Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-04-2017, 15:48   #11
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Po tym jak elfowie rozładowali część towarów i zapłacili kupcowi, znużonych długą podróżą wędrowców zaproszono na ucztę, która miała się odbyć w wyżej położonych komnatach Sal Thranduila. Prowadzeni przez Lindara i jego świtę, awanturnicy ruszyli wąskim tunelem, który u wylotu otwierał się na wspaniałą sieć jaskiń, przepięknie ozdobioną przez elfich rzemieślników. Wyżłobione, skalne ścieżki i mosty, zwisające nad przepaściami, przypominały konary wielkich dębów, a wszędzie wokół wyrastały sięgające sklepienia kolumny uformowane na kształt drzew. Podziemny strumień płynął dnem długiej jaskini, na końcu której znajdował się tron wyrzeźbiony w ogromnej skale i pięknie oświetlony blaskiem zachodzącego słońca, które przebijało się przez otwarte w kilku miejscach sklepienie. Tamże musiał rezydować król Thranduil, lecz prowadzeni przez Lindara bohaterowie zostali zmuszeni skręcić w prawo, ku kamiennym schodom, które biegły jeszcze wyżej - do pomniejszych komnat, zwykle przeznaczonych dla spodziewanych i szanowanych gości.


Do długiego i prostokątnego stołu o zaokrąglonych bokach zasiadła cała awanturnicza kompania wraz z kupcem i jego synem. Blat szybko wypełnił się talerzami i półmiskami pełnymi soczystej żywności. Przyniesiono pieczonego dzika, rozlano wino, a nawet znalazła się mała beczułka krasnoludzkiego piwa, sprowadzonego tu prosto z Ereboru. Nie zdążyli w pełni zaspokoić głodu, kiedy rozległa się muzyka i pieśń. Nawet początkowo nieufne krasnoludy z każdym osuszonym kuflem zaczęły się coraz mniej przejmować obecnością elfów i w końcu same dołączyły się do chóru, śpiewające własne podróżnicze przyśpiewki.
Najwięcej jednak wypił Darr i choć wydawało się to niemożliwe, to zjadł jeszcze więcej i brzuch mu tak bardzo wystrzelił, że nie mógł dopiąć go pod swoim podróżnym płaszczem.

Wyraźnie podchmielony, zwrócił się do Famiry, szturchając ją niedbale łokciem:
- Piękna ta wasza siostrzyczka. Jeno gdybym nie wiedział czym jest Klejnot Spod Góry, to uznałbym, że to o niej mówią legendy. Powiedz proszę, moja miła; nie jesteście zamężne?
Famira słysząc to pytanie roześmiała się głośno, znała bowiem mocną głowę Darr’a i wiedziała, że jeśli zadał takie pytanie to musiał być znacznie bardziej wystawiony niż się wydawało na pozór. Wszyscy okoliczni mieszkańcy wiedzieli bowiem, że żaden z konkurentów do ich rąk nie został jeszcze oficjalnie przyjęty.
- Kiedy ostatnio sprawdzałam żadna z nas nie była po słowie.
- Ano właśnie się żem dziwił, bo wiecie… Przychodzą do mnie dwie urodziwe krasnoludzice, młode babeczki i mówią, że przygód im się zachciało. Na to ja sobie myślę; cholipka, takie piękne i młodziutkie, same się włóczą po świecie, za awanturą gonią! Dziwne to mnie się wydało, bo większość to chłopa szybko znajduje, ale wziąłem was na wyprawę, bo mi serducho mówiło, żeście poczciwe i odważne dziewuchy!
- Odpowiedział Darr, nie przestając się przy tym szeroko uśmiechać. Po chwili wzniósł pieniący się kufel i powiedział:
- No! To wasze zdrówko!

Famira a jakże nigdy nie przepuściłaby takiego toastu, spełniła go więc duszkiem. Następnie otarła wąsy i brodę z piany uśmiechając się szeroko
- Myśmy swoje dziołchy są, ja tam jeszcze chajtać się nie zamierzam, za młoda jestem na to. Wiesz jak u nas jest ślub, dzieciaki i pilnowanie warsztatów do śmierci a mnie się to nie widzi. Ja bym chciała najpierw świata trochę zobaczyć i się nim nacieszyć. Inna sprawa, że pozwoli mi to w przyszłości lepiej zażądać rodzinnym majątkiem. Z nas dwóch moja młodsza siostra może być bardziej do chajtania chętna.
- Rozumiem. Toć znaczy nie za bardzo, ale jam to prosty chłop jest, co tradycją żyje i nie goni za zmianami
- odparł Darr, notując sobie w głowie ostatnie zdanie Famiry, po czym nałożył sobie na talerz kolejną porcję pieczonej dziczyzny. - Trza to wszy… - urwał, bo w tym samym momencie głośno beknął - zjeść. Nie wiadomo przecie czy jutro ylfy będą tak samo hojne, ale na wszelki wypadek wypcham sobie portki resztkami, co by na drogę mieć.
- Ledwo że mi się udało nasze dupy tu wepchać, więc żryjmy póki dajo. Oby tylko zatrute nie było
- wtrąciła podejrzliwie co do elfów Rayna, wyrywając z łap Darra michę, kiedy ten skończył już sobie napychać talerz.
- Podziel się, już ci mięcho z krawędzi talerza ucieka, więcej nie zmieścisz!
- Ej tam!
- Darr, dostrzegając swoją szansę, szturchnął łokciem Raynę, po czym zaczął nieśmiało i dość nieporadnie:
- Mówił ci ktoś, żeś najpiękniejszą kobitką pod słońcem? - Zapytał, szczerząc do niej zęby.

Ta w odpowiedzi pierw uniosła rudą brew ku górze, a nawet omal nie zachłysnęła się sączonym właśnie piwskiem. Odstawiła kufel uderzając nim o drewniany blat, że aż huknął. Nie było w tym jednak złości czy niezadowolenia, a zwykły, zamaszysty ruch. Zlustrowała go zdziwionym spojrzeniem zielonych oczy, chwilę rozmyślając, czy aby się nie przesłyszała, wszak gwar wokół potrafił zagłuszyć. W końcu jednak roześmiała się wesoło i zdzieliła Darr’a przyjacielsko w plecy, tak by nim zabujało.
- Pewnie ci żem całe to słońce zasłoniła, stąd niedowidzisz dalej - śmiała się nie biorąc słów krasnoluda na poważnie. Stuknęła kuflem o jego i wzniosła, aby się napić. Po paru łykach odstawiła trunek głośno i beknęła wyraziście
- Wchodzi gładko jak topór w czaszkę tłustego trolla - pochwaliła zacny browar, jakby zagajając do Darra.

- Ano, dobre piwko, bo z piwnic samego Daina tu dotarło - rozweselił się krasnolud, słysząc humorystyczną odpowiedź Rayny, która łatwo przegnała jego początkowe onieśmielenie.
- Toć ci powiem, że zawsze żem uważał, że kobitka powinna mieć trochę ciałka tu i tam, co by ją wicher nie porwał - odpowiedział z szerokim uśmiechem na twarzy. - Nie jak te tu… ylfki. Zobacz no, ino sama skóra i kości! Taką to bałbym się chwycić, bo by się jeszcze złamała w pół jak gałązka! - Zaśmiał się Darr, szerząc do niej zęby po raz który z kolei.

- I ona tyż by się bała, Darrze - zażartowała ciesząc się, że udało jej się tutaj zasiąść, a nie marznąć z dupskiem gdzieś na polu. Jednakże wspomnienie o tym sprawiło, że musiała się podzielić z kimś swoimi myślami. Zwróciła się więc do krasnoluda i swojej siostry
- Wiecie, te długouche kreatury pieprzą coś o zaufaniu, a pod Górą rodzimą się dupami do bliskich nam odwrócili i poszli w długą, nie chcąc nawet sztyletem zamachać, ni z wykałaczki świsnąć. Nie jeden śmierć poniósł, bo honorowe z nas bydlaki; może i grubiańskie, ale honorowy ród z nas. Łeb nadstawia za te wiotkie, elfie witki, a oni uszy po sobie i pod najbliższy kamień się chowają. I nam śmią pierdolić o zaufaniu?! Bliska byłam wybuchu, by nie rozkwasić tego pięknego noska, ale uczyłam się sprawy rozumem załatwiać, a nie tylko pięścią i toporem. Cieszę się więc, że do tego pustego, ylfiego łba dotarło, co żem mówiła. Zdrówko! Za honor, mądrość i siłę! - ucieszyła się Rayna, wznosząc wypełniony po brzegi kufel

- Ta, jest! Mądrze gada! - Krzyknął Darr, sięgając po swój kufel. Przypadkiem dopiero teraz zauważył, że większość elfów opuściła już jadalnię i pozostało tylko dwóch wartowników przy drzwiach. Nawet Lindar długo nie zagościł, najwyraźniej poirytowany grubiańskim zachowaniem pijanych krasnoludów. Aerandil też niedużo czasu zabawił przy stole. Z grzeczności jedynie zasiadł między pozostałymi spożywając jedynie to, co wyszło spod ręki Yavanny. Ostatecznie uprzejmie znajdujących się nieopodal przeprosił i pomieszczenie opuścił na korzyść samotności. Rozochocona Rayna wzniosła kufel w górę w stronę odchodzącego elfa, jakby zapominając już o swej podejrzliwości co do przedstawicieli tejże rasy

- Nic się nie bój, walnij w poduszkę, my tu żem za ciebie wypijemy ile w gardło i brzuchy się pomieści! - krzyknęła do Aerandila, jak do starego kumpla. Co prawda znała go dłużej niż inne długouche, ale to nie zmieniała faktu, że wciąż nie potrafiła zaufać mu do końca, mimo iż sprawiała inne wrażenie. Kiedy elf w końcu oddalił się wystarczająco daleko, Rayna szepnęła do swych krasnoludzkich kompanów
- Pewnie żeśmy w porę podstęp wykryli, to się zmyła łachudra. Nie przewidział, żeśmy takie mądre łby! - zaśmiała się wyraźnie z siebie zadowolona i czknęła wesoło. Zaraz za nią gromkim śmiechem zaniosła się Famira oraz Darr. Krasnoludy długo ucztowały, aż do ostatniego okruszka i ostatniej kropelki alkoholu. Potem chwiejnie i w dobrym humorze zatoczyli się do swych kwater, aby móc udać się na spoczynek. To było piękne zakończenie tego dnia!


 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 19-04-2017, 18:25   #12
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Narniel w dyskusji o tym czy jej towarzysze wstęp do sal królewskich uzyskają, czy też nie, nie brała udziału. Jej uwaga skupiona była na członkach straży, którzy bramy pilnowali, a konkretnie na jednym z nich, nie widzianym od lat paru. Z tego też powodu opuściła ona tratwę zanim jeszcze decyzja odnośnie losu Dzieci Słońca i Aulego została podjęta.
- Le suilon - zwróciła się do odzianego w zbroję elfa, który bratem był jej ojca.
- Narniel? Ty tutaj? - Wartownik wyglądał na zaskoczonego, ale jego początkowe zdziwienie szybko przerodziło się w wesoły uśmiech. - Musiało minąć wiele lat od naszego ostatniego spotkania - stwierdził dość poważnym głosem. Dało się zauważyć w jego oczach jakiś smutek; tak jakby ukrywał w sobie jakąś ponurą wieść i walczył sam ze sobą czy jej teraz o tym powiedzieć.
Elfkę ów smutek wyraźnie zaniepokoił. Czyżby stało się coś poważnego? Nagły niepokój targnął jej sercem. Czyżby zły los spotkał kolejnego członka jej rodziny?
- Elfrinelu, stało się coś, prawda? - zapytała, nie chcąc czekać, aż sam zdecyduje by jej wieść przekazać. Wolała wiedzę tą zyskać nim dotrze do sal i spotka się z matką i braćmi, o ile przebywali teraz na terenie twierdzy. Bo nie chciała dopuścić do siebie myśli, że któregoś z nich mogła już nigdy nie ujrzeć.
Strażnik westchnął ze zrezygnowaniem i przez chwilę nic nie mówił patrząc na ostatnie promienie zachodzącego słońca.
- Inwelin nie żyje. Jego serce przebiła orcza strzała, kiedy był na zwiadzie. Miało to miejsce dwa dni temu. Posłaliśmy po ciebie posłańców, ale widać, że trafiłaś do nas szybciej niż ponure wieści do ciebie, a skoro to już jesteś, to można rozpocząć ceremonię pogrzebową - ton jego głosu był lodowaty jak północny wiatr, ale mimo to nie potrafił ukryć smutku, który go trawił. - Powinnaś porozmawiać ze swoją matką. Jest zrozpaczona…
Poczuła jak podobna strzała przeszywa jej własne serce, gdy wieść o śmierci brata dotarła do jej uszu i powoli wgryzała się w umysł i duszę. Nie mogło tak być, po prostu nie mogło. Miałaby oto nigdy więcej nie usłyszeć dźwięku jego srebrzystego śmiechu? Miałaby nigdy nie dojrzeć blasku gwiazd lśniącego w jego oczach? Nigdy więcej głos jego miał jej nie strofować? Jakże to…?
- Porozmawiam - wypowiedziała obietnicę, którą jak wiedziała, ciężko jej będzie spełnić. Ból brzmiał nader wyraźnie w jej głosie, a spojrzenie skierowało ku niebu, pragnąc dojrzeć blask pierwszej gwiazdy. Nie zapytała o Linwe, bowiem gdyby go nie było to i wuj o uroczystościach by nie wspomniał. Wątpiła jednak by obecność jego przynieść miała ulgę jej duszy. Z dwojga braci to bowiem Inwelin zawsze bliższy był jej sercu i to z nim spędzała najwięcej czasu, a teraz… Westchnienie opuściło jej usta i unoszone powiewem wiatru, poniosło jej ból dalej, by ukojony został wśród szumu liści ukochanych drzew. Musiała być silna, przynajmniej dla matki, a już z pewnością przez wzgląd na pamięć Inwelina.
Elfrinel położył dłoń na ramieniu młodej elfki, chcąc dodać jej choć odrobiny otuchy.
- Bądź silna, Narniel. Przyrzekam ci, że dopóki ja żyję, nieprzyjaciel zapłaci po stokroć za niegodziwości, które nam uczynił - po tych słowach objął ją w ojcowskim geście, a następnie powiedział:
- Linwe był przy nim kiedy to wszystko się stało i obawiam się, że teraz żądza zemsty może popchnąć go do zrobienia czegoś… lekkomyślnego.
Narniel spięła się nieco, bowiem gest ów zbytnio ojca jej przypominał, jednak po owej chwili krótkiej, z cichym westchnieniem skorzystała z siły, która wraz z nim płynęła. Będzie jej potrzebować, wiedziała o tym i przerażało ją to. Rozmowa z matką, rozmowa z bratem… Kochała ich, lecz swój ból i stratę pragnęła wpierw w samotności przemyśleć, nim zrzucone na jej barki zostanie pocieszanie i kierowanie na drogę rozsądku. To zaś, że sama ochotę czuła by chwycić za rękojeści i sprawiedliwości dojść za obie śmierci, za ból i za stratę, wcale jej w zadaniu narzuconym przez wuja nie pomagało. Myśli te jednak do samolubnych należały i czuła w głębi serca, że niegodne są córki Ilverina i siostry Inwelina. Podniosła więc głowę, postawą swą pragnąc przekazać iż siła, o której wuj wspominał, istotnie znajduje się w jej posiadaniu i skorzystać z owej mocy bratanica jego zamierza.
- Porozmawiam z nim - złożyła kolejną obietnicę, jak zwykle ograniczając się do słów kilku, bowiem nigdy do szczególnie rozmownych nie należała. - Zrobię co w mocy mej by go przed lekkomyślnością powstrzymać. Dość już matka wycierpiała. Zrozumie. - Nadzieja brzmiała w jej głosie gdy wypowiadała kolejne słowa, chociaż spojrzenie owej nadziei nie niosło.
- Nie zostawaj tu - niespodziewanie powiedział Elfrinel. - Nastały ciężkie czasy i powinniśmy trzymać się razem, ale… - urwał na chwilę, by móc wpatrzeć się w jej piękne, niebieskie niczym morska toń oczy. - Nie powinnaś z tego powodu rezygnować z marzeń, które tak bardzo chciałaś zrealizować, a podejrzewam, że poza granicami Leśnego Królestwa więcej dobrego dla nas uczynisz niż tu, zamknięta za jego murami. Te miejsce powoli staje się grobowcem dla naszego ludu…
Jej oczy odpowiedziały smutkiem, choć zdawać się mogło, że więcej się go już tam nie zmieści. Czuła to, co wuj, już od jakiegoś czasu. Twierdza była miejscem pięknym, bezpiecznym, lecz… Nie było w tej twierdzy życia, które toczyło się poza jej murami. Nie było tej radości, swobody, nie było… Nie było tego wszystkiego, co znajdowała poza jej murami. Tam gdzie, jak nauczyły ją te lata, tliło się życie, które chronić należało. Życie proste, zwyczajne, delikatne, a przez to cenne niczym najpiękniejsze klejnoty, największe dzieła sztuki. To do tego życia, do opieki nad nim, do trzymania pieczy skłaniało się jej serce i dusza. W obserwowaniu tego życia odnajdywała spokój i radość.
Nie, nie zostanie dłużej niż to konieczne. Nie mogła. Zło coraz dalej wyciągało swe macki, nie mogła się od niego odciąć.
- Nie mogę zostać - odparła, unosząc kąciki ust w namiastce uśmiechu. - Wiąże mnie obietnica, którą złożyłam, a którą złamać się nie godzi.
Jej wzrok powędrował ku tratwie i tym, którzy się na niej znajdowali, na dłuższą chwilę zatrzymując na Aerandirze. Nie mogła ich przecież zostawić by sami ruszyli w dalszą drogę.
- Mądrze zatem czynisz - odezwał się Elfrinel. - Idź do nich zatem i ucztuj. Podróż na pewno nie była łatwa i wyglądasz na znużoną, a jutro będzie mógł się odbyć pogrzeb, skoroś w domu - po tych słowach elf pożegnał Narniel, życząc jej odnalezieniu szczęścia w swoim życiu, po czym udał się na powitanie księcia Legolasa i towarzyszących mu wojowników, którzy wrócili z niebezpiecznej wyprawy.

Elfka posłuchała, bowiem w słowach wuja kryła się troska o jej dobro, a i nie było sensu by pozostali na nią czekali. Zła wieść zdążyła dotrzeć, mimo iż Narniel liczyła jedynie na przyjemne spotkanie po latach. Resztę podróży tratwą spędziła więc w milczeniu. Nie żeby dla pozostałych było to coś nowego, jednak czujnemu oku nie mógł umknąć smutek, który malował się na obliczu elfki. Smutek ten płynął wprost z serca i nie mógł go ukoić nawet widok domu, a wręcz dodawał do niego. Z tego też powodu, a także dlatego że czekały na nią inne obowiązki, Narniel na uczcie zabawiła niedługo. Złagodziwszy pierwszy głód, przeprosiła i oddaliła się w kierunku komnat matki. Szła z ciężkim sercem, które to sprawiało, że krokom jej brakowało sprężystości, która zwykle je cechowała. Ów powrót do domu sprawiał, że chciała z niego czym prędzej odejść. To jednak nie było możliwe, a nawet gdyby to Narniel nie zdecydowałaby się na taki krok. Na swój sposób kochała matkę, która podzieliła się z nią swą wiedzą. Nigdy jednak nie łączyła je więź, która łączyła ją z ojcem i bratem. Teraz zaś obojgu zabrakło. Nie miał jej kto wesprzeć w tych ciężkich chwilach, a wręcz to na jej barki złożono obowiązek wspierania. Obowiązek, który jak wiedziała, wypełni najlepiej jak móc będzie.


Spotkanie z matką przyniosło jedynie więcej cierpienia, które swym ciężarem zdawało się przygniatać barki Narniel. Czuła ów ciężar wyraźnie, gdy przejściami zmierzała w kierunku wyjścia z twierdzy. Nellas była zrozpaczona, jej blask gasł w oczach córki, która jednak nie potrafiła jej pomóc. Nie pomagała także żądza zemsty, która zdominowała myśli i słowa Linwe. Głuchy na głos rozsądku, szykował się by opuścić sale i zapolować na tych, do których strzała, która wniknęła w serce Inwelina, należała. Jego także nie umiała powstrzymać, a wręcz zdawało się, że słowami swymi jedynie wzbudziła większy jego gniew. Wszystko to razem wzięte powodowało, że wychodząc, by w samotności oddać się wspomnieniom o bracie, ledwie dojrzała postać stojącą nad wodą. Najwyraźniej także myśli Aerandila wymagały ciszy, spokoju i odosobnienia. Nie chcąc mu przeszkadzać, przystanęła z boku i twarz uniosła w górę. Szmer wody i blask gwiazd powoli łagodziły jej smutek, zabierając ze sobą cierpienie, a zostawiając jedynie radosne wspomnienia chwil, które spędziła z Inwelinem. Chwil jak ta, gdy dostała od niego swój pierwszy miecz, sztylet właściwie. Z cierpliwością mędrca dawał się jej namawiać na kolejne i kolejne lekcje, po których opowiadał jej historie dawnych wojen, dawnych zwycięstw, dawnych bohaterów.

Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku, odbijając srebrzyste światło gwiazd. Te wspomnienia na zawsze miały z nią pozostać, dając siłę gdy będzie jej potrzebowała, aż do ponownego ich spotkania.

Spoglądając na lśniące iskry porozsiewane na nieboskłonie jak krople rosy na trawie, choć nieporównanie od niej jaśniejsze, jedyny w okolicy najbliższej Eldarów, podjął cichą z początku pieśń. Początek swój miała w dalekich czasach, których spamiętać nie mógł najstarszy z Quendi albowiem żaden nie przebudził się jeszcze nad jeziorem Cuivienen. Czuli jednak Valarowie, iż moment ten rychło nadchodzi i aby świat przygotować na nadejście Pierwszego Ludu, na pustym niebie mocą swą umieściła Alcarinque, gwiazdę najjaśniejszą oraz wszystkie pozostałe, w gwiazdozbiory je układając. Długo nad dziełem swym pracowała Elentari, Królowa Gwiazd. A dar był to wspaniały od niej dla Quendich, którzy jako pierwsze gwiazdy zobaczyli i po ten dzień, mimo czasu płynącego, oczy Pierwszego Ludu wciąż do nich się wznoszą.

Słysząc głos Aerandila, Narniel przymknęła oczy by sycić się opowieścią, która spływała z ust jego. Dźwięki ów pieścił jej uszy wsączając w duszę radość, która powoli wyganiała z niej smutek, tak iż pod koniec pieśni, elfka uśmiechała się lekko. Wszak nie można się było smucić, stojąc w blasku gwiazd i słuchając o ich powstaniu.
Gdy cisza ponownie zdominowała otoczenie twierdzy, chociaż o całkowitej ciszy mowy być nie mogło, ruszyła w stronę towarzysza, licząc na to, że obecność jej nie będzie mu niemiła.
- Jakież to mysli wywabiły cię z bezpiecznej przystani sal naszego władcy? - zapytała cicho, by nie mącić spokoju nocy zbyt głośnymi dźwiękami.

- Ponure wielce. Być może tchnienie mądrości wszystkowidzącego Manwego skierowało je na te tory, a może jedynie błądzeniem są pośród oparu bagiennego za światłem fałszywym. Może Elentari pomoże rozstrzygnąć którą jest ta ścieżka. A jakie twoje są? - zapytał wciąż z wysoko uniesioną głową.

- Pogodniejsze niż były jeszcze chwil parę temu - odparła, także wzrok na powrót ku gwiazdom kierując. - Wędrują z tymi, którzy odeszli, czekając na ponowne spotkanie. Dziękuję ci za pieśń, Aerandilrze, przywróciła spokój mej duszy - dodała, zaś rozmówca jej uśmiechnął się lekko.

- Śródziemie nie jest im już domem, lecz Aman. Na gościnie u Mandosa niezliczone czekają ich ciepłe powitania wielu braci i sióstr wypatrujących przybycia. I nas oczekują cierpliwie. A Domy Oczekiwania na Ardzie jedynym miejscem spokoju jest. Nawet w piękno Amanu potrafił ugodzić mrok, a Domena Namo niewzruszona, niepomna na wszystko stoi. Niegdyś pięć stuleci zamkniętym był tam Morgoth. Im dłuższa na Śródziemu tułaczka, tym bardziej tęskni serce ku Domom Umarłych.

Skinęła głową, przyjmując ofiarowaną mądrość i słowa otuchy. Wiele by dała by ujrzeć teraz ojca i brata i móc w ich ramiona paść, jednak nie była to jej chwila, wciąż wiele przygód i wyzwań przed nią stało. Przyjdzie jednak czas gdy ujrzy ich ponownie.
- Jakież to wieści skierowały twe myśli ku ponurym sprawom, Aerandilrze? - zapytała, by temat zmienić, a także z czystej ciekawości.

- Czarnoksiężnika nie ma już, a sługi jego silniejszymi stały się. Niewykluczonym jest, że przyczyny są tego naturalne całkiem, lecz tereny Dzieci Vardy otacza zwykle wielka mądrość wstrzymująca mrok. Coraz mniej wystarczającą ona jest - odparł z cichym westchnieniem.

- Zło rośnie w siłę - skinęła powoli głową. - Być może nowe źródło znalazło i czerpie z niego by zasilać swe szeregi? Sprawę tą należałoby zbadać decyzja ta jednak nie do nas należy. Nasza misja nieco innego charakteru jest. Kto wie jednak naprzeciw czemu przyjdzie nam stanąć i jaką wiedzę z owych spotkań wyniesiemy. Czas pokaże - zakończyła, opuszczając głowę i oblicze swe kierując ku rozmówcy, zaś ten opuścił w końcu spojrzenie i pokręcił głową.

- Wyprawa Gonnhirrima dobiegła końca i zobowiązania wobec Dzieci Aulego i Słońca końca dobiegły także. Droga ku Górom podróżą była po wiedzę i niewykluczonym, iż pomimo grobowców nieodnalezienia mądrości przybyło wszystkim nam. Najwyższy to czas, by myślą ponownie tam sięgnąć, gdzie wzrok nie sięga.

Spojrzenie jej wyrażało zdziwienie usłyszanymi słowami.
- Zatem nie podążysz z nami dalszą drogą? - zapytała, nie kryjąc zdziwienia, które nader wyraźnie brzmiało w jej głosie. - Gdzie zatem kroki swe skierować zamierzasz? - przy kolejnym pytaniu zdziwienie zastąpione zostało smutkiem, który odczuła na myśl o rozstaniu z towarzyszem.

- Do domu - odparł krótko z lekkim uśmiechem. Niezależnie jak wygodne byłyby łoża w Salach Thranduila, własne, twarde posłanie zdawało mu się znacznie przytulniejsze.
- Może właśnie tu będę znacznie potrzebniejszym.

Skinęła głową, chwil kilka poświęcając na przemyślenie słów towarzysza. Nie chciała się z nim rozstawać i do tej chwili pewna była, że i on ruszy by bezpiecznie doprowadzić Baldora i syna jego, do celu ich podróży. Nie brała pod uwagę tego, że Aerandil tęsknić mógł za powrotem do swej samotni. Czyżby oczy jej nie dostrzegły znaków, które na to wskazywały?
- Zapewne masz rację - odparła. - Nie będę jednak kryć iż decyzja twa jest dla mnie niemiłym zaskoczeniem. Twa wiedza przydatna i na tej wyprawie być może, a kto wie z czym przyjdzie się nam spotkać. Las nie jest ten sam - skierowała spojrzenie na ukochane drzewa. - Sale i ich otoczenie są bezpieczną przystanią, odciętym skrawkiem, chronionym krwią naszych braci i dla nas jedynie przeznaczonym. Tam jednak, poza granicami królestwa, zło wysuwa swe macki dalej i dalej. Nie możemy z nim walczyć kryjąc się i chociaż nie popieram nieprzemyślanych działań, którym Linwe oddać się zamierza, to i ja nie jestem w stanie tkwić w owej przystani, gdy nad morze burza nadciąga. Burza bowiem prędzej czy później i tego miejsca sięgnie, jeżeli nic nie zdziałamy, a należy działać tam, gdzie wróg aktywny jest, gdzie jego źródło tkwi.
Zamilkła nagle, zdając sobie sprawę, że słowa jej źle potraktowane być mogły. Nie mówiła jednak konkretnie o nim, a jedynie ogólny obraz sytuacji rysowała, który dla niej był błędnym i naiwnym. Kimże jednak była by podważać decyzje mądrzejszych od siebie. Matka z pewnością by ją na właściwą drogę skierowała. Myśl ta posmak goryczy miała, który na powrót przyćmił chwilę spokojnej radości, której doświadczyła. Westchnienie wymknęło się spomiędzy jej warg i wraz z wiatrem pomknęło by zlać się z szumem drzew.
- Słowa nie są moją mocną stroną, wiesz o tym, przyjacielu - ponownie do stojącego obok elfa się zwróciła. - Nie chcę jednak byś nas już opuszczał.
- Czas, który jeszcze nie nadszedł przyniesie odpowiedź, a żadna droga pewną nie jest. Choć przyznać muszę, że rad Aiwendila od dawna wysłuchać chciałem - zdradził ponownie wznosząc wzrok ku gwiazdom.
- Pójdź więc z nami - podchwyciła ów promyk nadziei i skupiła się na sile, którą ze sobą niósł. - Wszak droga bezpieczniejszą będzie wśród towarzyszy, niż przebyta samotnie. Szczególnie teraz… - dodała, jednak wzroku swego od drzew nie odwróciła, wciąż w owe szumiące cicho korony się wpatrując.
- Może - odrzekł krótko.
- Z całą jednak pewnością w czas Pożegnania.
Narniel skinęła jedynie głową, nie naciskając już bardziej i decyzję pozostawiając jemu. Jej własne myśli na powrót powędrowały ku stracie oraz temu, co miejsce mieć miało gdy dzień się przebudzi. Musiała się przygotować, ale i musiała odpocząć po podróży, czego wszak jeszcze nie uczyniła.
- Dobrej nocy, Aerandilrze - pożegnała towarzysza i kroki swe skierowała ku salą, gdzie w ciszy i samotności spędzić zamierzała czas, który do Pożegnania i ruszenia w drogę, pozostał.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 19-04-2017, 20:35   #13
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Saga nie balowała na uczcie ani mocno, ani długo, choć cały czas towarzyszyła drużynie przy stole. Choć słowo "balować" w jej przypadku miało całkowicie inne znaczenie niż w przypadku krasnoludów. Dla niej wystarczyła tylko obecność. Nie mniej bycie rannym ptaszkiem, lub wroną jak niektórzy mogliby rzec, zobowiązywało do pewnych zachowań.

Nazajutrz po przebudzeniu oporządziła się, by opuszczając Leśne Królestwo zwinąć zaledwie derkę i zarzucić wszystko na plecy. Irytację, której źródłem było odbijające się od ścian chrapanie brodaczy, rozwiązała opuszczeniem komnat i wybraniem się na spacer. Po jej powrocie elfy podały śniadanie. Dla niektórych była to pora jeszcze zbyt wczesna, co należało skorygować bezdusznym budzeniem w wykonaniu Sagi. Podczas śniadania dotarła do drużyny przykra wieść o śmierci brata Narniel... W następnych godzinach do Królestwa trafił jeden z oddziałów strzegących granic, którego miała wymienić nowa grupa elfów. Tym blondwłosa zauważalnie się zainteresowała i popędziła do nich chłonna wieści z tamtych rejonów.

Prędko się okazało, że grupie broniących Leśnego Królestwa strażników przewodził sam książe Legolas, który wracał do swego ojca z ponurymi wieściami. Wielkim był dla niego zaskoczeniem widok bardanki, z którą nieomal się zderzył w przejściu jednego z wydrążonych tuneli.

- Mae Govannen! Wybacz moją nieostrożność, pani, ale nie spodziewałem się ujrzeć tu, w progu domu mego ojca, poddanego króla Barda- rzekł do niej, wyraźnie zaciekawiony jej osobą i powodem jej obecności w Leśnym Królestwie. - Co sprowadza ciebie tak daleko od domu? - zapytał.

Nie każdemu bardanowi przypadała możliwość osobistego poznania elfa biorącego udział w pierwszych dniach odrodzonego Esgaroth. Saga przyjrzała się twarzy elfa, który znał samego Barda, i oddała mu należyte honory.

- Książę. Towarzyszę Darrowi, synowi Holgha. Pod Odbudowanym Miastem natknęliśmy się na kupca zmierzającego w te strony. Miał pewne problemy, więc Darr postanowił mu towarzyszyć aż tutaj. Ja zaś jestem tu też z własnych pobudek. Interesują mnie orcze hordy. Szukam pewnego plemienia. Strażnicy powiadają, że mieliście ostatnio z nimi starcia. Pomyślałam, że grupa z granic może wiedzieć o nich najwięcej.

- Plemiona orków są rozproszone po całej Mrocznej Puszczy, a najwięcej ich w górach. Czasem nawet nam trudno jest określić z kim walczymy - odpowiedział Legolas. - Postaram się jednak pomóc w miarę swoich możliwości, tylko muszę mieć coś co pomogłoby mi określić ich przynależność. Nie wszystkie plemiona malują symbole na tarczach lub sztandarach.

- Z plemieniem, którego szukam, nie doszło do walki bezpośredniej. - Saga sięgnęła pod płaszcz i wyciągnęła zrolowany materiał. Rozwinęła go, a ich oczom ukazały się dwie orkowe krótkie strzały. Ich oba ostrza zamoczone były w zaschniętej krwii. - Mam jedynie to - biorąc w dłoń jedną z nich podała Legolasowi, a ten bez słowa ją chwycił i przyjrzał się uważnie, najpierw zwracając uwagę na lotki wykonane z kruczych piór, a na końcu na żelazny grot.

- Te pióra niewiele mi mówią - powiedział po chwili. - Używają je orkowie od Gór Mglistych, aż po Mordor, ale za to żelazne groty musiały być kute w kuźniach i to nie polowych, jakie można znaleźć w lasach, ale w warsztatach podobnych do tych co mają krasnoludy. To solidna jak na orków robota i nie jestem w stanie określić do jakiego plemienia należały te strzały, ale jestem przekonany, że nie pochodziło ono z Mrocznej Puszczy. Wydaje mi się, że byli to orkowie z Gór Mglistych, ale tych po Bitwie Pięciu Armii ubyło w regionie. Może trafiłaś na jakąś żądną zemsty grupę niedobitków? Gdzie je znalazłaś? - zapytał oddając strzałę.

- Pogranicze Mrocznej Puszczy. Pas, którego strzegli ludzie. Dwie wiosny temu. Gdy najbardziej wysunięta strażnica upadła, tych użyto do ostrzelania kolejnej. Była tylko jedna seria tych strzał. Pozostałe strzały były już typowe dla tamtejszych plemion.

- Te dwie z całą pewnością należały do orków - odpowiedział Legolas. - Nie pochodzili oni jednak z Mrocznej Puszczy, to pewne. Być może przybyli tu z Mordoru lub są to dezerterzy z Bitwy Pięciu Armii, ale tego nie mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem - elf zamyślił się na dłuższą chwilę, co jakiś czas spoglądając na strzały w zastanowieniu, jak gdyby coś krążyło mu po głowie, ale nie był jeszcze pewien czy to dobry pomysł. - Myślę, że mogłabyś o to zapytać Beorna - powiedział w końcu. - Mieszka po drugiej stronie lasu. Leśni ludzie lub beoringowie będą w stanie wskazać ci do niego drogę. Zmiennokształtny od lat toczył boje z plemionami orków z Gór Mglistych i jeśli jest ktoś kto mógłby potwierdzić moje przypuszczenia, to jest nim właśnie Beorn. Dlaczego w ogóle zależy ci tak bardzo na tych strzałach? Czyżby ugodziły bliskie ci osoby? Trudno będzie dokonać zemsty - stwierdził Legolas, patrząc kobiecie w oczy.

- Te dwie strzały ugodziły znacznie więcej osób niż te, które od nich zginęły - odpowiedziała zimnym i obdartym z emocji tonem. - Nie chodzi mi o tych, którzy je wypuścili.

Saga owinęła strzały i schowała pakunek na miejsce.

- Udam się zatem do Beorna. Jeśli książe pozwoli, chciałabym powołać się na was, by pomówić z nim lub jego ludźmi - oznajmiła skinąwszy lekko głową.

- Nie sądzę, aby był to dobry pomysł - odparł Legolas uśmiechając się ciepło. - Beorn może nie jest nam wrogi i na pewno uważa nas za swoich sojuszników, ale ostatnimi czasy nasze relacje z jego ludem mocno się ochłodziły. Myślę, że lepiej byłoby znaleźć poparcie wśród jednego z wodzów Leśnych Ludzi, bo to z nimi najwięcej mają kontaktu beoringowie. Idąc tam z naszego ramienia na pewno nie uniknęłabyś wielu trudnych pytań, nie mówiąc już o wzbudzeniu podejrzliwości gospodarza.

- Rozumiem - odpowiedziała ponownie skinąwszy głową. - Wasza pomoc, książe, była niezwykle wartościowa. Dziękuję.


- Nie widzisz przecie, żem popił? - odezwał się ochrypłym głosem krasnolud.

W wejściu do komnaty, w której spał, stała kobieta, opierając się plecami o framugę. Nie widział jej twarzy, a jedynie niewyraźne kontury jej kobiecej sylwetki, bo ledwie się przebudził i świat w jego oczach wciąż był pogrążony w cienistych ciemnościach.

- Cokolwiek ode mnie chcesz, poczekaj z tym do rana… - mruknął niezadowolony, po czym przekręcił się na brzuch, wbił skacowaną twarz w poduchę i nakrył się kocem. Nie wiedział jednak, że było po śniadaniu, że świt już dawno przeminął i że słońce wskazywało południe.

- Odebrałeś zapłatę od kupca? - uparcie ciągnęła temat ku swojej stronie. - Zastanowiłeś się, gdzie teraz? Wracamy do Esgaroth, czy idziemy gdzieś dalej? Pomówiłeś z kimkolwiek o dalszych planach? - Saga splotła ramiona wpatrując się w zakrytą zarośniętą kulkę tłuszczu.

Krasnolud obrócił się tak, że połowę twarzy miał wciąż wciśniętą w poduchę i jednym okiem łypał na natrętną kobietę. Powiedział coś pod nosem, coś co brzmiało jak “Nie da mi spokoju, paskuda jedna!”, po czym zwrócił się do niej:

- Warunkiem otrzymania zapłaty było dostarczenie go… Eh? Jak się to nazywało? Ciężko się myśli, kiedy we łbie dzwoni - Darr podrapał się po głowie, próbując sobie przypomnieć nazwę osady. - Ach, już wiem. Do Leśnego Dworu… Sale Thranduila to tylko krótki przystanek w długiej podróży, więc lepiej zacznij korzystać z jego wygód, bo niebawem nogi wejdą ci w rzyć.

Blondwłosa poukładała w głowie niedostatek tejże informacji, lecz nie dała za wygraną.

- Kiedy zamierzasz ruszyć? Elfowie nie będą tu nas gościć w nieskończoność. Wiesz którą ścieżką się udamy? Pomówiłeś z kimkolwiek o trasie i tym, co na niej jest? Kogo można spotkać? Na co się nadziać?

- Z tego co mi wiadomo to Baldor przejął tymczasowo dowództwo nad kompanią i to on ustala drogi, choć służę mu radą - odpowiedział Darr sennym głosem, po czym podniósł się z łóżka, lecz uczynił to z wielkim trudem. Siedząc na skraju materaca, otarł zmrużone oczy i przez moment chwiał się na boki jakby miał zaraz runąć z powrotem na łóżko. Dłuższą chwilę zajęło mu dojście do siebie. - Baldor chce ruszyć dalej Elfią Ścieżką, aż do Bramy Lasu na zachodnim krańcu Mrocznej Puszczy. Stamtąd na południe, robiąc krótki przystanek w Domu Beorna i ostatecznie chce dotrzeć do Leśnego Dworu. Myślę jednak, że zapłaci nam już po dotarciu do Bramy Lasu i nie będzie trzeba go dalej eskortować, bo droga stamtąd łatwa i nie obfitująca tak w niebezpieczeństwa jak w Mrocznej Puszczy. Poza tym doszły mnie słuchy, że elfowie chcą nas odprowadzić aż do granic swojego królestwa, więc przynajmniej ta część drogi powinna upłynąć nam bez większych przeszkód - powiedział po jakimś czasie krasnolud.

Saga przysłuchiwała się z uwagą acz nie reagowała. Po chwili odbiła od framugi i zbliżyła się do Darra. Z wciąż skrzyżowanymi rękoma pochyliła się nad brodaczem na tyle blisko, by nawet alkohol nie sprawiał problemów w ujrzeniu jej popielistych oczu.

- A kimże do diabła jest Baldor? Chcesz powiedzieć, że oddałeś dowodzenie podrzędnemu handlarzynie, który nie jest w stanie zadbać o samego siebie, a co dopiero o dzieciaka? Nie raczył nawet rozeznać się kogo najmował. Trójkę, com pogoniła, zna każdy w Esgaroth. Bronił się podniesioną z ziemi gałęzią. Ten człek wozi całe życie zabawki, a ty ukorzyłeś przed nim swój topór. - Na twarzy kobiety wymalował się grymas niezadowolenia. - Zaczną mówić na ciebie Darr, posłaniec zabawkarza. Wstydź się powoływać na imię swego ojca. Zapewne przewraca się w grobie na to, co robisz ze swoim rodem.

Słysząc ostatnie słowa kobiety krasnolud się wściekł i splunął na ziemię, wprost pod buty kobiety.

- Nigdy nie waż się tak mówić o mnie, ani o mym ojcu! - Huknął na nią Darr, po czym wyprostował się na równe nogi tak, że pochylona Saga musiała się odsunąć, aby uniknąć zderzenia z nim.

- Przez twe słowa nie przemawia mądrość, jeno jad i głupota. Baldor to poczciwy człowiek i zawierzył tym ludziom swoje bezpieczeństwo, bo nikt inny nie chciał z nim iść przez Mroczną Puszczę. Na pewno słyszał o nich, ale serce ma dobre, choć naiwne i chciał dać tym ludziom szansę uczciwego zarobku, a to że te męty odrzuciły jego hojną ofertę, to już nie jego błąd - powiedział surowy głosem krasnolud.

W jego oczach błyszczały płomienie wściekłości kiedy spoglądał na stojącą przed nim dziewczynę.

- Krótko żyjesz na tym świecie i do wszystkiego ci prędko - odezwał się po chwili. - Gdybyś częściej strzygła uszami niż jęzorem, to byś może usłyszała historię Baldora podczas podróży. Był on bardzo bogatym kupcem z Miasta nad Jeziorem, ale stracił swój majątek kiedy smok napadł na miasto i obrócił je w popiół. Nie tylko jego majątek wyparował, ale Smaug odebrał mu też jego ukochaną. Z płomieni udało mu się wyciągnąć małego wtedy Belgo, ale swej pięknej żony już nie znalazł. Po odbudowie Esgaroth przeprowadził się do Dale, ale los przestał się do niego uśmiechać. Kiedyś był wielką szychą, kupcem który zwiedził pół znanego świata, a teraz jest handlarzem zabawek - po tych słowach Darr odsunął się od młodej kobiety i chwiejnym krokiem ruszył w stronę szafy, wewnątrz której znajdował się jego podróżne szaty. Wyciągnął swoje zwinięte w kłębek rzeczy, po czym niedbale rzucił je na łóżko. - Dowiedziałabyś się też, że elfowie chcą nas odprowadzić na skraj swego królestwa i jestem przekonany, że dadzą nam jakąś dobrą wskazówkę odnośnie czekającej nas wyprawy przez Mroczną Puszczę. A kiedy już wyjdziemy z tego przeklętego lasu, to nie będziemy mieć już tylu zmartwień na głowie - mówiąc to stanął przed nią i wciąż rozgniewanym tonem głosu powiedział:

- A teraz wynocha stąd, bo chcę się przebrać!

"I ty w to wszystko uwierzyłeś..." - pomyślała Saga, która wiedziała swoje.

- Tyle żyjesz na tym świecie i wciąż jesteś naiwny jak dziecko - skwitowała nie ruszając się z miejsca. - Z Bramy Lasu nie tyle, że możemy zjawić się w Domu Beorna, a powinniśmy. Mogą być wystarczająco duże chłody. Pamiętaj też, że zapłatę otrzymasz tylko jak handlarzowi się nic nie stanie. W Domu Beorna można poszukać dodatkowego zabezpieczenia finansowego. Zabawki bez nas same nie pojadą do Leśnego Dworu, a nie zbawi ich trochę przestoju. Są tam ludzie, zawsze można handlować.

Krasnolud skrzyżował ręce na piersi. Stali przed sobą w takich samych pozycjach. Wciąż był obrażony, a spod jego krzaczastych brwi oczy wydawały się strzelać ognikami, ale propozycja Sagi wydawała się ostudzić ich żar. Widać uderzyła w czuły punkt Darra - chciwość.

- Taaa… Nie brzmi to najgorzej, ale ten odcinek drogi, między Leśną Bramą a Leśnym Dworem, jest dobrze strzeżony przez ludzi Beorna. Ochrona Starego Brodu wydaje się być ich głównym zajęciem i za przeprawę pobierają duże myto. Myślę, że handlarz da radę dojść tam sam, ale jeśli o mnie chodzi to pójdę z tobą do Domu Beorna. Po drodze jednak chciałbym zahaczyć o pewną oberżę, która, jak słuch niesie, powstała całkiem niedawno i jest ona wyjątkowo cudacznym miejscem. To po drodze na szczęście, więc pewnie Baldor nie będzie się opierał przed noclegiem w tym miejscu - powiedział Darr mimowolnie uśmiechając się przywoławszy sobie jakieś wspomnienie. Blondwłosa skinęła głową.

Wspomnienie brodacza nie mogło trwać długo, gdyż wywalczywszy swoje Saga nie mogła darować sobie słów krytyki.

- To zacznij się w końcu zachowywać jak na krasnoluda przystało - podjęła kierując się do wyjścia - prócz żarcia, picia i odsypiania.

- Czekaj, no!

- Nie nie chcę słyszeć o żadnym Baldorze - rzuciła na odchodnę.

- Nie o nim pomówimy - zatrzymał ją dość gwałtownie, bowiem chwycił za nadgarstek, nie pozwalając tak po prostu odejść. - Jedno mnie tylko zastanawia - mówiąc to krasnolud spojrzał na nią przenikliwie, a oczy mu się zwęziły jakby nabrał podejrzliwości. - Nigdy wcześniej nie obchodziły ciebie bogactwa, a przynajmniej takie ino wrażenie sprawiałaś - zauważył. - Kiedy proponowałem ci wyprawę wgłąb Mrocznej Puszczy, mamiąc stosami złota i prastarych artefaktów – odmówiłaś, ale kiedy wspomniałem o możliwości napotkania plemion orków i związanym z tym niebezpieczeństwem dostrzegłem w twoich oczach dziwny błysk - kontynuował krasnolud cały czas spoglądając w popielne oczy kobiety, tak jakby chciał zajrzeć w jej duszę i odnaleźć tam prawdę. - Następnego dnia przyszłaś do mnie, twierdząc że się namyśliłaś i jesteś gotów do wyprawy. W lesie, tam pod górą, gdzie zaatakowali nas orkowie, widziałem jak zbierasz ich strzały, a kiedy usłyszałaś od Baldora o możliwości dotarcia do Sal Thranduila, to się niespodziewanie ożywiłaś. Może nie wyglądam na bystrego, ale jestem wystarczająco spostrzegawczy, aby dostrzec i powiązać ze sobą pewne fakty. Wciąż jednak jesteś dla mnie zagadką i chciałbym wiedzieć o co tobie chodzi. Najlepiej teraz…

Saga zsunęła spokojnie wzrok na trzymaną dłoń, następnie wróciła nim na krasnoluda.

- Może i żyjesz dłużej ode mnie, ale nie przeżyłeś nawet połowy tego, co ja - odpowiedziała ponuro.

- Przeżyłem wystarczająco wiele, aby przestać obrażać się na cały świat i zaakceptować los jaki został mi pisany. Nic o mnie nie wiesz, ani o krzywdach jakie mnie spotkały. To co sobie o mnie myślisz jest jedną wielką bzdurą, bo nie obnoszę się z tym jak bardzo zostałem skrzywdzony. Z całą pewnością nie tak jak ty - powiedział chłodnym głosem Darr, po czym wypuścił jej rękę z uścisku. - Może mi wreszcie powiesz o co tobie chodzi? Nie trzeba umieć czytać w myślach, aby zauważyć, że należysz do grona tych, którzy mieli kiepskie dzieciństwo…

Próba poruszenia intymnych tematów spotkała się z zimnym odrzuceniem. Szczególnie, gdy inicjatywa wychodziła z drugiej strony.

- Dzieciństwa nie mogłam sobie lepszego wymarzyć - rzuciła oschle. - Nie mam ani siły ani ochoty wysłuchiwać twoich gorzkich żalów. Nie jestem twoją niańką i nie będę wspierająco poklepywać cię po ramieniu.

- Nie jesteś - zauważył równie oschle krasnolud. - Jesteś za to jedną z nas, czy ci się to podoba czy nie i chciałbym poznać twoje motywacje, bo pozostałych już znam z rozmów, czy samych obserwacji. Pozwól zatem, że powtórzę, tym razem klarowniej; czego takiego szukasz w Domu Beorna?

- Nie wszyscy poszukują alkoholu, zabaw i złota. Ty za to ponoć masz nami dowodzić. Więc lepiej skup się na tym. Wiedz też, że dowódcą się bywa - odpowiedziała.

- Dobrze więc, będę wam przewodził jeśli tego pragniesz, ale wiedz, że to nie wojsko i siłą awanturniczej kompanii jest zaufanie, a nie rozkazy. Bez tego w trudnych chwilach łatwo o nieszczęście - odparł krasnolud. - Może zbyt wcześnie ciebie o to zapytałem, ale w końcu będę musiał poznać prawdę. Być może dlatego, że będę umiał tobie pomóc, jeśli coś ciebie gnębi - dodał po chwili. - Idźże, nie będę już dłużej marnował twojego czasu.

- Nie potrzebuję niańki. I tak z ciebie byłaby marna - odpowiedziała uszczypliwie. - Nie musisz zaprzątać sobie głowy moim zaangażowaniem. Nie różni się od pozostałych.

Saga nie powiedziawszy nic więcej zmierzyła Darra surowym wzrokiem, po czym odwróciła się i opuściła jego komnatę.


 
Proxy jest offline  
Stary 20-04-2017, 23:23   #14
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Swe niespieszne kroki spowite cichą pieśnią skierował ku rozwidleniu, które wiodły do tronu króla. W okolicy zakrętu stopy jego zaprzestały wędrówki nieopodal strażnika.

- Czy do uszu gospodarza Mrocznej Puszczy dobiegły wieści o ciemności spowijającej Góry domostwa naszego? - zapytał po powitaniu. Tak samo sensu pozbawionym było tracenie czasu królewskiego, jak porozumiewanie się w języku innym niźli jeden spośród używanych przez Eldarów. W tym wypadku słowa jego jednakie były z mową Sindarów. Gdyby jednak Thranduil nie był świadomy zbliżających się skutków upadku Morgotha bądź wiedza jego niepełną by była, Aerandil gotów był uzupełnić ją o fakty, których naocznym był świadkiem.

- Mówisz zagadkami - stwierdził strażnik, by chwilę później odpowiedzieć na jego pytanie - ale wiedz, że nasz wódz jest świadom bliskiej obecności nieprzyjaciela. Orkowie zamieszkiwali góry od wielu lat, lecz ostatnimi czasy ich populacja zaczęła gwałtownie wzrastać. Posłaliśmy wojowników, aby zadać pomiotom Melkora bolesny cios i tak w istocie się stało, lecz jednocześnie sami straciliśmy wielu… Zdecydowanie zbyt wielu - powiedział z żalem wartownik.

- Nieprzyjaciel rośnie w siłę i niebawem stanie u naszych bram, Aerandilrze. Książe Legolas broni naszych granic, ale to może już wkrótce nie wystarczyć - dodał po chwili.

- Osobliwe to zdarzenie. Wypędzenie Czarnoksiężnika sączącego jad w domenę Yavanny i Oromego dotkliwym było ciosem dla sług jego. Naturalnie decydującym to nie było, lecz spodziewanym byłoby prędzej sił mroku osłabienie niźli w siłę urośnięcie - zamyślił się Aerandil, przyczyny stanu takiego szukając w głowie. Ostatecznie z poszukiwań zrezygnował nie mogąc wpaść na trop rozwiązania.

- Czy w Salach Thranduila istnieje wiedza takowa? - zapytał strażnika, spozierając w nieco ptasi sposób.

- To zależy kogo spytasz - odparł dość wymijająco wartownik. - Niebawem przybędzie do nas książę Legolas z wieściami z południa. Jeśli ktoś poza naszym mądrym królem może coś wiedzieć na ten temat, to jest nim jego syn.

Ze złączonymi za plecami dłońmi Aerandil westchnął cicho. Coś pochylić głębiej kazało mu pochylić się nad sprawą ową i stanu obecnego powodu zacząć szukać, zatem pod rozwagę musiał jeszcze wziąć ją. Czas na to właściwy jednak nie nadszedł, zaś pośród klejnotów Elentari odpowiedzi postara się odnaleźć.
- Oby Elbereth zesłała swą łaskę podczas medytacji najbliższej nad zagadnieniem owym. Zdradź tymczasem mi czy wieści nowe w tygodniach ostatnich przybyły do Sal Thranduila? Te bliższe z Mrocznej Puszczy i dalsze spoza jej granic. Może choć ze strony Mistrzów Koni przybywają przychylne informacje, pozwalające sercu radować się choćby przez krótki moment?

- Niestety, ale nie często docierają do nas wieści spoza Mrocznej Puszczy. Może lepiej byłoby popytać handlarzy z Esgaroth? Teraz to oni są naszym oknem na świat - powiedział wartownik, po czym zamyślił się na krótszą chwilę. - Inwelin, brat Narniel, z którą tak ochoczo podróżujesz przez świat, zginął od orczej strzały przed dwoma dniami. Nie tylko on zresztą, ale jego pogrzeb odbędzie się jutro i myślę, że powinieneś być na nim obecny.

- Zbyt wielkie są to słowa - odparł jedynie, nie precyzując do której odnosiły się części.

- Oby światło Vardy zawsze oświetlało twą drogę - skłonił się lekko strażnikowi i podjął przerwaną wędrówkę.




Samotnie stojąc pod okruchami dawnej świetności Telperiona, rozmyślania podjął rozpoczęte nieopodal tronowej sali w siedzibie Thranduila. Odpowiedź wtedy daleko zbyt była, aby mógł sięgnąć jej bez zawędrowania ścieżką głębiej niźli pozwalał na to nawet rzut najbystrzejszego oka.

Pamięcią swą sięgnął w opowieści czasów zamierzchłych, wspierając się na Eglath wiernych swemu przywódcy oraz jemu samemu, który ze słodkiej pułapki czasu wymknął się nie jako Elwe, brat Olwego, lecz Elu Thingol wraz z małżonką swą Melianą z Majarów. Gładko przemknął w ciepłe cienie lasu Doriath do warowni Menegroth strzeżonej przez Obręcz Meliany. Jednakże mrok armii nadchodzącej z Angabandu, mimo zamknięcia Doriathu w kleszczach od wschodu, między Celionem i Gelionem oraz od zachodu, między Sirionem i Narogiem nie zdołał się przebić. Choć nie bez zasług był poległy Denethor nacierający od wschodu. oraz siły Cirdana z Falas.

Taur e-Ndaedelos natomiast swą nazwę zyskał, tracąc szlachetną Eryn Galen, dopiero po ulokowaniu mroku na Wzgórzu Czarnoksięstwa, a silny był to wpływ, którego moc z czasem rosła, coraz to większe tereny biorąc w swe władanie. Mrok zaś wyjątkowo silny musiał być, by zająć tereny należące do Pierwszego Ludu.

Co dla sytuacji obecnej oznaczało to?
Po wypędzeniu Czarnoksiężnika Aerandil prędzej słabnących wpływów sług jego by się spodziewał niźli rosnących. Czy zatem zagrożenie nadeszło nowe, czy w sposób naturalny tak sytuacja zdołała rozwinąć się?

- Aerandil! - Z zamyślenia wyrwał go znajomy głos, choć w pierwszej chwili nie skojarzył go z żadną znaną mu osobą. Odwrócił się, aby, ku własnemu zaskoczeniu, stanąć twarzą w twarz z księciem Legolasem.

- Bądź pozdrowiony, przyjacielu! - Przywitał go w leśnej mowie, podając mu dłoń. - Minęło trochę czasu od naszego ostatniego spotkania. Widzę, że wróciłeś do domu po długiej rozłące; czyżbyś zachłysnął się światem i zrezygnował z dalszych podróży? - Powiedział ze śmiechem Legolas.

- Elentari sprzyja mi tej nocy obdarzając wybornym towarzystwem. Jedynie serce niewrażliwe nie radowałoby się takim spotkaniem - odwzajemnił się syn Erestora z uśmiechem.

- Czyżby nieobecność moja aż tyle tęsknot pobudziła do życia? - zapytał z delikatnym żartem dźwięczącym w tonie i błąkającym się na ustach.

- W rzeczywistości wędrówek większość po domu odbywałem, alby nowych dowiadywać się rzeczy. Bliski zbyt jest mi dom mój, a serce bliskie Dzieciom Yavanny i Domenie Oromego - wyciągnął dłoń, a której wylądował słowik.

- Czy Elbereth raczyła oświetlać drogi życia twego od poprzedniego spotkania naszego? I skąd to wiatry losu prowadzą? Chyba, że w Salach ojca twego uwaga ma ostra zbyt nie była.

- Trudne to pytanie, na które jednoznacznie odpowiedzieć nie potrafię - odparł Legolas, krzyżując ramiona na piersi. - Z całą pewnością jakaś siła wyższa czuwała nade mną przez ostatnie miesiące, bowiem wiele razy spadło na mnie nieszczęście podczas mych wędrówek, lecz za każdym razem odnajdywałem drogę przez ciemności. Jednakże nie wszyscy moi towarzysze mogliby powiedzieć to samo o sobie - elf westchnął cicho i przeniósł wzrok na schody prowadzące do sali tronowej jego ojca.

- Przynoszę złe wieści. Cień raz podnosi swój łeb nad całym lasem; Cień którego imienia tu nie wymówię, zasiada na czarnym tronie w krainie Mordor i właśnie ogłosił światu swój powrót, wysyłając upiory pierścienia do Dol Guldur. Zaiste mroczne są nasze dni… - powiedział Legolas z dostrzegalną trwogą na twarzy.

- Wybacz, ale pośpiech mnie tu gonił i nie mogę już dłużej zwlekać. Muszę przekazać te ponure wieści ojcu. Niechaj światło owoców Drzew Valinoru zawsze oświetla twe drogi, przyjacielu - pożegnał Aerandila, po czym pognał przed siebie, po schodach do sali tronowej króla Thranduila.

Nie było to zatem na manowcach błądzenie, a tchnienie mądrości Manwego. Syn gospodarza Sal znacząco sprawę uprościł. Koniecznym nie było już pytanie do ptaków mądrych i mężnych o skrzydłach jak noc bezgwiezdna.

Między drzewami krążąc pieśń smutną i trwożną toczył, ostrzeżeniem mającą być, wiadomością dla stworzenia wszelakiego, które wieści ponurej nie zaznały jeszcze i prośbą o jej przekazanie do wszystkich uszu, zrozumieć mogących przekazu treść.

Długo po lesie chodził samotny. Dzień następny, decyzji nowych będzie świtem. Do niego będą należeć, nie do tej nocy, zatem wydzierać ich przemocą nie miał zamiaru.
Wtedy również na pożegnanie Inwelina przybędzie, gdzie upamiętnić go zamiarował przez przypomnienie jego najbliższym, że rozstanie owe słodyczy miało nieco. Pieśń o wspaniałym Amanie, gdzie sam mądry Namo w gościnę do siebie owego Syna Elentari zaprosił, zaś Vaire gobelin dla niego tka, aby najbliższych swych mógł oglądać.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 22-04-2017, 20:57   #15
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Ścieżka Elfów, Mroczna Puszcza
2951 TE, wg. Rachuby Królów
21 Narbeleth, Zmierzch

Trzeciego dnia o brzasku opuścili Sale Thranduila pod zbrojną eskortą licznego oddziału elfów, którym przewodził kwatermistrz Lindar. Podziemnym, dobrze strzeżonym tunelem pokonali otaczającą wyspę Leśną Rzekę i wydostali się na powierzchnię nieopodal Ścieżki Elfów. Przeszli w towarzystwie zbrojnych jeszcze kilka mil, do granic Leśnego Królestwa, kiedy Lindar zdecydował się ich pożegnać i wrócić do swych obowiązków. Zapytany o radę, powiedział jedno tylko zdanie: “Nie schodźcie ze ścieżki!”. Chwilę później już go nie było; wraz ze swoimi towarzyszami wkroczył między drzewa i zniknął awanturnikom z oczu.
Nie mając innego wyboru, wędrowcy usłuchali rady elfa i ruszyli wydeptanym szlakiem przed siebie. Początkowo ta część Mrocznej Puszczy wydawała się być mniej uciążliwa od reszty owianego złą sławą regionu. Korony drzew nie zazębiały się tak bardzo ze sobą, miejscami przepuszczając ciepłe promienie słońca, które zalewały okolicę złoto-zielonym światłem. Ścieżkę zaś zewsząd otaczały wysokie buczyny, stanowiące wyraźną granicę pomiędzy wydeptanym gościńcem, a resztą lasu. Mimo to świadomość ogromu tego miejsca była przytłaczająca. Wystarczyło tylko zejść z wytyczonej trasy, oddalić się w bliżej nieokreślonym kierunku i mogłyby minąć długie miesiące nim wreszcie udałoby się wydostać z Mrocznej Puszczy, a to wszystko pod warunkiem, że przetrwałoby się w tym niegościnnym środowisku. Był to bowiem pierwotny las, istniejący tu od zarania dziejów, niegdyś też znacznie większy niż obecnie, ale nawet dziś w swym najszerszym punkcie miał ponad czterysta mil szerokości. Przebywając w Mrocznej Puszczy człowiek szybko zaczynał pojmować jak bardzo wielki jest otaczający go świat i jak niewiele znaczące są jego codzienne problemy, a nawet on sam. Miejsce to żyło własnym życiem, obojętne na przemijający czas, którego destruktywna siła była tu mocno ograniczona.


Podróżowali przez wiele dni, pokonawszy lotem ptaka kilkadziesiąt kilometrów na wschód, choć w rzeczywistości przeszli znacznie więcej. Otaczająca ich puszcza gęstniała z każdą milą dzielącą ich od Leśnego Królestwa; stawała się coraz bardziej nieprzewidywalna i posępna. Za dnia światło słoneczne, filtrowane przez ciemne liście i gałęzie wysokich drzew, nadawało otoczeniu mroczny odcień zieleni, natomiast nocą ciemności były równie gęste co w najgłębszej z jaskiń. Oświetlone przez blask pochodni otoczenie, dodatkowo spotęgowane przez nienaturalnie wydłużone cienie, zwykło płatać figle wyobraźni wędrowców, którym co rusz wydawało się, że widzą w ciemnościach coś czego w rzeczywistości nie powinno tam być. Nastrój bezradności w obliczu sił natury dodatkowo potęgował brak dostępu do świeżego powietrza. Smród rozkładających się roślin oraz grzybów był wszechobecny, duchota zaś ciężka do zniesienia, albowiem nawet najsilniejszy wicher nie był w stanie przedrzeć się do głębi lasu, który przecież ciągnął się przez wieleset mil. Korony drzew rozpościerały się tak wysoko ponad głowami wędrowców, że dostanie się na ich szczyt wydawało się być zbyt karkołomnym i niebezpiecznym zadaniem, ale sama myśl o możliwości zaczerpnięcia odrobiny świeżego powietrza sprawiała, że wyzwanie stawało się warte ryzyka.

Mroczna Puszcza była krainą wiecznych ciemności, gdzie większość strumieni pozostawała niezdatna do picia; gdzie spływająca z liści deszczówka była brązowa od wszelkiej maści nagromadzonych osadów i zgnilizny, którą zebrała ze sobą po drodze w dół, a zwierzyna, choć w tym miejscu podobno bardzo liczna, rzadko dawała o sobie znać, woląc szukać schronienia w głębi lasu niż odważyć się na przekroczenie ścieżki, najwyraźniej będącą jakąś niewidzialną granicą, która dzieliła puszczę na dwie osobne części. Można było iść przez wiele dni, a nawet tygodni i nie napotkać na swojej drodze śladu życia innego niż roje krwiożerczych komarów i napastliwych much, które bezustannie atakowały całymi chmarami strudzonych wędrowców. Bezkresny labirynt drzew ciągnął się w nieskończoność i po kilku dniach oglądania tego samego krajobrazu nietrudno było o utratę zmysłów. Piekło miało bowiem kolor zgniłej zieleni i było miejscem na ziemi.


Ósmego dnia podróży wędrowcy powoli zaczynali przyzwyczajać się do otoczenia, chociaż wciąż ciężko było im uwierzyć, że były na tym świecie istoty rozumne, które obrały to miejsce za swój dom i gotów były oddać życie w jego obronie. Szczególnie nieswojo czuły się krasnoludy, chociaż po prawdzie podróżowanie ścieżką przez gęsty las niewiele różniło się od przemierzenia podziemnych jaskiń i tuneli - nocą było równie ciemno, a za dnia widoczność ulegała tylko niewielkiej poprawie. Jedynie dwójka leśnych elfów wydawała się nie przejmować tak bardzo swoim otoczeniem, chociaż nawet oni zachowywali niezbędną czujność i dość nerwowo reagowali na każdy nienaturalny odgłos, który dobiegał z głębi lasu. Poruszający się na samym tyle pochodu kupiec Baldor i jego syn, sprawiali wrażenie najbardziej wykończonych podróżą. Początkowo przewodzili awanturnikom, lecz z każdą godziną coraz bardziej zostawali w tyle, ledwo trzymając się na obolałych od bezustannej wędrówki nogach. Szczególnie Baldor wydawał się być na skraju swoich sił, ale mimo to nieugięcie parł naprzód, podobnie jak inni marząc wyłącznie o wydostaniu się z tego piekła.

Pod koniec dnia bohaterowie spostrzegli, że ich zapasy żywności są na wykończeniu, wody w bukłakach pozostało tyle, że starczyło tylko na kilka solidnych łyków, natomiast przed sobą mieli jeszcze dobre dwa tygodnie męczącej podróży. Z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej walczyli z pokusą zagłębienia się w las, ale wciąż mieli w głowie ostrzeżenie Lindara, które niczym ojcowska przestroga powstrzymywało ich przed tą decyzją. Powoli jednak wszyscy zaczynali rozumieć, że zejście ze ścieżki jest nieuniknione, jeśli mają zamiar przetrwać w tym niegościnnym środowisku i lepiej będzie uczynić to wcześniej, niż gdy już będzie dla nich za późno. Nadzieja była bowiem ich głównym orężem w walce z lasem, który był wrogo nastawiony wobec wszystkich poruszających się na dwóch nogach istot, ale nawet jej momentami zaczynało brakować.

Teren wokół nich powoli zaczął się zmieniać, nabierając coraz wyraźnych fałd. Ścieżka wiodła teraz między niewysokimi pagórkami i wzniesieniami, na szczycie których wyrastały ogromne dęby, a ponad ich głowami rozciągnięte zostały gęste pajęcze sieci, której w tej części lasu wydawały się być szczególnie liczne. Z każdym kolejnym krokiem ciągnięte przez awanturników wierzchowce stawały się coraz bardziej niespokojne i nawet kojąca nerwy pieśń Aerandila przestała na nie działać. Po pewnym czasie ze ścieżki przed nimi wychyliła się Saga, która przez cały dzień przekradała się w ciszy na szpicy pochodu z zamiarem informowania ich z wyprzedzeniem o nadciągającym zagrożeniu.
- Przed nami jest całe stado wielkich jak dziki pająków - powiedziała z przejęciem w głosie, kiedy już zbliżyła się do pozostałych. - Dopadły kogoś kto podróżował przed nami tym szlakiem i zawijają go teraz w kokon. Musimy koniecznie znaleźć inną drogę!
- Jesteś pewna, że to człowiek lub elf? Może to tylko zwierzyna była - odparł Darr, niespecjalnie przejmując się słowami kobiety.
- Jeśli zwierzęta w tym lesie noszą skórzane buty, to przyznam Ci rację, głupcze! - Zrugała go Saga. W jej głosie wyraźnie słychać było irytację, a w dodatku mocno dyszała, co musiało oznaczać, że długo biegła w ich kierunku. - Zejdziemy ze ścieżki i przeprowadzę was na około. Nadrobimy trochę drogi, ale zdołamy ominąć te bestie…
- Nie słyszałaś przestrogi Lindara? - Oburzył się krasnolud, któremu nie podobał się sposób w jaki się do niego zwraca. - Poza tym jeśli kogoś dopadły pająki, tak jak twierdzisz, to znaczy to, że ta osoba potrzebuje naszej pomocy! Nie wiem jak wy, ale ja nie zamierzam stać tutaj bezczynnie i przyglądać się jak te bestie pożerają nieszczęśnika żywcem, ani tym bardziej przekradać się przez dzikie chaszcze z myślą, że mogłem komuś pomóc i tego nie uczyniłem - zwrócił się do pozostałych, wyciągając swój oburęczny topór i gotując się do walki. - To jak będzie? Idziecie ze mną wyrównać stare rachunki?
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 26-04-2017, 19:36   #16
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Teren wokół nich powoli zaczął się zmieniać, nabierając coraz wyraźnych fałd. Ścieżka wiodła teraz między niewysokimi pagórkami i wzniesieniami, na szczycie których wyrastały ogromne dęby, a ponad ich głowami rozciągnięte zostały gęste pajęcze sieci, które w tej części lasu wydawały się być szczególnie liczne. Z każdym kolejnym krokiem ciągnięte przez awanturników wierzchowce stawały się coraz bardziej niespokojne i nawet kojąca nerwy pieśń Aerandila przestała na nie działać. Po pewnym czasie ze ścieżki przed nimi wychyliła się Saga, która przez cały dzień przekradała się w ciszy na szpicy pochodu z zamiarem informowania ich z wyprzedzeniem o nadciągającym zagrożeniu.
- Przed nami jest całe stado wielkich jak dziki pająków - powiedziała z przejęciem w głosie, kiedy już zbliżyła się do pozostałych. - Dopadły kogoś kto podróżował przed nami tym szlakiem i zawijają go teraz w kokon. Musimy koniecznie znaleźć inną drogę!
- Jesteś pewna, że to człowiek lub elf? Może to tylko zwierzyna była - odparł Darr, niespecjalnie przejmując się słowami kobiety.

- Jeśli zwierzęta w tym lesie noszą skórzane buty, to przyznam Ci rację, głupcze! - Zrugała go Saga. W jej głosie wyraźnie słychać było irytację, a w dodatku mocno dyszała, co musiało oznaczać, że długo biegła w ich kierunku. - Zejdziemy ze ścieżki i przeprowadzę was na około. Nadrobimy trochę drogi, ale zdołamy ominąć te bestie…
- Nie słyszałaś przestrogi Lindara?
- Oburzył się krasnolud, któremu nie podobał się sposób w jaki się do niego zwraca. - Poza tym jeśli kogoś dopadły pająki, tak jak twierdzisz, to znaczy to, że ta osoba potrzebuje naszej pomocy! Nie wiem jak wy, ale ja nie zamierzam stać tutaj bezczynnie i przyglądać się jak te bestie pożerają nieszczęśnika żywcem, ani tym bardziej przekradać się przez dzikie chaszcze z myślą, że mogłem komuś pomóc i tego nie uczyniłem - zwrócił się do pozostałych, wyciągając swój oburęczny topór i gotując się do walki. - To jak będzie? Idziecie ze mną wyrównać stare rachunki?

- Odbiło tobie do reszty?!
- sprzeciwiła się Saga na kolejny "świetny" pomysł krasnoluda. - Możemy szukać obejścia korzystając, że pająki są zajęte na ścieżce, albo siedzieć tutaj czekając aż skończą i zejdą z kokonem ze ścieżki. Ten ktoś jest już martwy a ty najwidoczniej bardzo chcesz do niego dołączyć. Nikt tu sam by się nie szwendał. Jego towarzysze albo są już dawno zjedzeni, albo uciekli. Ruszyłbyś tym łbem. Już lepiej go używasz jak leżysz spity po biesiadzie.

- Skąd ta pewność, że martwy? Bo co, bo buty zgubił?
- prychnęła oburzona Rayna, próbując się wtrącić między przepychankę słowną, jaką urządziła sobie Saga z Darrem. Ciężko jednak było się przez nich przebić.

- Najwyraźniej wiem więcej o pająkach od ciebie, moja droga - odparł przekonany o słuszności swojej decyzji Darr. - Rzadko zabijają swoją ofiarę na miejscu, chyba że ta stanowi dla nich zagrożenie. Najpierw wstrzykują paraliżującą truciznę, później zawijają w kokon, który następnie zawieszają gdzieś pod drzewem, by wrócić w wolnej chwili i dokończyć dzieła na ofierze, która jest w pełni świadoma ich działań! - Mówiąc to niemalże pogroził jej ostrzem topora. - Nie chciałabyś trafić w ich sidła, wierz mi, dlatego zacznij być użyteczna i chwyć za broń kiedy jest taka potrzeba!
- To oczywiste, że nie chcę trafić w ich sidła! Dlatego nie mam zamiaru się do nich zbliżać, toż to skrajna głupota
- odrzuciła krytycznie.

Narniel, która w spokoju swego umysłu rozważała wszelkie za i przeciw, częściowo zgadzała się z Sagą. Walka była ryzykowna, tak… Znacznie bardziej jednak niż z Sagą, zgadzała się, co wcale nie jej nie uszczęśliwiało, z Darrem.
- Nie marnujmy czasu - zwróciła się do krasnoluda, gotując swój łuk. - Nie będą się nim bawić wiecznie, a gdy ze ścieżki zejdą możemy ich już nie dogonić - dodała, rzucając przy tym pytające spojrzenie Aerandilowi. Szansa oto się nadarzyła, by choć trochę zmniejszyć liczbę plugastwa które w ich ukochanym lesie się zalęgło. Nie mogli wszak z niej zrezygnować.

- Aby decyzja była świadomą w pełni, potomkowie Ungolianty zdolni są chwytać w sieci ofiary swe również podczas starcia. Gonnhirrim prawdę rzekł - ofiara żywą jest, lecz sparaliżowaną. Odwłoki ich truciznę posiadają, aplikowaną przez żądła, acz kły są niemniej groźną bronią. Jest ich ni mniej, ni więcej niźli tuzin. Dwa przyczajonymi są nad ścieżką, reszta ofiarę swą otoczyła - poinformował Pierworodny.

Ruda krasnoludzica długo na niego patrzyła, przetwarzając informacje, które starał się przekazać reszcie. Jej mina przechodziła przez wszystkie fazy, od głębokiego zamyślenia, przez “chyba rozumiem”, aż do całkowitej rezygnacji. Wyłapała więc tylko kluczowe słowa, jak “trucizna” oraz “paraliż”, po czym splunęła na ziemię.
- Toć trzeba to posiekać! - powiedziała pewna siebie Rayna i wyciągnęła swój wysłużony w boju topór.

- Jak zatem z nimi walczyć? Podpowiedzcie mi trochę o nich zanim ruszymy - Famira spojrzała na Sagę - ile ich tam jest? Darr, jak są groźne? Bo jeśli można trzeba pomóc nieszczęśnikowi, ale jeśli ceną ma być zawiśnięcie w ich spichlerzu … - oj świerzbiły ją ręce do topora.
- Mają nieznaczną przewagę liczebną - odparł zuchwale Darr. - Czy są groźne? Zdarzało mi się powalać je jednym tylko ciosem. No, trzeba uważać na te ich żądła, ale śmiem sądzić, że damy sobie z nimi radę.
- Podurnieli wszyscy
- rzuciła oskarżycielsko Saga w kierunku narwańców. - To nie jest nasza walka. Jeszcze przyjdzie nam walczyć nie mając innego wyboru. To nie jest ten czas a droga jeszcze długa.
- A będzie z pewnością jeszcze dłuższa, gdy zejdziemy ze ścieżki
- wtrącił się Erland. - Usuniemy najpierw te, które czają się nad ścieżką? - spytał.

- Dodatkowym jest kłopotem fakt, iż skoki ich dalekimi potrafią być. Strzelca sięgnąć mogą bez kłopotów większych - dodał cicho Syn Vardy, ponownie sprawiając, że wzrok Rayny spoczął na jego twarzy nieco dłużej, niż było to konieczne. Nie lubiła gdy ktoś tak przekręcał słowa, gdyż miała co chwile wrażenie, że gdzieś między wierszami ukryta jest obraza. Elf zapewne nie chciałby, żeby krasnoludzica w pewnym momencie takową znalazła, a w szukaniu dziury w całym była naprawdę dobra. Po kilku sekundach zawieszenia swojego wzroku na Aerandilrze, kobieta otrząsnęła się z zamysłu. Nie zmieniło to jednak faktu, że wciąż była w stosunku do mężczyzny bardzo podejrzliwa.

- Nazywasz wszystkich głupcami, by usprawiedliwić swoje tchórzostwo - zaczęła dumnie Rayna, kierując słowa do Sagi, która swym zachowaniem zaczynała tracić w oczach krasnoludzicy. - Nie wiem po coś wyruszyła na szlak, ale jeśli po to by się po chaszczach kitrać, to chyba nie powinniśmy naszych losów związywać dłużej, niż do miasta. Mamy jeden wspólny cel, nie widzem byś wincyj ich miała, niż w piździec przed sie lecieć, byle oręża nie dobywać. Śmiesz zwać nas głupcami, a ja mniemam, żeś tchórz. Nie musisz nam nic udowadniać. Nie wątpię, że w bitwie dobrze mieć cię po swojej stronie, a i rozumem pracować potrafisz, jednakże twoje zachowanie w tym momencie wskazuje na więcej złych cech, niż dobrych. Dosyć pierdolenia o niczym, chodźcie stare głupcy, idziem poćwiartować im plugawe odwłoki! - zakończyła krasnoludzica, ignorując dalsze biadolenia Sagi. Według niej ta kobieta powinna nieco przemyśleć. - Wyżej sra niż dupę ma! - zaśmiała się mijając Famirę, którą klepnęła po ramieniu. Krasnoludzica bez słowa podążyła za młodszą siostrą.

- Wreszcie ktoś mądrze rzekł! Spróbujmy się do nich podkraść jak najbliżej się da - powiedział Darr, po czym ostrożnie ruszył ścieżką przed siebie.

- Nosz do stu diabłów! - cisnęła bezsilne słowa Saga. Stała chwilę z bardziej niż zwykle złą miną. - Uparte brodate karły - rzuciła pod nosem na odchodzących. Cofnęła się do kupca, zrzucając z siebie na wóz parę klamotów, by nie utrudniały walki. - Siedź tu i czekaj. Wozu się trzymaj i przed tym, co wyskoczy broń się gałęzią. To już umiesz - przebąknęła do kupca i udała się w kierunku reszty.

Awanturnicy pokonali szeroki zakręt, który zataczał półokrąg wokół niewielkiego pagórka i po niespełna minucie ujrzeli przed sobą stado wielkich jak dziki pająków, które pastwiły się nad sparaliżowaną i zawiniętą w kokon ofiarą. Bestie znajdowały się jakieś dwadzieścia metrów od nich, ścieżka zaś prowadziła między gęstymi zaroślami, które mogły zapewnić dobrą kryjówkę przed wzrokiem nieprzyjaciela. Darr jako pierwszy zagłębił się w krzaki, a tuż za nim reszta jego towarzyszy. Wszyscy awanturnicy trzymali w gotowości swój wierny oręż i powoli zbliżali się w stronę nieświadomych ich obecności pająków.

Ośmionożne bestie tak bardzo pochłonięte były upolowaną ofiarą, że początkowo nie zauważyły gradu wystrzelonych w ich kierunku pocisków i dopiero jak posłana z łuku Erlanda strzała, powaliła na ziemię ukrytego w koronach drzew pająka, pozostałe poczwary rozbiegły się we wszystkich kierunkach próbując znaleźć schronienie. W tym samym momencie z zarośli wybiegła cała awanturnicza kompania, wykrzykując bitewne okrzyki, rąbiąc mieczem i toporem wszystko co znalazło się w zasięgu ich bezlitosnych ostrzy.

Walka rozpętała się na dobre, kiedy Narniel z towarzyszącą jej u boku Rayną wpadły w całą chmarę pająków, atakując jednego po drugim. Półtora metra za nimi biegł Darr i Famira, których ostre jak brzytwa topory siały spustoszenie na polu bitwy, natomiast na samym końcu szarży biegła Saga, osłaniając swoich towarzyszy tarczą i długim mieczem. Awanturnicy klinem wbili się w stado bestii, które były tak bardzo zaskoczone ich nadejściem, że nim zdążyły odpowiedzieć atakiem, w ciągu zaledwie kilku uderzeń serca, ich liczebność zmniejszyła się o połowę. Niespodziewanie zza linii drzew wyłonił się Erland i Aerandil, którzy posyłali celne strzały w stronę pająków, zabijając je na miejscu. Topory i miecze poszły w ruch, rozrywając na strzępy przeciwników, którzy starali się ze wszystkich siły stawić opór, lecz wobec tak dobrze wyszkolonych awanturników nie mieli większych szans. Chwilę później pajęcze kończyny i rozerwane odwłoki zdobiły pole bitwy, które zalane było hektolitrami lepkiej, jasnozielonej krwi. Ostatnie dwa pająki ratowały się ucieczką; poruszając się na ośmiu odnóżach były zdecydowanie szybsze od ludzi czy elfów, lecz nie dostatecznie, aby móc uciec przed ich strzałami. Zginęły dzięki nadzwyczajnej celności Erlanda i Narniel.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 04-05-2017, 10:34   #17
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Po stoczonej walce, Darr jako pierwszy podbiegł do związanego w kokon nieszczęśnika, który, jak się chwilę później okazało, był elfem, choć nikomu nieznanym. Dłuższą chwilę zajęło rozplątanie niedoszłej ofiary pająków, ale robotę znacząco ułatwił ukryty w bucie sztylet krasnoluda, który wydawał się być stworzony do takich zadań. Elf przez jeszcze kilka minut leżał sparaliżowany, co jakiś czas dostając napadu drgawek. Przykryto więc go kocem i w tym samym momencie nadszedł Baldor, ciągnąc za sobą wierzchowce i ostrożnie obchodząc ciała martwych pająków, które zesztywniały w agonalnych pozycjach.

- Ściemnia się już - zauważył, zatrzymując spojrzenie na sparaliżowanym elfie. - Powinniśmy czym prędzej znaleźć jakieś bezpieczne schronienie, bo jestem przekonany, że nie było to jedyne pajęcze stado w okolicy. Kto by przypuszczał, że te bestie tak zuchwale przekroczą granicę Elfiej Ścieżki - powiedział na koniec bardziej sam do siebie niż do innych, po czym głośno westchnął. - Jesteśmy już znużeni podróżą i wiele więcej tego dnia nie przejdziemy. Dajcie mu wierzchowca i ruszajmy w poszukiwaniu schronienia...
- To racja - odparł Erland - ale możemy dać mu jeszcze parę chwil na dojście do siebie. Wie ktoś, jak długo działa ta trucizna?
Z nożem w dłoni pochylił się nad jednym z ustrzelonych przez siebie pająków, chcąc wyciąć woreczki jadowe.
- Jeżeli w walkę się wdał z nimi i zdążyli jedynie niewielką ilość jadu wtłoczyć w jego ciało, wtedy jedynie minut kilka owe działanie utrzymywać się będzie - odparła Narniel, uważnie elfowi się przyglądając. - Jeżeli jednak czas miały by ową dawkę zwiększyć, gdy już nieruchomym zległ, wtedy i godzina minąć może nim władzę nad swym ciałem odzyska - zakończyła swą odpowiedź, która i tak dość długa jak na nią była. Że znaleźć bezpieczne miejsce na nocleg musieli, to nie pozostawiało wątpliwości, chociaż czy o bezpieczeństwie mówić mogli? Ciche westchnienie uleciało z ust jej i zamarło, wiatr ponieść go dalej nie mógł bowiem go nie było. Wciąż jednak dom to był jej, ukochany las, który znała i kochała całym swym sercem i nad którego splugawieniem rozpaczała i gotowa z nim walczyć była.
- Niedaleko stąd polana jest - dodała, wiedzą swą z towarzyszami się dzieląc. - Na północny-zachód skierować się musimy. Miejsce to odpowiednim na spędzenie nocy być powinno - dodała. Thranduil wszak zwykł ucztować w owym miejscu więc i dla nich winno starczyć, informację tą jednak dla siebie zachowała. Wszak istotną nie była w chwili obecnej.
- Tylko jak tego tam przetransportować - Famira podrapała się w głowę, po czym odrzekła sama sobie. - Już wiem - i skierowała się z toporem na obrzeża ścieżki planując przygotować nosze dla nieznajomego. W tym celu planowała ściąć ze dwa młode drzewka, które stanowić będą rusztowanie dla jej płaszcza.
- Nie ma co tu stać - odezwała się Saga, której skupienie nie odchodziło od skraju drzew. Chodziła też od truchła do truchła upewniając się ostrzem coby żaden na pewno nie powstał. - Przerzućcie go przez konia. Jak sparaliżowany jest to i przeszkadzać mu nie będzie.
- Szkoda męczyć żywe stworzenie, a co jeśli spadnie z konia - odpowiedziała Famira, która cały czas znajdowała się w zasięgu wzroku i słuchu - raz dwa trzy się uwinę i zaraz będziemy mieli nosze.
- Męczyć konia elfem? Siedząc na nim narzucasz mu wiele razy więcej niż sparaliżowany elf. Nikt go też nie będzie musiał nosić. Zmęczenie konia jest mniej warte niż zmęczenie dwóch ludzi.
- Męczyć ylfa znaczy się i narażać go na upadek z konia. W tym stanie nie powinien jechać sam, dlatego właśnie planuje ściąć dwa młode drzewa, zrobić z nich nosze i za pomocą sznura “zaprządz” je do konia. Elf będzie sobie pół leżał pół siedział, koń będzie go ciągnął a jeżeli nie będziemy jechać szybko nic się nikomu nie stanie.
- Koń się spłoszy i tyle będzie z waszego ratowania. Sznurem go przywiąż przerzuconego w pół - krytykowała dalej Saga, choć miała nieco dość pomysłów krasnoludów.
- To jest niegodne, przestępcy bym tego nie zrobiła, a ylfy przecież są więcej warte od przestępców
- A to niańcz go jak chcesz, skoroś się na godności uparła - odrzuciła blondwłosa i spojrzała na kupca. - Baldor, przeprowadzaj swój wóz - zakomunikowała ozięble, kończąc dobijanie.
- W sumie masz rację, wóz! Wrzucimy go na wóz, myślę że się zmieści...
Baldor uczynił tak jak go poproszono, chociaż słowo Sagi ciężko było zakwalifikować do prośby. Ułożono sparaliżowanego elfa na niewielkim wozie, którego ciągnął kuc, po czym oddalili się w stronę wspomnianego przez Narniel miejsca.

Po godzinie drogi, której lwią część zajęło przedzieranie się przez gęsty las, ukazała im się dziko porośnięta polana, nieopodal której przepływał strumień. Dało się spostrzec, że w przeszłości miejsce to było często używane, prawdopodobnie przez elfy z Leśnego Królestwa, ale musiało minąć od tego czasu wiele lat, albowiem polana mocno zarosła wysoką trawą i niskimi krzewami. Stanowiła jednak idealne miejsce na odpoczynek - otaczające ją zarośla osłaniały przed nieprzyjaznym wzrokiem, a otwarte nocne niebo umożliwiało zaczerpnięcie świeżego powietrza, tak rzadkiego w przepełnionej duchotą i zapachem zgnilizny Mrocznej Puszczy.

Wycieńczony Belgo rzucił się na ziemię, narzekając że nigdy więcej nie da się zabrać na wyprawę przez Mroczną Puszczę, lecz jego ojciec wcale go nie słuchał. Baldor ruszył w stronę najbliższego strumienia z zamiarem napełnienia bukłaków, nie zamieniwszy z nikim choćby słowa. Towarzyszące wędrowcom wierzchowce zaczęły się spokojnie paść na polanie, skubiąc wysoko rosnącą trawę, a tymczasem reszta awanturników zaczęła rozbijać obóz.
Elfka wypełniła płuca świeżym powietrzem, poświęcając chwilę by spojrzeć w górę i oczy swe nacieszyć widokiem gwiazd. Zaraz jednak spojrzenie jej przeniosło się na wóz, zanim jednak podeszła by sprawdzić stan ocalonego, skierowała się w stronę narzekającego chłopca, przy którym przyklękła.
- Zmęczenie przez ciebie przemawia - zwróciła mu uwagę z naganą, którą jednak uśmiechem osłodziła. - Twój ojciec także zmęczonym jest, jak my wszyscy. Nie dokładaj mu przeto ciężaru na barki. Podróż ta dla każdego trudną jest, lecz tyś wszak młodym i silnym mężczyzną, czyż nie, Belgo? Ojciec twój pomocnikiem cię uczynił, dzieli się z tobą swym czasem i doświadczeniem. Wdzięczny mu przeto bądź, bowiem nie wiesz jak długo danym ci będzie cieszyć się jego towarzystwem - zakończyła przemowę brutalną prawdą, po czym powstała i nie zwracając już na chłopca więcej uwagi, podeszła do wozu by sprawdzić na ile działanie trucizny ustało.
Leżący na wozie elf poruszył się kiedy szturchnęła go Narniel i po raz pierwszy od chwili napaści spojrzał na nią trzeźwo.
- Co… co się stało? - wysapał i próbował gwałtownie wyprostować się, lecz ciało wciąż pozostawało sztywne i odmówiło mu posłuszeństwa. - Kim jesteś? - powiedział patrząc elfce w oczy. - Czym trafił już do Leśnego Królestwa? Jedyne co pamiętam to wielki cień i… Coś mnie chyba zaatakowało na drodze - mamrotał, usilnie próbując sobie przypomnieć ostatnie wydarzenia.
- To 'coś' to były pająki - wyjaśnił Erland. - Na szczęście postanowiły zanieść cię do spiżarni, a nie skonsumować na miejscu.
- Miałeś szczęście trafić na odważne krasnoludy, którym nie straszne jakieś pokraczne plugastwa! Tak to byś już dawno zeżarty był - wtrąciła dumna z siebie Rayna.
- Jak rzekli towarzysze moi, zostałeś zaatakowany przez potomków Ungolianty, które na Ścieżkę odważyły się wejść. - Elfka poparła słowa Erlanda i Rayny, nie komentując przy tym jej słów o krasnoludzkich zasługach. Wedle jej mniemania, zasługa nie mogła być przypisana jedynie niektórym z ich grupy, a całej.
- Zwą mnie Narniel - podała mu swe imię. - I nie, jeszcześ do granic Królestwa nie dotarł. Znajdujesz się na jednej z polan, na których niegdyś Thranduil zwykł ucztować. Miejsce to bezpiecznym się zdaje i na nocleg zostało wybrane, byśmy i my odpoczynku w blasku gwiazd zaznali. O ile odpoczynek dany nam będzie - dodała, łagodny uśmiech na usta przywołując i zerkając na Dzieci Aulego. Mówiła zaś w języku ludu swego, przez co pozostali domyślać się jedynie mogli o jakich to sprawach prawiła.
- W takim razie jestem wśród przyjaciół - odparł wesoło elf, po czym z wielkim trudem podniósł się z pozycji leżącej i siadł na skraju wozu.
- Nazywam się Amrestor i jestem posłańcem lorda Elronda z Rivendell. Wysłano mnie z misją dostarczenia ważnej wiadomości do króla Thranduila z Leśnego Królestwa. Jestem wam bardzo wdzięczny za ratunek, ale niestety nie mam teraz jak się wam odwdzięczyć. Na pewno wieść o was dotrze do Rivendell i może nawet zdołam skomponować jakąś pieśń na waszą cześć. W domu Elronda zawsze będziecie mile widziani - powiedział elf uśmiechając się szeroko.
- Nazajutrz ruszam dalej. Byłem niegdyś gościem Thranduila, więc drogę znam, ale powiedzcie mi, bo po tych wszystkich wydarzeniach zdążyłem się już pogubić; daleka to droga?
- Dni osiem do granic Królestwa - odparła Narniel, cieplejszym znacznie uśmiechem, elfa obdarzając. Odstąpiła jednak od wozu, bowiem obowiązki na nią czekały i na łowy wypadało się udać by ugościć Amrestora mieli czym i własne brzuchy wypełnić ciepłym posiłkiem. Była pewna, że Aerandil zajmie się ich bratem.
Ten przysiadł się wkrótce, gdy tylko pewności nabrał, że niedawno przebudzony przynajmniej część swych sił.
- Niechaj wolno będzie przedstawić mi towarzyszy wszystkich w drodze przez Taur e-Ndaedelos. Narniel poznać już zdążyłeś. Drugie Plemię Dzieci Iluvatara reprezentowane jest przez Sagę i Erlanda do spółki z Baldorem i synem jego, Balgo. Sąsiadów naszych, z lat dawnych, przedstawicielami są siostry Rayna i Famira oraz spoza rodziny ich, Darr, a mnie ojciec mój Aerandilem nazwał mnie - przedstawił się.
- W zacne grono trafiłem - zauważył z uśmiechem Amrestor, kłaniając się nisko. - Niechaj Elbereth oświetla wasze drogi, przyjaciele.
- Cienie coraz silniejszymi są, a dobre nowiny u nas jak nowonarodzeni Pierworodni. Niewielka jest ich ilość. Czy Imladris z podobnymi trudnościami się zmaga? - zapytał Aerandil chwilowego towarzysza.
- Nie bezpośrednio - odparł krótko Amrestor. - Imladris, szerzej znane jako Rivendell - mówiąc to spojrzał znacząco na pozostałych członków drużyny, aby i oni mogli zrozumieć o czym rozmawiają - jest latarnią wśród wzburzonego morza ciemności i pozostanie nią przez jeszcze długi czas. Nie mniej jednak ponure wieści dotarły nawet do nas i z tego właśnie powodu zostałem wysłany do króla Thranduila z zamiarem zaproszenia go na naradę. Mój pan zna stanowisko waszego władcy wobec Białej Rady, ale tym razem Pani Galadhrimów nie będzie obecna, więc może Thranduil przychylniej spojrzy na zaproszenie i przybędzie do Rivendell na prośbę lorda Elronda. Obawiamy się, że tym razem izolacja Leśnego Królestwa nie pomoże mu w przetrwaniu nadchodzącej burzy.
- A czemuż to spotkanie bez niej odbyć będzie się musiało? - zastanowił się syn Erestora.
- Z przyczyn mi nieznanych. Jestem tylko posłańcem i o pewnych sprawach nie byłem informowany. Pani Galadriela na pewno ma ku temu ważne powody - odpowiedział Amrestor.
- No dobra - odezwał się na głos Darr, tak aby każdy mógł go usłyszeć, a kiedy już upewnił się, że wszyscy zwrócili na niego uwagę, kontynuował:
- Skoro rozbijamy obóz to wypadałoby wyznaczyć warty. Ktoś chętny do pierwszej? - Zapytał, lecz jego jedyną odpowiedzią był szum przepływającego obok strumienia. - Las rąk - stwierdził z przekąsem. - A już miałem nadzieję, że chrapnę sobie dłużej.
- Możesz mnie zbudzić na ostatnią - zgłosiła krótko Saga, kontynuując po tym pracę.
- Na mnie też możesz liczyć! - Niespodziewanie zgłosił się Balgo, na którym awanturnicy zrobili wielkie wrażenie i momentami sobie wyobrażał, że sam jest jednym z nich. Pomyślał sobie, że w ten sposób może swoją zabawę przekuć na coś użytecznego.
- Naprawdę? - zapytał Darr unosząc podejrzliwie brwi, lecz jednocześnie nie potrafił ukryć uśmiechu rozbawienia, który pojawił się na jego twarzy. - I nie zaśniesz na warcie?
- Słowo daję! Będę czujny jak zając! - powiedział przykładając dłoń do piersi.
- W takim razie trzymam ciebie za słowo, mały. Lepiej byś nie zasnął na swojej pierwszej warcie, bo biada nam - odparł ze śmiechem krasnolud. - W takim razie mi została środkowa zmiana. Na razie poczekamy za myśliwymi i kiedy wrócą to zjemy coś i kimniemy się.
- Oj tak, kima to zawsze dobry pomysł - powiedziała Famira, niemniej jednak ponieważ nie miała zaufania, co do czujności chłopca, postanawia czuwać razem z nim. Nie powiedziała tego zaś głośno, gdyż nie chciała ani obrazić ani zniechęcić młodzieńca do dalszej pomocy.


Kiedy myśliwi wrócili z upolowaną zdobyczą - sporych rozmiarów sarną - zwierzynę pośpiesznie oskórowano i przyrządzono mięso pod ognisko. Późnym wieczorem zjedli sytą kolację i położyli się spać. Tej nocy mieli okazję oglądać bezchmurne niebo, mieniące się światłem tysięcy gwiazd i blaskiem księżyca w nowiu. Podczas pierwszej warty nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Belgo usnął tak jak spodziewała się tego Famira; spał z głową na jej kolanach, w ręku trzymając amulet, który był jedyną rzeczą jaka została mu po matce. Druga warta również upłynęła w miarę spokojnie, natomiast podczas trzeciej warty niespodziewanie zbudził się Baldor, który podszedł do czuwającej na straży Sagi.
- Gdzie jest Darr? Nie miał on przypadkiem teraz pełnić wartę? - zapytał ją, rozglądając się uważnie po polanie. Był ospały i ledwo trzymał się na nogach, a w dodatku czuł wzbierające się w nim pragnienie, toteż nie czekał za odpowiedzią kobiety. - Całą noc śnią mi się jakieś koszmary, ciągle się budzę. Pójdę nad strumień. Nie da się tak spać przy suchym gardle…
Kobieta z założonymi rękoma stała plecami do ogniska poza jego jasnym kręgiem. Nieśpiesznie przesunęła głowę i spojrzała przez chwilę na człowieka i wróciła wzrokiem w oświetlony gwiazdami las.
- A skąd mam to wiedzieć? - odpowiedziała bez zaangażowania. - Patrz pod nogi i idź za wonią bimbru. To trzecia warta, kolej Darra przespałeś. Do strumienia daleko, jeszcze coś cię zje po ciemku.
Kupiec w odpowiedzi wymamrotał coś pod nosem zaspanym głosem, lecz tego Saga już nie była w stanie zrozumieć. Gdyby jednak miała elfie uszy, usłyszałaby: “Czy ty kiedykolwiek byłaś miła?”.
Saga przestała już na niego zwracać uwagę, wpatrując się przez jakiś czas w otaczający ją pierścień zarośli, kiedy niespodziewanie usłyszała jak ktoś za nią szybko biegnie. Był to ten sam kupiec, z którym przed chwilą zamieniła kilka zdań, lecz w jego oczach coś się zmieniło… ujrzała w nich czyste szaleństwo.
- Kim wy jesteście?! - krzyknął Baldor na całe gardło, budząc wszystkich awanturników. Nawet śpiący jak kamień Darr obrócił się w jego stronę z malującym się na twarzy otępieniem. - Gdzie ja jestem? Gdzie… Tam jest ogień, ogień pod Górą! Ci głupcy zbudzili Smoka! Muszę znaleźć Hallę! Ja… Wy! Wyście mnie porwali, wy złoczyńcy! Gdzie u licha jest Belgo?! - Krzycząc to zaczął się rozglądać po polanie w poszukiwaniu swego syna.
- Co się drzesz? Zdurniał? Stulże dziób, pobudzisz wszystkich! - warknęła blondwłosa.
Famira poderwała się gwałtownie obudzona nagłym hałasem. Do jej świadomości przedarło się wyłącznie jedno słowo SMOK i zaczęła się bezradnie rozglądać, wychowana na opowieściach o Smaugu aż wstrząsnęła się z przerażenia
- Smok, gdzie jest smok??!!
- Tatku, tu jestem - nastałą po słowach Famiry ciszę przerwał nieśmiały głos Belgo. - Nie ma tu żadnego smoka, nic nam nie g…
- Co?! Ty nie jesteś moim synem! - zagrzmiał Baldor, tak iż przerażony chłopiec skulił się w sobie.
- Mój syn ledwo rok przekroczył. Nie zostanę tu ani chwili dłużej! - krzyknął i ku zaskoczeniu wszystkich rzucił się biegiem w gęste zarośla, znikając im z oczu.
- No i po chłopie - skomentowała krótko Rayna, podnosząc się do siadu. Od dłuższego czasu nie spała, a jej czujny wzrok dojrzał odchodzącego w stronę strumienia Baldora. Gdy wrócił, zachowywał się już w sposób szaleńczy
- Chyba coś mu się w mózgu cofnęło, smok to z dekadę temu był i to na pewno nie tutaj, a chyba sami wiecie gdzie. Biedak albo to przeżywa, albo po prostu… - krasnoludzica zmrużyła oczy i pogładziła się po skórze brody.
- Do głowy mi przyszło, żem kiedyś czytała o strumieniu magicznym. Co pity nocą we łbie miesza i się pierdzieli mocno pod kopułą. Chlupnął se chyba, bo inaczej tego nie wytłumaczysz. Miasto nad jeziorem się mu przywidziało. Pewno nasze ylfy potwierdzą to co żem kiedyś wyczytała. I nie wiem, leci ktoś za nim czy co? Bez sensu to jakieś - podrapała się po głowie na zakończenie wywodu.
- Musicie go uratować, bo go krzywda spotka! - zapłakał Belgo, wyraźnie wstrząśnięty całą tą sceną. Po słowach swojego ojca, który nie rozpoznał w nim syna, chłopiec poczuł się zdradzony.
- Nosz co za... Wracaj tu cholero! - uniosła się zagotowana Bardanka zbierając się na prędce w kierunku, w którym zniknął mężczyzna. - Chłopa nie ma i zapłaty też. Zamiaru nie mam wysłuchiwać rozpaczania brodatego - przeciskała pod nosem marudząc bardziej na własne uciążliwości, niż na życiowy dramat malca. - Zachciało się łażenia po nocy na mojej warcie... Niańkę ze mnie robią... Żarty jakieś...
Famira gdy tylko zauważyła, że nie ma żadnego smoka bez słowa pobiegła za kupcem, planując go przewrócić i obezwładnić, lecz kiedy tylko przekroczyła linię drzew, spostrzegła, że ten jakby rozpłynął się w powietrzu. Gnany strachem i adrenaliną musiał być zdecydowanie szybszy od niej.
W tym samym momencie podniósł się Darr, patrząc półprzytomnym wzrokiem w miejsce, w którym przed chwilą zniknął Baldor. - A temu co? - zapytał, spoglądając na pozostałych z wielkim zdziwieniem malującym się na twarzy. - Najadł się czego? Cholipka… Złe czasy nastały! Z bólem muszę wam wyznać, że Saga po raz pierwszy w życiu ma rację i skoro chłopa nie ma, to i hajsu nie będzie. Biada nam! Chwytajta za topory, bo spacerki po Mrocznej Puszczy do dobrych dla zdrowia nie należą! - mówiąc to podszedł do swojego wierzchowca i wyciągnął ukryty pod siodłem topór. Na szybko założył też swoją skórzaną kurtę i stanął w pełnym rynsztunku przed swoimi towarzyszami.
Także i Narniel zebrała swój oręż i przygotowała się, by w pościg za kupcem ruszyć. Wszak odpowiedzialność za jego bezpieczeństwo na ich barkach była, a co za tym szło zostawić go nie mogli by samemu pośród drzew się błąkał. Szczególnie iż drzewa te w Mrocznej puszczy się znajdowały. Głosu jednak nie zabierała, nie widząc ku temu potrzeby. Pozostali wykazywali ku temu wystaczający zapał. Zamiast więc mową, gotowość swą wyraziła czynem, ruszając w milczeniu za towarzyszkami.
- Dobra! - czarnobrody krasnolud powiedział na głos, kiedy skończył szykować się do pościgu. - Młody, weź się w garść! Zaraz przyprowadzimy twego tatulka, w jednym kawałeczku. Amrestor, zostaniesz z nim i przypilnujesz wierzchowce, a reszta pójdzie śladem Baldora. Erland! - zwrócił się do łowczego. - Pójdziesz przodem, bo na tropieniu tyś znasz się najlepiej!
- Famira! - krzyknął Darr rozglądając się za brodatą krasnoludką po polanie. - Do stu… Gdzie ta cholera się podziała? - mruknął niezadowolony. Po chwili jednak dostrzegł ślady małych stóp; znajdowały się tuż obok śladów zostawionych przez buty kupca i prowadziły w stronę zarośli, przez które Baldor przebiegł.
- No ładnie… Ledwo coś nieoczekiwanego się wydarzyło i już się rozdzielamy. Po moim, kurna, trupie! Trzymać się razem, bo wam zady sznurem zwiążę! - rzekł krasnolud, wyraźnie niezadowolony z chaosu, który wdarł się w ich szeregi, po czym głośno westchnął i zebrał wokół siebie pozostałych awanturników.
- Jeśli Famira zbłądzi to ruszymy najpierw jej śladem - mówiąc to ściszył głos, tak aby Belgo go nie usłyszał. - Co jak co, ale jej życie jest dla mnie ważniejsze od hajsu tego kupca.
- Faktem jest, że rozdzielać się nie możemy - powiedział Erland. - Musimy znaleźć i ją, i jego, a nie rozleźć się na cztery strony świata i pogubić. Co gorsza nie wiemy, co w kupca wstąpiło. Urok kto na niego rzucił, czy Baldor zeżarł coś, co mu rozum odebrało. Słyszeliście o takich przypadkach? - spojrzał na pozostałych dosyć szybko stykając się z niezadowolonym spojrzeniem Rayny, która miała ochotę zdzielić go kijem przez łeb. Nie tak dawno o tym mówiła, więc opcje były dwie; albo człowiek był cofnięty na umyśle, albo po prostu miał ją w dupie. Obydwa warianty jej się nie podobały. Na Erlandzie spojrzenie nie zrobiło żadnego wrażenia.
- Tak, dosłownie sprzed chwili o takim jednym przypadku usłyszałem z ust Rayny - mruknął Darr z kwaśną miną na twarzy.
- Wolałbym z ust Narniel usłyszeć, że nasze obozowisko leży niedaleko magicznego strumienia - odpowiedział Erland.
- Masz jakiś problem z naszą rasą, czy może ze mną? - krasnoludzica wstała zagniewana i od razu dobyla swój topór.
- Teraz idę szukać siostry i nie mam czasu na szturchanie się z takimi jak ty. Ale nie radzę ci robić sobie wrogów poprzez własną ignorancję, człowiecze - skrzywiła się groźnie mrużąc przy tym oczy. Wyminela Erlanda uderzając go z barku. Nie przeszkadzało jej to, że była od niego niższa. Co on myślał, że zdolna by była opowiadać jakieś głupie bajki?! Idiota! Miała większą wiedzę niż on ze swoim mózgiem wielkości fistaszka. Wściekła ruszyła w las za Famirą, nie próbując jednak wyprzedzać innych jakoś nadto.
- Ten stary głupiec napił się wody ze strumienia i kompletnie zbzikował. Idziemy za nim… Te! Saga! Dokąd to tak śpieszno? Poczekaj za resztą, głupia, bo skończysz w paszczy jakiejś bestii! - krzyknął za oddalającą się kobietą. Widać było po nim, że rozsierdziło go to całe zamieszanie. Po prawdzie miał nadzieję, że w końcu pośpi sobie więcej niż trzy-cztery godziny, a tu klops.
- Nie drzyj się tylko pochodnie bierz! - otrzymał w krzyczącej odpowiedzi od blondwłosej, która to czekać nie miała zamiaru.
Darr już nie odpowiedział, nie chcąc wpaść w szał podobny do tego, który widział w oczach kupca - tak bardzo go ta dziewczyna irytowała. Chwycił za żagiew, rozpalił ją nad ogniskiem i chciał już ruszyć śladem Famiry, kiedy raz jeszcze odezwała Saga doprowadzając go do szewskiej pasji.
- Powiedziałam *pochodnie*! Na co ty mi z jedną leziesz jak nas szóstka?!
- Rączki ma? Nóżki też? To ruszaj zad i weź se jedną, a nie gderasz mi nad głową jak moja starucha! - huknął na nią krasnolud, nie mając zamiaru się już cofać. - Byle szybko!
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172