Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-03-2010, 11:46   #131
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
- A potem? - znajomy głos.
Jaczemir poruszył się, a łoże zaskrzypiało niemiłosiernie, przeszywając dźwiękiem jak błyskawicą jego cierpiący właśnie mózg. Pił wczoraj? Nie pamiętał, ale sądząc po objawach chyba tak. Myśl pogalopowała w las pamięci, jednak sprawiła tak wiele udręki, że szybko powróciła bez odpowiedzi. Pił czy nie, teraz cholernie chciało mu się pić. Ostrożnie, by nie narazić obolałej głowy na niepotrzebny ból rozejrzał się po swej izbie. W wejściu stali Lisolette i Daree - jego goście. Zdziwiło go to, bo jak dotąd nigdy go nie odwiedzali, aż do dziś. I od razu oboje. Rzutu okiem starczyło, by przekonać się o bałaganie panującym w jego małej izdebce. Nie chodziło o wszędobylskie pajęczyny czy pozrzucane, z zaimprowizowanej z ławki i kilku desek półki, zioła walające się w nieładzie na klepisku. Pergaminy były nie na swoim miejscu. Powinny znajdować się w skrzyni, albo w torbie, a rozrzucone leżały w kącie izby. Błogosławcie Bogi temu kotu - przeleciało przez głowę Jaczemirowi. Strach pomyśleć co mogłoby się im przytrafić od gryzoni, gdyby poczciwa kocina nie obszczała mu izby. Uwagę przykuła przewrócona na podłodze butelka, w kącie druga. Może nie do końca osuszone? Nadzieja dodała mu sił. Stękając i macając w powietrzu rękoma podniósł butelki. W jednej zachlupało. Szybko wpił się w nią ustami. Nie było tego wiele, ale tych kilka łyków rozlało mu na twarzy wyraz szczęścia. Przypomniał sobie o gościach. Tak jak padł, w przykrótkich portkach i znacznie już podniszczonej koszuli, darze od Mistrza, pozbierał rozrzucone karty rękopisu, pozbawionym sensu gestem przygładził zmierzwione włosy i zwrócił się do pary w drzwiach.
- Co potem?
Arwid rozglądał się po izbie. Był tu pierwszy raz i raczej ostatni. Od panującego smrodu oczy Mistrza zaczęły łzawić.Dlaczego on tu mieszka, mógłby przenieść się do … bardziej odpowiedniego miejsca. Te wszystkie rupiecie, brud, odór końskich odchodów … czy tak powinien mieszkać wielki człowiek. Może to ten Swarzenbergerr nagadał mu, że nie ma w zamku miejsca. Przecie nie godzi się mieszkać a co bardziej tworzyć w takich warunkach.
- Co potem? To niedopuszczalne ... abyś mieszkał panie w takich warunkach - grzmiał stary Daree. Musisz natychmiast się spakować. A ja porozmawiam z jegomościem kapitanem i słowo daję, że przydzieloną dostaniesz nową, godną mistrza komnatę. Jeszcze rozchorujesz się na dobre pobywając w tym miejscu.
- Idea wcale godna - odezwał się chrapliwym głosem Jaczemir potrząsając lekko głową jakby chciał strzepnąć resztki snu. Szła zima. Izba była mała, łatwa do ogrzania, jednak blisko gruntu a drzwi były jeno prowizorką. - Jeno czy aby z tym pakowaniem to musi być natychmiast? Trochę niedomagam - tu wymownie uniósł osuszoną buteczynę - i nada by się trochę pokrzepić. Wszak przeprowadzka wiele sił zużywa.
Stary pijaczyna – dumał Mistrz - Ale każdego można przekonać, zmotywować, pobić własną bronią.
- Oczywiście nie musisz się śpieszyć mości Jaczemirze, ale w zamku zawsze to lepiej. Służba w kominku napali, pożywienie dostarczy a i po napitek tylko ręką sięgnąć wystarczy. Jakeśmy tu szli do ciebie to widziałem jak służka nowe butelczyny do sali obrad niosła. Ale skoro wolisz natenczas zostać … wolna wola … nie namawiam.
W oku wpółślepego starca zatańczył diabełek. Służba? Dostęp do jadła i napitku? Brzmiało znakomicie.
- Wpierw trza by z komendantem szczegóły obgadać...tak mniemam. Jednakże po co czas marnować... - szybko oblizał spierzchnięte wargi - ...jeśli śniadanie narychtowane. Tyle, że puki co wy goście moi. Nie godzi mi się gości po drugich komnatach przyjmować.
Tu zakrzątał się po izbie moszcząc dla Lisolette wygodne miejsce na rozklekotanej skrzyni, a Mistrza Daree gestem zapraszając na ławkę. Wyjrzał za przepierzenie, na okapie nie siedziało żadne ptaszysko. Zasunął drzwi sprawiając tym Arwidowi niemało zawodu, sam jednak zaplótł z kilku wybranych z walającego się po klepisku bałaganu gałązek ziół zawój, umieścił go na wbitym w futrynę hufnalu i z zadowoleniem przystąpił do rzeczy.
- A jakież to ważne sprawy szanownych gości w moje skromne progi zaprowadziły, jeśli wolno spytać?
Arwid ostrożnie zasiadł na chyboczącej się ławie. Wraz z zamknięciem drzwi w pomieszczeniu pociemniało, wzmógł się także panujący tu odór. Daree kilkakrotnie przełknął ślinę, gdy zawartość śniadania kierowała się w przeciwnym niż powinna kierunku.
- Jaczemirze zniknąłeś nam na dwa dni, więc w trosce o ciebie przyszliśmy tu z panienką Liselotte sprawdzić jak samopoczucie.Cały dzień wczoraj nie pokazywałeś się, choryś może?
- Chory? Nie. - na twarzy starca widać było skupienie i wysiłek - Wybaczcie, ale nie do końca pamiętam, com przez owe dwa dni porabiał... - zadumał. Po chwili miętosząc w ręku podniesione z ziemi rękopisy dodał - Właściwie to nie pamiętam niczego... Ale pisać musiałem... Na tych kartach rzeczy nowe...no i jeszcze to... - wskazał na puste butelki.
Mistrz kiwał głową. Ciekawy był zapisków Jaczemira, ale dopóki autor nie pokaże im ich, nie miał zamiaru nawet o to prosić. Sam gniewał się jeśli ktoś pytał o jego dzieło, gdy nie było jeszcze gotowe. Uznał więc, że Jaczemir sam niedługo poinformuje ich w sali obrad o wątku mściciela. Wtedy pomyślą razem, czy czasem nie będzie można go umieścić w opowieści.
- Nie pamiętasz niczego? Siedzieliśmy razem na dziedzińcu dwa dni temu, nie pamiętasz? A co więc pamiętasz ostatnio?
- Ptaki...łucznicze zawody...toasty w słońcu... - zadumał na dłuższą chwilę - eta wsio... - sięgnął za mankiet koszuli. List. Nie miał go!
- Ptaki ... tak przyglądały nam się wtedy na dziedzińcu, szczególnie jeden ... zabiłeś go Jaczemirze.
- Da, eto pomniu.
- Wygrałeś zawody, wznosiliśmy toasty ... za zwycięzcę, za mistrza co broń wykonał ... za urode panienki - Arwid skłonił głowę w kierunku Liselotte.
- Da. A patom my pili. I łuczsze nicziewo.
Liselotte przysłuchiwała się w milczeniu. Arwid spojrzał na nią kątem oka, nie opuszczało go przeczucie, że od samego poranka wydaje się być jakaś inna, odmieniona...
- Skoro pamięć płata ci figle Panie, może opowiem jak to żeśmy turniej na dziedzińcu zamkowym urządzili. Poza samym strzelaniem były też i inne rozrywki, po których to, co niektórzy zaniemogli na dwa dni ... - powiedział Daree podpierając wspartą na dłoni głowę.
 
Bogdan jest offline  
Stary 11-03-2010, 15:35   #132
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Arwid ze wspartą na ręce głową, zatykając lekko nos zaczął opowiadać o tym co działo się dwa dni temu na dziedzińcu zamkowym.

- Tak więc dwa dni temu kiedy szedłem do … kapitana Swarzenbergerra usłyszałem jak mnie wołasz Jaczemirze na dziedzińcu. Potem rozmawialiśmy jakiś czas, najpierw o liście, potem o wyjeździe Pani Arawii, no i wtedy zwróciłeś Panie uwagę, że sporo kruków kręci się nad dziedzińcem i że tylko fajdają na głowy. Wtedy to pomyśleliśmy o urządzeniu turnieju w strzelaniu do ptactwa. Strzelałeś jako pierwszy, było to wyborowe trafienie, ptaszysko z trzepotem skrzydeł spadło nieopodal wieży … tej wieży … potem zawody szły dalej …

- Tak i nużna okańczit, szto nacziałos.
- rzekł ni to do zgromadzonych, ni to bardziej do siebie Jaczemir. Żeby jak najprędzej mieć to z głowy szybko wypuścił strzałę w kierunku kolejnego celu. Kolejna strzała pomknęła w ślad. Oddał łuk w ręce Mistrza Daree. Swój udział w turnieju uznał za zakończony.
Arwid nieobecnym wzrokiem patrzył na Jaczemira. Tajemnica … nikt nie może dowiedzieć się o czym rozmawiają … strażnik tajemnicy nie może o niczym się dowiedzieć … pozory, trzeba zachować pozory … turniej musi trwać … kolejka … trzy strzały … Jaczemir … potem Lutfryd … na końcu ja … Jaczemir trzyma łuk … jedno truchło … jeden strzał … dwa razy nie trafił … a może strzelał tylko raz … nie, był świst … pozory … trzeba je zachować …
- Brawo …
- zaschniętymi ustami powiedział stary Darre … - następny miał być Lutfryd… chłopcze pokaż co potrafisz.

Lutfryd odebrał łuk z rąk Jaczemira. Mierzył krótko ... szybko wypuszczał kolejne strzały spiesząc się, chcąc zdążyć zanim czarne kruki odlecą. Niestety gorącogłowy młodzian nie mierzył dokładnie, trzy strzały poszybowały aż za mury.
- To niemożliwe ..- kręcił głową Lutfryd. - Łuk musiał uszkodzić się w czasie podróży. Zresztą sprawdź sam Mistrzu.
Arwid odebrał z rąk ucznia łuk. Nie patrzył w niebo ... wolno przejechał opuszkami palców po cięciwie, poślinił miejsce pośrodku, gdzie cięciwa napina na strzałę. Potem wybrał z kołczanu strzałę z czarną lotką, wygładził pióro ... zrzucił z głowy kaptur, sprawdzając na twarzy kierunek wiatru ... spojrzał w niebo ... jeden z ostatnich czarny punktów krążył nad dziedzińcem ... Daree patrzył na cel zakładając strzałę ... stanął w lekkim rozkroku, trzymając łuk w pozycji do strzału ... na ten jeden krótki jak mgnienie moment wstrzymał oddech ...jęknęła cięciwa wyrzucając śmiertelny pocisk.
Strzała z czarną lotką przemknęła pomiędzy dwoma krążącymi nad dziedzińcem krukami. Arwid zdał sobie sprawę, że w trakcie konkursu niestety znacznie podniósł się na jego niekorzyść stopień trudności - ptaków było już mało, a te które zostały kołowały wysoko a jego wzrok już nie taki jak kiedyś...Trafienie w ruchomy mały punkt na niebie to już nie dla niego. Mimo to założył kolejna strzałę, tym razem mierzył dłużej w ostatnie latające ptaszysko. Mimo mrużenia oczu, cel znikł jakby rozmył się we mgle.
- Eiwar min zichri be misztara ...- wycedził po arabsku Daree, chowając nie wystrzeloną strzałę z powrotem do kołczanu. - A więc mamy zwycięzcę ... brawo, brawo! ... To był wyśmienity strzał ... - tym razem głośno zwracając się do Jaczemira rzekł stary Mistrz.
Jaczemir uśmiechnął się pod nosem. Strzał był dobry, to prawda, jednak jako pierwszy miał ułatwione zadanie. Ale to nie on wybierał kolejność. Nieco małpując dwornie skłonił się zebranym na dziedzińcu.
- Ech... żałko szto niet sokoła. Wtedy by się z ptaszyskami zatańczyło - stwierdził ze smutkiem odprowadzając wzrokiem ostatnie kołujące nad dziedzińcem ptaki.
- Czas więc na toast dla zwycięzcy turnieju. Lutfrydzie mój drogi poszukaj no tej krościatej służącej i powiedz jej, żeby nową butelkę wina przyniosła albo dwie najlepeij oraz kielichy dla Liselotte oraz dla ciebie.
- Dobrze Panie
- rzekł uczeń i szybko oddalił się w poszukiwaniu służącej. Szybko zapomniał o niepowodzeniu na turnieju, myśl o wspólnej biesiadzie z wielkimi artystami rekompensowałaby większe niepowodzenia niż tylko niertafiony strzał w dodatku uszkodzonym w czasie podróży łukiem.
- Poczekajmy, aż wszyscy będą mieli napełnione kielichy ... o może na tamtej ławie - gestem dłoni wskazał Daree ...- wydaje się być większa i z pewnością pomieści naszą czwórkę.
Nim trójka artystów zasiadła na ławie, był już z powrotem Lutfryd z dwoma kielichami w dłoniach oraz butelkami wciśnietymi pod pachy.
- Panie, pomyslałem, że nie będę tracił czasu na poszukiwanie tej dziew ... tej służącej - powiedział uczeń, płonąc przy tym rumieńcem pod spojrzeniem Liselotte - no i sam do kuchni skoczyłem i wszystko co niezbędne przyniosłem. Proszę Pani o to kielich - kłaniając sie Lutfryd wręczył dziewczynie puste naczynie. Swój odstawił na ławę po czym zabrał sie do odszpuntowania butelki. Jej zawartość szybko wypełniła podstawiane kielichy.

- A więc za zwycięzcę turnieju ... zdrowie Jaczemira - wzniósł toast stary Daree.
Jaczemir z nieskrywaną dumą skłonił głowę. Uniesiony w toaście zwycięstwa puchar zabłysnął w słońcu. Jego zawartość szybko znikła w czeluści jego gardła.
- I za przedniego mistrza, co oręż ów przedni wytworzył. Toć dzięki niemu się poszczęściło. - dodał Jaczemir niedwuznacznie domagając się powtórnego nalania do pustego pucharu.
Puchary Lutfryda oraz Jaczemira dopominały się uzupełnienia. Uczeń nie mogąc dopuścić by zdrowie mistrza, który ten łuk wykonał miałoby narażonym być na szwank rozlał resztę zawartości butelki w większości do tychże dwóch kielichów.
- Zdrowie mistrza od łuku – wtórował uśmiechnięty Lutfryd.
Kolejny toast został spełniony przez Jaczemira do dna. Z błogim wyrazem twarzy oblizał wargi.
- I za nieprzeciętną urodę naszej uroczej Lisolette! - wciąż domagał się kolejnych toastów rozochocony Jaczemir.

Arwid nie zdążył odstawić kielicha od ust, gdy kolejny toast był już wznoszony. Lutfryd unikając spojrzenia swego mistrza odbił korek w drugiej butelce. Jako, że kielichy Arwida oraz panienki były w większości pełne niż puste, nalał tylko Jaczemirowi oraz sobie pierw opróżniwszy szybko własny kielich, aby ktoś kiedyś nie zarzucił mu że opuścił kolejkę.
- Za urodę panienki Liselotte - wtórował Lutfryd patrząc dziewczynie głęboko w oczy.
- Nie godzi się zatem nie wypić Waści zdrowia, Mistrzu Arwidzie. Zdrowie zatem! - wyraźnie wesoły Jaczemir szybko proponował kolejny toast.
- Zdrowie Mistrza Daree – krzyczał na stojąco Lutfryd rozlewając wino do podstawionych kielichów.

Potem poszło zdrowie Lutfryda, cesarza, komendanta twierdzy... Rozpędzony i w znacznym stopniu pijany Jaczemir proponował nawet zdrowie Voutrina, stojących na przybramnej warcie strażników i dziewki, co przynosiła ucztującym na dziedzińcu zakąski. Słońce kryło się już za blankami murów, a cztery zdrowo podpite postaci jakby tego nie widząc w najlepsze opróżniały kolejne butelki z zamkowych zapasów. Jaczemir był duszą towarzystwa. Gromkim głosem rozprawiał o dawnej, bo pamiętającej jego czasy kislevskiej modzie, rozwiązłości pewnej obecnie już leciwej damy, carskich polowaniach i czym kto jeszcze chciał. Mówił dużo, z biegiem czasu coraz mniej składnie i wyraźnie. W końcu przestał. Czy to z powodu ilości wina, jaką w siebie wlał, czy to z uwagi na cudowną pieśń odśpiewaną akapella przez Lisolette zaniemówił kompletnie.


- Siedzieliśmy tak, aż do zachodu słońca. Potem ciebie Panie strażnicy powlekli do … tego tu pomieszczenia a my wespół odprowadzaliśmy się do komnat. To były bardzo udane zawody …- zakończył stary Daree.
 

Ostatnio edytowane przez Irmfryd : 12-03-2010 o 07:45.
Irmfryd jest offline  
Stary 15-03-2010, 10:36   #133
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Jaczemir przysłuchiwał się krótkiej historii tamtego wieczoru z ciekawością, która sugerowała, że o większości tych rzeczy naprawdę słyszy po raz pierwszy w życiu. Patrzył na starego Daree, który pozornie niedbale, ale w rzeczywistości ze znawstwem snuł tę opowieść - tak jak tysiące opowieści które przyszło mu już w długim życiu opowiadać. Jaczemira nie opuszczało jednak dziwne wrażenie, że albo Arwid nie opowiada mu tak do końca prawdy, albo też że tamtego wieczora wydarzyło się coś jeszcze, o czym mu jego goście nie mówią. Może zresztą coś przydarzyło się wtedy jemu, a oni o tym nie wiedzą? Westchnął. Wiele już razy udręczony pijackimi majakami mózg fundował mu takie wątpliwości, w większości przypadków okazywały się tylko mylnymi wrażeniami, a jeszcze częściej nie był w stanie tego sprawdzić.
Czasem jednak, rzadko, ale bywało, że poranne kacowe przeczucie go nie myliło...no i gdzieś zapodział list. Przeciągnął się, aż zatrzeszczały kości. Gdzieś za okienkiem zamiauczał kot.
- Eta wsio? - zapytał jakby od niechcenia. Nie był w stanie, sądząc po zawsze panującym w izbie bałaganie odtworzyć wypadków ostatniej nocy, ani poprzedzającego ją dnia. Zasłuchany w przebrzmiewającą opowieść przebiegał wzrokiem po literach trzymanych w ręku rękopisów. Jak często, były dla niego tajemnicą. Wiele razy dopiero po drugim, trzecim czytaniu uświadamiał sobie istnienie wcześniej nie zauważonych wątków czy szczegółów ilustracji. Teraz też zdziwiło go kilka jakby oderwanych od całości akapitów, jednak z pewnością nie przypadkowych. Nigdy nie pisał dla ognia, a jednak nic mu nie mówiły.
W ciszy, jaka zapanowała w tej małej izdebce zdał sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy. Właściwie dwu. Z kwitnącej z dnia na dzień urody Lisolette, oraz jej milczenia. Widywał tę dziewczynę rzadko, a do tego nigdy nie udało mu się zamienić z nią więcej niż kilku zdań. Co prawda oszczędnie wypowiadane słowa zawsze trafiały w sedno, jednak jak na minstrelkę nader oszczędnie raczyła słowem.
To było zastanawiające. Bajarz który mówi półprawdy i pieśniarka, co woli milczeć niż mamić ułudą. Oj, nie mówicie mi wszystkiego - pomyślał Jaczemir z żalem. - Znaczy, albo nie ufają, albo nie traktują jak równego sobie...
- Taak - ziewając odpowiedział Daree. - Nie mam wiedzy co Panie robiłeś ... ale sądząc po walających się tu pergaminach to tworzyłeś ... no chyba, ze inne czynności pochłonęły ten czas ... - dumał Arwid spoglądając na puste butelki.
- Niechybnie - odparł Jaczemir z lekkim uśmieszkiem. Był pijakiem, ale nigdy nie odczuwał z tego powodu wstydu. Nawet wtedy gdy przez chlanie odprawiono go z dworu, a potem stoczył się na samo dno. - Tedy znajem co się działo w dzień wyjazdu naszego gospodarza. A wcziera? Musiałem pisać...i chyba się co nieco zdało chlapnąć. Ot cała tajemnica. Na szczęście strat niet, znaczit więcej takich dni... - odparł z uśmiechem na ustach.
Liselotte nie odzywała się, ale lekkim krokiem podeszła rozglądając się ciekawie po różnorakich skarbach Jaczemira do kąta i podniosła jeden z pergaminów z podłogi izby. Przez chwilę jej oczy wodziły po literach. Potem usłyszeli jej dźwięczny, beznamiętny głos:
"Leniwie odpowiedział przerwanym, dławionym womitem zakończonym jak zwykle wyrzyganiem na siebie i wierzchowca takiej ilości wody i treści, jaka zmieściła by się w małym cebrze."- odczytała powoli. Na jej twarzy pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu. Czytała w milczeniu dalej.
Nim doczytała Jaczemir posunął jej drugą, trzymaną w dłoni kartę, tę z początkiem cytowanego akapitu. Czekał w milczeniu.
"Jechał powoli. Wszystko, czego kiedykolwiek dokonał, robił pomału. Tak i teraz stępa przemierzał dukt w ponurej atmosferze błysków szalejącej nad puszczą burzy. Z oddali, gdzieś z głębi lasu dobiegały wycia..."- zmieniła stronice i zaczęła na głos. Zatrzymała się i popatrzyła mu w oczy. Poczuł się dziwnie, bo nagle nie odnalazł w nich nikogo. Jakby popatrzył w zamalowane farbą lustro.
- Czy nie zastawialiście się może … - jakby do siebie mówił Arwid – co kryją lochy tego zamczyska? Przysiągłbym, ze kilka dni temu dochodziły z nich jakoweś pomruki, jęki. Przez kilka dni szukałem zejścia do piwnic, niestety jedyne dostępne jest pilnowane przez strażników, którzy za nic nikogo tam nie wpuszczą … rozkaz Vautrina ucinają krótko. Ale wydaje mi się, ze jest inne mniej strzeżone zejście … co wy na to aby sprawdzić co kryje się w lochach? Mamy mało czasu, póki Vautrin nie wróci … - Arwid spoglądał po twarzach artystów.
Liselotte nie wiedzieć czemu uśmiechnęła się nagle wracając do lektury. Dlaczego znów się nie odezwała? Wpatrzony w dziewczynę Jaczemir zdał sobie sprawę, że Daree patrzy teraz głównie na niego.
Zanim którykolwiek zdążył się jednak odezwać, nieoczekiwanie raz jeszcze usłyszeli głos dziewczyny, która przemówiła sennie, nie podnosząc wzroku znad pergaminu Jaczemira:
- Tak. Zejście...Taak...Obejrzyjcie jeszcze raz sny człowieka ze wschodu.
Miała rację. Jaczemir dobrze pamiętał ten koszmar. Zbyt dobrze by z własnej i nieprzymuszonej woli pchać się w loch. Tam, skąd nie było powrotu. A już na pewno nie w takiej samej formie. Wrażenie wślizgnęło się do izby cichcem jak kot, przez moment trwało przyczajone w kącie, by opaść znienacka.
- W nocy loch ciemny, bury, wędrują cicho szczury utajone jak w strunę w pisk. W straszne oczy herosów, w krwi rzeźbione ich włosy wtulą szary, trójkątny pysk. Pozostanie las czaszek...jak błazeński rząd masek...- Głos Jaczemira był chrapliwy. Rwał się. Wreszcie całkiem zamilkł. Popatrywali na niego, w tej ciężkiej, z rzadka przerywanej pojedyńczymi zdaniami ciszy. Potrząsnął głową jakby chciał zrzucić z niej coś ohydnego, zachwiał się, zatoczył na ścianę ale ustał. Po chwili podszedł do futryny, zdjął z gwoździa zawieszony tam uprzednio zawój i porwał go na strzępy.
- Jak mówiłeś Mistrzu? To niedopuszczalne bym mieszkał w takich warunkach?..Ano prawda.
- A więc odradzasz Jaczemirze zejście do lochów. A ja myślę, że stamtąd powinno prowadzić ukryte wyjście na zewnątrz. No i zgodnie z twoja opinią Panie może tamtędy właśnie nasz gospodarz przybywa, kiedy wyjeżdża na zewnątrz.
- Nie odradzam, jeno twierdzę że niebezpieczna możiet byt eta ekskursja. A może i w jedną jeno stronę. Tego, co w lochach zakryte nikto iz nas nie znajet. A wojsko nie na darmo na straży stoi. Możiet byt, nie po to, coby nikt w loch nie wlazł, a żeby właśnie nic z kazamaty na zamek nie wylazło. Voutrin, co by o nim nie dumać głupi nie jest, wie co czyni. A zda mi się o bezpieczeństwo gości dba. Toć on właśnie, nie kto inny zbója schwytał...Więc tak dumaju, szto jeśli jakie tajemnice ma, jego rzecz. Każdy tu, żeby daleko nie szukać swoje tajemnice skrywa. - wymownie popatrywał krótką chwile na swych gości.
- A więc dobrze, zostawmy lochy strażnikom i tym co je zamieszkują. Co do tajemnic ... słowo daliśmy samemu Kaiserowi razem z panienka Liselotte, że o tym co tu się dzieje nikomu nie powiemy. Rozumiesz więc, że nie możemy o tym mówić. Ale nie trwóż się Panie, kiedy historię Mściciela przedstawisz do dalszych tajemnic zostaniesz z pewnością dopuszczony.
-Ona uże gotowa. Wsje pergaminy w skrzyni mam zakryte. - powiedział, po czym wydobył z dna starego mebla resztę rękopisów - Czytajcie zdrowi - dodał segregując kartki w odpowiedniej kolejności i podając je Lisolette. - Ostrzec muszę jednak, że brak zakończenia. Finał historii przedstawię szanownym jurorom, kiedy nasz gospodarz ponownie w mury zamku zawita. - z jadowitym uśmiechem wycedził Jaczemir. - Szutki takie....A tymczasem zechcesz Mistrzu jakeś się zdeklarował pogadać w mojej sprawie ze Schwarzenbergerem?
- Oczywiście, że porozmawiam ... proponuje Panie abyśmy zabrali twe notatki do sali spotkań. Tam i światło lepsze do czytania i posilić się będziem mogli. Skoro nie masz nic przeciwko juz dzisiaj przeczytam historię Mściciela ... a gdy wróci gospodarz przekażesz nam jej zakończenie.
- Tedy chodźmy. Mościa panno...Mistrzu...
- Idźcie, idźcie ... ja do was dołączę gdy tylko ze Schwarzenbergerem się rozmówię.
Ujął więc dziewczynę pod ramię i pozwolił poprowadzić się na szczyt wieży. Tam, gdzie wolał nigdy nie wchodzić samotnie. Co prawda obraz świadczył niezbicie, że łeb Amishuruka na trwałe został oddzielony od reszty jego przeklętego cielska, mimo to lęk pozostał. Być może na zawsze. Był też inny powód, dla którego chciał, by to ona go poprowadziła. Dziewczyna intrygowała, była zmienna jak pory roku. Choć rzadko, czasem zdarzało się, że kontakt fizyczny wywoływał w nim widzenie. Chciał jej dotknąć.
 
Bogdan jest offline  
Stary 17-03-2010, 09:28   #134
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Pogoda zaczynała się psuć. Bez ciepłego odzienia trudno było już wysiedzieć na dziedzińcu. Wiatr, z początku nieśmiało, potem coraz donośniej zaczynał znów grać swoją melodię na zamkowych korytarzach i położonych wysoko tarasach. Służba pochowała się gdzieś, wychodząc tylko wtedy gdy było to absolutnie konieczne. Kroki niosły się echem, przechadzki dziwnie zaczynały przypominać wędrówkę po jakimś starym opustoszałym zamczysku. Tego dnia nawet ptaki odleciały gdzieś nad lasy, brak ich skrzeku dopiero teraz, gdy go zabrakło, dawało się odczuć.

W drodze do kapitana Daree rozmyślał nad obawami wyrażanymi przez Jaczemira dotyczącymi zejścia do lochów. W sumie były logiczne, a do tego najzupełniej naturalne u kogoś kto przeżył takie rzeczy. Arwid zastanawiał się jednak, czy rzeczywiście tylko obawa stoi za niechęcią kislevczyka do ryzykownej ekskursji pod ziemię. Tak czy owak, nawet samo znalezienie wejścia nastręczało trudności.
Schwarzenberger o dziwo nie sprawiał kłopotu. Przyjął starego Daree co prawda oschle, nie kryjąc wcale swojej antypatii mającej źródło w ich dotychczasowych kontaktach, ale przydzielił Jaczemirowi stosowną komnatę. Była to nie inna komnata niż ta, którą ostatnio opuściła Aravia.
- Robię to tylko dlatego, że Vautrin zostawił mi wyraźne rozkazy, by w razie zgłoszenia udzielić gościny kislevczykowi. - powiedział na odchodne, by sprawa była jasna. Nigdy nie owijał rzeczy w bawełnę - Gdybym mógł, z pewnością odmówiłbym, a już na pewno Panu. Wam, artystom, wydaje się, że jesteście kimś lepszym. Ale to za naszymi ostrzami chowacie się, gdy przychodzi czas pożogi i lamentu.
Niemniej jednak niedługo potem Jaczemira odwiedził służący, informując go że komnata wraz ze wszystkimi zbytkami jest gotowa na jego przyjęcie.

Sam beneficjent po dotarciu do szerokiego hallu opatrzonego wejściem do znajomej już komnaty, pilnowanego przez dwu wyprężonych strażników, dyszał ciężko po wspinaczce, zbierając siły do przejścia całych zdawałoby się mil podłogi w kierunku drzwi. Młodziutka Liselotte podtrzymywała go uprzejmie, czekając aż oddech Jaczemira wróci do normy...Charczał, popatrując na dziewczynę spod zmierzwionych włosów. Wracał myślami do chwili, gdy wcześniej ujął ją pod rękę.

Zniszczona, spracowana dłoń kislevczyka, nosząca jeszcze ślady wymyślnych tortur, jakimi niegdyś została potraktowana, dotknęła gładkiej skóry dziewczyny. Liselotte wzdrygnęła się i potrząsnęła lekko głową,odsuwając się, jak gdyby pierwszą jej myślą było uciec, niby spłoszone zwierzę. Coś poczuł, ale trudno było określić co, zdało mu się nawet że słyszy odgłos czegoś wpadającego do wody. Przez moment miał uczucie, jak gdyby wysokie otaczające go mury zamku pochyliły się ku niemu, grożąc zawaleniem i pogrzebaniem pod stosami gruzów. Popatrzyła na niego mglistym wzrokiem, a przypominał on wzrok osób, którym przemocą ktoś podniósł powiekę w trakcie snu. Trwało to jednak tylko chwilę, a potem żywe oczy bardki rozbłysły i usta rozchyliły się lekko w przyjaznym uśmiechu.
- Wybacz...- powiedziała powoli, jak gdyby ją samą dziwiły jej własne słowa - Zamyśliłam się. Pozwól, pójdźmy, pomogę ci.
Wzięli się pod ręce i ruszyli, ale teraz czuł już tylko po prostu ciepło jej młodego ciała.

Zniszczone ciało Jaczemira potrzebowało jednak więcej odpoczynku po sforsowaniu takiej ilości stromych schodów. Poprosił, by usiedli. Spoczęli na jednej z długich, drewnianych ławek stojących pod ścianami hallu. Jaczemir odłożył chwilowo na ławę złożone razem pergaminy, zawierające owoc jego dotychczasowej pracy nad historią Mściciela. Potem zakaszlał, przypatrując się stojącym daleko halabardzistom strzegącym wysokich, strzelistych drzwi do głównej sali obrad. Nie poruszali się, milczeli, jak gdyby wcale nie zdawali sobie sprawy z ich nieobecności. Liselotte też podążyła wzrokiem za kislevczykiem i w myślach również poświęciła chwilę na strażników.
- Czasami mam wrażenie, jakby oni wcale nas nie widzieli...- powiedziała cicho - Jakby ożywiali się tylko, gdy zadajemy im jakieś pytania. Traktują nas czasem, jakbyśmy byli jakimiś duchami, nie uważasz?
Popatrzył na nią poważnie.
- Ptaki...- popatrzył w okno, gdzie szare chmury płynęły powoli nad morzem lasu - Nie słychać dziś ich skrzeku...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 18-03-2010, 20:21   #135
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
Opowieść Daree o dniu turnieju, doszczętnie zapomnianym przez Jaczemira, przywołała wspomnienia o innych strzeleckich popisach, które oglądała - wcale przecież nie tak dawno? A jakby w innym życiu.

Słuchała i zestawiała obrazy świeże i dawne. Wtedy też świeciło słońce, lśniło na jasnych włosach Ferredara. Jego ciepłe, ciemne oczy jak bursztyny z zatopionymi iskierkami uśmiechu. Duże, mocne dłonie skręcające lekko cięciwę, napinające łuk...
Sięgnęła po rękopis Jaczemira i zaczęła głośno czytać. Fragment był... intrygujący. Ciekawość, jakaż to jest cała historia, skutecznie przegoniła inne myśli. Wszak autor był żywą legendą. A tekst o Mścicielu - nie tylko jego wkupnym w Opowieść, ale i wyzwaniem, rzuconym gospodarzowi.

O dziwo (czy coś na tym zamku kiedykolwiek odbyło się tak prosto?) polecenie przygotowania komnaty dla nowego artysty przyjęto i wykonano, szybko nawet. Towarzyszyła starcowi do jego nowej siedziby. Czekała, gdy dyszał po maratonie - dla niej krótkim spacerku. Na pieśń, nigdy nie chcę się zestarzeć...

Już pod drzwiami apartamentu - opuszczonego niedawno przez Aravię - wygłosiła luźną uwagę o strażnikach. Usłyszała:
- Ptaki... Nie słychać dziś ich skrzeku...

Nic dziwnego, pomyślała, po niedawnym turnieju. Przemknął jej przez głowę obraz jasnowłosego łucznika - i nagle zdała sobie sprawę z czegoś, od czego omal jej serce stanęło.
Nie śpiewałam wczoraj. Nie śpiewałam modlitwy od ostatniej kolacji z Vautrinem. Nie pamiętałam.
Co się ze mną dzieje?

Tymczasem Jaczemir, dysząc ciężko, powoli dochodził do siebie. Nawet nie zdawał sobie sprawy z marności swej kondycji, choć czego się było spodziewać? Był posunięty w leciech, gorzałka powoli i nieubłaganie, jak robak stary mebel, toczyła organizm, a ostatnio otrzymany postrzał i choroba też się marnie przysłużyły. Zatopiony w rozmyślaniach o ptakach i tym, czego dopiero co doświadczył po dotknięciu jej ramienia niemal przegapił uwagę dziewczyny na temat dziwnej nieobecności strażników. Dopiero gdy był w połowie myśli, dotarły do niego jej słowa. Spojrzał na nią uważnie.
- ...Izwinitie, zadumał ja...mówiłaś o strażnikach? Daaa...ale zdaje mi się, co nie tylko im właściwy ten niepokojący stan...jednak możiet byt szto coś w tym jest.

Ujrzał, że pobladła. Jakoś nagle w międzyczasie zrobiła się... zwyczajniejsza. Po długiej dość chwili, jakby musiała sobie przypomnieć, o czym mówią, odpowiedziała.
- Całun - szepnęła, jakby rozpoczynała balladę. - Całun tłumionej grozy i przeczuwanych tajemnic wisi nad tym zamkiem. A my w nim brodzimy, motamy się weń coraz bardziej. Teraz objął i ptaki...
Przyglądał się jej długo. Odrobię za długo jak na zwyczajne spojrzenie poświęcone nawet komuś, kto zaskoczył odpowiedzią. Wreszcie ze zmarszczonymi brwiami wychrypiał.
- Arwid mówił mi, że badał historię etowo kriemlia...jednak nie trafił na nic niezwykłego. - Chwilę trwali oboje w zamyśleniu. - Jeśli jest tajemnica, to dobrze ukryta. Nie znam go prawie, jednak nie zdaje mi się coby był jaki sekret, co się długo przed nim uchowa.
Zdał sobie nagle sprawę z tego, jak wiele tajemnic kryło przed nim to miejsce. Owiana zasłoną milczenia praca zebranych tu artystów, dziwna atmosfera podejrzliwości gości wobec gospodarza, nawiedzające wielu te same majaki, wreszcie mord i powód dla którego został dokonany. Uświadomił sobie strach, jaki musiał im wszystkim towarzyszyć. Czego się obawiali? I czy słusznie? Wspomnienie tego rozpaczliwego trzepotu skrzydeł wskazywało, że raczej tak. Nagle w jego głowie zrodziła się wątpliwość, czy aby na pewno dobrze robi chcąc przezimować w zamku. Krzywiąc twarz w lekkim uśmiechu powiedział:
- Pticami bym się nie przejmował. Ot obraziły się o to strzelanie...

Zmiana warty. Słuchali przez moment stukania wojskowych buciorów na posadzkach. Krótkich komend. Wydawało się naprawdę, że tamci nie zwracali w ogóle na nich uwagi. Na zewnątrz zadął wiatr, mocno i krótko, jak gdyby ktoś zagrał na wielkim rogu i przestał tak nagle jak zaczął. Jaczemir czuł przyjemny zapach dziewczyny, w tym zamku nic nie pachniało tak ładnie, no, może za wyjątkiem niektórych ziół, którymi wabił kota z ogródka.

- Racja, ptaki to fraszka - rzekła. - Ale czy to możliwe - tajemniczość bez sekretu, aura bez źródła? Powiedz mi, proszę, wiele widziałeś i wiele wiesz. Czy wierzysz, że coś takiego jest możliwe?
- Naturalnie że nie. - odparł odprowadzając wzrokiem odchodzących strażników. - Nie ma rzeki bez źródła ani dymu bez ognia, żeby tylko wymienić te naturalne zjawiska. Zawsze jest jakiś powód. Nawet chaos nie pleni się ot tak, bez celu...
Po krótkiej chwili milczenia dodał:
- Wiesz, wtedy w lesie, przed tym jak mnie postrzelili, podsłuchałem rozmowę. Wśród wielu rzeczy mowa była o kobiecie żyjącej w koszmarze... - zakończył wypowiedź w pół zdania. Jego jedyne zdrowe oko świdrowało, choć odniosła wrażenie że drugie, ślepe też zdaje się poświęcać jej uwagę.
Opuściła głowę, włosy opadły kaskadą zasłaniając twarz. Jaczemir cichym głosem podjął swój wywód. - Wsie mamy jakieś tajemnice. Niektóre głębiej od innych skrywane. Czasem bardziej od innych niebezpieczne...
Odpowiedziała również niegłośno, wciąż śpiewnym, balladowym tonem:
- Znasz tę baśń o czarowniku, który wyjął sobie serce i ukrył w skrzyni, którą zakopał po dębem na końcu świata? Nie mógł umrzeć, póki jego serce istniało... Żył bardzo długo i mówiono o nim, że nieśmiertelny. Dopiero gdy wrogowie ścięli dąb, rozbili skrzynię i przebili serce - umarł... W tej samej chwili...
Podniosła głowę, nagłym szarpnięciem odrzuciła włosy z twarzy.
- Moje serce jest na końcu świata. Na linii frontu. A ja tylko żyję, tu, daleko, i nie wiem, co się ze mną stanie, gdy się dowiem, że go już nie ma. Mogę mieć tylko nadzieję, że wpierw umrę ze starości, bo nie jestem tym czarownikiem z bajki i nie da mi życia to serce oddzielone. To nie tajemnica. A innych nie mam.

Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała ku drzwiom sali spotkań. Usiadła na swym krześle i nagle zdała sobie sprawę, że zostawiła lutnię w pokoju. A przecież do niedawna zawsze nosiła ją z sobą... Przywołała sługę, by przyniósł Lorelei. Co się ze mną dzieje, mruknęła do siebie. Zmienia mnie ten zamek, nie poznaję się. Ale przecież muszę dotrwać. Dokończyć Opowieść. Weźże się w garść, Liselotte.

Zaskoczony jej reakcją pozostał na ławce w holu. Gdy tak szła, przypomniał sobie Jagusię. Te nerwowe kroki, falujące włosy, pasja....Ech, żal - pomyślał. Ale ona przynajmniej miała się czym łudzić. Jednak dziewczyna, ewidentnie do rozpaczy rozkochana w jakimś wojaku musiała strasznie cierpieć. I niestety źle znosiła tęsknotę. A on, cóż, zbyt długo rozmawiał tylko z drzewami, głazami i samym sobą. Zabrakło ogłady.
Nie znał sposobu, by ulżyć jej doli. Nawet, gdyby znał to była ich miłość i nikomu nie wolno było się do niej mieszać. Podniósł złożone na ławce rękopisy i pokuśtykał w ślad za dziewczyną. Nie patrzyła w jego stronę, jedyne spojrzenia jakie napotkał zerkały z obrazów. Władczy wzrok rycerza, ślepe orcze ślepia i zasnute mgłą spojrzenie kobiety z portretu. Nie widział go tu wcześniej, więc tak musiała wyglądać ta, której komnatę miał zająć. Jakiś czas przyglądał się blondynce z obrazu i jej fascynującym oczom. Wreszcie nie wytrzymał i zabrał się za odkorkowanie butelki. Zapachniało obietnicą. Lekko trzęsącą się dłonią rozlał wino do dwóch pucharów.
- Wybacz jeślim w czym uchybił.... - powiedział podając jej naczynie. - Miłość lśni wśród gałęzi wielkich drzew, które pną się w słońce każda w swoją stronę. Miłość brzmi jak radosny ludzi śpiew, którzy miłość swą złożyli na obronę ołtarza mądrości, prawdy i wolności, spokoju, szczęścia, zdrowia i godności. Miłość to diament do oszlifowania, a zabłyśnie blaskiem nie do opisania. Miłość to nie cel, lecz szansa by spełnić najpiękniejsze sny, marzenia. Miłość, to ta najjaśniejsza z gwiazd, promyk słońca w gęsty las. Nadzieja.

Zamyśliła się, zasłuchała. Gdy jasne było, że zamilkł, powtórzyła jak echo:
- Nadzieja.

Spojrzała ku drzwiom, czy nie niosą już złotostrunnej Lorelei; lecz zbyt niedawno posłała, by mogli już obrócić. Nie wiedząc, co zrobić z dłońmi, zwykle zajętymi grą, zacisnęła je na poręczach i zanuciła ze smutnym cieniem uśmiechu pieśń, którą starzec już znał.
Między światłością a północnym mrokiem upływa żywot nasz...
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.

Ostatnio edytowane przez Rhaina : 20-03-2010 o 19:36.
Rhaina jest offline  
Stary 24-03-2010, 12:18   #136
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Vautrin przybył następnego dnia, rankiem.

Jeszcze przed nim wróciły ptaki, artystów budziło skrzeczenie, potęgujące się z każdą chwilą - ptactwo obsiadało po staremu swoje stałe miejsca, a więc właściwie wszystkie wysoko położone zamkowe części, na których dało się zająć pozycję. Wydawało się, że jest ich nawet więcej niż przedtem. Liselotte pierwsza patrzyła przez okno tego dnia i stwierdziła, że dzień jest wyjątkowo ciemny, ale potem zdała sobie sprawę, że to chmary ptaszysk zasłaniają niebo. Przenikliwy chłód, dający się we znaki mimo ognia w nocy, nie odpuszczał wcale i po wschodzie słońca, przez co wyjście poza zamkowe mury nie należało do przyjemności, toteż na razie na dziedzińcu przybywał chyba tylko ten kto musiał.

Przynajmniej nie lało. Nadejścia deszczów należało się tu jednak spodziewać, wiedział to każdy kto przesiadywał w okolicy na dłużej. Tymczasem, otuleni nieprzyjazną, szarą aurą na dziedziniec wjeżdżali powoli konni, którzy parę dni temu opuścili zamczysko w poszukiwaniu Aravii, przynajmniej jeśli wierzyć słowom listu Vautrina.
Chyba jej jednak nie odnaleźli, a przynajmniej nie przywieźli ze sobą, bowiem załoga powróciła w komplecie, ale bez żadnej kobiety w swoim składzie. Sam autor listu wjeżdżał na przedzie, z zadartą wysoko w kierunku krążącej nad zamkiem chmary szarych ptaków głową. Za nim, strażnicy powoli dojeżdżali w kierunku wjazdu do stajni, zeskakując z wierzchowców. Zarówno konie, jak i jeźdźcy wyglądali na zmęczonych, wręcz zmordowanych.
Toteż nikogo nie dziwiło, że konie znalazły zaraz wytchnienie i paszę, a strażnicy dostali wolne. Strażnicze koszary szybko wypełniło zgodne chrapanie. Vautrin również kazał przygotować sobie komnatę do snu, a wcześniej zawezwał do niej Schwarzenbergera. Tym razem, jak mówiła służba, kapitan nie siedział u niego długo. Gospodarz zniknął w swojej komnacie na parę godzin.
Musiał jednak wydać dyspozycje służącym, bo ci kolejno odwiedzali artystów. Najpierw przybyli do Jaczemira, z zapytaniem od gospodarza, czy jest gotowy już dziś przedstawić wyniki swoich prac. Jeśli tak, Vautrin uprasza o zabranie ich na dzisiejszą kolację, na którą niniejszym zaprasza. Inni otrzymali po prostu zaproszenie - z informacją, iż gospodarz wrócił, prosi o wybaczenie że wita tak późno, ale okrutnie znużony po podróży i czeka na kolacji po zachodzie słońca.

Gdy słońce, i tak niemal niewidoczne tego szarego, zimnego dnia zaszło, wielka sala stała już uprzednio przygotowana przez zamkową służbę. Uroczysta kolacja była zaaranżowana przez kuchnię i służących odpowiedzialnych za przystrojenie komnaty jak zwykle ze znawstwem. Świece płonęły, spokojne płomienie tańczyły tylko lekuchno, niemal niedostrzegalnie. Sala była pusta i cicha, czekając na mających dopiero przybyć gości i samego gospodarza.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 24-03-2010 o 12:22.
arm1tage jest offline  
Stary 26-03-2010, 21:45   #137
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Komnata przypadła mu do gustu. Wcale nie swoim, iście cesarskim przepychem, starożytnym stylem całego wnętrza, zdobienia sprzętów czy wielkością i funkcjonalnością. Nawet wchodzącą w inwentarz służbą. Po prostu była zielona. Utrzymane w tonacji szmaragdu i szafiru grube zasłony zwisające nad baldachimem łoża, obicia mebli, gobeliny na ścianach, nawet wzorzysty, niezwykle gruby dywan koiły wzrok, sprawiały, że miejsce było miłe, wręcz przyjazne jego mieszkańcowi.
Pomieszkiwał niegdyś w wykwintniejszych, hojniej przetykanych złotem i drogimi gatunkami drewna komnatach kremla w Kislevie, jednak ta sala miała w sobie to coś, co artysta, kimkolwiek by nie był, kamieniarzem, bardem, snycerzem czy tkaczem, zostawiał zamknięte w dziele jakie wykonał. Duszę. Człowiek, który ze stosu różnych sprzętów dobrał właśnie te, zgromadzone w teraz jego nowym mieszkaniu, również musiał zdaniem Jaczemira wiele swej wrażliwości tu pozostawić.
Nie nacieszył się komnatą. Brakło czasu.
Kiedy zostawił w sali spotkań zaśpiewaną, rozmodloną w swym śpiewie Lisolette z napotkaną służką udał się na poszukiwanie swego nowego mieszkania. Zaprowadzony na miejsce zapoznał Ingę, korpulentną służebną, która miała czuwać nad dostatkiem i spokojem pracy twórczej nowego lokatora, oraz swego nowego opiekuna, jawnie wszystko dokoła lekceważącego żołnierza z halabardą w niedbałej pozie trzymającego straż u wejścia do komnaty. W komnacie było wszystko, czego potrzebował do życia i pracy. Było wielkie łoże, zdolne pomieścić chyba trolla, był sekretarzyk z zamkniętymi w nim świecami, piórami, pergaminem i flaszkami inkaustu, był wielki kominek z utrzymanym we wzorowym porządku paleniskiem, bogato zdobiona skrzynia z mosiężnymi okuciami, był dzban z wodą i blaszana miska, nawet nocnik. I było zielono. Żyć nie umierać - przeleciało przez głowę Jaczemira. I pisać. Przynajmniej do wiosny...
O jedno, czego mu brakowało w tej wypełnionej zbytkiem sali musiał zadbać sam. O poczucie bezpieczeństwa. Już drugi raz podczas swego pobytu na zamku miał się wprowadzać. Kolejny raz musiał zadbać o to, by lokum w jakim przyjdzie mu spędzać noce było należycie zabezpieczone przed niechcianymi, nocnymi intruzami. Tym razem powinno pójść sprawniej. Wiele potrzebnych rzeczy już miał, a pozostałe wiedział jak zdobyć. Udał się więc na początek do ogródka i spiżarni, po zioła, bo to w nich zawarte było to, czego najbardziej nie mogli znieść Oni. Wesoło podśpiewując pod nosem spędził prawie całe popołudnie na grzebaniu w pulchnej ziemi za kłączami i bylinami, skrobaniu mchów i porostów ze ścian murów i wilgotnych korytarzy oraz mozolnym przenoszeniu swego skromnego lecz bezcennego dobytku ze starej siedziby przy czworakach do zielonej sali, jak ją już w duchu nazywał.
Znikały z ciasnej izdebki gliniane skorupy, kamienny moździerz, przyrządzone uprzednio driakwie i mikstury, sznurek i wiązki ziołowego suszu, a także stare garnki i kociołki z torfem i ukrytymi w nim grzybami, pleśnią, tatarakiem oraz pokostem. Ku świętemu oburzeniu Ingi pojawiały się w zielonej sali ziołowe mamuny i zawoje z bylin. Dzięki przeprowadzce odnalazł zupełnie zapomniane, zagrzebane w sienniku złote Karl-Franze otrzymane niegdyś od Arwida Daree. Kaizer, pan i władca tego zamku z pyszną miną zezował na Jaczemira z nie oberżniętych złotych krążków, a on uradowany znaleziskiem z zapałem poświęcił się przeprowadzce. Podwędzona kiedyś ze stajni ołowiana klamra i podkowa szybko znalazły miejsce przy futrynie a cały zapas zgromadzonych ziołowych liści, kłączy, bulw i korzeni zapełnił szuflady sekretarzyka oraz powietrze w komnacie i w jej okolicach. Pozostało jeszcze wyskrobać znaki. Na to jednak zabrakło czasu i sił, bo kiedy przy próbie zataszczenia wszystkiego za jednym zamachem, do tego po schodach wyłamał dyszel w wózku, zmuszony był taszczyć wszystkie swoje nie rzadko ciężkie skarby na piechotę. Schody i wiek zrobiły swoje. Targając ostatkiem sił, dobrze już po zmierzchu, jeden z ostatnich wypełniony torfem i zagrzebanymi w nim dębową i bukową korą miedziany kociołek, Jaczemir pobłądził. Czy przez nieuwagę, czy zmęczony nie wiedzieć już którą milą schodów zmylił drogę i miast do swej komnaty wkroczył do z pozoru podobnego, jednak posiadającego jakże cenniejszą zawartość pomieszczenia.
Pogrążonej w ciemności komnaty nie rozjaśniało żadne światło, nic nie wskazywało na skarb, jaki kryła. Dopiero kiedy wychodząc nieostrożnie zrzucił ze stołu pozostawioną tam księgę odkrył jakie bogactwo się tu kryło. Wzrok powoli przywykał do ciemności, z której wyłaniał się obraz pomieszczenia z centralnie ustawionym stołem z krzesłami i zydlami, oraz rozstawionymi wokół w nieładzie skrzyniami, kredensami i stojakami wypełnionymi księgami. W zdumieniu przecierał z nie dowierzaniem oko. Nie pomogło. Wypełniona tak ogromną ilością ksiąg sala nie znikała. Pognał w te pędy po światło i kiedy powrócił ze zwiniętym z korytarza lichtarzem, jego zdziwienie i zachwyt osiągnęły rozmiary o jakie ich nigdy nie podejrzewał.
Czegoż tu nie było? Księgi, manuskrypty, mapy, zwoje nawet. Trzęsącymi się rękoma przekładał stosy foliałów, sięgał po coraz to nowe pozycje. W większości poświęcone historii i geografii woluminy były perłami, niektóre tak rzadkimi, że znanymi mu jedynie z opowieści. Znalazł Grimmorium Imperium Fryderyka Kurchera, Picatrix Reginalda Buchleina, anonimowe dzieło Hollenzwang. Przecierał ze zdumienia oko gdy odczytywał tytuł dawno zaginionej Liber dictus theseaurus thesaurorum et rosarium philosophorum Arnolda Nulneńczyka, by kolejno wydobyć ze skrzyni De lapide philosophorum
Erazma von Rotterdorft. Odnalazł dwa z trzech tomów De occulta philosophia libri tres Heinricha Corneliusa von Nottesheima. Czas przestał istnieć. Pochylony nad Necronomiconem w przekładzie Anzelma von Tyllhaima, dziełem Adbula al-Hazrada Kitab al Azif zapomniał o zielonej sali, przeprowadzce, zmęczeniu i całym bożym świecie. Chciwie pochłaniał strony apokryfu herezjarchy Alfonsa Bogomiła, z nie dowierzaniem czytał Oneirocriticum Artemidora Frankensteina, ze złością fukał na tezy zawarte w znanym Daemonolatria nie mniej znanego łowcy czarownic Nicalasa Remy, pierwszego inkwizytora Ostermarku. Biełe kruki furkotały stronicami przed wzrokiem Jaczemira aż do zawrotu głowy. Przelatywały grimuar Przeksztańców pszaniec piekielny Brunona Tileańczyka i słynny Malleus malephicarum czyli Młot na czarownice Tytusa Obermayera. Z zaciekawieniem przekartkował Peregrynacje albo Kurier Cesarski, nieznany mu pamiętnik znanego Mistrza Arwida Daree. Uśmiał się nad Jeżedniewnikiem Bazyla z Wołogdy, swego dawnego kolegi ze studenckich czasów. Pośród zbioru natrafił nie tylko na ludzką literaturę. Była tu Noir Anitiria, chyba najobszerniajsza skarbnica elfickich mitów, a także prastara krasnoludzka Księga Początku!
Oko łzawiło i piekło niemiłosiernie, plecy gryzł wściekły ból. Mroku nie rozpraszało już tylko światło świec, a on wciąż pochylony nad Księgą cieni, pełną między innymi przepisów na ziołowe driakwie i wywary o magicznych efektach czytał, czytał, czytał...
Śnił o ptakach. Darły się, krakały tak, jakby chciały swoim skrzekiem wypełnić mury zamku po same blanki. Otworzył oko i stwierdził ze zdziwieniem, że on przysnął, a ptaki wróciły. Co to mogło oznaczać? Nie miał teraz do tego głowy. Cały ścierpnięty ale szczęśliwy z odkrycia pokuśtykał szukać zielonej sali. W mig znalazł do niej drogę oraz odpowiedź na zagadkę dotyczącą ptaków. Napotkał bowiem na korytarzu posłańca z pytaniem. Umyślny wskazał drogę do zielonej sali oraz poinformował o powrocie Herr Voutrina i jego oddziału. Wrócił Voutrin, wróciły ptaszyska, ot, cała tajemnica.
Był strasznie zmęczony, więc kazał sobie nie przeszkadzać aż do wieczora. Niemal uszło jego uwadze, że z komnaty znikły zawoje i przytwierdzony pod parapetem okna mamun. Zaniepokojony, zapamiętał sobie by wyjaśnić tę tajemnicę. Spod opadającej powieki obserwował krzątającą się Ingę.
Taki zbiór! W samym środku odludzia... - pomyślał Jaczemir, kiedy z ulgą legł na swym nowym, ogromnym leżu. Zastanowiło go to, że księgi nosiły exlibris Imperialnej Biblioteki w Altdorfie a część sygnaturę jednej szlacheckiej rodziny. Mogło to wskazywać, że zbiór został wyselekcjonowany i sprowadzony tu w jakimś określonym celu. Za oknem darły się po swojemu szare zamkowe ptaszyska, a przed oczami wciąż wirowały białe kruki. Dłuższe rozmyślania na ten temat jednak przerwał sen i tym razem nie przeszkodziły nawet ptaki.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 27-03-2010 o 01:36.
Bogdan jest offline  
Stary 31-03-2010, 08:01   #138
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Słońce zaszło.


W przeciągu dnia ptaszyska uciszyły się wprawdzie do swojego normalnego poziomu aktywności, ale po staremu obsiadywały wyższe partie zamku, chyba w większej nawet liczbie niż zazwyczaj. Zniknięcie słońca nie zmieniło aż tak wiele, bo i tak ten szary dzień był podobny nocy. Za okiennicami plama czerni znaczyła początek nieprzebytych reikwaldzkich kniei, a wiatr zaczął tego wieczora mocno poświstywać i pogwizdywać, aż chciało się mocniej otulić płaszczem. Sala była jednak już dobrze ogrzana na przyjęcie gości. Wielkie, łukowato zakończone drzwi stały otworem, czekając na przybycie artystów i gospodarza.


Arwid przybył do sali spotkań dużo wcześniej niż pozostali. Pozostała mu bowiem do przeczytania lwia część opowieści o Mścicielu. Minęła już klepsydra jak Stary Mistrz czytał w skupieniu nowe dzieło Jaczemira. Pozostało mu do przeczytania jeszcze kilka stronić. Całe szczęście, że Liselotte czytała je wcześniej, były bowiem już ułożone zgodnie z chronologią. Inaczej mnóstwo czasu spędziłby na układaniu pergaminów. Pismo Jaczemira było wyjątkowo niechlujne. Nierówno litery dodatkowo porozmazywane jakowymś płynem nastręczały trudności w odcyfrowaniu zapisku. Mimo to Arwid chłonął każde słowo, zdanie, akapit … Gdy skończył ręka machinalnie sięgnęła do kielicha, który o dziwo był napełniony. Widocznie służba przygotowując kolację oraz znając upodobania Mistrza wypełniła go purpurowym napitkiem. Siedząc na swoim miejscu, oczekując na artystów oraz gospodarza, popijając wino Daree dumał nad postacią Mściciela.

Znakomicie … wykreował Mściciela pod postacią ducha. Miałem inny koncept na tą postać … ale Jaczemir wybornie go zbudował … podróż przez reikwaldzkie bory … spotkania z jemu podobnymi potępieńcami, nie mogącymi zaznać spoczynku, wreszcie dotarcie do zamku … tego zamku. Potem szalone przemierzanie kolejnych komnat w poszukiwaniu tego jednego, z jedną myślą … z jednym pragnieniem … ZEMSTY.

Właśnie w chwili, gdy to pomyślał, Arwid poczuł, że ktoś mu się przygląda.

- Czołem, Mistrzu. - odezwał się łagodnie Vautrin, stojąc w progu sali. Akustyka była świetna, nie trzeba było podnosić głosu by od drzwi być słyszalnym dla biesiadujących. Gospodarz skłonił się lekko i ruszył spokojnym krokiem w kierunku stołu. Był ubrany w lekką szarą tunikę, niezbyt wystawną, ale za to na jego szyi wisiał łańcuch z imperialnymi oznaczeniami urzędowymi.

Daree zamrugał oczyma znad papierzysk i spojrzał na chwilę w okno, pogrążony w lekturze i rozmyślaniach nawet nie spostrzegł,że zachód zmienił się tam już w absolutny mrok. Usłyszał skrzypnięcie krzesła obok. Dziwne, Vautrin nie zajął swojego zwykłego miejsca, ale nietypowo usiadł obok Arwida, po jego lewicy.

- Witaj mości Vautrinie .... jakieś wieści o pani Aravii? - cicho wprost do ucha zadał pytanie Arwid.

Siedzieli blisko, tak blisko że Arwid czuł jeszcze zapach łaźni, której gospodarz najwyraźniej zdążył zażyć. Vautrin nie zwrócił głowy, ze strapionym wyrazem twarzy ujął kielich. Daree patrzył na jego profil, gdy zarządca zamku przemówił po zwilżeniu gardła napojem:

- Chciałbym odpowiedzieć, że je mam...Ale nie udało nam się jej odnaleźć, choć bywaliśmy w wielu miejscach nie szczędząc siebie ni koni...Oczywiście nie musi to oznaczać od razu najgorszego...

- Karoca nie igła, powinniście ja odnaleźć … jeśli nie po śladach to przynajmniej nie szczędząc koni dogonić. Reikwald to gęsty bór … konny szybciej podróżuje niż powóz. Sam pamiętam jakeśmy do zamku jechali, woźnica co mgnienie klął z kozła gdy gałęzie biły o ściany karocy. Skoro jej więc nie doszliście, więc … - Arwid nie chciał kończyć by nie kusić złego. - A co zeznał jeniec Panie … jeśli to nie sekret?

- Karoca nie igła...- powtórzył sennie Vautrin - ...oczywiście karoca się znalazła razem z woźnicą. Pani Aravia kazała się odstawić do jednego z miasteczek i tam się pożegnali. Woźnica jest już w drodze, nieco go wyprzedziliśmy wracając.

Upił kolejnego łyka. Światło świec zagrało na klejnotach pucharu.

- Nie wszystko rzecz jasna mogę zdradzić, co do jeńca. Ale co mogę - powiem. Otóż ci bandyci znaleźli się tu po to, by dopaść właśnie Panią Aravię. Okazuje się, że ciągnie się za nią zaskakująca przeszłość. Która właśnie zaczęła ją dopadać...

- Przeszłość powiadasz. Skoro znudziło się jej nasze towarzystwo i opuściła … bezpieczne mury tego zamczyska to może jest gotowa na spotkanie … jak się wyraziłeś mości Vautrinie … przeszłości. Niech więc bogowie ją prowadzą na spotkanie przeznaczeniu. Kiedy powiedziałeś o bandytach na myśl przyszła mi Mealisandre … bo to przecież w Opowieści nie była ścigana przez złoczyńców? A więc nie myliłem się Vautrinie, kiedy radziłem wszystkim rozwagę … aby nie zatracili się w pracy nad dziełem. Aby sławę zawdzięczali swej pracy i nie kreowali się jako bohaterowie Opowieści. Powiedziała wtedy, że to nie prawda … ale teraz pewnym jest dla mnie, że to ja miałem rację i prawdziwą Mealisandre była Pani Aravia.

- Tak, wygląda na to, że miałeś rację, Mistrzu...- odwrócił chłodny wzrok Vautrin, patrząc mu teraz prosto w oczy - Granica między Mealisadre a Aravią zatarła się niebezpiecznie...Niech to będzie przestrogą dla wszystkich, pamiętajmy by ostrożnie splatać fikcję z prawdziwymi zdarzeniami czy osobami. To bardzo ryzykowna gra...Umysł potrzebuje granic, by nie osunąć się w otchłań szaleństwa...

- A propos szaleństwa, nie dziwi cię Panie jak ostatnio zachowuje się Mości Konstantin? Zupełnie zdziwaczał, wystarczy spojrzeć na jego wygląd, który zupełnie odbiega od schludności i elegancji z jaką nam się tu pokazał. I to oddanie uciechom cielesnym ... niezależnie od pory dnia z jego komnaty dochodzą krzyki, jęki ... zresztą nie muszę ci tłumaczyć Panie. No i te dziewki, odkąd Konstantin wziął je na służbę nosa zadzierać zaczęły. Nie mówiłbym ci tego panie, gdyby była to tylko sprawa Mości Hoeninga ale śmiem twierdzić, że nie wpływa to korzystnie na Opowieść. Dodam tylko, że spodziewałem się tego, pochodzimy przecież z tego samego miasta.

- Nie są te sygnały o upodobaniach Konstatnina dla mnie nowością, niestety...- zasmucił się gospodarz - Gdyby to jeszcze sprawa sumienia tylko była...Ale rzeczywiście, przeglądałem jeszcze dziś prace i widać gołym okiem, że nie każdy jednakowo słusznie wykorzystuje wygody jakie mu w tym zamku zapewniono...Mości Hoening pisze mało...Nawet dziś, jak przekazują służące, przeprasza najmocniej i nie czuje się najlepiej. Mówi się o chorobie i zatruciu, więc poczekajmy jeszcze: ale jeśli po cudownym ozdrowieniu nie nastąpi ze strony Konstantina taki zapał i zaangażowanie jakie wykazujecie wy, Panie i młoda Liselotte - trzeba będzie na poważnie z naszym młodym utracjuszem porozmawiać.

Popatrzył na porozkładane pergaminy.

- Czy to to, o czym myślę? Mam nadzieję, że wyrobiliście sobie już zdanie na temat tego, jak to sprawia się w roli pisarza nasz nowy zamkowy gość. Czy jest nadal żywy jako artysta. Co jak co, ale w każdym razie punktualność nie jest jego mocną stroną jako widzę. Zresztą, nie tylko jego brakuje. Słońce zaszło już dosyć dawno.

Vautrin zaklaskał parokrotnie i w drzwiach pojawił się służący.

- Raczyłeś wzywać, Panie?

- Tak. Wyślij posłańców do Mości Jaczemira, jak i do Panienki Liselotte. Niech pytają, czy mamy czekać ich przybycia jeszcze tego wieczoru. Radzi byśmy zabawić w ich towarzystwie.

- Zrozumiałem dobrze, Panie...
- potwierdził stojący w progu człowiek i zaraz zniknął, zamykając za sobą drzwi cicho i dyskretnie.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 31-03-2010, 08:50   #139
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Jaczemira zbudziła kłótnia pod drzwiami.
Przez chwilę dryfował pomiędzy snem a jawą. Wysoko, pod sufitem po firmamencie baldachimu szybował, krzesząc złote refleksy, czerwony smok ciągnąc za sobą jak kometa ogon sforę maleńkich, prężących łuki prześladowców. Po kolumnach łoża pląsały z wdziękiem rzeźbione motyle gonione przez nie określone leśne stworzenia a napchane pierzem do granic zbytku poduchy kołysały zazdrośnie w swych objęciach. Komnata pogrążona w świetle świec i kaganków była jak las przed zmrokiem. Pachnąca, rozedrgana i pełna tajemnicy. Tylko dobiegające z korytarza krzyki zakłócały tę oazę ukojenia. Uniósł głowę. Na poręczy i wysokim, rzeźbionym oparciu dostawionego do sekretarzyka fotela wisiały jego portki i kontusz, czyste i odświeżone, a za nimi w drzwiach jak gwardzista mężnie broniła dostępu do środka Inga wrzeszcząc i gestykulując teatralnie.
- Gadała żem już że Pan kazali nie budzić, bo straśnie utrudzon!
- Won babo! Z drogi...bo przez pysk prasnę...
- Olaboga! Toć gadała...
- Won!!
- Szto słucziłos? - zaspany Jaczemir krzywiąc się od gryzącego plecy i nogi bólu wychylił się zza bochaterskiej służki.
- Herr Voutrin kazali zapytać stało li się co? I czemuż to tyle na się czekać każecie? - przekazał wiadomość posłaniec, choć rzutu okiem na paradującego jedynie w koszuli starca starczyło, by domyśleć się powodów.
Kolacja! Vourtin! Opowieść! Biblioteka! Lotem błyskawicy przeleciały przez głowę Jaczemira wypadki ostatniej nocy i poranka. Voutrin powrócił o świcie a on miał na proszonej wieczerzy zaprezentować finał historii Mściciela. Spojrzał w okno. Gwiazdy gdzie niegdzie przebijały się przez zasłonę ciężkich, sinych chmur, milczenie ptaków potwierdzało jak późna musiała być pora. Zaspał. Wykończony zdarzeniami ostatniej doby najzwyczajniej zaspał i to akurat wtedy, kiedy ważyć się miały jego przyszłe na tym zamku losy.
- Mówiła żem, co budzić nie wolno, ale ten nic ino budzić... - tłumaczyła się służąca wzburzona falując pokaźnych rozmiarów biustem. Posłaniec natomiast trwał nadal w drzwiach komnaty, najwyraźniej czekając na odpowiedź.
- Wsjo w pariadkie. - przerwał słowotok kobiety Jaczemir wdziewając portki i rozglądając się po komnacie za nocnikiem. Oboje służących zgodnie zamrugali ze zdziwieniem oczami. - Niebawem się zjawię...racz przekazać herr Voutrinowi...dwa pacierze...nie dłużej...
Mężczyzna nie odpowiedział nic, tylko znikł za futryną odprowadzony jadowitym wzrokiem Ingi.
Jaczemir rozejrzał się po komnacie. Papier, pióro, inkaust. Trzeba było szybko napisać zakończenie historii Mściciela. Nie wypadało obiecawszy nie dotrzymać słowa. Czas naglił, historia była już od dawna gotowa, wystarczyło przelać myśli na papier, tylko wciąż coś stawało na drodze. Tak jak teraz, kiedy nie mógł zebrać myśli rozganianych bezustannym szwargotaniem służącej.
- Ja mówiła co Pan budzić nie kazali, coby pedział z czem przyszed, a ja przekaże, co takiemu poetowi snu zabierać nijak, no bo jak to tak... - trajkotała Inga trzepiąc energicznie poduchy. Potok słów tej kobiety zdawał się mieć nieprzebrane źródło i było by w tym nawet coś uroczego, gdyby nie to, że właśnie potrzebował się skupić. - ...myśli taki, że jak z kobitom ma do czynienia, to se może na wszystko pozwolić, morde rozdziawić i rozkazować, że jak białogłowa to tylko pysk zawrzeć i na podołek jak przyjdzie ochota...
- Dość!!
Kto był bardziej zdziwiony? Służka, nagle zamilkła i zamarła w pół ruchu nad pościelą, czy pochylony nad blatem sekretarzyka Jaczemir swoim wybuchem, od dłuższej chwili usiłujący zebrać myśli i skutecznie zastrugać świeże pióro? Nie wiadomo. Ciszę, jaka nagle zapadła zakłócały tylko dobiegające z nieodległego lasu cykania cykad. I stukot drewniaków sztywnych kroków Ingi, a potem głośny huk trzapniętych o futrynę drzwi. I znów tylko cykady. Z głupią miną gapił się jeszcze chwilę na drzwi, po czym zabrał do pisania.
 
Bogdan jest offline  
Stary 02-04-2010, 13:24   #140
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Służący wrócili szybko, zdając krótką relację. Liselotte nie mogli odnaleźć, dziewczyny nie było w jej komnacie, a pobieżne oględziny najczęściej odwiedzanych przez nią miejsc nie przyniosły też rezultatów. Służący od Jaczemira wrócił z wiadomością, że ten uprasza jeszcze o chwilę cierpliwości i zjawi się niechybnie najdalej za dwa pacierze.

Jednak dwa pacierze minęły, a w drzwiach wciąż nie pojawił się nikt. Daree i Vautrin mieli dużo czasu na rozmowę. Nie spieszyli się, delektując się winem i ciszą, którą mącił tylko wiejący gdzieś nad lasami wiatr.

Mistrz Daree nie spieszył się … już nigdzie. Odkąd sprawy osobiste i spadkowe zostały uregulowane, jego życie nabrało spokoju. Nie niecierpliwił się, nie był nawet obrażony, że pozostali artyści tak niemiłosiernie długo spóźniają się. Może to kwestia znakomitego wina, a może ciężaru lat niesionego na barkach. Chyba po raz pierwszy rozmawiał z Vautrinem bez żadnych podtekstów czy jadowitych alegorii.


- Czekajmy więc na cudowne ozdrowienie Mości Konstantina. Przyznam ci Panie, że wolę nie znać przyczyn jego niedomagań. Jeszcze by nas to znowu mogło do pojedynku doprowadzić. Ty jesteś gospodarzem i nadzorujesz naszą pracę. Ciebie też Kaiser będzie z niej rozliczał. Może to złe słowo … powiem raczej, że na Ciebie Panie także splendor pochwał powinien spłynąć.

Vautrin uśmiechnął się, raczej gorzkawo.

- Nie dla mnie splendor pochwał, Mistrzu. Sam wiesz...Są na tym świecie profesje, jak twoja, w której im więcej osiągniesz, tym bardziej znanym twoje imię się staje. Są też i inne, takie z kolei jak moja, gdzie im mniej jesteś widoczny, tym bardziej cię cenią.

Gospodarz odwrócił się półprofilem, Daree spojrzał w jego spokojne, poważnie patrzące oczy.

- Mnie tutaj nie ma, Arwidzie...- powiedział Vautrin, niemal śpiewnie - Nie ma mnie. I nigdy mnie tu nie było.


- Kim więc jesteś Panie ... duchem? - tajemniczo zapytał Arwid. - Kim my jesteśmy, skoro pracujemy w zupełnej tajemnicy, ukryci przed światem jak złoczyńcy?

- Można mnie tak chyba nazwać...- uśmiechnął się ponownie zarządca zamku - Jestem niczym służący, który nie powinien nawet rzucać się w oczy. Ale którego praca musi zostać wykonana, choć to nie jego będą oklaskiwać. Dobry służący jest jak duch. To właściwe porównanie.

Usta Vautrina ponownie zwilżyło wino z pucharu.

- Wy, Mistrzu, to co innego. Jesteście autorami. Tymi, którzy będą oklaskiwani. Ale widzę, że niepokoi cię aura tajemnicy przy pracy. Otóż jak zawyrokujesz - bardziej przemówi do prostego ludu historia prawdziwa, czy też taka o której wiadomo, że wymyślono ją po prostu w zaciszu jakiegoś zamku? Czy wiejski chłop rozdziawi gębę, gdy usłyszy z ust barda o realnym, żyjącym człowieku który przelewał za niego krew na wojnie, czy też wtedy gdy dowie się, że podziwiany przezeń bohater jest tylko wytworem imaginacji rozpartych wygodnie przy winie poetów?

- Słuchając barda mało kto myśli o realizmie. Tym bardziej wiejski chłop. Ciekaw jestem bohatera wykreowanego przez Jaczemira. Po historii Mściciela nie wyobrażam sobie aby dalej nie uczestniczył w tworzeniu dzieła. Kunszt jego pióra niczego nie stracił podczas lat nieobecności. Nie wiem co myślą inni artyści oraz czy Jaczemir zgodzi się na uczestnictwo, ale ja twierdzę, że Opowieść może tylko zyskać jeśli jednym z twórców będzie odnaleziony Mistrz. Zresztą gdy najpierw zginął Jasper, potem opuściła nas Pani Aravi a Konstantin jest … niedysponowany, świeża krew jest bardzo wskazana. - Arwid uśmiechnął się lekko, odwrócił twarz do gospodarza i ciepłym nieco żartobliwym tonem powiedział: - Jesteś panie istotnie jak duch ... od wielu lat przebywałem na dworze, zapewne trafiłem tam wcześniej niż ty ... ale nigdy o tobie nie słyszałem, choćby słowa. Opowiedz coś o sobie Vautrinie ... skąd pochodzisz? Bretonnia, Estalia?

- Ależ nie. - pokręcił głową zapytany - Jestem synem Imperium. Co prawda nie przeczę, w mej rodzinie zdarza się obca krew. Jednak ja urodziłem się na tej ziemi. Co do obecności na dworze...Sam widzisz. Z pewnością widywałeś efekty mojej pracy. Pewnie spotkałeś już też i mnie samego, ale nie zwróciłeś na mnie uwagi. Dlaczegóż miałbyś? Taka to już ta moja profesja...Anonimowy i transparentny. Jak duch...

- A rodzina ... żona ... dom?

Vautrin popatrzył na niego, długo wydawało się, że już nie odpowie.

- W moim fachu nie stać mnie na takie szczęście.- odparł wreszcie cicho.

Nagłe odgłosy przy drzwiach wyrwały ich z dyskretnej rozmowy. Obaj odwrócili głowy.


Odprowadzany przez trzymającego pod drzwiami zielonej komnaty wartownika Jaczemir w wypranych, świeżych i pocerowanych szatach i z kartami dopiero co napisanego rękopisu wkraczał przez zatopiony w migotliwym świetle świec hol do sali spotkań. W nozdrza uderzyła woń jadła i napojów boleśnie przypominając jak bardzo był głodny i spragniony. Mistrz Daree i gospodarz czekali zajęci cichą konwersacją. Nie zauważył natomiast dziewczyny. Byli by więc w tej drużynie równi i równiejsi? Jedni od drugich bardziej godni, by decydować o przebiegu tajemniczego przedsięwzięcia? A może Lisolette zajęta jakimś ważnym zadaniem nie mogła być dziś obecna, nie jego to rzecz. Ci dwaj czekali. Świetnie - pomyślał Jaczemir - nic tak nie ostrzy apetytu jak czekanie.
- Herr Voutrin. Szanowni Panowie. Raczcie wybaczyć spóźnienie
- głębokim skinieniem przywitał zebranych Jaczemir - Zgodnie z obietnicą gotowym dziś przedstawić Panom losy Mściciela i nieco światła rzucić na mrok żądzy jaką zowią zemsta.
- Wybaczamy...- podniósł się nieco na krześle gospodarz - Choć wypadałoby powiedzieć: spóźnienie podwójne. Służba zapewniała, że najdalej za dwa pacierze czekać mamy, a choć z mości Daree nie odmawialiśmy, to przysiągłbym że i ze cztery byśmy zdążyli. Nic to, przejdźmy do rzeczy. Zapraszam do jadła i napoju, to na początek. Nie będziem o pustych żołądkach deliberować.
Jaczemir uśmiechnął się głupawo.
- A bo to wszystko przez odkrycie jakiego wczora nieopatrznie dokonałem...O to, to. Głodnym wielce.
Na twarzach obydwu zobaczył ciekawość. I o to mu między innymi chodziło. Zastanawiał się, który zapyta pierwszy. Nie śpiesząc się, choć język uciekał w pewne okolice na widok zastawionego stołu zajął miejsce naprzeciw mężczyzn, po czym dodał do rozłożonych na stole stronic kilka nowych, dopiero co przyniesionych. Jakby nagle zapominając o wspomnianym odkryciu z zapałem i głośnym mlaskaniem zabrał się do pałaszowania stojących w pobliżu potraw. Mlaski, westchnienia i ciamkanie Jaczemira wypełniły pomieszczenie. Nikt się nie odzywał toteż zaspokoiwszy pierwszy głód i pragnienie nie wytrzymał:
- Imaginujcie sobie panowie, wczoraj wieczór, w trakcie przeprowadzki...przy okazji dzięki Mistrzu za wstawiennictwo i wam mości Voutrin za luksusy, natrafiłem przypadkiem na skarb niebywały, co się w tych starych murach kryje...mmm, wyborny trunek...a wartością, być może, owe mury przewyższający!
Rozmówcy jedli również. Czy to dobre wychowanie, nakazujące oddzielać jedzenie od gadania, czy też mieli inne powody, przez jakiś czas milczeli. W końcu, gdy i oni się nasycili, Vautrin odchylił się nieco w krześle, popił solidną porcję trunku, po czym powiedział:
- Mości Jaczemirze, nie wystawiaj już naszej ciekawości na próbę i zdradź, co też masz na myśli mówiąc o tym skarbie?!
- Otóż mości Voutrine, biblioteka! W jednej z sal zamkowych znajduje się duży biblioteczny zbiór. Jednak nie byle jaki. Całą noc nad tym ślęczałem i zapewniam, że jest to perła literatury moi panowie. Perła!


- To prawda. – pokiwał głową Arwid. - Biblioteka posiada dzieła niedostępne nawet w uniwersyteckich księgozbiorach. Świadczy to o wysokich względach jakimi cieszymy się u Kaisera. Zaiste dba nie tylko o nasze podniebienia, stworzył bowiem w tych murach, zapewne za pośrednictwem Pana Vautrinie, – Daree skłonił głowę w kierunku gospodarza. - także znakomity warsztat pisarski.

- Ach, biblioteka...- uśmiechnął się gospodarz - A więc o tym skarbie mówisz...Tak, te księgi mają oczywiście pomóc osiągnąć jak najlepszy efekt Dzieła, stanowić inspirację, źródło danych. A że takich artystów jak wy nie sposób zaskoczyć byle czym, tak to postarałem się, by uzyskać zgodę na ściągnięcie tutaj wielu ciekawych woluminów. Rzecz jasna, to jeden z powodów dla których musimy utrzymywać tajemnicę - sama wartość materialna tych białych kruków wystarczyłaby, by przyciągnąć tutaj niejednego nielichego złodzieja. Nawet komuś opłacałoby się powołać pod broń mocny oddział wojskowy dla szturmu zamku, by wejść w posiadanie niektórych pozycji. Dlatego lepiej nie kusić losu.

Więc zbiór był częścią tajemnicy? Owej zagadkowej pracy, jakiej poświęcali się zebrani w zamku artyści. Jaczemir był nieco rozczarowany. Jego odkrycie okazało się rewelacją jedynie dla niego, pozostali od dawna wiedzieli o bibliotece. Ale co do jednego miał gospodarz rację, wiedza o tak cennym zbiorze na tym odludziu mogła być dla ksiąg niebezpieczna.

- Dzieła? Powiedziałeś Herr Voutrin źródło danych? Inspirację? Do czego jeśli można spytać?

- O tym będzie jeszcze czas
- tajemniczo zapewnił gospodarz.


Vautrin przeciągnął dłonią po rozłożonych na stole pergaminach. Z zaciekawieniem przyjrzał się tym, które Jaczemir przyniósł ze sobą, te leżały cały czas obok autora. Potem dokończył powoli zawartość pucharu i dyskretnie muskając palcami swoje usta powiedział:

- Mości Jaczemirze... Zgodnie z tym, co było zapowiedziane, dziś będę chciał poznać pogląd artystów na pytanie, czy twe pióro wciąż tak ostre i pewne jako powiadają, czy też, nie obraź się, stępił je ząb czasu. Pragnąłem opinii Daree i Liselotte, ale wygląda na to, że niestety jej możemy się dziś nie doczekać. Jednak do osądu Mistrza Arwida mam pełne zaufanie, więc zdanie jednego, ale za to tak zacnego autorytetu będzie dla mnie wystarczającą wskazówką. Mości Daree przekazał mi już swoje wstępne spostrzeżenia po lekturze pozostawionej w tej sali utworów, które zawiązują pewną historię. Przeto, mniemając że to co przyniosłeś to dalszy ciąg, prosimy cię tu i teraz o odczyt własnego dzieła. My będziemy twoim audytorium, a gdy już zapadnie cisza, nie będziemy cię dłużej trzymać w niepewności.


Jaczemir upił ze stojącego przed nim pucharu. Pierwszy od bardzo wielu lat raz miał okazję występować. Niemal zapomniał już jaką występ potrafi dać satysfakcję. Czekał na ten moment cały wieczór, wreszcie wywołany miał okazję zaprezentować swe dzieło. Podniósł się ze swego fotela, bez słowa ujął w nieco drżące dłonie karty pergaminów, odchrząknął i bez żadnego wstępu zaczął:

- Taka noc trafia się raz w roku. Noc kiedy magia krąży w powietrzu i wszystkie istoty na nią wrażliwe, w tym i ludzie a zwłaszcza prosty lud, palą ognie i świętują. Noc Dawnej Wiary. Noc Tajemnicy. Noc Dwu Pełni i Bractwa Całunu. Geheimnisnacht... - Słowa płynęły w noc. Zrodzona przez gniew i pchana tą emocję postać Mściciela parła przez dzikie ostępy do celu. Do zamku. Tego samego, w którym zasłuchani mężczyźni czekali na jego przybycie.


Czas mijał, starzec odkładał kolejne przeczytane strony. - ... Pchany wciąż do przodu żądzą, która go zrodziła parł przed siebie. Rzucał się w mrok. Ogień stygł, ale wciąż palił. Tylko gorejące w ciemności ślepia i dobywający się od czasu do czasu ryk bezsilnej wściekłości goniły przestraszone szczury, płoszyły zmęczone lotem skrzydła. Skute obcęgami mrozu węzły mięśni krzepły. Zimna stal miecza ssała tylko zimny mrok w pragnieniu krwi. A w środku szalało piekło.

Skończył. Ostatnia strona rękopisu trafiła na stos odłożonych wcześniej. Jaczemir zamilkł. Osunął się na stojący za nim fotel, przepłukał winem zaschłe w trakcie recytacji gardło. Przez mrugające płomienie świec popatrywał na siedzących naprzeciw słuchaczy. Czekał werdyktu.


Mężczyźni tkwili zasłuchani na swoich miejscach. Chwilę panowało milczenie, zdawało się, że nadal są w tym opuszczonym, zawłaszczonym przez szczury zamczysku gdzie Mściciel przedziera się w kierunku swojego spełnienia. Spełnienia, które nie nadeszło.

Vautrin poruszył się pierwszy. Otworzył oczy i popatrzył uważnie na Jaczemira, a następnie obrócił ciało w kierunku Daree.

- Mistrzu...- powiedział poważnie - Czekam osądu.


Arwid siedział ze spuszczoną głową, skrzyżowane kłykcie dłoni bielały na stole. Przymknięte powieki oraz równo poruszająca się w rytm oddechu pierś sprawiała wrażenie, że zasnął podczas odczytu. Za drzwiami sali obrad słychać było zmianę warty strażników. Wywołany przez Vautrina Daree nie odzywał się. Może budował napięcie, a może powracał myślami do naznaczonej błyskawicami wieży zamczyska, kiedy Jasper został zamordowany.

- Mógł odejść … - przemówił Mistrz Daree otwierając powieki, gdy za drzwiami cichły kroki oddalających się strażników – i zaznać wreszcie spokoju. Ale jak wielką krzywdę mu uczyniono, jak wielka stała się niesprawiedliwość skoro pragnienie zemsty przewyższyło pokusę udania się do Ogrodów Morra. – Arwid mówił spokojnym głosem patrząc na Vautrina. - Mógł odejść … ale woli tkwić w murach zamczyska czekając na spotkanie z mordercą. Licząc, że ten który mu to zrobił nie odejdzie od razu do piekła. Podobnie jak Mściciel nocami prowadzony śladami błyskawic będzie podążał przez bory w poszukiwaniu zamczyska, ale za nim do niego trafi będzie musiał stoczyć wiele pojedynków ze swoimi ofiarami. Gdy spotka wreszcie tego jedynego, dla którego Bogowie kazali mu podążać zrozumie swój czyn oraz pogodzi się z wizją piekła. Pojedynek rozegra się w wieży, a jego wynik da zaspokojenie obydwóm … Wierzę, że tak się stanie … i wypiję za to toast - chłodno zakończył Daree.
- Co do warsztatu … - po odstawieniu kielicha ponownie ciepłym głosem mówił Arwid kierując wzrok na Jaczemira – znakomicie Mistrzu. Ząb czasu nie stępił twego pióra. Rad będę jeśli przyjmiesz propozycję przyłączenia się do powstawania Opowieści. Działa, dla którego wszyscy tu zebraliśmy się. Myślę, że historia Mściciela także mogłaby się w niej znaleźć ... Obiecaliśmy ci, że jeśli wypełnisz swoje nazwijmy to zadanie poznasz zasady jakie obowiązują przy tejże pracy, chociaż praca to nieodpowiednie słowo dla celu w jakim tu jesteśmy. Vaurinie … zapoznasz Jaczemira z regułami?


Vautrin nie spuszczał jeszcze wzroku z Arwida. Jego mina wyrażała lekkie rozbawienie. Wreszcie przemówił:

- Wielce musiała cię poruszyć, Mistrzu, wizja przedstawiona przez Jaczemira, bo gotów bym przysiąc, że sam wewnątrz nosisz pragnienie jakowejś zemsty, tyle to emocji znaleźć można w twych jakże spokojnych na pozór słowach, w twym obrazie dalszego ciągu. Czy jednak tak zakończy tę historię sam autor? Czy w ogóle będzie dalszy ciąg? O to trzeba zapytać mości Jaczemira.

Przeniósł wzrok na kislevczyka i wyprostował się. Potem jego dłoń ujęła kielich, ale nie uniosła go ku ustom.

- Na to jednak będzie czas. Teraz, pora na werdykt. Jak powiedziałem, nie śmiałbym wypowiadać się w kwestii, w której sam Arwid Daree wydał już osąd. Choć nie jestem biegły w sztukach, chcę jednak podkreślić, że i mnie poruszyła ta wspaniała historia. Co prawda ja rozumiem intencje autora nieco inaczej. Dla mnie, Jaczemirze, ukazałeś obraz upiora, którego żądza nigdy nie zostanie zaspokojona - i to właśnie jest jego potępienie, jego tragedia, która rusza serce. Uwięziony na wieczność w ograniczonym murami zimnego ciała wewnętrznym piekle, sam stający się przekleństwem miejsca. Zamku, który od teraz będzie miał przerażającego, nie dającego się nigdy uspokoić czy ukoić mieszkańca. To właśnie jest piękno dobrego utworu, można go interpretować na wiele sposobów.

Dłoń gospodarza uniosła pełny już na nowo puchar.

- Zatem, na mocy danego mi przez samego Cesarza prawa, chciałbym Cię, Jaczemirze zaprosić jako godnego obecnego już towarzystwa artystę, do udziału w pewnym przedsięwzięciu literackim. Artyści, których już poznałeś, pracują razem na dziełem dla Imperatora, dziełem, które nosi w sobie historię o której wkrótce będzie głośno w całym Imperium, może nawet poza jego granicami. Artyści ci, jeśli praca zostanie ukończona, a dzieło spotka się z uznaniem władcy, a wiedz, że sam Cesarz obejrzy osobiście cały efekt - tak więc artyści ci zostaną odpowiednio do zasług wynagrodzeni. Tyle mogę zdradzić, zanim to ty sam podejmiesz decyzję co do udziału. Jeśli się zgadzasz, wznieś kielich do wspólnego z nami toastu. Wtedy będę mógł dopuścić cię do szczegółów, czyli tajemnicy która może być znana tylko uczestnikom. Do podjęcia decyzji musi ci wystarczyć to, co usłyszałeś.

Jaczemir popatrzył na Vautrina, który zamilkł i zastygł, z wciąż uniesionym ku górze wysadzanym klejnotami kielichem.


Arwid także wzniósł swój kielich. Przeniósł spojrzenie na Jaczemira, patrzył mu w oczy i lekko skłaniając głowę zapraszał. Jeśli odnaleziony Mistrz jeszcze się wahał Daree przyzwalającym wyrazem twarzy chciał wskazać właściwą podług niego decyzję.

Jaczemir patrzył im w oczy. Długo przeskakiwał spojrzeniem z jednej twarzy na drugą. Obaj mieli swoje powody, jedne różne od drugiego, by proponować mu udział w pracy nad tajemniczym dziełem. Nie przepadali za sobą, to się rzucało w oczy, a jednak w tym przypadku byli zgodni. Praca, dzieło, sam Cesarz osobiście, przelatywały przez głowę myśli... Zamek, trup i jak się wyraziła Lisolette całun tłumionej grozy w który się coraz bardziej motamy. Jak muchy w pajęczynę. Od dawna, od kiedy zaczął ze strzępów informacji składać w całość obraz, kontur jeno tajemnicy, jaką kryły mury tego zamku, pragnął poznać prawdę. Wreszcie był u celu. O ironio! Życie pijanicy zmienić miał jeden spełniony toast! Wystarczyło wypić puchar wina, by ze ślepego dziada w jednej chwili na powrót stać się szanowanym człowiekiem.

Ujął puchar lecz nim podniósł go do ust zapytał.

- Panowie, nim wypijemy niech mi chociaż wolno będzie spytać, bo jak wiecie przez ostatnie lata znikłem dla świata, jakiemuż to Imperatorowi dzieło dedykować nam przyjdzie? Innymi słowy któż to nam miłościwie panuje obecnie?

- Jaczemirze ...
- nieco zniecierpliwionym tonem ozwał się Arwid - temu, który właśnie na ciebie z portretu spogląda.

Oczy starca rozszerzyły się, a twarz zastygła w masce bezgranicznego zdziwienia. Wszystko nagle stało się jasne. Więc to dlatego wizerunek na monetach wydał mu się znajomy, kiedy odnalazł złoto zagrzebane w sienniku... On, rycerz z obrazu, pogromca Amishuruka to był Kaiser... Pragnął tego z całego serca, ale choćby nawet nie chciał, nie mógł, choćby wszystkie demony piekieł sprzysięgły się przeciwko niemu musiał współtworzyć dzieło dla tego człowieka. Teraz już musiał. Był Kislevitą, miał do spłacenia dług. Uniósł się ze swego fotela, wzniósł puchar do toastu.

- Heal Kaiser! - odbiło się od sufitu sali na szczycie wieży i popłynęło w noc.
 
Irmfryd jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172