Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-01-2010, 23:20   #31
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Tupik siedział strwożony nijak nie mogąc się przemóc aby pomóc podróżnym. Kombinował na wiele sposobów, jednak żaden pomysł nie wydawał mu się właściwy, no bo i cóż miał sam począć? Zwrócić na siebie uwagę i skończyć jak William, na drzewie? Dla halflinga musiało być to co najmniej dwukrotnie gorsze przeżycie, no bo i wysokość zwisania była proporcjonalnie większa...
I gdy tak patrzył w przerażeniu na Dantejskie sceny, na Williama który już niemal dygotał na linie, na kobiety szturmem obłapiane przez oprychów, wydarzyło się coś co zaskoczyło Tupika, właściwie kilka cosiów. Szef bandy stanął w obronie Marietty. Wcale nie wyglądał, ani nie zachowywał się jak bogobojny człowiek, a tu jednak postawił na szalę własne przywództwo, byle ochronić cześć kapłanki. Tupik dostrzegł w tym promyk nadziei, może jeszcze sam zdoła przekonać, że jest kapłanem, gdyby chcieli go zabić...Chwilę później gdy bandyta wyszarpał wisiorek halfling zaniemiał widząc co się z nim dzieje. Teraz dopiero zrozumiał przestrogę zleceniodawcy, teraz dopiero dojrzał moc wisiorka, co więcej logicznie wnioskował, że to jedynie efekt uboczny magii wisiorka, a to oznaczało, że to naprawdę potężny przedmiot. Halfling domyślał się jak niebezpieczny mógł być to przedmiot gdyby trafił do nieodpowiednich rąk...chociażby do rąk jego zleceniodawcy. Pomimo piorunującego efektu jakim było spopielenie bandziora, Tupik nie zdołał wykorzystać tego zdarzenia. W normalnych okolicznościach nie mógłby się powstrzymać od wykorzystania błysku, magii i zamieszania. Tym razem jednak się bał, bał się tak bardzo że nawet nie próbował. Może i przekonałby jakąś bajeczką nawet i większość zbirów, ich szef był jednak zbyt inteligentny i niezbyt wyrozumiały, biorąc pod uwagę los Williama.

Najbardziej szkoda mu było kobiet, na które ta ohydna dzicz rzuciła się niczym na przekąskę, kto wie ile to jeszcze by trwało i jak się zakończyło gdyby nie odsiecz. Tupik lubił to słowo, niezależnie czy sam był odsieczą czy też na jakąś czekał. Nie miał żadnej nadziei na przypadkową interwencję strażników, ale jednak jak widać, ktoś czuwał nad akolitką Sigmara, może nawet sam Sigmar... Tupik wierzył jednak, czy też wolał wierzyć, że to jego bóstwo zesłało pomoc...

Przestał kombinować jak tu ukradkiem pozbyć się procy zatkniętej za pasek. Odkąd poddał się bandytom znajdowała się tam cały czas, miał przecież nakazane pozbycie się noży i kosztowności...noży się pozbył. Gdy jednak usłyszał co ma się stać z tymi którzy zostawili sobie broń, nagle proca zaczęła mu ciążyć niczym gdyby była odlana z metalu. Teraz to dobrzy byli górą. Teraz to halfling, gdy tylko zbóje zaczęli się poddawać , wyciągnął procę i przez moment dopilnowywał porządku i rozbrojenia. Głównie jednak rozpoczął poszukiwania rannych, po drodze jedynie podnosząc swój krótki mieczyk przypasał go do siebie.

- Jacyś ranni ?! Okrzyknął próbując dojrzeć, choć jednego z ocalałych obrońców karocy. Dopiero po przeszukaniu pobojowiska z ciężko rannych, zajął się tymi lżej rannymi - włącznie z resztą pasażerów. Bez słowa, chyba, że ktoś potrzebował instrukcji, porozdawał porcje maści na skaleczenia i obtarcia, koiła ból i przyśpieszała gojenie. Oczywiście tym razem musiał nabić porządną faję, dla uspokojenia siebie i kogokolwiek chętnego. Gdy już nie mógł nikomu więcej pomóc, usiadł, palił faję i w milczeniu obserwował resztę. Nie potrafiło dojść do niego szczęście związane z uwolnieniem, tak wielka była trauma związana z napadem. Całkowita bezsilność do jakiej nie był przyzwyczajony na długo odciśnie na nim swe piętno. Wiedział jednak, że jemu samemu za jakiś czas przejdzie, uspokoi się, może będzie mógł nawet powrócić do dobrego humoru...Wiedział, że nie nastąpi to szybko, podejrzewał, że w przypadku Pań, zajmie to jeszcze dłużej.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 01-01-2010 o 23:25.
Eliasz jest offline  
Stary 02-01-2010, 17:01   #32
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Przybyli za późno. O pacierz za późno.

Zduszony jęk gdzieś wysoko, nad nimi. Potem chrzęst gałęzi w gęstym mroku, uderzenie czegoś ciężkiego o ziemię. Rozległo się pohukiwanie sowy.
Jasnowłosy, pod którego nogami leżała w bez ruchu Lorelei popatrzył na kompana. Wtedy posypały się strzały. Z ciemności, cicha świszcząca śmierć bez ostrzeżenia. Jeździec z bawolimi rogami krzyknął przeraźliwie z dwoma strzałami w piersi, a koń jego stanął dęba zrzucając go z grzbietu w błoto, a potem z rżeniem pobiegł gdzieś w mrok.

Zraniony przez dziewczynę padł w błoto, z długą strzałą w szyi. Jasnowłosy miał więcej szczęścia, oberwał w lewe ramię, biegnąc już w stronę pobocza. Wrzasnął w biegu, potem zamilkł i skoczył w zarośla.
Chwilę potem rozległ się tętent kopyt. Wielu kopyt. Cała kawalkada jeźdźców przetoczyła się traktem jak oddział duchów, rozbryzgując błoto na wszystkie strony. Przyciśnięci do wierzchowców ukryci w szarych strojach jeźdźcy, pod bronią, pędzili jeden za drugim pod górę. Wysłany przez herszta człowiek właśnie zjeżdżał ze zbocza i dostrzegłwszy ich wśród ciemności, rozpaczliwie odwrócił konia i rzucił się na powrót ku górze, by ostrzec pozostałych. Nie zdążył jednak nabrać prędkości…


Odsiecz była równie zaskakująca dla bandytów, co ich wcześniejszy atak dla podróżnych. Co więcej, była równie dobrze przygotowana pod względem taktycznym. Posypały się długie strzały łuczników, zdejmując bandytów pilnujących poboczy i tych, którzy najgorliwiej wyżywali się na podróżnych. Mealisandre uchodziła przed prześladowcami pod powóz, a za jej plecami rozległy się świsty strzał i kolejne zduszone jęki jeszcze przed chwilą szarpiących ją zbójów. William, z powrozem na szyi, wzniósł dziękczynne modły do Sigmara, bo świszcząca, nagła śmierć dopadła po kolei – najpierw dwu trzymających go osiłków, a potem bandytę trzymającego koniec liny. Podobny los spotykał kopiących leżącego Luitpolda.

Wybawiciele szli najwyraźniej od lasu, zarówno z północnej strony jak i z południa, biorąc bandytów w kocioł. Dzieła zniszczenia dopełnił wyłaniający się zza wzniesienia oddział konnych, pędzących z góry prosto na próbujących rozbiegać się we wszystkie strony zbójów, miecze siekały gęsto pierwszą linię bandziorów a salwy paru pistoli jeszcze bardziej załamywały morale przestępców. Chyba tylko jeden z konnych wybawicieli ucierpiał w starciu. Inni zbóje widząc nadciągający oddział i krwawe żniwo jakie zbiera szybko odrzucili broń i padli na kolana błagając o litość.

Ci z bandytów, którzy byli przy samym powozie mieli najmniejsze szansę na ucieczkę, bo to tu właśnie spomiędzy drzew rozpoczęło się wyłaniać najwięcej szarych postaci w kapturach, okrytych gałęziami, trzymających wycelowane w nich łuki. Z drugiej strony to z nich najwięcej ocalało, bo zanim w dół traktu dotarła kawaleria, wszyscy zdążyli się pospiesznie poddać. Trzymający niziołka bandzior puścił go szybko, rzucił nóż daleko i szepnął do niego:
- Pamiętaj, powiedz im, że dobrze cię traktowałem!

Herszt błyskawicznie ocenił wściekłym wzrokiem sytuację. To koniec. Czujki dały się podejść… Jednak tu chodziło o coś więcej. Odsiecz była zbyt dobrze przygotowana, mieli ze sobą najlepszych zapewne leśników, którzy podeszli borem niepostrzeżenie dla jego przecież też świetnie obeznanych z lasem ludzi. Doborowych. Wiedzieli, gdzie będą stały straże… Ktoś sypnął. Zdrajca wkrótce gorzko tego pożałuje…
Zeskoczył z konia i obrzucił spojrzeniami swoich. Poddawali się jeden za drugim. Brano właśnie Jaspera, który zamiast bronić się miał tylko wzrok utkwiony w tej dziewce, a ta patrzyła oniemiałym, przestraszonym wzrokiem tylko na niego. Który z nich? Ale bardziej prawdopodobne było jednak to, że był to któryś z…
- Ostawcie go! – jęknęła Marietta, gdy rozpoczęto pętać Jaspera - On nie winien. On mnie ratował!
- Młoda damo…- powiedział poważnie wysoki strażnik o krzywym nosie – On jeden z nich. Na każdym z nich wyroki wiszą, krew na ich rękach od dawna. Na nim może nawet więcej. Zły to człowiek. Zawiśnie, jak inni.
Herszt nie patrzył już na tę scenę. Jak inni, może nawet z większą gorliwością rzucił się na kolana i rozpoczął błagalne szlochy i lament. Dopadli go szybko. Wiedzieli, kogo mają chwytać najpierw. Stary strażnik o sumiastych wąsach i orzechowych oczach, dowódca, podjechał bliżej tej sceny.

- Uważajcie! – rzucił poważnie z konia do swoich ludzi – Nie dajcie się zwieść. Ten zbrodniarz jest zbyt zatwardziały, by szczerze prosić o łaskę. Chce uśpić waszą czujność, nie dajcie się oszukać. To on, Markus Ebelbrandt, najgorszy rozbójnik w tej części Drakwaldu. Może nawet w całym Drakwaldzie. Znam ja go dobrze…

Markus przestał udawać błagalne jęczenie. Trzymany silno przez trzech rosłych mężów, hardo uniósł głowę i popatrzył na dowódcę strażników dróg.
- Zachariasz, we własnej osobie…- powiedział zimno, gdy tamten uniósł hełm – Kopę lat. Znów się spotykamy, stary druhu…
- Milcz. – wąsacz uciął krótko – Nie jestem ci druhem. Kiedyś byłeś wojownikiem. Dziś jesteś tylko pospolitym bandytą bez czci i wiary. A spotykamy się już po raz ostatni, wkrótce zawiśniesz, psie.

Brodacz uśmiechnął się tylko brzydko.

- Zabrać go. Czterech ludzi ma go pilnować dzień i noc. – wydał rozkaz dowódca i odjechał na pobocze, tam skinął na swoich podoficerów i zamyślił się, oglądając pobojowisko i przyglądając się z trudem dochodzącym do siebie podróżnym. Gdy stanęło przy nim trzech innych konnych przemówił do nich cicho:
- Ilu naliczyliście?
- Dwudziestu pięciu, panie. Prawie połowa martwych.
- Dwudziestu pięciu. A więc jednak plan Edelbrandta musiał się nieco zmienić. Nie zabrał ze sobą wszystkich sił. Wyślijcie leśnych ich szukać, mogą jeszcze być w pobliżu. Oczywiście oznacza to, że konwój z jeńcami musi być jeszcze uważniej pilnowany. Jesteśmy co prawda dla nich zbyt liczni, ale nigdy nie wiadomo.
- Tak jest.
- Dobrze, że są z nami ci talabecczycy. W Estorfie dobierzemy może jeszcze eskorty. Jak podróżni?
- Żywi, panie. Dziewek nie zdążyli nawet chyba jeszcze zbrukać.

Stary dowódca pokiwał głową. Potem spiął konia i powoli, ostrożnie przedzierając się przez błoto podjechał ku powozowi i pasażerom.
- Możecie się już nie lękać, ludzie! – prawie krzyknął wąsacz – Nazywam się Aberhoff, a od niechybnej zguby wybawia was kompania strażników dróg w służbie Jej Wysokości Księcia! Doborowa kompania, zebrana specjalnie ku temu, by dopaść tych, których tropimy już od miesięcy, a którzy teraz u stóp waszych leżą. Są też nami nasi przyjaciele z Talabeclandu, którzy w ataku na zbójów zgodzili się wziąć udział. Im to też podziękowania się należą.
Podróżni, otrząsając się powoli z szoku, słuchali jeszcze z bijącymi sercami jego słów. Rzeczywiście, rzadko kiedy widywało się tak liczny, dobrze uzbrojony oddział strażników dróg w Hochlandzie. Mieli ze sobą również wielu doskonałych łowców, zapewne starannie dobieranych spośród znakomitych, sławnych w świecie tropicieli Hochlandzkich. Hochlandzki myśliwiec, jak mówiono, wytropi zwierzynę nawet u diabła w dupie.

Ale dziwna była obecność oddziału z południowej prowincji. Elektor Talabeclandu już od dawna, a ostatnimi czasy coraz częście,j popatrywał łakomie na swojego północnego, niewielkiego sąsiada. Z tej przyczyny, jeśli chodzi o przedstawicieli prawa czy wojsko, rzadko współpracowano ze sobą po obu stronach rzeki Talabec. Ci tutaj ludzie, noszący oficjalne barwy Talabeclandu, całkiem porządnie uzbrojeni zresztą, zgodnie występowali u boku hochlandzkich strażników. Teraz zsiedli z koni i zaczęli oglądać dokładnie pętanych jeden do drugiego ocalałych bandytów. Podnosili za włosy opuszczone smętnie głowy i oglądali twarze. Gadali coś do siebie.

Szukali kogoś.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 02-01-2010, 18:31   #33
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Faja i krótka chwila wypoczynku działały niczym balsam na rozdygotane nerwy halflinga. Mimo, że szef bandy był solidnie związywany, Tupik wciąż obawiał się go , tak jakby za chwilę miał się uwolnić i ściągając dodatkowe posiłki zbójców. W to ostatnie jednak nie wierzył, widział, jak trzon jego armii ginie przy szarży poprzedzonej wcześniej ostrzałem. Połowa która przeżyła była właśnie związywana, rozbrojony był już każdy. Strażnik Tupika błagał go o wstawienie się za nim, ale halfling nie widział żadnej możliwości, aby jego dobre słowo w czymkolwiek pomogło zbójowi. Można mówić, że i tak miał szczęście iż nie powieszono ich od razu, na miejscu. Wówczas może wsparcie Tupika coś by zmieniło, no ale w dalszej perspektywie zbója czekała sprawa przed sądem i albo wieloletnie ciężkie więzienie, albo śmierć. Szef zbójców doskonale wiedział, że na więzienie nie ma co liczyć, halfling wiedział, że dla zbója nie ma różnicy czy zginąć na szafocie czy wcześniej od miecza. Różnica polegała jedynie na tym, że z szafotu już raczej uciec się nie dało, ale teraz... Tupik na miejscu szefa przynajmniej by spróbował,choć na pewno jeszcze nie teraz, nie gdy wszyscy nań patrzą, a ilość zbrojnych nie pozwala na skuteczną ucieczkę. Ale w nocy podczas snu, nad ranem, przy przeładunku czy postoju. Okazji mogło być jeszcze wiele.

Z rozmowy jaką toczyli wybawcy wynikało jeszcze, że szef zbójców ma liczniejszą armię, a to niestety mogło oznaczać próbę odbicia szefa. A przynajmniej oznaczało to, że strażnicy rozdzielą swe siły by pilnować więźniów i szukać reszty zbójów. Domyślał się, że na taką okazję będzie czekał Edelbrandt, niezależnie więc od starań jego czterech strażników - którzy nawiasem mówiąc mogli zostać przekupieni, halfling sam postanowił, że będzie miał na niego oko, przynajmniej dopóki dalsza podróż będzie przebiegać razem. Strażnicy zaczęli dokładnie przyglądać się zbójcom, jakby kogoś szukali, w tym momencie błysk olśnienia spadł na Tupika, błysk naładowany wcześniej nierozwianymi podejrzeniami skierowanymi w stronę "rzemieślnika z Nulln"

- Sprawdźcie jego - donośnym głosem wskazał strażnikom na Luitpolda
- Dołączył się do karocy na chwilę przed atakiem, mógł więc być z nimi...zresztą do tej pory nie wytłumaczył się nam co tak naprawdę tu robi...

Tak to był trop , którego żaden z prawdziwych śledczych nie mógł ominąć. Sam fakt, że rzemieślnik z Nulln przebywał wśród podróżnych i został nieco poturbowany, wykluczał go z kręgu podejrzeń - przynajmniej strażnikom, którzy dopiero co przybyli. Tupik nie zapomniał jednak o swoich podejrzeniach, sam dobrze wiedział co robi w tej karocy, wiedział, że w nieco innych okolicznościach to na niego ktoś by wskazał. Halfling gdyby robił napad, to z pewnością przynajmniej spróbowałby do członków karocy dołączyć swojego człowieka, chociażby po to by ten mógł działać gdyby coś poszło nie tak. Obecnie był prawie pewnym tego, iż rzemieślnik z Nulln współpracuje z bandziorami, obawiał się, że nie pilnowany uwolni swojego szefa i nawieje. "Teraz przynajmniej nie będzie miał tak łatwo" - pomyślał, wiedział że zbójcy bili go niczym obcego, co mogło świadczyć o jego niewinności, z drugiej jednak strony wcale nie był pewny czy rzemieślnik faktycznie został obity, czy tylko grał w przedstawieniu. Wolał zresztą nie pozostawać sam w swoich podejrzeniach, jako jedyny czegoś się domyślający byłby wystawiony na ryzyko szybkiej śmierci. Teraz gdy już więcej napsuć nie mógł ( oczywiście jest to bardzo względne twierdzenie ) nie martwił się, że ktoś go jeszcze zechce zlikwidować. Pozostawała jeszcze kwestia poważnej rozmowy z dwójką od naszyjnika, wciąż jednak nie był to dobry moment, wciąż brakowało chwili prywatności. Obserwator mógł nie zadziałać od razu, mógł poczekać aż Tupik zaśnie i wówczas dokonać swej zemsty...

Na koniec postanowił sprawdzić co z jego kucem "Skałą". Zwierze było mocno wystraszone, panika koni udzieliła się i kucowi, jedynie silne więzy z resztą stadka sprawiło że nie uciekł w popłochu. Halfling dał mu jabłuszko na uspokojenie, zaczął głaskać kuca i uspokajająco szeptać do ucha opowiastki.
 
Eliasz jest offline  
Stary 02-01-2010, 19:25   #34
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Ludzie w barwach Talabeclandu popatrzyli na niziołka. Do tej pory nie zwracali uwagi na podróżnych, skupiając się na samych bandytach. Dwóch z nich, jeden krępy i jeden chudy, podeszło od razu do Luitpolda. Ten momentalnie zbladł.

- To jeden z nich! - krzyknął nagle krępy człowiek - Brać go!

Luitpold wiedział, że jest bez szans. Wokół było conajmniej kilkunastu zbrojnych, którzy zwrócili wzrok w kierunku tej sceny. Oprócz tego, w tej samej chwili w jego stronę wymierzono parę łuków.
Obrzucił niziołka naprawdę wściekłym spojrzeniem, ale na nic się to zdało, bo tamci już zakuwali go w kajdany, które, jak się okazało, wieźli ze sobą w worach przytroczonych do swoich wierzchowców.

Człowiek, który wyglądał na przywódcę oddziału z Talabeclandu uścisnął grabę Tupikowi. Nizioł zaskoczony oglądał też złotego Karl-Franza, którego wcisnął mu przy okazji nieznajomy.
- Przyjmij to jako drobny wyraz wdzięczności. Dziękujemy Ci. Być może pominęlibyśmy szukanie wśród podróżnych. A tak, dzięki tobie bardzo groźny przestępca nie będzie już zagrażał tym ziemiom. Nie uniknie już teraz swojego losu.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 02-01-2010 o 19:30.
arm1tage jest offline  
Stary 02-01-2010, 20:43   #35
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Wyraz zdumienia i zaskoczenia odmalował się na twarzy Tupika gdy okazało się, że rzemieślnik z Nulln był tym poszukiwanym. "Co??" Z niesłabnącym zdziwieniem obserwował jak strażnicy zakuwają go w kajdany, z jeszcze większym zdziwieniem przyjął złotą monetę " Kurwa, no nie myślałem, że zostanę kapusiem..." - pomyślał nieco już mniej zadowolony z własnego działania. Po prostu nie przypuszczał, że wskazanie człowieka zakończy się jego zakuciem, owszem, spodziewał się, że będzie mała zadyma, seria pytań i obfite tłumaczenie się. Liczył, że usłyszy coś co pozwoli mu pytać dalej, albo wreszcie uspokoi jego podejrzliwość. Rzemieślnik byłby już pod ciągłą obserwacją, nie tylko halflinga. Działania strażników przeszły jednak najśmielsze oczekiwania halflinga. Co więcej dostał nawet gratulację od samego przywódcy żołnierzy z Talabeclandu. Gdyby ten tylko wiedział komu gratuluje... Halfling nie mógł jednak pozwolić na to by okazja do zyskania sojusznika wśród strażników przeleciała mu przed nosem. Nie z jego zawodem, gdzie takie znajomości mogły okazać się cenniejsze niż złoto. Był pewny, że jego nie poznają, nie był ścigany a drobne kradzieże były bardziej częścią niechlubnej, zapomnianej przeszłości niż aktualnym zajęciem. Od wielu już lat pracował oficjalnie jako zielarz i nie musiał się martwić o grzechy przeszłości. Oczywiście były pewne wyjątki, konkretnie w Middenhaim czy w Bretonii, ale o nie zamierzał martwić się gdy będzie tam na miejscu. Póki co wypiął dumnie pierś i postanowił przedstawić się prawdopodobnie sierżantowi.

- Jestem Tupik, gdybym znalazł się kiedyś w Talbeclandzie, szukając uczciwej roboty w straży lub po prostu pomocy, o kogo mam pytać?

Było to nieco śmiałe posunięcie, no ale jak mawiała ciotka Tupika, " Nie możesz stracić tego czego nie masz" . Było to bardzo prawdziwe powiedzenie, halfling nie ryzykował utratą dobrych kontaktów ze strażnikami, bo jeszcze ich nie miał. Mógł je co najwyżej zyskać, kto wie kiedy i w jakich okolicznościach może to okazać się przydatne. Tymczasem wzrokiem powrócił do "rzemieślnika". Gdyby ten racjonalnie udzielił odpowiedzi na wszystkie pytania Tupika postawione w karocy, halfling nie miałby powodu wskazywać na niego. Co więcej czuł się wręcz nieco winny i zawstydzony faktem skierowania na niego podejrzeń, w normalnych okolicznościach nie wydał by złodzieja. W normalnych okolicznościach jeszcze by mu pomógł. Nie były to jednak normalne okoliczności, ani waga misji związana z oddaniem naszyjnika we właściwe ręce, ani też napad który o mało co nie skończył się śmiercią pasażerów nie świadczyły o normalności sytuacji. Dopiero wspomnienie napadu uspokoiło wyrzuty sumienia Tupika. Domyślał się, że skoro strażnicy aresztują Luitpolda to musi być jakoś wmieszany w ten napad. Zresztą okrzyk " To jeden z nich" nie pozostawiał miejsca na wątpliwości. W związku z tym, rzemieślnikowi z Nulln, czy może raczej rzeźnikowi z Nulln "Brzmi krócej i lepiej pasuje..." nie pozostawił cienia litości. Nawet sumienie dość szybko zamilkło. Nie mógł czuć współczucia do kogoś kto przed chwilą współuczestniczył w najgorszym doświadczeniu jakie dane było przeżyć Tupikowi. Choć jemu krzywda się nie stała, cierpiał bardzo widząc krzywdę reszty pasażerów, cierpiał z powodu własnej bezsilności, nie mógł więc złościć się na swój czyn, nawet jeśli jako taki głęboko nie zgadzał się z kodeksem moralnym niziołka. Nawet gdyby sam mu wybaczył to pozostała jeszcze kwestia pozostałych pasażerów, wątpił aby oni szybko okazali wybaczenie, w każdym razie zasługiwali na prawdę a ta właśnie została nieco uchylona.

Od tego momentu będzie zwracał uwagę to na szefa wszystkich bandytów to na Luitpolda, któremu właśnie osobiście podpadł. Upewnia się, że zostanie on dobrze przeszukany, nie wyłączając drobiazgów którymi mógłby otworzyć kajdany, z prawdziwie złodziejskim doświadczeniem, wskazuje strażnikom rękawy, chlewki, każe przeszukać włosy a nawet zajrzeć do gęby pojmanego. Mówiąc w razie pytań, że już kiedyś uczestniczył w zatrzymaniu złodzieja, którego pomysłowość w chowaniu rzeczy przechodziła najśmielsze oczekiwania. Tupik wiedział, że tak naprawdę trzeba by było przeszukać każdy kawałek jego ciała, nie jest bowiem problemem wbić sobie pod skórę igłę a potem skorzystać z niej kiedy nikt nie patrzy... Gdyby mu tylko pozwolono sam dokończył by dzieła przeszukania, wolał jednak nie śpieszyć się ku temu, wolał aby to strażnicy poodnajdywali co trzeba, żeby sam nie musiał wychylać się ze swą podejrzaną wiedzą... Nie miało to większego znaczenia, sam nie był ścigany,a pojmany bandyta miał powód do zemsty. To on stanowił teraz największe zagrożenie, nawet jeśli był zakuty w kajdany. Zamierzał też dokładnie przeszukać konia Luitpolda. Miał przewagę nad strażnikami, bo wiedział który koń należy do niego ( a jeśli nie, to wiedział które konie jechały do czasu spotkania z Luitpoldem, więc poprzez wykluczenie tamtych koni i tak musiał w końcu odnaleźć jego).
 
Eliasz jest offline  
Stary 03-01-2010, 16:39   #36
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Siedział dumnie w siodle czekając na rozwój wypadków. Lubił patrzeć na ofiary gdy wychodzą ze swej kryjówki. Zawsze delektował się tym widokiem … przestraszone twarze, łzy, szloch, prośby o darowanie życia. Niewierzący, którzy nagle dostawali oświecenia wiary i żarliwie modlili się do bogów, pojedynczych lub wszystkich naraz, dobrych i złych. Przeważnie nie było bohaterów, ci szybko kończyli jako pierwsi z ostrzem w trzewiach albo poderżniętym gardłem. Potem była uczta oprawców, rabunek, gwałty, podział łupów. Kiedy było po wszystkim trzeba było pozacierać ślady, schować wóz, pozbyć się ciał. Las przyjmował wszystko. Deszcz zacierał ślady, porzucone wozy obrastała roślinność, ciałami zajmowały się wilki. Wszystko odbywało się w zgodzie z prawem natury, prawem silniejszego.
Tym razem jednak miało być inaczej, a nikt oprócz Alego nie wiedział dlaczego. Tą informację znał jeszcze Jorgul, ale zaraz po tym jak ją usłyszał herszt własnoręcznie obciął mu uszy. Teraz w strachu o własny język boi się powiedzieć chodźby słowo. Mieli zabić tylko strażników a wszyscy podróżni poza bohaterami głupcami mieli żyć. Widocznie Ali miał inne plany co do jeńców, a może jechał tam ktoś znaczny, którego zabójstwo byłoby niewłaściwe.

Otworzyły się drzwi karocy. Najpierw ukazała się drobna kobieca dłoń, która na mgnienie cofnęła się do środka, jakby jeszcze nie pewna co do decyzji. Potem pojawiła się znowu zaciśnięta w piąstkę. Wyszła ONA, oświetlona blaskiem pochodni, smukła, z uniesioną dumnie głową, z poruszającymi się w szepcie ustami. Czy to Bogowie, czy też zrządzenie losu sprawiło, że Jasper był tak blisko. Siedział na koniu tuż obok herszta, ale jej spojrzenie padło najpierw na niego i tylko na niego. Ich spojrzenia spotkały się. Znikła jej pewność siebie, znikł także bezczelny uśmiech z twarzy Jaspera. Gorąco przeszło przez jego pierś, poczuł je gdzieś w środku. Nigdy nie doświadczył czegoś podobnego, nie wiedział także do czego może to doprowadzić. Otaczające go dźwięki umilkły jakby je kto zamknął, zakrył jaką niewidzialną zasłoną. Nic innego się już nie liczyło, nic innego poza nią nie widział. Jego oczy błyszczały jak nigdy dotąd, uśmiechał się lekko, ciepło. Chciał coś powiedzieć, żeby się nie bała, że wszystko będzie dobrze ale z półotwartych ust dobywał się jeno obłok pary.

- Jasper, kurwa mać, co z tobą?! W łeb oberwałeś w ataku?! – zawołał ktoś.
- Tak. Nie. Nie wiem…- wyszeptał Jasper, wracając z ogromnym trudem do rzeczywistości.
- To kapłanka…- szepnął do siebie bez sensu. Coś działo się obok, kogoś wieszali, Ali wydawał zimnym głosem rozkazy. Ktoś szturchał go, pokazywał gestem łupy.
- No bierz kurwa, dwóch zabiłeś.
- Nie chce ...
– wymamrotał zauroczony Jasper.

Wszystko docierało jak przez mgłę. Nagle gdzieś znikła, ktoś wbiegł między nich. Parszywe łapska bandytów pchnęły ją na błotnistą ziemię. Jasper zeskoczył z konia, jednym ruchem schował miecz, szedł jak odurzony w ich stronę, gotowy zabić gołymi rękami jeśli trzeba będzie.

Ale co wtedy, tak jej nie uratuję… – pomyślał.

Dalej wszystko potoczyło się szybko, jak zwierzęta rzucili się na nią, brudne łapska szarpały odzienie, dotykały jej ciała. Jasper dopadł do pierwszego, złapał go od tyłu za bary i odrzucił w błoto, drugiego nadbiegającego odepchnął silnie butem, coś mówił … że to kapłanka … że nie wolno.

Może strach przed klątwą ostudzi ich zapały i pozwoli mi działać.

Niektórzy odstąpili, ale jeden rzucił się na dziewczynę, był szybki, dopadł ją siadając okrakiem, rozerwał suknie i patrzył na nagie piersi. Wtórował mu rechot i zachęty złoczyńców.
Jasper schylił się po jakiś płaszcz, chciał zakryć przed całym tym złem jej niewinność. W tym czasie uwaga bandytów powędrował z piersi dziewczyny na wisiorek.

– Dawaj to, kochanie, nie będzie ci już…

Bandyta zerwał wisiorek z szyi dziewczyny i odskoczył ucieszony. W tym czasie Jasper opadł na niewiastę zakrywając ją płaszczem. Odwrócił się do innych czekając aż rzucą się następni. Ale nic nie nastąpiło, chociaż słowo "nic" nie należało do najlepszych w tym momencie. Oczom Jaspera ukazała się scena zagłady tego co ośmielił się. Uszom doszedł szum jakowyś, potem jakby syk węża zmieniający się we wrzask rozbójnika, z którego dłoni bił blask. Ciało jego momentalnie zmieniło się w szary popiół, lekko skurczyło a następnie rozsypało rozwiane przez wicher. Z błotnistej mazi wystawał kamień z zerwanym rzemykiem.
Dziewczyna jak kotka rzuciła się zabrać kamień. Płaszcz spadł z jej ciała odsłaniając wdzięki. Zaskoczony Jasper zerwał się próbując zakryć ją ponownie. Przywarli do siebie, ona schylona zaciskając dłoń na kamieniu, on zakrywając ją płaszczem, obejmując czule. Dłoń Jaspera odszukała jej dłoń i zacisnęła się na niej lekko, ... bo gdyby czasem kamień miał zadziałać znowu niech i ja zniknę razem z nią... - pomyślał. Nie wypuszczając z ramion odwrócił ją do siebie. Patrzyli na siebie szeroko otwartymi oczami, uśmiechali się, przytulali. Dźwięki znowu gdzieś odeszły, świat wirował. Chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił wydobyć dźwięku. Delektował się tą chwilą, było mu przyjemnie gorąco i błogo. Ten czas mógł dla nich trwać wiecznie.

Cios w głowę, potem ciemność. Ciało Jaspera osunęło się bezwładnie podtrzymywane przez dłonie dziewczyny.
 

Ostatnio edytowane przez Irmfryd : 03-01-2010 o 19:17.
Irmfryd jest offline  
Stary 04-01-2010, 21:26   #37
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
Otaczający ją świat postanowił po raz kolejny pokonać ją swym okrucieństwem. Wciąż bawił się z nią w kotka i myszkę, lecz tym razem była to raczej zabawa tygrysa z antylopą. Tak piękna, szybka i dzika, niedościgniona na drodze swego życia, dała się złapać podstępnemu drapieżnikowi. Jakżesz absurdalnie, po tylu sukcesach w stawianiu czoła trudnościom, dała się podejść. Nie była w stanie zrobić nic. Jak nigdy. Jak owca wiedziona na rzeź. Jak nie ona.

Halfińskie ziele.

Czy mogło wywołać taki paraliż reakcji? Czym było? Jaką straszliwą trucizną?
Z drugiej strony, czy miała jakiekolwiek szanse? Bo przecież nie umiała nic prócz śpiewania i grania. Nic prócz tworzenia historii. Nic, nic, nic...

Atak dzikiej hordy.

Jak w amoku obserwowała wydarzenia, będąc zniewoloną działaniem ziela. Rozpacz wyzierała z każdego skrawka jej skóry, każde tchnienie ulatywało w powietrze z prośbą ratunku. Wielkimi ze strachu sarnimi oczami rejestrowała, co z nią robią. Nie liczyło się już nic. Tylko to.

- Ruf, to nie tak miało się skończyć – gdzieś z zakamarków myśli zaczęły napływać te, które nie zostały doszczętnie otumanione.

Jak to się mogło stać? Tyle trudów, tyle cierpień, tak długo udawało się jej mylić oprawców. Zręcznie kluczyła wśród ich szpiegów, zacierając ślady, myląc ich wywiad. Szło jej tak dobrze, a teraz to wszystko miał zniszczyć napad dzikusów, którzy nie zasługiwali na to, by o nich nawet wspominać w pieśni jej życia.

Kolejne szturchańce, śmierdzące oddechy, brudne łapy, owrzodziałe mordy. Ból brutalnego uścisku i popchnięcia. A może popchnięcia i uścisku? Traciła kontakt z rzeczywistością, stając się biernym obserwatorem walki jej instynktu obrony i pierwotnych instynktów oprawców.

Dźwięk pękającego nieba. Nie! To dźwięk jej sukni.

- Ruf! - szeptała, chwytając rozpaczliwie resztki odzienia – Ruf, Ruf, Ruf – jak modlitwa do osobistego boga, imię ukochanego mieszało się z jej łzami. - Ruf! - zawyła niczym konające zwierzę.

Nie nadszedł. Nic się nie stało. Nadal była w rękach tych bestii.

I wtedy zrozumiała. Już wiedziała. Coś pękło. Decyzja została podjęta.

Nagle twarze zmieniły się. Choć smród pozostał ten sam.

Ratunek? - Wybuchnęła śmiechem. Teraz? Ależ farsa. Za późno. Za późno, za późno, za późno.

Późno już. Pora wyruszać. Nie wiem gdzie jesteś, lecz do ciebie zmierzam. Jeśli jeszcze nie tam, gdzie mój cel, poczekam na ciebie.

Poczekała na dogodny moment. Zamieszanie, zgiełk a przede wszystkim skupienie się na bandytach. Dostrzegła leżący na ziemi nóż. Wypatrzyła wolnego konia. Wskoczyła na niego i niczym huragan pomknęła w knieję.

- Nieś mnie do niego – szepnęła, przecinając zdecydowanym ruchem przegub dłoni. Dopóki starczy krwi. A potem... A potem się spotkamy...

Nikt inny, tylko Ty. Nikt inny mnie nie dotknie. Już nigdy.

Koń przemierzał bór w szalonym pędzie, a śladom jego kopyt towarzyszyły małe czerwone plamki.

Gdzieś w oddali zamajaczyła znajoma postać. On też już nie żył. A więc udało się. Uciekła z tego świata.

Czerwona droga do wolności, której już nie zbruka nikt i nic.

Gregorius ledwie zdołał opanować konia Mealisandre. W końcu osiągnął sukces. Buchająca para z chrap siwka owionęła go, gdy jak najcenniejszy skarb, zdjął jej nieprzytomne ciało z siodła i ułożył wygodnie na ziemi.

Ostatnim wysiłkiem woli otworzyła oczy.
- Greg... zawołaj go tu, powiedz, że przyszłam... już nie będzie sam.
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?
Nimue jest offline  
Stary 05-01-2010, 06:29   #38
 
Orin's Avatar
 
Reputacja: 1 Orin nie jest za bardzo znany
Liczba dziesięć...tak, zapamięta tę liczbę do końca swoich dni...magiczne dziesięć, a po tej liczbie wyraźny odgłos rozcinania ludzkiej skóry, jakimś tępym stalowym narzędziem. Potem wydarzenia posypały się jak lawina...najpierw...jego niemy krzyk rozpaczy...potem...głuche tąpnięcie jej ciała o dziedziniec...potem...nie było już nic. Nic się już nie liczyło, nic. Dla niej już nigdy nie nastanie świt...dla niej jest już za późno, za późno...świat zawirował jak po mocnym ciosie w łeb, obraz zamazały łzy rozpaczy, jego ciało zerwało się w stronę jej ciała...nie liczyło się już kompletnie nic, ani pora dnia, ani pora roku, ani przewaga liczebna bandziorów.

Następne co pamiętał Kurt to trupy jej oprawców, oraz ciało pięknej Lorelei, (jeszcze ciepłe) trzymane na jego rękach. Jej krew była wszędzie...na jego rękach, na jego twarzy, na całym futrze i na całej szerokości dziedzińca...ich ostatni pocałunek...jej martwe zimne oczy, jej niewładne usta, jej spokojne...niebycie.

Kurt klęcząc na kolanach nerwowo obejmował zwłoki ukochanej, tuląc ją do swojej piersi, jego łzy i krew dziewczyny utworzyły wokół nich swoisty krąg śmierci, dla Kurta czas stanął w miejscu, zatrzymał się niczym dzwon w połowie uderzenia, dla niego trwała martwa cisza...Kurt pogrążył się w otchłani niebytu, z której nie zamierzał wcale wracać!!!!
 
__________________
jedyne co jest pewne to to, że nic nie jest pewne...

Ostatnio edytowane przez Orin : 05-01-2010 o 08:11.
Orin jest offline  
Stary 05-01-2010, 08:30   #39
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
Wyszła z powozu tak, jak kazali - z rękoma przy skroniach, wyprostowana. Nie zdążyła przerazić się widokiem pobojowiska i zwierzom podobnych napastników. Ujrzała jego – i przepadła.

Wysoki, silny, śmiały. Oczy sypiące iskrami. Zuchwały uśmieszek. Powinna była odwrócić wzrok… Nie odwracała. On już się nie śmiał. Patrzył na nią. Powinna była odczuwać męki wstydu i upokorzenia, gdzieś z zewnątrz słyszała – jak przez ścianę, przez mgłę – gwizdy, jakieś uwagi… A pod jego spojrzeniem – po raz pierwszy w życiu – czuła, że jest kobietą. Że jest piękna.

Nagle pojęła, z tą samą obezwładniającą pewnością, jaką niosły wizje, że z nim właśnie połączył ją los na dobre i złe. Aż po śmierć ich obojga i jeszcze dłużej.

Trwało to… pięć uderzeń serca.

William! Nie wierzył, że się uda. Chciał jej bronić… jak zawsze rycerski, odważny aż do szaleństwa. I w pierwszej chwili sądziła, że udał mu się ten poryw. A potem było już za późno.

Ktoś ją popchnął, ktoś szarpnął. Poleciała bezwładnie jak szmaciana lalka. Nie chciała myśleć, co się z nią dzieje, co się za chwilę stanie. Przez otumanienie przedarł się odruch sprzeciwu – zabrali… zabrali Kamień Świtu…

Wtem ktoś osłonił ją – i koszmar znikł, zapomniany, nieistotny, tak jak i jawa. Nie wiedziała, jak się nazywa jej obrońca – ale to był właśnie on, ten jeden jedyny. Nawet blask Kamienia Świtu, unicestwiający świętokradcę, nie był tak ważny, jak jego dotyk, opiekuńcze objęcia, dźwięk uderzeń jego serca…

Rabuś spłonął, relikwia upadła w błoto. Sięgnęła po Kamień i znów przylgnęła ufnie do swego obrońcy. Wtuliła się weń, osłonięta jego płaszczem, szczęśliwa jak jeszcze nigdy.

Potem pojawiła się odsiecz. Było prawie tak, jakby to moc relikwii, jej oślepiający, święty blask sprowadził strażników dróg.


Nagle dotarło do niej, że to wcale nie koniec kłopotów. Dokładnie w chwili, gdy któryś ze strażników, niepewny, czy aby nie stawi oporu, zdzielił jej obrońcę po głowie. Osunął się na jej ręce, ledwo go utrzymała. I tak została, bezradna, powoli pojmując, że jej dobre słowo to za mało, żeby go ocalić przed stryczkiem, po raz pierwszy nie wiedząc nie tylko, co czynić, ale też - co właściwie czuje i gdzie chce zmierzać. Zbyt wiele się wydarzyło w zbyt krótkim czasie, zbyt wiele...

Zły człowiek? Jak to możliwe? Dotknęła jego zamkniętych oczu, powiodła palcem wzdłuż kości policzkowej. Nawet nieprzytomny miał na nią magnetyczny wpływ.
- Kim jesteś? - szepnęła cichutko. - Kim ty jesteś?
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.
Rhaina jest offline  
Stary 07-01-2010, 06:42   #40
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Wszyscy byli już nieźle wymarznięci, a niektórzy zdrowo pokasływali, gdy konwój wreszcie ruszył w dalszą drogę, w kierunku wschodnim, na Estorf. Odpowiednia liczba koni, których obecnie nie brakowało, wyciągnęła bez trudu powóz z błota w zagłębieniu traktu. Na szczęście osie nie zostały uszkodzone i koła wozu ponownie zaczęły skrzypieć na drodze, a podróżni, jeszcze dygoczący i pookręcani futrami dochodzili pomału do siebie, ponownie podskakując razem z całym powozem na wybojach. Powoził jeden z łuczników z oddziału strażników dróg, na najbliższym postoju miał zostać zamieniony na nowego pracownika kompanii przewozowej. Skład podróżnych był już zgoła inny. W zamieszaniu zniknęła gdzieś Mealisandre, część tropicieli została na trakcie by dalej jej szukać. W środku powozu nie było już też Luitpolda, ale jego miejsce nie było puste. Zajmował je obecnie nowy pasażer, młody człowiek o bardzo przystojnej, choć ubłoconej twarzy, ale twarzy, która obecnie zdradzała jego straszny stan psychiczny, stan chyba dużo gorszy niż inni pasażerowie, również przecie wstrząśnięci napadem.

Nie było w tym nic dziwnego. Podróżni, zanim jeszcze na powrót wprowadzono ich z troską do powozu, byli świadkami dramatycznej sceny pojawienia się nieznajomego. Gdy opatrywano rannych i przygotowywano się do dalszej drogi, zza wzniesienia na trakcie powrócili kolejni strażnicy, zjeżdżając z góry powoli na koniach. Nie byli sami. Z ciemności, oprócz jeźdźców, wyłonił się właśnie ów mężczyzna, idący powoli, zataczając się nieco i grzęznąc w błocie, niosący na rękach ciało młodej kobiety o płomiennych włosach. Gdy zbliżyli się, podróżni ujrzeli, że oboje są zakrwawieni, a mężczyzna przyciska mocno do piersi to młode ciało, zaś jego twarz, zdawałoby się wyraża całą boleść tego świata. Ale jednocześnie była to twarz nieobecna, zimna i blada, z zasnutym jakby gęstą mgłą spojrzeniem utkwionym gdzieś poza wszystkimi. Nie trzeba było być medykiem, by widzieć że człowiek ten odszedł właśnie od zmysłów, albo jest na krawędzi takiego zdarzenia.

Usłyszeli, jak strażnicy przekazują meldunek dowódcy. Bandyci wybici, oprócz jednego, który uszedł w las, ale postrzelony z łuku, wytropienie go jest kwestią czasu tylko. Zdobyto jeden muszkiet. Ci tutaj to podróżni, mieli chyba pecha znaleźć się na trakcie w godzinę napadu. Ubity koń, mężczyzna nie draśnięty, ale kobiecie, z którą zapewne podróżował, poderżnięto gardło. Prawdopodobnie na jego oczach. Mógł oszaleć na dobre, a może jednak kiedyś z tego wyjdzie, wszystko w rękach Sigmara. Na razie nie odpowiada na żadne pytania, mówi tylko do martwego ciała. Nie chciał go oddać, sam niesie, choć poszedł z nami, więc chyba rozumie, co się do niego mówi.

Dowódca odpowiedział im, cicho wydając jakieś rozkazy. Długo trwało, dłużej niż wyciąganie powozu z błota, ostrożne i spokojne nakłonienie nieznajomego, by oddał wreszcie zakrwawioną, martwą dziewczynę i pozwolił się odprowadzić do powozu. Ciało płomiennowłosej, ślicznej kobiety zostało zawinięte w brudne koce tak jak wiele innych trupów i razem z nimi przerzucono je niczym toboły przez grzbiety wolnych, zdobytych na bandytach koni. Ciężko rannych wśród zbójów nie było, tylko zdolni do chodzenia albo martwi. Nikt z podróżnych nie pytał, czy to nie dziwne, nie rozpamiętywał, choć niektórzy widzieli, jak gdzieś w ciemnościach strażnicy chodzą z obnażonymi mieczami, sprawdzając leżące jeszcze na poboczach ciała bandytów…

Ci schwytani, zdolni do chodzenia, zostali powiązani grubymi sznurami w nadgarstkach, a potem dodatkowo zaciśnięto ciasno pętle na ich szyjach i dowiązano jednego do drugiego, tak że na koniec tworzyli jeden szereg. Zmuszony do truchtania gęsiego, szereg ten, uwiązany do koni, ruszył, otoczony z każdej strony konnymi strażnikami dróg. Konni obchodzili się z nimi brutalnie, poganiając od czasu do czasu maruderów, zdarzało się, batem. Rozbrojeni, odarci z pancerzy zbóje, nadal w oczernionymi, posępnymi twarzami wyglądali jak stado jakichś ujętych zwierząt, jak prowadzone na targ bydło.

Bydło prowadzone na rzeź, pomyślał ktoś.

Konni strażnicy dróg prowadzący jeńców trzymali się środka konwoju, a pobocza, szpicę i tyły kontrolowali trudni od odróżnienia od połaci lasu ludzie w kapturach, niosący łuki. Niektórzy z nich szli nawet borem, jak cienie, jako jedyny punkt orientacji chyba traktując światła pochodni niesione przez konnych. Osobne traktowanie dotyczyło herszta bandy, który w odróżnieniu od innych kamratów nie był związany liną, ale ręce i nogi miał skute łańcuchami. Wielkolud dreptał z kamienną, nieobecną twarzą na powrozie trzymanym przez jednego z czterech konnych, którzy prowadzili go między sobą. Jeźdźcy ze znakami Talabeclandu trzymali się natomiast w jednej grupie, ciągnącej gdzieś kilkanaście metrów z tyłu za całą kawalkadą. Pośród nich, na jednym wolnym koniu, jechał ponuro Luitpold, ze skutymi ciężkimi kajdanami rękoma, przywiązany do siodła.

Powóz, wraz z całym konwojem pokonał już wzniesienie i ciągnął teraz dalej w noc, traktem który robił się coraz bardziej kręty. Było cicho, słychać było właściwie tylko skrzypienie wozu, parskanie koni, odgłos plaskającego błota i od czasu do czasu trzask bata. Nie było słychać szumu drzew, od czasu gdy wisior ujawnił swą moc było całkowicie bezwietrznie. Podróżni przez jakiś czas milczeli, trwając w stanie podobnym do snu, zdałoby się, wszystko to nie miało miejsca, było koszmarem śnionym na wertepach drakwaldzkiego szlaku. Ale bolesne obtłuczenia, z trudem dające się uspokoić nawet teraz serca i umysły, które nie mogły nadal otrząsnąć się z szoku, wszystko to przypominało, że to co się wydarzyło parę wiorst wcześniej było jak najzupełniej prawdziwe… Nieznajomy nie spał, wciąż wpatrzony w ścianę powozu nieruchomym, martwym wzrokiem. Wciąż jeszcze się nie odezwał. William dotykał raz za razem swojej szyi, gdzie wciąż widoczny był czerwony ślad po powrozie, pamiątka strasznych chwil, gdy był pewny że już po nim. Niziołek popatrywał na wszystkich rozbieganymi oczyma, było chyba tylko kwestią czasu, aż rozpocznie na nowo rozmowę. Najbardziej niesamowicie czuła się Marietta, której nieznany dla niej stan ducha nie tylko nie minął, ale uczucia rosły w niej z każdą chwilą. Nie tylko to, targały nią również szalone myśli, pytania cóż właściwie ma robić dalej. Jak szukać ocalenia dla tego mężczyzny o śmiałym wejrzeniu, dla którego po pierwszym spojrzeniu była gotowa zrobić absolutnie wszystko… Z okna powozu, przy którym siedziała, widziała wyraźnie oświetlony ogniem koniec szeregu prowadzonych jeńców. Ostatni w tym szeregu szedł jej ukochany, prowadzony na szubienicę, poganiany przez eskortę, z trudem i mozołem przedzierający się przez zabłocone koleiny traktu. Jak gdyby usłyszał jej myśli, Jasper odwrócił na moment głowę i popatrzył do tyłu – nie mógł widzieć zaciemnionego wnętrza powozu, ale ona patrzyła w dobrze widoczną w świetle pochodni jego piękną, smutną twarz.

- Dalej, dalej, nie oglądaj się. – warknął z grzbietu konia tłustawy nieco strażnik – Za parę pacierzy będzie postój przy gospodzie, prawie już dojeżdżamy, to sobie odzipniesz. Pooddychasz leśnym powietrzem. Nie żałuj sobie, to ostatnie dni w których oddychasz świeżym powietrzem. Potem już tylko swojska woń lochu i stryczek…
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172