Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-02-2014, 22:40   #1
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
[WFRP 2ed.] Volpe e leone




"Są dwa sposoby prowadzenia walki,
trzeba być przeto lisem, by wiedzieć co sidła,
i lwem, by postrach budzić u wilków."


Niccolo Machiavelli, "Il Principe"



Pewien filozof powiedział niegdyś, że powszechną wadą ludzi jest niepamięć o burzy, gdy morze spokojne. Słowa wielce prawdziwe, których nawet uczeni i krytycy nie podważali, bowiem jak tu kłócić się z faktami? Nawet historia potwierdzała owo stwierdzenie - burza w końcu nadeszła, i to Burza przez duże "B". Przetoczyła się przez Imperium, a wraz z nią Horda Chaosu i Czempion Niszczycielskich Potęg. Nikt nie był gotowy na taki zwrot zdarzeń - ani na północne prowincje w ogniu, ani na oblężenie Middenheimu. Z lasów i ciemnych miejskich zaułków wypełzli sojusznicy najeźdźców, długo planowane intrygi poszły w ruch. Zapanował chaos, dosłownie i w przenośni. Koniec końców Imperium odniosło zwycięstwo, ale miało ono gorzki smak.

W Tilei Burzę i tragedie z nią związane traktowano jako ciekawostki - ni mniej, ni więcej. Wieści z dalekiej północy nie robiły na Tileańczykach żadnego wrażenia, jeśli nie liczyć kondotierów. Kompanie najemnicze szybko zwietrzyły zysk i pomaszerowały na wojnę z pieśniami na ustach. Miasta natomiast i Książęta dalej borykali się ze swoimi własnymi problemami, poświęcając minimum uwagi wydarzeniom w Imperium. Tilea miała swoje zmartwienia - Skavenów, piratów, przepychanki z Estalijczykami, wewnętrzne konflikty frakcji wszelakich i międzymiastową rywalizację o wpływy. Nikt nie spodziewał się burzy.

Wszystko zaczęło się wiosną, roku 2523. Zaczęło się bardzo tradycyjnie, warto nadmienić - od spotkania w tawernie.

* * *


Portomaggiore było wystarczająco dużym miasteczkiem, by kartografowie oznaczali je na mapach. Port nad Morzem Tileańskim, około 20 lig na północ od największego miasta w tej części świata, nie był jednak bliżej znany w szerokim świecie. Miejscowi kojarzyli go jedynie z wątpliwej jakości wina, rybołówstwa i szkutnictwa. No i oczywiście z Pałacu Pokoju, a właściwie legendy go otaczającej - nieświadomi podróżnicy poznawali ją chcąc, nie chcąc. Opowieść urzekała swą prostotą; ot, kapłan Myrmidii kazał schwytanym jeńcom wojennym tańczyć do utraty tchu podczas nocnych baletów. Dziwki również występowały w tej historii, podzielając los przymusowych gości. Klecha oczywiście zmarł po jakimś czasie, a Pałac stał pusty przez ładnych parę lat, stając się obiektem coraz to nowszych miejskich legend. Obecny właściciel, Georgio Sideri, odrestaurował budynek, ale nie urządzał bankietów jak jego poprzednik. Wielu twierdziło, że powodem był brak świątynnego wychowania.

Ale nikt z obecnych w "Syrenim Śpiewie" nie myślał o legendzie. Nie, kolorowa grupa osobliwości wolała słuchać swego gospodarza, Michele Falco, dla którego to przybyli do Portomaggiore. Młoda latorośl wpływowej rodziny mogła liczyć na to, że awanturnicy i oportuniści będą walić drzwiami i oknami, kiedy tylko będą mu potrzebni. Z tym że goście panicza Falco nie byli pierwszymi lepszymi obdartusami z ulicy, o nie-nie. Z drugiej strony nie byli też prima sort, ale do zadania nadawali się idealnie. Dług zaciągnięty u familii Falco skutecznie motywował nie tylko do kultury wobec młodego Michele, ale i dokładnego wykonania zlecenia.

Miało być prosto - udać się na skraj lasu Sussurrio, odebrać przesyłkę i dostarczyć do Luccini. Wyszło, jak to bywa, inaczej.

* * *


Rodzina Falco nie należała do najpotężniejszych rodzin w Luccini, ale swoje wpływy miała i poszerzała je wolno, acz stanowczo. "Morska Kompania Przewozowa" przynosiła zyski ku niezadowoleniu konkurencji, która sukces biznesu upatrywała nie w strategicznych znajomościach i lukratywnych kontraktach, a w mało legalnych machlojkach i zakulisowych działaniach. Takie narzekania falcowych rywali można było skrócić do trzech słów - "przyganiał kocioł garnkowi". Wymuszenia, haracze, podpalenia, pobicia, napaście, zastraszenia, oszustwa, szantaże, zabójstwa, intrygi - na nich budowano fortuny.

Rust DeGroat był człowiekiem od takich robót i mógłby wiele powiedzieć na temat działań luccińskich możnych, gdyby nie tajemnica zawodowa. Nieco mniej natomiast mógłby opowiedzieć o familii Falco. Raz, że "Lupo Orsini & Wspólnicy" w dużej mierze zawdzięczali im swoje istnienie i dwa - nie zajmował się ich zleceniami. Prawdę mówiąc ostatnio nie zajmował się żadnymi zleceniami. Któryś z Inspektorów niesiedzących w falcowej lub orsiniowej kieszeni ni z tego, ni z owego zainteresował się interesami kancelarii i trzeba było zaprzestać moralnie wątpliwych procederów do odwołania. Lupo, człowiek o gołębim sercu, nigdy jednak nie zostawiłby swego protegowanego na pastwę losu i załatwił mu nową robotę. A to, że Rust w nowym zawodzie spłacał kolejną ratę długu mentora było zwykłym zbiegiem okoliczności.

W Tilei, a co za tym idzie w Luccini, istniała długa tradycja mniej fortunnych rodzin uciekających pod protekcję tych możniejszych. Czasami taki układ przypominał kontrakt feudalny, czasami związek partnerski, ale zawsze jedna rodzina wiodła prym. Tak było w przypadku szlacheckiej rodziny Gaetani, której członkowie z dziada pradziada robili kariery jako notariusze. Szlachta z nich była marniutka, a ich posiadłości ziemskie - zwane tak szumnie i na wyrost - liczyły zaledwie kilka pędzi ziemi w obie strony. Współpraca z rodziną Falco wyszła im na rękę. Lorenzo Gaetani natomiast, czwarty syn patriarchy rodu, zamiast kontynuować chlubną rodzinną tradycję, został najemnikiem w służbie Giovanniego Falco, który lorenzową lojalność wynagrodził ratunkiem przed vendettą magnatów z rodu Doria-Landi.

W słonecznej krainie podziały między stanem szlacheckim, a mieszczańskim często były zatarte i niewyraźne. Za przykład niech posłużą bracia Marrizano, którzy mogli poszczycić się osobistą znajomością z młodym Michele. Cała trójka, jako smarkacze, doprowadzali służących w posiadłości Falców do białej gorączki i tylko dzięki boskiej opatrzności nie puścili budynku z dymem. Nawet pomimo tego, że ich drogi się rozeszły, a rodzina Marrizano popadła w niełaskę, ojciec Michele nie wywalił ich na bruk. Francesco, mimo ufundowanej edukacji i początkowych planów, nie został falcowym prawnikiem; Niccolo objął zaszczytną funkcję tragarza w "Kompanii", a z ich młodszej siostry Angeli zrobiono służkę. Bądź, co bądź, ale niełaska to niełaska.

Marco della Rovere również mógł pochwalić się znajomością z Michele Falco, z którym zresztą był spokrewniony w bardzo pokrętny sposób. Oczywiście był również spokrewniony z kilkoma innymi rodzinami w okolicy, a kuzynów miał nawet w Estalii. Powiedzieć, że był dobrze urodzony byłoby niedopowiedzeniem. Marco dzięki swemu statusowi, a raczej rodzinnej fortunie, mógł sobie pozwolić na rozrywki wszelkiej maści. Nawet ostatnie lata spędzone na podróżach i oziębłe stosunki z rodziną tego nie zmieniły. Hulaj dusza, piekła nie ma.

Bywało też tak, że splot zdarzeń lub zwykły przypadek łączył pozornie losowe osoby z wpływową familią. Tak było na przykład w przypadku Renato Santori, którego ojciec był bezdomnym włóczęgą. Ślepy los sprawił, że trafił pod kuratelę Lorenzo, ówczesnego patriarchy rodu Falco i młody Santori temu zbiegowi okoliczności zawdzięczał swą obecną pozycję i bezpieczeństwo. Jego talent sprowadziłby na niego kłopoty, gdyby nie falcowa protekcja.

Podobnie rzecz miała się w przypadku Kateriny, która rodzinie Falco zawdzięczała swą wolność. Nie była pewna, dlaczego Giovanni odkupił ją wtedy od tego Araba i w sumie rzadko kiedy o tym myślała. Była wdzięczna za dach nad głową, ciepłą strawę i zapewnienie jej władzy nad własnym życiem. I, pośrednio, za przyjaźń. Luciana, najmłodsza latorośl i oczko w ojcowskiej głowie, nie przejmowała się niskim urodzeniem Kateriny. Traktowała ją jak siostrę.

Bryce rodzinie Falco zawdzięczał życie. Ni mniej, ni więcej. Elf wiedział, że podróż w pojedynkę nie należy do najzdrowszych rzeczy i zapamięta to sobie do końca życia. Poszczęściło się mu wtedy, wywinął się z minimalnymi uszczerbkami na zdrowiu. I długiem do spłacenia.

Monsignore, który szczycił się swym pragmatyzmem i żył kosztem bliźnich, był chyba jedyną osobą (oprócz Rusta), której obecność podyktowana była przymusem, aniżeli szczerą chęcią. Nawet ktoś, dla kogo kłamstwo jest jak oddech, miewa pechowe dni i jedynym sposobem na uratowanie skóry był układ z młodym Falco. Monsignore lubił swoją skórę.

* * *


Pierwszego wieczoru zatrzymali się w osadzie na trakcie, która leżała mniej więcej w połowie drogi z Luccini do Raverno. Lub z Raverno do Luccini, zależy jak spojrzeć. Był to jeden z nielicznych w Tilei szlaków lądowych, a wyrosłe nań miasteczko swój dochód czerpało głównie z zajazdów. Bezproblemowo znaleźli miejsce w jednej z noclegowni - trzypiętrowej kamienicy - która robiła również, co zauważyli bardziej obeznani z tematem, za zamtuz. Na dodatek jeden z tych porządniejszych, gdzie nie trzeba było się obawiać o złapanie jakiegoś paskudnego choróbska i cienkie ściany.

Noc była spokojna, jeśli nie liczyć rozróby po pijaku i kociej walki terytorialnej w pobliskiej alejce. Kolejna część podróży również była pozbawiona jakichkolwiek wrażeń i jedyną rozrywką było podziwianie krajobrazu, obfitującego w winnice i drzewa cytrusowe. Brukowany trakt niestety nie doprowadziłby ich do celu i musieli obrać kierunek na południowy-wschód, przez pola i wzgórza. Tutaj musieli od czasu do czasu zwolnić nieco pochód, by upewnić się czy dalej zmierzają w dobrą stronę i wybrać bezpieczną drogę, unikając zdradzieckiego terenu.

Miejsce spotkania było co najmniej dziwne. Nie chodziło nawet o to, że znajdowało się na skraju Lasu Sussurrio, który był rzekomo nazywany domem przez różne monstra i kreatury. Wiele osad i wiosek utrzymywało się z wycinki drzew i dostarczaniu ich na wybrzeże, ale przesyłka nie czekała na nich w tak przyjaznym miejscu. Nie, czekała na nich w Fortegno, które zostało zrównane z ziemią przez skavenów dwa, trzy lata wstecz. Najwyraźniej młodemu Falco zależało na dyskrecji.

Wiedzieli, że coś jest nie tak, jeszcze zanim wjechali między czarne szkielety chat. Krzyki mogły znaczyć wiele, ale szczęk żelaza rozpoznaliby wszędzie. Zagłębiwszy się w pozostałości po Fortegno dotarli w końcu do miejsca, które było niegdyś centralnym placem. Teraz natomiast zasłane było trupami, które barwiły okoliczną ziemię na czerwono. Wokół natomiast harcowali sobie w najlepsze skaveni, obdzierając zwłoki z co wartościowszych rzeczy. Szybki rachunek wykazał, że szczuroludzi było co najmniej czternastu.

Jeden z nich, szaro-bury sierściuch, trzymał w łapach pokaźnych rozmiarów szkatułkę. Niewątpliwie to po nią ich tu przysłano.






_____________________________________


Powodzenia i miłej zabawy!
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 01-05-2014 o 19:50.
Aro jest offline  
Stary 01-03-2014, 12:22   #2
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
- „No i co ja mam z panem zrobić? No co mam zrobić?” – Rust rozłożył bezradnie ręce. Całkiem bezradny. A to dopiero sprawa! Taki orzech do zgryzienia grożący zębom złamaniem, takie zawiłości i zawikłania! – ”Ziemia tutaj, o, tutaj. Napisane: ‘pod cele rekreacyjne’. A pan tu mieszka. Nie bardzo to jest rekreacja, jak patrzę. Nie bardzo to widzę w ogóle”.

- „Ale co ty mi tu gadasz, co? Ja tu całe życie mieszkam, życie całe! Dziadek tu mieszkał! Dziadek mój!” – Vittorio oburzył się. Sam nie może, to po dziadka pośle. A jak będzie trzeba to w szranki mu staną wzięci na świadków praszczurowie sto lat wstecz. Nim tu kołem pierwszym zryto błoto, oni byli. Oni byli i mieszkali. – ”Zabieraj się stąd, ale już! Mi tu będziesz kombinował, wszarzu jeden!”

- „Pan słyszy, panie Maldini.” – Rust zwrócił się do stojącego na bezpiecznym dystansie cherlaka w drutowanych niezgrabnie okularach i pamiętającym prehistorię kubraku. – ”Panie de Sicca, pan zważa na słowa, bo ja tu jeno wykonawcą woli urzędowej jestem. Magisterium majestatu, to jest. Pan Maldini, wielce czcigodny, dogląda, żeby wszystko było, jak trzeba. A ja jestem jego deputatem. I mnie pan obraża - jego obraża. A jego pan obraża, o, to już poważnie, bo pan magisterium obraża, a co za tem idzie, miasto i wszystkich jego obywateli pan obraża. Lży.”.

- „Słuchaj mię, ale słuchaj uważnie, bo powtarzać dwa razy, to ja nie będę…” – Vittorio, chłop tęgi, dawno temu, w tragarskim biznesie wyrobiony, trzymał się zdrowo. Mimo, że ostatnie lata zeszły mu na kupiectwie i liczeniu złociutkich kółeczek w portfeliku, tężyznę trzymał.

- „Zamieniam się w słuch” – responsował potulnie DeGroat.

- „To słuchaj mię, kurwiu, uważnie” – Vittorio wziął buch powietrza w płuca i szykował solidny słowotok. – ”Po pierwsze…”

Po pierwsze, należy być zawsze gotowym, by wznieść gardę. Nawet w rozmowie. Vittorio nie wzniósł gardy i teraz, zdzielony metalowym tubusem na mapy przez pysk, miał za swoje. Mógłby się jeszcze poprawić, ale się nie poprawił. Dostał znowu, raz i drugi. Orli nos, rodowa duma Tileańczyka, przeszedł pospieszny lifting i zapadł się w głęboki krater. Jak to z kraterami bywa, ze środka chlusnęło czerwonym i gorącym.

Ale Rust kontynuował. Teraz pan kupiec de Sicca, starszy referent w urzędzie rybackim i właściciel spółek przetwórstwa rybnego, leżał na ziemi. I kwiczał. A stojący w obronie honoru urzędów i pokrzywdzonych obywateli DeGroat, bił. Bił, kopał i okładał tubusem, aż huk szedł.

- „Uff… Pan słyszał, panie Maldini? Obraza funkcjonariuszy na służbie, obstrukcja realizacji wyroków sądowych, nieprzystojne zachowanie w miejscu publicznym.” – Zbir odwrócił się, dziękując kurtuazyjnie za wyrażone zestrachanym kiwnięciem głowy poparcie. – ”Tu jest, pisma mówią, teren rekreacyjny. I tu dzieci, by się mogły bawić. A pan, panie de Sicca, przy tych dzieciach – gdyby były – takich słów, by użył. Takich słów”.

- „Ergghlhbhlherlglglgl…” – zabulgotał zakrwawiony ochłap.

- „Pan ma czas do jutra na opuszczenie posiadłości, proszę pana. Jest oczywiście możliwość apelacji, o czym skrzętnie informuję.” – Rust schował zakurzony plan miejski, który pacnął gdzieś w piasek, z powrotem do tubusa. – ”W razie jednak, gdyby pana uwagi okazały się bezpodstawne, zostanie pan obciążony kosztami prowadzenia sprawy. Nasi rachmistrze są właśnie w pana przedsiębiorstwach, dokonują wyceny aktywów. Dziękuję za pański czas i życzę miłego dnia”.

Pan Maldini oddalił się powoli, dopiero na dłuższą chwilę po tym, gdy DeGroat opuścił już okrwawioną ofiarę biurokracji. Dopiero teraz dostrzegał, jak wielką i poważną siłą był urząd nadzoru budowlanego. I on sam, wyraziciel miejskiej woli, która zmieniała kamienice na place zabaw, a ludzi na wieprzowe podroby.

* * *


- „No i chuj.” – Zauważył zgrabnie Rust. Zauważył, naładował w oka błysku i strzelił. Palnął w sierściatego obsrańca, który chciał zajumać centralną dla sprawy paczuszkę. Bełt pizgnął w futrzasty korpus, zakotłował się pod wełnistą szarością, chrząknął kontaktując kość i zgasł. A flaki fiknęły na wierzch w krwawym przeplatańcu.

- „Hopla.” – DeGroat dał susa za resztkę kreującego podcienia filaru, przylgnął do uspokajającej plecy pewności granitu i zrepetował swój wystrzałowy mechanizm. I gotów do dalszego ostrzału, wychylił się szukać kolejnych kaczek.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 01-03-2014 o 12:26.
Panicz jest offline  
Stary 01-03-2014, 19:30   #3
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
W posiadłości rodziny było skrzydło, od lat nie naprawiane i nie odwiedzane. Okna, za wyjątkiem kilku, zawsze były zamknięte na głucho. Nikt obcy nie odwiedzał tego skrzydła, zaś członkowie rodziny starali się nie zauważać jego istnienia i wogóle pamiętać o nim.

Żył w nim bowiem Lorenzo Falco, sędziwy już imiennik najstarszej latorośli Giovanniego i jego dziad. Zaprawdę, za dawnych czasów wielkim był człowiekiem: il condottieri sławnym, myśliwym zawołanym oraz kochanym przez ludzi mecenasem. Dziś jednak jest cieniem człowieka, za sprawą drugiej żony i tego jak odeszła w młodym wieku. Lorenzo Falco oszalał. By uniknąć skandalu, zamknięto go w odległym skrzydle posiadłości, gdzie wstęp mieli tylko wybrani służący i docctore.

O szaleństwie Starego Lorenzo wiele się kiedyś spekulowało, mało kto wie jednak, że zaczęło się od tego, iż poprosił on swego wiernego sługę, mistrza wypychacza zwierząt, by zabalsamował jego zmarłą żonę. Ten zaś wzniósł się na wyżyny swej sztuki i do dziś młoda Felupa Falco z domu Dazzich leży w szklanej trumnie w piwnicach pod opuszczonym skrzydłem.
I tak dochodzimy do opowieści o Renato Santorim, synu Vincenzo Santoriego, którego dziełem jest żywa-nieżywa pani zmarłego skrzydła. Był on ledwie czeladnikiem ojca, gdy ten balsamował lubą Lorenza, jednak złożył wówczas przysięgę swemu ojcu, że będzie pamiętał o długu. Gdyż rodzina Santorich wszystko zawdzięcza Falco, a Lorenzo w szczególności. Dlatego Renato będzie im wierny, zaś jeśli jedyną drogą ku przywróceniu staremu rozumu ma być ożywienie Felupy - spróbuje dokonać i tego.


W zamkniętym skrzydle, na piętrze, znajduje się gabinet. Nie był używany od lat i masywne biurko z loreńskiej dębiny stoi zakurzone. Za gabinetem zaś znajduje się salon, obwieszony trofeami myśliwskimi, które niegdyś Lorenzo przywoził z całego świata. Czegóż tu nie było? Kislewickie niedźwiedzie i tury, wielkie dziki bretońskie, krokodyle i hipopotamy z arabii, rogatych głów zaś zliczyć nie sposób. Wszystko wyprawione mistrzowską ręką Vincenzo Santoriego, który - gdyby nie szalony starzec - byłby żebrakiem, a po nim jego syn.
Za salonem wypełnionym okazami sztuki myśliwskiej są schody na strych prowadzące. Na strychu zaś - stoły z drewna, takie jak chirurgom służą, na ścianach wiszą noże i piły, i schematy różne organa przedstawiające. Wszystko to oświetlone lampami i świecami.


- Nie będę potrzebował świeżego towaru przynajmniej przez tydzień. Wyjeżdżam. - powiedział młody człowiek, ściągając skórzany, rzeźniczy fartuch i biały kitel, okazując żałobny kaftan i takież pantalony. Jedynie biel zakładanej właśnie kryzy oraz rudość włosów i bródki dawała jakieś rozjaśnienie obecnej postaci. Drugi, niski garbaty jegomość ukryty pod czarną opończą z kapturem chrząknął niezadowolony, podczas gdy gospodarz gasił świece i lampy pogrążając pracownię na strychu w mroku.
- A co z tym? - kiwnął głową w kierunku płóciennego worka, wąskiego i długiego, z którego wystawały dwie drobne nóżki - sinoblade i lekko pobrudzone ziemią.
- Nie wiem - narzucił na siebie długi, ciężki płaszcz i wziął do ręki dwie sztywne torby - Sprzedaj komuś innemu jeśli chcesz. Na pewno towar prima sort, zawsze byłem zadowolony. Gdy wrócę, odezwę się.
- A dokąd to? - rzucił garbus, narzucając trupa na ramię. - Zawsze siedziałeś tutaj, z wyjątkiem tych paru lat, gdy się na medyka uczyłeś i nie wyszło...
- Nie twoja sprawa. Wiedz, że mimo że swoim widokiem przypominam kilku osobom o starcu, którego chcieliby wyrzucić z pamięci, moja wierność rodzinie jest niekwestionowana. Dlatego proszą mnie o różne rzeczy, które nie powinne interesować takiego człowieka jak ty. Jeśli chce żyć. - W ręku Renato pojawił się skalpel, który oglądał, niby szukając plamek czy nierówności. Ale nocny gość zrozumiał aluzję.


Kilka dni później, na miejscu spotkania

Przesyłka musiała być cenna.
Renato doszedł do tego wniosku nie musząc specjalnie się wysilać. Nie na co dzień wysyła się po odbiór paczuszki niemal dziesiątkę zaufanych ludzi - albowiem szybko zorientował się, że jego towarzysze nie byli zwykłymi najmitami.
I musi być ważna dla Rodziny.

Dlaczego więc nie zdziwiło go, gdy Pani Fortuna pokazała swoją drugą - czarną maskę i zaśmiała im się w twarz plącząc tak misternie zaplanowane odebranie przesyłki w odludnym miejscu? Prawdopodobie obcowanie z martwymi ciałami wyzwala w człowieku swego rodzaju fatalizm i pesymizm. Nie wspominając o czarnym humorze.
Sięgnął pod płaszcz i z wszytej w jego podszewkę pochwy z grubej skóry wydobył lśniący i ostry jak brzytwa zakrzywiony nóż do amputacji, wielki jak krótki miecz. Zwykle kroił nim kończyny, które nie wierzgają, a tym bardziej nie chcą oddać, ale tu chodzi o sprawę Rodziny Falco.
- Nie zawiodę Cię, Ojcze - szepnął cicho i wyskandował: - Occhio, sangue. Luna, candela. Imbuto Vitalia!
Niezawodna moc popłynęła przez ciało do oczu, które nabrzmiały od nadmiaru krwi. Wzrok nieco się zamazał, jednak teraz doskonale widział pulsujące arterie, serca i płuca, jakby ciała szczuroludzi były transparentne.
Słońce odbiło się na klindze noża, gdy Renato powoli ruszył na skavena z planami wiwisekcji, które zamierzał zrealizować.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 02-03-2014, 22:39   #4
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Czy powrót do Luccini można było nazwać powrotem do domu? W przypadku Marco zdecydowanie nie. Prawdę mówiąc od domu to Marco wolał się trzymać z daleka. Co prawda damigella Francesca została ze dwa lata wcześniej szanowną signorą Pamphili, ale Marco był pewien, że Caterina della Revere trzyma w zanadrzu kilka dalszych, podobnych niespodzianek. Niektóre niewiasty były szalenie uparte, a matka Marco zdecydowanie należała do tego grona. Lepiej było nie ryzykować.

***

Przez dwa lata, podczas których Marco bawił w szerokim świecie, Michele niewiele się zmienił. I przywitał Marco niczym odzyskanego niespodziewanie brata.
Dzięki Michele Marco nie tylko odnowił stare znajomości w różnych ciekawych kręgach, ale i nawiązał nowe, co najmniej tak samo ciekawe. W tym i takie, o których raczej nie mówiło się w obecności grzecznych panienek.

***

Przejechać się na spacerek, by odebrać pakunek? Cóż to za problem. Nawet jeśli cel podróży stanowiło zrównane ongiś z ziemią Fortegno, a towarzystwo... cóż... nie należało do takich, które można było spotkać na uroczystej kolacji wydanej przez Giovanniego i Agnes Falco dla najlepszych rodów Luccini.
To jednak w nie przeszkadzało Marco we wzięciu udziału w tej wycieczce. Nie takich ludzi (i nieludzi) spotykał przez parę lat podróżowania po świecie. Jedyną różnicą było to, że zazwyczaj ładne niewiasty siedziały w domu, zamiast się włóczyć po świecie.

***

Przesyłka była tam, gdzie powinna być. I to było jedyne, co się zgadzało, bowiem trudno było sądzić, że jej dostarczycielami miały być skaveny.
To jednak nie znaczyło, żeby od razu je atakować. Nie zawsze opłacało się wyrzynać w pień wszystkich, których bogowie postawią na twojej drodze. Szczególnie gdy tych "wszystkich" jest nieco za dużo.
Po pierwszym jednak trupie raczej nie należało się łudzić, że można dojść do porozumienia.
Marco nie należał do ludzi miłujących pokój za wszelką cenę i jeden trup w jedną czy drugą nie zakłócał mu spokojnego snu, jednak kilkanaście trupów zdało mu się liczbą nieco zbyt dużą. Co innego, gdyby się ustawili w kolejce i cierpliwie czekali.

Marco zeskoczył z konia i zrzucił wodze na ziemię - znak dla Fulmine, że ma czekać na powrót swego pana. A potem, z rapierem w dłoni i cinquedeą w drugiej ruszył w stronę skavenów, by odzyskać przesyłkę.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-03-2014, 23:52   #5
 
Reputacja: 1 razdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znany
Lorenzo, zanim jeszcze wypowiedział pierwsze słowa był już notariuszem. Kiedy dorastał i w zabawie okładał się z innymi chłopcami kijami, był już notariuszem. Kiedy pewnej nocy skradł pocałunek, a później coś więcej cycatej Ariannie z winnicy był notariuszem. Bo kim innym miałby być? Dla Gaetanich nie istniały inne możliwości. Mężczyźni spisywali testamenty bogatszych od siebie, a kobiety rodziły dzieci. Tak było przez pokolenia. Aż pewnego dnia Lorenzo oświadczył ojcu, że jednak nie będzie notariuszem. Ojciec zasmucił się, ale pozwolił synowi odejść w świat i spróbować szczęścia jako mercenario. I słusznie zrobił, bo służba u Giovanniego, którego żartobliwie i nigdy zbyt głośno zwykł nazywać zietto, okazała się być bardziej odpowiednią upodobaniom i cierpliwości młodego Gaetani.


***

- Porca troia! - zaklął pod nosem Lorenzo. Nie należał do strachliwych, ale jeżeli chodziło o czerwone ciecze, zdecydowanie wolał rozlew wina. Jak zawsze przed walką zmówił w myślach prędką modlitwę. Signora della guerra, fa la mia spada affialto, i miei mani accurati e il mio cuore bravo. Wyjął szpadę i lewak, po czym podążył za Marco.
 
razdwaczy jest offline  
Stary 04-03-2014, 04:22   #6
 
Iakovich's Avatar
 
Reputacja: 1 Iakovich jest jak klejnot wśród skałIakovich jest jak klejnot wśród skałIakovich jest jak klejnot wśród skałIakovich jest jak klejnot wśród skałIakovich jest jak klejnot wśród skałIakovich jest jak klejnot wśród skałIakovich jest jak klejnot wśród skałIakovich jest jak klejnot wśród skałIakovich jest jak klejnot wśród skałIakovich jest jak klejnot wśród skałIakovich jest jak klejnot wśród skał
Francesco Marrizano od ojca nauczył się kilku rzeczy ale najważniejsze były rodzina zawsze sobie pomaga, a drugim że długi trzeba spłacić i to właśnie robił. Od kiedy wrócił z nauk musiał już kilka razy wyciągać brata z mniejszych lub większych problemów, ale co to jest jak się jest na stażu u sędziego Diengo Torrci, może i był do skrajności prawy ale, coraz rzadziej czytał dokumenty które podpisywał i tak po raz kolejny wyciągnął brata z celi. Tym razem posłał go prosto do spłaty długu zaciągniętego przez ojca, i ruszył razem z nim bo dług to dług trza go spłacić.

***

”A miała być łatwa wyprawa a tu od razu takie przeciwności losu pogłowie już zaczął krążyć mu plan co dalej by wyjść z tego cało, ale wyrywność innych nie dała mu szansy na inne rozwiązania niż siła. No ale trza umieć się wczuć w każdą sytuację. Schował się za murek i już szukał gdzie tu dalej się przemieścić by zajśc trochę przeciwnika z boku, ba najlepiej od tyłu.
 
__________________
" Blood blood for the BLOOD GOD"

" Jack ty znowu w mieście?? Księżna już wie??... rok minął i chyba wszyscy zapomnieli już o wieżowcu "
Iakovich jest offline  
Stary 05-03-2014, 17:14   #7
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Monsignore vel brat Bonaventura, gdzieniegdzie zwany ojcem Perwersjuszem

Tłuszcz ściekający z pieczonego na rożnie kurczaka skwierczał głośno, spadając w płomienie ogniska.
Brat Bonaventura oczyścił z mięsa ostatnią kość pierwszego kuraka, wyciągnął ją z ust z głośnym cmoknięciem, przeżuł, co miał w ustach, połknął.
Spojrzał krytycznie na trzymany w umazanej tłuszczem dłoni gnat, a raczej gnacik, ale w ostatniej chwili powstrzymał się od wrzucenia go do ognia.
~ E, pójdzie jako kość palca albo stopy, czy jakieś podobne gówno. ~ skalkulował w myślach, o czym dołożył kosteczkę do stosiku, złożonego z reszty drobiowego szkieletu.
Sięgnął po bukłak, przyssał się do niego i pił długo, wydając przy tym dźwięki właściwe raczej indykom.
Wreszcie skończył, beknął głośno, otarł usta rękawem, po czym z westchnieniem sięgnął po rożen.
~ Jeszcze tyle pracy... ~ pomyślał, nie bez pewnej satysfakcji, zabierając się do konsumpcji drugiego ptaka.

***

Jarmark nie był okazały, ale czegóż się było spodziewać po takim zadupiu.
Monsignore wolał jednak takie bardziej kameralne święta handlu, również raczej odległe od dużych miast. Powód był oczywisty: im większy wypizdówek, tym większa ciemnota i mniejsze szanse, że znajdzie się kogoś choćby umiarkowanie wykształconego i uświadomionego społecznie.
- Odpusty! Tanio! Okazja, ludkowie, tylko dzisiaj! - reklamował się brat Bonaventura, krążąc wśród wieśniaków i straganików. - Tanie odpusty! Ocal swoją nieśmiertelną duszę i zaoszczędź! Dodatkowa zniżka dla rodzin!
~ Dajcie bogowie, żeby ta ciemnota trwała po wieki. ~
radował się w duszy Monsignore, widząc, jak podążający za nim ludzki ogon robi się coraz dłuższy.
A że sprzedaży odpustów nie praktykowano już od dawna i w cywilizowanych miejscach była źle widzianym anachronizmem?
Cóż, brat Bonaventura w takim miejscu nie był, ani też nie obchodziło go to specjalnie, póki znajdowały się owieczki gotowe do wysupłania ciężko zarobionego grosza w intencji oczyszczenia z grzechów.

***

- I wierzę, że tak szlachetna i bogobojna kobieta jak wy, signora, nie odmówi pomocy ubożuchnym sierotkom, które już w tak młodym wieku los doświadczył tak okrutnie! - frater Bonaventura widział już wzbierające w kącikach oczu starowinki łzy.
~ Pośpiesz się, cholerna starucho ~ gotował się w środku, za wszelką cenę starając się ukryć niecierpliwość i bardzo silną potrzebę wysikania.
- Mało rzeczy jest tak miłych Siostrze Miłosierdzia, jak wspomaganie przytułków i sierocińców. Ale moje modlitwy i łaska bogini będą z wami bez względu na datek.
Chodźcie, dziatki, czas nam wracać do domu. Nie smućcie się, nasz wymuszony post na pewno zwróci na nas w końcu uwagę Matki.
- dołożył z grubej rury, chcąc zakończyć kwestę jak najszybciej i wreszcie się odlać.

- Ej, miało być po monecie na łebka, skurwielu! - wydarła się jedna z sierotek, gdy Monsignore rzucił im zapłatę za pomoc w zbiórce.
- Cieszcie się, że w ogóle wam coś dałem! Bogowie potępiają chciwość, nie lękacie się ich gniewu?
- A ty, że zakablujemy cię straży, pedrylu?
- odcięło się inne pacholę.
- Wstydzilibyście się, szantażować duchownego! - oburzył się brat Bonaventura, ale dał ulicznikom resztę obiecanych pieniędzy.
Dzieci ulicy być może nie miały w sobie bojaźni bożej, ale Monsignore owszem, tyle, że wobec stróżów porządku.

***

- Brońcie bogowie! - wykrzyknął Monsignore, gdy u celu ich wędrówki natknęli się na szczuroludzi.
Brat Bonaventura pamiętał ich ze swej poprzedniej kariery i byli oni jedną z głównych przyczyn, dla których zdecydował się na jej porzucenie.
Sięgnął pod habit i nerwowo zaczął przebierać medaliki ze świętymi symbolami bogów, które nosił na rzemykach. W pierwszej chwili chciał odwołać się do swego rzeczywistego patrona i dać nogę, gdyby jednak jego kompani przeżyli potyczkę, mogliby mu mieć taki odwrót za złe.
Wyciągnął więc wisiorek ze znakiem Myrmidii i uniósł go wysoko w górę.
- Niech Pani Wojny obdarzy was siłą, byście zmietli wrogów ludzkości! - ryknął gromko, wymachując trzymaną w drugiej ręce sękatą lagą, którą zwykł się podpierać, gdy podróżował pieszo. Albo przypierzyć komu trzeba, jeśli i taka zaszła potrzeba. - Do boju, waleczni towarzysze, nasza bogini da nam zwycięstwo!
Frater nie pokwapił się jednak, by choćby zsiąść z konia.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 05-03-2014, 19:18   #8
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
"Żeby wszystko przebiegało tak gładko" - dumała Katerina jadąc w szyku pomiędzy dłużnikami "swojej" rodziny. Ani zbójcy na trakcie, ani złodziejaszka co zwędzić chciał mieszek czy konia; ani nawet piwsko zbyt rozwodnione nie było w karczmie. Najęci ludzie nie zwiali po pierwszym popasie. Żyć nie umierać. "Zwłaszcza to drugie", zdecydowała, naciągając kuszę raz, drugi i trzeci, by przetrzebić oddział skavenów. Tylko Michele mógł wpaść na tak kretyński pomysł i wyznaczyć na punkt odbioru miejsce napadane przez te paskudy.

- Frater by reszty koni popilnował, bo po zwycięstwie pieszo będzie dyrdał do miasta! - warknęła na grubasa i krótkim skinięciem wskazała na nerwowo drepczące zwierzęta, spłoszone zapachem krwi i szczuroludzi, jękami i szczękiem żelaza. Nie były to bojowe rumaki, o co to to nie, raczej miejskie kucyki. A ona na piechty nie miała zamiaru wracać.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 05-03-2014 o 22:03.
Sayane jest offline  
Stary 05-03-2014, 21:43   #9
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
- Świat zza krat, nie taki kolorowy, by nienawidzić psów znów miałem powód nowy... - podśpiewywał sobie cicho młody mężczyzna siedzący na zawszonym sienniku w kącie celi. Nie pasował do niej kompletnie - mimo podartego odzienia i kilku siniaków wyglądał po prostu zbyt dobrze - był dobrze zbudowany, wysoki i do tego przystojny. Niebieskooki, o krótko ściętych brązowych włosach i kilkudniowym zaroście na pewno miał powodzenie wśród kobiet. Nawet złamany nos i limo pod okiem nie psuły za bardzo efektu.
- Co tak cieszysz, nowy? Posiedzisz tu parę dni i zobaczymy czy dalej będzie ci się chciało śpiewać - zaśmiał się jeden ze stałych bywalców celi, brudny i zarośnięty włóczęga.
Niccolo uśmiechnął się lekko.
- Niedługo stąd wyjdę, Bernardo. Mam brata.
- I co z tego? Ja mam czterech i jakoś dalej gniję w więzieniu.
- Nie jakość, a ilość. Zobaczysz Bernardo. Francesco coś wymyśli...
- Francesco jako starszy i rozumniejszy często wyciągał młodszego brata z tarapatów w które ten lekkomyślnie się wpakowywał. Nie tylko za czasów dzieciństwa.
Nagle miłą pogawędkę przerwało skrzypienie drzwi.
- Niccolo Marrizano? - Warknął strażnik. - Wyłaź, czekają na ciebie.
Zanim wyszedł puścił jeszcze oczko zdumionemu włóczędze.

***

- Paskudnie wyglądasz.
- Ty też, Michele. Tylko, że to nie ty siedziałeś w luccińskim mamrze.
- Język masz nadal cięty. Ale za to nie ląduje się tutaj.
- Młody Falco pozwolił sobie na uśmiech, który zaraz zniknął, kiedy zwrócił się do strażnika: - Kapitanie, jak ten mężczyzna tu trafił?
- Zranienie panicza Armando...
- To był pojedynek
- wtrącił Marrizano.
- ...kradzież jego konia...
- Gdyby jego przyjaciele mnie nie ścigali to pewnie nie musiałbym niczego kraść.
- ...oraz stawianie oporu przy aresztowaniu.

- Dobra, tu mnie masz, szeryfie. Po prostu nie lubię strażników.
- No, ładnie Niccolo
- Michele pokręcił głową. - Anna nie byłaby z ciebie dumna.
- Mógłbyś brać przykład ze starszego brata
- wtrąciła się dotąd stojąca w cieniu postać. Francesco.
- Chyba jestem winien wam kolejkę...
- Nie tylko kolejkę. Ale o tym pomówimy już przy szklanicy trunku.


***

- Skaveny - mruknął pod nosem młodszy z braci Marrizano. Słyszał o tych stworzeniach, lecz nigdy ich nie widział - szczerze powiedziawszy, jako typowy mieszczuch, wkładał ich istnienie pomiędzy bajki, tak samo jak "demony chaosu" i ogry.
Na pewno był nieco zdziwiony, lecz chęć zachowania tyłka w całości sprawiła, że Niccolo zeskoczył z konia chrzęszcząc przy tym kolczym kaftanem. Całe szczęście, że rozważnie postanowił go założyć - ale to raczej nie była trudna decyzja, wszak gdyby mieli nie napotkać żadnych problemów to Michele nie wysyłałby po tę przesyłkę dziewiątki osób. Równie rozważnym posunięciem było zakupienie drewnianej tarczy (nieco odrapanej i powgniatanej, ale działającej!), która była zamocowana do siodła i po którą Nicco właśnie sięgnął.
- Mam nadzieję, że twe modły podziałają - rzucił do kapłana dobywając z pochwy miecz. - Inaczej wątpię byś zdołał uciec szczuroludziom... - dodał, ruszając za Marco i Lorenzo uzbrojonymi w szpady. Szpada była dobrą bronią do pojedynków (choć nie zawsze, jak przekonał się ostatni przeciwnik Niccolo), lecz czy nada się przeciwko sierściuchom? Całe szczęście, że miał miecz.
- Mam tarczę, spróbuję skupić na sobie ich uwagę... - poinformował swych "towarzyszy broni", wzorem barbarzyńców z Imperium uderzając mieczem w tarczę. Nie żeby zamierzał się poświęcać dla czyjegoś życia - po prostu to było najbardziej racjonalne rozwiązanie. Zatrzymasz szczura tarczą, lewakiem niekoniecznie, nie?
Zaczął biec w kierunku najbliższego skavena zamierzając mu zadać silny cios z rozbiegu, a potem zalać go lawiną uderzeń.
 

Ostatnio edytowane przez Wnerwik : 05-03-2014 o 21:48.
Wnerwik jest offline  
Stary 05-03-2014, 23:30   #10
 
Reputacja: 1 MagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie coś
Spokój podróży sprzyjał ucieczkom we własne myśli. W nich przebywał zupełnie inną drogę. Zamyślony przetarł dłonią paskudną bliznę "zdobiącą" lewą rękę aż po łokieć. Irytująco przypominała mu o tamtej chwili nieuwagi.
Bezsensownie po raz kolejny roztrząsał przeszłe wydarzenia, które przywiodły go do tego miejsca. Nie lubił przyznawać się do błędów...

Krzyki i szczęk żelaza natychmiast rozwiał jego ponure myśli. Powietrze wypełniał metaliczny zapach krwi. Zaraz też wśród pozostałości budynków ukazał się znienawidzony wróg.
- Skaveny - praktycznie wysyczał przez zaciśnięte zęby niby najgorsze przekleństwo i bez chwili zwłoki sięgnął po broń. W tej chwili nie liczyło się dla niego to co działo się wokół. Był tylko on i odrażający gryzoń. Szybkim lecz jednocześnie pewnym ruchem naciągnął cięciwę łuku by posyłać strzałę w kierunku jednego z przeciwników.
 
MagMa jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172