Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-11-2014, 22:36   #651
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
To była interesująca rozmowa. Gomez sporo się dowiedział, szczególnie o swoich towarzyszach i tej dziwnej misji którą wszyscy wspominali, a nikt nie raczył wyjaśnić o co chodzi. Cyrkowiec szczególnie zaskoczyły i rozbawiły zarazem wyznania Karla. Któż mógł się spodziewać po tym grzecznym młodzieńcu takich pasji i zamiłowań. No ale to wyznanie oświeciło Gomeza, zdał sobie sprawę że podróżuje z bandą świrusów i najprawdopodobniej on sam jest świrusem, czemu zresztą trudno się dziwić skoro zakochał się w nawiedzonej wariatce.
Nożownik zastanawiał się dalej jakie inni członkowie drużyny mogą mieć odchyły. Weźmy takiego Lotara podobno szlachcic, ale jakoś do władzy i zaszczytów go nie ciągnie, czyżby jego dusza potrzebowała mocniejszych rozrywek? Albo ta elfka, niby nie dbająca o materialne sprawy, a w rozmowie z Mercucciem wykazała się nad wyraz idącym do przodu pragmatyzmem. Wiedziała że nie jest w stanie sobie zapewnić zaszczytów w świecie ludzi, ale zadbała o to by jej kochanek posiadał tytuł.
Najtrudniej Gomezowi było przyczepić się do Wolfa i Galvina, czyżby byli tak szlachetni że aż durni. To wyjaśniałoby wpływ elfki na jednego i drugiego, bo widział kto żeby elfy z ludźmi sypiały i piły piwo z krasnoludami? Dziwne to zaiste.
 
Komtur jest offline  
Stary 23-11-2014, 20:33   #652
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Z reguły negocjacje trwają długo ciągnąc się w nieskończoność. Tym razem jednak było inaczej. Każdy najemników przedstawił swoje życzenie, nagrodę którą chciał otrzymać w zamian za pomoc. Mercuccio zgodził się na nie praktycznie bez wahania. Czy kierował nim wrodzony pragmatyzm? A może był w takiej sytuacji, że musiał się zgodzić? To wiedział tylko szambelan, który przystał na zaproponowane warunki. Cześć rzeczy mógł dać od razu, co też uczynił. Każdy z najemników dostał konia wyposażone w siodło i uprząż. Wyjątkiem był Galvin, który dostał kuca, bowiem jednak krasnolud na koniu to widok nieczęsty. Sto złotych koron, które chciał Wolf, mieli dostać gdy już Baronia będzie w rękach aspirującego, przyszłego władcy. Napierśnik, który najemnik również pragnął posiadać, miał zostać dostarczony wieczorem.
Lotar, który zażyczył sobie lepszy ekwipunek, miał znaleźć kupca, handlarza który taką bronią by dysponował. Oczywiście wtedy szambelan wyłoży odpowiednią gotówkę. Kaftan kolczy, który łowca nagród pragnął posiadać, miał również zostać mu dostarczony wieczorem. Podobnie miało mieć miejsce z krasnoludem, który nie chciał wyruszać bez chroniącej go ćwiekówki. Uszkodzona zbroja elfkizostała zaniesiona do kowala, któremu polecono ją naprawić. W razie gdyby to miało potrwać za długo, Mercuccio zgodził się opłacić nową. Szameblanowi zależało widocznie na tym, by mieć silne poparcie gdy już dotrze do Baronii.

Podczas gdy wszystkie pomniejsze sprawy były załatwiane, Wolf wraz z Youviel udali się do Mistrza Koplera. Ów medyk okazał się człowiekiem wykształconym, choć lekko gburowatym. Nosił się w dobrze skrojonym ubraniu, uszytym zapewne z jedwabiu, którego zdobienia wykonano złotą nicią. Siwe włosy mężczyzny, opadały mu swobodnie prawie do ramion, a w jego ciemno zielonych oczach ciężko było odnaleźć współczucie dla stanu poszkodowanej. Nie można było mu odmówić sporej wiedzy na temat obrażeń i mikstur jakimi dane przypadki leczyć.


Jego rezydencja znajdowała się w najbogatszej części Styratti, a pozłacany szyld informujący, kto tu mieszka od razu mówiła, że do usługi tego człowieka nie są tanie. Na szczęście gotówka, którą Wolf miał ze sprzedaży “fantów” miała wystarczyć. Maść, którą zaoferował Kopler, miała przyspieszyć gojenie się poparzonej skóry, a wywary które przepisał miały wzmocnić odporność pacjentki. Całość kosztowała blisko osiemdziesiąt złotych koron, lecz było warto. Kopler obiecał że w niespełna miesiąc elfka wróci do pełni zdrowia. Teraz miała się oszczędzać, unikać wysiłku i co najważniejsze, dużo leżeć. Smarować się miała trzy razy dziennie, i choć maść nie pachniała najlepiej bowiem po nasmarowaniu nią Youviel pachnęła spaloną cebulą, to nie było innego wyjścia.

Do wieczora zostało jeszcze trochę czasu, i każdy z drużynników mógł go spożytkować w dowolny sposób. Mercuccio w tym czasie miał spotkania z kilkoma kupcami, więc opuścił karczmę w towarzystwie dwóch strażników. Samo miasto wydawało się żyć swoim życiem, choć na ulicach panował spokój. Strażnicy miejscy patrolowali ulice, i co jakiś czas zaglądali z ciekawości do środka karczmy. Widząc jednak, że nic wartego się nie dzieje, po drugim “patrolu” odpuścili sobie przychodzenie tutaj. Oczywiście poza najemnikami w środku siedzieli żołnierze barona, którzy co jakiś czas zerkali niepewnie na nowych przyjaciół szambelana. Ten poprosił by nim słońce zajdzie, drużyna była gotowa do udania się z nim na wieczerzę do Helnara Koflacha. Oczywiście, Ci którzy chcieli iść z nim.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 25-11-2014, 22:13   #653
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Koń, jaki jest, każdy widzi. Łeb, cztery nogi, grzbiet, ogon. Do tego jeszcze kilka drobiazgów.
Ale każdy, kto choćby kilka razy znalazł się na końskim grzbiecie, wiedział, że są konie i konie. A skoro Merccucio zaoferował wierzchowca (jako dodatek do paru innych przedmiotów), to warto było wybrać sobie jak najlepszego zwierzaka, a nie jakąś byle chabetę.

Po żołnierzach zostało dość spore stadko koni. Najlepszym był oczywiście ten, który niegdyś należał do świętej pamięci barona, ale Lotar był pewien, ze Merccucio prędzej by się dał ogolić, niż oddał tego akurat wierzchowca.
Dlatego też Lotar wybrał dobrze zbudowanego, a równocześnie zgrabnego kasztanka.

***

Zakupy.
Podobno było to coś, co przede wszystkim lubiły kobiety.
Tego ostatniego Lotar był pewien. Wiedział to z własnego doświadczenia. No, może nie do końca na podstawie własnej sakiewki. Ale wiedział.
Z drugiej strony on też, czasami, lubił wydawać pieniądze, szczególnie jeśli wydatki były przeznaczone na zwiększenie szans na przeżycie. A jeszcze bardziej mu odpowiadało, gdy za wszystko płacił kto inny.

Styrattia była miastem dość sporym, ale nawet tu nie można było dostać wszystkiego, co chciałby sobie sprawić Lotar. Ale wreszcie trafił do płatnerza, który na składzie miał najlepszą na świecie broń.
No, tak przynajmniej głosił sprzedawca.
Miecz może i nie był najlepszy na świecie, ale i tak był lepszy niż broń, którą dysponował Lotar.
Zmiana właściciela broni była tylko kwestią ceny, co przy finansowym wsparciu Merccucia nie sprawiło zbytnich problemów.
A potem pozostało się tylko przygotować do wieczornej wizyty.
 
Kerm jest offline  
Stary 26-11-2014, 09:12   #654
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Wolf zamknął drzwi od pokoju, spojrzał na Youviel i westchnął. To była pierwsza naprawdę wolna chwila odkąd przybyli do miasta. Przesunął wzrokiem po sylwetce elfki. W miejscach gdzie kończyło się ubranie, zaczynały się brudne bandaże, a te nieliczne prześwity w materiale ziały spaloną skórą. Był wdzięczny bogom że ją ocalili. Nie umiał tego oczywiście wyrazić słowami, ani nawet czynem. Dlatego przez całą podróż starał się nią opiekować, ale nie rozczulał się nad jej obecnym stanem. Nie potrafił.
Teraz jednak poczuł w gardle twardą gulę, której za nic nie mógł przełknąć. Wiedział co znajdzie pod bandażami i żal ogarniał jego serce. Po chwili wziął się w garść.
- Czas wypróbować tą maść - rzekł tylko.

Youviel skrzywiła się na myśl o rozwijaniu bandaży. Należało jednak. Ból będzie musiała wytrzymać
- Cuchnąć będę tym na spotkaniu - odparła tylko powoli odwijając materiał z ręki. Jedno zmęczone spojrzenie zbłądziło na człowieka.
- Zaskoczyłam cię? - padło pytanie z połowicznie poparzonej twarzy.

- Zaskoczyłaś - przyznał. - Nie chciałem zaczynać tej rozmowy przy stole, ale na co mi tytuł? Nie wiedziałem czy być zły, czy parsknąć śmiechem.
Podszedł do kobiety i zaczął powoli rozsznurowywać i rozpinać jej ubranie.

- Byś nie chował się i nie uciekał jak zaszczuty pies - odparła ze spokojem elfka krzywiąc się lekko gdy doszło do zsuwania kolejnych warstw ubrań.
- Żebyś mógł znaleźć cel inny niż ciągła ucieczka, żebyś mógł żyć godnie - dodała spokojnie. - I żebyś mógł przedłużyć swoją rodzinę - fioletowe oczy elfki uważnie przyglądały się reakcji mężczyzny.

- Tytuł mi tego nie da - odpowiedział sucho. - Przestałem uciekać w chwili gdy zabiłem ostatniego psa von Zirów. A na trakcie, jak już mnie otoczą i zakłują, to zakłują bez względu na to czy będę rycerzem. Ale… - zawahał się. - dziękuję.
Rozebrał już ją do pasa zostawiając jedynie w bandażach i teraz zajął się spodniami.
- A rodzina... sama dobrze wiesz że to niemożliwe.

- Nie tylko Von Zir ciebie prześladował dezerterze - powiedziała bardzo cicho nachylając się nad nim. - A co do rodziny… Chcę abyś pociągnął ten ród. Nie chcę abyś przepaścił tę okazję którą ci dałam. Zobaczymy co będzie potrzebne do przetrwania. Chcę mieć ciebie jak najdłużej nawet jeśli już część nie będzie tobą - elfka pocałowała czoło Wolfa. Nie sądziła by zrozumiał o co jej chodzi. Byłą gotowa na takie poświęcenie nie wiedziała tylko czy on był.

Wolf spojrzał na Youviel w istocie nie rozumiejąc wszystkiego co mówiła. Zsunął do końca spodnie i wstał. Teraz przyszła kolej na bandaże, ale jeszcze zwlekał z odwijaniem.
- Nie jestem pewien o co ci chodzi. Jeśli nie wyczerpałaś swojego szczęścia tam ze smokiem - przełknął ślinę, gdyż przerażająca bestia raz jeszcze stanęła mu przed oczami. - To mnie przeżyjesz. Tym samym nie spłodzę syna… - urwał pojmując co elfka sugeruje i dodał pośpiesznie. - Nawet gdybym chciał.

- Nie wydaje mi się aby ludzie tak łatwo przyjęli kolejne nieszlachetne dziecko w swoje szeregi jeśli by się nie zasłużyło jak ty - elfka dziwnie się czułą będąc tak podatną na ból i niemal nagą. Potęga wrażenia obnażenia była podwójna.
- Nie chcę aby moje spotkanie z tobą tak szybko się zakończyło. Pozwól mi cieszyć się tobą pod postacią twoich dzieci i wnucząt… - dalej nie musiała wymieniać. Wiadomym było, że jak jej się uda to przeżyje kilkanaście pokoleń ludzkich.
- Nawet nie wiem czy dożyjesz momentu w którym moglibyśmy chociaż spróbować mieć potomstwo.

Wolf nie odpowiedział i zaczął odwijać bandaż. Powoli, starając się nie naruszyć znajdujących się pod nim oparzeń. Zakrwawiony, brudny materiał na początku odchodził łagodnie, ale kolejne warstwy były coraz mocniej pozlepiane przez krew i osocze. Wyciągnął nóż i w końcu się odezwał.
- Innymi słowy, chcesz abym legł do łoża z inną kobietą, tylko po to żeby mi… nam spłodziła dziecko?
Zaczął ostrożnie rozcinać pozlepiane fragmenty materiału.

Youviel syknęła czując odrywany materiał od skóry. Ściągnęła brwi.
- Jeszcze… nie tak dawno... Nie przeszkadzało ci z kim sypiasz - powiedziała kobieta mając na myśli to co działo się jakieś dwa lata temu..

- Nie gadaj głupot i nie ruszaj się. To było daw… - urwał uświadamiając sobie po raz kolejny, że inaczej pojmują czas. - Wtedy ze sobą nie sypialiśmy, więc nie wiem do czego pijesz kobieto. Z resztą dobrze. Załóżmy że wezmę sobie jakąś ludzką kobietę. Choćby zaraz za włosy wytargam i wychędożę jakąś szlachciankę. Co wtedy? Mam patrzeć jak zżera was zazdrość? Jedna bo sama tych dzieci nie urodziła, druga, bo dzieli i męża i dzieci z inną kobietą?
Wolf w istocie nie widziałby nic złego, by lec do łoża z jeszcze jedną kobietą. Zwłaszcza gdyby w tym łożu była też elfka, która go do tego nakłania. Jednak oczami wyobraźni widział konsekwencje. Nie podobały mu się.

Youviel uśmiechnęła się poprzez ból. W ustach Wolfa faktycznie brzmiało to zabawnie.
- Najpierw musiała by mnie cokolwiek obchodzić ta inna kobieta. Z resztą nie mówiłam, że masz brać ją za żonę - usprawiedliwiła się nieco elfka.
- Ostatecznie można przygarnąć jakieś dziecko. Tyle ich macie, że wasze matki porzucają je. Kilku można by pomóc… choć wolała bym aby to chociaż było twoje jeśli nie nasze.

- Też bym chciał aby było nasze - westchnął. - Na razie jednak… żyjąc na trakcie i parając się wojaczką, nie możemy się tym martwić. Mamy zadanie do wykonania, które… z trudem przyznam… stało się ważniejsze niż nasze zachcianki.
Odwinął ostatni fragment bandaża i wyprostował się patrząc elfce w oczy.
- Mimo to dziękuję… za to że nad tym myślisz - spuścił wzrok na ciało kobiety. - O zapach zaś się nie musisz martwić. Przecież nie idziesz na spotkanie.

- Pójdę - twardo odparła kobieta Unosząc wzrok do góry by nie widzieć miny Wolfa. Jej ciało było pokryte bliznami i oparzeniami w wielu miejscach. Czerwona skóra ciągle piekła, a rany po ataku squigg’ów wyłoniły się mocniej. Mozna było stwierdzić, że Elfka albo miała bardzo dużo szczęścia, albo tak łatwo nie jest zabić jednego ze starszej rasy.

Wolf spojrzał na elfkę, próbując nawiązać kontakt wzrokowy. W końcu dał za wygraną i machnął ręką.
- Uparta baba… to nie ma co cię smarować tą maścią, bo będziesz cuchnąć tak, że nas nie wpuszczą. Zmienię tylko opatrunek.
 
Asderuki jest offline  
Stary 30-11-2014, 01:01   #655
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Jako że wieczorem Galvin miał zamiar iść na spotkanie z możnowładcą razem ze wszystkimi zajął się doprowadzeniem swoich szat do porządku, a potem zwyczajnie rozsiadł się w sali nad swoimi księgami zagłębił się w lekturze. Na akapitach i w notatniku sporządzał zapiski rozważając wiadomości, które przyswajał.

A zapowiadało się, że konieczne będzie przyswojenie sobie jak najwięcej, jeżeli miał się sprawdzić jako doradca nowego zarządcy. Reszta mogła wykazywać się sprytem, bitnością lub intuicją, ale nikt poza nim nie próbował chociażby zgłębiać bardziej abstrakcyjnych dziedzin. No tak... przecież byli najemnikami. Dla nich ważniejsze było złoto i młócka. Ech... ale aby spełnić swoje marzenia trzeba na nie zapracować.

Cała sytuacja była ciężka. Baron nie żył, trzeba było zaprowadzić porządek na jego ziemiach i zrobić z majordomusa dobrego zarządcę, godnego władzy w oczach zbrojnych dowódców. Nie będzie to łatwe. Zdecydowanie. Galvin głowił się nad tym jak można by to wszystko obrócić ku lepszemu. Wiedział jedno - musiał zrobić wszystko aby baronia przetrwała. Jeżeli jego marzenie o własnym browarze miało się spełnić potrzebował już pewnego i konkretnego odbiorcy na tych ziemiach.
Walka z zielonymi i zaprowadzenie względnego porządku w Księstwach miało całą masę korzyści, zaczynając od pieniędzy, na honorze i chwale w obronie Gór Czarnych kończąc.
Tyle do zrobienia... a tak mało sił.
 
Stalowy jest offline  
Stary 30-11-2014, 18:38   #656
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Gomez na spotkaniu z władcą Styrati nie wiele się odzywał, a w zasadzie to poza przedstawieniem się nie wyrzekł ani jednego słowa. Mimo tego jego uwaga była cały czas skupiona na toczącej się rozmowie i można by rzec że cyrkowiec zarówno uczył się jak i analizował sytuację. Samo zaproszenie było już ciekawym przedmiotem do oceny i mogło znaczyć wiele, na przykład to że ich grupa najemników była w poważaniu i w jakimś sensie liczyła się dla Koflacha. Czy uznawał ich za ludzi mogących mieć wpływ na władzę w baronii? Czy może chodziło mu o informacje związane z tymi magicznymi wrotami albo może o jeszcze coś innego? Tak czy siak mieli dla niego jakieś znaczenie i dobrze byłoby to wykorzystać w przyszłości.
Gomez sporo dowiedział się też o kolejnych graczach w rozgrywce i to oni mogli stać też za zabójstwem barona, by nie dopuścić na przykład do wspólnych działań obu władców. Wrogów mogło być niezliczone rzesze, a sojusznicy mieli częściowo związane ręce. Trzeba było działać szybko i pewnie, a pierwsze zwycięstwo zapewni im stabilną pozycję do dalszych działań. Spotkanie z generałem było teraz priorytetem.
 
Komtur jest offline  
Stary 01-12-2014, 20:03   #657
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Przyjęcie u Helnara Koflacha

Nadeszła w końcu noc. Pod karczmę przyjechały karoce, każda zaprzęgnięta w cztery konie. Służący otworzyli drzwi i poczekali aż Mercuccio i jego “goście” zasiądą wygodnie w nich. Gdy tak się stało wszyscy ruszyli w kierunku wzniesienia stojącego w najwyższym punkcie miasta. Konie jechały powoli przez miasto, które powoli zaczynało szykować się do snu. Ludzie wracali do domu z pobliskich pól, matki zaganiały swoje malutkie dzieci do chat, co by podać im kolacje. Dziewczęta zerkały z ciekawości z okien, mając nadzieję dostrzec kto zasiada w środku powozu. Może oczekiwały, że trafi im się książę z bajki. W końcu jednak goście mijając po drodze świątynię Morra, cmentarz położony w pobliżu dotarli do wielkiej czarnej wieży. Zbudowana z czarnego kamienia, ta imponująca budowla, stanowiła doskonałe miejsce do “ucieczki” przed światem zewnętrznym. Jej rozmiary były naprawdę olbrzymie, choć dopiero z bliska można było poczuć jej wielkość i wspaniałość. Nawet Galvin musiał przyznać, że ta pilnowana przez dwudziestu, ciężko zbrojnych żołnierzy budowla, była wykonana naprawdę solidnie - nawet jak na krasnoludzkie standardy. Każdy z nich poza tym że wyposażony był w dobrej jakości miecz, w dłoniach trzymał przygotowaną do strzału kuszę. Z niepokojem patrzyli jak z karocy wysiadają goście, o czym świadczyły ich pełne napięcia twarze. Albo byli nowicjuszami, których ładnie ubrano, albo dawno nikt nie odwiedzał ich władcy.
Mosiężne drzwi zostały otwarte i goście zostali wpuszczeni do środka. Majordomus, skłonił im się nisko i poprosił o podążanie za nim. Czerwony dywan po którym szli musiał zapewne zostać sprowadzony z dalekiej Arabii, bowiem wzory jakie na nim wyhaftowano nie mogły zostać wykonane przez nikogo z Imperium. Także obrazy wiszące na ścianie przedstawiały przeróżne wydarzenia z życia świata. Człowiek, który je tu gromadził, musiał być albo koneserem albo człowiekiem wykształconym. W końcu ciekawość przybyłych miała zostać zaspokojona.
Służący w końcu doprowadził wszystkich do drewnianych drzwi, na których widniały dziwne symbole. Nie które były tak zawiłe, że nie przypominały ludzkich, ale nawet elfka nie była (by) wstanie ich rozpoznać. Gdy je otworzył wszyscy mogli dostrzec długi, bogato i elegancko zastawiony stół, za którym siedział mężczyzna.


Niestety złota maska, która skrywała jego twarz, uniemożliwiała oszacowanie jego wieku. Jedyną wskazówką była długa do piersi, siwa broda mogła mówić, iż ów mężczyzna ma swoją młodość za sobą. Ubrany w czerwone szaty, z zarzuconym na głowę kapturem, prezentował się dumnie na złotym tronie. Jakby pod kolor tronu były także ozdoby, w kształcie promieni słonecznych, zawieszone na szyi. Dłonie mężczyzny skrywały długie, również złote rękawice.
Obok niego stał drugi mężczyzna, podpierający się na długiej lasce, zakończoną małą, ludzką czaszką. Łysa głowa pokryta licznymi bliznami i znamionami które mogły mówić, że ów człowiek wiele widział i równie wiele przeżył. Ubrany w purpurowe, luźne, proste szaty uniemożliwiały ocenienie jego postury. Ciemne oczy przyglądały się bacznie gościom, oceniając ich i ich zamiary.
Mężczyzna w masce nie wstając wskazał miejsca gościom, mówiąc do nich:
- Witajcie, jestem Helnar Koflach, a ten spokojny mężczyzna po mojej prawicy to Vinicius Leisenbeck - głos mężczyzny był mocno ochrypły, charczący. Akcent mężczyzny wskazywał, że pochodzi on z Imperium.

Przerost formy nad treścią, pomyślał Lotar, widząc okazały tron i złote ozdobniki, jakimi obsypał się gospodarz przerośniętej chaty.
- Lotar von Treskow - przedstawił się, składając w miarę formalny ukłon. - To zaszczyt móc gościć w pana siedzibie - dodał, mijając się nieco z prawdą.
Zaszczyt jak zaszczyt. Dziwnym mu się zdało to miejsce, podobnie jak i jego gospodarz. Zdecydowanie nie pasowali do tej okolicy. Raczej sprawiało wrażenie, że gospodarz postanowił olśnić, a może i nieco przestraszyć, okolicznych mieszkańców. A ten jego towarzysz... Ten mógł się dopasować do ogólnego klimatu, a mógł być też jakimś magiem. Lepiej więc było na niego uważać.

Gomez od samego początku czyli od momentu zaproszenia miał złe przeczucia, a teraz to uczucie się jeszcze spotęgowało. Cóż władca tego miasta mógł chcieć od takiej bandy najemników? Jedynie sprawa barona albo sprawa tych cholernych wrót była na tyle istotna by fatygować taką zgraję.
Cyrkowiec mimo złych przeczuć, ugiął się w ukłonie którego zdąrzył nauczyć się od De La Vegi i przywitał się:
- Jestem Gomez panie, prosty najmita - fałszywa skromność była wyczuwalna, ale nie aż tak bardzo by urazić zebranych tu wpływowych ludzi.

Przed wejściem do wieży, Wolf zatrzymał się pozwalając się wyminąć towarzyszom i spojrzał w górę. Budowla w istocie była imponująca, ale było w niej jeszcze coś złowieszczego. Coś co wzbudzało w najemniku niepokój, pomimo że jego jedyne oko widziało już wiele. Gdy ostatnia osoba z grupy go wyminęła opuścił wzrok, splunął na ziemię by oczyścić gardło i ruszył do środka. Nie był szczęśliwy z powodu tego spotkania. Jeśli jednak miał pomóc Mercuccio, wolał tu przybyć wraz z nim. Miał też nadzieję poznać go nieco bardziej, przez to jak będzie prowadził rozmowę z gospodarzem.
- Wolfgang Louis, zwany Wolfem - przedstawił się lekko uginając kark w prostym ukłonie. Nie znał etykiety i nie chciał jej znać. Szlachta jednak uczyła pokłonów każdego człowieka. Stąd najemnik doskonale wiedział jak należy okazać szacunek gospodarzowi. Przez moment zastanawiał się czy nie uklęknąć, ale upomniał się, że mężczyzna w złotej masce nie jest jego panem.
Mężczyzna w złotej masce intrygował Wolfa nie mniej niż doradca władyki. Najemnik daleki był od jakichkolwiek podejrzeń. Nikt w Imperium nie miał w zwyczaju ani kulturze chować swego oblicza za maską, chyba że banici na trakcie napadu. Z drugiej strony, władca mógł pochodzić z tego samego kraju co te wszystkie dywany, gobeliny i bogactwa. Wolał oceniać jego spokój niż wygląd.

Elfka pominęła wieczorną dawkę maści aby nie roznosić duszącej woni. Poruszając się wolno podążyła za resztą ludzi na chwilę tylko zatrzymując się aby poczekać na Wolfa. Zaskoczyło ją, że przedstawił się całym imieniem. Ich rozmowa musiała jednak na niego wpłynąć. Nie tylko zapewne.
Youviel przywitała władykę tylko niewielkim skinieniem głowy, tak jak i jego doradcę. Na nim zresztą zawiesiła dłużej wzrok. Wciąż było w niej zbyt dużo dumy, pomimo odniesionych ran, aby płaszczyć się przed ludźmi. Zamiast się przedstawić wycofała na tył grupy.

Krótkie skłonienie głowy to było wszystko czym zaszczycił krasnolud dwóch ludzi. No prawie… bo piwowar nie omieszkał przy tej okazji przedstawić się… i to mianem nieco dłuższym niż znali go towarzysze.

- Galvin Migmarsson, syn Thana i Pana na Khazad Urbar Und - rzekł dostojnie
Karl starał się oszacować tego starca skrytego pod maską złota i jego pomocnika, wobec którego miał wątpliwości. Maska złota… przypominało mu to tych dziwacznych magistrów, a czaszka na kosturze? Zalatywało to jakąś podłą sztuką. Zapewne doradca i Sigmarze chroń, oby nie czarnoksiężnik…

- Karl Heinkopf dobry Panie... - przedstawił się z lekkim ukłonem całkowicie kontrolując swoje podejrzenia - ...adept sztuk medycznych.

Szambelan również się nisko ukłonił i przedstawił, a następnie zasiadł przy stole. Na znak swojego Pana, służący przynieśli strawę i napitki. Wszystko było na złotych tacach i talerzach. Pieczone mięso, owoce, pieczywo, bigos, świeże jaja - każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Wino oraz piwo można zostało nalane do złotych kielichów lub kufli. Gdy każdy miał swój puchar napełniony gospodarz wstał i wzniósł toast za zmarłego Barona Pazziano, oraz za gości, którzy zaszczycili go swoją obecnością. Potem zapanowała cisza, którą co jakiś czas przerywały dźwięki dudów i harfy, które miały umilać kolacje. Co jakiś czas Mercuccio i Koflach zamieniali ze sobą jakieś zdania, dotyczące handlu, obopólnej wymiany towarów czy wzajemnego wsparcia w tych czasach. Gdy rozmowa zeszła na temat wojny z zielonoskórymi rzekł:
-Cóż, faktycznie sprawa jest przykra lecz nie trzymają mnie żadne układy z krasnoludami. I choć słuszne wydaje się być wysłanie części sił w Góry to jednak muszę dbać o swoje ziemię i swoich poddanych - jego głos był spokojny, wręcz zimny i wykalkulowany - A Pan panie Mercuccio i Pańscy doradcy co teraz zamierzacie ? - padło kolejne pytanie
Mercuccio stwierdził dyplomatycznie, że wszystkie plany swoje powierzył doradcom. Zarówno Helnar Koflach jak i Vinicius Leisenbeck, który praktycznie wcale się nie odzywał, spojrzeli na towarzyszy szambelana, jakby to oni mieli odpowiedzieć na zadane pytanie.

- Ja to rozumiem - oznajmił Lotar, zwracając się do człowieka w złotej masce. - Ktoś, kto nie dba o bezpieczeństwo tych, którzy są od niego zależni, nie powinien zajmować tak odpowiedzialnego stanowiska. Nie może pan osłabiać własnych sił w tak niebezpiecznych czasach.
I żeby na przykład zadać cios w plecy jednemu z potencjalnych sojuszników, pomyślał Lotar. Trzeba będzie ostrzec Merccucia, bo Helnar Koflach jest albo głupcem, albo przebiegłym i wyrachowanym człowiekiem.
- My też przede wszystkim postaramy się o zabezpieczenie naszych ziem - dodał.

- To wielka szkoda, że nie chce Pan, Herr Koflach wspomóc naszych braci krasnoludów. - powiedział spokojnie Karl upijając łyk wina - Byłoby to trójstronnie korzystne. Jak by nie patrzeć Starszy Lud potrafi być potężnym sojusznikiem w tych gorzkich ziemiach. Jednak, jeżeli nie chce Pan razem z nami wejść w korzystną i dalekowzroczną komitywę z mieszkańcami twierdzy walecznych... Rozumiem pana stanowisko. Nie mniej, sojusz handlowy i militarny jest nam wielce na rękę. Skoro nie chce Pan do nas dołączyć sami będziemy czerpać korzyści ze współpracy z naszymi braćmi, a szkoda..

Zamknij się, kretynie, pomyślał Lotar, żałując, że nie może powstrzymać Karla od mielenia ozorem.

Helnar zdawał się być spokojny niczym głaz, i tylko elfka widziała, jak jego oczy niebezpiecznie błyskają. Gniew, a może lekka złość biła od nich, choć ton głosu niczego nie zdradzał:
-Możliwe, że macie rację.. Jednak moje miasto, i okoliczne landy są dla mnie najważniejsze. Zbytnie odsłonięcie się może kosztować mnie za wiele. Las Hvargir kryje w sobie zbyt wiele mrocznych istot bym mógł narażać swoich ludzi.. - uciął zimno.

Wolf odstawił kielich z którego pił wino i otarł usta palcami. Wbił spojrzenie w człowieka w masce, zadowolony że władyka sam prowadzi rozmowę, nie wysługując się doradcą.
- Z lasu Hvargir nie ciągnie zielona fala, a pośród drzew nie niesie się echo orkowych bębnów - rzekł chrypliwie. - Byliśmy w górach. Słyszałem to echo. Walczyłem z podjazdem wilczych jeźdźców i broniłem stanicy przed orkowym watażką. Na własne oko widziałem z czym przyjdzie się mierzyć ludziom księstw granicznych. I uwierzcie mi jeśli wam powiem, że nikt tego nie chce.
Upił łyk wina by oczyścić gardło i kontynuował.
- Pozwólcie że przedstawię wam taki scenariusz. Mówicie że chcecie chronić swoich ludzi i swoje ziemie, lecz jeśli wróg nie zostanie zatrzymany w górach przyjdzie tutaj, pod wasze mury. Paląc wszystkie wioski i mniejsze miasteczka na swojej drodze. Jeśli będziecie chcieli się z nimi spotkać w polu, odradzam. Jeśli bowiem przejdą po krasnoludach i siłach barona, to znaczy że sami również nie dacie im rady w polu. Zamknięcie się za murami miasta, a oni podprowadzą pod nie swoje machiny oblężnicze i przyzwą latające bestie, które za nic będą miały wasze baszty.

Władyka słuchał uważnie tego co mówił Wolf, i gdy ten skończył swoją przemowę odpowiedział:
- Herr Wolf mylicie się niestety. Na wschodzie w lesie istnieje plemię goblinów które czeka na okazję. Wiem bo od roku ponad walczę z nimi. To plemię Czarny Jad. Tym bardziej że mój południowo wschodni sąsiad również jest zainteresowany wsadzeniem mi noża w plecy. - rzekł gniewnie - Peter Solltz mówiąc oględnie jest mordercą, bandyta i szumowina. Honor i lojalność dla niego nie istnieją.

Karl słuchał słów władcy ziem na których teraz gościli. Gdyby wiedział zawczasu o jego problemach, o jego sytuacji, obrał by inne słowa. A tak? Zła taktyka i zła metoda. Mogli by sobie pomóc. W zamian za pomoc krasnoludom pomoc w zmiażdżeniu jego o zdradzieckiego wroga, ale jak to obrać w słowa by na to przystał? Musiał się zastanowić i czekać na lepszą sytuację która jeszcze nie nadeszła.

- Czarny Jad powiadacie, panie Koflach. - zaciekawił się Galvin po tym jak już popróbował potraw i trunku - Jesteście w stanie coś więcej o nich powiedzieć?

Vinicius Leisenbeck odezwał się po raz pierwszy w tym dniu mówiąc:
-Leśne plemię goblinów. Idealnie dopasowane do życia w lesie pomiędzy drzewami, równie agresywne i barbarzyńskie niczym Dzikie Orki. Choć cenią oni sobie złoto, to jednak nie jako walutę, ale coś co można po przetapiać na bransoletki i inne świecidełek. Są doskonałymi trucicielami, a ich ataki często polegają na wykorzystaniu elementu zaskoczenia. Pojawiają się atakując znienacka, by zniknąć szybko i cicho. Rzadko przyłączają się do Waagh, korzystając z chaosu i zamieszania, chcąc zagarnąć jak najwięcej dla siebie. - rzekł głosem nauczyciela, strofującego głupich uczniów.

- W strukturze Waaagh stali by się popychadłami dla swoich większych krewniaków. Tak. Nie jest to dziwne. Ale nawet jak się nie dołączą do Zielonej Fali to będą atakować tyły oddziałów, szabrować i wiązać siły militarne. Co i tak wyjdzie na korzyść Waaagh. Gdyby dało się tylko… nasłać jedno zagrożenie na drugie… na przykład jakiegoś żądnego złota sąsiada, który skusiłby się na zszabrowane przez gobliny skarby jak i na chwałę pokonania straszliwego plemienia zielonoskórych. - Galvin pogładził brodę przedstawiając swoje pomysły.

Na to zagadnienie odpowiedział już człowiek w masce:
- Gdyby się dało to tak łatwo wykonać Herr krasnoludzie. Władcy w Księstwach w dużej mierze są skłóceni, patrzą tylko na siebie i swoje ziemię. Wilkiem spoglądają na sąsiadów, knując i konspirując jak ich przechytrzyć i zagarnąć dla siebie ich kawałek ziemi. Pojawienie się Orków nie wiele zmienia..Oczywiście krasnoludy z Barak Varr, żołnierze z Baronii są tu mile widziane. Jedyne co mogę zrobić i zrobię to wspomóc w zaopatrzeniu zarówno żołnierzy jak i lekarzy polowych. Herr Mercuccio wiem, że Baron chciał mnie przekonać do swoich racji, lecz niestety jego nie ma. Wasza pozycja jest jakby to powiedzieć, lekko chwiejna. Do tego czasu nie ma mowy bym odsłonił swoje tyły, tym bardziej, że drugim moim sąsiadem Wilhelm Wurde. Władca ziem od Burkersburga, poprzez Matorce do Somjek czy Brasov. Kontroluje praktycznie środkowy obszar Księstw Granicznych, a w oczach tego fanatyka wszyscy są winni i powinni spłonąć na stosie. Oczywiście, że jego legion “potępionych” ruszy na walkę z zielonoskórymi, ale jego kolejne dwa legiony pozostaną. Ten skurwysyn tylko czeka, aż odsłonię się..Nie dam mu tej satysfakcji.. - w głosie Koflacha można było wyczuć gniew - Panowie rozumiem, że macie swoje racje ale poza zaopatrzeniem, kwaterunkiem czy pomocą moich medyków, na więcej nie możecie liczyć. - zakończył temat.

Mercuccio praktycznie się nie odzywał. Widać było że słucha każdego słowa rozmówcy, i analizuje. Co jakiś czas na jego zmęczonej, nawet lekko bladej twarzy, pojawiał się grymas rozczarowania. Nie towarzyszył jednak temu żaden głośny protest czy sprzeciw.

Od pewnego czasu elfka uśmiechała się złośliwie słuchając wymiany zdań pomiędzy krasnalem a szlachcicem.
- My byśmy sobie poradzili - stwierdziła krótko odzywając się po raz pierwszy od samego początku. Oczywiście Youviel nie miała na myśli drużyny, ale leśne elfy.
- Takich wrogów trzeba pokonać ich własną bronią. Potrzeba ci dobrych łowców i zwiadowców - dodała spokojnie.

Mercuccio uśmiechnął się tylko i skinął praktycznie niewidocznie do elfki, kierując swój wzrok ku gospodarzowi:
-Cóż..Herr Koflach...możemy oczywiście zakończyć rozmowy w tym punkcie. Może Pan przemyśleć naszą propozycję do rana. O świcie niestety będziemy wyjeżdżać, a wiadomo każdy ma wrogów. Kwestia tylko czy wolisz walczyć z nimi samotnie, czy mając solidne zaplecze..- złośliwy uśmiech pojawił się na twarzy szambelana

Gospodarz odparł lekceważąco jednak:
-Cóż..przemyślę to. Na razie jednak Herr Mercuccio udowodnijcie, że umiecie zapanować nad własnym podwórkiem. Gdy tak się stanie, chętnie powrócę do naszych rozmów… - posłał uśmiech w kierunku elfki.

Rozmowa w końcu zeszła z polityki na bardziej przyjazne tematy, choć od czasu do czasu zarówno Mercuccio jak i Koflach poruszali tematy takie jak podatki, handel czy rozmowy o poddanych. Widać było, że szambelan chłonął wszelkie uwagi, każde zdanie jakie wypowiadał władca Styratti. Ciężko było przy tym wyrobić sobie o nim opinie, bowiem część rzeczy które mówił wzajemnie się wykluczała. Jednego natomiast nie można mu było odjąć. Wiedział jak sprawić, by dobrze mu się powodziło. Gdy wino zaczęło topnieć coraz bardziej, jadło znikać ze stołu Mercuccio dał dyskretny znak, że ich wizyta powoli kończy się. Oczywiście Helnar zorganizował transport powrotny, żegnając gości. On sam ich nie odprowadził, bowiem zrobił to za niego jego podwładny. Ten mało się odzywał, głównie obserwując najemników bacznie. Nawet gdy im machał na pożegnanie, widać było nieufność w jego oczach.

I tak wszyscy cali i zdrowi wrócili do karczmy, gdzie każdy udał się do swojego pokoju w poszukiwaniu snu i odpoczynku.

Youviel

Tej nocy elfka szybko zapadła w objęcia Morra, bowiem zmęczenie oraz dłużący się dzień, dał jej we znaki. Śniła, i choć wiedziała że to sen, to jednak miała złe przeczucia. Początek snu nie zwiastował niczego złego, bowiem widziała siebie i Wolfa, gdzieś gdzie panował spokój. Ptaki śpiewały cicho, szum drzew zdawał się mówić, o spokoju i pokoju który nadszedł. Wolf był starszy, o wiele bardziej. Spoglądał na Youviel z taką samą miłością i czułością jak zawsze. Zaczął iść do niej chcąc ją pocałować - zbyt dobrze go znała by nie wyczuwać takich rzeczy. Położył rękę na brzuchu kobiety. Ta zobaczyła, że jest on większy. Czuła, że coś jest innego. Czuła jakby rodziło się w niej drugie życie. Czuła je. Kopało. Spojrzała w niebo. Czuła jak twarz uśmiecha się. Szczęście promieniało z niej. Wiedziała że jest w ciąży. Była tego pewna. A potem w mgnieniu oka wszystko zaczęło się zmieniać. Śpiew ptaków ucichł, a drzewa zaczęły próchnieć. Ziemia, wcześniej tak żyzna, stawała się jałowa. Trawa, wcześniej zielona, teraz poczerniała. Błękit nieba zastąpił mrok i ciemność, z którego błyskało się i grzmiało. Youviel spojrzała na Wolfa. Ten coś zaczął krzyczeć, ale jego głos zanikał w w huku grzmotów. Wskazywał na nią palcem, a jego twarz wyrażała przerażenie. Youviel poczuła ból w brzuchu, który momentalnie zmusił do złapania się za niego.


Gdy oderwała dłonie zobaczyła krew na nich. Czerwona, gęsta krew wypływająca z pomiędzy jej palców. Elfka krzyknęła i .. obudziła się w swoim łóżku. Wolf spał. Ona wiedziała, że to był koszmar tylko, ale i coś więcej. Pot spływał z jej czoła. Oddech był nierówny i mocny. Tej nocy już nie dane było jej zasnąć.

****

Poranek dla każdego zaczął się nim kogut po raz pierwszy zapiał. Nikomu nie chciało się wstać, lecz każdy wiedział, że jeśli mają wyjść na przeciw kapitanowi Deuval, muszą się zbierać. Czas naglił a roboty przed nimi było sporo. Poza najemnikami, Mercuccio wziął ze sobą dwóch strażników, którzy mieli w razie co pilnować go. Słońce wschodziło, gdy drużyna opuszczała bramy Styratii. Kierowali się wzdłuż rzeki Starnek, podążając do miejscowości Brovska. Podczas tej “wycieczki” wszyscy mogli zobaczyć jakich spustoszeń dokonywały hordy zielonoskórych. Pomniejsze wioski, których nawet nie było widać na mapie, zostały zniszczone i spalone do gołej ziemi. Wieśniacy byli mordowani, a cały dobytek albo zniszczony albo zabrany. Zwierzęta jak świnie czy krowy zostały zapewne również wzięte w celu nakarmienia armii orków. Było widać, że siły które się tu poruszały nie były bardzo liczne, choć z pewnością do małych grup nie należały. Lotar wnioskując ze śladów stóp, określił ich liczbę na ponad setkę. Na szczęście ich przemarsz miał miejsce kilka dni temu, wiec było mało prawdopodobne że grupa na nich trafi.
Założenie to okazało się trafne, bowiem aż do wieczora nikogo nie spotkali na drodze. Gdy Mannslieb już wysoko świecił, drużyna zbliżyła się do sporej grupy żołnierzy, którzy rozbili w pobliżu jakiś zgliszczy obozowisko. Dawniej zapewne stały tu domy, może nawet jakaś karczma, lecz teraz wojna która przechodziła przez takie miejsca niczym burza, nie miała litości. Gruzy, zgliszcza i ruiny, a wśród nich, przy ogniu odpoczywali żołnierze. Oczywiście straż zatrzymała ich w bezpiecznej odległości, od razy domagając się informacji kim są i w jakim celu tu przybyli. Po uzyskaniu odpowiednich informacji, cała grupa została zaprowadzona przed oblicze kapitana. Deuval okazał się szczupłym, wysokim mężczyzną, który nie jedno zapewne widział. Krótka bródka, strzyżona z estalijskimi standardami, a także stylowy ubiór, który również wskazywał pochodzenie mężczyzny, idealnie pasował do jego zachowania. Na widok szembelana spojrzał on krzywo, i zapytał tylko:

-A gdzie Baron, seniore Mercuccio? - w jego głosie nie dało się nie wyczuć poczucia wyższości i mniemania o sobie, jakie miał kapitan
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 15-12-2014 o 08:40.
valtharys jest offline  
Stary 07-12-2014, 20:38   #658
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Helnar Koflach. Vinicius Leisenbeck.
Ani jeden, ani drugi nie przypadł zbytnio Lotarowi do gustu. Niestety... Chociaż już z pierwszych słów władcy Styratii wynikało, że trzeba w rozmowach z nim zachować ostrożność, to niektórzy z rozmówców nie potrafili tego pojąć... mimo tego, co zasugerował im Lotar, wypowiadając swoją opinię.
Wszak najgorszą rzeczą, jaką można było zrobić, było krytykowanie poczynań Koflacha. I czy ten ostatni nie poczuł urazy do swych rozmówców? Tego, mimo pozornego ocieplenia atmosfery, nie można było być pewnym, szczególnie że Koflach ukrywał swe uczucia za złotą maską, a słowa? Można się było nauczyć kłamać. Każdy władca powinien to umieć. A uraza mogła się z pojedynczych ludzi przenieść na ideę czy kraj, które reprezentowali.
Może jednak faktycznie się okaże, że jeśli Merccucio opanuje sytuację w baronii, uda się pozyskać sojusznika... Oby.

***

Jak się okazało, jedna nauczka nie wystarczyła. Chociaż czasu było pod dostatkiem, to nikt nie wpadł na pomysł, w jaki sposób przekazać Deuvalowi wieści o śmierci barona. A przecież wszystkim było wiadomo, że od sposobu przekazania tej informacji mogło zależeć wszystko.
Nie mówiąc już o tym, że niektórzy lubili uśmiercać tych, którzy przynosili złe wieści... Gdyby kapitan miał również taki zwyczaj...
Aż dziw, że żaden Styratyjczyk nie pognał do Deuvala z taką ciekawą informacją, pomyślał Lotar, ledwo kapitan zadał swoje pytanie. I czemu nie zrobił tego ten, co zlecił zabójstwo... Wszak to by wspaniale zamieszało w politycznym kociołku.
 
Kerm jest offline  
Stary 07-12-2014, 21:24   #659
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Pytanie zadane z ust kapitana nie było niczym co mogło by kogoś zdziwić, lecz drużyna nie ustaliła wcześniej co powiedzą. Mercuccio milczał, jakby oczekiwał że jego nowi towarzysze przemówią w jego imieniu.
Gomeza dziwiła ta małomówność szambelana, czyżby chciał zaznaczyć swoją pozycję w stosunku do własnych podwładnych? Jeżeli tak to wychodziło mu marnie. Nie popisał się poczciwy Mercuccio w negocjacjach z władcą Styratii i nie wiadomo czy popieranie go jest dobrym pomysłem. Teraz jednak trzeba było sprawdzić co wart jest Deuval. Cyrkowiec “wyszedł przed szereg” i nisko ukłonił się.
- Kapitanie złe wieści. Baron został zamordowany.

Ogień zapłonął w oczach dowódcy. Usta mocno początkowo zacisnął, tak samo jak pięści aż mu kostki zbielały, by sekundę później wybuchnąć:
-Co kurwa!!!! Jak?? - nie zdołał jednak nikt odpowiedzieć na to pytanie, bowiem Deuval wskazał od razu palcem na Mercuccia, grożąc mu -To przez Ciebie zapewne. Pieprzony gryzipiórek. I co przybyłeś tu po co??

Mercuccio początkowo przestraszył się. Cofnał się o krok, lecz zatrzymał się. Spojrzał gniewnie na kapitana, mówiąc:
-Nie przeze mnie. Baron wysłał mnie wcześniej, a sam miał dołączyć do mnie w Styratti jak tego sobie życzył. Nie ja odpowiadam za zamach na niego, i możesz sobie myśleć co chcesz...ale chętnie bym oddał życie za niego!!!! - ostatnie słowa prawie wykrzyczał

Estalijczyk sięgnął po broń. Wydobył ją szybko i sprawnie. Ostrze skierował ku piersi Mercuccia. Gniew nie opuszczał jego twarzy. Dłoń trzymała pewnie oręż, choć widać było że waha się przed zagłębieniem ostrza w piersi szambelana.

Youviel w kilku krokach znalazła się przy obu mężczyznach. Złapała za ostrze i odsunęła je od piersi szambelana. Wznosząc ostrze do góry spojrzała wprost w oczy Deuvala.
- Wstrzymaj się człowieku - rzekła spokojnie pomimo całej sytuacji. - Nie zaczynajmy spotkania od rozlewu krwi - dodała sucho.
Poparzona elfka cuchnąca cebulą puściła ostrze i odsunęła się na bok.
- Nasz niedorowinięty towarzysz nie potrafi łagodnie przekazywać złych wieści. Mercuccio był wcześniej od Barona w Styrattii jak mówi. Dowiedzieliśmy się o śmierci władyki od uciekiniera całego zdarzenia. Jeszcze nie wiemy kto jest sprawcą i nie czas na zabijanie kogo popadnie - dziwny ton wkradł się do głosu elfki. Patrzyła na Deuvala i jakby niemal niezauważalnie kiwnęła głową. A może tylko się zdawało.

Broń opadła do dołu. Estalijczyk rzekł:
-Hijos de puta.. Nie daruję im. Trzeba udać się pierw do Baronii. - spojrzał jednak nagle podejrzliwie na szambelana, ponowni lekko unoszcząc ostrze -To co tu robisz z tymi tutaj? Mówcie!!! - groźnie łypnał wzrokiem w kierunku reszty, jakby Mercuccio nie stanowił dla niego żadnego zagrożenia, ani nie był warty rozmowy z nim.

- Baron nas najmował - odparła spokojnie elfka. - Naturalnym jest aby podróżować z jednym, który mu podlegał - elfa podniosła dłonie do góry chcąc nieco uspokoić mężczyznę i powstrzymać od wymachiwania ostrzem na lewo i prawo.

- Jak pan sam powiedział, generale - odparł Lotar - trzeba zadbać o baronię. Ocalić to, o co walczył pan baron. Z pewnością dlatego zginął. Pomsta za jego śmierć polega nie tylko na wytraceniu zabójców i zleceniodawcy, ale i kontynuowanie dzieła barona. Bez obu panów, pana, generale, i pana Merccucia, owo dzieło ulegnie zniszczeniu, a sąsiedzi, wśród których zapewne jest i sprawca zabójstwa, rozszarpią baronię.
- O, przepraszam. Lotar von Trescow - przedstawił się. - Wykonywaliśmy dla świętej pamięci barona pewną misję, a wcześniej broniliśmy Strażnicy Dwóch Szczytów. Mieliśmy się spotkać z panem baronem właśnie w Styratii.

Kapitan jakby uspokoił się. Usiadł przy ognisku, dając znać swoim adiutantom by podali strawę i napitek. Zaprosił was gestem dłoni, byście dołączyli do niego. Widać było że waży swoje słowa, choć nadal zerkał wilkiem na Mercuccia.
-Macie w dużej mierze rację Herr von Trescow, lecz mam służyć pod takim gryzipiórkiem, który nawet nie wie jak się macha mieczem. Baron to był gość. Napić się umiał, jebnąć w mordę, a i ubić z kuszy przepiórkę na polowaniach też się zdażało. Może wielkim wojakiem nie był, ale taktykiem świetnym no i żołnierze go kochali. Był dla nich jak ojciec. Surowy kiedy trzeba ale ojciec, który miłował swoje dzieci.. - głos jakby mu na chwilę złagodniał - A ten tutaj, to pewnie ręce mu się trzęsą jak musi się ogolić. Pizda a nie wojownik..- splunął.

- Nie wiem, więc nie będę dyskutować na temat brzytwy - odparł Lotar. - Ale ma za to głowę na karku i umie się nią posługiwać. A bez pomyślunku nic się nie da zrobić. Władza to nie tylko machanie mieczem i walenie po pyskach. Pieprzona polityka wymaga pomyślunku. Tego nikt nie przeskoczy, ani nie obejdzie.

Karl ważył swoje słowa obserwując bacznie i oceniając charakter Deuvala. Musiał przyznać, przypominał mu sierżanta z którego kampanią tłumili orkowe ścierwo. Nie mniej nie zamierzał dopuścić do kolejnej pomyłki. Jak ta przy niedawnym spotkaniu z władcą na czarnej twierdzy.
- Słyszałem, że jest pan wybitnym taktykiem generale. - powiedział w końcu cyrulik - Lecz świat polityki jest brudny i łatwo w nim zginąć od zdradzieckiego ostrza lub zatrutego trunku, a na to pozwolić nie możemy. Baronia, jeżeli mamy podążać drogą wytyczoną przez naszego świętej pamięci Barona będzie potrzebować was obu. Mistrza strategii i człowieka polityki gotowego zginąć w imię baronii, jej żołnierzy i poddanych których Baron tak kochał.

Kapitan słuchał uważnie, tego co nie którzy mówią. Słowa cyrulika skwitował kwaśnym uśmiechem. Widocznie “cywile” nie byli dla niego autorytetem. Słowa Lotara, a może to sam Lotar, jakby bardziej do niego przemawiał.
-Herr Traskow, i sądzicie że mam powierzyć życie swoje i moich ludzi, komuś kto nigdy nie powąchał prochu strzelniczego, komuś kto nigdy nie walczył ramię w ramię z nami. Komuś takiemu mam zaufać? - gniew nie opuszczał wojskowego.

Z boku, tak pomiędzy swoimi towarzyszami a kapitanem usiadł Galvin. Rozładowaną wielką kuszę położył na kolanach i zajął się jej czyszczeniem. Kiedy podano jadło i napitek poczęstował się choć nie do syta. Wrócił do oporządzania broni. W końcu przemówił nie podnosząc wzroku.
- Zapędzacie się w słowach generale. - rzekł krasnolud i podniósł głowę kiwając nią dowódcy - Galvin, syn Migmara. - przedstawił się - Baron z tego co zauważyliśmy nie otaczał się ani gnojstwem, ani nieudacznikami, a z tego co mówicie był surowy więc darmozjadów by nie trzymał. Nie macie co się wyżywać na majordomusie. Obaj darzycie równie wielkim szacunkiem świętej pamięci Barona i praca was obu była ciężka i sumienna… tyle że Baron korzystał z waszych talentów w różnych dziedzinach. - Galvin oparł wielką kuszę o ziemię i pogładził brodę - Ale pomijając grzeczne formułki i kwieciste przemowy. Baronia to nie koszary, ani pole bitwy. Aby ta cholernie złożona maszyna działała trzeba przy niej administratora. - krasnolud odjął dłoń od brody i wskazał kciukiem Mercuccia - Ten o tam typek, był przy Baronie i się uczył. Umie zarządzać. Ogarnie rozgardiasz na ziemiach szybko. A to że brakuje mu męstwa i bitności? Jak powiedziałem uczył się. Znaczy głupi nie jest. A wojenna zawierucha w koło. Może to jest okazja, abyście wy panie Deuval nauczyli tam tego gryzipiórka czym jest wojna, jak brzmi huk dział, jak smakuje pot i krew i wiele więcej…
Twarz krasnoluda była spokojna, a oczy patrzyły wyczekująco na wojskowego.

Kapitan jakby na chwilę zamyślił się. Wzrok jego stał się łagodniejszy, a zaciśnięte usta lekko rozchyliły się. Słowa Khazada przyjął z zadumą i pełną powagą. Pokiwał głową i rzekł;
-Macie racje mości krasnoludzie, lecz na jakich warunkach miała by ta współpraca wyglądać.. Jak wy to widzicie? - pytanie zostało zadane, lecz nie było skierowane do Mercuccia.

Zacmokawszy krasnolud postukał palcami w korpus kuszy po czym rzekł z powagą w głosie.
- Tak czy tak wpierw będziemy musieli się udać do Baronii ogarnąć bałagan, ale nie jest to wcale rzut kamieniem, bo armia się za szybko nie przemieszcza. Więc, kiedy wy panie generale będziecie się zajmować wojskiem i logistyką… my - tu wskazał łagodnym gestem otwartej dłoni towarzyszy - pana majordomusa w najemniczy ciuch odziejemy i wojacką zaprawę sprawimy. Przynajmniej stwardnieje odrobinę, jak przez parę dni w taki sposób zarobić będzie musiał. A jeżeli potyczka jakaś się wydarzy to z naszą drużyną Mercuccio i jego ludzie zostaną wystawieni i oddział sformułujemy, kiedy wy panie Deuval bitwą dowodzić będziecie. - Galvin wzruszył ramionami - Smaku bitwy zakosztuje, a my zadbamy, aby za duża krzywda mu się nie stała. A jak się okazja nie wydarzy do rozbicia paru zielonych łbów to przynajmniej zrozumie jak ciężka jest dola wojaka. Tak czy tak, będzie mógł udowodnić wielkość i hardość swojego ducha i sam pan kapitan będzie mógł to ocenić.
Plan piwowara może nie był najbezpieczniejszy, ale widział, że korzyści dla wszystkich mogą być z tego znacznie większe, niż gdyby udało się po prostu “przegadać” wojskowego dowódcę. Galvin przeniósł wzrok na Mercuccia, wyraz twarzy miał spokojny.
- Prawda panie Mercuccio? Nie straszne ci półsurowe żarcie, pot, znój, krew, proch i piach, ha?

Uśmiech delikatny pojawił się na twarzy szambelana, choć w jego oczach można było dostrzec coś dziwnego. Strach, a może to było coś innego. Ten jednak spokojnie odpowiedział:
-Herr Galvin ma rację. Czy mi się podoba czy nie, jeśli kapitan ma pracować dla mnie to muszę zobaczyć jak wygląda zwykłe żołnierskie życie. Jedno jest pewne...to może być dobra próba dla mojego charakteru - słowa te brzmiały nawet szczerze trzeba było przyznać.

Na to Galvin pokiwał głowę ujął w dłoń wąsa i podkręcił go odrobinę po czym zwrócił się ku kapitanowi, aby wysłuchać co ten sądzi o ten propozycji.

-Cóż..sądzę że to dobry układ. Myślę że obaj musimy sobie zaufać i ciężko pracować by tego zaufania nie zawieść. A teraz powiedzcie mi co wiecie na temat morderców i wydarzeń, które doprowadziły do śmierci naszego Barona? - padło pytanie.

- Moim zdaniem - powiedział Lotar - zlecił to któryś z sąsiadów. Napad był starannie zaplanowany, zaś napastnicy, według mnie przynajmniej, odpowiednio wcześniej dowiedzieli się, jaką drogą będzie jechać pan baron i z jaką eskortą. A ta była dość liczna, jak na zwykłą podróż. Kupcy, wiozący towary, jeżdżą zatrudniając mniej strażników. Napastników było niemal dwukrotnie więcej. Nic prawie nie zabrali, prócz pierścieni. Z pewnością jako dowód wykonania zadania. Potem się rozdzielili i ruszyli w małych grupkach w różne strony. Nie sposób ocenić, z którą z nich pojechał... - Lotar przerwał na moment - ...przywódca napastników.
- Musiał taki być - mówił dalej. - Początkowo myślałem, że ktoś zebrał przypadkowych wykonawców, z różnych stron świata, ale teraz się zastanawiam, czy to nie zorganizowana grupa najemników, którzy rozdzielili się dla zmylenia śladów. Zwykłe łachudry rzuciłyby się do rabowania wszystkiego, co ma jakąś wartość. A to by znaczyło, że mamy do czynienia ze zdyscyplinowanym oddziałem, któremu zapłacono za wykonanie roboty. Nie powiem jednak, czy to oddział któregoś z sąsiadów, czy też jacyś najemnicy pod czyimś dowództwem.
- Dziesiątka dobrych tropicieli-zwiadowców miałaby szansę dogonić jeden z tamtych oddziałków - dodał. - Prawdopodobnie.
- Te kurwiesyny prawdopodobnie wykończyły nam towarzysza - powiedział Gomez - Sposób ucieczki z miejsca zbrodni był bardzo podobny do tego jak po zabójstwie barona.
- Przypuszczenia pozbawione, prawdę mówiąc, podstaw - powiedział Lotar. - Prócz tego, że mordercy się rozjechali w różne strony.

Gomez nie odpowiedział na te słowa nic, a tylko zacisnął pięści ze złości. Nadal miał żal do towarzyszy że nie ruszyli śladem zabójców jak proponował. Gdyby tak się stało może mieliby punkt zaczepienia i nie musieli się tłumaczyć przed generałem jak gówniarze. Zresztą miał mieszane uczucia w stosunku do generała, bo z jednej strony był twardy i nie owijał w bawełnę, a z drugiej strony widać było że tylko szlachetnie urodzeni i wojacy się dla niego liczą.
 
Komtur jest offline  
Stary 08-12-2014, 11:55   #660
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Rozmowa z generałem nie trwała długo, bowiem ten postanowił zawierzyć najemnikom, którzy już wcześniej zyskali sporo w oczach Barona. Deuval, przyjął możliwość służby u Mercuccia, obiecując mu tak długo wsparcie jak ten będzie podążał drogą, którą podążał Pazziano. Tak więc szambelanowi pozostało już, a może aż, udać się do Baroni. Tam też stacjonował drugi z dowódców, kapitan Fraser. Ten według słów ich nowego sprzymierzeńca, mógł być twardym orzechem do zgryzienia, choćby ze względu na jego zamiłowanie do władzy. Tym akcentem zakończono rozmowy i każdy udał się na spoczynek. Żołnierze Deuvala mieli pełnić warty, tak więc reszta mogła spokojnie sobie odpocząć.

Youviel tej nocy również nie przespała spokojnie, bowiem gdy tylko zamykała oczy, widziała ponownie krew na swoim brzuchu i rękach. Każde zmrużenie oczu wypełniało jej głowę tymi wizjami, co nie mogło zapewnić spokojnego snu elfce. Ciarki i dreszcze przechodziły od czasu do czasu przez jej ciało, powodując że co jakiś czas trzęsła się jakby z zimna. Ranek też nie był dla niej najlepszy bowiem zaczęła go z lekkimi zawrotami głowy i nudnościami, którym musiał dać ujście gdzieś na boku. Jakby było tego mało, elfka zauważyła, że od dłuższego czasu nie miała menstruacji.

Dla Mercuccia pobudka, nim słońce wstało i zaczęło pierwszymi promieniami pieścić oblicza najemników, była mordęgą. Szambelan miał strasznie podkrążone oczy i zdawał się być lekko blady, choć mimo tego tryskał energią i dobrym humorem. Nie odzywał się za dużo, lecz robił wszystko by nie być “tym ostatnim”. Generał za to od rana popędzał swoich podwładnych, oczekując od nich szybkości i precyzji w wykonywaniu poleceń. Śniadanie odbyło praktycznie się w biegu, i drużyna skoro świt była przygotowana do podróży. Miała ona zająć im około dziesięciu dni. Droga miała ich prowadzić przez takie wsie jak Brovska, Moslac, Burkersburg, by poprzez spływ rzeką obok lasu Hvargir dotrzeć do Aldium, skąd ruszą ku podnóży Gór Czarnych. Tam też znajdowała się twierdza Falcao.

Podróż do niej mogła wydawać się dla większości nudna, bowiem jedynie drugiego dnia, grupa żołnierzy spotkała na swojej drodze małą grupę zielonoskórych. Ci zajęci plądrowaniem i grabieniem jakiejś małej wioski, zostali całkowicie zaskoczeni i wyrżnięci w pień przez ludzi Deuvala. Niestety w wiosce jak się okazało nikt już nie przeżył, więc nie było zbytnio komu pomagać. Mordercy jednak zostali ukarani, choć nikomu to nie przywróciło życia. Ekchardt trzymał się w między czasie blisko szambelana, opowiadając mu swoją historię, co za pewne miało mu pomóc znaleźć zrozumienie w oczach przyszłego możnowładcy.

Reszta podróży minęła szybko i gładko, choć pogoda z dnia na dzień pogarszała się. Deszcze, silne i mroźne wiatry wiejące z gór, przypominać zapewne miały że za ponad miesiąc będzie obchodzony pierwszy dzień Zimy. To miała być dla większości pierwsza zima w Księstwach Granicznych, o ile jej dożyją. Nie zaprzątając sobie jednak głowy takimi banialukami, najemnicy podróżowali głównie w milczeniu, od czasu do czasu wymieniając się ze sobą swoimi spostrzeżeniami. Generał podczas tej podróży okazał się człowiekiem dość obytym w świecie, i choć początkowo odznaczał się twardym i szorstkim obyciem, tak w gruncie rzeczy po paru butelkach winach..dawało się go polubić. Był to człowiek przede wszystkim honoru, który cenił sobie lojalność i odwagę. Pieniądze choć liczyły się dla niego, nie były jednak najważniejszym czynnikiem, za jakim on podążał. Deuval jak się okazało walczył w kilkunastu mniejszych walkach, a jako młodzian wyprawił się nawet w zimne rejony Kislevu. To on był za tym by wspomóc krasnolud w walce z orkami, i to jego stanowiska bronił tak zaciekle Baron Pazziano.

Mała armia wchodziła powolnie, do położonej na wyskoku skalnym twierdzy, która sprawiała wrażenie trudno dostępnej. Sama droga która prowadziła ku głównej bramie była wyboista i ciężka. Nad twierdzą górowała wieża o planie wydłużonego pięcioboku, która została zbudowana bezpośrednio na skale, a wstępu do niej broniły dwa oddzielne i solidne mury, po których przechadzały się uzbrojeni w kusze lub muszkiety zbrojni.Jak z reguły brama zawsze była otwarta, tym razem kompania Mercuccia zastała ją zamkniętą. Z blank murów wyglądali kusznicy, którzy mierzyli do nich, śledząc każdy ich krok.

-Kto tam..? -krzyknął z murów jakiś żołnierz

-Generał Deuval. Otwieraj mi żołnierzu. Moi ludzie potrzebują odpoczynku a ja muszę rozmówić się z kapitanem…- padła odpowiedź

-Kapitan jest zajęty…przyjdźcie jutro - zaśmiał się żołnierz

-Żołnierzu przestań sobie robić … - generał nie dokończył bo do rozmowy wtrącił się Mercuccio

-Żołnierzu, tu Mercuccio. Jestem szambelanem Barona...więc bądź łaskaw pójść do kapitana, chyba że mu potem powiecie, że odprawiliście jego szansę na zarobek. Oczywiście te beczułki piwa, z powozu również zabierzemy. - gniew pojawił się w głosie przyszłego władyki.

Milczenie odpowiedziało szambelanowi. Widać było że ów hardy żołnierz zaczął się zastanawiać, by po chwili zniknąć z pola widzenia. Troszkę czasu minęło, gdy na murach pojawił się mężczyzna. Najemnicy widzieli go po raz pierwszy, ale Deuval syknął tylko Fraser


W mocno średnim wieku mężczyzna oparł się władczo o mury, i spojrzał pogardliwie na ludzi stojących przed bramą. Widać było, że człowiek ów nie raz nie dwa walczył, i że wojaczka była częścią jego życia.

-Co cię generale Deuval sprowadza w moje progi.. - zaśmiał się i wskazując palcem na Mercuccia dodał -i tego psa...który dopuścił by zamordowano naszego chlebodawcę..

-Mocny w gębie jesteś po chowasz się za murami, sam jak pies - odszczeknął mu się Mercuccio -To twoi ludzie, dali się wciągnąć w pułapkę.. - padło dodatkowe zdanie, które zaowocowało kilkuminutową wymianą zdań. Dołączył do niej oczywiście i generał, który począł wyzywać kapitana od tchórzy, i zdrajców, którzy zagarniają co nie jego. Fraser w końcu zmęczony tymi słownymi przepychankami, a i mocno podirytowany warknął:
-Jak chcecie konkretów to mówcie, a jak nie, to won spod mojego zamku.. - kapitan nie wyglądał na człowieka, który może zmienić zdanie poprzez zwykłą rozmowę.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172