|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
20-07-2015, 07:14 | #141 |
Administrator Reputacja: 1 | Marynarz w no się bawi... Nawyraźniej ktoś uwierzył w słowa piosenki, bowiem zorganizowano wielką ucztę, na któej - prócz pasażerów - znalazła się nacz część załogi. Dla Lotara uczta była bardziej okazją do sprawdzenia, jakimi talenyami kulinarnymi chcą się popisać Elina i Galvin, niż poświęcić się degustacji trunków... a potem cierpieć podwójnie - na skutek kaca wzmocnionego kołysaniem się okrętu. Oczywiście był przekonany, że Lavinia znalazłaby jakieś remedium na dolegliwości, ale skoro niektórych nieprzyjemności można było uniknąć, to po co się męczyć? Gdy niektórzy powoli zaczęli opuszczać imprezę, Lotar poszedł w ich ślady. Jako że Lavinia bawiła się w najlepsze, Lotar na moment udał się do swej kabiny, a potem wyszedł na pokład, by - z dalekowidzem w dłoni - poobserwować okolicę, z cichą nadzieją, że dokoła nie ma żadnego pirackiego okrętu, ostrzącego sobie zęby na ich statek. W pewnej chwili obserwacje przerwał mu głos Lavinii. - Chodź, pokażę ci coś ciekawszego niż puste morze. Lotar raz jeszcze omiótł wzrokiem horyzont, po czym skorzystał z propozycji. |
21-07-2015, 09:27 | #142 |
Reputacja: 1 | 30 Vorhexen 2522. Poranek dla większości najemników nie był przyjemny. Ból głowy, ból brzucha i nudności. Spożywanie alkoholu na kołyszącej się łajbie najwidoczniej nie było dla każdego. Na szczęście załogantki służyły pomocą i “prywatną” opieką. Do południa jednak wszyscy stanęli już na nogi, a pogoda nie zwiastowała kłopotów. Pomimo zimnego wiatru, słońce wysoko świeciło na czystym niebie i ogrzewało wszystkich swoimi promieniami. Statek zdawał się sunąć ku docelowemu portowi bez przeszkód. Wszystko co dobre szybko się kończy jednak. Ciemne, kłębiaste chmury zebrały się nad Zeffiro, przykrywając całkowicie słońce. Podczas gdy obłoków gromadziło się coraz więcej, wiatr z każdą chwilą coraz to mocniej powiewał. Promienie słońca zniknęły, zrobiło się ciemno, szaro i bardzo nieprzyjemnie. Ci, którzy byli w tym czasie na pokładzie, spojrzeli w górę i dostrzegli jasny błysk, a potem zaczęło bardzo głośno grzmieć. Pioruny co kilka sekund rozdzierały niebo, głośniejsze, bliższe i przerażające. Silny deszcz uderzał o pokład, a żagle coraz mocniej falowały. Nadciągała burza. 33 Vorhexen 2522 [Noc Wiedźm] Trzy dni minęły od kiedy zaczęła się burza. Statkiem kołysało na lewo i prawo. Woda wdzierała się na pokład. Wydawane komendy były tłumione rykiem fal i szumem zbliżającego się tajfunu. Wszystkie żagle zostały zwinięte, a pierwsza oficer wraz z panią kapitan przy sterze próbowały zachować pozycję. Pot spływał wszystkim marynarzom po czołach. Pomimo iż jeszcze jest dzień, jest ciemno jakby to była noc. Niebo przecinały błyskawice, rozświetlając twarze załogi bladym blaskiem. Trzy dni walki z żywiołem odcisnęły piętno na każdym. Liny majtkom wyrywały się z rąk. Bosman dwoił się i troił by pomóc swoim ludziom. Noc Wiedźm, to jedno z dwóch dni w ciągu całego roku gdy Morrslieb i Manslieb są razem w pełni. Dla większości ludzi są to noce wielkiego strachu, a wydarzenia z nich są złym omenem na przyszłość. To w tym czasie mają miejsca wielkie dziwy, i niewyjaśnione wydarzenia. Patrząc na morze i to co się działo, można było być pewnym jednego. Ta noc nie będzie należała do spokojnych.
__________________ Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-) |
21-07-2015, 19:38 | #143 |
Reputacja: 1 | Elenę rzadko kiedy brały nudności i ból głowy. Tym razem los nie był dla niej zbyt łaskawy. Odczuła aż nazbyt na sobie wczorajsze swawole. Choć winko było takie dobre! Za przyjemności należało zapłacić, odwieczna prawda, która sprawdziła się i tym razem. Cera dziewczyny następnego poranka przypominała kolorem taflę morza. Sińce pod oczami wzmogły się nad miarę, a policzki wyglądały na takie, jakby dziewczyna nie jadła z tydzień albo i lepiej. Samopoczucie złodziejki do najlepszych nie należało. Zaszyła się więc gdzieś w miejscu, w którym nie rzucała się w oczy, aby nie prowokować zbędnych komentarzy. Nie lubiła znajdować się w centrum a przynajmniej nie takiej uwagi. Schodziła więc z drogi drużynnikom oraz załogantkom - tym drugim raczej z powodu ich pracy. Dziewczyny poza tym miały też swoje zajęcia. Dopiero po południu, jeszcze przed obiadem, kiedy pierwsze chmury pojawiły się na niebie, dziewucha poczuła się lepiej. Wszystko dzięki niewielkiej uprzejmości jej prywatnego żołądka. Porządne rzyganie załatwiło sprawę dokumentnie. Dzięki temu Elena, choć jej cera była teraz biała niczym mąka, mogła zacząć normalnie funkcjonować. I to jest to szczęście w nieszczęściu, bowiem po kilku chwilach łajbą zaczęło jeszcze mocniej bujać. A tego pewnie młódka by już nie zniosła. Elena siedziała jeszcze chwilę na pokładzie. Właściwie to położyła się i patrzyła na coraz ciemniejsze niebo. Z oddali widać było pierwsze błyski, gdzieś też dało się słyszeć grzmoty. Te dalekie, niczym pomruk koci z chwili na chwilę przybierały na sile i intensywności. Zapowiadała się niezła burza. Dziewucha siedziała na pokładzie tyle, ile mogła. Złapał ją pierwszy deszcz, który zmienił się w tak rzęsisty i intensywny, że przemokła całkowicie. Zeszła na dół dopiero, kiedy obudził się w niej niepokój. Zostawiała na deskach piękne, mokre ślady, a jej buciska cudownie mlaskały podczas odrywania od podłogi. Dziewczyna wyglądała jak siedem (a nawet osiem) nieszczęść, ale jej twarz była rozpromieniona i na swój sposób radosna. Zrzuciła mokre ubrania i rozwiesiła je, gdzie się dało. Przebrawszy się, walnęła się na pryczy i tak spędziła resztę dnia. Poszła jedynie na kolację, bo rzeczywiście zgłodniała od wczoraj. Dwa kolejne dni dłużyły się okropnie. Dziewucha opanowała patent na to, by nie odczuwać aż takiego bujania, choć w momentach krytycznych i to nie zdawało egzaminu i żołądek choć lekko, ale dawał o sobie znać. Po prostu ile mogła, tyle leżała. Wtedy jakoś lepiej się czuła. Trochę pogadała z innymi drużynnikami, trochę ćwiczyła, część czasu z powodu braku zajęcia po prostu przespała. I jakoś tak czas się toczył. Jej zdaniem wszystkim ta nawałnica dała już w kość wystarczająco. Po cichu miała nadzieję, że w końcu to wszystko ustąpi i wyjdzie słońce i będzie można wyjść na pokład. Na ten moment czas spędzała praktycznie w całości w zamkniętych pomieszczeniach. Jej koja zaczęła przypominać jej loch, w którym spędziła nie wiadomo ile czasu. W wieczór poprzedzający Noc Wiedźm Elena poszła coś zjeść. Później wróciła do siebie. Z racji ciasnoty, jaka panowała pod pokładem, wszystkie swoje rzeczy trzymała w swoim plecaku przy łóżku. Kurtkę miała na wierzchu, gdyby była taka potrzeba. Z małej kieszonki plecaka Elena wyjęła wysłużony już, poprzecierany rzemyk z małym wisiorkiem - pamiątka z domu, coś co przypominało jej mamę. Siedziała na kocu i wgapiała się w niego. Jakoś nie potrafiła sobie znaleźć miejsca teraz, czuła jakiś dziwny niepokój, który nie pozwalał jej się położyć czy pójść spać. Zawiązała niezbyt zgrabnie rzemyk z wisiorkiem na szyi, jakby bała się, żeby go nie zgubić. Była w duchu gotowa na wszystko. Pytanie tylko: co to by miało być? Nie miała zielonego pojęcia. Ale Noc Wiedźm, o której tak dużo słyszała, nie napawała ją radością ani optymizmem - tym bardziej w tym miejscu. |
22-07-2015, 13:22 | #144 |
Administrator Reputacja: 1 | Co za dużo, to niezdrowo. Nadużywanie potraw, czy trunków mogło (i miało) swoje skutki w wyglądzie czy zachowaniu niektórych członków dzielnej drużyny. A może był to wpływ morza, którego - według Lotara - też było za dużo? Dużo za dużo. Zdecydowanie bardziej wolał pod nogami porządną ziemię, niż rozkołysane deski pokładu. Chociaż na towarzystwo nie mógł narzekać. * * * Noc Wiedźm. Najgorsza noc w roku. Noc, podczas której rozsądny człowiek zamykał się w czterech ścianach na cztery spusty. Byli na statku. Tutaj żaden potwór nie mógł wyskoczyć zza krzaków, żadne plugastwo nie mogło wynurzyć się ze ściany lasu. Mimo tego Lotar nie zamierzał spędzać wolnego czasu na pokładzie. Nie dość, ze była burza, a on nie miał zamiaru zmoknąć ani wylecieć za burtę. A poza tym nie było gwarancji, że jakieś paskudztwo nie wylezie z wody. Skoro istniały węże morskie i krakeny, to i inne plugastwo rodem z Chaosu mogło uznać wodę za swoje środowisko naturalne. Związek (jeśli tak to można było nazwać) z Lavinią nie był na tyle ścisły, by miał Lotar miał spędzać z medyczką każdą noc. Tę akurat spędził w swojej kabinie, na swojej koi. W spodniach i koszuli. |
23-07-2015, 11:17 | #145 |
Reputacja: 1 | Pomimo suchości i ogólnie panującej kac-atmosfery Galvin miał miłe przebudzenie. Cały poranek praktycznie spędził na pomaganiu w doprowadzeniu załogi do jako takiego stanu. Nigdy by nie przypuszczał, że tak mu się spodoba na morzu... chociaż pewnie jakby musiał zapierdalać na okręcie jak zwykły marynarz to już by tak fajnie nie było. *** Wykrakałem cholera jasna, pomyślał Galvin chwytając jedną z lin i pomagając ciągnąć. I oto nadciągnęła Noc Wiedźm. Najbardziej przeklęty okres w roku. Kiedy cały świat zamienia się w sen paranoika lub chorą wizję psychopaty... albo mokry sen jakiegoś chaośnickiego czarnoksiężnika. Pół biedy jakby byli na lądzie. Zamknęliby się w karczmie czy coś... ale tutaj ich "karczma" pływała sobie po wodze, która była w cholerę wzburzona i cholera jedna raczyła wiedzieć czy coś jeszcze z tej wzburzonej toni by na pokład nie wylazło. Cały dobytek prawie Galvin pozostawił pod pokładem dla bezpieczeństwa, zaś sam walczył na pokładzie u boku załogi o utrzymanie okrętu "na chodzie". Odziany w przemoczone marynarskie łachy i skórznię wykonywał wszystkie polecenia jakie mu zlecano. Za pas wciśnięty miał topór, na wypadek gdyby trzeba było coś przeciąć. Potrzebna była każda para rąk do pomocy. Wszystko byleby tylko oddalić widmo zagłady od oszalałego żywiołu.. |
23-07-2015, 11:55 | #146 |
Reputacja: 1 | Rycerz nie brał udziału w uczcie i popijawie która w jej trakcie miała miejsce. Oczywiście nie mógł wymagać od innych żeby w ciszy, skupieniu i kontemplacji przeżywali Wielki Tydzień, ale że przeszkadzały mu odgłosy zabawy zszedł pod pokład i tam oddał się modlitwie. Następnego dnia trzymał się z dala (na ile dało się to zrobić na tak małej powierzchni jaką zapewniał statek) od towarzyszy. Nie miał im za złe zabaw z załogantkami, ale gdy inni brali z życia garściami, starając się przeżyć jak najwięcej przed śmiercią, tak Gottfried od lat wysłuchujący dyskusji kapłanów na temat królestwa Morra nie bał się odejścia z tego świata. Jak na swój wiek był bardzo opanowany i był w stanie zignorować zachcianki ciała, zwłaszcza w tak ważnym religijnie czasie. *** Rozpoczynająca się nawałnica zapędziła rycerza pod pokład, a gdy przedłużała się, zebrał swoje rzeczy i przeniósł się do ładowni by opiekować się rumakiem. Co prawda koń nie cierpiał na chorobę morską, ale wzmagające się kołysanie wprawiało go w rozdrażnienie co groziło obrażeniami każdego kogo był w stanie sięgnąć zębami. Gottfried musiał zatem często i długo go szczotkować, co zawsze poprawiało nastrój kapryśnego wierzchowca, przygotować odpowiednią mieszankę siana i owsa, posprzątać, czyli inaczej mówiąc zająć się setką mało przyjemnych obowiązków jakie spadają na każdego właściciela który chce właściwie zadbać o swoje zwierzę. Czynności te zajmowały mu znaczną część czasu, zwłaszcza teraz gdy Lucie Hutten była zajęta na pokładzie wraz zresztą załogi i nie mogła pomagać przy koniu. Przynajmniej żołądek Gottfrieda dzielnie znosił wzmożone kołysanie, dziwne szarpnięcia i zaskakujące przechyły które stały się chlebem powszednim od kiedy zaczął się sztorm.*** Noc Wiedźm, czas gdy oba księżyce są w pełni, jeden z dwu najświętszych dni Boga Umarłych, czas gdy jego dziedzina jest najbliżej świata żywych, czas gdy modlitwy do Morra mają największą moc i czas gdy nekromanci i moce Chaosu mają największą szansę wyrwania dusz spod jego opieki. Czas nadziei i strachu, czas gdy każdy Czarny Strażnik stawał na Warcie. *** Gottfried od rana pościł, zadowalając się wydzieloną racją wody. Przed południem, pomimo burzy szarpiącej statkiem, umył się cały i ostrożnie ogolił się, unikając zacięć. Następnie stanął przed poważnym dylematem – jak założyć zbroję? Co prawda w ostatnich dniach zrezygnował z pełnej osłony na rzecz kolczugi, ale dzisiaj nie był normalny dzień. Nawet w dobrych warunkach samodzielne zakładanie zbroi było dość karkołomnym wyczynem, kończącym się bólem nadmiernie wyginanych nadgarstków i obciążonych palców, a warunki podczas sztormu ciężko było nazwać nawet miernymi. Z opresji wybawiło go pojawienie się Eleny.
__________________ "Prawdziwy mężczyzna lubi dwie rzeczy – niebezpieczeństwo i zabawę, dlatego lubi kobiety, gdyż są najniebezpieczniejszą zabawą." Fryderyk Nietzsche |
23-07-2015, 23:07 | #147 |
Reputacja: 1 | Tym razem popijawa nie skończyła się burdą. Elfka “spokojnie” przetrwała ten wieczór usypiając na stole. Po galwinowych ziółkach znów nie nadeszły żadne sny i kobieta obudziła się wypoczęta. Te kilka dni spokojnych i przespanych nocy znacznie poprawiło humor Youviel. Niektórzy mogli odebrać to opatrzenie, że to morze sprawiło jej dobry nastrój gdyż nawet niemoc żołądkowa po bidzie nie zmieniła jej nastawienia. Co innego sztorm. Żywioł targający maluczkim statkiem zasiewał trwogę, ale i fascynował. Natura w swej najdzikszej formie okazywała swój gniew, a może tylko prezentowała swoje możliwości. Mając w pamięci nadchodzące wydarzenie być może naprawdę był to gniew. Gdy przyszedł dzień poprzedzający noc wiedźm Youviel zapomniała o ziołach. Pozostawiła je tym razem nieużyte. Dzięki nim co prawda sztorm mniej odbił się na jej ciele. Mogła zasnąć zapominając o bujaniu i ryku burzy. Lecz nie tym razem. Tym razem musiała się zmęczyć aby paść na pysk. Dlatego też dzień, niemal tak ciemny jak noc, spędziła na pokładzie pomagając ile się da. Pilnowała węzłów choć nie wiedziała jak je wiązać. Wylewała wodę spod pokładu. Co mogła to pod kierownictwem bosmanowej robiła. W końcu nie miała już siły dzierżyć lin ani biegać po pokładzie. Odeszła więc pod pokład gdzie zastała większość swoich. Przełknęła coś czego jej żołądek nie wypluje zaraz. Marisole musiała zaprawdę bardzo wierzyć w swój okręt skoro wybrała się na morze w takim momencie. Wiedziała, że noc wiedźm nastąpi. Wiedziała a jednak popłynęła. Nie dla nich, ale zawsze. W końcu udało jej się wgramolić na hamak. Wolf był obok niej. Przez chwilę trzymała jego rękę, ale warunki nie pozwalały na taki układ dłużej. Umysł elfki zaprzątały myśli, czy to dobry pomysł aby spać. Przecież to noc wiedźm, tak wiele może się wydarzyć. Powinna być trzeźwa, na nogach. Bujanie zabierało jednak przytomność. Pozostawała tylko świadomość, że jej rzeczy leżą w plecaku pod nią i pilnuje ich Wolf. Była tylko w zmienionej suchej koszuli i spodniach przykryta jakimś w miarę suchym kocem. W taką pogodę robiło się zimno. Bujanie utulało do snu. Zmęczenie utulało do snu. Youviel zasnęła. |
23-07-2015, 23:08 | #148 |
Reputacja: 1 | W noc wiedźm Wolf nie odstępował Youviel. Skoro chciała śnić, on zamierzał czuwać. Już podczas poprzednich dni miał problemy z zaśnięciem. Niewiele się miało w tej sprawie zmienić. Mało jadł bo bujało i warunki nie zachęcały do ucztowania, a wręcz przeciwnie - stanowiły obietnicę szybkie oddania posiłku za burtę. Był zmęczony bardziej podróżą niż brakiem porządnego snu dłuższego niż kilka godzin wykradzionych sztormowej rzeczywistości. Dwukrotnie się modlił do Morra o spokojny sen, ale albo nie został wysłuchany, albo Manann przechwycił te prośby. Tej nocy jednak nie modlił się o spokojny sen. Modlił się do Morra, by po prostu czuwał nad elfką. Usadowił się przy hamaku elfki, na podłodze, opierając się plecami o słup. Miał na sobie rozpiętą do połowy kurtę skórzaną, za którą wcisnął oba pistolety. Zdążył podpytać załogantki jak chronić proch w tych warunkach. W szczelnych beczkach lub przy sobie. Samopas zostawiona sakwa mogła bez trudu chwycić wilgoć. Pomny tych nauk trzymał broń palną przy sobie. Miecz zostawił w stojącej pod ścianą skrzyni zamkniętej na zasuwę, wraz z resztą ekwipunku, zbroją kolczą i napierśnikiem. Tarczę wsunął za nią. Za pasem miał jeszcze wetknięty nóż, z którym się nigdy nie rozstawał. Przydawał się chociażby do jedzenia. Dwie sakiewki jakie miał przytroczone do pasa zawierały solidną garść złotych koron i dwie metalowe fiolki z miksturą leczniczą. Wsłuchując się w stukot metalowej lampy obijającej się o ścianę przy drzwiach do kajuty, zaczął zastanawiać się nad tym, co powiedziała mu Youviel. Nie był na nią zły za to, że nie podzieliła się z nim tymi nowinami wcześniej. Nie był też zazdrosny o to, że to Galvin dowiedział się pierwszy. Wolf może był jej kochankiem, ale też był świadom, że nie jest mędrcem. Miał prosty rozum i czasem pojmował rzeczy na opak. Nie winił elfki za to, że sama walczyła z tym brzemieniem. Teraz jednak był zdeterminowany by jej pomóc. Dar od bogów czy nie, Morr jeden wie jak koszmary mogą zmienić człowieka. Na niej zaczęły odciskać widoczne piętno, które dostrzegał już wcześniej, ale przyczyny szukał w złym miejscu. Spojrzał na śniącą kobietę. Słyszał jak nad pokładem niebiosa wygrywają muzykę zgubienia. Jak wiatr dmie z siłą dziesiątek koni. Mannan testował ich siły, a porę wybrał sobie iście wspaniałą. Wolf nie znał morskich legend. Wyobraźnia jednak podsuwała wizje zaprzęgów wściekle dających przez wzburzone morze. Białej piany uciekającej smoliście czarnym kelpie spod nóg. Morskich potworów o cielskach dziesięć razy większych od Zeffiro. Zadrżał i odczynił chłopskim gestem uroki. Potem raz jeszcze zadrżał. |
24-07-2015, 03:28 | #149 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Przygody Hansa - szczura lądowego podczas sztormu :D Hans Manstein - Sigmar tak chce! Uczta upłynęła Hansowi jak i chyba większości biesiadników przyjemnie i spokojnie. W porównaniu do poprzedniej popijawy w luccińskim "Pawiu" na drugi dzień nie odczuwał też właściwie żadnych skutków ubocznych po niej. I obudził się w zdecydowanie przyjemniejszym towarzystwie. Zaczynał już z powrotem cieszyć się życiem i powracajacym zdrowiem gdy jednak dobrzy bogowie postanowili jednak przypomnieć mu o marności i kruchości żywota śmiertelników i swojej potędze. A mianowicie zaczęła się burza. A własciwie sztorm jak to nazywała Yomaris i jej koleżanki po fachu. Początkowo sądził, że widać jakaś morska specyfika, że na to samo nazywa się inaczej i burza jak burza. Pobłyska, pobuja, popada i przejdzie dalej. A jednak burza na morzu wyglądała kompletnie inaczej niż to do czego przywykł w Imperium. Zrobiło się tak samo ciemno, tak samo wył wicher i padał deszcz a pioruny waliły tak samo w ziemię jak i w wodę. Ale jednak zanim to nastąpiło wicher trzeszczał czym się dało na całym statku. Hans z niepokojem obserwował i przede wszystkim wsłuchiwał się te wszyskie trzaski drewna, lin i żagli. Wyglądało jakby statek miał się zaraz rozpaść pod naporem wichru. No i na Sigmara, jak tu bujało! Te trzaski czy wicher to jeszcze nawet był podobny do tego co możnabyło przeżyć na lądzie pod jakaś strzechą czy stodołą albo nawet krytym wozie jak się dobry człek przed niepogodą chował. Ale te bujanie! Nie przypominało niczego czego znał z lądu. Bujało uparcie i nie przestawało ani na chwilę! Żołądek który jakoś zaczynał już chyba przyzwyczajac się do kołysania pokładem znów się zbiesił i całkiem często zmuszał swojego właściciela do przełamania się w pół tu czy tam. Bujało tak strasznie, że Hans miał trudności z przemieszczaniem się. Zwykłe przejscie tu czy tam stawało się zadaniem wymagajacym niezłej koncentracji i uwagi. Nie mógł się nadziwić jak kapitan i jej dziewczyny a nawet najwyraźniej odporniejsza na morskie trudy część załogi śmigała ot, tak, cakiem po prostu tu czy tam. On miał trudności ze zwykłym utrzymaniem się na nogach. Żyganie i ból zoładka również nie ułatwiały takich fanaberii. Kolejną nieprzyjemną różnicą pomiędzy lądową burzą a morskim sztormem dostrzegł trochę później. A mianowicie sztorm się nie kończył tylko trwał i trwał jakby miał już tak trwać do końca świata. Pierwsze pół doby chyba jeszcze jakoś zniósł i już oczekiwał jakiegoś rozsądnego końca no bo ile tak mogło grzmieć, padać i błyskać? Ale okazało się, że sztorm trwał nadal, zupełnie jakby nagromadzono wokół całe chmury, pioruny, wicher i wodę świata które postanowiono rzucić właśnie w tym miejscu. Więc walczył ale gdy na pytanie kiedy ten sztorm się skończy wreszcie Yomaris odpowiedziała mu, że nie ma co na to liczyć jeszcze przez dwa czy trzy dni to jednak się poddał. I żygnął. Kolejne dwa dni, podobno dwa dni, spędził w swojej koi. Tak w większości. Czy dwa dni to nie był pewny a wierzył na słowo. Sam popadł w jakieś otumanienie i w efekcie w większości przespał. Czas zlał mu się w jedne, nużące kołysanie kajutą z szalejącym na wszystkie strony śwoatłem lampy. Na zewnątrz była jedna ściana siekacego deszczu, wichru i ciemności bez względu na to czy był to dzień czy noc. Jakiś rytm doby łapał po posiłkach i wracajacej lub idącą na swoje zmiany Yomaris. Wracała cicha i zmęczona w przemoczonym ubraniu którego chętnie się pozbywała przed wejściem do koi i tak najczęściej zasypiali wycieńćzeni tak samo, ona pracą i sztormem on chorobą i sztormem. Niewiele docierało do niego podczas krótkich wycieczek poza swoją kajutę. Nie znał się ani na kilkudniowych sztormach ani na statkach i sztormowych powinnościach załogi. Jednak znał się na naturze ludzkiej i był wnikliwym obserwatorem. Widział, że mają kłopoty i załoga mężnie zmaga się z żywiołem walcząc każdego dnia, nocy, godziny i minuty o ocalenie jednostki. W starciu z żywiołem ten "Zeffirroo" ktory w porcie wydawał mu się tak wielki i wspaniały, obecnie wydawał się wątłą łupiną którą sztorm w swej fanaberii w kazdej chwili może strzaskać w drzazgi tak jak człowiek roztrzaskuje gliniany dzbanek bez trudu i większego namysłu. W uporze i umiejetnościach załogantek jawiło mu się coś niepojętego czy wręcz magicznego. Co prawda docierało do niego, ze to zapewne wiedza i doświadczenie przez nie przemawiają ale było gautunku dla niego kompletnie nieznanych i nierozumiałych czy wręcz zgoła magicznych. Nie miał pojęcia czemu kapitan raz kazała stawiać żagle tak a raz inaczej. Nie miał pojęcia jak przy takim wichrze można w ogóle można było iść po pokładzie a te niesamowiete kobiety potrafiły nawet wejść po linach czy masztach co zdawało się graniczyć z cudem! Ciągła walka sterowanego kobiecą i zdawałoby się wątłą ręką steru z bezustannym wielodniowym naporem setek ton wody również budziła jego podziw i respekt. Manstein wiedział, że zbliża się Noc Wiedźm ale w szlaejącym sztormie który wygladal jak ciągła niekącząca się noc stracił rachubę czasu. Dopiero od zmęczonej ale mimo to bardziej przytomnej Yomaris dowiedział się, że "to tej wachty". Czyli za parę godzin. To go zmobilizowało i tej wyjątkowej nocy udał się do stołówki. Wydało mu się to najlepszym odpowiednikiem karczmy i miejscem na wspólne czuwanie i snucie tradycyjnych opowieści. Było też świetne na okazanie umiłowanej przez Sigmara jedności i solidarności wobec zła wszelakiego. W końcu każde dziecko wiedziało, że póki Imperator rządzi Imperium będzie ono niepokonane. Dziś jednak była Noc Wiedźm czyli święto poświęcone Morr'owi. Hans co prawda odkrył swoje powołanie i oddał się na służbę Sigmarowi jednak był przecieć Ostermarczykiem, pochodził z Essen no i był bogobojnym obywatelem Imperium. Miał więc w wielkim mniemaniu i szacunku Boga Snów. Nim dotarł do stołówki oporządził siebie i swój ekwipunek na ile dal radę w trzęsącej się w niekończącej się walce z falami i wichrem kajucie. Na miejscu był gotów wypełnić swoje kapłańskie i tradycyjne obowiązki aby uczcić tę wyjątkową noc w roku. W końcu podczas niej wrota do Ogrodów Morra były najszeżej otwarte a strach i obawy jakie budziło to u większości śmiertelników nie były bezpodstawne.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
24-07-2015, 14:05 | #150 |
Reputacja: 1 | W dzień poprzedzający Noc Wiedźm Elena wstała z nadzieją, że będzie lepiej. Nie było. Nadal lało, nadal bujało, nadal nie było pogody. Zwróciła uwagę, że dopóki leżała, całkiem dobrze się czuła. Ale nie mogła przecież przeleżeć całego dnia! Nudno tak! Już poprzedni wieczór nadgryzł ją zębem znużenia, nie miała ochoty na nic. Tego ranka zjadła naprawdę lekkie śniadanie. Szczęśliwie Galvin nie dopadł do niej i nie wrzucił jej potrójnej porcji - mimo że jego jedzenie było naprawdę zacne, to nie potrafiła przerobić ilości hurtowych strawy. Żeby całkowicie nie zapleśnieć w łóżku, dziewczyna postanowiła znaleźć jakieś miejsce do poćwiczenia. Przewłóczyła się przez statek, szukała miejsca w miarę ustronnego. Tak trafiła w miejsce, w którym stał koń Gottfrieda. - Witaj Eleno, co sprawdza Cię w to miejsce? Wiesz może jaka jest sytuacja na pokładzie - toniemy już czy też jeszcze utrzymujemy się na powierzchni? - powitał ją z szerokim uśmiechem Gottfried. Myślała, że będzie tu sama. Nie wpadła na to, że nigdzie nie widziała od pewnego czasu rycerza. Jego głos wytrącił ją z zamyślenia. Wzdrygnęła się zaskoczona. - O, o... Ty tu? - wydukała zdziwiona i zakłopotana. Uśmiechnęła się, żeby ukryć swoje zmieszanie i wsadziła ręce w kieszenie. - Nie wiem, przyznam szczerze. Odkąd leje, nie wychodziłam na pokład. Galvin pomaga na górze. Ja bym tylko pewnie przeszkadzała. - Dziewucha rozejrzała się. Liczyła, że będzie tu sama. - Nie wiem gdzie indziej miałbym być. Zmierzch wymaga opieki, a nikt inny nie ma to czasu od kiedy zaczęła się burza. Mówisz że Galvin pomaga marynarzom… marynarkom… szlag by to, załodze? - odpowiedział uśmiechnięty rycerz. - Łazi czasami pod pokładem mokry. Muszę przyznać, że wygląda to dość ciekawie - dziewucha uśmiechnęła się pewniej, tak szelmowsko dość. Podeszła bliżej chłopaka, nadal nie wyjęła rąk z kieszeni. Potem nawiązała do jego "nie wiem". - No jak to gdzie? Ciut wyżej. Przynajmniej od czasu do czasu wypadałoby się pokazać, że się jeszcze żyje. Pewnie gdybym tu nie zalazła, uznałabym, że karmisz ryby... - w tonie jej głosu słychać było, że żartowała. - Karmię konia. Miło że ktoś o mnie pomyślał, choć przyznam że czas oczekiwania na poszukiwania nie nastraja mnie zbyt optymistycznie. Mokry Galvin, niech zgadnę najbardziej zrzędzi gdy wybiera wodorosty z brody? - Gottfried nie pozostał dłużny i na żart odpowiedział żartem. - Myślę, że jest w swoim żywiole, przynajmniej w jakimś zakresie. A wodorosty w brodzie jedynie ją użyźnią - skwitowała na koniec, żeby zapytać: - O jakich poszukiwaniach mówisz? Jeszcze, na całe szczęście, nikt się nie zgubił. Na razie tylko ty się jakoś zawieruszyłeś bardziej… - Podeszła bliżej do chłopaka, jednak stanęła w takiej odległości, by nie znaleźć się zbyt blisko konia. Jeśli mogła, unikała tych zwierząt, jak i wszystkich innych. Kotlet był dobry, ale na talerzu. - Poszukiwania mojej osoby, trzy dni na uświadomienie sobie że mnie nie ma w pobliżu to słaby wynik. Użyźniają, mówisz? Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić Galvina z brodą w kolorowe kwiatki. Cóż, każdy z nas ma swoje sprawy. Skoro o tym mowa, zdajesz sobie sprawę jakie święto dzisiaj mamy? - odparł prezentując zadziwiająco dobry humor u zazwyczaj poważnego rycerza. Elena jakoś się skwasiła po słowach Gottfrieda dotyczących poszukiwania jego osoby. Wydęła usta i prawie prychnęła. Z jej ust dało się słyszeć zduszone "ph". W tym momencie piękna i odpowiednio hodowana broda Galvina zeszła na dalszy plan. - Wcale cię nie szukałam. Przyszłam poćwiczyć tylko. - Dziewucha wzruszyła ramionami. Nagle to, co powiedziała, wydało jej się dość głupie. Kumplowi w Altdorfie też tak mówiła, chociaż go rzeczywiście potrafiła szukać. Mniejsza o to. Spojrzała na chłopaka i uniosła brew. - Jeśli dobrze liczę, to nie chcę, żeby to była ta noc. Szczególnie w tym miejscu. Sam sztorm budzi we mnie jakiś niepokój… - - Dla tej nocy istnieją Czarni Gwardziści, obowiązki jakie pełnimy przez resztę roku są tylko uzupełnieniem. To dzisiaj każdy z moich braci stanie na Warcie i będzie bronił dusz zarówno tych żyjących jak i tych zmarłych. Hexenstag jest poświęcony Morrowi, czy wiesz dlaczego? Sztorm zaś… no cóż może zdarzyć się o każdej porze roku. - młodzieniec spoważniał i spojrzał w stronę pokładu. - Jak to bronić? - zapytała, bo nie bardzo to wszystko rozumiała. Mama zawsze ją przestrzegała przed Nocą Wiedźm. Kiedy Elena była mniejsza, tej nocy matka była z nią i nie odstępowała córki na krok. Niewiele jednak jej wyjaśniała. Być może dlatego w dziewczynie siedział taki lęk przed tą nocą. Dziewucha wyglądała na spiętą, nie potrafiła sobie znaleźć miejsca i niezbyt szybko przestępowała z nogi na nogę. Prowadziła rozmowę, ale jej temat bardziej niepokoił niż uspokajał. - Możesz opowiedzieć? - zachęciła chłopaka do tego, by kontynuował. - Co wiesz o Morrze? Kim jest według Ciebie? - odpowiedział pytaniem. - To ten, co włada śmiercią i światem podziemnym. Mama mówiła, że niektórzy go widzieli. Ale ja tam nie wiem. Mama opowiadała mi czasem, że jak ktoś umrze, to on przychodzi i przeprowadza dusze do mrocznego królestwa. Ojciec, jak byłam mała, zawsze mnie straszył, że jak będę niegrzeczna, to Morr ześle na mnie koszmary i że mogę się z nich nie obudzić. - Na samo wspomnienie tego Elenie ścierpła skóra. Splunęła pod swoje nogi, a dłoń zacisnęła w pięść. Skuriwały cham z jej rodziciela! Nienawidziła go całą sobą. Gottfried pokiwał w zamyśleniu głową, tak jak się spodziewał mieszanina półprawd i kłamstw. Westchnął ciężko, nie był wytrawnym teologiem, ale pod surowym okiem kapłanów dużo się nauczył. - Usiądźmy. - wskazał na belę siana. - To będzie chwilę trwało. Niemal cała twoja wiedza o Morrze jest błędna. Większość ludzi nie rozumie jego poświęcenia. Zacznijmy od jedynej prawdy w tym co powiedziałaś - Morr włada światem podziemnym, jest jego władcą. Cała reszta to kłamstwa, lub po prostu niezrozumienie. Morr jest Bogiem Umarłych. Po śmierci to właśnie on przejmuje dusze zmarłych i chroni je przed zakusami Mrocznych Potęg i nekromantami. Nie jest Bogiem Śmierci, ani nią nie włada, jest Strażnikiem który litościwie poświęcił się obronie dusz przed złem. Poza tym jakim sposobem Bóg Śmierci mógłby dawać życie, a pamiętaj że Morr ma córkę z boginią Vereną - Shallyię. Druga sprawa - Królestwo Umarłych w pewien sposób jest bardzo blisko Krainy Snów, więc władza Morra rozciąga się i na tą dziedzinę. Ale Morr to Strażnik i obejmuje swą opieką także sny, niektórzy kapłani mówią że może przez nie przemawiać do wybranych. Morr nie zsyła koszmarów, choć niektóre Jego ostrzeżenia mogą być przerażające. Jeżeli masz koszmary, pomódl się do Morra by strzegł twoich snów. Czarni Gwardziści nie są nazywani tak bez powodu - bo co robi gwardzista? Stoi na straży, broni. Mój zakon bierze przykład z Morra, nie mogąc stanąć na straży dusz bronimy ciał strzegąc cmentarzy przed nekromantami i stworami mroku. Ale w noc taką jak ta, gdy Królestwo Umarłych i Świat Żywych dzieli najcieńsza granica, wszystkie siły zła starają się wyrwać dusze spod opieki Morra. Tak na prawdę Hexenstag, i w mniejszym już stopniu Geheimnistag nie są świętami dla wyznawców Boga Umarłych, to czas naszej największej próby. Stajemy przeciwko złu, broniąc żywych i zmarłych przed jego zakusami, kapłani poprzez modlitwy i rytuały, Czarni Gwardziści w znacznie bardziej przyziemny sposób. Blizna na mojej twarzy datuje się na Noc Wiedźm dwa lata temu. Byłem jeszcze giermkiem, wraz z rycerzem któremu służyłem broniliśmy Ogrody Morra w Grossfure w Middenlandzie przed ghulami. - rycerz westchnął głęboko i napił się rozcieńczonego wina z bukłaka. Nie był najlepszy w objaśnianiu zawiłości teologicznych, ale miał nadzieję że nieco naprostował błędne wyobrażenia Eleny. Elena siadła na beli wskazanej przez Gottfrieda. Podciągnęła nogi pod brodę i objęła je rękoma. Głowę wsparła na kolanach. Siadła przodem do rycerza. Tak było dla niej bezpieczniej. Jej dwukolorowe oczy zerkały to na niego to gdzieś obok. Słuchała tego, co mówił. Ciężko będzie jej przyjąć jego słowa za prawdę, bo przez piętnaście lat w jej głowie pokutowały słowa matki i tego obwiesia. Choć jego opowieść była ciekawa i interesująca, brzmiała dla niej dość obco. Dziewucha rozważała, czy mówił rzeczywiście prawdę. Jednak nie miał powodów, by wpuszczać ją w przysłowiowe maliny. - Dużo wiesz - stwierdziła z uznaniem. - Tego wszystkiego nauczyłeś się w zakonie? Ja na to patrzę jako ja. Nie mam takiej wiedzy i chyba odwagi też nie, by stanąć na straży czegokolwiek i bronić innych przed szeroko pojętym nieprzyjacielem. Szczególnie, że tej nocy dzieją się różne dziwy. Boję się, że nie dane nam będzie dopłynąć do celu - tu dziewczyna na dłużej zatrzymała wzrok na Gottfriedzie. - I choć sporo rzeczy mi rozjaśniłeś, to nadal ten strach jest. Ja działam z partyzantki, jeśli jest taka potrzeba, a nie bezpośrednio. Za cienka jestem i nieprzygotowana. Ale widzę, że ty wiesz, co robić. Dziś w nocy będziesz stał na straży na statku? - zapytała. Wydedukowała sobie, że tak właśnie powinno być. - Może nie byłem najpojętniejszym uczniem, ale kapłani Morra z zasady są opanowani i cierpliwi, aż do przesady czasami, więc zdołali wbić mi do głowy nieco wiedzy. Jeżeli chodzi o walkę to jestem szlachcicem i middenlandczykiem, moi przodkowie walczyli pod sztandarami Sigmara i Magnusa Pobożnego. Walka jest moim powołaniem, a pierwszy ćwiczebny miecz dostałem od ojca w wieku czterech lat i musiałem dorównać starszym braciom. Nieważne. - Gottfried machnął ręką jakby odpędzając wspomnienia i zmienił temat. - Niewielu spędza Hexenstag na morzu i podejrzewam że gdyby nie sztorm kapitan Marisole też zawinęłaby na tę noc do bezpiecznego portu. Oby tylko podła pogoda była naszym przeciwnikiem, ja jednak zobowiązany jestem trzymać Wartę tej nocy i burza mi w tym nie przeszkodzi. Zechciałabyś pomóc mi założyć zbroję? Gdy tak buja nie jestem w stanie tego zrobić sam i żałuję że nie otrzymałem jeszcze giermka, ale na co może liczyć chyba najmłodszy rycerz w zakonie? - wskazał na zbroję zawiniętą w płótno dla ochrony przed wilgocią. Elena poczuła gdzieś w środku ukłucie zazdrości. Do tej pory nie miała do czynienia z osobami tak wysoko postawionymi jak Wolf czy na przykład Gottfried. Poczuła się jak ktoś gorszy, choć nie dała tego po sobie poznać. Uśmiechnęła się tylko lekko, a myślami odpłynęła gdzieś do Starego Świata. - Byłeś najmłodszy? Ile są starsi? - Elena weszła mu w słowo, wracając myślami do tego miejsca. Kiedy chłopak zmienił temat, odpowiedziała jedynie - Acha, rozumiem - i nie drążyła więcej tematu. Wysłuchała go do końca, a kiedy poprosił ją o pomoc, zatkało ją. Podniosła brodę z kolan i się wyprostowała, przeszły ją ciarki. Zerknęła na zbroję i rycerza. - Ee.. e... mam być twoim giermkiem? No wiesz, no... - dziewucha wyraźnie się zmieszała -... ja nie wiem, czy będę umiała, a zepsuć nie chcę. - To był jeden z powodów, dla którego tak bardzo się zdziwiła. Drugi powód siedział w niej tak głęboko, że nie mówiła o nim absolutnie nikomu. Mimo sporego lęku przed kontaktem fizycznym dziewczyna wydukała z siebie: - Ale mogę spróbować. Ale musisz powiedzieć co i jak. - Miała świadomość, że rycerz zobowiązał się bronić statku. Łudziła się, że to cel wyższy, wręcz święty. Głupio by było, gdyby przez brak zbroi coś się nie udało. Wstała, kiedy i rycerz wstał. Zrobiła dość niechętnie krok w stronę zbroi. - Nie martw się wszystko wytłumaczę, to nie jest aż tak skomplikowane. Ogólnie najpierw napierśnik i naplecznik, tutaj dociągnij te paski… mocniej, nie może się przesuwać... poczekaj, podwinęła się wyściółka, jeżeli to tak zostawimy z klepsydrę czasu zacznę krwawić... - rycerz zaczął wprowadzać Elenę w tajniki, wbrew temu co powiedział, całkiem długiego i skomplikowanego procesu zakładania pełnej zbroi płytowej. Powoli, jako że dziewczyna nie była najsilniejsza a szarpnięcia walczącego z burzą statku nie pomagały, rycerz przywdział czarną zbroję. Cera dziewczyny zmieniała swój kolor niczym kameleon. Elena nie odczuwała teraz skutków sztormu, jednak na jej twarzy można było dostrzec odcienie trupiej bieli, zieleni, odrobinę niebieskości i niezdrowej żółci. Serce waliło jej jak szalone, szczególnie w momentach, w których musiała podejść całkiem blisko młodego mężczyzny - wtedy chyba nawet wstrzymywała oddech. Starała się skupić na pracy i instrukcjach rycerza, ale nie potrafiła. W jej głowie kłębiły się tabuny myśli. Ręce jej drżały, cała wewnętrznie dygotała. Usiłowała nad tym zapanować, ale pewnie było to doskonale widać. Nie odzywała się, tylko słuchała, pewnie nie wydusiłaby z siebie normalnego słowa. Zrobiła to, o co Gottfried ją poprosił. - Dziękuję Eleno. Bez ciebie bym sobie nie poradził. Teraz jeszcze pas z mieczem i halabarda. Chyba jestem gotów. - Gottfried sięgnął do przyłbicy, ale wstrzymał się i spojrzał w oczy dziewczyny. - Jeżeli chodzi o moją rodzinę… miałem sześciu starszych braci i pięć sióstr, surowych rodziców i żonę w ciąży. Ich dusze chroni teraz Morr, a ja za jego straż odwdzięczam się służbą. - zamknąwszy przyłbicę rycerz przyklęknął na jednym kolanie i wspierając się na halabardzie z wytłoczonym wizerunkiem czaszki zaczął modlitwę. - Pono me in nomine Morr tuo libros ad ministrandum… - {Stawiam się na służbę w twoje imię Morrze...[tłum. Wujek Google]}. Elena spojrzała na niego niczym wół na malowane wrota, kiedy powiedział jej o rodzinie. Nie wynikało to ze zdziwienia informacjami, jakie jej podał, ale z całej tej dziwacznej sytuacji. Spanikowała i cofnęła się o krok. Opuściła głowę i ścisnęła swoje palce tak, by się opanować. Nie szło jej łatwo. Stała jak kłoda przez dłuższą chwilę przysłuchując się modlitwie rycerza. Musiała odzyskać spokój ducha. Później bez słowa poszła do siebie. Nie chciała mu przeszkadzać.
__________________ "Prawdziwy mężczyzna lubi dwie rzeczy – niebezpieczeństwo i zabawę, dlatego lubi kobiety, gdyż są najniebezpieczniejszą zabawą." Fryderyk Nietzsche |