Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-09-2010, 18:27   #41
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Soe przyjrzała się krytycznie świątyni.
- Mogę iść na zwiad. Od strony zachodniej, na murach na pewno nikogo nie spotkam. W mieście poruszać się umiem, ale tu... Może ktoś zna takie tereny lepiej?
Krasnolud wzruszył ramionami. Każda propozycja nie zmuszająca go do wyjścia tam na przedzie wydawała mu się dobra.
- Zwinnaś jest i niewyrośnięta. Nawet jak taką młódkę tu ujrzą, to niechybnie za bagienną zjawę wezmą abo inną ruchałkę. Jak dla mnie, to lepszego wyboru nie ma.

Złodziejka z pewnym trudem przekradła się na zachodnią część piaszczystej góry. Widziała wszystko całkiem dobrze, przynajmniej na kilka metrów od siebie - dalsze obserwacje utrudniała mgła. Na szczęście - potencjalnym obserwatorom także. Dotarła do podnóża osypiska i zwinnie wdrapała się na górę, wybierając co większe kamienie. Tu też musiała się zatrzymać. Na ciemnym dziedzińcu ujrzała pięć postaci ustawionych w okrąg. W środku znajdowało się coś, co przypominało studnię lub po prostu dziurę w ziemi. Śpiewali coś w niezrozumiałym języku. Wszyscy mieli wielkość i posturę człowieka, ale była prawie pewna, że jeden z nich miał na plecach coś wyglądającego jak przerośnięte nietoperze skrzydła. U innych nie dojrzała żadnych charakterystycznych cech, ale nie była też w stanie dojrzeć nic poza ogólną sylwetką. Do północno-wschodniej wieży prowadziły drzwi, ale wejście do północno-zachodniej było gruzowiskiem, w którym ktoś po prostu zrobił przejście. Nie dojrzała ze swojej pozycji nic więcej, na murach nie było żadnych wart, ale nie znaczyło to, że nie czają się gdzieś na wieżach, gdzie łatwo mogli się ukryć pośród kamieni. Wróciła do reszty, opowiadając o tym, co zobaczyła.

- No to masz babo placek - skwitował raport zafrasowany khazad. - Jak na moją głowę, to winniśmy się podzielić. Ci, co miotać z dala mogą, niech przejmą jedną wieżę i ostrzelają tych na dole, a reszta wtedy wpadnie przez mur młócąc żelastwem i biorąc ich w kleszcze. Ino na gacka trzeba będzie uważać. Zawsze to może być wąpierz albo inna twarda cholera. Kołek ktoś ma może?
- A cóż za problem z kołkiem
- odparł Jost i wyciągnął sztylet. Chwycił za gałąź rosnącą tuż obok niego osikę i odciął kawałek długi gdzieś na łokieć. Potem zastrugał go z obu końców. - O i gotowe. Osikowy, ponoć najlepszy. Na wąpierza jesteśmy przygotowani. Ja strzelać nie będę, chyba że palcami. Ale do pomysłu się dołączam. To z pewnością jacyś kultyści. Cóż za zbieg okoliczności...
- Kultyści czy inne plugawce, mi tam jedno. Widać, że gusła tu jakieś czynią, więc pewnikiem ze spaczonym chłopięciem w komitywie są. Ino jeden problem widzę - krasnolud otaksował wzrokiem dostępny kompanii oręż. - Chyba kapkę brakuje nam w kompanii strzelców... Widać, trza będzie jednak plugawców poszczerbić w sposób klasyczny, znaczy się żelastwem przez łeb.

Nastia pokręciła głową.
- Ja w bliskim starciu jeno walczyt' umiem, musimy więc zdat' się na zaskoczenie. Można spróbowat' ich otoczyt', ale nie ma pewnosci, czy więcej ich po wieżach nie siedzi. Tych skrzydlatych zwlaszcza. A może to demon jaki albo insze diabelstwo? - Ścisnęła wisior, zdobiący jej dekolt.
Soe wzruszyła ramionami.
- Nie musimy lecieć tam wszyscy z wyciągniętą bronią. Jak zaczniecie w tym swoim metalu na mur wchodzić to was usłyszą, nawet jak będą wrzeszczeć. Mogę się wspiąć na północno zachodnią wieżę, mógłby ktoś iść z nami. W końcu śpiewać przestaną i się porozchodzą, pojedynczo będzie ich łatwiej wyłapywać. Wtedy część może zaatakować od muru, a część od wieży. Strzelec ze mnie żaden, mogę tylko rzucać nożami. Trzema.
Wyjęła je z butów i wsadziła za pasek, skąd łatwiej było sięgać.
- To ja pójdę z Tobą - zaproponował Jost. - Nie powinienem mieć problemów ze wspięciem się na mur. A rzucać w nich też mogę. Kamieniami.
Szlachcianka oparła dłoń na rękojeści szpady.
- Ja wolę zostat' na dole, bardziej użyteczna tak będę.
- Toż na kultystów jakiś wyglądają a na pewno mutantów. Na Sigmara ileż się słyszało, iż oni złe moce przywołują. Teraz tez pewnie tak jest. Nie zamierzam czekać, aż śpiew swój zakończą, bo nie wiadomo co z tego wyniknąć może, z pewnością zaś nic dobrego. Kto wroga z dala razić może niech się przygotuje i wynajdzie jakieś miejsce do tego zdatne. Wtedy na ich znak ruszymy. Ja środkiem, bo z tego co widzę jestem najpełniej chroniony, zaatakuję tego ze skrzydłami. Po mojej prawej Degnar reszta niech sobie wybierze pozycje w szyku jaką woli. Idziemy ławą. Jak do szarży konnej. Tak jak w niej pamiętać aby pilnować towarzysz po lewej.
- Ja mogę strzelać – odezwała się wreszcie wtrącając Dziewczyna. Skrzywiła się przepraszająco, wysłuchując planów towarzyszy zapomniała, że większość czynionych przez nią komentarzy była dla nich niesłyszalna. Wyciągnęła z torby wąskie zawiniątko – Tylko przy tym świetle trafienie może się okazać ciężkie.
- Wyszukaj zatem sobie jakaś pozycję na znak którym będzie wystrzelona przez ciebie strzała ruszymy.
Stwierdził Cohen sprawdzając swój sprzęt i zaglądając do zapasu szarpi.

W odpowiedzi Dziewczyna kiwnęła głową na zgodę. Szybkimi, sprawnymi ruchami rozwinęła pakunek i naciągnęła cięciwę na znajdujący się w środku krótki łuk.
- Na cóż więc dalej zwlekać? - krasnolud splunął w dłonie, ważąc w nich połyskujący wilgocią topór. - Pora poszczerbić kilku plugawców! Coś czuję, że będą o tej bitce jeszcze potomni przy ogniskach prawić!
- Ta... Jak ktoś opowie o naszych mężnych czynach popełnionych na tych przeklętych bagniskach, w przypadku gdybyśmy wszyscy polegli w jakże słusznej sprawie - Jost rozgniótł kolejnego komara na czole. Naciągnął głębiej czapkę na głowę i dziarskim krokiem ruszył w stronę ruin.
Nastia wyjęła powoli szpadę z pochwy. Uśmiechnęła się.
- Sama ja o niej zaspiewam! Chodzmy zatem, póki oni skupieni na rytuale czy tam modlitwie.
Soe głębiej nasunęła kaptur na czoło.
- Tylko nie naróbcie rabanu, wciąż mogli kogoś pozostawić do pilnowania. Dziewczyno, idziesz ze mną? Z wieży będzie dobry strzał.
 
Lady jest offline  
Stary 21-09-2010, 22:37   #42
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Ruszyli, podzieleni na dwie grupki. Tylko Jekil został z tyłu, najwyraźniej nie uznając świątyni, ani jej mieszkańców za element swoich ukochanych bagien. No i nikt mu nie płacił za narażanie życia. Soe i Jost poruszali się znacznie szybciej, pozbawieni wszelakich metalowych "ozdób" i prowadzeni przez złodziejkę wyraźnie dobrze sobie radzącą nawet w panujących ciemnościach. Zresztą szła tędy już trzeci raz, dlatego trzymając się granicy roślinności prowadziła dokera niemal za rękę. Szli trochę przed resztą, nie czekając, czego zrobić nie mogli, jeśli chcieli pomóc jeszcze w walce - czekało ich trudniejsze podejście, a jeśli nawet nie trudniejsze - to na pewno dłuższe. Po kilku minutach byli już u podnóża północno-zachodniej wieży.
Wilgotny nasyp pokonać dawał się łatwo, aczkolwiek nie dało się ukryć, że ktoś po nim szedł. Stopy zostawiały na nim bardzo wyraźne ślady, a osypanych kamieni nie było tak wiele, by dało się iść tylko po nich. Ani tu, ani wcześniej przy murze, Soe nie spostrzegła tropów mieszkańców tego miejsca, którzy musieli więc wchodzić inną drogą. Czy to dobrze?
Lina z kotwiczką pomknęła w górę i z cichym uderzeniem opadła na kamień, ryjąc w nim przez chwilę, aż zatrzymała się, mocno chwytając jakąś przeszkodę. Wszystko to było i tak zagłuszone przez zawodzących kultystów, ogłuszonych dźwiękiem własnych głosów. Mógłby usłyszeć to ktoś w środku tej wieży, ale alarm nie został podniesiony. Ruszyli więc w górę i po chwili Jost widział już niknącą w ciemności, całkiem zgrabną pupę Soe. Podążył za nią po krótkiej chwili. Wspinaczka na dwupiętrową wieżę przy pomocy liny okazała się prosta.

Pozostali zbliżali się w tym czasie do szczytu rumowiska. Prowadził ich Degnar, który co prawda do cichych nie należał, ale po czymś takim jak kamień stąpał niezwykle pewnie. No i te jego oczy. Ciemność nie przeszkadzała khazadowi praktycznie w ogóle, ale musiał uważać, by zanadto nie wyprzedzić podążających za nim towarzyszy. Oni, podobnie jak wcześniej Soe i Jost, także bez problemu pokonali piaszczyste wzgórze. Degnar o tyle jeszcze miał zadanie ułatwione, że kierował się odciśniętymi w mokrym piasku stopami złodziejki. Idącym za nim już nie szło tak dobrze. Nastia wykazywała się na tyle dobrą zręcznością, by ominąć niebezpieczne kamienie, ale już Dziewczynie wyraźnie nie szło. Kilka razy nastąpiła na zbyt mały kamień, który poruszył się, lub zsunął delikatnie. Gdyby podejście było trudniejsze, mogłoby się to skończyć katastrofą. Ale ta i tak się zdarzyła. Krasnolud już wystawiał głowę nad ostatnie głazy, gdy Cohen nieszczęśliwie złapał się luźnego kamienia. Jego wzrok nie był tak dobry, a zbroja nie ułatwiała wspinaczki. Odpadł od gruzowiska, gdy rękawica ześlizgnęła się ze śliskiej powierzchni i poleciał w dół. Uderzenie wybiło mu powietrze z płuc, a ciało przeturlało się spory kawałek w dół. Zbroja spełniła zadanie, był pewien, że przybyło mu tylko kilka siniaków.

Śpiew akolitów się urwał.
Zastąpił go krzyk, dochodzący z boku, z południowej wieży.
- Niewierni! Na zachodniej ścianie!
A potem drugi, brzmiący zwierzęco i nie do końca wyraźnie. Już wyraźnie z dziedzińca.
- Do broni bracia! Brać ich!
Głowy kobiet dołączyły do Degnara, który zdążył się już wspiąć na szczyt. Tylko zbierający się na dole Cohen nie zdołał zobaczyć sceny rozgrywającej się na dole, gdzie trzech mężczyzn zerwało się do biegu, szybko wpadając do północno-zachodniej wieży. Najwyraźniej nie mieli przy sobie broni. Czwarty osobnik, odziany w długi, ciemny płaszcz z kapturem, wyszarpnął spod niego długi miecz, który błysnął w świetle słabego światła sączącego się z wież. Ostatni zaś z nich zaczął sadzić susami w ich kierunku. Posturą i zachowaniem bardziej przypominał niedźwiedzia niż człowieka.

Soe i Jost, wychylając się nieco, mogli dokładnie obserwować biegnących ku wieży mutantów. Bowiem to bez cienia wątpliwości byli spaczeni ludzie. Jednego już kojarzyli, gdyż jego nietoperze skrzydła były niezwykle charakterystyczne. Drugi z nich miał paskudne usta na czole, a trzeci - twarz, która do złudzenia przypominała pysk łasicy - długi, pociągły, z białą pręgą pośrodku i ostrymi zębami. Biegli po broń, ale nie zdążyli zareagować, zanim tamci nie wpadli do środka pomieszczenia, dwa piętra niżej. Tu na górze widzieli drewnianą klapę, prowadzącą do środka i najwyraźniej pozbawioną wszelkich zabezpieczeń. Mogli też bezpiecznie zeskoczyć na łączące wieże mury, a potem po gruzowisku zsunąć się na dół. Mogli też ciskać czymkolwiek w stwory, które już uzbrojone - w topory i krótkie miecze, wybiegały na zewnątrz pragnąc przyłączyć się do starcia.

Które swoją drogą zdążyło już rozgorzeć.
Degnar stanął naprzeciw szarżującemu, którego łapy były ogromne i owłosione. Widział doskonale grube i mocne pazury, ale nawet nie zdążył wziąć zamachu toporem, gdy ten błyskawicznie skoczył w przód i wpadł prosto na niego, samym impetem rzucając na kamienie. Topór wyleciał mu z ręki, a bestia złapała go w mocarnym uścisku, gdy sturlali się w dół, prawie na sam dziedziniec świątyni. Twarz przeciwnika była ludzka, chociaż brutalna i prosta - teraz zaś w oczach khazad dojrzał tylko chęć mordu oraz całkowity brak inteligencji. A potem potężna łapa uderzyła go w bok głowy. Pazury przejechały po włosach, zostawiając bruzdy. Szczęśliwie chciał ogłuszyć, a nie wbić je w mózg,

Dziewczyna nie traciła czasu. Wyszarpnęła strzałę z kołczanu i nasadziła ją na cięciwę, szybko obierając cel. Postać w długim płaszczu i z mieczem w ręku stała niemal na środku, niestety było daleko i zbyt ciemno na oddanie pewnego strzału. Pocisk świsnął w powietrzu, ale minął wroga o kilkanaście centymetrów. Chwytała już kolejną strzałę, gdy dobiegł ją ostrzegawczy krzyk wdrapującego się na szczyt gruzowiska Cohena. Skoczyła w bok, sycząc z paskudnego bólu, gdy krótki kord sięgnął jej prawego ramienia. Polała się krew, ale żołnierz najpewniej uratował jej życie. Był już na górze, nacierając na wroga, który dzierżąc w jednym ręku broń typową dla marynarzy a w drugiej długi sztylet wyglądał jakby wytrzeszczał na przeciwnika swoje olbrzymie oczy. Podobnie przerośnięte miał uszy i nozdrza i aż dziw brał, że ktoś taki odkrył ich tak późno! Był jednak bardzo sprawny, trzymając się poza zasięgiem miecza i zwinnie skacząc po kamieniach. Opancerzony wojownik był dla niego trudnym celem, dlatego najwyraźniej za wszelką cenę próbował się dostać do łuczniczki.

Nastia tymczasem na poły zbiegła, na poły zsunęła się z osypiska, z bronią w rękach zbliżając się do tutejszego przywódcy, który zrobił ledwie kilka kroków w ich kierunku. Kobieta nie mogła jednak zostawić samego Degnara, teraz narażonego na ataki i wciąż szczepionego w uścisku z jednym z mutantów. Zaatakowała niemal z biegu, uderzając krótko, na próbę. Cofnął się sprawnie, parując swoim długim mieczem, którego ostrze było regularnie czyszczone i ostrzone. Nie był wyjątkowym szermierzem, widziała to w jego ruchach. I chociaż sama go nie przewyższała, sam na sam miała sporą szansę. Gdyby nie to, że z wieży wybiegało już trzech uzbrojonych wrogów, a także zważywszy na fakt, że jej obecny przeciwnik skierował na nią swoją twarz, teraz oświetloną przez jakieś nikłe światło. Czuła jak serce podchodzi jej do gardła, a nogi same cofają się o dwa kroki. A wtedy to on zaatakował.

 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 21-09-2010 o 22:45.
Sekal jest offline  
Stary 22-09-2010, 23:57   #43
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Oto wreszcie nadarzyła się okazja, by zostać prawdziwymi bohaterami. Czyż nie była to sytuacja rodem z heroicznych opowieści? Czyż nie o takich zdarzeniach rozprawiało się przy piwie i obozowej pieśni? Oto oni, ostatni sprawiedliwi, w szturmie na ukrytą twierdzę plugawców! Aż radowała się krasnoludzka dusza, a serce zabiło mocniej bojowym rytmem! Degnar ostatni raz spojrzał na zdeterminowane facjaty towarzyszy. Widział płomień pełgający w ich oczach. Zapał, zdecydowanie i odwagę przynależną jedynie najprawdziwszym z bohaterów. Ruszyli przed siebie, wszyscy, jak jeden mąż, ku gwałtownej bitwie i szlachetnemu przeznaczeniu.

I wtedy, jak to zwykle bywało, wszystko zaczęło się sypać. Dosłownie i w przenośni. Wpierw po zboczu zsunął się Cohen, a potem wszędzie wokół rozpętało się piekło i chaos. Nim krasnolud zdążył zorientować się w sytuacji, kultyści przezbroili się i ruszyli ku nim wrzeszczącą kupą. Iście, jakby ukradli mu pomysł na taktykę.

Część napastników starła się z jego towarzyszami. W powietrzu świsnęły strzały, rozbrzmiał krzyk rozgorączkowanych potyczką gardeł i upiorne zawodzenie splugawionych zwierzęcych pysków. Krasnoludowi spociły się dłonie. Dużo już w życiu widział, ale szarżująca na nich chmara okropnie zdeformowanych dziwaków nawet jemu na chwilę zmroziła krew w żyłach. Przełknął ślinę w wyschniętym nagle gardle.

I wtedy wpadł na niego potężny włochacz, młócąc powietrze zabójczo ostrymi szponami. Gwałtowne uderzenie zwaliło krasnoluda z nóg i posłało go w dół kamienistego zbocza. Z żalem spojrzał na połyskujące we mgle ostrze topora, lądujące gdzieś daleko w skałach. A potem zogniskował wzrok bliżej siebie, akurat w porę, by dojrzeć pazury zmierzające ku jego głowie. Ryknął ze złości i bólu, gdy wrogie szpony przeorały mu czaszkę. Zwarli się w zapasach, drapiąc, kopiąc i gryząc. Oczywistym jednak było, iż w tym boju khazad nie zwycięży. Przeciwnik dysponował znaczną przewagą wzrostu i w przeciwieństwie do niego miał czym ciąć. Było tylko jedno wyjście. Khazadzka głowa - będąca najwyżej umocowaną dostępna mu bronią - wystrzeliła do przodu jak na sprężynie, trafiając napastnika w schyloną do kąsania paszczę. Mutant kwiknął jak raniona świnia, odskakując z zalanym posoką nosem. Degnar tymczasem wykorzystał sytuację i puścił się w desperacki sprint, prosto do swojego topora.
 
Tadeus jest offline  
Stary 24-09-2010, 14:09   #44
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Wąż nie odpuszczał.
Wciągnięta pod wodę, walczyła o życie.

Nie tylko ponawiając zadawane lewakiem pchnięcia – jakby coraz wolniejsze, coraz trudniejsze do wykonania. Także starając się wytrzymać na tym jednym hauście powietrza, zaczerpniętym w ostatniej chwili, instynktownie. Pokusa, by otworzyć usta, odetchnąć, była wielka. Mogła się jednak skończyć tylko w jeden sposób. Nałykałaby się mętnej, mulistej wody. Zachłysnęła. Ciecz wlałaby się do jej gardła, płuc, wypełniłaby ją i Nastia utopiłaby się, wciąż obejmowana mocnym, napierającym na żebra splotem stworzenia, które upatrzyło ja sobie jako ofiarę. Całą sobą zaangażowana w walkę, nie zważała na świadomość, że jeśli teraz zwierzę puści, niewiele jej to pomoże. Kobieta nie potrafiła pływać.

Ratunek jednak nadszedł, nieoczekiwany i gwałtowny. Raptowne szarpnięcie pociągnęło ją w tył, ostatecznie wypychając oddech z piersi, w której, zdawało się, zaczynał płonąć ogień. Ktoś wyciągnął ją nad powierzchnię, tak że wynurzyła głowę. Zakrztusiła się, wydmuchując wodę i zanosząc się kaszlem. Potrzebowała pomocy przy wdrapywaniu się na łódkę. Opadła na dno, długo nie mogąc przezwyciężyć kaszlu. Jego ataki rodziły kolejne fale przeszywającego, kłującego bólu mięśni. Objęła się dziecięcym gestem, trzymając za żebra, w odruchowej nadziei, że złagodzi to dolegliwości, choć myśl pozbawiona była rozsądku.

Ze skwaśniałą, ponurą miną przesiedziała resztę podróży. Unikała gwałtownych ruchów. Potęgowały ból żeber. Przez cały pierwszy dzień po ataku węża starała się oddychać płytko, bo każdy ruch klatki piersiowej był dla niej nieprzyjemny. Zaciskała jednak zęby, przygryzała wargę, wbijała się w swoją dumę i ignorowała sygnały, wysyłane przez obolałe, posiniaczone ciało. Za żadne skarby nie zamierzała dać kompanom powodu do uznania jej za rozpieszczoną szlachecką delikatnisię.

Choć tyle szczęścia, że miała się w co przebrać i nie musiała martwić się o zapalenie płuc.

***

Chyba nawet nie była zaskoczona, że ruiny są zamieszkane. Dobrze, że Soe potrafiła poruszać się cicho i niespostrzeżenie, dzięki jej zwiadowi mogli ułożyć plan działania. Może nie najlepszy, może niespecjalnie przebiegły, jednak tak to bywa z naprędce układanymi planami. Zresztą, wszelkie zamysły człowieka życie zawsze wywraca na lewą stronę. Durak strielajet, Tor puli nosit [1], jak to się mawia w Kislevie.

Na poły zbiegła, na poły zjechała z osuwiska, uzbrojona na razie tylko w szpadę, aby w razie potrzeby podtrzymać się lewą ręką. Dostrzegła, że owłosiony mutant rozbroił Khazada, jednocześnie jednak, jakby siłą rozpędu, zaatakowała przywódcę kultystów, szybkie pchnięcie, by wypróbować możliwości przeciwnika.

To, czego zupełnie nie oczekiwała i co na parę uderzeń serca wprawiło ją w popłoch, to twarz mutanta. Jak koszmar z obłąkanych snów. Demoniczna, zębiasta, wyglądała jak czaszka, ledwie obciągnięta skórą. Kislevitka na moment zamarła. Zaraz potem cofnęła się, czując, jakby znów wężowe sploty ścisnęły ją mocno. Tym razem ich pierścienie oplotły ją od wewnątrz, żółądek zwinął się w supeł, serce podeszło do gardła. Stwór – nie potrafiłaby uwierzyć, że kiedyś był człowiekiem – z upiornym uśmiechem ruszył na nią. Uratował ją instynkt. Odruchowo wykonała fintę, ale manewr był zbyt powolny. Płaskie cięcie przeciwnika przejechało po jej biodrze. Na szczęście głownia nie wgryzła się zbyt mocno w ciało. Zgrzytnąwszy zębami, kobieta stłumiła syknięcie i spróbowała wykorzystać impet swojego uniku, by wciąż w obrocie pchnąć kreaturę sztychem. Szpada przeszyła jego ramię. Zasyczał z bólu, ale wyszarpnął się. Odbił ostrze swoim mieczem, cofając się i wyraźnie czekając na posiłki. Sięgnęła po lewak. Czuła się pewniej, mając broń w obu rękach. Miała nadzieję, że jej towarzyszom uda się powstrzymać biegnącą od wieży trójkę kolejnych mutantów. Na razie skupiła się na swoim przeciwniku. Chwilowo mieli remis. Nastia zamierzała obrócić go na swoją korzyść.

Zaatakowała.
Pchnięcie za pchnięciem.
Krótkie.
Pojedyncze.
Jak muzyczne staccato.

---
[1] W oryg. powiedzenie ros.: "durak strielajet, Bog puli nosit", odpowiednik naszego "chłop strzela, a Pan Bóg kule nosi".

Rzuty:
unik - [Rzut w Kostnicy: 59]
atak - [Rzut w Kostnicy: 2]
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]
Suarrilk jest offline  
Stary 24-09-2010, 15:20   #45
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Doker ruszył za Soe w stronę ruin. Starał się nie kląć i nie drapać po twarzy i przedramionach, które całe pokryte były czerwonymi śladami ugryzień i piekielnie swędziały. Starał się także nie kichnąć, gdyż to mogłoby zdradzić ich obecność w tym miejscu, a jak do tej pory pozostali niezauważeni. Ostrożnie podeszli do muru. Soe prowadziła bez problemów, przed paroma chwilami była tutaj, więc szła po śladach. Zatrzymali się kilka kroków od budowli. Jost spojrzał w górę, na chropowaty, wyszczerbiony kamień i zatarł ręce. Wspinaczka powinna być łatwa. Dużo punktów zaczepienia i oparcia. Ocenił, że szczyt wieży osiągnie w jakieś trzy minuty. Tymczasem dziewczyna zaskoczyła go. Wyciągnęła z plecaka linę z kotwiczką i wprawnym ruchem zarzuciła ją na wierzchołek baszty. Uderzenie metalowej kotwiczki o kamienie było niemal niesłyszalne. Tym bardziej, że z wnętrza budowli wciąż dochodziły zawodzenia zgromadzonych tam kultystów.

Soe sprawnie zaczęła się wspinać, a Jost stał na dole i czekał. Właściwie mógł ruszyć zaraz za złodziejką, ale postanowił dać sobie chwilę na podziwianie widoków. A było na co popatrzeć. Dopiero ciche syknięcie z góry i pytające: - Idziesz? przywołało Josta do rzeczywistości. Mocno chwycił rękami linę i podciągnął się do góry. Już po chwili znajdował się na szczycie, tuż obok Soe.
- Nieźle sobie radzisz - mruknął do niej, szczerząc zęby. - Aż miło popatrzeć... Zwłaszcza z dołu.

Doker rozglądnął się po miejscu, w którym się znalazł. Był to kamienny taras, otoczony wysokim do piersi krenelażem, nieco wyszczerbionym i obsypującym się, ale nadal stanowiącym skuteczną osłonę. Leżało to mnóstwo starych, gnijących liści, z których wyrastały drobne roślinki i białawe grzyby. W kącie, oparte o ścianę stały zmurszałe i połamane żerdzie, których przeznaczenia Jost nie odgadywał. Tym co go zainteresowało szczególnie była zwyczajna, zbita z desek i okuta żelazem klapa w podłodze. Już miał sprawdzić czy da radę ją otworzyć, gdy z dołu zabrzmiał krzyk. Zostali zauważeni! Chyba nie oni, tylko druga grupa. Ale i tak wychodziło na to samo.

Jost wychylił się ostrożnie i spojrzał w dół, na dziedziniec. Kultyści nie stali już wokół dziury wypełnionej wodą. W pośpiechu biegli w stronę wieży, aby zniknąć w jej wnętrzu i pojawić się po chwili, dzierżąc oręż. Teraz Jost dostrzegł anatomiczne szczegóły tych mężczyzn. Nie byli zwyczajnymi ludźmi, oddającymi cześć jakiejś Mrocznej Potędze, ale zmutowanymi bestiami zaprzedanymi Chaosowi. Jeden z nich, ten o którym wspomniała wcześniej Soe, a którego Degnar wziął za wampira, miał nietoperze skrzydła. Drugiemu wyrosły usta na czole. Po co, tego Jost nie wiedział, ale raczej nie chciałby aby tamtem pociągnął mu z baśki. Trzeci miał zwierzęcy pysk, pokryty futrem, z rzędem ostrych jak sztylety kłów. Za co was mamusie tak pokarały - retorycznie zapytał w myślach.

Mutanci rzucili się w stronę wyłażących zza muru. Szczęknęło żelazo, wystrzelona przez Dziewczynę strzała pomknęła ku jednemu z mutantów, Degnar padł obalony na ziemię przez jakiegoś pokracznego, pokrytego futrem olbrzyma. Ci na dole mieli problemy. Trzeba im było pomóc. Tylko jak? Pierwsza myśl powędrowała do drewnianych żerdzi. Bez sensu. Trafię kogoś z naszych. Zdradzę się z tym, że tu jesteśmy na górze. Klapa!

- Lecę im pomóc. Ty tu zostań - powiedział do Soe i wyszarpnął z pochwy kordelas. Doskoczył do klapy i pociągnął ją ku sobie. Nie była zamknięta. Poniżej znajdowała się drabina prowadząca do ciemnego pomieszczenia. Jost zszedł na dół. Przez chwilę jego oczy przyzwyczajały sie do mroku. W komnacie znajdowały się podniszczone meble. Odrapane biurko, łóżko, które pamiętało co najmniej czasy dziada Jaśnie Nam Panującego Cesarza Karla Franza i skrzynia. Wyglądało na to, że ktoś tu mieszkał. Prawdopodobnie jeden z kultystów, być może ich przywódca bądź kapłan. Na dół wiodły schody. Wbiegł na nie. Kolejne pomieszczenie na parterze służyło chyba mutantom za sypialnię. Stała tu na stole lampa, której światło rozjaśniało wnętrze. Pod ścianami leżały futra i sienniki. Na stole poza lampą znajdowały się butelki i miski z niedojedzonym posiłkiem. Jost przełożył kord do lewej ręki, w ten sposób zyskując przewagę przeciw wrogom, przyzwyczajonym do walki z praworęcznym szermierzem. Wziął jedną z butelek i wyszedł na zewnątrz. Przed sobą miał walczących. Cały czas go nie zauważono, Ranald czuwał nad nim. Oby jeszcze przez chwilę.

[Rzut w Kostnicy: 24]
[Rzut w Kostnicy: 81]
 

Ostatnio edytowane przez xeper : 25-09-2010 o 20:07.
xeper jest offline  
Stary 25-09-2010, 12:35   #46
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Woda, woda, woda i jeszcze trochę wody.
Soe dalej się nie odzywała, myśląc intensywnie nad tym, jak zatkać sobie uszy. Przemoczone ubranie zastąpiła nowym, ale i tak zdążyła dorobić się pociągania nosem i chrypki. I jeszcze te cholerne owady!
Dlatego nawet się ucieszyła, gdy dotarli do świątyni i zaczęło się działanie. Bycie bierną strasznie się jej nie podobało, a przez minione trzy dni nie robiła prawie nic innego. Tylko w uszach brzęczało. Jak to potem łatwiej przyjmować a nawet cieszyć się z innych rzeczy?
Nawet nie fukała za głośno na to, że Jost idzie za nią i bez przerwy gapi się na jej tyłek.

Podejście do ruin nie stanowiło problemu. Widziała doskonale gdzie idzie, stąpając wpierw po swoich śladach, pamiętając też gdzie ostatnio się potykała. Nie oglądała się za siebie, wyostrzone zmysły odbierały kroki ciężkiego Josta. Ciężkiego oczywiście w porównaniu do niej, ale jak zawsze, musiała coś takiego zauważyć. Przecież zwykle pracowała sama.
Chociaż ostatnio to "zwykle" nabierało nowego znaczenia. Zwykle przed spotkaniem tego dupka! Czuła ponurą satysfakcję z tego, co mu zrobili. I nienawiść za to, że straciła tak wiele ze swojej samodzielności.
Wyciągnęła z plecaka linkę. W tym akurat miała wprawę, więc rozkołysała kotwiczkę i sprawnym ruchem zarzuciła ją na górę. Trafiła za pierwszym razem. Idealnie! Nie odwróciła się do dokera, by przypadkiem nie zobaczył jej tryumfalnego uśmieszku. Lubiła pokazywać mężczyznom, że jest od nich lepsza i umie poradzić sobie sama.

Wspinaczka też była prosta. Niedostatki fizyczne rekompensowała w niej zwinnością i niewielką wagą, więc błyskawicznie znalazła się na górze, sycząc na Josta. Strach pomyśleć co by było, jakby zamiast niego wchodziła jakaś jeszcze większa guzdrała! Paskudny zaśpiew urwał się, zwracając uwagę Soe na dziedziniec. Najwyraźniej reszta grupy straciła swój element zaskoczenia! Dziewczyna szybko doskoczyła do liny, wciągając ją na górę.
- Patrzeć sobie możesz, ale tylko spróbuj kiedyś dotknąć...!
Pokazała mu język, powodowana nagłym szczeniackim impulsem. Trzy postaci już wbiegały do wieży, a złodziejka wciąż rozglądała się za czym, czego mogłaby użyć. Nie znalazła nic, a wolała nie odpierać ataku trzech mutantów, tym bowiem byli. Zatrzęsła się widząc okropne maszkary, chwilę później wypadające ze środka już z bronią w ręku.

Fuknęła na Josta, który jest próbował rozkazywać jak małemu dziecku. Nawet przez myśl jej nie przeszło, by go posłuchać. Nie była żadną bohaterką, ale nie chciała oglądać śmierci nikogo ze znajomych. A przecież te trzy biegły prosto na zajętych walką towarzyszy!
Podbiegła do krawędzi i wyrzuciła za nią linę. Na resztkę północnego muru zeskoczyła bez problemu, ale lina na pewno pozwoli znacznie szybciej wejść. Z rumowiska zaczęła się zsuwać prawie bez wahania i planu. Wiedziała tylko co chciała osiągnąć. Sięgnęła po sztylety, szczęśliwa, że nikt nie zauważył małej lawiny, którą wywołała. Zaczęła rzucać, jednym po drugim, prosto w plecy biegnących stworów. Pierwszy zniknął gdzieś ciemnościach, drugi odbił się niegroźnie, trafiając rękojeścią. Zobaczyła białka oczu odwracającego się ku niej człowieka-nietoperze. Przełknęła ślinę, rzucając ostatnim ze sztyletów. Ten trafił znacznie lepiej, zagłębiając się pod barkiem przeciwnika. Minął serce tylko o kilkanaście centymetrów, a szyję o jeszcze mniej! Ale minął.
Soe przełknęła ślinę, rzucając się do ucieczki w górę zawaliska. Miała jeszcze długi sztylet, ale ta broń wymagała znacznie lepszej pozycji. Nawet nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że jest goniona. Bestia bowiem ryczała wściekle.
 
Lady jest offline  
Stary 25-09-2010, 20:14   #47
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Wszystko runęło jak to zwykle bywa w takich chwilach w jednej chwili. Ułożony plan runął w jednej chwili przez brak dokładnego rozpoznania. Widząc ognisko przy ruinach Cohen był pewny, że podejście będzie oświetlone, a przeciwnicy oślepieni ogniem niczego nie wypatrzą w ciemnościach. Złe rozeznanie sytuacji. Stok toną w ciemności jego nachyleni powodowało, iż ognisko nie oświetlało go. Jeden śliski kamień z rumoszu nieszczęśliwy chwyt i już leciał w dół.

A wszystko tak dobrze szło.

***

Walka z olbrzymim wężem dowiodła, iż jako drużyna stanowią silę mogąca sprostać wielu wyzwaniom. Pomysł Soe z liną choć wydawał się szalony okazał się nader trafny. Ciosy zaś też były wprawne. Według Cohena powoli się do siebie dostosowywali chociaż każdy stosował własny styl walki. Krasnolud bazował na sile, to prawie jak Cohen też wierzył w silę i dobrą ochronę zbroi i tarczy. Nastia bazowała na szermierce nieco stylem upodobniając się do estalijskich szermierzy.
Soe i Jost preferowali styl wolny, szybki i morderczy w ciasnocie knajp, zaułków miejskich oraz pokładów statków.

Reszta podróży upłynęła już spokojniej. Dziadek nadal przynudzał. Cohen wielokrotnie nie wytrzymując walił go po głowie, lekko acz stanowczo, po takim ciosie zwykle był kwadrans spokoju. Przewodnik milknął, dopóki jakiś nowy szczegół nudnych mokradeł nie wywołał u niego potoku słów.

Po dwóch dniach pod wieczór dotarli do miejsca. Łódź musieli zostawić wcześniej ponieważ woda nie sięgała do samej świątyni.

Soe wybrał się na rozpoznanie i przyniosła wiadomości o rozmieszczeniu i liczebności kultystów bo tak trzeba było nazwać te zmutanciałe stwory.
Taktyka wymyślona przez Cohena była prosta, bo te skomplikowane, zwykle rozsypują się bardzo szybko, jak zamki z piasku nad wodą. Krótki ostrzał przez strzelców z równoczesnym atakiem ławą ciężej uzbrojonych towarzyszy.
Chichot chaosu. Nawet tak prosty plan poszedł w niwecz przez jeden luźny kawałek gruzu.

***

Cohen klnąc niczym szewc zerwał się na nogi. Syknął czując ból w boku. Pełna kolczuga spełniła swoje zadanie, większych ran nie odniósł. Z pewnością będą siniaki i ból będzie mu towarzyszył przez kilka dni lecz był zdolny do walki, pomyślał ruszając już pełnym biegiem w kierunku rozgrywającej się walki. Cisza i ukrywanie już nie była potrzebna. Wbiegając widział walkę rozgrywającą się przed nim.
Za dziewczyną zajętą strzelaniem skradał się jeden z mutantów.
- Dziewczyna na tobą. - krzyknął.
Potknął się po tym krzyku, lecz na szczęście tym razem rumosz nie usunął mu się z pod nóg.
Na szczycie sytuacja nie wyglądała dobrze Nadia wprawnie bronił się przed swoim przeciwnikiem lecz to Degnar był w opałach.
Pozbawiony topora krasnolud walczył z owłosionym mutantem. W ferworze walki nie mógł Cohen odnaleźć skrzydlatego mutanta.
Sigmarze- zakrzyknął.
Oburącz trzymając „Grota” ruszył do walki szarżując na mutanta z wyłupiastymi rybimi oczyma.
Wiedział, iż natychmiast po tej szarży musi chwycić tarcze i tak ruszyć do walki.
Powinien bardzo szybko uporać się z nieopancerzonym mutantem, potem jeśli będzie taka konieczność wspomóc krasnoluda będącego w opałach. Niepokoiła go też brak trzech mutantów, którzy najpewniej wbiegli do wieży. Tam powinni być Jost i Soe lekko uzbrojeni, przeciwko nie wiadomo jak uzbrojonym mutantom.

[Rzut w Kostnicy: 86]
[Rzut w Kostnicy: 95]
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 26-09-2010 o 09:23.
Cedryk jest offline  
Stary 26-09-2010, 13:15   #48
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Wbrew temu, co można by pomyśleć, wszelkie obawy Dziewczyny rozwiały się na widok przeciwników. Wcześniej, przysłuchując się planom towarzyszy nie była wcale pewna, czy powinni atakować znajdujące się w przy ruinach osoby. Niemal żałowała przez chwilę, że tak ochoczo zgodziła się strzelać. Oznaczało to przecież, że walkę zacznie nie kto inny, a ona. Podążała za resztą, stąpając możliwie cicho w ciemnościach i próbując jednocześnie dociec skąd bierze się w pozostałych chęć mordu. Dopiero widok ludzi, którzy ludźmi wcale nie byli pomógł jej zrozumieć. Widoczna nienawiść i wszystkie komentarze własnych towarzyszy dopiero teraz nabrały dla niej znaczenia. Napinając cięciwę rejestrowała z potęgującym się zdumieniem odmienny wygląd Kultystów. Słowa, które jako pierwsze padły z ich ust wciąż dudniły jej w uszach. „Niewierni.” Czy dla tamtych to zwykli ludzie byli wynaturzeniem? Wypuściła strzałę bez żalu, w jednej chwili uwolniona od wątpliwości. I zamarła patrząc jak łuk drży w jej rekach, a sama strzała chybia celu. Przełknęła ślinę cofając się o krok zapatrzona w tańczące na ziemi cienie. Makabryczne kształty pełzające szybko. Czekające na nią. Niewierna. Palce zgrabiałe ze strachu z trudem sięgały po cięciwę. Oczami wyobraźni widziała już jak wzrok przywódcy Kultystów przewierca jej czaszkę. A jeśli jej nie zabiją? Machnęła ręką usiłując uwolnić się od niechcianych wizji. I wtedy usłyszała ostrzegawczy krzyk. Uskoczyła i kierowany w nią cios sięgnął jedynie ramienia.

Ból zamiast otrzeźwić zepchnął ją głębiej. Załkała czując jak krew zalewa jej rękę. Ciepły strumień, paradoksalnie, uwalniał od strachu. Zdrętwiałe palce odnalazły wreszcie przedmiot poszukiwań. Jak w transie, napięła łuk skupiając się na celu. Zranione ramię zawyło promieniując bólem, a Dziewczyna poczuła jak coś w dole brzucha odpowiada na to mrowieniem Odetchnęła, głęboko w płuca wciągając zapach własnej posoki. W pobliżu Żołnierz zasłaniał ją sobą. Wiedziała to, choć jej wzrok skupiony był na mężczyźnie biegnącym z północno-zachodniej wieży. Jednym z trzech. Nieruchoma jak skała wyczekiwała odpowiedniej chwili. Tym razem nie wolno jej było chybić. Żywa nie mogła wpaść im w ręce. Wybór był jeden. „Powiedz to.” Zabić. Cichy szept odbił się echem wśród ruin.

Miejsca, w których przesiąknięta przez materiał krew znaczyła skórę paliły żywym ogniem. Dziewczyna strzeliła i drżąc znowu przetarła twarz ramieniem, zamieniając białe malunki w szkarłatne smugi. Koniuszkiem języka odnalazła ciepły, metaliczny smak. Strzała ze świstem przecięła powietrze odnajdując wreszcie jednego z biegnących. Mężczyzna upadł, niestety nie martwy, co część Dziewczyny skonstatowała ze smutkiem. Obłąkańczy niemal uśmiech rozjaśniał jej twarz, gdy wypuszczała w ciemność kolejną strzałę.

Na następną mogła już nie mieć czasu. W pobliżu Żołnierz zasłaniał ją, zajmując sobą przeciwnika. W każdej chwili wyczekiwała agonalnego jęku. Jednego z nich. Pokraczne stworzenie raz już dosięgło ją swoim ostrzem i Dziewczyna z trudem zmusiła się na ogarnięcie go spojrzeniem. Szum w uszach niemal zagłuszał pozostałe odgłosy. Wiedza, że tam w dole wciąż trwała walka napływała do niej okrężnymi drogami. Przyjdzie jej odrzucić łuk. Spodziewała się tego jeszcze podczas fazy planowania. To dlatego przecież nie poszła na wieżę.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 27-09-2010, 23:46   #49
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Walka była jak hazard. Wygrywał ten, który miał w danym momencie najwięcej szczęścia i asów w rękawie. Nie wszystkim atakującym ruiny zrujnowanej świątyni tego wieczora ich wystarczyło.

Degnar rzucił się za swoim toporem, dostrzegając go wśród rumowiska, kilka metrów dalej. Mimo krwi wlewającej mu się do ucha usłyszał wściekły ryk przeciwnika, który pędził już za nim, używając do tego wszystkich czterech łap. Kątem oka krasnolud dostrzegł, jak tamten odbija się od ziemi i leci w jego kierunku, machając wściekle potężnymi łapami. Ale topór był tuż-tuż! Rzucił się na niego i chwycił w sękatą łapę, jednocześnie czując potężne uderzenie w bok. Wywinęło nim w powietrzu, a bestia przeturlała się, już wstając. Bolało, ale zbroja bez większych problemów przetrwała uderzenie pazurów. Przeciwnik był głupi, nie znał innej strategii. Znów runął do przodu, ale tym razem khazad już na niego czekał. Pochylił się, przejmując częściowo uderzenie na swoje plecy, a potem obrócił i ciął potężnie, z góry na dół, wbijając ostrze bardzo głęboko w brzuch przelatującego nad nim mutanta. Posoka trysnęła, zalewając i jego i kamienie, krwią i ohydną zawartością żołądka. Przeciwnik był już martwy, samemu nie do końca zdając sobie z tego sprawy i wciąż próbując się podnieść.

Nastia prawdopodobnie spędziła zbyt wiele czasu wśród lojalnych sojuszników. Mimo wyraźnego zagrożenie ze strony trzech nadbiegających się mutantów, zaatakowała ponownie przeciwnika, ścierając się z nim w szybkim, morderczym tańcu. Tamten nie zamierzał atakować, skupiając się na obronie - i chociaż kobieta spychała go wyraźnie, kolejni wrogowie byli coraz bliżej, a rozstrzygnięcia pojedynku nie było widać. I wtedy właśnie jeden z tamtych upadł, a drugi, ten z dziwacznymi skrzydłami, odwrócił się gwałtownie. Skupiona na przywódcy, nie dostrzegła szczegółów, ale wciąż pozostał jeden, który zaatakował ją z pasją. Teraz to ona musiała się bronić, przejmując krótki miecz na lewak i stękając z wysiłku, w uniku nadciągającego ciosu najbardziej przeraźliwego z mutantów. Pomoc już jednak nadchodziła.

Jost wybiegł nieco spóźniony, ale długimi susami bez problemu doganiał zwalniających mutantów. Był cichy, co nie było trudne pośrodku ryków walczących bestii. Niemal nie dostrzegł strzał i sztyletów, przecinających powietrze i przeciwników. Jeden z nich padł, z lotkami pocisku wystającego z boku. Zaraz próbował się podnieść, ale rozpędzony doker krótkim uderzeniem w głowę pozbawił go na zawsze tej możliwości. Podwójne usta tylko zakłapały rozpaczliwie. Ten ze skrzydłami pędził już na górę, ale miał małe szanse doścignąć zwinną złodziejkę. Nie umiał latać. Źle. Bardzo źle. Zwłaszcza dla niego. Sztylet dostał się najpierw do oka a potem do mózgu, gdy w swojej wściekłości wspinał się już na wieżę. Skrzydła załopotały. Ale Jost tego nie oglądał. Kilkoma kolejnymi susami dobiegł do rozpaczliwie broniącej się Nastii i zatopił kord w plecach ostatniego z mutantów, które przed kilkoma jeszcze chwilami obserwował z góry. Ich przywódca nagle stracił rezon. Odrzucił miecz.
- Nie zabijajcie! Zrobię wszystko, nie zabijacie!
Mimo paskudnego wyglądu i gardłowego głosu mówił całkiem zwyczajnie.

Najdłużej trwała walka na szczycie rumowiska. Tutaj także najtragiczniejsze miała skutki. Dziewczyna posłała na dół trzecią ze strzał, gdy dalszy ostrzał uniemożliwiło jej zamieszanie. Zbyt łatwo można było trafić nie przeciwnika, a sprzymierzeńca. Sięgnęła więc po szablę, obracając się za siebie. Zbyt późno.
Cohen, pewny swoich umiejętności i przeciwnika, który z racji krótkiego uzbrojenia i ledwie skórzanej kurty jako pancerza, zaszarżował, rozpędzając się i tnąc. Niestety, przeliczył się znacznie, gdy ciężka stopa omsknęła się na jakimś kamieniu, druga potknęła a przez to cios wyszedł zbyt wolny i niepewny. A tamten tylko na to czekał, gdy przemknął pod ostrzem i pchnął sztychem nad kolano. Żołnierz wrzasnął, mutant odskoczył, szybko unikając kolejnego, obronnego cięcia. Niezwykle skoncentrowany znów skakał po kamieniach, wykorzystując moment, w którym Cohen sięgnął po tarczę. Skrócił dystans i odbijając się od wysuniętego żelaza, ciął na odlew. Krew trysnęła, gdy kord trafił prosto w tylną część szyi. Krew bryznęła, a zwinny przeciwnik znów chciał uciec. Tym razem zbyt wolno, miecz ostatecznie przeciął jego kurtę i pierś, pozostawiając po sobie krwawą szramę. Niewielkie, bardzo niewielkie zwycięstwo. Cohen stracił siły, upadając na kolana, a potem na ziemię. Nadchodziła ciemność, przywołana przez mutanta, lepszego w walce, a na pewno lepszego tu, na szczycie rumowiska podczas ogarniającej wszystko nocy.

Dziewczyna dobiegła tam spóźniona tylko o kilka sekund. Wróg już uciekał, widząc, że na dole, na dziedzińcu, było już po walce.

Wygrali...?


Zapytany o dziecko przywódca kultystów, nie zwlekał z odpowiedzią.
- Błogosławione Dziecko! Urodziła je jedna z naszych kobiet, siedem lat temu, kiedy kult liczył jeszcze trzydzieści osób. Wierzyliśmy, że to bóg przysłał to dziecko, aby wspomóc nas w obaleniu Kościoła Mannana i przywrócenia na tron naszego Pana, Stromfelsa! Znak? Nie, nie było żadnego znaku na jego ciele. Był jak wy, jak zwykły... człowiek. Kiedy mieliśmy go poświęcić... wpadli ci... łowcy. Myślałem, że dziecko zginęło tak jak większość nas. Miesiąc temu dowiedzieliśmy się, że człowiek imieniem Jurgen Baer widział chłopca, który miał moce podobne do tych, jakie miało Błogosławione Dziecko! Udało się nam tylko dowiedzieć, że Baer odwiedza tawernę "Wesoły Przewoźnik" w marienburskiej dzielnicy Doodkanaal. Chcieliśmy go porwać, by wydusić z niego informacje... Błagam, nie zabijajcie mnie! Nikomu nie wadziliśmy...

Pobieżne przeszukanie północno-zachodniej wieży nie odkryło zbyt ciekawych rzeczy. Na samym dole mieszkali zwykli mutanci, ich ohydne posłania cuchnęły, a walające się wszędzie szmaty nie zachęcały do tego, by je dotykać. Podobnie jak i resztki jedzenia. Nie było tu nawet żadnych sprzętów. Na górze, mimo, że cuchnęło podobnie, było z tym trochę lepiej. Prócz łóżka ze śmierdzącym i zarobaczonym siennikiem, znajdowało się tu krzesło, biurko i skrzynia. Ta ostatnia wypełniona była różnymi szpargałami, bez wątpienia należącymi do tutejszego przywódcy. Trzy pojemniczki z jakąś maścią, kieł wielkiego morskiego stworzenia, miedziane lusterko, pustą butelkę śmierdzącą wódką, rzeźbiarskie narzędzia a także sfatygowany dziennik zapisany pokracznym, prawie zupełnie nieczytelnym pismem.
 
Sekal jest offline  
Stary 28-09-2010, 11:17   #50
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Krasnolud dźwignął się z ziemi. Poraniony i zalany plugawą posoką rozrąbanego wroga. Skrzywił się, patrząc na roztaczające się wokół niego pobojowisko. I zwłoki towarzysza.

Cohen. Żołnierz.

Nigdy go dobrze nie poznał, choć parali się przecież tym samym fachem. Żal zalał serce krasnoluda. Westchnął głośno, wycierając od niechcenia topór o plecy martwego futrzaka.

Słodycz zwycięstwa ulotniła się gdzieś wśród wszechobecnego bzyczenia robactwa zbierającego się wokół stygnących zwłok. Duszne bagienne opary nasyciły się odorem krwi, wywołując u niego ciężkie do opanowanie mdłości. Każdy oddech wtłaczał do płuc słodkawą, gnilną mieszankę śmierci.

Ruszył w stronę pojmanego przywódcy plugawców, ważąc topór w dłoni.
- Nie godzi się męczyć jeńca, nawet takiego. I tak mus nam w końcu spaczeńca ubić. Niech gada, co wie, a potem daje głowę pod topór.
Krasnolud rozmasował zdrętwiałe przedramię, szykując się do ciosu. Miał zamiar odebrać mu życie jednym uderzeniem. Ta żałosna kopia człeka i tak pewnie w życiu wystarczająco się nacierpiała.

Po załatwieniu tej sprawy, wrócił do zwłok Cohena.

Bez słowa padł na ziemię koło poległego towarzysza. I zaczął kopać. Ryć w bagiennym gruncie, wspomagając się toporem. Poległego w bitwie wojownika należało uczcić porządnym pochówkiem. Szczególnie tu na bagnach, gdzie odkryte człecze ciało mogło zamienić się w ciągu dnia w śmierdzącą, zgniłą masę.

W końcu zrzucił zwłoki do wykopanego dołu, zasypując całość kamieniami i wbijając w nią tak ukochany przez człeczego wojownika miecz.
- Przodkowie mogą być z ciebie dumni, człeczyno. Piękny i srogi to był bój. Przy najbliższej okazji opowiemy o twych czynach i wypijemy za twą pamięć.
Krasnolud spojrzał jeszcze na porzuconą w pobliżu tarczę wojownika. Nie było jak wkomponować jej w grób, a i wątpił, by poległy żołnierz był jakoś specjalnie do niej przywiązany. Niech więc uczci pamięć poprzedniego właściciela, służąc w przyszłych chwalebnych bojach.

Khazad dźwignął tarczę i zważył ją w dłoni. A potem ruszył poszukać zapasów smoły do palących się w forcie pochodni. To miejsce należało spalić. Nie było tu wątpliwości.
 
Tadeus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172