|
Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo. |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
26-11-2023, 13:53 | #191 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
26-11-2023, 13:54 | #192 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
26-11-2023, 21:24 | #193 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 47 - 2519.07.19; fst; przedpołudnie - zmierzch Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Bursztynowa 17; kamienica Pirory Czas: 2519.07.19; Festag; popołudnie Warunki: salon, gwar głosów, jasno, ciepło; na zewnątrz: dzień, pogodnie, łag.wiatr; umiarkowanie (0) Wszyscy https://i.imgur.com/OsgrRq2.jpg Humory dopisywały. Ale nie było się co dziwić. Zwykle jak ludzie byli na świeżo po smakowaniu i poznawaniu swoich ciał to opanowywało ich przyjemne rozleniwienie i poczucie wspólnoty. Tak było i tym razem. Więc gdy się bez pośpiechu i po kawałku pstrokate towarzystwo znów zebrało w salonie gospodyni tym razem był tu już wstawiony i nakryty stół przy jakim mogli rozsiąść się goście. Nie wszyscy jeszcze byli w pełni ubrani jak wówczas gdy się spotkali tu kilka dzownów temu zaraz po przyjeździe ze świątyni aby odprawić “psalmy żałobne na cześć przedwcześnie zmarłej księżnej - matki”. Teraz jak znów tu siedzieli tylko przy wspólnym stole to wciąż było widać smukłe udo tam, zbyt odkryty dekolt tu i panowała bardzo przyjacielska atmosfera. Wyglądało na to, że wszyscy uczestnicy zabaw w prywatnym loszku Pirory bardzo się ze sobą zbratali. Więc przy obiedzie dominowały uśmiechy, anegdotki i sprośne dowcipy. Nawet khornici zostali na ten obiad i wydawali się być zintegrowani z resztą grupy nawet jeśli większość z nich stanowiły slaaneshytki. Na świeżo wspominano sobie różne zabawne lub godne zapamiętania urywki z własne zakończonych zabawy. - To diwy teatralne mają takie ładne i odważne tatuaże? - pytała zaciekawiona Łasica swojej panny młodej. Bo gdy orgia na dole się rozkręciła na tyle aby pozbyć się swoich ubrań to okazało się, że miodowłosa aktorka ma nietypowy ale wymowny tatuaż na swoim łonie. Nieco niżej niż obie tutejsze łotrzyce, na tyle nisko, że bieliza powinna go skutecznie zasłonić i przecież na co dzień nie biegało się w samej bieliźnie. Tatuaż przedstawiał ponętne, czerwone usta w koronie, kusząco rozchylone co bardzo przypadło do gustu nie tylko łotrzycom. Otto zaś mógł na własne oczy przekonać się, że podobnie ozdobione kobiece łono widywał w swoich snach chociaż wtedy nigdy nie widział twarzy właścicielki. - Mam nadzieję, że nie! Przecież po to go sobie zrobiłam aby był wyjątkowy! - roześmiała się von Tresckow i z rozbawieniem przysunęła do ust swojej małżonki widelczyk z kawałkiem ciasta. Co ta przyjęła z ochotą, że aż przyjemnie było popatrzeć. - No a nasza milady to oh i ah! Palce lizać! Tak mnie wytrzęsło, że myślałam, że mi mózg wyskoczy. Ale oczywiście gdyby milady miała ochotę na powtórkę to jestem do całkowitej dyspozycji! - Odette też nie mogła się nachwalić nad żywotnością i urodą córy Węża. Nawet nie przestraszyło jej to gdy ta nieco zmieniła swój wygląd, dokładnie to obdarzyła się sama jak najbardziej męskim przyrodzeniem. I to bardzo dorodnym. A potem tak jak zapowiedziała dopilnowała aby panny młode miały uda ściekające od jej nasienia. Właściwie nie tylko uda. I trudno było się pogubić w tym galimatiasie ciał czy naprawdę każda panna młoda miała z nią przyjemność ale jeśli nawet nie to chyba niewiele brakowało. A przy stole coś żadna nie skarżyła się ani nie miała zażaleń. Chociaż takie sztuczki już jawnie zdradzały jej nadnaturalne pochodzenie lub posługiwanie się jakąś plugawą magią. - Cała przyjemność po mojej stronie. Mam nadzieję, że wiesz, że jesteś tu zawsze mile widziana. Jak zresztą także wy moje piękności. Oczywiście będę zaszczycona jeśli będziecie łaskawe o mnie pamiętać przy jakichś wizytach. - wężowowłosa chociaż dopiero co wróciła z harców w loszku jako jedyna wydawała się zachowywać mniej więcej nienaganny wygląd. Chociaż jej pełny biust wystawał kusząco frywolnie ukazując stanowczo zbyt dużo jak na damę z dobrego domu. Przy niej jednak jej dwórki i goście były w znacznie bardziej zdekompletowanych ubiorach bo jeszcze nikomu nie chciało się ubrać porządnie jak do wyjścia. Ten moment jednak zbliżał się i pewnie po wspólnym obiedzie ludzie zacznął się rozchodzić do swoich domów i spraw. - My też jesteśmy gośćmi szacownego Herr van Zee i jego wspaniałem córki. - Violette wskazała na ciemnoskórą piękność jaka niedawno harcowała w loszku razem z nimi. Wydawało się, że jej zauroczenie wężową milady trwa i dla niej skłonna jest na bardzo wiele. Łącznie z uczestnictwem w wyuzdanych orgiach w prywatnym loszku koleżanki. - Naturalnie, możecie mnie odwiedzać nawet bez zaproszenia. Wcale nie musimy czekać na wieczorek poetycki. Przecież to w drugiej połowie tygodnia! - Kamila była skora do podtrzymania znajomości i zażyłości na obecnym etapie. I gorliwie obiecała zrobić co się da aby znów móc przeżywać takie przygody zwłaszcza z wężową milady. - To może jutro? Fabi nas odwiedza w Wellentag. Uczymy się obcych języków. Ja ją uczę estalijskiego a ona mnie bretońskiego. Przynajmniej tak oficjalnie po to się spotykamy. - Pirora od razu zaproponowała spotkanie na dzień jutrzejszy. - Jeśli o mnie chodzi to jestem jak najbardziej za! Uwielbiam wam służyć! To takie poniżające i ekscytujące! - Bretonka była jedną z tych które ubrały się najmniej i wciąż siedziała w skórzanej obroży z podpiętą smyczą jakby chciała w niej pochodzić jak najdłużej. Zrobiło się głośniej i weselej gdy tak padały kolejne propozycje spotkań i sposoby jak by można obejść zakaz spotkań i wesel z powodów żałoby. Wydawało się, że szlachetnie urodzone damy mają całkiem sporo pretekstów aby się ze sobą spotkać. A co by robiły podczas tych prywatnych spotkań to już była ich sprawa. Jednak te właśnie zakończone zabawy dawały pewne pojęcie jak to może wyglądać w sprzyjających okolicznościach. Ludzie spoza śmietanki towarzyskiej mieli tutaj trudniej bo aby zachować pozory trzeba było za każdym razem wymyślić jakąś wymówkę aby ktoś taki miał się spotkać z taką nadobną szlachcianką. - Cudownie było was spotkać. Nawet nie wiecie jak się obawiałam, że nie będzie tu dla mnie żadnych rozrywek na odpowiednim poziomie. Na szczęście widzę, że Pirora i Soria stanęły na wysokości zadania z nawiązką. Cudowne przyjęcie! Dawno się tak dobrze nie bawiłam! - diwa o miodowych włosach miała naturalny autorytet i dar do koncentrowania na sobie uwagi. Poza tym już wszyscy wiedzieli jak znaczna jest to persona więc mało rozsądne było ją ignorować. Zwłaszcza jak się dopiero co wspólnie z nimi bawiła tam na dole. - Bo widzicie ja miałam sny. Już u nas w Saltmundzie. I te sny mnie skierowały tutaj. Bardzo pięknie wyuzdane sny! Uwielbiam takie! No i te sny mi obiecały tutaj rozkosze jakich jeszcze nie zaznałam. A muszę wam powiedzieć, że zaznałam ich bardzo wielu więc to wysoki próg do przekroczenia. No i widzę po dzisiejszym dniu, że chyba jednak sny nie zażartowały sobie ze mnie. I mam nadzieję, że to nie wszystko na co was stać ale powiem wam, że ten pierwszy raz z wami był wyborny. - Odette nie mogła się nachwalić tego przyjęcia i wydawała się być nim w pełni usatysfakcjonowana. Aż promieniała uśmiechem i wesołym spojrzeniem bo zebranych przy wspólnym stole twarzach. - To prawda. Chciałyśmy spotkać kogoś takiego jak my. Ale nie miałyśmy żadnego punktu zaczepienia. Przyjechałyśmy w ciemno. Ja rozpoznałam ten zamtuz gdzie pracowały dziewczyny ze swoich snów dlatego tam zaczęłyśmy. Wiedziałam, że prędzej czy później wiadomość dotrze do właściwych osób skoro właśnie ten zamtuz mi się śnił. I dlatego musiałyśmy narobić takiego rabanu z tym zamtuzem aby zwrócić na siebie uwagę. Więc jak dzisiaj zobaczyłyśmy tu Laurę i Onyx to wiedziałyśmy, że jesteśmy na dobrej drodze. - Vilette chociaż była o wiele bardziej skryta niż jej koleżanka z teatru to tym razem odezwała się bardziej wylewnie. Obecność dwóch mutantek podczas zabaw jakie wydawały się być zaprzyjaźnione z bywalcami tutejszego loszku oraz czerwona milady co w razie zachcianki mogła być nie tylko kobietą też mogła dać im do myślenia. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; ul. Morka ; przed kamienicą Czas: 2519.07.19; Festag; zmierzch Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, deszcz, powiew; nieprzyjemnie (0) Otto i khornici https://i.imgur.com/AjmaREr.jpg - To tutaj. Tamta brama. - Silny wskazał brodą na widoczną kilka domów dalej wejście. Chyba nie miało zamkniętej bramy i zapewne prowadziło gdzieś na podwórze i całe zaplecze kamienicy. - To te okna co się świecą. To oni. - herszt okryty kapturem dodał pokazując na widoczne prostokąty oświetlonych okien. Wyglądały dość zwyczajnie. Jak na tą okolicę. Było blisko rzeki, w Południowej Dzielnicy a więc mało ciekawe rejony. Wciąż było widno bo była końcówka dnia. Ale się rozpadało. Deszcz monotonnym rytmem bębnił o bruk, ściany, dachy i kaptury przechodniów. A jeszcze jak jedli obiad u Pirory to było tak słonecznie i przyjemnie! Deszcz jednak nie psuł dobrych humorów. Zabawa na Burstzynowej 17 była przednia i nawet gdy już wyszli na zewnątrz i zostali we własnym gronie to nie było słychać powodów do narzekań. Wręcz przeciwnie! Nawet Silny wydawał się tryskać pozytywną energią. I oczywiście nie mogli przez drogę oszczędzić sobie komentarzy. - A widzieliście jak ją brałem? Tą Bretonkę. Ale z niej dziwka! Jakbym ją zobaczył w burdelu albo na zapleczu “Kociołka” w ogóle bym nie powiedział, że to szlachcianka! Zwłaszcza jakby była goła! A specjalnie brałem ją na ostro i to wiecie nie tylko tam gdzie he he należy i nic nie jęczała, że nie można albo nie chce! Tak, dobra z niej dziwka. Jak będę następnym razem to też ją wezmę. - Silny do tej pory chyba nie miał za bardzo przyjemności z lady Fabienne to pewnie nawet jak coś słyszał o jej upodobaniach od koleżanek to pewnie nie uwierzył. Dopiero dzisiaj miał okazję się przekonać jaka ona jest i bladolica żona tutejszego kapitana musiała zrobić na nim pierwszorzędne wrażenie. Przynajmniej tak pod kątem korzystania z alkowy. No i chyba nawet podczas takich zabaw w loszku on i Łasica starannie się omijali ale na szczęście dla nich obojga z resztą nie mieli takich spięć i ładnie się z nimi bawili. - No też ją miałem. Ale mi to ta nasza gwiazda estrady się podobała. Zwłaszcza jak Soria ją brała z jednej strony a ja z drugiej. Uwierzycie? Wszyscy jej czapkują a ja ją brałem jak swoją markietankę w obozie! Ale wyperfumowana słodycz! Nigdy takiej drogiej dziwki nie miałem! - Rune też tryskał entuzjazmem z takiego spotkania. I podobnie jak kolega w iście koszarowym języku nie omieszkał skomentować uroków i talentów partnerek z jakimi miał przyjemność. I można było odnieść wrażenie, że im bardziej obraźliwe epitety lądują pod którąś z nich tym większe zdobyła sobie uznanie w ich oczach. - Mnie się podobało jak moja pani czyściła mnie ustami po tym jak Soria we mnie skończyła. Albo potem jak Łasica zapięła tą damulkę z estrady w dyby i mieliśmy z niej używanie. A w ogóle jak Soria to robi? Że wiecie, tam jej się to przyrodzenie robi? Najpierw jest jak każda z nas, znaczy kobieta a potem tak jej to zaczyna wyrastać no i już ma czym w nas wchodzić. Znaczy i tak mi się podobało tylko nie widziałam wcześniej czegoś takiego. Nawet nie wiedziałam, że tak można. Jak się z Marissą i naszą panią bawimy w wannie to ja wtedy przypinam sobie taką zabaweczkę i też je biorę. Zwłaszcza naszą panią. No ale to zabaweczka i nic mi nie wyrasta. Dziwne to takie trochę bo to jak z mężczyzną tylko, że też i z kobietą. - Annika szła razem z nimi i też podzieliła się swoimi przemyśleniami na temat kochanków i kochanek z jakimi miała przyjemność. - Hej a widzieliście Tobiasa? Ha! Bez tych swoich ozdobnych pludrów to już tak dumnie i elegancko nie wygląda! A i jednak ma jakieś ludzkie potrzeby choćby z takimi ladacznicami a nie tylko książki i nauki! - zaśmiał się Rune gdy przeszli do nieco mniej życzliwych uwag o uczestnikach właśnie zakończonej zabawy. - On to chociaż coś poużywał. A Sigismundus? Nie wiem po co on przyszedł. Widziałam, że raz gadał z naszą milady jak poszła przepłukać gardło i nawet z tą Odette też coś. Ale chyba najwięcej to z tą Violette. Ale, żeby się rozebrać i dołączyć to nie widziałam. - Annika dorzuciła coś od siebie i koledzy pokiwali głowami skrytymi pod kapturami dla ochrony przed deszczem. - Dobrze, że Strupas nie przyszedł. Jakby się rozebrał to dopiero byłby smród. Od razu by się ta zabawa skończyła! - zarechotał Silny ze swojego żartu ale nurglitami za bardzo się nie przejmował. Ale co do aptekarza to akurat ten złapał pod koniec spotkania Otto. Jak już na raty tłumek przemieszczał się z loszku na piętro aby się doprowadzić do porządku chociaż tak mniej więcej no i zasiąść do obiadu. Oczywiście chciał wiedzieć czy udało mu się zasiać którąś z koleżanek. Ale to jeszcze było na Bursztynowej, przed obiadem w szlacheckim salonie. A teraz przybyli na miejsce. Tutaj na zalewną deszczem ulicę w jaką przyprowadził ich herszt khornitów. Umilkli i obserwowali chwilę. Ale nic się nie działo. Czasem ktoś przeszedł w kapturze kryjąc się przed deszczem i tyle. - Dobra wiele do myślenia nie ma. Drzwi pewnie mają zamknięte… - Silny zaczął omawiać plan ale przerwał mu Rune. - Łasica by się przydała. Ona się zna na drzwiach i zamkach. - powiedział pewnie odruchowo ale z miejsca zarobił od łysego w kapturze bardzo krzywe spojrzenie. Wieć tylko uniósł dłonie w pokojowym geście, że nie było tematu. - Poradzimy sobie bez tej ladacznicy. - rzekł oschle Silny po czym wrócił do omawiania planu. - Weźmiemy kije i kamienie i rozwalamy okno. Wparujemy do środka i rozwalamy łby. Mamy im dać nauczkę kto tu rządzi. Sami się prosili. - plan rzeczywiście był bez zbędnej finezji ale pasował do maniery ulicznych opryszków. Zwłaszcza tak nabuzwanych energią po tak przyjemnym spotkaniu. - Ilu ich może być? - zapytał Rune rozglądając się dookoła. Kolega już zakładał kastet na lewą rękę. On sam schylił się i znalazł jakiś kamień wielkości jabłka. W sam raz aby nim cisnąć w okno. - Może pół tuzina. Może więcej. Ale do bitki to pół tuzina, może nawet mniej. Damy radę szmaciarzom. - burknął lekceważąco herszt i sprawdził czy świeżo nałożony kastet dobrze leży. Leżał. - Ale to niehonorowo. Tak z nienacka. Jak jakiś lis. - Annika odezwała się pierwszy raz odkąd dotarli na miejsce. I zaskoczyła kolegów bo popatrzyli na nią zdziwieni. - Co ty bredzisz? Wpadamy tam, robimy łomot i tyle. Nie bawimy się w jakichś durnych rycerzyków. Idziemy tam spuścić łomot. - Silny od razu się zirytował na taką reakcję. - No tak wiem. Ale powinniśmy to zrobić zgodnie z zasadami. Tak jakby Norra tego chciała. - czarnowłosa rzuciła szybko obronnym tonem aby przekonać kolegów do swojego zdania. Wspomnienie ich patronki zwróciło ich uwagę bo popatrzyli na siebie. Rune wzruszył ramionami i oddał inicjatywę hersztowi. - Czyli jak? - Silny zapytał krotko dając okazję najmłodszej z nich aby się wypowiedziała. - Wyzwyjmy ich. Otwarcie. Wyzwijmy ich do walki. I walczmy z tymi którzy mają na tyle jaj aby się z nami zmierzyć. To będzie honorowe. Z tego Norra by była zadowolona. A ataku z zasadzki nie będzie. Nie aż tak jak z otwartej walki wojowników. - pokojówka bretońskiej milady szybko wyłuszczyła jak to sobie wyobraża. To zmusiło jej kolegów do zastanowienia. - No łatwiej by było z zaskoczenia… - mruknął Rune ale ostateczną decyzję zostawił hersztowi. Ten podrapał się po mokrym od deszczu nosie i miał nie tęgą minę. - No łatwiej. No ale jak Norra tak chce… - westchnął jakby nie miał co do tego przekonania i wzruszył swoimi masywnymi barami. Po czym wziął kamień z ręki kolegi i wyszedł na ulicę. Ten widząc co się dzieje ruszył za nim a Annika po krótkim spojrzeniu na Otto też. Silny jak już się zdecydował to nie bawił się w jakąś finezję. Cisnął kamień przez szybę do środka aż huknęło rozbite szkło i wrzasnął. - E! Chabeciarze! Jak który chce dostać w pysk to wyłazić! Wybijemy wam te kłamliwe gadki z tych durnych łbów! No już jazda frajerzy wyłazić! Silny was wyzywa! Silny i ferajna! - hereszt khornitów zsunął kaptur aż się ukazała jego charakterystyczna łysa głowa. Obok niego stanął Rune i Annika. Oboje zaciskali pięści i gotowali się do bitki. Przez rozbitą szybę było dość dobrze widać zamieszanie w środku. Z początku panowało zaskoczenie tym nagłym atakiem. I były wojskowy weteran razem z zatwardziałym ulicznikiem chyba mieli rację, że gdyby działać z zaskoczenia to mieliby spore szanse na sukces. Jednak gdy to pierwsze zaskoczenie minęło tamci mieli czas aby ochłonąć. A na oko to było ich ze dwa razy więcej niż napastników. Słychać było ich chaotyczne krzyki. - Co jest?! Kto to? To ten frajer Silny! Chyba zgłupiał! Dawać chłopaki, pojedziemy ich! - na przemian słychać było różne głosy. I widać było jak ci w środku zbierają się, biorą swoje noże, kastety i pałki i wychodzą na zewnątrz. Jeszcze chwila niepewności i przez ową bramę jaką niedawno pokazywał im Silny wyszło właśnie jakieś pół tuzina. Kilka osób, głównie kobiet zostało w bramie aby obserwować to mordobicie. Podobnie w kilku oknach pojawiły się zaciekawione głowy. - No i doigrałeś się Silny! Teraz dostaniesz to na co od dawna ci się zbierało! - herszt wrogiej bandy wycelował w niego swoją pałkę. A jego kamraci zawtórowali mu przekleństwami i złorzeczeniami. - Hej patrzcie! Silny ocipiał, dziewczynę przyprowadził aby się za niego biła! - krzyknął któryś z nich jak zorientował się, że jednym z towarzyszy wrogiego herszta jest młoda niewiasta. - I dobrze, że przyprowadziłeś swoją dupę Silny! Zajmiemy się nią jak skończymy z tobą i tymi twoimi gogusiami! - krzyknął rozeweselony herszt na co reszta zarechotała złośliwymi uśmiechami. - Taki pewien jesteś? Hej Adria! Nie znudził ci się ten fajfus? Może byś chciała spróbować prawdziwego mężczyzny? Albo kobiety słyszałem, że i z nimi lubisz a my mamy dużo fajnych koleżanek! Zostaw tego tumana i chodż z nami! - Silny widocznie też miał wprawę w tych ulicznych gierkach i wiedział gdzie uderzyć aby bolało. Krzyknął do tej chyba najładniejszej z dziewczyn jakie stały w bramie za plecami swoich kamratów i ta zaśmiała się trochę nerwowo. - Dobra dość gadania! Bierzmy się za nich! - krzyknęła Annika co wydawała się już bliska pochłonięcia przez czerwony szał. - Właśnie! Jedziemy frajerów! - krzyknął Silny dobywając swojej ulubionej pałki. I ruszył do przodu. Dwójka jego towarzyszy za nim. Zaś z przeciwka runęła na nich cała rozzłoszczona banda jakich było prawie dwa razy więcej. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Bursztynowa 17; kamienica Pirory Czas: 2519.07.19; Festag; zmierzch Warunki: salon, gwar głosów, jasno, ciepło; na zewnątrz: dzień, deszcz, powiew; nieprzyjemnie (0) Joachim https://i.imgur.com/vKwF6vk.jpg Kamienica na Bursztynowej 17 jak zwykle okazała się gościnna dla przyjaciół Pirory. Tym razem też nie można było narzekać a tak znamienicy goście i pełny skład kultystów to się jeszcze nie trafił odkąd Joachim zaczął tu regularnie bywać po tych porannych mszach. Było tak przyjemnie i miło, że aż szkoda było wracać do domu. Niemniej po dość późnym obiedzie towarzystwo stopniowo jednak zaczęło się rozchodzić do domów. Pierwszy wyszedł gruby aptekarz, później grzeczny jak zawsze Tobias, wreszcie khornici i Otto którzy mieli jakąś sprawę do załatwienia. Niedawno pożegnała się lady Fabienne, już znów ubrana w czarną, grubą żałobną suknię jak przystało na damę ze śmietanki towarzyskiej i zabrała ze sobą swoją kasztanowowłosą pokojówkę. Bo Annikę puściła aby poszła razem z Silnym. No i tak po kolei odchodziły kolejne koleżanki. Laura z Onyx bardzo gorąco podziękowały za taką miłą gościnę i obiecały być wdzięczne za ponowne spotkanie i oczywiście obiecały, że gdyby tylko diwa miała życzenie je sobie zamówić to odłożą wszystkich klientów aby móc się z nią spotkać. A i prywatnie też były na to chętne. Pod koniec dnia także Burgund z Łasicą zbierały się już do wyjścia chociaż ta druga miała wyraźne opory aby rozstać się ze swoją panną młodą. Niemniej atmosfera rozleniwiała się coraz bardziej jakby dla równowagi po tym intensywnym początku dnia. I z początkowych gości zostało już niewielu. Co sprzyjało własnym przemyśleniom i wspomnieniom. A więc z samego rana zarobił sporo zdziwionych spojrzeń od sąsiadów w tylnych ławkach. Bowiem był zbyt dobrze ubrany aby tam siedzieć i pasował tam jak świni siodło. Powinien usiąść bliżej przednich ławek albo chociaż środkowych to by bardziej pasowało do jego ubioru. No ale poza tymi zdziwionymi spojrzeniami to nic takiego się nie stało. Plebs nie odważył się zapytać kogoś znaczniejszego skąd taka fanaberia aby siadać wśród nich. Po mszy jak podsłuchiwał rozmowy tu czy tam to okazało się, że przybycie sławnych aktorek ze stolicy oraz występ jednej z nich w zupełności zdominował tematykę rozmów. Każdy się pytał kto to jest, mówił, że pięknie śpiewa i chciał podejść aby chociaż rzucić okiem z bliska na te dwie nietuzinkowe damy. Inne tematy chyba zeszły na dalszy plan. Przynajmniej takie Joachim odniósł wrażenie gdy słyszał od sąsiadów w tłumie to co mówią do siebie. Rozmowa z van Hansenami nie była taka krótka. Zwłaszcza rodzice Froyi wydawali się być zaniepokojeni zniknięciem ich kolegi. Zwłaszcza w tak tajemniczych okolicznościach. I uznali, że zorganizowanie wyprawy poszukiwawczej to zacna rzecz jaką należy podjąć niezwłocznie. Baron Mikael obiecał, że zajmie się tą sprawą osobiście. Co dawało nadzieję, że tak się właśnie stanie i zorganizuje jakąś wyprawę na bagna. Froya od razu zgłosiła się, że też by chciała w niej uczestniczyć co znów wywołało różnicę zdań między starszym a młodszym pokoleniem von Hansenów. A już tutaj, u Pirory, to okazało się, że obie damy z Saltmundu są wszechstronnie wykształcone. Ale sztuką magiczną się nie parają chociaż niektóre jej aspekty wydawały im się fascynujace. Zaś w sprawami astrologii były zainteresowane zwłaszcza możliwościami jakie daje ich przewidywanie przyszłości. Tutaj nawet były skłonne posłuchać eksperta o ile ten by opowiadał o tym w zajmujący sposób. - A co chcesz o niej wiedzieć? Zresztą masz ją tutaj to sam z nią porozmawiaj. - Onyx nie była niedostępna jeśli chodziło o jej ciemnowłosą koleżankę z pracy ale trochę była zdziwiona, że ją o nią pyta skoro tym razem Laura jest tutaj we własnej osobie. Obie pracowały w tym samym zamtuzie i miały w tym doświadczenie. Onyx raczej specjalizowała się w sztuce szpicruty i pejcza ale oczywiście potrafiła też być słodko uległa jeśli klient sobie tego życzył. A Laura nie miała tak dominującego charakteru tak z natury ale oczywiście podobnie jak koleżanka mogła wejść w taką rolę gdy praca tego wymagała. A miała ksywę Larwa bo właśnie “robiła to” z różnymi ohydnymi kreaturami ku uciesze klientów i chyba swojej samej też. Bo te robactwo Oster bardzo sobie chwaliła i miała ochotę na powtórkę. Ale czy by się dała namówić na wycieczkę na Diabelskie Bagna tego Onyx nie miała pojęcia i radziła porozmawiać z samą Laurą. Zresztą jak na prawie większość dnia jakie spędził w gościnie u van Dyke to miał okazję porozmawiać i z Laurą i Tobiasem i Sigismundisem i nawet z Sorią. Każdy nawet podczas najdzikszych karesów potrzebował chwili odpoczynku czy zwilżenia gardła. A przy obiedzie, tuż przed lub po było też mnóstwo okazji aby z kimś porozmawiać na stronie albo i przy stole. A teraz obie łotrzyce kultu szykowały się już do wyjścia, żegnając się czule z tymi co jeszcze zostali ale zanosiło się, że i trójka szlachcianek wkrótce wróci do rezydencji van Zee gdzie nie było ich od wyjazdu na poranną mszę.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
09-12-2023, 20:07 | #194 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 09-12-2023 o 20:11. |
15-12-2023, 15:14 | #195 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
17-12-2023, 06:48 | #196 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 48 - 2519.07.20; wlt; ranek - popołudnie Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Bursztynowa 17; kamienica Pirory Czas: 2519.07.19; Festag; popołudnie Warunki: salon, gwar głosów, jasno, ciepło; na zewnątrz: dzień, pogodnie, łag.wiatr; umiarkowanie (0) Wszyscy Pierwszy raz większa ilość kultystów mogła być świadkami jak odbywa się zasianie nosicielki. Wcześniej jedynie Onyx, Otto no i oczywiście nurglici brali udział w kontynuowaniu po mileniach dziedzictwa Oster. A wczoraj w salonie Pirory była okazja się temu przyjrzeć. Co prawda większość musiała wstać ze swoich miejsc i otoczyć centrum widowiska aby dało się coś zobaczyć. Ale przynajmniej było co oglądać. Zwłaszcza, że Laura siedząca na udach Sorii to raczej nie był nieprzyjemny widok. Zwłaszcza jak siedziała z zadartą spódnicą i obnażonymi, zgrabnymi nogami i łonem. A wężowa milady sprawnie pieściła palcami to wrażliwe miejsce, jej piersi i całowała jej usta co ladacznica przyjmowała z tak wielką ochotą, że aż było miło popatrzeć i posłuchać. Znacznie to ułatwiło zadanie Otto. Ten bez trudu mógł zagłębić niepozorną, brązową rurkę z wypalonej gliny we wnętrzu młodej kobiety. I gdy ta chętnie współpracowała nie było to wcale trudne. Potem trzeba było powoli naciskać tłok strzykwy aby zostawić zawartość w środku. I już. Można było wyjąć pusty już pojemnik na zewnątrz. I powtórzyć całą operację bo Laura chętnie zgodziła się z sugestią grubego aptekarza na zwiększenie dawki skoro dwie zniosła tak dobrze. Nawet zgodziła się przyjąć ten dar od tyłu gdy jej to zaproponował. - To tak też można? - zdziwiła się ale nie zmartwiła. Bez skrupułów zmieniła pozycję tak jakby córka Soren miała jej wymierzyć klapsy w jej nagi tyłek. Co zresztą się stało ku uciesze obu stron oraz widowni. A mnich mógł jej zaaplikować tam kolejne dawki jaj Oster. I już było po wszystkim. - I co teraz? - zapytała zaciekawiona diwa obserwując odkryte biodra ladacznicy z przodu i z tyłu. Wyglądały tak samo jak przed zasianiem. Może poza tym, że teraz ściekało jej po udach coś lepkiego ale przy takich zabawach jakie dopiero co zakończyły się w loszku nie powinno to nikogo dziwić. Gwiazda estrady wydawała się być zafascynowana tym całym procesem i chętnie o tym szczebiotała czy Laurą, czy Sigismundusem czy z kimkolwiek co miał coś ciekawego do powiedzenia na temat tej nietuzinkowej techniki z jaką uczciwie przyznawała nie miała wcześniej do czynienia. Za to Laura chyba z miejsca stała się ulubioną ladacznicą aptekarza. Wyglądał jakby po latach odnalazł jakąś ukochaną krewną i roztaczał ją wręcz rodzicielską opieką godną dobrego wujka. No i zerkał czy przypadkiem któraś z jej koleżanek nie zmieniła zdania ale nie odważył się o tym zagaić bezpośrednio aby nie drażnić sytuacji. Wkrótce zaś towarzystwo z wolna zaczęło się rozchodzić do swoich domów i spraw więc gościnny salon nieco piegowatej szlachcianki z Averlandu zaczął pustoszeć. Miejsce: Nordland; pd od Neues Emskrank; wioska Dahlem; chata Teermacher; główna izba Czas: 2519.07.20; Wellentag; popołudnie - zmierzch Warunki: jasno, ciepło; dość cicho na zewnątrz: dzień, ulewa, łag.wiatr; nieprzyjemnie (0) Joachim https://i.imgur.com/vDpoufI.jpg Joachim nie był do końca pewien czemu tyle im zeszło na tej podróży z miasta. Chyba trochę dlatego, że sam sobie organizwał dzień i nie musiał sam wstawać tak jak jego jednooki kolega pracujący w hospicjum. I mógł zacząć gdzień gdy mu było wygodnie. I chyba dzisiaj jednak potrzebował wstać później odsypiając te wczorajsze harce u Pirory. Ale przynajmniej miał co wspominać. Zapewne niewielu dawnych kolegów z altdorfskiego Kolegium czy dawnych uliczników z miasta miało okazję tak dokazywać z takimi ślicznotkami jak on wczoraj w prywatnym loszku koleżanki z tajnego spisku. Tylko, że niezbyt mógł się tym pochwalić z kimś spoza zboru. No ale świeżych wspomnień czar mógł mu towarzyszyć czy wczoraj pod koniec dnia czy dziś jak już zaczął nowy i nowy tydzień. Gdy po śniadaniu wraz z Guntherem wyszli z domu to już dzień roboczy zaczął się na dobre. Szli w kierunku Południowej Bramy i mijali codziennych przechodniów, wozy i czasem jakiegoś znaczniejszego mieszkańca miasta. A może nawet jednego z gości jacy się zjechali na odwołany turniej a wciąż jeszcze bawili tutaj zapewne licząc, że jednak w końcu ten turniej się odbędzie. Czy Mikael von Hansen rzeczywiście zorganizował wyprawę poszukiwawczą swojego zaginionego kolegi barona tego nie miał okazji sprawdzić. Ale wczoraj po mszy ojciec Froyi tak właśnie obiecywał zrobić. Dziś jednak młody astronom miał inne priorytetu i po opuszczeniu Południowej Bramy ruszył wąską przesieką w lesie jaka była drogą na południe. Mogła w końcu doprowadzić podróżnego do Saltmundu, stolicy prowincji ale on aż tak daleko nie zmierzał. Cel jego wyprawy był znacznie bliżej. Wioska Dahler miała się znajdować z pół dnia marszu. Miał więc czas zarówno na rozmyślania jak i rozmowy z Guntherem. Ruch był taki sobie. Na pewno mniejszy niż w mieście. Ponure drzewa zasklepiały wyżłobioną w glebie bliznę drogi szarym, ponurym firnementem. Dla dwóch osób to nie był zbyt przyjazny krajobraz. Bez trudu szło uwierzyć, że tu gdzieś gnieżdżą się jacyś banici, orki, gobliny czy zwierzoludzie. Spotkanie jakiegoś podróżnego wydawało się okruchem przyjaznego terenu w tej dzikiej krainie. Miał więc aż nadto czasu aby wspomnień swoją wczorajszą rozmowę z łotrzycami. Okazało się, że dwórki Sorii miały w tej materii pewne chęci i możliwości. Łotrzyce obiecały “się zakręcić” ale niczego nie obiecywały. Ot może trafi się jakaś fuszka w kuchni czy przy sprzątaniu. Chyba, że Joachim miałby inne propozycje gdzie zwykłe dziewczyny z ulicy by mogły znaleźć pozornie uczciwe zajęcie. Ostatecznie uznały, że to nie świątynia jak ostatnio im to trafiło więc może nawet nie będzie tak nudno jak tam jest całkiem sporo młodzieńców i nieco dziewcząt w kwiecie wieku jacy by mogli interesować ich gusta i to z wzajemnością. Pirora zaś zawołała Fabienne i bretońszka szlachcianka jak się okazało jest chyba najlepiej zorientowana z całego żeńskiego towarzystwa. - Mogłybyście spróbować swoich sił jako modelki. - zaskoczyła chyba wszystkich słuchających. A więc szybko rozwinęła temat. Akademia szkoliła głównie w morskiej tematyce. Ale skoro była jedyną prawdziwą uczelnią w mieście to miała też nieco mniej morskich tematów. Na przykład lekcje rysunku. A projektowanie galionów statków gdzie nie aż tak rzadko miały jakieś kobiece popiersia była szansa, że potrzebna będzie jakaś żywa modelka. Myśl o tym, że taka modelka miałaby pozować w samej koszuli albo i bez niej bardzo przypadła do gustu slaaneshytkom. Tylko zgodziły się, że to zadanie dla jednej z nich aby nie pakować obu w to samo miejsce. Sama Frau von Mannlieb też mogła całkiem swobodnie poruszać się jako gość na Akademii bo niegdyś sama uczęszczała do bretońskiego odpowiednika a i była żoną kapitana i pod jego nieobecność mogła go reprezentować. Co prawda zwykle z tego nie korzystała ale w razie potrzeby mogła tam się przejść z wizytą. Chociaż oczywiście na prawach gościa więc nie miała tam żadnych, wyjątkowych uprawnień czy przywilejów. No ale w godzinach otwarcia uczelni dawało to możliwość, że będzie mogła się tam pokazać. Ale to było jeszcze wczoraj. Dzisiaj już minęła pora obiadowa, ładna pogoda z pierwszej połowy dnia zaczęła się psuć a niebo szarzało i ciemniało złowróżbnie gdy w końcu obaj podróżni natrafili na drogowskaz prowadzący w bok jako drogę w leśnej przesiecę do Dahlem. Gdy jakiś czas później las ustąpił polanie jaka okazała się polami wokół wioski to już zaczynało mrzyć. Mrzawka szybko przeszła w porządną ulewę gdy już byli pośród zabudowań chat i pytali się chowających się po domach wieśniaków o Teermacherów. Ci wskazali im gestami która to chata. I gdy tam podeszli wśród narastającej ulewy drzwi uchyliła im znajoma, zarośnięta twarz jaką widzieli parę dni temu w mieście. - A witamy, witamy zacnych panów! Witamy, witamy! Do środka wejdzie, do środka bo pada i mokro! - gospodarz otworzył drzwi na ościerz aby wpuścić dwójkę gości. Po czym zamknął i przeszedł z małego przedsionka do głównej izby. Wystrój był skromny jak to w chłopskiej chacie. Główna izba była wspólna na jedzenie i spanie. Drzwi jakie było widać pewnie prowadziły do kuchni i zaplecza domu. Johan zaprosił gości do sporego, prostego ale solidnego stołu przy jakim pewnie jadali posiłki i innego nie mieli. Krzesła też były proste i solidne chociaż z oparciem i nawet troszkę ktoś je ozdobił w jakieś ozdobniki. - My właśnie z pola zeszli. Bo padać zaczyna. Oj, źle, źle. Zboże jeszcze na polu stoi. Byle tylko go nie zmłóciło bo bieda będzie oj bieda. No ale dobrze, że dobrodziej się pofatygował tak. My nie byli pewni, czy dobrodziej przyjdzie. Ale jak przyszedł to dobrze, dobrze. Matka zaraz coś zrobi bo dobrodzieje to pewnie drogą strudzeni. To zaraz coś będzie. - Johan co był tu główą rodziny no i wnukiem zaginionego dekady temu dziadka starał się co mógł aby ugościć zacnych gości jak należy. I zdawał sobie sprawę, że jako chłop nie może dorównać wielkiemu państwu z miasta. A i cała jego rodzina była zaciekawiona a trochę bojaźliwa wobec takich rzadkich gości. Żona zgarnęła dzieciaki i młodzież na zaplecze aby nie przeszkadzali w rozmowie. A i wkrótce pojawiły się proste misy z kaszą, serem i rybnym gulaszem. Nawet proste, gęste piwo do popity. Dzieciaki jawnie zżerały gości wzrokiem pełnym ciekawości. Ale nie odważyły się włączać w rozmowę. Starsi w tym ze dwoje prawie dorosłych byli bardziej stonowani ale też zaciekawieni i przejęci taką wizytą. Ale jasne było, że w ich imieniu mówi głowa rodziny czyli Johan. Obiad był prosty ale całkiem syty. Przyjemnie zalegał w żołądku miłym ciepłem. Zaś gorzkawe piwo przepłukiwało gardło, usta i też było syte. Po tej tradycyjnej gościnie rozmowa niejako zamarła gdy widocznie gospodarze czekali na to co teraz pocznie uczony gdy na zewnątrz ulewa rozszalała się na dobre. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Kupiecka 6; sklep Grubsona Czas: 2519.07.20; Wellentag; popołudnie - zmierzch Warunki: jasno, ciepło; dość cicho na zewnątrz: dzień, ulewa, łag.wiatr; nieprzyjemnie (0) Otto - A co ci się stało? Wpadłeś pod rozpędzony powóz? - Oksana powitała znajomego kultystę w habicie uniesieniem zdziwionych brwi. Bo jak wszedł z ulicy zalewanej przez aurę to właśnie ją akurat zastał na sklepie. Podeszła do niego dając znać ekspedientowi, że się zajmie nowym klientem. Potem odciągnęła mnicha nieco dalej. A, że akurat się rozpadało jak wyszedł z domu to w sklepie Grubsona było niewielu klientów. Rzeczywiście jak widział swoje odbicie w miarę spokojnej wodzie w dzbanie czy misie to wyglądał niezbyt zdrowo. I w hospicjum też się na tym poznali ledwo rano wszedł na recepcję. Bracia co go ujrzeli szybko zrobili rwetest na tyle, że pojawił się sam przeor. - Otto co się stało? Jak ty wyglądasz? Znowu cię napadli? - zagaił go przełożony widząc jego opłakany stan. Więc widocznie rzeczywiście przypominał ofiarę jakiegoś napadu. Ale gdyby wczoraj ktoś na Mokrej widział zwycięzców ulicznej bójki to pewnie o wszystkich mógłby mieć podobne zdanie. Nawet ich herszt, Silny, nie wyszedł z tego mordobicia bez szwanku. Chociaż i tak chyba najlżej z całej czwórki. Na tyle zostało w nim charyzmy, że zagnał te dwie czy trzy dziewczyny i młodzików do pomocy z rannymi aby ich przemyły i chociaż pobieżnie nałożyły jakieś opatrunki. A potem zostawił Rune pod ich opieką i pomógł Otto zanieść Annikę do Północnej Dzielnicy gdzie mieszkała w rezydencji jej pani. Bo mnich nie był pewien czy w tak kiepskim stanie jakim był dałby radę sam zawlec dorosłą osobę jaką trzeba by nieść przez całe miasto. Oddał mu ją dopiero przed bramą von Mannliebów nie chcąc tam wchodzić do środka. Wewnątrz też zrobiło się niezłe zamieszanie gdy oddawał Frau i jej pokojówce koleżankę w tak opłakanym stanie. Od razu pomogły mu ją zanieść do ich wspólnego pokoju dla młodych służących i załamywały ręce nad jej losem. Chociaż i Otto dostał propozycję aby poczekać na rodzinnego medyka von Mannliebów. Gdy opuszczał rezydencję można było odnieść wrażenie, że gospodyni roztoczy nad swoją pobitą służką wszelką dostępną jej troskę i opiekę. Potem jak wyszedł znów na ulicę okazało się, że herszt khornitów na niego wciąż czekał. I odprowadził do domu bo jego zdaniem mnich nie wyglądał najlepiej. Gdy się żegnali w centrum miasta Silny miał zamiar wrócić do Rune ale był zadowolony. Zresztą były weteran wojen też podobnie jak Annika co wyszła ledwo żywa z tego starcia. Ale cała trójka uznała, że to była dobra walka i miała z niej sporo satysfakcji. Zwłaszcza ze zwycięstwa nad liczniejszym przeciwnikiem. I to zdawało się im osładzać otrzymane rozcięcia, stłuczenia i rozbite twarze. Otto też chyba zyskał w ich oczach jako kamrat jaki nie boi się stanąć przy mordobiciu ramię przy ramieniu. Nawet jeśli nie poświęcał się temu samemu patronowi co oni. A gdy mnich został sam w swoim mieszkaniu to gdy padł na swoje łóżko to spał jak zabity. Albo pobity. Poranek był dla niego bardzo ciężki. Nawet zaspał i wydawało mu się, że boli go całe ciało jeszcze bardziej niż wczoraj gdy wieczorem wracał do domu. Ciało jakby zastało się w sobie i swoich boleściach. Odkrył, że przez sen usiał krwawić bo na poduszce i pościeli znalazł takie krwawe plamki. Rano pewnie by zarobił pewnie krzywe spojrzenie od współbraci, może nawet przeor by coś mu powiedział do słuchu. Ale jednak to pobicie sprawiło, że ulitowali się nad kolegą. Zaprowadzili go do lazaretu, przemyli i opatrzyli rany, dali ziółek na wzmocnienie. A następnie zwolnili do domu aby się wykurował. Mimo, że był dziś w hospicjum względnie krótko i to nie sam to i tak Niklas znalazł sposobność aby się przy nim zakręcić. I był ciekaw co tam “z jego sprawą”. Zapewne wizja służby u bogatej, eleganckiej i jeszcze chutliwej pani bardzo przemówiła mu do wyobraźni i teraz czekał na obiecaną przez Otto poprawę swojego skromnego losu. W każdym razie jeszcze późnym rankiem, zanim dzień rozkwitł w pełni jednooki znów znalazł się z powrotem w swoim domu i łóżku. Mógł znów zamknąć oczy i odespać te wszystkie boleści. Gdy wstał ponownie było już po południu. Nocny i dzienny odpoczynek, sen we własnym łóżku, fachowe opatrzenie ran znacznie mu pomogła. Owszem, nadal był obolały ale już nie tak bardzo jak rano. Mógł więc wrócić do swoim planów aby odwiedzić sklep Grubsona. Tyle, że akurat jak wyszedł to zaczęło padać. A chociaż do Grubsona nie miał aż tak daleko bo ten mieszkał podobnie jak Pirora w pobliżu Placu Targowego tylko z innej strony to solidny habit zrobił cię porządnie mokry chociaż dopiero zaczął przesiąkać na wewnętrzną stronę gdy pchnął drzwi a dzwonek uprzedził wejście klienta. Nie mógł się dziwić, że Oksana zareagowała na jego widok podobnie jak mnisi z hospicjum dziś rano. - Czemuż zawdzięczamy twoją wizytę? - zagaiła główna projektantka Grubsona i kostiumów teatralnych gdy już znaleźli się w pustej części sklepu z widokiem na ekspedienta stojącego za ladą.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
22-12-2023, 19:40 | #197 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 22-12-2023 o 19:43. |
19-01-2024, 10:29 | #198 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
19-01-2024, 10:35 | #199 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
21-01-2024, 00:10 | #200 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 49 - 2519.07.20; wlt; zmierzch - wieczór Miejsce: Nordland; pd od Neues Emskrank; wioska Dahlem; chata Teermacher; główna izba Czas: 2519.07.20; Wellentag; zmierzch - wieczór Warunki: jasno, ciepło; dość cicho na zewnątrz: dzień, ulewa, łag.wiatr; nieprzyjemnie (0) Joachim - Zwyczaje? - gospodarz wydawał się być zakłopotany pytaniem. Popatrzył z zastanowieniem po swojej rodzinie ale został dorosły syn, córka i żona. Ta córka to nawet całkiem dorodna się wydawała. Jednak niezbyt wiedzieli jak wspomóc głowę rodziny w tych rozważaniach. - No mości dobrodziej się nie gniewa. Ale tatko to zaginął jak myśmy jeszcze zaślubieni sobie nie byli. Dawno to temu było. Jeszcze chyba nasz miłościwy cesorz nie był cesorzem tylko jego ojciec. - Dieter tłumaczył przepraszającym tonem, że z jego perspektywy to było strasznie dawno temu. Mogło tak być istotnie bo obecnie panuący cesarz, Karl Franz objął tron prawie dwadzieścia lat temu. I przejął go od swojego ojca. Z perspektywy wieśniaków to musiały być bardzo dawne dzieje. W końcu jednak aby jednak jakoś ruszyć z miejsca gospodarz kazał “matce” czyli swojej żonie przynieść dzban nalewki. Była gęsta, słodka i bo na miodzie. Nalano w zwykłe, drewniane kufle a Dieter w pierwszej kolejności rozlewał do kubków swoich zacnych gości. Żona i dwóje właściwie dorosłych dzieci musiało się obejść smakiem. I przy ten nalewce jednak coś mu się zaczęło przypominać okoliczności zaginięcia jego ojca. - Tatko to zawsze niespokojna dusza był. Mocny w rękach i dziewuchom nie przepuszczał a i głowę na karku miał. Jak pojechał na targ do miasta to nie dał się oszukać miastowym. Mnie tak matula opowiadała i sam trochę pamiętam. Ale teraz we wiosce mało kto ze starych został co by go pamiętał. Matulę też już w ogrodach Morra spoczywa od paru lat. Las ją zabił. Poszła za świnią co w las uciekła i wiatr był złamał gałąź spadła na nią i zabiła. - gospodarz zaczął swoją opowieść od tego, że trudno teraz spotkać kogoś kto by był świadkiem wydarzeń sprzed dwóch czy trzech dekad. A niepiśmienni ludzie musieli bazować na swojej pamięci i przekazach ustnych. A Dieter bazował na własnej pamięci i tym co zapamiętał od swojej matki. - Tatko zanim zniknął to był niespokojny. Nie mógł zasnąć w nocy albo się rzucał i coś mamrotał. Matula tak mi mówiła. W dzień na polu to też taki niespokojny był. Rzucał głową i nasłuchiwał jakby kto go wołał. Pytał kto go wołał. Ale nikt go nie wołał. Ludzie się dziwili i pukali w czoło. Tak to z parę dni trwało może tydzień. Może trochę dłużej. Pogarszało mu się z każdym dniem. Matula się martwiła, że chory. Tak dobrodziej wie, tak na głowę, jak się głowa psowa. - opowiadał dalej jak to sytuacja wyglądała na krótko przed zniknięciem jego ojca. Znów trochę na podstawie własnej pamięci a trochę swojej już nieżyjącej matki. - No i w końcu stało się. Tatko zamiast rano iść na pole bo to już żniwa były, podobnie jak teraz. No to wziął swój wór, zaczął pakować do niego swoje rzeczy, trochę jedzenia i matula w krzyk, my w krzyk aby został i co teraz będzie jak on teraz sobie pójdzie. A on mówi, że spokojnie, że wróci, że wróci bogaty bo mu się przyśniła piękna dobrodziejka i mu obiecała, że jak uwolni jej grób z klątwy to będzie mógł sobie wziąć wszystkie bogactwa jakie tam znajdzie bo jej już i tak nie są potrzebne. I dlatego wróci bogaty. I nawet mówił, że to trzeba iść na południe do Nawiedzonych Wzgórz. To matula i my w jeszcze większy krzyk. Bo wiadomo, że tam straszy i potwory i ziemia przeklęta. I na pewno tam skapieje. Ale tatko nas trzepnął, powiedział, że jesteśmy głupie bo jego poprowadzi ta piękna panienka co mu się przyśniła i odnajdzie jej grób a potem wróci bogaty z jej skarbami. No i poszedł. I jak go ostatni raz widzieliśmy jak wchodzi w las to nigdy potem już nie. - Dieter streścił swoją opowieść. Wraz z odświeżeniem tamtych dramatycznych wydarzeń gdy właściwie stracił ojca to i znów wzruszenie dało się poznać w jego głosie i twarzy. A o Nawiedzonych Wzgórz Joachim słyszał jeszcze za dzieciaka jeszcze przed podróżą do Altdorfu. Faktycznie miały kiepską opinię wśród miejscowych, także z miasta. Mniej więcej taką o jakiej teraz mówił gospodarz. Nie było dziwne, że byli bardzo zmartwieni jak ich ojciec ogłosił, że zamierza tam się udać. Sam Joachim nigdy na tych wzgórzach nie był więc trudno mu było zweryfikować jak czarna legenda tego miejsca ma się do rzeczywistości. Natomiast sen o owej pięknej panience o jakim miał mówić ojciec Dietera tuż przed swoim odejściem sugerował uczestnictwo jakiś mocy nadprzyrodzonych. Może jakiś duch zmarłej jaki nawiązał poprzez sen kontakt ze śmiertelnikiem? Nie można było tego wykluczyć. Z drugiej strony to choćby Cztery Siostry i im podobne byty też kontaktowały się za pomocą snów. Były też specjalne czary do komunikacji z pomocą umysłu ale to zwykle pomiędzy wyszkolonymi w tej sztuce magistrami. Chociaż chyba też by się dało przesłać wiadomość zwykłemu człowiekowi. Ale zapewne to by właśnie była jakaś wiadomość a nie coś o skarbie i grobowcu. O ile ten ojciec nie zmyślił tego snu. Jednak jeśli to pogarszanie się jego samopoczucia i kłopoty ze snem sugerowało, że był to proces jaki musiał trwać jakiś czas a nie tak, że z dnia na dzień i bez ostrzeżenia. Natomiast Nawiedzone Wzgórza były z parę dni drogi na południe od miasta. Ich zachodni kraniec sięgał rzeki Salz i był mniej więcej połową drogi do Salzenmundu, stolicy ich prowincji. Tylko ciągnęły się dalej ku zachodowi całkiem spory kawałek. A nie było wiadomo gdzie miałby być ów grobowiec owej “pięknej dobrodziejki” o jakiej mówił ojciec głowy rodziny. No i po dwóch czy trzech dekadach raczej trudno było liczyć, że da się po prostu pójść po jego śladach. Jednak te wzgórza były na południu a Diabelskie Bagna na zachodzie od miasta więc w całkiem innych kierunkach. - A jakiś przedmiot po tatku… - chłop który siedział już przy kolejnym kubku swojej nalewki zamyślił się. Przez chwilę wymieniał z żoną i dwójką dorosłych dzieci co im zostało po poprzednim seniorze rodu. I wyglądało na to, że po tak długich dekadach ciężkiego, chłopskiego życia to niewiele. Ale wreszcie Dieter przypomniał sobie o czymś. Wstał i wyszedł z frontowej izby a po chwili wrócił. To, że wraca z czymś co integruje z mocami Eteru to astromanta poznał już jak ten podchodził do stołu. Ale niezbyt mocno. Po chwili wyjął z małej sakiewki coś co wyglądało na kawałek taniego, miedzianego pierścienia na jaki pewnie mogli sobie pozwolić niezbyt zamożni chłopi i mieszczanie. Ale to dziwny kamień emanował mocą. Mocą Dhar. Chociaż słabą. Jak go Joachim wziął w ręce i przyjrzał mu się swoimi śmiertelnymi oczami widział prawie czarny, szklisty kamień z głębokim granatowym połyskiem. Wyglądał jak obsydian. Jednak swoim trzecim okiem rozpoznawał, że kamień musiał mieć styczność z jakimś źródłem Dhar. Chociaż albo bardzo dawno temu, że już wypromieniował większość mocy albo był to krótkotrwały wybuch mrocznej energii jaki spaczył ten kawałek szklistego kamienia. Albo kontakt ze spaczeniem czy innym przeklętym przedmiotem na tyle mocna lub długa, że naznaczyła ten kawałek kamienia. Teraz bowiem ta moc była już bardzo słaba. - To kolczyk mojego tatka. Miał go na sobie gdy odchodził. Ale ja za nim pobiegłem kawałek w las aby go odprowadzić i się pożegnać. To zdjął go i dał mi na pamiątkę. Powiedział, żeby go sprzedać gdyby były ciężkie czasy. No ale jakoś udało się go zachować. A on powiedział, że jak wróci bogaty to kupi sobie dużo takich błyskotek i nam też to ten już mu nie jest potrzebny. - wyjaśnił Dieter z czym zacny gość ma do czynienia. A tymczasem na zewnątrz już dzień zaczął się kończyć. Znów padało. Właściwie to wieczorna szarówka waliła regularną ulewą. Dobrze, że już byli wewnątrz suchej chaty a nie na zewnątrz! Kolacja wypełniała żołądek przyjemnym ciepłem. Posiłek nie był zbyt wyrafinowany i choćby wczoraj u Priory to jadło się o wiele bogaciej no i srebrnymi a nie drewnianymi sztućcami. Ale swoją sycącą rolę spełniała. Przy okazji przypomniało mu się jakim niezłym ziółkiem okazała się wczoraj miodowłosa diwa. Wydawało się, że sprowadziły ją sny do tego miasta i pod względem preferencji to nieźle wpasowywała się w lubieżnice Sorii. Była chętna na kolejne spotkanie z Gnakiem i jego ungorami! Co zdumiało chyba większość obecnych przy obiedzie kultystów. Na razie jednak zostawił to za sobą i teraz był tutaj, we frontowej izbie chłopskiej chaty gdzie liczono na to, że pomoże odnaleźć ciało zaginionego przed dekadami ojczulka gospodarza i trzymał w dłoni jego czarny, szklisty kolczyk naznaczony mocą Dhar. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; ul. Gnojna 3; apteka Czas: 2519.07.20; Wellentag; zmierzch - wieczór Warunki: jasno, ciepło; cicho na zewnątrz: dzień, ulewa, łag.wiatr; nieprzyjemnie (0) Otto Może rano i lubieżna Bretonka w końcu pomogła jednookiemu złagodzić ból wczorajszych ran ale jednak i tak mnich potrzebował klasycznego odpoczynku. Sen, jedzenie, picie, ciepłe łóżko. To wszystko przydało mu się aby odpędzić zmęczenie i pomóc zregenerować się ciału. A to boleścią oznaczało dłuższy powrót do zdrowia. W każdym razie jak już dotarł do znajomej apteki to tradycyjny dzień handlowy już był bliski końca. Na mieście widział jak kupcy zaczynają zamykać swoje kramy i sklepy. Podobnie rzemieślnicy swoje warsztaty. Apteka była już zamknięta. Jednak światło wewnątrz świadczyło, że jeszcze ktoś tam jest. Zresztą Sigismundus mieszkał nad apteką więc prawie zawsze był na miejscu. Zwłaszcza dla kolegów z kultu. Tym razem też otworzył jak mnich zadzwonił do drzwi. Usłyszał ciężkie kroki kogoś ze środka i po chwili jowialny wujaszek rozpromienił się na jego widok. I wybawił go z nieprzyjemnego moknięcia na ulewie jaka pod koniec dnia zalała miasto. - Wejdź, wejdź złoty chłopcze! - zawołał rozpromieniony grubas wpuszczając jednookiego do środka. Po chwili siedzieli już w izbie na zapleczu apteki gdzie gospodarz sięgnął do szafki po jakąś nalewkę. - Masz szczęście, że mnie złapałeś. Jutro wyruszam z powrotem do jaskini. Tyle się dzieje ale trudno. Jak nie ruszę jutro to nie ruszę nigdy. Ja i Strupas. No i Loszka oczywiście. Aptekę zamykam ale zostawię tu Dornę aby miała na wszystko oko. Pomożesz jej? Bo resztę hodowli niestety będziemy musieli zostawić. A tobie ufam najbardziej, że tego przypilnujesz. Zresztą już widziałeś cały proces, od jaj po dorosłe okazy. Ha! Nawet sam zasiałeś tą ich Bretonkę! A wczoraj Laurę! No to już wiesz to co najważniejsze. Zostawię ci notatki. Bo niestety Dorna nie czyta. Ale pomagała nam dużo to wie co i jak. Jakoś sobie pomożecie nawzajem. Właściwie prosta sprawa, trzy razy dziennie karmić nosicielki, raz dziennie maleństwa jakie noszą. Oboje macie w tym wprawę to sobie poradzicie. A Aptekę zamykam to nikt wam nie będzie przeszkadzał. My ze Strupaskiem idziemy jakoś urządzić się w tej jaskini aby tam, w to błogosławione przez Oster miejsce przystosować do hodowli. Wtedy rozszerzymy działalność i nikt nam nie będzie przeszkadzał! No i już tam jest pewien wspaniały strażnik co nas obroni przed złem w razie czego. Dlatego potrzebna nam Loszka. Dogaduje się z nim. Sam widziałeś. - podczas rozlewania poczęstunku grubas był niczym najlepszy gospodarz. Do tego mówił szybko i był w znakomitym humorze. Jak u progi nowej, wielkiej przygody. I widocznie liczył, że pod jego nieobecność młodszy kolega pomoże tu Dornie mieć wszystko na oko. - Ale co ty jesteś taki połamany? Oh! Ktoś ci przylał! Poczekaj, zaraz przyniosę jakieś maści i zrobimy kompresy… - tak się rozgadał, że po dłuższej chwili dopiero dostrzegł mocno pokiereszowany stan jednookiego. Wyeszedł na chwilę, coś tam się gdzieś krzątał i wrócił trzymając jakieś bandaże i zioła. Zaczął je rozcierać a zaraz do środka weszli Strupas i Dorna. Z czego szaroskóra mutantka też przyniosła misę z wodą a garbus jakieś butelki. Aptekarz przejął to wszystki i z wprawą zaczął przygotowywać jakiś napar. - Zdejmij habit. - polecił gościowi gdy sam mieszał w misie zioła, jakiś alkohol z wprawą zawodowego kucharza robiącego jakieś świetnie sobie znane danie. - A widziałeś wczoraj? Wspaniale sobie poradziłeś z tą Laurą, wspaniale. I to od razu z dwóch stron! Brawo. A widziałeś? Nawet ta Bretonka się zdziwiła, że tak też można. A w ogóle co z nią? Miała już wylinki? Widziałeś się z nią? Po wylinkach by szło poznać czy ma te duże czy te małe. I dokarmiałeś ją? Te maleństwa w niej. Bo jak mają być silne i duże no i szybciej wyjść to trzeba je dokarmiać. - mówił jednocześnie mieszając swoją miksturę. Zaś garbus i mutantka usiedli na dość topornych krzesłach. Z czego jego przykra dla nozdrzy woń od razu stała się wyczuwalna w niezbyt dużym pomieszczeniu. - Mam nadzieję, że to da reszcie do myślenia. No sam widziałeś. To żadna sztuka z tym zasianiem, dziecko by sobie poradziło. Taka Laura czy jakaś inna rozchyla nogi albo się wypina, wsadza się w nią strzykwę, naciska i już. Nic trudnego. Mam nadzieję, że da to reszcie do myślenia. Czasu mamy coraz mniej jak te maleństwa mają jeszcze wyjść na zewnątrz, zrobić kokon i dojrzeć do dorosłej formy a koniec miesiąca coraz bliżej. - gospodarz tradycyjnie już odliczał dni w kalendarzu i zżymał się na zbyt wolne tempo hodowli spowodowane głównie ograniczoną liczbą nosicielek i ich ostrożnym napełnianiem nasieniem Oster. - I zastanawiam się czy dobrze zrobiłem mówiąc tej diwie o naszych jajach i hodowli. Chociaż chyba nie zwróciła na to uwagi. Może przez chwilę. A przez chwilę chciałem ją tu zaprosić aby jej pokazać te nasze cuda jakie tu hodujemy. Tylko nie wiem czy by się nie przestraszyła i nie wyleciała z wrzaskiem. Nie wszyscy mają tak otwarte umysły i wrażliwość na delikatne piękno jak my. Niby na zwierzoludzi była chętna ale te nasze ladacznice też. A na zasianie chętne nie są. No nic my jutro i tak wyjeżdżamy z miasta więc przez parę dni nas nie będzie. Nie wiem czy zdążymy wrócić na zbór. Zobaczę jak to będzie nam szło tam na miejscu. Trzeba to jakoś urządzić. Może odmieńcy Kopfa nam pomogą. Jutro Lilly idzie z nami i po drodze zajdziemy do nich. Poprosimy o pomoc. Przydałoby się trochę rąk do pracy. W zimie im pomagaliśmy to mogą się teraz zrewanżować. Mam nadzieję, że pamiętają o tym. - aptekarz mówił nieco zamyślonym głosem jak wspominał wczorajszą wizytę u Pirory albo już wędrował do jutrzejszych planów. Skończył swoją miksturę i sapnął. Usiadł obok gościa i zaczął nakładać owe smarowidło na jego świeże rany i stłuczenia. - Aha. A ciebie w ogóle co sprowadza? - jakby przypomniał sobie aby zapytać o to bo do tej pory skutecznie dominował rozmowę swoimi tematami, opiniami i planami.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |