Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-06-2014, 15:37   #321
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
- Jesteśmy adeptami tajemnej sztuki run, bracie Jolvenie. Powinnością wobec naszej rasy i Przodków jest czynić to co czynić należy, a nie to co jest nam wygodne czy korzystne. Niewielu o tym pamięta w dzisiejszych czasach. - rzekł Galeb - Ruszajmy przeto i nie marnujmy czasu. Jak rozumiem Mistrz czeka na nas…

W tej chwili wydawać się można było że to co pozostawia runiarz za sobą jest dla niego absolutnie nieistotne. Nie była to prawda - martwił się o swoich towarzyszy, jednak nic nie mógł teraz im pomóc, a były rzeczy, których wypełnienie było ważniejsze od jego życia. Takie obowiązki nakładało na niego bycie rhunarki.

- Tak. Mistrz na nas czeka. Nie zwlekajmy więc. - Odpowiedział czeladnik Ellinssona i przyśpieszył odrobinę, nie zapomniał jednak o Galebie i jego kondycji, nie biegł ale narzucać począł szaleńcze tempo, szczególnie dla kogoś z protezą nogi.

Każdy krok był dla Galeba nowością. Musiał uczyć się odpowiednio poruszać protezą i maszerować w miarę równym tempie. Z każdym krokiem było łatwiej, choć nadal spieszyli się niesamowicie.

- Cóż się wydarzyło tam na górze? Czyżby Cierniowi nie spodobało się to co przynieśli mu jego wysłannicy? - zagaił Galeb

- Tego nie wiem, ale gdy tylko dotarłem do pracowni Eliinssona, ten nakazał mi biec po ciebie i sprowadzić za wszelką cenę. Przeczuwałem że wie on coś, ale nie śmiałem go o nic pytać. Ruszyłem niezwłocznie, po drodze zabrałem wóz i konie. - Mówił Jolven, szedł i nie odwracał głowy.

- Gdy dotarłem do twej kwatery, znalazłem cię nieprzytomnego na podłodze, zabrałem na wóz a strażnikowi pilnującemu komisariatu zostawiłem na prędce spisaną notę do twego dowódcy, opisałem tam że nic ci nie jest i że jesteś w rękach Ellinssona gdzie nic ci nie grozi. To właściwie tyle. Przykro mi że nie mogę pomóc bardziej, więcej po prostu nie wiem. Stój! - Jolven nagle zatrzymał się i gestem dłoni nakazał by i Galeb to zrobił. Wyjrzał za róg korytarza, na skrzyżowaniu i spojrzał na Galeba, przyłożył palec do ust i dał tym znak by zachować ciszę. W chwilę później Jolven kilkoma krokami, idąc prawie że na palcach, przekroczył skrzyżowanie i zniknął w tunelu na przeciwko. Galeb zrobił podobnie i gdy był już w połowie drogi zauważył że krzyżującym się korytarzem szła grupa wojowników tunelowych, teraz widać było tyko ich plecy. Po chwili Galeb dołączył do Jolvena i ruszyli dalej, w głąb Stalowego Szczytu. To wszystko oznaczało jedno, Hazga, Jolven, a więc i Galeb, wszyscy trzej działali w tajemnicy.

- Mikstura mnie uzdrowiła… z efektem ubocznym. - mruknął już znacznie ciszej niż poprzednio Galvinsson.

Zdał sobie też sprawę z innej rzeczy. Skoro działali po kryjomu, znaczyło że gdzieś pod Azul znajduje się naprawdę ważny sekret, który zna tylko Mistrz Hazga. Może chodzi nawet o samą Twierdzę Skaz? Runotwórca sam nie wiedział, jednak nie było co Jolvena wypytywać. Jak spotkają się z Mistrzem, ten sam im z pewnością opowie wszystko co i jak.

- Trudno. - rzekł tylko Galeb kręcąc głową - Będą musieli sobie poradzić sami.

Szedł dalej stąpając ostrożnie śladami towarzysza.

To co się mogło dziać teraz na górze, to czemu był poszukiwany i czemu tak wielką wagę do zachowania w tajemnicy swojej misji przykładali runiarze zastanawiało Galeba. Rozmyślał o tym krocząc tunelami za Jolvenem. To wszystko mogło oznaczać tylko jedno - zmierzają do miejsca o którym nawet król może nie mieć pojęcia, po coś o czym nikt poza runiarzami nie może się dowiedzieć.

Dreszcz podniecenia przeszedł przez ciało Galeba. Odezwał się w nim dawny głód wiedzy jaki rozsycał w nim jego Mistrz za czasów pierwszych nauk.
 
Stalowy jest offline  
Stary 19-06-2014, 09:21   #322
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
29 Bhazrak, czas Azurytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Miejsce pobytu - nieznane


Piesza podróż to nie była taka prosta sprawa jeśli wziąć pod uwagę że za jedną z nóg robił drewniany kołek z kilkoma stalowymi stawami. Galeb męczył się znacznie szybciej niż kiedyś i nawet hart ducha czy mikstury Ellinssona nie były w stanie temu zaradzić, tę sprawę mógł rozwiązać jedynie czas i nieustanny trening, a co do tego ostatniego to zanosiło się że będzie go sporo gdyż tunele którymi przemieszczała się dwójka czeladników run zdawała się nie mieć końca. Na syna Galvina czekało sporo pracy przy jego nowej, zastępczej kończynie… potrzebna była miękka wyściółka pod kikut, wypchanie materią buta by nie był luźny na drewnianej stopie, moc też miało być przy protezie roboty, bo i czyścić trza ją regularnie by gniła, oliwić śruby i stawy, a i higienę trza najwyższą było zachować bo kikut w protezie był niczym obiad wystawiony dla groźnych infekcji. Tak, wiele miało być roboty z tym cholerstwem, ale i jakieś mgliste plusy pojawiały się na horyzoncie. Szybkość poruszania się runiarza nie spadła aż tak drastycznie, faktycznie dało się chodzić całkiem normalnie, skórzany pancerz wzmacniany ćwiekami także nie sprawił problemów i wyprawiona nogawica zgrabnie okryła protezę, tym samym maskując prawie całkowicie brak prawdziwej nogi… co najważniejsze jednak, choć może to pociecha była nikła, to że Galebowi już nie można było obciąć nogi po raz drugi, teraz niejeden wróg pewnie zdziwił by się nie licho. Chciał nie chciał sprawa nogi zabierała sporo czasu Galebowi, wiele rozmyślań, smutków i krzepienia się w duchu… może dzięki temu podróż w głąb gór szła szybciej niż by się wydawało?!

Ciśnienie spadało, powietrze stawało się ciężkie i jakby duszne choć w rzeczywistości było bardzo rześkie, a khazadzki organizm przyzwyczajał się do niego bardzo szybko. Jedynie górski lud potrafił tak szybko dostosowywać ciało i wyobraźnię przestrzenną do warunków panujących pod ziemią, im głębiej krasnolud schodził tym bardziej zatracał więź z powierzchnią i stawał się niczym kret. Bez strachu przed ciasnotą, przed skalnymi zawałami, zatopieniem tuneli i zabójczymi gazami jakie wydzielała ziemia przez swą skorupę, o tak, khazadzi nie bali się nawet Oddechów Gazula, choć czuli przed nimi respekt. Tak było i z Galebem w owej chwili. Świat na powierzchni przestał istnieć, liczyło się teraz tylko to co pod górami, sekrety jakie skrywały głębiny, moc jaka była zawarta w kamieniu, to było pożywką dla każdego runotwórcy, Galvinsson nie był inny. Ciekaw tajemnic i wiedzy dostępnej tylko garstce krasnoludów znanego świata, Galvinson szedł krok w krok za Jolvenem i choć nie wiedział co ich czekało na końcu drogi, to jedno było pewne, miało to być coś wspaniałego na swój sposób. Idąc tak i rozmyślając, nawet nie wiedząc kiedy przeszli taki szmat drogi, Galeb odczytał runiczne pismo na tablicy która zobaczył na skrzyżowaniu. Jedna z dróg oznaczona była jako korytarz kopalniany klanu Degvarów, inna prowadziła do złóż miedzi, kolejna chodnikiem strzały, kierowała się na północny wschód, było jeszcze kilka innych, ale Jolven wybrał korytarz którego tablica była pokryta kurzem i pajęczynami… stary, wąski tunel który prowadził w dół, jeszcze głębiej. Wkrótce natrafili na rumowisko ale Jolven wiedział jak je obejść, którędy przecisnąć się by przejście było bezpieczne i w miarę wygodne, kilkaset kroków dalej znajdowała się spora sala do której Jolven wszedł bardzo cicho i z ogromną uwagą przeglądał jej każdy kąt. W końcu odezwał się do Galeba.

- Odpoczniemy tu kilka godzin. - Spojrzał na Galvinsona i dodał. - To stary obóz robotniczy, pracowali tu kiedyś nad napowietrzaniem tuneli pod nami. Teraz prześpij się trochę. Wezmę pierwszą wartę. - Jolven zdjął plecak i rzucił go pod ścianę, odłożył tarczę i usiadł, coś zaczął jeść i popijać. Galeb zaś widział kilka korytarzy które prowadziły z tej sali, widział bardzo stare drewniane koła i coś na kształt kamiennych żaren, masę wiekowej mechaniki kół zębatych i pokrytych kocami pajęczyn przekładni. Miejsce było ciekawe, ale faktycznie, Galvinson był zmęczony. Należało odpocząć.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
29 Bhazrak, czas Azurytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Miejsce pobytu - nieznane


Tego gdzie Roran był dokładnie opisać się nie dało, bo i on sam tego nie wiedział. Gdy koń ciągnął wóz na którym leżał ranny Dorrin, gdy woźnica poganiał tego gniadosza batem, gdy z Rorana zrobiono ciekawostkę na miarę całej dzielnicy a wkrótce pewnie i całego miasta, gdy wreszcie przekroczono niezliczone bramy, zakręty i poziomy, wtedy właśnie na głowę Rorana założono worek, kazano mu zamknąć ryj i wrzucono go na wóz, niczym worek ziemniaków zaległ on obok rannego Dorrina. Na szczęście ktoś opatrzył powierzchownie dzikiego krasnoluda z północy i choć opatrunki przesiąkały już krwią to przynajmniej nie zanosiło się na to iż Dorrin zejdzie z wykrwawienia, przynajmniej nie w tej chwili, jednak do końca dnia było jeszcze daleko i wszystko mogło się wydarzyć. Podróż trwała jeszcze bardzo długo, a może tylko się Roranowi wydawało? Jeśli pytał głośno o coś to nikt mu nie odpowiadał, jeśli narzekał i przeklinał był ignorowany. Tym sposobem dotarł on gdzieś gdzie wóz zatrzymał się, później zrzucono go na skalną płytę i mocarnie skopano, nie brakowało przy tym wielu paskudnych słów. Worek pozostał na głowie, zaciśnięto za to sznurek na szyi Rorana i duszono go, ktoś uderzył go z kopa w twarz i rozkwasił nos, później było tylko gorzej. Kawał drewnianego drąga wsadzono Roranowi między ramiona i wygięto mu je, innej rady nie było, sierżant milicji politycznej musiał krzyknąć, ból był niewyobrażalny. Wkrótce odarto go z pancerza, z munduru, a nawet z bielizny. Nagiego poniewierano i uderzano go drewnianymi pałkami, krzykom nie było końca i choćby Roran chciał to nie sposób było by zapamiętał głosy, tym bardziej że z jego uszu ciekły strużki krwi, a ciało bolało jak nigdy wcześniej. Te tortury miały jednak swój koniec. Popychany, rzucany na ściany i wyśmiewany, przewracany i oblewany wodą, a pewnie i nie raz czy dwa opluty, tak Rorana doprowadzono wreszcie do celi. Wtrącony do lochu i przykuty do zimnej ściany, trwał tam, bez wody i jadła, z workiem na głowie, nagi, bezbronny i poniżony.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
29 Bhazrak, czas Azurytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Miejsce pobytu - nieznane


- Nie ruszaj się. Leż! - Usłyszał Dorrin. Dusił się i chwilę mu zajęło nim pojął że to przez worek który miał na głowie… dopiero po kilku chwilach od przebudzenia Dorrin poczuł ogromny ból. Nieznajomy nie odpowiadał na żadne pytania, sam też nie powiedział już nic więcej. Dorrin tracił i odzyskiwał świadomość kilka razy, a każdy nowy raz dawał mu nową wiedzę. Po pierwsze zorientował się że jest przykuty do ściany, przedramiona były w kajdanach i jednie łańcuchy pobrzękiwały w ogromie ciszy. Po drugie dowiedział się że ktoś kto gmera mu w ranach nie chce zrobić mu krzywdy, a pomaga mu czyszcząc i poprawiając opatrunki. Ból był tak ogromny że gdy Dorrin już wykorzystał całą moc swych płuc i kiedy ciało oswoiło się jako tako ze straszliwym cierpieniem, Zarkan przestał krzyczeć, a później czuć cokolwiek. Na leczeniu się nie znał, zatem nie mógł wiedzieć że taki obrót spraw oznacza iż z jego ciałem jest bardzo źle, że zakażenie rozchodzi się po jego organiźmie, podróżuje wraz z zanieczyszczoną krwią. Trzecim o czym Dorrin mógł pomyśleć było to że kimkolwiek jest jego oprawca lub być może zbawiciel, był to mężczyzna wnosząc po głosie a i z całą pewnością był też krasnoludem. Zarkan czuł się lepiej i dlatego jako czwartą ciekawostkę zanotował obcy mu zapach, być może perfumy, a może jedynie maść która miała wyleczyć jego obrażenia...choć nie, to chyba jednak perfumy, trudno było to ocenić do końca, worek na głowie nie ułatwiał tego zadania.

Jak było wspomniane, tak w przypadku Dorrina lepiej znaczyło gorzej. Rany wojowniczego i szalonego krasnoluda, były pokryte ropą i tworzyły się cysty, cześć tkanki już gniła, a kolejna czerniała i schła. Krew wymieszana z żółtym, lepkim osoczem, ściekała z brzucha Dorrina na podłogę i tworzyła przedziwną kałuże wokół niego. obrażenia szyi jątrzyły się paskudnie i Dorrin zatracał głos, nigdy nie miał już mówić tak jak kiedyś, ale tego także nie wiedział… ogólnie wiedział niewiele w tym czasie, a jeszcze mniej, gdy w pewnej chwili otworzył oczy i nie miał już worka na głowie, nie miał już kajdan na rękach, był w ciemnym pomieszczeniu, znów sam, bez sił by nawet się podnieść. Spojrzał w stronę drzwi i nic, nie było tam nikogo, spojrzał w prawo i lewo i o dziwo znalazł w zasięgu ręki bukłak pełen wody. Pijąc z pazernością dzikiego i wyposzczonego psa, Dorrin zauważył że na jego brzuchu, na ranach pozszywanych byle jak stalowym drutem coś się rusza… dotknął rany i poczuł ruch, chwycił ruchliwy obiekt i uniósł go by obejrzeć. Robactwo, białe larwy pokrywały kocem brzuch Zarkana, paskudztwo. Dorrin przerażony zmiatał je obolałą ręką i przez przypadek zawadził o jeden z metalowych szwów, ból był niesamowity. Krew strzeliła z rany jak oszalała, robaki poruszone wyglądać musiały makabrycznie, rzuciły się jakby wściekle i dalej robiły swoje… a Zarkan kolejny raz wyruszył w krainę snu, tam na jego umysł czekał odpoczynek, ciało zaś zdane było na łaskę i niełaskę tych w realnym świecie.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
29 Bhazrak, czas Azurytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Komisariat, siedziba Gwardii Królewskiej, Cytadela


Thorin czekał na owych asystentów, na tych którzy mieli ruszyć z nim by szukać Rorana i Dorrina, jednak nic z tego nie wyszło. Podobnie było z zatrzymanymi w zaułku Vorguna ludźmi, rzucone im hasło oraz odzew, które ponoć należały do Bonarges, nie dało nic. Wszystko wskazywało na to iż obaj nie mieli pojęcia czym jest Bonarges. Sporo spadło na zatroskaną głowę kronikarza i koniec końców zrozumiał on że jest sam w tych poszukiwaniach. Starszy kapral Detlef miał pewnie rację strzegąc posterunku i trzymając milicjantów razem. Logicznym wydawało się by szukać dwóch aresztowanych milicjantów oficjalnymi kanałami, przecież ktoś coś musiał gdzieś wiedzieć. Tak też dzień z bardzo ciężkiego zamienił się w torturę. Wpierw logicznym było udać się do siedziby Gwardii Króla, tam po kilku bezowocnych rozmowach, nakierowano Alriksona jedynie by zasięgnął wiedzy w Cytadeli, bo jeśli kogoś zatrzymano to tam być on powinien. Co było ciekawym, nikt ponoć nie odnotował w Gwardii że takowe zdarzenie jakie miało miejsce na Podbramiu, w ogóle było znane dowódcom Gwardii. Było wiadomym o zamieszkach, o wprowadzaniu porządku na traktach i w domostwach, ale by aresztowano milicjantów? Nie, tego papiery skrybów Gwardii już nie wspominały. Thorin widział jednak w oczach swych rozmówców prawdę, to co mówili było prawdą i fałszem zarazem. Faktycznie, nie było o tym w papierach, ale nikt nie powiedział, swego zdania nie dał o tym co na Podbramiu faktycznie miało miejsce. Zupełnie jakby komuś bardzo zależało by owe informacje nigdy nie zostały zapisane. Gdy tylko Thorin chciał kogoś o coś wypytać, ten od razy wykręcał się natłokiem pracy, ważnymi obowiązkami albo reagował agresywnie, wyrzucając Thorina lub zwracając uwagę na szarże i zasady bycia mundurowym. Tak też Thorin z miejsca na miejsce trafiał jedynie na gruby mur niewiedzy lub braku współpracy.

Na sam koniec zostawił sobie Alrikson Cytadelę, a dokładniej jej więzienie. To była ciężka próba bo strażnicy cytadeli, do których przecież należał kapitan Gottri Burninsson, którego Roran zdzielił ponoć pałką przez twarz, okrutnie uprzedzeni byli do milicyjnego munduru. Tak źle i tak niedobrze. Bez milicyjnej wpinki i varekowej czerni Thorin nie miałby czego szukać w Cytadeli, z drugiej strony te same przymioty powodowały że był tam znienawidzony… trudne złego początki, a później już było tylko gorzej. Ciche przekleństwa za plecami Thorina, kilka dobrze kamuflowanych gróźb oraz kilka otwartych rzuconych wprost w twarz kronikarza, ogólna niechęć współpracy ze strony gwardzistów i kolejne niespodzianki. W celach Cytadeli ponoć nie było śladu Rorana i Dorrina! Nim Thorin odnalazł tego przyczynę to pierwej zrobiono z niego głupca i odsyłano kilka razy do różnych osób, które to rzekomo miały o tym mieć wiedzę. Gdy już zabawa dobiegła końca, Alriksona odnalazł Gottri, zatrzymał go i opowiedział o tym że ma nadzieję iż Ronagaldson zdechnie jak pies, że zgnije w lochu a później zawiśnie na rynku lub ześlą go w otchłań pod Azul. W tym czasie Thorin mógł dobrze przyjrzeć się efektowi pracy sierżanta. Nos Gottriego był zmiażdżony, pozszywany i naprostowany dzięki drewnianym kołkom które robiły za prawidła. Thorin jako medyk wiedział że minie najmniej dwa tygodnie nim nos zrośnie się dobrze i kolejne dwa nim zejdzie opuchlizna… w międzyczasie jednak, gdzieś ukryte wśród nienawistnych słów kapitana było jasne co niby dalej stało się z Roranem i Dorrinem. Informacje te mogły przerazić Thorina i ukazać dziwny obraz zdarzeń. Ponoć Zarkan był martwy i jego ciało spalono, co do Rorana zaś, on był ponoć zabrany przez agentów Vareka Ciernia. Gottri zapewniał że Roran już nie wróci stamtąd, że to nie jest możliwe. Z takimi właśnie smutnymi informacjami Thorin wrócił na komisariat. Czas nie był może stracony, ale nie przyniósł niczego nowego, żadnych odpowiedzi a jedynie więcej pytań.

Będąc już na komisariacie, zdając raport i słuchając tego co miało miejsce podczas jego nieobecności, Thorin wziął do ręki notatkę pozostawioną przez Jolvena i przeczytał ją raz jeszcze, miał nadzieję że z Galebem wszystko w porządku, może choć on jeden wyjdzie z tego obronną ręką.




Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
29 Bhazrak, czas Azurytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Komisariat Milicji Politycznej w Niskiej Cytadeli


Komisariat jakby uspokoił się znacznie, Ergan aż odetchnął powiedzieć można było. Wtedy, kilka godzin temu, gdy czekał nerwowo na pomoc, w gabinecie medyka Elgina, to było co innego. Nerwy i nerwy, tak bez końca. Zamachowiec pochwycony przez Ergana we wspaniałym stylu, był nieprzytomny ale to i tak nie pozwoliło synowi Ergana na przeniesienie go samemu, ale już wkrótce sylwetki Grundiego i Thorguna pojawiły się w drzwiach gabinetu medyka, co więcej towarzysze przytargali ze sobą wóz na dwóch kołach i tak też sprawa transportu rannego więźnia przebiegła bardzo sprawnie. Elgin nie pożegnał milicjantów, mieszkańcy Podbramia też byli nastawieni do milicji raczej wrogo, w ogóle było do dupy. Do tego jeszcze przeszukanie komisariatu przez varekowych, tego było za wiele i choć nic nie zginęło z kwatery Ergana to ten wiedział że nic nie umknęło tym którzy tu myszkowali. Co ciekawe to iż Detelf ze swoją grupą przytargali także jakichś podejrzanych typów i należało się nimi zająć. Starszy kapral wyznaczył do tego zadania między innymi właśnie Ergana, któremu wkrótce przyszło spotkać się z potężnym grubasem zamkniętym w jednej z cel, na niższym poziomie. Grubas nie był wysoki może ale przy khazadach zdawał się być potężny niczym ogr, braki we wzroście nadrabiał swymi blisko trzystoma funtami na jego ocenił go Ergansson.

Kiedy to śledczy wzięli się do roboty, na komisariat wróciła właśnie Khaidar. Trzeba było przyznać że miała ona nielichą wyprawę, taką której to nienawidziła ponad wszystko. Wtedy jeszcze nie wiedziała co wydarzyło się na rynku i jakie będą tego skutki, nie wiedziała co z jej bratem i jak blisko jest wyrwania się na wolność lub zostania zakutą w kajdany na wieki. Jej los leżał w rękach jej brata… a tym co by pewnie wtedy ucieszyło córę Ronagalda był fakt iż jej mundurowe dni dobiegały końca. Tak, szkoda że to wszystko było jej obce, szkoda że wojowniczka musiała lawirować po tunelach Azul będąc odzianą w milicyjną czerń znaczoną służbowymi wpinkami. Taki los jednak a biorąc pod uwagę inne rodzaje zajęć jakich mogła się podjąć, ta robota wydawała się dziecinnie prosta w stosunku do zarobków, jedynie Roran, on miał nosa do kłopotów i wpadania w nie, gdyby nie spiski, skaveńskie tunele i to oblężenie miasta to milicyjna praca była wygodna jak ciepłe łóżko po kilku miesiącach spędzonych w siodle. Żałować tylko że dowódca nie był z tego rodzaju co bierze kasę i siedzi na dupie cicho. To by było o wiele prostsze. Po wspomnianym powrocie do jednostki milicji, i po tym jak dowiedziała się o aresztowaniu Rorana i prawdopodobnej śmierci Dorrina, Khaidar mogłaby zareagować agresywnie, choć może nie, może tak jak Ergan miała to gdzieś… było pewnie takich kilkoro którzy myśleli że ich sierżant dostał to na co zasłużył, ale był jeszcze Detlef i jego przytomna postawa. Drugi po dowódcy jednostki, Detlef zakomenderował warty, przesłuchania i odpoczynek. Khaidar choć sprawdzona jako oprawca, po zdaniu raportu kapralowi, tym razem wzięła pierwszą wartę na drzwiach po Torenie. Detlef dobrze wiedział że w takim stanie emocjonalnym kobieta mogłaby zabić więźniów od razu miast ich przesłuchać jak należy. Zresztą, nie tylko on tak myślał.

Pod wieloma względami podobnie co z Khaidar było z Thorgunem. Strzelec wyborowy nie był poplecznikiem sierżanta i brak obecności dowódcy i jego aresztowanie nie poruszyło go specjalnie. Może szkoda było mu jedynie Khaidar bo jednak Roran choć tępogłowy buc to jednak krew z krwi Ronagaldów, tej samej linii z której wywodziła się zadziorna Khaidar, a tę sukę lubił przecie jak mało kogo. Po powrocie z nieudanej akcji na rynku, a później po ponownej wyprawie tam po zamachowca schwytanego przez Ergana, Thorgun mógł odpocząć chwilę. Podskórnie czuł że kończy się pewien rozdział, coś ważnego wydarzyło się i teraz ważą się losy tego miasta i jego wielkich, tak jak już wiele razy w przeszłości tak i tym razem syn Siggurda czuł że mu się upiecze. Koszula ostlandzkiej armii i nogawice do kompletu, choć już przetarte w wielu miejscach to wciąż przypominały Thorgunowi o tym ile razy wychodził on obronną ręką już z gorszych opresji, i tak jak kiedyś tak i tym razem czuł to… wiedział ze powinien ustąpić, odsunąć się, uchylić nim kula przetnie powietrze tam gdzie była głowa Thorguna. Zbliżało się niebezpieczeństwo i Thorgun nie postawiłby na milicję nawet złamanego miedziaka. Starszy kapral przydzielił Siggurdssonowi nocną wartę którą przejął on od Khaidar. Był wtedy i czas na rozmowę poważna o Roranie i o to co będzie trzeba zrobić dalej, szukać go, a jak tak to gdzie? Wszak Thorin wrócił po całym dniu poszukiwań i nie znalazł nic, zatem było o czym myśleć.

Pod wieczór komisariat opustoszał. Starszy kapral Detlef wraz z trzema milicjantami ruszył do Podbramia by odwiedzić podejrzaną karczmę w której to ponoć zatrzymani ludzie mieszkali i gdzie otrzymali kontrakt na mordobicie jakiego się dopuścić mieli, a które skończyło się dla nich srogim wpierdolem. Khaidar ruszyła do swej kwatery by odpocząć i przygotować się na kolejny, jakże ciężki dzień pracy, który to milicja już zamiarowała olać i skupić się na poszukiwaniu swego sierżanta. Thorgun z bronią gotową do użycia stał na warcie przy drzwiach i obserwował czujnie trakt Ormona i Przejście Gervala które to ponoć miało zostać niebawem przemianowane na jakieś inne przejście, tak by pamięć o zdrajcy Gervalu została wymazana nie tylko z umysłów ale i wszelkich map. Czeladnik gildii inżynierów pracował na trakcie ustawiając coś w skomplikowanej maszynie gazowej która pompowała paliwo do latarni. Thorgun dosypał węgla do koksowników i rozpalił je, w tym czasie traktem przejechał członek Domu Wag i Miar który ogłosił godzinę ósmą wieczór. Jedynie Ergan pracował w pocie czoła, zgodnie ze zwyczajową sobie skrupulatnością, odhaczając w głowie wykonane zadania które przed sobą postawił. Nakarmić Salvo, który w jego mniemaniu zasłużył właśnie na niewielką nagrodę w postaci jadła i napitku, założyć opatrunek na rękę Grubasa, jako tako ale się udało i choć nic to nie dało to Ergan poczuł się lepiej po tym geście łaski. Przenieść rannego zamachowca i doglądać go czy żyje i jak się ma, w końcu to było ważne, mężczyzna musiał żyć by mógł umrzeć w męczarniach… tak, Ergan odrobinę się zmienił i choć sam tego może nie dostrzegł to jednak coś w tym było. Bronią posługiwał się nie tyle lepiej czy nawet szybciej, ale decyzje w których następstwie lała się krew przychodziły mu znacznie łatwiej, to było czymś nowym. Jednak o tych zmianach poza samym zainteresowanym nie wiedział nikt, Ergan zaś chyba nie zamiarował dzielić się tą wiedzą i miast mitrężyć czas i zasoby, to zaparł się w sobie i cały wieczór pracował nad tym by zabarykadować komisariat. Zamysł wprowadzony w życie udał się. Wszelkie drzwi były zamknięte na klucze, a później zastawione ciężkimi meblami, podparte deskami,a nawet zabite gwoździami. Ergansson zgromadził wszystkie klucze i zasiał u boku zamachowca i choć bardzo tego nie chciał to jednak co chwila przysypiał on, zmęczenie dawało się we znaki po ciężkiej robocie, ale na szczęście na warcie był Thorgun i Miruchna, a ich współpracy nie można było nie usłyszeć w razie alarmu. Zbliżała się noc w Niskiej Cytadeli, mroźna i obca, zupełnie inna niż te które znał jedyny pracujący w milicji azulczyk. Ergan wziął to za złą wróżbę... i niestety miał rację.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
29 Bhazrak, czas Azurytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Karczma Spiżowy Dzwon, Komisariat Milicji Politycznej


Dla Detlefa wszystko było jasne, teraz to on dowodził milicją polityczną w Azul. Będac jedynie starszym kapralem jego władza była jedynie umowna i zwiewna jak puch na wietrze, ale doświadczony zhufbarczyk, wojownik tunelowy specjalizujący się w ochronie dowódców i notabli, wiele się zdążył nauczyć z poprzedniego życia i teraz mimo niewielkiej mocy jego szarży, potrafił nadać maszynie milicyjnej właściwy rytm. Nikt, nawet Khaidar czy Thorgun nie sprzeciwili się dowodzeniu Detlefa, wszystkie rozkazy były wykonywane szybko i sprawnie, zupełnie inaczej niż jak to było wtedy gdy dowodził Roran. Zhufbarczyk miał zmysł taktyczny lecz stronił od biurokracji i gier tak często prowadzonych na dworach szlachetnych, z drugiej strony Roran zdawał się lepiej rozgrywać skomplikowane intrygi dworskie, każdy z nich miał jakiś przymiot ale będąc otoczonym wojownikami takimi jak Grundi, Dorrin, Thorgun czy Khaidar, starszy kapral zyskiwał bardzo wiele. Wojskowy dryg był czymś z czym wielu z wspomnianych się urodziło powiedzieć można, dodać by warto było tu jeszcze Malvoina z karazańskiego rodu Harkona, lecz ten był nowy w oddziale i krew jeszcze wspólna nie splamiła pancerzy starych i nowych milicjantów. Czas miał jednak przynieść i odpowiedzi w tej materii. Na razie jednak Detlef wziął się za robotę i zrobił rządy. Toren Erolsson dostał zjebę niczym pies i na życie swej matki przysiągł on dopilnować by stało się tak jak Detlef sobie tego życzy, nikt nie mógł wejść na komisariat bez wiedzy dowódcy. Toren pokłonił się i wrócił do pracy. Później przybyła Khaidar i okazało się że jedynie brak jest Rorana i Dorrina, rzecz jasna to co miało miejsce na rynku nie miało obejść się bez echa ale wątpliwym było żeby cokolwiek tego typu miało miejsce tego dnia, dlatego też Detlef wydał kolejne rozkazy i te także wypełniono bez szemrania. Thorin ruszył w poszukiwaniu informacji o zatrzymanych milicjantach a przesłuchania trwały w najlepsze, zdano raporty i Detlef przygotował plan na nadchodzący wieczór, zanosiło się na nalot na Podbramiu, karczma Spiżowy Dzwon była miejscem znanym doskonale i nawet ci którzy rodem z Azul nie byli a kilka miesięcy tu już mieszkali to wiedzieli iż Spiżowy uchodzi za melinę i mordownie najniższej kategorii. Na rozkaz Detlefa zabezpieczono więźniów oraz komisariat, wystawiono także warty. Jednym co mogło martwić obecnego dowódce milicji był fakt iż kronikarz Alrikson nie znalazł absolutnie niczego na temat zatrzymanych przez gwardię króla milicjantów. To nie rokowało zbyt dobrze.

W Azul było wiecznie ciemno, w dzień był mrok taki sam jak nocą, a syn Urgrima, choć khazad z krwi i kości to jednak należał do wysokopiennych krasnoludów. Życie spędzone pod niebem Imperium ludzi powodowało że brak było teraz Dirkowi otwartych przestrzeni, żyznych pól i wolności jaką dawały rozległe równiny. W Azul, zgodnie z tradycją i krwią Grimnira, nastroje były ponure, korytarze ciasne a śmierć nadchodziła zawsze straszliwa, znacznie gorsza niż na powierzchni. W tej materii Dirk przypominał bardzo Thorguna, Khaidar oraz Rorana, wszyscy oni byli khazadami żyjącymi na powierzchni i życie w całkowitym zamknięciu nie było dla nich czymć normalnym. W złych humorach, z ponurymi minami, wieczorową porą, tak właśnie maszerowała czwórka krasnoludzkich wojowników odziana w czarne mundury oraz oksydowane hełmy, a celem ich była karczma o nazwie Spiżowy Dzwon. Dirk idąc w owym towarzystwie czuć się mógł prawie że nago okryty jedynie skórznią i koszulką kolczą… po prawej kroczył Malvoin, posępny wojownik rodem ze stolicy dominium khazadów, okryty grubą kolczugą i stalowym półpancerzem z Karaz a Karak, uzbrojony w topór, miecz i tarczę, łypał spod brwi swego hełmu oczyma i szukał wśród nielicznej już gawiedzi, jakichś podejrzanych zachowań i osobników. Podziwiać można było jego spokój ducha przed wykonaniem zadania które postawił przed nimi starszy kapral Detlef. Właśnie, Detlef, ten podróżował na przodzie pochodu, u jego boku zaś kroczył Grundi, dziwna to była para żołdaków. Każdy z nich na swój sposób straszny, lica pokryte niezliczonymi bliznami, upięte brody, krótko strzyżone włosy Detlefa i zupełnie łysa czaszka Grundiego która ponoć była dowodem jakiegoś rytuału i przysięgi jakiej podjął się Grundi, syn Fulgrima. Gołym okiem widać było że to podziemni wojownicy doświadczeni solidnie, poruszali się bardzo sprawnie, instynktownie obierając właściwą drogę, a groźne ich spojrzenia bardzo szybko czyściły drogę przed maszerująca grupą milicjantów. Detlef i Grundi poza wspaniałymi kolczugami także byli okryci płytami ze stali… kapral wyposażony w śmiercionośne pancerne ramię oraz kilka sztuk innej broni obiecującej jego wrogom moc cierpienia. Grundi zaś kroczył w swym stalowym półpancerzu zdobionym jego klanowym ryngrafem, z tarczą na plecach, z której to prawie nigdy nie korzystał będąc specjalistą od walki oburącz. Tak to właśnie okrutnie wyglądała ów mała grupa wojowników w służbie króla.

Dirk nie wiedział co czeka ich w Spiżowym Dzwonie ale już za kilka chwil miało przestać być to tajemnicą, karczma wyłoniła się zza załomu szerokiego korytarza, a ustawione pod główną ścianą przybytku koksowniki rozświetlały dobrze okolicę. Oczom Dirka na raz rzuciło się kila rzeczy wartych by o nich wspomnieć. Jak jeden mąż, towarzysze Urgrimsona poczęli sprawdzać swoje pancerze i broń. Grundi dopinał klamry na rękawicy, Malvoin sprawdzał czy miecz dobrze opuszcza pochwę, a Detlef zaciskał pieść, szykując ukryte w pancernym ramieniu zabójcze pazury do akcji. Po drugiej stronie była grupka postaci stojąca pod karczmą. Jakiś człowiek z ogromnym uśmiechem który opierał się o ścianę i gdy tylko zauważył nadchodzący oddział milicji, natychmiast wbiegł do karczmy. Był tam też i podpity krasnolud którego ciągnęła byle dalej od karczmy jakaś ludzka, skąpo odziana dziewka, która także zauważyła zbliżające się kłopoty w postaci czterech milicjantów. Kilku krasnoludów głośno dywagujących w karczemnej nawie szybko ulotniło się mroku bocznych tuneli, a wóz zaprzęgnięty w dwa konie, na którym siedziała dwójka khazadów, zwolnił wpierw i planował się chyba zatrzymać, ale milicyjna czerń i znaki formacji Vareka Ciernia skutecznie odstraszyły potencjalnych klientów. Wóz przyśpieszył, zakręcił w najbliższy boczny trakt i zniknął wśród mroków owego szemranego kwartału. Chwilę później, czterej milicjanci wkroczyli do Spiżowego Dzwonu jak lord do swego. W karczmie zawrzało.

Syn Harkana był rodem ze stolicy i takie obrazy obce mu nie były. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego że klientela Spiżowego Dzwonu nie będzie skora do współpracy, później półświatek mógłby uznać to za zdradę ich pokręconego kodeksu, z drugiej jednak strony każdy kto miał trochę rozumu w głowie widział iż zjawiający się w karczmie, do tego po zmroku, oddział milicji politycznej, na pewno nie wpadł na piwo i wymianę towarzyskich historyjek. To zadanie mogło nie należeć do najprostszych i najmilszych, a pozyskani dziś wrogowie mogli odbić się echem w przyszłości, no ale taka już była ta praca. Wewnątrz karczmy zaś słychać było jedynie tańczące w latarniach i kominku płomienie oraz bzyczenie dziesiątek much które zuchwale lawirowały między filarami i stołami głównej sali, od czasu do czasu jedynie przysiadając na jadle klienteli przybytku i posilając się… taka właśnie panowała cisza w Spiżowym Dzwonie w momencie gdy czwórka milicjantów przekroczyła próg karczmy, szło usłyszeć pierd żebraka który stał dwie przecznice dalej od karczmy. Co zaś z gośćmi tej speluny? Ot zwyczajnie, siedzieli oni i stali, leżeli na podłodze niektórzy nawet, wstrzymane oddechy i czas jakby stanął w miejscu na chwilę, wszyscy patrzyli na Detlefa i jego podkomendnych. Malvoin szybko rozpoznał w dwóch młodych acz krzepkich krasnoludach, ochroniarzy tego miejsca, teraz jednak starali się oni wtopić w tłum… tak, tłum, ten był całkiem pokaźny, karczma wręcz pękała w szwach. Ludzie i krasnoludy, halfingi i elfy, w Spiżowym nie odrzucano nikogo kto miał przy sobie złoto i srebro, tu podziały były zupełnie innego rodzaju i choć Malvoin nie znał tego z własnego doświadczenia to jego wiedza była wystarczająca by rozumieć podział na gangi, złodziejskie specjalizacje i twory działając na kształt gildii. To był zupełnie inny świat. Malvoin zajął pozycje po lewej, Grundi po prawej a Dirk osłaniał tyłu, do przodu wysunął się Detlef i oznajmił wszem i wobec kim są i co tu robią… nikt jednak nie złamał ciszy słowem. Słychać było za to że gdzieś szurnęło krzesło, na zapleczu otworzyły się drzwi, ktoś w tłumie obnażył sztylet, inny chciał wstać ale powstrzymał go towarzysz silnym chwytem za przedramię. Na króciutką chwilę zakotłowało się w głównej sali karczemnej. Po chwili znów było spokojnie. Malvoin czuł w nozdrzach zapach kiszonych ogórków, kapusty z boczkiem, wymiocin oraz moczu, te zapachy doskonale opisywały ów miejsce. Na środku sali, przy głównej ławie i w pobliżu paleniska które znajdowało się zwyczajowo po środku przybytku, siedziała grupa khazadów i ludzi, na ich kolanach i obok nich spoczywały kurwy o nagich piersiach, a i co poniektóre nie osłaniały nawet swego łona… tileanki, bretonki i imperialne latawice, przynajmniej ten syf nie zdołał złamać tysiącletnich tradycji i nie skusił khazadzkich kobiet. Karczmarz jednak nie był głupi, półświatek czy nie, jeśli w takim miejscu pracowałaby choć jedna z córek Valayi, to przyszłość właściciela i samej karczmy byłaby już przesądzona, mieszkańcy miasta mogli patrzeć przez palce na to co było ale pewnych spraw nawet złodzieje i mordercy musieli przestrzegać, ponad wszystko byli krasnoludami, a to zobowiązywało do czegoś, nawet jeśli było się wiarołomcą.

Na stołach Fulgrimsson dostrzegł poza piwem i jadłem, sporo złota i fantów innej maści, karty, kości, gra w noże czy mocowanie na rękę...to wszystko było tym czym goście Spiżowego Dzwonu byli zajęci nim wtargnęła doń milicja. Detlef ponowił pytanie ale nie padła odpowiedź, dobrze to nie było ale i nie było źle bo nikt nie odważył się wstać i przekląć czy wytrząsać się na milicję Vareka. Chcąc nie chcąc, karczmarz zakrzyknął by towarzystwo wróciło do swych spraw, a on gestem dłoni zawołał milicję do siebie, do szynkwasu. Przy barze od razu zrobiło się pusto, jeszcze tylko kilka splunięć pod nogi milicjantów co nie było niczym nowym. Grundi zastanawiał się tylko skąd oni wszyscy mają złoto by tak żyć, skąd jest tu tyle jadła i dlaczego do stu piekieł nikt nie jest tu w rynsztunku co było znakiem tego iż raczej nikt z obecnych w karczmie nie służył na murze lub w innej formacji obronnej oblężonego miasta. Jeśli więc ktoś klienteli Spiżowego nie lubił to teraz miał powód by jej nienawidzić. Podobnie karczmarza, bo ten był nie tylko paskudnym skurwielem o łysej pale pokrytej tatuażami czaszek i czarnej, krótkiej brodzi w której zawieszone miał srebrne monety, ale i był on mniej niż przychylny pytaniom milicjantów. Gdy zaś prawa stanęła na ostrzu noża, poleciały groźby już a nie prośby, gdy imiona Oswalda, Salvo i Olina zostały wspomniane, wtedy właśnie Grong wołany Dużym Młotem, karczmarz i właściciel Spiżowego Dzwona, zaciekawił się. Próbował podpytywać Detlefa o to czy wrócą jeszcze na wolność owa trójka i jeśli tak to kiedy, jednak pytania jego o dupę potłuc można było, skurkowany Detlef znany był już z tego ze język w gębie trzyma i ni pary nie puści. Grong nie chciał przedłużać tej dysputy, co by go bywalcy nie posądzili o współpracę z władzami, dlatego też cokolwiek mówił, robił to bardzo głośno… a tłum słuchał każdego słowa z ogromną ciekawością. Karczmarz szybko streścił ze i owszem Oswald i pozostała dwójka była klientami Dzwonu od kiedy bramy miasta zawarto na głucho, przyznał też iż Olin oraz Salvo faktycznie uiścili opłatę za pobyt tutaj, każdy zapłacił sztukę złota, Oswald zaś aż trzy, z czego ponoć dwie był już winien karczmarzowi za coś tam, tu Grong wymieniał czego to Oswald mu nie był winien. Właściciel Spiżowego Dzwonu przyznał że nikt tu gęby nie otworzy na temat Oswalda czy innych, każdy tu wolałby iść do więzienia w cytadeli niż sypnąć, a dla połowy z obecnych więzienie było jakby drugim domem. Dla rozluźnienia sytuacji Grong dodał że właściwie to nie było o czym mówić bo żaden ze wspomnianej trójki nic w karczmie nie zostawił, spali zaś w sali wspólnej.

Tak jak bandziorów było trzech tak i kłamstwa były trzy. Detlef szybko wywnioskował że karczmarz kłamie i że faktycznie jakąś własność owa trójka zostawiła w karczmie, sprytny skurwiel Grong miał pewnie nadzieję że jeśli tamci nie wrócą to przytuli to i owo, choć i tak było tam byle co… choć zależy kto czego szukał. Karczmarz wezwał jednego ze swych współpracowników i nakazał zaprowadzić milicję do sali gdzie Oswald i jego towarzysze spędzili ostatnie dwa miesiące. Tam, przy śmierdzących posłaniach Olina, Salvo i Oswalda milicjanci znaleźli kilka fantów i zapakowali je w koc po czym zabrali ze sobą. Wróciwszy zaś do Gronga, Detlef zwęszył kolejne kłamstwo i wyciągnięcie go z Gronga było już problematyczne. Karczmarz się zaparł a kapral go musiał pierdolnąć, ktoś wstał by zabrać się do miary sprawiedliwości wedle własnych praw ale Grundi usadził go szybkim prostym, tym z rodzaju łamaczy szczęk. Inny zuchwalec chciał też coś zdziałać i natknął się na zaskakujący cios Malvoina, który chwycił delikwenta i przerzucił przez bark przybijając mu paszcze do podłogi butem. Nim Grong nie uspokoił rozsierdzonej już dobrze tłuszczy zabijaków, Dirk musiał iść na ostro i powygrażać odrobinę swym mieczem, uspokoiło to sytuacje odrobinę. Plujący krwią Grong postanowił pozbyć się natrętnej milicji ze swej karczmy, powiedział co wiedział by mieć to za sobą… w ryj dostał zatem był prze kamratami kryty, nie chciał też budzić bestii w postaci Vareka Ciernia, dlatego Grong zadbał o bezpieczeństwo milicjantów na tyle na ile mógł. Khazad, choć kawał końskiego chuja z niego był, to wiedział doskonale że z varekowymi nie ma żartów, teraz czterech, niech się coś im stanie to wróci dziesięć razy tyle… zresztą, Grong od lat podejrzewał ze Varek sam robi interesy w jego karczmie i kontroluje to co gildie złodziejskie myślą że ogarniają od lat...z kimś takim karczmarz nie chciał mieć nic wspólnego, dlatego powiedział co wiedział.

Ponoć ten co najął Oswalda był krasnoludem, młodym o zmęczonym spojrzeniu, czarnej brodzie i bliźnie na lewej skroni, ponoć na imię miał Zurvan, więcej Grong nie wiedział… poza tym że Grundiego nie było łatwo oszukać i szybko zauważył że karczmarz znów kombinuje, tym razem na temat Olina. Przyciśnięty do ściany, złapany za fraki, Grong powiedział krótko że słyszał jedynie jak do Olina ludzie mawiali Heinrich, a razu pewnego ktoś nazwał go Dlos… Heinrich Dlos. Kim był lub kto go tak nazwał? Tego już Grong nie wiedział, sprawami ludzi interesował się on słabo, ważne że nie sprawiali tylu kłopotów ilu właściciel karczmy się spodziewał. Tak też zakończyło się krótkie spotkanie i rozmowa w Spiżowym Dzwonie. Milicjanci wracali, ciężsi o kilka nowych pytań i jedynie może trzy jakieś liche odpowiedzi, choć biorąc pod uwagę ostatnie niepowodzenia jednostki z Niskiej Cytadeli, to można było rzec że akcja była całkiem udana. W kocu, wśród skonfiskowanych rzeczy, między przepoconymi koszulami, kubrakami, spleśniałymi kocami i kilkoma parami brudnych wełnianych skarpet, tkwiła jakaś karta pergaminu, znaleziona była on w rzeczach Olina i przedstawiała ona coś… co to dokładnie było, tego milicjanci nie wiedzieli ale było to z całą pewnością podejrzane. Detlef i jego podkomendni ruszyli w długą drogę powrotną do Niskiej Cytadeli.


 

Ostatnio edytowane przez VIX : 20-06-2014 o 10:30.
VIX jest offline  
Stary 19-06-2014, 16:38   #323
 
blackswordsman's Avatar
 
Reputacja: 1 blackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodze
Przesłuchanie więźnia Salvo ,początki. Komistariat Milicji w niskiej cytadeli

Więzień krzyczał, płakał, darł się o pomstę do bogów człowieczego świata, jednak Sigmar nie zstąpił z niebios, jeśli w ogóle tam był, i nie pomógł opasłemu złoczyńcy wrócić na ścieżkę prawości którą to człowiek obiecał podążać jeśli tylko uda mu się wyjść z opresji cało. Cela w której zamknięto Grubasa była mała ale miejsca wystarczyło na stół, krzesło i wiadro pełne wody, pojmany siedział przykuty do stołu kajdanami i napinał łańcuchy które go pętały do granic możliwości, raczej swoich niż azulskiej stali która nie takich siłaczy już łamała w swej historii. W odróżnieniu od reszty sal i korytarzy na tym poziomie komisariatu, owa cela była bardzo czysta, Dirk, syn Urgrima, zrobił kawał dobrej roboty by tak ciało skavena który tu rezydował jak i ślady jego obecności jakie zostawił, zniknęły całkowicie. Powiedzieć więc można było że Grubas miał idealne warunki jak na sytuację w jakiej się znalazł. Jego wygląd był za to kiepski, facet nie nadawał się do tej celi, zarośnięty jak stary Bluszcz, karczmarz z Podbramia, nie tylko włosy długie i broda, ale i wąsy, a nawet nadmierny zarost z uszu i nosa, wyglądał odrobinę dziwnie, do tego jego głupkowaty wyraz twarzy mógł dawać do zrozumienia że ów opasły jegomość jest odrobinę niespełna rozumu. Zresztą, tak też się zachowywał.

- Błagam was! Wypuścicie mnie. Ja tego nie chciałem. To nie moja wina, to Oswald, on to wymyślił. - Krzyczał, tylko po to by za chwilę zmienić swą wersję diametralnie. - Kurwie syny! Dobrze wam tak, mogłem zabić was wszystkich, to wszystko to był mój pomysł i nawet gdyby ktoś poprosił mnie o to by was zabić to zrobiłbym to za darmo. Za darmo! Słyszycie?! - Zmieniał zdanie, postawę, a nawet ton. Po chwili już zaś płakał, znów przepraszał i uderzał głowa o blat stołu. Tak też siedział… skuty, z zakrwawionym czołem i łzami na policzkach oraz nienawiścią malująca się na mięśniach jego twarzy. Ten człek na pewno nie był normalny.

Malvoin stał z boku przyglądając się temu wszystkiemu z politowaniem. Gdzieś tam w jego głowie siedziała myśl iż Roran może być w podobnej sytuacji i to nieco hamowało aktorskie talenty syna Harkana. W końcu jednak trzeba będzie coś z człeka wydusić a jak się domyślał to nie będzie proste zadanie. Nie miał zamiaru bić, przypalać i obdzierać ze skóry. Nie miał zamiaru wpisać się do księgi ich drużynowego skryby jako kat czy oprawca. Był mężem honoru i takie czynności były sprzeczne z kodeksami, w które od dziecka wierzył.
-Tylko błagam…- zwrócił się do Ergana -Nie zrób z nim tego co z tym poprzednim… Nie mam zamiaru znowu patrzeć jak facet dusi się własnym kutasem…- rzekł z nieskrywanym obrzydzeniem, które wykwitnęło na jego twarzy na samą myśl, kiedy tylko to sobie wyobraził.

Ergan wybuchnął śmiechem. Może to było okrutne ale wyobrażając sobie jak człowiek łyka własnego członka krasnolud mógł tylko się śmiać.
-Hehehe..To było świetne...chętnie to powtórzę.. Oczy krasnoluda wierciły grubasa jakby już był skazany na śmierć…- Jest gruby, wytrzyma tęgie bicie, podoba mi się...Wiesz grubasie dlaczego tu tak czysto? Poprzedniemu złamałem nogę i wyciągnąłem flaki na wierzch… kutas był był na koniec… ale my tu mamy porządek dlatego sprzątamy przed każdym przesłuchaniem aby było widać kto ile krwawi. Ergan wyciągnął swój młot bojowy i popukał bitnią w dłoń.
-[i]Zaczniemy od prostych pytań..Jak się zwiesz, gdzie mieszkasz..kto wam kazał napaść na milicje?.

- Salvo. Mam na imię Salvo, syn Lioby i Castora. - Mówił głosem tak potulnym że pasowałby raczej do dziecka, może do dorosłej kobiety, ale z całą pewnością nie do takiego opasłego chłopa. Tego co khazadzi mówili, o kutasach, flakach i łamaniu, Salvo zdawał się nie słyszeć. Wzrok miał utkwiony w jednym punkcie, gdzieś na ścianie.- Mieszkam w karczmie, tak tak, Spiżowy Dzwon, tam mieszkam już od oblężenia i tam Oswald, ten co odszedł dziś z tego świata, naraił mi robotę, nie chciałem, przysięgam nie chciałem. Zmusił mnie! - Wykrzyczał na koniec i spojrzał na Ergana dziwnym wzrokiem, jakby nieobecnym, oczy wybałuszył i wyciągnął szyje do przodu. Nim padło jednak kolejne pytanie z ust śledczych, Salvo począł kolejną serię dziwnych ruchów i jeszcze dziwniejszych słów.

- Gówno wam powiem łajzy. Na imię ma jak mam i chuj wam do tego! Mieszkam w dupie tak dużej że mieści tam moje cielsko, a jak mnie z tych łańcuchów uwolnicie to tak wam wpierdolę że siniaki będą wychodziły jeszcze waszym wnukom na ryjach i dupach. Kto mi kazał napaść na was? Hmmm niech pomyślę. Już wiem… chuj wam w dupę! Uwolnijcie mnie kurwaaaaa!!! - Ten który mianował się Salvem jeszcze chwilę temu teraz zachowywał się jak szaleniec. Próbował wstać, naciągał łańcuchy i wył jak zarzynany cielak, uderzał o blat pięściami, głową i kolanami od spodu stołu. Krew pociekła z rozbitego nosa grubasa ale ten nie przestawał. Milicjanci mogli obserwować nie tylko furię spaślaka ale i krzesło które choć było khazadzkiej roboty to już jęczało i stękało pod naporem siły i masy opasa.

- Aaaaaarghhhh! Uwolnijcie mnie pokurcze to was rozedrę na strzępy! - Nie dawał za wygrana i dalej walczył ze swymi okowami.

Erganowi nie podobały się te hałasy i napinanie się grubasa. Szybko podszedł strzelił wieźnia pięścią w ryj, następnie poprawił młotem po palcach lewej ręki a na koniec chlusnął wiadrem wody na twarz wieprzka.

-Salvo zamknij się kurwa !! i oddzywaj tylko kiedy pytam. Kto kazał wam napaść na milicje?

Krasnolud zdawał się notować te bardziej sensowne słowa przesłuchiwanego. Ergansson nie był z zasady brutalem ale ostatnie wypadki i przeżycia nagromadziły w krasnoludzie dużo złego stresu, który łatwo można było zamienić w agresję.

Uderzony pięścią w twarz Salvo jęknął i stracił dwa, a może trzy zęby z przodu, splunął krwią i odwrócił głowę wściekły, wtedy spadł młot i otworzył jego japę w całej okazałości. Ręka była zmiażdżona, Ergan cały pokryty ślina wymieszaną z krwią rannego grubasa, ten pluł i syczał rozeźlony. Później woda i Salvo wrócił jakby do swej pierwotnej postawy, zakładając że ta łagodna nią była.

- Ja nie chciałem nikogo napadać. - Łzy ciekły po policzkach i rzeźbiły niewielkie kaniony w pokrytej krwią twarzy. - Oswald, to jego wina, namówił mnie i tego kulawego. Nawet nie wiedziałem że to jakaś straż czy coś. Dał złota monetę… nie miałem złamanego miedziaka przy duszy, a tu złota moneta. Wybacz, zrozum… byłem głodny, a przecież muszę jeść. - Zmiażdżona dłoń pokryła się siniakiem a z ust Salvo ciekły strugi śliny.

- Posłuchaj. Wybacz mi, ja wybaczę ci co zrobiłeś mi w dłoń, ale daj mi coś do picia… i do jedzenia. - Salvo zrobił oczy niczym zbity pies, spoglądał na Ergana.

Ergan wyglądał na wściekłego. To wszystko przez Rorana. Ciągle nowe kłopoty...nie ma czasu na pracę , nie ma czasu na nic poza tą głupią robotą na posterunku i coraz częściej ktoś chce zabić Ergana. Dość tego...Dość. Milicjant gotów był przyłożyć grubasowi jeszcze raz. Po cholere ludzie pakują się do krasnoludzkich twierdz. Głupi grubas sam sobie zasłużył...Ale może za mocno? Ergan spojrzał na uderzoną dłoń grubasa...Za mocno...Krasnolud spojrzał na Malvoina, na grubasa chwilowo nie miał ochoty patrzeć.

-Poniosło mnie trochę...idę się umyć..zaraz wrócę...pogadaj z nim po dobroci… Ergansson wyszedł z celi i obmył się przy studni. - Co ja robie? - pomyślał. Powinien siedzieć sobie teraz przy ciepłym piecu i rytmicznie kształtować rozgrzaną stal uderzeniami młota. Grubas nie był przecież kawałkiem metalu, nie da się go w ten sposób uformować. Rzemieślnik sam poszedł się napić i miał zamiar przynieść także wody dla Malvoina.

W tym czasie gdy nie było Ergana w celi, panowała tam względna cisza. Salvo spoglądał na swą pulsującą od bólu dłoń i mamrotał coś pod nosem. Malvoin stał i obserwował grubasa w spokoju. Każda reakcja, każde spojrzenie, wszystko mogło być ważne, Malvoin stawiał na spostrzegawczość, która często była lepsza niż seria zadanych pytań, ale nic, nie tym razem… Salvo był jedynie wielką kupą sadła i skóry, głupawy wyraz twarzy i wzrok który ciągle gdzieś uciekał w bok, byle dalej od milicjanta. Dziwny był to osobnik. Gdy syn Harkana przyglądał się więźniowi z uwagą, wtem drzwi do celi otworzyły się i wszedł przez nie Ergan, w dłoni trzymał drewniany kufel pełen wody który podał Malvoinowi.

-Może się przydać do zwilżenia ust albo umycia rąk. Powiedział cos kiedy mnie nie było.?? Ergan rzucił do Malvoina od niechcenia po czym odszedł do więźnia , usiadł na stole i patrzył się na niego jak na ofiarę losu.
-Salvo, jak będziesz grzeczny to zastanowie się nad tym piciem i jedzenie dla ciebie. Może nawet medyk opatrzy ci dłoń. Zacznijmy od początku. Najpierw powiedziałeś, że Oswald ciebie zmusił, a potem przyznałeś ,że zgodziłeś się dobrowolnie za złotą monetę aby mieć co jeść. Zdecyduj się...Skoro nie wiedziałeś, że napadniecie na milicje to za co zapłacił wam Oswald? Skąd znałeś Oswalda i po co w ogóle przybyłeś do twierdzy Azul??Kto zapłacił Oswaldowi? Kim był ten strzelec w uliczce co wam pomagał?
Ergan podszedł do grubasa spokojniej niezadowolony z tego że Malvoin nie interweniuje. Może dla niego to też było pierwsze przesłuchanie...

- Oswald mnie nie zmusił, zgodziłem się, czasem sam nie wiem co mówię. Dostałem złocisza za to że spuszczę wpierdol kilku cwaniaczkom stojącym na końcu ulicy i tyle, nie wiedziałem że chodzi o straż miejską, Oswald może wiedział, ale jeśli tak to nam nie powiedział. Oswalda znałem z karczmy, mieszkał tam tak jak ja, od kiedy miasto jest zamknięte jesteśmy w nim uwięzieni, myślę że Oswald podobnie jak ja, przybył w te strony w interesach, ja pędziłem bydło z Wissenlandu do Azul i Azgal. Przez wojnę utknąłem tutaj, sprzedałem resztę bydła i opłaciłem pobyt ale złoto szybko kończy się w ludzkiej sakwie gdy jest ona w krasnoludzkim mieście, piwo, jadło i kwatera droga, szukałem zajęcia ale bez powodzenia i tyle. Wtedy Oswald opowiedział o łatwej robocie za złotnika i już wszystko.- Salvo nabrał powietrza w płuca, twarz miał całą czerwoną.

- Kto płacił Oswaldowi tego nie wiem, strzelca też nie znam, ale powiedzieć mogę z ręką na sercu że trzech nas tylko było i żadnego kusznika nawet nie poznałem odkąd tu jestem. Mam nadzieję, że jakoś wam to pomoże, nie będę udawał, chcę się z tego wyplątać. Jedno to komuś spuścić łomot za kilka monet, inna sprawa na władze rękę podnosić. To nie w moim stylu. - Zakończył swą wypowiedź Salvo i spoglądał raz na Ergana, raz na Malvoina.

Ergan wstał , stanął za Salvo i poklepał go po łepetynie wolną dłonią. Może grubas mówił prawdę, a może był wyśmienitym aktorem. Milicjant dobył młota i stojąc za aresztantem dotknął jego twarzy zimnym metalem.
-[i]Naprawdę chciałbym ci wierzyć...ale nie mogę. Dlaczego wcześniej krzyczałeś i przeklinałeś na mnie i mojego kolegę?? [i/]Ergansson spojrzał na Malvoina. Jest ktoś kto potwierdzi twoje słowa??Przy tobie nie znaleziono żadnego złota..Co ci się stało w palce, gdzie są wskazujące??. Kiedy poszedłem się napić zerknąłem do twojego kompana kulawego. Wyobraź sobie, że on mówi coś zupełnie innego niż ty. Podobno o wszystkim wiedzieliście. Znacie się długo i dobrze...Byliście nawet gotowi zabić…zgadza się? Kilku cwaniaczków czy milicja? Co za różnica kiedy w mieście wybuchną zamieszki. Zawsze można zrzucić na wściekły tłum obywateli co nie?...Czasem jestem przesadnie okrutny, taki się widocznie urodziłem ale hamuję się...Bardzo żałuję, że Oswald nie żyję, wtedy z nim bym sobie gawędził a nie z tobą. Niestety trupowi mogę tylko odmówić pochówku i nakarmić jego ciałem świnie ale z wami dwoma możemy się cudownie zabawić...Jeśli będziesz mówił prawdę skończy się na paru drobnych złamaniach i siniakach ale kłamstwa doprowadzą cie do trwałego kalectwa. Widocznie kulawy zazdrości ci zdrowych nóg Salvo...jeśli tak masz na imię..Powiedz wszystko co wiesz a osobiście zadbam, żeby kara wobec ciebie była jak najmniejsza ale jeśli będziesz kłamał skończysz na rynku pod pręgierzem z połamanymi kulasami... Głos Ergana z neutralnego stał się zimny, jakby obojętny na wszystko. W łamaniu nóg Ergan miał coraz większe doświadczenie..skaveny...zamachowiec...Ciekawe jak pęknie noga grubasa. W ostateczności trzeba będzie tak zrobić ale lepiej żeby nie trzeba było do tego doprowadzać. Stojąc za przesłuchiwanym rzemieślnik spiorunował wzrokiem Malvoina. Kurważ graj swoją rolę a nie stoisz jak słup-pomyślał. Dobrze, że Salvo się uspokoił po tych kilku ciosach i wiaderku wody. Mógłby połamać krzesło a może i stół? Czy mógł się uwolnić z łańcuchów? Możliwe...Wtedy trzeba będzie mu wbić siłą jak ma się zachowywać. Ergan jakby sobie coś przypomniał.
-Kusznik? Ja nie wspomniałem nic o kuszniku. Powiedziałem strzelec..Skąd wiedziałeś ,że miał kuszę?

Ciarki przeszły po plecach i wielkiej, łysej głowie Salvo, gdy tylko zimna stal zetknęła się z jego skórą. Człowiek patrzył na głowicę młota z ukosa i zaczął sapać głośno, zaczął też mówić, trochę się jąkał ale szło mu jakoś tłumaczenie kolejnych zawiłości całej sprawy.

- Ja krzyczałem na was? Nigdy. - Człeczyna mówił całkiem serio. - Może ktoś ze stałych bywalców w Spiżowym dzwonie, może karczmarz, sam nie wiem. Oswald niby rozmawiał z nami na boku ale wiecie jak to jest, w spelunie takiej jak Dzwon nic nie może przejść bez echa. Ktoś tam pewnie coś wie. - Salvo starał się spamiętać wszystkie pytania milicjanta i odpowiedzieć na nie w miarę dokładnie. - Złota nie mam już, oddałem karczmarzowi i tym samym opłaciłem kilka kufli jasnego pełnego oraz wikt, opierunek i kwaterowanie na następne kilka tygodni. Palec mi odjęto, za karę, w więzieniu… wstyd mówić ale podczas bójki w Gernvelfeld, dałem tyły w bitce z jednym gangiem, później mnie moim kamraci ukarali. - Salvo zamyślił się na chwilę nad tym co dalej mówił Ergan, o Kulawym i tym co powiedział.

- Być nie może że inaczej mówił niż ja, a jeśli tak to łże pies jeden. Prawdę mówię wam bo problemów więcej mi nie trza. Znaliśmy się jeno z karczmy, czasem przepijaliśmy razem, to wszystko. Jeśli on o czymś wiedział to może i tak było, może Oswald mu coś powiedział, ale mnie nic nie mówił… mógł mi nie ufać. Zdarza się, ale ja mówię prawdę, ze świnimi kończyć żywota ja nie chcę i w ślad za Oswaldem iść. Mówcie strażniku co mam robić a zrobię, byleby z tej matni się wydostać i na wolność wrócić. - Gdy Ergan wspomniał o łamaniu nóg i publicznej egzekucji albo torturach, Salvo miał świeczki w oczach, patrzył na Ergana ze strachem i od czasu do czasu zerkał na Malvoina, widać dziwny milczek też potrafił wpłynąć na więźnia w swój sposób. Na ostanie pytanie Erganssona, Salvo odpowiedział dość śmiało.

- Jestem gruby… duży, słusznej postury jak mawiała moja matka Lioba, jednak to nie znaczy że żem głupi jak but z lewej nogi, a jednak ludziska często popełniają ten błąd i biorą mnie za niedojdę jeno siłą się popisującego. Widziałem go przecie, jak strzelił bełt drasnął jednego z waszych, prosto w czerep dostał. Zdążyłem się obrócić i spojrzeć jak ktoś w zielonym płaszczu za pakunkami się skrył a później nura dał w tunel. Jednak obcy mi on był, nawet w Dzwonie żem go nie widział. - Zakończył Salvo i zamlaskał kilka razy jakby smakując coś na języku. Później pociągnął nosem i otarł go przedramieniem z paskudnych smarków które wisiały mu soplami pod, łamanym pewnie dziesiątki razy, nochalem.

Ergan zastanawiał się, Kręcił się po izbie jakby coś nie dawało mu spokoju. Stanął naprzeciwko grubasa. Krasnolud zaczął dochodzić do wniosku, że więzień chyba ma więcej niż jedną świadomość i nawet jeśli kłamie to wierzy ,że jego kłamstwa są prawdą, a może był naprawdę taki cwany? Jakieś dziwne przeczucie podpowiadało milicjantowi, że grubasek jest ważniejszy ni sam mówi. Ergan skinął na Malvoina--Daj mu trochę wody,chyba będzie już grzeczny Rzemieślnik podrapał się po głowie, spojrzał więźniowi prosto w oczy i zmienił temat przesłuchania. -Kim jesteś z zawodu? Masz brata albo ojca który jest do ciebie podobny? Bo ja cię już chyba gdzieś widziałem. Ilu zabiłeś w swoim życiu? Chodziłeś na groby?? -To pytanie Ergan zadał w innym tonie jakby przez pomyłkę. Obserwował jednak reakcję grubasa najpilniej jak się dało. Szczególnie jego oczy. Potem szybko podjął w innym tonie- Porozmawiajmy jak znajomi. Chyba cię rozkuję i dam coś do jedzenia. Ty chyba mówisz prawdę , a ten kulawy jak mu tam…? zapomniałem jego imienia...on pewnie chce zwalić wszystko na ciebie i dostać mniejszą karę. Jak sam powiedziałeś pewnie ma ciebie za idiotę. Powiedział, że to ty kierowałeś waszą trójką a Oswald udawał żeby ciebie kryć i jeśli zbijemy cię i pokaleczymy to się przyznasz więc jego mamy zostawić w spokoju. Zacytuje jego słowa: Wpierdolcie grubasowi to wam wyśpiewa wszystko. Sądzisz, że boi się o swoją buźkę? Wrabia cię żeby ratować swoją dupe?Któryś z was kłamie..to fakt. Przekonaj mnie, że ty jesteś ten dobry.

Salvo przyjął kufel pełen wody i wypił zawartość łapczywie. - Z zawodu? Hmm, czy ja wiem? Pędzę bydło, bije je jak trzeba, tego się imam. Brata nie mam, ale ojca i owszem, zwą go Castor. Nigdy nikogo nie zabiłem, znaczy się umyślnie. Jak na Wissenland najechali jacyś z południa tośmy ich pogonili z naszym lokalnym szlachetkom, wtedy jakieś łby poleciały… może jeszcze kogoś gdzieś pod płotem obiłem i żyw nie wyszedł z tego, ale tak, żeby ostrzem w serce czy łeb to nigdy i na groby nigdy nie chodziłem, kraść znaczy jeśli o tym mówisz. Bogów się boje, ojca i matkę bym zawiódł. - Salvo nie wyglądał na zaskoczonego tym razem, ale i jego oczy nie zdradziły niczego co można by uważać za kłamstwo.

- Kulawy? No tak, on ma na imię Olin, ale słyszałem jak mówią do niego inaczej, chyba Heinrich. Mnie i Oswaldowi przedstawił się jako Olin, z Księstw Granicznych. - Odpowiedział całkiem szczerze Salvo i upił kolejny łyk wody. Gdy jednak milicjant wspomniał o kaleczeniu i tym że to niby on kierował całą akcją, w Salvo wróciły siły, nie tylko w gębie, ale i w ramiona.

- Jak to? Pomiot kurwy jeden. Ja kierowałem? Czym? Ja nic nie wiedziałem. Jakbym wiedział to bym dupska z tawerny nie ruszył. Parszywiec! - Salvo poruszył się niczym ogromna góra sadła… którą zresztą był, ale Ergan nie miał czasu nawet by dobrać analogię do tego jak wyglądał i ruszał się Salvo, bo ten wściekły wstał, rzucił jakimś nieartykułowanym tekstem i złamał krzesło. Każdy kto stał blisko odskoczyć musiał gdy wściekła góra tłuszczu odepchnęła stół. Salvo jednak nie rzucił się n milicjantów, doskoczył do drzwi i uderzał w nie swymi pięściami wielkimi jak bochny świątecznego chleba.

- Olin! Skurwielu! Odwołaj to bo cię zabije!!! - Wydzierał się.

Jednak nie udaje. Nawet najlepszy aktor nie potrafił by tak zagrać.
-Malvoin rusz dupę wreszcie. Trzeba go usadzić..tylko nie zabijaj. Ergan chwycił broń jak na polu bitwy. Nagle w oczach krasnoluda człowiek stał się wielkim skavenem próbującym wygryźć dziurę w drzwiach. Co tu się dzieje.
Ergan wydarł się na grubasa: -Salvo!! Uspokój się kurwa i siadaj na podłodze!! Wpierdolę Heinrichowi za ciebie ale musisz się uspokoić!!! Ten mój cichy kolega jest gorszy ode mnie więc jeśli chcesz żyć uspokój się!! Siadaj kurwa albo twój mózg wymaluje ściany tej celi…!! Siadaj!!Na podłogę Salvo!!
Ergan gotowy był ruszyć na więźnia niczym wściekły pies bojowy na niedźwiedzia. Wiedział jednak, że na jednym uderzeniu się nie skończy więc lepiej dla wszystkich jak Salvo usiądzie. Milicjant czekał na reakcje więźnia. Szarpać się nie było sensu a zrobić z niego marmoladę było by głupotą, mógł powiedzieć coś jeszcze. Poza tym Detlef nie dał rozkazu zabijania.
-Siadaj !!Na glebę!! Kulawiec dostanie wpierdol, obiecuję ci to!!! Ergansson nie atakował ale jakikolwiek agresywny ruch grubasa na któregokolwiek z milicjantów i aresztant się doigra.

Salvo uderzał w drzwi, raz za razem. Ościeżnica trzeszczała, tynk sypał się na podłogę, nity w skale ruszały sie już odrobinę i wszystko to zwiastowało że być może taki opasiec jak Salvo był w stanie rozłupać solidne khazadzkie drzwi, do tego jednak nie doszło. Ergan krzyknął, raz, drugi i trzeci, tym w końcu zwrócił uwagę Salvo. Grubas odwrócił głowę i spojrzał na milicjatna, w oczach miał łzy. - Skurwiel. - Powiedział już ciszej. Osunął się po drzwiach na podłogę i siedział tak, uderzał potylica w drzwi i pięścią o posadzkę, płakał cicho.

Malvoin wziął głęboki wdech po czym pokręcił głową podszedł do grubasa dość blisko ale nie na tyle by ten mógł go złapać w swe wielkie łapska.
-Znam ja takich jak ty… Zostawiacie swoje rodzinne domy, zabite dechami wiochy, gdzie gówno i szczyny wylewa się z wiadra na ulicę by potem po tym chodzić jak jakieś robale.- mówił z obrzydzeniem -Zostawiacie wasze gówno warte kurwidołki zwane domami, po to żeby zelgnąć do naszych wspaniałych twierdz, zagnieżdżać się tu jak jebany pchły na jajach bezpańskiego psa, odbieracie robotę naszym rodakom, wszczynacie burdy i pracujecie na pogorszenie imienia szynków. Pierdolicie się tu między sobą rodząc masę krzykliwych i piskliwych bękartów, które z kolei wyrastają na jeszcze gorszych od takich jak ty. Żrecie nasze jadło, spijacie nasze piwo i odbieracie nasze złoto. Brzydzę się tobą, brzydzę się każdym takim jak ty. Gardzę twoją matką, za to że powiła takie ścierwo jak ty, gardzę twoim ojcem, który spłodził takie gówno jak ty. Jesteś śmieciem, słyszysz? Jesteś jebanym śmieciem.- mówił spokojnie, lecz jego wyraz twarzy świadczył iż autentycznie czuje obrzydzenie, albo zwyczajnie tak dobrze grał.
-Daj mi go utłuc. Zadeptać jak karalucha, rozłupać czaszkę żeby jego małym jak kuśka mózgiem pokolorować ściany na krwiście purpurowy.- zwrócił się do Ergana -Powiedział co wie, niech zdechnie!

 

Ostatnio edytowane przez blackswordsman : 20-06-2014 o 21:10.
blackswordsman jest offline  
Stary 19-06-2014, 16:46   #324
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Przesłuchanie więźnia Olina ,początki. Komistariat Milicji w niskiej cytadeli


Cela była taka jaka Grundi zapamiętał z poprzednich przesłuchań, jedynym co ją odróżniało mogły być odchody, zaschnięte plamy wymiocin i krew która poczerniła już drewniany blat stołu. W kącie skulony leżał pojmany człowiek, ten jednak nie kwilił, nie błagał o litość i nie prosił o przebaczenie… tkwił w ciszy, to właśnie odróżniało go od sąsiada zza ściany, bo Grubasa słychać było aż tutaj. Gdy Grundi zbliżył się do skulonego człeczyny, ten podniósł wzrok i zmrużył powieki, ledwie widział i wcale to khazada nie dziwiło, półmrok, naturalne środowisko wizualne dla krasnoludów było czymś czego umysł człeczyny objąć nie mógł, dlatego jeszcze łatwiej można było na Kulawym wywierać strach. Gdy już wzrok człowieka przyzwyczaił się jako tako do wspomnianego półmroku, wtedy nie tylko oczy otworzyły się szerzej ale i usta dały znać że nie stworzono ich tylko by pić i żreć.

- Czego chcesz? - Pytanie krótkie, proste ale odpowiedź na nie choć nie mogła pomóc Kulawemu to na pewno pozwalała na jakiś komfort psychiczny. Grundi widział że Kulawy jest brudny a jego ubranie stare, zarost wskazywał że nie golił się od dawna, a widać było że nie jest to osobnik z facjatą nawykłą do brody długiej. Włosy skołtunione, ręka ranna, bark pewnie zgruchotany po potyczce w zaułku… tak też właśnie wyglądał Kulawy, źle, jego akcent jednak był dziwny, Grundi kawał świata zwiedził i rozpoznał w głosie Kulawego dziwną nutę. Człowiek mówił w reikspielu, mowie rzeki Imperium nad którą wyrosło, ale ten akcent… to musiał być tileańczyk.

Fulgrimsson po wejściu do pomieszczenia i zamknięciu za sobą drzwi postawił na stole małą lampkę oliwną którą oświetlał sobie drogę i podszedł do mężczyzny siedzącego w kącie.

- Wstań i siadaj na krześle, nie będę z Tobą rozmawiał jak z psem. Powiedział chłodno, po czym na chwile się zadumał.

Kulawy podniósł swe umęczone ciało i jęcząc pod nosem ruszył w stronę stołu. Po kilku krokach usiadł przy nim, nie był on przykuty do stołu czy ściany, miał na sobie jedynie kajdany Grundiego.

- Tilea? Dobrze słysze? Daleko Cię przywiało... Bardziej stwierdził niż zapytał, po czym splótł ręce na piersi i utkwił wzrok w twarzy człowieka, być może czekając aż ten podejmie rozmowę.
- Kto was wynajął? Zaatakowanie oddziału politycznych to nie rabunek jakiegoś zapyziałego straganu na podbramiu. Dobrze wiedzieliśta co robicie, albo przynajmniej tak wam się zdawało. Jak wam zapłacono? Kosztowności nie mieliśta żadnych, a wasza aparycja wskazuje na wiele, ale nie na majętność.


Po powrocie na komisariat, złożeniu raportu kapralowi Detlefowi o wynikach pogoni za kusznikiem, Dirk został skierowany do przesłuchania pojmanych więźniów. Na dole posesji, tam gdzie mieściły się tymczasowe więzienia, także na schodach biegnących z poziomu centralnego posesji słychać było wrzaski. Wrzaski dobitnie świadczące o tym, że przesłuchania są w toku. Dirk z nadzieją w sercu zaglądnął do pomieszczenia cichszego, licząc, że tu właśnie jest kulawiec, że nie będzie musiał pracować z katem, który inicjuje wrzaski dochodzące z jednej z cel.Z ulgą rysującą się na tle zielonego oka, Dirk powitał kulawego więźnia i gwardzistę Grundiego Fulgrimssona. Wchodząc zasalutował Grundiemu. Towarzyszył temu stuk podkutych butów.

- Kapral Detlef wydał rozkaz, którego treść mam przekazać. Dirk spojrzał się na więźnia i ponownie na Grundiego, a następnie w stronę drzwi. Wyszedł następnie z sali gdzie przebywał więzień, nie zamknął za sobą drzwi, czekając na Grundiego.
Gdy więzień ponownie pozostał sam, za zamkniętymi drzwiami celi, Dirk już mniej służbowo zwrócił się do Grundiego. Mówiąc na tyle głośno by Grundi go usłyszał, ale na tyle cicho aby więzień w celi nie mógł tego dosłyszeć. Milkł w czasie gdy wrzeszczał inny więzień.

- Jestem tu by brać udział w przesłuchaniu kulawego. Mam także kilka informacji. Mianowicie, ci co nas zaatakowali, współpracowali z łowcami nagród. Ten kusznik co do ciebie strzelił właśnie do siedziby łowców nagród się udał. Tych co złapaliśmy wynajął pewnie ten kusznik. Może o tym świadczyć różnica w przyodziewie i aparycji tych tu pojmanych obwiesi, a kusznika. W podobnym schemacie działają ludzie w miastach dzielnicy Ostermarkt i pewnie innych. Do grupki zaczepnej jest prawdziwy napastnik, dzisiaj był to kusznik. Jednak się przeliczyli, ktoś lub ktosie co byli sprawcami dzisiejszych zajść. Obok składu drewna mieliśmy dobry widok, a to co widziałem układało się w jedną zbalansowaną reakcję. Zbyt było to uporządkowane aby mogło być zbiegiem okoliczności, choć... pozory mylą.

Słuchając Dirka, Grundi spokojnie nabijał sobie fajkę. Gdy ten skończył mówić, Fulgrimsson skinął tylko głową na znak że zrozumiał i odwracjąc się w stronę drzwi, ręką dał znak żeby ten za nim podążył. Będąc już w pomieszczeniu wznowił. - A więc zacznij mówić, Tileańczyku! Nie musze się chyba powtarzać.

Dirk ruszył za starszym stopniem milicjantem i w milczeniu obserwował mowę ciała oprycha przesłuchiwanego przez Grundiego. Aby zająć czymś ręce spisywał zeznania więźnia, robiąc przy tym miny jakie według niego robią skrybowie.

- Nie musisz… i nie jestem z Tilei, jestem rodem z Księstw Granicznych. Zatem źle słyszysz krasnoludzie. - Chrząknął głośno kulawy i poprawił jakby włosy na głowie swymi zakutymi w kajdany rękami.

- Ten którego zabiliście, Oswald, on nas wynajął. Dosiadł się do mnie w karczmie i zagaił, powiedział że jest robota, nie było mowy o strażnikach miejskich, gdybym wiedział to bym dupy nie podniósł z zydla w knajpie. Dostałem złocisza więc nawet gdy was spostrzegłem postanowiłem zrobić swoje i co teraz? Tak na prawdę niczego nie zrobiliśmy. Oswald do was zagadywał, on was straszył, na mnie nic nie macie. Taka jest prawda. - Uśmiechnął się pod nosem Kulawy.

- A kim w takim razie był kusznik? Też wynajęty przez Oswalda w karczmie? Wszak odróżniał się od was ubiorem znacznie. Zapytał spokojnie Grundi zaciągając się fajką.

- Jaki kusznik? Było nas tam tylko trzech, ja, Salvo oraz Oswald. Nikogo więcej nie było z nami. Mam nadzieję że te pytania gdzieś zmierzają, bo choć i ja i wy domyślamy się co miało się stać to i tak do niczego nie doszło. Nie było zajścia to i nie ma sprawy. Zresztą, my też chyba mamy jakieś prawa. Prawda? - Zakończył pytaniem swą wypowiedź Kulawy.

- Możliwe że jakieś macie… Grundi zaczął chłodno po czym zrobił krótką pauzę. - W której karczmie zwerbował was Oswald? Rozumiem że ten Salvo również stamtąd. Wynajmowałeś tam pokój? No i czy tego Oswalda widywałeś tam już wcześniej?

- Tak, widywałem wcześniej Salvo oraz Oswalda, kilka razy piliśmy razem, wszyscy trzej zatrzymaliśmy się w Spiżowym Dzwonie, od kiedy zamknięto wrota tego miasta jesteśmy uwaleni na dupie jak ta lala. Sami wiecie jak trudno uczciwemu człowiekowi jest znaleźć zajęcie w krasnoludzkim mieście, a trzeba jakoś żyć. Za złoto które Oswald nam dał wykupiliśmy pokoje i jadło na nadchodzące tygodnie i tyle. Kto najął Oswalda, tego nie wiem, zresztą nie pytałem, co to za różnica skoro potrzebowałem pieniędzy to sami wiecie… darowanemu koniowi i tak dalej. - Kulawy dziarsko zgrywał się przed milicjantami, zupełnie jakby takie przesłuchania nie były dla niego niczym nowym.

- A zwiesz się jak? No i czemu przybyłeś do twierdzy na początku, skoro wiesz jak trudno uczciwemu człowiekowi znaleźć prace w krasnoludzkim mieście. Fulgrimsson wytrzepał z fajki popiół i zaczął ją ponownie nabijać.

- Jestem Olin Brauhm ze Stadheim. To co robię w Azul wielką tajemnica nie jest. Podróżowaliśmy z północy, byliśmy najemną grupą strzegąca przejazdu kupców kislevskich, gdy zawitaliśmy w wasze strony okazało się że trwa wojna i że najlepiej jest się ukryć wewnątrz miasta i przeczekać burzę, tak zrobiliśmy no i trwamy tu po dziś dzień. - Bez namysłu odpowiedział wiezień.

- Jak myślicie, długo tu będziemy? Wszak nic złego nie zrobiliśmy, na nikogo ręki nie podnieśliśmy, a to co se Oswald tam gadał do was to jego sprawa, kara go spotkała jak widać za to. Co by nie było, ja i Salvo jesteśmy niewinni. - Olin spojrzał na własne paznokcie i zrobił grymas który mówił jak bardzo musi być niezadowolony ze stanu swych dłoni. Pewność siebie wyzierała z każdego ruchu i każdego słowa tego człowieka.

Urgrimson siedział z boku zaopatrzony w kartki papieru i inkaust z piórem gęsim. Siedział i notował informacje.
- To czy jesteście niewinni orzekniemy my, milicja polityczna królestwa Azul. A tak długo jak tu siedzisz, chłopie, do bezpieczeństwa ci strasznie daleko. Ot możemy w przypływie gniewu łeb ci rozwalić, a w raporcie się napisze, że więzień mimo próśb zatrzymania się, nadal uciekał i jedynym co pozostało to o chamski łeb jego żywot zubożyć. - Dirk przemawiał z nienaturalnym spokojem i obojętnością mrożącymi krew w żyłach.

- Olin ścierwojadzie, podaj nazwisko i imię kupca z którym tu rzekomo przybyłeś. Poczekał aż człowiek odpowie i od razu zadał kolejne pytanie nie dając mu czasu do namysłu.

Olin był wyraźne zaskoczony reakcją milicjanta o rudym zaroście i oku pokrytym bielmem z lewej strony, jednak nie wyglądało na to że Urgrimson wzbudził w nim strach, było jakby odwrotnie, Olin uśmiechnął się szyderczo ukazując szereg równych, zdrowych zębów.

- Kupiec zwie się Remigio Sabelli herbu Vorberga… czy jakoś tak. On jest tileańczykiem, a wy głupcami skoro tileańskiego akcentu od granicznego odróżnić nie potraficie… - Nagle przerwał mu Dirk, zadając kolejne pytanie.

- Miejsce pobytu tego kupca i czym handluje? Znów odczekał chwilę na odpowiedź.

- Nie znam miejsca jego pobytu w Azul, ostatni raz widziałem go w karczmie Bluszcza, tam rozliczył nas i zniknął, myślę że można go znaleźć w jednej z lepszych tawern. Sabelli handluje wszystkim, ale gdy sam rusza na trakt zabiera tylko towary lekkie, przyprawy, zioła, płótna i kamienie szlachetne. - Odpowiedział tym razem bardzo rzeczowo Olin.

- Jakim traktem szliście tutaj z kislevu? Po otrzymaniu odpowiedzi, natychmiast zadał kolejne pytanie.

- Trzymaliśmy się krasnoludzkich twierdz i waszych szlaków. Z Potoska ruszyliśmy szlakiem prowadzącym z Karak Raziak na twierdzę Kadrin, przez Przełęcz Szczytu na zamek Zherden na wschodzie Stirlandu, stamtąd na więżę w Galler i później w pobliżu twierdzy Zhufbaru, obok wielkiej wody weszliśmy na Srebrny Szlak do Karaz a Karak. Stąd mieliśmy łodziami ruszyć w dół rzeki do Barak Varr i tym sposobem znaleźć się w Księstwach Granicznych, ale gdy tylko barki odbiły od brzegów nadeszły wieści o dużych grupach orczych maruderów i musieliśmy zawrócić. Sabelli nie chciał czekać, postanowił się przemknąć i wrócić do Księstw nim jeszcze wojna rozgorzeje na dobre, nie udało nam się i musieliśmy umykać Starą Drogą Jedwabną do Przełęczy Śmierci, no i tyle, tym sposobem zawitaliśmy tutaj. Mam nadzieję że te informacje na coś się przydadzą w oswobodzeniu nas. - Olin opowiedział wszystko dokładnie, z tego wynikało, że albo faktycznie tak było albo wersję miał dograną w każdym szczególe.

- Powiedz co wiesz o łowcy nagród, który wynajął Oswalda i was. Dirk notował odpowiedzi tak aby później móc zapytać o to samo lecz w innym kontekście, by mieć porównanie zeznań i ocenić czy delikwent łże czy tez mówi prawdę.

- Nic nie wiem o żadnym łowcy, już wam mówiłem. Mnie i Salvo najął Oswald, kto wynajął jego już nie jest mi wiadome, Jak widzicie współpracuję, mówię jak było a na dodatek nic nie zrobiłem. Nie musicie wierzyć mym słowom ale to nie znaczy że będę zmyślał historyjki na swoją niekorzyść. - Dopowiedział Olin, trochę wyprowadzony już z równowagi.

- Co mieliście zrobić na rynku? Po otrzymaniu odpowiedzi Dirk pytał dalej.

- Oswald rzucił nam po złociszu i powiedział ze trzeba obić trzy mordy, które stoją u szczytu traktu. Skąd wiedział że tam będą tego już nie wiem, pewnie ktoś musiał was obserwować, nie wiem. Nam jednak nic nie powiedział o tym że mamy napaść na straż miejską. Nie wiem jak Salvo ale ja bym na to nie poszedł nigdy gdybym wiedział. W zamkniętym, krasnoludzkim mieście napadać na krasnoludy to graniczy z szaleństwem. - Uspokoił się nie co jeniec i rozsiał wygodniej, przekonany o racji swych słów.

- Do czego Oswald was wynajął? Jaka była twoja rola? Kolejna pauza na odpowiedź.

Olin spojrzał zdziwiony na zadającego mu pytanie krasnoluda. - Już powiedziałem. Nic się nie zmieniło. Mieliśmy obić ryło komuś i basta.

- Rozumiem, że sztuka złota była zaliczką, ile mieliście dostać po robocie?

- To było wszystko. Oswald nie obiecał nam nic więcej. Z góry dostaliśmy po złociszu, z góry go niemalże wydaliśmy, a po chwili już biegliśmy ze Spiżowego by zrobić do czego nas najął. Tyle. Co teraz? - Więzień stracił odrobinę ze swej pewności siebie ale wciąż trzymał się nieźle, przekonany o swej racji czekał na odpowiedź milicjantów. Grundi odpuścił odrobinę i wycofał się na czas gdy Dirk przejął inicjatywę w przesłuchaniu, wtedy też oczom Urgrimsona ukazała się rzecz bardzo ciekawa. Gdy spojrzał na Fulgrimsona, tam, na łańcuchu zawieszonym u szyi khazada, był jakiś znak, insygnium które Dirk widział już wcześniej. Przyjrzawszy się dokładniej krasnolud stwierdził iż był to dokładnie ten sam znak który Dirk widział nad drzwiami siedziby łowców, trójkątny znak Grum Valgar.

- Nie wychodź chłoptasiu z roli, ja zadaję pytania, a ty na nie grzecznie odpowiadasz, a w nagrodę dostaniesz może coś do żarcia. Na chwilę obecną jesteś więźniem politycznym i grozi ci stryk. Zobaczywszy na szyi Grundiego symbol zanotował w głowie aby o to zapytać gdy opuszczą salę przesłuchań.

- Mogę nie pytać. - Olin wzruszył ramionami, a kajdany i łańcuchy zabrzęczały. - Jednak trochę i ja na tym świecie żyje i wiem że nic na mnie nie macie. Takie są fakty, byle znawca prawa by mnie wykręcił z tego oskarżenia, a i trzymać mnie bez końca tu nie możecie. Poinformujcie moich towarzyszy w Spiżowym Dzwonie lub niech ktoś z was nawiąże kontakt z faktorią Księstw Granicznych w Azul, oni mi pomogą i tak tej sprawy nie zostawią. Fakt to wasze miasto, ale nie znaczy że po przekroczeniu jego progu stajemy się waszymi niewolnikami. - Olin rozejrzał się nerwowo po ścianach i napiął wszystkie mięśnie, stresował się.

- Pierdolisz. Jak słusznie żeś zauważył, wojna jest. Wystarczy samo oskarżenie żeby utrudnić komuś żywot, szczególnie obcemu. A ty nie dość że brałeś udział w wywoływaniu i podsycaniu zamieszek to jeszcze przyjąłeś za to zapłatę, do czego sam się przyznałeś. Jak na mój gust tyle wystarczy na pętlę, a może i publiczną egzekucję. Grundi lekko podniósł głos robiąc dwa szybkie kroki w kierunku przesłuchiwanego, złapał go za fraki i nieznacznie podniósł z krzesła. Gdy ich twarze już się zbliżyły, powoli wypuścił kłąb dymu prosto w gębę więźnia i trzymając fajkę w zębach wycedził:

- Ciekawe to bardzo. Kulawy najemnik podróżujący jako obstawa karawan. Musiało być ciężko chodzić tak za wszystkimi kiedy nie idzie użyć koni. Szczególnie przeprawy przez góry bywają męczące dla piechura. Fajka przed twarzą Olina rozjarzyła się na moment gdy Fulgrimsson lekko się zaciągnął.
- Może i nie powieszą Cię. Możliwe nawet że kiedyś odzyskasz wolność. Ale jeśli połamiemy Ci drugą nogę, co wtedy? Albo zmiażdżymy stopę? Nawet wolny nie będziesz w stanie opuścić tego miasta o własnych siłach. A kalekim najemnikiem nikt się nie przejmie, a już szczególnie nie kupiec co ceni zyski i bezpieczeństwo. Do końca swoich nędznych dni utkniesz pod ziemią żebrząc o resztki na podbramiu. I resztę swojego krótkiego żywota pełzać będziesz jak robak po zaułkach. Gdy nieskrywana groźba wybrzmiała w powietrzu, Grundi mocno pchnął więźnia z powrotem na krzesło i zaciągnął się ponownie.

Olin szarpnął się raz i drugi gdy milicjant uniósł go odrobinę. - Puść mnie do stu demonów. Mówię prawdę, nic nie zrobiliśmy. Czego chcesz, bym nazmyślał ci kto nas wynajął? Jedynym kto znał odpowiedzi był ten którego ubiliście, moja to wina? Bogowie widać nie byli wam przychylni. Taki los. - Człowiek wciąż szarpał się i napinał mięśnie.

- Że niby jak jestem kulawy to gór nie przekroczę? Gadanie głupca. Od lat robię to co robię i jakoś daje radę, choć fakt, przeprawa przez góry łatwa nie jest, ale widać żeś nie podróżował z wozami przez góry nigdy. Myślisz krasnoludzie że wspinałem się po ścianach, po graniach? Wozacy obierali trakty szerokie, unikaliśmy dzikich przejść, podróżowaliśmy głównymi traktami, a ja spędziłem większość czasu w siodle. Jednak skąd może to wiedzieć ktoś kto całe żywota swe schodził jeno kilka par buciorów! - Głos Olina przechodził we wrzask, był wściekły.

- Zresztą, róbcie co musicie. Ja więcej nie wiem. Pomogłem na ile mogłem. - Człowiek usiadł i ręką poprawił ubranie, na tyle na ile pozwalały mu na to kajdany. Kilka razy przełknął ślinę i z nienawiścią spoglądał na Grundiego, widać było że jeśli kogoś się w tym pomieszczeniu bał to był to Fulgrimsson, Dirk nie robił na nim takiego wrażenia.

Silne uderzenie na odlew, posłało człowieka wraz z krzesłem na ziemię.
- Nie prowokuj mnie łajzo! O starszeństwo nie będziemy się tutaj spierać i radzę spokornieć bo ktoś Ci kiedyś ten ozór utnie. Powiedział chłodnym głosem Grundi po czym splunął na podłogę i skierował wzrok na Dirka.
- Jednak wolę już walczyć z ogrami. Przynajmniej nie trzeba tyle języka strzępić. Co o tym myślisz? Zapytał ze znudzeniem.

- Skurwielu! - Wysyczał Olin leżąc na boku. Splunął krwawą plwociną i spojrzał na Grundiego z nienawiścią. - Rozkuj mnie i wtedy pogadamy twardzielu. - Dodał i splunął ponownie.

- Leż póki możesz. Jeszcze pożałujesz wstania. A teraz odpowiadaj. Jak długo znaliście się z grubym i tym Oswaldem? Grundi ponownie przeniósł wzrok na człowieka leżącego na ziemi.

- Jeszcze tego pożałujesz kurwi synu. Taki z ciebie bohater jest, łańcuchami skutego katujesz. Pies cię jebał. Wszystko już powiedziałem. Róbcie co musicie i kończmy to. Wiem że zabić mnie nie zabijecie, a nie tacy jak wy już mi w życiu ból zadawali. Moi ziomkowie wkrótce dowiedzą się gdzie jestem i upomną się o mnie. Zobaczycie. Już wkrótce. - Wysyczał przez zęby Olin i szarpnął się kilka razy, nic mu to jednak nie dało. Mężczyzna choć zły na milicje to nie wydawał się poddawać strachowi i groźby nie miały na niego wielkiego wpływu jeśli jakiś w ogóle. Ten człowiek nie wydawał się łatwym orzechem do zgryzienia. Gdy Grundi i Dirk spoglądali na Olina, wtem z celi obok, tam gdzie Malvoin i Ergan przesłuchiwali, dało się słyszeć potężny ryk i odgłos łamanego drewna.

- O nie, skonczymy kiedy my uznamy że to już koniec. Powiedział Grundi podchodząc do więźnia od tyłu i podnosząc go razem z krzesłem do pionu. Po krótkiej chwili przysunął przesłuchiwanego bliżej do stołu, a sam stanął po drugiej stronie. - A i Twoi ziomkowie chuja się dowiedzą. Za to my z chęcią się dowiemy kim oni są. Ale do tego jeszcze dojdziemy. Fulgrimsson zrobił pauzę na zaciągnięcie się fajką.
- Zapytam jeszcze raz, skąd znasz Oswalda i tego Salvo? Radze odpowiedzieć i przypominam żebyś nie pierdolił więcej o prawach bo obecnie żadnych nie masz. Mów! Grundi pod koniec wyraźnie podniósł głos wbijając wzrok w przesłuchiwanego.

Olin smarknął na podłogę krwawym glutem i szarpnął się raz jeszcze w krześle, a gdy tylko usiadł prosto, przekrzywił głowę na bok, raz i drugi, coś strzeliło w jego karku a mężczyzną nabrał powietrza w płuca i przeciągnął się. Rękawem otarł nos i i uśmiechnął się, jego zęby pokryte były krwią a na czoło i skronie wystąpił pot.

- Mówiłem już. Głuchy jesteś jeden z drugim? Powiem jednak raz jeszcze, do skutku będę mówił, co by nie było że utrudniam wam wasze, pożalcie się bogowie, śledztwo. Oswalda poznałem w karczmie Spiżowy Dzwon, tak samo było z Salvo i wieloma innymi ludźmi. Od dwóch miesięcy siedzimy w tej zapyziałej melinie prowadzonej przez równie zapyziałego krasnoludzkiego karczmarza. Zamknięci w tej podziemnej norze którą nazywacie swym miastem, jesteśmy udupieni. Chwyciłbym się byle jakiej roboty, tak samo Salvo i Oswald, ale takowej tu nie ma, bo khazadzi nie ufają naszej, ludzkiej pracy. Zapamiętam jednak dobrze tą lekcję i tym samym będę wam się odpłacał w przyszłości. - Olin spojrzał na Grundiego z nienawiścią w oczach i splunął kątem ust na podłogę. - Ty zaś krasnoludzie, masz ty jakieś imię bym cię mógł w przyszłości odnaleźć, zapamiętam cię sobie, to ci obiecuje, możesz być pewien tego jak kolejnego wschodu słońca nad Księstwami Granicznymi. Tak, tak… wy zadajcie pytania. Wiem i sram na to. Powiedz mi jednak jak cię zwą byśmy mogli zobaczyć kiedyś czyja stal prawdę mówi. - Olin rzucał groźbę, a może wyzwanie Grundiemu.

Dirk cały czas pilnie notował. Zrobił przerwę gdy nieco się uspokoiło, a w sali słychać było jedynie ciężki oddech przesłuchiwanego. Wydobył z tuby na zwoje, w której trzymał najcenniejszą rzecz poza laboratorium, przepisy alchemiczne. Pogmerał przez chwilę, będąc zaszczycanym jedynie ukradkowymi spojrzeniami obu obecnych. Wydobył przepis i zaczął porównywać go z tym co napisał w przesłuchaniu, chwilę to trwało nim Dirk zabrał głos.
- Olin, jeśli tak masz na imię, przykro mi to stwierdzić ale twoje zeznania się nie pokrywają w wielu punktach z zeznaniami twojego kumpla. Normalnie to twoje słowo bym stawiał ponad słowo tego grubasa, ale niestety to jemu wyrywają paznokcie, to go przypalają czerwonym żelazem. A nasz Mistrz Mało Dobry jest bardzo biegły w swej robocie. Dirk zrobił pauzę aby obwieś przetrawił informacje. Po czym podjął dalej. Będzie trzeba zweryfikować raz jeszcze twoje zeznania, teraz zostawimy cię tu samego, przemyśl, ułóż wszystko w głowie, tak byś nie marnował naszego czasu. Jeśli jutro nam ponownie nałgasz, trafisz w inne ręce, straciwszy nieco paznokci i po przypaleniu skóry mniemam, że staniesz się rozmowniejszy i bardziej prawdomówny

- Mówcie co chcecie. Ten półgłówek Salvo nigdy by niczego złego na mnie nie powiedział bo boi się mnie bardziej niż was… - Olin nie zdołał jednak dokończyć swej wypowiedzi, po korytarzach komisariatu przeszedł potężny ryk i donośne słowa wykrzyczane w reiskpielu zrobiły wrażenie na Olinie.

- Olin! Skurwielu! Odwołaj to bo cię zabije!!! - Dało się usłyszeć głos Salvo, grubasa z celi obok. Temu wrzaskowi towarzyszyły uderzenia pięści o drzwi. Olin spojrzał na milicjantów z czymś co można by nazwać zgrozą… nic jednak nie mówił.

- Więc to było by na tyle jeśli chodzi o jego strach przed Tobą. Powiedział ironicznie Grundi. - W sumie to czemu miałby bać się bardziej Ciebie niż nas? Przecież poznaliście się w karczmie i staraliście się przeczekać oblężenie. Czemu niby kolega od kufla miał by się tak bardzo Ciebie bać? Milicjant odczekał chwilę z kolejnym pytaniem.
- No i zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Tam w zaułku... Olin, twój kolega od kufla, nie był przekonany co do walki i zwrócił się do was po imieniu. Pamiętasz jak Cię nazwał? Heinrich i Oswald. Kto Oswald już ustaliliśmy. Tylko Heinrich mnie zastanawia i wygląda na to że łżesz. Może i przedstawiasz się jako Olin. Może i Olin wynajmuje pokój w karczmie, ale to nie wyglądało na zwykłe przejęzyczenie. Więc? Dlaczego gruby nazwał Cię Heinrichem? Może wie więcej niż na to wygląda... Głos milicjanta był twardy i pewny. Grundi wzrok ciągle wbity miał w więźnia.

Olin parsknął jedynie, spojrzał w podłogę i uśmiechnął się, po chwili przeniósł spojrzenie na Grundiego. - Dlatego ze mnie nie obowiązuje prawo, to które wam zabrania robić pewne rzeczy. W naszym świecie, karczm takich jak Spiżowy Dzwon, zdrada karana jest ostrzem po gardle, tyle to chyba nawet wy powinniście wiedzieć. - Gdy milicjant zadał pytanie o Heinricha, Olin spojrzał na niego z zaciekawieniem. - Tak mnie także zwą, jednak to tylko przydomek pod którym znany jestem na ziemiach imperium. Łatwiej robotę znaleźć u tych pachołków z północy gdy myślą że żeś spod jaj samego imperatora Franza wypadł. Heinrich, Albrecht czy Remigio, różnie na siebie każe wołać, taka praca. Dziwi was to? Dobra, dobra, wiem, to wy jesteście od pytań. - Olin przetarł rękawem czoło i skroń, nic z jego mowy ciała czy może spojrzenia nie wskazywało na to że kłamie, jednak powiedzieć że mówi on prawdę też nie można było. Choć Dirk mógł być tą odpowiedzią już usatysfakcjonowany to Grundiemu coś tu nie grało, jeszcze nie wiedział co, ale coś było nie tak.

Dirk chwilami miał wrażenie jak gdyby kulawiec był szlachcicem lub miał ze szlachtą coś wspólnego. Buta, którą kulawiec okazywał, znajomość prawa, którą podkreślał, pewność, że ktoś by go starał się wydobyć z opresji, a na dodatek maniera paniczyka, strojnisia. Dirk notował nie tylko słowa, ale także gesty i mowę ciała. Pamiętał też, że ludzie w półświatku nadają sobie przydomki, które często wskazują czym zasłynął bandzior.
- Jaką masz ksywę Olin? Dirk podszedł doń bliżej z ciekawości zerknąwszy na palce gdzie zwykle szlachta nosi pierścień rodowy. Wypatrywał odcisku lub jaśniejszego paska skóry. Następnie zwrócił się do Grundiego pokazując mu, że chciałby pogadać z nim na osobności.

Olin nie krył swego zdziwienia pytaniem milicjanta który zdawał się być bardzo spostrzegawczym pewnie dzięki temu, że więcej on obserwował niż strzępił języka. - Różnie. Puchacz mnie wołali za młodu, dobrze zawsze ten dźwięk robiłem. - Więzień uśmiechnął się i ponownie ukazał zakrwawione zęby, zupełnie jakby wracał myślami do przeszłości. - Teraz mówią Ostry. Olin - Ostry, rozumiesz, rymuje się. - Cwaniakował Olin, wiadomo, jego ksywka nijak się rymowała z imieniem. Dirk spoglądając na dłonie Olina dojrzał jaśniejsze miejsca, widać było że nosił on kiedyś sporo biżuterii, to jednak nie było nic dziwnego, wielu najemników tak robiło używając pierścieni i bransolet jako waluty w dalekich krajach. Poza tym nie było więcej nic.

- Ostrryyy. Ironicznie przeciągnął Dirk. - A to ci dopiero, ha! Ostry. Bardziej pasuje ta ksywa do wprawnego nożownika, a nie takiego pchlarza jakim jesteś. Taki przykładowy nożownik nie srałby w gacie na widok trójki khazadów, nie trzęsły by mu się łydki jak u jakiej dziewki. Do ciebie bardziej pasuje posraniec, albo królicze serce. Prowokował Dirk. Musiał znaleźć słaby punkt w kulawym. Musiał mieć doświadczenie, był graczem, ale każdy zdezinformowany gracz popełnia błędy. Dirk liczył na łut szczęścia, mając nadzieję, że złość spowoduje opuszczenie gardy przez Olina. Wiedział natomiast, że strach nie rozwiąże mu języka. Gdzieś w środku swojej czarnej duszy Olin czerpał siłę, ta jego pewność siebie była poparta jakimś solidnym filarem. Ważną wskazówką była informacja o faktorii Księstw Granicznych, tam Dirk spodziewał się odkryć słabość Olina będącą obecnie jego tarcza. Urgrimson postawił sobie za cel by odkryć źródło pewności siebie Olina i rozpieprzyć je w drzazgi. Mimo wszystko jednak potrzebował naradzić się z Grundim, aby zaplanować proces przesłuchiwania, aby skonsultować wnioski jakie do tej pory wyciągnął. - Grundi, myślę, że powinniśmy coś zjeść i się napić. Do tego ścierwa wrócimy później.

Olin świdrował wzrokiem Dirka, nie widać było po tym człowieku nawet cienia strachu, tym razem nic nie mówił ale i nie żartował już. Być może był to zły znak, a może dobry… może pękał albo właśnie działo się odwrotnie i obrastał on w gruby pancerz. Obie strony pojmowały już że pierwsza runda nie zakończy tego spotkania, kolejna miała być poważniejsza. Oblicze Olina stwardniało, spojrzeniem miotał gromy, obiecywał nim że nie odpuści i nie daruje. Ten człowiek choć nie rzucał gróźb otwarcie, tak jak mieli to w zwyczaju robić nagminnie więźniowie, jedyną zemstę przyobiecał Grundiemu… jedna zemsta na raz, nie więcej.

- Jasne. A i do grubego może wpadniemy zobaczyć jak idzie robota? Zbierajmy sie. Odpowiedział Fulgrimsson i powoli zaczął iść w stronę wyjścia.
Dirk potakująco pokiwał głowa, na odchodne rzucił do Olina - poukładaj sobie w głowie wszystko co masz nam do powiedzenia, bo jak wrócimy i nakłamiesz to będziesz głodował. Dirk i tak miał zamiar tego śmiecia przygłodzić, a także nie dać mu spać.

- Chuj z głodowaniem… wpierdol będzie i coś mu w końcu obetnę. Rzucił do Dirka Grundi i opuścił pomieszczenie.

Olin odprowadził obu milicjantów wzrokiem do drzwi, znów bez słowa sprzeciwu, odezwy czy uszczypliwości, a gdy tylko wyszli...
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 19-06-2014, 17:00   #325
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Przesłuchanie Olina Brauhma ze Stadheim - Dirk, Grundi - ciąg dalszy.


Olin siedział na krześle, wciąż skuty kajdanami, ramiona położył na stole i zdawał się odpoczywać. Gdy śledczy wszedł do sali, Olin podniósł głowę i odezwał się.

- Już? Jestem wolny? - Nic więcej. Pytanie było szczere a więzień zdawał się wierzyć w to iż jest niewinny, zresztą, być może był.

Dirk bez słowa zajął miejsce przy stole, rozłożył kartkę papieru, przygotował inkaust. Siedząc już i będąc gotowym do przesłuchania poprawił położenie przedmiotów tak aby leżały idealnie równolegle wobec siebie. Nie spiesząc się nabił fajkę i nalał wywaru ziołowego do małego kubka.
- Za napad na milicję polityczną w czasie pokoju, otrzymałbyś sto batów. Jeśli byś to przeżył to byłbyś wolny. My mamy zgoła inną sytuację. Jak wiesz trwa wojna. Tym samym napaść na milicję polityczną ma również odpowiednik w karze. Za to co zrobiłeś nie otrzymasz zwykłej kary śmierci, ooo co to, to nie. Obecnie karaluchy mają większe prawa niż ty. Król Azul dał swojej milicji politycznej wszelkie pełnomocnictwa, w tym troturowanie, a później zostaniesz stracony, połamią cię kołem na publicznej egzekucji, już zresztą stawiają odpowiednie zabawki na placu. Sam rozumiesz, tłum teraz potrzebuje rozrywki i ty wraz z grubaskiem jeśli nic nie macie do powiedzenia, posłużycie jako szafotowa rozrywka. Zanim jednak tam cię odeślemy to jeszcze poobcujesz z czerwonym żelazem, mamy na to aż siedem dni. Choć teraz będziesz przesłuchiwany, ale z przykrością stwierdzam, że nie mówisz tego co w naszych oczach postawiło by cię jako cennego informatora. Pamiętasz? Jak wychodziłem prosiłem abyś poukładał sobie wszystko w głowie. Poukładałeś? No to słucham. Czy też wolisz kogoś, kto zacznie pasy z ciebie drzeć i będziesz mówił, mówił wszystko, wszystko co wiesz i czego nie wiesz. Byle mówić, bo cisza oznaczać będzie ból. Dirk mówił ze spokojem, ale w głębi serca nie podobała mu się jego rola, przecież sam mógłby tutaj siedzieć, lecz w odwrotnych rolach. Nie potrafił być okrutny, ale znał takich którzy to lubili, znał i wiedział, że byli to tchórze i sadyści, tacy najczęściej spełniali się jako oprawcy.

Chwilę po tym jak Dirk zaczął rozkładać się z przyborami na stole, Grundi wszedł do pomieszczenia i oparł się o ścianę, tak aby mieć widok na profil Dirka i przesłuchiwanego. W jego ręku ponownie znalazła się fajka, którą począł dokładnie czyścić sztyletem, a następnie pieczołowicie napełniać tytoniem.

- Ile razy jeszcze mam powtarzać. Nikogo nie napadłem i nikogo nie pobiłem. Ostrze zostało w pochwie i nawet słowem nie zgrzeszyłem. Chcecie mnie karać za to co zrobił i powiedział ten idiota Oswald? To chyba nie jest uczciwe z waszej strony. Prawda?! Nie straszcie mnie, nie tacy jak wy już tego próbowali, nie takich jak wy widziałem i nie takim odmawiałem. Nic nie wiem i nic więcej nie powiem. Zgodnie z waszym, a i naszym prawem, musicie dać znać o tym zatrzymaniu, komu trzeba tak by przedstawiciele naszych krain mogli wstawić się za mną i sprawę zbadać. Jeśli myślicie że jesteście ponad prawem to wasze myślenie jest błędne i długo już nie pomyślicie. - Odpowiedział pewny siebie Olin i spojrzał na Grundiego z nienawiścią w oczach, po chwili przeniósł wzrok na Dirka i rozsiadł się wygodnie na krześle.

- A więc wszystko jasne. Nie masz już nic do powiedzenia, a ja mam na dzisiaj wolne. Jeszcze tylko pismo przekazania cię do katowni i wszystko. Dirk zaczął umieszczać końcowe notatki, w których to zawarł notkę odnośnie prawa. Nie znając się na prawie, nie do końca wiedział czy przesłuchiwany miał racje czy też nie i tą wątpliwość umieścił na papierze. Także zapisał uwagę, że czas na rozmowy dobiegł końca i jeśli kulawy coś wiedział to powiedzieć mógł to dopiero podczas tortur. Gdy skończył pisać, skierował wzrok raz jeszcze na pewnego siebie Olina, było w nim coś, co Dirk podziwiał i pogardzał zarazem. - Widzę, że wybrałeś drugą wersję, wolna wola. Ja z tobą skończyłem, a teraz przekażę cię do katowni. Tam nie będą dla ciebie już tacy mili. No i najważniejsze, nie wiem czy wiesz, ale będziesz atrakcją dla gniewnej ludności podbramia. Bo właśnie na podbramiu odbędzie się kaźń ku uciesze tłumu. Może nawet uda mi się przyjść, postoję i popatrzę jak z ciebie życie wywłóczą.
Dirk wstał, zebrał przybory do pisania i zwrócił się do Grundiego - zobaczę czy miejsce w katowni jest już wolne, jeśli tak to go od razu tam przeniesiemy. Idziesz ze mną czy jeszcze chcesz z nim pogadać?

- A pierdole. Skończmy z tym jak najszybciej. Skoro papiery wypełnione to niech inni się tym zajmują. Mam nadzieje że dadzą mi jakieś inne zadania. Powiedział Grundi już znudzony całą sytuacją, nabijając fajkę nową porcją ziela i wychodząc za Dirkiem.


Poza celą, na osobności, dolny poziom posesji. Dirk i Grundi, oraz Detlef, a wkrótce Malvoin i Ergan.


Nalewając ziołowej herbaty w trzy kubki Dirk rozpoczął dzielić się swoimi przemyśleniami, wyliczając je odginał palca przy każdym punkcie. - Po pierwsze, ten cały Olin ma doświadczenie w przesłuchiwaniu i obojętne po której stronie grał. W związku z tym nie ma co go straszyć bólem. Dopiero jak go poczuje zacznie śpiewać. Tak długo jak tylko o tym mówimy jedynie osłabiamy swoją pozycję. Po drugie, jest cholernie pewny siebie. Ciekawi mnie źródło tej pewności, znając je moglibyśmy go złamać.

- Jak mówiłem następnym razem coś mu obetnę. Nie żartowałem z tym. Wkurwia mnie i coś mi w nim nie pasuje. Zaczął Grundi.

- Ja tam na prawie się nie znam, ale Olin wydaje się nieco znać. Jeśli go pokaleczysz może dobrać się nam do dupy. Głodu i braku snu nam nie udowodni. Dirk mówił nieco ciszej, chciał mieć pewność, że więzień nic nie usłyszy.

- Chuj mnie Olin i jego prawa. To przesłuchanie czy dysputa z kupcem? Do chuja może się dobrać.

- Nie wiem. Ale po co się wystawiać jak można to ominąć. Palca mu potem nie przyszyjesz. Myślę, że powinniśmy omówić strategię przesłuchania, tak jak się opracowuje strategię procesu alchemicznego.

- Jeszcze czego. Każe mu go zjeść… Dalej będzie miał swojego palca. Przynajmniej przez jakiś czas. Ale jestem otwarty na propozycje. Ton Grundiego złagodniał, a ten zajął się wywarem.

- Co powiesz na wymianę informacji z chłopakami od grubasa?

- Powiem że to konieczność.

- Prawda. My możemy wiedzieć coś czego nie wiedzą oni i odwrotnie. Tym czasem trzymaj - - Dirk podał Grundiemu papier ze spisanymi zeznaniami Olina oraz mową ciała i gestami, które dostrzegł Dirk podczas przesłuchania.

- Skoczę po coś do żarcia, bo mnie ssie, od rana nic nie jadłem. Urgrimson ruszył do kuchni, w kichach mu grało i nie mógł się skoncentrować, musiał coś zjeść, byle dużo.

Gdy Dirk wrócił już z jedzeniem rozłożył wszystko na stole, gestem zaprosił Grundiego do uczty, po czym samemu zaczął pochłaniać kolejne kawałki sera, zagryzając je chlebem i rzepą, które znalazł w kuchni. Grundiemu przyniósł dzban piwa, sobie herbatki ziołowej. - Ta cała sprawa z przesłuchiwaniem, to mnie przerasta. Mówił i jadł jednocześnie. [i] - Trzeba się mierzyć ze swoją etyką i sumieniem, ja mam z tym problem. Ale dość narzekania, rozkaz to rozkaz, choć nie czuję się mocnym w przesłuchiwaniu, w dociekaniu prawdomówności. Odnoszę wrażenie, że ten typek kulawy pochodzi z wyższych sfer lub z nimi przebywał. Na dodatek zwróć uwagę na jego drobne manieryzmy, jak oglądanie paznokci, poprawianie mankietów i inne. Do tego jeszcze wyskoczył z tą faktorią Księstw Granicznych, trzeba to sprawdzić ale tak by nie nabrali podejrzeń.

- Może to jaki zubożały szlachetka. Bywają i tacy. Majątek się rozpłynął i trzeba było za robote się zabrać. Ale jak by nie było coś mi w tym gościu nie pasuje. Nie wiem jeszcze co, ale to się zobaczy następnym razem. Grundi zabrał się za jedzenie. Widocznie przez całe to gadanie zgłodniał.

Dirk jadł i w zamyśleniu kiwał głową. - Myślisz, że powinniśmy zawołać chłopaków od grubego? Tez mogli zgłodnieć, a poza tym mogą mieć informacje dla nas istotne.

- To jest myśl. Dowiemy się co ustalili, a i oni może skorzystają z naszego przesłuchania. Grundi pociągnał łyk piwa. - Kapralu! Dosiędź że się do nas. Co tak będziesz stał.

Dirk nie czekając ruszył do sali w której przesłuchiwano grubego. Zapukał do drzwii, następnie zaglądnął do środka. Rzucił okiem z ciekawości, w końcu łamano tu jakieś dechy. - Panowie, zapraszam na korytarz, trzeba nam będzie porównać dotychczasowe zeznania i ustalić linię strategi kolejnego etapu przesłuchań.

Detlef poczekał, aż wszyscy przeprowadzający przesłuchania pojawią się na korytarzu.
- I jak sytuacja? Czegoś ciekawego się dowiedzieliście? - zapytał. - Zacznijmy od grubasa. - Sprecyzował.

Ergan wyszedł z celi z Malvoinem przykazując grubasowi aby siedział spokojnie. Drzwi zostały zamknięte i zablokowane.
-Kapralu..Ciężka sprawa. Gruby przedstawia się jako Salvo, poganiacz bydła z Wissenlandu do Azul. Kulawego i Oswalda wcześniej podobno nie znał aż spotkali się w Spiżowym Dzwonie. Stracił palce w więzieniu Gervenfeld ale nie zdążyłem wypytać za co tam trafił. Oswald ich podobno zagaił na robote, mieli obić kilku cwaniaków na końcu alejki...Musze sie dowiedzieć kiedy dokładnie się o tym dowiedział...Wydał złoto od Oswalda na karczmie, kusznika niby nie zna i nie widział nigdy wcześniej, dopiero w zaułku go zauważył.
Moje spostrzeżenia: Ten człowiek wierzy w to co mówi. Nie jestem w stanie zarzucić mu kłamstwa ale według mnie to co mówi nie jest prawdą. Ma w sobie drugą osobę, przeciwieństwo łagodnego niewinnego i ugodowego grubaska. Tyle, że ten łagodny zdaje się nie wiedzieć od tym wściekłym i o tym co robi. Co to znaczy? Że grubas mógł by wymordować cały Kharak krasnoludów i by o tym nie wiedział. Inna możliwość jest tak, że ten Salvo o ile się tak nazywa to najznakomitszy aktor świata udający wszystko co się da, płacz, gniew, ból, żal..wszystko…
Z wyglądu przypomina mi tego poszukiwanego z listów gończych Thormbolta Vidala. Aby to potwierdzić i dostać nagrodę musimy zaprowadzić go do łowców nagród. Na razie nie mam sposobu jak wyciągnąć prawdę z grubasa. Na ból i groźby reaguje normalnie, prosi błaga i gada. Jak go wkurwić to szalej, ot niby zwykły osiłek ale nie. Jak powiedziałem albo jest chory na łeb i nie wie co robi albo wie doskonale i zwodzi cudownie. Trudno mi jest podważyć jego słowa. Przydałby się hipnotyzer. Mam do niego jeszcze sporo pytań, może coś się wyjaśni..Najważniejsze to przesłuchać połamanego.


Dirk łapczywie pożerając kolejne kęsy sera wolną ręką wygładził kawałek papieru, a po przełknięciu zaczął czytać zapisane informacje. Czytał powoli nie pomijając niczego, włącznie z mową ciała którą dostrzegł, manierami i doborem słów. Oczywiście głównie spisane były odpowiedzi i pytania, które padły podczas przesłuchania.



Dalsze składanie raportów Detlefowi przebiegało standardowo, przerywane co jakiś czas przez jadło i napoje, a plany kolejnych działań zaczynały powoli się klarować.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.

Ostatnio edytowane przez Cattus : 24-06-2014 o 16:48.
Cattus jest offline  
Stary 23-06-2014, 03:16   #326
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny



Akt V - W Imię Braterstwa



Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
30 Bhazrak, czas Salferytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Komisariat Milicji Politycznej w Niskiej Cytadeli


Wszystko sypało się na łeb na szyję, bez dwóch zdań nie było dobrze. Dowódca jednostki aresztowany, jednooki szaleniec pewnikiem martwy, runiarz porwany lub uciekł albo faktycznie odwołany do służby przy boku mistrza run Ellinssona, reszta załogi w kiepskich humorach. Przeciw nieznanemu wrogowi, wciąż atakowani słowem lub ostrzem, z celami pełnymi ciągle nowych podejrzanych z których prawda i fałsz wypływały wraz z ich krwią. By ratować siebie musieli stawać się kimś kim nie byli, dlaczego tak było skoro to wszystko to nie była ich walka?! Wszystko to przypominało bezowocne próby wydostania się z ruchomych pisaków, każdy krok ku obiecującemu życie brzegowi, w rzeczywistości pogrążał jeszcze bardziej śmiałka w odmętach, bezczynność również nie wchodziła w grę bo nawet jeśli oznaczała iż śmiałek miał pozostać na powierzchni to jak długo mógł nie jeść i nie pić, jak długo drapieżniki pozwolą mu trwać w bezruchu?! Ktoś, gdzieś chciał by było jak było, a kto miał odrobinę oleju w głowie ten wiedział ze nie chodziło o bogów. Jakaś siła stworzona w świecie śmiertelnych chciała by brat stawał przeciw bratu, czy była zatem szansa na to iż w imię braterstwa inne siły zjednoczą się w tym jednym celu… by stać się kimś kim nie są, by zrobić coś czego nie chcą, w imię wyższego dobra?! Poświęcić duszę dla ciała czy ciało dla duszy… sprzedać brata czy być samemu sprzedanym? Honor czy życie. Zdrada czy śmierć? Dużo pytań które jeszcze nie padły, ale jednak odpowiedzi na nie już każdy znał.




Wbrew podejrzeniom wielu z milicjantów stacjonujących w Niskiej Cytadeli, ostatnia noc minęła bardzo spokojnie. Thorgun trzymający ostatnią wartę przed zwyczajowym przyjściem Torena na służbę o świcie, zdziwić się mógł gdy ten nie pojawił się wcale. To było co najmniej dziwne. Zdarzyło się natomiast coś zupełnie niespodziewanego. Do wrót komisariatu zapukał królewski goniec który wręczył Thorgunowi list oznaczony wspaniałymi pieczęciami. Choć była to tylko karta papieru z kilkoma lakowymi znakami to jednak strzelec czuł że zawarte w liście informacje są ciężkie niczym gigantyczne młoty w gildiach inżynierów. List dostarczono starszemu kapralowi Detlefowi a ten musiał zawezwać Thorina by można było pismo odczytać. Tak też nastąpił początek końca milicji politycznej w Karak Azul.



Kronikarz przeczytał list, później po raz drugi i trzeci i czwarty. Gdy już oczy bolały go od trzymania ich otwartymi przesadnie i gdy kapral naciskał by i on mógł dowiedzieć się co zawiera wspaniale spreparowane pismo, wtedy usłyszał o czym prawi, nie tyle list co rozporządzenie. Podpisane przez Ol’a Węglarza, dowódcę Cytadeli, a także przez Vanira, syna Ublina, dowódce obrony wewnętrznego miasta Azul, na koniec, podpisane przez Vareka, zwanego Cierniem, dowódce straży i wywiadu królestwa Kazrima Kazadora, a także najwyższego przełożonego milicji politycznej w Karak Azul… z dniem 30 Bhazraka, czasu Salferytu, roku połączonych rodów Drum - Daar 5568 kalendarza krasnoludów, milicję polityczną w Niskiej Cytadeli rozwiązano! To jednak co było w uzasadnieniu i jakie były dalsze tego konsekwencje, to było o wiele gorsze. Powołano się na przysięgę dziesięcioletnią złożoną królowi i na fakt że pomimo końca służby na tym odcinku, milicjanci zostaną przydzieleni do innych formacji obronnych miasta na czas trwania oblężenia, by po jego zakończeniu pomyślnym trafić pod sąd Prawodawców. Oskarżono Rorana, syna Ronagalda, za zdradę stanu, za wszczęcie zamieszek, za atak na oficera gwardii cytadeli, za sprzeciwienie się rozkazom dowództwa, za defraudację zasobów milicyjnych oraz kilka innych spraw które znajdą się pod okiem śledczych badających tę sprawę. Przeciw Dorrinowi Zarkanowi, także była lista zarzutów, spomiędzy których wyróżniało się morderstwo, atak na cywilów w czasie zamieszek na rynku, szantaż oraz przyjmowanie łapówek. Galebowi Galvinsonowi, zarzucano złamanie bezpieczeństwa Karak Azul poprzez dopuszczenie do otwarcia Runicznych Wrót. Zarzutów przeciwko reszcie milicjantów nie było ale jasno stało w piśmie że przeciwko nim także zostaną rozpoczęte dochodzenia. Ze względu na nikłe efekty pracy milicji, na liczne podejrzenia dotyczące funkcjonariuszy, na aresztowanie dowódcy jednostki i postawienie go przed sądem, a także na bardzo złą opinię publiczną i ogrom doniesień na łamanie praw mieszkańców Stalowego Szczytu, formacja została rozwiązana. Dokumentacja miała zostać złożona i przygotowana do wglądu dla gwardii króla która miała przejąć placówkę w południe tego samego dnia. Byli milicjanci za ostatnie zadanie mieli złożyć oznaczenia formacji oraz przydziałowe markowane pancerze lub broń. W ciągu najbliższych godzin mieli także opuścić komisariat i udać się do przydzielonych im nowych odcinków pracy.

Starszy kapral Detlef z Zhufbaru, przydzielony do straży tunelowej na odcinku wież ciśnieniowych klanu Borghów, z zadaniem ochrony zespołu inżynierów, zgłosić się miał tego samego dnia do nadzorcy Alga Kazifinda. Detlef zachować miał stopień a także objąć stanowisko szefa zmiany. Choć kapral Detlef nie znał tak dobrze Azul jakby tego może chciał, to i tak każdy, nawet byle turysta wiedział że owe wieże znajdują się dokładnie pod pozycjami orczej hordy, jak nic oznaczało to przydział na pierwszą linię podziemnego frontu. Kronikarz dostał za to, zdawałoby się przydział w miarę spokojny. Uznany oficjalnie chorąży, Thorin, syn Alrika, pozbawiony miał zostać przywileju niesienia sztandarów i przydzielony do służby medycznej w Krzyżu Fraktalnym, pod dowództwem głównego medyka Podbramia, Moreka, syna Brogara. Rekruci milicyjni Malvoin Harkansson oraz Dirk Urgrimson, awansowani na pełnoprawnych szeregowych armii Azul, przydzieleni zosatli do obrony Bramy Wewnętrznej i jednostki karnej sierżantów Kettriego Kadrinssona i Grimwolda zwanego Psem. Tak Malvoin jak i Dirk tego wiedzieć nie mogli w owej chwili, ale karne formacje strzec miały bram przed wdarciem się wroga do miasta, a to oznaczało że khazadzi o szemranej przeszłości, często w kajdanach i z wypalonymi markami złodziei lub morderców, mieli być pierwszą linią przeciw bestiom które rozbiją bramy. Taka była wola i kara bogów, ale dlaczego Malvoin i Dirk?! Co się zaś tyczyło Thorguna, syna Siggurda, ten stawić się miał wczesnym popołudniem na niskim murze, zwanym murem Obrońcy Thorina, tam zaś pod komendą kapitana Sirgruma, syna Magvara, dowódcy artylerii, miał zostać przydzielony do baterii ciężkich dział. To czy Ergan trafił lepiej czy gorzej niż Thorgun było jedynie kwestią światopoglądu gdyż przydziałem dla niego stały się poziomy przemysłowe i praca w hucie klanu Hazzarów. Wojna potrzebowała żelaza, które było dla niej jednym z najważniejszych składników w krwiobiegu tej machiny, a znający się na rzemiośle Ergan wiedział jak obchodzić się ze stalą, jednak praca w hucie, głęboko pod ziemią, była straszliwe męczącym zajęciem, tak jednak było i cóż było robić?! Ergan miał niezwłocznie stawić się u szefa zmiany, Trunni Ketraz z Hazzarów… kobieta miała zostać przełożoną Ergana, to już nie rokowało zbyt dobrze, do tego Hazzarzy którzy pewnie pamiętali o tym jak milicja polityczna potraktowała ich ród. Co się zaś tyczyło Grudiego, tego trafiło coś czego nie można było pozazdrościć. Przydzielony do straży miejskiej, skierowany do kwartału wydzielonego dla ludzi i elfów, pod dowództwem Lokira, syna Garfunda, który podlegał bezpośrednio Vanirowi Ublinssonowi, temu samemu który podpisał owe przydziały. Grundi jako jedyny pozostać miał w służbie miejskiej i dalej nosić mundur choć nie czarny. W liście wciąż powoływano się na dane słowo, podpisy i przysięgi oraz obowiązek i karę za niewykonanie rozkazów, tym samym upewniono się że każdy trafi tam gdzie trafi, w innym wypadku los dezertera miał być przesądzony. Jedyną osobą całkowicie usuniętą ze służby oraz zwolnioną ze wszelkich zależności była Khaidar, córka Ronagalda, jednak w jej przypadku wprost napisano iż czeka ją proces sądowy, i to jeszcze niem oblężenie zakończy się. Tym czasem była wolna i mogła dowolnie dysponować swoim czasem. To było wszystko… co wcale nie oznaczało że było tego mało. Ten list był niczym gwóźdź do trumny dla jednych i niczym powiew świeżego powietrza dla innych… pozostawało tylko poinformować teraz milicjantów o tym co stać się miało za kilka godzin. Na dowódce spadał obowiązek by ogarnął to wszystko i jakoś spokojnie to załatwił, jednak czy on sam chciał by wszystko zakończyło się spokojnie i polubownie?!

W czasie gdy Thorin i Detelf zapoznawali się z okrutną przyszłością jaką zgotowało im miasto i jego władze, reszta funkcjonariuszy miała na głowie więźniów, przesłuchania i raporty. Praca milicji nie ustała, choć wiara pewnych osób w milicję i jej możliwości już tak.




W południe, zgodnie z tym co było w liście, przybył wysłannik Vareka Ciernia z dwójką przybocznych. Dowódcą grupy był Guttri Dariksson z klanu Burzowych Lisów z Grung a Haraz, a jego towarzyszami byli Segnar i Drarin, obaj ciężkozbrojni tarczownicy z odznakami gwardii królewskiej. Thorin szybko przypomniał sobie gdzie słyszał już imię i nazwisko Guttriego, gdyż było ono zapisane na karcie w pokoju Galeba, zatem Guttri był tym samym który dzień wcześniej przeprowadził przeszukanie na komisariacie. Guttri zaś podczas rozmowy cały czas był bardzo spokojny, wręcz miły. Wpierw zapytał czy wszystko się zgadza i czy nie będzie żadnych kłopotów z przeprowadzeniem tego co nakazano, później sprawdził stan komisariatu i zliczył hełmy oraz odznaki. Na koniec podał starszemu kapralowi sakiewkę z monetami mówiąc iż jest to odprawa należna im prawem.




Było południe trzydziestego dnia miesiąca, od trzech miesięcy trwało już oblężenie miasta, od trzech miesięcy jedni byli uwięzieni w Azul a inni cieszyli się że dotarli tu i schronili się przed wojną. Między wieloma podróżnikami, wagabundami, żołnierzami, między khazadami, ludźmi a nawet elfami, powstawały przymierza i rodziły się nienawiści, podobnie było z milicjantami z Niskiej Cytadeli… ci jednak mieli zostać rozesłani w różne kąty miasta - twierdzy… czy było zatem coś co mogło połączyć ich na powrót? Czy ktoś z nich tego chciał, czy tęsknił za towarzyszami broni z którymi przelewał krew i krzyczał w bólu? Czy może raczej cieszył się że więcej się nie spotkają? W rękach mieli własne losy, czy podążą dalej ku prawdzie czy może staną się jedynie tłem tego co miało mieć dopiero miejsce!

Kompleks wrogich instalacji oblężniczych pod Karak Azul
30 Bhazrak, czas Salferytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Dokładna lokalizacja - nieznana






Nie ma co ukrywać, kaleka na wygnaniu, spędzając noc głęboko pod ziemią, w miejscu takim jak obóz robotniczy, było czymś wyczerpującym, a nawet cholernie wyczerpującym. Galeb spędzając ostatnich kilka miesięcy w wygodnym łóżku, pod ciepłymi kocami i w nagrzanym pomieszczeniu, zajadając trzy milicyjne posiłki dziennie które zapijał przydziałowymi miarkami jasnego piwa, teraz mógł jedynie powspominać minione czasy. Szczególnie że on jeden, z racji swych obrażeń był przykuty do łózka najdłużej i choć wtedy mogło mu to wyjść bokiem, to teraz pewnie oddałby wiele za spokojną pracownie i miękki siennik pod dupą zamiast łóżka z zimnej skały i poduszki z łupanego piaskowca. Sen był kiepski a przyzwyczajanie się do niższego ciśnienia nie szło Galebowi tak szybko jak Jovlenowi, dlatego drugą wartę Galvinson przyjął wręcz radośnie. Noc mijała spokojnie i dosłownie nic nie zmąciło ciszy, nawet kamyk nie opadł ze ściany, zupełnie jakby w tym miejscu tylko goście jakimi byli obaj runotwórcy, mogli być źródłem dźwięku, i tak też było. Galeb wpatrywał się w mroki korytarzy i od czasu do czasu rzucał okiem na klepsydrę Jolvena, ta w końcu została przekręcona po raz czwarty, przesypała się i oznaczało to świt. Choć słońca widać nie było to nie znaczyło że go gdzieś tam nie ma i tak też wyobraźnia Galeba wykreować mogła wizję, ogromną kulę ognia wznoszącą się na górami, a gdy światło słoneczne rozświetliło dolinę i szczyty wokół niej, to ukazała się oczom obrońców miasta potężna armia Gorfanga z Czarnego Urwiska. Przerażająca wizja która Galeb rozwiał szybko i postanowił tedy zbudzić Jolvena. Pytań Galvinson miał sporo ale Jolven niewiele odpowiedzi dlatego postanowiono poczekać na spotkanie z mistrzem Ellinssonem, do którego doszło kilka godzin później.




Jolven prowadził, Galeb podążał za nim, co raz to i głębiej, mijając poziomy prastarych katakumb, kopalni pamiętających czasy gdy ludzi jeszcze nawet zewnętrzny świat nie widział. Tam, w głębi, mroku, obozując na stosie kamieni, czekał mistrz run Hazga Ellinsson zwany Kowalem Wielu. Gdy tylko dwójka czeladników zbliżyła się do Hazgi ten pokazał by byli cicho. Galvinson nie tak zapamiętał mistrza, nie było tym razem błękitnych oczu które spływały magicznym blaskiem, nie było wspaniałej szaty zdobionej złotem, nie widać też było wspaniałego runicznego kostura… Hazga wyglądał zwyczajnie. Wysokie buty z czerwonej skóry, kolcze nogawice i kaftan oraz stalowy hełm, wszystko proste, niczym u najzwyklejszego pod niebiosami podróżnika. Hazga miał przy sobie jeszcze sztylet i miecz, oba ostrza w pochwach z czego miecz był umiejscowiony na plecach, pod plecakiem który wyglądał na bardzo lekki, wręcz pusty powiedzieć można. Ellinsson podał rękę Jolvenowi, a później Galebowi, zrobił to niczym stary towarzysz, brak było tu wyniosłości jaką Galeb mógł pamiętać z przed kilku tygodni gdy razem zamykali Runiczne Wrota na Skaz. Mistrz run zachowywał się bezgłośnie, ale udał że stuka kilka palcem w drewnianą nogę Galeba, jakby sprawdzając ją, po czym patrząc na Galvinsona uśmiechnął się szczerze. Starzec o siwych włosach i brodzie, zacny mistrz rzemiosła, wielki uczony i strażnik tajemnic o skroniach naznaczonych runicznymi tatuażami… teraz miał zachowanie godne jeno gołowąsa… zupełnie jakby ta wyprawa wróciła w ciało Ellinssona jakąś utraconą siłę, jakby wigor i młodość znów odwiedziły go, choćby na chwilę.

Galeb i Jolven dostrzegli po chwili że Hazga nie siedzi tylko na stercie kamieni ale że faktycznie za hałdą coś jest. Mistrz pokazał im palcem w dół… a tam gdzie wskazywał był tunel, pod zawałem było przejście i jakieś dziwne zielonkawe światło z niego wyzierało, widać było też linę która prowadziła na dół. Galeb od razu zidentyfikował linę jako krasnoludzką. Mistrz Ellinsson chwycił linę i zjechał po niej na dół, Jolven spojrzał na Galeba bez emocji i ruszył od razu w ślad za swym mistrzem.

***


Tunel, ale nie taki zwyczajny. Każdy z trójki khazadów wiedział ze tunel nie jest krasnoludzki… tak głęboko pod ziemią nikt nie korzystał z drewnianych stempli by podpierać stropy, ba, khazadzi rzadko korzystali z drewna w kopalniach pod swymi miastami i wykorzystywali skały tworząc jakoby naturalne filary.. Więcej Galeb nie wiedział, ale było jasnym że ktoś przytargał te bale tutaj. Co więcej, były w tunelu także tory, choć te były zalane i woda sięgała do kostek. Dziwne zielonkawe światło jakie było w tunelu zdawało się nie mieć źródła, a oba końce tunelu nie były widoczne. Hazga przyłożył ucho do skalnej ściany, Jolven przygotował tarczę i topór… a Galeb, w pierwszych chwilach mógł cieszyć się że tylko jedną nogę zmoczył, w drugiej chwili wiedział już że tunel należy do wroga.





Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
30 Bhazrak, czas Salferytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Miejsce pobytu - nieznane

~ Dorrin ~

Ile razy jeszcze miał przebudzić się Dorrin, ile razy stracić ponownie przytomność? Zupełnie jak w czasach gdy krasnolud nie miał jeszcze tylu blizn, gdy z kamratami zapijał się radośnie w karczmie Płonącego Kufla, wtedy też czas mijał w ten sposób. Nie wiedzieć było czy dzień czy noc, jedynie przytomność decydowała o wszystkim. Tak, teraz było podobnie, jednak ten ból i te rany - to mówiło że wesoły czas spędzony w Kark Norn jest odległą przeszłością, a rzeczywistość była jak mocarne pierdolnięcie młotem bojowym w twarz. Zarkan dosłownie gnił w tym ciemnym i zimnym miejscu i mogło to u wielu spowodować napady paniki czy gniewu, jednak Dorrin był dziwny, inny… żal uciskał go w dołku bo czuł ze odchodzi z tego świata ale nie w bitwie i to jakoś nie pasowało do jego wyobrażeń. Lista obrażeń jakie odniósł mogłaby powalić niejednego, choćby od samego słuchania o niej, a Dorrin jednak żył. Wciąż krew w nim buzowała i choć z pewnością mocarnie nadwyrężył swe przeznaczenie to jednak bogowie sprzyjali mu, zupełnie jakby trwał by kiedyś dokonać czegoś ważne… i może faktycznie, może Zarkan miał paść w bitwie tak jak jego przodkowie?! Jeśli tylko rany zadane toporami w brzuch go nie zabiją to Dorrin z całą pewnością miał spróbować ponownie by wreszcie zginąć w walce. Taki był już jego los.




Koniec zbliżał się wielkimi krokami. Dorrin nie był świadom co dzieje się w miejscu w którym się znajdował, nie wiedział gdzie jest i jak długo potrwa jego umieranie, nie słyszał żadnych głosów poza cieknącą gdzieś po ścianie wodą i raz, chyba, usłyszał dzwon jednak pewnym tego nie był. Nie miał świadomości że gdzieś tam, w głębi owej budowli w której był, Roran stoczyć miał walkę by ratować Dorrina.

~ Roran ~

Dzień zamienił się w noc a ta w kolejny dzień i choć w podziemnym mieście nie witano słońca to jednak dokładne czasomierze gildii inżynierów potrafiły wskazać świt z ogromną dokładnością. Poza dzwonem oznajmiającym świtanie, Rorana wybudziło wiadro zimnej wody wylane na jego głowę uwięzioną w worku. Ronagaldson myślał przez chwilę że tonie, tak jednak nie było. Ktoś kopnął go potężnie w żebra a te chyba pękły pod naporem siły z jaką zadano cios. Roran jęknął i krew trysnęła z jego ust, wtem do jego zniekształconych, od uderzeń z dnia poprzedniego, uszu, dotarł czyjś głos.

- Wygodnie spałeś zdrajco? Mam nadzieję że tak bo czeka nas dzień ogromnego wysiłku. Jednych bardziej intelektualnego, a innych, no sam rozumiesz… inni, tacy jak ty, czeka ich srogi wpierdol. Mam do ciebie kilka pytań, nim jednak zaczniemy, może masz jakąś sprawę którą chciałbyś się ze mną podzielić? - Zapytał głos, Roran nie słyszał go nigdy wcześniej, ale kto to wie na pewno, worek na głowie zniekształcał dźwięki a zaschnięta krew w uszach nie pomagała w identyfikacji głosu.


 

Ostatnio edytowane przez VIX : 23-06-2014 o 10:18.
VIX jest offline  
Stary 23-06-2014, 10:22   #327
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Jednak nie udaje. Nawet najlepszy aktor nie potrafił by tak zagrać.
-Malvoin rusz dupe wreszcie. Trzeba go usadzić..tylko nie zabijaj. Ergan chwycił broń jak na polu bitwy. Nagle w oczach krasnoluda człowiek stał się wielkim skavenem próbującym wygryźć dziurę w drzwiach. Co tu się dzieje.
Ergan wydarł się na grubasa: -Salvo!! Uspokój się kurwa i siadaj na podłodze!! Wpierdole Heinrichowi za ciebie ale musisz się uspokoić!!! Ten mój cichy kolega jest gorszy ode mnie więc jeśli chcesz żyć uspokój się!! Siadaj kurwa albo twój mózg wymaluje ściany tej celi…!! Siadaj!!Na podłogę Salvo!![/i] Ergan gotowy był ruszyć na więźnia niczym wściekły pies bojowy na niedzwiedzia. Wiedział jednak, że na jednym uderzeniu się nie skończy więc lepiej dla wszystkich jak Salvo usiądzie. Milicjant czekał na reakcje więźnia. Szarpać się nie było sensu a zrobić z niego marmoladę było by głupotą, mógł powiedzieć coś jeszcze. Poza tym Detlef nie dał rozkazu zabijania.
-Siadaj !!Na glębę!! Kulawiec dostanie wpierdol, obiecuję ci to!!! Ergansson nie atakował ale jakikolwiek agresywny ruch grubasa na któregokolwiek z milicjantów i aresztant się doigra.
Salvo uderzał w drzwi, raz za razem. Ościeżnica trzeszczała, tynk sypał się na podłogę, nity w skale ruszały sie już odrobinę i wszystko to zwiastowało że być może taki opasiec jak Salvo był w stanie rozłupać solidne khazadzkie drzwi, do tego jednak nie doszło. Ergan krzyknął, raz, drugi i trzeci, tym w końcu zwrócił uwagę Salvo. Grubas odwrócił głowę i spojrzał na milicjatna, w oczach miał łzy. - Skurwiel. - Powiedział już ciszej. Osunął się po drzwiach na podłogę i siedział tak, uderzał potylica w drzwi i pięścią o posadzkę, płakał cicho.

Malvoin wziął głęboki wdech po czym pokręcił głową podszedł do grubasa dość blisko ale nie na tyle by ten mógł go złapać w swe wielkie łapska.
-Znam ja takich jak ty… Zostawiacie swoje rodzinne domy, zabite dechami wiochy, gdzie gówno i szczyny wylewa się z wiadra na ulicę by potem po tym chodzić jak jakieś robale.- mówił z obrzydzeniem -Zostawiacie wasze gówno warte kurwidołki zwane domami, po to żeby zelgnąć do naszych wspaniałych twierdz, zagnieżdżać się tu jak jebany pchły na jajach bezpańskiego psa, odbieracie robotę naszym rodakom, wszczynacie burdy i pracujecie na pogorszenie imienia szynków. Pierdolicie się tu między sobą rodząc masę krzykliwych i piskliwych bękartów, które z kolei wyrastają na jeszcze gorszych od takich jak ty. Żrecie nasze jadło, spijacie nasze piwo i odbieracie nasze złoto. Brzydzę się tobą, brzydzę się każdym takim jak ty. Gardzę twoją matką, za to że powiła takie ścierwo jak ty, gardzę twoim ojcem, który spłodził takie gówno jak ty. Jesteś śmieciem, słyszysz? Jesteś jebanym śmieciem.- mówił spokojnie, lecz jego wyraz twarzy świadczył iż autentycznie czuje obrzydzenie, albo zwyczajnie tak dobrze grał.
-Daj mi go utłuc. Zadeptać jak karalucha, rozłupać czaszkę żeby jego małym jak kuśka mózgiem pokolorować ściany na krwiście purpurowy.- zwrócił się do Ergana -Powiedział co wie, niech zdechnie.!
Salvo wyglądał dziwnie… przecież wedle ludzkich norm wzrostu był średniego a jednak przy swej tuszy i w towarzystwie krasnoludów uchodzić mógł za potężnego bydlaka, ale teraz kiedy Malvoin rugał go słowem po duszy niczym pejczem po twarzy, Salvo płakał, przypominał gigantycznego, człowieczego oseska, wyglądał jak odmieniec. Salvo wpatrywał się swymi zapłakanymi oczyma w Malvoina i wyraz twarzy mu stężał, oczy zmrużyły się i nim jeszcze Ergan odpowiedział Malvoinowi, grubas o łysek czaszce zerwał się na równe nogi i wściekle rzucił się na Malvoina, rycząc niczym oszalała z bólu bestia.
Ergan stał i udawał zaskoczonego. Trochę jakby chciał usunąć się Salvo z drogi , a w rzeczywistosci czekał tylko żeby podłożyć mu nogę albo podciąć nogi aby grubas się wywalił na glebę. Poza tym Ergan postanowił czekać i włączyć się do ewentualnej bitki jeśli Salvo uszkodzi Malvoina. Krasnolud liczy na to, że więzień powie coś ciekawego w przypływie tej agresji…


Działanie Ergana nie przyniosło żadnego efektu i zostawiło jedynie milicjanta z tyłu ze zdziwioną miną. Fakt, nogę Ergansson podłożył, ale Salvo odepchnął ją niczym zalegający mu na drodze kawałek gałęzi, ogromna siła drzemała w tym tłustym cielsku i dała o sobie znać w tym momencie. Salvo rzucając się na Malvoina całkowicie zignorował Ergana, doskoczył do prowokującego go rudowłosego krasnoluda i próbował zacisnąć na jego szyi swe ogromne łapska. O dziwo udało mu się to i silne, tłuste dłonie chwyciły gardło Malvoina i zacisnęły je z siła imadła.
- Zdechniesz za to bydlaku! Arrrgghhh! - Warczał i sapał, ślina ciekła mu po podbródku, zaciskał łapska a Malvoin tracił dech. Reakcja Salvo była szybka, gwałtowna i bezbłędna.
Czegoś takiego Malvoin chyba jeszcze nigdy nie przeżył. Opas chwyciwszy go za gardło, zdołał go unieść na dobre dziesięć a może piętnaście cali nad poziom podłogi. Warczał i syczał, ale przytomny i pewnie wkurzony Malvoin wymierzył mu celny cios w skroń i grubas zwalił się jak spróchniałe drzewo, krasnolud zgrabnie wylądował na podłodze i łapiąc oddech stał nad wijącym się na podłodze Salvo.
Malvoin pogładził się dłonią po obolałej szyi. Bolało jak cholera, skurwiel miał zacisk w łapach jak imadło. Syn Harkona był na siebie zły, że tak łatwo dał się zaskoczyć i podejść mimo iż spodziewał się podobnej reakcji. Rozjuszony posłał soczystego kopniaka w żebra Salvo.

-Gadaj! Gadaj skurwielu co wiesz! Wszystko!- krzyknął posyłając kolejnego kopniaka i kolejnego.
- Argh! Argh!... przestań!... błagam, przestań! - Ton Salvo zmienił się na błagalny. Krew trysnęła z jego ust. - Niczego nie wiem… co chcesz jeszcze ode mnie?! - Salvo był w sporych kłopotach, choć widzieć tego nie mógł nikt to żebra przestawiły się pod skórą, krwiak rozszerzał się na klatkę piersiową… człowiek bardzo cierpiał.
~Co Ty wyprawiasz…~ pomyślał brodacz widząc plującego krwią grubasa. To co działo się w tej twierdzy przechodziło wszelkie pojęcie. Khazad dawał ponosić się emocjom raz za razem, coraz bardziej i bardziej. Dopiero teraz pomyślał o konsekwencjach bicia przesłuchiwanego więźnia. Stał się bestią, pozbawioną uczuć i rozsądku. Malvoin odsunął ię kawałek do tyłu, oparł o ścianę i wejrzał na Salvo -Zdechniesz w tych lochach jeśli nie zaczniesz mówić wszystkiego o wiesz.- rzekł spokojnie i cicho, ale na tyle żeby Salvo usłyszał -Mów szystko od początku. Jeszcze raz.- naciskał. Grubas nie mówił wszystkieg, Malvoin był pewien.
- Olin… on się nazywa Heinrich tak na prawdę, to on zlecił nam to wszystko, to on a nie Oswald. Olin chciał.. znaczy Heinrich, on chciał by wyglądało jakby to Oswald dowodził. Dlaczego nie wiem! To wszystko. - Jęczał Salvo leżąc na podłodze, jego łysa głowa umazana była krwią. Gdy Malvoin skończył go kopać, ten podźwignął się i podsunął pod ścianę, po chwili siedział już oparty o nią plecami. - Ten co nas wynajął… widziałem go. To był młody krasnolud o czarnej brodzie, poznałbym go ale nie znam imienia. Nie wyglądał na górnika czy wojownika, raczej urzędnik albo szlachcic jakiś. To wszystko - Salvo otarł ręką krew z ust, uspokoił się i choć z grymasem na twarzy to znów zdawał się być zupełnie innym człowiekiem, zupełnie jakby to co stało się chwilę temu nie miało miejsca.
-Czyli dzisiaj jednak nie zdchniesz.- zwrócił się do Salvo, po czym skinął Erganowi porozumiewawczo głową -Trzeba sprowadzić medyka, co by opatrzył jego rany.- rzekł jakby do ogółu -I trzba ustalić co dalej.-
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 23-06-2014, 11:48   #328
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Przesłuchanie.

Roran milczał, z doświadczenia wiedząc że głos trza oszczędzać bo tego dnia miał mu się jeszcze przydać. Zresztą co… kazać facetowi spierdalać? Żeby w ryj dostać? Pytaniem było któż to i kogo według niego zdradził. Rasę? Azul? Interesy tu wstaw właściwe? I co, Thorin nagadał? Czyny coś nie tak poświadczyły? A może rody dorobiły papierów? Cóż, zgadywać nie było jak… No ale jeśli to miał być ostatni dzień na tym padole… może niech chociaż w papierach zostanie. Ranagaldson rzekł tak pewnie jak tylko mógł w swym stanie: -Mów se co chcesz, ale nigdy nikogo nie zdradziłem Zostawało czekać na cios.

- No tak, oczywiście, a jakże by inaczej?! Gadanie. Jak to jest że w swym życiu nigdy nie trafiłem na zdrajcę, każdego kogo miałem w tych łańcuchach widać miałem przez jakąś wielką pomyłkę. Cóż ze mnie za straszliwa bestia że torturuje dobrych, prawych i uczciwych do szpiku kości. Skoro jednak ja jestem wstrętnym i złym, a ty nie jesteś zdrajcą, to chyba nie będziesz miał wiele przeciw mnie jeśli zadam ci kilka pytań i sprawię ci troszkę bólu? Oczywiście wierzę że będziesz mówił prawdę, jednak taki ze mnie sadysta że przy okazji muszę ci coś zrobić… panie nigdy nikogo nie zdradziłem! - Zakończył przydługą wypowiedź ten który zdawał się mieć chyba nie po kolei w głowie, jednak głos faktycznie należeć mógł do jakiegoś sadystycznego oprawcy. Roran usłyszał dźwięk który towarzyszył mu od dziecka - odgłos ostrza wyciąganego z pochwy.

Ehh, Gazulu.Ja wiem, nie możesz się mnie doczekać a setki nie mogą się doczekać bym cię nawiedził...ale czy muszę umierać z ręki tego jełopa? Pomodlił się w myślach sierżant, oczekując na nieuchronne.

- No i racja. Po co marnować czas? Pytanie pierwsze. Jak to się stało że ktoś taki objął stanowisko sierżanta milicji politycznej Azul, czyżbyś był w układach z Varekim, to jakiś twój przydupas jest, a może kochanek? Co? - Padło pytanie jednak Roran nie słyszał by osobnik który zadał owe pytanie zbliżył się do niego.

Pierwsze pytanie było...zabawne. No właśnie, jak to się stało… od czego to się zaczęło? -Mój przełożony został zastrzelony przez nieznanego sprawcę na kilkanaście minut przed objęciem dowodzenia...najwyraźniej zabrakło chętnych bo funkcje dostałem ja wyjaśnił krótko Roran wracając myślami do nieodległego okresu.

- No tak, no tak. Coś gdzieś o tym słyszałem nawet. Azul nie jest tak wielkie na jakie wygląda, prawda? To jednak nie wyjaśnia mojego kolejnego pytania. Jak znalazłeś się w Azul? Po co tu przybyłeś, jaki masz interes w tym mieście? - Roran usłyszał jak ostrze noża lub sztyletu zostaje przeciągnięte po kamiennej ścianie, dźwięk przyprawiał o ciarki na plecach.

- Znalazłem się w tym mieście...znalazłem się w tym mieście bo byłem zbyt głupi żeby zdezerterować, jak wszyscy inni warknął Ranagaldson, wytrącony z równowagi. Co ten facet zamierzał, lecieć po banałach i oczywistościach?

- Tak, tak, oczywiście, bo duch przodków żyje w tobie i tak dalej i tak dalej. Ktoś wysnuł jednak podejrzenia co do twojej osoby że to być może był twój spisek by wyeliminować waszego dowódce. W końcu ci którzy nosili czarne kaftany i szli pod Czarnym Sztandarem, nigdy nie grzeszyli tak honorem jak i prawym słowem. Wiesz co? Myślę że to może być prawa. Myślę że ty i te twoje psy, które sprowadziłeś skądś, chuj wie skąd, zabiliście waszego porucznika i zrobiliście sobie wygodne gniazdko w Niskiej Cytadeli, a później złoto poczęło płynąc do waszych kies. Mam rację? - Zapytał.

-Hah. Jakbym go zabił to miałbym alibi a z jego zgonem nie dało by sie powiązać ani mnie ani nikogo z moich. Wygodne gniazdo powiadasz… chyba raczej tarcze strzelniczą na każdego kto nie przepada za...kimkolwiek, bo chyba staliśmy się celem każdego. Złoto… dostawałem tylko swój żołd, nie wysoki i nie niski, z którego musiałem tą pierdoloną komendę utrzymywać, kupując papier i wypłacając łapówki… wydając na to nawet własne łupy wojenne. Złoto zaczęło płynąć? Dobre kurwa sobie odparł Roran już znacznie spokojniej. Słyszał to czego się spodziewał. Ktoś za całe to gówno musi odpowiedzieć. Więc teraz po kolei mu wszystko zarzucą, potem zmuszą by się przyznał i zabiją…. ta, cudna robota.

- Doprawdy? Ciekawe, bo ja mam świadków oraz glejty jakoby to członkowie milicji politycznej Azul wzbogacili się a wiele dóbr, pozwól że wymienię tylko kilka z nich. Własności lorda Gervala które zostały rozgrabione z jego posiadłości… choć to można pominąć bo Gerval był zdrajcą takim jak wy, jednak dalej mamy potwierdzenie zdobycia dużych sum na nielegalnych walkach, wejście w posiadanie ogromnych ilości piwa oraz szantażu dokonanego na karczmarzu, którego powszechnie znamy jako Bluszcz, do tego sprzedaż dużych ilości broni należących do straży miejskiej, członkowie waszej jednostki byli rozpoznawani wielokrotnie u kupców gdzie sprzedawali złoto w sztabach, kamienie szlachetne oraz rzadkie towary. To tylko wierzchołek góry lodowej. Zrobię dla ciebie ten wyjątek i opowiem ci o szantażach, to zanim przejdę do części najlepszej, czyli przewin. - Oprawca złapał oddech i mówił dalej.

- Karczmarz z Hutnika został zastraszony i nagabywany przez twoich podwładnych, podobnie żona starego Hugvarsona, Solia, nachodzona i zastraszana przez czarną milicję. Trzech obywateli z dzielnicy przemysłowej, których ich znajomkowie opisali jako dobrych wojowników i kupców, twoi podwładni osądzili i skazali na śmierć, a to podchodzi pod morderstwo, no ale, miało być o szantażach. Bluszcz złożył pisemny donos na nijakiego Dorrina Zarkana… tak, tak się on nazywa chyba, z tego co wiem to ten który został zabity na rynku, czyli powiedzieć można że karę już otrzymał, he he he. - Zaśmiał się szyderczo mówca i ciągnął dalej.

- Jednak Zarkan był twoim podwładnym i ty za niego odpowiadałeś, no chyba że robił co chciał albo było ci to na rękę i miałeś w tym udziały, wcale by mnie to nie zdziwiło, powiem szczerze. Widzisz, myślałeś że milicja polityczna to funkcja ponad prawem, ale tak nie jest. Czujne oko króla widzi wszystko i akty takiej samowoli i niesubordynacji zawsze są i będą surowo karane synu Ronagalda. Już samo oskarżenie Bluszcza wystarczyło by odsunąć Zarkana od służby w milicji, szantaż, groźby, w stosunku do przeciętnego, niczego nie winnego obywatela Azul? Do końca cię powaliło Roran? - Ton rozmówcy był dziwny, zabawny, wręcz przyjacielski, ale można było domyślić się że to tylko poza.- Ufa. Nagadałem się. Może ty masz coś do dodania, czy może jak na razie wszystko co mówię się zgadza? - Zakończył.

Walki..to potwierdzało teorie że siedzą tam ludzie Vareka. Cała reszta zaś?
- Co nawyczyniał mój człowiek na nielegalnych walkach nie wiem, miał je zinfiltrować i odkryć kto za tym stoi. Nie zrobił tego. Nic nie wiem o żadnych wielkich ilościach piwa czy szantażach. O ile pamiętam u Bluszcza doszło do napadu na moich ludzi, o okolicznościach rozwiązania tego nie wiem, poza tym że jeden z nich użył broni i sprawa była z problemami.Masz niestety racje że na mnie spada co nawyczyniali ale nic mi o tym nie wiadomo. Zaś zeznać jakichś pajaców mógłbyś nie przytaczać, wszyscy trzej byli winni bandytyzmu. Nie zostali skazani na śmierć a zginęli gdy ostrzelali z kusz mych ludzi. O czym raportowano górze. Za niezałatwienie sobie wsparcia straży miejskiej udzielono im nagany i tyle. Jeśli zabicie kogoś kto strzela do ciebie z kuszy jest morderstwem to ten świat całkiem pojebało. odparł były już chyba sierżant, świadom nagle że jego zaufanie do swoich ludzi mogło być...nadmierne. Eh, bogowie. Jeśli stąd wyjdę zrobię im z rżyci otręby…

Ha ha ha. Wiesz, coś racji w twych słowach jest. Dobry bandzior zasługuje na bełt w serce, uważać musisz zatem by ktoś cię na celownik nie wziął i ci nie zrobił dziury czy dwóch w głowie czy bebechach. Co się zaś sprawy tyczy, faktycznie, napadnięto twoich podwładnych ale czy was pojebało do reszty, czy uważasz ze wypalić komuś w serce z muszkietu, z odległości nie większej niż łokieć to kara jest słuszna za kilka połamanych krzeseł i obelg pod adresem służby? Tym sposobem dawno byśmy się już wytłukli w tym mieście. Do tego jednak jeszcze wrócimy. Jak idzie zaś o infiltrację owych walk na Arenie, jak to kurwa jego mać jest że przez dwa miesiące tego nie rozwikłaliście? Mnie zajęło pół dnia by dowiedzieć się gdzie odbywają się walki, wiem że i wy wiedzieliście co i jak… skąd wiem, ano, widziano tam twoich milicjantów, raz w mundurach a kilka razy w cywilu. Obstawiali zakłady, ba, jeden z nich nawet brał udział w walkach. Co o tym myślisz, czy to twoim zdanie jest załatwienie sprawy? Zapytał już zły jakby oprawca, Roran wyczuł że bezgłośnie ten zbliżył się do niego i jest na wyciągnięcie reki.

- Myślę że zrobię im z dupy wiadro otrębów. Bo jedyne o czym zameldowali to porażki, drobne sukcesy i przegranie pieniędzy jakie dostali na koszta z mojej prywatnej sakiewki. Miałem sam iść ale zaczęły się nowe rozkazy, ten cyrk z działem i Hazarami...a do tego doszedłem do wniosku że jest duża szansa że walki są pod kontrolą Vareka i że trzeba podejść do sprawy delikatniej… odparł najspokojniej jak mógł Roran, coraz bardziej świadom jak bardzo ma przejebane. I jak mało mógł polegać na swych ludziach...cóż. - Co do zaś strzelaniny...zostawiłem to prawodawcom. Winny miał się przed nimi stawić, sąd się jeszcze nie odbył

- Rozumiem. Dla dobra konwersacji przyjmiemy więc na chwilę że mówisz prawdę, że niczego nie wiedziałeś o tych złych rzeczach, ze byłeś niedoinformowany, że twoi milicjanci kręcili różne interesy za twoimi plecami… dobrze, niech tak będzie. To by jednak świadczyło o tobie jeszcze gorzej, znaczy że na dowódcę milicji politycznej, która przecież na wywiadowczych informacjach się skupia, nie nadajesz się wcale. Dobrze mówię? Posłuchaj mnie. Zastanów się nad tym chwile i zjedz w tym czasie obiad i napij się. Zaraz ktoś przyniesie ci posiłek i cię rozkuje, gdy zaś wrócę niebawem dasz mi odpowiedź na to pytanie. Przemyśl to dobrze. - Roran usłyszał odgłos wsuwanego ostrza do pochwy po czym drzwi otworzyły się i zostawiono Rorana samego, przykutego do ściany. Nic poza oczekiwaniem na kolejną część przesłuchania nie zostało, jednak na razie nie szło tak źle, może byłą jakaś szansa by z tego wyjść obronną ręką.

Roran został w pomieszczeniu sam. Teraz dopiero mógł zauważyć że nie było tu ani zimno, ani ciepło, nie było słychać też żadnych dźwięków, poza tymi których sam był źródłem. Musiało minąć sporo czasu bo w pewnym momencie zasnął w tej jakże niewygodnej pozycji, co znaczyć również musiało iż był bardzo zmęczony. Ze snu wybudził go odgłos otwieranych drzwi, do pomieszczenia ktoś wszedł… po chwili ów ktoś zaczął głośno sapać i nagle przemówił, głosem który był dziwny i Roranowi nieznany.

- Dobrze się trzymasz? Zaraz cię uwolnię. Jak masz na imię? - Usłyszał Roran.

- Hah odparł ten niedobudzonym głosem -Tak jak można się trzymać w celi. Roran

- To dobrze że nic ci nie jest. - Dodał obcy głos i zupełnie odmienionym już głosem, tym razem znanym Roranowi jako oprawca powiedział. - Chyba nie myślałeś że cię uwolnię. He. Jajcarz z ciebie brachu. - Podszedł do Rorana i poklepał go po głowie, jakby po przyjacielsku. Widać śledczy potrafił zmieniać głosy albo i co innego jeszcze… przeklęty.

- Za ze nie miej, ale wiesz jak jest, płonne nadzieje i takie tam pierdoły, chyba nie myślałeś że ktoś tu nagle się włamię i cię uwolni, co? Hehe. Jednak do rzeczy. Zastanowiłeś się nad odpowiedzią?

- W odpowiedzi na twoje pytanie...widać się nie nadaję ale i nie chciałem nim być. Ba, ja w milicji politycznej być nie chciałem, starałem się jeno robić najlepiej to co mi kazano. A więc zadbać by miasto było bezpieczne i by powstrzymywać groźne dla niego zdarzenia. Ufałem im że nie robią nic niestandardowego, i ufałem kapralom że ich upilnują. Myliłem się. Cóż mam rzec, na ochotnika tu nie trafiłem, myśl co chcesz. Nawet do czarnego sztandaru trafić nie chciałem. Ale jak się nie ma co się lubi to jest się po uszy w gównie…

- Kiepsko słyszę jak tak przez ten worek gadasz. Pomogę ci z tym. - Wypalił ni z tego ni z owego osobnik i podszedł do Rorana , po chwili w worku zrobił on małą dziurę, użył do tego jedynie siły własnych ramion, a dziura nie była większa niż cal. - … i oddychać będzie ci łatwiej. Hmm, no tak, znam twoją historię pokątem, ale lepiej usłyszeć ją z twych ust. Jak na moje to nie nadawałeś się na to miejsce, zresztą, wszyscy byliście jak wyrwani z innej, karczemnej opowieści, dlatego tak nabroiliście. Taki los. Zdajesz sobie sprawę z tego że kara was wszystkich nie minie prawda? Zaczniemy od ciebie ale na tobie się nie skończy. Teraz jedynie możesz pomóc swym towarzyszom broni więc mów prawdę. Dobrze mi się z tobą rozmawia i nie chciałbym być zmuszony użyć na tobie różnych form przemocy. - Gadał i gadał bez sensu, Roran jednak słyszeć mógł jakieś odgłosy, oprawca coś robił, jednak co tego nie można było ocenić z workiem na głowie, zapewne szykował coś bardzo niemiłego.

- Teraz mamy chwilę by posłuchać jak to było z tobą synu Ronagalda, jak to było z tą krainą daleko na zachodzie, z tą twoją ksywką… Kamień Lorien, prawda? To mi podchodzi pod bardzo poważne naruszenie naszych praw. Czyżbyś szpiegował dla spiczastouchych? - Zapytał całkiem poważnie śledczy, jednak jego ton i tak był dość lekki, zupełnie jakby robił to co robi dla zabawy, może go to wszystko faktycznie bawiło.

- Ekh. Z którą krainą na zachodzie...Wiesz, jesteśmy tak daleko na wschodzie że to lekko niejasne pytanie…. A Kamień Lorien i od razu elfy? Nie przesadzajmy z tym co? Kamień bo uparty Lorien bo Kamień z kopalni leżącej tak z pół dnia marszu na południowy zachód od Lorien brzmiało by ciapkę długaśno i pretensjonalnie, nie sądzisz? odparł sierżant, zastanawiając się skąd oni o tym wiedzą. I coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu że ta czytata menda Thorin mógł być zdrowym kablem.

- No tak. Głupi ja i ci nasi uczeni który nad tym ślęczeli dzień i noc by to wydumać. W sumie to jednak twoja sprawa i twoja broda… zwać cię mogą jak chcą i jak ty tego chcesz, ale wiedz Ronagaldson że my wiemy o twoich ekscesach na zachodzie. Pewnie zastanawiasz się skąd my takie rzeczy wiemy, co? Powiem ci bo to doda smaczku naszej rozmowie. Ten twój kronikarz, oj tak… dął nam on lektury proszę ja ciebie. Zabawny z niego jegomość, ładnie pisze, choć ty w jego notatkach nie jesteś jakoś bardzo lubiany, pozwól że przytoczę. - Oprawca wyjął chyba z kieszeni jakiś zwitek papieru bo Roran wyraźnie słyszał ten dźwięk, rozkładane kart.

- Prostak, buc, niedojda, pozbawiony honoru i niedouczony zdrajca, pewnie członek tajnej organizacji znanej jako Bonarges. Tak właśnie opisał cię Thorin, syn Alrika. Powiedz mi zatem ma on rację, zgadzasz się z jego opinią o tobie? Czy faktycznie dopuściłeś się tych przewin w Bretonni? Jeśli tak to oznacza że powinieneś zawisnąć na suchej gałęzi w ich kraju i kto wie, może cię tam odeślemy i damy zrobić z tobą to czego chcą. - Tym razem sierżant milicji usłyszał jak oprawca wiążę jakiś węzeł, tak, to z pewnością był odgłos wiązanej liny.

- No to się wam nudzi chyba zdrowo...bo z całym dla starań uczonych skutkiem, kto próbuje zrozumieć znaczenie pseudonimu czy ksywki, toż to prędzej można chyba pojąć z czego powietrze jest albo czemu ogień płonie… I nie, to nie tekst Alriksona. Nie jego styl. dodał Ronagaldson, woląc nie dodawać że co do ostatniego Thorin pewnie i tak myślał. Ale nie zapisałby tego tak na papierze, to by zbytnio brukało pismo albo pewnie inne kronikarskie pierdoły. - A co do Bretonii ani nie wasz interes cokolwiek byście sobie sądzili ani jeśli już pytasz, nie zrobiłem tam nic co było by sprzeczne z prawem krasnoludzkim, prawem krwi ani prawem klanowym. Cała reszta jest między mną i tymi co maja do tego interes.

- Tak, tak, oczywiście. Nie wiedziałem że taki spec od prawa z ciebie. Jednak z tego co ustaliliśmy wynika że można by cie wpakować do koloni karnej na wiele lata, a może nawet na zawsze… to czy powinieneś zgolić głowę to już pozostawiam twemu sumieniu, ale nie wygląda to najlepiej. Pozwól że dodam kilka kolejnych smaczków, jak się możesz domyślać jest to już jakoby akt oskarżenia w stosunku do twej marnej osoby. Zacznijmy może od tego co wystarczy byś ty i Ergan, syn Ergana, jeden z twych milicjantów, trafili na wieki do ciemnej dziury w skale. Skaveńska broń, napędzana spaczeniem, wiedziałeś o niej? Ergan posiadał ją w swej kwaterze, to wyrok śmierci na niego i jego rodzinę w najgorszym razie, w najlepszym oni zostaną wypędzeni a on osadzony na wieczność w kamieniołomach by tam pracować w kajdanach po kres czasów. Wystarczy dla niego? Jak to stawia ciebie, to jasne że jesteś współwinny. Zgadzamy się obaj z tym? - Argument był mocny, śledczy tylko westchnął i czekał odpowiedzi Rorana.

- Chodzi ci o taki dziwny rodzaj garłacza? Mieli to w tunelach. Musiał Ergan to zgarnąć, skuteczne paskudstwo. Jakbym wiedział kazałbym mu to wypierdolić no ale cóż. Dureń. Tak tu mnie masz. Ale o honorze i goleniu łbów to mi tu nie gadaj, w ośmiu na dziesięciu przypadkach wybierają ją tchórze co się boją konsekwencji. Durna droga, prowadząca do większej liczby nieszczęść niż sam czyn. Ale tak, tego jestem winny, nie sprawdziłem co zabrali z pola walki. Znosili mnie z niego padłego od ran a potem leżałem w szpitalu ale spada to na mnie. Nie sądziłem że ktoś będzie tak głupi… odparł Roran, również z westchnieniem - Coś mi się widzi że każdy z tych baranów coś namotał...po coście durnie w ogóle nas zatrudniali? Skoro wiecie tyle to po co wam była banda obcych krasnoludów, chyba tylko jako winni by ich wszystkim obciążyć przed ludnością..

- To tylko kolejny dowód na to że nie kontrolujesz tej bandy kretynów, przybłędów z różnych stron świata. Ergansson wniósł do Azul spaczeń, jednak to nie wszystko, później eksperymentował na nim, zatem już może być zmieniony. Chciał nie chciał, Ergan skończy wpierw u medyka który osądzi co z nim dalej, jeśli jego ciało zostało dotknięte przez zmienną moc Czarciego Pyłu to zabijemy go na miejscu, jeśli zaś tylko grzeszy on głupota to zostanie skazany na dziesiątki lat ciężkiej pracy, pozbawiony praw klanowych, a jego rodzina utraci patent na wykonywanie prac dla Azul i jego mieszkańców. To zamyka jego sprawę, nawet jeśli pominiemy kwestię tego że bez posiadania zezwolenia gildii, bez zabezpieczeń w miejscu nie przystosowanym do tego, Ergansson pracował również z prochem palnym na dużą skalę. Skazany! Tobie zaś dodaje kolejny gwóźdź do trumny. Teraz poruszymy kolejną sprawę. - Śledczy wziął głęboki wdech.

- Galvinsson. Runiarz a jednak skończony debil. Otworzył wrota runiczne Azul. Tak, wiem wiem, to nie był on, ale on powinien wiedzieć lepiej. Jak strażnik run pewnie zrobić wszystko by do tego nie doszło. Otwarcie tych wrót kosztowało życia wielu krasnoludzkich wojowników. Już powinien kroczyć na północ z wygolonym łbem, ale nie, miast tego został w milicji kryjąc się pod twoim płaszczem i za runiarską profesją. Spryciarz i zdrajca. On dobija drugi gwóźdź do twojej trumny Roranie, po wojnie zaś zostanie z Azul wyrzucony i choć annały tego nie uwiecznią to przez lat sto jego noga tu nie postanie. taka będzie dla niego kara. To i tak nie jest wiele biorąc pod uwagę jakich zbrodni dopuścił się ten bęcwał. - Ronagaldson usłyszał odgłos otwieranego bukłaka, po chwili śledczy już coś pił, a Roranowi pozostało jedynie przełykać ślinę.

- Obsesje masz jakąś na temat tych wygolonych łbów? Debilem by był jakby się zgolił. Nie jego wina, choć mądre kroniki i inne barachło mogą twierdzić co innego. Przez takich kretyn ów co golą łby zamiast robić swoje nasza rasa jest w nieustającym gównie… prychnął tylko sierżant. - Chuj z gwoździem, robił co mógł. Ale powtórzę, durni to byliśmy że wróciliśmy do Azul dotrzymać tych waszych jebliwych przysiąg składanych za kogoś innego. Widać jak warte tego to miasto..

- Miasto jak miasto Roranie, rządzi się swymi prawami, nikt tego nie przeskoczy, pozostaje nam tylko przystosować się do praw anie je burzyć, tak jak masz z zwyczaju robić to ty. Pamiętaj że nie każdy z nas to banita, zdrajca i zbój, nie każdy siedział w więzieniach i nie miał za grosz poczucia honoru. Powiedz że jestem tradycjonalistą, w porządku, taki może jestem ale co powiesz o Zarkanie który szantażuje karczmarzy, przyjmuje łapówki i sam je wręcza innym, co powiesz o tym że miast szukać tych co zarządzają Areną, on sam na niej walczył i zarabiał złocisze? Khazad z północy, ja to rozumiem, poskromić ciężko takiego półgłówka, ale ty, jego dowódca, znów nie zrobiłeś nic, nawet o tym nie wiedziałeś. Jak chciałeś ich kontrolować skoro on to wszystko robił za twoimi plecami a śledztwo nawet nie drgnęło w tej sprawie. Dlaczego? Bo Zarkan i Siggurdsson razem, do spółki, na Arenie zarabiali złoto i mieszali szyki innym władzom, już oni postarali się by nikt nie odkrył ich źródła dochodu. To mają być milicjanci? Oni są gorsi od ciebie. Sam powiedz Roranie, co byś zrobił na moim miejscu z takimi dwoma? Reprezentuje władze, a oni powinni robić to sami, zamiast tego ukrywają owej władzy by szerzyć niepokój i dorabiać na boku nielegalnie. No jak byś postąpił gdyś mógł? - Śledczy miał odrobinę podniecony głos, widać ta sprawa była dla niego istotna.

- Nie mam nic do tradycjonalistów. Ha, cenie mój klan i przestrzegam większości jego praw. Nie mówię o tradycji, mówię o głupocie. Ile twierdz i kopalń padło bo bronili ich rolnicy z widłami, bo ich tradycjonalistyczni władcy nie pozwalali im tknąć zbrojowni i broni po przodkach. Ile naszych miast spłoneło nie proszac o pomoc nikogo spoza własnej rasy, ze wstydu i uporu. Honor? Mam, swój własny, może nie całkiem dla ciebie akceptowalny ale jasny i bez wyjątków. Jeśli by działając ku słusznej sprawie tamci dwaj zarobili to złoto to niech mają. Ale gdybym wiedział co wyczyniają kazałbym ich wychłostać i przegnać z miasta. Zatrudniliście dziwaczną bandę spoza miasta, nie tyle wam nie ufającą i taką co wy jej nie ufacie co sobie nawzajem nie ufającą. Kiedy miałem pilnować mych ludzi,c o? Nie wiedząc komu mam ufać i z kim rozmawiać starałem się, tak, wyobraź sobie, z całych sił starałem się wyśledzić spiski i działania wrogów. Dopilnować by to miasto miało się dobrze. Nie wiedząc nawet przeciw komu stoję! Przeciw Bonarges? Klanom ? Czy może własnym zwierzchnikom którym coś poszło nie tak bo nie siedziałem na dupie. Dałem słowo że będę dbał o to miasto i robiłem co mogłem ale co można nie wiedząc gdzie się stoi, przed kim i z czym. I miałem jeszcze śledzić mych ludzi? Kiedy na bogów. Rąk na łapanie sznurków śledztwa mi nie starczało a ty wyrzucasz mi że nie pilnowałem tych debili? Tak, powinienem. Pewnie powinienem. Tak jak powinienem wypełniać moje obowiązki i sto innych rzeczy powinienem. Ale musiałem wybierać co ma sens a co muszę zostawić. Może z waszej perspektywy chuj osiągnąłem ale nie gadaj mi o honorze skoro sami nie mieliście go dość by nie załatwiać osób od których zabraliście słowo i którzy myśleli że robią coś dla waszego dobra. Tak, są gorsi ode mnie. Ja mam zasady a im się tylko wydaje że je mają. A jednak to oni mną gardzą. Tak jak wy, mieszkańcy siedzący na dupie i nie wiedzący co się dzieje i klany mimo wojny robiące co chcą. A mimo to gardzicie mną za to że chciałem i dla was i tamtych i mieszkańców i nawet tych pizd klanowych w miarę jak najlepiej. Kha, idźcie do wszystkich diabłów skoro tak.

Po raz pierwszy w sali zapanowała cisza, ta jednak długo nie trwała, po chwili przesłuchujący Rorana krasnolud przemówi, jednak jego ton był już spokojniejszy. - Rozumiem cię. Szczerze. Zadanie miałeś trudne, będąc obcym w tym mieście, rzucony w wir zdarzeń, z nadania przez swego poprzednika, rozumiem, to nie w kasze dmuchał, ale musisz przyznać ze to wszystko wygląda bardzo źle. Prawda? Ot widzisz synu Ronagalda, ja tu nie jestem właściwie po to by cię torturować czy przesłuchać jakoś dosadnie. Przysłano mnie bym poinformował o co oskarża się się ciebie oraz twój oddział, co będzie przyczyną tego że zostaniecie osadzeni i skazani. Taka jest przykra prawda. To zaś ze wszyscy jesteście spoza Azul, tak to także prawda, ale góra miała nadzieję że to nam wyjdzie na dobre, ze zrobicie to czego azulczycy sami zrobić nie potrafili, a wyszło inaczej, gorzej, zrobiliście większe zamieszanie niż było i co teraz? Wszystko się spieprzyło, pojmuje, jednak moją powinnością jest byś poznał pełną listę zarzutów na was złożoną. Wysłuchaj zatem w ciszy jeśli wolisz. - Zdawać się mogło że śledczy usiadł na posadzce.

- Za śmierć kapral Ysassy, za śmierć Vlaga, dowódcy milicji, odpowiadasz ty sierżancie, choć rozumiemy że nie bezpośrednio. Thorin, syn Alrika złamał moc praw Azul i szukał informacji o twierdzy Skaz która prawem została zakazana by o niej wspominać i opisywać, wzmiany jednak pojawiają się w zapiskach kronikarza waszej milicji. Za sprowadzenie do miasta thaggoraki i uwięzienie go w celi komisariatu, czeka na Thorina Alriksona kolonia karna i wyklęcie po wieki. Na Detlefa z Zhufbaru, który badał sprawę starego Hugvarssona i jego śmierci, czeka zesłanie do obozu w Gunbadzie, za to iż po odnalezieniu zabójcy Hugvarssona wypuścił go i dał zapas złota by zabójca wydostał się z miasta. Owego zabójcę pochwyciliśmy. Syna Fulgrima, Grundiego za szpiegostwo na rzecz świątyni, za przekazywanie im poufnych dokumentów i przyjmowanie w zamian wynagrodzenia i innych gratyfikacji, zakładam że to nie było wiadome nikomu. Karą dla Grundiego będzie walka w pierwszych szeregach na niskim murze Azul, a po wojnie jeśli przeżyje zostanie wygnany z miasta. Malvoin, syn Harkana zostanie przeniesiony do oddziału karnego wraz z Dirkiem Urgrimsonem i tam dokończą żywota walcząc w tunelach pod Azul. Między nami, powiem ci że obaj byli głęboko umoczeni ale nie jest to nic oficjalnego, jedynie jakieś pogłoski o tym iż Urgrimson szpiegował dla gildii nornkańskiej a Harkansson miał nieoficjalne zadanie zabicia kronikarza Alriksona oraz uczonego Urgrimsona, powody nie są nam znane ale to pewne informacje, jednak skoro są nie oficjalne to jakoś to przebolejemy i wyślemy ich do tuneli. - Mówił i mówił, czas mijał a Roran nasłuchał się opowieści tak dziwnych i strasznych że aż trud był w nie uwierzyć. Śledczy ponownie odsapnął i podjął ostatnie zdania.

- Została nam twa siostra Roranie. Oskarżona jest o liczne kradzieże dokonane w Azul, o zdradę i paserstwo, o złamanie praw obyczajowych, o zhańbienie statusu khazadzkiej kobiety. Khaidar, zostanie osadzona w azulskiej Cytadeli, tam spędzi wiele lat nim znów ruszy w dalszą drogę i nim ujrzy ponownie waszą rodzinę. Sporo tego było, ale skończyłem. Jak ci się podoba owy akt oskarżenia? Przewidujesz jakieś szanse na wyjście z tej opresji gdy staniesz przed Prawodawcami? - Dodał na koniec.

- Co tu gadać…jeśli prawodawcy będą uczciwi to nędzne, może kilku z nas, zależnie co rozumiesz przez zdradę Khaidar i czy Detlef będzie miał okazje zabrać głos. Jeśli jednych z tych przekupnych a i takie donosy do nas docierały, żądne bo za wiele osób gotowych jest na święto z okazji naszej śmierci. Ale nie, raczej się nie wyłgamy….At, nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka odparł pogodnie Ronagaldson. Chyba powoli przeczuwał kres swego owocnego żywota.

- Będę z tobą szczery, nie macie nawet cienia szansy na wolność, a nie którzy nawet na życie. Po prostu zjebaliście na całej linii. To nie ma nawet znaczenia jacy będą Prawodawcy. Jeśli byliby opłaceni przez kogoś to zostaniecie udupieni, jeśli zaś będą całkiem uczciwie to także macie przesrane, na jedno wychodzi. Dlatego dobrze kombinujesz. W nadchodzących dniach, kilku z twych towarzyszy dostanie inne przydziały, jedni trafią na mury a może i gdzie indziej, inni będą w karnych koloniach, tym sposobem doczekają procesu. Na który będą wzywani, jeden po drugi, osądzeni zostaną wrzuceni w tryby maszyny która ukarze ich za przewiny. Jednak jest coś co mógłbyś dla nich zrobić, a może nawet dla samego siebie. Powiedz mi teraz. Czy jest coś czego byś nie zrobił by ratować własną skórą i skórę swej siostry? Czy za darowanie życia tobie i twoim kompanom jesteś w stanie zrobić coś wbrew honorowi? Pamiętaj, ta odpowiedź może być dla ciebie bardzo ważna. Wiem że łatwo zadecydować o wyborze dla samego siebie, ale teraz, w tym momencie, odpowiadasz za was wszystkich… decydujesz o ich życiu. Dam ci czas do namysłu, wrócę za godzinę, w tym czasie może ktoś wreszcie przyniesie ci ten obiad i coś do picia. - Powiedział śledczy, wstał z podłogi, otrzepał się i wyszedł, na odchodnym zaś trzasnął drzwiami.
 
vanadu jest offline  
Stary 23-06-2014, 11:49   #329
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Początek.

Czas mijał, bez sposobu jak ocenić czy minęła godzina, dwie czy pięć, Roran cierpiał katusze. Bez wody już drugi dzień, bez posiłku tak samo, w pozycji pół wiszącej i pół stojącej, zakuty w kajdany cierpiał. Gardło było suche, spodnie zaś zafajdane moczem i kałem, nikt nie dbał by Roran mógł wyjść do wychodka czy obmyć twarz. Przynajmniej nikt go nie bił, to już było coś, jednak drugi dzień bez wody, z workiem na głowie robił swoje, Roran tracił orientacje, miał majaki i omdlenia. Czasem przysypiał wisząc pod ściną i okrutne koszmary nawiedzały jego stargany zmęczeniem umysł. Widział swą siostrę w podartych łachmanach, z ogoloną głową, pracująca gdzieś w kamieniołomach, miała obwiązane szmatami piersi i wyglądała niczym mężczyzna, cała poraniona, smutna, bez szans na lepszy los. Widział Thorguna, leżącego w zaułku, był ranny w bok, krwawił i mamrotał coś pod wąsem, był pijany i prawie martwy, jednak uśmiechał się, tak jakby był szczęśliwy iż jego żywot dobiega końca. W majaku było też ciało Dorrina rozrywane na strzępy przez psy, gdzieś na tyłach Areny i kilku patrzących na to zbirów o obcych twarzach. Ronagaldson nie dojrzał śmierci Zarkana, ten był nie żyw już wtedy gdy widzenie zabrało go w te strony. Roran widział jak Wrota Azul upadają a przez nie wkraczają bestie z najgłębszych piekieł, pierwszymi zaś których wbijają w posadzkę są Dirk i Malvoin, stojący tam w linii z włóczniami w rękach, w jednostce karnej do której ich przydzielono. Był w tych snach też Ergan i jego rodzina, z ogromnymi pakunkami na plecach, kroczyli przez śniegi Gór Krańca Świata, wygnani, bez domu i klanu. Widać było twarz przerażonej siostry Ergana, zamarzniętą brodę i wąsy jego brata, łzy na oczach jego matki i zawziętą minę starego już ojca który wydał ostatnie tchnienie, złapał się dłonią w okolicach serca i upadł w zaspę śniegu, Ergan zaś ze smutkiem patrzył na Stalowy Szczyt. Po tym czas był na Detlefa który siedział samotnie na skale, pokryty krwią z toporem w rękach, wśród ciał khazadów, gdzieś głęboko w tunelach. Samotny wojownik wstał i ruszył tunelem, a z głębi owego korytarza nadeszła fala skaveńskich pomiotów i zalała wojowniczego zhufbarczyka, szans by wygrać tę walkę nie było. Fala szczurzych ciał zamieniła się w morskie fale, wśród sztormu, z lotu ptaka Roran zobaczył na owej morskiej fali, varkański pancernik parowy, miał zniszczony kocioł i strzaskane koło wodne, wysunięto wiosła, wtem Roran dostrzegł przykutego łańcuchami do wioseł Grundiego. Fulgrimsson z zacięciem na twarzy wiosłował a jego mięśnie napinały się mocarnie, nie wiedział ze pancernik idzie na dno. Wizje trwały i odszukały dziwną personę, Hagrima. Zagubiony w górach podczas potyczki z ogrami, teraz Hagrim był w koszmarze Rorana, leżał na kamieniu, przyciskany przez wielki głaz który podtrzymywał, ramiona były pokryte plątaniną żył i tylko upór pozwalał mu jeszcze nie upuścić kamienia, jednak jego ramiona już drżały, zbliżał się koniec syna Gildora.

Śniąc Roran rzucał się jak ryba wyciągnięta z wody, jednak nie wiedział o tym, oczyma umęczonej wyobraźni widział za to Galeba, ten z młotem runicznym w dłoniach, odziany we wspaniały pancerz kroczył przed siebie, otaczały go jednak zniekształcone drzewa i żyjące kamienie, był daleko na rubieżach północnego świata. Para uchodziła spod przyłbicy hełmu Draków, gdy runiarz stawiał krok za krokiem, w końcu upadł i stoczył się po nasypie do rzeki. Młot wpadł do wody, tak jak głowa runotwórcy, nie miał już sił a z mroków, zza drzew, spod kamieni i z grot wyszły przerażające stworzenia i otoczyły ciało Galeba, wizja jednak przeniosła wtedy Rorana na żyzne, zielone wzgórza w jakiejś ciepłej krainie. Tam, na zboczu jedynej w okolicy góry, na skalnej półce płonął ogień, widzenie zbliżyło Rorana do tego obrazu i ujrzał on postać dziwną. Krasnolud o długiej siwej brodzie, wytatuowanym ciele i co najważniejsze, o głowie zakutej w przerażającą żelazną maskę z otworami na usta i oczy, siedział przy ogniu bez odzienia, nie licząc opaski na biodrach. Z pobliskiej groty wyszły dwa bardzo stare psy, jeden z nich niósł w pysku księgę, a gdy zbliżyły się do samotnego khazada ten wstał i odebrał księgę z pyska zwierzęcia, po czym pogłaskał je. Dziwny pustelnik o licu skrytym za stalową zasłoną, spojrzał na horyzont, na zachodzące słońce… i trwał tak. Wtedy Roran już wiedział na kogo patrzy, to był Thorin, syn Alrika, a psy należały przecież kiedyś do niego… do Rorana. Wizja nie odkrywała niczego na temat samego śniącego, bo czy była to wizja czy może jedynie umysłowa manifestacja tego jak czuł się Ronagaldson, że zawiódł siebie i swych towarzyszy, a może że to oni zawiedli jego.

- Pospałeś? Pomyślałeś? - Wybudził Rorana ze snu lekki kopniak w żebra i głos śledczego. - Widzę że znów nikt ci nie przyniósł jedzenia i picia, już ja pomówię z kim trzeba na ten temat, nie martw się, coś ci przyniosą. To jaka jest twoja odpowiedź? - Dopytywał, a Roran już jednak wiedział ze nigdy żadnego obiadu i napitku nie będzie. Śledczy bawił się z nim, mamił, obiecywał, robił nadzieję i żartował, skoro więc nie można było mu wierzyć co do wody i jadła, to jak można powierzyć mu swe słowo i życie?

Tym razem śledczy był szczery, to fakt. Ich sytuacja była do dupy. Roran liczył że ich mizerne sukcesy zmarginalizują problemy ale odkrywszy ile nabroili jego ludzie, zwątpił. Starał się traktować ich ulgowo, świadom że nikt z nich nie chciał tego robić ani tu trafić. Dało to jedynie to że spierdolili sprawę dokumentnie. W dupie mieli jego starania by wyprowadzić ich do końca tej sprawy. Tak, ryzykował ich życiem, ale tak jak i swoim, gdy sądził że okazja jest tego warta. Co, miał im się tłumaczyć? Prosić? Teraz zrozumiał swój błąd, czas było wziąć ich za pysk. Khaidar...była tylko sobą, czego innego się miał spodziewać, może upilnować ale czasu nie starczało ale i nie umiał się zebrać na rozmowę po wydarzeniach w tunelach. Thorgun, porządny żołnierz ale dysputant. Spierdolił ale cóż to, gorzej że nie umiał słuchać rozkazów. Dorrin...tu słów brakowało. Dirk i Malvion, upierdliwy szpieg i honorowy zabójca. Grundi, solidny i lojalny a jednak zdrajca. Detlef, którego jedyną przewiną było że zrobił to co uznał za słuszne. Galeb - podpora Rorana, bywał kłopotliwy ale pewny i lojalnym, odważny i przydatny. Thorin...o nim nie wiedział Roran co myśleć. Bo i on myślał za dużo zamiast zaufać. Ale co mieli począć. Durnie. Chciał tylko ich dobra. A ci namieszali potwornie...ale wiedział że nie może ich zostawić. Wiedział że weźmie to zadanie i splami swój honor skoro trzeba… chyba pierwszy raz groziło mu zrobienie czegoś czego jego honor nie akceptował...a może nie? Miał jeszcze trochę sił, trochę środków, trochę kontaktów… - Co, gdzie, jak i na jakich warunkach zapytał tylko pewnym siebie głosem. A jak wyjdzie to policzy się z tymi baranami, oj popamiętają oni swoją głupotę…

- Ciesze się że doszliśmy do konkretów. Sprawa jest niezmiernie prosta, nim jednak o niej wspomnę to powiem ci co się stanie jeśli nas zdradzisz, komuś wydasz lub będziesz o nas gaworzył po karczmach, to samo tyczyć się będzie twoich towarzyszy. Wyobraź sobie że nikt nie będzie was chciał zabić, po prostu roześlemy za wami listy gończe, rozpuścimy słowo o waszej zdradzie, znajdziemy świadków którzy to dadzą dowód waszej winie, nasi kamraci obarczą was niesamowitymi zbrodniami i wyznaczą ogromne sumy na wasze głowy, nie schowacie się nigdzie. Sposobu nie ma byście pokonali wszystkich, byście przegadali wszystkich… jedni będą was ścigać a wy im będziecie uciekać, życie wygnańca, jeśli zaś do walki staniecie i ubijecie kogoś, wtedy dacie dowód waszych win ostateczny i psy gończe nie dadzą wam nigdy spokoju. Tak dobiegną żywota każdego z was, jednego po drugim. Gdyby jednak los taki był i przy życiu by was zostawił, wtedy strzeż się każdego piwa i kawałka mięsiwa, każdego ciemnego zaułka i łypiących z niego wrogich oczu, każdego typa spod ciemnej gwiazdy który siedzi przy barze… odnajdziemy was i zabijemy. To jednak w ostateczności, nie lubimy brudzić sobie rąk, inni zawsze odwalają mokrą robotę za nas. - Śledczy mówił bardzo lekko, niemalże prozą, śpiewnie, spokojnie, zupełnie jakby miał to wyuczone na pamięć.

- Zdaję sobie sprawę z tego iż nie łatwo jest cię nastraszyć, ale nie o to tu chodzi, to jedynie obietnica kary, nie groźba, choć wiem że tak brzmi… ale w końcu masz dla nas pracować, a nikt z nas nie chce byś pracował pod bezpośrednim przymusem. Jeśli będziesz robił swoje, wtedy i my będziemy dla ciebie bardzo mili. - Roran usłyszał jak do komnaty otworzyły się drzwi, jednak nic po za tym. Śledczy zaś mówił dalej.

- Teraz powiem ci co stanie się z twoimi towarzyszami, otóż już dziś rozpędzimy ich na cztery wiatry po Azul, to koniec milicji, tego się jednak chyba spodziewałeś. Prawda? Po tym co zrobiliście, szczególnie to na rynku, tak tak, to była istna głupota. Zdradzę ci że próba Vareka nie udała się… zaskoczony że o niej wiem? Ha ha, ależ oczywiście że wiem. Próba nie udała się więc milicja zostanie rozwiązana, miejmy nadzieję ze choć połowa mieszkańców tego miasta nie zapamiętał waszych twarzy bo gdy ściągniecie mundury może być źle. Wiesz co mam na myśli. Twoim pierwszym zadaniem będzie odnaleźć wszystkich twych kompanów i przekonać by ci pomogli. Dlaczego? To bardzo proste. Zadania które przed tobą postawię nie możesz wykonać sam, potrzebujesz mieczy i toporów, a kto nada się lepiej niż twoi starzy towarzysze, w końcu ufasz im a oni tobie. Racja? He he he. Wybacz. To jednak było odrobinę zabawne, musisz przyznać. Zresztą, oni są tak samo spaleni tutaj jak ty, więc to chyba słuszny wybór, poza tym, mając takie przewiny jak oni, na pewno będą chcieli je ukryć, możesz im to zaoferować. Tobie jednak zostawiam sposób jak ich do tego nakłonić, powiem ci tylko tyle że… kto z nich nie dołączy do ciebie, nieważne czy z twojej czy jego winy, na tym zostanie wykonana bezzwłocznie kara przewidywana za przewiny jakich dokonał. Kropka. Nagadałem się. Poczekaj chwilę, muszę przepłukać gardło. - Roran usłyszał jak śledczy wyciągnął korek z szyjki bukłaka, po czym zaczął pić. Odgłos rytmicznego gulgania był dla Ronagaldsona niczym najgorsza tortura.

- Ucieszy cię jednak może inna wiadomość. Używając swych koneksji, zdołaliśmy uwolnić was z przysięgi lojalności wobec króla i służby, nawet nie pytaj jak tego dokonaliście. Zresztą, chyba nie wierzysz że król kiedykolwiek wiedział że złożyliście mu jakąś przysięgę czy coś, on nawet jeszcze kilka dni temu o was nic nie wiedział. - To Roran mógł tę wypowiedź uważać za dziwną, wszak Relv zapewniał go o tym iż król we własnej osobie wiedział o poczynaniach milicji i to właśnie ją wyznaczył do ochrony Yrr’a z Wieprzej Góry. - W tym wypadku, jeśli już nakłonisz któregoś z twych upartych podwładnych do współpracy, dasz mu kawałek czarnej szmaty i niechaj ją on przewiąże wokół ramienia. Tak poznamy żeś go zwerbował i wtedy ruszymy posady ziemi by go od kolejnego przydziału uwolnić. Będziemy was obserwować. Gdy zaś już będziesz gotów, weźmiesz chętnych a odrzucisz resztę, wtedy sam taką opaskę załóż i oczekuj wiadomości od nas. Wtedy dokładnie dowiesz się czego się od was będzie wymagało i kiedy. Musisz się jednak śpieszyć, to nie zabawa a czas się kończy… tylko sobie nie myśl że bez ciebie i twojej zgrai darmozjadów sobie nie poradzimy, bo tak oczywiście nie jest, jednak wasza obecność może nam sporo pomóc. Jak na razie wszystko jasne, masz może jakieś pytania? - Zapytał śledczy i usłyszeć się dało jak zatyka bukłak po czym podchodzi do Rorana i gmera coś przy jego kajdanach. W chwilę później prawe ramię Roran miał już wolne, kajdany opadły, jednak lewa ręka wciąż była przykuta do ściany, śledczy nie uwolnił jej, w zamian odszedł kilka kroków w stronę drzwi.

Sprawa była jasną. Zakres spodziewanych kroków odwetowych też spodziewany. To że Ronagaldson jeśli by do tego doszło miał zamiar przed śmiercią podziękować też. Nie miał by może wielkich szans ale...parę rzeczy mógł zrobić. Nie znał swych dokładnych celów - to przeszkoda ale najwyżej zeszło by trochę przypadkowych ofiar. Wystarczyło parę sztuk złota. W każdym razie póki co bawiono się nim jak lalką...ale jeśli go nie doceniali, sami popełniali gigantyczny błąd. W końcu ściągnął z głowy worek, zastanawiając się - co tym razem… I rozmyślając już co z tamtymi. -To do czego mam ich zwerbować?

- Dowiesz się w swoim czasie. - Usłyszał odpowiedź, a gdy rozejrzał się to zrozumiał iż nie jest to jakaś cela, nie było pryczy czy wiadra...jedynie ściana, ciemny hol w którego głębi widać było kolejne trzy ściany, te były jednak zawalone, niczym więcej niż rumowiskiem, oto czym to wszystko mogło się wydawać. Gdy zaś spojrzał na swego śledczego, rzeczywistość uderzyła go jak młot bojowy w twarz. Był to krasnolud, ku temu nie było wątpliwości, jednak jego twarz, nie miał jej… była tylko żelazna maska z otworami na usta i oczy. Osobnik przyglądał się Roranowi z ciekawością, przechylał głowę na boki i obserwował… odziany był prosto, ciemne nogawice i kaftan, skórzane rękawice i wysokie buty, zwyczajny mieszkaniec, gdyby nie ta maska oczywiście.

- To wyjaśnia czemu woda nie dotarła, widać się zgubili rzucił sierżant, przyglądając się osobnikowi - Czy to podziemia zawalonego młyna, że zapytam przez ciekawość?

- Nie, to nie jest to miejsce. Czy masz może jakieś inne pytania? konkretniejsze? - Zapytał krasnolud w masce.

- W jaką część świata przyjdzie nam wyruszyć, pytam by zacząć przygotowania, wolę nie zaczynać tego cyrku na ślepo...znowu. A zakładam że gdy zbiorę ludzi jazda zacznie się szybko. Dalej jakie przewidujecie finansowanie tej operacji bo nie sadzę byś zakładał że cokolwiek to jest przeprowadzimy ją przy pomocy mchu z drzewa i dwóch sznurków. Czy będziemy mieć jakiś kontakt i czy zakładasz jakiś konkretny czas na tą misję zapytał po kolei Roran.

- Większości dowiesz się z informacji którą dostaniesz gdy zbierzesz już grupę do wykonania tego zadania. Powiem ci jednak że co ma się wydarzyć to wydarzy się tutaj, nie odejdziesz daleko, nie martw się tym na zapas. Co zaś do wydatków. Chcesz powiedzieć że mało to nakradliście w czasie gdy sprawowaliście władzę milicyjną? Na prawdę? Trudno w to uwierzyć. Jednak bez stałej pracy może być ciężko. Zadbam o was jakoś. Dowiesz się tego niebawem na ile wyceniam waszą pomoc. Zaś kontraktu nie będzie, bo jaki miałby być, kogo z kim? Prawda?! Czas, hmm, jeśli o czas idzie to… no cóż, aż do wykonania zadania. Tak będzie uczciwie moim zdaniem. Czy to już wszystko? Obiecałem pomóc ale nie będę tu ślęczał do wieczora. - Odpowiedział lekko poirytowany śledczy.

- Więc nie będę ci zawracał czasu. Jeno drugi kajdan i moje rzeczy poproszę. A następnie udam się po tych debili odparł jeno równie poirytowany krasnolud. Nie miał dość szmalu by wykarmić tych jełopów a co dopiero operacje sfinansować. A już widział jak oni wyskakują ze ze szmalu...ale miał już plan.

- Bywaj zatem. - Zamaskowany khazad wstał i sapnął przeciągle. Po chwili Roran usłyszał metaliczny dźwięk, spojrzał pod nogi i dostrzegł leżący tam klucz, gdy podniósł głowę by spojrzeć na śledczego tego już nie było, ot, rzucił klucz i wyszedł.

Rozkuwszy się, Ronagaldson począł rozglądać się po, cóż ciemnych ruinach w których się znajdował. W sali obok, na równym, ładnym stosie leżały jego rzeczy. Znalazła się i sakiewka z dwudziestoma sztukami złota, na koszta widocznie. A obok zaś Dorrin. Wyglądał jak gówno. A więc los chciał, pierwszym znalezionym miał być Thorin. Zamaskowawszy krzakami zapiwniczone wejście ruszył do miasta. Wiedząc że wyróżnia się z ryjami obrażeń, nabył szeroki czarny jak smoła płaszcz, takoż żarcie i napitek pozyskał i zebrawszy to ruszył ku komendzie. By zacząć szukać tych baranów.

Nie stary ale nie młody krasnolud przemierzał kolejne trakty, zbliżając się do swego celu. W pewnej chwili przystanął na chwilę, przy beczce, płonącej nie wiedzieć czemu. Czy kto światła chciał czy co, w zaułku płonęła beczka. Wpatrując się w nią chwilę, zamyślił się i uśmiechnął do swych myśli. W blaskach ognia ujrzał znów bitwę w dolinie i trupy padające u jego stóp, diuka…. a później morze, wielki ocean, tak bezkresny i nieopisany…w ogniu? Oderwał się od swych myśli i wstrząsnąwszy głową ruszył dalej. Jeszcze zobaczycie, wszyscy. Myślicie że to koniec?To zaledwie początek początku, oj zobaczycie. I ty Vareku i wy, głąby. Przekonacie się że dopiero wszystko się zaczyna. Miałem racje, prawda, Gazulu? Zrobimy co trzeba a później ruszymy. - To dopiero początek wyszeptał ruszając w mrok rozpościerający się poza promieniem światła roztaczanym z beczki.

 
vanadu jest offline  
Stary 24-06-2014, 11:26   #330
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Zero zdziwienie wywołała pewna metamorfoza mistrza jaką dostrzegł Galeb. Kim się jest oficjalnie, a kim pośród zaufanych towarzyszy to dwie różne rzeczy. Z pewnością dla Hazgi to wszystko było powrotem do życia, kiedy mógł podróżować gdzie chciał i kiedy chciał. A przynajmniej ułamkiem tego. Z pewnością jednak Mistrz był odpowiednio przygotowany na wyprawę, aby w razie czego móc się obronić pomimo obecności Jolvena.

Zielonkawo poświatujący tunel przypominał Galebowi dwie rzeczy. Pierwszą z nich była moc Waagh! która zwykle objawiała się zielonkawymi wyładowaniami. W końcu orkowie byli dość krzepcy, aby przytargać z powierzchni drewno na stemple. Wtedy jednak czeladnik zdał sobie sprawę, że poświata jest zbyt blada, a blask bije ze ścian - spaczeń, niewątpliwie. Galeb pokręcił prawie niezauważalnie głową. Znów możliwe że przyjdzie im walczyć ze skavenami, choć runiarz wolałby tego uniknąć. Nieprzebrana nienawiść i gniew zdołały z niego odpłynąć po wizycie w Świątyni Grimnira i modlitwie do Grombrindala.

Hazga wydał bezgłośnie polecenia wskazując ręką Galebowi, aby ten pozostał. Sam po przyłożeniu ucha do ściany wskazał Jolvenowi prawy korytarz, zaś sam udał się w lewy. Po chwili wrócił i przywołał z powrotem swojego ucznia zarządzając dalszy marsz lewym - bezpieczniejszym zapewne tunelem. Kipiący zadowoleniem Mistrz szedł na przedzie, lecz Jolven pilnując swojego obowiązku powstrzymał go kładąc dłoń na ramieniu. Ellinsson spojrzał jednak ostro na niego i strącił dłoń ochroniarza. Galeb czuł, że oto Mistrz nareszcie się wyrwał z zaduchu miasta i nie miał zamiaru cofać się przed jakimikolwiek niebezpieczeństwami.

Z jednej strony zachowanie Hazgi było zrozumiałe, z drugiej jednak mogło ich wpakować w kłopoty. Jednak zadanie było jasne i klarowne i było ich obowiązkiem. Nic nie mogli na to począć.

Idąc w głąb tunelu Galeb ostrożnie wyciągnął z pochwy szablę, aby w razie czego być gotowym do walki. Ostrze broni było szerokie i lekko zagięte z jedną strudziną. Koniec miecza - pióro zostało zaostrzone obustronnie zwiększając możliwości bojowe. Rękojeść zaopatrzono w gruby jelec, który przedłużony z jednej strony i zagięty, aż do ciężkiej głowni zapewniał, ochronę dla dłoni. Całość mierzyła niecały metr. Galeb przez czas rekonwalescencji wiedział, że poruszanie się o kuli znacznie utrudni mu walkę - musiał bowiem prawej ręki używać do jej trzymania. Co dzień ćwiczył więc poruszanie lewicą, poczynając od trzymania łyżki i widelca, aż po używanie słabszej ręki w codziennych czynnościach. Kiedy poczuł się na tyle pewnie, aby używać jednej zamiast dwóch kul, przystąpił do trenowania władania szablą. Niewiele mógł co prawda w ten sposób osiągnąć, ale zdołał chociaż trochę lepiej poznać nabytą od podstępnych krewniaków ze wschodu broń. Choć była lżejsza, wykonano ją solidnie jako broń na bitwy, a nie do pojedynków. Runiarz z obnażonym ostrzem uważając, aby o nic nim nie zawadzić szedł naprzód za swoimi towarzyszami, zmierzając w czeluść ku głębiom pod Stalowym Szczytem.

Dokąd prowadził ich Hazga? Z czym przyjdzie im się zmierzyć? Tego Galeb nie wiedział, jednak z pewnością, miała to być wyprawa, którą zapamięta do końca swojego życia.
 
Stalowy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172