Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-05-2014, 03:25   #71
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Ciało na Piazza di Tri Lance



Nie wygląda to za dobrze. W pierwszej chwili reanimator zamierzał natychmiast wrócić do pałacu Falców. Ale z drugiej strony może to był przypadek, nikt nie poluje na ich ludzi... nie był głupcem, nie zamierzał sam bawić się w investigatio i iść śladem krwi. Ale są tacy którym niebezpieczeństwo jest nieobce. A Falcowie mają takich na usługach. Był blisko "Śmiejki", więc wszedł do środka.
Od razu podszedł do szynkwasu i poprosił o kartkę i ołów, po czym szybko napisał parę słów.

Cytat:
Szanowny Panie Georgio!

Z wielkim żalem muszę zawiadomić i ciężkim stanie Pańskiego człowieka L.G. znalezionego w okolicy Piazza di Tri Lance. Zaniesiono go do Hospicjum Pani Miłosierdzia. Obawiam się że został napadnięty.
Pański uniżony sługa
R.S.

Po czym wyszukał najszybszego środka komunikacji w mieście - bosego podrostka, jednego z wielu, którzy kręcili się pod karczmami w nadziei na taki właśnie zarobek, względnie nadzianego pederastę lub pijaka do obrobienia. Wybrał jednego, rzucił mu srebrną monetę i wysłał do Georgio Vitezzo, aptekarza. Ważnych wiadomości nie wysyłano do Pałacu, tylko do jednego z ludzi dyskretnie przekazujących je dalej. W tym przypadku aptekarz, gdy zobaczy przypadkowe maźnięcie w rogu wiadomości, nawet nie zajrzy do środka, tylko wyśle swojego syna z nią i "dostawą leków" do Pałacu. Ale to już nie było zmartwienie Renato.


O Schulzach i Santorich rozmowa przy trunku




NIEUFNOŚĆ I POWITANIE

Pora załatwić to, po co przyszedł i rozejrzał się po karczmie szukając obcokrajowca.
Nie było zbyt wielu osób wyglądających na tych z imperium, więc gdy złapał kontakt wzrokowy z jednym, bez ogródek podszedł.
- Signor Schulz, jak mniemam? Przysłał mi Pan ten piękny malachitowy cabochon.

- Nie malachitowy, ametystowy. Mam nadzieję, że się podoba - mężczyzna podniósł się i podał Renato rękę. - Harald Mannfred Steffen Schulz, do usług.

Luigi nieco przesadzał, opisując Sigmarytę. Owszem, ciężko akcentowane słowa brzmiały zabawnie dla tileańskiego ucha, ale oprócz tego ciężko było określić go jako “zabawnego”. Nieco ekscentryczny - owszem, jak na imperialne standardy. Kolorowy strój, mimo wyraźnych znaków znoszenia, dalej wabił oko feerią barw. Kozia bródka miedzianego koloru natomiast imponowała podobieństwem do zwierzęcego odpowiednika. Do rzeczy wartych wymienienia należały jeszcze złoty ząb i kapelusz z pawim piórkiem.

- Proszę siadać - Schulz wskazał krzesło naprzeciwko. - To wielki zaszczyt poznać pana, panie Santori, bardzo wielki. Tatuś zawsze mówił o pańskiej rodzinie wiele dobrego, naprawdę. Napije się pan czegoś? Wina, piwa?

- Renato Santori - przedstawił się reanimator oficjalnie, mimo iż tamten wiedział kim on jest. Obaj, siedzący przy jednym stole wyglądali razem co najmniej komicznie a już napewno jak pochodzący z dwóch różnych światów. On, w swojej żałobnej czerni z białą (lub aspirującą do białości) kryzą i Schulz, kolorowy jak paw na weselu. - I nie dziękuję. jedno i drugie tu rozwadniają. Przywykłem do picia spirito. Nieco to barbarzyńskie, ale młodość na Accademia di Medicina wyrabia w człowieku złe nawyki. Co mogę dla Pana zrobić, signor Schulz? Czy raczej herr Schulz?

PODCHODY LUB HISTORIE RODZINNE

- Nic - odparł Schulz - nie po to pana tu zaprosiłem, żeby prosić o przysługi czy oferować pracę. Chciałem jedynie pana poznać, panie Santori. Jak wspomniałem w liście, nasze rodziny łączyło niegdyś wiele, jak choćby umiłowanie do ametystu i zastanawiałem się, czy nie byłby pan chętny do współpracy z moją skromną osobą.

A więc jednak, pomyślał Santori, czegoś ode mnie chcesz.

- Odszukał mnie Pan, więc zapewne i trochę informacji na mój temat wpadło Panu w ucho, i wie, że jeno skromnym sługą wielkiego padrone jestem. Taksydermistą i trochę felczerem, bo mam dobrą rękę do szycia i liznąłem nieco medicinae. Aby więc wprowadzić nieco equilibrio, proszę coś powiedzieć o sobie. Ani ja, ani mio padre nie mieliśmy wieści od waszej familii od lat. Zaspokoi Pan moją ciekawość?

- To i owo - potwierdził Schulz - ale obawiam się, że i ja nie należę do najbardziej porywających osób. Studiuję w Ametystowym Kolegium, jak tatuś przede mną i jego ojciec przed nim. Rodzina nieco niedomaga finansowo, więc i na licencję długo zbierałem fundusze, ale niebawem zostanę pełnoprawnym czarodziejem w świetle imperialnego prawa. Przybyłem do Luccini, żeby skorzystać z zasobów wiedzy w Teatrze Kruków przy pisaniu pracy licencjackiej. Przy okazji, wiedząc że pańska familia osiadła tutaj, postanowiłem się odezwać. A w to, że jest pan jedynie skromnym sługą i felczerem nie wierzę. Bez urazy.

- Ależ signore Schulz! Dlaczegóż to? Mio Padre wypychał trofea dla Falców od lat, przejąłem po nim fach. Falcowie opłacili mi żakostwo, wybrałem medycynę i nauki przyrodnicze, ale musiałem przerwać naukę, gdy zmarł ojciec, aby objąć jego posadę. Cieszę się zaufaniem familii, mam dostęp do mego padrone, ale wciąż jestem zwykłym sługą.


- Cóż... - Schulz wzruszył ramionami - pańska rodzina od zawsze posiadała niecodzienne talenty. Z tego co mi wiadomo te talenty nigdy nie zamierały na dłużej jak jedno pokolenie, więc może pan najzwyczajniej w świecie jeszcze, proszę mi wybaczyć kiepską metaforę, nie rozkwitł.

- Ametyst tak? - reanimator nieszczególnie był szczęśliwy, że ktoś wie o jego umiejętnościach, ale jego rozmówca nie był idiotą, a on sam głupka z siebie robić nie zamierzał. Ale powiedzieć obcemu prawdę? Wolne żarty...
- To takie hobby tylko, nie nazwałbym tego wartym wspomnienia talentem. Uprawiam je głównie dlatego, by nie przekształciło się w dziki talent, gdyż mogłoby to być niebezpieczne.
Wstał i podszedł do jednego z wąskich okien, skąd wziął z pajęczyny uwięzioną tam martwą ćmę i położył ją na stole, między sobą a Schulzem. Delikatnie szturchnął ją palcem, szepnął kilka słów w tajemnej mowie i ćma ożyła, odlatując furkocząc skrzydłami w kierunku tego samego okna, gdzie straciła poprzednio życie.
il Pupila recupero - rzekł Renato do gościa - Ożywienie Istotki. Robi wrażenie na damach, gdy rzuci się je na kanarka lub motyla. Zauważ, że użyłem czystego ametystu, nie Dhar. Zaś ćma ożyła naprawdę. Ot, sztuczka. Nie wiem dlaczego to by miało Pana ciekawić bardziej niż mój fach. Jako wypychacz jestem naprawdę dobry, choć to ojciec był prawdziwym mistrzem. Moje prace zdobią pałac Falców, ale też i innych wielmożów. Przyrządzam też chyba nieco lepsze od ojcowych tynktury konserwujące, dodałem to i owo od siebie…

- Niewarty wspomnienia talent, dobre mi sobie - zaśmiał się mężczyzna. - W Kolegiach uczy się nowicjuszy jak wyczarować światło lub dźwięki, a pan będąc samoukiem ożywia ćmy. Nie myślał pan nigdy nad edukacją magiczną?

- W wolnych chwilach studiuję Ventus amethistus ut ad immortalitatem de Morta. Zresztą stamtąd znam tę sztuczkę i parę innych. Choć reszta nie robi już wrażenia na damach. Jedna czy dwie przydają się w mojej praktyce felczera, ale skupić się na czymś tak niepewnym? Nie wiem. Zresztą ojciec chyba nie miał tego talentu, nie wspominał też aby dziad go miał. A miał?

- Miał. Był czarodziejem Ametystowego Kolegium, jak mój ojciec i niebawem ja sam. Los nie był jednak łaskawy i został bezpodstawnie skazany za praktykowanie zakazanej magii, osieracając pańskiego ojca. Nie dziwi mnie, że nigdy nie wspomniał o tych wydarzeniach. Był bardzo młody gdy jego matka, a pańska babka, uciekła z nim z Altdorfu by uniknąć śmierci.


- Pochodzimy z Imperium? O tym również padre nie wspominał. Signore, przynosisz mi takie rewelacje, że chyba musi to być prawda, bo gdyby to miała być dezinformacja, to z pewnością coś łatwiej wpadającego w ucho byś wymyślił. - Renato nie był przekonany, ale postanowił takiego udawać - więc i Santori to fałszywe nazwisko. Jak naprawdę familia moja się nazywała?

- Santori - odpowiedział Schulz, pomijając uwagę o prawdzie i dezinformacji milczeniem. - Prawda, z racji długiego pobytu w Imperium jest w pańskich żyłach nieco imperialnej krwi, ale raczej przeważa ta tileańska.

- Teraz już wiem skąd ten ryży odcień w moich włosach. Ciekawe, czy i na mnie ciąży jakiś wyrok na imperialnych ziemiach za grzechy dziada - Renato o sądownictwie na wschodzie słyszał tyle, że jest prymitywne, oparte na przesądach i oskarżenie rzucone przez byle wieśniaka może zaprowadzić kogoś na stos. Ale może to przesada? W końcu w Tilei też byli łowcy czarownic, i mimo że fanatyczni, często kierowali się rozumem.

- Najpewniej na nazwisku - odparł Schulz z przekonaniem - bo o pańskim istnieniu niewiele ludzi wie. Jedynie my, z tego co wiemy.

- A "My" to?.... - pytanie zawisło w powietrzu.
- My, Schulzowie.

TAJEMNICA SCHULZA

- Ciekawe to. Jak rozumiem nasi dziadowie się przyjaźnili, ale musi być jakiś powód dla którego pamięć o Santorich przetrwała kolejne dwa pokolenia Schulzów. Santori krył Schulza? Czy może Schulz donósł na Santoriego i teraz rodzina ma dług do spłacenia? Jak to było? Dziada, oczywista rzecz, nie znałem, a ojciec nic nie wspominał.


- Próbowaliśmy uratować pańskiego dziada przed stosem, ale byliśmy za wolni - odparł Harald z dziwnym wyrazem twarzy. - Kiedy pańska babka zniknęła z Altdorfu, mój dziad przez chwilę pomagał jej finansowo, ale zniknęła po jakimś czasie po przekroczeniu bretońskiej granicy. Więc jeśli już ktoś ma dług, to my wobec pana, jako ostatniego potomka santoriowej linii.

- Signore Schulz, jest Pan uczniem kolegium, człowiekiem bywałym i rozumnym, ale to się nie trzyma kupy. Mówi mi Pan że Pana rodzina pomagała mojej babce, próbowała ratować dziada przed stosem... a wciąż ma dług. Wracamy więc do poprzedniego pytania. Co wcześniej zrobił mój lub pański dziad, że dług wciąż jest nie spłacony i przeszedł dwa pokolenia? Bo w nieudany ratunek nie wierzę, nikt nie może pokutować za to, że przegrał z bezduszną machiną sądów inkwizycyjnych.

Harald Schulz milczał przez dłuższą chwilę, wpatrując się w pozostałości trunku w kubku. Chwilę wystukiwał jakiś losowy rytm o blat stołu, by w końcu westchnąć ciężko i spojrzeć się Santoriemu prosto w oczy.

- Pański dziad zginął za naszą zbrodnię - oznajmił. - Siostra mojego dziada wrobiła pańską rodzinę.


- Podejrzewałem właśnie coś takiego. Dziękuję za szczerość Signore. Jak rozumiem zobowiązanie przeszło na pańskiego ojca i teraz na Pana. Doceniam i gratuluję. Nieczęsto można dziś spotkać honorowego człowieka - Santori wierzył w zobowiązania i długi. Tak wychował go ojciec i sam jeden dług spłacał. - Problem polega na tym, że mam mecenasa, wygodne życie i poza codziennymi tileańskimi intrygami nic mi nie zagraża. Pana dług w tym momencie nijak nie może zostać spłacony. Ale z przyjemnością będę wymieniał korespondecję z Panem, statki do imperium pływają wystarczająco często. Miło będzie pisać z kimś, kto znał moich przodków.

- Jak na razie proszę adresować listy tutaj, do “Śmiejki” - Schulz uśmiechnął się. - Jak wspominałem, piszę pracę licencjacką i będę w mieście przez jakiś czas. Zasoby wiedzy w Luccini zdecydowanie przeważają te imperialne. Planuję zostać tutaj jakiś czas. Jeśli będzie pan w potrzebie, proszę nie wahać się przed kontaktem. Wspomogę pana, jak tylko mogę.

- Oczywiście. Proszę uważać przy pisaniu. Wiedza w tutejszych bibliotekach jest duża, ale niektóre dopuszczalne tu rzeczy mogą być inne niż na wschodzie. W przyszłości zaproszę Pana na obiad do rezydencji, pokażę panu moje zwierzęta, dam zerknąć w notatki...
Życzę udanych studiów, signore Schulz. Cieszę się że pana spotkałem, ale muszę już iść. Jestem zajętym człowiekiem, i z trudem wykroiłem tę chwilę by się spotkać.


- Dziękuję za spotkanie - odparł Schulz, wstając z miejsca i podając Santoriemu prawicę. - To był zaszczyt poznać pana osobiście.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 29-05-2014 o 04:53.
TomaszJ jest offline  
Stary 29-05-2014, 20:28   #72
 
Nimitz's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumny
Anika poczuła jak długie, paskudne palce paniki pieszczą ją po plecach, które zlał zimny pot, a może jedynie jej własna krew schłodzona stęchłym powietrzem podziemia. Stała tak chwilę z oczami, otwartymi szeroko, oddychając ciężko i wpatrując się w ciemności w poszczególne elementy sceny, nie do końca wiedząc, co powinna zrobić w tej sytuacji.
Wśród chaotycznych myśli powolnym, krokiem ruszyła w stronę truchła leżącego u ich stóp i w odrobinie bezużytecznym i koślawym geście zamachnęła się mieczem, który z założenia miał odciąć potworowi głowę, lecz jedynie ugrzązł on z nieprzyjemnym chrupnięciem w jego kruchej, acz wytrzymałej kości.
Pomagając sobie stopą by przytrzymać obrzydliwe cielsko zaparła się wyciągając miecz. Przechodząc nad trumną, ściągnęła z siebie płaszcz nakrywając nim zbezczesczone ciało, mamrocząc pod nosem modlitwę.


- Choćbym szedł ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo ty jesteś ze mną. Z otwartymi ramionami czekasz na mą duszę. W śmierci znajdę ukojenie, a wrogowie nasi, i nasiona plugawego pomiotu gnić będą pod twymi stopami. – szeptała idąc w stronę swojego nauczyciela.

Dotarła do niego, i drżącymi dłońmi uchwyciła go, dając mu podparcie, nie zwracając zarówno na krew jak i wymiociny. Skończyła szeptem modlitwę.

- Martin, musimy ruszać..... -powiedziała do niego słabym głosem.

– Muszą Cię opatrzeć... – spojrzała niepewnie na plamę czerwieni rosnącą u jej boku. ...muszą nas opatrzeć. – głos jej drżał w obawie, że stwór mógł nie ucztować w samotności. W obawie o własne i jego życie.

– Panie drogi i wizji, pozwól nam sługom swoim, korzącym się przed tobą, być przedłużeniem twego miecza w walce przeciw nieumarłemu plugastwu, którym skarzona jest nasza ziemia, a jeśli pragnąłbyś nas powitać po tamtej stronie – Westchnęła głośno. – nasze dusze gotowe są do przejścia, całym naszym sercem i duszą. – Po tych słowach przełknęła głośno ślinę zwilżając zaschnięte strwożone gardło.
Spróbowała ująć nauczyciela pod bok w taki sposób, aby nie oderwać jego dłoni, która tamowała krew od rany na jego boku.
 
Nimitz jest offline  
Stary 30-05-2014, 07:17   #73
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
7 Myrmidis 2523



* * *





Luccini wrzało od samego rana i to bynajmniej z powodu wysokiej jak na wiosnę temperatury. Nie, powodem powszechnej ekscytacji i sporadycznego zdenerwowania była noc poprzednia, którą prędko zaczęto zwać Niespokojną Nocą. Plotki, jak to plotki - podróżowały z zawrotnymi prędkościami i przed południowym dzwonem co bystrzejsi (co w przeciwieństwie do Imperium tutaj znaczyło "większość") znali te najpopularniejsze na pamięć. Nie powstrzymywało to jednak plotkar i plotkarzy, a nawet na książęcym dworze namiętnie dyskutowano o nocnych zdarzeniach przez dobre godziny.

"La Donucella", mimo pochodzenia z Estalii, była jednym z najczęściej drążonych tematów. Frachtowiec, obecnie leżący w kawałkach na dnie zatoki, szybko stał się obiektem teorii spiskowych i prześcigano się w odgadnięciu, kto stał za jego tragicznym losem. Winą obarczano Falców, Doria-Landiów, Borghese'ów, della Torre'ów, Księcia Lorenzo, a nawet Świątynię Myrmidii; nie wykluczano też próby oszustwa ubezpieczeniowego. Sprawie dodawały rumieńców trzy kolejne zdarzenia - nawoływania de Roelefów i Scaligerów do gruntownego śledztwa, tajemnicze zniknięcie kapitana pięknej "Donucelli" oraz odnalezienie zaszlachtowanej bandy zbirów w jednej z portowych alejek.

Śmierć, jak się okazało, hulała sobie w najlepsze tamtej nocy i zebrała całkiem spore żniwa. W Cittaladro miały miejsce zamieszki, które tym razem wymagały interwencji Gwardii. Chodziło, jak to zwykle bywa, o przepychanki terytorialne rywalizujących ze sobą rodzin. Nihil novi w tej kwestii. Znacznie ciekawszym zdarzeniem było starcie nieopodal Pałacu Sprawiedliwości, pod jedną z tamtejszych kancelarii. Sprawę otaczała również tajemnica, bowiem nie znaleziono ciał, jedynie ślady krwi i do Hospicjum Shallyi przyjęto poważnie rannego szlachcica, co wiele osób łączyło ze sobą. Tutaj również co niektórzy puszczali wodze fantazji.

Jedna z ostatnich plotek tyczyła się Gildii Filozofów i Inżynierów z San Andrei. Początkowo łunę zdobiącą nocne niebo wzięto za kolejny z licznych nieudanych eksperymentów, ale ta teoria zbladła wraz z nastaniem świtu i coraz to kolejnymi kursami promów między wyspą, a miastem. Zamach na życie panicza Michele Falco, poprzedzony dywersją w postaci wybuchów. O, to był doprawdy gorący temat. Signor Giovanni wnet wniósł o przeprowadzenie śledztwa i obiecał worek złota temu, kto znajdzie winowajcę.

Wszystkie te rewelacje bladły jednak znacznie przy tej, która nadeszła z północnej części Tilei. Wieści z północy skutecznie wywołały lawinę przeróżnych teorii i spotkały się ze strachem, niedowierzaniem lub szokiem. Wielkie i świetne Miragliano upadło. Miasto pięć dni temu stało w płomieniach i teraz, jak się domyślano, było jedynie ponurą ruiną wyzutą z życia, reliktem dawnej świetności. Z blisko stutysięcznego miasta ocalało jedynie niecałe pięć tysięcy uchodźców i flota księstwa. Z tileańskiej szachownicy politycznej został ściągnięty jeden z ważniejszych pionków.

Miragliano zawdzięczało swój upadek Skavenom.




* * *



Teatr Kruków, Akropol

Przeżyli. Ta pojedyncza myśl kołatała się im obojgu po głowie. Po prędkiej ewakuacji z krypty zdołali dotrzeć do jednej z grup patrolujących Kamienne Miasto, którzy pomogli im dostać się z powrotem do Teatru Kruków. Medycy poskładali ich do kupy, dali antidotum na ghulowy trupi jad i napoili ich driakwiami leczniczymi. Rankiem czuli się o wiele lepiej, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt że poprzedniej nocy byli na progu Ogrodów swego pana. Dowiedzieli się również, że grupa kapłanów oddelegowana do zbadania krypty odnalazła ukryty tunel prowadzący do Ciemnych Przejść.

Większość poranka spędzili w świątynnym lazarecie, liżąc rany i odnawiając stracone siły. Pewnie spędziliby cały dzień na leżeniu w wygodnych łóżkach, gdyby nie wizyta niezapowiedzianego gościa, nalegającego na spotkanie z Aniką. Gościem był znowu Falco, ale nie Michele. Tym razem miała zaszczyt rozmawiać z Lorenzo Falco, dziedzicem falcowej fortuny. Był nieco starszy i zdecydowanie bardziej bezpośredni.

- Możemy rozmawiać we trójkę - zaprotestował Martin, kiedy szlachcic zażądał rozmowy w cztery oczy. - Cokolwiek signore ma do powiedzenia mojej uczennicy, może to powiedzieć przy mnie.

- Niech będzie - Lorenzo, mimo że wyraźnie niezadowolony, nie zamierzał się kłócić. - Jestem tutaj na polecenie mego ojca, by rozjaśnić nieco sytuację co do pańskiego długu, panno Visconti. Ojciec panienki, niech spoczywa w pokoju, był u nas zadłużony i wedle prawa luccińskiego mamy prawo domagać się spłaty tegoż długu od jego dziedzica. To jest, od panny, panno Visconti.

- Nie ja rządzę rodzinnymi włościami - odparła Anika - i jestem jedynie kapłanką Morra, nie rozumiem jak mogłabym pomóc pańskiej rodzinie.

- Potrzebujemy ludzi do drobnych zadań - Lorenzo wzruszył ramionami.

- Chłopców na posyłki - poprawił Martin.

- Ludzi do drobnych zadań - powtórzył szlachcic. - Panienka może oczywiście ubiegać się o umorzenie długu drogą sądowniczą, ale taki proces ciągnąłby się długi czas i prawdopodobnie uniemożliwiłby panience wstąpienie w szeregi Kruków jako prawdziwa kapłanka.

- Słucham?

- Prawo i tradycja jednakowo - Falco uśmiechnął się lekko - zakazują kapłanom zawierania związków małżeńskich bądź bycia w jednym. Pani, panno Visconti, zdaje się jest mężatką. Wyklucza to otrzymanie święceń kapłańskich.

- Jak śm... - Martin, nagle czerwony, zaczął podnosić się z łóżka.

- Aczkolwiek - Lorenzo nie dał sobie przerwać - jeśli pański mąż trafiłby do Ogrodów Morra, mogłaby pani podążać kapłańską ścieżką. Oczywiście rozwód również by to umożliwił, ale przeciw majętnym osobom ciężko wygrać. Bez wsparcia, rzecz jasna. I w jednym, i w drugim możemy pomóc. W odzyskaniu ojcowizny również.

Był kij, jest i marchewka.


* * *



Piazza di Riscatto, Nowe Miasto

Noc w "Purpurze" była przyjemna. Satin, mimo wyraźnej wrogości duetu, okazał się być dobrym gospodarzem i nawet długo nie kręcił nosem na prospekt stracenia całej nocy dochodów. Widocznie głowę na karku cenił o wiele bardziej. Miał szachy, a i kości się znalazły, ale gry znudziły się po jakimś czasie. W szachach zdecydowanie brylował Marco, ale Katerina z łatwością ograła obu panów w popularnej najemniczej grze. Satin uraczył ich nawet przekąskami w postaci ciasteczek, a nawet otworzył butelkę wina.

Następny dzień zaczął się cicho i spokojnie, jeśli nie liczyć plotek które dotarły i do "Purpury". Noc spędzili w satinowym pokoju na najwyższym piętrze, pilnując blondyna jak oczu w głowie, znosząc dwuznaczne komentarze kiedy przyszła pora na sen. Kanapy, wbrew słowom Satina, były wygodniejsze niż niejedne łóżko i wystarczająco duże, by mogli się na nich wygodnie ułożyć. Śniadanie, które zaserwowano im następnego dnia po zejściu na dół, mogło równie dobrze być śniadaniem w rezydencji "ich" familii.

Łowy na Maestro rozpoczęły się dopiero późnym wieczorem, kiedy słońce zaczęło swoją wędrówkę w dół. Satin, po daniu kolejnego występu w zamtuzie, zmienił swoje eleganckie wdzianko na prostą koszulę, spodnie, buty i skórzaną kurtkę. Do pasa natomiast przytroczył pokaźnych rozmiarów nóż i, trzeba było przyznać, wyglądał na szpiega. Na pytanie dokąd idą, odparł "pod pomnik Myrmidii", co znacznie zawężało możliwości. Pomniki Bogini były w Luccini tylko na każdym większym placu.




Piazza di Riscatto w Nowym Mieście okazał się być ich celem. Plac dominowała wysoka kolumna, na szczycie której stała ukochana przez wszystkich Tileańczyków Myrmidia. Mimo kunsztu artystycznego, rzeźba nie zaskakiwała, a jedynie powielała schematy. Młoda i piękna kobieta z hełmem na głowie, uzbrojona we włócznię i tarczę. Jeśli widziało się jedną artystyczną reprezentację Bogini, widziało się je wszystkie. Złota plakietka przymocowana do kolumny na wysokości oczu, oprócz imienia rzeźbiarza, miała też cytat z "Bellony Myrmidii" - świętej księgi - a dokładniej jej otwierające zdanie: "Tilea e divisio e tre parte".

- To gdzie ten twój Maestro? - odezwał się Marco.

- Tam o - Satin wskazał pobliski budynek z metalowym szyldem. Tasak i ucięty świński łeb.

- Jest rzeźnikiem? - Katerina nawet nie próbowała ukryć sceptycyzmu. - Jesteś tego pewien?

- Nie wszyscy szpiedzy pracują w zamtuzach.

- Cienki z niego szpieg, skoro wiesz kim jest - zauważył Marco.

- O nie, jest dobry - zaprotestował chłopak. - Ja jestem zwyczajnie lepszy.

- Skoro tak, to na co czekamy?

- Aż skończy pracę - oznajmił Satin. - No, chyba że chcecie iść i z nim porozmawiać. Bo, gwarantuję wam, że gdy tylko mnie zobaczy, weźmie nogi za pas.


* * *



Rezydencja Falców, Akropol

- Jesteś tego pewien, messere? - zapytał Giovanni.

Bartolomeo pokiwał energicznie głową. Dobrą część nocy i kawał dnia spędził w zakurzonych archiwach Gildii, szukając wpierw znaczeń symboli i numerów, które znalazł na kuszach napastników. Później musiał przedzierać się przez rejestry, by połączyć numery identyfikacyjne z jednej księgi z danymi rzemieślników powiązanych z Gildią z drugiej. Biurokracja i niekompetentni archiwiści znacznie utrudnili mu to zadanie, ale ekstensywne poszukiwania przyniosły efekty. Di Cavallomenti odkrył, że dwie z pięciu kusz agresorów należały (przynajmniej w teorii) do mości Scaligerów.

Renato, który również przeprowadzał nocne poszukiwania - aczkolwiek w interesie własnym - nie mógł pochwalić się podobnymi wynikami. Pamiętniki jego ojca i pozostałe po nim memorabilia różnej maści nie dostarczały dowodów na to, czy schulzowe opowieści były prawdziwe. Chociaż, jak sam zauważył wtedy w "Śmiejce", musiały być.

W gabinecie wszyscy byli sobie obcy, lub umiarkowanie obcy, nie licząc Santoriego i bladego po nocnych emocjach Gaetaniego. Szlachcic, wbrew początkowym przewidywaniom, przeżył starcie z Marią Larosą dzięki kapłankom Shallyi i ich uzdrowicielskim zdolnościom. Kiedy obudził się w Hospicjum, zaskakująco miał ochronę w postaci falcowych ludzi, którzy nie odstąpili go na krok. Jak można było się domyślić, Giovanniemu zależało bardzo na informacjach o zeszłej nocy, ale Lorenzo nie powiedziałby, że go ucieszyły.

Niccolo Marrizano siedział w tracittańskim więzieniu. Jego brat Francesco i Monsignore nie dawali znaku życia od poprzedniego wieczora. Rust DeGroat i srebrnowłosy Bryce byli najpewniej martwi. Pula falcowych pracowników kurczyła się stopniowo i ex-kondotier najwyraźniej uznał, że potrzeba im zastrzyku świeżej krwi. Stąd obecność nowych i obcych twarzy w gabinecie. Remański szlachcic Bartolomeo Remo Beato Ducati di Cavallomenti, panna Anika Bianca Visconti w czarnej szacie i bryce'owy pobratymiec Zalaflax.

- Marco i Katerina zajmują się Satinem - Giovanni odparł na renatowe pytanie o duet. - Przysłali mi dzisiaj rano wiadomość, więc ominęły ich atrakcje zeszłej nocy. Francesco i Bonaventura, mam nadzieję, dalej przekopują Cittaladro w poszukiwaniu Gatto. To zostawia wam Gagliardich, ale chuj chwilowo na nich. Maria jest większym niebezpieczeństwem.

- Potwierdzam - Gaetani uśmiechnął się słabo.

- Maria Larosa - kontynuował Falco. - Kobieta w średnim wieku, średniego wzrostu. Ciemne włosy, ciemne oczy. Niezbyt pomocny opis, wiem, ale Gaetani ją widział, będzie wiedzieć. Z tego co powiedział mi Orsini, ma mieszkanie w Nowym Mieście przy Piazza di Lancia del Sole, Placu Słonecznej Włóczni.

- Messere chce jej głowę na srebrnej tacy? - spytał Zalaflax.

- Ewentualnie tak - Giovanni kiwnął głową - ale jeśli jest kretem w orsiniowej kancelarii, musimy się dowiedzieć ile wie i dla kogo węszy. Dlatego potrzebujemy jej żywej, capisce?

Zapowiadało się ciekawie.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 14-06-2014 o 21:49. Powód: Edycja grafik
Aro jest offline  
Stary 05-06-2014, 16:15   #74
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Wspólny post.

Zalaflax spojrzał po pozostałych towarzyszach.

- By formalności stało się zadość, jestem Zalaflax Flameseeker i jestem początkującym użytkownikiem wiatrów magii. Miło mi poznać towarzyszy w tym zadaniu. Jeśli naturalnie podejmiecie się go równie chętnie jak ja.-skinął głową panu Falco- Chciałbym zacząć od rzeczy fundamentalnej, czyli metody znalezienia owej damy. Czy ktoś ma przydatne znajomości?-elf rozejrzał się po twarzach rozmówców- Czy zwyczajnie opłacimy przychylne nam oczy.-zasugerował na koniec
Bartolomeo wyciągnął dłoń by przywitać elfa i rozpoczął swoją długie przywitanie.
- Bartolomeo Remo Beato di Cavallomenti da Remas, czarodziej ze Złotego Kolegium Czarodziejów i Czarownic w Altdorfie. Najstarszy syn Remusa Antonio di Cavallomenti. Z tych Cavallomentich - Bartolomeo powiedział jakby elfowi nazwisko miało coś mówić. Po uprzejmościach przyszedł czas na odpowiedź.
Elf uścisnął prawicę Bartolomeo, po czym skinął głową i się uśmiechnął na wieść o członkostwie w kolegium rozmówcy. Nazwisko nie mówiło mu nic ale się tym nie przejmował.

- Z tego co zrozumiałem to ta suka miała zabić signore Lorenzo i jego towarzyszy, z resztą z pozostałymi jej się udało. Może więc zamiast biegać po całej Luccini jak szczur bez ogona, sprawimy, że madame jak jej tam, sama do nas przyjdzie. Niczym mysz do sera. - Bartolomeo uśmiechnął się, jego poczucie humoru było raczej dość brutalne, a po wydarzeniach na północy żarty o szczurach, myszach i serach same cisnęły mu się na usta. - Zakładam, że jeśli jest choć w małym stopniu profesjonalistką to zabierze się do wykończenia. - Bartolomeo spojrzał na bladego Lorenzo. - Przepraszam signore, chciałem powiedzieć zakończenia zadania. -
- Jakie zapatrywania na mokrą robotę ma owa dama wiemy, nie jest jej obca. Jednak czy zechce ryzykować osobiście? Czy jedynie wyśle najmitów… Tego nie wiemy. Do tego by rozważać ten plan przydała by się informacja, jak signore Lorenzo zapatruje się na bycie przynętą?- spojrzenie elfa wylądowało na szlachcicu.- Szukać jej wynajętymi oczami miejscowych możemy również.
- Można by też udać się pod jej adres, zapewne juz dawno jej tam nie ma, ale może znajdą się jakieś ślady. - Czarodziej dodał drugą, mniej zagrażającą życiu Lorenzo opcję.
- Pójdę z wami - odezwał się milczący do tej pory Renato. - Jestem Renato Santori, felczer, taksydermista i adept kilku innych sztuk. Mam wrażenie, że przyda wam się ktoś, kto pozszywa was po pracy - Santori ubrany był jak zwykle, w żałobny mieszczański strój przyozdobiony kryzą.
-W takim razie proponuję nim zaczniemy sięgać po drastyczne metody, rozesłać opłacone oczka. Najlepiej uboższych z okolic mieszkania, sprawdźmy też samą siedzibę. Na ryzykowne kroki przyjdzie jeszcze czas.
- Moje kontakty wśród miejscowego elementu są... - tu Renato popstrykał chwilę nad uchem, jakby szukając właściwej frazy - .... ograniczone. Choć nie, źle rzekłem. Raczej wysoce wyspecjalizowane. Nie ma wśród nich konfidentów i szpicli. Jeżeli panowie czarodzieje zaś chcieliby załatwić sprawę przy pomocy metod magicznych, mogę służyć laboratorium, jeżeli signore Falco uzna was za wystarczająco zaufanych. Wierzę iż tak jest, inaczej by Was tu nie było.
-Spróbujmy najpierw najprostszy metod.-powiedział Zalaflax- Udajmy się na wspomniany rekonesans.
Lorenzo do tej pory milczał. Nie wiedział, co ma powiedzieć, bo z jednej strony plan był sensowny, ale z drugiej… już raz dostał po dupsku od jego celu, a nie chciał by to się powtórzyło.
- Si. - powiedział w końcu - Faciamo cosi. Zgadzam się na wasz pomysł. to chyba najlepszy sposób, żeby załatwić to wystarczająco szybko. A że ryzykowne - Non abbiate paura, jak to mówią.
Zalaflax spojrzał na Lorenzo mile zaskoczony.
-To znacznie ułatwi sprawę. Zostaje miejsce gdzie chcemy zaprezentować Lorenzo. Gdzie mieszkasz na co dzień?
- Wydaje mi się, żę mam pewien pomysł. - Bartolomeo wtrącił naprędce. - Jeśli zabójca i tak do nas przyjdzie to daje nam szansę na wybranie pola bitwy. Signore Renato, na pewno pańscy specjaliści mają dostęp do podrostków gotowych do sprzedania pana, signore Falco czy messere Lorenzo za kilka sztuk złota więcej, dlaczego więc nie mielibyśmy wykorzystać potrzeb biedoty. - Di Cavallomenti spojrzał po tłumie licząc, żę go rozumieją, nie było pytań więc kontynuował. - Ukryjmy Lorenzo w magazynie. Puści się przez dziatwę wieści, że Lorenzo ma wejść na jeden z Remańskich statków, które przypłyną do Luccini za kika dni. Do tego czasu jego lokacja jest nieznana. Oczywiście, my zdradzimy ją naszej zabójczyni, w końcu nie chcemy żeby nas za długo szukała, ale zrobimy to dopiero, gdy przygotujemy pułapkę w magazynie. - Bartolomeo zakończył objaśniać pobieżnie swój plan.
- No a przynajmniej moim zdaniem będzie to lepsze miejsce do czekania niźli w domu messere Lorenzo, który zabójcy już mogą mieć pod obserwacją. Grupa pięciu czy więcej ludzi ochraniających Lorenza nie skłoni ich do szybkiego ataku, co najwyżej do zawezwania posiłków. Co wy na ten plan?
-Na moje oko magazyn i informacja śmierdzi pułapką. Przyczaić się w okolicy domu powinno być nam łatwo, ruszymy na zabójców gdy oni ruszą do domu. Wejściem tam wraz z Lorenzo faktycznie spaliłoby nasz fortel.-potwierdził elf.
- Co najwyżej jedna osoba. Ktoś kogo jeszcze nie znają i nie utożsamiają z rodziną Falco. Ja. - Odpowiedział di Cavallomenti.
- Panowie, opamiętajcie się - Renato spokojnie i uśmiechając się delikatnie rzekł trzymając ręce na stole. - Dwóch czarodziejów planuje un'imboscata i podchody? Może bez takich. Signore Falco ma zdolnych ludzi do wszelkich zadań, a do tego bardziej zdatny będzie zdolny spadaccino lub zabójca, nie znający się na Vento di magia. Tym bardziej że widziałem w akcji tych poległych i wiem że byli nie pierwsi lepsi.- zasugerował Renato Santori
-Nikt nie powiedział, że pójdziemy tam sami. Signore Falco zapewne przydzieli nam kilku siepaczy. Zatem Bartolomeo i Lorenzo udadzą się do domu jako wabiki. Unikajcie panowie walki do momentu zamknięcia pułapki. Ja zaś z Signore Renato i ludźmi nam przydzielonymi zamknę pułapkę. Czy akceptują panowie taki plan?-zapytał zgromadzonych Zalaflax
- Mi pasuję, tylko potrzebuję trochę czasu na przygotowania, nie więcej niż parę godzin. Muszę zakupić pewne specyfiki i zabrać coś z warsztatu w gildii. Może spotkajmy się na placu w okolicy domu Lorenzo, za trzy godziny.
-Spotkajmy się tam o zmierzchu. Logicznym jest powrót do domu pod osłoną nocy.-zakończył rozmowę Flameseeker.
 
Icarius jest offline  
Stary 05-06-2014, 21:06   #75
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Bartolomeo słuchał z uwagą słów swojego pracodawcy ale co jakiś czas rozpraszał się wyczuwając w domu Falców jakąś dziwną energię, nie złą, ale dziwną z pewnością. Studia w Altdorfie, mimo, że do tej pory nie trwające zbyt długo i przerwane powrotem do ojczystej Tilei nauczyły go, że takie specyficzne przeczucia mogą i zazwyczaj znaczą istnienie w okolicy źródła innego, nieutożsamionego z czarodziejem wiatru magii. Bartolomeo był jeszcze zbyt młodym czarodziejem aby jego wiedźmi wzrok mógł mu dokładnie ukazać naturę wiatru ale jego magiczne zmysły były prawie pewne, że musiał on być związany z dziedzinami życia lub śmierci. Wreszcie gdy starszy Falco skończył mówić i pozostali współpracownicy zaczęli opuszczać jego gabinet Bartolomeo został trochę z tyłu by zamienić z patronem kilka słów.
- Signore Falco. Jeśli można parę słów na osobności. - Zaczął Bartolomeo gdy zostali sami w pomieszczeniu. - Po przybyciu do pańskiej willi z wynikami mojego śledztwa. Na wstępie chciałbym nadmienić, że rozpocząłem je zaraz po tym, gdy upewniłem się, że pańskiemu młodszemu już żadne niebezpieczeństwo nie zagraża i nie kierowałem się w tym względzie bynajmniej pobudkami finansowymi. - Czarodziej skinął głową kończąc te zdanie jakby jego ciało odruchowo chciało potwierdzić jego słowa. - Usłyszałem wśród służby nowinę, że oferuje pan, signore Giovanni worek złota temu kto znajdzie ludzi odpowiedzialnych za ten zdradziecki atak. Myślę, że moje dowody, choć jeszcze nie mające mocy by oskarżyć Scaligerów w świetle prawa, są wystarczającymi dowodami na ich udział w tej zbrodni i jako takie kwalifikują się do otrzymanie przeze mnie chociażby części wspomnianej nagrody. -
Bartolomeo nie był pewien czy jego monolog żądający od pracodawcy worka złota był słuszną rzeczą do zrobienia, ale w świetle ostatnich wydarzeń był on wart strzału. Di Cavallomenti nie chciał tych pieniędzy po to by pomnożyć swój majątek. Jego zarobki były dobre a mając zarówno w kolegium jak i w gildii zapewniony nocleg i wyżywienie zarabiał więcej niż był w stanie wydać, no oczywiście gdyby jeszcze znalazł czas na wydawanie pieniędzy to byłoby świetnie. Młody czarodziej liczył na to, że premia za znalezione dowody byłaby wystarczającym zastrzykiem gotówki by popchnąć jego badania, które z braku ów funduszy ograniczyły się do rysunków na papierze, teoretycznych pytań do mistrza Francesco i kilku mizernych prototypów. Jeśli jednak rodzine Falco czekała wojna, a nie jak dotychczas przepychanki z innymi rodami, to w niedługim czasie urządzenia Bartlomeo mogłyby się okazać niezwykle przydatne dla Giovanniego.
- Moje wynalazki byłyby za to panu niezwykle wdzięczne. -

- Informacje są bezużyteczne, to fakt. - Potwierdził Giovanni prosto z mostu. - Worek złota, jak messere słyszał, jest przeznaczony dla kogoś, kto dostarczy mi winowajców. Oczywiście wątpię, by komuś udało się dojść do i pogrążyć Scaligerów, ale muszę zachowywać pozory. Jestem panu wdzięczny za pomoc mojemu synowi, lecz nie planuję wypłacać panu żadnej nagrody. Przykro mi. Aczkolwiek, Michele ma własny fundusz z którego finansuje swoje eksperymenty w Gildii i jestem pewien, że chętnie się z panem nim podzieli, messere. -
- Rozumiem signore Falco. - Bartolomeo powiedział trochę zawiedziony. - A skoro już mówimy o Michele. Jak się on miewa? Przyznam szczerze, nie miałem nawet chwili by go zobaczyć od kiedy oddałem go w ręce medyków. -
- Miewa się bardzo dobrze. - odparł Giovanni. - Siostry Miłosierdzia wzięły go w obroty i niebawem będzie jak nowy. -

- Signore Falco. Jeszcze jedna rzecz zanim wyjdę. - Bartolomeo położył kopertę na biurku Giovanniego. - Mój padre przesłał ten list kilka dni temu. List był zaadresowany do mojej osoby ale jego treść bliższa jest pana interesom. -
List wyglądał następująco.

Do Giovanniego Falco.

Drogi Giovanni, przesłałem ten list przez mojego syna, gdyż obawiam się, że inaczej wieści te mogły by do ciebie nie dotrzeć na czas lub nawet w ogóle. Wczorajszej nocy w dokach Remas miał miejsce wielki pożar. Aż trzy magazyny przy nabrzeżu i jeden stojący kilka ulic dalej uległy doszczętnemu spaleniu a wraz z nimi cała ich zawartość. To nie był wypadek i sprawy również tu zaczynają przyjmować szybsze tępo. Będę cię informował o przebiegu wydarzeń, możesz być pewien, że cokolwiek się wydarzy, my jesteśmy gotowi dotrzymać naszej części kontraktu. Ucieszy cię zapewne fakt, że try fregaty zdążyły wypłynąć z częścią towarów przed wybuchem pożaru i już są w drodze do ciebie. Jako ich eskortę wysłałem też kilka swoich jednostek. Niech zarówno fregaty jak i ich eskorta zostaną w Luccini póki nie uda nam się rozwiązać tutejszych problemów. Twój uniżenie.

R.A. Di Cavallomenti



Po przekazaniu listu patronowi czarodziej ruszył załatwić sprawy na targowisku o których wspominał przy naradzie. Pierwszym punktem było zakupienie kilku magicznych komponentów zwiększających moc podczas rzucania czarów. Bartolomeo był młodym czarodziejem i jego moc jak i wiedza nie były zbyt wielkie w porównaniu do innych magów, tak więc jeśli czekała ich walka, szlachcicowi będzie potrzebne ciężkie wsparcie magiczne. Oprócz tego Di Cavallomenti odwiedził zbrojmistrza, miał on po prawdzie kaftan chroniący brzuch, ale pod długim płaszczem można by spokojnie ukryć jeszcze inne elementy zbroi. Bartolomeo rozważał zakup napierśnika, gdyż po wydarzeniach w gildii obawiał się trochę wrogich bełtów, w końcu oprócz tego wziął też kurtę, którą wymienił za swój kaftan z mała dopłatą, skórzane nogawice, ciężki buty, stalowe nagolenniki i naramienniki. Czarodziej podniósł tym samym swój pancerz, ale obniżył możliwości rzucania czarów. Bartolomeo nie miał jednak zamiaru korzystać z byt wielu czarów tego wieczora, a dobra stal warta jest tysiąca magicznych pocisków.
Po skończonych zakupach Bartolomeo di Cavallomenti pojechał w stronę placu gdzie miał się spotkać z resztą grupy. Wbrew swoim założeniom udało mu się wyrobić szybciej niźli w trzy godziny co dawało więcej czasu na przygotowanie zasadzki. Czarodziej przywiązał swojego konia i sprawdził ilość bełtów w magazynku od kuszy, następnie sprawdził miecz, poprawił paski i sprzączki przy nowo zakupionej zbroi a na sam koniec przeczyścił rękawem szkiełka od gogli. Przy tych ostatnich czekało go jeszcze trochę pracy po skończonym zadaniu. Jak na razie czarodziej jedynie wsadził w nie zielone soczewki i kilka innych usprawnień, jednak w kwestii tego czy zadziałają tak jak założył będzie musiał się przekonać w boju, gdyż zabrakło czasu na testy.
 
__________________
Man-o'-War Część I

Ostatnio edytowane przez Baird : 07-06-2014 o 08:05.
Baird jest offline  
Stary 06-06-2014, 14:14   #76
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Marco przyrzekł sobie w duchu, by nigdy nie grać z Kat w kości. Przynajmniej jeśli chodziło o coś wartościowego. Dziewczyna zdecydowanie marnowała się jako najemniczka i, przy odrobinie chęci tudzież pewnej kwocie na początek, zdobyłaby fortunę przy lucciańskich stołach gry.

[media]http://www.planszomania.pl/image/kosci84_set.jpg[/media]

Na szczęście grali na zamówione przez Satina ciasteczka, a nie na złoto. No i przerwali grę, zanim zawartość całej tacy znalazła się w posiadaniu Kateriny, dzięki nie zostali goli i bosi, ani też nie musieli głodować.

Ale i tak trzeba było przyznać dziewczynie, że łaskawie podzieliła się swą wygraną z pokonanymi.




W królewskiej grze, szachach, więcej szczęścia miał Marco.

A może odegrało tu rolę doświadczenie i umiejętności? Fakt, że szachy były wspaniałe, a ich wartość i jakość dobitnie świadczyły o zasobności kieszeni właściciela “Purpury”, ale posiadanie wspaniałych szachów nie świadczyło o umiejętności rozegrania partii na odpowiednim poziomie.
No i po trzeciej przegranej partii Satin zaproponował zajęcie się nieco innymi rozrywkami. Jego spojrzenie przeniosło się z Kat na wspaniałe, zwieńczone baldachimem łoże, na którym ze spokojem zmieściłyby się trzy osoby, a w niektórych konfiguracjach i więcej.
- Nie krępujcie się panowie, chętnie popatrzę - Katerina skomentowała propozycję Satina bez mrugnięcia okiem.
- To chyba była propozycja skierowana do ciebie, moja droga - odparł Marco.
- Taaak? - udała zdumienie najemniczka. - Myślę, że signore Satin ma wiele talentów, którymi mógłby cię zaskoczyć, Marco. Poza tym taka okazja może się nie powtórzyć, zwłaszcza jeśli jego historia okaże się kłamstwem i jutro go ubijemy.
- On zapewne i ma - odparł zagadnięty - ale w tej dziedzinie wolę pozostać w sferze słownych zapewnień. I nawet nieodwracalna strata okazji, o której wspomniałaś, nie zmieni mojego zdania. Ale ty się nie krepuj. Nie muszę patrzeć - dodał.
- Dajże spokój - machnęła ręką Katerina. - Chcesz to się baw, nie chcesz to w kości graj, śpij albo rób co tam szlachciury twojego pokroju lubić robią. Ja tu nie jestem dla rozrywki tylko w interesach i łączyć tego nie zamierzam.
Marco z rozbawieniem spojrzał na dziewczynę. Najwyraźniej słowne dogryzki jej nie odpowiadały... przynajmniej w chwili, gdy dotyczyły jej własnej osoby.
- Nie ma sprawy - powiedział. Usiadł wygodniej i zajął się obserwacją towarzyszących mu osób - ze szczególnym uwzględnieniem tej ładniejszej.

Satin, podczas gdy duet wymieniał się zgryźliwymi komentarzami, przysiadł na skraju łoża i z wyraźnym zainteresowanie i rozbawieniem przysłuchiwał się słownej szermierce, wykręcając głowę jak kot.
- Kto się czubi, ten się lubi - oznajmił w końcu z uśmiechem. - Może zostawię was samych, co? Albo ja będę obserwatorem. Bo napięcie między wami da się kroić jak ser, a to bardzo niezdrowo trzymać takie rzeczy w sobie.
- Sera to bym zjadła - ożywiła się Katerina. - I pieczeń, i wino. Nie tylko te ciastka i ciastka.
- W “Purpurze” nie żałuje się niczego gościom - odparł Satin, opierając się o stos poduch. - Na dole jest jadalnia, może panna nawet złożyć własne zamówienie przez któregoś ze służących.
- Co sobie życzysz, moja droga? - spytał Marco. - Coś z ryb, coś z dziczyzny? Prócz tych serów oczywiście.
- Wszystko - treściwie odparła najemniczka. I tak spędzili noc.
 
Sayane jest offline  
Stary 06-06-2014, 21:04   #77
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
- Mam. - odparł Monsignore, sadowiąc się na drugim stołku, który jęknął i wygiął się nieco pod jego ciężarem. - Ale to będzie długa gra, ryzykowna, która i tak może się skończyć naszym przedwczesnym odejściem do królestwa Morra.
- No to czym się różni od gówna, w którym tkwimy?
- Możemy przeżyć i jeszcze wyjść na swoje.

Gatto pomilczał chwilę
- Gdzie jest haczyk?
- Przemeblowanie w luccinskim układzie sił.

Bassani znowu pomilczał, przeczesując gęstą czuprynę i wpatrując się w okno.
- Mogę z tym żyć. - powiedział w końcu, zwracając spojrzenie na fratra Bonaventurę. - Gadaj dalej.
Padre odetchnął z ulgą i rozluźnił się nieco, przez co zydel ponownie zatrzeszczał.
- Po pierwsze, muszę z czymś wrócić. Czyli albo ty zmarłeś tragiczną śmiercią i pokój twojej duszy, albo ponownie zmieniłeś strony, do czego to ja, nie chwaląc się, doprowadziłem. Co wybierasz?
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 06-06-2014, 22:06   #78
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Między ostatnim występem Satina, a planowanym spotkaniem z niejakim Maestro, tak Marco, jak i Kat stracili nieco czasu na zmianę odzienia. Piękna suknia ma liczne zalety, ale niezbyt się nadaje do biegania po mieście. A i w spodniach łatwiej się biega, niż w podkasanej spódnicy, nie mówiąc już o spojrzeniach przyciąganych przez kształtne łydki.

- Czekamy aż skończy pracę - oznajmił Satin. - No, chyba że chcecie iść i z nim porozmawiać. Bo, gwarantuję wam, że gdy tylko mnie zobaczy, weźmie nogi za pas.
- W takim razie słabo się przebrałeś
- stwierdziła Katerina. - A gdzie mieszka? Nad sklepem czy gdzieś dalej? Można go po drodze przydybać w jakiejś uliczce bez świadków?
- Nad sklepem - odparł Satin - ale możemy równie dobrze poczekać, może będzie się gdzieś dzisiaj wybierał.

Dopiero kiedy nieboskłon zaczął przybierać złoty kolor, a cień marmurowej Myrmidii zaczął się wydłużać, Satin dał znak do działania. Z przydługiej obserwacji dało się wywnioskować, że zakład rzeźniczy ”Manzo i synowie” powoli zaczęto zamykać. Drogą prostego rachunku mieli prawie że całkowitą pewność, że w środku zostali tylko pracownicy i rzekomy rywal Satina - Maestro.
- Proponuję, żebyście porozmawiali z signorem Manzo - oznajmił chłopak - a ja tymczasem wślizgnę się tylnym wejściem.
- Jak wygląda ów Maestro? - spytał Marco.
- Siwiejący jegomość - odparł Satin. - Wyższy nieco ponad przeciętną, ciało jak u najemnika. Ma złotego zęba, po tym go rozpoznacie.
- Wolałbym przeprowadzić tę rozmowę bez niepotrzebnych świadków - powiedział Marco. - Potrzebny nam Maestro, a nie jego krewni i znajomi.
- W sklepie powinno być pusto - Satin wzruszył ramionami. - Sami widzieliście, że zbiera się do zamknięcia.
- Mówiłeś, ze na twój widok ucieknie, prawda? - bardziej stwierdził niż spytał Marco. - To moze zrobimy tak... - Spojrzał na Kat, bo w końcu to jej zgoda, a nie Satina, była ważniejsza. - Ja sobie obejdę ten dom i znajdę tylne wyjście, a wy za chwilę wejdziecie frontem. Jak Maestro ucieknie, to wpadnie mi w ręce. I będziemy wiedzieć, że ma coś na sumieniu.
- Może być
- wzruszyła ramionami Katerina. To Marco był od gadania, jak nie chciał zagadać do podejrzanego wcześniej to ona się nie będzie szarpać. - A jak nie ucieknie to co wtedy? W końcu skoro jest takim dobrym szpiegiem to chyba niełatwo go zaskoczyć, a ty zakładasz, że da się podejść jak pierwszy lepszy złodziejaszek.
- Jeśli nie będzie przejawiać chęci do szczerej rozmowy
- odparł Marco - to trzeba będzie profilaktycznie wyeliminować niebezpieczeństwo. Może nie od razu... ale i taki wariant można założyć. Jeśli zaś jest taki pewny siebie, to może popełnić jakiś błąd. Trzymać jakieś ciekawe rzeczy w mieszkaniu.
Kat nie była taką optymistką, ale z braku lepszych pomysłów zgodziła się na ten dziergany plan. Satin, po długiej chwili milczenia, również przystał na marcową propozycję skinieniem głowy.

Marco nie czekał, az któreś z tamtej dwójki się rozmyśli. Szybko obszedł budynek, gdzie znajdował się sklep “Manzo i synowie”, rozejrzał się w poszukiwaniu ewentualnych gapiów, po czym spróbował otworzyć drzwi, stanowiące tylne wyjście sklepu.
 
Kerm jest offline  
Stary 07-06-2014, 05:13   #79
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
7 Myrmidis 2523
Wieczór




* * *


Casa di Gaetani, Podmurze

Jak zaplanowali, tak zrobili. Lorenzo, jak się okazało, nie miał żadnych obiekcji co do nadstawiania swego karku dla dobra sprawy i sidła zostały zastawione wczesnym wieczorem w jego mieszkaniu. Gaetani i Bartolomeo wedle postanowień wspięli się po spiralnych schodach i zniknęli za jednymi z drzwi, a pozostały na zewnątrz tercet rozszedł się po placyku. Budynek nie należał do najnowszych i najpiękniejszych, ale mimo tego nie każdy mógłby sobie pozwolić na mieszkanie w takiej dzielnicy. Gaetani wszystko miał pod nosem - park, bank, targ, piekarnię. Nie miał na co narzekać.




Oprócz, rzecz jasna, nieprzyjemnej kobiety, która niewątpliwie czyhała na jego życie. To było pewne niczym wschód słońca, że prędzej czy później dojdzie do kolejnego spotkania z Marią. Lorenzo cudem jedynie przeżył zasadzkę pod kancelarią Orsiniego i jej machinacje na boku oraz dwulicowość wyszły przez to na jaw. Jak wiadomo, tileańska krew oznaczała wyższe niż przeciętnie poczucie dumy i upór, tak więc szlachcic jedynie odliczał czas do ponownego spotkania. Nie odliczył za wiele.

Drzwi zatrzęsły się w zawiasach, a huk odbił od ścian. Łomoty ustały na chwilę, ale wnet powróciły ze zdwojoną siłą i Bartolomeo rzucił się w stronę sypialni, podczas gdy Lorenzo ruszył ku wejściu. Niecierpliwym gościem okazał się być ten sam drab, który towarzyszył poprzedniej nocy Marii i powalił Rusta. Mężczyzna nie silił się na zbędne uprzejmości i wymianę grzecznościowych formułek; chwycił Gaetaniego za fraki i popchnął z powrotem wgłąb mieszkania. Zza jego pleców wyłoniła się dwójka dżentelmenów, dorównująca mu urodą.

- Czego chcecie? - warknął Lorenzo, coby utrzymać iluzję.

- Grzeczniej, albo będziesz połykać własne zęby - odparł drab. - Maria chce się z tobą zobaczyć, strasznie nie lubi niedokończonych spraw. Twoich kolegów dokończyła, zostałeś tylko ty. Pójdziesz z nami po dobroci, czy musimy uciekać się do mało przyjemnych rozwiązań?

- Mając żywo w pamięci ostatnie spotkanie, mało przyjemne rozwiązania do mnie nie przemawiają. Mimo wszystko, nie miejcie mi tego za złe, nie mam również najmniejszej ochoty widzieć się z Marią, która również jest mało przyjemna.

- Tak też myśleliśmy - ripostował osiłek, sięgając do kieszeni. - Poznajesz to?

Lorenzo starał się utrzymać pokerową minę, ale widząc zadowolenie na twarzy rozmówcy wiedział, że to mu się nie udało. Poznawał przedmiot, sam go w końcu kupił. Elegancka srebrna brosza ze szmaragdem błysnęła w świetle świec i dla Gaetaniego cały plan momentalnie poszedł w pizdu. Swoim życiem mógł szafować, ale tylko swoim...

- Maria chce jedynie porozmawiać - oznajmił drab, za nic mając nienawistne spojrzenia szlachcica. - Jeśli się z nią zobaczysz, świecidełko wróci na swoje miejsce. Podobnie jak jego właścicielka. Jeśli nie...

- Nie ważcie się jej tknąć - zagroził Lorenzo. - Jeśli tkniecie moją siostrę poślę was wszystkich do piekła własnoręcznie.

- Wybór masz prosty.

Nie znowu taki prosty. Były powiem w całym tym układzie pewne niewiadome, w liczbie czterech mianowicie. Jedna w sypialni i trzy na galerii na zewnątrz. Bartolomeo, Renato, Anika i Zalaflax różnie mogli zapatrywać się na los młodej panny Gaetani.

Cel w końcu uświęcał środki.


* * *


Posiadłość Falców, Akropol

- Nie żyje - powtórzył Giovanni, wyraźnie zdziwiony. - Alberto "Gatto" Bassani nie żyje? I starszego Marrizano też już z nami nie ma?

Monsignore jedynie pokiwał głową. Jego kolega po fachu przystał na opcję numer jeden i razem wymyślili historyjkę, która miała przekonać signora Falco i zapewnić dalszy żywot ich obu. Gatto, jako dowód swej śmierci, wręczył kapłanowi swój złoty sygnet z wygrawerowanym "g", którego używał przy kontaktach z byłym już pracodawcą.


[media]http://www.luckymag.com/accessories/2013/07/signet-rings/_jcr_content/par/cn_contentwell/par-main/cn_slideshow/item0.rendition.slideshowVertical.signet-rings-sarah-chloe-goop.jpg[/media]


Oficjalna wersja zdarzeń była taka, że Francesco zdołał ubić Bassaniego, wychodząc ze starcia ciężko rannym. Opóźnienie w dostarczeniu raportu wyjaśnił zamieszkami w Cittaladro, które byli zmuszeni przeczekać w cichym miejscu. Marrizano niestety wykrwawił się na śmierć w tak zwanym "międzyczasie".

- Nie będzie już sprawiał problemów panu i pańskiej rodzinie.

- Cieszy mnie to niezmiernie - odparł Falco. - Zdołaliście coś z niego wydusić przed śmiercią? Znaleźliście coś w jego melinie?

- Niestety nie, przykro mi.

- Najważniejsze, że nie żyje.

Spotkanie zakończyło pukanie do drzwi i służący, który oznajmił że "signor Garil właśnie przybył". Giovanni jeszcze raz podziękował Bonaventurze i odprowadził go do drzwi gabinetu. Kapłan miał cały wieczór dla siebie, bowiem jego kompanioni właśnie wypełniali powierzone im zadania i nie potrzebowali w nich pomocy. Monsignore mógł więc poświęcić się czemu tylko chciał.

Spiskom z Bassanim na przykład.


* * *



"Manzo i synowie", Nowe Miasto

Katerina i Satin, kolorystycznie kompatybilni, ruszyli żwawym krokiem do drzwi zakładu rzeźnickiego, podczas gdy Marco znikał w bocznej alejce. Piazza di Riscatto, Plac Odkupienia, prędko opustoszał wraz z zachodzącym słońcem i jedynie nieliczne osoby spacerowały po okolicy. Duet obejrzał sobie tych spacerowiczów bardzo dokładnie zanim doszedł pod ponuro poskrzypujący szyld i, upewniwszy się że nikt im nie przyczepił ogonów, weszli do środka. Satin z racji sytuacji wstrzymał się z manierami i pierwszy przekroczył próg.




Zakład jak zakład. Dla jednych pachniał, dla drugich znowu śmierdział przeróżnymi wyrobami mięsnymi, które dominowały przestrzeń. Były kiełbasy, była wędlina, były żeberka i smalec. W głębi pomieszczenia, za drzwiami na zaplecze, widniały natomiast wiszące półtusze i dwie sylwetki. Dwoje mężczyzn. Satin zamknął drzwi wejściowe za zasuwę i hak, odcinając tę drogę ucieczki i zapewniając brak natrętnej klienteli.

- Proszę wybaczyć - jeden z mężczyzn wyszedł im na powitanie - ale właśnie zamyk... Satin.

Nie było wątpliwości, że to był signor Manzo zwany również Maestro; odpowiadał rysopisowi zapewnionemu przez szpiega-żigolaka. Rzeczywiście był wysoki, wyższy niż Katerina i Satin, ale widzieli wyższych. W ciemnych włosach zaczynała powoli dominować siwizna, a na twarzy zmarszczki, ale mięśni i wigoru mógł mu pozazdrość niejeden młodziak. Mężczyzna wytarł dłonie o fartuch i oparł się o kontuar. Widać był całkiem pewny siebie, bo nie uciekł na widok blondyna i nie sięgnął nawet po pobliski tasak.

- Masz wyczucie - zwrócił się do Satina z uśmiechem, błyskając złotą jedynką. - Wybrałeś akurat jedyny wieczór, kiedy puściłem pracowników wcześniej.

- Nie wszystkich - odezwała się Katerina, obserwując towarzysza Maestro.

- Od kiedy otaczasz się pięknymi kobietami? Przynajmniej takimi, które ci za to nie płacą?

- Darujmy sobie - zaproponował chłopak, postępując parę kroków wprzód. - Wiesz, po co tu jestem i wiemy, jak to się skończy, jeżeli nie dojdziemy do porozumienia. Niestety nasze definicje tego słowa się różnią, ale może jesteś chętny zmienić swoją?

- Przemyśl to sobie, Satin - zaproponował Maestro, a jego dłoń zaczęła powoli sunąć w stronę noża rzeźniczego. - Nie masz bladego pojęcia, kto jest na zapleczu. Może się okazać, że zostaniesz razem ze swoją panną w mniejszości, a bycie w mniejszości rzadko kiedy wychodzi na zdrowie.

Rada była dobra, ale Maestro blefował. Już od dłuższej chwili widzieli nad jego ramieniem Marco schowanego za jedną z półtuszy, a że od tamtej strony nie doszło ich żadne larum ani pokrzykiwania, mogli bezpiecznie założyć że nikogo poza Manzo i jego przydupasem nie było w środku. Della Rovere wiedział to na pewno, bo ani z góry, ani z dołu nie dochodziły go żadne dźwięki.

No, ale najciszej bywało przed burzą.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 07-06-2014 o 05:18.
Aro jest offline  
Stary 11-06-2014, 23:16   #80
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Casa di Gaetani, Podmurze

Wewnątrz

Alchemik wstał i otrzepał się z kurzu, który zalegał pod łożkiem. Głosy w korytarzu nie brzmiały dobrze, z tego co Cavallomentiemu udało się wychwycić Lorenzo miał siostrę a owa siostra miała kłotpoty. Zazwyczaj Bartolomeo nie przejął by się sytuacją, zaszarżował by na wrogów z mieczem siekając i tnąc tylu ile się da, a resztę dobił z czarów lub w tym wypadku z kuszy, ale sytacja wyglądała trochę inaczej w świetle nowych informacji. Pierwszą rzeczą był fakt, że Lorenzo, również szlachcic mógł by później nosić zwadę w stosunku do czarodzieja za narażanie młodej panny Gaetani, niezbyt dobra rzecz jeśli ów dwójka ma jeszcze razem pracować w przyszłości. Drugą rzeczą było to, że siostra Gaetaniego, również szlachcianka, mogła by być czarodziejowi bardzo wdzięczna za ratunek i pomoc bratu. Przed magiem stał trudny wybór a czasu na reakcję było jeszcze mniej.
W końcu przyszedł mu do głowy pewien pomysł, ryzykowny i szalony ale słuszny. No tak mu się przynajmniej wydawało. Stojąc w sypialni i nie wychylając się poza próg, Bartolomeo krzyknął do stojącej w drzwiach grupy.
- Daje wam jedną szanse, żeby puścić Gaetaniego i powiedzieć mi gdzie Maria trzyma jego siostrę! - Mówiąc te słowa alchemik starał się brzmieć pewnie. W pewien sposób nawet zastraszyć przeciwników. Przywierając plecami do ściany w jedną rękę chwycił kuszę a w drugiej trzymał miecz. - Lorenzo. - Po chwili dodał. - Powiedz tylko słowo a rozpierdolę tych, figli di un puttane (kurwich synów). - Teraz czekał na odpowiedź z jednej lub drugiej strony, Bartolomeo wiedział, że wystarczy im tylko jeden, dość żywy, osiłek by doprowadzić ich do Marii.
- Może nie tego się spodziewaliście, ale jesteście mniej liczni, gorzej uzbrojeni et cetera - ciągnął Lorenzo, usiłując zachować kamienną minę - Przychodząc spodziewaliście się, że to wy będziecie dyktować warunki, mając przeciw sobie tylko jednego, w dodatku niedawno rannego przeciwnika. Tak nie jest. Nawet jeśli zgodziłbym się na wasz warunek - co wcale nie dawałoby mi pewności, że moja siostra jest bezpieczna - nie wiemy, czy wszystkim się to spodoba. To jak będzie? -

* * *

Na zewnątrz

- Potrzebuję go żywcem - cicho powiedział Renato do nowych towarzyszy - jego oraz świeżego ludzkiego serca. I odrobiny czasu w laboratorium.
Docctore wydawał się spokojny i opanowany, bardziej zajęty myśleniem niż swoim lekkim myśliwskim arbaletto. Sprawny umysł reanimatora opracował już przebiegły plan.*
Zalaflax był dość zaprawiony w bojach, nie obca mu była walka. Stąd zdecydował się od razu wkroczyć, uderzenie magicznej energi kieruje na zamek w drzwiach. Przed sobą w charakterze osłony ma Mario i Cesco.
-Osłaniajcie mnie, jeśli wystarczająco długo utrzymacie ich na dystans. Powalę ich magią, nie róbcie głupot utrzymajcie linię. Aniko jeśli ktoś z nich będzie ranny, zastąp go w linii. O ile mogę cię oto prosić. -
 
__________________
Man-o'-War Część I
Baird jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172