Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-07-2015, 21:13   #121
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Elfka westchnęła zmęczona widząc jak szlachetka ucieka. Dobyła łuku wyciągając również strzałę. A chciała komuś przywalić w twarz. No trudno. Być może lepiej byłoby trafić go w nogi, ale zdecydowanie łatwiej było w tors. W zasadzie nie powinna go zabijać. Ach te pokusy. Cięciwa została napięta, lotka dotykała policzka a oczy skoncentrowały się na celu. Trzeba było ominąć serce, głowę… ale w biodra mogła śmiało strzelać. A może ustrzeli jeszcze coś ciekawego…

Zaczęło się od gdakania, a skończyło jak zawsze. Kto jak kto, ale fanatyczka nie miała najmniejszego zamiaru narzekać na podobny rozwój sytuacji. Złość wykrzywiła jej twarz na podobieństwo szyderczej maski, gdy poprawiła chwyt na rękojeści korbacza i rzuciła się na spotkanie topornika. Dość pieprzenia po próżnicy, dość układów. Dość marnowania czasu i sił na złudne próby znalezienia wspólnego języka z bandą kurwich synów majacych tyle czelności, by porwać i torturować jednego z bandy najemnych w miernej próbie zaspokojenia swoich chorych fantazji. Tileańczycy byli zdegenerowanym narodem...i dobrze. Krew musiała płynąć, nieważne czyja. Bóg patrzył, zawsze patrzył.*

Mająć gotową do strzału minibalistę Galvin ruszył w pościg za szlachetką. A kij, że był wolniejszy, ważne, że miał broń zasięgową, a jeżeli tamten zdoła na konia wskoczyć… Cóż… lepiej w razie czego odkupować kobyłę, niż tłumaczyć się dlaczego jakiś tutejszy błękitnokrwisty ma dodatkowy otwór w plecach.
- Stój w imieniu prawa! - zawołał krasnolud wiedząc, że to nie podziała… ale jakby ktoś pytał, wszyscy słyszeli że ostrzegał - Albo odstrzelę ci dupę!

Elena wdrapała się przez okienko. Zagryzła zęby, bo jednak wczoraj się obiła w trakcie potyczki w karczmie. Wskoczyła do środka, stanęła na równe nogi i się rozejrzała. Cmoknęła dwa razy z niezadowoleniem i pokręciła głową. Spojrzała za tymi, co właśnie wypadli ze stodoły i podeszła do Hansa. Do chędożonej rzyci bobra lub innego stwora! No jak tak można? No jak?
- Hans? - powiedziała półszeptem, ale nie otrzymała odpowiedzi. - Hans?
Mimo tego że wychowała ją ulica i widziała niejedno, widok tak poturbowanego kompana zrobił na niej niemiłe wrażenie. Na ten moment jednak musiała się upewnić, że w stajni nikogo prócz nich nie ma. Zrobiła wiec szybki, ale porządny rekonesans. I kiedy wiedziała, że zamieszanie na dworze jest na tyle duże, że nikomu nie przyjdzie do głowy wchodzić tutaj, mogła pójść krok dalej. Zaklęła w duchu ponownie, tym razem na siebie i na swoją mikrą siłę. Z racji panującego pod Hansem syfu, złapała trochę słomy i rozłożyła ją pospiesznie. Dopiero potem, powoli, z dużym wysiłkiem opuściła kompana na ziemię tak, by go położyć na boku. Potem wyjęła swój nóż i rozcięła więzy go krępujące. Cały czas nasłuchiwała, czy ktoś nie idzie w ich kierunku. Kiedy robiła rekonesans widziała wiadro z wodą, poszła po nie, żeby obmyć twarz kapłana i zdjąć przynajmniej większą część gorąca związanego z oparzeniem. Całość wyglądała paskudnie.

Laura nie czekając aż bandzior do niej dobiegnie ruszyła mu na przeciw. Głownia jej korbacza idealnie trafiła go w zakuty łeb robiąc z niego miazgę. Niestety ułamek sekundy wcześniej jego topór rozorał jej bok. Rzezimieszek padł martwy na ziemię, a Laura upadła na kolano. Ostrze topora mocno rozcięło skórę, i krew zaczęła spływać po jej ciele wsiąkając szybko w ubranie..

Istnieje niepisane prawo, które mówi że nie szczęścia chodzą parami. W momencie gdy elfka wypuściła strzałę, ktoś oddał salwę z pistoletu.

-Basta. Basta!!! - krzyczał jakiś starszy, bardzo dobrze ubrany mężczyzna, w towarzystwie dziesięciu kondotierów.

Strzała została jednak wystrzelona, i przy takim strzelcu jakim była Youviel, było prawie pewnikiem że trafi do celu. Grot strzały przeszył idealnie mięsień dwugłowy uda, rozrywając ścięgna oraz unieruchamiając uciekiniera. Karl, który znał doskonale podstawy anatomii, wiedział że i międień krawiecki uległ zniszczeniu, a kogucik może nigdy już nie zatańczyć. Ten leżał na ziemie drąc się z bólu i wijąc w agonii. Dobry strzał.

Elena w tym czasie zajęła się Hansem, ale jego stan wymagał natychmiastowej pomocy kogoś zaawansowanego. Kogoś kto znał się na leczeniu i urazach. Kapłan był torturowany przez jakiś dłuższy czas, i poza poparzeniami doznał ciężkiego pobicia. Nie wiedzieć czemu przy okazji śmierdział strasznie. Jakby ktoś wylał na niego wiadro pomyj albo szczyn.


Smród był odczuwalny, jednak nie najważniejszy. Twarz mężczyzny została delikatnie obmyta, a na poparzonym policzku Elena położyła delikatnie namoczoną, bardzo mokrą i zimną chustkę. W tym momencie dziewucha usłyszała strzały. Stanęła prawie na równe nogi. Spojrzała na mężczyznę, nadal nie odzyskał świadomości. Na ten moment ona sama by mu nie pomogła. Rozejrzała się trochę zdezorientowana. Musi iść po pomoc. Od razu pomyślała o Karlu, potem o elfce.
Dziewczyna nie czekając długo, upewniwszy się, że Hansowi nikt i nic nie grozi, wyszła cicho ze stajni w poszukiwaniu kogoś potrafiącego leczyć. I, jeśli to było możliwe, zawołała któregoś z nich.

Wolf nie ruszył się z miejsca podczas całego starcia. Obserwował wiedząc, że jego towarzysze sobie poradzą. Byli weteranami, a doświadczenie zobowiązywało - zwłaszcza w starciu z byle oprychami. Z satysfakcją obserwował jak strzała unieruchamia obitego paniczyka. Był zadowolony, że dostał w nogę. Mógł przeżyć, a tym samym mógł się im przysłużyć w rozmowie z sędzią. Gdy rozległ się strzał czarnoprochowca, instynktownie przeniósł dłoń z rękojeści miecza na kolbę pistoletu. Nie wyciągnął jednak broni.
- Opuśćcie broń - zawołał do towarzyszy. - Galvin, przypilnuj skurwysyna, coby nie odczołgał się za daleko.

Na rozkaz krasnolud podbiegł do człeczego szlachcica na odległość kilku kroków, aby ten nie mógł odwalić czegoś nierozsądnego. Stał w gotowości, zabezpieczył jednak na wszelki wypadek spust kuszy… możliwe że będzie wystarczyło przywalenie łebkowi kolbą w pysk.

Uwagę swoją skupił się starszym mężczyźnie. Skierował się w jego kierunku energicznym krokiem. By nie drażnić jednak kondotierów, dłonie miał puste, a ręce rozsunięte na boki. Wzrok jednak miał srogi.
- Wy jesteście Baron Lorenzo Lupo? - rycerz zadał pytanie gdy już zbliżył się na tyle by nie musiał krzyczeć.

Gdy Wolf zbliżył się na odległość kilku metrów, parę muszkietów podniosło się w jego stronę. Starszy mężczyzna początkowo był zszokowany całym zajściem, potem na jego twarzy zaczął malować się gniew, a na końcu ciekawość.
-Si seniore. Można wiedzieć czemu w moim własnym domu napadacie na mojego pasierba i jego podwładnych? - zapytał

- Z tego samego, dla którego wasz pasierb, pod waszym dachem torturuje mi człowieka - odparł Wolf. - Na domiar złego kapłana. Rzeknijcie czy wiedzieliście o tym haniebnym czynie - dodał z równą ciekawością w głosie.
Dopóki Elena krzykiem nie zawołała po pomoc, nie miał pewności czy to Hansa tam więżą. Teraz jednak chłodne uczucie niepewności leżące na żołądku zelżało.*

Na wieści które przekazał Wolf Baron wpadł w gniew. Pokręcił głową tylko, dając znać, że nie wiedział. Spojrzał z odrazą na rannego, tarzającego się na ziemi młodzieńca i zaklął coś:
-Piccolo bastardo - w jego głosie dało wyczuć się gniew i odrazę -Wybaczcie Panie, ale nie wiedziałem co mój pasierb wyczynia. I to pod moim nosem. Każę go obedrzeć ze skóry. Oj ktoś się chyba spotka z Morrem szybko - rzekł z przekąsem patrząc na młodzieńca, który odwrócił wzrok od swego “ojca” -Medico, Alfredo. Medico - zawołał jeszcze Baron. Po chwili jakiś mężczyzna podbiegł do Laury i zaczął ją opatrywać.
 
Asderuki jest offline  
Stary 03-07-2015, 21:14   #122
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Gottfried przyklęknął na jedno kolano przy męzczyźnie któremu przed chwilą odebrał życie. Pochylił głowę, w myślach zmówił modlitwę za zmarłych i zamknął mu oczy. Następnie wstał i rozejrzał się. Wyglądało na to że sir Wolfgang miał już wszystko pod kontrolą, a na dodatek wieść o torturach rozjuszyła właściciela posiadłości. Przyszłość Manfreda zaczęła się rysować w jaśniejszych barwach - w końcu mieć po swojej stronie sędziego to połowa wygranej. Podszedł do drugiego ze zmarłych i powtórzył modlitwę. Następnie ruszył do stajni, by pomóc przy Hansie. Przy wejściu napotkał Elenę.
- Szukamy kogoś kto umie pisać, znał hrabiankę i miał uraz do osób które brały udział w bójce. Może niech porównają ten anonimowy donos z jakąś próbką pisma tego paniczyka? Jeżeli możesz, to przekaż tę sugestię sir Wolfgangowi, ja chciałbym zachować milczenie przy obcych. - powiedział cicho do dziewczyny.

Kiedy Gottfried zaczął mówić, czego szukają i co trzeba zrobić, Elena otworzyła usta, jakby chciała coś odpowiedzieć. Ostatnie jednak zdanie wyjaśniło jej wszystko. Dlatego też dziewucha zamknęła japę i wzruszyła ramionami. Pomoc dla Hansa już nadchodziła. I później znów ją otworzyła:
- Wolfowi czy Wolfgrimmowi mam to przekazać? - zapytała równie konspiracyjnie. I kiedy tylko się dowiedziała, poszła przekazać informację właściwiej osobie.


Po chwili do Hansa podbiegł Karl, który zaczął go opatrywać. Ślady poparzeń kapłan będzie nosił do końca swoich dni. Kilka dodatkowych blizn również będzie zdobić jego twarz. Na szczęście jednak Sigmarita nie doznał poważniejszych uszkodzeń ciała, a dzięki medykamentom Karla, ten zaczął powoli dochodzić do siebie.

Wolf wysłuchał to co mu Elena miała do powiedzenia. Kiwnął głową.
- Wstrzymajcie się z posyłaniem do Morra - rzekł rycerz do barona. - Satysfakcja się należy, a jakże. Jednak trzeba wam wiedzieć nieco więcej, niźli o tym co się tu stało. Sprawa bowiem jest większa niż napaść na kapłana. Rozchodzi się też o śmierć córki hrabiego Diouxa. Mam mówić dalej, czy chcecie mnie wysłuchać w mniejszym gronie? - zerknął na kondotierów.

-Mówcie Panie. Nie mam tajemnic przed moimi ludźmi. Niech też widać będzie, że jestem człowiekiem sprawiedliwym. - rzekł spokojnym tonem.

Nie wiedział czy dawać wiarę takim przypuszczeniom i rewelacjom, które zdradziła mu Elena, ale w istocie podejrzanym był fakt zniknięcia Hansa i oskarżenia Manfreda tego samego poranka. Temat warto było poruszyć.
- Moje miano to Wolfgang de Loius - kontynował zachęcony. - Podróżuję wraz z mymi towarzyszami z Księstw Granicznych, a przyszło nam spędzić noc w Luccini. Gdy rano wstaliśmy kapłana Sigmara, który z nami podróżował nie było na śniadaniu, a po drugiego z mych druhów przybyli kondotierzy z nakazem aresztowania, jakoby był winny śmierci wspomnianej dziewki. Pierwszego znaleźliśmy tutaj. Obawiam się, że oskarżenie o morderstwo, jako że niesłuszne, również zostało spowodowane działaniami waszego pasierba. Donos był anonimowy, a ciało nie ruszone żadnym ostrzem. Sprawa ma trafić do sądu przed wasze oblicze, lecz zanim nasz towarzysz będzie osądzony i będzie miał prawo bronić swego stanowiska miną dni. Czas którego nie mamy, gdyż misja którą wykonujemy nas nagli. Tymczasem niezbity dowód może już teraz leżeć pod naszym nosem, jako że wasz pasierb znał dziewkę.

Nastała cisza. Długa cisza. Widać było że Baron myśli, bije się sam ze sobą, i nikt nie mógł przypuszczać jak wiele ta walka go kosztuje.
-Podnieście go - dał znak swoim służącym by podnieśli pasierba, a gdy tak się stało, palec sędziego pokazał by go przyprowadzono pod jego oblicze. Dwóch mocarnych kondotierów trzymało pod ramiona wiszącego młodziaka, a gdy jego twarz znalazła się kilka metrów od Barona, ten wymierzył mu siarczysty policzek.
Spojrzał on na Wolfganga i zadał pytanie:
-Czy macie jakiś dowód poza przypuszczeniem, że mój pasierb dokonał morderstwa na córce mego przyjaciela ?

- El… Ohhh… - Hans jęknął gdy oprzytomniał. Chciał wyrazić swoje zdziwienie widząc, że leży a nie wisi i widzi swoich towarzyszy a nie tego cholernika z pogrzebaczem. Jednak ból nadal był pulsował od zanionego miejsca i kapłan odruchowo chciał przyłożyć do niego rekę. Zauważył, że nadal był w tej cholernej stajni więc widocznie jakos go jego towarzysze znaleźli. - Ale piecze… - poskarżył się na płonącę bólem miejsce po wypalonej na twarzy tkance. Leżał i wszystko mu ćmiło przed oczami, w głowie szumiało i miał problem ze skoncentrowaniem uwagi na czymkolwiek na dłużej.

Wolf pokręcił głową niechętnie, krzywiąc się przy tym. Trzeba było wyłożyć wszystko na ladę. Baron mu pomoże, lub każe iść precz. Wtedy trzeba będzie sięgnąć po inne narzędzia.
- Dopiero gdy wziąć go na spytki, to i się dowód pojawi. - zauważył. - Baczcie jednak, że nie tylko w tym rzecz. Sąd nad naszym towarzyszem macie prowadzić wy. To zaś oznacza że w waszej mocy leży przyśpieszenie procesu z uwagi na wyjątkowe okoliczności. Nie widzi mi się, aby przypadkiem kapłan został wzięty w tortury, a nasz towarzysz wrobiony w morderstwo tego samego ranka. Gdyby to był gościniec, rachunki pewnie wyrównałbym żelastwem. Jednakoż pod obcym dachem przyszło mi przebywać i do praw Luccini stosować się zamierzam. Na wasz jednak gest czekam, abyście do końca dzisiejszego dnia pomogli mi znaleźć prawdziwego mordercę, co oczyści mego towarzysza z zarzutów. Zacząć by można od porównania pisma waszego pasierba, a notki na donosie sporządzonej. Sprawa szybka, a szybko ustali czy domysły są słuszne. Jeśli wyjdzie że pasierb wasz niewinny, to odpowie tylko za tortury kapłana.
Ostatnie słowa rycerz wycedził rzucając nienawistne spojrzenie na pasierba i splunął na ziemię. Wiedział że szlachta może chorobliwie dbać o swoją reputację. To wszystko była jedna bladź. Zastanawiał się tylko, czy sam będzie musiał powtórzyć że to pod sędziowskim dachem dokonano przestępstwa, czy też baron sam spostrzeże konsekwencje.

- To o to mu chodziło… - wystękał Hans z trudem gdy otaczający go towarzysze powiedzieli mu o kłopotach Manfreda i ich źródle. - On coś mi mówił, o jakiejś Beatrice… Ze szkoda jej młodego ciała… I że jej ojciec będzie się mścił na naszym przyjacielu… Teraz jak się przebudziłem wisząc tutaj… Ale nie wiedziałem o co mu wtedy chodzi… - wymamrotał Ostermarczyk do zgromadzonych wokół oswobodzicieli. Wciąż wszystko go bolało bo solidnym łomocie jaki dostał od tego sadystycznego młodzieniaszka co nie umiał przyjąć przegranej do wiadomości. Ale najbardziej rwała bólem ta wypalona żelazem twarz.
 
Jaracz jest offline  
Stary 03-07-2015, 22:07   #123
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Gomez razem z Lotarem obejrzeli sobie więzienie i tyle, Wolfa i reszty kompanii nie spotkali. Nożownik postanowił więc wracać do karczmy i czekać. To samo zaproponował towarzyszowi. Oczywiście to czekanie wcale nie miało polegać na piciu piwska i podszczypywaniu dziewek służebnych, bo trzeba było przygotować cały majdan do wyjazdu. Nie to żeby miał zamiar pakować do plecaka czyjeś galoty, chodziło o dopięcie wszystkich spraw, głównie zakupów i ich transportu na nabrzeże. W sumie dopadła go robota której najbardziej nie znosił, użeranie się z karczmarzem, woźnicami, stajennymi i bogowie wiedzą czym jeszcze.

Długo nie wracali i Gomez zaczynał się niepokoić. W sumie jego niepokój dotyczył tylko jednej osoby i prawie nie przyznawał się przed samym sobą, że chodzi o tę agresywną, fanatycznie popieprzoną Czarnulkę. Nożownik jednak nie potrafił powstrzymać emocji i krążył niczym osaczony tygrys. Jego stan trochę pomagał w przygotowaniach do wielkiej krucjaty, gdyż pieprzony lud pracujący Tilei szybko wyczuwał nadchodzące kłopoty i rezygnował ze zwyczajowych targów i narzekań.
 
Komtur jest offline  
Stary 05-07-2015, 23:40   #124
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Rozwiązanie

Słowa Wolfganga, a potem wyszeptane słowa kapłana wstrząsnęły Baronem. Dał znak gestem dłoni by Wolfgang podążył za nim, tak samo jak i strażnicy wraz z pasierbem. Tego ostatniego nie oszczędzano i kazano mu iść o własnych siłach - na wyraźny rozkaz sędziego.

Hans i Laura w tym czasie byli opatrywani przez medyków. Felczerzy byli dobrzy i to nawet musiał Karl przyznać. Tak więc, gdy i jego poproszono do Barona, bez obaw mógł udać się we wskazane miejsce.

Reszta najemników mogła odpocząć. Został podany im trunek i jakieś owoce, zapewne pochodzące z prywatnych zasobów zarządcy.

Sprawdzenie pisma nie było problematyczne i wiele wskazywało na to że, ów donos wyszedł z pod ręki młodzieńca. Ten jednak twardo nie przyznawał i hardo świadczył, że nie miał nic z tą zbrodnią wspólnego. Pomimo, iż i jemu udzielono pomocy medycznej, Lorenzo kazał zakuć młodzika w kajdany. Twarde opory Giovaniego sprawiały, że większości powoli puszczały nerwy. Wówczas do akcji wkroczył Karl, którego prośba, by zostawić go sam na sam z podejrzanym, została zaakceptowana.

Minął kwadrans i choć Karl praktycznie nie dotknął “pacjenta”, ten zaczął krzyczeć i prosić o pomoc. W końcu przyznał się do wszystkiego i dokładnie opowiedział jak było. Zabił ją, a dokładnie udusił, gdy ta była jeszcze ledwo przytomna. Chciał się zemścić i jednocześnie uniknąć potępienia w oczach kobiety, której pozycja była dość znaczna. Ojciec jej w końcu jest szanowanym szlachcicem i gdyby usłyszał pod kim jego córka służy, nie obyło by się bez pewnych wydarzeń. Porażka jakiej zaznał z ręki kapłana w dodatku, tak twierdził, znieważyła go i sprawiła, że straciłby jej szacunek i oddanie. A podobno byli sobie dość bliscy.

Sędzia spojrzał na Wolfganga i pokiwał głową. Smutek malował się na obliczu starszego mężczyzny, który zaczął po chwili pisać listy uwalniające Manfreda z więzienia. Jego pasierb miał zostać oskarżony o porwanie osoby duchownej, pobicie jej, morderstwo szlachcianki i zhańbienie swojego rodu. Nie wróżyło mu to dobrze. Tym bardziej, że Tileańczycy słynęli z pragnienia zemsty. Vendetta była czymś normalnym u nich i można było spodziewać się, że ojciec dziewczyny nie popuści młodzikowi.

Mając wszystkie dokumenty w ręku i będąc pewnym, że drużyna może iść o własnych siłach, wszyscy poszli do Manfreda. Tam też spotkali Lotara i Gomeza, z którymi wyciągnęli swojego kompana zza krat. Będąc już w komplecie mogli ruszać w kierunku Zeffiro. A słońce powoli chowało się za horyzont.


27 Vorhexen 2522 [ wieczór ]

Zeffiro, czteromasztowy statek wojenny cechujący się wysoką, zwężającą się ku górze nadbudówką rufową oraz galionem – figurą na dziobie okrętu - czekał gotowy do wypłynięcia w morze. Rzeźba z przodu okrętu przestawiała tylko twarz, której usta zdawały się coś wydmuchiwać. Większość galeonów posiadała trzy maszty, niewiele z nich to czteromasztowce. Pierwsze dwa niosły żagle rejowe, natomiast na pozostałych były żagle łacińskie. Kadłub miał poszycie na styk (gładkie), a w burtach znajdowały się otwory strzelnicze z furtami armatnimi (ambrazury). Sam statek mierzył około 50 metrów i był szeroki na około 11 metrów. Krypa, którą wynajął Wolfgang, wyglądała porządnie, a dwanaście ciężkich dział umieszczonych z każdej strony burty, dodawało jej powagi. Na maszcie powiewała Tileańska flaga, oraz dwie inne, których znaczenia najemnicy nie znali.

Mariasole przywitała się z Wolfem i resztą jego drużyny. Jak się okazało cały prowiant i zapasy zostały już dostarczone, więc nikt nie musiał już nic ładować. Także wszelkie formalności, dotyczące zapłaty za ów kurs, zostały załatwione z Seniore Verattim. Ten przekazał również Wolfowi list, który pani kapitan złożyła na jego ręce. Gdy wszystko zostało wyjaśnione, najemnicy dostali znak, że mogą za nią podążyć na pokład statku. Gołym okiem wszyscy widzieli ponad czterdzieści kobiet, które z ciekawością im się przyglądały. Większość z nich wyglądała na twarde i takie, co już nie jedno przeszły w życiu. Mimo to żadna z nich nie sprawiała wrażenie niechętnej im, czy agresywnej.

Wchodząc na pokład nie można było uniknąć przywitania i prezentacji z tą ważniejszą częścią załogi. Jako pierwszą Mariasole przedstawiła Natalie La Blisse - pierwszego oficera. Jej żółtozielone, baczne niczym u kota oczy, obserwowały wszystko ze spokojem, jednocześnie w jakiś sposób hipnotując obserwowanego. Gdy tylko spojrzał w nie Karl, od razu na jego twarzy pojawił się dziwny uśmieszek, a on sam jakby stał się bardziej radosny. Kobieta delikatnie zareagowała na to rozchylając wąsko zaciśnięte usta i odgarnęła z policzka długie, bo sięgające aż na wysokość piersi, brązowe włosy. Gdyby nie zasady, jakie zostały ustanowione, broń, jaką u niej zauważył (dwa wetknięte za pas pistolety i przytroczony przy pasie kordelas) cyrulik zapewne nie miał by oporów, by poddać się amorom ze śliczną dziewczyną. Karl zauważył kątem oka, że tylko jego obdarzyła uśmiechem. Na resztę spoglądała bacznie i badawczo.

Gallus Meag była okrętowym bosmanem, odpowiadającym za porządek i dyscyplinę na statku. W jej rękach było pilnowanie klarowania statku, sprawdzenie stanu olinowania, żagli i wszystkich innych elementów związanych z żeglugą. Gallus nie była ani młoda, ani urodziwa, ani nawet wysoka. Gołym okiem można było jednak dostrzec, że to ona trzyma wszystkich za przysłowiową mordę, a jak trzeba, to i po niej przyłoży. Tęga figura, kręcone ciemne włosy i zmarszczki na twarzy świadczyły, że nie jedno widziała i nie jedno przeszła. Spojrzała, jakby od niechcenia, na męską część załogi, a potem na żeńską, którym się skłoniła. Mężczyźni, nawet krasnoludy, nie były “czymś” co lubiła i poważała.

Młoda kobieta, o wdzięcznym imieniu Madalyn Lugira , pochodziła z dalekiej i słonecznej Estalii. Długie, proste, brązowe włosy idealnie pasowały do jej oczu, o tym samym kolorze. Na statku pełniła funkcję ochmistrza, zwanego również podczaszym. Do jej głównych funkcji należało dbanie o odpowiednią ilość zapasów, rozdzielanie pomiędzy załogę racji strawy i alkoholu. To ona trzymała “paliwo” pod kluczem i to od jej oka, umiejętności przewidywania zależało, czy załoga będzie miała co do gęby włożyć, czy też o suchym pysku będzie płynąć. Te drugie sytuacje kończyły się często wyrzuceniem za burtę, co nie koniecznie musiało być przyjemną perspektywą. Tym bardziej, że dziewczę dbało o swój wygląd. Ubierała się dość schludnie, można by powiedzieć, że elegancko i dostojnie, choć całe wrażenie psuł przewieszony przez ramię futerał, w którym trzymała komplet noży, a także pistolet wetknięty za pas. Gdy najemnicy wchodzili na pokład, akurat zajęta była liczeniem dóbr i sprawdzaniem stanu inwentarza, lecz zmieniło się to, gdy koło niej przeszedł Manfred. Mag może ją zauważył, może nie, lecz ona wpatrywała się w niego z lekkim uśmiechem i ciekawością.

Lotar wchodził jako jeden z pierwszych i mimo, że otaczające go dziewczęta były urodziwe, na większość nie zwrócił szczególnej uwagi. Dopiero przechodząc obok rudowłosej kobiety, trzymającej kufel pełen piwa, której głęboki dekolt był dość mocno odsłonięty na chwilę jego wzrok się zatrzymał. I bynajmniej nie spoglądał na komplet rzemyków, łańcuszków czy wisiorków, które ów kobieta miała na szyi. Lavinia Luden była okrętowym medykiem, co można było poznać po stroju i narzędziach, jakie trzymała przy sobie. Lotar z miejsca zapragnął, by ów pani zbadała go dość dokładnie, wręcz dogłębnie, z wielką troską i uwagą. Rudzielec obrzuciła najemnika krótkim spojrzeniem i podnióosła kufel w geście przywitania. A następnie odeszła w swoim kierunku. Sam najemnik odprowadzał panią doktor wzrokiem, czując dziwne palenie w okolicach ledźwi.

Trzymający się blisko Laury Gomez szedł, jak zwykle ze swoją nieodgadnioną miną, gdy nagle jego wzrok przeniósł się na stojącą w luźnej, dość wyzywającej pozie dziewczynę. Ubrana cała w skórzany strój, bawiła się nożem, którym przy okazji obierała gruszkę. Przy pasie, po lewej stronie, miała pistolet, a z prawej spoczywała szpada. Drugi oficer miała na imię Mary Read. Tak jak większość załogantek miała długie włosy. U niej były one kruczo czarne, rozpuszczone, choć niektóre kosmyki pospinała drobnymi “pierścionkami”, tak by tworzyły delikatne złudzenie warkoczyków. Przez włosy przebijała się też jej biżuteria - duże złote kolczyki w kształcie kół. Kobieta miała dość młodą twarz, a jej czarne oczy przyglądały się wszystkiemu z dziwną dozą lekceważenia i filuterności. Dłonie, jak i twarz miała pokryte tatuażami, a cienkie, choć lekko starte palce zdobiły różne sygnety i pierścienie. Drugi oficer nie zwracała uwagi na nikogo, poświęcając swój czas gruszce i nożowi. To tylko sprawiło, że nożownik bardziej zapragnął skierować jej uwagę na siebie, czy pokazać jej jak prawidłowo działa i używa się pewnych długi przedmiotów.

Gdzieś między najemnikami przeciskał się Hans. Bitewny kapłan nie wyglądał najlepiej. Twarz jego wyglądała na umęczoną, a on sam kroczył powoli. Ostatnie wydarzenia odcisnęły na nim fizyczne piętno, a psychika..co przeżywał wewnątrz wiedział tylko on sam...Spora blizna po poparzeniu nie zaczęła się jeszcze goić i Sigmarita bardziej przypominał upiora niż człowieka. Załogantki mijały mu przed oczami, jedna za drugą, lecz nie wiele one go obchodziły. Sunąc tak po pokładzie statku wpadł na jedną z nich. Ciemna skóra kobiety od razu przykuła wzrok Sigmarity, a także uśmiech kobiety. By nie upaść, złapała się go mocno za ramiona, po czym delikatnie puściła. Hans nie wiedział czemu, ale w jej dotyku było coś przyjemnego, pociągającego i kojącego. Yomaris, bo tak miała nieznajoma na imię, pełniła na statku funkcję kogoś, kto odpowiadał za pogodę, nawigację. Brązowe włosy, posplatane w grube warkoczyki, niczym strąki opadały jej aż na wysokość krzyża. Jej piegi, albo tatuaże zdobiły policzki i podbródek. Ciemne, brązowe oczy wpatrywały się przenikliwie w Karla i choć trwało to tylko ułamek sekundy, kapłanowi przeszły ciarki po plecach. Przyjemne ciarki, zważywszy na dość skąpy strój nawigatora, który podkreślał jej zmysłowe kształty. Yomaris jednak ruszyła dalej, kierując się w kierunku steru. Nuciła sobie przy tym coś pod nosem, choć ciężko było zrozumieć jej słowa.

Oczywiście pani Kapitan przedstawiła resztę załogi, należały do niej: Gráinne Mhaol- kanonier na statku. To ona odpowiadała za stan i obsługę dział. W kuchni rządziła Elina Moir, skromna dziewczyna pochodząca z Bretonii. To co przykuło uwagę drużynników, to zwierzątko kuka. Był nim ślimak, do którego pieszczotliwe mówiła Hansio. Jak każdy porządny statek, tak i ten musiał mieć swoją załogę. Łącznie kobiet na statku było ponad czterdzieści, ale to cztery pierwsze rzucały się w oczy. Hanne Store Sunde, pochodząca z dalekiej Norski, twarda i nieustępliwa baba. Jej wzrok, gdyby mógł, kruszył by skały lub spopielał na miejscu. W odróżnieniu do reszty swoich kamratek, Norsmenka walczyla za pomocą dwóch toporów. Hilaire Labre głównie siedziała na gnieździe wypatrując nieprzyjaciela lub informując o zbliżających się statkach czy lądach. Pochodziła ona ze słonecznej Estalii, a w walce posługiwała się kordelasem i sztyletem. Kolejną Estalijką była Angela Pinto, dziewczyna o dość mocno opalonej skórze. Na głowie i szyi w większość czasu nosiła niebieską chustę, a jej uszy zdobiły różnorodne kolczyki. Kobieta marynarz nie miała przy sobie żadnej broni, co mogło nie których wprowadzić w osłupienie. Tamita Grey pochodziła z Księstw Granicznych i władała krótkimi sztyletami. Jako jedna z nielicznych miała krótkie, choć jak większość ciemne włosy, a jej prześwitująca bluzka ładnie eksponowała zarysy dość jędrnych piersi. Do tego Tamira była dość wysoką dziewczyną, bowiem mierzyła prawie 185 cm.

Za panią kapitan ciągle podążała jakaś młoda dziewczyna. Lucie Hutten , okazała się być majtkiem pokładowym, który nie odstępował Mariasole na krok. To na jej polecenie Lucie miała zaopiekować się koniem Gottfrieda i dopilnować by temu nic nie brakowało. Sama szefowa natomiast zabrała najemników pod pokład, chcąc przydzielić im kajuty. Niestety, tym razem już nie było tak przyjemnie, jak w karczmie, bowiem gościom zostały przydzielone 3 kajuty. Każda mogła pomieścić cztery osoby, choć Wolfowi została złożona propozycja przez samą panią Skipper. Szefowa Zeffiro zapronowała szefowi najemników, że jeśli mu ciasno może podzielić się z nim kajutą i gościnnością. Ostatnie słowa były tak wymownie wypowiedziane, że tylko ślepiec i głupiec nie zrozumiałby aluzji. Ten odmówił, choć przez chwilę sama wizja pani kapitan, jako posłusznej podwładnej musiała być naprawdę przyjemna.

Podczas gdy drużyna rozkładała swoje rzeczy i dzieliła się kajutami, można było usłyszeć donośny głos pani bosman:
-No jazda, parszywe nieroby. Chcecie bym tu przywlokła paru facetów, by pokazali wam jak się co robi. Ruszać dupska. Związać cycki. Migiem. Tamita!!! Co się gapisz. Do ślubu się szykujesz, czy co. Podnieść żagle. Odbijamy!!! - i tak drużyna ruszyła na swoją pierwszą morską przygodę.

Trochę później

Mariasole oparta o reling statku spoglądała w morze. Na jej twarzy nie malowały się żadne emocje, choć z jej oczu biły żal i tęsknota. Milczała, zamyślona tak, że nawet nie zauważyła, jak pojawił się obok niej Wolf. Spojrzała na niego zaskoczona i zła, odsuwając się dwa kroki do tyłu:
-Nie powinieneś tak się skradać Herr Wolf - złość dało się z łatwością wyczuć w jej głosie -W czym mogę Ci pomóc. Kajuta za mała? - zapytała złośliwie

Wolf puścił złośliwość mimo uszu. Spojrzał jedynie w kierunku, w którym patrzyła, ale nie dostrzegając tam niczego więcej poza bezkresem morza, wrócił swą uwagą do kobiety.
- Ostawcie nerwy Mariasole - złapał dłonią burtę, a stopę oparł o reling. - Kajuta jest w porządku, nawet jeśli łoże trochę zimne - dodał zgorzkniale pod nosem i zaraz zmienił temat. - Dobrze by było, gdyby kurs nam wypadł inaczej. Patrzyłem na mapę, ale żaden ze mnie kartograf. Da radę odbić w stronę Wysp Czarnoksiężników? Mamy tam interes, zanim zawiniemy do Al-Haikk.

Piratka spojrzała się na najemnika z szeroko otwartymi oczami, jakby był on totalnym idiotą albo szaleńcem. Zacisnęła palce mocno w pięści i rzekła:
-Herr Wolf chcecie teraz zmienić umowę? To niedopuszczalne. To… - zaczęła szukać słów -skandal. Chcecie zmieniać umowę czarterową bez ponoszenia kosztów - zagotowała się -Nie. Nie. Nie - rzekła - Poza tym...Nie ważne co i jak, pierwszym portem docelowym będzie El-Haikk. Mam też inne zobowiązania panie najemniku - zakończyła z przekąsem.*

Rycerz westchnął ciężko i na moment zaszczycił swoim spojrzeniem niebo. Starał się nie mówić szybko. Wiedział, że jak mówi szybko, zaczyna gadać bzdury.
- Mariasole… - już na początku uznał, że będzie się do niej zwracać po imieniu - Zaistniały dodatkowe okoliczności. Po naszej rozmowie pozyskaliśmy wiedzę, że na Wyspie Czarnoksiężników jest coś, co może pomóc w naszej misji - wyjaśniał. - Na umowach czarterowych się nie znam, ale jeśli wspomnieliście o kosztach, to znaczy, że bylibyście w stanie to uczynić za odpowiednim wynagrodzeniem, tak?

Nastała cisza, podczas której widać było, że Mariasole walczy sama z sobą. W końcu uśmiechnęła się i rzekła:
-Do El-Haikk i tak muszę przybić przed wyruszeniem w dalszą podróż, by uzupełnić zapasy. Wy natomiast i tak musicie zdobyć pozwolenie na wkroczenie w te rejony od któregoś z magów lub kapłanów Kalifa. Bez tego nie ruszę o milę mojej łajby w tamtym kierunku. Nikt nie ruszy - uśmiechnęła się perfidnie -Do tego zapłacicie mi 50 złotych od łba, który tam zabiorę i to gotówką - rzekła

- Pozwolenie - zdumiał się w pierwszej chwili Wolf. - Dobrze żeś nam powiedziała. Jestem ci wdzięczny.
Jego twarz się rozpogodziła, choć wciąż daleko jej było do uśmiechu. Z reakcji kobiety wywnioskował, że wyspa i otaczające ją wody nie są bezpiecznym terenem dla ewentualnych intruzów. Jeśli jednak takie pozwolenie można było uzyskać od Kalifa, musieli powrócić do pierwotnego planu i wpierw zawinąć do El-Haikk. Nie stanowiło to aż tak dużego problemu. Wszak, nie zamierzali mitrężyć czasu w jednym, czy drugim miejscu.
- Pięćdziesiąt koron od głowy to dużo Mariasole. Zróbcie z tego połowę - postanowił się targować świadom, że jego kiesa, choć ostatnio rozepchana, teraz zaczyna się kurczyć. - Jestem pewien, że załapiecie się jeszcze na transport towarów na wyspę, skoro tak ciężko się na nią dostać.*

-Za połowę tej sumy, to Ci mogę pożyczyć szalupę i sam sobie popłyń - napuszyła się -Nie dość, że trzeba przedostać się przez zatokę Korsarzy, to jeszcze mam wpłynąć na rejony kontrolowane przez magów. Phi. Bierzesz albo nie. Twój wybór. - rzekła stanowczo.

- Uparta jesteś Mariasole - odpowiedział. - A ja nie potrafię się targować. - przyznał niechętnie. - W porcie ci odpowiem i dobijemy targu. Kto wie, czy znajdziemy w El-Haikk to, czego szukamy.

-W porcie zatrzymuję się na dobę. Jeśli do tego czasu nie dacie mi znać, szukam innej roboty. To chyba uczciwy układ - rzekła dodając jeszcze -Jest jeszcze jedna rzecz. Zabiorę was i przybiję, jak najbliżej brzegu się da. Jednak wy sami musicie sobie załatwić wejście na ląd. - towarzyszył temu dziwny uśmieszek.

Wzmiankę o uczciwości Wolf przemilczał wciąż świadom srogiej opłaty za przewóz.
- Co macie na myśli? - zapytał Wolf. - Mówcie jaśniej. Chodzi o to pozwolenie od Kalifa?

-Cóż. Nigdy tam nie byłam, ale słyszałam różne opowieści. Jedni mówią, że ląd dla dużego statku jest niedostępny, inni, że dziwna mgła wyspy otacza i śmiałkowie, którzy nie są mile widziani błąkają się w okół niej latami. Wiadomym mi tylko, że trzeba się udać do Jibrila Nassira. Gdzie go jednak znaleźć, nie wiem - ostatnie słowa były wypowiedziane szczerze.

- Nie sprawiacie wrażenia kobiety, która kieruje się zabobonami - zaczął Wolf, ale zaraz zmienił tok wypowiedzi. - Z drugiej strony widziałem, co potrafią czynić czarodzieje. Jeśli tak mocno strzegą swojej siedziby, że trzeba pozwolenia zdobywać, to i nie dziwi mnie utrudnianie drogi. Machnął ręką.
- Niech to demony porwą - zaklął. - Będę się tym martwił, jak już tam dotrzemy. Czegoście tak wypatrywali na horyzoncie - zmienił temat.

-Cóż. Właściwie od zawsze lubiłam morze. Jego piękno, spokój uspokaja mnie. Ta cisza, gdy nic się nie dzieje, wtedy mogę na chwilę pomarzyć. Ten właśnie zapach sprawia, że gdy go czujesz, wszystko dookoła przestaje istnieć. Odkrywasz w sobie tą wewnętrzną siłę, która pozwala iść ci dalej przez życie. Spoglądasz w dal i zastanawiasz się nad swoją przyszłością. Gdy tak wpatruję się w taflę wody, zawsze liczę, że znajdę odpowiedzi na pytania, które mnie nurtują. A Ciebie, co tak gna daleko od domu? Co ci każe płynąć do krainy piasku i złota? - zapytała cicho Mariasole.

- Zemsta i powinność - odpowiedział po chwili. Wolf więcej już się nie odezwał. Pożegnał się tylko skinieniem głowy i ruszył do swojej załogi.

29 Vorhexen 2522

Niespełna dwa dni na statku, a dla niektórych ta podróż mogła wydawać się koszmarem. Bo co z tego, że pierwszy oficer czynił awanse Karlowi, gdy ten od wypłynięcia w morze rzygał dalej niż widział. Do tego doszło pocenie się i lekkie zawroty głowy. Medyk stał się blady i średnio rozmowny, a większość czasu po prostu przesypiał. Co jakiś czas Natalie schodziła pod pokład zobaczyć, jak się czuje Sigmarita, ale ten często spał w tym czasie.

Nie lepiej było z Hansem. Kapłan miał podobne symptomy, co jego współtowarzysz, choć do tego doszły migreny. Ten na szczęście miał opiekę w postaci dziwnej, czarnoskórej załogantki. Milcząca głównie, poiła biedaka jakimiś ziółkami, które łagodziły ból, choć nie powstrzymały częstych wymiotów.

Reszta najemników czuła się dosyć dobrze, a dwa krasnoludy wręcz wyglądały na zadowolone z formy podróży. Galvinowi zdarzyło się nie raz, nie dwa wchodzić na bocianie gniazdo i delektować morskim, orzeźwiającym powietrzem.

Wolfgrimm, drugi z krasnoludów również, co mogło wszystkich zaskakiwać, nie miał awersji do wody. Większość czasu spędzał na dziobie statku, a właściwie to znalazł sobie miejscówkę na galionie, gdzie w ciszy i “spokoju” mógł oddać się spożywaniu alkoholu.
Gorzej miał Manfred. Czarodziej, gdzie nie poszedł, tam czuł na sobie wzrok Madalyn. Podczaszy statku wcale nie kryła swojego zainteresowania i nie raz, nie dwa zdarzało się, że tam gdzie szedł mag, tam i dziewczyna. Pierwszego dnia robiła to nawet dyskretnie, ale drugiego dnia nawet nie ukrywała swojej fascynacji młodzieńcem i często mu przeszkadzała prosząc o drobną pomoc. Gdy już myślał, że ochmistrzyni zajęła się swoimi sprawami i będzie mógł sporządzić pewne notatki, ta wyrosła jak spod ziemi:
-Manfredzie, a czy mógłbyś mi jeszcze pomóc. Muszę ostatnie dwie beczki wina wyciągnąć i sama nie dam rady - na jej ustach pojawił się rozbrajający uśmiech, niczym małej dziewczynki, która coś przeskrobała ale nie chce dostać kary.

Gomez miał dość ciężką sytuację, bowiem Czarnulka dość mocno go pilnowała, a przy jakichkolwiek formach awansu przez Mary Read, akrobata widział, jak dłoń partnerki wędruje ku głowni korbacza. Na szczęście przez pierwsze dwa dni znaczną część czasu spędzili na zaliczaniu wszelkich możliwych miejsc na statku - co skończyło się nawet tym, że Pani kapitan przyłapała ich w swojej kajucie, oraz małą wpadką na dziale armatnim. Druga oficer chodziła przez to dość mocno poddenerwowana i zirytowana. W końcu ta dziwna para - rzezimieszek i fanatyczka - mieli więcej czasu dla siebie i mogli w spokoju porozmawiać, bowiem Laurę coś mocno trapiło.

Lotar od czasu do czasu zapraszany był przez okrętowego medyka do jej prywatnej kajuty w celach medycznych - a przynajmniej tak kobieta to argumentowała. Częstowała najemnika dobrymi, wręcz zacnymi trunkami, a co się działo za drzwiami to tylko Lotar wiedział. Lavinia okazała się kobietą, która mimo młodego dość wieku, wiele widziała i wiele przeżyła. Była inteligentna, choć jej poczucie humoru było ograniczone do minimum. Stonowowana i poważna, wiedząca czego chce od życia, co też jasno i klarownie pokazała Lotarowi już pierwszego. Bo jakże inaczej zinterpetować widok kobiety, która zaprasza Cię do swojej kajuty, witając cię w negliżu butelką dobrego wina.

Drugi dzień podróży nie zapowiadał niczego złego. Piękna, słoneczna pogoda. Silny, choć trochę mroźny wiatr, który popychał statek, a także zero niebezpieczeństw na drodze. Dochodziło właśnie południe, gdy w oddali zamajaczyła jakaś wyspa. Miała ona skaliste, klifowe brzegi i porośnięty gęstym lasem, górzysty interior. Góry pochodzenia wulkanicznego są poprzecinane licznymi jaskiniami, grotami i pasażami, jakie przez tysiąclecia wyżłobiły obecnie już wygasłe potoki lawy. Na jej północnym wybrzeżu można było ledwie dostrzec sylwetkę jakieś fortecy. Youviel od razu poznała, że została ona wzniesiona na pozostałościach starożytnych elfickich budowli. Była to twierdza Pirackiego Króla. Poniżej fortecy, wykute w skale po południowej stronie góry, położone jest miasto Roba. Według plotek mieszkańcy, podobnie jak inni wyspiarze, zajmują się wyrębem drzew.

Na klifach, gniazduje tysiące mew, petreli, albatrosów i brzytwodziobów, których stada wzbijające się w niebo nadają wyspie niemal bajkowego wyglądu.

-Sartosa - szepnęła Hanne Store. A w tych słowach można było wyczuć odrobinę lęku i podziwu. -Na szczęście jesteśmy daleko od niej. Spokojnie przepłyniemy - uśmiechnęła się i wróciła do swojej pracy przy żaglach.

Bosman zaczęła w tym czasie coś pokrzykiwać i poganiać dziewuchy do pracy, które zaczęły się uwijać jak w ukropie. Towarzyszył temu jednak radosny śpiew.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 17-07-2015 o 07:59.
valtharys jest offline  
Stary 08-07-2015, 13:13   #125
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Lotar był pewien, że podczas podróży nie będzie się nudzić. Morze zmieniało się nieustannie i każdy, kto nie siedział zakuty w łańcuchach pod pokładem, albo też nie wychylał się bez przerwy za burtę, w celu oddania hołdu Manannowi, miał szansę na podziwianie jego uroków.
Dużo uroku miała w sobie również załoga Zeffiro, o czym Lotar wiedział już wcześniej, chociaż nie spodziewał się, że będzie miał przyjemność bliżej zapoznać się częścią owego uroku i będzie mógł łączyć przyjemne z pożytecznym.

Logiczną rzeczą byłoby, gdyby Lavinia zainteresowała się drużynowym medykiem, z którym mogłaby się dzielić wiedzą i doświadczeniem, ale skoro jej wzrok spoczął na Lotarze... Ten ostatni nie zamierzał narzekać. Kajuta okrętowej medyczki, choć nie była pałacem, i tak jakością górowała nad przydzielonymi pasażerom kabinami, a sama medyczka miała pewne, hmmm..., atuty, których nie posiadali inni pasażerowie. Oczywiście nic nie ujmując pasażerkom. Poza tym medyczka mieszkała sama i można było w ciszy i spokoju rozkoszować się smakiem wina, powymieniać się wiedzą, porównać doświadczenia i blizny, postudiować wspólnie dzieła natury.

Niektóre dzieła natury są piękne, ale zarazem i śmiertelnie groźne.
Do tej grupy zaliczają się nie tylko piękne niewiasty, ale i na przykład wulkany. Albo trąby powietrzne. Albo i pustynie. A niekiedy i wyspy. Takie, jak Sartosa, królestwo piratów.
A Lotar, choć pełen podziwu dla urody wyspy, miał cichą nadzieję, że Norsmenka ma rację i że zdołają przepłynąć bez problemu obok groźnej wyspy.
 
Kerm jest offline  
Stary 10-07-2015, 00:21   #126
 
Narina's Avatar
 
Reputacja: 1 Narina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skał
Wir wydarzeń, w jaki ostatnio cała drużyna się wdała, potrafił zamieszać w głowie zapewne niejednemu. Piętrzące się problemy, kłopoty, przeszkody wyraźnie dawały się Elenie w kość. Bójka w karczmie, po której dziewucha nadal miała pamiątki w postaci pięknie rozkwitających sińców na plecach, żebrach, obita kość ogonowa... Choć i tak najgorzej nie trafiła. Na samo wspomnienie widoku Hansa wiszącego w stajni dziewczynie odechciewało się jeść. Nie był to jednak jej ból. Ona jedynie szła czasem jak kaczka i zagryzała zęby, kiedy źle stanęła czy chciała usiąść. Cóż, sama tego chciała. Mogła się nie mieszać do zatargu. Ale na samą myśl tamtego wieczoru kącik jej ust drgał w górę. Szczególnie mina tego oprycha... Najwyraźniej się opłacało.

Kiedy szli do portu i dotarli do wynajętego statku, dziewucha miała dziwną minę. Chyba nawet otworzyła gębę z zachwytu. Tego się nie spodziewała. Wielki, piękny statek, kunszt ręki człowieka. Gdyby potrafiła, to pewnie by zagwizdała z uznania. Ale nie umiała, to i szła cicho. Dlatego też rozglądała się dokoła, podziwiała żagle, maszty, relingi. Takiego statku jeszcze nie widziała. Cudo to za mało powiedziane. Ten widok zapierał jej dech w piersiach (no, może niekoniecznie aż tak dosłownie). Nie trudno się było domyślić, że ten młody szczyl w życiu nie widział zbyt wiele, szczególnie tego zrobionego z większym przepychem, bogactwem i za ogromne pieniądze. Elena nieświadomie cmokała niezbyt głośno, kiedy to oczy błądziły po rufie, rzeźbie, czy kadłubie. Dziewucha nie potrafiła nazwać tego wszystkiego, nawet nie siliła się na to.

To wszystko zapewne przykryło nieprzyjemne uczucie, jakie towarzyszyło złodziejce jeszcze poprzedniego wieczora. Podchodziła do podróży statkiem dość mocno sceptycznie. Do tego, nie ukrywajmy, Elena chciała mieć już za sobą całą obecność w Tilei. Jakoś to miejsce nie przypadło jej do gustu. Ludzie machający rękoma, jakby nie dało się rozmawiać bez gestów, dziwne zwyczaje, śmieszne (inne) budynki, cały przepych, ale i wszystkie afery jakie ich dotknęły nie pozostawiły w głowie dziewczyny najlepszych wspomnień. Choć kupiec był nawet zabawny. Ale nie czas na wspomnienia. Na ten moment pani kapitan przedstawiała drużynnikom całą załogę. Elena nie wdawała się ani w jakieś gadki (bo i po co? Kto by jej słuchał?) ani jakoś mocno nie przywiązywała zbyt dużej uwagi na to, która z kobiet kim się interesowała. Jeśli podejść do tego szczerze, to dziewucha nawet nie zauważyła, że niektóre załogantki zaczynały się mizdrzyć do mężczyzn, jak ci tylko weszli na pokład. Dziewczynę interesowało na razie jedno: koja. Chciała rzucić swoje podręczne rzeczy w kąt, trochę się oporządzić i położyć, żeby odpocząć. Wydawało jej się dlatego, że przedstawianie załogi i zwiedzanie statku nie miało końca. Szczęśliwie dotarła do momentu, w którym pozwolono jej na tak zwane wyskoczenie z butów. Na to czekała. Oficjalna część tego wieczoru się skończyła. Dziewucha mogła więc zająć się sobą. Na całe szczęście podróż okazała się być dla niej na tyle łaskawa, że nie rzygała dalej niż widziała. Co prawda na początku czuła się dziwnie, zupełnie jakby wypiła za dużo, ale uczucie to minęło. Kiedy coś zjadła, napiła się, przeszło jej całkowicie. Posiedziała z drużynnikami. Pogadała, posłuchała i cóż, ziewnęła...
Pierwszego wieczoru dość szybko odłączyła się od drużyny i wróciła do swojej kajuty. Poszła spać. Śniła jej się matka, śnił jej się jej dom. Śnił jej się jej skurwiały ojciec. Mama była zdrowa, jednak ojciec chlał jak to pamiętała dziewczyna. Później Elena widziała… I choć nie dośniła, wiedziała, co się stało. Nic więc dziwnego, że Elena nie wstała radosna jak skowronek następnego poranka.

Było jeszcze jak na nią nieprzyzwoicie wcześnie, kiedy dziewucha wylazła z kajuty i poszła na pokład. Siadła w takim miejscu, by nikomu nie zawadzać. W dłoniach trzymała coś niewielkiego i gapiła się w bezkres morza. Patrzyła bez celu przed siebie. Siedziała tak dość długo, aż wiatr nie przewiał jej doszczętnie. Zaczęła szczękać zębami. Jakoś jej to nie przeszkadzało. Rozejrzała się. Większość osób już się kręciła po statku. Westchnęła i powłóczyła się, jak to miała w zwyczaju, przed siebie. Chyba był to czas śniadania. Rozmowy o planach, podróży już przebytej i tej planowanej oddaliły od Eleny ciemne i chmurne myśli związane z domem. Dziewucha, choć gówniara, to jednak martwiła się o matkę. Teraz złodziejka miała jednak inne zajęcia na głowie. Miała też nadzieję, że jej rodzicielka nadal jest pod dobrą opieką. Cóż, chyba zatęskniła. Każdemu może się zdarzyć.
 
Narina jest offline  
Stary 11-07-2015, 19:16   #127
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Jakoś tak było że pomimo swojej burkliwości i milczenia, Galvin nigdy nie mógł usiedzieć na miejscu. Pierwszego dnia założył marynarskie łachy, a na głowę przywdział czerwoną chustę i trójgraniasty kapelusz. Nakrycie to ozdobił przypinką z krasnoludzkim motywem w którym zawarty był dzban. Zatknął za nią pióro, którego używał do pisania dla bardziej zawadiackiego wyglądu. Zrezygnował ze swoich szat pozostając przy sprawdzonej skórzni, która była dla niego prawie jak druga skóra.
Kronikarz wyprawy szukał miejsca gdzie w spokoju mógłby przysiąść z kuflem piwa i księgami. Na pokładzie wrzała praca, więc ciężko było się skupić. Zszedł do kuchni, jednak tam urzędowała Bretonka, która krzątała się bezustannie czy to gotując czy szukając swojego pupila, który mozolnie i po cichu uciekał jej. Galvin miał ochotę sam wziąć się za gary, ale zrezygnował z tego pomysłu, wszak był gościem, a wbijanie się w kompetencje załogi było nie na miejscu… przynajmniej dopóki nie będzie znał poziomu ich kompetencji. Łażenie pod pokładem tylko go przyprawiało o rozbawienie, kiedy widział towarzyszy mających trudności z przystosowaniem się do morskich wojaży. Ot... chyba Manann nie bardzo lubi synów Sigmara.
Ostatecznie gdzieś w połowie dnia pierwszego wylądował Galvin w bocianim gnieździe - było to jedyne miejsce gdzie mógł zaznać spokoju. Załoga mogła obserwować jak krasnoludzki uczony wspina się po olinowaniu, niezbyt zręcznie, ale skutecznie bez lęku przed wysokością czy bujaniem. Niektórzy spoglądali z zazdrością na wspinającego się khazada. Na jego plecach przytwierdzony pasami znajdował się antałek. Nikt nie zwracał natomiast uwagi na księgę, która zabezpieczona tylko łańcuchem dyndała u jego pasa, gotowa w każdej chwili spaść komuś na głowę.
- A można wiedzieć czego pan tu szuka, seniore krasnoludzie? - rozległ się kobiecy głos zabarwiony estalijskim akcentem, kiedy Galvin zbliżał się do celu.
- Szczęścia… i świętego spokoju. - odparł piwowar nie przerywając wspinaczki.
- Tego pierwszego tu nie widziałam… a święty spokój to chyba tylko w grobie.
- A zwykły spokój się znajdzie? - zapytał Galvin ładując się do bocianiego gniazda.
- To już prędzej. - odparła kobieta.
Dopiero kiedy khazad podniósł się na nogi i poprawił odzienie mógł się przyjrzeć rozmówczyni. Urodziwa estalijka obsadzające stanowisko obserwatora zawróciłaby chyba każdemu człekowi w głowie samym spojrzeniem szarych oczu. Galvin zdjął z głowy kapelusz i zamiótł nim po deskach w niezgrabnej parodii dworskiego ukłonu.
- Galvin Migmarson, kronikarz, do usług panny....
Estalijka roześmiała się widząc akrobacje krasnoluda.
- Hilaire…Hilaire Labre - przedstawiła się.
Obsadzająca gniazdo obserwatorka okazała się wesołą kobietą lubiącą żarty i dobrą zabawę. Co prawda Galvin szukał miejsca gdzie mógłby przy piwie w spokoju studiować księgę, ale widoki jakie roztaczały się ze szczytu głównego masztu oraz miłe towarzystwo pokrzyżowały jego plany. Hilaire poczęstowana ciemnym piwem (choć sama przyznała, że woli inne trunki) opowiedziała krasnoludowi trochę o swoich obowiązkach wymagających ciągłego gapienia się na horyzont. Nocne wachty były o tyle ciekawsze, że można było się patrzyć w gwiazdy, jednak wymagano też wzmożonej czujności. Dopiero ten temat pozwolił krasnoludowi powrócić do swoich zajęć, bowiem księga którą ze sobą zabrał traktowała o astronomii. Siadł więc opierając się o maszt, rozłożył tomiszcze i zagłębił się w lekturze rozkoszując się piwem oraz rześkim wiatrem. Estalijsce najwyraźniej nie przeszkadzała obecność krasnoluda, którego jego własne zajęcia pochłaniały w całości.

***

Dzień drugi powitał żeglarki i drużynników mroźnym tchnieniem. Galvin krzątał się rano po kuchni przygotowując jedzenie dla swoich towarzyszy, sprzeczając się ze szczypiorowatą kuchareczką Eline. Styl krasnoludzkiego gotowania nie przypadł do gustu Bretonce…prawdopodobnie powodem tego było używane przez Galvina narzędzia do gotowania. Ostrza kuchenne krasnoluda bardziej przypominały narzędzia do ubijania wrogów, a nie do kucharzenia. Tak czy tak cały ranek i przedpołudnie zeszły na kulinarne zmagania, więc kiedy krasnolud wyszedł na pokład, aby wejść znów na bocianie gniazdo w oddali było widać Sartosę.
O wyspie piratów nasłuchał się trochę w Barak Varr. Morskie zakały omijały statki krasnoludów, jednak zwykli żeglarze mieli wiele problemów z rezydentami Sartosy. Na wszelki wypadek Galvin zszedł pod pokład po swoją broń. Siadł na dziobie obok Wolfgrimma i zaczął ją szykować. Może i przepływają daleko, ale strzeżonego Przodkowie strzegą. Osełka i smary poszły w ruch podobnie jak piwo.
 
Stalowy jest offline  
Stary 11-07-2015, 22:49   #128
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Gomez i Laura

- Coś ostatnio markotna jesteś - Gomez ni to stwierdził, ni spytał Laurę po kolejnej upojnej chwili gdzieś w ładowni statku.
Minął dłuższy moment nim usyszał odpowiedź, wyburczaną ochrypłym i niezbyt przyjemnym tonem do którego siłą rzeczy zdążył się już przyzwyczaić.
- Potrzebowałam czasu żeby coś przemyśleć. - fanatyczka odruchowo zaczęła wodzić palcami po jego ramieniu, drapiąc paznokciami ogorzałą od słońca skórę - Nie mów, że brakowało ci mojego ględzenia. Jestem człowiekiem wielkiej wiary… lecz coś takiego wykracza nawet poza moją zdolność pojmowania.
- No mów że wreszcie kobieto - zdenerwował się nożownik - Czyżby spodobał ci się któryś z naszych kompanów, a może któraś z tych żeglujących dziwek?!
Zęby fanatyczki zgrzytnęły głośno, a ona sama usiadła ze skrzyżowanymi nogami, posyłając mu pełne złości i gniewu spojrzenie. Poruszyła wargami jakby chcąc coś powiedzieć, lecz zamiast tego prychnęła rozjuszona. W końcu zaklęła pod nosem nie spuszczając wzroku z jego oczu.
- Będziesz ojcem. - oznajmiła bezbarwym tonem, zciskając dłonie w drżące pięści. Postanowiła nie bawić się w podchody, tylko prosto z mostu wyłożyć dręczącą sprawę. Byli na statku, dróg ucieczki nie pozostawało wiele.
- Cooo?! - nożownik zerwał się na równe nogi. Jego fizjonomia wyrażała, szok i niedowierzanie, a potem… A potem wybuchnął śmiechem, głośnym, perlistym jakby narodził się na nowo.
- Nie bujasz? - dodał po chwili.
Laura zamrugała i w ciszy obserwowała ten wybuch radości nie bardzo wiedząc co o tym wszystkim sądzić. Spodziewała się awantur, rękoczynów, baaa! Nawet próby wrócenia to Tilei wpław i udawania że nigdy się nie znali...a tu coś takiego.
-A czy wyglądam jakbym miała żartować? - odwarknęła, za maską złości chowając inne uczucia.
-No nie wkurzaj się już, będzie dobrze. - Gomez zaczął pocieszać fanatyczkę, usiadł przy niej i próbował ją objąć.
W pierwszym odruchu chciała odepchnąć oponenta i posłać go do wszystkich diabłów przy akompaniamencie wiązanki jakiej nie powstydziłby się rasowy doker. Zamiast jednak wszczynać awanturę, opuściła głowę i westchnęła ciężko dając zbliżyć się do siebie.
- Dobrze? Upadłeś na głowę? Nic nie będzie dobrze, nie w przypadku takich jak my. Jak sobie to wyobrażasz? - wyrzuciła cicho garść pytań, nie odrywając wzroku od podłogi - Z każdym kolejnym miesiącem będę dla was coraz większym obciążeniem. Nienawidzę...być bezradna. - dokończyła z zacięciem.
- A gówno tam. Mamy siebie. - walnął nożownik - Będziemy mieć dzieciaka, a kto kurwa przewidzi jak będzie przyszłość? Poza tym myślisz że ta ciuciubabka z Bragthormem skończy się szybko? Ja szczerze w to wątpię. Po tym co usłyszałem u kapłanów boga zmarłych, to choć tępy jestem w tych uczonych sprawach jak tabaka w rogu, to jedno zrozumiałem, że ta zabawa będzie trwać lata i to może nasz dzieciak ją zakończy.
-I co, będziemy się ze sobą użerać do usranej śmierci? - podniosła wzrok i zawiesiła go na mężczyźnie, a po jej ustach zaczął błąkać się cyniczny uśmiech - biorąc pod uwagę okoliczności może to nastąpić raczej prędzej niż później...w tym upatrujmy nadziei.
Aż tak ci ze mną źle? - odpowiedział zdziwiony, a potem dodał - Jak chcesz możemy to rzucić wszystko w diabły, powiedz tylko słowo.
Gomez nie wiedział czy dobrze zrozumiał Laurę, to “użeranie się do śmierci” było trochę dziwne.
- Zobowiązaliśmy się do czegoś. Danego słowa nie wolno łamać - kobieta pokręciła przecząco głową, jakby nie chcąc się rozwodzić nad sprawami oczywistymi. Odkaszlnęła, splunęła w kąt i dorzuciła z zębatym uśmieszkiem, przejeżdżając opuszkami palców po jego policzku - Gdyby było tak źle odgryzłabym ci oboje uszu...i nie tylko. Masz wszystko, możesz to rozumieć jak chcesz.*
- Podobno kobiety w ciąży są bardziej gorące - Gomez starał się rozładować sytuację, przechodząc w bardziej przyjemne rejony, choć jego język i tym razem wyprzedził rozum - A już myślałem że to z zazdrości, bym nie miał ochoty na inne.
- Już ci się znudziłam? - spytała jadowicie uprzejmym tonem, a w czarnych oczach zapłonął ogień.*
- Nie o to chodzi, tylko że od momentu wejścia na ten babski statek, narzuciłaś takie tempo, że cały czas łażę obolały. Myślałem że to z zazdrości, ale teraz cieszę się że powód jest inny.
- Zawsze mogłeś powiedzieć, że boli cię głowa… - rozłożyła ramiona i uśmiechnęła się rozbrajająco.
- W zasadzie boli mnie co innego, ale nie na tyle by nie zrobić tego jeszcze raz. - Gomez przyciągnął ja za wąską kibić ku sobie i pocałował.
Laura odwarknęła coś, lecz złączone usta stłumiły znaczenie słów. Pokryta bliznami dłoń wystrzeliła do przodu i zacisnęła się mocno na krtani nożownika, druga zanurzyła się w jego ciemnych włosach.
- Cóż za poświęcenie- sarknęła gdy tylko oderwali się od siebie na krótką chwilę.
- Dość tych przekomarzanek. - I sięgnął dłonią między jej uda. Pożądanie wzięło nad nim górę, przyćmiewając zmysły i rozum.
Usłyszał ciche westchnienie, a uderzenie serca później ostry, piekący ból przeciął jego policzek kiedy kobieta przejechała po nim zakrzywionymi pazurami. Zaraz jednak skoczyła do przodu i wykorzystując siłę pędu i masę ciała, przewróciła ich oboje na deski pokładu.
-A może mnie zacznie boleć głowa? - Laura nie zamierzała odłożyć na bok drobnych złośliwości, lecz przyspieszony oddech i lśniące w półmroku oczy przeczyły cynicznym słowom.
 
Komtur jest offline  
Stary 12-07-2015, 23:32   #129
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Youviel i Wolf

Wolf był w gruncie rzeczy zadowolony z tego w jaki sposób udało się uwolnić Manfreda i odnaleźć Hansa. Co prawda gdy zobaczył w jakim stanie jest kapłan, miał ochotę się rzucić na sędziowskiego pasierba. Złorzeczył i klnął na psubrata i jego kompanię martwych już towarzyszy, którzy dopuścili się takiego czynu wobec osoby otaczanej w Imperium szacunkiem i respektem. Był zły, że nie otrzymali żadnej rekompensaty za krzywdy. Pomijając jednak te rzeczy, był zadowolony. Udało się zebrać wszystkich na nowo i zdążyć na statek przed wieczorem. Czyn który wydawał się niemożliwy jeszcze tego samego ranka. Dlatego też z uśmiechem powitał kapitan oraz jej załogę, gdy tylko zszedł z trapu na pokład Zeffiro.

To zadowolenie nieco irytowało elfkę. Szczególnie, że uśmiech był kierowany innych kobiet. Po ostatnich rozmyślaniach i rewelacjach jakich doświadczyła, przestały jej się podobać stare pomysły. Nie mogąc odciągnąć troski Wolfa o siebie w końcu zrezygnowała z tego. Chciała go odepchnąć, a jednocześnie nie potrafiła tego zrobić. Och ironio. Skoro on był o nią zazdrosny to i ona miała do tego prawo. Szczególnie, że nie zamierzała go już zostawić. Posłała więc chłodne spojrzenia załogantkom, aż zatrzymała swój wzrok na pani bosman. Drobny uśmiech zawitał na jej twarzy.

Gdy Mariasole zaproponowała swoją kajutę przywódcy, rycerz spojrzał na nią uważnie. Nie mogło być jednak mowy o pomyłce. Choć miał odpowiedź na końcu języka obejrzał się wpierw na stojącą nieopodal Youviel zastanawiając się czy usłyszała słowa kapitan. Było w tym geście też pewne wahanie, gdyż ostatnimi czasy Wolf nie zaspokajał swojej chuci, co w pewien sposób odbijało się na jego nerwach. Wzrok elfki mówił wszystko. Był chłodny i nieustępliwy. Mężczyzna wrócił uwagą do Mariasole i pokręcił głową bez słów, choć z pewnym żalem odrzucając propozycję. Nigdy nie był w stałym związku i teraz zaczynał rozumieć czemu ludzie po wsiach tak na to narzekali. Nie zamierzał jednak pochopnie ulegać tym stereotypom.

Gdy zrzucili swoje toboły w jednej ze wspólnych kajut, Wolf nie kwapił się do jej opuszczania. Nie czuł się zbyt pewnie gdy statek odbił od brzegu i potrzebował dłuższej chwili na złapanie oddechu. Choć z pewnością nie przeżywał tego jak Hans, czy też Karl, to jednak pierwszy raz był na morzu. Bujało mocniej niż na rzecznej barce. Dopiero po godzinie odważył się wyjść na pokład by obserwować w milczeniu pracę kobiet. Zagadnięty odpowiadał zdawkowo pomny na umowę jaką zawarł z kapitan. Miał też nadzieję, że towarzysze będą o tym pamiętać i w swych swawolach zachowają umiar.

Youviel odnalazła Galvina niedługi czas po wypłynięciu jak już wszystko się uspokoiło. Rozmowa z przemądrzałym krasnoludem była ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę. Ale ponownie zaszłą taka potrzeba. Ponownie stwierdziła, że różnice międzyrasowe powinny zostać odrzucone. W końcu to on miał wiedzę, nie ona.
- Galvinie, potrzebuję z tobą porozmawiać.
Brwi krasnoluda uniosły się i opadły. Galvin potarł swoje wąsiska.
- Aha… co ci leży na wątrobie? - zapytał wprost tęgogłowy.
- Kolejny sen - powiedziała i zaraz dodała. - {i]Dużo snów.[/i]
- Uh-oh. - jęknął piwowar.
Jak dotąd wizje i sny elfki okazały się znaczące odnośnie ich wyprawy, jednak fakt, że znów nawiedzały wojowniczkę… Elfka była dostatecznie styrana przez los fizycznie i psychicznie. Czy bogowie nie mieli dla niej litości.
- Opowiadaj. - Galvin musiał ugryźć się w język, bo miał ochotę zaproponować Youviel piwo na rozluźnienie języka, jednak przypomniał sobie jak ostatnio się kończyło dla szpiczastej picie trunków jakichkolwiek.
Elfka opowiedziała. O dziwo mówiła spokojnie, ale jej głos był wręcz grobowy. Przedstawiła te dwa dziwne sny jakie ją nawiedziły. I opowiedziała o duszy nienarodzonego i czytaniu nieznanego jej języka. Spojrzała na krasnoluda chłodno. Jednak nawet on wiedział, że złość nie była skierowana w niego. Wszystko było do Bragthorne’a.
Uważnie krasnolud wysłuchiwał relacji elfki, aż na koniec wymamrotał parę słów, które brzmiały jak wołanie do Przodków o mądrość i poratowanie w ciężkiej sytuacji. Galvin zamknął oczy, aby jeszcze raz wyimaginować sobie obrazy, aby wczuć się w rolę Youviel. Jakby on to wszystko widział. Jakby to on tam był i to odczuwał.
- Myślę… myślę, że te pierwsze sny to wizje przyszłości… Co się stanie jeżeli nie podołamy. Ten ostatni sen… to wiedza tego gnijącego kurwisyna. Co musi zdziałać, aby dopiął swego. Tak mi się wydaje. - rzekł Galvin masując skronie.
- Pewnie masz rację… - mruknęła kobieta. - Znów wolała bym aby Wolf o tym nie wiedział. Przynajmniej na razie. Jeśli… jeśli będą kolejne opowiem ci. Może dzięki temu… dzięki temu uda nam się dorwać tego skurwysyna - wywarczała ostatnie słowa.
- Wstrzymaj wodze tego konia, panienko. - krasnolud podniósł otwartą dłoń - Jesteś już wrakiem, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Potrzebujesz odpocząć od tego. To może być dla nas przydatne, ale jeżeli masz przez to skończyć jako śliniąca się, obłąkana elfka to trzeba się postarać, aby nie wykańczały cię normalne koszmary.
- I niby jak twoim zdaniem mam to zrobić? Jak mam przestać śnić? Może w ogóle nie będę spać. Wtedy na pewno wykituję - odpowiedziała zdenerwowana elfka. - Mówię ci to, bo uznałam, że będziesz wiedział jak to wykorzystać. I tak już dużo piję, i przesypiam nie pamiętając połowy. Może się na coś kurwa przydam, a nie tylko będę łazić jak tępa za wami i zbierać wszystko co złe po drodze.
Kręcąc tylko głową Galvin podszedł do swoich szpargałów i wygrzebał zielnik. Przerzucał strony, aż trafił na to czego potrzebował. Wyjął z kufra jeden z mieszków.
- Ech… co wy elfy wiecie o piciu. Zioła, kobieto, zioła. Napar z kilku listków melisy, na spokojne śnienie. Jest też parę innych, ale na razie spróbuj tego najprostszego. Jeżeli on nie podziała dam ci coś bardziej specyficznego. Po mocniejsze rzeczy trzeba udać się do Karla, ale odradzam stanowczo picie, narkotyzowanie się lub odurzanie. - rzekł krasnolud - Jak tak patrzę to trzeba było przed wypłynięciem zajść do jakiejś wiochy i kupić całą beczkę ziół.
Na wzmiankę o piciu Youviel fuknęła cicho. Zmierzyła Galvina wzrokiem po czym wzięła od niego zioła.
- Wiemy wystarczająco dużo. To, że ja mam słabą głowę nie znaczy, że inni nie znają się na sztuce. Nie jesteście jedyni, co potrafią tworzyć wiesz? - powiedziała chłodno niemal cedząc słowa naburmuszając się jeszcze bardziej. - Może pomoże… a może beczka poszła by na marne .
- Aha… jak chcesz pogadać o stereotypach to idź do Wolfgrimma. - odciął się krasnolud.
Elfka prychnęła i gdzieś pomiędzy kolejnymi wymamrotanymi przekleństwami w eltharin pojawiło się “dziękuję”. Ale równie dobrze krasnolud mógł się przesłyszeć. Youviel zaś odeszła zapamiętajuąc aby spróbować skorzystać z tych ziół.



Gdy noc w pełni już zapadła nad pokładem, a rozgwieżdżone niebo jaśniało nad głowami Wolf odbył rozmowę z Mariasole. Choć nie poszła tak jak myślał, dowiedział się istotnej rzeczy, którą następnego ranka zdradził kompanom. Z nimi nie trzymał gęby na kłódkę i języka za zębami. Ktokolwiek kto chciał pogadać z Wolfem, mógł cieszyć się jego towarzystwem. Zwłaszcza że na podorędziu czekały na odszpuntowanie zakupione wcześniej antałki.

Jedną rozmowę jednak musiał przeprowadzić na osobności. Po śniadaniu Wolf wyczekał moment, w którym znajdzie się z Youviel sam na sam w kajucie. Wszak ich towarzysze mieli inne zajęcia, które uwzględniały czyszczenie konia, wspinanie się po takielunku, wzajemne zaczepianie się z załogantkami, czy też picie wina z pokładową medyczką. Nie trzeba było się specjalnie starać, lub wyrzucać druhów za drzwi, by znaleźć chwilę samotności.

- Youviel… - zaczął chrypliwie.
- Tak? - podniosła wzrok na mężczyznę. Nie był już chłodny ani przenikliwy. - O co chodzi?
- Chcę pogadać - stwierdził.
Elfka w odpowiedzi podniosła brwi i kiwnęła głową. Zdało jej się oczywistym, że chce z nią rozmawiać.
- A więc, o co chodzi?
- Ja… - ponownie zaczął ale urwał. - A pieprzyć to - warknął pod nosem.
Postąpił krok do przodu niemal się zderzając z elfką i złapał ją za kark przyciągając do siebie i całując. Druga dłoń wystrzeliła do przodu obejmując jej talię, by nie mogła się wyswobodzić. Miał ochotę na kobietę.
Youviel wydała krótki okrzyk stłumiony przez wargi Wolfa. Zaraz się napięła jak cięciwa zezłoszczona jego zachowaniem. Wiedziała, że w przepychance nie miała z nim szans, ale była od niego znacznie zręczniejsza. Dlatego spróbowała się wyswobodzić z objęć wojownika. Skutek był mizerny. Wolf trzymał ją mocno.
- Poczekaj..! - wyrwała się z pocałunku na chwilę.
Nie miał ochoty czekać. Chciał ją posiąść. Nie był jednak człowiekiem, który zwykł gwałcić swoje kochanki. Świadomość ta i wewnętrzna walka jaką toczył zezłościły go. Alternatywa w postaci Mariasole jawiła się coraz jaśniej.
Puścił elfkę z uścisku i odstąpił o krok świdrując ją spojrzeniem.
- Czekam - rzekł sucho.
- Nie tak… - szepnęła elfa starając się opanować. Zdecydowanie nie miała teraz ochoty, tak jak i nie miała jej od ostatniego miesiąca. W zasadzie od kiedy straciła dziecko. Wolf jednak tego tak nie przeżywał. On wciąż miał swoje potrzeby i widocznie nie potrafił zrozumieć, że ona ich nie ma.
- Wolę cię inaczej zaspokoić - powiedziała czując jak bardzo nie podobają jej się te słowa. Widać w końcu nadwyrężyła jego cierpliwość i musiała zrobić coś wbrew sobie aby uniknąć tego na co go tak namawiała. Aby przespał się z inną kobietą.
- Co masz na myśli?
- To samo co będę robić jak będziesz stary i zniedołężniały - powiedziała z lekkim uśmiechem. W zasadzie planowała ponownie dać mu przyjemność ustami, ale chciała samej wyjść z inicjatywą. Tylko dlatego, że musiała się bronić przed jego natarczywością nie podobała jej się ta sytuacja.
Wolf przypomniał sobie widok swojej męskości znikającej w jej ustach. Gniew jaki odczuwał częściowo wyparował. Został tylko ten, który odczuwał względem swojej osoby. Zacisnął dłoń w pięść i zaraz ją rozluźnił. Westchnął i pokręcił głową.
- Jeszcze nie jestem zniedołężniały Youviel - powiedział ponuro. - Wciąż nie możesz? - jego wzrok zjechał na podbrzusze elfki.
- Na litość Ishy… - mruknęła pod nosem elfka unosząc ręce go góry. - Jesteś w wyraźnej potrzebie. Pozwól mi ci ulżyć kochany.
Podeszła bliżej znów go całując ale delikatniej i nie tak agresywnie. Zaskoczenie na jego twarzy zostało przesłonięte złączeniem warg. To nie pasowało do nowej Youviel. To był głos przeszłości i wizja elfki, którą znał przed tragedią. Podjął pocałunek pozwalając sobie na kilka sekund przyjemności, ale przerwał go. Odnalazł jej spojrzenie.
- Myślałem że przełamię twoją niechęć, jeśli wezmę cię, tak jak zwykłem brać - powiedział słysząc jak głupio to brzmi. Złość wyparowała całkowicie. Zostało tylko poczucie winy.
Elfka otworzyła usta aby zaraz potem je zamknąć. Odwróciła spojrzenie i ponownie spojrzała w oko Wolfa.
- Pomijając pierwszy raz kiedy oboje byliśmy pijani, nigdy tak się na mnie nie rzucałeś - stwierdziła sucho kobieta. - A jeśli chcesz mi pomóc to na pewno nie gwałtem. Obawiam się, że potrzebuje spokojniejszego podejścia.
Skrzywiła się przy ostatnich słowach bo były równie idiotyczne co wcześniejsze Wolfa. Cała ta sytuacja była bezsensowna.
- Spokojn… - Wolf zaczął bezwiednie powtarzać jej słowa, ale urwał. Kiwnął głową. Było lepiej niż za ostatnim razem. Już nie było zarzekania się, że bezpowrotnie wszystko uległo zmianie.
- Tylko skąd ja ci na pełnym morzu kwiaty znajdę? - skrzywił się.
Youviel wytrzeszczyła oczy i zaraz parsknęła śmiechem. Nie mogąc się opanować oparła się o ścianę kajuty. Otarła w końcu łzę uspokajając się.
- Nie.. nie oto mi chodziło. He he heee… - pokręciła głową i wyprostowała się. - Chodziło mi o to aby miłość była nieco mniej gwałtowna. Tylko o to.
Gdy się roześmiała i on się uśmiechnął. Uważnie jednak na nią patrzył i chłonął widok, gdyż Youviel dawno już tak nie reagowała. Nawet gdy była pijana. Nie omieszkał tego nie zauważyć.
- Już dawno tego nie słyszałem - powiedział cicho. - Brakowało mi tego.
Podszedł i pogłaskał wierzchem zgiętych palców jej policzek.
Uśmiech zszedł z twarzy elfki zostając zastąpiony przez jego dużo słabszą wersję. Pocałowała palce Wolfa.
- Wiem - odparła cicho. Pokręciła głową. - Ale może nie rozmyślajmy nad tym. O ile pamiętam ktoś tutaj potrzebował pomocy - rzuciła spojrzeniem.
Kiwnął głową bezwiednie uciekając myślami gdzie indziej. Szybko jednak powrócił wiedząc że musi odpowiedzieć.
- Nie chcę żebyś mnie… - nie dokończył nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa. - … a samej nie czerpiąc przyjemności.
Elfka przytknęła palec do ust mężczyzny.
- Nie mam ochoty abyś patrzył takim smętnym wzrokiem po tych wszystkich kobietach - szepnęła zbliżając się do niego. - I uwierz mi, to sprawia przyjemność.
- Nic na to nie poradzę. Są niczego sobie… ale spróbuję - dodał Wolf widząc jej wzrok. - I spróbuję być mniej gwałtowny. Dobrze już milczę - ponownie uległ pod jej spojrzeniem.
Youviel pocałowała go, a potem zaprowadziła do najbliższej skrzyni opierając go o nią. Jej dłoń zsunęła się na krocze zaciskając na nim palce. Kobieta postanowiła wykorzystać całą swoją wiedzę i doświadczenie w przyjemnościach cielesnych. Żeby nie patrzył na inne.



Przez resztę dnia Wolf był zadowolony. Tak jak Youviel podejrzewała, nie oglądał się za kobiecą załogą… zbyt często. Był jednak chłopem i ciężko było czasem odwrócić wzrok od pewnych walorów. Z początku nudził się wielce jako że większość jego drużyny znalazła zajęcie. Nie było też sensu zawracać głowę chorym. Kapitan zaś bezpieczniej było unikać. Kręcąc się po statku odnalazł jednak Elenę, która samotnie wpatrywała się w morze. Do tej pory, nie miał zbyt wiele czasu, by pogadać z dzieciakiem. Postanowił to nadrobić.

Chciał znaleźć jeszcze Lotara, ale ten okopał się w kajucie medyk. Wolf dał więc za wygraną zostawiając druha przyjemnościom i resztę dnia obserwował fale, sprawdzał stan schorowanych, obserwował pracę załogi, a także przejrzał swój oręż ostrząc i konserwując jeśli trzeba oliwą. Gdy nadszedł wieczór legł w kajucie na hamaku, w tej pozycji rozmawiając z towarzyszami, z którymi dzielił pomieszczenie.



Sartosę wyrastającą na horyzoncie przywitał splunięciem za burtę. Nie znał złej sławy, jaką cieszyła się ta wyspa, tak dobrze jak żeglarze. Co nieco jednak wiedział z zasłyszanych rozmów. Nigdy też nie lubił rzecznych piratów, o których nietrudno w Imperium. Morze było większe niż rzeka, więc i skurwysyństwo morskich piratów z pewnością również było odpowiednio wyraźniejsze.

Zastanawiał się w jaki sposób wygląda morska bitwa albo abordaż. Nie mógł wyobrazić sobie jak można prowadzić potyczkę na bujających się pokładach. Ze statku też nie było żadnej ucieczki, więc zakładał że każda walka kończyła się rzeźnią albo białą flagą. Po chwili zreflektował się, że wolałby nie przekonywać się o tym na własnej skórze. Takie doświadczenia lepiej zostawiać wilkom ale morskim.
 

Ostatnio edytowane przez Jaracz : 23-07-2015 o 21:42.
Jaracz jest offline  
Stary 12-07-2015, 23:51   #130
 
Nemroth's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetny
Manfred opuścił celę szybciej niż się spodziewał, za co kompanom był niezmiernie wdzięczny. Pomijając już oczywisty brak komfortu spowodowany ciasnotą pomieszczenia, skuciem członków i więziennym klimatem czuł po prostu strach. Za każdym razem gdy strażnik mijał jego cele zaciskał pięści i wstrzymywał powietrze. Wizja tego że w każdej chwili ktoś wkroczy do jego izby by wymierzyć mu karę nie ograniczała się tylko do strażników przekupionych przez pragnącego zemsty ojca zabitej dziewczyny, czy ściganego czarnoksiężnika. Równie dobrze mogli to być konfratrzy z kolegium Manfreda. Ba! To mógł być jego własny mistrz który uznał że uczeń zawiódł w pierwszej samodzielnej misji. Magowie cienia mieli określone sposoby na pozbycie się niepokornych czy miernych adeptów i Manfred widział że bynajmniej nie wysyłali ich do kolegium światła by śpiewali w chórach. Gdy jednak czarodziej znalazł się już na zewnątrz budynku straży poczuł się pewniej i podziękował krótko towarzyszom(darując sobie zbytnią wylewność) i ruszył wraz z innymi ku Zeffiro. Pocieszała go myśl że cała sytuacja choć nieprzyjemna ostatecznie okazała się tylko gierką młodego szlachetki a nie perfidnym planem Braghthorna.




Podróż morska była nowym doświadczeniem dla Manfreda. Nigdy wcześniej nie pływał na statku. Łodziami czy barkami po imperialnych rzekach często ale nie można było porównywać tego do uczucia jakie ogarniało człowieka który po raz pierwszy znalazł się na pełnym morzu. Choć czarodziej nie znał się na okrętach wydawało mu się że Wolf wybrał dobrze. Zeffiro robił pozytywne wrażenie, dobrze przygotowanej i zadbanej krypy. Podobnie jego załoga. Wszystkie te przesądy dotyczące kobiet na statku wydawały się nie mieć przełożenia na rzeczywistość. Okiem szczura lądowego jakim był Manfred panie wyglądały na profesjonalnych, doświadczonych marynarzy.

Podróż czarodziej postanowił spędzić dość aktywnie. Ciekawość kazała mu chociaż spróbować porozmawiać z niektórymi załogantkami. Tak wiec w chwilach gdy interesujące go panie nie były szczególnie zajęte pracą czy którymś z jego towarzyszy udawał się do nich i grzecznie prosił o chwilę dla siebie. Odwiedził więc Lavinia Luden by dowiedzieć się czegoś o pracy medyka okrętowego, usłyszeć kilka rad na typowe morskie dolegliwości. Był u Yomaris by rzucić okiem na morskie mapy, poznać planowaną trasę ich podróży i popytać o jakieś okoliczne, ciekawe czy przeklęte miejsca. Gráinne Mhaol pytał o jakość czy skład prochu jakiego używali do dział(alchemia była dziedzina nauki jaką czarodziej chciał zgłębić). W miedzy czasie opierał się o reling statku i zaciekawiony spoglądał w morze i niebo. Dla niego był to wyjątkowy obraz, bo oprócz pięknego widoku bezkresnego błękitu widział również szalejące wokół wiatry magii. Jakże inne były ich mieszające się pasma od tego co dawało zobaczyć się na lądzie. Zdziwił się ile to Ulgu może się zgromadzić gdy zachodzi zjawisko jak to powiedziała Yomaris nazywane "dymieniem morza". Manfred planował poobserwować otoczenie z bocianiego gniazda ale jako że najczęściej ową lokację zajmował Galvin nie miał ku temu jeszcze okazji. Oczywiście nie uszło uwadze maga to że najwyraźniej wpadł w oko statkowej ochmistrzyni Madalyn ale nie miał odwagi odpowiedzieć na jej zaloty. Bo choć dziewczyna podobała się czarodziejowi, ten postanowił nie ryzykować zostania z nią sam na sam. Świeże wspomnienia zamordowanej dziewczyny i podejrzeń które padły na niego skutecznie wybijały mu amory z głowy. Wizja tego że coś pójdzie nie tak a wina za to spadnie na niego i znowu zrobi problem drużynie pozwalały zapanować nad libido. Inna sprawa że kochanek był z niego… dość nie doświadczony… Tak więc gdy dziewczyna poprosiła go o pomoc z beczkami z grzeczności oczywiście nie odmówił ale nie omieszkał zawołać do asysty jeszcze kogoś. Podobnie było w innych sytuacjach i jak dotychczas jego uniki sprawdzały się.

Gdy zbliżali się do Sartosy usadowił się na dziobie, bliżej burty skierowanej w stronę wyspy. Prawdopodobnie znajdował się tam największy piracki port w Starym Świecie. Wypatrywał czegoś oczywistego. Statku, czarnej flagi z czaszką, po prostu zagrożenia którego każdy się spodziewał. Choć załoga mówiła że nie ma powodów do obaw jakiś cień strachu i zwątpienia zawisł nad Zeffiro niczym sęp nad swą ofiarą.
 

Ostatnio edytowane przez Nemroth : 13-07-2015 o 01:55.
Nemroth jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172