Frachtowiec-widmo
24 sierpnia 2595
Nic nie czaiło się na nich za rogiem. Ani tym, ani następnym, ani nawet jeszcze dalszym. Dogłębne przeczesanie całości "Mufasy", za jakie wzięli się na krótko po odnalezieniu składowiska zwłok załogi, przebiegło sprawnie i w nieco bardziej rozluźnionym duchu - odnalezienie trupów załogi, jakkolwiek makabryczne i straszne, rozwiązało wszak tajemnicę frachtowca, wyzuło napięcie z mięśni i upewniło grupę abordażową, że nic niespodziewanego nie czyhało na nich w cieniach.
Jehan skorzystał z pierwszej okazji i oddzielił się od reszty towarzyszy nocnej podróży, potrzebując paru chwil dla samego siebie. Echo i wspomnienie nie tak dawnego ataku paniki, do tego w obecności tylu świadków, dalej rozlewały się gorzkim smakiem w jego ustach i gorącem złości po ciele, nie wykazując oznak, jakby miały prędko odejść w zapomnienie.
”Kwestia zmęczenia,” skonstatował chłopak, tłumiąc kolejne, coraz to częstsze, ziewnięcia grożące wyrwaniem się z gardła. Skupiając się na własnych oddechach, pozwolił oczom przyzwyczaić się do ciemności podpokładowego labiryntu, rezygnując chwilowo z jakiegokolwiek oświetlenia, by niepotrzebnie nie zwabić któregoś z towarzyszy.
Młody Bordenoir ruszył dalej po paru chwilach, przesuwając się skrzypiącym szkieletem niczym duch, bezszelestnie. Solowe
tour de “Mufasa” wyglądało już zgoła inaczej od początkowego zwiadu - jak wcześniej tylko zerkał w mijane pomieszczenia, tak teraz każdemu z nich poświęcał parę chwil na dokładniejsze przeszukanie, zbierając co wartościowe znaleziska. Oportunizm wszak zobowiązywał.
Miłą niespodzianką był fakt, że okręt nie został do końca oczyszczony z ciekawych fantów przez grasujących niewolników i Jehan był w stanie uzbierać dosyć znaczną kolekcję łupów. Co prawda pojedyncze przedmioty nie były warte wiele, ale zebrane do kupy stawały się
jakimś zyskiem. Baudelaire nie był jednak przemytnikiem i większość zdobyczy została rozdzielona na trzy pakunki, owinięte w odzież lub skarpety i wciśnięte w dyskretny kąt. Garstkę błyszczących denarów przygarnął jednak prędko, podobnie jak niedziałający zegarek kieszonkowy z brązu, niemalże pełną butelkę
Ògógóró, talię kolorowych kart do gry czy grawerowaną zapalniczkę. Na dłużej zatrzymał się przy znalezisku w postaci szkicownika zapełnionego, jak się okazało, rysunkami dalekich i egzotycznych dla Bordenoira stron. Jehan nie mógł sobie odmówić powolnego wertowania kolejnych stron i podziwiania kunsztu artystycznego, kiwając głową z aprobatą. Album zostawił tam, gdzie go znalazł, wyrywając tylko jedną z pustych kartek.
Chłopak zakończył swój obchód w kuchni okrętowej, sadowiąc się ze skrzyżowanymi nogami na metalowym blacie z miską zimnej już zupy rybnej, gdy żołądek odezwał się przeciągłym burczeniem. Wczesne śniadanie siorbał bezceremonialnie i niespiesznie, ignorując charakterystyczne skrobania i piski szczurów gdzieś za rogiem, tłamsząc wzbierającą chęć chwycenia za rondel i przerobienia gryzoni na krwawą miazgę. Jedynie fakt, że osławiony Zbrojmistrz Perpignanu zbłaźnił się wraz z nim, łagodził gorąc wspomnienia kanonady.
Gdy pusta miska wylądowała w zlewie, Bordenoir wyciągnął stronę ze szkicownika i ołówek, pochylając się nad blatem. Przyświecając sobie zapalniczką, pewnymi ruchami naszkicował linie tego dziwnego tatuażu, jaki zdobił skórę jeńca z klifu. Wypalona w pamięci geometria znaku została przeniesiona na papier cztery razy, w równych odstępach. Jehan rozciął papier na cztery, wciskając skrawki w wewnętrzną kieszeń płaszcza. Zamierzał w końcu potwierdzić słowa Wanadu przez własne źródła i równie dobrze mógł poczynić przygotowania do tych badań już tutaj.
Jehan kuchenne szafki przetrząsnął w sumie tylko w imię bycia kompletnie
dokładnym, przelotnie rejestrując konserwy, puszki i słoiki tam zalegające. Jedna tylko rzecz przyciągnęła jego uwagę - znalezisko najcenniejsze ze wszystkich dotychczasowych. Chłopak ze szczerą radością chwycił za pojemnik, okręcając wieko.
—
Ohhh — jęk zadowolenia godny miłosnych uniesień wyrwał się mu z gardła, gdy intensywny zapach drobno zmielonej kawy zalał nozdrza. —
Oh tak, idziesz ze mną.
Chłopak wcisnął słoik - owinięty przezornie w chustę ściągnięta z szyi - do torby, którą przewiesił zaraz przez ramię i, ziewając, przeciągnął się. Powieki naprawdę zaczynały ciążyć.
—
Dobra, starczy.
Jehan przylgnął do załomu korytarza, pozwalając kompanom podróży wygadać się i wymienić wstępnymi ustaleniami. Miarkował, że obecność
cywila mogła skłonić żołnierzy do powściągliwości w słowach, toteż wyłonił się zza zakrętu dopiero wtedy, gdy zapadła krótka cisza, w kroki wkładając już cały ciężar ciała i nie siląc się na dyskrecję.
—
Wreszcie was znalazłem! — Sapnął z uśmiechem. —
Przysięgam, ten okręt to istny labirynt, doprawdy!
Odpowiedziało mu tylko parę parsknięć ze strony Sokołów, mało przyjazne łypnięcie Assegaia i uważne spojrzenie Rentona. Krzyżując ręce na piersiach i wciskając dłonie pod pachy, Bordenoir zajął miejsce przy boku tego ostatniego, spoglądając ponuro na trupy załogi. Nadstawił uszu, gdy sierżant przemówił basowo, przegryzając wargę i kiwając beznamiętnie głową. Sierżant nieświadomie wokalizował tylko myśli, które Baudelaire zdążył już dawno przetrawić.
Nie licząc wzmianki o wcześniej wysłanych w morze perpignańskich flagowcach, o których Jehan zupełnie zapomniał i które
rzeczywiście powinny ruszyć w stronę wystrzelonych flar. Acz równie dobrze mogły być zajęte gonitwą za jakimś szmuglerem, który miał pecha nań trafić. Jakby nie było, tą kwestię Baudelaire odnotował bardziej jako komentarz na mentalnej liście, aniżeli pełnoprawny punkt.
—
Temu nie wykluczam, że niewolnikom pomógł ktoś z zewnątrz. A może nawet oni szturmowali Mufasę razem z tym kutasem bez jęzora z klifu.
—
Lub z wewnątrz — podsunął Jehan, zerkając na sierżanta. —
Warto byłoby znaleźć manifest pokład...
Bordenoir urwał, gdy Renton pokręcił wymownie głową. Brwi chłopaka w jednej chwili zjechały ku sobie w niejasnym wyrazie, a w oczach błysnęło coś na kształt... podejrzliwości? Koniec końców jednak, reakcję ograniczył tylko do wzruszenia ramionami.
—
To wszystko... — Jehan machnął szeroko dłonią. —
To wszystko zdaje się być zbyt... zorganizowane, jak na nagły bunt będący losowym zrywem, nawet na mój prosty rozum. Ktoś tym wszystkim dowodził, być może planował od dłuższego czasu. Tylko kto?
Myśli Jehana przelotnie zjechały w kierunku Przedrzeźniaczy i chyba-Kruka. Być może los, jaki spotkał “Mufasę” był częścią tejże tajemnicy, jakimś szachowym manewrem którego kompletne implikacje miały stać się jasne dopiero pięć ruchów naprzód, ale to była jedynie kolejną teorią. Do tego taką, której nie mógł oprzeć o jakikolwiek fakt. Może po prostu i zwyczajnie rok dwa tysiące pięćset dziewięćdziesiąty piąty miał okazać się złym rokiem dla Perpignanu.
Jehan milczał więc, ożywiając się dopiero na słowa Rentona o powrocie do Perpignanu.
—
Obowiązki wzywają — przytaknął sierżantowi, ruszając z miejsca.
Wzywały. Podobnie jak i usnute już poprzedniego wieczora plany. Jehan nie miał najmniejszej ochoty wracać do miasta na pokładzie holowanego “Mufasy” - jego grafik już i tak napuchł na tyle, że dzień mógł okazać się za krótki i nie mógł sobie pozwolić na jeszcze większe straty światła dziennego.
Marnotrawstwo nie leżało w naturze Bordenoira.