Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-04-2014, 17:06   #51
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Zdecydowanie można było o tym Łowcy powiedzieć jedno - walczył do końca. Nawet pod koniec swego życia potrafił odeprzeć prawie każdy atak Arno, Eryka i Josta.

Khazad jeszcze przez chwilę patrzył na zwłoki pozbawione ręki. Nagle łajba zatrzęsła się.
Czas na nich. Już miał się odwrócić, by zagadnąć Berta, gdy jego wzrok przykuł młot Sigmaryty. Broń niezwykle porządna i elegancka. Dobrze leżała w dłoni, wyważona, zdobiona złoceniami przedstawiającymi przynależność do kultu Sigmara.

Hammerfist kolejny raz spojrzał na nieboszczyka i pokręcił głową. Czy w ich obecności zawsze musi zginąć ktoś związany z Sigmarem?
Kara Boska zatrzęsła się ponownie przywracając krasnoluda rzeczywistości.

Przemykając wśród potrzaskanych mebli, beczek i trupów pospiesznie ruszył w kierunku szalupy trzymając się pleców Josta.
Nie dawała mu jednak spokoju pewna myśl: Co było w stanie pokonać zdrowego, w pełni sprawnego Łowcę Czarownic?

Wszedł na pokład łodzi jedynie w kilka chwil po Joście. To był czas na ustalanie zeznań. Zabicie Łowcy Czarownic to wyrok śmierci na siebie.

Siedząc ponuro w szalupie przyglądał się swojej nowej zdobyczy. Znak Sigmara może być dla nich problemem. Rzucił również okiem na Josta upewniając się, że z jego perspektywy nie widać pistoletów.

To samo uczynił z młotem. Szczególną uwagę poświęcając symbolom - one musiały być najlepiej ukryte.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 05-04-2014 o 22:28.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 04-04-2014, 20:40   #52
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Eryka nigdy osioł nie kopnął, ale był przekonany, że właśnie tak by się poczuł. Nawet teraz, kiedy łowca czarownic wyzionął ducha - wreszcie, na bogów! - i chłopak mógł uspokoić oddech, wciągał wilgotne powietrze z trudem, niemalże międlił je zębami, by w ogóle być w stanie wypełnić nim płuca. Siła, szybkość, ale przede wszystkim, wytrzymałość łowcy wprawiała w osłupienie. Toż to on sam mógłby niejedną bandę rzezimieszków położyć, a niewielka grupka jemu podobnych przeważyłaby o losie niejednej kilkusetosobowej bitewki. Tym bardziej niepokoił fakt, że ktoś przed nimi zdołał zranić go na tyle poważnie. Pytanie, zabierali martwych ze statku, czy po prostu wszyscy agresorzy przeżyli ten atak? W sumie łajba szła na dno, więc raczej nie baliby się identyfikacji zwłok, ale kto mógłby sprostać tak znakomitemu wojownikowi, i to na tak małej przestrzeni? Żadnych znaków użycia broni dystansowej czy palnej Eryk nie zauważył, ale w pokoju panował taki harmider, że łatwo mógł to przeoczyć. Zresztą, teraz to było nieistotne.

Istotnym było to, co powiedział łowca wyrywając się z jego i Winkela objęć. Przewoził coś ważnego, miał tego bronić za cenę życia, i teraz, patrząc na wyciągniętą z wody skórzaną walizkę, uznał, że się sztuka łowcy udała. Napastnicy nie znaleźli tego, co, chyba tylko dzięki woli Sigmara, znalazł on.
Leżąc w kącie i patrząc, jak Jost kończy żywot rycerza, Bauer zastanawiał się nad konsekwencjami. Chyba tylko zabójstwo kapłana lub cesarza było poważniejsze. I nie chodziło mu o kwestie prawne, tylko o obrazę bogów. Czy dla Sigmara miały znaczenie ich dobre intencje? Fakt, że walczyć nie chcieli, że zabili w samoobronie? Nie wiedział, i cieszył się, że to nie on zadał śmiertelny cios. Oczywiście mogło to zesłać nieszczęście na ich całą kompanię, nawet Berta, który w walce udziału nie brał, jednak gdyby to on zabił sługę Sigmara, pewnie nie wybaczyłby sobie tego.

Oczywiście i tak czuł się winny, to on przelał krew rycerza jako pierwszy z nich, a że chciał to polubownie załatwić, albo choćby ogłuszyć i siłą wyleczyć na łajbie - nie, to nie miało żadnego znaczenia. Byli winni, był o tym przekonany. Tak samo jednak był pewien, że ta maska czymkolwiek by nie była dla kultu Sigmara, dla niego, dla nich, była szansą na rozgrzeszenie. Muszą, musi jej strzec, zanim nie dostarczy jej do sigmaryckich sług.

Ciągle coś ich ciągnie do takich właśnie sytuacji, podążają za śmiercią osób mocno z samym bogiem związanych, czy to przypadek? Czy to możliwe, że ich ruchami kieruje coś więcej, niż ich zamysły? Na ile ich świadomość jest samoistną świadomością, a na ile naczyniem napełnianym dowolnymi treściami przez głównego boga Imperium? Czy to możliwe, że oni, czterej wiejscy chłopcy, są narzędziami w rękach boga? Ale wywabieni do szerokiego świata zostali przez rządzę przygód, która zrodziła się w nich po śmierci sigmaryckiego kapłana w Biberchof, czy więc bóg mógłby poświęcić jednego wiernego, aby stworzyć kilku? Z nadspodziewaną lekkością Eryk przypomniał sobie, dlaczego kapłan odwiedził zielarkę, wspomniał Angelę, jej nagłe, gorliwe zainteresowanie sprawami świątyni i samą wiarą...
Zlikwidować słabe, skarlałe, przegniłe drzewo, aby zasiać w jej miejsce kilka ziaren...
Czy to możliwe?

Wstrząs przywołał Bauera z powrotem na tonącą krypę, już nie rozmyślał nad przeznaczeniem, maską, swojej roli w śmierci łowcy ani o kosztownościach, które musieli zostawić za sobą. Schował maskę pod pancerz i ruszył biegiem po pochyłym pokładzie, by, z lekkimi kłopotami, dołączyć do towarzyszy. Chwycił za jedno z wioseł, jednak nie spieszył się, nadal nie oddychało mu się najlepiej. Nie rozmawiali wiele, ustalili tylko, czym podzielić się z kapitanem "Szczęśliwego Podróżnika", a co zatrzymać dla siebie, i tyczyło się to zarówno łupów, jak i historii "Kary Boskiej". Póki co sprawę maski Eryk zachował dla siebie, na takie rozmowy przyjdzie jeszcze czas...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 06-04-2014, 08:27   #53
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Kapitan “Szczęśliwego Podróżnika” z uśmiechem na ustach przyjął dary z rąk Chłopców z Biberhof, akurat w momencie gdy “Kara Boska” bezgłośnie zanurzyła się pod wodą zostawiając na powierzchni jeszcze przez jakiś czas, coraz wolniej wypływające bąble powietrza.
Wysłuchał cierpliwie relacji Winkela. Nie zwrócił uwagi na nowy młot krasnoluda. Bardziej zainteresował się żywo raną Josta z powodu troski o jego zdrowie jak obmacania czy pod temblakiem nie kryje żadnych, na ten przykład choćby, robionych na zmówienie pistoletów. Skwaszoną minę ciężko oddychającego Eryka wziął chyba za smutek i przejęcie po zabiciu szaleńca, któremu wszak tragedia rozum odebrała.

- Ludzie szeptają, że to zły omen. Że Bestia Reiku... Na Mannana co za bzdury! Kobiece gadanie ukręcić trzeba, żeby od kilku pleciug nie przeniosło się na całą załogę jak zaraza. – powiedział na boku. – Więc gdyby pytali... robota zbójecka to była, czyż nie? – upewnił się i odszedł.

Kiedy już nikt na niego nie patrzył, Bert przypadkiem dojrzał oglądającego się dyskretnie kapitana, nim tamten zniknął w wejściu do kajut.
Lodowaty wzrok kapitana jak stal przeszył gawędziarza.










Wioseczka Strassenburg była ani szczególnie dobrze prosperująca, ani powszechnie znana. Ot jeszcze jedno ludzkie osiedle na brzegi życiodajnego Reiku. Wiernej rzeki Imperium. Położona między Kemperbadem a Altdorfem była przede wszystkim miejscem cumowania żeglugi rzecznej; postojem dla potrzebujących zaopatrzenia lub naprawy łodzi a od niedawna, jak sie okazało, również noclegiem dla marynarzy i podróżników, ku chwale reperowania kies miejscowej ludności w ostatnich pięciu latach latach dotkliwie dotkniętych powodziami występującego z brzegów Reiku.

„Szczęśliwy Podróżnik” wpłynął do małego portu, raczej mało zajętego przez inne łodzie, statki czy barki. Jedyną przykuwającą wzrok łajbą był szokująco kolorowy statek zacumowany na skraju drewnianej przystani, jakby na uboczu. Inne łodzie były raczej przeciętne rzucające się w oczy. Typowe barki oraz łodzie kupieckie. Tak czy inaczej ruch na molo był niemal zerowy. Kilku marynarzy siedziało na pomoście. Ktoś łowił ryby. Ktoś inny rozładowywał wóz zaprzężony w muły. Kilku już lub jeszcze pijanych marynarzy śpiwało do wzniesionych skór wina, piwa, czy też raczej pewniej rumu. Zapowiadał się spokojny wieczór w małej, sennej wiosce.



Załoga skończyła właśnie wiązać cumy, bresty i szpringi, gdy na pomost wszedł wąsaty jegomość o dużym, okrągłym brzuchu, który zdawał się lada chwila wypaść przelewając sie przez szeroki pas co zapięty był ciasno pod nim.

- Ahoy podróżnicy! Witajcie w Strassenburgu! – mówił donośnie do stojących przy burcie, wśród których byli też Chłopcy z Biberhof. – Xander Krieg. – ukłonił się przyjaźnie. - Wieść tylko wam przynoszę obwieszczenia, przypominając uprzejmie, że rządzący – rozłożył bezradnie ręce. - jest to szlachta wraz z okolicznymi radami miejskimi, sami rozumiecie – wtrącił wzdychając. - wiedzący zapewne co jest nam najlepsze, niniejszym zarządzili, że żadni goście na łodziach nocować nie mogą i muszą klientami być miejscowych przedsiębiorców. Nadzieję żywię, że pobyt u nas do gustu wam przypadnie i starajcie się nie przysparzać problemów trzymając sie z dala od kłopotów! – uśmiechnął się i otarł chustą pot z tłustego karku.










W wiosce okazało się, że nie było zbyt wielu miejscowych a i podróżnych również tłumów nie uświadczyli. Wskazano im drogę do jednej z dwóch karczm jakie oferował Starassenburg. Kroki swe Chłopcy z Biberhof skierowali do zajazdu Pod Spadającą Gwiazdą, bo w Piżmaku po ostatniej powodzi ponoć wciąż zalatywało mułem.


W przybytku poleconym w porcie przez samego Kapitana Portu Kriega, szybko Biberhofianie przekonali sie, że stojący za szynkwasem Herr Schlauter nie tylko wygórowane zdanie miał o sobie dumnie zadzierając nosa i wysławiając się starannie i dostojnie, lecz również i swe usługi cenił drogo odpowiadając na skrzywione miny podróżników.

- Ma się to kochani za co sie płaci. Chcecie za pół ceny to polecam uprzejmie Piżmaka u Herr Bigmunda. Lecz jako gośćmi pierwszy raz u mnie jesteście to dzban piwa choć przyjmijcie na mój koszt i się zastanówcie, gdzie noc cała w przyjemnych warunkach spędzić chcecie wygodnie i smacznie. Zamówienia na kolację szef kuchni przyjmuję do godziny dziesiątej.

Arno dwa razy nie trzeba było powtarzać, dla Eryka zresztą też. Bauer szybciej od krasnoluda złapał za spory dzban bacząc by nie przelać przez wierzch spienionego trunku, lecz khazad szybciej od łowcy rozstawił na stole przy oknie cztery kufle.

Czas mijał leniwie i przez dłuższy czas nic ciekawego nie działo się „Pod Spadającą Gwiazdą”, której patronami byli tego wieczór rybacy, węglarze drzewni, chłopi i inni prości ludzie jak również i tacy, co na miejscowych zdecydowanie nie wyglądali. Przy stole w kącie siedziało czterech rosłych, głośnych typów z sortu takich, co to wokół których zawsze trzymały się kłopoty. Jeden miał czarna łatkę na oku, drugi zamiast lewego piszczela nosił pod kolanem drewniany kołek, trzeciemu z prawego rękawa wystawał hak, zupełnie taki, jakich rzeźnicy używali w wieszania bydła. A czwarty... ostatni był niby w jednym kawałku lecz blizna na bliźnie tak gęsto pokrywała odkryte części ciała, że łatwiej byłoby policzyć włosy z Arno brody niż wszystkie szramy z kwadratowej szczęki zabijaki. Po słowach i akcencie gwary jak również niebotycznych ilościach przelewanego grzańca, Chłopcy z Biberhof niemal od razu rozpoznali w tych typach spod ciemnej gwiazdy stirlandczyków. Rzeczni zbóje, bo takie skojarzenia od razu przyszły wszystkim, a zwłaszcza Erykowi do głowy, naśmiewali się z siebie nawzajem, choć widać było, że miejscowi unikają z nimi kontaktu wzrokowego, jakby z obawy, że ta niebezpieczna wesołość przenieść się może wraz z zainteresowaniem na inny stół.

Przy oknie siedział mężczyzna w dobrej jakości ubraniu podróżnym, w wieku średnim, o starannie ogolonej twarzy i upiętych w kucyk brązowych włosach. Rozkładał przed sobą karty pykając z fajki. Na stole prócz kufla z piwem stał kubek z kolorowo rzeźbionymi w drewnie wizerunkami sześciościennych kości.

- Mes amis! Pahtyjka mała z Jean-Pierre? – uśmiechnął się szeroko świecąc złotym zębem na przedzie.











Słońce już zaszło, gdy do tawerny weszła prześliczna dziewczyna o kruczo-czarnych włosach i skórze koloru świeżego kremu, ubrana w emeraldowo-zieloną suknię na złotych ramiączkach.
Głowy wszystkich obecnych obróciły się na nią a oczy mężczyzn zdawały się nie móc od niej oderwać. Panienka z zakłopotaniem rozglądała przez chwilę po karczmie aż w końcu jej wzrok spoczął na Bercie Winklu i wtedy dziewczyna niepewnie z lekkim wahaniem podeszła do stolika Chłopców z Biberhof.

- Mogę się dosiąść do panów? – zapytała. – Potrzebują dobrego, mocnego trunku i wolałabym nie robić tego w towarzystwie innych gości. – dodała z niesmakiem po tym jak z ukosa spod rzęs zerknęła na stolik ohydnych Stirladczyków, pijanych chłopów i innych miejscowych.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 08-04-2014, 00:05   #54
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ręka bolała jak... Trudno wprost powiedzieć, jak co. Jost zdecydowanie nie był bardem. Albo chociaż złotoustym Bertem. No i nijak nie był w stanie zebrać odpowiedniej ilości odpowiednich słów.
Ale czuł się paskudnie, zaś ręki zdecydowanie nie mógł używać.
Cholerne dobre serce... Szlag by trafił dobre serce. Nigdy więcej nie próbuj nikogo ratować, powtarzał sobie, ile razy nieostrożny ruch spowodował kolejny atak bólu.

***

Zdecydowanie spotkał go zawód. Strassenburg, na który składała się przystań i kilka domów na krzyż, nie posiadało kogoś coś znakomitego jak medyk. Miejscowość stać było tylko na zielarza.

- Złamana - powiedział herr Kohl, wspomniany wcześniej zielarz. - Złożyć dobrze trzeba, bo inaczej nigdy dobrze nią władać nie będziesz.

Tyle to Jost wiedział sam. I takich rad nie potrzebował.

- W Worliz znajdziecie chirurga - mówił dalej Kohl. - Zapewne. A na razie smaruj tym. - Wręczył Jostowi gliniane naczyńko z maścią. - Będzie mniej boleć.

Jost ostrożnie otworzył pudełko i powąchał. Wolał, tak na wszelki wypadek, sprawdzić, czy zacny zielarz nie wciska mu jakichś kozich bobków. Ale, sądząc z zapachu, wszystko było w porządku. Podobnie jak i zioła, które miał pić w razie konieczności.

***

Właściciel karczmy Pod Spadającą Gwiazdą ani chybi w spółce był z rajcami, którzy prawo owo wydali, co by nikt na pokładzie nocy spędzać nie mógł.
Ale jak mus, to mus. Stać jeszcze było Josta, by za pokój i posiłek zapłacić i nie musieć do Piżmaka biegać.

A jako że wysiłek i trudy podróży czuł mocniej, niż reszta kompanów, zdecydowanie postanowił nie włóczyć się nigdzie wieczorami, ni w karczmie po nocach nie siedzieć, tylko w pokoju srebrem opłaconym wieczór i noc spędzić.
 
Kerm jest offline  
Stary 11-04-2014, 20:51   #55
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dialog przy współpracy z innymi graczami i MG...

"Kara Boska" poszła na dno - zabierając tam również swoją tajemnicę - jeszcze przed tym jak Winkel zdążył wytłumaczyć kapitanowi “Szczęśliwego Podróżnika” co się właściwie stało. Mimo względnego powodzenia jego blefu Bert nie usłyszał żadnego komentarza. Marynarz skrzywił twarz, wyraził małe zatroskanie stanem rannych i... poprosił aby nie informować załogi. Przed wejściem do kajut kapitan obrócił się dyskretnie przybijając gawędziarza wzrokiem do jednej z burt. I wtedy Winkel zrozumiał, że jego kłamstwo zostało wykryte. Mimo iż mężczyzna nie skomentował go w żaden sposób to Bert to wiedział. Kto jak kto, ale on się na ludziach znał. Znał się jak mało kto, dlatego... miał już plan jak się wywinąć w razie komplikacji.

***

Wioska była szara. Nijaka. Nie duża, nie mała. Zamieszkała, ale nie przez przepastne tłumy. Bertowi osobiście najbardziej spodobał się widok portu, na którego uboczu stała przycumowana kolorowa łajba. Inne łódki, statki i łodzie nie rzucały się specjalnie w oczy, ale ta... była inna. Żywa, wesoła, nietuzinkowa. Na molo nie było niemal nikogo. Ledwie kilka marynarskich dusz. Kiedy Winkel z kompanami zbierali się do zejścia na ląd jego oczom ukazał się brodacz o potężnym gabarycie między kolanami a głową. Jego brzuch wyglądał jakby zaraz miał eksplodować dolewając do rzeki dość płynów, aby ta - ku niezadowoleniu mieszkańców Strassenburga - wylała ze swego potężnego koryta.


Mężczyzna przywitał ich donośnym głosem. Przedstawił się jako Xander Krieg. Spocony - niemal zupełnie od poruszania się i oddychania - grubas chciał im przypomnieć o konieczności noclegu w jednym z miejscowych przybytków. Nie wyglądał na przedstawiciela władz. Bardziej był jednym z ludzi gospodarza lokalnej oberży. Winkel nie walcząc dłużej ze swoim dobytkiem odetchnął głęboko i z uśmiechem ruszył przez pomost. Ciekaw był lokalnych potraw i... kobiet.

***

Starassenburg w swych granicach krył aż dwa przybytki. Chłopcy z Biberhof trafili do oberży "Pod Spadającą Gwiazdą", gdzie - w przeciwieństwie do konkurencji - było sucho, ciepło i przytulnie. Obsługujący gości Herr Schlauter nie dość, że miał wygórowane ceny to popisywał się niesamowicie - swoim zdaniem - poprawną i inteligentną wymową. Winkel miał ochotę przyciąć mu skrzydła wpuszczając w zawiłe pułapki słowne, które znał od czasu jednego flirtu z piękną arystokratką, ale... niech chciał aby ceny jeszcze bardziej wzrosły.


Dzban piwa, który dostali za darmo opróżniali bardziej Arno i Eryk, ale Bert również wypił kufel nie chcąc urazić ani gospodarza ani swoich towarzyszy. Jost - rzecz jasna jak ranny - wspomniał coś, że jego medyk nie zaleca mu picia przez najbliższy czas. Czas gramolił się jak muł na trakcie, ale Winkel nie pogardził ani wypoczynkiem ani obcowaniem z prostym ludem wioski. Rybacy, węglarze, chłopi, a nawet nieciekawe zbiry z kąta sali również mieli swoje do powiedzenia i - wbrew pozorom - nie były to byle jakie sprawy. Winkel uwielbiał słuchać innych, bo im więcej wiedział, im więcej słyszał, tym bardziej jego opowieści wydawały się żywe dla słuchaczy. W jaki sposób sprawić żeby młoda chłopska córa rozpłynęła się słuchając jego treści? Jak tego dokonać? Ano słuchać co pociąga chłopów, co im się marzy, a czego jak ognia unikają! Bert nie miał problemów z nawiązaniem dialogu z niższymi warstwami społecznymi, bo sam się z biedoty wywodził, ale... i ze szlachtą poradzić sobie umiał.

Nieopodal grupy gawędziarza siedział dość egzotyczny, porządnie ogolony brunet z niecodziennym błyskiem w oku. Rozkładał właśnie talię kart kiedy Winkel spojrzał na niego z uznaniem. Pomiędzy pykaniem z fajki gość odezwał się ukazując swoje tileańskie korzenie. Bertowi przypomniał się pewien mały gnom... Zdecydował się zagrać z jegomościem. Może akurat dowie się czegoś ciekawego?



***

Gra skończyła się niepowodzeniem, ale Winkel nie załamywał się. Pił, jadł, rozmawiał z kompanami czekając aż zmorzy go sen. Kiedy do tawerny weszła piękna niewiasta Bert nie zachował się jak przeciętny mieszkaniec wioski, który wstając i ruszając przed siebie mógłby się potknąć o swoje zesztywniałe przyrodzenie. On zachował spokój patrząc na białogłowę niby przelotem. Nie interesował się nią za bardzo, ale swoje zainteresowanie zdradził uśmiechając się serdecznie kiedy ich spojrzenia się krzyżowały. Widać było, że kobieta czuje się zakłopotana. Gawędziarz nie mógł uwierzyć kiedy ruszyła ku jego stolikowi szybko zastanawiając się czy aby nie zna jej z jednej ze swoich wcześniejszych miłosnych eskapad. Nic jednak podobnego sobie nie przypominał.

- Mogę się dosiąść do panów? Potrzebuję dobrego, mocnego trunku i wolałabym nie robić tego w towarzystwie innych gości.

Khazad spojrzał na kobietę, po czym na towarzyszy i przywołał gestem karczmarza.

- Pięć razy mocniejszego coś. - powiedział wznosząc kufel. - Co Panią sprowadza do nas?

- Cztery razy. - poprawił go Jost. Zielarz, którego odwiedził po drodze, zdecydowanie odradzał mu mocny alkohol w charakterze środka znieczulającego. Tyle, swoją drogą, to Jost też wiedział.

- Nazywam sie Frann. - odpowiedziała młoda kobieta. - Do Strassenburga przybyłam na mój ślub z tutejszym właścicielem winnic. - Uśmiechnęła się raczej smutno, bardziej grzecznościowo.

- Na imię mi Bert. - powiedział Winkel kłaniając się uprzejmie. - Nie wygląda piękna Pani na ucieszoną z owych zaślubin. Coś jest nie tak, Madam? - zapytał Winkel już ciszej aby ich rozmowa nie przykuwała zbyt wielkiej uwagi.

- Za dwa dni ślub - westchnęła wychyliwszy pół kufla do dna, o mało nie krztusząc się piwem. Wprawną smakoszką alkoholu nie była, od razu to zauważyli. - Hugmunt to straszny brutal i... Nudziarz. Zatrzymałam się w "Skrzydle wdowim", które on dobudował dla jego matki po śmierci jego ojca jeszcze za jej życia. Nic w życiu już mnie nie czeka. Ostatni raz zabawić się i oddać ulotnej namiętności, by mi choć miłe wspomnienia z czasów panieńskich na starość zostały. - Dolała sobie piwa.

- Poszukiwanym byłby jakby. Uuu... To innego cosik już. Uradzić coś byśmy mogli. Albo przestępstwo jakie by popełnić raczył. Buty inne wtedy. Może stawiać nawet zechciałby się, to i obuszkiem połaskotać można byłoby. Bez tego ciężką sprawa być może. - pokręcił kudłatą głową krasnolud.

- Codziennie popełnia akty zazdrości urojonej. - szepnęła dyskretnie do Berta. - I wiesz co? Tym razem chętnie z przyjemności mej samej bardziej niż durniowi na złość, noc spędziłabym z prawdziwym mężczyzną. - spojrzała zalotnie, acz nieśmiało spod rzęs.

- Pani kochana… - powiedział uśmiechając się Winkel. - Moim obowiązkiem jest nie dopuścić do tak okropnych katuszy jakie mogą białogłowę czekać podczas żywota ze wspomnianym brutalem. Może chciałaby Pani… zniknąć? - zaproponował rozkładając aktorsko ręce Bert.

- Teraz? - Frann zarumieniła się. - Przyjdę po północy, nim świt wstanie zostanę z Tobą. - wyszeptała. - W którym pokoju będziesz Herr Bercie? - nieznacznie trąciła dłonią palec Winkela.

Niczym w bajce, pomyślał Jost. Piękna nieznajoma, rzucająca się w ramiona przygodnego podróżnika. Kłopoty pewnie też będą bajeczne, dodał w myślach. Pewnie Bert wyjdzie z tego goły i bosy. Kiepski interes, jeśli zapłatą jest pół nocy.

- W trójce. Łatwo trafić. - powiedział Winkel do kobiety cicho. - Proszę tylko być dyskretną. Normalnie nie czynię takowych rzeczy, ale… Czego nie robi się dla pięknych kobiet? - zakończył i upił łyk z kufla.

- Oh! - zakryła usta dłonią. - To ja o dyskrecję proszę. - szepnęła ręką ujmując pod ramię Berta i uścisnęła lekko. - Mój narzeczony to taki gbur. Żałuję, że ojciec nie zaaranżował mego zamążpójścia za takiego kogoś jak pan. - westchnęła.

- Pani opiekun jest z wyższych sfer jak mniemam? - zapytał Winkel cicho kobiety.

- Majętny jest po rodzicach, ale żaden to członek sfer wyższych. - prychnęła. - Do zobaczenia zatem. Wracać muszę nim tęsknić za mną zacznie…

- Do zobaczenia. - powiedział z uśmiechem Winkel patrząc w oczy kobiety i kłaniając się lekko.

Frann wyszła z karczmy, ale uśmiech z twarzy Winkela nie zniknął wraz z jej wyjściem.

- Chcesz spróbować? - Jost zwrócił się do Berta. - Serio?

- Serio serio. - rzucił Winkel. - Co mi przy was grozi? - zaśmiał się. - Na poważnie jeszcze nic nie zrobiłem, przyjacielu.

- Jeszcze nic. - odparł z uśmiechem Jost. - Ale możesz się wpakować w tarapaty, w których ci nie pomożemy. Ona może kręcić, a ten jej narzeczony może nie lubić konkurencji. Nie słyszałeś o zaborczych i zazdrosnych mężczyznach? A raczej... Nie miałeś z nimi nigdy do czynienia?

- Nie miałem? - zapytał Winkel zszokowany. - Jost przecież ja z nimi mam do czynienia częściej niż Eryk z listami gończymi, a ty tropami na ubitej ziemi. Jednak… Sam ją widziałeś. - pokiwał głową gawędziarz.

- Żadna kobieta nie jest warta zbędnego ryzyka. - stwierdził Jost. - A do niewiernych nijak zaufania nie mam. - dodał. - Co innego, gdyby ją kto zaatakował, ale tak... Gładkie liczko, gładkie słówka, ale nie wiesz, co się pod skórą kryje.

- Słuchaj Jost… Ona mówi, że to brutal czyli musiało tam dochodzić do rękoczynów. Mówi, że gbur czyli źle ją traktuje. Ja jej nie zaproponowałem nic tylko możliwość… Ewentualność. Nic więcej. Do niczego nie zmuszam tylko podaję jedno z możliwych rozwiązań. - Winkel spojrzał na resztę. - Rację mam panowie?

- Brutal? To rzecz względna. Bije ją, czy tylko na fanaberie nie pozwala? Niewiasta i to, i tamto “brutalnością” zowie. - odparł Jost. - Chcesz ją uwolnić od niego? Pomóc w ucieczce?

- Zgodnie z moimi słowy w jej obecności, tak. - powiedział gawędziarz. - Wiedz jednak, że to ona musi podjąć decyzję. To ona musi się wykazać inicjatywą. Nic za nią nie zamierzam robić, ani do niczego jej namawiać. Nie znam jej tak samo jak nie znam jej narzeczonego.

Za jakiś czas do tawerny wszedł wysoki jak dąb, krępy mężczyzna w kupieckich szatach. Młody, trzydziestu kilku lat na oko. Stanął i spojrzał spode łba na Berta. Podszedł do stolika Chłopców z Biberhof i zagrzmiał.

- Jakim ty mężczyzną jesteś hultaju, żeby z moim kwiatuszkiem tak bezczelnie flitować?! Powinienem ściąć cię w pół ty łachudro! - krzyknął zaciskając pięści wielkie jak bochny chleba.

Winkel wstał na długo przed tym jak wielkolud podszedł do jego stolika. Mężczyzna był o głowę wyższy od Winkela, który sam do najniższych nie należał. Doskonale wiedział kim jest i podejrzewał z jaką sprawą przychodzi. Niestety trafił nie najlepiej.

- Mości Hugmunt jak mniemam. - rzucił głośno gawędziarz. - Obawiam się, że źle mnie pan ocenił. Mam, niestety, mocniejsze nerwy niż kobieta, która musi potężnego pana znosić. Ponoć jedynie wątlejszym tak chętnie jegomość grozi słowami i czynami. - Bert spojrzał na gościa, ale jego mowa była bardziej pod publikę niż do samego zainteresowanego.

- Czyli nawet nie zaprzeczasz, żeś się chamie chciał dobrać do podwiązek mej narzeczonej?! - mężczyzna był na skraju fizycznej agresji.

- Czy pan oszalał?! - krzyknął Winkel. - Ani słowem nie wspomniałem o akcie fizycznym jaki ma pan na myśli! Wszyscy słyszący mą rozmowę mi świadkami! Nie przeczy pan, że niejednokrotnie okazywał pan brutalność swojej wspomnianej narzeczonej?! Prawda to zatem?!

- Łże! - wtrącił odwracając się siedzący tyłem jeden z głośnych Stirlandczyków. - Myśmy wszystko widzieli. - zarechotał. - Bałamucić chciał tę białogłowę ten gładki chłopaczek!

- Było tak. - stuknął hakiem o stół ten bez ręki.

Hugmunt zacisnął pięści aż pobielał kości i zniżył twarz robiąc krok bliżej i świdrując Berta wzorkiem. Miejscowi odsunęli się. Niektórzy zaczęli jakby zaczynać chować się pod stoły. Nawet karczmarz zbladł.

- Jam oszalał łgarzu?!

- Najwyraźniej skoro wierzy pan takim pogłoskom na mój temat… - powiedział Winkel patrząc na wielkiego kupca.

Nagle twarz pełna agresji zmieniła swe oblicze zmieniając się w obraz patetycznej rozpaczy. Oczy napełniły się łzami i wielkolud upadł na kolana obejmując nogi Berta szlochając.

- Dlaczego? Dlaczego ona mnie nie kocha? Mój kwiatuszek? - łkał jak dziecko zasmarkany. - Tak ciężko pracuję. Od dnia do nocy. A ona za lekkoduchami szukającymi przygód za zakrętem drogi się ugania. Za dużo romansideł się kwiatuszek naczytał! O ja zgubiony jestem na wieki… Moja Frann... Moja biedna mała Frann…

- Wielmożny Panie… - powiedział Winkel zdumiony. - Niech Pan wstanie. Niech usiądzie z nami. Porozmawiamy… - dodał kładąc rękę na ramieniu kupca. - Razem znajdziemy wyjście z sytuacji.

Jost wiedziałby, co powiedzieć, ale nie sądził, by propozycja wrzucenia “kwiatuszka” do Reiku spotkałaby się z należytym przyjęciem.

- Źle się żenić, gdy jedna tylko strona uczuciem pała. - powiedział ponuro. - Nieszczęście z tego się rodzi. - dodał.

Młody kupiec klapnął ciężko obok Josta i położył ciężką łapę na jego ramieniu obejmując go jak chłopczyka i łkając kiwał głową. Schlachter mało nie krzyknął z bólu. Wszak graba spoczęła na spuchniętym ramieniu.

- Miłość nie wybiera. - bąknął ocierając nos chustą po tym jak wysmarkał się głośno.

W karczmie wszystkim poprawił się humor. Nawet Stirlandczyzcy pękali ze śmiechu szydząc z młodego narzeczonego. Bert jednak zdawał się nie zwracać na to uwagi. Zbirów olał nie patrząc nawet w ich kierunku.

- Niech mnie Pan posłucha… - powiedział Winkel cicho tak, że jedynie ludzie przy jego stoliku mogli to słyszeć. - Bardzo Pan kocha Pannę Frann, ale bardzo wiele też Herr pracuje. Od rana do nocy. Każdego dnia. Czy nie uważa Pan, że lepiej zadbać o swoje uczucie i “zdobyć” swoją miłość? Zwyczajnie odpuścić w pracy, nie katować się, wyjechać ze swoją kobietą, pokazać jej jak jest dla Pana ważna. Drogie prezenty i nawet największe bogactwo nie wynagrodzi uczucia i tego jak należałoby się zachować. Na to potrzeba czasu… Rozumie mnie Pan?

Niech ją kupiec z rąk bandytów wyzwoli, pomyślał Jost. Ona przygodę przeżyje i może wyleczy, a on w jej oczach zyska. Idiotyzm jak się patrzy. A wszystko przez to, że białce od książek się we łbie przewróciło.

- Echh… - otarł łzy. - Do Worlitz ja wezmę zatem na Festiwal Powodzi zaraz po ślubie. - powiedział niskim głosem odzyskując pomału opanowanie. - Skoro tak Herr radzi, widać obeznany z kobietami i ich potrzebami. - unikał wzroku zmieszany.

- Nie. - powiedział Bert. - Ja jedynie słucham. Poświęcam czas. Pan musi ją zauroczyć, pokazać jak jest dla jegomościa ważna. Okazać uczucie i sprawić aby i w niej ono się zalęgło. Moja rada jest taka, że przed ślubem bierze ją pan do stolicy. To nie daleko, ale są tam piękne miejsca, wspaniałe atrakcje i olbrzymie możliwości. Niech pan sobie i jej tego nie robi i nie żeni się na siłę. Najpierw warto sprawić aby i ona poczuła miłość. Musi pan pokazać, że jest przy panu bezpieczna, pokazać jej stabilizację, ale jej nie nudzić, zaskakiwać, ale też być opiekuńczym. Rozumie Herr o co chodzi?

Olbrzym pokiwał głową jakby zadumany nad słowami Berta. Potem westchnął, pożegnał się pospiesznie i wybiegł z karczmy. Winkel uśmiechnął się zupełnie jakby od początku do końca zamierzał swoim postępowaniem komuś pomóc.

***

Kolejna godzina minęła leniwie. Karczmarz pozbierał ze stołu talerze i misy po kolacji. Patronów ani przybywało, ani ubywało. Kto miał być o tej porze “Pod Spadającą Gwiazdą” był. Niemniej drzwi otworzyły się i do środka wszedł niezwykły jegomość. Wyróżniałby się wszędzie swym nietuzinkowym, kolorowym ubiorem i od razu poznać w nim można było aktora. I to pewnie nie byle jakiego jeśli brać pod uwagę ilość atrybutów teatralnych, którymi obwieszony był niczym generał orderami. Był w średnim wieku, i choć pierwszą młodość wieku dojrzałego miał już za sobą, to do starości było mu zdecydowanie bardzo daleko. Przystojny mężczyzna wysokim był i ani grubym, ani chudym. Trzymał się dumnie i prosto, a ruchy jego i gesty były wręcz charyzmatyczne, co ocenił Bert, bo komuś innemu, mniej obytemu lub bardziej prostemu wreszcie niewrażliwemu na sztukę, mógł jegomość wyglądać na dziwoląga.

Aktor podszedł do szynkwasu i złożył zamówienie ignorując śmiechy i kpiny dotyczące jego osoby, zaczepne komentarze czwórki pijanych już Stirlandczyków ze stołu w kącie gospody. Z mosiężnym pucharem podszedł do stołu Chłopców z Biberhof.


- Dobry wieczór panom! - pozdrowił uprzejmie pięknym głosem. - Czy można dosiąść się na chwilę?

- Kurwa. Kolejny. - warknął pod nosem khazad. Nawet w spokoju piwa się napić nie było można.

- Siadajcie śmiało, miły panie! Zawodowo w problemach pańskich pomóc możemy! Towarzysza mego na pochędóżkę oferuję. Darmo pół. Dziesięć tylko koron nie oberżniętych! Pięć tylko koron za pomoc psychiczną i radę dobrą. Uczciwa cena to za problemu rozwiązania sposób. Promocyjną mamy też paczkę. Noc rozkoszna i porada fachowa dwanaście jedynie koron kosztuje! - zawołał entuzjastycznie co jakiś czas wskazując na Berta.

- Chyba, że co innego pana interesuje. - dodał Jost. - Znaczy inny ma pan problem, w którego rozwiązaniu pomóc możemy.

- Albo i nie możemy. - odezwał się Eryk, bardziej do towarzyszy niż nowoprzybyłego. - To się okaże. Do rzeczy waść.

- Bert Winkel jaśniepanie. - przedstawił się gawędziarz. - Niech Pan nie zwraca uwagi na uszczypliwe komentarze moich przyjaciół. Niezbyt obyte, proste są to ludzie, nie nawykłe do obecności osób z odmienną od nich aparycją. Ostatnio niezbyt powodzi im się w miłości, na co ja narzekać nie mogę i… krasnoludek nieco mało w okolicy. - dodał Winkel puszczając oko do Arno. - Co Pana do nas sprowadza? Widać, że znamienitym aktorem jest Herr. Prawdę mówiąc od dawna nie spotkałem nikogo pana profesją się zajmującego.

- Me imię to Hermes von Glicke. - Skinął uprzejmie głową. - Do rzeczy przejdę przyjemnej jak sądzę bez prologu długiego. - uśmiechnął się do wszystkich. - Zaprosić chciałbym panów na sztuki przedpremierę. Teatr nasz zapewne w przystani panowie już widzieli cumując. - Faktycznie każdy pamiętał kolorową łódź. - Sztuka to może być zbyt odważna dla zaściankowych dobrych mieszkańców Strassenburga, bo o potomku a raczej jego braku, Sigmara się toczyć będzie. Krytyka wasza, większych światowców o horyzontach szerszych, może nam pomoc rozeznać czy "Zguba Sigmara" odważna zbyt nie jest na Festiwalu Powodzianym premierę. Zaszczycicie "Trupę von Glicka" swa obecnością?

Zguba Sigmara... Tytuł brzmiał ciekawie, ale Jost nie był pewien, czy spodoba się wszystkim. No, a w takiej małej dziurze nastawienie do sztuk zbyt odważnych może być różne. Awantura mogła być, nie da się ukryć, jeszcze bardziej interesująca. Tyle tylko, że Jost nie bardzo chciał się znaleźć w środku tejże awantury.

- Ja z chęcią się pojawię. - powiedział Winkel zainteresowany. - Od pewnego czasu interesuje mnie aktorstwo, ale od bardzo dawna nie miałem okazji rozmawiać z prawdziwym aktorem. Czy po spektaklu mogę liczyć na wskazówki od fachowca z krwi i kości? - zapytał Bert. - Za nauki jestem w stanie zapłacić - dodał szybko gawędziarz.

- Ależ oczywiście. - przyklasnął von Glicke. - Herr Bercie przyjemność to dla nas będzie. Dla wszystkich. - Spojrzał po pozostałych. - W przerwach między aktami, mamy przygotowany skromny poczęstunek z napitkiem nie byle jakim. - Mrugnął do krasnoluda. - Oczywiście wolnym od oplat.

- I kiedy ta sztuka będzie? - spytał Bauer. - Coby nam statek nie uciekł… - sprostował.

- Gotowi będziemy za trzy kwadranse, jeśli panowie pozwolą. - odrzekł upiwszy wina. - Do rana czekać nie chcemy, bo nie wypada wtedy ani lokalnym patronom odmówić, ani na premierę do Strassengurga się spóźnić. - wyjaśnił spokojnie, z uśmiechem. - Aktorzy nasi przejęci są tym repertuarem, więc nadzieję wszyscy mamy na szczerą choć dobrą krytykę. - dodał poważnie.

- Ja chyba nie. - oświadczył Jost. - Zdrowie nie pozwala mi na zbyt silne wzruszenia. - stwierdził. - A ta sztuka wspaniała z pewnością owych wzruszeń dostarczy co niemiara.

- Szkoda. Wielka to szkoda. - zmartwił się von Glicke. - I przykro mi pana zastać w złym zdrowiu. Więc do zobaczenia moi drodzy. Spieszę zanieść waszą odpowiedź aktorom.

- Nie spodziewałem się znaleźć tutaj trupy aktorskiej. - rzucił Winkel. - Akurat chciałem nauczyć się kilku sztuczek aby jeszcze lepiej… grać. - dodał z uśmiechem. - Wiecie moje opowieści i te sprawy…

Arno nie do końca był przekonany czy bardziej zachęca go bankiet, czy jednak bardziej zniechęca nieustanna śmierć każdego Sigmaryty, którego spotka oraz ten tytuł nieszczęsny. A może by tak połączyć przyjemne z pożytecznym? To, że zadeklaruje przybycie na sztukę nie oznacza, że na niej będzie, a bankiet zawsze był dobrą rzeczą.

- O tak! Obserwować możecie teraz jak myli bardzo się towarzysz mój o trójce naszej rozprawiając. - wyszczerzył się, po czym spojrzał na Josta.

- A skoro tak, popatrzeć nie zaszkodzi. - stwierdził Eryk, dopijając pozbawione już piany piwo. - Też przyjdę, chociaż znawca ze mnie marny.
 
Lechu jest offline  
Stary 12-04-2014, 20:52   #56
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Eryk siedział w kącie kajuty i przyglądał się masce. Co było w niej tak niezwykłego, że łowca czarownic walczył z taką zapalczywością? Wyglądała przeciętnie, nie czuł też nic nadzwyczajnego trzymając ją. Są ponoś relikwie, które dodają posiadaczowi odwagi, pozwalają odrzucić precz zwątpienie czy uporać się z biegunką na tyle szybko, żeby sobie w towarzystwie wstydu nie narobić, tu jednak nie czuł żadnej zmiany, więc albo była bardzo subtelna, albo, co pewniejsze, nie było jej wcale. Tak czy siak, musiała być ważna, Eryk był przekonany, że napastnikom chodziło właśnie o nią, a i sam statek z eskortą wysłano nie dla towarów znajdujących się w ładowni, ale właśnie dla ochrony maski. Jego towarzysze zdawali się nie być tak zainteresowani znaleziskiem jak on sam, a gdy zadeklarował, że musi ją dostarczyć sigmarytom za wszelką cenę, przytaknęli tylko w milczeniu.

Strassenburg był zbyt mały, żeby Bauer mógł z czystym sumieniem zostawić tu maskę, nawet jeśli znalazłaby się tu świątynia Młotodzierżcy, póki co więc pozostawała ukryta w plecaku łowcy. Cała wioska była nadspodziewanie cicha, Bauera najbardziej uderzył brak dzieci i starców przy domach. Te dwie skrajne wiekowo grupy ceniły sobie czas spędzany na świeżym powietrzu i cechowały się brakiem zajęć, które mogłyby zajmować im większą część dnia. Młodsi zazwyczaj biegali z krzykiem, powracały wspomnienia stosunkowo niedawnej beztroski, a starsi siedzieli i obserwowali, co było miłą perspektywą na przyszłość. Tak było we wszystkich wsiach czy nawet mniejszych miasteczkach, które odwiedził z Irmo, oraz z przyjaciółmi, tutaj jednak w drodze do karczmy sporkami zaledwie kilka osób, z czego część stanowili marynarze. Bauer spodziewał się, że trasa wodna do Altdorfu będzie znacznie bardziej... żywa? dochodowa? przyjazna? Po prostu, spacerując po Strassenburgu wyczuwało się, że coś jest nie tak.

A w samej karczmie... Cóż, czysto i dość spokojnie, nie licząc ryczących co jakiś czas rodaków przy stoliku nieopodal. W ich towarzystwie, spytany o pochodzenie Eryk starałby się wymigać od odpowiedzi. Chociaż, czy upojony alkoholem zachowywał się wiele lepiej? No właśnie... Taki Stirland, takie wychowanie, nie poradzisz nic, nie wyprzesz się.

I tak Eryk znowu pofolgował żądzom, piwo lało się strumieniami, prosto w gardziołko, żeby ani kropli nie uronić. A wesoło było przy ich stole, oj wesoło, nuż kto przychodził, zagadywał, się z problemów zwierzał... No piękności Bauer nawet nie zagadał, Bert zbyt szybko złapał ją w swoje sidła, a i łowca uważał, że to dziewka nie dla niego, z wyższej półki, jak to mawiają karczmarze. A i problemy sercowe nie były jego specjalnością, wszak on prosty chłop był, zbyt prosty na te wszystkie gierki i podchody, rozum kobiecy zbyt zawiły dla niego. Ani więc Fran, ani jej nieporadnemu partnerowi, który przyszedł zaraz po niej, doradzić nic nie mógł w stanie.

Jednak kiedy przybył do nich Hermes, fatałaszki Gottego i złote usta Berta, aktorzyna-hybryda, łowca był już bardziej wyluzowany, więc tu się do rozmowy włączył. Poza tym, poczuł przemożną chęć obejrzenia tego przedstawienia. Prawdopodobnie duży wpływ miał na to wypity alkohol, tytuł przedstawienia ("Zguba Sigmara", co też mógł ten Sigmar zgubić?) oraz wcześniejsze przemyślenia odnośnie jego i jego towarzyszy w roli sprawców sigmaryckiej woli. Wszystko to razem, a, i nie zapominajmy o skromnym poczęstunku, sprawiło, że zgodził się przyjść na spektakl. Widowisko. Szopkę. Przedstawienie. Jakkolwiek ten Herr Mes to nazwał.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 15-04-2014, 06:26   #57
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Chłopcy z Biberhof z wyjątkiem Josta, który został w karczmie, nie spiesząc się szli po drewnianym molo zbliżając się do kolorowego statku. Do połowy wzeszły Manslieb przeglądał się w czarnym Reiku. Było już po północy i żywej duszy w porcie. Na burcie widniał fikuśnie skreślony napis czerwonej farby: „Raj”. Pokład okrętu był udekorowany wspaniałymi dekoracjami pięknych dywanów oraz rozwieszonych, kolorowych płócien. Z masztów i lin zwisały uczepione różnobarwne papierowe lampiony. Kołysały się delikatnie bujane nocną bryzą. Na deskach pokładu czekały na gości ustawione wygodne krzesła zaś cała prawa burta przedstawiała zacienioną, pogrążoną w mroku, scenę z do polowy uniesioną, szkarłatną kurtyną.

Nim zeszli z trapu wyszedł im na spotkanie młody mężczyzna z olbrzymia tacą witając ich z uśmiechem.

- Siadajcie proszę wygodnie. – wskazał ręką fotele. – Zaraz zsię zaczynie. – poczęstował widzów winem oraz przekąskami z małych kawałeczków sera i wafli.

Oprócz młodzieńca nie było widać nikogo więcej. Zupełnie jakby w „Raju” nie było nikogo innego.

Eryk z Bertem zajęli najlepsze miejsca naprzeciw sceny zaś Arno odsunął fotel ciągnąć go za sobą przy akompaniamencie niemiłosiernego skrobania podkutych nóg krzesła o deski pokładu. Usadowił się z tyłu bliżej stolika z wystawionymi tacami z piętrzącymi na nich przekąskami sera, wafli i oliwek.

Wkrótce młodzian o imieniu Heindrich wspiął się po schodkach na rufę i obrócił ku scenie wielka lampę. Podciągnął opuszczaną klapę i okrągłe oko reflektora oświetliło jasnym snopem scenę.

Oczom Chłopców z Biberhof ukazała sie wspaniała sypialnia. Centralne miejsce zajmowało łoże z czterema słupami, obok stał stół z leżącymi na blacie księgami, pergaminami i przyborami do pisania. Przy stole drewniana skrzynia. W tle, na materiale imitującym kamienną ścianę komnaty, wisiał malowany obraz w okiennych ramach. Przedstawiał jakoby widok z sypialni na wieże Altdorfu.


Kurtyna wzniosła się całkowicie do góry a po pokładzie przetoczył się niski, donośny baryton.

- Panie i Panowie przygotujcie się wygodnie na opowieść o mroku i zachwycie! „Trupa von Glicke” przestawia ku waszemu oświeceniu i rozrywce sztukę „Zguba Sigmara”.

Do komnaty wszedł z prawej strony Hermes von Glicke przebrany za samego Sigmara. Za nim kroczył szczupły skryba komicznie żonglujący kałamarzami, piórem i nożem do otwierania poczty.
Sigmar zatrzymał sie przy oknie ze splecionymi za plecami rękoma I spoglądał w dal na miasto.

- Juzefusie, mój lojalny skrybo. – przemówił. – Spójrz jaki postęp uczyniliśmy! Zaprawdę powiadam ci, nie znajdziesz w mym sercu wątpliwości, że Imperium którem założył trwać będzie na tysiące lat. Przetrwa ostre baty sił Chaosu z pewnością nadciągające w przyszłości.

Skryba zachichotał nie przestając podrzucać przedmiotów.

- Gdybym tylko miał Cesarzową stojącą przy mym boku! – Sigmar podniósł głos w uniesieniu. – Mężczyzna bez kobiety jest tylko połową mężczyzny! Jakże pragnę kobiety, szarfy w której mógłbym powiesić mój róg... – westchnął.

Skryba wybuchnął donośnym śmiechem na niewinną insynuację aktu cielesnego.

- Lecz niestety – ciągnął von Glicke. – otoczony jestem chmarą bezmyślnych kurtyzan. Są przyjemne dla oka, lecz ja śnię o krzepkiej wiejskiej kobiecie na wzór mej matki. Silnej kobiety, która będzie przy mym boku, a nie pode mną.

Sługa zaśmiał sie na całe gardło rubasznie.
- Skrybo, piszmy list. – rzekł Sigmar podchodząc do stołu.
Podwładny usiadł na krześle nie przestając żonglować jedną ręką noża do poczty i kałamarza, zaś drugą kreślił piórem na pergaminie esy floresy.

- Do mych wszystkich wiernych poddanych. – zaczął Sigmar chodząc po komnacie. – Nadszedł czas abym zabezpieczył przyszłość naszego Imperium płodząc potomka z łona kobiety godnej w mych oczach. Przemierzać muszę przepastne krainy naszego Imperium, od krzepkich Tautogeńskich dziewcząt z północy do złocisto brązowych Birgundianek z południa, szukając kandydatki na małżonkę aby rządziła wami wszystkimi jako Casarzowa. – dyktował z powagą. – Lecz jednakże obawiam się, że żadna godna kobieta kiedykolwiek się znajdzie. Przeto proszę was, pomóżcie swemu ukochanemu Cesarzowi znaleźć kochającą rękę w której będzie mógł złożyć swój potężny młot. Godną pochwę na mój miecz. Z oddaniem, Sigmar, Cesarz wszystkiego, władca wyżyn, głębin i tak dalej I tak dalej…
Skryba skończył pisanie wzdychając komicznie i trzepocząc rzęsami ciągle nie przestając żonglerki jedną ręką.

- Teraz włóż ten list między proklamacje i dekrety i niechaj będzie rozniesiony we wszystkie zakątki krainy! – rozkazał Sigmar.

Następnie schylił się ku skrzyni i dźwignął go unosząc kufer w ramionach. Eryk zauważył, że von Glicke nieco siłował się z tym przedmiotem, które zapewne nie był pustym rekwizytem. Skryba podrzucający swymi atrybutami uchylił wieko i ze środka wyskoczyła kobieca postać Demona Slaanesha, robiąc pełne salto nad głową Sigmara i lądując za jego plecami.
Eryk z Bertem bez trudu rozpoznali w ucharakteryzowanej, pięknej kobiecie, pod kostiumem demona rozpusty i nierządu, znajomą im Frann!

- Nie szukaj dalej niż mnie, lordzie Sigmarze! – krzyknęła uwodzicielsko Demonica. – Za cię wezmę do wyżyn i głębin rozkoszy!

Eryk, Bert i nawet Arno poczuli się nieco niekomfortowo. Wszak nawet mało religijny obywatel Imperium zdawać sobie mógł sprawę, że sztuka ociera się o herezję. Ich miny dobitnie i tym świadczyły.
Sigmar wzniósł ostrzegawczo dłoń w kierunku Demona gdy skryba, wciąż żonglując, cofnął się do okna przedrzeźniając strach.

- Trzymaj sie z daleka, o nieczysty pomiocie Chaosu! – przemówił donośnie Sigmar. – Czyż nie wiesz, że jestem człowiekiem niezachwianej prawości?

- W rzeczy samej. – zachichotała Demonica. – Słyszałam, że zostaniesz bogiem na wieki! Lecz cóż z twym potomstwem o wielki? Kochaj mnie a dam ci wspaniałych synów i córy!
Sigmar stał twardo niewzruszony.
- Nie mogę! – odrzekł. – Gdyż jesteś z nikczemnego padołu do którego wszystkie złe rzeczy w końcu kończą! Nie mogę ryzykować przyszłością Imperium kochając tak plugawą istotę jak ty! Przepadnij z mej sypialni, gdyż zmuszonym będę stukać cię mym młotem srogo od teraz aż po świt!

- Ależ mój panie, czyż nie jestem zadowalająca? – wypięła dekolt ujmując jędrne piersi o obie dłonie.

- Nie! – krzyknął Sigmar. – Jesteś kłamstwem I podróżujesz z kłamcami! Ty I wszystkie nikczemne bestie jak ty zabiłyby wszystkich dobrych ludzi! Czyż nie zabiłbyś takiego człowieka a potem ograbił go do cna dokładnie?
Von Glicke ciągnął dalej lecz tym razem obrócił się do audiencji.
- Czyż nie wziąłbyś jakiekolwiek krwią splamiony skarb mógłbyś znaleźć? - przemówił patrząc po widzach. - Czyż nie szukałbyś zysku z niego, oddając to TEMU, KTÓRY PRAWDZIWIE TEGO ZASŁUGUJE?

Po tych słowach skryba cisnął nożem w kierunku Chłopców z Biberhof. Bert uchylił się zwinnie a ostry sztylet ugrzązł w emeraldowym płótnie oparcia.
Hermes Von Glicke stał na scenie wykonując rękoma dziwne ruchy i wymawiając niezrozumiałe Stirlandczykom słowa.
Skryba dobył zza pazuchy więcej noży do rzucania.
Tymczasem Frann skoczyła robiąc salto w powietrzu w kierunku widowni i wylądowała przed Erykiem i Bertem z dobytym rapierem, który wyjęła uprzednio z kufra.
Arno zaś zauważył, że spod pokładu wyszedł olbrzym w osobie rzekomego kupca Hugmunta. W mocarnych łapach trzymał wielki topór.
Z rufy zeskoczył zwinnie młody Heindrich. Z dobytym mieczem w dłoni stał przed Erykiem i Bertem gotowy do walki.










Tymczasem Jost, który znużył się siedzeniem w karczmie, dopiwszy resztkę grzanego piwa, które już wystygnąć zdążyło, poczłapał powoli na górę.
Ramię narywało bezlitośnie i czekała go pewnie mało senna noc...

Przechodząc koło sypialni zwrócił uwagę na drzwi pokoju numer trzy. Nie żeby do głowy mu od razu przyszło, że korzystając z nieobecności Berta, może jemu uda się zaspokoić potrzeby pięknej Frann mającej nawiedzić komnatę tej nocy. Nie żeby mu to do głowy od razu przyszło, choć mogło. Niemniej zerknął na drzwi i zauważył, że nie są całkiem zamknięte. Szczelina między drzwiami a futryną zdradziła, że Berta zapomniał zamknąć je na klucz lub... Dziewczyna była już w łożu czy, gorzej, padli ofiarą włamania?

Z ręką na głowni miecza pchnął lekko drzwi a one uchyliły się skrzypiąc.

W środku zastał bałagan niepomierny jakby nie pedantyczny Winkel co swe ubrania na kart szykował jemu znanymi sposobami, tutaj się zatrzymywał. Zgoła stado loch i wieprzków z tatowej zagrody, których Jost już tak dawno nie widział, trzymało większy ład w oborze. Pokój był pusty. Ktoś tu jednak czegoś szukał przewracając wszystko do góry nogami!





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 15-04-2014 o 06:54.
Campo Viejo jest offline  
Stary 15-04-2014, 20:25   #58
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Darmowe jedzenie i picie w zamian za udział w przedstawieniu, którego nazwa i tematyka podpadała pod obrazę religijną? Według Josta interes był co najmniej kiepski. Wśród mieszkańców tej portowej osady mógł się znaleźć jakiś fanatyk, któremu coś się nie spodoba, a wtedy - strach pomyśleć. Inkwizycja, łowcy czarownic i Sigmar jeden wie, co jeszcze.

Popijając spokojnie piwo Jost najpierw odprowadził wzrokiem odchodzących kompanów, a potem spoglądał na nielicznych, przechodzących niedaleko gospody mieszkańców osady.


- Wrzątku nieco poproszę - zwrócił się do karczmarza, gdy oddając pusty kufel podszedł do lady.

Niektóre zioła, które miały stanowić uzupełnienie maści, wymagały zaparzenia. Na szczęście można było pić je również na zimno.

- Wrzątku? - powtórzył karczmarz. Całkiem jakby po raz pierwszy słyszał to słowo.

- Ano. Gorącej wody - wyjaśnił Jost, któremu nagle przypomniał się dowcip o zimnym wrzątku.

- Będzie - zapewnił go karczmarz. - Za moment będzie. Za dwa pacierze. Trza wodę wstawić.

* * *

Uchylone drzwi do pokoju Berta stanowiły, śmiało można rzec, zaskoczenie dla Josta. Aż za dobrze pamiętał, że Bert, przed zejściem na dół, zamknął starannie drzwi. Podobnie zresztą jak i pozostała trójka. A Jost wiedział, że do góry nikt z nich nie wchodził.
Po cichu podszedł do drzwi, zastanawiając się nad charakterem niespodziewanego gościa, który odwiedził pokój Berta pod nieobecność gospodarza. Spragniona przygód i namiętności Frann? Stęskniony cudzego srebra złodziejaszek? Przyjaciel spoczywającego na dnie Reiku łowcy czarownic?

Gotowy do wyciągnięcia miecza ostrożnie popchnął nogą drzwi, otwierając je szerzej.
Drzwi złośliwie zaskrzypiały, jednak - jak się okazało - nie miały kogo ostrzec, bowiem w pokoju nie było nikogo (ku radości Josta, który nie miał ochoty stawiać komukolwiek czoła, nawet spragnionej igraszek panience). Był za to niopisany bałagan.

- Jak się ten sukinsyn tu dostał? - mruknął Jost, sprawdziwszy zamknięcie okiennicy. Za grosz nie pamiętał, by kto inny łaził po schodach tam i z powrotem. - Berta skręci na ten widok.

Pozostawiając komu innemu sprzątnięcie bałaganu Jost zabrał się za inspekcję innych pomieszczeń.
A tam - niespodzianka. Wszystkie rzeczy leżały na swoich miejscach.

Czemu Bert? - zadumał się Jost, zamykając ostatnie drzwi i ruszajac po schodach na dół. - Że najlepiej wystrojony? Bo najbardziej gadatliwy? A może to nauczka od zazdrosnego narzeczonego pięknej Frann?


- Wrzątku jeszcze nie ma - odezwał się karczmarz, zanim Jost rzekł choćby słowo. - Mówiłem, że za dwa pacierze.

- Z tym się nie spieszy - odparł Jost. - Ktoś przerył pokój mojego przyjaciela. Wygląda tam tak, jakby huragan przeszedł.

Huragany Jost znał co prawda tylko ze słyszenia, ale wiedział coś o skutkach ich przejścia. No bo przecież nie powie, że wygląda to jak kartoflisko po przejściu stada świń.

- Włamanie? - Zdziwienie karczmarza było całkiem szczere. Przynajmniej tak ocenił to Jost. - Jak to możliwe? Nikt tam nie wchodził, ani żona, ani ja. A kucharz tym bardziej. A są przecież tylko jedne schody. Nikt nimi nie wchodził. Coś zginęło? - spytał.

Jost wzruszył ramionami.

- Nie mam pojęcia. Nie mój pokój, a w tym bałaganie... Zaraz wracam.

Wyszedł przed karczmę i przywołał jednego z tutejszych chłopaczków, co to zawsze się kręcą po ulicach, bez względu na wielkość miejscowości.

- Biegnij do portu - tytułem zachęty wręczył mu miedziaka - i przyprowadź natychmiast pana Berta Winkiela. Będzie na takiej bardzo kolorowej łodzi.
- Wrócisz z nim, to dostaniesz dwa razy tyle. Rozumiesz?

- Co mam nie rozumieć? - oburzył się chłopaczek. - Pan Bert Winkiel, kolorowa łajba, co to się Raj nazywa. Już idę.

Pognał do portu, a Jost wrócił do środka. Pozostawało teraz tylko poczekać, aż wróci Bert. I zorientować się, co padło łupem tajemniczego poszukiwacza.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-04-2014, 19:06   #59
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Za dialogi dziękuję MG i kolegom z drużyny...

Bert z chęcią szedł na przedstawienie będąc skorym nie tyle do jego oceny co do nauk u znamienitego aktora. Winkel nie liczył na cuda na kiju, ale ktoś doświadczony, z obyciem mógłby go nieco nauczyć - chociaż sam gawędziarz byle jakim mówcą nie był. Jedynym co było dla niego nie zrozumiałe to późna godzina wystąpienia. W okolicy nie było żywej duszy, a księżyc widniał wysoko na niebie srebrzyście oświetlając kolorowo udekorowany statek. Cóż... Artystów nie zrozumiesz.


"Raj" był udekorowany wręcz przesadnie. Pokład mienił się w kolorowych dywanach i płótnach. Kołyszące się z lekka delikatne, papierowe lampiony stanowiły skromne oświetlenie całej łajby. Na solidnych dechach stały krzesła dla widzów - wygodne, z miękkimi oparciami i podłokietnikami. Prawa burta była ciemna, mroczna, złowroga - wszystko w klimacie mającej się rozegrać niedługo opowieści.

Nim weszli na pokład podróżnych wyszedł przywitać i poczęstować młody chłopak. Winkel oraz Bauer siedli blisko sceny, natomiast brodacz ciągnął swoje krzesło aż do stolika wystawionego najróżniejszymi przekąskami. Heindrich bez ociągania wszedł na rufę i potężnym reflektorem oświetlił scenę. Sypialnia, którą zobaczyli chłopcy z Biberhof nie należała do tych lichych. Olbrzymie, wygodne łoże, solidny stół zawalony wymiętymi pergaminami, zapisanymi kartkami i przepastnymi księgami oraz potężna skrzynia. Za wyimaginowanym oknem pomieszczenia widać było jedną z monumentalnych wież stolicy Imperium.

Kurtyna uniosła się do góry, a widzowie usłyszeli potężny głos zapraszający ich do obserwacji sceny. Gawędziarz był niezwykle ciekawy. "Zguba Sigmara" zapowiadała się obiecująco. Samego Młotodzierżcę grał Herr von Glicke. Za nim na scenę wszedł zręcznie żonglujący skryba. Winkel uśmiechnął się na sam widok tak zabawnej interpretacji. Mimo dość twardego, mrocznego klimatu sztuka zapowiadała się na zabawną co okazało się już po pierwszej kwestii Sigmara kiedy jego skryba się panicznie zaśmiał. Ta dwoistość go intrygowała. Czy aby zawodowa trupa pozwoliłaby sobie na coś takiego?

Kiedy Sigmar - niezwykle zwinnie władający mową - mówił o intymności w tak dziwny, prześmiewczy sposób gawędziarz przestał się uśmiechać. To przedstawienie zakrawało o skandal! Skryba znowu się zaśmiał - tym razem jeszcze głośniej i śmielej. Bóg w ludzkim ciele dyktował list do swoich poddanych, który... również nie rozbawiłby bardziej gorliwego wiernego nie mówiąc o akolicie czy kapłanie Młotodzierżcy. Ci ostatni czuliby się szczególnie oburzeni natychmiast przerywając występ. Bert jednak słuchał dalej. Miał przecież ocenić całość, a nie część pokazu.

Kiedy von Glicke uniósł skrzynię, postawił ją, kiedy wyskoczyła z niej Frann gawędziarz zaczynał powoli czuć coś dziwnego. Jakby piekł go oczodół, ale tak... od dołu. Podejrzewał, że zaraz coś się stanie. Winkel nigdy nie pomyślałby, że ta kobieta może być aktorką, do tego tak sprawną i... że spotka ją na występie w chwili kiedy miała się wymykać z domu aby go spotkać. Przecież olbrzym nie wypuściłby jej z rezydencji...

Słowa demonicy Pana Przemian, jej wygląd i samo sugerowanie aktu z Sigmarem... To była herezja! To było coś za co płonęło się na stosie. Winkel czuł jakby zaraz wszyscy mieli zacząć się śmiać, zakończyć tę farsę i zacząć właściwe przedstawienie. Aktorzy jednak ciągnęli dalej, a Bert... spinał się mimo woli. W końcu sam był wierzącym w Sigmara. Może nie tak gorliwym jak by należało, ale jednak. Ten występ był obrzydliwy.

Pan i władca Imperium coś mówił, ale Bert już nie słuchał. Był spięty, dziwnie czujny. Jego przeczucie odeszło w niepamięć, ale Winkel czuł, że zaraz stąd wyjdzie. Ciekawe czy Arno już rozpracował wszystkie przystawki. Kiedy nóż poleciał w jego kierunku Winkel uchylił się zwinnie niczym drapieżny kot. Nóż do otwierania listów - ostry jak brzytwa - wbił się w oparcie jego krzesła. Gawędziarz nie mógł w to uwierzyć!


Hermes Von Glicke właśnie próbował rzucić jakiś plugawy czar. Bert widział już niejednego czarodzieja, widział jak takowy czaruje, ale... nie podejrzewał, że coś takiego będzie wycelowane w jego osobę! Przebrany skryba dobył kolejnych noży, a Frann saltem wylądowała tuż przed Erykiem. Bert omal nie pisnął kiedy spod pokładu wyszedł olbrzym z toporem. Przecież to był Hugmunt! Heindrich też nie próżnował z obnażoną klingą ruszając w stronę łowcy.

- Pali się! Pożar! - wykrzyknął na całe gardło Winkel.

Bert nie był głupi i wiedział, że jak krzyknie o walce, zabijaniu większość pozamyka szczelniej okna, zabarykaduje drzwi i tyle będą z jego krzyku mieli. Kiedy natomiast wydrze się, że coś się pali każdy zapewne wyjrzy aby zobaczyć czy to nie chata jego czy sąsiada. Czy aby łódka będąca jego jedynym źródłem zarobku właśnie nie idzie z dymem. Gawędziarz miał łeb na karku i chociaż nie potrafił walczyć to musiał coś zrobić. Jak nie zareaguje, to wrogowie wytłuką jego towarzyszy. Bał się, ale musiał. Wyciągnął sztylet i cisnął nim w von Glicke.

Eryk stanął w szranki z Frann, która po zadaniu celnego ciosu została ranna w głowę. Złość jak widać piękności szkodzi - i to dosłownie. Nóż Berta natomiast poleciał gdzieś za pokład. Cóż... Winkel nie był zbyt dobrym wojownikiem. Szczęście, że Heindrich też nie - młodzik trafił w krzesło stojące tuż obok gawędziarza.

- Pali się! - wydarł się Winkel na całe gardło. - Pomocy! Pożar! - Bert musiał biec po pomoc, bo… walczyć nie potrafił, a tak może ściągnie chociaż Josta czy innych wojów.

Kiedy Winkel zaczął uciekać poczuł jak w kichach mu zabulgotało. Ciśnienie na zwieracze było tak olbrzymie, że - w takiej presji - Bert popuścił. Nie walczył z tym, ale też nie czuł ulgi zwyczajnie brudząc swoje spodnie. Jego powonienie też nie miało się zbyt dobrze - smród był okropny. Niedoszły Sigmar przestał bredzić zatem to on stał za nagłą biegunką Berta...

Ucieczkę gawędziarza przerwał nagły wrzask bólu i wołanie krasnoluda. Heindrich miał połamaną nogę, a jego miecz leżał niedaleko jeszcze nie skąpany we krwi. Tu Winkel zauważył swoją szansę...

- Bert! Stój! - odezwał się cicho Arno wznosząc młot do zadania drugiego ciosu przeciwnikowi.

Bert wystraszony, ale opamiętał się słysząc głos Arno. Chciał biec po pomoc, bo… nie jest dobrym wojownikiem jak krasnolud czy Eryk. Miał jednak szansę. Podbiegł do miecza Heindricha i zdecydował się pomóc w walce najbliższemu przyjacielowi. Nie mógł tak po prostu uciec…


Winkel chwycił miecz i z lekkim zwątpieniem ruszył w kierunku rannego chłopaka. Heindrich się nawet nie spodziewał trzymając się za rannego kulasa kiedy klinga gawędziarza przekuła go niemal na wylot. Bert pierwszy raz zabił człowieka. Lub dobił. Jego psychika została jednak wyłączona, bo jego kompani byli w poważnych tarapatach. Eryk walczył z wieloma przeciwnikami, a - mimo iż Winkel kochał go jak brata - jego klęska była jedynie kwestią czasu. Oni wszyscy mogą tutaj zginąć. Nagle z wewnątrz wioski, od strony lasu, zupełnie przeciwnej niż port, rozległ się głośny, basowy krzyk:

- Pali się tutej!

Eryk cały czas był w tarapatach kiedy na pomoc mu ruszył brodaty wojownik. Zwrócił się jedynie do Berta:

- Powalonych dobij. Nie jak: oliwa. - wskazał Bertowi na schody, zaś sam przyciągnął Heindricha za zasłonę. - Lina z pętlą zaciskową i przywiąż. - rzekł wskazując na barierkę samemu chcąc rzucić w Hugmunta i Frann… Heindrichem.

Specjalną uwagę przyłożył do precyzji i rzutu z całej siły w tą dwójkę. Miał chyba zamiar ich powalić krzycząc na całe gardło. Niestety chłopak nie był tak dobrym pociskiem jak krasnolud przypuszczał i upadł daleko przed nogami przeciwnika. Hugmunt - widząc ciało kompana - ryknął z rozpaczą. Zadarł głowę i chwytając siekierę oburącz szykował się do ataku. Winkel niemal nie uciekł kiedy olbrzym spojrzał na niego z mordem w oczach. Krasnolud na tak przerażonego nie wyglądał. W tle po chwili ukazał się okropny widok - Frann w kałuży własnej krwi dygotała na pokładzie ze zmiażdżonym barkiem i licznymi ranami głowy. Wcześniej tak pięknej głowy.

Winkel wydarł się w niebogłosy jakby obdzierali go ze skóry i zajął się... podpaleniem statku wroga. Starał się biegać tak aby nie dostać od nikogo przypadkiem żelazem - co było blisko kiedy przeleciał obok niego nóż do rzucania. Gawędziarz wylewał na dechy, żagle, szmaty i tkaniny rozgrzaną oliwę z lampionów. Nic lepszego obecnie nie przychodziło mu do głowy. Ogień zaczął trawić rozlaną naftę, lizać deski pokładu, schody i żagle. Bert wiedział, że ugasić tego nie ma szans, a jak zajmą się żagle, to już na pewno nie.

Tymczasem do schodów z prawej strony zbliżył sie Hugmunt. Widząc ogień zatrzymał się i z siekierą w rękach patrzył spode łba na górny pokład, gdzie widać było przy relingu krasnoluda. Zaczął wbiegać na schody z lewej strony. W międzyczasie von Glicke niezauważony przez Bauera, zeskoczył ze sceny i uderzył ręką odwróconego plecami Eryka w szyję. Łowca padł na deski pokładu, a czarodziej pospiesznie zaczął przeszukiwać jego bezwładne ciało.

Arno wskoczył na reling, złapał się za linę i... ta pękła, a wojownik gruchnął o deski. Nie zrażony tym od razy krzyknął:

- Bert! Kuglarz!

Winkel nie chciał starcia z olbrzymem, który wchodził właśnie po schodach. Podbiegł do jednej z lin, chwycił miecz w drugą rękę i... aż sam się przeraził, że to się udało. Miał w myślach już obraz jak upada przebijając się własną klingą, ale... chyba tak mu zależało na tym sukcesie, że się ziścił! Gawędziarz sapnął lekko kiedy nóż wbił się w jego ciało. Von Glicke tymczasem wyciągnął zza pazuchy Eryka maskę i krzyknął:

- Wykończcie ich! - a sam zaczął uciekać.

W porcie, przy łajbie, pojawił się nagle wiejski strażnik. Widząc co się dzieje zaczął się wahać przestraszony. Za nim nadbiegł zdyszany chłopak. Stanął jak wryty. Z rozdziawioną gębą wyglądał jakby zapomniał celu w jakim przybył.

- Luuuudzie! - rozdarł się strażnik. - Ludzieeee! Chodźta szybko!

Do uszu wszystkich na pokładzie doszły dźwięki zamieszania w wiosce, podniesione głosy, na wyrywki słowa o pożarze. Szef bandziorów skierował się za scenę, ale Winkel - mimo iż wolniejszy - nie popuszczał. Normalnie dałby spokój, ale teraz... nie odpuścił! Nie miał zamiaru! On był Winny śmierci Eryka! Dla jakiejś głupiej maski. Dla jakiegoś kawałka dębu. Psi chuj nie miał prawa uciec. Nie miał prawa żyć!

Lada moment miało okazać się kto jest lepszym gawędziarzem. Strażnik - mężczyzna w kwiecie wieku - wyglądał na bardzo wystraszonego. Trzymał włócznię w jednej, latarnię w drugiej ręce i najchętniej by go już tam nie było. Dzieciak widząc biegnących, a zwłaszcza Berta z zakrwawionym mieczem, od razu zaczął uciekać. Strażnik był niezdecydowany. Sparaliżowany strachem. Krzyczał jeszcze przed momentem, teraz stojąc w bezruchu. We wsi słychać było poruszenie, między domami widać pochodnie w oddali. Miejscowi się pobudzili, ale do portu nikt póki co nie ruszył.

- Panie kochany! - krzyczy von Glicke z przerażeniem wymalowanym na szlacheckim licach, z otwartymi, pustymi rękoma, biegnąc po trapie ku stojącemu na molo strażnikowi z włócznią gotową do obrony. - Piraci! Mordercy! Złodzieje! Ratujcie! - teatralnie gestykulował z pasją grając poszkodowanego.

- Nie słuchaj tego nikczemnika, o szlachetny! - zawołał Winkel równie przekonująco. - Wraz ze swoimi kompanami zaatakowali nas udając trupę aktorską! Ludzie w karczmie słyszeli jak nas wieczorem zapraszał na przedstawienie! Jego towarzysz olbrzym próbuje zabić mego przyjaciela! - krzyknął z rozpaczą w głosie gawędziarz. - To ja wołałem pomocy. - Winkel opuścił miecz, ale nie wyrzucił narzędzia cały czas będąc niepewnym von Glicke.

Bert starał się zagrać tę dobrą stronę, ale kiedy jego przeciwnik się zbliży... nie okaże litości. Może nie potrafił walczyć, ale Eryk był jego przyjacielem. Byli jak bracia. Z jednej wioski, z jednej ulicy, razem w wiejskiej straży, razem na trakcie. Ten skurwysyn mu zapłaci za odebranie przyjaciela a czy sąd wymierzy mu wiejska społeczność czy sam Winkel to było mu obojętne. Chciał zagrać dobrze. Chciał sprawiedliwości i... miał nadzieję, że ktoś z zebranych skojarzy jak von Glicke zapraszał ich na seans w karczmie. To by mu bardzo pomogło.
 
Lechu jest offline  
Stary 26-04-2014, 16:19   #60
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nie podobało mu się to od samego początku. Bankietów mu się zachciało. Jedzenia i picia darmowego. Odmówić powinien stanowczo i nie zastanawiać się, a kiedy zobaczył, że tylko oni znajdują się na widowni , za fraki Eryka i Berta chwycić.
Albo przynajmniej z Jostem pogadać, coby ubezpieczał ich pistoletami swymi.

Gdy sztylet pofrunął w kierunku Berta khazad poderwał się natychmiast rozglądając się. Sytuacja była zła. Co najmniej. Kątem oka dostrzegł Hugmunta z toporem dwuręcznym, Frann już mierzyła się z Erykiem, a Heindrich zeskoczył z pokładu sterowego. Na scenie nożownik i czarodziej jakiś.
Nikt obecnie nie zwrócił na niego uwagi, a potrzebowali środków masowego rażenia.

Ruszył w kierunku steru starając się nie zwracać na siebie uwagi. Gdyby zamiast świec w śmiesznych lampionikach były lampy naftowe, to sytuacja stałaby się prosta i klarowna. Jedyna nadzieja w reflektorze naftowym oświetlającym scenę. A znajdował się właśnie przy sterze.

Na pokładzie bitwa rozgorzała na dobre, lecz zanim Arno zdołał chwycić za lampę zobaczył wbiegającego na schody Berta gonionego przez Heindricha.
Niewiele myśląc krasnolud schował się za sterem w oczekiwaniu na przebiegającego napastnika. Sytuacja zrobiła się ze wszech miar ciekawa. Arno był niewidzialny i jeśli udałoby się szybko zabić Heindricha, mógłby zająć się czarownikiem i nożownikiem atakując ich od tyłu. Sytuacja maksymalnie temu sprzyjała. Scena przypominała zamknięty z trzech stron namiot z dwoma bocznymi wejściami na deski prowizorycznego teatru. Frann półtyłem-półbokiem zwrócona w kierunku rufy. Jedynie Hugmunt mógłby podnieść alarm, lecz wielkolud kierował się w stronę Eryka.

Nagle koło Arno przebiegł Bert, a khazad wyprowadził cios uwalniając go z uprzednio przygotowanego zamachu! Kość nogi Heindricha trzasnęła, a sam przeciwnik runął wypuszczając miecz.

-Bert! Stój! – zawołał półszeptem. Już w chwilę później Heindrich leżał przebity mieczem dzierżonym przez gawędziarza.
Wyjrzał na niższy pokład, na którym Eryk stał na ostatnich nogach. Sytuacja wyglądała jeszcze gorzej niż poprzednio.

W jego głowie natychmiast powstał nowy plan. Eryk musiał wytrzymać jeszcze tylko chwilę.
Miał wystarczająco dużo miejsca, by rzucić martwym Heindrichem na dolny pokład. Miał zamiar trafić nim we Frann i Hugmunta, by co najmniej wytrącić ich z równowagi, a najlepiej powalić. Wtedy Eryk i biegnący do nich Bert może zdołaliby wykończyć oboje.

Jeśli nie udałoby się trafić, to liczył na to, iż zarówno Frann wyglądająca nie lepiej niż Bauer wraz z Hugmuntem skierują się na górą. Wtedy Winkel miał rozlać oliwę na schodach i zrobić zaciskową pętlę na linie wraz z przywiązaniem do poręczy.

Chwycił za nogi zwłoki zaczynając się kręcić coraz szybciej i szybciej, gdy nagle poczuł, że kostki wyślizgują mu się z rąk! Źle uchwycił, więc musiał wcześniej wypuścić umarłego. Byle tylko poleciał we właściwą stronę.

Heindrich poszybował wirując w powietrzu, lecz dość szybko opadł sunąć bezwładnie w kierunku krzeseł.
Khazad zobaczył, że Hugmunt połknął przynętę, ale Frann nie. Musiał ją odciągnąć od Eryka.

Nagle poczuł uderzenie. To nóż Skryby utknął w jego ramieniu, ale nie czas na to, by przejmować się drobiazgami. Bauer potrzebował pomocy natychmiast.

-Hej ty, lala! - rozpoczął serwując stertę najohydniejszych znanych mu krasnoludzkich bluzgów obejmujących babkę, matkę, siostry i córki kobiety. Nie omieszkał niedelikatnie podkreślić, że tych ostatnich nie zdoła doczekać.
Szybko jednak sytuacja poprawiła się po druzgocącym ciosie Łowcy Nagród. Zapowiedzi Hammerfista okazały się prorocze.

By jednak Hugmunt nie zawrócił w kierunku niedawnego przeciwnika Arno tubalnym głosem opisywał jak to z prawdziwą przyjemnością zdefasonował Heindricha.
W obelgach przemycił Bertowi jedno ciche zdanie przed wdechem - "Zawołaj Eryka".
Tymczasem khazad skupiał na sobie całą uwagę. A przynajmniej starał się, by wołanie Winkela i działanie przeszło jak najbardziej niezauważone.

Gawędziarz musiał nie usłyszeć, gdyż wziął się za podpalanie zgodnie z wcześniejszą sugestią Hammerfista. Tymczasem czarownik runął ze sceny na Łowcę Nagród i już po chwili zabrał się za przeszukiwanie nieprzytomnego mężczyzny. Hugmunt wbiegał już na schody.

Arno skrzywił się. Sprawa ponownie przybierała niekorzystny dla nich obrót. Z poślizgnięcia Hugmunta nici. Z ataku na niego we dwójkę podobnie.
Zamiast tego trzeba było lecieć na dół wspomóc Bauera, a tym samym opuścić uprzywilejowaną pozycję.

Natychmiast chwycił linę i odepchnął się nogami od barierki przy sterze, lecz... lina pękła. Z łupnięciem runął na deski i zawołał:

-Bert! Kuglarz!

W chwilę później widział jak jego towarzysz ląduje niedaleko swego celu. Sam zaś podniósł się natychmiast i dobywając młota zaszarżował na zeskakującego Skrybę.
Z tyłu słyszał wrzeszczącego Hugmunta, z przodu Bert z mieczem gonił von Glicke.

Arno dobiegając zamachnął się. Opadający młot natychmiast strzaskał czaszkę mężczyzny.
Szybko odwrócił się, by zablokować nadchodzący od tyłu cios przeciwnika... niewystarczająco szybko. Nie zdążył ustawić bloku.

Pierwszy cios trafił. Już teraz khazad wiedział, że walkę należy rozegrać taktycznie.

Scena była tuż obok. Spokojnie może wbiec pod nią jedynie nieznacznie się schylając. Gdyby przeciwnik chciał ruszyć w pościg, będzie musiał poruszać się w kuckach. To go powinno spowolnić.

Miał przy okazji nadzieję, że Bert dopadł kuglarza i przysłał mu choć jedną osobę do pomocy.

Drugi cios spudłował! W chwili, w której topór ominął cel, Arno natychmiast korzystając z okazji rzucił się w kierunku sceny, by wejść pod nią i na bieżąco ustalać plan dalszego działania w oparciu o to, co zrobi jego przeciwnik.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172