Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Postapokalipsa Świat umarł. Pogodzisz się z tym? Położysz się i umrzesz przygnieciony megatonami, które spustoszyły Twój świat, zabiły rodzinę, przyjaciół, a nawet ukochanego psa? Czy weźmiesz spluwę i strzelisz sobie w łeb bo nie dostrzegasz nadziei? A może będziesz walczyć? Wstaniesz i spojrzysz na wschodzące słońce po to, by stwierdzić, że póki życie - póty nadzieja. I będziesz walczył. O przyszłość. O jutro. O nadzieję... Wybór należy do Ciebie.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-01-2023, 21:16   #241
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację


Na pokładzie Mufasy, poranek 24 sierpnia 2595

Na parowcu nie odnalazł się ani jeden żywy człowiek. Grupa abordażowa przeszukała w ciągu następnych dwóch godzin każdy dostępny zakątek wielkiego frachtowca, od ponownie dokładnie sprawdzonego mostku poprzez część mieszkalną i ładownie aż po maszynownię. Wszędzie można było natrafić na ślady szamotaniny, przewrócone meble i rzeczy osobiste, plamy krwi powstałej w wyniku pobicia bądź w kilku przypadkach postrzelenia, czego dowodziły nie tylko większe ilości krwi, ale i sporadycznie znajdywane łuski.

- Amunicja do AK - mruknął Assegai podnosząc jedną z nich dwoma palcami, a potem posyłając pstryknięciem kciuka w ciemność korytarza - Użyli przeciwko nam własnej broni. Nie umrą zwyczajną śmiercią.

Renton kiwnął bezgłośnie głową nie widząc potrzeby, aby pouczyć harapa o konieczności wcześniejszego pojmania sprawców grupowej egzekucji. Wybryk Jehana wystarczająco nadużył opanowania Zbrojmistrza, wbijanie mu dodatkowych szpilek byłoby w opinii stoickiego sierżanta wręcz kontrproduktywne.

Ciał w ładowni było dwadzieścia siedem. Co zastanawiające, dwadzieścia cztery z nich należały do rdzennych Afrykanów, którzy mieli na sobie stroje identyfikujące ich jako członków załogi - ale ostatnie trzy, będące zwłokami jednego mężczyzny i dwóch młodych kobiet - były białe i nosiły mocno podniszczone odzienie z kiepskiej jakości tkaniny.

- Mają takie same tatuaże jak ten skurwysyn z klifu - powiedział jeden z fauconich - Dokładnie taki sam wzór, widzicie?

- Znak handlarzy niewolników z Qabisu - mruknął Kuoro Wanadu spoglądając z krawędzi leja na splątane z innymi trupami ciało młodej białej dziewczyny o miedzianych włosach, wśród których ziała wielka rana wlotowa - Zastanawiające. U wszystkich pojawiło się stężenie pośmiertne?

- Chyba tak - odpowiedział Bordenoir - Nie macaliśmy wszystkich, ale chyba tak. Co to znaczy?

- To, że zabito ich najpóźniej w środku nocy, może zaraz po zatrzymaniu statku w tym miejscu. Albo poprzedniego dnia.

- Myślę, że w środku nocy - wtrącił Assegai, który przyglądał się stercie ludzkich ciał oparty o pobliską ścianę, żując jakąś dziwnie pachnącą roślinną miazgę i bawiąc się zawieszonym na szyi amuletem Szakala - Myślę, że trzymali ich tutaj przez większość podróży. Wyciągali z siatki tych, którzy im byli do czegoś potrzebni, a potem zapędzali tu z powrotem. Kiedy przestali dalej płynąć, zniszczyli radio i przyrządy w maszynowni, a zanim zeszli z pokładu, zabili niepotrzebnych świadków. Co o tym myślisz, Czarna Wrono?

Mathieu podniósł wzrok czując na sobie świdrujące spojrzenie harapa. Oględziny maszynowni dokonane przez znających się na mechanice fauconich ujawniły zniszczenie sporej części maszynerii, za pomocą ciężkich narzędzi i poprzez podłożony w kilku miejscach ogień, który się na szczęście nie rozniósł po całym statku. Mordercy nie ograniczyli się zresztą do maszynowni - chociaż mostek Mufasy sprawiał wrażenie względnie nieuszkodzonego, ludzie Concombre szybko znaleźli na nim bezpowrotnie stracony radiokomunikator, zniszczony z ogromną skrupulatnością.

- Nie życzyłbym nikomu losu, jaki czeka tego człowieka z klifu - powiedział Wanadu - Był jednym ze strzelców, przysięgam na Święty Kamień z Kaaby. Możemy nawet nie zdążyć wrócić na czas do Perpignanu, żeby obejrzeć jak go obdzierają ze skóry.

- Ten statek popłynie tylko na holu - stwierdził z niewzruszoną pewnością siebie Leoncour, jeden z fauconich Concombre - Insubmersible pewnie właśnie dociera do miasta. Zanim zorganizują holowniki, zanim tutaj dopłyną, zaczyną ciągnąć. Przy dobrych falach będziemy w Perpignanie jutro po południu, może wieczorem.

Wciąż układając w myślach odpowiedź dla Assegai, Renton kiwnął Leoncourowi głową, a potem zadał samemu sobie po raz kolejny nieme pytanie, które od ponad godziny nie dawało mu spokoju.

Gdzie właściwie zniknął Jehan Baudelaire?
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 24-01-2023, 04:49   #242
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Renton nie lubił strzępić języka na to co, jak i kiedy mogło być. Wystarczyło, że w głowie mimowolnie przewijały się różne gdybające scenariusze.

Widok Jehana uspokoił trochę sierżanta. Zaczynał martwić się przeżuwając z przekąsem, że szpieg Lefebvre omdlał gdzieś na statku na widok gryzonia lub pająka. A na poważniej, że zapewne szukał czegoś konkretnego z rozkazu pałacu. Czy to odnalazł? Patrząc po szatach młodzieńca, jeśli tak, musiał to być niewielki fant do ukrycia. Chyba, że Baudelaire miał pojemny tajemny schowek.
Manifestu pokładowego sierżant nie znalazł. Doliczyć się cargo jak i załogi nie było sposób. Ponad dwudziestka trupów załogi brzmiała przekonywująco wystarczająco do obsługi okrętu. A przynajmniej zastrzeżeń do takich wniosków nie wysuwali fauconi.

- Śmieć tej trójki różne może mieć znaczenie i żadne nie daje pewności co tutaj zaszło. - odparł czarnoskóry gryząc banana. - Reszta mogła mieć dobre powody, aby zabić tych troje białych razem z czarnymi.

Zgadywać jakie one mogłyby być nie zamierzał, choć dwa najbardziej oczywiste chyba każdemu przychodziły do głowy.

- Albo tylko tylu niewolników zginęło w walce z załogą.

I kto wie, czy śmierć któregoś z tych białych nie była zapalną iskrą wywołanego buntu, dokończył w myślach.

- Co mnie jednak martwi to flagowce Perpignanu. Wypłynęły w morze pierwsze z konkretnym celem z rozkazami. Gdyby tylko szukały Mufasy, to by już jak tutaj te dwie godziny dryfujemy, były za flarami dawno strzelanymi. Ale ich tu nie ma. To mnie niepokoi. Bo, albo uwikłały się w walkę, lub kogo gonią. Nam z posiłkami nie przyszły.

Cytować treści przechwyconego meldunku nie zamierzał, wszak w tym gronie wszystkim ono było znane. Tak pałacowi jak i zapewne, jeśli nie przede wszystkim, konsulatowi.

- Temu nie wykluczam, że niewolnikom pomógł ktoś z zewnątrz. A może nawet oni… - wskazał wzrokiem na trójkę beznamiętnie - …szturmowali Mufasę razem z tym kutasem bez jęzora z klifu.

Ziewnął przeciągle, bo od dawna nie wysypiał się a zamiast odpocząć po wytrzęsieniu dupska na górskich wertepach o drewniane siedzisko wozu, w nocy przyszło mu skakać po płonących klifach.

Kiedyś, były niewolnik w szeregach Rezysty, opowiadał mu o mieście na wybrzeżu Afryki, które portem przeładunkowym było niewolników. Buntownicy miasto opanowali wyżynając czarnych panów i w twierdzę zamienili uzbrojeni po zęby w broń automatyczną z miejskich magazynów. Choć nie mieli dokąd pójść otoczeni od morza i lądu jak samotna wyspa na tyłach wroga, to handlować mogli karabinami z Apokaliptykami i każdym, kto miał potrzebę wojowania.

Popatrzył na całkiem bezużyteczny w jego wielkich łapach akacz. Wyglądał groźnie i imponująco. Jednak celność a zwłaszcza w nieprzeszkolonych rękach zostawiała wiele do życzenia. Brak łatwego dostępu do amunicji czyniło karabin umniejszonym o potencjał tego, jaki użytek mógłby z niego zrobić pierwszy z brzegu harap. Szczerze sierżant wątpił, czy dwie trzydziestki magazynków wystarczyłoby, aby mógł sprawnie posługiwać się tą bronią. Nawet jeśli była już dobrze ustawiona na przyrządach celowniczych. Karabin wyglądał na zadbany, więc skoro właściciel umiał go czyścić i konserwować, tym bardziej wiedział jak zerować. Dziwnie się czuł sierżant w posiadaniu takiej egzotycznej broni i doprawdy nie wiedział jeszcze co z nią zrobić. Gdyby oddał Neolibijczykowi, to nie wiadomo czy by się tamten nie obraził. Oni zbyt dumni nawet byli, aby rękę pomocną przyjąć przy wchodzeniu na pokład z szalupy…

Jedno było pewne. Afrykanie problemu z amunicją nie mieli. W głowie nie mieściło się czarnemu Frankowi marnotrastwo Harapa, który cały magazynek wypluł, ot tak, na oślep. A później łusek nawet nie pozbierał.

Renton z kolei pozbierał skrupulatnie wszystkie łupinki te metalowe i te miedziane, skrzętnie z latarką cierpliwie podnosząc z pokładów Mufasy. Zarówno te od akaczy, oraz równie rzadko spotykane dwadwatrzy i pięćpięćsześć. Rusznikarz w mieście spłonki karabinowe wprasuje. Ołów czy miedź na kule odlać to już mniejszy problem niż dostęp do łusek lub ich produkcji. Zapotrzebowania na kalibry karabinów automatycznych z przyczyn oczywistych, przecież nie było. A więc i maszyn do tego na stanie Rezysty nie spodziewał się sierżant. A płacić po ździerczych cenach to przecież marnotrastwo żołdu, który można uczciwie było wydać na dziwki. Z pożytkiem dla miejskich dziewczyn pracujących i ciur obozowych.

Słysząc z jaką pewnością siebie Leoncour zapewniał o holowniku, który Concombre zamówi, Renton z jednej nie zamierzał spieszyć się z wysyłaniem do Perpignanu kutra, a z drugiej irytował go brak posiłków mimo dwóch godzin na dryfie i sygnalizacji wezwania kolejnych jednostek.

- To wy tu zabezpieczajcie… tak… własność konsul Elani… - dokończył przeżuwać resztkę ostatniego pętka kiełbasy, które zagryzł cebulą jak jabłkiem. -…a ja z tymczasem wracam do Perpignanu. - westchnął odrywając plecy od ściany. - Obowiązki wzywają. Kraken z załogą zostanie też z wami. Weźmiemy rannych Niezatapialnej.

Czekać na holownik, a potem powolny rejs zupełnie mu się nie uśmiechało. Po drodze do kutra planował jeszcze odwiedzić spiżarkę. Tak się przez dwie godziny naszukał wrogów, ocaleńców i pułapek, że teraz należało zadbać o własną kichę, a nie tylko kieszenie pełne łusek… I z pustymi rękoma nie schodzić z Mufasy bez kilku posiłków, przekąsek i czegoś na spłukanie drugiego śniadania na pokładzie Bordeloise.


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 24-01-2023 o 04:57.
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 24-01-2023, 12:51   #243
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Frachtowiec-widmo
24 sierpnia 2595


Nic nie czaiło się na nich za rogiem. Ani tym, ani następnym, ani nawet jeszcze dalszym. Dogłębne przeczesanie całości "Mufasy", za jakie wzięli się na krótko po odnalezieniu składowiska zwłok załogi, przebiegło sprawnie i w nieco bardziej rozluźnionym duchu - odnalezienie trupów załogi, jakkolwiek makabryczne i straszne, rozwiązało wszak tajemnicę frachtowca, wyzuło napięcie z mięśni i upewniło grupę abordażową, że nic niespodziewanego nie czyhało na nich w cieniach.

Jehan skorzystał z pierwszej okazji i oddzielił się od reszty towarzyszy nocnej podróży, potrzebując paru chwil dla samego siebie. Echo i wspomnienie nie tak dawnego ataku paniki, do tego w obecności tylu świadków, dalej rozlewały się gorzkim smakiem w jego ustach i gorącem złości po ciele, nie wykazując oznak, jakby miały prędko odejść w zapomnienie. ”Kwestia zmęczenia,” skonstatował chłopak, tłumiąc kolejne, coraz to częstsze, ziewnięcia grożące wyrwaniem się z gardła. Skupiając się na własnych oddechach, pozwolił oczom przyzwyczaić się do ciemności podpokładowego labiryntu, rezygnując chwilowo z jakiegokolwiek oświetlenia, by niepotrzebnie nie zwabić któregoś z towarzyszy.

Młody Bordenoir ruszył dalej po paru chwilach, przesuwając się skrzypiącym szkieletem niczym duch, bezszelestnie. Solowe tour de “Mufasa” wyglądało już zgoła inaczej od początkowego zwiadu - jak wcześniej tylko zerkał w mijane pomieszczenia, tak teraz każdemu z nich poświęcał parę chwil na dokładniejsze przeszukanie, zbierając co wartościowe znaleziska. Oportunizm wszak zobowiązywał.

Miłą niespodzianką był fakt, że okręt nie został do końca oczyszczony z ciekawych fantów przez grasujących niewolników i Jehan był w stanie uzbierać dosyć znaczną kolekcję łupów. Co prawda pojedyncze przedmioty nie były warte wiele, ale zebrane do kupy stawały się jakimś zyskiem. Baudelaire nie był jednak przemytnikiem i większość zdobyczy została rozdzielona na trzy pakunki, owinięte w odzież lub skarpety i wciśnięte w dyskretny kąt. Garstkę błyszczących denarów przygarnął jednak prędko, podobnie jak niedziałający zegarek kieszonkowy z brązu, niemalże pełną butelkę Ògógóró, talię kolorowych kart do gry czy grawerowaną zapalniczkę. Na dłużej zatrzymał się przy znalezisku w postaci szkicownika zapełnionego, jak się okazało, rysunkami dalekich i egzotycznych dla Bordenoira stron. Jehan nie mógł sobie odmówić powolnego wertowania kolejnych stron i podziwiania kunsztu artystycznego, kiwając głową z aprobatą. Album zostawił tam, gdzie go znalazł, wyrywając tylko jedną z pustych kartek.

Chłopak zakończył swój obchód w kuchni okrętowej, sadowiąc się ze skrzyżowanymi nogami na metalowym blacie z miską zimnej już zupy rybnej, gdy żołądek odezwał się przeciągłym burczeniem. Wczesne śniadanie siorbał bezceremonialnie i niespiesznie, ignorując charakterystyczne skrobania i piski szczurów gdzieś za rogiem, tłamsząc wzbierającą chęć chwycenia za rondel i przerobienia gryzoni na krwawą miazgę. Jedynie fakt, że osławiony Zbrojmistrz Perpignanu zbłaźnił się wraz z nim, łagodził gorąc wspomnienia kanonady.

Gdy pusta miska wylądowała w zlewie, Bordenoir wyciągnął stronę ze szkicownika i ołówek, pochylając się nad blatem. Przyświecając sobie zapalniczką, pewnymi ruchami naszkicował linie tego dziwnego tatuażu, jaki zdobił skórę jeńca z klifu. Wypalona w pamięci geometria znaku została przeniesiona na papier cztery razy, w równych odstępach. Jehan rozciął papier na cztery, wciskając skrawki w wewnętrzną kieszeń płaszcza. Zamierzał w końcu potwierdzić słowa Wanadu przez własne źródła i równie dobrze mógł poczynić przygotowania do tych badań już tutaj.

Jehan kuchenne szafki przetrząsnął w sumie tylko w imię bycia kompletnie dokładnym, przelotnie rejestrując konserwy, puszki i słoiki tam zalegające. Jedna tylko rzecz przyciągnęła jego uwagę - znalezisko najcenniejsze ze wszystkich dotychczasowych. Chłopak ze szczerą radością chwycił za pojemnik, okręcając wieko.

Ohhh — jęk zadowolenia godny miłosnych uniesień wyrwał się mu z gardła, gdy intensywny zapach drobno zmielonej kawy zalał nozdrza. — Oh tak, idziesz ze mną.

Chłopak wcisnął słoik - owinięty przezornie w chustę ściągnięta z szyi - do torby, którą przewiesił zaraz przez ramię i, ziewając, przeciągnął się. Powieki naprawdę zaczynały ciążyć.

Dobra, starczy.




Jehan przylgnął do załomu korytarza, pozwalając kompanom podróży wygadać się i wymienić wstępnymi ustaleniami. Miarkował, że obecność cywila mogła skłonić żołnierzy do powściągliwości w słowach, toteż wyłonił się zza zakrętu dopiero wtedy, gdy zapadła krótka cisza, w kroki wkładając już cały ciężar ciała i nie siląc się na dyskrecję.

Wreszcie was znalazłem! — Sapnął z uśmiechem. — Przysięgam, ten okręt to istny labirynt, doprawdy!

Odpowiedziało mu tylko parę parsknięć ze strony Sokołów, mało przyjazne łypnięcie Assegaia i uważne spojrzenie Rentona. Krzyżując ręce na piersiach i wciskając dłonie pod pachy, Bordenoir zajął miejsce przy boku tego ostatniego, spoglądając ponuro na trupy załogi. Nadstawił uszu, gdy sierżant przemówił basowo, przegryzając wargę i kiwając beznamiętnie głową. Sierżant nieświadomie wokalizował tylko myśli, które Baudelaire zdążył już dawno przetrawić.

Nie licząc wzmianki o wcześniej wysłanych w morze perpignańskich flagowcach, o których Jehan zupełnie zapomniał i które rzeczywiście powinny ruszyć w stronę wystrzelonych flar. Acz równie dobrze mogły być zajęte gonitwą za jakimś szmuglerem, który miał pecha nań trafić. Jakby nie było, tą kwestię Baudelaire odnotował bardziej jako komentarz na mentalnej liście, aniżeli pełnoprawny punkt.

Temu nie wykluczam, że niewolnikom pomógł ktoś z zewnątrz. A może nawet oni szturmowali Mufasę razem z tym kutasem bez jęzora z klifu.

Lub z wewnątrz — podsunął Jehan, zerkając na sierżanta. — Warto byłoby znaleźć manifest pokład...

Bordenoir urwał, gdy Renton pokręcił wymownie głową. Brwi chłopaka w jednej chwili zjechały ku sobie w niejasnym wyrazie, a w oczach błysnęło coś na kształt... podejrzliwości? Koniec końców jednak, reakcję ograniczył tylko do wzruszenia ramionami.

To wszystko... — Jehan machnął szeroko dłonią. — To wszystko zdaje się być zbyt... zorganizowane, jak na nagły bunt będący losowym zrywem, nawet na mój prosty rozum. Ktoś tym wszystkim dowodził, być może planował od dłuższego czasu. Tylko kto?

Myśli Jehana przelotnie zjechały w kierunku Przedrzeźniaczy i chyba-Kruka. Być może los, jaki spotkał “Mufasę” był częścią tejże tajemnicy, jakimś szachowym manewrem którego kompletne implikacje miały stać się jasne dopiero pięć ruchów naprzód, ale to była jedynie kolejną teorią. Do tego taką, której nie mógł oprzeć o jakikolwiek fakt. Może po prostu i zwyczajnie rok dwa tysiące pięćset dziewięćdziesiąty piąty miał okazać się złym rokiem dla Perpignanu.

Jehan milczał więc, ożywiając się dopiero na słowa Rentona o powrocie do Perpignanu.

Obowiązki wzywają — przytaknął sierżantowi, ruszając z miejsca.

Wzywały. Podobnie jak i usnute już poprzedniego wieczora plany. Jehan nie miał najmniejszej ochoty wracać do miasta na pokładzie holowanego “Mufasy” - jego grafik już i tak napuchł na tyle, że dzień mógł okazać się za krótki i nie mógł sobie pozwolić na jeszcze większe straty światła dziennego.

Marnotrawstwo nie leżało w naturze Bordenoira.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 24-01-2023 o 12:54.
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31-01-2023, 20:21   #244
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację


Port w Perpignanie, południe 24 sierpnia 2595

Port tętnił życiem, tłumy ludzi krążyły po jego nabrzeżach i sąsiadujących z basenem uliczkach. Drewniane żaglówki i wiosłowe łodzie rybackie unosiły się na tafli nieruchomej wody, z rzadka wprawianej w falowanie ruchem przepływającej opodal motorówki pod banderą fauconich. Buchający kłębami dymu tuloński parowiec, swoimi rozmiarami w niczym nie przypominający neolibijskiego frachtowca, stał na kotwicy na redzie portu, ukryty w cieniu rzucanym przez bryłę Kashki. Oblegały go małe łódeczki lokalnych handlarzy, ludzi nieznośnie hałaśliwych, unoszących w rękach pudełka z jedzeniem, tanią biżuterię i paczki tytoniu. Rybacy, rzemieślnicy, naganiacze, wreszcie zwyczajni przechodnie załatwiający w porcie jakieś sprawy - wszyscy oni składali się pospołu na ten barwny rygiel obrazów, dźwięków i zapachów charakterystycznych dla frankańskiego południa, do którego Renton ogromnie przywykł przez kilkanaście miesięcy spędzonych w Perpignanie.

Assegai zszedł z pokładu kutra pierwszy, władczym ruchem ręki pozdrawiając swoich niedawnych kompanów, ale nie trudząc się wygłaszaniem słów jakiegokolwiek pożegnania. Posłał jedynie krótkie spojrzenie w stronę Jehana jakby chciał zapamiętać każdy szczegół rysów twarzy Baudelaire, a potem wtopił się w tłum przechodniów zmierzając w kierunku konsulatu.

Sierżant Renton pławił się przez chwilę w portowym zgiełku i harmidrze, przepuszczając przodem na brzeg neolibijskiego magnata i młodego szpiega na usługach Simona Lefebvre. Wiedział, że wieści o jego powrocie już dawno dotarły do komendantury i że kapitan Demarque oczekiwał wyczerpującego raportu od momentu, kiedy posłaniec przyniósł mu wieść o wypatrzonym na widnokręgu kutrze. Podczas czterogodzinnego rejsu powrotnego Kraken minął najpierw opancerzoną kanonierkę Bordenoir zmierzającą ku pozycjom Mufasy, później zaś dwa terkoczące silnikami holowniki. Za każdym razem jednostki zatrzymywały się burta w burtę na czas wymiany wieści, stąd jeszcze w drodze do miasta sierżant dowiedział się, że Insubmersible dotarła na redę Perpignanu przywożąc tam człowieka zniesionego następnie na noszach i wywiezionego do pałacu regenta. Usłyszał o wielkiej zwadzie pomiędzy eskortującymi przybysza Morskimi Diabłami oraz harapami z konsulatu, którzy domagali się przekazania im pasażera i którzy byli dość zuchwali, aby przez jakiś czas przepychać się z elitą wojskową Perpignanu.

- Podobno niewiele brakowało, a doszłoby do strzelaniny - opowiadał kapitan jednego z holowników spoglądając jednocześnie nieufnie na milczącego niczym grób Assegai - Ale kiedy z pałacu przybył jakiś znaczący urzędnik, Afrykanie pozwolili przewieźć tego rannego człowieka do siedziby regenta.

Sierżant odetchnął w duchu słysząc, że więzień z klifu znalazł się w bezpiecznym miejscu; nie zapominając odnotować przy tym w pamięci cieni goszczących na twarzach Kuoro Wanadu i Zbrojmistrza. Nie wątpił, że obaj mężczyźni źle znieśli ów fakt, ale nie dali po sobie znać jak bardzo ich to ubodło. Zważywszy na to jak Neolibijczycy zabiegali o przejęcie więźnia, czarnoskóry Tulończyk pewien był, że żaden z nich nie powiedział w tym temacie ostatniego słowa.

I niezbyt też się tym faktem przejmował.

Powyżej nabrzeża zarezerwowanego dla kutrów fauconich wznosił się betonowy nasyp. Podnosząc głowę Renton spojrzał na stojące na szczycie wału sylwetki w mundurach Rezysty.

Dwaj mężczyźni i trzy rowery.

- Szczęśliwych łowów - sierżant uścisnął dłoń kapitana kutra i zeskoczył na nabrzeże niczym olbrzymi człekokształtny głaz. Sierżant Bloch i kapral Wilder czekali na niego w milczeniu, przytrzymując w miejscu rowery i czekając cierpliwie, aż Renton do nich dołączy. Oślepiony promieniami słońca wznoszącego się za plecami wojskowych, Mathieu dopiero na szczycie wału ujrzał coś, co natychmiast wzbudziło w nim niepokój.

Jowialny Pierre Bloch, który od blisko dekady służył jako rekruter w Perpignanie i który rzadko kiedy stracił coś ze swojej niezwykłej pogody ducha, stał w miejscu z zaciętym wyrazem twarzy, a w jego oczach czaił się jakiś cień. Kapral Wilder zagryzał wargi kołysząc się ledwie zauważalnie na nogach, co znającemu na wylot jego mowę ciała Rentonowi uświadomiło jak ogromnie spięty i nerwowy był szczupły Alpejczyk.

- Coś się stało z więźniem? - spytał olbrzym pomijając zwyczajowe pozdrowienie - Afrykanie go przejęli?

- Nie chodzi o więźnia, sierżancie - odpowiedział natychmiast Wilder, a głuchy ton jego głosu przyprawił Mathieu o ciarki.

- To ma coś wspólnego z Mufasą?

- Pojedziemy do kostnicy w Kwartale Żałobników - odezwał się Bloch wysuwając przed siebie rower Rentona - To nasza sprawa, opowiem ci wszystko po drodze.

Mathieu złapał za metalową kierownicę pojazdu i spojrzał na Blocha z góry.

- Nie, Pierre, powiesz mi od razu - zakomenderował tonem, który zwykł wprawiać w szaleńczy wigor dziesiątki świeżo upieczonych rekrutów.

Sierżant Pierre Bloch milczał przez chwilę. Rozejrzawszy się wokół siebie przerwał w końcu milczenie. Renton wysłuchał go w skupieniu. Kiedy Bloch skończył zwięzłą opowieść, olbrzym milczał jeszcze dłużej niż wcześniej jego przedmówca.

A potem zacisnął ręce na kierownicy roweru tak mocno, że metalowy uchwyt pękł z głośnym trzaskiem nie wytrzymując nadludzkiego obciążenia.

- Chcę poznać każdy szczegół - głos, który popłynął z jego ust przypominał odgłos wydawany przez trące o siebie młyńskie żarna - Prowadź.


KONIEC ROZDZIAŁU PIERWSZEGO

 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03-02-2023, 21:40   #245
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
Na trawiastych bezdrożach Franki, przedświt 24 sierpnia 2595


Usłyszane od Franka rewelacje schmurzyły oblicze Swarnego, nie pasowały do dotychczasowych domysłów, burzyły spokój, w opozycji do falujących traw, pachnącego wiatru, polowania. Sprawa była tęga na łeb Pollanina ten zatem uznał, że najlepiej będzie to przemyśleć w pościgu za zwierzyną po pięknym frankijskim stepie. Postanowił dać im dzień. Coś musieli żreć przecie, rachował Yago, a zapasów ze sobą nie mieli, może po rybie w kieszeni, albo będą polować, albo się z kimś spotkają rozumował dalej mężczyzna.

Oczy wypatrywały małej zwierzyny. Czegoś na przekąskę, węchem się wspomagał, za uciekinierami prowadził go instynkt wykształcony podczas lat podchodów i ucieczek. Wiatr i słońce rzeźbiły oblicze Pollanina.

Yago nie spodziewał się już, że ludzie owi szukali pomocy kruków, bo owi sprzedaliby ich zapewne z powrotem afrykańczykom, mogli zaiste iść w uporze na północ, lub mieć oparcie w babtystach. I to ciekawa zależność godna zapewne kilku antałków i dwóch pupci na jakimś miejscowym dworze.


Oprawił zająca, wykroił najlepsze kąski, włożył między poły pancerza, pod naramiennik, do wysuszenia. Resztę złożył w ofierze miejscowym duchom i totemom. Yago nie był bardzo religijny, ale miał szacunek do bogów, a doświadczenie przekonało go, że zawsze są przychylni ofierze. Ceremonie zakończył oddaniem moczu dookoła między wyciągnięte flaki i zawieszone w magiczny znak kości. Wilki rozpoznają kto jest łowcą i kto je karmi.

Strzałę oczyścił, złożył komplet, cięciwę z łuku zdjął, żeby nie osłabła, dwulufowego obrzyna rozładował, ale amunicję trzymał blisko. Broń zamocował ściśle, tylko palną w pogotowiu. Ruszył zabójczym tempem, wiedział, że wkrótce znów poczuje zapach zwierzyny.

Włożył do ust kawałek surowego mięsa i zaczął żuć. Wciąż nie dawało mu spokoju to co powiedział na odchodne Frank, że race były z Delty, a nie z morza. Rozważał jakie ma szanse w Montpelierr, bez panienki. Uznał mierne i naraz za nią zatęsknił. Czy to wiatr, czy owo uczucie wycisnęły łzy z oczu Polanina, postanowił wtedy, że nie zabije wszystkich uciekinierów, może ocali dziecko, a może tylko porwie jedną babę i uprowadzi.

Mętlik miał w głowie bez Anji. Przyspieszył kroku, bo śpieszno mu było odkryć tajemnicę uciekinierów i zabrać pannę Durmont do domu.

W teście orientacji Yago pomoże sobie mapami, ostatnio nie wykorzystałem +2. W związku z tym testy na orientacje, survival i staminę ma po 8k6 kości.

 
Nanatar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 06-02-2023, 19:40   #246
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację



AKT II - GORĄC SZKARŁATU





„Odnalezienie na naszych wodach przybrzeżnych neolibijskiego parowca samo w sobie oznaczało kolosalne reperkusje gospodarcze i dyplomatyczne - wystawiało na szwank reputację marynarki Bordenoir odpowiedzialnej za zapewnienie ładu i porządku w tej części morza. W okresie tym szlaki łączące Perpignan z Czarnym Lądem zwykły uchodzić za dużo bezpieczniejsze od tych przecinających środkowe Morze Zamknięte, dlatego przypadek Mufasy musiał położyć się cieniem na żywotnych interesach klanu. Wyczuleni na bieżące kwestie gospodarcze, nie zauważyliśmy na czas czegoś innego: doganiających nas upiorów zaniedbanej przeszłości. Mieliśmy oczy, a nie widzieliśmy. Mieliśmy uszy, a nie słyszeliśmy. Mieliśmy zaś nade wszystko pamięć, a nie pamiętaliśmy” - z pamiętnika Vasco Oloberta, osobistego sekretarza regenta Veracqa, 2596.





Kostnica w Quartier des Pleureuses, 24 sierpnia 2595

Mathieu Renton podniósł wzrok znad częściowo zasłoniętego brezentem ciała, cofnął się od metalowego wózka z posępnym grymasem na twarzy.

- Skręcono jej kark - powiedział pomarszczony jak rodzynka medyceusz, którego nazwiska sierżant nie zapamiętał - To jedyna ofiara, która nie ma otwartych ran, pozostałym poderżnięto gardła albo zadano ciosy ostrymi narzędziami w krytycznie ważne organy wewnętrzne. Myślę, że albo była pierwsza albo ostatnia i wskutek szoku nie stawiała oporu. Musimy ją jeszcze oficjalnie zidentyfikować, chociaż kapitan Demarque chyba ją znał. Wyszedł niczego nie wyjaśniając, muszę poprosić go o informacje…

- Nie będzie takiej potrzeby - oznajmił sierżant - Wszystkich znaleziono w tym samym miejscu?

Spojrzenie podoficera przesunęło się po czterech innych kształtach, przykrytych białym materiałem na sąsiednich wózkach.

- Wszystkich pięcioro wrzucono do tego samego wykrotu pięćdziesiąt metrów od drogi. Gdyby nie Afrykanie, pewnie nikt by ich nie znalazł przez dłuższy czas. Harapowie z konsulatu, którzy akurat wracali ze wschodu po tej akcji ratunkowej - tłumaczył medyceusz nie wiedząc widać, na ile głęboko został wcześniej wprowadzony w temat jego umundurowany gość - Na trakcie stał wóz konny i jakiś żołnierz Rezysty, który szukał reszty swojej grupy. Afrykanie mieli ze sobą hieny, a te szybko złapały trop i doszły do wykrotu. Moje kondolencje, panie sierżancie. Tamtych czterech to pańscy żołnierze. Poznałbym ich zawsze i wszędzie, chociaż zwłoki były rozebrane do naga. Nikt inny oprócz metalurgów nie ma tylu starych oparzeń. Zresztą ten świadek potwierdził tożsamość mężczyzn.

- Nasi żandarmi też ich rozpoznali - wtrącił sierżant Bloch, który stał kilka kroków w tyle i który pocił się z niezrozumiałego powodu pomimo panującego w podziemnym pomieszczeniu chłodu - Doktorze, dziękujemy za pańskie spostrzeżenia. Chcielibyśmy teraz zostać sami.

Medyceusz nie zdołał ukryć wyrazu niezadowolenia na twarzy, ale szybko przykrył grymas rozczarowania maską zawodowej obojętności. Renton nie wątpił, że Bordenoir wręcz płonął ciekawością żądny wiedzy, która winna była pozostać objęta tajemnicą wojskową Rezysty.

- Jakiekolwiek ślady mogące wskazywać na sprawców? - zapytał czarnoskóry Tulończyk, kiedy doktor wystarczająco się oddalił.

- Albo duża grupa albo bardzo dobrze wyszkoleni - odparł Bloch - Do zabójstwa użyto noży, walka wręcz wymaga odpowiednich umiejętności. Sądzę, że zaskoczyli naszych i zabili ich w pierwszych sekundach ataku, a potem zajęli się tą kobietą. Później ukryli na szybko ciała, ale nie połakomili się na zaprzęg, nie zabrali żadnych zapasów. Dziwne jak na rabusiów.

- Doktor znalazł ślady gwałtu? - wzrok Rentona pobiegł z powrotem ku ciału bladoskórej młodej kobiety - Albo tortur?

- Nie, chociaż sprawdzał - zaprzeczył Bloch - To też dziwne, bo ona jako jedyna była całkowicie ubrana. Ktoś skręcił jej kark, nie miała żadnych innych obrażeń. Naszych chłopaków rozebrano do naga, zabrali im nawet bieliznę.

- Dlaczego ten piąty szaser postanowił odłączyć się od drużyny? O co dokładnie chodzi z tymi zbiegami?

- Twierdzi, że w pewnej chwili usłyszeli w gąszczu coś podejrzanego i ich woźnica postanowił sprawdzić, co to takiego. Bastien Frolic poszedł razem z nim, reszta miała pilnować zaprzęgu. Wytropili grupę dziwnych ludzi, mężczyzn i kobiet i dzieci, najpewniej Purgaryjczyków, trudno się z nimi było dogadać. Ten woźnica, który poszedł w gąszcz z Frolicem upierał się, że to zbiegli niewolnicy i zdecydował, że będzie ich dalej śledził. Nasz żołnierz wrócił na szlak, ale znalazł tylko pusty zaprzęg i parę rozbryzgów krwi. Próbował szukać grupy po ciemku, dopóki nie nadjechał afrykański konwój. Zatrzymał ich i poprosił o pomoc.

- Woźnica już się nie pojawił?

- Ślad po nim zaginął - wzruszył ramionami Bloch - Frolic twierdzi, że było w nim coś dziwnego. Polanin z wieloma klanowymi tatuażami, ciemne włosy, miał oprócz strzelby łuk. Kto w dzisiejszych czasach posługuje się łukiem? Kuszę bym zrozumiał, ale łuk? Nazywał się Yago jakoś tam, Frolic nie zapamiętał jego nazwiska. Może ktoś w mieście go zna i zidentyfikuje.

- Myślę, że to nie będzie trudne - mruknął Renton - Demarque cokolwiek powiedział po przyjściu tutaj?

- Zrobił się blady jak tynk. Chyba naprawdę znał tę kobietę. I chyba znał też tego woźnicę, bo powiedział do Phillipa, że jeśli to był ten wschodni przybłęda, to mu wypruje flaki gołymi rękami. Szeregowy Frolic jest w rezydenturze, chcesz z nim porozmawiać?

Sierżant Mathieu Renton tylko bezgłośnie poruszył głową, po raz ostatni spoglądając na zdumiewająco spokojne rysy twarzy Anji Durmont.

- Jak daleko od miasta ich znaleziono?

- Jakieś dwadzieścia kilometrów wzdłuż wybrzeża na wschód, za Salses, przy głównym szlaku do La Route.

- Gdzie jest teraz Demarque?

- W pałacu regenta - Bloch podszedł bliżej wózka, zatrzymał spojrzenie na ciele martwej kobiety - Siedział tam od momentu jak wypłynęliście, pałac poprosił go o konsultacje w sztabie fauconich. Kiedy Afrykanie przywieźli zwłoki, wpadł tu jak szalony, żeby je zobaczyć. Kazał ci przekazać, że masz się u niego jak najszybciej stawić.


Witam Was wszystkich w drugim akcie przygody. Pierwsza część została napisana pod Rentona, kolejne pojawią się lada dzień. Rozbicie drużyny z powrotem na pojedyncze komórki znacząco zwiększa nakład pracy nad wpisami, ale daje zarazem mnóstwo frajdy!

Jak już wcześniej wspominałem, scenka jest dość obszerna i oparta na licznych dialogach. Starałem się zbudować tę konwersację wchodząc jak najlepiej w skórę Rentona, lecz jeśli w powyższym tekście jest coś, co Campo nigdy nie włożyłby w usta swojego bohatera, poproszę o informację, a odpowiednio zedytuję treść.

Podsumowując, sierżant może teraz zadać jakiekolwiek dodatkowe pytania Blochowi bądź czekającemu na zewnątrz pomieszczenia medyceuszowi; może udać się do pałacu na spotkanie z kapitanem Sangów bądź do rezydentury Rezysty, aby przesłuchać szeregowego Frolica; może też koniec końców zrobić coś, na co Mistrz Gry nawet by nie wpadł (czyt. pomysły własne gracza). W razie wszelkich wątpliwości proszę o reakcję w wątku komentarzy.

 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 07-02-2023, 06:13   #247
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację

Kostnica w Quartier des Pleureuses, 24 sierpnia 2595


Bloch patrzył na milczącego Rentona i nerwowo otarł krople potu z czoła.
- Zbadaj się jak już u felczera jesteśmy. Chyba gorączkę masz. - mruknął sierżant.
- E tam… - machnął ręką tamten i ruszył do wyjścia.
- Czekaj Bloch. - podszedł bliżej i zaciskając grube wargi przez chwilę ważył w myślach słowa, które z trudem potem przyszło mu wydobyć z siebie. - Potrzebuję przysługi i dyskrecji Sébastien. Przekaż Leonceurowi z Niezatapialnej, że przy klifie… On wiedzieć będzie którym… zatopił się przy obmywanych pianą głazach mój karabin.
- Kałabin twój?
- Przecież mówię, że mój. Tylko nie powtarzaj nikomu.
Bloch spojrzał jakby miał zaraz się obrazić.
- Kułwa teległam wyślę alfabetem mołsa do Afłyki, że Łenton zgubił kałabin.
- Powiedz, że się odwdzięczę. A u Sanga postaram się załatwić ci zmianę posterunku zanim całkiem rybami prześmierdniesz.
- Dobła, tak złobię. Tełaz to ci hełbowy nie odmówi.

Renton nieznacznie wzruszył ramionami kończąc temat, a gestem zasadnym, bo wcale nie był tego do końca pewnym.

Nie wiedział też co mógłby ofiarować fauconiemu, którego teraz sam czasu by nie miał szukać po mieście. Gdyby Zbrojmistrz odebrał swoje magazynki, to przynajmniej miałby egzotyczną broń na wymianę. A taki automat u fauconiego to byłoby coś naprawdę pięknego… widząc miny harapów…. A zwłaszcza Assegai…
Dla sierżanta taki Akacz zdawał się być zbytecznym bajerem przez brak dostępu do amunicji. Bez niej na froncie status akacza degradował szybciej niż ilość wyplutych przez niego kul na minutę. A wysłużony karabin Rezysty, nie dosyć, że bliski był mu jak wierna kobieta, to jeszcze skuteczny i z bagażem tylu wspomnień i skromnym lecz stałym i pewnym źródłem bojowego zaopatrzenia amunicji.

Teraz zaś, póki co… dzięki posiadanym sześćdziesięciu ośmiu nabojom, przynajmniej do czasu odzyskania sztucera, z automatu mógł być jakiś konkretny pożytek. Bo później go sprzedać, to można przez Jehana, lecz… zyskiem większym byłoby podniesione morale fauconich, nad którymi zbierały się czarne sztormowe chmury.

Sierżant Bloch wyszedł z kostnicy, a Mathieu ciężko westchnął podchodząc do łóżka Sanglierki.

Nie licząc wielce smacznej kolacji u Regenta, Perpignan różnił się od frontu tylko tym, że po dronach, wynaturzonych, owadach i przyrodzie, jak i szeregach walczącej Rezysty, generalnie wiadomo było czego się spodziewać.

Od spotkania z Rzeźnikiem, po zasadzkę na klifie i dryfującego Mufasę, a teraz jeszcze śmierć Dunrmontówny i czwórki żołnierzy - zdawać by się mogło, że brakowało jeszcze tylko zapowiedzianego w górach proroctwa rozliczonej po mieście zarazy…

Kubkiem czarnej kawy, którego nie omieszkał nie odmawiać lekarzowi, chciał zatopić znużenie i ciężkie myśli zsuwającego się z czoła na coraz cięższe powieki. Dymiący płyn połykał haustami, aby zalewały wyrywające się z gardła ziewanie. Wolną ręką z nerwów wyjął z kieszeni owinięty w chustę afrykański ryżowy placek nadziewany smażonymi warzywami. Gryząc przysmak z Mufasy tępo patrzył na bladą panienkę Durmont.

Taka młoda.
Chciałoby się rzec, że śmierć nie wybierała między czerwoną, a błękitną krwią…
Dumał.
Tylko, że dziewczynie nie zmarło się, tylko kark skręcono…

Z ukosa zerknął wzdłuż ściany schłodzonego pomieszczenia, gdzie na wózkach leżały pod białymi płachtami cztery ciała. Idąc przez pomieszczenie uchylił się, aby głową nie uderzyć wiszącej u sufitu lampy. Zatrzymał się przy pierwszym trupie i odkrył płachtę. Patrzył na nieruchomą twarz szeroko otwartych niewidzących oczu i umyte ciało młodego żołnierza. Hojne rozcięcie pod gardłem odsłaniało spod skóry suche różowawe mięso.

Później poszedł popatrzeć na drugiego szasera, później trzeciego i czwartego. Tylko tak to mogło być bardziej personalne, bo teraz już dobrze zapoznał twarze swoich braci.

Był zły Renton. Zły na siebie.
Czuł się dobrze, kiedy na Niezatapialnej pruł fale. Aby zdążyć przed komami.
Kiedy atakował klif. Aby zdobyć go przed harapami.
Kiedy brał jeńca. Aby pierwszym być od Assegai.
Kiedy ranny nie trafił najpierw do konsulatu, to też miał satysfakcję, że znowu pokonał Afrykanów w ich własnej grze…
A gdyby pojechał nabrzeżem, to by może… oderwał wzrok od zastygłych żołnierzy.

E tam! Potrząsnął głową. Zganił chwilę słabości gotów wypłacić sam sobie kuksańca w skroń.
Człowiek jak głodny to głupi!

Po opuszczeniu pomieszczenia odstawił pusty blaszany kubek na metalowej ladzie surowej recepcji i podszedł do zatopionego w papierach koronera.

- Zbadaliście ciała na obecność pleśni? - zapytał rutynowo.

Później wyszedł z kostnicy i ruszył dziarskim krokiem w stronę obozu Rezysty, aby osobiście przesłuchać Frolica.
Wyśpiewa wszystko jak na spowiedzi, a sierżant zobaczy wszystko oczami szeregowego.

Demarque w pałacu jeszcze poczeka. Może nawet trochę ochłonie wzburzona jak morskie fale błękitna krew Sanga, która pewnie kipi, pod gładkim obliczem kapitana, żądzą mordu na Polaninie…

A i przebrać się musiał sierżant z wilgotnego, brudnego i przepoconego munduru w ten wyjściowy. Dobrze wiedział jak takie szczegóły ważne są dla komendanta i dworu. Dwa dni z rzędu w galowym to było o jeden raz więcej niż od zawsze.

Ciekawe, czy będą znowu karmić?
Nieważne…. Okłamywał się, bo wciąż miał jeszcze na wpół pełne kieszenie smakołyków z Mufasy.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 07-02-2023 o 06:22.
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08-02-2023, 20:27   #248
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację


Na trawiastych bezdrożach Franki, południe 24 sierpnia 2595

Yago Swarny był nawykły do forsownych marszów w zasadzie od maleńkości. Chociaż nie pamiętał swojego dzieciństwa, często wyobrażał sobie wiecznie głodne niemowlę noszone w skórzanej tulei na plecach matki, wędrujące wraz z nią i resztą plemienia po skutych wieczną zmarzliną pustkowiach ogromnego Pollenu. Dorastając często zmuszony był do biegania, w pościgu za zwierzyną, w ucieczce przed wrogimi klanami albo broniącymi swojego terytorium Migrantami. Przez wiele tygodni maszerował rzęsiście oświetlonymi tunelami biegnącymi w trzewiach Alp, w tłumie podróżnych pokonujących granicę dwóch części pękniętego kontynentu; potem zaś wędrował wzdłuż wybrzeża ku Tulonowi, Diamentowi Południa, największemu miastu, które Yago miał okazję w życiu zobaczyć, a był już wcześniej i w Gdańsku i we Wrocławiu.

Lecz ostatni rok odzwyczaił go od intensywnych wyzwań fizycznych. Życie w gwarnych miastach Franki nie wymagało ciągłego uczestnictwa w wyścigach na śmierć i życie, chociaż czasami bywało równie groźne. Tutaj liczyło się bardziej zręcznie rzucone słowo, naprężone bicepsy, czasami ubrane w lepkie słówka pochlebstwo. Człowiek szybko zaczynał przybierać na wadze przez wzgląd na sadło, a nie pęczniejące mięśnie, a kobiety i używki czyniły go ospałym i rozleniwionym.

Teraz - w piątej albo szóstej godzinie wytężonego marszu - Yago Swarny zaczynał sobie zadawać w głowie pytanie jakim cudem grupa obciążona nie tylko obecnością kobiet, ale i małych dzieci potrafiła wciąż utrzymywać podobne tempo co w nocy, z rzadka pozwalając sobie na krótkie przerwy i zapadając na ich czas w wysokie trawy.

Rozpaczliwa desperacja biła od tych ludzi falą emocji tak silnych, że wręcz namacalnych.

Teren przeszedł w międzyczasie z intensywnie zalesionej niziny na rozległe i łagodnie pofałdowane wrzosowiska, naznaczone tu i ówdzie bryłami wystrzeliwującego ponad darń wapienia, porośnięte kępami niewielkich drzewek. Kiedy słońce wzeszło ponad horyzont, oczom Polanina ukazała się żyzna, choć opustoszała kraina, wibrująca sporadycznymi odgłosami spłoszonego ptactwa, szelestem drzew i traw, ciurkaniem wody w strumykach. Raz czy dwa Yago dostrzegł w oddali stadka pasących się spokojnie kóz bądź owiec, bez wątpienia należące do perpignańskich pasterzy. Ścigani przez niego zbiegowie musieli bardzo się obawiać spotkania z miejscowymi jehammedanami, ponieważ za każdym razem nadkładali drogi omijając pastwiska szerokim łukiem.

Yago nie uważał się za znawcę religii i kultury południa Europy, ale przebywał we France dość długo, by rozumieć jak wielką nienawiścią darzyli się wyznawcy Pasterza oraz Rybaka. Jeśli zawrócony ku drodze szaser się nie mylił i ewidetnie uciekający na północ ludzie należeli do kultu anabaptystów, nawet przypadkowe spotkanie z wyznawcami Kozła mogło się dla nich skończyć brutalnym rozlewem krwi. Podobno upłynęło już nieco czasu od wielkiej wojny na Nizinie Adriatyką, którą zakończył swoim dyplomatycznym kunsztem niejaki Baptysta Altaire z odległego Lucatore, ale pamięć o rzeziach i zniszczeniach wciąż pozostawała żywą w umysłach kultystów.

Wspomnienie szasera powiodło myśli skradającego się przez chaszcze Polanina ku osobie pięknej pani Durmont. Nie na żarty już zmęczony i głodny, Swarny jął sobie wyobrażać delikatną Sanglierkę podróżującą w towarzystwie adorujących ją niezmordowanie wojaków Rezysty, być może raczącą się winem oraz przydziałowymi sucharami. Yago dałby w tej chwili wszystko za garść sucharów. Pragnienie gasił łykami wody czerpanej z pokonywanych cichaczem strumieni, a ssanie w żołądku starał się oszukiwać żuciem rwanych z akacji młodych liści, ale organizm wędrowca wiedział swoje.

Opierając się krwawiącymi z otarć rękami o bryły piaskowca, Polanin dotarł do grzbietu następnego wzniesienia i przycupnął w cieniu skały spoglądając na jego przeciwną stronę.

Zbiegowie znajdowali się blisko sto metrów dalej w połowie kolistego zagłębienia terenu, zmierzając w ciasnej grupie ku porastającej przeciwne zbocze kępie rozłożystych wiązów. Okazałe drzewa z miejsca zwróciły uwagę Swarnego przypominając mu o równie dorodnym wiązie wykorzystanym przez Żerców Rzeźnika z Queribusu na szafot apokaliptyków, ale po ledwie krótkiej chwili oczy Polanina pobiegły dalej na północny zachód, ku pięknie zarysowanym na horyzoncie liniom Pirenejów.

Yago sądził wcześniej, że śledzeni przez niego ludzie spróbują pójść prosto na północ w zamiarze przecięcia pustkowi linią prostą ku temu odcinkowi La Route, który biegł ku Tuluzie. Gdyby znaleźli się w tamtym miejscu, daleko od granic Perpignanu, mogliby już otwarcie dołączyć do karawan ciągnących poprzez Tuluzę dalej na północ, do Brestu będącego stolicą królestwa Britonu i zarazem rzekomą ostoją dla bogobojnych wyznawców Złamanego Krzyża. Yago był skłonny postawić na swoją hipotezę całkiem sporą sumkę, bo poświęcił dłuższą chwilę na przestudiowanie noszonych w tubie przy pasie map i ich analiza pozwalała mu obstawiać jedynie taki cel marszu.

Lecz teraz jasne stało się, że zbiegowie zaczęli skręcać ku północnemu zachodowi, w stronę potężnego górskiego masywu. Swarny nie miał pojęcia, czego mogli tam szukać. Czy chcieli się przedostać przez zaśnieżone przełęcze do wschodniej Hybrispanii? A może szukali schronienia wśród zdziczałych górali z Andory? Yago słyszał wiele mrożących krew w żyłach opowieści o tych ludziach i jeśli zbiegowie naprawdę pokładali w nich nadzieję na ratunek, mieli się gorzko rozczarować.

A potem spocony i głodny Polanin raz jeszcze spojrzał ku kępie wiązów, w cieniu których zapadła grupka równie co on zmęczonych nieszczęśników i znienacka jego umysłem zawładnął jeszcze jeden koncept. Tatuaże zbiegów, teorie szasera, wiąz-szafot i pocięta bliznami koszmarna gęba obłąkanego starcia.

Czy to było możliwe?

Czy ci ludzie uciekali do enklawy Gauthiera?!

Nanatarze, sześć godzin po opuszczeniu szlaku Yago ma wrażenie, że jest zajechany niczym koń po pełnometrażowym westernie (nie, żeby wiedział, co to takiego). Twój bohater bardzo oddalił się od cywilizowanych okolic, jest w prawdziwej dziczy bez namiotu i bez większych zapasów. A wszystko wskazuje na to, że zbiegowie naprawdę mogą próbować przedostać się do Queribusu. Będziesz chciał nadal za nimi podążać licząc na spotkanie z Żercami czy w końcu się poddasz i zawrócisz na południe licząc na to, że jakimś cudem dogonisz słodką panią Durmont?


 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13-02-2023, 09:58   #249
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację


”Chat Sanglant’, południe 24 sierpnia 2595

Nastroje w mieście uległy wyraźnej zmianie. Ktoś przyjezdny być może by tego nie zauważył, ale Jehan nie dał się oszukać pozorom. Perpignan już wiedział, że na morzu wydarzyło się coś złego, a wciąż utrzymywane w tajemnicy szczegóły zajścia tylko potęgowały spekulacje, które żyły własnym życiem przy herbacianych stolikach. Fauconi należeli do rodzin Bordenoir zamieszkujących Perpignan od pokoleń i nikt zdrowy na umyśle nie mógł się łudzić nadzieją, że nerwowa aktywność załóg łodzi ujdzie publicznej uwadze. Wypłynięcie ciężkich kutrów, później wieści o widzianych na widnokręgu flarach, kolejne opuszczające port jednostki floty, wyjazd kolumny Komów z konsulatu, powrót Insubmersible z więźniem oraz dwoma trupami na pokładzie, w tym z ciałem wysłannika czerwonokrzyżowców.

Miasto wrzało i zmierzający do “Krwawego Kocura” Jehan Baudelaire widział to na każdym kroku, czytał w spiętych obliczach zbitych w grupki przechodniów, w odgłosach wiedzionych przez nich dyskusji. W rozmowach co rusz budziła się do życia kolejna teoria, każda następna bardziej fantazyjna i niewiarygodna - jak choćby podchwycona przez Jehana jednym uchem plotka, jakoby pod miastem ktoś mordował na gościńcu żołnierzy Rezysty. Ktoś inny szybko dodał dwa do dwóch na wspomnienie ciężkich holowników, które jako ostatnie wyruszyły w morze i wszędzie w rozmowach zaczynało dominować przeświadczenie o jakiejś zbrojnej operacji związanej z dużym statkiem. I oczywiście coraz częściej w tłumie dało się wychwycić uchem nazwę Mufasa, bo regularnie kursujący pomiędzy Europą i Afryką parowiec już dwa dni temu winien był pojawić się w porcie.

W “Krwawym Kocurze” nie było o tej porze zbyt wielu gości, zdecydowana ich większość przebywała teraz w porcie i jego bezpośrednim pobliżu polując na strzępy jakichkolwiek nowych informacji. Pracujący dla Franceski Coquine personel - krępi muskularni barmani i rekrutowane przez wzgląd na nadprzeciętną urodę kelnerki - przygotowywał dolną salę na wieczorny napływ klienteli. Nadzorował ich jak zwykle Giovanni, który tym razem własnym ciałem zatarasował drogę próbującemu wejść na antresolę Jehanowi.

- Matka ma gościa - powiedziała najmłodsza latorośl Damy - Zabroniła sobie przeszkadzać. Musisz zaczekać. Idź do baru, zamów coś sobie na koszt matki, byle nie drogiego.

Sprzeczka z Gio nie miała w takich okolicznościach najmniejszego sensu, toteż młody Baudelaire cierpliwie odczekał trzydzieści minut dzielących go od spotkania z panią tego przybytku, popijając pędzony w piwnicach “Kocura” bimber i wodząc wzrokiem po wnętrzu głównej sali.

Dźwięk otwieranych drzwi, tupot szybko stawianych kroków na schodach. Wyczekujący tego momentu Jehan już był na nogach, już ruszał w stronę wejścia na antresolę żądny poznania tożsamości gościa, który go ubiegł. Dostrzegł schodzącą szybkim krokiem w dół postać w skórzanym płaszczu i założonym na głowę kapeluszu z szerokim rondem. Mężczyzna o gęstej jasnej brodzie, ze starą blizną przecinającą policzek i ze złym błyskiem w oczach. Jego kapelusz sam w sobie przyciągał uwagę będąc nietypowym rodzajem stroju w Perpignanie, ale zaopatrzony był na dodatek w szklane gogle na elastycznych tasiemkach przyszytych do boków ronda.

Borkański wynalazek, podobno świetnie się sprawdzający na czerwonych wydmach wokół pozostałości po pradawnej metropolii zwanej Wuppertalem.

Gość minął Jehana nie zwalniając kroku, ale otaksował młodzieńca spojrzeniem, które emanowało zdeterminowaną drapieżnością. Takim wzrokiem spoglądali na innych ludzie, którzy nie przywiązywali większej wagi do życia człowieka i którzy nie okazywali litości swoim ofiarom. Jehan pojął w jednej chwili, że spogląda na kogoś bardzo niebezpiecznego, a potem jasnowłosy Borkanin przeciął główną salę i wyszedł na ulicę.

Francesca Coquine siedziała wyprostowana w swoim siedzisku, wpatrzona zamyślonym spojrzeniem w drzwi, w których progu stanął Jehan Baudelaire. Nie uśmiechnęła się na jego widok, nie podjęła umownej gry pozorów jaką zwykli uprawiać przy okazji spotkań. Jehan dostrzegł krzesło przeznaczone dla gości, wsunięte po oparcie pod blat wielkiego biurka.

Borkański wizytator, kimkolwiek by nie był, nie dostąpił zaszczytu rozmowy przeprowadzonej na siedząco, chociaż spędził w gabinecie Damy ponad pół godziny.

- Jehan, mój chłopcze, usiądź - gospodyni przerwała niezręczną ciszę przemawiając głosem, w którym Bordenoir wychwycił gasnące nutki poirytowania - Wiem, co ci obiecałam, ale sprawy przybrały zaskakujący obrót. Zajęłam się Przedrzeźniaczami głównie z czystej ciekawości i muszę odłożyć to zlecenie. Nie jesteś głupi, sam już zauważyłeś, że w mieście coś się stało. Na morzu zaatakowano jakiś duży statek, z dużym prawdopodobieństwem jest to Mufasa. W pałacu i koszarach wrze, na dodatek parę godzin temu jeden z kutrów przywiózł do miasta trupa Szpitalnika, którego przysłał do nas wcześniej Bastion w Montpellier. Bardzo dużo się dzieje i moje priorytety uległy zmianie. Jestem pewna, że to rozumiesz.

Jehan skinął niejednoznacznie głową analizując w myślach usłyszane wieści. Francesca Coquine słusznie uchodziła za jedną z najlepiej poinformowanych osób w półświatku Perpignanu, toteż świadomość przewagi jaką miał nad nią Baudelaire sprawiała mu pewną niezaprzeczalną przyjemność. Świadomość przewagi w pozyskiwaniu informacji oraz fakt, że siatka Damy miała sporo luźnych oczek - najwyraźniej bowiem Francesca jeszcze nie wiedziała, że jej gość wypłynął nocą w morze i chwilę wcześniej z niego powrócił wtopiony pomiędzy hałaśliwych fauconich.

- Nie zostawię cię jednak z pustymi rękami - dodała gospodyni - Dowiedziałam się kilku rzeczy. Do ostatecznej rozprawy z Przedrzeźniaczami doszło w maju 2585, gdzieś za Prats-de-Mollo. Połączone siły fauconich, uzbrojonych górników i Lwów. Główna część szajki została eksterminowana, podobno harapowie zakazali brać jeńców. Kruk i kilku jego zaufanych zdołali wymknąć się w ostatniej chwili, ale Pałac nie odpuścił. Poszli ich tropem w miejsce, które podobno było świetnie przygotowaną kryjówką i tam ich dopadli. Ale o tym, co się tam stało, nikt nie chce mówić. Była tam tylko garstka naszych oraz Afrykanie. Podobno najpierw mieli zamiar przeprowadzić egzekucję jeńców na miejscu, doszło do kłótni, w końcu przywieźli ich do miasta, prosto do konsulatu. Rządził tam wtedy poprzednik Elani, Ghareb Mansib. Dogadał się z regentem, oddał połowę schwytanych Pałacowi dla potrzeby pokazowej kaźni, a drugą połowę zachował dla siebie. Ślad później po nich zaginął. Przedrzeźniacze przestali istnieć aż do teraz, przez ponad dziesięć lat nikt o nich nie słyszał. Przemytniczy interes w Pirenejach przejęły inne szajki, mniejsze i zainteresowane wyłącznie szmuglem.

Francesca sięgnęła po jeden ze swoich ułożonych idealnie na kupce zeszytów, otworzyła go na pierwszej czystej stronie.

- Policzę ci to zlecenie po kosztach, chłopcze, a i tak wyjdzie bardzo drogo. Dotarcie do tych informacji słono mnie kosztowało, znacznie więcej niż sądziłam. Pół tysiąca dinarów. Mogę ci rozłożyć na raty. Nie patrz tak na mnie. Źródło kazało sobie drogo zapłacić. Gdybym miała więcej czasu, może dotarłabym do kogoś innego, ale po dziesięciu latach bardzo trudno znaleźć kogoś, kto zna tamte wydarzenia, ciągle żyje i mieszka w mieście. I jest wystarczająco wiarygodny, bo usłyszałam w tej opowieści rzeczy wręcz niedorzeczne.

Poruszony wysokością honorarium brokerki Jehan wciąż zbierał w myślach odpowiednią ripostę na żądanie Franceski, toteż jedynie uniósł brwi słysząc jej ostatnie słowa.

- Mój informator był pod Prats-de-Mollo w 2585 - wyjaśniła Dama - Rozmawiał z fauconimi, którzy wrócili z kryjówki Kruka. Mówili coś o ludziach nazywanych Aniołami, nawet o magii! Że tę kryjówkę można było odnaleźć tylko dzięki zdradzie albo szamańskim sztuczkom anubiańskiego czarownika, który towarzyszył Lwom. Cokolwiek się tam stało, miało na nich traumatyczny wpływ. Nie wiem czy chcę wiedzieć na ten temat więcej. Tak czy owak to daleka przeszłość. Stać cię na zapłatę od razu?
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13-02-2023, 21:49   #250
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
Na trawiastych bezdrożach Franki, południe 24 sierpnia 2595


Widok wiązu zabolał Pollanina niemal fizycznie. Tak okazałe jak ten, który podziwiał zdarzały się niezwykle rzadko w tutejszych lasach. W wyobraźni Swarnego tworzyły mapę ołtarzy Anabaptystów. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli ma dojść do spotkania to ludzie pod drzewem są bacznie obserwowani. Przynajmniej do wieczora. Obserwowany jest zapewne teren wokół, przynajmniej on by tak zrobił mając ku temu środki. Naraz stając się liściopodobny Yago stężał, jak osaczone zwierzę.

Prędko odechciało mu się dowodów, uznał, że ma ich w sam raz. Jak nic zbiedzy z wiosłem i tatuażami spotkali się tu z wyznawcami złamanego krzyża. Teraz, czy później żadna różnica. Jednocześnie mając niepewność, że może być zauważony przez zwiadowców Gauthiera, nie potrafił przerwać petryfikacji.

Wolno, jak zwijający się kwiat, lub nawet próchniejący pień, przywarł płasko do gruntu. Dopiero w tej pozycji rozejrzał się po okolicy wypatrując ruchu w pobliżu, oceniając gdzie mogliby ukrywać się obserwatorzy. Zanim ruszył musiał się upewnić, że nikt go nie zauważy. W grę nie wchodziła tylko konfrontacja z ósemką uciekinierów, których mógł wyrżnąć jednego po drugim, a z zaprawionymi w boju wojownikami.

Czas obserwacji wykorzystał na posiłek, bo nad szóstką brzucha zaczęły przebijać żebra. Wydobył spod naramiennika ledwo podsuszony kawałek zajęczyny i małymi kęsami długo przeżuwał surowe mięso. Wszystko się złożyło, upolowany kicaj dał mu swoją siłę, Swarny przegryzł surowiznę dziką jagodą, wiedząc z doświadczenia, że dobrze wpływają na wzrok w nocy. Wtedy między krzakami, a trawą dostrzegł dobrze sobie znany kształt kapelusza. Grzyby przypominały mu znane z Pollenu kołpaczki, zebrał dwie rodzinki. Zawinął w liścia, schował pod kurtkę. Postanowił sprawdzić to później, tymczasem skoro upewnił się, że nie powinien być zauważony przez nikogo, zaczął wycofywać się ślimaczym tempem. Od kryjówki do kryjówki.

Duch zająca obdarzył go zwinnością i czujnością, jagody ostrzyły bystrość oczu, cóż by się stało gdyby zjadł grzybki, rozważał Swarny skryty dla odmiany pod nawisem skalnym w parowie. Mógłby się podszyć pod samego Gauthiera i przejąć władzę w bandzie babtysów, ale Yago nie chciał być szefem oprawców, wolał wrócić do panienki i Franków i opowiedzieć im jak widział ludzi z wiosłem i babtystów spod znaku złamanego krzyża pod wielkim wiązem.

Oceniwszy, że jest wreszcie w bezpiecznej odległości wyprostował się spoglądając po raz ostatni miał nadzieję w kierunku grupy pod drzewem.

- nashledanou - powiedział, choć wolałby nie, to miał inne przeczucia.

Zachowując dużo większą niż uprzednio czujność tropiciel zawrócił. Z ambiwalentnymi uczuciami pomyślał o gnuśnej Frankijce, postanowił jak najszybciej ją wykorzystać, zarówno zdobywając ciało i koneksje, by wkupić się w bogaty i wpływowy dom Franków. Niemniej należało pannę uprzednio odnaleźć, toteż Yago obrał forsowny marsz do miejsca obozu, do którego zmierzali szaserzy.

Deklaracja jasna.
Drogi mistrzu, może coś tam obserwując jeszcze w struchleniu teren Yago wypatrzył?

 
Nanatar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172