżku naprawdę nic nie brakuje, szpital jest 2 przecznice dalej. “Kwiatków podlewać” nie trzeba…
Biorąc pod uwagę jego minę to o ‘opiekę’ nad jego mieszkaniem chodziło mu chyba w takim samym stopniu jak o żywe kwiaty w apartamentowcu nNY w którym rzadko bywał.
- Wiesz… - zawahała się kobieta - … nie chcę obiecywać. Będzie za niedługo mały. A z małym dzieckiem wiesz jak jest… - stwierdziła niepewnie.
- To zróbmy tak - wygrzebał kartę dostępową do budynku i położył na udzie Moiry. - Ja to tu zostawię. Jak nie ‘znajdziecie czasu’ - uśmiechnął się lekko - to nic się nie stanie jak postoi puste, to duże mieszkanko, potrafi o siebie zadbać. A jakbyście jednak dali radę, to zrobię dyspozycję w szpitalu na ewentualne obciążenie mniekosztami oddziału położniczego za okazaniem karty dostępowej. Pasuje?
- Wiesz, że nie trzeba. - Moira nagle wyglądała na skrępowaną.
- Mo, przecież wiesz, że to nie o to chodzi. Ty po prostu weź dupę w troki, wyjdź z tego dołu i zróbcie sobie z Davem kilka dni wolnego przed porodem do kurwy nędzy. Przyda wam się. I Małemu też. Jako kumpel to mówię, nie interesant.
Mazz pogładziła plecy Luca jakby pochwalając jego gest.
Moira popatrzyła na kartę jeszcze raz. Kusiło ją ale było jej też głupio niemiłosiernie.
- Oook… pogadam z Davem co on na to - powiedziała wciąż z lekkim wahaniem w głosie ale kartę zabrała. - Feliksa znajdziecie na 11tce, we wschodnim skrzydle, budka 7 albo 8. Bywa w obu.
- Dajcie znac jakby się zaczęło. - Luc zrobił ruch jakby chciał wstać, ruda zsunęła się z jego kolan.
Solo położył rękę na ramieniu Moiry.
- Trzymaj się.
Rockerka poklepała dłoń Luca swoją i pokiwała głową.
- Powodzenia. - Posłała obojgu buziaka w powietrzu.

Mazz odczekała aż wyjdą i otwierając drzwiczki stwierdziła:
- Fajny geścik, Heen. - mrugnęła do Luca i zanurkowała do samochodu.
- Poślij może info do Dave’a, że mu urwiesz jaja jak się będzie stawiał. - rzucił do niej gdy wsiadł do auta. - Mi trochę niezręcznie do jego jaj się dobierać.
- Mnie to Moira dorwie, jak ja się dobiorę do jego jaj - Mazz pokręciła głową. - Nie ma szans. Ale głupi, że wyjechał teraz. Ona lada chwila eksploduje. Samą ją zostawił. Faceci. - fuknęła. Luc nie komentował, sprzęgł się z wozem i ruszył do miejsca gdzie musieli zostawić wóz i użyć własnych nóg, by dostać się do wschodniego skrzydła 11tki.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 13-02-2016 o 01:35.
Leoncoeur jest offline  
Stary 12-02-2016, 22:19   #26
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Gdy Luc z Mazz zaczęli przemieszczać się ku górnym partiom n’Catseraja zaczęły się schody. Dosłownie i w przenośni. Van den Heen sam mieszkał w Jersey, czyli dzielnicy zbliżonej do “tego”... Ale raz: że jedynie zbliżonej, dwa: że na najniższym poziomie. Tu było inaczej. Kilka razy jego akcje-reporty zawiodły go ku podobnym terenom, ale tu to było naprawdę srogo. Zanim dotarli na level 11, zaliczyli kilka prostych mechanicznych wind, kilka schodków które wyglądały jakby przeszła przez nie strefa wojny, a nawet dwa razy drabinki przeciwpożarowe. Gdy w końcu przystanęli na poziomie Felixa… Luc lekko zwątpił wyciągając rękę do Mazz by pomóc jej wgramolić się po drabinie. Rozejrzał się wokół. Gdy lekko zdyszana i zarumieniona była już na górze, ruszyli szukać Feliksa we wschodnim skrzydle.



Oprócz utrudnionego poruszania się pomiędzy sektorami, panował tutaj zaduch i smród. Było tłoczno i głośno. Oboje mieli wrażenie, że znaleźli się w puszce z kilkuset innymi sardynkami. Klaustrofobiczne wrażenie nasiliło się, gdy spojrzeli przypadkiem w dół całej konstrukcji, która wcale nie przekonywała do siebie swoją “trwałością”. Konstrukt jednak był i utrzymywał tyle ściśniętych ludzi. To musiało mieć techniczne ręce i nogi… Na pewno.
Przepchali się do wschodniego skrzydła - dosłownie. Gdy dotarli do podanego przez Moirę numeru budki nr 8 usłyszeli głośną awanturę. Stłumione głosy dobiegały przez ciężkie metalowe, okute drzwi. Mazz uniosła dłoń by zastukać, lecz zamarła z dłonią patrząc pytająco na Luca.
- Walić?
- Wal, wal Mała! - zażartował.
Walnęła aż poszło echo. Chyba poskutkowało, bo wrzaski ucichły a przez uchylone drzwi wystawił głowę chłopak może dziewiętnasto-, może dwudziestoletni- 20 letni.
- Czego? - potoczył spojrzeniem spod wysublimowanego nakrycia głowy.
- Felix? - spytał Luc wyciągając paczkę fajek tak, że gdy sam wziął mogła z niej wziąć szluga pozostała dwójka. - Moira nas przysłała.
Chłopak nie omieszkał się poczęstować dwoma, Mazz też wzięła fajka.
- Chwila. - Felix otworzył drzwi i wrzasnął:
- Oj. Wypierdalać. -
Ze środka zaczęła wyłazić grupka około 8 osób, ubranych i omotanych w najróżniejsze skrawki materiałów i szmaty. Każda z osób patrzyła spode łba na Mazz i Luca, szacując i oceniając oboje z góry na dół. Gdy cała ta grupka wykaraskała się z pomieszczenia, chłopak zaprosił Rudą i solo-reportera do środka.
- Zamknij drzwi - rzucił w powietrze. Sam opadł na coś co przypominało fotel tyle, że było sklecone ze skrzynek po napojach.
- Coście za jedni i czego tu szukacie? - Zapalił, zakładając nogę na nogę.
- Potrzebujemy zahaczki na trzynastce na 2-3 dni, Mo mówiła, żeby to obgadać z tobą. Szczegóły i tak dalej. Chwaliła, że jesteś ‘pewny’.
- Ile? - spytał Feliks mierząc Luca spojrzeniem przez dym fajka.
- Stówka - odpowiedział Heen. - Dorzucę coś, jak trip będzie dla nas udany.
- Stówka za dzień. - Chłopak zaciągnął się i potarł nos.
- Okey - Luc odpowiedział pod dłuższej chwili. - Ale za to robisz nam legendę, by się nas nie podpierdalali “co to za jedni”. A jak to nam ułatwi robotę, to dorzucę 50% extra - dodał zaciągając się swoim papierosem.
- Połowa z góry - kiwnął głową Feliks.



Solo-reporter nie odpowiedział, targowałby się jedynie na zaliczkę do maks 30%, ale to był chłopak polecony przez Moirę.
- Myślałem o exotic tripie gościa z kochanką, na szczyt nCatseraja, z dala od wszelkich oczu, przed żoną. Romantyczne zachody słońca i całe to pierdolenie.
Feliks mu przerwał machnięciem dłoni…
- Stary, na romantyczną wycieczkę do nCat? To zależy co za kochanka. - Wzruszył ramionami z obojętną miną. - Nie słyszałem, żeby żadna dziana laska rwana była na wycieczkę do śmietnika… ale co ja tam wiem… - zmierzył Mazz wzrokiem bawiąc się papierosem w reku.
- Nie znam się na tych levelach, Moira powiedziała, że niegłupie ale i tak szczegóły z tobą obgadać. - Rozłożył ręce Heen. - Jak masz inny koncept to zdaję się na ciebie.
- To ona ma niby być tą kochanką? - zwrócił się do solosa, mówiąc ponad rudą.
- Hej… gnojku… jestem tutaj… - w Mazz zabuzowało.
Feliks zmierzył ją leniwym spojrzeniem i odwrócił się ponownie do Luca:
- Tak czy nie?
Heen milczał wydając się lekko rozbawiony.
- Mówiła że “jest tutaj “, sam ją spytaj - odrzekł. - Pracujemy w tym wspólnie - dodał wyjaśniająco, dając furtkę obojgu. By jeden nie musiał szukać dodatkowego potwierdzenia, a druga nie upewniała się w tym, że jest ignorowana.
Młody westchnął.
- Lekcja nr 1. Ty - wskazał na Luca palcami, spomiędzy których wystawała resztka fajki - nie oddajesz pałeczki jej. A ty - zwrócił się do Mazz - trzymasz gębę na kłódkę. Nikt cię o zdanie nie będzie pytał. Jak chcecie, żeby ten numer przeszedł.
- Świetnie, o to między innymi chodziło. - Luc pokiwał głową. - Lekcja nr 1 odhaczona. - Choć to nie było precyzyjne określenie, szykowała się chyba ciężka rozmowa w samochodzie. - Co jeszcze?
- Sprzęt. Nie wiem co chcecie dokładnie, ale jeśli jesteście parką na gigancie, to będziecie mieć nówki sztuki rzeczy. Np. śpiwór. buty, itd. Musicie brać pod uwagę, że tych rzeczy możecie nie odzyskać, ale skoroście bogaci… i nakręceni na sporty ekstremalne to trzeba to pokazać. Jasne?
- Z bogactwem przyhamuj. Mo mówiła jak to może się skończyć, a mocniej dziany to by miał na wyjazd z miasta w malowniczy plener - mruknął Heen. - Ale ok, jasne, o odpowiedni sprzęt zadbamy.
- Kratka piwa dla kacyka - dodał jako wisienkę na torcie.
- Mhm, taniego, ale nie supersikacza, by nie bić po oczach i nie urazić. Dobrze myślę?
- Dobrze. - Feliks raczej nie był z tych super rozmownych - Wymyśl sobie jeszcze jakąś broń. Zwykłe pukawki nie wchodzą w grę. Za dużo rumoru i zwabiają z innych sektorów. Coś cichego. Ryża powinna się ufarbować. Za bardzo odstaje.
Mazz wysztywniło, lecz Feliks miał to w nosie. Zapalił kolejną fajkę.
- Nie wejdziemy do n’Catseraju bez zabezpieczenia - Luc pokręcił głową - na noże to z tutejszymi ja mogę się w konkursie rzeźbienia kijków mierzyć, nie w wypruwaniu flaków. - Pominął dyplomatycznie kwestię koloru włosów.
- Stary to błyśnij intelektem. Są paralizatory, są cichostrzałowce, są gazy, i tak dalej, cokolwiek byle nie robiło huku. Szczególnie nocą. Ja ci gnata nie załatwię, nie mam skąd.
- O huku: przyjąłem - mruknął - To rozumiem. Co jeszcze?
- Naładuj komórkę, zabierz zapas żarcia chyba, że lokalne żarcie ma stanowić część akcji podrywu. Nie pij wody z tutejszych ujęć. Żebraków ignoruj. Raz dasz, rozdrapią i będziesz mieć ciągły ogon. Kiedy chcecie wejść?
- Ile potrzebujesz czasu na załatwienie tego?
- Dzień - wzruszył ramionami i poczochrał po włosach przesuwając hełm w górę i dół.
- Pojutrze po południu. - Luc odpalił drugiego papierosa. - Będzie jak znalazł opcja weekendowego tripu.
- Spoko. Daj mi namiary - zaczął, a potem jednak zmienił zdanie. - Albo nie. Spotkamy się przed wejściem do nCat w piątek o 17:00. - wyciągnął rękę po czipy.
Heen w pierwszej chwili zastanowił się, czy ma ze sobą jakieś chipy. Pogmerał po kieszeniach wychodząc z założenia, że przecież transferu tu może nie zrobić. Tam gdzie wchodziło się z piętra na piętro po pożarowych drabinkach mogło to być problematyczne. Znalazł jednak trochę chipów podając je Feliksowi.
- Przygotuj mi na jutro jeszcze opis gości z trzynastki, którzy wiedzą co się na tamtym poziomie dzieje i których można dyskretnie podpytywać - powiedział po ‘transakcji’.
- Ok. Coś konkretnie chcesz podpytywać? - spytał chowając czipy.
- Nowych mieszkańców, szukamy kogoś - Luc odrzekł wymijająco.
- Aha. Okej. - Feliks kiwnął głową i ruszył zadek do drzwi.
Heen i Mazz również wstali i skierowali się ku wyjściu. Solo tylko niedbale kiwnął Feliksowi na pożegnanie i rozpoczęli mozolną wędrówkę w dół, która może w przypadku schodków gdzieniegdzie była łatwiejsza. W przypadku drabin przeciwnie.



- Mała, wiesz… z tobą w tym ‘projekcie’, to… Nie wiem czy to dobry pomysł. - Zasępił się patrząc gdzieś przez szybę gdy w końcu zasiedli w fotelach jego samochodu
Ruda miała niedowierzanie wypisane na twarzy.
- Znaczy… że co? Chcesz iść tam sam? Czy nagle zaczęłam ci przypominać delikatny kwiatuszek? - Założyła ręce na piersi.
- Nie o to chodzi. - Przewrócił oczyma. - Dasz rade być potulna przez dwa dni? Słyszałaś co mówił. Ja własnie to w tobie… - urwał zastanawiając się nad czymś. - Lubię gdy jesteś jaka jesteś. Myślisz, że nie będzie fuckupów? - Spojrzał na nią jakby faktycznie pytał, a nie stwierdzał fakt zadając pytanie retoryczne.
- Dwa pytania, Heen - Mazz wystawiła dłoń z wyprostowanymi dwoma palcami - Raz: masz kogoś innego na “kochankę”? - Zgięła jeden palec - Dwa: była jakaś akcja, gdzie ci sfuckupowałam? - zacisnęła pięść i opuściła ramię.
- No? - ponagliła, gdy solos nie odpowiadał.
- Nigdy. Ale może wcześniej tak tym się nie przejmowałem. - Spiął się z samochodem i ruszył w kierunku lepszych dzielnic. - A zastępstwa nie mam - przyznał - i ciebie zastąpić się nie da. Ale jakbym zrezygnował ze wsparcia i wziął… - urwał. - Nie wiem kogoś kto strzelać i bić się nie umie, na samo alibi? Dobra, nie ważne - zakończył machnąwszy ręka.
Mazz wzruszyła ramionami:
- No to rób jak uważasz. To twoja akcja.
- Tiaaaa - skrzywił się. - Clockwork?
Pokiwała głową, rozmyślając nad czymś, lekko nieobecna.



Gdy zajechali pod klub, zaparkował i wziął paczkę z tylnego siedzenia, po czym ruszyli ku Clockworc. Z wejściem nie było problemu, ochroniarze pracowali na zmiany, wczorajsi widocznie mieli dziś off, a dzisiejsi nie zwrócili na nich uwagi. Zresztą takie akcje pewnie nie były wyjątkami. Nie pożałował jednak odkupienia stroju, następnym razem ochrona mogła ich skojarzyć, a zapowiadało się, że Edek będzie tu stałym bywalcem, zawsze lepiej sprawę naprostować.
Po wejściu rozejrzał się po może nie pustawym, ale z pewnością jeszcze nie zatłoczonym klubie wypatrując jakiejś hostessy.
- Poczekaj przy stoliku, zaraz wrócę - rzucił do Mazz, zbliżając się do dziewczyny z obsługi.
Ruda nic nie powiedziała, siadła posłusznie przy stoliku i zaczęła wstukiwać zamówienie.
- Dziś pracuje na pokojach ten sam gość co wczoraj? - spytał gdy jedna z hostess przechodziła obok niosąc komuś piwo.
Zatrzymała się z zawodowym uśmiechem.
- Który gość? - nieco się zamotała. - Chodzi ci o ochronę?
- Jak ochrona pokoje i stroje załatwia, to tak. - Pokrótce opisał wczorajszego typa jaki wyrwał ich z parkietu.
- To jest na piętrze. Coś Ci podać? - spytała upewniając się. Musiała lekko rpzekrzykiwać muzykę.



Tymczasem kilka metrów dalej Kira-barmanka z szerokim uśmiechem podeszła do Idola.
- Szybko wróciłeś, przystojniaku? Myślałam, że jeszcze na zleceniu jesteś.
Rudy punk udawał, że absolutnie jej nie obserwuje ani że nie zerka na faceta, którego nazwała “przystoniakiem”. Zupełnie.
- A co ty tu robisz? - podszedł do Luca rozmawiającego z hostessą, zezując wciąż w stronę dwójki przy barze..
Heen przegapił go wcześniej szukając wzrokiem dziewczyn z obsługi, teraz dopiero się odwrócił przerywając rozmowę jaką rozpoczął z dziewczyną.
- Ty tutaj? Co za niespodzianka! - wyszczerzył się szyderczo zerkając ku barmance.
Edek syknął przez zęby już bez ściemy obserwując rozmawiającą Kirę i najemnika.

- Co Ci podać, Billy? - spytała Kira z szerokim uśmiechem i błyskiem w oku.
- Coś mocnego i przyjemnego… - uśmiechnął się Idol zawadiacko. - Wpadłem na chwilę tylko. Zobaczyć co u ciebie. Niestety obecna praca… sama wiesz.
- Robi się - Kira zaczęła przygotowywać drinka-niespodziankę. - Zaraz wracam - rzuciła idąc do lodówki po kostki lodu.
Billy poczuł na sobie mordercze spojrzenie dolatujące przez bar, z pozoru je zignorował, ale prawa dłoń niedbale zanurzyła się pod płaszcz w okolice broni. I miejsca gdzie trzymał kody do uruchomienia karawanu. Może to kolejni… runnerzy od Triad?
Edek mruknął ni to do siebie, ni to do Luca:
- Zaraz mu sieknę… - Zaciągnął się fajkiem i zaczął się podnosić.
- Zdurnialeś? - Heen na serio się zdziwił. - Wczoraj kilku takich się kręciło koło niej jak zauważyłem. Po prostu idź, zagadaj z nią i pokaż typowi (jak innym wczoraj) że niczego u niej nie znajdzie.
Nożycoręki spojrzał na reportera ciężkim spojrzeniem:
- Nooo.. - westchnął - może masz rację. Ty idź się dowiedz kto to. Bo Kira coś za bardzo… - położył “rączkę” na ramieniu przyjaciela. Nie czekając na odpowiedź ruszył za barmanką Solo-reporter pokręcił głową. Ciekawe kogo miaby wypytywać o zwykłego gościa w klubie. Podszedł do hostessy z jaką rozmawiał wcześniej, a jaka wracała właśnie od stolika przy którym realizowała zamówienie.
- Hm, Kotku? - wrócił do rozmowy jaką przerwał im Rudy. - Mam do niego sprawę za wczoraj - dodał wskazując, że chodzi mu o typa o jakiego wypytywał chwile wcześniej.
- Jaką sprawę? Chodzi ci o rozmowę z ochroną z góry? To idź na piętro - Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Dzięki. - Luc uśmiechnął się do dziewczyny przebiegając wzrokiem po jej twarzy. - Powiedz mi śliczna, czy jest zagrożenie, że jak pójdę do barmanki to w ryj dostanę? - W oczach pokazały mu się figlarne ogniki. Bo jej chłopak może lekko agresywny na punkcie zazdrości. - Wskazał na mężczyznę o jakim mówił Ed.
Dziewczyna lekko się uśmiechnęła po czym wyjrzała znad ramienia reportera.
- Kto? Billy? Nie wiem nic, żeby byli razem - zdziwiła się hostessa.
- A to dzięki - Mrugnął do niej na pożegnanie lekkim krokiem zbliżając się do baru gdzie stał jego przyjaciel.

Ten zaś ewidentnie zagadywał Kirę, która skończyła nabierać już lód i właśnie wrzucała go do miksera. Przez chwilę rozmowa została przerwana, po czym Kira kontynuowała przygotowywanie drinka. Zostawiła punka i podeszła do Idola z gotowym kolorowym napojem.
- Proszę bardzo, Billy. - Uśmiechnęła się ciepło. - A jak idzie robota? Wszystko w porządku?
- Nie za dobrze… Co prawda ja cały… wozik cały… ale było trochę kłopotów. A u ciebie? - zerknął na brodacza. - O co rozpytywał?
- Kłopotów? Ale tobie nic? - spoważniała natychmiast - Eddie? O to kim jesteś, i czy często tu bywasz - dodała odpowiadając na jego pytanie. - Czemu?
- Powiedzmy… że ostatnio dwa razy miałem ogon - mruknął Billy znów zerkając na Rudego i oceniając zagrożenie. - I co mu powiedziałaś?
- Że jesteś znajomym - zawahała się - to źle?
- Znajomym? Hmmm… - zamyślił się i uśmiechnął. - Czyżby… między wami coś… się działo i jest zazdrosny o ciebie? W sumie… nie zdziwiłbym się mu. Jest o co być zazdrosnym, taka ładna dziewczyna.
- Edi? Nie wiem czy jest zazdrosny i nie wiem czy coś jest. Zaczęliśmy gadać wczoraj. Widywałam go wcześniej, ale to klient. - Wystawiła język Idolowi - Nie taki jak ty. - Fuknęła w grzywkę. - A ty jesteś? - spytała kokieteryjnie wypychając biodro i ukazując nieco więcej uda i zarys pośladka.
- Nooo… jestem jestem - mruknął zerkając na ów widok i pogroził dziewczynie palcem. - Ale nie powinienem… Nie jesteś moją własnością, żebym cię miał ograniczać jakimiś zakazami.
- Mhmmm - wydała z siebie Kira z uśmiechem. - Kiedy kończysz zlecenie? Jutro? - spytała sprawdzając zamówienia.
- Jutro będę wolny od wozu - stwierdził Idol przyglądając się kelnerce i popijając drinka. - A co u ciebie? Jak tobie czas się ułoży?
- Powinnam… - Kira przerwała widząc Ediego odrywającego się od drugiego końca baru ewidentnie po to by podejść do nich i... minę miał wkurwioną. Dijej nie pomagał rzucając imprezowiczom dość agresywny kawałek.


Nie zdążył zrobić dwóch kroków gdy drogę zastąpił mu Luc.
- No i co? - wycedził ryży, wstrzymując swój rejs w kierunku Idola jaki rozpoczął na widok pokazu Kiry. W zasadzie odpowiedź Luca go przestała interesować tak szybko jak szybko spódniczka barmanki podjeżdżała do góry.
- Pierwsza wzięta z sali zna go z imienia, więc jakiś ‘klubowy rezydent’ - odparł Heen. - Z drugiej strony pierwsze słyszy by oni coś razem.
Edi tylko westchnął i przetarł twarz zdrową dłonią.
- Na mózg mi się rzuca. Idę, Luc. - Klepnął reportera w ramię i ruszył ku wyjściu mrucząc coś cicho pod nosem. Ale skręcił nagle ku siedzącemu przy barze Idolowi. Podszedł blisko do najemnika. I stanął, spoglądając bezpośrednio na niego.
- Z tego co mówiła, pracuje jutro - dokończył wypowiedź za Kirę.
- Z tego co mówiła… nie pamiętam też by wspominała o jakimś krewnym dopowiadającym za nią wypowiedzi - mruknął Billy wstając powoli i oceniając przeciwnika.
- Chłopaki przestańcie… - Barmanka była zaskoczona.
- Mogę Ci pomóc z pamięcią - stwierdził kpiąco rudzielec górując nad Idolem. - Może łatwiej sobie przypomnisz.
Luc podszedł wcinając się między nich.
- Ed, pas - rzucił ku kumplowi wiedząc co się szykuje. Agresywny punk potrafił się nakręcić z chwili na chwilę. Heen spojrzał uważniej na “Billego”.
- Można na stronę na chwilę? - Wyciągnął paczkę papierosów.
Billy skinął głową nie spuszczając spojrzenia z rudzielca. Ed nie spuszczał wzroku ale nie ruszył się sprzed baru, odgradzając Kirę od Idola.
Luc przepuścił go i ruszył za nim do wyjścia.



Na zewnątrz wyciągnął ku nieznajomemu paczkę fajek. Sam odpalił jednego i... milczał ciekawie taksując wzrokiem rywala Rudego.
- Nie palę… Chciałeś mówić, to mów - rzekł krótko Billy wzruszając ramionami.
- Chciałem mówić? - Luc zdziwił się uprzejmie i przyjął zamyślony wyraz twarzy jakby szukał w pamięci czy faktycznie coś takiego powiedział. Schował paczkę. - Ot po prostu mają chwilę by pogadać. Jak mu wyjaśni, że ma spadać, to będę musiał go ogarnąć. Obicie ci twarzy mu u niej wtedy nie pomoże. A jak wrócimy i dalej będą świergotac, znaczy że ryzykujesz od niego wpierdolem. O czym tu gadać?
- Choćby o zachowaniu twego przyjaciela. Nie wiem czy wiesz, ale rozrabiaki mają tu wstęp wzbroniony - mruknął Idol - A Kira… cóż, ma prawo spotykać się z kim chce. I nic mi do tego. Ale twemu przyjacielowi tym bardziej.
- Ja to wiem, ty to wiesz Billy, on nie chwyta. - Heen wzruszył ramionami. - Też jego prawo by nie chwytać takich rzeczy. Ale to ona powinna go uświadomić jak coś między wami jest. Wiesz, ja naprawdę mam po uszy mindfucków ostatnio przez laski o imieniu Kira. Też nie chcę rozróby.
- Nie.. to nie jest jego prawo - nie zgodził się Billy. - Głupota zabija, nie słyszałeś o tym? Jego prawo to dostać ten wpierdol od kogoś, kto mu to wbije to głowy… jeśli będzie miał szczęście. Jeśli nie… - wzruszył ramionami i wskazał karawan. - Ci goście też muszą zarabiać na życie.
Solo-reporter przewrócił oczyma.
- Ja cię nawet rozumiem. - Pokiwał głową. - Ja ci nawet i rację przyznam. Ale to kumpel. Więc radzę w razie co gnata nie wyciągac. A tak na serio, jeżeli moge spytac. Na serio coś między wami jest? Edi się nakręcił, można spróbowac go odkręcić, ale nie będę tego robił jak dla ciebie to przelotna znajomość i zaraz będziesz mu na złość robił tak jak teraz żartujesz o karawanach.
- Nie żartuję o karawanach - stwierdził krótko Billy i wzruszył ramionami. - A skoro to twój kumpel, to radzę ci go naprostować. Ja go nie kropnę dziś, ale jakiś inny typek kropnie go jutro. Kira jest popularna, a twój Edi… Trauma Team odwozi takich Edich na intesywną terapię co kilka godzin. Twardzieli, którzy myślą że każdemu dadzą radę.
Wsunał dłonie w kieszenie spodni.
- A co jest między nami, to Kiry się spytaj. Tobie wystarczy wiedzieć, że nie lubię jak ktoś się przy niej źle zachowuje - dodał.
- Może ktoś go kropnąć za takie akcje - zgodził się Luc. - Może trzeba z nim pogadać o popularności Kiry. Może Trauma Team, może karawan... - wyglądał na obojętnego..
Inny czas, inne miejsce…
Sygnał nadjeżdżającego wozu Trauma teamu…
Gwałtowna gadka z pijanym gostkiem startującym ostro na parkiecie do Kiry…
Gadka zakończona obitym ryjem i pulsująca smakiem własnej krwi… obolałe dłonie… Kira stojąca między nim i tłukąca “amanta” butelką w łeb ….
Krzycząca coś o zabiciu gnoja….
Dłonie Kiry podnoszące na siłę jego twarz i jej buzia pływająca między mroczkami… Oberwał wtedy ostro…
Heen jakby chciał coś powiedzieć, dokończyć, zamiast tego przez chwilę myślał o czymś z zaciśniętymi szczękami.
- Wszystko w porządku? - zapytał ostrożnie Billy.
- Nie - przez zaciśnięte zęby wycedził Luc. - Dobra, mam deal. Przynajmniej ja mam propozycję. Spróbuję ogarnąć Eda, a z mojej strony dwie prośby: pierwsza, odpuść dziś zbytnie umizgi zanim mu z Mazz nie zrobimy braindance. Druga, pogadaj z tą barmanką - Nie chciał wymawiać w stosunku do tej dziewczyny tego imienia - żeby dała mu jasny przekaz. Wiesz chyba o co mi chodzi. - Skoncentrował znów wzrok w tej przestrzeni, na twarzy Idola. - Pasuje?
- Cóż… - mruknął Billy i jego oczy zasnuły żółte gogle wysuwające się z boków czaszki. Szybko wybrał numer Clockwork Rosebud i numer Kiry.



Odebrała po kilku sygnałach.
- Hallo?
- Hej. To ja Billy. Cholera… coś mi wypadło związku z robotą. Będę musiał dziś zniknąć. Złapię cię jutro, ok? - rzekł wesołym tonem Idol.
- Ok. Wszystko ok? Billy… - zawahała się na chwilę - … dobra pogadamy jutro.
- Nie ma się czym martwić. Takie tam kaprysy klienta.- rzekł marudząc pod nosem. - Prawdziwe niewolnictwo psia mać.
- Ok. Uważaj na siebie. -
Rozłączyła się. Była w pracy.
Nie mogła rozmawiać prywatnie zbyt długo.
- Dobra… - rzekł Billy spoglądając na Heena. - Teraz ty posłuchaj. Jeśli się stanie jej krzywda z powodu Eda… znajdę go i zabiję jak psa. A potem znajdę ciebie… i rozwalę ci łeb. Zaufałem ci więc… radzę ci nie zawieść.
Solo-reporter patrzył przez chwile na Idola, a kąciki ust podniosły mu sie lekko. Jakby uzyskał odpowiedź na pytanie, na które wczesniej nieznajomy odpowiedzieć nie chciał.
- To byłoby nawet zabawne obserwowac jak próbujesz mnie znaleźć i rozwalić łeb. - Uśmiech poszerzył się. - Ale Kirze raczej nic nie grozi, Edi jest narwany ale nie tak.
Pokiwał głową zadowolony że doszli do porozumienia.
- W każdym razie dzięki. - Wyciągnął dłoń. - Masz u mnie piwo. Nawet nie wiesz, jak zależy mi, żeby dziś tu nie było żadnej burdy i Edi nie rozwalił komuś głowy.
- Oby… Wisi mi czy mu się ją uda wyrwać czy nie. Kira jest dużą dziewczynką i ma prawo po swojemu urządzać swoje życie. - mruknął Billy ściskając dłoń lekko i uśmiechnął się ironicznie. - I nie myśl żebym cię nie znalazł. Mam swoje asy w rękawie.
Po czym odwrócił się i ruszył… w kierunku kawaranu.
- To szukaj. Mi się szukać ciebie nie chce, a masz piwo do odebrania - rzucił Heen kierując się do klubu.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 12-02-2016, 22:38   #27
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację



Po wejściu z powrotem do klubu Luc spojrzał w kierunku baru, by sprawdzić jak rozwija się sytuacja na froncie "Ed vs Barmanka". Kira stała za kontuarem, a rudy punk siedział obok Mazz przy stoliku z woreczkiem lodu przyciśniętym do pyska i potulną minką. Heen podszedł do nich siadając na przeciw punka.
- Wódki? - spytał
Ed wskazał na szklaneczkę przed nim.
Mazz starała się zachować powagę, nic nie mówiła. Edi starał się udawać, że go tam nie ma.
Luc spojrzał na kumpla z politowaniem. No cóż, fagas sprzed klubu był taki pewny siebie - widać nie bez podstaw.
- Szklanka starczy? - rzucił lekko nonszalanckim tonem.
- Starczy. Idę się odlać - "Nożycoręki" wstał i odszedł w kierunku toalet. Gdy był w odległości, że nie mógł ich usłyszeć Mazz wybuchnęła śmiechem i złożyła się na stoliku.
- Opowiadaj. - Luc też się uśmiechnął - Z pewnością wszystko obserwowałaś.
- Nooooo miałam przegapić darmowy show? - dziewczyna otarła oczy - Kira nie potrzebuje obrońcy. Edek odwrócił się do niej z miną samca alfa i zarobił w szczenę prawym sierpowym. Zwinął się. Dostał zjebkę i woreczek z lodem.
- Z tym woreczkiem to niedobrze - Luc jęknął udając zmartwienie. - Teraz będzie tam lał i kminił, dlaczego mu go dała. - Mrugnął do Rudej.
- Biedaczek. Ale i tak barmanka zapunktowała u mnie. - Mazz pokiwała głową z uznaniem. - Znokautować Edka to jest coś - zachichotała złośliwie. - To chyba pierwsza taka.
- Tym gorzej, nie odpuści. Bardzo z nim źle, trzeba ogarniać? - Solo spojrzał odruchowo ku barmance. Gdy napotkał jej spojrzenie, jedną rękę uniósł wnętrzem do niej, jakby w geście ‘off’, drugą z uniósł z wyciągniętym kciukiem w górę.
- Mam wrażenie, że to nie koniec. To był tylko pierwszy pokaz sił. - dziewczyna wzruszyła ramionami dopijając swojego drinka - Jestem bardzo ciekawa wersji Ediego jako pan pantofel. - Oczy błysnęły jej czystą złośliwością.
- Co chcesz do picia? - spytał wskazując jej pustą szklankę. - Skoczę do baru po piwo, to przyniosę od razu.
- Ty wścibski ryjku… - pokręciła rudym łbem - … piwo może być.

Nie skomentował, podszedł do baru spoglądając na barmankę.
- Można dwa piwka…? - spytał z niewinną miną.
- Lane czy pojemnikowe? - Kira dmuchnęła w opadającą na oczy grzywkę. Była smukła i gibka i było w niej coś ciepłego. Może to ten szeroki uśmiech ukazujący dołeczki? A może ta atencja we wzroku, która sprawiała, że Luc czuł się TYM gościem. Ogarnął się nieco gdy przeszło mu przez myśl, że Kira musi tu nieźle zarabiać.
- Lane - odpowiedział z uznaniem taksując ją wzrokiem i przyglądając się jak nalewa.
Zakręciła się jak fryga, spódniczka króciutka (ledwo zasłaniająca siedzenie) leciuteńko uniosła się, ukazując długie szczupłe nogi, gdy się pochyliła.
- Już się leją. - Uśmiech - Coś jeszcze będzie? Mamy promocje dzisiaj na Jaśka Wędrowniczka i rum. Może drink?
- Na razie nie… - zamyślił się. - Nie skrzywdzisz mojego kumpla, nie? Znaczy w pysk to lej - roześmiał się.
- Słuchaj… - zaczęła i przerwała - … jak Ci w ogóle na imię? - podała dwie szklanice.
- Możesz mi mówić… - zamyślił się lekko. - Lucifer, mhm to ładne imię. - Wziął dwa piwa płacąc. - Ja się nie chce wpieprzać, po prostu go znam. A z Billym jest ok.
- Lucifer… - powiedziała wymawiając imię reportera ostrożnie - … ja gościa widzę po raz może piąty czy szósty. Gadam z nim dzisiaj drugi raz. Weźcie dajcie sobie na wstrzymanie, co?
- Nie miała pretensji, raczej miała ostrą głupawę. - A z Billym nie może być nie ok. Człowiek jest w porządku. A jak Ed się ogarnie, to wie, gdzie mnie znajdzie. - puściła oko do solosa - Coś jeszcze podać, Kacperku?
Zmrużył oczy, pojawił się w nich figlarny błysk.
- Ogarniemy go. Hm.. ja tu właściwie w innej sprawie. - Zapukał palcami po plastikowych szklankach. - Jest dziś Leona?
- Leona? Leona już tu nie pracuje - stwierdziła przyjmując kolejne zamówienie od klienta stojącego nieopodal.
Na jego twarzy wykwitło zdziwienie.
- Wczoraj pracowała, dziś już nie? Pewnie nie masz na nią jakiegoś namiaru?
Kira wzruszyła ramionami.
- Mamy sporą rotację. To nie jest robota dla wszystkich. Nie. Nie mam. Pogadaj z Lady J.
- Gdzie ją znajdę?
- W biurze, prosto korytarzem. Za kanciapą hostess drugie drzwi na lewo.
- Dzięki. - Luc odał jej chip z napiwkiem, wziął piwa i ruszył do stolika.

Postawił piwo przed Mazz, po czym rozsiadł się i upił łyk złocistego trunku po uniesieniu go ku niej i ku Ediemu jaki zdążył wrócić.
- Co robimy z tak miło rozpoczętym wieczorem? - spytał niewinnie.
- Nie mam większych planów - mruknął punk rzucając kose spojrzenie ku barowi. - A wy co?
- Ja tu tylko jedną szybką sprawę - powiedział Heen. - I mogę hulać. - Może chcesz klub zmienić? - spytał. - A ty Mazz? - dodał spoglądając na dziewczynę.
- Ja … chyba wrócę do domu. - rzuciła cicho popijając piwo. - Idźcie szaleć, chłopaki. Należy opić czarne oko Edka z godnością.
- Hm… - spojrzał na nią. - Dobra, poczekajcie, ja zaraz wracam.

Upił jeszcze łyk i wziął pakunek pod pachę idąc ku kanciapie hostess. Tym razem nie otworzył tych drzwi, choć ta myśl wydała mu się interesująca. Stanął przed pomieszczeniem na jakie nakierowała go barmanka i zapukał dość mocno. Drzwi otworzył wielki facet, wyglądał jak trzydrzwiowa, ciężka szafa.
- Czego? - spytał marszcząc nos i wykrzywiając się przeraźliwie.
- Sprawę mam do Lady J, przysłano mnie tu z baru - Luc odpowiedział całkiem zgodnie z prawdą.
- Wpuść go - dobiegło z głębi pomieszczenia.
Pokój, a raczej biuro urządzone były bardzo prosto: biurko, dwa fotele, krzesło biurowe, barek, propagator żywności i wielki wypasiony perski dywan z długim włosiem.
Za biurkiem siedziała kobieta



- W czym mogę pomóc? - wskazała jeden z fotelów dla petentów.
Człowiek szafa zamknął drzwi stając za Lucem.
- Wczoraj trochę nas poniosło… hm, powiedzmy, że wyszliśmy stąd i jedno z nas ‘zapomniało’ się przebrać. - Wyciągnął paczkę ze strojem “Pani Doktor” w kierunku kafara. - Ja wiem, że nieczęsto trafia się by ktoś wrócił, no ale lubię załatwiać wszelkie sprawy. Nowy, ten sam krój i rozmiar.
Usiadł.
- To… miłe z pana strony - Lady J zrobiła lekki gest dłonią i “szafa” zabrał paczkę. Właścicielka klubu nie spuszczała spojrzenia z reportera.
- Druga sprawa jest delikatniejsza. - Spojrzał na Lady J. - Szukam Leony - wypalił prosto z mostu nie siląc się na jakieś zagrywki.
- Leona już tu nie pracuje. - Kobieta lekko wzruszyła ramionami.
- To już słyszałem - zgodził się z tym oczywistym faktem. - Prośbę mam tylko. Jakby wpadła po coś, to prosiłbym o przekazanie jej wiadomości. Nie chciałem jej dać czegoś co chciała, ludzie dorośleją czasem. Zaglądam z rzadka na skrzynkę w sieci jakiej używałem przed moim wyjazdem z domu. tylko tyle. - Wstał. - Spokojnego wieczoru - rzucił wychodząc.
- Nie wiem czy tu wróci. Nie wyglądała na taką. - usłyszał jeszcze na odchodnym. Wyglądała na zdenerwowaną. - A takie nie wracają.

Nie odpowiedział wracając korytarzem prosto do stolika.
Przysiadł na kanapie łykając ze szklanki i rozglądając się.
- Edi, gdzie proponujesz? - spytał ocierając usta - A ty Mazz poważnie dom? - dodał do Rudej.
- Możemy podjechać do Solitude? - spytał Edi.
Mazz kiwnęła głową.
- Dzisiaj tak - spojrzała na Luca kontrolnie. - Wszystko ok?
- Jest ok - rzekł krótko z uśmiechem na twarzy. - Opowiem ci później.
- Możemy do Solitude - odpowiedział Ediemu. - Jakbyśmy nie za późno skończyli to wpaść do ciebie? - zwrócił się jeszcze raz do Mazz po czym wziął kolejnego łyka. Nie chciał tu dłużej siedzieć, a półpełne piwo zostawiać zawsze szkoda. Ruda pokiwała łbem i podniosła się. Edek już był na nogach i machał Kirze… z bezpiecznej odległości od baru. Odkiwnęła mu głową z uśmiechem. Mazz podeszła do siedzącego Luca i przytuliła się do jego pleców na chwilę. Cmokając czubek głowy, wyszeptała:
- Pamiętasz kod, nie?
Sięgnął ręką do tyłu i przejechał dłonią po jej plecach.
- Tak. - Pokiwał głową. - Mam w pamięci phona, wbiłem jak mi dawałaś. Daj znać jakbyś czegoś potrzebowała, ja tu dziś zrobię za pogotowie.
Uśmiechnęła się i przesunęła dłonią po czole Luca i jego włosach pieszcząc delikatnie skórę głowy.
- Bawcie się dobrze. - Odsunęła się i ruszyła z nimi do wyjścia.



W Solitude byli raptem ze dwa razy, ale najważniejsze było to, że ich tu jeszcze wpuszczali. Kira Kirą, ale motyw z oddaniem ciuszków był uwarunkowany tez tym, że kiepawo byłoby mieć ryzyko dopisania Clockwork do Insomni, Hells Bridge i kilku innych miejsc, gdzie ochrona reagowała nerwowo gdy zbliżali się do wejścia. Wprawdzie za wylot w stroju klubowym bana miałaby tylko Mazz, no ale to zawsze członek ekipy na wylocie, czyli by mieli wyjście tam utrudnione.
Klub był pełny, didżej jechał właśnie z kawałkiem przy którym Mo pewnie by się skrzywiła z niesmakiem, ale przynajmniej może by została. Choć... nie, ten azjatycki głosik podziałałby może na nią srogo.- Słuchaj Ed, ja wiem, że ci odbiło na punkcie tej małej z Clocka. - Zaczął Luc gdy stanęli przy barze ze szklankami w rękach. Gdzie indziej nie było jak usiąść.
- Ale ty weź się może ogar trochę, przecież jak ona chce lecieć na kilka frontów, to ty z tym nic nie zrobisz, a inni tu niewinni - Dodał.
- Eeee, tam. - Punk machnął cyberłapą. - - Za którąś obitą mordą i TT lecącą po klienta, rozniesie się i będą ją po prostu omijać z daleka - wyjaśnił - Dobrze to sobie wymyśliłem, nie? - przyłożył palec zdrowej ręki do skroni w ewidentnym geście: "Hehe, tu trzeba mieć!".
Luc ścisnął nasadę nosa palcem wskazującym i dużym, przymykając przy tym oczy. Faktycznie trzeba mieć, ale chyba nie w ta stronę.
- Nie kumam... powiedział cicho.
- Bo wiesz. Ona jest po prostu... - Ed szukał słowa, nie znalazł. - No już wcześniej to oszalałem, teraz jak mi przylała. Luc, kurwa, gdzie ja drugą taką znajdę.
- Ale nie rozumiesz, że jej nie ustawisz? - Heen spróbował trafić do rudego mózgu lekko z innej strony. - Niektóre laski tak mają, "monogamia fe" to nie dziecko by ją sobie wychować. Nie uda ci się.
- Uda. - Ed był co do tego przekonany. - Ona mnie chce, sam widziałeś. Avanti z tym typkiem, przylała, ale lód dała? Dała, uśmiechała się, chyba nawet mrugnęła na pożegnanie.
- I będziesz tak się lał z każdym kto z nią będzie próbował gdy ona sama prowokuje, tak? Master plan opracowany? - Luc upił piwo i roześmiał się z lekką szyderą. - Ten typek co go wyprowadziłem...
- Dzięki stary!
- .. z klubunieprzerywajkurwa, to całkiem w porządku gość. Kozaczył, ale to plaga teraz przecież i smutna norma. W każdym razie miał w czymś pełną rację.
- W czym? - Rudy zainteresował się, podejrzewał, że coś o Kirze.
- Że za którąś obita mordą w idiotycznej walce o nią, ktoś pod klubem czy pod domem wypali ci z Minami w ten ryży łeb. Z przyłożenia.
- Ty mi chcesz mówić o tym, że czegoś nie należy robić bo ktoś może łeb odstrzelić? - Rudy roześmiał się. TY?! - prawie skulił się ze śmiechu.
Heen zaklął. No może nie był tu autorytetem faktycznie.
Chciał coś powiedzieć ale Ed uprzedził go.
- A powiedz jak ty byś się zachował na moim miejscu? Gdyby chodziło o kogoś... - zastanowił się jak opisać Lucowi to co czuł.
Solo-reporter zaklął po raz kolejny i dopił piwo.
- Dobra. - Nie odpowiedział na pytanie. - Powiedz mi tylko, że jest ogar, do niej nie masz złości i będziesz uważał na typów co coś z nią będą kręcić.
- Do niej? - zdziwił się. - Złości?! Kirunia jest najwspanialsza... Coś ty już się upił? - mimo podbitego oka gdy o niej mówił miał banana na ryju.
- Dawaj wódki bo nie strzymam.
Wypili po szklaneczce i skoczyli na parkiet.


Luc przez jakiś czas dotrzymywał towarzystwa przyjacielowi lecz nie miał ochoty na imprezowanie całą noc. Oderwał się od dziewczyny z jaka tańczył zaliczając w czasie rytmicznych ruchów całkiem miłe, krągłe i kolejne bazy.
Podszedł do wywijającego punka i poklepał go po ramieniu.
- EEED! - krzyknął przekrzykując muzykę. - Spadam!
"Nożycoręki" dał znak, że słyszy i pomachał mu lekko.



Pod szpitalem było pustawo, AV-ki z rannymi i naziemne karetki słane do mniej groźnych przypadków zajeżdżały od tyłu, a wejście 'główne' wychodziło na niewielką uliczkę. Nawet parking dla lekarzy, pielęgniarek i kadry urzędasów był z innej strony. Nikt się tu nie kręcił.
Idąc do samochodu Luc zastanowił się nad ostatnimi wydatkami. Szaleństwa w barze, drogie whiskey, parę stówek temu gówniarzowi z n'serayu, teraz jeszcze obciążenie kosztami randki Moiry z oddziałem położniczym. Zlecił przelew warunkowy z konta aktywowany kartą dostępową do apartamentu. Prosto j łatwo, jakby Moira z Davem jednak nie przyjęli oferty krótkiego pobytu w dzielnicy high class, to mógł zawsze wycofać zawieszony i czekający na finalizację transfer. Zresztą to akurat był wydatek jaki zaocznie uczynił z lekkim sercem. Para przyjaciół była więcej niż w porządku, zasługiwali na to, niezależnie od pomocy Mo z Feliksem.

Nie biedował, ale utrzymywanie apartamentu tanie nie było, a ostatnio mało się działo, nie było akcji jakie stacje chciały by kupić, ganianie się z Matrixem mogło potrwać. Przez myśl solo-reportera przemknęło, że w międzyczasie trzeba by zmontować coś krótkiego, ale tak treściwego by choćby taka NJKT sypnęła jakimś niewielkim pieniądzem na transfer.

Jego myśli pływały na temat wszystkiego byle odrywać się od Kiry i Mazz, gdy zbliżyły się za blisko do jednego tematu przeniósł je na rozmowę w szpitalu. Roześmiał się w duchu na pytania dyżurnej, musiał jakoś określić ciężarną w stosunku do siebie w krótkiej ankiecie. Mógł nawet podać, że to jego żona, przy takim motywie kto by mu nie uwierzył? Pewnie jakiś urzędnik po porodzie z marszu wpisałby go jako ojca. Było to kuszące, Dave by się wkurwił mocno, Mo pewnie mniej, wyczułaby w tym żart, a przecież wszystko byłoby do odkręcenia nawet na szybko. Luc jednak miał w perspektywie ganianie się z Matrixem, to mogło wymagać sporo uwagi, na latanie z Davem by prostować żarcik mogło nie być czasu.

W końcu wsiadł do samochodu i sprzęgł się z nim.
Siedział tak przez chwilę. Była zła, rozczarowana.
No spieprzył, sam nie wiedział czy chce podjechać?
Wiedział, chciał ale bał się trochę reakcji, wybuchu.
W końcu uznał, że trzeba pieprzyć to wszystko.
Koniec z tragirozkminami i chorym mindbreakiem.
Kira wyjechała, wszystko wracało do normy.
Ruszył w kierunku mieszkania Mazz.



Po wklepaniu kodu Luc wjechał windą i zbliżył się do drzwi Mazz. Zapukał rozmyślając wciąż o Edim i dzisiejszej sytuacji. Zrobił to odruchowo, zawsze pukał, nawet jak dziś u Moiry gdy grom n’rocka poddawał w wątpliwość czy zostanie to usłyszane. Nie otwierała, więc wklepał kod do drzwi do mieszkania i wszedł do środka. W salonie było pusto, choć w łazience usłyszał szum lecącej wody. Usiadł na kanapie wsłuchując się w lecącą muzykę.


Szum wody ustał po dłuższym czasie i z łazienki wyczłapała Ruda owinięta kusym ręczniczkiem. Zatrzymała się w półkroku widząc Luca.
- O cho…. przestraszyłam się - zaśmiała się lekko nerwowo. - Co tak szybko?
- Ed nie dał sobie wytłumaczyć pewnych rzeczy, a ja zacząłem przyznawać mu rację - odpowiedział. - Raczej szczęśliwy, nie było co z nim siedzieć.
- Chcesz piwo? - spytała człapiąc wilgotnymi stopami po podłodze. Sięgnęła do lodówki po piwo i otworzyła pojemnik. Wzięła kilka łyków.
- Jestem pełny - roześmiał się.
- Ok - uśmiechnęła się i zapaliła papierosa, wskakując na szafki w kuchni. - Tooooooo…. jutro przygotowania? - pomachała nogami.
- Yup, mam nadzieję, że nie jesteś zła za to w n’Cacie, byłem trochę rozdrażniony, ta dyskusja z gnojkiem mnie trochę… - machnął ręką zapalając papierosa.
- Nie jestem, Luc. Ale jeśli chcesz kogoś innego, to bierz kogoś innego.
Dziwnie to zabrzmiało.
- Mazz? - spytał podchodząc do wejścia do kuchni. - Coś się stało?
- Nie, czemu? - Sięgnęła po piwo - No jak mam narażać misję, to bierz kogoś innego.
- Mała. - Zbliżył się do niej. - Odpaliło mi ok? Wiesz że nie myślałem dość trzeźwo przez ostatnią dobę. Przepraszam, co mam jeszcze powiedzieć. Tak, chcę ciebie, robimy to razem? ASAP myślę ogarnięty, a ja w ciebie wierzę, że nie nawalisz. W kogo innego bardziej mógłbym?
Mazz przez chwilę mierzyła solosa wzrokiem po czym kiwnęła krótko głową.
- Ok. - uśmiechnęła się. - Zostajesz? - spytała zmieniając temat.
- Chętnie ale po Solitude muszę wziąć prysznic, bo nie masz tu takiej wentylacji by to wytrzymała. I piwo chyba jednak strzelę. - Mrugnął do rudej.
- No właśnie miałam mówić, że jak zostajesz to idziesz prysznic. - Zeskoczyła z szafek - To idź prysznicować się. - popchnęła Luca w kierunku łazienki zatykając nos palcami teatralnie.
On wywinął się ze śmiechem.

Ściągnął kurtkę i zaczął ściągać koszulę.
- Skunksie!!! Jedziesz jak Grey… - zatkała nos i twarz ramieniem, wspominając jednego z “kumpli”, który higienę osobistą miał zazwyczaj za nic. Przesadzała.
- Aż tak to nikt nie śmierdzi. - Kurtkę rzucił na kanapę i ruszył do sypialni by się rozebrać tam i nie moczyć ciuchów w niewielkiej łazience.
Ruda ruszyła do salonu, waląc się na sofę i włączając nTV. Zaczęła przełączać kanały, popijając piwo.
- Idź już zanim smród przeniknie przez mury - zachichotała odginając głowę mocno przez oparcie i patrząc na Luca do góry nogami.
W sypialni tylko rzucił koszulkę i zaczął ściągać spodnie opierając się o framugę.
- No heeeeej, myłem się już w tym miesiącu - zażartował, wszak robił to rano.
Ruszył do łazienki by się odświeżyć, gdy jego wzrok zahaczył o telewizor z lokalnymi wiadomościami. Fonia była bardzo cicho, Mazz wciąż odgięta do góry nogami wpatrywała się w niego z uśmiechem. Luc zatrzymał się w pół drogi i miał wrażenie, że serce zatrzymało się też.



W telewizji właśnie leciał raport. Jakaś gadająca gęba, w tle światła pojazdów policji. Taśmy odgradzające miejsce zbrodni. Karetka. Trauma team ładujący kobietę do środka. Ciemne włosy rozrzucone na noszach. Zakrwawiona twarz utrudniająca rozpoznanie. Ale jedno było charakterystyczne. Obrączka na palcu kobiety, gdy kamera robiła najazd.
Mrugnięcie oczu i obraz zmienił się na środek studia. Nie mógł oderwać wzroku, bo choć ten kawałek metalu mignął w nTV tylko przez chwile, to był bardzo charakterystyczny.
I Heen bardzo dobrze go znał, wszak miał identyczną obrączkę w domu.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 14-02-2016, 01:54   #28
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację



- Luc?! - głos Rudej dobiegał jak przez ścianę.
- Heen!!! - poczuł plaskacza na twarzy.
Zapiekło. Ale pozwoliło złapać dech.
- Co jest do kurwy nędzy? - Mazz dopytywała się zaniepokojona.
Oprzytomniał, raczej tyle o ile. Na tyle by wypowiedzieć właściwe imię, bo myślał o dwóch.
- Aleister - wydukał tylko tyle.
Mazz nadal nie jarzyła.
- Co z nim? - pociągnęła półnagiego Luca na sofę. Odpaliła fajka i podała mu go.
Luc wziął holopilota włączając go i przelatując palcami po wyświetlonym panelu na skórze kanapy. Cofnął obraz gdzie w studio gadające głowy pieprzyły o czymś na czym ciężko się było skupić, cofnął i puścił jeszcze raz to co widział idąc z sypialni do łazienki.
Mazz zmarszczyła brwi:
- No jakiś napad. Już któryś w tym miesiącu. Ale co to ma wspólnego z Alim?
- Pamiętasz jak mówiłem o ASAP? - Drżącą ręką wyciągnął z jej dłoni papierosa. - Kira rzuciła Clockwork, po jednym przypadkowym spotkaniu. Uznałem, że demony spierdoliły z miasta i jest ogar. - Zaciągnął się mocno. Zatrzymał na ujęciu zakrwawionej twarzy.
- To ona - powiedział ciężkim głosem. - A Alis jest nie wiem gdzie. - Puścił newsy dalej, nie chciał widzieć tego obrazu na jakim przed chwilą zatrzymał. Mówił o Alim, bo i tak dziś wystarczająco zdołował dziewczynę i dopiero chwiejnie to naprawił... ale jego myśli nie obracały się jedynie wokół syna. Leciutko podgłośnił fonię. Reporter będący na miejscu faktycznie potwierdzał wcześniejsze słowa Mazz:
Cytat:
To już 5 atak w tym miesiącu. Policja nie wystosowała jeszcze oficjalnego oświadczenia ale ustalono, że ofiary to zazwyczaj ciemnowłose, młode kobiety. “Nowojorski rzeźnik” jak głosi plotka to seryjny morderca…
Mazz wyłączyła telewizor.
- Ale… Luc.. Trauma Team by jej nie zabierała gdyby nie żyła. Trzeba ją najpierw znaleźć, nie? Możliwe, ze policja sama cię zacznie szukać. Jako męża.
Luc jednocześnie chciał i nie chciał słyszeć kolejnych informacji nadawanych z miejsca przestępstwa. Odwrócił głowę ku Rudej.
- Mam lepszy pomysł… - Wybrał numer do Amandy. Miał serdecznie w dupie, która była tam teraz godzina, choć akurat skoro tu była noc to w Wellington było do niej zapewne jeszcze kawałek.
- Haaalo - rozległ się głos po drugiej stronie. Nie odebrała od razu.
- To ja, Luc. - Matka była cięta na imię będące dowcipem jej byłego męża. - Nie mam dużo czasu, potrzebuję raportu z placówki T.T. w nNY, dotyczący jednej zmarłej… lub ciężko rannej. Na już.
- Dzwonisz do mnie po 2 miesiącach ciszy i bez słowa chcesz czegoś na już? - Amanda brzmiała na poirytowaną zachowaniem syna.
- Słuchaj mamo - zerwał się z kanapy. On i Kyle zwracali się do niej po imieniu. Tylko w tych naprawdę dobrych lub (cynicznie) złych momentach w ten właśnie sposób jak teraz. - Czy ty przez dwa, czy ja, pomińmy do cholery! Ja nie wnikam, czemu mi nie powiedzieliście, że Kira wyleciała do nNY. Ale właśnie ją zabił lub poszatkował jakiś sukinsyn, a gdzieś w tym mieście jest Aleister! Więc weź z łaski swojej prześlij mi te dane. Proszę. - Ostatnie właściwie wydyszał.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
- Wysyłam - stwierdziła po prostu kobieta cichym tonem. - Daj znać czy coś jeszcze potrzebujesz. Mam przylecieć? - Luc wiedział, że to oznaczałoby poważne nadszarpnięcie jej budżetu. Ona też to wiedziała.
I tak zaoferowała.
- Na razie to nie jest potrzebne - odpowiedział też cicho siadając na powrót na kanapie i ciągnąc papierosa aż do filtra. - Znajdę Ala, to może tak. Będę dawał ci znać co tu się dzieje. I… dziękuję.
- Dobrze. Będę się za was modlić.

Własnie modlitw teraz najbardziej potrzebował. Tak, modlitwa była tym co mogło rozwiązać wszystkie problemy. Nie powiedział tego jednak po prostu sie rozłączając i odbierając przez złącze DT wiadomość od matki.
Cytat:
Nazwisko: Jane Doe
Lat xx.
Objawy: Liczne rany cięte i kłute na torsie i przedramionach. Utrata krwi. Pobita, złamana szczęka, wstrząs mózgu
Hospitalizacja: Obecnie na oddziale intensywnej terapii w szpitalu Prezbiterian. MO podobne do co najmniej dwóch innych ofiar przyjętych do tego samego szpitala. Długa lista zaleceń i lekarstw, stan bardzo ciężki
Inne: Nadzór policyjny
Luc czytał to wyobrażając sobie jakim pokurwieńcem trzeba być, aby zrobić coś takiego idącej po ulicy dziewczynie. Rozmowa z Mazz, rozmowa z matką… w końcu ten raport. To otrzeźwiło go do końca.
Spojrzał na Rudą.
- Mała, to nie Kira - powiedział do niej. - Widziałaś tę twarz? - Kiwnęła głową. - Ja rozpoznałem… po obrączce, a ona by przecież nie nosiła. - To mu wychodziło z ust, myśli zaś z drugiej strony podpowiadały… że przecież robili je w Wellington na zamówienie, a ilu mieszkańców nNY nosi identyczne obrączki z Maoryskimi wzorami?
Wstał i zbliżył się do dziewczyny.
- Muszę to sprawdzić - odezwał sie już spokojnie. - Po prostu muszę, przepraszam.
- Za co mnie przepraszasz? - była zaskoczona.
Sam nie wiedział.
Skierował się do pokoju nie odpowiadając i zaczął wciągac spodnie.
- Jechać z Tobą? - Mazz podreptała za nim. - Nie powinieneś prowadzić.
- Chętnie - powiedział zakładając koszulę. - Ja pierdolę co za dzień… - pokręcił tylko głową.
Mazz ubrała się błyskawicznie i poczekała na Luca zbierając fajki po drodze ze stolika.
- Chodź. To na pewno ktoś inny. - Wyciągnęła dłoń do Heena.

Zebrał się z nią udając się do samochodu. Usiadł na siedzeniu pasażera. Wypił trochę, ale bez przesady, mógł jeździć bez problemu. Mógłby, gdyby alko nie sprzęgało się z totalnym rozkojarzeniem jakie zafundowała mu nTV.
- Jest w szpitalu Presbiterian - rzucił gdy Mazz siadła w fotelu kierowcy.
Ruszyli z kopyta.
Prowadziła tak jak robiła wszystko inne.
Brawurowo, bezpardonowo.



Znaleźli miejsce na parkingu - o tej porze nie było wielu pacjentów, więc nie stracili kilkudziesięciu minut na poszukiwania miejscówki.
Mazz ponownie wyciągnęła dłoń do Luca i mocno ją schwyciła splatając palce z jego palcami. Nie dając mu czasu na zastanawianie się, pociągnęła mężczyznę zdecydowanie do Izby przyjęć. Tutaj kręciło się trochę osób, pielęgniarki, personel medyczny, pacjenci z nagłymi przypadkami, telefony dzwoniące, gdzieś metaliczny głos SI wzywał doktora Jensena do sali nr 479. Mazz stanowiła teraz stały, zdecydowany, rudy punkt na horyzoncie Luca, którego mózg tymczasowo zmienił się w lekką papkę. Ostatni raz w szpitalu był na porodówce. Dziewczyna pociągnęła go stanowczo do lady pielęgniarek.
- Dobry wieczór - zaczęła - macie tutaj niejaką… - spojrzała na Luca pytająco.
- Ki… - urwał. - Kiedy żona była na mieście chyba nie miała dokumentów, rozpoznałem ją po obrączce w wiadomościach. Napad “rzeźnika” - powiedział nie siląc się na jakąś zmyśloną wersję, bo tego by mógł już nie dźwignąć.
- Proszę chwilę zaczekać. - Pielęgniarka zmierzyła ich oboje wzrokiem i wywołała połączenie.
- Zgłosił się mężczyzna, który twierdzi, że jest mężem Jane Doe z napadu. - Chwila ciszy - Tak. Dobrze. - Rozłączyła się.
- Proszę chwilę zaczekać. Zaraz przyjdzie funkcjonariusz.



Przez chwilę czekał w bezruchu, ale nie wytrzymał. Złapał się na tym, że teraz głównie przez niepewność, bo miał nadzieję że to nie ona padła ofiarą. Może ktoś jej ukradł… Ruda stała i patrzyła na niego, przytulić też nie mógł, trochę lewo by wyglądało jak mąż szuka żony i czekając…. zerkał ku drzwiom prowadzącym głębiej do szpitala z hallu recepcji i krążył to w jedną, to w drugą. W końcu zobaczył zbliżającego się policjanta, który bez problemu zauważył krążącego nerwowo solo-reportera. Podszedł.
- Sierżant Koors. Proszę za mną. - Poprowadził Heena do pierwszego wolnego gabinetu lekarskiego. Ruda została w izbie przyjęć, spojrzał na nią odchodząc z policjantem. Nawet nie pchała się.

- Proszę usiąść. - policjant wskazał fotel, gdy weszli do pustego gabinetu. Sam nie siadał. - Proszę o pana dane - zaczął.
- Lucifer van den Heen, czy mogę zobaczyć żonę? - spytał.
- Chwileczkę. Panie van den Heen, adres zamieszkania? Ma pan jakieś dokumenty potwierdzające tożsamość? Kiedy ostatni raz widział pan żonę? Jak ma żona na imię?
- Pan sobie kpi?! - Luc zamiast usiąść w fotelu to postąpił krok ku policjantowi, który spojrzał na solosa bez słowa.
- Proszę usiąść, panie van den Heen i odpowiedzieć na pytania. Im szybciej przejdziemy procedurę, tym szybciej będzie pan miał szansę zobaczyć żonę. - Funkcjonariusz powiedział dopiero po dłuższej chwili.
Solo-reporter podszedł jeszcze krok do policjanta.
- Jersey, Greenville, przy Garfield avenue. Mam - wyciągnął ID. - Zeszłej nocy, Kira. - Ostatnie powiedział już zaciskając szczęki.
Policjant nie przejął się rozemocjonowanym zachowaniem Luca. Zaczął sprawdzać informacje podane przez niego.
- Zeszłej nocy? - zapytał.
- Nie kurwa, przyszłej - zgrzytnął. - Pomyliło mi się.
- Panie van den Heen. Albo się pan uspokoi albo ta rozmowa będzie wyglądała zupełnie inaczej - ostrzegł spokojnym tonem policjant - Czym zajmuje się pana żona? I czy wie pan co robiła przy Rorchester str?
Luc nie usiadł, nawet się nie odsunął.
- Oglądam wiadomości, widzę żonę zalaną krwią pakowaną do AVki Traumy - znów wycedził. - Przyjeżdżam sprawdzić, bo dodzwonić się nie mogę i mam pieprzony talk show vel teleturniej. Niczym się nie zajmowała bo wczoraj rzuciła pracę i nie wiem co tam robiła, nie śledzę jej 24h na dobę do kurwy nędzy!
- A jak pan ją rozpoznał? Znaki szczególne?
- Obrączka.
Policjant rzucił spojrzeniem na jego dłoń.
- Pan swojej nie nosi?
- Co to ma do rzeczy na litość boską - Heen sprawiał wrażenie bliskiego wybuchu. - Nie, nie noszę, zrobiła się za luźna, palec mi schudł, nie mam czasu przejść się do jubilera, jest w szufladzie w domu.
Policjant pokiwał głową:
- Jakieś znaki szczególne u żony?
- Tatuaż, na łopatce, uroboros ale z kotów. Pięciu. Goniących się w kółko. Pieprzyk w pachwinie, z lewej strony. Nie wiem czy nie usunęła.
- Nie wie pan?
- Nie kurwa nie wiem, od paru miesięcy w separacji jesteśmy - warknął ze złością. - I gdzieś w mieście jest mój mały syn do kurwy nędzy, sam. Dajcie mi ją choć zobaczyć bo zaraz wyjdę z siebie!
- Ostatnie pytanie: imię i wiek syna?
- ALEISTER. SZEŚĆ LAT.
- Dobrze. Proszę za mną.

Policjant otworzył drzwi do pomieszczenia i ruszył w głąb korytarza kierując się ku windom.
Wyjechali na 3 piętro i wyszli bezpośrednio na oddział intensywnej terapii. Z daleka widać było kolejnego policjanta siedzącego przy jednym z pokoi dla pacjentów. Podeszli do wejścia i Koors wpuścił Luca do środka z ostrzeżeniem:
- Proszę się przygotować.
Za sobą Luc usłyszał kroki i usłyszał kobiecy głos:
- Witam, jestem dr Willson
Gdy się odwrócił ujrzał niską, pulchną Murzynkę wyciągającą do niego dłoń na powitanie.



- Zajmuję się pacjentką - dodała. - Rozumiem, że jest możliwość, że to pana żona. Proszę pana, zanim wejdziemy proszę zrozumieć. Obrażenia są ciężkie, stan na chwilę obecną stabilny ale to kwestia najbliższych 24 godzin. Te odwiedziny, wizyta muszą być krótkie.
- Chcę. Ją. Zobaczyć. - przerwał doktor grobowym głosem.
- Proszę tędy - pokiwała głową wyczuwając, że Heen zaraz straci nad sobą kontrolę.
Weszli do pokoju, w którym było kilka łóżek, jednak tylko jedno z nich było zajęte. Postać leżąca podpięta była pod aparaturę monitorującą i dozującą leki. Ramiona były opatrzone i owinięte, liczne opatrunki pokrywały również klatkę piersiową i okolice brzucha. Twarz była opuchnięta i czerwono-sina, wyglądała jakby ktoś bawił się plasteliną i pozlepiał ze sobą kawałki bez ładu i składu.
- Podawane są jej środki nasenne więc nie obudzi się teraz. Przeszła operację - głos lekarki spokojnie i cicho raportował ale Luc i tak nie słuchał. Ciało pompowało adrenalinę. Zamrugał, nie umiejąc stwierdzić od razu czy to Kira czy nie. Nawet nie przyglądał się rysom twarzy, bo przy tak pobitej, to było zupełnie bez sensu. Skupił się na innych szczegółach, wszak znał każdy milimetr jej skóry. Pieprzyki i inne skazy można usunąć, ale przecież nikt nigdy ich sobie nie funduje w drugą stronę w salonach plastycznych. Wodził wzrokiem po skórze (która była widoczna) w poszukiwaniu czegokolwiek czego nie miała Kira.
- ... miała naprawdę dużo szczęścia, że ktoś ją zauważył i wezwał TT - dobiegł go znowu głos lekarki. - Panie van den Heen...
- Pracowałem w T.T. - przerwał jej nawet na nią nie patrząc i wciąż obserwując żonę. - Nigdy nie lataliśmy do osób bez polis. To budujące, że tu panują inne zasady.
Lekarka wyglądała na lekko speszoną.
- Noo to nie do końca tak. Po prostu osoba, która wezwała podała swój numer polisy na pokrycie kosztów. Czasem zdarzają się dobrzy samarytanie.
Podeszła do łóżka z niewielkim padem podanym jej przez funkcjonariusza Koorsa.
Odkryła powoli termokoc jakim przykryta była kobieta.
- Czy to ten tatuaż? - powoli lekko uniosła ramię pacjentki na kilka centymetrów, by solos mógł spojrzeć i zweryfikować. Luc kiwnął lekko głową widząc że kociaczki brykają znajomo na łopatce kobiety. Skupił się na jej dłoni, która wyglądała znajomo, choć smukłe palce miały teraz połamane paznokcie. Niektóre podbiegłe krwią jakby drapała coś twardego. Na palcu serdecznym widoczny był jednak ślad po brakującej ozdobie. Czy to możliwe, żeby Leona...Kira nosiła ich ślubną obrączkę? Heen był skołowany do nieprzytomności.
- Miała co przy sobie? - spytał ciężkim głosem.
- Tyle co zostało z ubrania. Torebki, plecaka czy cokolwiek miała nie znaleziono. Dlatego też Jane Doe.
- Tatuaż wygląda jak jej, obrączka też. - Luc oparł się ciężko o łóżko. - To ona.

Dr. Willson podeszła do reportera i położyła dłoń na ramieniu mężczyzny.
- Panie van den Heen, chodźmy do mojego gabinetu. Porozmawiamy i dokończymy dokumenty. Ona się nie obudzi obecnie a potrzebuje spokoju. - Poczekała aż Luc się ruszy.
On zaś wstał i popatrzył na nią jakby nieobecny. Jakby był gdzieś indziej.
- Panno Willsen… Ja… ja przyjadę jutro. Dziś… dziś nie, nie mogę. Przepraszam.
- Czy zostawi pan na siebie namiar? W razie gdyby… sytuacja się zmieniła? - spytała lekarka.
- Oczywiście - Luc podał jeden z adresów kontaktowych z sieci jakie były używane przez niego dość sporadycznie, na lewo.
Lekarka zapisała dane:
- Gdyby miał pan jakieś pytania to proszę dzwonić. Jestem na dyżurze następne 12 godzin. - Powoli odprowadzała go do wyjścia.



Mazz siedziała w poczekalni, wstała gdy do niej wszedł z korytarza prowadzącego do głębi szpitala. Po jego minie można było jawnie zauważyć, że jest wstrząśnięty.
Bo zaiste był.
Zbliżył się do niej.
- Muszę stąd wyjść. - Miał ochotę zwymiotować, tak tez zresztą wyglądał.
Ruda nie przejmując się kanonami, wślizgnęła się pod jego ramię, objęła mocno w pasie i zarzuciła jego ramię na swoje barki. Typowy chwyt, gdy wyprowadza się kogoś z pola walki lub… kogoś z traumą. W tej chwili nie miało to znaczenia. Luc w ogóle nie rejestrował co się wokół niego i z nim dzieje. Przez chwilę korytarz prowadzący do izby przyjęć zamykał się klaustrofobicznie na nim, ciało spięło się. Ruda musiała wyczuć reakcję, bo przyspieszyła kroku:
- Heen, nie odpływaj. Jeszcze parę kroków. - Stare nawyki nie umierają.
Powiew świeżego powietrza orzeźwił go nieco.
Wyjął papierosa i zapalił. Idąc w stronę samochodu wciąż obejmował Rudą i wybrał numer telefonu do ojca.
- Cześć, synku. Co słychać? - ojciec brzmiał dość radośnie. Jego powitanie ostro zgrzytnęło z obecnym “co słychać” po stronie reportera. Mazz objęła go ciasno w pasie i przyglądała się twarzy.
- Kiedy ostatnio widziałeś się z Kirą i Aleisterem? - spytał Heen. Pytanie o to co u niego zignorował. Głos miał daleki od stanu radości.
- Mmmm… czekaj niech pomyślę… - Ojciec próbował sobie przypomnieć szczegóły. Dobrze, że był to typ, który odpowiada najpierw a potem docieka. - … mieliśmy urodziny Mayi jakieś trzy tygodnie temu? Nie, nieco ponad dwa. Była wtedy z małym u nas.
- Wciąż jest z tym korpo? Czym się zajmuje? Proszę nie pytaj na razie czemu mnie to interesuje…
- Nie, rozeszli się jakiś miesiąc temu. No jak u nas była to wspomniała Sue o około dwóch tygodniach od rozstania. - Ojciec tłumaczył ale jego głos zaczynał się zmieniać na napięty - Była bez pracy. Chciała pożyczyć trochę kasy.



- Wspominała coś o mnie? - spytał.
- Nie. Luc… - ojciec był już wyraźnie zmartwiony. Nie pytał ale łatwo dało się wyczuć, że chce wiedzieć o co chodzi i dokąd Heen zmierza z pytaniami.
- Jest na intensywnej terapii w szpitalu nNY, pocięto ją i pobito. - Zaciągnął się mocno. - Wiedziała od was gdzie jestem?
- Co?! - Matt van den Heen krzyknął zdenerwowany do słuchawki - Jak..? Kto? - starał się pohamować. W tle słyszeć się dało głos Sue dopytujący o co chodzi. - Nie… nie mówiliśmy o tobie. Nie przypominam sobie - jego głos stał się nieco przytłumiony, widocznie odwrócił się do żony.
- Sue, mówiłaś z Kirą, gdzie Luc teraz mieszka?
- Nie… - macocha solosa zawahała się.
- Sue, to ważne.
- Nie, nie mówiłam - powtórzyła w tle. - Ale… ale pożyczyłam jej trochę pieniędzy. Nie dla niej, dla Aliego - dodała szybko jakby się tłumacząc i przepraszając jednocześnie. - Co się stało? Co się stało?
- Luc, nie wie od nas. Sue dała jej trochę kasy. - Ojciec brzmiał na zagniewanego. - Może od dzieciaków wiedziała? Jaki stan? Gdzie Ali? - Luc znał ojca na tyle, że wiedział, gdy mężczyzna zaczyna się gotować. Gotował się szczególnie, gdy ktoś chciał skrzywdzić jego dzieci. Albo dzieci jego dzieci.
- Daj Sue do telefonu Matt, proszę - Luc rzekł spokojnym głosem. Ruda patrzyła na niego badawczo, on wyglądał jakby twardo analizował usłyszane informacje. Spojrzenie Mazz było ucieleśnieniem pytań ale nie przeszkadzała.
- Już - rzucił ojciec - Porozmawiaj z nim, kobieto.
- Luc? - drżący głos Sue. - Luc, jesteś tam?
- Tak - odpowiedział. - Po co Kirze były pieniądze na Aleistera - spytał nawiązując do przytłumionej wymiany zdań między Mattem i jego macochą.
- Mówiła, że potrzebuje na ubranie i jedzenie i na abonament w przedszkolu. - Sue czuła się winna - Niewiele potrzebowała. A dałam jej z własnych oszczędności. - Chyba mówiła to raczej do męża niż do Luca. - Mówiła, że Dan, zabrał wszystkie karty i odciął od konta. Miała jedynie trochę czipów odłożonych. No nie chciałam, żeby Ali cierpiał w tym wszystkim! - w końcu nie wytrzymała i wybuchnęła buntowniczo.
- Nikt nie mówi, że zrobiłaś źle, Sue. Ja… dziękuję ci za to. - Luc wsiadł do samochodu, Mazz wgramoliła się od strony kierowcy. - Poproś Matta, by z pozycji ratusza szukał Aliego w Wellington. Jakkolwiek. Ja oddzwonię jak będę wiedział coś więcej. Pa. - Rozłączył się.

Ale od razu wybrał inny telefon wskazując towarzyszce płytkę skrywającą implant przy uchu.
Kiwnęła głową i spytała tylko:
- Dokąd?
- Do mnie, na Jersey.
Ruszyła po drodze przysłuchując się rozmowie rodzeństwa, które opowiadało mniej więcej tę samą historię co ojciec i macocha. Widzieli się, pożyczyli trochę kasy na Aliego. Ozzy dorzucił Lucowi, że chyba powinien nieco bardziej zwracać uwagę na potrzeby syna. Odpowiedzialny gnojek się znalazł.
I tyle.
Żadne z nich nie mówiło, gdzie przebywa Luc, z resztą Kira nie wyglądała na zainteresowaną tematem.



Gdy dojechali do domu Heena na Garfield Avenue, Solo-reporter skoczył do środka budynku i otworzył drzwi do mieszkania wyłączając zabezpieczenia. Ogarnął wzrokiem swoje malutkie lokum i schylił się pod łóżko, skąd wyciągnął czarną gustowną walizkę. Z szafy wyjął plecak z wyposażeniem branym na akcję, po chwili doładował do niego kilka magazynków do PM i kilka do pistoletów. Cityhuntera wsadził z tyłu za pasek od spodni, swoją kurtkę rzucił na łóżko zakładając w jej miejsce tę podbitą kewlarem jaka niedbale rzucona była na oparcie fotelika. Na koniec sięgnął do szuflady po pudełeczko rzeźbione w maoryskie wzory i wyjął stamtąd przedmiot jakiego dawno nie oglądał. Przynajmniej na żywo, bo dziś miał go już przed oczami. W nTV. Choć w sumie nie ten, jego bliźniaka. Wziął kurtkę z łóżka w rękę wraz z walizką i zarzucił spory plecak na ramię Zabezpieczając mieszkanie ruszył do samochodu.
Wrzucił wszystko na tylne siedzenie unikając wzroku Rudej.
- Myślałem dziś by zrobić w międzyczasie jakąś akcję - rzucił wsiadając do wozu. - Teraz tak mną nosi, że… - machnął ręką. - Jedźmy do Halo - dodał.
- Nie powinieneś odpocząć? - spytała Mazz, ruszając i kierując się do miejscówki brata - Myślisz, że akcja teraz to dobry pomysł?
- Zastanowimy się, zresztą… Nie mogę jednak zostać u ciebie? - spytał. - Bo jak tak to wolę mieć sprzęt przy sobie by tu nie jeździć, jakby jutro zrobić jakiś rajd z boosterami.
- Przecież zaoferowałam. - Rzuciła spojrzeniem na reportera - Możesz. To się nie zmieniło. - sztuczne podekscytowanie Heena zaczęło zwracać jej uwagę.
Luc myślał intensywnie przez całą drogę, milczał. Było późno, środek nocy, gdy dojechali pod dom runnera. Heen wcisnął przycisk videodomofonu. Reakcję uzyskał dopiero po trzecim naciśnięciu.
- Czego?
- To my - solos rzucił tylko te dwa słowa.
Bzyk otwieranej bramy był jedną odpowiedzią udzieloną przez runnera. Dały się słyszeć otwierane drzwi mieszkania. Halo zaniepokojony wypatrywał dwójki, gdy włazili na górę.
- Co jest? - spytał sprawdzając czy nikt za nimi nie idzie. Na wszelki wypadek.
- Nic, stęskniliśmy się… - W głosie Luca słychać było wahanie. - Moja była żona leży w szpitalu, masz piwo?
Jednocześnie przez złącze DT do Halo poszła wiadomość.


Cytat:
“Skan, gruby, na poziom nawet nano, ja i Mała.”
Halo zaklął słysząc newsy.
- Jak to w szpitalu? - Spojrzał to na Luca to na Rudą - Clockwork nie jest tak bezpieczne jak myślała?
Nie zareagował na wiadomość ale nie wpuścił ich do mieszkania, zatrzymując gestem dłoni. Zniknął w głębi. Po chwili pojawił się i machnął dłonią przywołując najpierw Luca.
- Skąd wiesz, że w szpitalu? Gadałeś z nią jeszcze?
Solo wszedł powoli. Halo wstrzymał go w progu jak w bramce.
- Rzeźnik - odpowiedział na pierwsze z pytań runnera - dorwał ją na ulicy. Nie gadałem, jest w stanie krytycznym, jedziemy właśnie ze szpitala.
Halo dzielił uwagę na rozmowę z Lucem i analizowanie danych.
- Rzeźnik? - przez chwilę rozkminiał - A, nowojorski? Kurwa, nie pierdol. - Spojrzał uważnie na Heena. - Jakim cudem?
- Nie wiem, rozpoznałem ją w newsach po obrączce ślubnej. - Luc czekał cierpliwie aż Halo pozwoli mu wejść. - Zrezygnowała z Clockwork, byliśmy tam dziś wieczorem, a w nocy już była rżnięta. I nie mówię tu o klientach na privatce.
W końcu Halo machnął dłonią i powtórzył proces z Mazz. Po dłuższej chwili wszyscy w trójkę siedzieli u runnera w saloniku. Drzwi były zamknięte i zablokowane.
- Czysto. Nic nie masz. No znaczy oprócz swojego standardu. Gadaj jak człowiek o co chodziło?

Heen potoczył wzrokiem po mieszkaniu, spojrzał na Rudą i jej brata. Brak niczego ponad stan lekko zmniejszył paranoję. Jezu ile by dał, żeby tam u Prezbiterian leżała Kira… z tym śladem po obrączce na palcu. I ile by dał, żeby to nie była ona. Wspomniał zmasakrowaną twarz.
- Jest bardzo realne, ba nawet prawdopodobne, wręcz prawie pewne: że to Kira leży na intensie - zaczął ostrożnie. - Rozpoznałem ją jedynie po obrączce w newsach i ma tattoo jaki miała ona. Ale jest parę szczegółów jakie nie dają 4 gdy dodać 2 do 2. - Zapalił papierosa nie przejmując się tym czy Halo ma coś przeciw. Był w takim stanie, że miał to serdecznie w dupie.
- Jakie były nasze relacje wiecie, okazuje się, że zerwała z fagakorpo około miesiąca temu. Kobieta w szpitalu ma ślad po obrączce, czyli musiała jakiś czas nosić. A przecież pracując jako striiii..., jako hostessa w clocku czy podobnych przybytkach - była bez. Wczoraj wszak też nie miała. Po kiego chuja miałaby nosić obrączkę po mnie i skąd wyraźne ślady po noszeniu gdy dwa tygodnie temu na urodzinach mojej siostry w Wellington nie dość że nie miała na paluchu, to słowem się o mnie nie zająknęła? A z fagasem zerwała raptem miesiąc temu. To jest nierealne. Jeszcze w lato… opalenizna. Ale teraz, na jesieni? Przy nocnym trybie życia? Jakiś absurd. I wciąż motyw po co w ogóle miała by nosić. Kumacie? - spytał.
Halo spojrzał na Mazz, która siedziała z obojętną miną, słuchając wynurzeń Luca.
- No to co? Ktoś się pod nią podszywa?
- Nie wiem - stwierdził solo-reporter. Poważnie nie wiedział. - Są i inne drobiazgi. Ładowanie zmaltretowanej do AV widzieliśmy na żywo. Amanda, moja matka robiąca za recepcjonistkę w TT w Wellington, wysłała mi full dokumentację z ich sieci wewnętrznej, ile… - spojrzał na Mazzy - dwie minuty później? Trzy? Wraz z raportem dotyczącym porównań ze stanem innych ofiar, przebywaniem już na intensie i zaleceniem dozoru policyjnego. To też mi średnio trybi. Do tego sam fakt, że u Prezbiterian mówili, iż ktoś z własnej polisy wezwał do zdarzenia. Ok, są dobrzy ludzie, ale… no to też mi śmierdzi.
- Myślisz, że twoja matka jest w to zamieszana? Jak?! Mści się za ciebie? - Skrzywił się Halo. Ruda się nie odzywała kminiąc w milczeniu.
- Nie. Myślę, że ktoś mógł w wewnętrzną sieć korpo wsadzić dane zanim spłynęły by faktycznie, a Matka wygrzebała je po prostu wyszukując profil rannej z ostatnich wydarzeń w nNY. - Zaciągnął się fajkiem.
- W każdym razie w szpitalu jest ktoś, kto ma tattoo jak Kira i miał obrączkę, ze śladem po niej, którego Kira mieć nie mogła. A info wzięte przez Amandę są śliskie. Spotykam byłą w dniu w którym ustalamy czy chcemy się brać za Matrix, dzień po zrządzeniem losu… To tylko mała szansa, wiem. Może to paranoja. Wiecie co chce powiedzieć?



Ruda się w końcu odezwała:
- Ja myślę, że trzeba ustalić najpierw parę rzeczy zanim wpadniemy w paranoję. - Spojrzała na Luca - Pogadać z policją. I tak pewnie będą cię szukać, a może uda się coś wybębnić od nich. Sprawdzić samarytanina. Na zimne chuchać. Sprawdzić, czy Leona przyjechała tu sama i gdzie mieszkała. Ustalić po kiego tu przyjechała skoro podobno była bez grosza. Taka wycieczka jak się kasę pożycza po rodzinie to tak cienko… - Ruda ewidentnie nie była fanką teorii spiskowych dziejów. Wolała trzymać się faktów i trzeźwości osądów.
- Masz rację. - Luc opadł na oparcie kanapy. - Po prostu… Halo, Mazz, badamy czy się brać za Matrix, a mi się kołata czy Matrix już nie wziął się za nas. - Spojrzał na runnera, zdecydowanie najinteligentniejszego w ich gronie. - Powiedz mi, że nie widzisz w tym nic śliskiego - dodał jakby z pewną nadzieją. Żeby powiedział, że nie, że to tylko mózg solosa płata mu figle.
On tylko skrzywił się.
- Wiesz… niby tak ale z drugiej strony to co my… ledwo skrobnęliśmy powierzchnię paznokciem. Nawet jeśli są tak zajebiści, że wykopani w kosmos, naprawdę sądzisz że po paru gadkach przy piwie i poszukiwaniu na necie hakerki dobierają się do siódmego pokolenia w rodzinie? I dlaczego akurat twoją eks? A nie do na przykład Mazz. - Spojrzał przeciągle na Luca i Rudą. - Nie wpieprzam się, ale jeśli miałbym ciebie targetować to bym strzelał w nią albo w syna...
- Halo, jak ktoś im grzebał za mocno, to uderzyli w niego. Ugotowali znajomka Eda - przerwał mu Heen. - Jakie były moje pierwsze myśli jak widziałem “Kirę” w newsach? - spytał. - Znaleźć Aleistera, skupić się na odnalezieniu syna, gdzieś tu w nNY. Igła w stogu siana - zełgał. Jego pierwsze myśli były lekko inne. - To daje w odstawkę trochę węszenie wokół Matrixa. Gdyby uderzyli w Ala lub Mazz, to skutek byłby odwrotny bo bym stanął na uszach, zszedł do piekła i z powrotem by ich dopaść.
- No ale przecież Edek był na zleceniu. Przynajmniej tak to rozumiem. Jakie muszą mieć w takim razie zasoby by śledzić i nadzorować każdego kto się nimi interesuje? - stwierdziła Ruda sceptycznie.
- No chyba, że obserwują Luca. Niezależnie. - Runner dorzucił do ognia swoje.
- Layter mówił, że działają globalnie, wchodzą właśnie do Stanów… zahaczają się jak zapewne w 13 n’Cata co sugerowała Mo… A zasoby mają podobno grube… - odpowiedział Mazz, choć bez przekonania, jej argument był celny.
- No ale jeśli wchodzą do stanów to co? Targetują ciebie jako co?... - Mazz też w końcu sięgnęła po fajka i zapaliła - I co? Ściągają tu Kirę i co? Napadają ją, by co? Nie rozumiem, co chcieliby uzyskać…
- No wiesz… Luc jest jednak jakąś tam opiniotwórczą figurą… ma wysoką oglądalność… - kminił Halo. - A może chcą cię zrekrutować? - nagła myśl błysnęła mu przed oczami.
- Nie wiem Mazzie… - Spojrzał na nią. Faktycznie nie wiedział. - Albo to Kira i to przypadek, albo to Kira i to nie przypadek, albo to nie Kira, wtedy to na pewno nie przypadek. A ja nie wierzę by nosiła moją obrączkę od miesiąca (bo przy swoim fagasie to…) zdejmując ją tylko na spotkania rodzinne i do pracy. I te "szybkie" dane TT. Stąd kombinuję, stąd paranoja, to mi po prostu capi jak Grey. Nie mam kontrargumentów na twoje, masz rację Mała, ale z tyłu głowy… - urwał zwracając się do Halo.
- Nikt nie powinien wiązać bloga z Luciferem, rekrutkę zostawmy. Ale jakby brać pod uwagę twój domysł…
- Może ...hmmm… - Halo podrapał się po głowie - … nie no sprawdzam przecież regularnie ciebie, bloga, ploty i ew. powiązania. Ode mnie i z mojej strony nie wyszło. Kto jeszcze wie? Ja, Mazz? Kto jeszcze?
- Layter. - Luc zastanowił się głęboko. - Ed? To chyba wszyscy.
- Ktoś mógł chlapnąć? - Halo spojrzał na siostrę ponownie. Ruda wzruszyła ramionami.
- Na mnie nie patrz, ja głównie z wami wojuję. A te znajomości co mam to nie w tę mańkę w ogóle. Za Edka… nie wiem… może po pijaku mógł komuś? To już Luc musiałby się wypowiedzieć. To samo na temat Laytera.
- Callmee sam z siebie… średnio. Z kredsami problemów nie ma, a ja jestem dla niego przydatny. - Zastanowił się Heen. - Gdyby ktoś mu zaproponował sporo, naprawdę sporo, to możliwe. Ale ktoś musiałby wiedzieć, że on wie by przedłożyć ofertę. Skąd? Jak? A Ed? Nie wiem, jest lojalny, a po pijaku to albo się bije albo przelatuje wyrwane laski. Zresztą to… poboczne. Posprawdzasz parę rzeczy Halo?
- Uhumm… - Halo pokiwał łbem. - Co trzeba, dajesz.
- Jej pobyt w nNY, gdzie, od kiedy, gdzie pracowała, jak długo w Clocku. Nowe zapisy dzieciaków w przedszkolach, nagłe, z 2 tygodni. Kto jebnął polisą TT, tego samarytanina. Ogólnie tropy, te gdzie wiodą moje paranoiczne rozkminy, a co wskazała Mazz. - Spojrzał na Rudą.
- Okej, ale to nie będzie od kopa. Trochę zajmie. Siądę nad tym od rana? Ok?
- Spoko. I ostatnia sprawa. Chciałem skanu by… sprawdzić. Chciałem wam powiedzieć o tym co mi się zagnieździło między uszami. Ale chcę też rady - urwał patrząc to na Halo to na Mazz. - Jak zlecę badania DNA, uzębienia, i tak dalej. to będzie pewność wykluczenia jednej z opcji - czy to faktycznie ona. Ale wtedy ktoś może się dowiedzieć, że coś podejrzewam. Co radzicie?
- Hmmm w zasadzie to czemu nie miałbyś mieć podejrzeń? W sensie, jesteście w separacji itd. ale wciąż małżeństwem. Tylko z czymś te wyniki trzeba porównać. Jakieś dane byłyby w szpitalu w NZ? Nie wiem z okresu porodu? - Halo podrapał się ponownie po czerepie.
- Odciski palców można na policji sprawdzić - dorzuciła Ruda. - Uzębienie to chyba najłatwiejszy element - jak ma jakieś implanty itd. Numery seryjne można by obczaić. Tylko jak w jej stanie teraz?
- Mam coś chyba po Aleisterze - mruknął - w domu, na badania DNA. Jutro podczas dnia podjadę, dziś już nie ma sensu. Dobra, to tyle, przepraszam za nocny nalot Halo.
- Spoko, nie ma sprawy stary. Miałeś przejebany wieczór. - Ptasie radio wykazało się empatią.
- Trzymaj się, brat. - Ruda poklepała runnera po ramieniu i ruszyła do drzwi wraz z Luciferem.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 14-02-2016, 22:33   #29
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację



Zmęczenie zaczynało doskwierać obojgu gdy dojechali do mieszkania Rudej.
- Weź ten prysznic… - mruknęła cicho. - Klamoty wrzuć do szafy.
Sama wcisnęła propagator nastawiając go na przygotowanie kawy. Zapaliła i zaciągnęła się mocno, czochrając kilkukrotnie swoją rudą czuprynę. Luc posłusznie wrzucił swój sprzęt tam gdzie zasugerowała i rozebrał się jak przed dwoma godzinami. Wparował do łazienki nastawiając wodę na chłodną. Przez dłuższą chwilę stał pod strumieniem, aby zaraz zabrać się za zmywanie z siebie brudu i potu dzisiejszego dnia. Po wszystkim owinął się w ręcznik wychodząc do salonu. Podszedł do lodówki wyjmując piwo, nie szukał wzrokiem kawy.
- Mogłem? - spytał rudej otwierając butelkę, uśmiechając się lekko przy pytaniu “post factum”.
- A jak ci powiem, że nie to co zrobisz? - Ruda wyszczerzyła się gasząc fajka.
- Oddam ci wylewając je na głowę. - Zrobił ruch jakby szykował się do tego.
- Tylko spróbuj… będziesz sprzątał… szczoteczką do zębów i jęzorem - Uśmiechnęła się krzywo i złośliwie. - Lepiej?
- Lepiej, że jęzorem niż szczoteczką? - spytał grzecznie.
- Luc. - Ruda spoważniała i podreptała do reportera. Stanęła przed mężczyzną z poważną miną, zadarła głowę do góry. - Mogę Cię o coś spytać?
- Jasne, ale chodź usiąść - wskazał ruchem głowy salon. - Trochę biegania dziś było, wiesz, lata już nie te.
- Ok. - Zrobiła dłonią ruch przepuszczania i poczekała aż ruszył. Po czym zerwała z niego ręcznik i plasnęła w nagi tyłek reportera wymierzając mocnego klapsa. Korzystając z jego zaskoczenia wyminęła go zgrabnie zwiewając w kierunku sypialni… tyłem z szerokim uśmiechem z jego zaskoczonej miny. Luc zasłonił się odruchowo, po czym z udawanym czy nie udawanym gniewnym wyrazem twarzy ruszył za nią - Ruda zołza - mamrocząc pod nosem.
- Premia za odkrycie roku - szydziła z daleka, zwiewając przed nadciągającym Heenem. - Coś tempo ci spadło, staruchu. Latka nie te… - przedrzeźniała kpiąco. - … podać ci krzesełko? Odsapniesz…
- Ano nie te - przyznał. Powoli szedł w jej stronę blokując drogę ku wyjściu. By uciec do salonu musiałaby albo wymijać go tracąc pęd, albo po drodze wskakiwać na łóżko. Oboje byli wyszkolonymi w ogniu bitew solo, wiedzieli, że utrata ułamków sekund się liczy. Powoli skracał dystans do “ofiary”.
- Jesteś tylko kilka lat młodsza, jak ja staruszek to… - Udał, że się czemuś przygląda na jej twarzy. - Mazz, tam w kącikach oczu? To zmarszczki?
Wybrała opcję: łóżko. Wskoczyła i wbijając pięty w gruby materac, balansowała na lekko ugiętych nogach, licząc na to, że gdy Luc się rzuci, zdąży odskoczyć i zwiać do salonu.
- Krowa, która dużo ryczy mało mleka daje, Heen. Pokaż tę legendarną szybkość - podjudzała przygotowana na “atak”.
Skoczył znienacka ku dziewczynie, z obu nóg, szczupakiem. Była szybka, bardzo szybka. Odbiła się z łóżka i pewnie uniknęła by przechwytu ale zadecydowały ułamki sekundy, była nie dość szybka na Luca, zdążył złapać jej kostkę i pociągnąć. Chyba tylko dlatego nie wyrżnęła zębami w podłogę, zamiast tego ciężko waląc się piersią na skraj łóżka. Ryża głowa pacnęła o bok materaca twarzą. Heen obrócił się na plecy i złapał drugą ręką za pasek spodni dziewczyny na wypadek gdyby uwolniła stopę.
- Ufff… - stęknęła gdy upadek wycisnął jej powietrze spomiędzy zębów. - Ty!!.... - prychnęła oburzona a jej ręce szukały, macały po materacu w poszukiwaniu broni ostatecznej… poduszki.
Puścił jej nogę, wciąż trzymając ją drugą ręką za spodnie, przyciskając lekko przy tym brzuchem do łóżka. Mógł spróbować sięgnąć po tą samą poduszkę mając nadzieję, że zdąży i siłując się uda mu się jej ją wyrwać. Zamiast tego sięgnął ku drugiej, a Ruda w tym czasie pociągnęła go szarpnięciem za ramię którym ją przytrzymywał i wierzgnęła całą sobą próbując wybić go z równowagi. Nawet leżąc na brzuchu, w teorii bezbronna nie przestawała walki.
- Puszczaj, Heen, bo pożałujesz! - Użyła swego sławnego daru “przekonywania”.
Zamiast puścić przyciągnął ją trochę do siebie unikając bosych wierzgających stóp.
Poduszka jaką chwycił zatoczyła łuk lądując na rudym łbie. Raz, drugi, trzeci…
Za trzecim razem krzyknęła z bólu.
- Auuuu!!! - Chwyciła się za oko sycząc - Noooo coo robisz… - Minkę miała ściągniętą.
Puścił ją i odłożył poduchę, przybliżył się zaglądając jej w twarz by zobaczyć czy faktycznie nie strzelił ją rantem w szare ślepie. - Mazz…? - spytał.
Odwróciła się na plecy z minką biednego pieska i gdy tylko Heen się nad nią pochylił, zaplotła nogi z jego i zrobiła dźwig, przewracając go na plecy. Wbiła jego ręce mocno w materac w mocnym uścisku swych dłoni i pochyliła się z szerokim wyszczerzem i opadającą lekko czubem jej rudej czupryny:
- Jesteś mój, Heen - mruknęła z dumą w głosie. - Przygotuj się na zemstę!
Luc nie siłował się z nią próbując uwolnić ręce, spoczywała swoim ciężarem na nich, a on nie był pieprzonym osiłkiem.
Przekrzywił lekko głowę patrząc to na jedną parę rąk, to na drugą.
- Puść tylko jedną z moich dłoni sięgając po poduszkę, to ja ci już pokażę zems... - rzucił z figlarnym błyskiem w oku napinając mięśnie rąk.
Zanim zdążył dokończyć zdanie opadła na niego i zamknęła mu usta pocałunkiem.
Spodziewał się znowu nieczystej gry ale tym razem chyba był to koniec planu…
Luc oddał pocałunek unosząc lekko głowę, napięcie mięśni zelżało, spróbował po prostu poruszyć ręką przewidując, że go teraz puści.
- Aaa..aaa…. - Pokręciła lekko głową mrucząc i w najlepsze kontynuowała całusy do czasu, gdy nie opuścił gardy. Dał się wciągnąć się w pieszczoty i zabawy języków. Zaatakowała raptownie i szybko zanim zdążył zaczaić. Poducha spadła miękko na jego twarz. Sięgnął ręką przed siebie starając się zasłaniać. Pomimo dzisiejszych wydarzeń, pomimo tego co widział w nocy, co roiło mu się we łbie, pomimo obaw o Ala, w tej chwili zaczął po prostu rechotać ze śmiechu, nie pamiętając o niczym. Wciąż osłaniał się dłonią, starając się schwycić walącą w niego poduszkę.
Mazzy coś tam wojowniczo pokrzykiwała i tłukła reportera ile wlezie, dodatkowo podskakując na nim i wbijając go w materac. W końcu atak ustał, a dziewczyna opadła na łóżko obok solosa, uwalniając go spod swego “ciężaru”. Pogładziła go lekko po policzku z delikatnym uśmiechem na twarzy. Luc przekręcił się na bok prawą ręką obejmując Mazz i gładząc lekko po żebrach oraz skraju brzucha.
Dmuchnął odwijając jej ‘grzywkę’ jaka w czasie walki opuściła się trochę.
- O co chciałaś pytać Mazzie? - spytał całując przelotnie jej dłoń.
- O nic. Chciałam cię rozluźnić. - Uśmiechnęła się szerzej. - Ale sam mówiłeś, że jesteś naładowany więc gadka i tak by nie pomogła. - Odwróciła się tyłem i wcisnęła w Luca "na łyżeczkę", układając sobie jego ramię pod głowę.
- Hmm… - mruknął nie dając tym jednoznacznej odpowiedzi czy by pomogła, czy nie i czy uznaje “o nic” za pewnik. Objął ją mocniej i przylgnął do ciała wciskającego się w niego. Głowę złożył twarzą do jej karku muskając go lekko ustami, leżał tak dłuższą chwilę. Powoli obydwoje zaczęli odpływać w lekki półsen. Ten stan, gdy umysł na wpół kontaktuje z rzeczywistością, ciało odpręża się i można odetchnąć głębiej. Leżeli oboje ciasno wtuleni w siebie, w kokonie rozgrzebanej pościeli.
Wciągał głęboko jej zapach, czując jej obecność przy sobie. Ufnie wtulała się w niego, cicho posapując, odpływając w sen. Przyglądał się zarysowi jej ciała spod opadających powiek. Długa szyja, ramię, gładka skóra, pasma krótkich włosów opadających chaotycznie. Ciepły policzek na ramieniu. Uśmiechnął się czując się bezpieczny, kochany, chciany.
Było mu dobrze.
Chciał by ta chwila trwała bez końca.
Zmasakrowana twarz pobitej kobiety…
Krew.
Poharatane dłonie z oderwanymi paznokciami.
Walczyła?
Broniła się?
Długie palce Kiry…
Lśniąca obrączka…
Ślad po małżeńskim pierścieniu wystający spod opatrunku
W pierwszej chwili chciał wstać, iść pod prysznic, wsadzić łeb pod zimną wodę, przegnać te myśli won. Nie chciał o tej poszarpanej zmaltretowanej istocie myśleć, że to ONA. Może dlatego tak się nakręcał szukając innych wytłumaczeń. Szukając innych opcji, byleby nie dopuszczać do siebie myśli, że faktycznie ‘rzeźnik’ trafił tej nocy na NIĄ i zrobił z niej ledwie żywy strzęp mięsa. Choć wszystko na to wskazywało, a w głębi duszy ślad po tej pieprzonej obrączce pociągał tak bardzo by myśleć, ze to jednak Kira. I że ją nosiła.
Nie wstawał jednak. Nie chciał zbudzić Mazz pogrążoną już w półśnie. Usnął.



Pocałunki wyrwały go ze snu. Czuł się zaspany więc było chyba jeszcze wcześnie. Mazz właśnie całowała jego szyję przechodząc na obojczyk, ręką gładziła jego żebra i biodro długimi powolnymi ruchami. Wyczuwając jego przebudzenie uniosła głowę, oczy miała radosne.
- Jak ci się spało? - spytała.
- Mmmm… świetnie - odpowiedział przeciągając się lekko. - Dawno wstałaś?
- Jeszcze nie wstałam… - mruknęła jeszcze na wpół rozleniwiona i cieplutka. Była naga, jeszcze w nocy mrucząc cośzaspana wyłuskała się z ciuchów w jakich niewygodnie się śpi. - Ale…. jak Ci się spieszy, to wstaaaaaanę. - Pochyliła się po trącić językiem jego pierś i przesunęła dłoń z biodra na pachwinę. Westchnął lekko w reakcji na pieszczotę i położył jej ręce na pośladkach obłapiając je i przyciskając ją do siebie.
- Śpieszy, nie śpieszy, tak to zebrać się ciężko - mruknął przesuwając ustami po jej włosach.
- To może znajdziesz w swym kalendarzu kwadransik… no.. moooooże dwadzieścia minut dla mnie? Hmm… - zaczęła przesuwać się w dół ciała Heena znacząc je pocałunkami. Brzuch, ciepły oddech muskający pępek, ukąszenie biodra. Gdy dłoń już już muskała podbrzusze Luca, zamarła. Uniosła twarz z krzywym uśmieszkiem zdecydowanie czekając na odpowiedź.
- Tylko dwadzieścia minut? - zrobił stropioną minę. - Czyli mam się śpieszyć, tak?
Gdy obniżała się wzdłuż jego ciała stracił kontakt z miękkimi półkulami, sięgnął ku tym drugim, ściskając je i bawiąc się nimi.

- Nie musisz… lubię jak … się nie spie...szysz - mruczała cichutko wprost w ciało mężczyzny. - Jak dla mnie… - Nie dokończyła gdy jej usta i język zaczęły muskać męskość Luca. Dłońmi powoli dokładała wrażeń muskając i drażniąc, pobudzając śpiący oręż do życia. Nie zajęło jej to długo, dość szybko wypełnił jej usta. Heena zalała fala przyjemności gdy czuł wargi dziewczyny ciasno opinające go i zmierzające w górę i w dół, jednak nie chciał być bezczynny. Przekręcił się trochę utrzymując biodra w miejscu, pomógł sobie nogami, również zmieniającymi pozycję, układając się do Rudej horyzontalnie, sięgnął ku jej udom, chwycił jedno od wewnętrznej strony przyciągając je do siebie. Druga dłoń spoczęła we włosach Mazz aby nie przerywała pieszczoty. Posłusznie kontynuowała rytmiczne ruchy i mruknęła z uznaniem - przyzwoleniem - zachętą dla jego działań. Wsparła się jednej ręce na łóżku i powoli zaczęła przesuwać się na ciało kochanka. Koncentrowała się na utrzymaniu tempa drażnienia językiem, wargami. Gdy wspięła się na Luca, poprowadziła jego męskość głębiej w swe usta, i mocno zacisnęła palce na jej podstawie. Uwalniała go z ust milimetr po milimetrze, zasysając policzki by zwiększyć przyjemność odczuwaną przez solo-reportera. Uwolniła go całkiem by natychmiast zamknąć w dłoni. Otarła się biodrami o pierś Luca wciąż wsparta na wyprostowanym jednym ramieniu.
- Nie spieszmy się… - mruknęła - … zdecydowanie nie…. - Nie dała czasu na odpowiedź przesuwając językiem po całej, drżącej i napiętej 'broni' kochanka, który w tym czasie przełożył powoli jedną z jej nóg ponad swoją głową by pozostać pomiędzy nimi. Gdy złapała oparcie kolanami po obu stronach jego ramion zdjęła ciężar ciała z ręki i wypięła się zmysłowo prezentując się Heenowi w “całej krasie”, właściwie tuż przed oczyma. Sięgnął dłońmi od wewnętrznej strony jej ud przesuwając dłonie po brzuchu i piersiach Mazz, żebrach, plecach, posładkach. Chwycił je mocno. Nagłym ruchem ramion rozepchnął silnie jej nogi swoimi łokciami, aż zaskoczona prawie straciła równowagę opadając swą kobiecością tuż przed jego twarzą. Nie przesuwał ustami tak jak przedwczoraj gdy się z nią droczył całując uda i drażnił się, aż pod wpływem ‘grzechu’ wręcz prosiła go drżącym głosem o pocałunek tam gdzie tego oczekiwała. Teraz po prostu wpił się ustami w ciepłe wilgotne miejsce, zachłannie, choć językiem zgodnie z prośbą dziewczyny poruszał… powoli.
Jęknęła z ustami zamkniętymi wokół jego oręża wysyłając wzdłuż niego wibracje. Mazz była dziś czuła i delikatna. Im dziksze pieszczoty serwował jej kobiecości Luc, tym bardziej finezyjny stawał się jej dotyk i muśnięcia języka. Szarpała biodrami od czasu do czasu, gdy językiem muskał wrażliwy punkt na jej ciele ale nie oddawała “ciosu za cios”. Nie spieszyła się. Dłoń zaciśnięta na nim poruszała się w tym samym tempie co uniesienie i opadanie głowy. Zapamiętale i drażniąco powoli pieściła Heena, wystawiając go na próbę cierpliwości. Objął ją lewym ramieniem łapiąc za biodro i przyciskając do siebie, a jednocześnie blokując jej ruchy i szarpnięcia jakimi z rozkoszy odruchowo uciekała przed jego pieszczotą. Jego język powoli błądził delektując się wilgocią, aż wyczuł niewielkie zgrubienie u progu jej kobiecości, złożył tam swe usta i lekko zassał, po czym powoli krążył językiem zapamiętale bawiąc się miejscem którego sam dotyk wbijał ją w drżenie. Jęknęła ponownie, jej usta ciasno, ciaśniej zacisnęły się na głowie jego smoka, język zaczął eksplorację wszystkich zakamarków, które znała już przecież ale wciąż nie mogła się nimi nacieszyć. Prawa dłoń Luca wślizgnęła się między pośladki Maaz kierując się ku miejscu gdzie zapalczywie ‘pracowały’ usta. Dwa palce kontynuowały swą wędrówkę w ciasne miejsce rozchylające się przed nimi, rozwarł je lekko.



Jej przyspieszony oddech pieścił go. Drugą dłonią sięgnęła nieco głębiej i zamknęła ją na wrażliwych symbolach męskości. Zaczęła je pieścić przesuwając po nich palcami, to lżej to nieco mocniej. Przesunęła usta za swą figlarną dłonią. Jej język i usta zaczęły pieścić tym razem ten punkt na ciele Luca, druga dłoń wciąż miarowo poruszała się na jego dumnie sterczącym orężu. Westchnął zagłębiając się palcami głębiej i głębiej, aż po kłykcie. Zaczął nimi wirować w środku na przemian złączając i rozcapierzając na tyle na ile pozwalało ciało dziewczyny, przykurczając, buszując raz szybciej, raz wolniej. Od czasu do czasu również różnym tempem to wsuwał to wysuwał je i dalej pogrążał się w tej pięknej zabawie. Tymczasem język wirował wokół jej ‘guziczka’ trącając go i pieszcząc, kilka razy zamknął na nim ponownie swe usta ssąc, raz nawet przygryzł bardzo leciutko zębami. Ruda nie wytrzymała i uniosła głowę by głośnym jękiem wyrazić swą przyjemność, powtórzyła go gdy mały palec pieszczącej ją dłoni leniwie zawibrował ciut wyżej… w miejscu gdzie poczuł inne zagłębienie wokół którego zaczął zataczać malutkie kręgi. Gdy poczuła niespodziewaną pieszczotę lekko pisnęła ale nie odsunęła się. Luc poczuł drżenie jej ud, widział napinające się mięśnie. Szepnęła jego imię i oblizawszy usta ponownie rozpoczęła słodką torturę. Przyspieszyła nieco ruchy na trzonie męskości Heena, dłoń zaciskająca się miarowo poruszała się w górę i w dół, usta Rudej ponownie wróciły na uprzednio całowane i lizane miejsce. Tym razem poczuł zamykające się w tym punkcie usta Mazz i z początku lekkie ssanie i drażnienie językiem. Dziewczyna mruczała zapamiętale torturując go.
Poruszył biodrami i podkurczył lekko nogi w reakcji na tę pieszczotę jaką go obdarzyła. Jego werbalna reakacja utonęła ni to wzdechem, ni to pomrukiem między udami dziewczyny. Jedną reakcję odczuła, lub zauważyła mocniej, to język przestał się bawić, a zaczął po prostu szaleć. Jednocześnie za którymś razem wsunięć i wysunięć palców, trzeci zagłębił się lekko również, choć nie tam gdzie pozostałe dwa, wytrwale od jakiegoś czasu szturmujące jej słodką jamkę.
Ten atak przesądził wszystko… ciało Mazz napięło się, plecy wygięły w łuk i Luc poczuł jak jej kobiecość pulsuje gwałtownie, wysyłając kolejną falę wilgoci. Dziewczyna drżała przeszywana falami przyjemności, jej dłoń odruchowo zacisnęła się mocniej na pieszczonej męskości. Gwałtownie poderwała głowę i jęknęła głośno i przeciągle. Przez chwilę zamarła dysząc ciężko. Rzuciła Lucowi spojrzenie obracając się do tyłu i wymamrotała:
- I kto tu wredota? -
Powróciła do “pastwienia” się nad orężem reportera. Przez chwilę podczas już delikatnej zabawy z najbardziej czułymi na dotyk częściami ciała dziewczyny, Heenowi przeszło coś przez myśl i chciał już nawet przekręcić Mazz na plecy by… Jednak ponowne zamknięcie się jej ust na jego ‘mieczu’, oraz jej język... zamazały wszelkie myśli jakie próbowały tłuc się po jego głowie. Nie przestając pieścić rudej ani ustami, ani palcami, przesunął lewą dłoń na jej pierś i ścisnął. Biodra uniósł lekko w górę wsuwając się głębiej w jej usta, aż po sam koniec. Nie spodziewała się tego i zakrztusiła lekko, był blisko, zwiększył intensywność pieszczot pod wpływem stanu do którego zbliżał się coraz szybciej. Mazz zamruczała i odczytując jego potrzeby pieściła go biorąc jak najgłębiej w usta, przyspieszyła też tempo, jej biodra poruszały się naśladując ruchy jej dłoni i ust. Szybciej, mocniej, głębiej. Starała się bardzo przeprowadzić kochanka przez szczyt.
Wił się pod nią, już nie całował, odchylił głowę zaciskając szczęki i wciskając ją w miękki materac. Tylko jego dłonie pracowały coraz szybciej z czego jedna z nich spotykała się z mocną współpracą ze strony bioder dziewczyny. Na bardzo szeroko rozchylonych nogach poruszała nimi naprzeciw palcom Heena. Jęczała cicho, dźwięki były stłumione gdyż uporczywie pracowała nad jego spełnieniem, coraz szybciej, pomagała sobie ręką, od czasu do czasu odrywając się by z zamglonym wzrokiem jęknąć przeciągle i zaraz znów powrócić do doprowadzania Luca do miejsca w którym on będzie wił się i drżał jak przed chwilą ona.
Udało jej się to, poczuła jak jego palce spazmatycznie zagłębiają się w niej do końca, druga ręka ściska pierś prawie do bólu. Zesztywniał i napiął się, akurat zdjęła usta z jego oręża gdy wystrzelił zaznaczając targający nim orgazm.
Mruczała z zadowolenia obserwując przelewającą się rozkosz Luca i wciąż drażniła i pobudzała go dłonią poruszającą się w górę i dół. Widząc ostatnie pulsujące fale przyjemności pochyliła się i zamknęła męskość Luca ponownie między swymi wargami, lekko ssąc i zwalniając powoli tempo pieszczot dłonią. Język zatańczył na przewrażliwionym orężu wyciskając ostatni spazm przyjemności z mężczyzny. Ruda powoli opadła bezwładnie na reportera z twarzą tuż koło jego broni.

- Takie… - dyszał wciąż. - Takie… takie pobudki, to… no można by się... do tego przyzwyczaić...
- Nie wiem co …. zrobię… gdy… się wyprowadzisz… do sie...eeebie - jęknęła gdy jej ciałem szarpnęło jeszcze echo przeżytej przyjemności. W głosie Mazz słychać było rozleniwienie i zaspokojenie. Przekręciła się z Luca na materac, przekręcając się na plecy. Padła na “rozgwiazdę”.
- Mhm, czyli już o tym myślisz? - Luc nie skomentował samego znaczenia słowa “wyprowadzisz”, na razie po prostu dwa razy tu nocował. - Nie możesz się doczekać, aż zbiorę się do siebie? - zażartował gładząc jej udo.
- Nieee… myślę o tym, że nie będę mieć kogoś o poranku kto by chciał mnie pieścić - mruknęła rozleniwiona Mazz, przeciągając się. - Będę musiała poszukać - na twarzy rozlał się uśmiech - bo jednak takie poranki nastrajają pozytywnie do świata.
- Mhm… - mruknął. - Rozumiem. Myślę, że nie będziesz musiała długo szukać - powiedział lekko innym tonem. - Kto pierwszy pod prysznic? - dodał zmieniając temat jakby nie chciał go ciągnąć.
Mazz przekręciła się na bok i wsparła głowę na ramieniu. Spojrzała na Luca z uśmiechem.
- No i co się boczysz? - Musnęła tors reportera stopą. - Idź pierwszy jak chcesz uciekać.
- Mogę z panelu skorzystać? - spytał wstając. - Zawsze to wygodniejsze niż wizualizacje przez sprzęg w mózgu.
- Możesz. Luc… no serio będziesz też rybką-nadymką?
- Ja? - Uśmiechnął się i pochylił całując ją. - Czemu?
- Nie wiem… - Oddała pocałunek i sama zaczęła gramolić się z łóżka - … wyczuwam nagłe ochłodzenie i napływ niżu frontalnego - zażartowała jak pogodynka.
- Ale “wyż” mi się podobał - mruknął mrugając z uniesionym kąciku ust, ścierając jej ‘coś’ z policzka krańcem pościeli.

Udał się do panelu sprawdzić skrzynki i przejrzeć ostatnie info, na szybko było wygodniej złączem, ale zawsze wolał mniej męczące patrzenie w monitory zamiast wizualizacje przez sprzęg DT.
Na skrzynce, której adres podał wczoraj dr. Willson otrzymał wiadomość ze szpitala, że Kira przetrzymała noc i lekarze są dobrej myśli. Zapraszali na spotkanie.
Luc przeglądał jeszcze kilka serwisów szukając informacji o nocnym napadzie. Media rozdmuchiwały sprawę Rzeźnika publikując informacje o nocnym napadzie. Pogrzebał w wiadomościach na temat tego ataku jak i innych, wcześniejszych. Zaczęło się 5 tygodni temu. Młode, białe, ciemnookie i ciemnowłose ładne dziewczyny miewały pecha. Kira była jedyną, którą znaleziono na tyle szybko, że się nie wykrwawiła. Ofiary były singielkami, pracowały w niszowych klubach. Znów dostał kręćka. Niby fakt ‘cudownego’ ocalenia ostatniej ofiary utwierdzał go w tym, że coś tu nie gra, z drugiej Kira po prostu pasowała do profilu, a wszystko zaczęło się gdy była jeszcze w Well, wciąż z Dannym.
Wylogował się gdy usłyszał jak Mazz wychodzi z łazienki i ruszył na “zmianę warty”. Prysznic wziął błyskawicznie, nie było czasu. Wyszedł po zaledwie dwóch minutach i pozbierał swoje ciuchy by się ubrać.
- Mazz? - rzucił do dziewczyny. - Załatwisz ekwipunek o jakim mówił ten gówniarz z n’Cata? Śpiwory, żarcie, woda i tym podobne? - spytał. - Ja przez ten czas spróbuję skombinować broń, skoczę do szpitala, spotkamy się po południu.
- Tak nie ma problemu. Ok. Tylko… wiesz. Oczy dookoła głowy, Luc. - Uśmiechnęła się wycierając głowę po prysznicu.
- Jasne Mała - Pocałował ją w policzek zbierając swoje rzeczy i wychodząc. Wziął kurtkę kevlarową, nie zwykłą, a do kabury umocowanej przy żebrach włożył City Huntera. Sam nie wiedział czemu.



Zatrzymał się pod szpitalem pistolet zostawiając pod siedzeniem, a kurtkę rzucając do tyłu. Tam nie chciał się ładować z tym sprzętem. Spojrzał w kierunku wejścia i po chwili zmusił się by wysiąść i powlókł się ciężkim krokiem. W recepcji spytał o "doktor Willsen" tłumacząc, do kogo i w jakiej sprawie przybył.
Pielęgniarka zmarszczyła brwi.
- Wilsen? Nie pracuje u nas żaden lekarz o tym nazwisku. Jest pan pewien, że to nasz szpital?
- Tak, byłem tu w nocy. Ona opiekuje się pacjentką Jane Doe, ofiarą napadu, wstępnie zidentyfikowaną jako Kira van den Heen.
- To doktor Willson nie Wilsen - poprawiła pielęgniarka z godnością. - Zaraz ją wezwę. Proszę zaczekać tam - wskazała miejsce pod ścianą. Wybrała połączenie i przekazała lekarce informację o oczekującym Lucu.

Lekarka pojawiła się wkrótce. Podeszła i przywitała się z reporterem.
- Witam. Proszę za mną. Jak pisałam żona jest stabilna obecnie. - Poprowadziła Luca do swojego gabinetu.
Ruszył za nią nie rozglądając się na boki, wkroczył za nią do pomieszczenia przysiadając na krześle po jednej ze stron biurka.
- Zapewne ma pan wiele pytań - stwierdziła bardziej niż spytała Willson. - Postaram się wszystko wyjaśnić. - Zrobiła zachęcający gest dłonią.
Skinął głową.
- Czy mogę prosić o obrączkę żony?
- Tak. To.. tak naprawdę jedyne co zostało zachowane. Jej ubranie … niewiele z niego zostało. Obrączka jest u żony w pokoju. - Willson uniosła się i ruszyła, by zaprowadzić Luca ponownie do sali. Wykorzystał to aby ponownie przyjrzeć się zmasakrowanej dziewczynie. Już nie tak nachalnie i dokładnie. Muskał wzrokiem sylwetkę, obitą twarz starając się już z mniejszymi emocjami uchwycić coś… sam nie wiedział co.
Opuchlizna i kolorystyka nie uległy zmianie. Twarz nadal przypominała plastelinowego potworka, kolory w świetle dnia wyglądały gorzej niż w nocnym, szpitalnym świetle. Wtedy wyglądały nierzeczywiście. Teraz działania Rzeźnika były podawane z bezpośrednią brutalnością. Pierś ofiary - czy pomyślał tak kiedykolwiek o swojej Kirze? Ofiara? - unosiła się w powolnym oddechu.
Lekarka otworzyła szufladę stolika i wyciągnęła stamtąd obrączkę. Podała ją Lucowi.
- Proszę. Czy ma pan pytania co do stanu pańskiej żony?
- Rozumiem, że niebezpieczeństwo minęło? - spytał.
- Jej stan nadal jest poważny, ale jesteśmy dobrej myśli - Willson udzieliła oględnej odpowiedzi.
- Poważny, czyli nie krytyczny?
Lekarka kiwnęła głową.
- Trzeba się liczyć, że pobyt tutaj będzie długotrwały. A sam proces leczenia fizycznego i psychologicznego może również trochę zająć. W tej chwili ciężko rokować.
- Pobyt tu będzie raczej krótkotrwały… - zamyślił się oglądając podaną obrączkę.
- Ma pan na myśli intensywną terapię? Tak ma pan rację.
- Nie. Chodzi mi o szpital, ogólnie tutaj. - Wciąż patrzył na obrączkę, wyjął z kieszeni swoją porównując je, choć nie musiał. Wyryty napis “Lucifer” po wewnętrznej stronie tak samo jak “Kira” na jego ozdobie przekreślał możliwość podobieństwa. To była jej obrączka.
- Panie van den Heen, żona nie nadaje się obecnie do przenosin do innej placówki. - Willson spojrzała na reportera poważnie.



- Poczekam do wieczora, jej stan jak Pani mówiła, powinien się poprawić - powiedział - Mam złotą polisę w TT na lecznicy wysokiej klasy, wysoko cenię sobie państwa szpital, ale myślę, że tam…
Wypowiedź przerwało pikanie sygnału przychodzącego telefonu.
Willson skrzywiła się lekko.
- Telefon proszę odebrać na zewnątrz. I proszę krótko. W szpitalu używanie łącza nie jest dozwolone. - otworzyła drzwi do sali.
Wyszedł z pomieszczenia odbierając przychodzące połączenie.
- Heen, o co chodzi?
- Luc… - Połączenie było słabe, obraz ostro zamglony i fonia ostro przerywała - Luc… słyszysz mnie. Kurwa mać… - odgłosy grzebania i dostrajania ale głos znajomy. Kyle próbował się dopchać do starszego brata. - Jesteś tam?
- Kyle! No hej brat, co ta…. hej, u was to która teraz godzina, że dzwonisz? - zmarszczył brwi i wyszło mu, że mocno wczesna.
- To kur… - Obraz falował - eskie łącze… Nie wiem czy mnie sły…- Zerwana fonia - Ojciec dzwonil… - Kyle mówił coś dalej ale fonii zabrakło. - … niła do mnie. Potrzebowała… - Twarz Kyle,a zbliżyła się do panelu, zasłaniając jakaś tymczasową kańciapę, w której był i widać było, że coś tłumaczy. - ... kłopoty. Nie mogłem ci dać znać... - Znowu brak dźwięku i biały szum …pip pip pip… zerwane połączenie.

Zaklął kierując się z powrotem do pokoju. Zbliżył się do “Kiry” i dr Willson wciąż obracając obrączki między palcami.
- Mówiła Pani, że miała przy sobie tylko tą obrączkę? - spytał lekarki patrząc na ślad na palcu. - I podarte resztki ubrania.
- Zgadza się. Policja nie znalazła żadnych dokumentów, torebki, plecaka ani niczego innego.
- Mhm, chory sukinsyn nie dość, że ją zmasakrował to jeszcze okradł ze wszystkiego. - Pokiwał głową unosząc obrączkę jakby się jej przypatrywał. - Srebro, ręcznie grawerowany, egzotyczna robota. Jakiż traf, że to przegapił.
- Ciężko mi powiedzieć, panie van den Heen. Może policja będzie w stanie rzucić światło na pana wątpliwości. - Lekarka rozłożyła ręce. - Moim zadaniem jest opieka nad jej zdrowiem - nie mówiła arogancko, tłumaczyła jak wielu pacjentom przed Lucem.
- Dziękuję pani i … ja przepraszam, mam nadzieję, że rozumie pani, że to dla mnie dość ciężkie - spojrzał na nią. - Zorganizuję wieczorny transport. Aha, czy mógłbym dostać namiar na tego “samarytanina”. Dzięki niemu ona żyje, chciałbym podziękować.
- Nie ma problemu, panie van den Heen. - Lekarka ruszyła ku drzwiom - Jeśli pan chce, mogę zezwolić na krótki pobyt.
- Nie mogę ujawnić numeru polisy ani danych, ale policja powinna móc udzielić panu informacji - odpowiedziała z namysłem. - Alternatywnie, mogę skontaktować się z tą osobą i spytać czy chciałaby skontaktować się z panem. Na podany przez pana adres? O której wieczorem planuje pan przewóz? Ja muszę zorganizować papiery tutaj i przygotować żonę do transportu. W tym stanie każda chwila jest istotna.
- Co do kontaktu, tak poproszę. Prosiłbym też o namiar na panią, oddzwonię jak będę znał dokładną godzinę. - Jeszcze raz dziękuję. - Aha, na który posterunek mam się udać by porozmawiać z policją?
- 49-ty. Sierżant Koors jest z tego posterunku. Tak samo jak detektyw Mi Hao, prowadzący sprawę Rze… napadów.
- Do zobaczenia zatem. - Luc skłonił się lekko i wyszedł.



Pod szpitalem zadzwonił do ojca, nie przejmował sie wczesnym rankiem panującym w Wellington. Matt i Sue z pewnością siedzieli jak na szpilkach.
Odebrała jego macocha.
- Luc, dobrze, że dzwonisz. Ojciec już podchodzi… chwilkę.
Nie dała dojść do słowa, podekscytowana. W tle słychać było odgłosy nadciągającego ojca.
- Luc… jesteś tam? - spytał. - Dzwoniłem po naszej rozmowie do Kyle’a. Miał do ciebie dzwonić.
- Dzwonił, ale tak przerywało, że zrozumiałem tylko to iż od niego też pożyczała kasę. W rozmowie z tobą coś więcej mówił? - Solo-reporter szedł do samochodu szybkim krokiem. - Kira przeżyła noc, lekarze mówią, że są szanse iż z tego wyjdzie - dodał.
Nie miał ochoty mówić im o swoich wątpliwościach, po co robić rodzinie wodę z mózgu na temat własnych wątpliwości. Zresztą powoli sam je tracił.
- Jest na zleceniu teraz w jakiejś dziurze… i za chwile będzie wyjeżdżał na stację odwiertniczą. Nie wiem co on planuje - ojciec brzmiał na zmartwiownego poczynaniami swej drugiej latorośli - Tak, pożyczyła. Też nie za wiele. Przynajmniej tak mówił Kyle. Miała zatrzymać się u jego znajomej. Podobno miała jakieś problemy z Danem. Znaczy nie tylko rozpad… - ojciec urwał - … ale nie znamy szczegółów.
- Jakiej znajomej, gdzie?! - Luc przystanął.
- Jakieś Naomi, co z nim pracowała na zleceniu. Ona teraz podobno pod nNY mieszka. Czekaj, dam ci adres bo zapisałem…
Chwilkę ojcu zajęło ale w końcu znalazł notatkę.
- Hallo jesteś tam? - dopytywał.
- Tak. Jestem. - Heen wsiadł do samochodu i kurczowo zaciskał ręce na panelu. - Masz?
- Tak, tak.. 45 Buuns Lincoln ave. To podobno w dzielnicy Woodbridge, Luc. Niedaleko Staten Island. Tak mówił Kyle. Zapamiętałeś?
- Zapamiętałem. Dzięki, będę informował co i jak. - Rozłączył się.

W Chwilę później pruł do Woodbridge.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 15-02-2016, 18:39   #30
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację



Podany adres mieścił się w lepszej części dzielnicy biedoty. To nie był jeszcze nCat, ale do rozpusty pełnego wygód życia klas średniej to jednak niemało brakowało. Luc znalazł miejsce do parkowania i ruszył do obskurnego budynku.
Wcisnął przycisk wideofonu i odczekał chwilę.
Cisza.
Ponowił próbę.
Cisza.
...
Dopiero za czwartym razem gdy już zrezygnowany miał odchodzić usłyszał kobiecy głos, a po nim pojawiła się obraz:
- Ktoś ty? - zapytała ciemnoskóra kobieta jaka pojawiła się na ekranie.
- Przychodzę od Kiry - powiedział czując, że coś nim wewnątrz szarpie.
- Nie znam żadnej Kiry. - Kobieta rozłączyła się.
Wcisnął domofon raz jeszcze. I kolejny.
- Jak nie spieprzysz w podskokach w ciągu następnych kilku sekund, to wzywam policję. - Ta sama kobieta wydawała się już mocno poirytowana.
- Mój błąd Naomi, zapomniałem, że Kira od przylotu z en’zi używa imienia Leona. Kyle twierdził, że zatrzymać się miała u ciebie. - Heen był spokojny, choć tylko na zewnątrz. Chciał pieprznąć w ten videofon z pięści.
- Skąd znasz Kyle’a? - spytała po dłuższej ciszy i obserwacji solo-reportera.
- Z Well. Fagas dobrze dał mi się poznać Nao. - Luc mimo wszystko jakby uśmiechnął się do siebie. - Prał mnie za każdym razem, jak szedłem na skargę do ojca, że znów zakosił mi rower. Starsi bracia to nie przelewki.
Bzyknął dźwięk otwieranej bramy.
Heen wszedł do środka i zaczął rozglądać się po korytarzu szukając windy. Dobre żarty, były tylko schody. Wgramolił się na trzecie piętro i stanął przed odrapanymi drzwiami. Gdy mu otworzyła spojrzał na nią uważnie.Kobieta była wysoka i wyżyłowana. Rodzaj “figury” wypracowanej przez lata ciężkiej pracy, nie na siłowniach czy kupionej u chirurgów.
- Gdzie jest Aleister? Tu, u ciebie? - spytał.
Wpuściła Heena do środka mieszkania. Przepuściła go i sama weszła za nim, Luc poczuł i usłyszał, że odbezpieczyła broń.
- Pokaż jakiś dowód - kopnęła drzwi nogą - i bez sztuczek.
Powoli sięgnął do kieszeni i równie powoli wyjął portfel, otworzył go pokazując jej swoje ID.
- Gdzie. Jest. Aleister, Naomi?
Sprawdziła dokument i dopiero wtedy zabezpieczyła broń.
- Czemu nagle cię to interesuje? - stała nadal w niewielkim przedpokoju z założonymi rękoma na piersi, wpatrując się w reportera, który miał ją za plecami. - Podobno rzuciłeś małego w kąt.
Odwrócił się powoli. S tylko i obserwowała, nawet pomimo wściekłego spojrzenia jakim ją obrzucił.
- Rzuciła mnie, gdy ryzykowałem życie by była kasa na nią i małego - zgrzytnął przystępując krok. - Gdy puściła mnie z jakimś fagasem, nie walczyłem z nią o Ala by malec mógł być z matką. I wciąż słałem kredyty. Więc mi kurwa nie mów, że ja kogoś porzuciłem.
- I chcesz za to nagrodę? - skomentowała cynicznie.
Wyciągnął z kieszeni dwie obrączki.
- Jedna moja, druga ściągnięta z ofiary “Rzeźnika”, dziś w nocy. Więc mów gdzie jest Ali do ciężkiej cholery.
Sięgnęła po nie i przez chwilę oglądała ale nie skomentowała. - Rzeźnika? - widać, że nie zaklikało.
W końcu oddała mu pierścionki i spojrzała poważnie.
- Uspokój się i skończ ten pokaz. Chodź.
Poprowadziła go przez niemalże puste. pozbawione sprzętów mieszkanie. W pokoju, do którego go powiodła był jedynie materac i pościel. Na środku materaca wtulony w poduszkę spał Aleister.



Naomi podeszła do materaca i uklękła obok.
- Al... - Pogłaskała małego po głowie odsuwając włoski z czoła. - Zobacz kto przyszedł.
Pod Luciferem załamały się nogi, opadł na podłogę opierając się o ścianę. Zdjął okulary i oddychał ciężko. Nie mógł wydusić z siebie słowa, wpatrywał się tylko w syna.
- No, zobacz… - Naomi przemawiała spokojnie do malucha, który przebudził się i z zaspaną minką tarła oczka. Wpatrzył się w Luca z poważną minką. Po czym spojrzał w górę na siedzącą obok niego kobietę. Minkę miał niezbyt wyraźną, niepewną. Nic nie powiedział.
- Cz… cześć “Big Al” - wydusił z siebie Heen. - Tęskni… - głos mu się załamał.
Naomi wzięła malucha na ręce.
- Chodź, chyba mam jeszcze ciasteczko i trochę mleka. - twardym spojrzeniem nakazywała Lucowi zebranie się z podłogi. On posłusznie wstał odsuwając się by Naomi z Aleisterem mogli wyjść z pomieszczenia, wciąż patrzył na małego i głos utykał mu w gardle. Mały też nie spuszczał z niego spojrzenia. Znad ramienia Naomi wpatrywał się reportera poważnym wzrokiem. Naomi posadziła małego w namiastce kuchni i wskazała Lucowi miejsce.
- Napisz się czegoś? - spytała mdlejącego Heena.
Postawiła kubeczek z odrobiną sojowego mleka i położyła sucharkowate ciastko przez chłopcem. Pogładziła go po głowie i zapaliła fajka. Wycofała się nieco robiąc miejsce Lucowi i Aliemu.
- Jesteś na mnie zły, synku? - Luc usłyszał swoje słowa, minę miał … słabą, w oczach czaiły mu się lekkie ogniki strachu. Aliester spojrzał na Naomi potem z powrotem na ojca i znowu na kobietę. Pokiwała głową z uśmiechem. Chłopiec ugryzł niewielki kęs ciasteczka i pokręcił głową. Krótki gest, nic więcej.
Solos wstał ciężko i zbliżył się do Ala, lecz zanim zdążył przyklęknąć dzieciak zsunął się szybko z krzesła i cofnął sięgając rączką do Noami.
- Nie bój się. Jestem tutaj. - Murzynka pogładziła dziecko po głowie uspokajająco.
Heen nie podnosił się z podłogi, przeniósł wzrok na kobietę.
- O… o co chodzi? - spytał słabym głosem patrząc to na nią, to na małego.
- Ali, weź ciastko i mleko i idź do pokoju, ok? - mały posłuchał obchodząc ojca szerokim łukiem.
Naomi poczekała chwilę aż mały wyjdzie i wyciągnęła paczkę fajek do Heena:
- Zbierz się w garść, człowieku - mruknęła - Ali... z tego co mówiła Kira, Ali oberwał parę razy od jej byłego. Ona z resztą też. Mały... reaguje na facetów jak reaguje. Kira mówiła, że znalazła tutaj jakiegoś specjalistę, który leczy tego rodzaju blokady za darmo. Musiała szukać darmówki bo sama została bez grosza przy duszy. Podobno ostro się pokłóciła z tym… jak mu tam…
- Trupem - przerwał jej kończąc wypowiedź grobowym głosem. - Czemu do cholery nie dała mi znać?!
- Z tego co opowiadała, nie byliście w pokojowych układach. - Wzruszyła ramionami. - Mogę cię spytać o to samo. - Zaciągnęła się papierosem.
Usiadł z powrotem na krześle i oparł łokcie na stole, a twarz ukrył w dłoniach.
- Rzuciła mnie jak psa, miałem wydzwaniać do niej co u naszego syna? Może jeszcze na komórkę tego… - urwał. - Śledziłem co z Alim przez jego dziadków, rodzeństwo, utrzymywała kontakty. Między innymi dlatego nie wróciłem do Well, by… By było jej łatwiej? By nie musiała zamykać kontaktów. Przecież gdyby powiedziała, że trzeba… - Walnął pięścią w stół.
Naomi wysłuchała przemowy ale z jej twarzy nie można było wyczytać współczucia.
- Głośniej - skomentowała jedynie - tego mu potrzeba. - gdy Luc walnął w stół. - Nerwów.
- Widziałeś się z nią? Mówiłeś o jakichś ofiarach? O co chodzi?
- Zanim wytłumaczę, powiedz… - Wyciągnął obrączki i ostrożnie położył je na stole. - Nosiła, między pracą a… pracą? I jeżeli tak to czemu?
Kobieta kiwnęła głową.
- Widziałam to u niej. Nie wiem czemu. Nie pytałam. - Ponownie wzruszyła ramionami.
Opadł głową na stół, na złożone ramiona.
- Rozpoznałem ją po obrączce. I po tatuażu. Tak ją pociął i pobił, że… inaczej się nie dało. Leży w szpitalu, jeszcze nie jest pewne czy przeżyje.
Zza rogu kuchni dał się słyszeć krzyk i płacz.
Naomi rzuciła się w tym kierunku.
Luc też zerwał się, jednak przestrzeżony przez kobietę nie leciał bezrefleksyjnie ku synowi. choć odruchowo tak właśnie chciał zrobić. Szedł za nią w odległości 3 kroków. Mały stał z ciasteczkiem i kubkiem w łapkach tuż koło drzwi kuchni za ścianą. Teraz trząsł się cały i płakał dopytując o mamę.
Naomi pociągnęła Luca za rękę i przytuliła małego, nakazując Lucowi objęcie synka.
- Nie martw się malutki, z mamą na pewno będzie dobrze. - Gromiła reportera wzrokiem, by nie ważył się zaprzeczyć. - Mama jest dzielna. Wyjdzie z tego. A tata cię obroni. Przecież cię kocha.
Heen nie potrzebował zachęty. Przytulił małego z drugiej strony obejmując go i przyciskając do siebie. Nie do końca sam wiedział co mówi, co szepcze do ucha Aliego.
- Kocham was synku, nie dam wam już zrobić krzywdy, z mamą będzie dobrze.
Chłopczyk przez dłuższą chwilę nie dawał się uspokoić ale Naomi nie przestawała powtarzać w kółko i w kółko tego samego, jakby musiała się przebijać przez warstwy strachu. Spojrzeniem nakazywała to samo reporterowi.

Dopiero po długim czasie, panika chłopca zaczęła powoli maleć i opadać. Luc wziął chłopca na ręce przejmując go od Naomi i przytulając szeptał coś do ucha idąc powoli do jego pokoju. Przez chwile tuląc chłopca stał, po czym złożył go na materacu kładąc się obok. Szeptał wciąż po angzelandzku, jedną z bajek jakie zwykle opowiadał mu przed wyjazdem na Filipiny, czekając aż uśnie. Chłopiec odruchowo włożył kciuk do buzi i zaczął go ssać. Zapłakany, chlipiący słuchał jednak uważnie bajki, patrząc na Luca poważnie. Oczka zaczęły mu się kleić po jakimś czasie. Zapadł w płytka drzemkę.

Heen ostrożnie wstał by nie obudzić Aliego i powoli, po cichu udał się do przedpokoju, gdzie wszystko obserwowała Naomi. Udał się do kuchni.
- Masz coś do picia? - spytał nieswoim głosem.
Naomi postawiła końcówkę taniej wódki i szklankę.
- Co dalej? - spytała. - Ja za niedługo mam zlecenie.
- Kirę przeniosę na moją polisę do lepszej kliniki. Wieczorem lecę do en’zi zabić Dana. - Nalał sobie wódki jakby mówił o planach zwiedzania Paryża. - Co do Aliego… nie wiem, myślałem by go wziąć ze sobą, zostawić rodzicom.
- Dobrze, że masz rodziców. Będzie kto miał przyprowadzać syna do pierdla - skomentowała trzeźwo.
- Zawsze to coś. Tylko czy on będzie chciał ze mną polecieć, sama mówiłaś… widziałem jak reaguje.
- Nie wiem, nie jestem psychologiem. Pracuje na platformach wiertniczych, a nie w przedszkolu.
Kira miała tu pomieszkać i popilnować mieszkania, podczas mojej nieobecności.

- Nao, ja ci nie popilnuję. - Spojrzał na nią zbolałym wzrokiem i łyknął znowu. - Choć z drugiej strony...ten specjalista… ale Jezu, czy ja będę potrafił się nim zająć? - wyglądał na przerażonego.
- To dziecko, a nie sentinel ani dron. - Wzruszyła ramionami. - Twoje dziecko.
No nie, Luc nie mógł liczyć u niej na współczucie. Zdecydowanie widziała świat jakim był i nie wyglądała na nawykłą do głaskania pocieszycielsko po głowie.
- Czy wiesz coś o tym specjaliście, cokolwiek. - Luc dochodził powoli do siebie, zaczął wchodzić w tryb planowania. - Czy są tu rzeczy Kiry? Kiedy wyjeżdżasz? - Odstawił wódkę na bok.
- Nie wiem, nie mówiła za wiele o szczegółach. Rzeczy są. Za trzy dni. - Zapaliła kolejną fajkę i usiadła na krześle zakładając nogę na nogę.
- Zajmij się Alim przez trzy dni, będziesz czegoś potrzebowała, przyniosę to w zębach i odwdzięczę się, potrafię - powiedział, po czym sam również wyjął papierosa i zapalił. - Będę tu wpadał najmniej dwa razy dziennie, by… by mały, … no wiesz. Przez ten czas poszukam tego specjalisty. Jak wyjdzie, to ogarnę dla niego miejsce pod moją opieką. Jak z psychotypem nie zabangla, to wywiozę go do en’zi. Za trzy dni będziesz wolna.
Naomi pokiwała głową.
- Dobrze. Ale czy i jak to rozwiążesz ja wyjeżdżam. Nie mogę stracić tego kontraktu. Trzeba jakiegoś jedzenia. Zapasy Kiry się kończą.
- Zrób listę, dostarczę to co potrzeba jeszcze dziś. I ok, przyjąłem, za trzy dni jesteś na platformie, cokolwiek by się działo.
Naomi przygotowała listę - nie było tego dużo. Same podstawowe produkty bez żadnych frykasów. Luc zastanawiał się, czy jego kredyty byly wydawane na dziecko czy nie. W tej chwili myśl błądząca w jego głowie została wyrzucona, nie interesowało go to. Wstał i poszedł do pokoju Kiry, w drzwiach przystanął by popatrzeć na śpiącego Ala. Skierował się ku wyjściu. W drzwiach odwrócił się do odprowadzającej go Naomi.
- Ja… dziękuję ci. - Położył jej dłoń na ramieniu. - Po prostu dziękuję. - Wzrok miał lekko nieobecny. - Będę przed wieczorem - dodał.
Naomi kiwnęła głową i odprowadziła reportera do drzwi.


Luc siedział przez chwile w samochodzie nie odjeżdżając. Myślał intensywnie, po czym wybrał numer Mazz.
- Co tam, lover boy? - Ruda pojawiła się na ekranie po kilku sygnałach. Na twarzy miała uśmiech i mrugnęła wesoło.
- Zostaw zakupy Mazz, przekładamy akcję w n’Cacie - powiedział. Minę miał średnią
- Errrrmmm ok. Mam już prawie wszystko. Brakuje piwa.... - załapała dopiero - Co jest?
- Znalazłem Aleistera - rzucił. - Nie mogę być out przez 2 dni, muszę go ogarnąć.
- Jak to znalazłeś? Gdzie on jest? - dopytywała się Ruda.
- Poszukałem, znalazłem - odparł zdawkowo. - Jest u znajomej Kiry, ale ma problem. Skurwiel z jakim ona się związała - bił go czasem, mały zamknął się w sobie. Muszę go do siebie przyzwyczaić, znaleźć psychologa. Nie mogę jechać w slamsy na 2 dni Mazz…
- Kurrrrrrrrrrrrrrrrwa - walnęła z grubej rury Ruda - Ja pi… - urwała - Jest z tobą teraz? Czy co?
- Mam dla niego ogar na 2-3 dni. Po prostu muszę… - urwał. - Chcę. Podjeżdżać, by przestał uciekać na mój widok, bo jestem mężczyzną. - Walczył mocno by głos mu się nie łamał. Zadzwonisz do Moiry by posłała kogoś do Feliksa. By odwołać?
- Słuchaj, jak chcesz, to mogę sama - zaczęła Mazz - no wiesz, ogarnąć nCat.
- Nie Mazz, odczekajmy, nie śpieszy się przecież.
- Dobra, jak wolisz. Coś ci potrzeba?
- Wódki. Dużo wódki. Ale mam parę rzeczy do załatwienia. Buzia Mała, spotkamy się wieczorem. Pamiętaj o Mo i Feliksie.
- Tak już dzwonię. Pa!

Wybrał kolejny numer, czekając aż ojciec odbierze telefon.
- Luc! - odebrał Matt - Mów do mnie, synku.
- Mówiłeś. Że. Kira z Małym. Byli. U Was. Dwa. tygodnie. Temu. - Jego głosem targała wściekłość. - CZEMU MNIE KURWA NIE ZAWIADOMILIŚCIE CO Z NIM JEST!!!?
- Ale o co chodzi? - ojciec się przestraszył.
- Że jest zamknięty w sobie, że boi się mężczyzn, że Dan go bił - zgrzytnął.
- Dan go bił?! - teraz to Matt wrzasnął - Skurrr……. - oddech ojca przyspieszył. - Nic nie wiedzieliśmy!!! Ali był u nas przez ile… pół godziny? Kira mówiła, że chory i nieswój… - głos Matta się załamał.
- Ja powinienem doglądać własnego dziecka, ale wiesz jak wyszło, wiesz czemu jestem tu a nie w Well. - Luc mówił spokojnie, blisko rezygnacji. - Przepraszam, nie mogę mieć do ciebie pretensji. Mam tylko jedną... Jedną małą prośbę tato… Zbierz informację, gdzie ten skurwysyn mieszka, bywa, sika, wszystko co dasz radę. Ja zajmę się resztą. Mam Aliego, zajmę się nim, możliwe, że za jakiś czas wpadnę z nim do was do Well - powiedział by zmienić temat.
- Rozwalę tego gnoja - warknął ojciec i Luc nagle zdał sobie sprawę, że to wcale nie musi być czcza przechwałka. Nie w przypadku ojca.
- Mój syn, moja żona, jego łeb należy do mnie - wręcz wywarczał. - Masz co do tego Matt jakieś obiekcje?
- Jak go złapię pierwszy, to nie dożyje - zapowiedział ojciec. Sue zaczęła w tle uspokajać.
- Matt. - Luc kurczowo złapał za oparcie fotela. - Ja nie wnikam czy Kyle ci to kiedyś powiedział. On nie był w tej sytuacji co ja, może nie zrozumie. Ja ci prosto w twarz powiem “Wybaczam” za nas i Amandę. Ale gdy zostawisz to mi. To moje dziecko, moja Kira, kurwa mać. Mój łeb skurwysyna!
Matt długo milczał. Luc myślał, że zerwało połączenie.
W końcu usłyszał pomruk:
- Ok.
- Zbierz o nim ile tylko potrafisz. W przeciągu tygodnia odsikasz się na jego grób. - Luc przerwał połączenie.


Wybrał numer do Halo.
Odebrał natychmiast.
- Wiem, Ruda dzwoniła.
- Tedy skończ z szukaniem info na temat Kiry i Ala, nie marnuj swojego czasu Hal - Luc był jeszcze wzburzony po rozmowie z ojcem. - Jak mówiła, n’Cat odwołałem też, po prostu teraz nie mogę. Mam jednak lepszy patent Halo, myślę, że dużo lepszy… - zamyślił się.
- No jaki?
- Reportaż. A o czym myślałeś? - zmusił się na żart. Bardzo się zmusił. - Dorwanie tego skurwysyna co rżnie dziewczyny na ulicach. Każdy będzie mógł zobaczyć jak koleś zdycha w mękach. Na swoim ekranie. Myślisz, że stacje ile..., do jakiej sumy będą się licytować? - zażartował. Bo nie chodziło mu o pieniądze.
- Hmm no to jest na topie. Dodatkowo na topie są teraz kwestie masowego czipowania. Media jadą na Rzeźniku, nakręcając opinię publiczną. Serio chcesz z tym startować?
- Hal, jak będzie trzeba, to zrobię to za darmo. To twój łeb w tym, by coś skapło.
- Skapnie. Od czego chcesz zacząć?
- Od kupienia żelków - mruknął patrząc na listę. Choć ich tam nie było.
- Hmmm? - Runner nie zakumał.
- Dla syna - wyjaśnił. - Wiem na czym chcę skończyc Hal. Brutalnie i krwawo. Zacznę od gadki z policją, mam powód, wszak… żona, nie? Ty ogarniaj własnymi drogami. Chcę dopaść skurwysyna jak najszybciej… Aha, Hal? Jakbym przez tel transferował obraz powiedzmy z New Zealand? Da się transmisje puścić?
- Dobra, daj znać co ci powiedzą na policji. Mmm powinno pójść - zadumał się na chwilę - tylko… trzeba by było hmm przepuścić przez jakiś mirror, żeby ciebie nie namierzyli. A co?
- Kasa z boku, nie zależy na tym. Motyw - egzekucja. Zależy mi by wzięła to największa stacja, jak trzeba to i po kosztach. Byle jak największy zasięg. Globalnie, mogę nawet dopłacić - zażartował. - Materiał w ciągu tygodnia.
- Egzekucja? Stary to będzie grube. Przecież nie możesz być świadkiem i sprzedać coś takiego do publicznej stacji.
- Halo… - Luc głos miał miły, wręcz anioła. - Stacja będzie miała transfer z morderstwa. Z zimną krwią. Shotgun w ryj i pociągnięcie za spust. I ofiara nie będzie boosterem, będą mogli na tym tydzień ciągnąć temat. To moja oferta. Za darmo. Ile wytargujesz - twoje.
- Luc… serio będziesz ryzykować pierdol albo i życie? - Halo był sceptyczny.
- Tak.
Cisza.
- A co z synem? Co z Kirą? Co z moją siostrą? - To ostatnie Halo wypowiedział szczególnie jadowicie.
Luc milczał.
- W sensie… co z Mazz? - spytał ostrożnie.
- Nic. - warknął Halo. Rozłączył się.

Heen siedział przez chwilę w bezruchu choć największą ochotę to miał napierdalać łbem o przednią szybę wozu. Sprzągł sie z autem drugą ręką sięgając do paczki fajek. Nie palił nigdy prowadząc, tym razem ruszając odpalił szluga. Pojechał na komisariat wskazany przez dr Willson.




Posterunek policji nie był miejscem, które chciało się odwiedzać.
Posępne gmaszyska, obstawione robotami, dronami i wozami wyglądały jakby ciągle szykowały się na wojnę.



Przy wejściu Luc został zeskanowany i przetrzepany na lewą stronę pod kątem jakichkolwiek “niebezpiecznych lub zagrażających bezpieczeństwu” rzeczy. Następnie musiał czekać aż wywołają jego numerek. Trwało to jakieś 40 minut.
Dwa razy wychodził na papierosa wkurwiając recepcjonistkę powtarzaniem by dała znać jakby go wołali. W końcu siedząc na plastikowym siedzeniu zaczął odliczać jak tykająca bomba.
W końcu jego numerek został wyświetlony.
Okienko… oficer dyżurny… Mr Obojętna Mina.
- Słucham. - Nawet nie spojrzał na reportera.
- Chciałbym porozmawiać z panem Mi Hao, w sprawie ulicznych napadów - powiedział.
- Miał pan umówione spotkanie?
- Nie.
- Imię i nazwisko - oficer zaczął coś wypełniać na panelu ukrytym pod pulpitem lady.
- Luc van den Heen.
- Wiek? Adres zamieszkania?
- XXI, Jersey, Garfield Avenue.
Oficer rzucił jedynie spojrzeniem na żartownisia.
- Wiek? - zero poczucia humoru. - Dokument tożsamości.
Heen nie odpowiedział, jedynie położył ID na blacie.
Oficer przestukał coś ponownie i zeskanował ID, oddał.
- Czas oczekiwania 20 minut. Proszę usiąść i czekać na wezwanie.
- Noż Kurrrrwa mać! - wycedził Luc zabierając kartę i wychodząc na kolejnego fajka. Paląc zastanawiał się, czy gdyby skopał grubasa-robota, to by został przyjęty szybciej.
Wrócił w końcu do poczekalni i usiadł opierając głową o ścianę. Liczył do miliona.

W końcu go wezwano. SI wypowiedziało mechanicznie jego nazwisko i numer pokoju. Poinformowało go też, żeby podążał za niebieskimi oświetleniami w panelach podłogowych by trafić do biura odpowiedniego detektywa. Luc niesiony niecierpliwością podreptał za niebieskim światłem.
W pokoju za niewielkim biurkiem siedział chłopiec]
- Pan van den Heen? - spytał ze śpiewnym, azjatyckim akcentem.
- Tak. Jak rozumiem: pan Mi Hau - Luc uśmiechnął się lekko, przyjaźnie, pomimo przekręcenia nazwiska. Tak jak w szpitalu nie musiało być jasne iż robi to celowo by odegrać się za to co go spotkało ze strony biurokracji. - Moja żona była ostatnią ofiarą rzeźnika - wyjaśnił.
- Mi Hao - odparł odruchowo detektyw i wskazał Lucowi fotel. Drzwi za reporterem zamknęły się automatycznie.
- Proszę przyjąć me wyrazy współczucia - policjant wyraził swe ubolewanie i wcisnął przycisk na panelu wbudowanym w biurko. - To niezwykle, niezwykle trudna sprawa. Jak ma się żona?
- Jeszcze żyje - odpowiedział solos siadając. - Są szanse, że z tego wyjdzie.
- To doskonale, doskonale. - Hao zaczął pukać w pulpit. - Z jakiego powodu byliście państwo w separacji?
- Panie Mi Hao. Z naszych, prywatnych powodów.
- Panie van den Heen, pan rozumie, że to jest śledztwo z kilkoma ofiarami śmiertelnymi? To nie są pytania mające obrazić pana. To są pytania konieczne. - Detektyw spojrzał spokojnie na reportera.
- Panie Hao… - Luc przekrzywił głowę. - Nie wiem… nie mogę odpowiedzieć panu jednoznacznie czemu mnie rzuciła. - Podniósł na niego wzrok.
- Jak dawno to było? Chodzi mi o separację.
- To naprawdę konieczne? - wzrok pełen bólu.
- Próbuję ustalić pewne fakty, panie van den Heen - spojrzenie policjanta było przepraszające. - Dlaczego żona przeprowadziła się do miasta, gdzie pan mieszka? Podobno spotkał się pan z nią przed atakiem?
- Tak, widzieliśmy się… żona… żona chyba miała w sobie winę jak mnie potraktowała. To nie było spotkanie miłe. Chciałem… panie Hao. - Luc brnął, brnął mocno. Ale w prawdę, aż w duchu się uśmiechnął. - Ja nie chciałem dać jej rozwodu gdy tego chciała, po spotkaniu wczoraj… szukałem jej by powiedzieć że dam, że jest wolna. Nie znalazłem. Dopiero w newsach - umilkł.
- I podobno rozpoznał ją pan po obrączce? - głos Hao był cichy.
Luc wyjął obie obrączki na stół.
- Jedną z nich mam od doktor Willson ze szpitala gdzie leży Kira. Chce pan zgadywać która jest jej? - spytał zbolałym głosem.
- Czy ma pan aktualne zdjęcie żony?
- Nie, nie mam żadnego, gdybym miał to bym w nie patrzył. I może oszalał.
- A ktoś z krewnych, znajomych? Bardzo zależy mi na ustaleniu rysopisu, dokładnego rysopisu żony.
- Jak mi pan da chwilę, to załatwię, jeden telefon.
- Proszę. - Hao skinął głową.

Luc wybrał numer Mayi.
- Hallo, Luc? - wyglądała na zaspaną. - Coś się stało?
- Siostra, nie mam dużo czasu. Nie pytaj. - Heen zerknął na funkcjonariusza. - Ojciec mówił, że Kira była u was dwa tygodnie temu na twoich urodzinach. Wyślij mi jakieś zdjęcie z nią. Nie pieprz że nie robiłaś, w przypadku Ozziego bym może i uwierzył ale nie w twoim.
- Nooo... ok... poczekaj poszukam… - widać było, że się wyczołguje z łózka - Jak z nią? - zagadała w między czasie. Rozbłysło światło, gdy dziewczyna wyszukiwała fotkę.
- Może być?
Luc zwizualizował sobie przesył na cybertelefon i zagryzł zęby. W centrum Matt i Sue, nad nimi Kira z Alim na rękach, Ozzy i Maya.
- Dziękuje mała, przepraszam jak obudziłem. Siostra… Nie będę dzwonił do każdego po kolei, ojciec centrum info co z Kira i Alim, ok?
Młoda skinęła głową i wysłała buziaka przytulając dłoń do ekranu.
- Jak coś trzeba, daj znać, tak?
Luc przerwał połączenie i podłączył do slota przy skroni przewód do holowyświetlacza.
Po chwili funkcjonariusz “Hau” mógł podziwiać zdjęcie rodzinne z urodzin Mayi.
- To ta ciemnowłosa, z moim synkiem na rękach. - skalibrował wydzielając jej twarz i kawałek gęby brata.



- Pozwoli pan, że zgram obraz. - Palce detektywa już biegały po panelu. - Dziękuję.
- W czym mogę pomóc panie van den Heen? - spytał uprzejmie.
- Stan śledztwa, to co macie na tego sukinsyna, co napadł na moją żonę - odpowiedział solo-reporter.
- Na chwilę obecną, ustalamy profil psychologiczny sprawcy i rozpatrujemy kilkoro podejrzanych - odpadł oględnie detektyw.
- Panie Hao, od pięciu tygodni ustalacie profil? Półtorej godziny temu byłem u naszego syna, ledwo go usypiając. Bo nie podejrzewałem, że jak znajomej w kuchni będę mówił o Kirze to będzie podsłuchiwał. A wy od ponad miesiąca profil? - Luc spojrzał na policjanta zbolałym wzrokiem. Czuł się dziwnie, zwykle kłamał, zwykle szukał… lewych tłumaczeń, dziś przed wszystkimi mówił po prostu czystą prawdę. I wciąż pracował nad policjantem umiejętnie manipulując jego uczuciami. Od początku postawił na żal, na współczucie. - Serio?
- Proszę pana. - Hao złożył dłonie - Sprawa nie jest tak prosta jakby się wydawało. Ciała były znajdowane w różnych częściach miasta, w różnych odstępach czasu. Te nitki, które je wiążą wcale nie są tak oczywiste jakby się wydawać mogło z mediów. Typowy profil jaki się nasuwa nie do końca oddaje obraz osobowości. Pańska żona - wskazał na fotkę - jest jedyną...
Luc odpalił na nowo holowyświetlacz z tym samym zdjęciem. Zrobił inne zbliżenie.
- To jest mój syn, pyta co z matką. To wiemy. - Zgasił. Spojrzał w oczy policjanta. - To jestem ja, pytam co...
- Jak mówiłem, pana żona jest jedyna, która przeżyła. Liczymy na jej zeznania. Bardzo liczymy.
Wiemy kilka rzeczy. Napastnik ma zdolności i wiedzę medyczną, dysponuje również dobrej klasy sprzętem. Pozostałe ofiary... -
teraz on wyświetlił holo i pokazał kilka zdjęć - ... były…
Luc nie patrzył na nie, nie chciał. Wystarczyła mu twarz Kiry… bo już nie miał wątpliwości.
- Panie Hao, mam… może nie przyjaciół, nie chcę tak o nich mówić. Parę długów - to lepsze określenie, na mieście. - Spojrzał w oczy policjantowi.
Detektyw machnął dłonią nakazując przerwanie.
- Nie możemy przyjmować pomocy od obywateli, dziękuję. Jeśli jednak na chwilę obecną nie ma pan więcej pytań, to pozostańmy w kontakcie. - Wyciągnął niewielki holokwadracik. - Tutaj jest moja wizytówka gdyby miał pan jakieś pytania lub coś by się nowego pojawiło u pana żony.
Podsunął wizytówkę do reportera i podniósł się.

Van den Heen też wstał patrząc na wizytówkę.
Uścisnął dłoń policjanta i ze spuszczoną lekko głową wyszedł.
Siedząc w samochodzie obracał holo w ręku patrząc na nazwisko, telefon, skrzynkę kontaktową.


Cytat:
Spotkajmy się w "Mcbride’s home".
Wysłał wiadomość z nazwą jednego ze spokojniejszych pubów w północnym Brooklinie, nie za blisko, nie za daleko.
Po chwili poprawił drugą jaka popłynęła w ślad za tamtą.
Cytat:
Proszę.
Cytat:
Ok, 15 minut.
Dostał zwrotkę od policjanta.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 15-02-2016 o 19:53.
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172