W drodze na południe, noc 24 sierpnia 2595
- To jest niedopuszczalne.
Assegai przemawiał tonem niemal idealnie pozbawionym emocji, ale słuchający go Europejczycy byli pewni, że wojownik w każdej sekundzie może eksplodować nieposkromioną furią. Skupieni za plecami Zbrojmistrza harapowie najpewniej nie rozumieli niczego z frankańskiej mowy, lecz znali swojego dowódcę dość długo, aby móc czytać bezbłędnie mowę jego ciała. Wszyscy zaciskali ręce na akaczach, drzewcach krótkich myśliwskich włóczni i noży do patroszenia zwierzyny. Ich przekrwione oczy błyszczały maniakalnie w szczelinach ceremonialnych masek.
Wojskowi Rezysty i dwaj oficerowie łącznikowi Bordenoir rozumieli doskonale kocioł emocji wrzących w duszach afrykańskich wojowników. Jedno źle wypowiedziane słowo, jeden błędnie zinterpretowany gest mógł w mgnieniu oka rozpętać krwawe piekło. Harapowie czuli respekt wyłącznie wobec swoich mocodawców z Trypolisu, wobec Wron z Europy żywiąc w zamian lekceważenie, pogardę lub otwartą wrogość, w zależności od okoliczności. Plotki głosiły, że czarnoskórzy wojownicy okazywali szacunek wyłącznie Alpejczykom, jednakowoż Jehan nie znał żadnego Helwety mogącego potwierdzić owe pogłoski.
- Te stworzenia należą do Trypolisu, są własnością Neolibii - mówił dalej Assegai, znacząco pieszcząc palcem kabłąk karabinu - Przyłożyły rękę do morderstwa załogi statku, który należy do czcigodnej Elani. Wystawiły na szwank reputację Neolibii w tym regionie. Nie ma dla nich kary innej niż publiczna egzekucja na szafocie w Algierze lub nawet Trypolisie. Muszą stać się przykładem dla wszystkich chcących uciec z Afryki, dowodząc że ręka sprawiedliwości dosięgnie ich nawet w Europie.
- Ślepa zemsta przyniesie mierne korzyści - odrzekł z ewidentnym niesmakiem kapitan Demarque - Ci ludzie posiadają ważne informacje, dlatego znaleźli się pod naszą protekcją…
- W dupie mam twoją protekcję! - warknął Assegai - Nie próbuj rozporządzać własnością Trypolisu, nie masz do tego prawa! Gdybyś to powiedział na afrykańskiej ziemi, już rzygałbyś krwią!
Od chwili powrotu negocjatorów na szczyt wzniesienia w powietrzu wisiało wrażenie narastającego napięcia, które tężało z każdą sekundą i z każdym wypowiedzianym słowem. Usytuowany bezpiecznie za parą Morskich Diabłów, Jehan przysłuchiwał się coraz gwałtowniejszej rozmowie obserwując jednocześnie z wysokości krawędzi wąwozu anabaptystów oraz otoczonych przez nich zbiegów. Obie grupy mogły współdzielić wiarę w absurdalne nauki Złamanego Krzyża, ale dla Baudelaire oczywistym było, że Żercy nie mieli do uciekinierów ani krzty zaufania i przez cały czas trzymali ich na celownikach. Bez trudu i bezwzględnie złamali przejściowy opór byłych niewolników, gdy ci wpadli w histerię na wieść o potrzebie wybrania dwóch kandydatów na wyjazd do Perpignanu. Przywódca Żercow bez wahania wybrał Larię nie zwracając większej uwagi na bezsilny szloch Purgaryjki, potem w obliczu braku chętnych sam wskazał jednego z mężczyzn. W tym akurat przypadku obyło się bez równie dramatycznej sceny, ponieważ wybrany na chybił trafił niewolnik od razu zemdlał, a po ocuceniu wpadł w niemal katatoniczne otępienie.
Jehan zachodził przez chwilę w głowę, jak wiele prawdy skrywały w sobie opowieści o strasznym traktowaniu krnąbrnych niewolników w Afryce i kim byli w rzeczywistości członkowie drugiej grupy, jakże odmienni w zachowaniu i determinacji od gromadki zagubionych nieszczęśników w wąwozie. Przywołane wspomnienie strzelca z klifu, gotowego stawić czoła załogom trzech morskich kutrów, a potem zdecydowanego popełnić bez wahania samobójstwo stały w ogromnym przeciwieństwie do Larii i jej kompanii.
Rozważania te szybko odeszły w niepamięć, kiedy sierżant Renton przekazał kapitanowi Demarque uzgodnienia poczynione z Żercami czyniąc to w obecności Zbrojmistrza Assegai - co pociągnęło za sobą błyskawiczną eskalację nastrojów.
- Nie jesteśmy w Afryce, a ty przemawiasz do dziedzica Starej Krwi! - odpowiedział Demarque kładąc dłoń na kaburze pistoletu - Gdybyśmy byli w Montpellier, Sangowie już by zakuwali cię w dyby, dzikusie! Ci ludzie pojadą do Perpignanu pod opieką sierżanta Rentona i reszty moich ludzi! Sierżancie, proszę odeskortować więźniów do naszego wozu!
Widząc oczy Assegai błyszczące czerwoną mgiełką ponad zasłaniającą jego twarz półmaską, Jehan skamieniał na ułamek chwili.
I chociaż Zbrojmistrz wciąż jeszcze stał w bezruchu, młody Bordenoir oczyma wyobraźni już widział kapitana Hugo Louisa Demarque upadającego na ziemię z gładko odciętą głową…