Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-01-2010, 22:42   #61
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Była czarująca.
Jakże by mogła nie być? W końcu rozkładała właśnie wachlarz swych drobnych gestów i ruchów, które tak dobrze wpływały na innych narzucając im jej widzimisię. Czasami z drobną pomocą ze strony Mocy. Czymże były te słowa wydobywające się z jej ust i przelewające się do umysłu Rodianina? Czymże ręce nieustannie się wijące, dłońmi spragnionymi pajęczyny Mocy tworzące? Ha! Nawet to błoto na szacie, czy gdzieniegdzie jeszcze zaczerwienienia po ugryzieniach owadów nie były w stanie jej tego zniszczyć. Jakże zaskakująca to zmiana była z tej milczącej i wręcz chłodnej Jedi, do zagubionej i jakże bezbronnej kobiety w potrzebie. Aż dziw, że jeszcze jej mięśnie mimiczne nie rozbolały od tego bogactwa emocji ukazywanych na twarzy.

-Gurlthon bardzo żałuje, ale niestety nie zna nazwisk wszystkich bogaczy w tej dzielnicy - odpowiedział smutno. - Niech ich wszystkich licho - dodał pół-szeptem, sam do siebie.

O tym nie pomyślała. Wychodziła z założenia, że skoro ktoś sporo swojego czasu spędza w tej dzielnicy to powinien kojarzyć, który dom do kogo należy.
Dłoń Liry jak na zawołanie zakryła usta rozchylone w małe, krągłe „o” w reakcji na taką niepokojącą wiadomość. Zupełnie jakby on, właśnie ten jeden strażnik był jej ostatnią nadzieją, która właśnie zgasła w złotych tęczówkach, a myślach zabrzmiało donośne „cholera”. Może jednak wybrała sobie nazbyt mało rozgarniętego strażnika. Ileż jeszcze mieli szukać tego senatora..
Już zamierzała się wycofać, zakończyć ten spektakl i zerwać nic Mocy, którą sięgnęła ku Rodianinowi, acz ten sam ją zatrzymał pragnąc być tak pomocnym jak się tylko dało.

- Ale zaraz, panienko. Gurlthon coś za chwilę na to poradzi - Rodianon sięgnął po komunikator i powiedział po rodiańsku. - Gurlthon do centrali, Gurlthon do centrali, odbiór.

Panienko? Spodobał jej się ten zwrot, szczególnie, że to właśnie do niej tak powiedziano. Tak odmienny od padawanki, Liry, Shaluliry, Kruczycy albo po prostu od Jedi. To było miłe. Pierwsza rzecz na tej planecie, w czasie całej tej misji, która szczerze jej się spodobała. Niby proste słowo zaledwie, jednak kto jak kto, ale ona dobrze wiedziała, że właśnie one potrafią sporo zdziałać.

Nadzieja powróciła do kobiety, zarówno do samej Shaluliry, jak i do tej, którą właśnie grała.
Czyżby.. ?
Czyżby?
Czyżby?!
Czyżby miała w końcu wyciągnąć z kogoś informację o miejscu pobytu senatora, która to zdawała się być przez wszystkich skrywana, niczym jaki sekret największy?
Nie rozumiejąc co też strażnik mówi, po prostu złączyła ze sobą opuszki palców i w wyrazie zniecierpliwienia stukała nimi o siebie uporczywie wpatrując się w Gurlthon’a. Nieco świergotliwy język Rodian był dla niej całkiem obcy, acz w tonach głosów zdołała wychwycić pewne oburzenie, ale lekkie zaledwie, raczej nie związane z postanowieniem złapania jej czarującej osoby. To było dość obiecujące, a fakt, że nie wyczuwała w strażniku żadnych złych intencji, jeszcze tylko polepszał całą sytuację. Będąc bardzo z siebie zadowolonym, aż mrugnął do niej w pewnym momencie. Najwyraźniej stała się w jego szarym życiu chwilową iskierką, która zmotywowała go do działania i chwilowego wyrwania się ze strażniczej rutyny.

- Widzisz? Gurlthon ma łeb - milicjant zwrócił się do dziewczyny. - Za chwilę zaprowadzi cię do twojego senatora - rzekł z czymś na twarzy, co musiało być szerokim uśmiechem.

Lira wybuchła w środku śmiechem, Rodianinowi jednak pokazując zaledwie ząbki białe w uśmiechu promiennym. W swojej naiwności ten strażnik był nawet uroczy i tak dobrze owinięty wokół jej smukłego palca. To było tak proste. Mogła swojego uroku użyć już dużo wcześniej na kupcach, albo może chociaż na ich „przewodniku”. Może wtedy byliby już trochę dalej w swej misji niż są aktualnie. Jednak nie miała co narzekać, powiodło jej się. Wręcz delektowała się tą chwilą. Wprawdzie nie było to dla niej coś nowego, wiele razy zdarzało jej się wykorzystywać te swoje umiejętności w misjach i nie tylko, ale i tak za każdym razem wygrana wprawiała ją w poczucie słodkiej satysfakcji.

-Bardzo dziękuję. Jest pan moim wybawieniem – rzekła sprytnie, łechcząc tymi słowami jeszcze dodatkowo jej ofiarę. Kto wie, może jeszcze się do czegoś przyda. – Wspaniale, wspaniale.

Zaklaskała krótko, cicho i delikatnie z pozorowanej radości, co było swoistą kwintesencją tego całego jej spektaklu, niczym aplauz publiczności. Odczekała aż ten się odwróci i ruszy w odpowiednim kierunku, po czym odrzuciła na moment tą całą słodycz oraz niewinność ze swojej twarzy i sięgnęła Mocą do Ricona zostawionego kawałek dalej. Gdyby poszedł z nią, to nie zrobiłaby takiego wrażenia jak będąc sama. Jej przesłanie było proste i krótkie – „Mam adres”.
Nic więcej.

Rozmowa przebiegła bez większych problemów, nie została zwyzywana, nikt nie patrzył na nią jak na śmiecia, a i dowiedziała się więcej niż od wszystkich poprzednio zaczepianych przez nich Rodianinów. Wydawało jej się, że całkiem dobrze panuje nad sytuacją. Zaraz też zrównała się z Gurlthon’em i dała się mu prowadzić przez bogatą dzielnicę.

-Um.. Gurlthon?- odezwała się do strażnika, po raz pierwszy przy tym zwracając się doń po imieniu. I tak nie miała pewności, czy aby dobrze je wymówiła. Zdawało jej się, że język jakieś dziwne ruchy wykonywał przy tym słowie. – Widziałeś może ostatnimi czasy w mieście jakieś blaszaki? Bojowe droidy znaczy się? Wiesz, z serii tych wyjątkowo brzydkich i chudych.

Skoro już uplotła swoją sieć, to zamierzała jeszcze trochę z tego skorzystać i może dowiedzieć się od niego czegoś więcej o sytuacji na planecie, albo chociaż w mieście. Nie spodziewała się wiele, ale zapytać nie szkodziło. Ona ostatni raz owe droidy widziała w dżungli i raczej nie było to miłe przeżycie, a w mieście jeszcze się na żadnego nie natknęli. Było to w pewien sposób niepokojące, bo przecież skądś musiały się wziąć, skądś ku nim wyruszyły, a wszystkie znaki na niebie i ziemi pokazywały, że właśnie z tego bąbla.
Ktoś tu ich, o zaskoczenie, nie lubił.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 14-01-2010, 21:34   #62
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Po rozmowie z Erą, młody Rycerz poczuł ulgę. Świadomość tego, że ktoś wiedział o jego losie i obiecał mu pomoc, jakby dodawała mu sił. Obawiał się jednak, że konfrontacja z Darciem i Korelem, może przynieść spore straty oddziałowi, który mógły po niego przybyć. Może zbyt duże, by było to warto całego zachodu. Nie miał jednak dłużej sił na takie rozmyślania. Był wyczerpany torturami i wysiłkiem, jakim było skontaktowanie się z młodą Jedi. Nie miał zamiaru stawiać oporu zmęczeniu i po prostu mu się poddał.... Gdy się obudził, odetchnął z ulgą. Przespał spokojnie przynajmniej kilka godzin. Korel albo nie miał już ochoty go dzisiaj męczyć, albo był zbyt zajęty, by zabrać młodego Jedi na kolejne ''przesłuchanie''. Druga opcja wydawała się bardziej korzystna, bo oznaczała, że Republika przysłała wsparcie i być może na powierzchni znalazła się już druga fala. Jednak jeżeli to była prawda, to dlaczego nie dochodziły go jeszcze odgłosy mobilizacji jednostek, ani eksplozji? Chociażby z oddali? Chciał się podnieść, by lepiej móc nasłuchiwać. Zapomniał jednak o swoim stanie. Mięśnie i kości, szybko mu jednak przypomniały o tym, że Korel sobie użył na nim i zaprotestowały ostrym bólem, przed jakimkolwiek ruchem. Jedi musiał więc ustąpić. Myśli jednak nie ustępowały. Dlaczego jeszcze nikt tutaj nie przybył? Czyżby uznali, że nie warto ryzykować dla jednego żołnierza? A może Erze nie udało się przekazać wiadomości? Najbardziej prawdopodobnym wydawało się, że nie mogą zlokalizować bazy droidów, a w takim wypadku pomoc nie przybędzie. A jeżeli dotrze tu front, to strażnicy albo wywiozą go w głąb planety, albo zastrzelą na miejscu, a najprawdopodobniej uczyni to sam Korel, który nie odmówi sobie takiej przyjemności. Tamir próbował za wszelką cenę powstrzymać natłok myśli, które zdecydowanie nie nastrajały optymistycznie. Jego zwyczajowa pgoda ducha i wypatrywanie dobrych stron w każdej sytuacji, nagle gdzieś zniknęły. Jedi liczył, że tylko się schowały, że nie stracił ich bezpowrotnie. Wtedy też kątem oka dostrzegł ruch w sąsiedniej celi. Wcześniej to Tamir współczuł jemu, teraz prawdopodobnie on był obiektem współczucia.
- Za co tu trafiłeś? - zapytał w basicu, chcąc dowiedzieć się czegoś od więźnia, skoro i tak nie mógł na razie liczyć na nic więcej.
Więzień spojrzał podejrzliwie na swojego sąsiada. Prawdopodobnie wziął go za jakiegoś prowokatora, ale widząc stan w jakim się znalazł i jego "amatorskie" zabieranie się do wyciągania danych, musiały go przekonać, że raczej jest w porządku:
- Pewnie za to co ty - odpowiedział. - Za zbrojny opór -
Dla Zabraka to był promyk nadziei. Zbrojny opór. To oznaczało, że siły Republiki, jego przyjaciele i Mistrzowie, nie walczyli na Elomie sami przeciwko wojskom Konfederacji.
- Opór przy aresztowaniu, czy otwartą walkę z Separatystami? - zapytał z zainteresowaniem
- Partyzantka - krótko odpowiedział więzień. - Jak rozumiem ty przybywasz wraz z armią Republiki? Zauważyłem, że ostatnio droidy są jakby bardziej... hmm... ożywione. Więc Republika naprawdę przybyła? -
Partyzantka. Jedno słowo, a dodało Tamirowi nowych sił. Doszedł do wniosku, że Moc znów była z nim. Teraz jeszcze tylko niech przybędzie odsiecz...
- Tak... Ale napotkaliśmy większy opór niż wskazywał nasz wywiad. Prawdę mówiąc, nie wiem, jak teraz wygląda sytuacja. Ja straciłem swój cały batalion, a by ocalić ostatnie klony, oddałem się w ręce droidów.- Zabrak westchnął - Teraz jedyne co mogę, to czekać aż przybędzie kawaleria -
- Cały batalion?! - mężczyzna wydawał się zaskoczony. - Mam nadzieję, że twoi przyjaciele radzą sobie lepiej, ale fakt, że droidy mają tu bardzo duży garnizon. Wzmocniono go po naszych udanych akcjach. W każdym razie na ratunek bym nie liczył. Pogódź się z tym, że już po nas. Jedyna walka jaką teraz mozemy prowadzić to bronić się na przesłuchaniach, by nie wkopać naszych towarzyszy. A tak w ogóle to jestem Shivi, miło cię poznać.-
- Też mam nadzieję, że moi przyjaciele radzą sobię lepiej. - przyznał Tamir zawieszając na chwilę głos. Naprawdę poniósł wielką stratę próbując zdobyć, a następnie utrzymać wzgórze. Ale nie mógł zgodzić się ze słowami współwięźnia, Shiviego, jak się przedstawił. On wierzył, że wsparcie przybędzie.
- Tamir. - przedstawił się - Nie wiem, jak wyglądają twoje przesłuchania, ale na moim nie zadano mi właściwie żadnego pytania. - zdradził - I nie trać wiary w to, że wrócisz do swoich. Ratunek przybędzie. - zapewnił Shiviego
- Ani jednego? - znów zdumiał się - To dosyć dziwne. Mnie wciąż pytają o nazwiska dowódców, miejsca zgrupowań oddziałów, kontakty w wioskach itd. Skoro cię nie przesłuchują, a mimo to tutaj siedzisz, to kim ty właściwie jesteś Tamirze? -
- Jestem komandorem Armii Republiki, ale to tylko tytuł wojskowy. - zaczął Zabrak - Przede wszystkim, jestem Rycerzem Jedi. A nie pytali mnie pewnie dlatego, że osoba przesłuchująca to... powiedzmy, że mój stary znajomy -
- Aha, Jedi i do tego komandor? To jeszcze dziwniejsze, że nic nie próbują z ciebie wyciągnąć. -
- Na pewno jeszcze spróbują. Na razie wygląda na to, że mają coś lepszego do roboty. - powiedział z nadzieją w głosie. - Może szala przesunęła się na stronę Republiki. - Tamir zamknął na chwilę oczy, wziął nieco głębszy oddech i znów je otworzył wpatrując się w swojego towarzysza - A ty, jaki masz stopień? -
- Nazwa mojego stopnia niewiele ci powie. Ale jest to odpowiednik waszego majora. Dowodziłem, podobnie jak ty, batalionem. Niestety, gdy puszki sprowadziły posiłki, zostaliśmy otoczeni i rozbici. Nawet nie wiem ilu moich ludzi ocalało. Mnie przewieźli tutaj. Pewnie to przejściowy areszt dla wyższych oficerów. -
- Może tak, a może nie. - powiedział zamyślony - Do momentu, aż nie zabrano mnie na przesłuchanie, puszki nie wiedziały, że jestem Jedi. A głównodowodzący i jego pomocnik od brudnej roboty, dowiedzieli się, bo, podobnie jak ja, są wrażliwi na Moc. - wyjaśnił Shiviemu - Powiedz mi, jak długo walczycie z Separatystami i jakiego sprzętu do tej pory używali? -
- Ta wojna trwa już od lat. Teraz to są Separatyści, wcześniej były to połączone siły Klanu Bankowego i Unii Technokratycznej. Republika oczywiście nie reagowała dopóki droidy nie stały się jej wrogami. -
Polityka. Jedyna rzecz w Galaktyce, poza wojną, której Zabrak nie trawił, to była polityka. Brudne gierki, przekupstwa... A niewinni na tym cierpieli.
- Przykro mi.... Nie wiem dlaczego Republika nie reagowała wcześniej i nie mam zamiaru jej usprawiedliwiać. Ale teraz jest szansa, by uwolnić Elom z rąk Konfederacji. Miejscowa partyzantka i regularna armia Republiki, mogłyby walczyć razem. -
- Heh, powiem ci dlaczego nie reagowała. Na Elomie nie żadnych ważnych minerałów, nie mamy dobrze rozwiniętej technologii, którą moglibyśmy eksportować. Możemy sprzedawać jedynie Lommite, ale Federacja Handlowa ma znacznie lepsze źródła i może ustalać mniejsze ceny od naszych. W Republice jesteśmy od jakichś 100 lat. To niewiele. Po co marnować siły na tak młodego i niewiele wnoszącego sojusznika? - Shivi zdawał się rozgoryczony, jednak w pewnym momencie się uspokoił. - Partyzantki już nie ma. Moi chłopcy byli w ostatnim oddziale. Blaszaki jeszcze o tym nie wiedzą, stąd te przesłuchania. Nie zamierzam im tego powiedzieć. Niech wciąż przeszukują lasy, marnując czas i energię. Niech w nich gniją.-
Słowa Shiviego i jego rozgoryczenie sprawiły, że młody Jedi zdał sobie właśnie sprawę z ogromnej niesprawiedliwości w Galaktyce. Wyglądało też na to, że męstwo Shiviego i jego zmarłych towarzyszy, nigdy nie miało być wynagrodzone. Tamirowi ciężko było się z tym pogodzić. Musiał zrobić wszystko, by wyciągnąć stąd także Shiviego. By jego towarzysz mógł cieszyć się wolnością, o którą tak długo walczył.
- Wyjdziemy z tego Shivi. Wyjdziemy, pokonamy Separatystów i uczcimy pamięć twoich towarzyszy -
- Chciałbym podzielać twój entuzjazm, ale życie na niekończącej się wojnie nauczyło mnie jednego. Lepiej już nie będzie. -
- Może i masz rację... - przyznał Jedi tracąc pewność w swoim głosie. Czuł coraz większe zmęczenie tym przetrzymywaniem go tutaj i tą bezczynnością. Chciałby być na froncie, ze swoimi żołnierzami, a zamiast tego, mógł tylko bezczynnie czekać
- Nie żyj złoudną nadzieją. Łatwiej bedzie przyjąć cios - podsumował partyzant.
- To nie nadzieja, Shivi. - odparł Tamir - To wiara w przyjaciół, która pomaga przyjmować ciosy -
- Chcesz to wierz. Ja nie ma już przyjaciół, a w Republikę dawno przestałem wierzyć. -
W tym właśnie momencie Tamir uświadomił sobie coś bardzo istotnego. Wojna niszczyła wszystko. Ład był zastępowany przez wszechobecny chaos. Spokój był mącony przez odgłosy wystrzałów, krzyki rannych i umierających i przerażający, rytmiczny krok blaszanych stóp. Wszystko się zmieniało. Istoty dotknięte wojną także się zmieniały. A może one zmieniały się przede wszystkim? Shivi kiedyś pewnie był pełnym wiary i dobrej myśli cywilem, który cieszył się z piękna przyrody, jakie gwarantowała mu jego planeta. W wyniku wojny i trudnych przeżyć zmienił się. Utracił wiarę i pogodził się z losem. Młodemu Jedi zdawało się, że jego towarzysz dawno już stracił wiarę. A on? Jak długo jeszcze będzie wierzył? Jak długo będzie liczył na to, że przybędzie pomoc? Że wróci do swoich. Że znów zobaczy Coruscant i postawi stopę w Świątyni. Na razie, miał słowo, które dała mu Era i prośbę, niemal rozkaz, by wytrzymał do przybycia odsieczy. To mu wystarczało. To dawało mu siły, by przeciwstawić się bólowi. By odegnać złe myśli, które mogły złamać jego ducha. Wierzył, że wojska Republiki zjawią się, by go odbić. Jego i Shiviego. Obiecał mu, że wyjdą z tego cali i, że wygrają z Konfederacją. Zamierzał słowa dotrzymać. Bitwa o Elom, to będzie jego ostatnia bitwa podczas tej wojny. Zamierzał przetrwać i zobaczyć jej koniec. Koniec, po którym w Galaktyce na nowo zapanuje spokój, którego będzie strażnikiem. On i inni Jedi. Chciał przecież być nauczycielem dla nowych pokoleń Jedi. Nie mógł tutaj zginąć...
 
Gekido jest offline  
Stary 17-01-2010, 12:47   #63
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Niemal wyciągnął dłoń przed siebie, by zanurzyć ją w mocy. Poczuł jak zawirowania wywołąne otoczeniem uderzają w nią, jak fale bijące u brzegu oceanu. Chwilę przyzwyczajał się do tego otoczenia, po czym swoje czucie skierował w stronę "ogonu". Każde zakłócenie coś za sobą niosło. Najpierw wyczuł te najbardziej najbardziej powierzchowne, a zarazem rozmyte uczucia. Byli bardzo uważni i podejrzliwi, a przy tym zaciekawieni. Trudno jednak spodziewać się czegoś innego po kimś kto wyraźnie śledzi. Z drugiej jednak strony wolałby znudzenie tą pracą, którą pewno ktoś im zlecił. Sytuację dodatkowo komplikował fakt, że byli dość inteligentni, co mogło być nieporządane, gdyby próbowali ich zgubić. Kolejne wiry coraz bardziej ich ujawniały... Jeden musiał czuć wobec nich głęboka niechęć, jeśli nie nienawiść. Wiedział że byli jedi? może nie zniósł cudzoziemców, albo Republikę... Jak by nie był powód tej awersji, z pewnością ten aspekt nie pomógłby im, gdyby próbowali z nimi porozmawiać.
Na tym jednak nie skończył swego sondowania, zanurzył jeszcze głębiej rękę by poznać ich intencje... To chyba najbardziej zaskoczyło Nejla... Czymś wyraźnie byli zmartwieni, czymś co było im bardzo bliskie. Strach przed utrata... Przegrana sprawa... Ale jaki mogło mieć to związek z dwójką jedi? Za każdą odpowiedzią kryły się kolejne pytania. Nejl westchnął odsuwając ręke gdy doszedł do niego mentalny sygnał towarzyszki.
Czyli wiedzieli już jak dotrzeć do senatora. Ale dwójka tajemniczych rodian nadal stanowiła potencjalne niebezpieczeństwo. Gdyby tylko udało się ich zgubić...
Ruszył dalej za swą towarzyszką, kilkanaście metrów za nią, wysyłając jej przez moc wiadomość: "Rozdzielmy się. Spróbuję wziąć na siebie nasz ogon i go zgubić, a ty znajdź senatora. Podaj mi tylko ten adres"
Spojrzał jeszcze przez moc na aurę Liry. Może przez moc uda mu sie ją później znaleźć? Dalej szedł za Lirą, ale nieznacznie zmieniał swój kierunek, zwalniając przy okazji, by tym samym odległość od niej ciągle się zwiększała. Swój wzrok obracał od niechcenia, to w jedną to w drugą stronę ulicy, jakby przyglądał sie wystawom sklepowym. Pod tą jednak maską znów sięgnął po moc, tym razem by skupić uwagę dwojga rodian na sobie. Obydwaj musieli podążyć za nim inaczej cały ten fortel skazany był na porażkę. A później, no cóż, pewno później będzie musiał improwizować i znów odwracając ich uwagę po poprzez sugestię w mocy, by zniknąć im z oczu... W jakiś sposób. Oczywiście nie był to plan idealny. Więcej było w nim życzeń niż realnej strategii działania. Ale na tą chwilę tylko to przychodziło mu do głowy, a czuł, że czas jest tu istotnym czynnikiem. Musiał się zdać na Moc. To ona była jego głównym atutem i to w niej najszybciej znajdzie rozwiązania.
Czasem ciężko mu było to przyznać. Był w końcu istotą rozumną, zdolną do poznawania, planowania i kontrolowania. Mógł przewidzieć wiele sytuacji, obiektywnie oceniać i wyciągać wnioski. Znał i rozumiał prawa fizyczne, które wykluczały nadprzyrodzone i niewidzialne siły. A jednak zdawał się na moc, to ona ratowała go z wielu opresji, to w niej szukał odpowiedzi i rozwiązań problemu, to przez nią poznawał świat... Przez ten najdziwniejszy z zmysłów, nieokreślony, nieempiryczny, niezgodny z prawami fizyki, który znał od najmłodszych lat. A teraz...
Odrzucił od siebie te myśli, miał misję do wykonania. Czymkolwiek była moc, jakkolwiek była nieprawdopodobna, on się jej zawierzył zostając jedi i nadal jej ufa. Teraz musiał się w niej zanurzyć, dać się nieść jej wirom by go poprowadziła. Kiedy był pewny, że "ogon" pójdzie za nim, skręcił w boczną uliczkę, na dobre rozdzielając się z Lirą.
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!
enneid jest offline  
Stary 17-01-2010, 15:35   #64
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Jared

Jared przyleciał do Świątyni na Curoscant jak najszybciej mógł. Od bitwy o Geonosis minęły już dwa tygodnie. Jedi, wraz z armią klonów, zdążyli rozproszyć się po całej Galaktyce. W stolicy Republiki pozostali tylko niektórzy członkowie Rady, oraz młodzicy i młodsi padawani. Jednym z tych, którzy pozostali, był Mace Windu.

Ucieszył się na widok swojego byłego ucznia, chociaż wydawał się dziwnie odmieniony, od czasów ich ostatniego spotkania. Cichy, trochę nieobecny, jakby ukrywał coś przed innymi. Zaprowadził Korelianina do jednego z pokojów medytacyjnych, gdzie mogli spokojnie porozmawiać. Mistrz zapytany, zaczął powoli objaśniać zaistniałą sytuację.

Opowiedział o odkrytych niedawno prawdziwych poczynaniach hrabiego Dooku, o ujawnieniu istnienia olbrzymiej armii klonów i wreszcie o wyprawie, która skończyła się wielką stratą dla Zakonu i rozpoczęła, trwającą właśnie, wojnę. Jared wiedział o Ruchu Separatystycznym, ale nawet nie podejrzewał, że były Jedi może chcieć wywołać olbrzymi konflikt. Windu zdradził również, że zrezygnował z przewodnictwa w Radzie. Zastąpił go mistrz Yoda.

Młody rycerz chciał w jakiś sposób pomóc. Zapytał więc o własne zadanie. Mace nie zastanawiał się długo. Postanowił, że jego uczeń wyruszy na Elom. Zabierze się razem z kompanią komandosów, która miała wzmocnić tamtejsze siły.

* * * * *

Zaledwie parę godzin później chłopak wyruszył w drogę w towarzystwie setki klonów. Na pokładzie lekkiego krążownika klasy Carrack było całkiem sporo miejsca. Miejsca było tam dla 142 ludzi, nie licząc załogi i oraz ekwipunku. Flota wyruszyła zaledwie dwa dni wcześniej, co oznaczało, że nawet jeszcze nie dotarła do celu, jednak gdy komandosi dotrą na miejsce, bitwa rozkręci się na całego.

* * * * *

Statek wyszedł z hiperprzestrzeni. Żołnierzom znajdującym się na pokładzie ukazała się zielona planeta. Z daleka można było dojrzeć czerwone i niebieskie rozbłyski, które wyraźnie zaznaczały obszar bitwy na orbicie. Flota wciąż walczyła o utrzymanie korytarza prowadzącego na powierzchnię. Wydawało się jednak, że dobrze jej to wychodzi, gdyż przejście było już na prawdę szerokie.

Carrack ostrożnie wchodził w atmosferę. Minął kilka Venatorów i po jakimś czasie zwiększył kąt swojego lotu względem ziemi. Jego lot zbliżał się już do końca. Kilka minut później lądował na wyznaczonym obszarze w środku stepu, w którym republikańscy żołnierze rozbili obóz. Komandosi zaczęli rozładowywać przywieziony sprzęt, a Jared został zaprowadzony do sztabu, przez jakiegoś szeregowca.

Sztab okazał się być prymitywną chatką, w której zgromadzono trochę elektroniki i kilkunastu oficerów. Dowodził tam wysoki, umięśniony, ogolony na łyso wąsacz, który okazał się być Jedi. Mistrz Glaive przywitał nowego komandora.

- Może trochę potrwać zanim się przyzwyczaisz do takiego tytułowania. My nie przykładamy do tego żadnego znaczenia, pozostając wiernym strukturom Zakonu, ale oni – wskazał na klony – traktują to bardzo poważnie. Cóż, armia to armia.

Okazało się też, że w tej chwili nie ma za bardzo gdzie wysłać młodego rycerza. A przynajmniej „pan generał” tak twierdził. Wydało się to dziwne, tym bardziej, że przysłano posiłki właśnie tutaj. Po co, skoro nie były potrzebne? Czyżby Glaive uważał, że Jaredowi brak doświadczenia.

- Ale na wszystko jest rada. Nie martw się, nie będziesz tkwił w obozie. Każę zaprowadzić cię do mistrza Koty. Może jemu się do czegoś przydasz. Szykuje się akcja ratunkowa. Jeden z naszych zaginął.

* * * * *

Rahm Kota pochylał się nad prymitywnie zrobionym, drewnianym stołem, na którym ktoś rozłożył zwykłą, papierową mapę. Wokół niego zgromadziło się kilka osób, między innymi Jedi. Wszyscy słuchali porucznika, który meldował o efekcie zwiadu:

- W tym rejonie znajdują się dwa miejsca z silną obroną przeciwlotniczą. Tu i tu - wskazał na mapie. - Ciężko ocenić, gdyż musieliśmy lecieć na dość znacznej wysokości, ale oba wyglądają na polowe lotniska. Innych skupisk droidów, poza linią frontu, nie wypatrzyliśmy.

- Dobrze... - Kota zamyślił się. - Czy oba lotniska, jeśli nimi są, mają podobny rozmiar? Może któreś jest większe?

- Wydaje mi się, że to położone bliżej ZX11 jest nieznacznie większe.

- Dziękuję poruczniku, możecie odejść - klon zasalutował i wyszedł. - I co o tym myślicie? - zwrócił się do pozostałych osób zgromadzonych w starej chatce.

- Według mnie powinniśmy uderzyć na większy obiekt - zaczął mężczyzna o bladej cerze, z długimi białymi włosami. - Po pierwsze leży bliżej wzgórza, więc prawdopodobnie tam doszedł Torn. Po drugie z raportu wynika, że jest to lepiej broniona baza. Przynajmniej jeśli chodzi o artylerię przeciwlotniczą. Wniosek jest prosty, tam trzymają ważniejszych więźniów, za jakich można by uznać pochwyconego Jedi.

- Prawdopodobnie, można by... Żadnych pewników - zauważył dość niski człowieczek, o przyjaznej twarzy i krótkich, czarnych włosach. - Drogi Dassie, nie możemy ryzykować. Jeżeli uderzymy w to miejsce, młody Tamir może zostać zgładzony, jeżeli jest przechowywany w tej drugiej bazie. Musimy mieć pewność.

- A jeśli będziemy czekać, to może być za późno - wtrącił mężczyzna o brązowych włosach i takich samych wąsach, z siwiejącymi skroniami. - Przecież mogą go przeciągnąć na Ciemną Stronę, a to znacznie gorsze niż śmierć.

- Nie przesadzaj Jaferze - zaprzeczył człowiek nazwany Dassem. - Musiałby tu być sam Dooku, albo jego domniemany mistrz. W końcu więcej Sithów nie ma.

- Sithów nie, ale to nie znaczy, że nie mamy innych wrogów - stwierdził niski brunet. - Byłem na Geonosis, chyba jako jedyny z obecnych, i widziałem oraz słyszałem wiele. Wiem, że mistrz Windu podczas pościgu trafił na trójkę, słabo wyszkolonych, użytkowników Ciemnej Strony. A mistrzyni Ur-Sema Du? Zginęła w katakumbach, ale nie znaleziono żadnych śladów po blasterach. Ciemna Strona jest potężniejsza i ma więcej wyznawców, niż ci się wydaje.

- Wystarczy Empatojayosie - odezwał się Whipid, stojący dotąd pod ścianą. - Znam Tamira i wiem, że nie tak łatwo nas zdradzi. Prędzej będzie czekał na pewną śmierć niż dopuści myśl o przejściu na Ciemną Stronę. Gorąco w to wierzę.

- K'Kruhk, nie ulegaj sentymentom...

- Dość - przerwał Kota. - Pora na działanie, nie na pogadanki. Uderzymy w dwóch miejscach siłą trzech plutonów skoczków rakietowych. Ja wraz z Dassem i jednym plutonem ruszę na mniejsze lotnisko. Ty Jaferze, wraz z K'Kruhkiem, młodym Jaredem i dwoma plutonami uderzycie na większą bazę. Mistrzyni Kossex i ty Empatojayosie będziecie nas ubezpieczać z powietrza. Załatwiłem dwa szwadrony V-19. Kossex zajmie się Vulture'ami nad dużym obiektem, Empatojayos nad mniejszym. Za godzinę ruszamy.

* * * * *

Sześć kanonierek leciało nad morzem trawy. Wkrótce dołączyła do nich dwudziestka V-19, które miały zapewniać wsparcie z powietrza. Jared leciał wraz z mistrzem Jaferem Torlesem i osiemnastoma skoczkami. Niektórzy, przez otwarte drzwi, wpatrywali się w czerwone słońce, chylące się ku zachodowi. Gdy minęli ostatnie linie własnych wojsk, drzwi zostały zamknięte. Jakieś pół godziny później rozpoczął się atak.

Z zewnątrz doszły odgłosy eksplozji. To myśliwce „czyściły” teren lotniska. LAAT zwolniły, po czym zatrzymały się w powietrzu. Boczne drzwi otworzyły się i żołnierze zaczęli skakać, odpalając rakietowe plecaki. Obaj Jedi również wyskoczyli. Bez problemu wylądowali na ziemi. Klony zaczęły zabezpieczać strefę lądowania. Zewsząd odpowiadały im strzały droidów, ale radzili sobie bardzo dobrze. Cztery kanonierki i szwadron myśliwców wspomagał ich jak tylko mógł.

- Jared! - krzyknął Jafer. - Weź dwójkę ludzi i sprawdź tamten hangar!

Młody rycerz ruszył, prześlizgując się pomiędzy wiązkami lasera. Pomarańczowa klinga jego miecza rozprawiła się z kilkoma droidami. Dwa klony biegły cały czas zaraz za nim. Wreszcie dotarli do budynku. Ostrożnie rozsunęli drzwi hangaru, ale w środku nie było żadnych puszek. Były za to prowizoryczne cele. W tym dwie pełne! Jeden zabrak i jeden zabrakopodobny osobnik, którego Korelianin nie kojarzył.


Era

Era została wyrwana z błogiego stanu uśpienia, przez gwałtowne szarpnięcie za ramię. Z poczuciem olbrzymiej niesprawiedliwości, spowodowanej wybudzeniem o wiele za wcześnie, Jedi spojrzała na swój "budzik". Był to jakiś szeregowiec, z hełmem na głowie, stojący w pozycji wyprostowanej.

- Kapitan BH-8426 kazał panią obudzić, sir. Minęło sześć godzin - zasalutował i wyszedł.

Dziewczyna pozbierała się do kupy i również wyszła. Na podwórzu przywitał ją JH-9631. Prawdopodobnie wiedział, że dowódca przespał kilka ostatnich godzin, bo zameldował:

- Kolejne dostawy nadleciały, sir. Chyba wreszcie mamy wszystko, czego nam potrzeba, a nawet więcej. Żywność, amunicja, medykamenty. Mamy nawet kilka AT-TE i kilkanaście Juggernautów. Montujemy wieżyczki przeciwlotnicze, ale chyba nie będą potrzebne. Dostaliśmy informację, że flota bombarduje wrogie bazy lotnicze. Zresztą w powietrzu widać tylko nasze V-19.

Kapitan mimo posiadanych tak wielu informacji, nie potrafił odpowiedzieć na pytanie o wiadomość od mistrza Koty. O tej jednej sprawie, jak na złość, zdawał się nie mieć zielonego pojęcia. Era ruszyła więc w kierunku sztabu. W końcu jeśli jakakolwiek wiadomość przyszła, z pewnością wiedzą o niej właśnie tam.

- Względny spokój - stwierdził AD-7453 w rozmowie z BH-8426. - Miejmy nadzieję, że teraz wszystko pójdzie jak należy.

- Oby - podsumował Helio.

Wtedy właśnie do pokoju wpadła pani komandor. Kapitan, nawet niezapytany od razu zabrał się do wyjaśniania:

- Przepraszam, że nie obudziłem, gdy przyszła ta wiadomość, ale pomyślałem, że dam pani komandor jeszcze chwilę snu. Ale teraz... Proszę - podał jej mały zwitek zwykłego papieru. Gdy Era go rozwinęła, dojrzała krótkie zdanie. "Ruszamy po niego - Kota." Najwidoczniej mistrz nie był zbyt rozmowny.


Tamir

Kolejne godziny mijały, ale wciąż nie było widać pomocy. Co prawda, słychać było eksplozje, ale były to pojedyncze przypadki, do tego dźwięki te dochodziły z bardzo daleka i były ledwo słyszalne. Przypominały raczej jakąś leniwą wymianę ognia artyleryjskiego niż ofensywę którejś ze stron.

W międzyczasie Tamir kontynuował rozmowy z Shivim, zdradzając mu co nieco o sobie i przy okazji dowiadując się czegoś o nim. Uzupełniając uzyskane informacje własną wyobraźnią, stworzył obraz tego zatwardziałego, przez wojnę, żołnierza.

Ten Elomin walczył nie tylko z hordami blaszaków. Wcześniej uczestniczył w szeregu starć pomiędzy dwoma rasami zamieszkującymi planetę. Elominanie i Elomianie nie przepadali za sobą, a wieloletnia wrogość tylko pogłębiała konflikt. Dlatego co chwilę wybuchała kolejna wojna, która zmieniała niewiele i tylko powiększała straty. Jednak, gdy na planetę przybyła Unia Technokratyczna, która chciała położyć rękę na złożach Lommite, wszystko się zmieniło. Minerał był przydatny przy wielu projektach, ale niemal wszystkie złoża były własnością Federacji Handlowej, która ustaliła astronomiczne sumy. Natomiast Elom wprowadził ograniczenia na sprzedaż dla pojedynczego klienta. Tego Unia nie mogła zaakceptować. Zaatakowała, dzięki czemu obie, zamieszkujące planetę, rasy zjednoczyły się przeciw wspólnemu wrogowi.

Wojna trwała długo i była bardzo zacięta. Dopiero po paru latach Unia, zmuszona sytuacją, poprosiła o pomoc Klan Bankowy. Oba systemy płaciły spore kary finansowe, ale nie przerywały działań wojennych. Senat nie zdecydował się na inne działania, a tymczasem tubylcy ulegali, aż w końcu byli zmuszeni do rozpoczęcia wojny partyzanckiej.

Shivi wykazał się wielokrotnie w takiej walce, co zaowocowało stopniem majora. Niestety nie zmieniło to losów całego konfliktu i wreszcie po niezliczonych starciach, ostatni oddział został rozbity, a jego dowódca dostał się do niewoli.

* * * * *

Powoli zapadał zmrok, a żadne wieści o domniemanej pomocy nie dotarły do więźniów. Plusem był jednak fakt, że ani Darc, ani, co ważniejsze, Korel nie podjęli decyzji o kolejnym przesłuchaniu. Co więcej efekty ostatniego zaczynały słabnąć.

I właśnie wtedy w całej bazie zabrzmiał alarm. Po chwili można było usłyszeć strzały i eksplozje. Czyżby pomoc nadchodziła? Wszystko wskazywało na to, że tak. Odgłosy były coraz głośniejsze, a wreszcie odezwała się broń ręczna. Kilka minut później drzwi hangaru otworzyły się i stanął w nich, nieznany Tamirowi, Jedi i dwójka skoczków rakietowych.


Shalulira

Gurlthon prowadził dziewczynę zatłoczonymi ulicami. Raz skręcali w lewo, raz prawo, potem znowu w lewo. Lira po jakimś czasie straciła rozeznanie. Była w obcym mieście, zupełnie nowym, dla niej, miejscu. Nie wróżyło to dobrze ewentualnej ucieczce, ale może chociaż raz dopisze jej szczęście i takowa nie będzie potrzebna?

Nejl wysłał sygnał, że postara się zgubić ogon, a następnie dołączyć. Poprosił również o adres, ale młoda Jedi go nie znała, gdyż Rodianin otrzymał go, przez komunikator, w jego ojczystym języku, którego ona nie rozumiała. Kierowała się jednak nadal za swoim przewodnikiem, który rozgadywał się coraz bardziej. Opowiadał nawet o rozbiciu groźnej szajki, w którym czynnie uczestniczył, ale było to wątpliwe, chyba, że sam do niej należał.

Shalulira, chcąc nie chcąc, udawała zainteresowaną, chociaż jej myśli błądziły zupełnie gdzie indziej. Wreszcie po, zdawałoby się, strasznie długiej wędrówce, oboje dotarli do olbrzymiej willi. Dwupiętrowy budynek, z ogromnymi oknami i ścianami porośniętymi najróżniejszymi roślinami, robił spore wrażenie. Jednak co ciekawe, nikt nie pilnował bramy wejściowej.

- No i być na miejscu – oznajmił Gurlthon. - Tu mieszkać twój senator.


Nejl

Nejl specjalizował się w negocjacjach. Był świetnym dyplomatą, co zawdzięczał swojemu mistrzowi. Shalulira natomiast lepiej czuła się podczas działania w terenie. Teraz Moc zdawała się zamienić ich rolami. To dziewczyna za chwilę miała stanąć przed senatorem, a Ricon zająć się dwójką „śledczych”.

Jego plan zdawał się być udanym. Niedługo po wysłaniu wiadomości do towarzyszki, skręcił w jakąś boczną uliczkę. Był pewien, że „błękitni” widzieli w tym momencie tylko jego, gdyż Qua'ire zniknęła za innym zakrętem trochę wcześniej. I rzeczywiście, obaj Rodianie udali się w ślad za młodym rycerzem.

Chłopak chciał ich odciągnąć od tych ruchliwych ulic, w miejsce gdzie nikt by ich nie widział i wtedy zniknąć im z oczu, albo zaatakować. Do końca jeszcze nie zdecydował. Kluczył w każdym razie po pustych zaułkach najbogatszej dzielnicy tego miasta, wyczuwając śledzące go oczy. Nagle jednak poczuł też coś innego. Ogromny strach, wręcz przerażenie i poczucie niemocy. Odruchowo odwrócił się i ujrzał dwójkę Rodian trzymających się za gardła. Jeden z nich klęczał. Po kilku sekundach obaj osunęli się na ziemię. Nejl nie mógł nic zrobić.

- Witaj, młody Jedi – usłyszał zza pleców. Był to zimny, ale zarazem łagodny głos. Jakby jego właściciel chciał połączyć obojętność względem rozmówcy z jednoczesnym zapewnieniem, że nic złego się nie zdarzy.

Ricon odwrócił się powoli. Przed nim stał, średniego wzrostu, mężczyzna w czarnym płaszczu, z kapturem nasuniętym na głowę. Spod kaptura wysuwały się pojedyncze kosmyki blond włosów.

- Nawet nie wiesz jak bardzo ułatwiłeś mi zadanie, rozdzielając się ze swoją towarzyszką – powiedział. Młody rycerz dostrzegł w jego prawej dłoni rękojeść miecza świetlnego. - Tak, śledziłem was od bardo długiego czasu. Znacznie dłużej niż ta dwójka kretynów – wskazał na zwłoki Rodian. - Już myślałem, że będę musiał się zająć obydwoma szczeniakami naraz, ale los mi sprzyja. Będę mógł się pobawić z każdym z osobna. Aha, i nie masz nawet co próbować wzywać tej dziewczyny. Chyba rozumiesz, że na to nie pozwolę? - spytał ze złowrogim uśmieszkiem.
 
Col Frost jest offline  
Stary 22-01-2010, 21:01   #65
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Młody Jedi z całego serca żałował Elomina. Shivi z pewnością nie zaznał spokoju w swoim życiu. Musiał brać udział w tylu wojnach, tylu bitwach. Wiele przecierpieć. Przeboleć śmierć wielu towarzyszy i wiele żyć odebrać. Wojna za wojną przetaczała się przez jego życie. Nic więc dziwnego, że Shivi zatracił wiarę w Republikę, która nie zrobiła nic, by pomóc. Właściwie można było też mieć pretensje do Jedi. Mieli być Strażnikami Pokoju. Pomagać potrzebującym, a także nic nie zrobili. Ale czy mogli pomóc? Mimo tego, że Moc jest z nimi, Jedi także nie mogą wszystkiego. Mają swoje ograniczenia. Mogą tylko próbować. Dlatego też Tamir przestał z niecierpliwością wyczekiwać na ratunek. Era mogła próbować przekazać wiadomość o tym, że Zabrak jest przetrzymywany, ale nie było gwarancji, że jej się to udało. A nawet jeżeli udało, być może siły Republiki były zajęte walką z droidami, a Mistrz Kota nie posiadał nikogo wolnego, by wysłać ratunek Tamirowi. Młodzieniec zrozumiał, że musi uzbroić się w cierpliwość, mieć nadzieję i... nie tracić wiary.

***

Słońce powoli pojawiało się na horyzoncie. Mrok nocy, powoli znikał, oddalał się, zastępowany przez jasność poranka. Czerwień świtu, mieszała się i przeplatała z szarością mgły. Chłodne powietrze otulało ciało młodego Zabraka, wciskając w jego nozdrza zapach nowego dnia. Czuł na swoim ciele wilgoć mgły unoszącej się nad jeziorem i pierwsze promienie wschodzącego słońca. Jego umysł był spokojny. Przypominał niczym nie zmąconą taflę wody, w którą wpatrywała się jego Mistrzyni. Oddychał spokojnie. Miarowo. Z każdym oddechem czuł, jak jego ciało zalewają fale czystej energii, którą Jedi nazywali Mocą. Czuł jak łączy go z jego Mistrzynią. Z każdym źdźbłem trawy. Kamieniem. Budzącymi się do życia zwierzętami i tymi, którzy prowadząc nocny tryb życia, kładły się właśnie na spoczynek. Uniósł powoli powieki, by móc na własne oczy podziwiać urodę, rozpoczynającego się nowego dnia na Naboo. To nie był pierwszy wschód słońca, który oglądał. Każdy był piękny, magiczny i inny od kolejnego. Na każdej planecie zachwycał go na nowo. Ten, był pierwszym na Naboo, jaki widział młody Torn. Wtedy daleko było mu jeszcze do tytułu Rycerza. To były raczej spokojne czasy. Ani on, ani jego Mistrzyni, nie myśleli, że kilka lat później, Galaktykę opanuje chaos wojny.
- Poczuj to Tamirze. - odezwała się Yalare przerywając ciszę - Poczuj każdą istotę wokół nas. Każdą część tego świata. Zjednocz się z nimi. Jako Jedi będziesz miał obowiązek pilnować, by żadna istota w Galaktyce nie czuła się zagrożona. By mogła cieszyć się życiem. Czujesz to? -
- Tak, Mistrzyni - odparł spokojnym tonem
- Jesteś pojętnym uczniem, Tamirze. W przyszłości będziesz wielkim Jedi. - powiedziała z uśmiechem kładąc mu dłoń na ramieniu.

***

Wielkim Jedi... powtórzył w myślach słowa swojej mentorki Założę się, że ani Mistrz Windu, ani Mistrz Yoda, nigdy nie byli w moim położeniu.
Tamir nie mógł być zadowolony ze swojego położenia. Leżał zamknięty w celi. Na tyłach wroga. Poobijany i z całym batalionem klonów na sumieniu. To na pewno nie świadczyło o nim jako o wielkim Jedi. Ani dobrym przywódcy. Traktował to jednak jako lekcję. Tak, jak uczyła go Yalare. Jedi powinien przyjmować wszystko, co spotka go w życiu. Przyjąć, przeżyć i nauczyć się czegoś. Tego uczyła go jego mentorka przez tyle lat. Więc Tamir przyjmował i przeżywał to, co spotkało go od czasu lądowania na Elomie. Nauczył się, że jeżeli chodzi o planowanie ataku, to nie powinien postępować pochopnie i przemyśleć plan. Upadek, który sprawił, że Jedi nie mógł brać dalej udziału w obronie wzgórza, nauczył go, by mierzyć siły na zamiary. A wyczekiwanie w celi na ratunek, nauczyło go, że cierpliwość i wiara w przyjaciół popłaca.
Alarm, który nagle rozbrzmiał w bazie, rozbudził drzemiącego Torna. Niemal zerwał się na nogi, ale ból, który zdążył już osłabnąć, przypomniał mu o stanie w jakim się znajduje. Ostatecznie, zaciskając zęby, Zabrak, podpierając się na zdrowej ręce, podniósł się do pozycji siedzącej i zaczął nasłuchiwać. Kątem oka dostrzegł, że Shivi także zainteresował się alarmem, któremu chwilę później zawtórowały eksplozje. Nadzieja napełniła Tamira, a przez Moc, Jedi wyczuł, że nie tylko jego. Elomin chyba odzyskał wiarę. A przynajmniej jej część. Zabrak cieszył się natomiast, że swojej nie utracił. Jeżeli spotka Erę będzie jej musiał bardzo podziękować, a biorąc pod uwagę jego stan, na pewno ją spotka.
- Mówiłem, że stąd wyjdziemy - zwrócił się do Shiviego, kiedy usłyszał jak do życia obudziła się broń ręczna.
Wtedy poczuł zawirowanie w Mocy. Odwrócił głowę w kierunku wrót hangaru. Nie znał tej aury, ale nie wyczuwał od jej posiadacza żadnego zagrożenia dla siebie, czy swojego towarzysza. Ze zniecierpliwieniem czekał chwili, gdy drzwi otworzą się. Gdy to już nastąpiło, ujrzał w nich chłopaka dzierżącego miecz, Jedi, mniej więcej w wieku Tamira i towarzyszących mu dwóch żołnierzy. Zabrak nie sądził, że tak bardzo ucieszy go widok trójki, właściwie obcych mu ludzi. Wybawców przywitał ledwo zauważalnym uśmiechem. Właściwie co mógł powiedzieć? Dziękuję? Oni doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że jest im wdzięczny za ratunek. Im, ale przede wszystkim Erze.
 
Gekido jest offline  
Stary 22-01-2010, 22:57   #66
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Długo rozmyślał nad tym co się wydarzyło. W głowie analizował kolejne scenariusze, zadawał sobie coraz to inne pytania i ze strzępów dostępnych informacji starał się poskładać spójny obraz. Wszystko to było dziwne, skomplikowane ... nawet cicha medytacja nie przynosiła ukojenia, ani tym bardziej odpowiedzi.

Wydawało się, że niedawno został pasowany na rycerza. Gdy opuszczał Courscant był przekonany, że już nigdy nie wróci na tą planetę. Wracał do domu na Corellię. Podobnie jak wielu jego rodaków Jedi, chciał jej służyć. W zakonie wielu uważało ich za osobną kastę, być może taką byli. Inni mówili o nich, że de facto nie są częścią zakonu są inni ... no cóż, Jedi tworzyli pewne odstępstwa dla reguł, nie tylko dla nich ... chociaż to prawda, że jeżeli chodzi o rasę ludzką, byli jedynymi wyjątkami. Zawsze jednak uważał, że jeżeli nadejdzie czas jego rodacy staną na wysokości zadania i poprą słuszną szkołę. Stało się jednak inaczej, jedynie dwa tuziny Corellian odpowiedział na wezwanie rady.

Wielu zadawało sobie pytanie co z innymi? Odpowiedź wydawał się prosta. Rada postanowiła bronić Republiki ... ale ta składała się z setki systemów, tysiąca planet. Logika ... zdrowy rozsądek podpowiadał, że czasami można poświęcić jeden system ... czy tym bardziej jedną planetę dla dobra ogółu i wielu z jego współziomków uznało to za niewybaczalne. Ich lojalność należała się głównie ludziom zamieszkującym system Corelliański, to ich powinni bronić i chociaż Jared doskonale rozumiał ich postępowanie, to jednak tego nie pochwalał. Został wychowany inaczej.

Pamiętał śmierć swoich rodziców ... tym się na pewno różnił od większości Jedi. Tamtych rozdzielali od ich rodzin ... nie Corellian ... zbyt wielką wagę jego ludzie poświęcali do takich więzi ... pewnie z tego samego powodu Jedi z tej planety mogli zakładać rodziny ... ohh nie było żadnych oficjalnych pozwoleń ... ale rada patrzyła przez palce na te związki. Gdy stracił swoich rodziców czuł przygnębienie ... to jest dużo gorsze, niż gdyby miał ich nigdy nie poznać. Była jednak osoba, która pomogła mu przejść przez ten ciężki czas. Jego mistrz i jednocześnie najważniejszy członek Rady Jedi Mace Windu ... wojna wydawała się go dotknąć. Zmienił się ... czyżby to wszystko przez stratę tylu podwładnych, czy może było to coś jeszcze?

Młody Codd uważał, że zna dobrze swojego mistrza ... jednakże nawet on nie mógł tego stwierdzić, a Windu nie chciał o tym rozmawiać. Cóż może czas przyniesie ukojenie i odpowiedzi?

Dwa dni podróży minęło szybciej niż mógł się tego spodziewać. Wyjście z hiper, przyglądanie się bitwie i szybkie lądowanie. Wszystko to wydawało się jakieś abstrakcyjnie. Teoretycznie był szkolony na obrońcę, można by go uznać za swego rodzaju żołnierza, ale nigdy nie myślał, że znajdzie się w takim konflikcie. Odegnał od siebie wszelkie wątpliwości. Uważał, że był przygotowany i zamierzał dowieść swojej wartości.

Jak się jednak okazało, to zadanie mogło okazać się trudniejsze niż przewidywał. Mistrzowie wydawali się nieufni w jego umiejętności ... został tutaj wysłany, a mógł pozostać "bezrobotny". Koniec końców trafił na misję odbicia więźniów. Jak to ładnie określiły klony "Search and Rescue".

Z początku żołnierze patrzyli na niego dziwnie. Chyba nie byli pewni czy jest Jedi. Jared do kwestii ubioru podszedł bardzo pragmatycznie. Corellianie mieli swoją wersję tradycyjnej szaty Jedi, była ona jednak w jasnych kolorach, co jak mu się wydawało nie było najlepsze na taką misję. Dlatego zdecydował się na ubrania "cywilne". Był to przygotowany specjalnie dla niego mundur oddziałów specjalnych CorSecu. Wygodny, nie krępujący ruchów i bardzo utylitarny ... to była kolejna różnica pomiędzy innymi Jedi, Corellianie najczęściej nie chodzili w tradycyjnych szatach zakonu. Jeżeli ktoś zamierzał ich z tego powodu oceniać, to był jego problem.

Przelatując w barce z plutonem, który przynajmniej teoretycznie znajdował się pod jego dowództwem uważnie obserwował planetę. Był w niej jakiś nieopisany urok, jednocześnie czuł walkę. Gdy zbliżał się do linii frontu czuł coraz mocniejsze drgania mocy. Zostały uruchomione siły, które musiały zostać pokonane, najgorsze było to, że znowu będą cierpieć cywile.

Na miejscu znaleźli się szybciej niż mógł się tego spodziewać. Żołnierze zaczęli wyskakiwać. Sierżant będący jednym z ostatnich popatrzył na niego

-Komandorze?- zapytał zdziwiony

-To nie moja specjalność, zazwyczaj to ja jestem tym za sterami - odpowiedział uśmiechając się Corellianin -Ale w życiu zawsze musi być ten pierwszy raz - po tych słowach wziął rozbieg i wyskoczył z maszyny. Przy pomocy mocy pokierował swoim lotem i złagodził upadek.

Zaraz po wylądowaniu uruchomił swój miecz i ruszył zgodnie z rozkazem w poszukiwaniu więzionego Jedi.

Moc słusznie ich poprowadziła i wkrótce zobaczył klatki zawierające dwóch więźniów.

-Wyciągnijcie ich - rozkazał szybko swoim podwładnym po czym zawołał głośniej do uwięzionych -Nie bójcie się jesteśmy tutaj po to, żeby wyciągnąć was z tego hotelu. Znaleźliśmy dla was inny, trochę mniej kameralny, ale za to z lepszą obsługą -. Jednocześnie złapał za komunikator, zameldował o swoim odkryciu i wezwał wsparcie. Nie był pewien czy więźniowie poradzą sobie z sami z dotarciem na miejsce ewakuacji, ale dodatkowe pary rąk nie mogą zaskoczyć.

W oczekiwaniu na komandosów bronił wejścia do hangaru. Ataki droidów były jednak nie skoordynowane i sporadyczne. Odbijał każdy skierowany strzał z blastera, a gdy któryś z wrogów znalazł się za blisko, zaraz był przepoławiany przez jego miecz. Dwójka komandosów szybko uporała się z zamkami i przy pomocy swoich kolegów wyciągnęła rannych.

Pod rozkazami młodego rycerza, w zorganizowanym szyku zaczęli się wycofywać w stronę kanonierek. Wróg ich ostrzeliwał, jednak Codd wiedział już teraz, że nie mają szans ich powstrzymać. Obserwował jak kolejni żołnierze ewakuują się z kompleksu. I gdy tylko ostatni znalazł się w maszynie Jedi skoncentrował się i przy pomocy mocy wyskoczył w stronę swojej maszyny. Czas było skończyć to przedstawienie i wrócić do domu.

Gdy tylko znalazł się we wnętrzu razem z innymi, rozkazał obrać kurs na odpowiedni szpital polowy. Przechodząc obok byłych więźniów, którym zajmowali się sanitariusze rzucił z lekkim uśmiechem

-Trzymajcie się, tak się składa, że ta łajba leci do szpitala - po czym zajął miejsce obok pilota, nie tylko aby go obserwować, ale także dlatego, że w razie czego, w tym miejscu mógł najszybciej zareagować. Wyglądało na to, że jego pierwsze zadanie skończyło się całkowitym sukcesem ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 23-01-2010, 22:08   #67
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
- Kapitan BH-8426 kazał panią obudzić, sir. Minęło sześć godzin.
Jakie sześć godzin? Przecież przed chwilą się położyła. Zwaliła się na prowizoryczne posłanie w jednym ze składzików, dotknęła głową do zwiniętego płótna i... minęło sześć godzin? Fizjologiczne minimum pozwalające ludzkiemu mózgowi wrócić do równowagi. Akurat.
Era jęknęła głośno w ramach protestu i wciąż zawieszona w szarej pustce pomiędzy snem a jawą uniosła się do siadu. Zaraz tego pożałowała.
- O rzesz... – zasyczała gdy jej mięśnie boleśnie wypomniały jej co robiła poprzedniego dnia. Każde jedno włókno zdawało się wyć oskarżycielskim głosem. Momentalnie oprzytomniała.
Przez chwilę siedziała w bezruchu usiłując rozciągnąć jakoś zbuntowane mięśnie. Liczyła się z perspektywą nieciekawego poranka po swoim szaleńczym biegu, ale żeby aż tak?
Sama się o to prosiłaś D'an. Upomniała się w myśli. Przesadziłaś. Dostałaś po łbie. Teraz wstawaj, otrzep się i idź dalej. Tylko dla odmiany z głową.
Jak postanowiła tak też zrobiła.
Gdy spojrzała w lustro skrzywiła się nieznacznie. A kiedyś myślała, że nie może być już bledsza. Tymczasem skóra wydawała się być niemal barwy kredy co w połączeniu z czarnymi włosami wijącymi się przy policzkach sprawiało że Jedi wyglądała jak śmierć. Głównym winowajcą były szare ciebie pod oczami dodawały swoje trzy grosze do naturalnej mozaiki czerni i bieli składającej się na twarz dziewczyny. Swoje dodawało też zmęczenie, wypełniało oczy dziewczyny zacierając na chwilę różnice między srebrną i brązowią tęczówką. Czuła się starsza, jakby od lądowania minęło dwieście a nie dwa dni. Toaleta i czyste ubranie ugładziły trochę ten wizerunek jednak wciąż wyglądała jak śmierć.
Zmrok był ożywczy z barwami z każdą chwila intensywniejszymi nim będą musiały ustąpić ciemnościom. Zawsze preferował noc ponad dniem, kontrast czarnego nieba i jasnych gwiazd zawsze . Przez chwilę stałą w bezruchu w drzwiach po czym wróciła po kurtkę. Materiał odgrodził od chłodu. Postawiwszy kołnierz ruszyła przed siebie.
Na powitanie wyszedł jej jeden ze znajomych czerwienią pancerzy z serii „jestem oficerem tu strzelać”.
- Pan kapitan już nie siedzi w trawie?
- Nie ma potrzeby sir. – odparł JH-9631.
- A co, Dooku się zabił kiedy spałam i nie mamy już wojny? – Szanse były małe ale nadzieje zawsze można było mieć, prawda?
Kapitan westchnął tylko pomijając milczeniem pytanie. Tak samo jak Helio zaczynał się już chyba przyzwyczajać do zrzędzenia dowódcy. Gdyby klony były choć trochę mniej sztywne poważnie obawiałaby się, że przykleili jej już przezwisko maruda. Ba chyba nawet by się z tego pocieszyła. To byłby przynajmniej jakiś odzew na jej obecność tutaj, posłuszny dystans doprowadzał ją niemal do wściekłości.
Tymczasem „Hej do przodu” uznał za stosowane sprawdzić rozmowę na zdrowsze tematy.
- Kolejne dostawy nadleciały, sir. Chyba wreszcie mamy wszystko, czego nam potrzeba, a nawet więcej. Żywność, amunicja, medykamenty. Mamy nawet kilka AT-TE i kilkanaście Juggernautów. Montujemy wieżyczki przeciwlotnicze, ale chyba nie będą potrzebne. Dostaliśmy informację, że flota bombarduje wrogie bazy lotnicze. Zresztą w powietrzu widać tylko nasze V-19. – Entuzjazm w głosie klona sprawił że uśmiechnęła się pod nosem. W tamtej chwili zamiast wyższego od niej o niemal głowę mężczyzny widziała dziesięcioletniego chłopca podskakującego z radości na widok prezentu.
Ciekawe czy oni też tak ją widzieli? Jako małolata, dziecko. Przecież też mieli ku temu powodu, jeśli nie z powodu na wiek to na brak doświadczenia. W końcu gdy przychodziło do spraw nie związanych ze szpitalem jak dowodzenie nie miała bladego pojęcia co robi. Starała się ze wszystkich sił nie wyglądać na bezradną. Pytanie tylko na ile jej to wychodziło.
- Więc tym się teraz pan zajmuje, wieżyczką? – Spojrzała na stos żelastwa który oddział ochoczo skręcał na polu nieopodal. - Lepiej je rozstawić na wszelki wypadek... teraz my tu gospodarzymy i należy mieć czym przywitać ewentualnych gości jeśli zechcą się nam napatoczyć.
Nie przestała się uśmiechać jednak w środku coś ją ukuło. Zbyt długo byli w ciężkiej sytuacji, poprawa definitywnie się im należała. Tyle, że jakoś trudno było Erze uwierzyć, że to koniec. Miała w głowie różne scenariusze, od taktycznej zasadzki na ich główne siły po wizje wychodzących z nadprzestrzeni posiłków dla Separatystów. Życie lubiło płatać figle gdy już wydawało ci się, że wychodziłeś już na prostą. Zwłaszcza, że pomimo świeżo zyskanej przewagi ich pozycja wciąż była niepewna. A dowód na to wciąż kołatał się jej po głowie.
- Jakieś wieści o komandorze Tornie?
- Nie sir, przynajmniej mi nic o tym nie wiadomo.
- Cóż w takim radzie pójdę się naprzykrzać mistrzowi Kocie, owocnej pracy kapitanie. Gdyby miał pan kilku wolnych ludzi to byłabym ogromnie wdzięczna za załatanie paru dziur w ścianach szpitala skoro już mamy czym.
- Zobaczę co da się zrobić sir.
Wolno przeszła przez plac kierując się do sztabu. Pomimo irytującej skargi ze strony zakwasów kolano Ery miało się lepiej. Opatrunek i stabilizator działały, choć bok wciąż dokuczał przy każdym oddechu.
- Względny spokój. – przez drzwi usłyszała głos Komandora Optymisty AD-7453. - Miejmy nadzieję, że teraz wszystko pójdzie jak należy.
Zdaje się, że nie tylko ona myślała o ewentualnych komplikacjach.
- Oby. – Helio odpowiedział mu w chwili gdy wchodziła do pokoju.
- Spocznij – rzuciła, licząc, że uda się jej zanim zaczną salutować. To że reagowali na jej wejście jak na nalot było dla Jedi jednym z najbardziej przykrych aspektów kontaktów z klonami.
- Przepraszam, że nie obudziłem, gdy przyszła ta wiadomość, ale pomyślałem, że dam pani komandor jeszcze chwilę snu. Ale teraz... Proszę. - BH-8426 wyprzedził cisnące się na usta pytanie podając jej jakiś zwitek papieru.
Nagle Era poczuła narastającą suchość w gardle. Wieści. Pytanie czy dobre czy złe. Gdy nawiązali kontakt Tamir był w złym stanie. Mógł nie dotrzymać, albo zostać stracony przez wroga. Kota mógł też stwierdzić, ze ma inne rzeczy na głowie. W końcu to nie on dał słowo.
Nerwowo rozwinęła zwitek usiłując ogarnąć napis.
"Ruszamy po niego - Kota."
Wpierw odetchnęła z ulgą by zaraz potem zakrzyknąć w duchu Dopiero teraz?. Sygnał od Tamira dostała o świcie, teraz zapadał zmrok. Tak wiele mogło się w tym czasie zdarzyć. Mimo to wiadomość napawała nadzieją. Dobrze, ze w ogóle ruszyli, i niewątpliwie nie mogli tego zrobić bez odpowiedniego przygotowania. Jej metoda na chybcika nie przyniosła rano nic dobrego.
Przywiozą go tutaj? Zdaje się, że jesteśmy najbliższym szpitalem polowym. Z tego co dotarło do Ery w czasie kontaktu wynikało, że Zabrak będzie definitywnie potrzebował pomocy lekarza i musiała przyznać, ze lepiej by się czuła mając go na miejscu. Przynajmniej wreszcie mogłaby coś zrobić. Odreagowałaby cały poranek poczucia bezradności gdy zastanawiała się czy Kota zamierza zareagować i jakie sama ma możliwości zorganizowania wyprawy ratunkowej.
Niejednokrotnie kusiło ją by zawołać przez Moc Tamira albo choć sięgnąć ku niemu, sprawdzić czy wciąż żyje. Jednak jeśli miał dwoje wrażliwych na Moc w pobliżu byłoby to zbyt ryzykowne. Nie mogła narażać jego życia dla własnej wygody. Cierpliwość zawsze należała do tych trudniejszych lekcji.
- Dziękuje Helio – podniosła wzrok na kapitana. Stwierdziła że daruje sobie upomnienie o tym, że powinni ją obudzić już gdy przybył transport. Miał rację, potrzebowała snu, a nic pilnego się przecież nie działo. A jej nerwy? Cóż wolała je tracić niż zniechęcać do bycia miłym tego klona z którym udało się jej nawiązać jakiś mniej formalny kontakt. - JH-9631 wspominał, że wreszcie mamy co trzeba. Jak stoimy z logistyką? Mamy gdzie rozlokować sprzęt? A jak ludzie, mają gdzie spać? Co z warunkami sanitarnymi?
Pytania które powinna zadać już wcześniej. W końcu póki co odpowiadała za nich wszystkich nie tylko za szpital.
- Jesteśmy w tracie rozstawiania sprzętu. Budynki trochę ucierpiały ale mieścimy się. Wszystko jest pod kontrolą. – zapewnił komandor „Optymista”.
- Dobrze, w razie problemów jestem w szpitalu. Jeszcze jedno, gdyby nadeszła wiadomość o spodziewanym terminie wyruszenia kontrnatarcia wojsko lądowych proszę dać niezwłocznie znać.
Szturm oznaczał więcej rannych a szpital nie do końca był jeszcze gotowy. Rzecz jasna mogli od reki przyjąć transport rannych, nawet spory ale musiała jeszcze parę rzeczy uregulować nim będą w stanie leczyć w ilościach hurtowych.
- Tak jest – odparł Helio po czym zawahał się na chwilę. - Sir...
- Już idę wziąć sobie jakieś śniadanie... kolacje... coś do jedzenia. – Tym razem udało jej się uprzedzić pytanie. Uśmiechnęła się pod nosem

***

Medykamenty. JH-9631. Miał wyjątkowo szeroką definicje tego pojęcia skoro wliczył do nich nawet czterech klonów-chirurgów którzy przybyli ze sprzętem. Fakt, że zaopatrzenie wojskowe wymieniał tak długo zaś o tym szpitalnym wspomniał tylko mimochodem wydawał się Erze tak właściwy dla tego jakim kapitan się dotąd wydawał, że aż rozczulał. Klon stał się dla niej na tyle charakterystyczny, ze obiecała sobie przysiąść i pomyśleć o imieniu dla niego jeśli to Helia się przyjmie.
Tymczasem razem z dwoma kapitanami, dowódcą kompani medycznej i chirurgiem-medykamentem, nad planem dyskutowali o rozmieszczeniu sprzętu. W pooperacyjnej i na intensywnej terapii już rozstawiono aparaturę do podtrzymywania życia, blok operacyjny też zyskiwał pola antyseptyczne, spory skład z łatami i komory do klonowania organów. Teraz na tapecie stały droidy.
- MD chyba najlepiej sprawdzą się przy selekcji i lżej rannych – stwierdził kapitan-medykament. Dostali w transporcie dwa droidy tej klasy.
- Jeden dodatkowo pomoże mi przy koordynacji planowaniu protetyki i uzupełnianiu kart pacjentów – dodała Era, wciąż czuła onieśmielenie na myśl o tym, że żaden z jej pomocników nie znał się na mechanicznych implantach kończyn, musiała więc odgrzebać własne notatki z protetyki i liczyć że sobie poradzi. Przeszczepy których też jak dotąd nie wykonywała nie martwiły jej aż tak. Choć uzdrowicieli Jedi szkolono by patrzyli na chorych w bardziej holistyczny sposób przez co byli wszechstronni D'an zawsze najlepiej czuła się za stołem operacyjnym.
Jeszcze przed chwilą gdy zaglądała do pooperacyjnej uświadomiła sobie, że ponad połowę zabiegów jakie przeprowadziła w życiu miała miejsca w ciągu ostatnich dwóch dni. W trakcie nie przyszło jej to nawet do głowy. Po prostu miała coś do zrobienia i to robiła. Pomimo bratku doświadczenia miała zaufanie do Mocy i swoich umiejętności. Była dobrym lekarzem, tego jednego zawsze była pewna.
- Fiksy powinny krążyć między sala operacyjną a pokojami zabiegowymi, to nie tak daleko. Zawsze będą pod ręką. – dowódca kompani wskazał na planie korytarz wzdłuż którego rozmieszono kluczowe gabinety części która służyła za oddział ratunkowy i ostry dyżur zarazem.
Era uśmiechnęła się słysząc slangowe określenie dla droidówy klasy FX, narzędzi połączony z pielęgniarka na kołkach, mieli ich sześć.
- Dobrze, co z bactą? – spytał chirurg-medykament.
- Rozstawcie zbiorniki na parterze w centrum budynku, części obwodowe są zbyt narażone na ostrzał. To cenny sprzęt nie mam ochoty go stracić – poleciła. - Ilu mamy teraz klasyfikujących się do zbiornika?
- Przynajmniej na cztery tury – odparł dowódca kompani medycznej.
- Niech na razie moczą się po dwie godziny, potem zrobić powtórkę jeśli będzie trzeba. W razie czego bądźmy gotowi na nową „dostawę” rannych – zdecydowała.
- Sir część pacjentów trzeba będzie operować ponownie – wtrącił chirurg-medykament.
Wiedziała o co mu chodziło, w końcu mieli nie tylko ratować życie rannych ale i odsyłać ich z powrotem na front. Tymczasem po jej paleozabiegach część nie miała szans odzyskać pełni sprawności dość szybko by byli zdatni dla armii. Byli też tacy którzy potrzebowali przeszczepów. Jednak kolejna operacja tak szybko po jednej była ryzykowna.
- Na razie są zbyt słabi. Spróbuje dzisiaj przy nich posiedzieć, może uda się przynajmniej dwóch wzmocnić na tyle by można było podjąć się zabiegu – stwierdziła. W końcu Moc pomagała dawał jej takie możliwości. - W razie czego proszę nastawić komory do klonowania. Czego nam potrzeba? Serca z płucami, dwóch wątrób...
- Czterech nerek i trzech par rogówek- uzupełnił chirurg-medykament.
Skinęła mu głową.
Mimo iż było znacznie spokojniej wciąż miała natłok pracy. Na dodatek nie mogła przestać myśleć o wiadomości od mistrza Koty. Z jednej strony wiedziała, że jej miejsce jest w szpitalu i dobrze się na tym miejscu czuła. Z drugiej trochę żałowała, ze nie jest teraz z nimi. Poza tym nie mogła się pozbyć dławiących pytań.
A co jeśli Tamir został zabity zanim dotarła odsiecz? Jeśli umarł od ran? Albo co gorsza wbrew temu co się jej zdawało ktoś z jego prześladowców wyrył ich krótki kontakt przez Moc. Co jeśli Mistrz Kota zmierzał wprost w pułapkę?
Nic z tym teraz nie możesz zrobić. Tymczasem zaczynasz histeryzować. Upomniała samą siebie.Masz pracę, skup się na niej. Przy dobrym układzie zaraz go tu przywiozą i przestaniesz wymyślać sobie czarne scenariusze.
Czarne myśli atakowały Erę często gdy była przemęczona. Pozostawało mieć nadzieje, że nie są prorocze. Z tym postanowieniem wróciła do narady i swojej pracy.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 24-01-2010 o 18:45. Powód: "poprawki redakcyjne" czyli literówki i korygowanie wymysłów autokorekty
Lirymoor jest offline  
Stary 24-01-2010, 00:15   #68
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
"Rozdzielmy się. Spróbuję wziąć na siebie nasz ogon i go zgubić, a ty znajdź senatora. Podaj mi tylko ten adres"

Przyjęła to do wiadomości. Już wcześniej zwróciła uwagę na ich ogon o błękitnych piórkach, jednak zlekceważyła to, a później w trakcie rozmowy z Rodianinem zupełnie o tym zapomniała albo przynajmniej zepchnęła na nieco bardziej odległy punkt na liście aktualnie ważnych rzeczy. Teraz zaś była skrycie zadowolona z tego, że jej towarzysz się nimi zajął, w końcu nie potrzebowali większej ilości kłopotów.
Dobrze, trochę się pośpieszyła z mówieniem, że zna adres domu senatora. Tak jej się po prostu wyrwało. Strażnik oświadczył, że ją zaprowadzi w odpowiednie miejsce nie podając jej adresu, ale dla mnie to było równoznaczne z tym, że wie już gdzie idzie. Zapomniało jej się, że przecież drugiego Jedi nie było stricte przy rozmowie, więc nie był tego świadomy.
Znajdując się jeszcze całkiem niedaleko niego, dzięki Mocy wysłała ku niemu strumień swych myśli. Jakże pomocna była ta zdolność.

„Znajdę Cię później. Uważaj na nich, kto wie dla kogo pracują albo czego mogą od nas chcieć.”

Została sama. W końcu jest tak jak powinno być od samego początku tej całej wyprawy.
Nie to, żeby Ricon jej jakoś bardzo wadził, ale po prostu przywykła do samodzielnego działania, bez potrzeby konsultowania swych akcji z kimkolwiek. Tylko ze swym Mistrzem potrafiła stworzyć wzajemnie uzupełniający się duet. Tak było i dalej być powinno.
Ale już nie było i nie miało już nigdy być. To się skończyło i raczej już nigdy jej osobisty świat nie wróci do dawnego stanu rzeczy.

Kroczyła przy swoim przewodniku, starając się jednocześnie zamknąć umysł w jakimś szczęśliwym miejscu i tylko od czasu do czasu go z niego wyrywać, aby odpowiedzieć, przytaknąć albo zachwycić się jakimś opowiadanym przez niego wydarzeniem. Bo on mówił. I mówił, i mówił, jakby nikt nigdy wcześniej nie chciał, ani nawet nie sprawiał wrażenia, że go słucha. Nie było najgorsze samo to, że mówił, ale to, że nie odpowiedział na jej pytanie dotyczące droidów. A ona nie lubiła być ignorowana. Mimo wszystko, została całkiem pozytywnie zaskoczona – składne i do tego całkiem logiczne wypowiedzi, nawet jeśli Rodianin nieco ubarwiał prawdziwe zdarzenia.

- No i być na miejscu – oznajmił Gurlthon. - Tu mieszkać twój senator.

Wybiegła wręcz ze swojego szczęśliwego miejsca, kiedy strażnik swoje opowieści przerwał i coś takiego jej oznajmił. Budynek był taki jak się spodziewała – duży, zaprojektowany ze sporym rozmachem tak jak cała reszta tutejszych budowli, które zdołała sobie oglądnąć po drodze. Zaś rośliny porastające ściany były całkiem miłym elementem dekoracyjnym, sama musiała to przyznać. Tutejszych bogaczy pewnie już dawno przestały zachwycać te domostwa, może nawet wydają się być do siebie bardzo podobne, ale każdy kto przyszedłby z jakiejkolwiek biedniejszej dzielnicy wręcz płonąłby jednocześnie z zazdrości, jak i z podziwu dla tego przepychu. To było takie ironiczne. Może i samej Lirze było jeszcze dość daleko do takich emocji, ale tak czy siak nie miałaby nic przeciwko wykąpaniu się w pachnącej olejkami wodzie, a potem zapadnięciu się w miękki materac olbrzymiego łóżka. Może gdyby odpowiednio porozmawiała z senatorem.. może.. może..
Ale zaraz, coś jej nie pasowało w tym obrazku. Jakaś drobnostka, skaza taka, której się nie dostrzega od razu, a później wydaje się być aż nazbyt wyraźna i oczywista. Straże.. nie zarejestrowała nikogo takiego w pobliżu bramy, co wydało jej się co najmniej dziwne. Wprawdzie sama nigdy nie mieszkała, ani zbyt długo nie przebywała w tego typu miejscach, jednak oczywistym dlań było, że ktoś powinien tutaj pilnować, aby nikt nie zdołał się przedostać do środka.

-Oh, tak pusto? Zaskakujące jak na taką dzielnicę - powiedziała w powietrze, trochę tylko swoje słowa kierując ku ciągle przy niej znajdującym się Gurlthonie. Dopiero po chwili zwróciła się do niego bezpośrednio, uśmiechając się przy tym pięknym, acz nieco nieszczerym uśmiechem. Ale któż by to mógł dostrzec? Na pewno nie ten strażnik – Baardzo dziękuję. Gdyby nie Ty, to pewnie dalej bym krążyła zagubiona po mieście, a lepiej nawet nie myśleć o tym, co mogłoby spotkać tak bezbronną kobietę jak ja. Jestem bardzo wdzięczna i nie zapomnę o tym.

Mniej więcej w środku swojej wypowiedzi ruszyła w stronę wejścia do willi, a gdy zakończyła, tedy pomachała strażnikowi radośnie. No przecież, że nie zamierzała się skupiać na jakichś duperelach typu nagroda za doprowadzanie jej do tego pożądanego przez nią punktu. No bo jaka? Kredyty? Ha! A może pocałunek? Przecież nie znajdowali się w bajce, a wątpiła, aby dzięki temu Gurlthon zamienił się w przystojnego przedstawiciela jej rasy.

Naparła ciałem na bramę i nie bez zaskoczenia poczuła, jak ta się uchyla z przeciągłym zgrzytem. Potem zaś zamiast od razu się rzucić za otwieranie lub wyważanie drzwi, Lira zamknęła dłoń w luźną pięść i najzwyczajniej w świecie.. zapukała. Po spełnieniu tego kulturalnego obowiązku i braku choćby najdrobniejszej reakcji z wewnątrz, postanowiła sama się obsłużyć i, tym razem już otwartą dłonią, pchnęła drzwi i zajrzała do środka willi. I znowu nic się stało, nikt nie wyszedł jej naprzeciw. Zdawało jej się to być bardziej niż podejrzane, ale nie zamierzała się cofnąć. Otworzyła drzwi jeszcze trochę szerzej, starając się przy tym, aby nie skrzypnęły, po czym wsunęła się do środka.
Smukłe palce musnęły odruchowo rękojeść miecza świetlnego przytroczoną do pasa i schowaną pod połami płaszcza.

Na zewnątrz strażnik stał jeszcze chwilę wpatrzony w drzwi, za którymi zniknęła jego tak niedawna towarzyszka, po czym zamrugał gwałtownie i rozejrzał się na boki. Co on tu robił? Po co tu przyszedł? Podrapał się leniwie w głowę. Dodatkowo jeszcze miał dziwne wrażenie, jakby coś utracił. Swoista drobna czarna dziura znajdowała się w jego umyśle, której w żaden sposób nie potrafił czymkolwiek wypełnić, a miał pewność, że w jakiś sposób było to powiązane z jego pobytem w tej części bogatej dzielnicy. Nie dla niego jednak były takie umysłowe dywagacje, więc zaraz tylko wzruszył ramionami i zawrócił ku placowi gdzie powinien się znajdować. Najwyraźniej świat sobie z niego nieco zakpił, a jeśli tak chciał to Gurlthonowi nie było nic do tego.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 29-01-2010, 02:25   #69
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Kolejny zakręt, a rodianie szli nadal za nim. Gdy tylko dojdzie do bardziej tłocznych arterii, powinien ich tam zgubić... Jeszce nie wiedział jak, ale sądząc po tym jak łatwo teraz zmylił ogon, nie powinno być to zbyt trudne...
Kolejne kilka kroków i nagle to wyczuł. Moc zawirowała, a rycerz poczuł przerażenie które ogarnęło rodian. Odwrócił się by ujrzeć jak dwójka obcych panicznie próbuje złapać oddech... Gdy niewidzialna siła ściekała ich tchawice. Na tym się to jednak nie skończyło, gdy instynkt kazał mu się znów odwrócić. Przed nim stał zakapturzony mężczyzna, który właśnie opuszczał rękę. Nejl wiedział, że dwójka rodian już nie żyje.
- Nawet nie wiesz jak bardzo ułatwiłeś mi zadanie, rozdzielając się ze swoją towarzyszką – powiedział. Młody rycerz dostrzegł w jego prawej dłoni rękojeść miecza świetlnego, a ciemna strona spowiła całe otoczenie. - Tak, śledziłem was od bardo długiego czasu. Znacznie dłużej niż ta dwójka kretynów – wskazał na zwłoki Rodian. - Już myślałem, że będę musiał się zająć obydwoma szczeniakami naraz, ale los mi sprzyja. Będę mógł się pobawić z każdym z osobna. Aha, i nie masz nawet co próbować wzywać tej dziewczyny. Chyba rozumiesz, że na to nie pozwolę? - spytał ze złowrogim uśmieszkiem.
- Kim jesteś? - wykrztusił młody Ricon, zaskoczony całą sytuacja. Było to tylko jedno z wielu pytań które cisnęły mu się na usta. Dlaczego nie wyczuł innego użytkownika mocy, który przecież musiał być tak blisko? Kim byla w końcu ta dwójka rodian?
- Nadal czego prawdę, aż tak ciężko się domyślić - zapytał zakapturzony kpiącym tonem. - Ach, ta dzisiejsza młodzież. Moja uczennica nie zadawałaby takich niemądrych pytań.
-Jeden z popleczników Dooku- domyślił się Nejl odzyskując panowanie nad sobą.- To ty zestrzeliłeś nasz okręt i pofatygowałeś blaszaki w głąb dżungli
- Brawo smarku. Rzeczywiście popieram Hrabiego Dooku. I rzeczywiście rozkazałem zestrzelić wasz statek. Nie wiedziałem jednak, że podróżowali nim jacyś Jedi. Tym większa radość dla mnie.
- Zawsze wasze misje dyplomatyczne uzbrojone są w czołgi? Wątpię bowiem by rząd Rodii był przychylny by niszczyć okręty w ich przestrzeni powietrznej.- Umysł rycerza zaczął kojarzyć coraz to kolejne fakty. Możliwe, by to on właśnie obracał dżungle przeciw nim w trakcie przeprawy przez nią. ale te rozważania nie były teraz najważniejsze. Zyskiwał tylko czas by zrównać oddech, wgłębić się w moc i przygotować do konfrontacji... której nie wygra. Drgnął na tą myśl. "Czy tutaj będzie mój koniec? Nie zobaczy jej już nigdy?" Ale Nejl nie dał nic po sobie poznać kontynuował natomiast wypowiedź.- Poza tym przegapiłeś jeden istotny szczegół, staruszku: moja partnerka zacznie te negocjacje szybciej niż ci się zdaje. Ujawnisz się wtedy by ją zabić, samemu próbując przekonać Rodię do racji separatystów?
Mroczny Jedi roześmiał się. Był to zimny, wyrachowany śmiech, który wcale nie podobał się rycerzowi. Nie spodziewał sie wprawdzie, że jego wypowiedx zrobi piorunujące wrażenie an wrogu, ale wolał, by stracił choć trochę pewności siebie.
- Na prawdę myślisz, że twoja przyjaciółka coś tu wskóra? Wasz senator nie ma żadnego wpływu na rozwój wydarzeń. To ja kontroluję tutejszych polityków. Senatora też prędzej czy później znajdę. Wbij sobie do główki, że przybyliście o wiele za późno
-Zobaczymy- Nejl wyciągnął miecz i zapalił klingę. Mroczny Jedi również włączył swój miecz. Nie przyjął jednak postawy obronnej, prowokując jedynie przeciwnika uśmieszkiem.
"Nie daj się sprowokować" - wmawiał sobie rycerz gdy wykonał ostrożnie pierwszy krok, przyjmując tak dobrze znaną sobie postawę obronną. Miecz trzymał nisko na poziomie pasa, tak że mógł jednym tylko ruchem zablokować większość ciosów. Rozluźnił przy tym mięśnie, zdając się tutaj an trening jedi, by w każdej chwili odpowiednio je napiąć, by zareagować na atak.
Adept Ciemnej Strony ruszył wolnym krokiem w kierunku Ricona. Jedi wpatrywał się w każdy jego ruch gotowy na pierwsze starcie. Dopiero gdy był parę kroków od niego, Przeciwnik zerwał się nagle i ciął w poziomie. Nie było czasu na myśli, wspomnienia, uskoczył w bok by uniknąć śmiercionośnej klingi i obracając się o 90 stopni do przeciwnika ciął błyskawicznie od góry.
Ten nawet nie blokował ciosu. Nejl tylko zauważył jak klinga przelatuje przez powietrze, tam gdzie do tej pory była pierś przeciwnika, a potem poczuł ogromną siłę która rzuciła go na przeciwna ścianę. Rycerz stracił dech w piersi gdy uderzył z impetem o durabetonową przeszkodę. Nie mógł sobie jednak pozwolić na luksus krzyknięcia z bólu. Nie miał na to czasu. Wspomagając mocą zerwał się na nogi i odsunął od ściany by zyskać trochę przestrzeni. Szybko zrewidował swoją taktykę. nie maił szans w walce na miecze, ale może to Moc da mu przewagę? znów przyjął postawę obronną. Tym razem jednak nie maił zamiaru kontratakować. Czekał tylko aż mroczny jedi się odsłoni, a moc da mu sygnał. "Przeżyję"- obiecał sobie- "Dla niej".
Przeciwnik jednak się nie zbliżał. Stał odsłonięty w pewnej odległości, zapewniającej mu chwilowo bezpieczeństwo. Podniósł mocą jakiś kubeł na śmieci i cisnął nim w młodego Jedi. To było zbyt łatwe: Ricon wyciągnął rękę i zmienił nieco tor lotu pocisku. Nie musiał niwelować ciosu, wystarczyło by cały impet poszedł w ścianę.
To to nie był koniec: kosz poszybował w innym kierunku, ale tuż zza niego wyłonił się przeciwnik, który zbliżał się z nienaturalną szybkością. Młody Jedi nie usłyszał nawet trzasku kubła o ścianę, kilka metrów dalej. Zamiast tego jego ręka kierowana instynktem obróciła się w stronę napastnika, a skumulowane wiry mocy przyspieszyły w kierunku przeciwnika. Efekt jednak nie był taki jakiego Nejl się się spodziewał. Owszem, pchnięcie zamortyzowało impet natarcia, ale zamiast się przewrócić Mroczny Jedi zachwiał się tylko i odskoczył do tyłu robiąc salto w powietrzu. Zamiast jednak kolejnego ataku, który mógł się okazać znacznie bardziej skuteczny, adept ciemnej strony spytał ironicznym tonem.
- Pokazujemy pazurki? -a po chwili kontynuował- Widzę, że masz w sobie potencjał chłopcze - powiedział robiąc dwa kroki w tył. - Mógłbym pomóc ci w jego rozwoju.
-Masz bardzo specyficzne metody składania propozycji.- Młody rycerz powiedział przez zaciśnięte zęby. Musiał wykorzystać ta chwilę wytchnienia i stłumić ból, który nadal promieniował po całym ciele. - Ale na tym polu raczej cię zawiodę. Nie tak łatwo zwiedziesz mnie Ciemną Mocą
- Tak uważasz? - przeciwnik zamilknął na kilka sekund. - Twoje uczucia... - odezwał się po chwili, przerywając co chwila - krążą wokół kogoś kto jest bardzo daleko...
Nejl zmrużył oczy, Wychwycił to, Jak mógł? Jak mógł?! Rycerz od razu odsunął obraz swej ukochanej i syna. A świadomość pastwiła barierę tam gdzie do tej chwili krążyły jego myśli. Bał się, ale nie tego, że umrze. Bał sie, że już ich nie zobaczy. I on to wyczuł. Pokręcił głową, a głos jego zabrzmiał nienaturalnie spokojnie
- Tutaj... Jestem Jedi. I tamte myśli tego nie zmienią - Nie wiedział czy mówi to do swego przeciwnika, czy bardziej wmawiał to sobie
Mroczny Jedi znów się zaśmiał:
- Chyba trafiłem w czuły punkt. Kogóż takiego ukrywasz? Do kogo Jedi może czuć coś takiego? Myślisz, że twoja żałosna blokada na coś się zda?
Ponownie użył pchnięcia mocy, tym razem z jeszcze lepszym skutkiem, gdyż Nejl skoncentrował się na blokadzie swego umysłu.
Rycerz wstał z trudem, a klatę przeszywały fale jeszcze mocniejszego bólu. Być może miał złamane kilka żeber, ale to jakoś przestawało mieć znaczenie. On przerwał nawet jego barierę, którą przecież rycerz tak dobrze potrafił zbudować... "Bawi się mną, jak jakąś zabawką. Myśli że mu się poddam?". Nejl zacisnął prawą dłoń, w której trzymał ciągle miecz. "Dosyć tego. Skończmy z tym". Odsunął wszelkie myśli. Stłumił wszelki ból. Pozostawały tylko uczucia... i już nie strach przed utratą, ale wzrastał w nim gniew. To on pozwolił mu wstać i sięgnąć po moc...
Skoczył do przodu, wspomagany mocą, by w ułamku sekundy znaleźć się przed przeciwnikiem. Nie wylądował nawet na ziemi gdy ciął pionowo mieczem.
Mroczny Jedi zablokował cięcie trzymając miecz obiema rękoma, choć uczynił to z pewnym trudem. Dwa pomarańczowe miecze zetknęły się i obaj walczący spieli się w śmiertelnym zwarciu
- Dobrze. Wykorzystaj swój gniew. Przecież chcesz mnie zabić. Inaczej ucierpi bliska ci osoba... na Malaster! - wyciągnął z młodego Jedi kolejną informację, gdy ten zapomniał się w swoich emocjach.
Zęby zacisnęły się mocniej, a Nejl odsunął się trochę by znów ponowić atak, tym razemz zdwojoną siłą. Gniew coraz silniej wdzierał sę w jego umysł, choć lata treningu stawiały swój opór. Ale jedi pochłonął się w mocy i teraz ciął z prawej, by chwilę później uderzyć przeciwnika mocą.
Mroczny Jedi parował kolejne cięcia i w końcu powstrzymał również pchnięcie mocą, chociaż z trudem. Mógł wygrać- Czuł to! Wystarczyło oddać się mocy, dać kierować swym mieczem, nie zważać na nic, a klinga w końcu przebije obronę adepta, a wtedy to sie skończy. Wygrać da nich. Skończyć to...
- No proszę. Ukochana. I... jeszcze ktoś. Syn! - wróg zaśmiał się. - Zabiję ciebie, a zaraz potem ich oboje - zagroził.
Nejl zawahał się na ułamek sekundy, choć jego przewaga tym samym szybko topniała. Te słowa uderzyły boleśniej, niż rozgrzana klinga, lecz przy tym były jak kubeł zimnej wody, które uświadomiło mu jeszcze boleśniejszą prawdę. Skończyć to...
...Ale wtedy przegra. Nie wygra tego pojedynku, może co najwyżej przegrać. Musiał nie przegrać. to było najważniejsze.
Znów sięgnął mocą tym razem jednak skoczył w przeciwnym kierunku. Nie wylądował na nogach, zamiast tego jednak przeturlał się i wykorzystując pęd puścił się biegiem w zaułek. Jak daleko zdoła mu uciec? Nejl nie wiedział, ale to nie było ważne. Dalsza bowiem walka była niemożliwa.
Mroczny Jedi nie ruszył jednak w pościg. Czuł, że żywy Jedi może okazać się rysą na jego planie, ale mógł trochę odstąpić wyższemu celowi - upadłego Jedi.
- Uciekaj! I tak cię dopadnę! Ciebie i tych na których ci zależy! - krzyknął za nim i zaśmiał się głośno.

-"Nie!!!"-Echo naszło na przeciągły krzyk padawana gdy Daria patrzyła się na niego spokojnym wzrokiem. Nic się nie stało, zdawały się mówić jej piwne oczy. ale czerwień na jej piersi stawała się coraz większa. Wiązka lasera przeszyła ją na wylot. Już nie zrobiła kroku, ledwo stała na nogach. Nadal ściskała swój miecz, lecz klinga juz zgasła... Nie zdążył, a wystarczyło chwilę wcześniej aktywować miecz. Teraz stał bezradny sparaliżowany rozpaczą...

Adrenalina w końcu przestała działać a ból wdzierał się z powrotem w świadomość rycerza. Nie wyczuwał pościgu, a przy tym był już dość daleko od miejsca starcia. Chciał jeszcze przebiec kolejną przecznicę, odsunąć od siebie wszystko to co się stało, ale zmęczenie dało górę, poślizgnął się na jakiejś kałuży i ledwo odzyskując równowagę zatrzymał sie na najbliższej ścianie. W dłoni nadal trzymał miecz gdy oparł ją ścianę. Oddech powoli zrównywał się, a kolejne szczegóły poprzednich zdarzeń coraz wyraźniej rysowały sie w umyśle jedi. To jak przeciwnik odkrywał kolejne jego myśli, jakby odbierał go z skóry, niemiłosiernie... Jak groził Dajin i Nejlowi... Jak Ricon rzucił się na niego, by go zabić... oddechy stawały się coraz bardziej głębokie, lecz chwile później na powrót stały się krótkie i płytkie, gdy rycerz zaszlochał głęboko ciągle zwrócony twarzą do ściany.

Trochę czasu minęło nim zdołał się opanować. Przetarł w końcu oczy i twarz mokre od łez i zaschłego potu, i odgarniając długie włosy z czoła, rozejrzał wokół. Przypiął sobie z powrotem miecz do pasa i skupił umysł, choć nie było to wcale łatwe. Ciągle powracały te wspomnienia, nie dające Nejlowi spokoju, ale nie mógł sobie teraz na to pozwolić. musiał znaleźć Lirę i ją ostrzec. Po za tym nie mógł ryzykować kolejnego spotkania z tym napastnikiem, drugi raz bowiem nie zdoła uciec. Sięgnął więc z pewnym trudem po moc i zaczął szukać tych sugestii, które pozwolą mu znaleźć swą partnerkę. Później no coż, wróci chyba na główne arterie miast i nimi skieruje się do Liry. Miał nadzieję, że tam mroczny jedi nie odważy się go zaatakować, a właściwie wolał nie myśleć co się stanie, jeśli przyjdzie mu stoczyć pojedynek w tłumie niewinnych cywili. To nie były zresztą jedyne myśli, których chciał teraz uniknąć...
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!
enneid jest offline  
Stary 29-01-2010, 11:52   #70
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Jared & Tamir

Żołnierze błyskawicznie wyprowadzili więźniów z hangaru. Oboje nie byli w najlepszej kondycji, ale Jedi wydawał się być w o wiele gorszym stanie. Ten drugi mógł przynajmniej chodzić o własnych siłach. W misji ratunkowej próbowała przeszkodzić trójka droidów, ale została odwiedziona od tego zamiaru, przez klingę miecza świetlnego.

Rozpoczął się bieg w kierunku strefy lądowania. Tam, będąc pod niedokładnym i słabym obstrzałem, lądował jeden z LAAT. Pilot posadził kanonierkę, a nieprzyjacielski ogień zelżał, prawdopodobnie wciąż osłabiany przez atakujących Jedi i skoczków. Ranni zostali wniesieni do środka, po czym Jared nakazał odlot. Przy okazji uspokoił uratowanych, że lecą do szpitala. Następnie stanął za dwoma pilotami, by obserwować lot.

- Więźniowie odbici, lecimy do szpitala - zameldował mistrzowi Torlesowi.

- Zrozumiałem, zabieramy się stąd - usłyszał w odpowiedzi. Komunikator wciąż nadawał dziesiątki meldunków, dotyczących trwającej walki. Gdzieś nawet przewinął się meldunek do mistrza Koty, informujący go o sukcesie operacji.

Wszystko zdawało się zmierzać w dobrym kierunku. Codd dojrzał pojedyncze grupki droidów i zwarte szeregi klonów. Minęli linię frontu. Byli bezpieczni. Kanonierka zmieniła kierunek lotu, skręcając delikatnie na wschód, w stronę szpitala.

Tymczasem Tamir leżał, na specjalnie przygotowanym łóżku. Sanitariusz zajmował się naprędce jego ranami, co skutkowało tylko większym bólem, ale Torn wiedział, że ma mu to pomóc. Chociaż w tej chwili ciężko mu było w to wierzyć. Gdzieś za jego głową siedział Shivi. Dostał coś do jedzenia, ale poza tym nikt się nim nie zajmował. Najwidoczniej sanitariusz uznał, że stan komandora jest poważniejszy.

Jared dostrzegł, wyłaniające się zza horyzontu, małe domki. To była wioska, w której znajdował się szpital założony przez 31 Regiment. Już dotarli na miejsce. Jakiś czas wcześniej pilot zawiadomił personel o przylocie dwójki rannych. Gdy lądowali, na miejscu znajdowali się już przygotowani sanitariusze.


Era

Do budynku szpitalnego wbiegł BH-8426. Szybko skierował się w stronę schodów, a chwilę później był już na piętrze. Zatrzymał jakiegoś sanitariusza i spytał o coś. Otrzymawszy odpowiedź, ruszył żwawym krokiem do wskazanego pomieszczenia. Odsunął kotarę, zastępującą drzwi, zasalutował i zameldował:

- Sir, dostaliśmy wiadomość o zbliżającym się transporcie dwójki rannych. Nadlatują z północnego zachodu. Ze strony wzgórza.

To mógł być Tamir, albo ktoś z misji, która miała go odbić. Mogli to też być zwykli szeregowcy z linii frontu, ale raczej nie wykorzystywano by całej kanonierki dla dwójki żołnierzy. Poza tym od paru godzin trwa cisza, a walka na tym odcinku byłaby słyszalna w wiosce.

Era zebrała kilku sanitariuszy, trochę potrzebnego sprzętu i ruszyła na plac, pomiędzy budynkami, który miał być lądowiskiem. W ostatnich chwilach obecności słońca na horyzoncie, LAAT/i wylądował. Wyskoczył z niego jakiś, nieznany Erze, mężczyzna. Dopiero po chwili dostrzegła miecz świetlny, przypięty do pasa. Jeden ze skoczków rakietowych pomagał wyjść z pojazdu jakiemuś zabrakopodobnemu osobnikowi, ale zdecydowanie nie był to Torn. Dopiero potem dwójka żołnierzy, wyciągnęła ostrożnie Tamira.


Shalulira

Jedi pożegnała się z Rodianinem, zostawiając go z mętlikiem w głowie. Biedny Gurlthon nie wiedział dlaczego znalazł się w tym miejscu i po co. Nie wiedział też co ma robić dalej. Powoli zwrócił się w kierunku placu z zamiarem zajrzenia do jakiejś gospody, ale...

Tymczasem Lira próbowała dostać się do willi. Pukanie nie przynosiło żadnego efektu, więc zwyczajnie uchyliła drzwi. Były otwarte. Z wnętrza, zdawała się wręcz wypływać pustka. Nie było tu nikogo. Czyste, zadbane i przestronne korytarze zdawały się być nie na miejscu, przy braku jakichkolwiek oznak życia.

Dziewczyna zaczęła ostrożnie przeszukiwać poszczególne pomieszczenia, ale znajdowała w nich zawsze to samo. Nic. Zupełnie nic. Wyglądało to tak, jakby mieszkańcy owej posiadłości, nagle wyparowali. Nic nie było ruszone. Wszystko starannie poukładane, na swoich miejscach. Jedynie warstwa kurzu mówiła, że dawno nikogo tu nie było. I właśnie wtedy Shalulira dojrzała ślady stóp na podłodze. Kurz może być całkiem przydatny.

Były to ślady kilku osób. Zadeptywały się nawzajem, więc ciężko było określić ilu konkretnie. Jedi przyjrzała się im bliżej i wtedy zorientowała się, że nie są to ślady ludzi, ani rodian, tylko...

- Nie ruszaj się! - zabrzmiał skomputeryzowany głos za jej plecami. - Jesteś aresztowana.

Z różnych zakamarków wysunęły się droidy B1. W sumie była ich dwudziestka.


Nejl

Mrok rozpłynął się w powietrzu, gdy młody Jedi uciekł z zaułka. Teraz znowu mógł wykorzystywać w pełni swoje umiejętności. Mógł wyczuć Lirę, czy emocje innych osób. Nie mógł znaleźć tylko jednego, tajemniczego Mrocznego Jedi. Tymczasem zdawał sobie sprawę, z faktu, że jego przeciwnik nie ma z tym żadnych problemów, w stosunku do niego.

Nejl ruszył chwiejnym krokiem, w kierunku jaki wydał mu się słuszny. Po przejściu kilku metrów odzyskał pewność w nogach i już spokojniej udał się w głąb bogatej dzielnicy. Na dużym placu, wmieszał się w tłum, mając nadzieję, na zmylenie ewentualnych "śledczych".

Po parunastu minutach dotarł do ogromnej willi. Dom był bardzo bogato urządzony, chociaż wydawał się pusty. Brama była szeroko otwarta, podobnie jak drzwi prowadzące do środka. Na zewnątrz nie było nikogo. Rycerz wiedział jednak, że jego towarzyszka jest w środku. I właśnie wtedy rycerz to poczuł!

Odwrócił się błyskawicznie i na dachu przeciwległego budynku dostrzegł pewną postać. Osobnik stał wyprostowany, z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Twarz skryta była pod kapturem, a na ciele miał płaszcz, tak bardzo typowy dla Jedi. Nejl nie mógł tego dostrzec, ale był pewny, że ten mężczyzna się uśmiecha.

Jednak nie robił nic. Spokojnie obserwował Ricona, nawet nie próbując się ukryć. Teraz, gdy się ujawnił, prawdopodobnie uznał, że tego typu podchody nie mają sensu i otwarcie wyzywał młodzieńca.
 
Col Frost jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172