Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-04-2023, 17:15   #91
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Angestag; południe; rezydencja Von Mannlieb

Otto zbliżył się do rezydencji nie wiedząc, czego się spodziewać, więc spodziewał się najgorszego. Ognia, krzyków, masy trupów i Annikę z głową Fabienne u pasa.

Z hospicjum Otto musiał przejść parę kwartałów ulic aby dotrzeć do Północnej Dzielnicy gdzie mieściła się większość rezydencji szlachty i bogaczy. Właśnie tu jak się należało do śmietanki towarzyskiej miasta wypadało mieć swoją rezydencję. I jakiś “domek za miastem” oczywiście. Więc zgrzał się nieźle nim dotarł do metalowych prętów ogrodzenia von Mannliebów. Pierwsze wrażenie nie było aż takie tragiczne. Nie było żadnych zrewoltowanych czy przerażonych tłumów, w oknach nie było widać dymu pożaru ani krwawych smug na ścianach czy schodach. Właściwie wyglądało dość podobnie jak był tu pierwszy raz ledwo parę dni temu. Też musiał zadzwonić do furty, otworzył mu ten sam odźwierny co poprzednio i też wprowadził go po schodach do holu. Tu kazał poczekać i przez chwilę jednooki mnich został sam. Też podobnie jak poprzednio. Wreszcie zjawiła się stara guwernantka von Mannlieb czyli Gertruda. Zachowywała dostojny spokój i obdarzyła go surowym, chłodnym spojrzeniem. Też jak poprzednio. Zapytała po co przyszedł i jak usłyszała odpowiedź zniknęła za drzwiami prosząc aby poczekał. Znów został sam ale podobnie jak poprzednio stara służąca pojawiła się z powrotem mówiąc aby udał się za nią i pani zgodziła się go przyjąć.

- Tylko będziesz musiał poczekać. Bo pani jest w negliżu. - rzekła oschle guwernantka i wprowadziła go do tego samego salonu co poprzednio. Tylko tym razem nie czekała na niego młoda gospodyni. I tutaj w ramach gościny zaproponowała mu wino i szarlotkę jaka stała na małym, ozdobnym stoliku przy którym ostatnio rozmawiali z Frau von Mannlieb. Czekali niezbyt długo gdy drzwi bezceremonialnie się otworzyły i do środka weszła sama gospodyni.

- Witaj Otto. Gertrudo proszę cię no gościa mamy. Weź proszę przynieść porządne talerzyki i to drugie ciasto. I jakieś owoce. Masz ochotę na owoce Otto? Oczywiście, że tak, głupie pytanie. Aha i przynieś może brandy. Mam ochotę na coś mocniejszego. - Fabienne szybko rozdysponowała swoją starą guwernantkę tonem nawykłym do wydawania poleceń służbie. Ta przyjęła to z tym swoim chłodnym spokojem, skinęła głową i wyszła. No a gość mógł zostać z samą milady jaka była znów w czarnej sukni ale innej niż poprzednio. I jak podeszła bliżej zauważył, że wciąż ma mokre końcówki włosów a te były spięte w zwykły, koński ogon kompletnie nie pasujący do tak bogatej i wyrafinowanej milady.

- Otto, Annika uciekła! Próbowałam ją zatrzymać ale mi się nie udało! - pokazała na swoją rozbitą wargę jaka nieco już zdążyła spuchnąć. - Wpadła w jakiś amok! Nie wiem co się jej stało! Krzyczała coś i w końcu wybiegła. Kazałem jej szukać. Ale jeszcze z nią nie wrócili! Oh, żeby tylko jej się nic nie stało! Mam nadzieję, że ją znajdą. Ja muszę się szykować do Pirory. Na to spotkanie z kawalerem de Bois. I spróbujemy z tym kluczem. Dlatego nie mogę tu zostać, właśnie się szykuję. W ogóle nie wiem co robić! - Frau von Mannlieb mówiła szybko i z determinacją ale też wydawała się trochę roztrzęsiona. I chyba starała się powiedzieć jak najwięcej zanim jej stara służąca tutaj wróci.

Otto westchnął. Mogło być gorzej, ale ta sytuacja też nie była najlepsza.
- Tak jak mówiłem, Annika słyszy zew Norry, jednej z Czterech Sióstr, która oddała się Bogowi Krwi. Też zacznę jej szukać, wiem czego ona szuka, ale w przeciwieństwie do niej nie znam kierunku. Nie wiesz, w którą stronę więcej się udała?

- Byłbyś tak miły? To świetny pomysł. Ona cię zna a ty ją. A moja służba to miała tylko jeden dzień aby się z nią zapoznać. Pewnie tylko Gertruda by ją rozpoznała bez trudności no ale już niezbyt jest taka sprawna ze względu na swój wiek no i lepiej aby została tutaj. A Annika wybiegła na zewnątrz, przez frontową furtę. A potem na ulicę. Moi słudzy pobiegli za nią jak im kazałam ale jeszcze żaden nie wrócił. Nie wiem czy nie posłać kogoś do straży miejskiej. Tak na wszelki wypadek. Może ją złapali? Sama nie wiem czy to dobrze czy źle. Chciałabym aby wróciła cała i zdrowa. - wielka, czarnowłosa pani o bladolicej cerze tak modnej i cenionej wśród błękitnokrwistych wydawała się szczerze zmartwiona o los swojej nowej służącej. I chętnie przyjęła pomoc młodego mnicha w tych poszukiwaniach.

- Poszukuje kamiennego ołtarza ofiarnego… - Otto chwilę się zastanowił - Być może mającego jakiś związek, ze zwierzoludźmi. Ostatnio ponoć robili się agresywniejsi. Wspominałaś, że udajesz się z innymi kultystami węża na nocne igraszki z nimi. Pamiętasz, gdzie to miało być? - to spore ryzyko, ale Otto nie miał lepszych poszlak.

- A to… Myślisz, że to tam poszła? - bretońska szlachcianka zamrugała oczami jakby taki pomysł ją nieco zaskoczył i zdziwił. Widocznie nie przyszedł jej do głowy. - To przy starych kamieniach. Na zachód od miasta. Byłam tam kiedyś z mężem ale tylko raz. A teraz z Pirorą i dziewczynami mamy tam pojechać. Już w ten Aubentag! Jestem strasznie podekscytowana! Znaczy oficjalnie to jedziemy malować w plener i potem chyba dołączymy do reszty ale to właśnie dzisiaj też jeszcze będę rozmawiać z Pirorą jak to mamy zorganizować. Bo nie mogę nie zabrać Gertrudy no ale liczę, że na tą najważniejszą noc jakoś się jej pozbędziemy. - rzuciła szybko i zmiana tematu na znacznie przyjemniejszy wywołała pierwszy jej uśmiech na bladej twarzy podczas dzisiejszego spotkania.

- A dzisiaj Annika coś krzyczała, że głaz ją wzywa. W lesie. Ale chyba jeden a nie kilka. Bo tam co jestem umówiona z dziewczynami to taki trochę jakby krąg. Kilka ich jest a nie jeden. Ale Otto to i tak by musiała przejść przez którąś z bram aby wyjść z miasta. To pewnie tam trzeba by pytać. Nie pomyślałam o tym wcześniej ale myślałam, że moi słudzy ją złapią gdzieś tu w pobliżu. - czarnowłosa żona morskiego kapitana mówiła szybko i przyciszonym głosem jakby obawiając się podsłuchania. I szybko przeskakiwała po kolejny wątkach jakie mogłyby pomóc odnaleźć jej zbiegłą służącą.

- Lepszego pomysłu nie mam. - przyznał mnich - Zachód, tak? Dobrze, życz mi szczęścia. I tego samego życzę tobie w dzisiejszym spotkaniu. Ah, jeżeli uda nam się ją bezpiecznie sprowadzić, przekonaj jakoś służbę, aby o tym nie gadali. Nie chcę, aby przeor o tym usłyszał, to może spowolnić proces z Marissą. Mogę poprosić o wodę? Czeka mnie drugi dziś bieg, po ładnej bójce.

- Oh, no tak, Marissa… - Bretonka o kontrastowo czarnych włosach do swojej bladej twarzy przytaknęła powoli głową gdy rozmówca przypomniał jej o drugiej służącej jaka wciąż była w hospicjum. - A jej nic nie jest? Może ja po nią przyjadę i poproszę waszego przeora aby mi ją wydał? Przecież jak z nim ostatnio rozmawiałam to wydawał się całkiem miły i skory do współpracy. Tylko czekał na odpowiedź na list co wysłał. - zaczęła się zastanawiać na głos jak mogłaby ściągnąć do siebie drugą służącą.

- Oczywiście, że nic nie będę się skarżyć na Annikę przeorowi. Tylko mam nadzieję, że ją odnajdziecie całą i zdrową. Tak się o nią martwię! I przekażę służbie, zresztą nie sądzę aby mieli kontakt z waszym przeorem, przecież tylko stangred i Gertruda ze mną jeździ. A strangred zostaje przy powozie. - powiedziała podchodząc do stolika i biorąc do ręki butelkę wina. Podała gościowi aby mógł ją wziąć. - Weź. To wino lepiej gasi pragnienie niż woda. - powiedziała wręczając mu ten prezent.

- Nic z tego, jeżeli idzie o Marissę. Najwyraźniej ma wpływową rodzinę w stolicy i przeor nie może jej od tak wydać. Do tego dziś usłyszała głos Pajęczej Królowej. Głośniej niż zwykle i w napływie euphorii zaczęła biegać nago po hospicjum. Przeor nie był zadowolony z tego i boi się, że opinia hospicjum ucierpi, jeżeli zrobi coś takiego w służbie u ciebie. Na razie uzbrójmy się w cierpliwość.- Otto przyjął wino od szlachcianki i wypił dość szybko - Och… lepiej. Dziękuję.

- Biegała nago po hospicjum? - wypielęgnowane brwi podskoczyły ze zdziwienia do góry. Po czym szlachcianka zaśmiała się cicho z rozbawienia. - Musiała niesamowicie wyglądać! Bo nawet w tym zwykłym habicie wyglądała bardzo atrakcyjnie. U mnie by mogła biegać nago codziennie. Albo w czymś ciekawszym niż habit. I ja też bym tak chciała. - westchnęła z rozmarzeniem do takiej pięknej wizji. - No ale niestety nie mieszkam tu sama z moimi pięknymi służkami. To rzeczywiście mogłoby zrobić nieco zamieszania. Jednak obiecuję ci Otto, że zrobiłabym co w mojej mocy aby zatuszować taką sprawę. Niestety nago to byśmy mogły być tylko w łazience, może w sypialni jakby się udało jakoś tam spotkać. Albo inne tajne schadzki we własnym domu. Na pewno bym była na to chętna. Jednak tak całkiem swobodnie to nie możemy się tu czuć. - przyznała z nieukrywanym żalem, że nawet w tym domu swojego męża nie może robić w pełni tego na co by miała ochotę. Jednak jako szlachcianka i bogata pani nadal miała pewne możliwości aby kryć chociaż niektóre wyskoki swoich nowych służących.

- No cóż Pajęcza Królowa wyzwoli cię od tych ograniczeń społeczeństwa, ale teraz naprawdę muszę pogonić za Anniką, zanim ona zrobi coś czego wszyscy będziemy żałować. - Otto skłonił się Bretonce i pośpiesznie opuścił rezydencję von Mannlieb ruszając w stronę zachodniej bramy. Miał nadzieję, że dobrze zgadł kierunek Herolda Norry.

- Życzę ci powodzenia i jak tylko ją znajdziesz to przyprowadź ją proszę tutaj. Niech się nic nie obawia, nic jej nie zrobię, może nawet znów weźmiemy razem kąpiel. - powiedziała na pożegnanie szlachcianka życząc mu powodzenia. Jak wyszedł na korytarz minął się z Gertrudą i jakąś niezbyt urodziwą służącą jaka niosła tacę zamówioną przez panią. Widząc, że wychodzi stara guwernantka zawróciła i odprowadziła go do wyjścia.

W końcu znalazł się na zadbanej ulicy i zaczął kierować się ku zachodniej bramie. W środku dnia ulice były pełne ludzi ale nie aż tak aby robić tłok. Zaginiona jednak jakoś nie wpadła mu w oko. Dotarł zdyszany do zachodniej wieży bramnej. Przy niej stało dwóch, raczej znudzonych strażników z halabardami a otwarte drzwi do ich straży pokazywały jeszcze jednego czy dwóch. Na szczycie wieży stało jeszcze dwóch w pozach wskazujących, że nic ciekawego nie widać i nie słychać.

Mnich odetchnął, po czym zaczął łapać oddech. Mógł zostawić habit u Fabienne i poprosić o jakąś koszulę. Podszedł do jednego ze strażników.
- Pochwalony, widzieliście być może kobietę… - Otto rozpoczął opisywać wygląd Anniki - To służka z rezydencji Von Mannlieb. Zaginęła i poszukujemy jej.

Z początku strażnicy nie okazali mu większego zainteresowania niż jakimś innym rutynowym zapytaniem. Dopiero jak zaczął opisywać zaginioną, młodą kobietę to się ożywili. A gdy usłyszeli, że w grę wchodzi jakieś szlacheckie nazwisko to nawet jakby się przejęli sprawą. Tych dwóch z zewnątrz rzuciło pytanie do kolegów wewnątrz straży, wyszedł nawet ich sierżant przepasany dla poznaki szarfą zdradzającą jego rangę i wysłuchał ich oraz młodego mnicha. Ale wyglądało na to, że chociaż bardzo by chcieli pomóc w odnalezieniu służki szlachcianki to jednak nikogo takiego nie natrafili dzisiaj.

- Ale jeśli taka się trafi to oczywiście natychmiast powiadomimy Frau von Mannlieb. - zapewnił go sierżant o swojej gotowości do współpracy.

Mnich ponownie odetchnął. Więc nie opuściła miasta, przynajmniej nie tą bramą.
- Dziękuję, gdybyście jakoś dali radę puścić informację do innych bram byłoby cudownie. Może być rozkojarzona, zagubiona lub nawet trochę agresywna. Ostatnio męczyły ją koszmary… nie tylko ją i biedactwo mogło po prostu nie wytrzymać stresu. Jeszcze raz dziękuję. - skłonił się sierżantowi i ruszył z powrotem na miasto, rozglądając się i pytając przechodnich o Annikę. Postanowił poszerzyć trochę obszar poszukiwań, może najpierw kobieta w napływie rozsądku postanowiła chociaż znaleźć jakąś broń.

- Ależ oczywiście, możemy wysłać zapytanie do południowej bramy. I do ratusza. Do wschodniej to nie wiem czy jest sens bo by musiała jakoś przejść przez rzekę. - sierżant pokiwał głową jakby brał młodego mnicha niekoniecznie za młodego mnicha a raczej za wysłannika jakiejś bogatej szlachcianki. A dla zwykłego sierżanta straży to był autorytet jaki lepiej było mieć po swojej stronie a nie przeciwko. Od ręki zawołał któregoś ze smyków jacy pewnie nie przypadkiem buszowali po pobliskim zaułku i kazał mu zanieść to zapytanie do ratusza a drugiemu do południowej bramy. Ze wschodnią miał o tyle racji, że rzeka Salt przedzielała miasto prawie równo na pół. Właściwie zachodnia część była nawet większa i położona na płaskich nizinach. Wschodnia na odwrót. Stała na wysokich klifach więc zwykle przeprawiano się wiszącym mostem spinającym oba brzegi. Albo łodzią. Tylko wtedy tak czy inaczej trzeba było potem wspiąć się mało wygodną ścieżką z licznymi schodami na ten wschodni klif dlatego większość wolała przechodzić przez ten wiszący most. Chociaż w wietrzne dni to było nie lada przeżycie a nawet mogło być niebezpieczne.

Od zachodniej bramy do południowej to jednooki miał spory kawałek do przejścia. Zbliżał się środek dnia więc ruch na ulicach, przynajmniej tych bardziej zaludnionych był spory. No i jak co jakiś czas zatrzymywał się aby zapytać o kogoś pasującego do opisu Anniki to jeszcze wydłużało mu tą pieszą podróż. Wszędzie jednak słyszał odpowiedź odmowną. Nikt opisywanej dziewczyny nie widział. Dopiero jak dotarł z dobre parę pacierzy później do głównej ulicy prowadzącej do południowej bramy natrafił na jakiś ślad.

- No rano to widziałam jakąś dziewczynę. Czarne włosy miała tak jak mówisz. Właśnie zamiatałam swój podest to ją widziałam. Dziwnie wyglądała. Takie nawiedzone spojrzenie miała. Szła szybko, prawie biegła. Potrącała ludzi jakby ich nie widziała albo nie zwracała uwagi. Widziałam jak potrąciła jakąś kobietę. Mąż zaczął za nią krzyczeć ale nie zwracała na niego uwagi. To pobiegł za nią i dogodnił. Złapał ją za ramię i odwrócił i chyba chciał na nią nakrzyczeć. Ale ona go trzasnęła w twarz! Pięścią! Biedak zalał się krwią. A ona poszła dalej. O tam, poszła w stronę południowej bramy. Straż wołali i ci w końcu przyszli. Potem też poszli w stronę połduniowej bramy ale nie wiem czy ją złapali. Na moje oko to jakaś nawiedzona była ta dziewczyna. Albo wariatka. - powiedziała mu jakaś pani w średnim wieku jaką zapytał o to samo co poprzednich po drodze. Wydawała się przejęta tym zdarzeniem jakby to było wydarzenie jej dnia burząc jej zwykły rytm miejskiego życia. I na koniec wskazała w stronę już widocznej dwie czy trzy przecznice dalej południowej wieży jaka prowadziła droga na zewnątrz miasta.

- Dziękuję i obawiam się, że takie sytuację mogą zacząć dziać się częściej. Ciemne chmury zawisły nad miastem. - wręczył kobiecie dwa srebrniki za informacje i ruszył do południowej bramy. Cóż albo jego przeczucie o miejscu ołtarza Norry był błędny, albo Annika pomyliła kierunki. Szczerze podejrzewał to pierwsze. Miał nadzieję, że dziewczyna nie spowoduje nieodwracalnych szkód.

Dotarcie do granicznej wieży zajęło mu jeszcze trochę czasu. Ale gdy się tam znalazł ujrzał dość znajomy widok. Czyli dwóch znudzonych halabardników co bez większego zainteresowania obserwowali przechodniów. Akurat nikt z nich nie kierował się do lub z bramy aby mieli co robić. Też były otwarte drzwi do traży i jeden czy dwóch strażników na szczycie wieży. Wyglądało to więc dość sielankowo i podobnie jak to widział niedawno na zachodnim posterunku.

Otto odetchnął z ulgą… już chyba czwarty raz tego dnia. Podszedł do najbliższego ze strażników i powtórzył pytanie jakie zadał na poprzednim posterunku, nadmieniając sytuację, którą opisała mu kobieta wcześniej.

- Aha. No tak, była tu. Ale się stawiała to ją musieliśmy postawić do pionu. Właściwie do poziomu. A jak się stawiała! Jakaś szalona była, w jakimś amoku czy co. Haidrichowi zęby wybiła i nos złamała. Dobrze, że chłopcy z patrolu za nią przyszli bo rozrabiała już po drodze. No to ją wzięliśmy w sznury i zawlekli ją do ratusza. W lochu wieży może wróci jej rozsądek. - tym razem okazało się, że trop był właściwy. I z bliska to ten czy tamten strażnik nawet miał jakieś zaczerwienienie, podbite oko czy inną opuchliznę z niedawnej bójki. Ale, że to już dzwon czy dwa minęło to zdążyli ochłonąć i wróciła rutyna. Zaś awanturnicę koledzy z patrolu mieli odstawić tam gdzie większość takich kłopotliwych czyli do lochu w ratuszu.

Otto miał ciąg myśli idący w tą i spowrotem.
Znalazł Annikę, to było dobre. Była w lochu, to było złe. Nie opuściła miasta, to było dobre. Będzie musiał poinformować Fabienne, że będzie musiała wydać pewnie trochę grosza, aby ją uwolnić, to było złe. Dziś jest zbór, to było dobre. Będzie musiał przyznać, że pozwolił na uwięzienie herolda Norry, to było złe.
Podziękował strażnikom za informację i podziękował za przykładną służbę, po czym wrócił do rezydencji von Mannlieb. Przywitał się z Gertrudą i poprosił o ponowną audiencje z Frau Fabienne.

Okazało się, że zanim wrócił do rezydencji położonej w północnych rejonach miasta z południowej wieży to się zrobiła druga połowa dnia. Rozpogodziło się i skończyła się przelotna mżawka. Zaś Frau von Mannlieb, razem z Gertrudą, zdążyły wrócić z wizyty u blondwłosej miłośniczki sztuki i teatru z Averlandu. Stara majordom była dla niego poważna, oschła i dystyngowana jak zwykle. Przyjęła jego powrót ze spokojem oraz prosiła aby poczekał. Ale gospodyni zgodziła się go przyjąć więc po tradycyjnym już czekaniu w holu pomaszerował stukając sandałami po ozdobnych kaflach posadzki za swoją starą przewodniczką. A czarnowłosa Bretonka powitała go w tym samym salonie w jakim rozmawiali późnym rankiem i parę dni temu.

- Dziękuję ci Gertrudo. Poproś aby przyniesiono te brandy i ciasto. Nie wiem czemu je stąd zabrano po wyjściu Otto. Przecież biedak w ogóle nie zdążył ich spróbować. A teraz zobacz jaki jest przemoczony. Musimy go poczęstować czymś na rozgrzewkę. - powiedziała nieco nadąsanym tonem do swojej starej guwernantki. Mówiła w reikspiel całkiem płynnie ale wciąż z charakterystycznym akcentem jaki od razu zdradzał jej bretońskie pochodzenie. Gertruda przyjęła te słowa z niezmąconym spokojem po czym skłoniła się swojej pani i wyszła z salonu. Otto zaś chociaż na chwilę został sam na sam z elegancką panią odzianą w czerń. I z ładnie ufryzowanymi czarnymi lokami a nie jak miała rano tylko zwykły, czarny ogon.

- Znalazłem Annikę, jest zdrowa i jak sądzę bezpieczna. - zaczął Otto kiedy majordomo opuściła dwójkę - Jednak nabroiła, wdała się w bójkę z strażnikami przy południowej bramie i teraz znajduje się w miejskim lochu. - mnich wyglądał na całkowicie załamanego takim przebiegiem zdarzeń - Nie wiem, czy chcę cię mieszać w takie brudne sprawy. Nie wiem, czy i jak by ucierpiała twoja opinia, gdyby się dowiedziano co twoja służka powyczyniała. Dziś mam rodzinne spotkanie, więc możemy obgadać mniej legalne metody jej wyzwolenia.

- Oh! - przez chwilę szlachcianka tylko głośno westchnęła i przysłoniła z wrażenia usta dłonią. I tak trwała chwilę po czym szybko spojrzała na drzwi przez jakie niedawno wyszła jej guwernantka i przyzwoitka jednocześnie. I zapewne wkrótce powinna nimi wrócić.

- W lochu? To pewnie jeszcze jej nie sądzili. To dobrze. Otto bardzo cię proszę, idź po nią. W moim imieniu. Dam ci pieniądze. I spróbuj sprowadzić ją z powrotem. Jak ja po nią pojadę to będę musiała zabrać Gertrudę a jak ją zabiorę to ona wszystko opowie mojemu mężowi jak ten wróci. A ten pewnie każe ją odprawić. A tak to jeszcze coś wymyślę. Że zabłądziła w nowym mieście czy coś takiego. A jak wyjdzie, że trzeba było ją z lochu odbierać no to sam rozumiesz, że to wygląda o wiele gorzej. No i nie mów nic przeorowi ani tam w hospicjum. Wymyśl coś proszę czemu cię tyle nie było. Ja cię poprę jakby trzeba było. - powiedziała cicho i szybko starając się zapewne załatwić jak najwięcej póki nieprzychylny świadek nie wróci. Szybko sięgnęła do niewielkiej sakiewki u pasa i wysypała z niego garść monet. Przeliczyła chyba na oko bo zbyt szybko aby je dokładnie zliczyć po czym znów wsypała je do środka i podała ozdobną sakiewkę młodemu mnichowi.

Mnich ukrył sakwę pod habitem, aby przyzwoitka Fabienne nie zauważyła daru.
- Nie mamy chyba czasu, abyś dała mi jakiś dokument, aby udowodnić, że jestem twoim wysłannikiem... sygnet może? Coś z symbolem domu? - więc do tego został zredukowany. Z mnicha wertującego zapiski mrocznych sił, przez ewangelistę słowa Chaosu, do chłopca na posyłki Slaaneshyckiej Brettoniki. No cóż, wszystko dla dobra rodziny. Do tego czuł się odpowiedzialny z Annikę.

- Na sakiewce masz moje inicjały. - powiedziała szybki i podeszła do tego niedużego, ozdobnego stolika. Wyjęła z niego jakąś kartkę, pióro, atrament chwilę się zastanawiała po czym coś zaczęła szybko pisać. Zajęło jej to ze dwie czy trzy linijki po czym walnęła zamaszysty podpis. I po chwili wahania umoczyła pierścień w atramencie aby odcisnąć jego herb na papierze.

- Nie mam tu wosku. Później go oczyszczę. Napisałam, że proszę o pomoc i jesteś moim wysłannikiem. - powiedziała wręczając mu tą zapisaną jednym, dłuższym zdaniem kartkę. Z zewnątrz było już słychać powracające kroki więc gospodyni szybko zamknęła szufladę stolika i starała się wyglądać, że nic takiego się tu nie działo.

- Oczywiście. Chyba dziś się nie zjem tego ciasta. - delikatnie się uśmiechnął - Przyprowadzę ją od razu tutaj. Porozmawiam z nią po drodze, postaram się upewnić, że taka sytuacja już nie nastanie. - mnich schował list Fabienne i ponownie opuścił rezydencję von Mannlieb. Pożegnał jeszcze raz Gertrude, przepraszając za niewygodę jego przychodzenia i wychodzenia. Ostrzegł, że zjawi się jeszcze raz i tym razem zje kawałek ciasta, aby nieszczęsna kobieta nie musiała go nosić w tą i z powrotem bez celu.
Następnie ruszył w stronę wieży z lochem, starał się przemieszczać szybciej, nie zostało mu dużo czasu przed zborem.

- Każę ci to przygotować jak wrócisz. I bardzo ci dziękuję Otto, jak jutro będziesz u Pirory to chętnie ci to wynagrodzę. - obiecała szlachcianka zanim drzwi się otworzyły i wróciła jej stara służąca. Po czym po kolejnej dawce zamieszania i pożegnania młody mnich znów musiał opuścić rezydencję von Mannliebów i podążyć na południe. Chociaż do ratusza miał znacznie bliżej niż do południowej bramy bo ten zbudowano w centrum. Gdy tam dotarł była już druga połowa dnia i w samym ratuszu było sporo ludzi. Albo petenci, albo jacyś posłańcy, albo pracownicy. Gdy dopchał się do swojej kolejki skierowano go do sierżanta straży miejskiej jaki miał pieczę nad aresztantami ledwo nakreślił zmęczonemu urzędnikowi po co tu przyszedł. Dopiero w kanciapie strażników miał okazję wyłuszczyć po co tu przyszedł. Strażnik z przewieszoną szarfą oznaczającą sierżanta wysłuchał go i pokiwał głową na znak, że rozumie albo, że wie o co chodzi.

- A ta… Z południowej bramy. No tak, chłopcy ją dzisiaj przyprowadzili. Jest w lochu. Czeka na proces. Dziś już było za późno, pewnie jutro ją wezwą. - powiedział drapiąc się po zarośniętej szczeciną twarzy raczej po to aby pozbierać myśli. Brzmiało na razie jak rutynowy przypadek zatrzymania łobuza więc sprawy sądowej jeszcze nie było.

- Rozumiem. - Otto wziął oddech - Jestem posłańcem od Frau Fabienne von Mannlieb, żony Bertolda von Mannlieb. Dziewczyna, o której mowa ma na imię Annika i jest na usługach u lady Fabienne. - mnich wręczył list od Bretonki sierżantowi - I lady von Mannlieb chciałaby, aby… wypuszczono dziewczynę bez procesowania. - przybliżył się do sierżanta i wyciągnął sakwę od Fabienne - Oczywiście, frau Fabienne jest gotowa… wesprzeć straż.

- Aaa… - taka kumulacja wiadomości nieco chyba przytłoczyła sierżanta. Jak się ruszył okazało się, że ma drewnianą nogę co dało się poznać po pewnej niezdarności ruchów i drewnianym stukocie jaki Otto zdążył się naoglądać choćby u Kurta. Nie był pewny czy strażnik rozpoznał nazwisko von Mannliebów czy też nie i chodziło o to, że ktoś ze szlachty jest w to zamieszany ale spojrzał okiem na krótki list od szlachcianki. Nowy, ładny papier i eleganckie pismo Bretonki wydawało się jeszcze delikatniejsze w jego chropowatych i niezbyt czystych dłoniach. Machinalnie przesunął palcem po odbitym w atramencie herbie i całkiem możliwe, że nie był piśmienny ale między innymi na takie okazje pisma od szlachty czy urzędowe zaopatrywano w herby jakie były dużo łatwiejsze do rozpoznania od samych literek. Strażnik uśmiechnął się dopiero gdy ujrzał podarowaną sakiewkę. Obejrzał ją, zważył w dłoni, przyjrzał się chwilę dłużej wyszytym inicjałom i schował ją do zewnętrznej kieszeni pasa. Tak aby jego koledzy tego nie widzieli.

- No to tak, myślę, że skoro to chodzi o takie nieporozumienie no to możemy tak zrobić. - pokiwał głową mówiąc nieco głośniej i obaj wrócili do straży. Zabrał pęk kluczy wiszący na kołku i dał znak dwóm kolegom aby poszli z nimi.

- Sprawa się wyjaśniła chłopcy. Ta biedna dziewczyna się zgubiła i trochę spanikowała. Już się tutaj braciszek po nią zgłosił jak widzicie. - rzucił do nich i kazał jednookiemu poczekać. Sami we trzech poszli gdzieś w głąb korytarza gdzie potem słychać było zgrzyt otwieranych drzwi, chrobot kluczy, potem kroki na dół. Dwóch strażników co zostało na posterunku zerkało z zaciekawieniem na mnicha. Chwilę tak czekali we trzech raczej w milczeniu. Nim nie dało się słyszeć powracających kroków. Wrócili jednak we czwórkę. Annika wyglądała okropnie. Brudna, zakrwawiona i w podartym ubraniu. Te ładnie umyte i uczesane wczoraj włosy dzisiaj miała skołtunione przez co z resztą niechlujnego wyglądu miała mocno dziki wygląd. Reszty dopełniały opuchnięte wargi i widocznie siniaki. Ale szła mniej więcej prosto trochę tylko kulejąc i nie odzywała się.

- No to tu jest ta nasza koleżanka. To pozdrów panią od nas i przekaż, że my zawsze chętni jesteśmy do pomocy. - sierżant przekazał aresztantkę mnichowi i mówił jakby wracał do jakiejś wcześniejszej rozmowy z korytarza. Annika podeszła te dwa kroki, spojrzała przelotnie na Otto ale znów spuściła martwe spojrzenie gdzieś w dal i zachowywała się biernie.

- Oczywiście przekażę i jestem pewny, że spojrzy przychylnym okiem na was w przyszłości. - Otto wyprowadził Annikę na zewnątrz i zaczął prowadzić z powrotem do rezydencji - Znowu usłyszałaś zew. - było to bardziej stwierdzenie niż pytanie - Przykro mi, że nie udało ci się odnaleźć jeszcze ołtarza. - miał nadzieję, że będzie sam gadał całą drogę do Fabienne.

- Znajdę go. W końcu go znajdę. Wiem, że w końcu tam trafię. Nikt mnie nie zatrzyma. Ani nic. - burknęła zawzięcie przez rozbite i spuchnięte wargi. W porównaniu do dnia wczorajszego gdy Otto ją widział ostatni raz gdy lady zabierała ją z hospicjum to wczoraj wyglądała jak księżniczka. No a przynajmniej jak jakaś dorodna córka kupca czy sklepikarza. A dziś to jakby ją ktoś napadł, pobił i przeciągnął po bruku. Kontrast wydawał się uderzający. I znów wróciła ta jej milcząca, zawzięta postawa jaką cechowała się przez większość pobytu w hospicjum.

- Jestem pewny, pytanie jednak mam. Czy nie chciałabyś pomocy? Ja i kilku moich przyjaciół też poszukujemy tego ołtarza, ale nie słyszymy jego zewu. Chętnie wyruszymy z tobą na poszukiwania. Nawet chciałem zabrać ciebie i Fabienne na małe zakupy. Jakaś zbroja i coś ostrego, aby wygodnie leżało w ręce. Brzmi dobrze? - Otto spojrzał na Annikę - Do tego uderzyłaś swoją dobrodziejkę. Chyba przyda się ją jakoś przeprosić, nie uważasz?

Była pacjentka hospicjum skrzywiła się brzydko gdy tak słuchała słów swojego rozmówcy w habicie. Znów kierowali się na północ w kierunku luksusowych rezydencji szlachty i innych bogaczy. Czarnowłosa milczała dłuższą chwilę nim się odezwała.

- No tak… Chyba tak… Chyba ją uderzyłam… Bo mnie złapała i nie chciała puścić… Szarpałyśmy się… To chyba mogłam ją trochę uderzyć… Nie chciałam! Ale nie chciała mnie puścić, mówiłam jej przecież, żeby mnie puściła to nie słuchała! Ehh… Teraz mnie pewnie wyrzuci… Albo odeśle do hospicjum… - przez chwilę się ożywiła gdy wspominała poranne wydarzenia ale na koniec znów przygasła gdy widocznie dotarło do niej jakie mogą być konsekwencje ataku na szlachetnie urodzoną dobrodziejkę.

- Och, nie. Na pewno będzie chciała, abyś została. Po to wysłała mnie, aby nikt nie wiedział o twoich działaniach. Co do niesłuchania… - mnich westchnął - Ona nie słyszy zewu ołtarza. Tak jak ślepego nie nauczysz kolorów, nie wytłumaczysz jej jakie to uczucie. Jednak jak widzisz… sama nie jesteś w stanie nawet opuścić miasta. Chciałabyś spotkać kogoś, kto mógłby ci pomóc odnaleźć ołtarz?

- Po co? Sama go znajdę. I ja zostanę jego strażniczką. Tylko będe musiała zabić poprzedniego strażnika. Ale go zabiję. I ja zostanę strażniczką. - odparła nieco obruszonym tonem jakby chciała podkreślić, że nie potrzebuje w tym zadaniu pomocy. Po czym jednak dopowiedziała coś jeszcze.

- I tam jeszcze będzie czarny rycerz. Na koniu. Wspaniały. I groźny. On będzie naszym wodzem. Poprowadzi nas. Poprowadzi naszą armię. A ja będę u jego boku. Tylko najpierw muszę odnaleźć głaz. I zabić poprzedniego strażnika. Jakiś zwierzoludź. Pokonam go. I utnę mu łeb i będę pić jego krew. - powiedziała znów tym zawziętym i zdeterminowanym tonem jakby do głowy nie brała żadnego, innego scenariusza. Przerwała bo jakiś wóz im przejechał drogę i musieli się na chwilę zatrzymać i poczekać aż przejedzie. To ją jakby wybiło z rytmu.

- Milady mnie przyjmie z powrotem? Na służbę? Tam do siebie? Do rezydencji? Nie odeśle mnie? - zapytała jakby teraz wróciło do niej co mówił wcześniej i widocznie mocno ją to zdumiało.

- Oczywiście, ale sądzę, że będziesz musiała ją przeprosić. Nie słowami, ale jestem pewny, że twoje usta i język będą musiały popracować. - szturchnął figlarnie kobietę - Nikt, nie będzie chciał odebrać ci pozycję strażnika ołtarza. Jesteś Heroldem Norry, takie jest twoje przeznaczenie. Jednak zwierzoludzie trzymają się w stadach, ja i moi przyjaciele zajmiemy niegodne kozły, a ty zamordujesz samozwańczego strażnika.

- Nie, nie, nie. - Annika pokręciła głową jakby świetnie znała temat i od razu coś ją uderzyło w słowach młodego mnicha. - To będzie rytualny pojedynek. Nikt nie będzie się wtrącał. Kto wygra to zostanie nowym strażnikiem. Stado to zaakceptuje. Takie są reguły. - powiedziała stanowczo jakby już nie raz toczyła takie pojedynki i miała w tym liczną i bogatą praktykę.

- A kto to jest ta Norra? - zapytała towarzysza gdy widocznie obce imię nic jej nie mówiło. A już na końcu ulicy było widać pierwsze rezydencje więc do von Mannliebów nie mieli już tak daleko.

- Oh i oczywiście, że przeproszę moją panią. Słowami a jak trzeba będzie to i ustami. - zaśmiała się jakby przypomniał jej się przyjemniejszy i lżejszy temat. - To taka dobra pani! Aż się nie spodziewałam. Myślałam, że tak tylko gada wtedy w hospicjum. Co najwyżej każe mnie umyć albo da jakąś balię dla służby i się skończy dzień dobroci. Ale nie. Naprawdę to zrobiła. Poszłyśmy do łazienki. Takiej ładnej. Z ładnymi kafelkami i w ogóle. I z porcelanową wanną. I ona mówi, żebym się tam władowała. Tylko tak ładnie to powiedziała. No to się rozbieram, ładuje się do środka. A ona też. Jest bardzo ładna. I zgrabna. I potem pokazała mi tacę obok. A tam owoce, ciasto, wino. I mówi, że to dla mnie. A potem zaczęła mnie myć. Rozumiesz? Ona, wielka i bogata pani, zaczęła mnie myć jakby to ona była moją łaziebną. Ale to było! No ja słyszałam, że w tych bogatych zamtuzach, tych luks, co tam są te drogie ladacznice z wyższej półki to tak jest. Że przychodzisz, płacisz i cię takie księżniczki obsługują, że hej! Ale mnie nigdy nie było stać. A tu ona tak sama… A przecież ja nic jej nie zapłaciłam. No i rano też już szykowałyśmy się na nowa kąpiel… No ale wtedy ujrzałam ten głaz, czułam jak mnie wzywa. Czeka na mnie. I ten strażnik też. On wie, że nadejdę. I też jest gotów walczyć ze mną. - czarnowłosa pierwszy raz się uśmiechnęła odkąd ją dzisiaj Otto spotkał. Gdy nie mogła się nadziwić jak wyglądał jej pierwszy dzień służby u nowej pani. I ta musiała na niej zrobić ogromne wrażenie na nieufnej dziewczynie z ulicy. I cały czas jak o tym opowiadała to ciepło się o niej wyrażała. Dopiero jak płynnie przeszła do wydarzeń z dzisiejszego poranka uśmiech zgasł z jej twarzy i wróciła zaduma.

Otto się uśmiechnął, chętnie wytłumaczy kobiecie jej rolę w świecie, ale postanowił przemilczeć sprawę Mrocznych Potęg. Południowcy mogą przestraszyć się tego kto pociąga ich sznurki.
- Norra jest legendarną wojowniczką, która mieszkała na tych terenach. To jej ołtarza szukasz i to najpewniej jej głos słyszysz kiedy widzisz w snach ołtarz. To jej armią ty i czarny rycerz będziecie dowodzić. Ja i moi przyjaciele pracujemy nad sprowadzeniem jej i jej sióstr z powrotem w rodzinne strony. Jeżeli słuchałaś Marissy w hospicjum, to może kilka razy wspomniała o "Pajęczej Królowej"? To Soren, siostra Norry, która zamiast walką zajęła się uwodzeniem. - Mnich się chwilę zastanowił - A pozowoliłabyś nam ci towarzyszyć i doświadczyć twojego zwycięstwa? Taki mały oddział fanów? - Otto spojrzał na kobietę, kiedy tak zaczęła opisywać swoje relację z Fabienne - Frau von Mannlieb jest wyjątkową kobietą. Postanowiła poświęcić swoje życie i duszę przyjemnościom cielesnym. Ma kilka koleżanek, które dzielą jej zamiłowania, w tym ta kobieta, która ci szeptała do ucha, kiedy cię odwiedziliśmy w hospicjum. Obiecała jednak, że jej potrzeby nie staną na drodzę twojemu przeznaczeniu zostania strażnikiem ołtarza. - mnich poklepał delikatnie kobietę po plecach - To co powiesz, na te zakupy… jutro, albo pojutrze? Załatwimy ci zbroję i ostrze, aby oddzielić kozi łeb od ciała?

- Zbroje i ostrze? Nie no coś ty Otto, nie żartuj. Przecież to dużo kosztuje. - zaśmiała się cicho jakby mogła mu darować, że opowiada takie miłe bajki ale chciała dać znać, że nie da się na to nabrać.

- A moja milady jak chce się poświęcić cielesnym przyjemnościom to muszę po wczorajszym dniu przyznać, że naprawdę się na tym zna. - pozwoliła sobie na pełny uśmiech na tych obitych i zeszpeconych opuchnięciami i rozcięciami wargach. Jednak Fabienne musiała jej po wczorajszym dniu bardzo ciepło i pozytywnie zapaść w pamięć.

- Marissa też była bardzo miła. Też się nie spodziewałam. Myślałam, że to tylko zwykła ladacznica co się chędoży z kim popadnie w tym hospicjum. I o tej jej Pajęczej Królowej to pamiętam. Coś mówiła. Tylko właśnie dlatego zastanawiałam się czy ona jakaś głupia nie jest. Bo mówiła, że będzie z nią miała dzieci. No głupia nie? Przecież jak? Kobieta z kobietą? No nie da się. Można się zabawić tak jak ja wczoraj z moją lady no ale dzieci z tego nie będzie. Chyba miała mnie za głupią jak myślała, że w to uwierzę. No ale była miła. I widziałam jak inni na nas patrzyli jak ze mną rozmawiała. Bo przecież, że nie na mnie. I ta Norra to siostra tej jej królowej? No to jak? Jak ma swój głaz i w ogóle? - czarnowłosa dała znak, że sporo tu sprzeczności w tych wątkach o jakich usłyszała teraz od mnicha a wcześniej od swojej koleżanki z Białej.

- I możesz iść ze mną. Czy tam kogo tam masz. Ale to ja będę walczyć ze strażnikiem. To ja go zabiję. Utnę mu łeb i wypiję jego krew. I ja zostanę nowym strażnikiem. Tylko jeszcze nie jestem pewna co z tym czarnym rycerzem. Bo widziałam go ale nie jestem pewna co tam robił. Ale jak będzie chciał ze mną walczyć to też mogę. - dodała obojętnym tonem jakby była gotowa toczyć pojedynek za pojedynkiem o ten głaz z kimkolwiek kto by chciał jej go odebrać.

Mnich się chwilę zastanowił, sięgnął trochę pamięcią do setek legend, opowieści i bajek, które czytał.
- Być może on śpi pod kamieniem. Zaklęty, aby czekać na swoją armię, władczynię i godnego strażnika. - tu spojrzał na Annikę - To miałby dla mnie największy sens. - postanowił przemilczeć, możliwość wydania na świat potomstwa Soren. Niektóre, prawdy lepiej, aby pozostały ukryte - A co do zbroi i ostrza… no ja jestem jedynie mnichem, ale Lady Fabienne nie chce, aby stała ci się krzywda więc jest gotowa zainwestować w twój ekwipunek. Do tego nie widzę cię w ciężkim kawale metalu, od stóp do głów w głupim hełmie z piórkiem. Może napierśnik i skórzane spodnie? Wolałabyś topór, miecz, długi sztylet?

- Oh… Moja pani by mi kupiła takie rzeczy? - Annika znów spojrzała na sąsiada idącego obok z dużą dozą niedowierzania. Obracała to w myślach kilka kroków i się chyba wzruszyła bo aż symbolicznie załamała ręcę. - Ojej, ona jest taka cudowna! Naprawdę będę musiała o nią zadbać. I przeprosić. - westchnęła jakby chciała jakoś bladolicej szlachciance odwdzięczyć się za tą dobroć.

- A jak już coś naprawdę by mi była gotowa kupić to nie będę wybrzydzać. Wezmę co mi kupi. - powiedziała szybko jakby nie chciała sprawiać swojej dobrodziejce dodatkowych kłopotów. A już mieli niedaleko bo widać było ulicę i ogrodzenie z prętów jakie otaczało posiadłość von Mannliebów.

- No cóż, popytam kolegów, którzy bardziej się znają czy by ci mogli doradzić. Jak na razie przygotuj się na składanie przeprosin. I jakby Gertruda pytała, zaatakowała cię banda oprychów. - mnich na chwilę zamilkł coś sobie przypominając - Sprałem dzisiaj Thorne'a. Leżał jak długi na ziemi, kiedy z nim skończyłem. - pochwalił się mnich - Sądziłem, że trochę poprawi ci to humor. - Otto wprowadził dziewczynę do posiadłości i oczekiwał albo Fabienne, albo Gertrudy.

- Tak? To dobrze! Należało mu się. Jeszcze go kiedyś dorwę. Wszyscy myślą, że on taki groźny bo bandyta i silny i krzepki. Ale już mu dokopałam i mogę zrobić to jeszcze raz. Wykończyłabym go wtedy na stołówce tylko mnie zaskoczył jak mi wbił tą łyżkę w brzuch. Kiedyś mu flaki wypruję. - wiadomość o jej rywalu znacznie ucieszyła czarnowłosą i przyjęła to z mściwą satysfakcją. Ale, że już wchodzili wpuszczeni przez odźwiernego do środka to zamilkła. Gdy znów przywitała ich Gertruda też milczała zdając się na swojego rozmówcę. Stara guwernantka zaś jak zwykle przyjęła ich z chłodnymi, dystyngowanymi manierami i zniknęła im z oczu idąc zawiadomić swoją panią. Ta okazała się znacznie wylewniejsza i przyjemniejsza w obyciu.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 01-04-2023, 17:17   #92
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
- Oh jesteś ptaszyno! O matko, jak ty wyglądasz? Co ci sie stało? Ktoś cię napadł? Gertrudo zobacz jak ona wygląda. Przecież trzeba ją doprowadzić do porządku. Idź proszę, powiedz aby przygotowano kąpiel. Aha i tą paczke dla Otto. Niech wreszcie coś zje aby cały dzień nie biegał w służbie von Mannliebów na głodnego. Źle by to wyglądało nieprawdaż? - Frau von Mannlieb znów całkiem sprawnie zapędziła starą służącą do pracy przy okazji chociaż na chwilę się jej pozbywając. Więc w tym holu zostali chociaż na chwilę sami. Wtedy szlachcianka ujęła głowę służącej i z bliska przyjrzała się rozbitej, zaczerwienione i spuchniętej twarzy.

- Oh biedactwo! Co oni ci zrobili! Ale już się nie martw, już jesteś w domu. A i weźmiemy kąpiel. Też mi się przyda. - powiedziała jak dobra ciocia do jakiejś swojej siostrzenicy. Na co czarnowłosa głowa, do tej pory dość oszczędna w słowach i mimice uśmiechnęła się i pokiwała twierdząco.

- I jak poszło Otto w ratuszu? Były jakieś trudności? Starczyło ci pieniędzy? I strasznie ci dziękuję sam widzisz w jakiej ja tu jestem trudnej sytuacji, na nikim tak naprawdę nie mogę polegać, wszyscy mnie szpiegują dla mojego męża. - szybko wyrzuciła z siebie i zapytania i podziękowania jakby wreszcie kamień spadł jej z serca jak jej nowa służka wróciła wreszcie do domu.

- Problemów, nie było. Straż dziękuje ci za hojny datek. I nie musisz dziękować, Annika jak i pozostali wybrani przez siostry są moim osobistym obowiązkiem. I proszę nie dziw się ostrożności męża, sam chętnie bym cię szpiegował, nawet za darmo. - mnich uśmiechnął się trochę łobuzersko - Anniko, mogę mieć do ciebie prośbę? Jeżeli poczujesz znowu Zew Kamienia, powiedz o tym Lady Fabienne. Frau Mannlieb, jeżeli mogłabyś wtedy udać się z nią do Pirory i poprosić o kontakt ze mną i naszymi… wojownikami, to byłbym naprawdę wdzięczny. Zapewnimy jej bezpieczeństwo i wsparcie moralne.

- Ale to jest takie nagłe. Jak czuję ten zew, jak widzę ten głaz to po prostu muszę tam ruszać. Nie panuję nad tym. Po prostu muszę. - czarnowłosa odparła po chwili zastanowienia i spojrzała na niego przepraszająco. Po czym skierowała wzrok na drugą czarnowłosą tylko znacznie lepiej odzianą i ufryzowaną. - A za to co się stało rano bardzo przepraszam. Nie chciałam. To było silniejsze ode mnie. Strasznie mi się ta wczorajsza kąpiel podobała i bardzo chciałam dzisiaj rano ponownie. Ale usłyszałam ten zew no i… - spojrzała kwaśno na swoją dobrodziejkę jakby naprawdę było jej przykro. Z bliska było widać, że pomada i zabiegi kosmetycznie nie do końca były w stanie ukryć rozbitą wargę Bretonki.

- Oh to nic, ważne, że jesteś z powrotem. A kąpiel już się szykuję to tam sobie porozmawiamy bez świadków. - pogłaskała ją delikatnie po spuchniętym policzku. Po czym spojrzała na swojego gościa. Tym razem całkiem filuternie. - No chyba, że jakiś szpieg by się tam zakradł. Albo gdzie indziej. Przyznam, że jakby to był taki utalentowany w szpicrutach i kneblach szpieg to to by mogło być całkiem ekscytujące. - powiedziała już jawnie kokietując swojego gościa. - Ah! I z tego wszystkiego zapomniałam. Ale jak byłyśmy u Pirory to udało mi się z tym kluczem. - dorzuciła na koniec z triumfującym uśmiechem.

Otto podziękował Fabienne za ciasto i napitek, oraz musiał niestety odmówić szpiegowania tego dnia. Sprawy rodzinne wzywają. Opuścił rezydencję Von Mannlieb i ruszył na zbór.
Mógł zjawić się trochę wcześniej i odpocząć po dzisiejszym dniu i przemyśleć co musiał przekazać reszcie kultu.
Opisać swój sen i wiadomość, że wszystkie Siostry muszą zostać przyzwane razem.
Powiedzieć o kolejnym ataku snów w hospicjum. Oczywiście poprosić o ekipę do eskortowania Anniki do ołtarza, plus powiedzieć o Czarnym Rycerzu. Oczywiście została jeszcze sprawa Matki Somnium
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 01-04-2023, 18:45   #93
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



Anistag; ranek; Dzielnica Południowa; mieszkanie Heinricha



Stary łowca ciężko siedział na łóżku, przywołując skołatane myśli do porządku. Wydawało mu się, że sny obciążały go bardziej i bardziej odkąd postawił pierwsze kroki w mieście. Jawiły się inne od tych, które cierpiał przez miesiące zamknięcia po tragicznej przegranej, zostając na łasce osoby, która jej mu nie zamierzała okazać i pozostawiła blizny na psychice i ciele. Niemniej i te teraz powodowały opór tego, co zostało z czystości dawnego życia, a ta walka męczyła każdej nocy niezależnie od chęci Heinricha. Tak samo jak ciało umierało w upartej męczarni, tak i umysł opierał się potędze sił, z którymi nie miał szans jeszcze nim ta walka się zaczęła.
Nigdy nie widział się osobą bardzo uduchowioną, a wręcz im bardziej się starzał, tym mniej dawał wiarę tym wyniosłym celom. Najwyraźniej jakaś cząstka duszy musiała szeptać słowa sprzeciwu, skoro teraz odczuwał ten ból.

Mężczyzna przetarł twarz dłonią w nadziei, że ten gest odsunie od niego zmęczenie i nada sensu tej mozaice snów jakie go przed chwilą opuściły. Początkowo nie mógł skupić myśli na niczym, co zostało mu przedstawione, jednak te chwile spokoju zdawały się koić jego umysł. Wydarzenia sennego doznania mieszały się z przeżyciami dnia poprzedniego, tym co mówił Joachim, czego dowiedział się na ostatnim Zborze. Nieświadomie zatopił się w pojawiających się połączeniach między snem a jawą. Począł analizować, jak i robił to tropiąc heretyków. Musiał tylko spojrzeć z innej perspektywy...

Heinrich uniósł spojrzenie, jakie wcześniej skupione na dłoniach przesunęło się po nogach spuszczonych na podłogę. Na chwilę zatrzymał wzrok na ukrytej pod bandażami konsekwencji porażki, aby nagle ujrzeć połączenia, jakie mu unikały. Dużo połączeń. Wszystkich spraw...

Nie było za późno. Zbyt mało czasu można wydłużyć.
A błędy można zmienić na sukces.



Zmierzch; Dzielnica Portowa; koga “Stara Adele”


Zdawał sobie sprawę, że to, co zaproponuje zaangażuje cały kult w akcje, a niektórych wręcz postawi przed sporym osobistym ryzykiem. Czasy wpływów i posłuchu minęły, gdy bezpowrotnie przestał być Inkwizytorem. Niektórzy z kultu mogli być nieufni wobec niego, jak i Joachim posiadał takie zaufanie, jakie posiadasz podchodząc do nieznanego głodnego zwierzęcia.

Potrzebował więc zapewnić sobie wstawiennictwo Starszego i Mergi, jako że tylko ich zdanie mogło przeważyć za sukcesem czy porażką wpłynięcia na członków kultu, aby nie widziano jego planów jako groźnych dla nich. Dodatkowo nieautoryzowana próba przejęcia kontroli mogła nawet zirytować Starszego, jeżeli uzna to za chęć podkopania jego władzy.
Kiedyś nie potrzebowałby patronatu. Dziś szukał pozwolenia.

Ale najpierw do tego samego musiał przekonać samych przełożonych kultu jeszcze przed dzisiejszym Zborem, dlatego po przesłaniu wiadomości o potrzebie wcześniejszego spotkania na miejscu w jakim mają się zebrać, o zmierzchu pojawił się na Adele.

Gdy Heinrich zastukał laską w burtę starej łajby był jeszcze dzień. Do szarówki zmroku pozostało jeszcze ze trzy czy cztery dzwony. Chociaż chmurzyło się tylko w tym portowym mieście równie dobrze mogło się tak chmurzyć cały dzień i nic nie padać a równie dobrze zaraz mógł zacząć lunąć deszcz. Po chwili czekania usłyszał skrzypienie otwieranych zawiasów i kroki na pokładzie. Płynne i sprawne a nie takie kuśtykające i drewniane jakie wydawał Kurt który zwykle był gospodarzem na tym starym holku. Sprawa się wyjaśniła gdy przez reling wyjrzała głowa Normy z licznymi, warkoczykami myszatego koloru i podgolonych na norsmeńską modłę bokach. Skinęła mu głową i podobnie jak Kurt zestawiła na dół drabinę po jakiej można było wejść do środka. Poczekała aż wejdzie i z powrotem zabrała ją na pokład. Dała znak gestem aby ruszał do środka a sama weszła za nim. Tak zeszli przez drewnianą i krętą klatkę schodową statku a potem korytarzem przez środek zabudowanej ładowni. Wreszcie niskie drzwi do większego pomieszczenia w jakim odbywały się zbory. Czuł jak pokład i ściany delikatnie się kołyszą. Dziś wiatr i fale były dość słabe więc było to tylko drobne wrażenie. Ostatnio zbory najczęściej odbywały się w Południowej Dzielnicy, w kryjówce Mergi pod zwaloną wieżą no ale dzisiaj wrócono do tego pierwotnego miejsca spotkań. Półmrok rozświetlanych świecami i lampami piwnic pełnych wilgotnego zaduchu stojącego powietrza typowego dla takich podziemi zastąpił morski zapach znad zatoki, z dodatkiem woni rym i wodorostów. Gdy otworzył te ostatnie drzwi powitał go stojący pod ścianą alabastrowy posąg Pajęczej Królowej oraz poświęconej jej orgii różnorakich istot. Był spory więc nie szło go przegapić. Aż dziwne jak się go zwykłą łodzią udało przewieźć aż tutaj.

- Poczekaj tu. Powiadomię ich, że już jesteś. - powiedziała Norma. Wcześniej Heinrich nie znał tej Norsmenki ale z relacji tych co ją znali od zeszłej zimy wiedział, że jej reikspiel znacznie się poprawił przez te pół roku. I w takich krótkich i często używanych zdaniach szło jej już całkiem nieźle. Chociaż gdy chciała powiedzieć coś więcej albo szybko czy w nerwowej sytuacji to nadal wrzucała kislevskie albo norsmeńskie słówka, zwroty lub po prostu przechodziła na któryś z tych języków. Przez chwilę został sam. Ale nie było to dziwne, przyszedł sporo wcześniej przed zwyczajową porą zboru. Więc reszty jeszcze nie było. Po chwili usłyszał kroki od strony dziobu skąd zwykle nadchodziła starszyzna zboru. Chociaż drzwi otworzyły się ciut wcześniej ale kroków Normy nie usłyszał póki nie otwarła drzwi. Zamaskowany lider zboru a za nim rogata wiedźma weszli do pomieszczenia a jej gwardzistka zamknęła za nimi drzwi.

- Witaj mój synu. Cieszę się, że cię widzę. W dobrym zdrowiu mam nadzieję. Czemuż zawdzięczamy twoje wcześniejsze przybycie? - lider zwrócił się do gościa uprzejmie i ciepło wskazując gestem aby usiadł przy stole przy jakim zwykle biesiadowali przy wspólnej kolacji jaka zaczynała spotkanie zanim zaczynały się poważniejsze rozmowy. Zresztą podczas nich większość też siedziała nadal przy obu stołach. Oboje usiedli przy nich a Norma wyszła przynieść coś aby nie siedzieli przy pustym stole.

- Jak widzisz Norma dzisiaj zastępuje Kurta. Niestety ona i on to nasze jedyne wilki morskie. Kurt więc podjął się zadania potrenować z Vasilijem i jego ludźmi żeglarstwo na pełnym morzu. Zwłaszcza nocne bo podróż do rodzinnych stron Mergi będzie zapewne zaczynać się w nocy. Dlatego raczej ich nie będzie na dzisiejszym spotkaniu. - lider w masce wyjaśnił czemu brakuje starego bosmana który był tutaj stałym gospodarzem. Zaś Vasilij i jego przemytnicy mieli stanowić obsadę łodzi jaka popłynie do Norski z Mergą.

- Zdrowie moje nie nastręcza problemów. - odparł były Inkwizytor - To sprawy kultu, jego aktualne potrzeby mnie tu skierowały. Wczoraj spotkałem się z Joachimem, jaki był zmuszony zainteresować Hertza skrzynią możliwie skrywającą artefakt Vesty, by zyskać możliwość przyjrzenia się miejscu z bliska. Nie wiedząc jeszcze tego miałem inną myśl na dobranie się do artefaktu, ale zmuszony zostałem przekreślić ją. - spojrzał z delikatnym uśmieszkiem - Ale mimo brzmienia tej wiadomości... wcale nie jest to taka fatalna nowina dla nas. - położył ręce na stole, gdy kontynuował - Sen, jaki mnie ogarnął w nocy wydawał się mi niezrozumiały po przebudzeniu, ale gdy zaczął się rozjaśniać, począłem też zauważać połączenia, które dnia poprzedniego mi uciekły. - lekko gestykulował dłonią, gdy wyjaśniał sytuację - Zrozumiałem, że świątynia Mananna, artefakt w Akademii, problem Inkwizytora, a nawet zbyt krótki czas na poród much... Rozwiązania ich wszystkich są połączone, choć nie widać tego na pierwszy rzut oka i wymagają bardzo dokładnego wykonania każdego ruchu w określonym czasie i określonej formie.

Splótł dłonie przed twarzą.
- Nie będę tego polewał słodkim syropem: całe przedsięwzięcie nie jest pozbawione zagrożeń. Niektórzy będą się musieli wykazać większą przenikliwością w trakcie wykonywania roli, a dla częsci to będzie wręcz niebezpieczne. Opracowanie każdego szczegółu i wykonanie go dokładnie będzie najważniejsze. Każde odstępstwo może spowodować, że nasze działania zboczą z drogi, jaka prowadzi do celu. A za nią może być przepaść. Nie zakładam, że każdy element nie może zostać doprecyzowany, czy że nie brakuje mi kawałka układanki, jakiego dowiem się dopiero od innych, ale ten kawałek musi się znaleźć już dziś na Zborze, aby klocki mogły jeszcze być ustawione, a nie zawalić się podczas akcji. Nie mamy czasu na wahanie.

Skupił wzrok na liderach, przechodząc do sedna.
- Reakcja Joachima na moje przybycie do niego przypomniała mi, że moja pozycja w kulcie jest bardzo krótka, a osoba niegodna ślepego zaufania i to całkowicie zrozumiałe. Na jego miejscu też podchodziłbym ostrożnie. Niemniej, gdy cały ten plan wymaga więcej, niż sam mogę zrobić, to zakładanie że cały kult pójdzie za moim słowem i wykona wszystko w określony sposób nie patrząc na niesnaski własne, jest naiwne. Szczególnie gdy dodajemy ryzyko.
- Akcja jest skomplikowana i niebezpieczna, a to ledwo co poznany były Inkwizytor miałby ruszyć wszystch z kultu? I dla mnie wyglądałoby to jak nieśmieszny żart. Co innego było zaproponować muchy, co innego złożony i skomplikowany splot wydarzeń.

- Nie chcę też zaraz wchodzić i rządzić się na nie swoim terenie. - spojrzał na zamaskowanego - A do tego mogłaby się wydawać sprowadzać. Inkwizytor szukający władzy. - pokręcił głową - Wiem, że bez waszego wsparcia mogę nie podołać i wyjdę z niczym. - rozłożył bezradnie ręce - Jeżeli zechcecie przedstawię wam wszystko już teraz, oczywiście.

- Mówisz tajemnicze słowa Heinrichu. Ale jeśli masz jakiś pomysł na następne kroki to proszę. Jesteśmy gotowi go wysłuchać. - oboje liderów zboru słuchało w milczeniu słów byłego łowcy czarownic. W międzyczasie Norma wróciła do tej głównej części dawnej ładowni ze świeżo usmażoną rybą, pajdami chleba, dzbanem wina i kubkami. Po czym usiadła nieco dalej nie wtrącając się w dyskusje. Chyba zszywała jakieś ubranie. Zaś Merga i Starszy po tym jak Heinrich skończył mówić spojrzeli po sobie ale dali mu znać aby przedstawił swój pomysł.

Heinrich skinął wdzięcznie głową.

- Moje plany w większości zbudowane są na inkwizytorskim doświadczeniu, jakie wykorzystywałam do tropienia osób, jaką sam się stałem. Teraz ta wiedza jest szczególnie przydatna, gdy trzeba za wszelką cenę unikać zwrócenia uwagi Łowców Czarownic, kościoła czy innych organizacji i osób, których nie można po prostu uciszyć. - rzekł lekko zachrypniętym głosem - Plany opierają się twardo na zasadzie wykorzystywania sposobów jak najdalszych od tych, za którymi węszą nam wrodzy. Niech widzą wszystko tak, jak my chcemy. Konsekwencje zwykłej ludzkiej chciwości.

- Obrabowanie świątyni jest tym mniejszym z problemów. - rozpoczął wyjaśnienia - I w niej przydałyby się umiejętności Sigismundusa do wykonania odpowiedniej substancji, której opary wywołają utratę świadomości w najlepszym wypadku, w większej dawce zatrzymanie serca. Tak, śmierć w świątyni jest pożądana. Sigismundus nie może tylko wykorzystać niczego, co miałoby chaosowe ślady, więc będzie miał zadanie wyprodukować truciznę, a jednocześnie chroniące przed nią antidotum, które nasi zażyją. - opisał bez emocji - Dziewczyny zaaplikują je, mieszając z kadzidłami, które rozprowadzane są po sali głównej podczas ceremonii, w tym wieczornych modłów, na których się zjawi całość kapłaństwa. Reszta zostanie wtarta w podłogi w formie płynnej, gdy będą je szorować przy naszych dwóch strażnikach. Im trzeba największej dawki, dla pewności. - przesunął palcami po krawędzi kubka, niby bezwiednie. - Dawka, to ważne. Dawka do kadzidła powinna dawać możliwość, że ktoś nie zemrze, ale to nie jest ważne teraz, później omówimy. Nawet jeżeli nie uda się wcześniej zdobyć klucza to zawsze zostanie ten Absaloma lub w najgorszej opcji - siła. Silny by się udał pomóc wynosić, gdy już wszystkich się wyeliminuje. Czemu zależy mi na śmierci w świątyni?

Uśmiechnął się pod nosem.
- Bo taka nagła śmierć w świętym miejscu przysłuży się odepchnięciu dalej festynu. Otto może Morrytkę przekonać, by chciała odprawić czynności żałobne, nasze szlacheckie damy wpłynąć na władzę. Kto by się bawił, gdy taka tragedia się rozpęta? - Heinrich zapytał retorycznie - Kradzież została przygotowana przez złych, chciwych ludzi, nasze kozły ofiarne z przestępczego półświatka. Śmierć była przypadkowa. Za duża dawka. Nieszczęście. - wzruszył ramionami

Spojrzał na liderów, czekając czy oni sami chcą coś dodać do tej części.

- No cóż Heinrichu, przyznam, że to o czym mówisz to operacja na znacznie większą skalę. - powiedział zamaskowany lider zboru gdy chwilę trawił te pomysły. Stukał palcami po blacie stołu gdy to obrabiał w swojej zamaskowanej głowie.

- Plan akcji znacznie większy ale też zapewne trzeba by więcej zaangażowania i przygotowań. Na razie daliśmy dziewczętom okazję aby spróbowały zdobyć ten klucz więc czekamy na to co z tego wyjdzie. Dzisiaj wieczorem może już coś będzie wiadomo jak przyjdą czy coś z tego wyszło czy dalej próbują. Zwracam jednak uwagę, że mój rejs do Norski jest uzależniony od zdobycia tego skarbu ze świątyni. Bo na miejscu na pewno będę miała lepsze argumenty jako pani z hojnymi darami i wysłanniczka potężnich sojuszników niż jako uboga żebraczka co występuje po prośbie. A im później odpłynę stąd tym później wrócę. Tak w ogólnych zarysach oczywiście. - wyrocznia przypomniała dlaczego już wcześniej postanowiła pozostać na miejscu i opóźnić swój wyjazd do swojej północnej ojczyzny czekając właśnie na te bogate łupy z obrabowanej świątyni jakie by pomogły w negocjacjach z jej pobratymcami.

- No cóż Heinrichu tak sobie myślę, że jak dzisiaj zapewne przyjdzie Sigismundus można by go zapytać o szczegóły tych mikstru jakie może sporządzić. Jestem prawie pewien, że coś usypiającego jest w stanie sporządzić. Coś co zabija także. Ale czy to by pasowało do tego co mówisz to lepiej aby on się wypowiedział. Myślę, że miałby z nas wszystkich najlepsze kwalifikacje aby ocenić co jest w stanie wykonać. Zapewne jednak by to wymagało przygotowań tak dla niego jak i od naszych pokutnic w świątyni. - przyznał po tej dłuższej chwili namysłu lider ich zboru.

- Rzadko się zdarza aby coś, jakaś trucizna czy inna taka mikstura była bezwonna albo niewidoczna. Zwłaszcza w większej skali. A mówisz o czymś do wcierania podłóg i kadzideł. Do tego zapewne powinno zadziałać w jednym, konkretnym momencie na przykład podczas mszy. To może nie być takie proste. Są też raczej małe szanse aby powaliło wszystkich i to w jednym momencie. Zapewne gdy pierwsze osoby zaczęłyby padać to ktoś próbowałby podnieść larum a gdy nadal by padały kolejne zapewne by próbowali uciec. Naprawdę trzeba by wszystko bardzo mocno skoncentrować, łącznie ze sprzyjającym losem aby to udało się na taką dużą skalę. Co innego mniejsza skala bo w takiej przeciętnej izbie czy korytarzu skala jest mniejsza i jest łatwiejsza do kontrolowania. Na tak dużą skalę i przy nagłym efekcie prędzej bym się spodziewała, że jakiś czar lub rytuał mógłby osiągnąć taki nagły i masowy efekt. Chociaż w większej skali i przy tak dużej liczbie osób trzeba się liczyć, że nawet wtedy ktoś okaże się odporny. - Merga wypowiedziała się zarówno jako zielarka jak i czarownica ale temat wydawał się chyba ciekawy bo omawiała go z ożywieniem i zainteresowaniem. Jak jakiś akademicki dylemat do rozprawy naukowej.

- Sam pomysł całkiem przedni Heinrichu. Ale jest tu wiele zmiennych i niewiadomych. Trzeba by jak widzisz je dopracować i to w większym gronie aby nasi specjaliści z danej dziedziny mogli się wypowiedzieć. - Starszy uśmiechnął się co było słychać pomimo maski nawet jak nie było widać. Pokiwał z uznaniem głową dla rozmachu takiej akcji proponowanej przez byłego łowcę czarownic ale widocznie uznał, że sprawa jest zbyt skomplikowana aby podjąć decyzję od ręki. Zwłaszcza jak by zgodnie z przewidywaniami autora była w nią zaangażowana całkiem spora część ich tajnej rodziny.

- Nie spodziewam się zrobienia całości bez reszty, problemy oczekiwane, gdy mało czasu. - spojrzał na Mergę - Ponoć wpływać trochę na los potrafi Joachim. A co do twojej podróży, pani... Też ją wziąłem pod rozwagę. Mnie samemu zależy na czasie, który ważny też w równoległej akcji... Artefaktu Vesty. - wziął butelkę wina i nalał go do kubka rogatej - Hertz chce wzmocnić zabezpieczenia i im więcej czasu ma, tym mniej my. - zwrócił wzrok na Starszego - Nie szukam poparcia planu już teraz. Zakładam modyfikację na Zborze, ale wolę nie być oskarżany o próbę wytrucia kultu rękami Sigismundusa. - lekko się zaśmiał - Akcja w świątyni nie może czekać ze względu na Wielebną, ale także artefakt, gdzie będzie nam też to zamieszanie potrzebne, aby choć chwilę nie patrzyły oczy na Akademię.

- To jest wiele szczegółów jakie trzeba by omówić i dopracować mój synu. Sam widzisz, że na ten moment nie braliśmy takich wariantów pod uwagę więc nie jesteśmy na to przygotowani. Co więcej ostatnio jak widzisz mamy coraz większe kłopoty osobowe. Coraz jest więcej ścieżek i tropów jakimi należałoby albo chociaż wypadałoby podążyć a coraz mniej mamy ludzi. Zwłaszcza jak część z nas odpłynie wkrótce wraz z naszą czcigodną wyrocznią. A tu jeszcze ta jaskinia Oster do zasiedlenia, te szukanie nosicielek do hodowli, ta sprawa z Akademią, akcja w świątyni, w hospicjum i tak dalej. Ale dobrze, że z tym przyszedłeś teraz bo i tak mieliśmy zamiar na dzisiejszym spotkaniu omówić te wszystkie sprawy. Spodziewam się, że nasze zdolne łotrzyce będą mówić o przygotowaniach w świątyni a Sigismundus o początkach swojej hodowli. Sam więc widzisz, że nasza rodzina zaczyna pękać w szwach od nadmiaru tych zadań. - przyznał Starszy, że krucho tutaj jest rozdzielić te parę osób do tej czy tamtej akcji czy miejsca. Zwłaszcza, że cały czas wszyscy mieli zapewne z tyłu głowy to, że Merga i jej towarzysze wkrótce mieli opuścić to miasto i to zapewne na parę tygodni.

- Dlatego rozważaliśmy czy nie wprowadzić w nasze sprawy Huberta i jego zbór. Po prostu mamy zbyt wiele sroczych ogonków do złapania albo za małe garści. Za dużo się tego robi. A oni niejako są już i tak częściowo uświadomieni o choćby moim uwolnieniu z kazamat zimą czy o szukaniu dziedzictwa Sióstr. Zresztą z tego co wiem to już wiedzą o Sorii i jej nadnaturalnym pochodzeniu. - odezwała się wyrocznia przyznając o wątku który widocznie mieli porszyć przy wszystkich na dzisiejszym spotkaniu.

- A z tym wytruciem to nie lękaj się, myślę, że i tak nie dałoby się tego zataić przed naszymi dziewczętami skoro zapewne to one by miały własnoręcznie spory udział w tym procederze a jak będą wiedziały na czym to ma polegać i wyrażą zgodę to chyba nie powinno być później niesnasek na tym polu. - Starszy znów się uśmiechnął tym razem aby dodać otuchy starszemu mężczyźnie co do konsekwencji jego planów tu, w rodzinnym gronie.

- Ja mam wrażenie, że wkrótce przybędzie nam jakiś sojusznik spoza miasta. Tak wnioskuje po moim dzisiejszym śnie. Ale wizja była zbyt mętna aby traktować to jako coś więcej niż obietnicę lub wskazówkę. Na razie musimy sobie poradzić tym czym mamy no chyba, że niespodziewanie uda nam się kogoś zwerbować lub pozyskać do współpracy. W ten czy inny sposób. Są jeszcze ci zwierzoludzie Gnaka co to nasze dziewczęta się szykują na spotkanie z nimi ale wątpie aby dało ich się użyć w mieście. A dogadanie współpracy też zapewne będzie wymagać czasu i jakichś targów. Niemniej te ich spotkanie przy głazach to dobry początek, powinno dać to niezłe podstawy do takich negocjacji. - Merga przytaknęła mistrzowi a sama też dodała coś od siebie i wyglądało, że mają pewne opcje co do wsparcia swoich planów i zamiarów ale niekoniecznie tak od razu.

- Pirora pewnie powie Oksanie o muchach. - stwierdził były łowca czarownic - Jeżeli mój sen by się sprawdził, to nasze dziewczyny z tymi zwierzoludźmi przy głazach byłyby zachwycone. - wzruszył ramionami.

- No cóż, te muchy Oster to jeden z kluczowych elementów naszych planów i dziedzictwa Sióstr. Więc tego raczej nie da się uniknąć. A z tą zakazaną miłością naszych dziewcząt to tak, dało się zauważyć, że są bardzo podekscytowane. No cóż, młode są, niech się bawią i próbują a przy okazji wyrobią nam dobry początek do negocjacji ze zwierzoludźmi. Przynajmniej taką mam nadzieję. Ale dobrze, że Soria z nimi będzie a i chyba niektórzy nasi panowie z nimi pojadą. Zresztą to już wkrótce po Festag to pewnie też dzisiaj będziemy ustalać szczegóły. - przez maskę dało się usłyszeć rozbawiony i wyrozumiały ton lidera ich zboru jaki widocznie widział zdecydowane korzyści z tych wyuzdanych zainteresowań swoich podopiecznych. Może nawet go to trochę bawiło ale nie zamierzał im tego zabraniać. Merga też się uśmiechnęła całkiem ciepło.

- U nas to jest to znacznie powszechniejsze. Nie zamierzałam brać w tym udziału bo myślałam, że już będę w drodze do domu. Ale jeśli nie to może jednak tam pojadę z nimi. Myślę, że moje rogi i autorytet powinien pomóc w takich negocjacjach. - przyznała wyrocznia gdy wszystko wskazywało na to, że są spore szanse iż w najbliższą pełnię wciąż będzie po tej stronie Morza Szponów a nie tej co planowała już któryś tydzień z rzędu.

- Określiłem obrabowanie świątyni jako mniejszy problem. - kontynuował wcześniejszą myśl - W porównaniu z dostaniem się do Akademii to jest mniejszy problem, nawet mając na myśli brak ludzi. - spojrzał na Mergę i Starszego - Cała akcja wymaga jeszcze bardziej skomplikowanego podejścia i podjęcia większego ryzyka. - zwrócił wzrok na rogatą wieszczkę - Sprawy nie poprawia, że Joachim wywołał zainteresowanie Hertwiga, choć o tym później. Nie jestem magiem, choć magię wyczuwam, jak i każdy wyczuwa zapach nosem czy kolory wzrokiem. Nie oznacza to, że dokładnie wiem o niej wystarczająco, a to bardziej zgadywanie z mojej strony. Widziałem, Czcigodna, że swój wygląd możesz zmienić. Ale czy jest też możliwość takiej zmiany innej osoby czy osób? - zapytał Mergę - I ile ona by się trzymała?

- Zbytnie komplikowanie spraw to proszenie się o kłopoty gdy któryś z kroków czy elementów nie pójdzie zgodnie z planem. - zauważył krótko Starszy ale spojrzał na niebieskoskórą wyrocznię o nietuzinkowych, płonących wewnętrznym złotem oczach. Ta uśmiechnęła się lekko kiwając swoją rogatą głową jaka robiła takie wrażenie na Lilly.

- Tak, mogę zmienić swój wygląd. Tak między innymi dzisiaj tu przyszłam bo nawet po pół roku zdarzało mi się widzieć listy gończe ze zbiegłą, rogatą wiedźmą. - powiedziała z nutką ironii i wyższości swoich mocy i umiejętności nad tymi zwykłymi metodami poszukiwania zbiegów. Po czym zademonstrowała to na sobie i przy trójce świadków. Powiedziała cicho jakieś słowo i wszystko w niej jakby zafalowało. Sterczące, prawie pionowe rogi opadły, ułożyły się w dwa warkocze jakie teraz leżały spokojnie wzdłuż pleców. Do tego zmieniły kolor na stonowany kasztan. Cera jakby zadrgała, przeistoczyła się zmieniając kolor na dość pospolitą karnację mieszczki czy chłopki, nieco dziobatą, tak pospolitą, że nie wartą drugiego spojrzenia. Nie była już fioletowo - niebieska jak zazwyczaj co od razu zdradzało nienaturalne pochodzenie. Z oczu też zniknął ten złoty blask i zmieniły się w zwykłe, piwne oczy kolejnej mieszczki. Podobnie suknia ozdobiona symbolem Oka Tzeentcha zmieniła się w szaroburą suknię zwykłej robotnicy z warsztatów czy innego sklepu. W parę chwil z dumnej i nietuzinkowej urody wyroczni z Norski na jej miejscu siedziała zwykła robotnica jakich pełno chodziło po mieście więc nie warto było zwracać na nią uwagi. Chociaż jak się znało oryginalną twarz Mergi i wiedziało się o tej przemianie można było dostrzec pewne podobieństwo rysów twarzy.

- Mój kostur może podobne rzeczy. W zimie tak nam się udało przemycić Egona z jednego miejsca do drugiego chociaż jak widziałeś łatwo wpada w oko przez swoją brodę i posturę. Tylko nie można puścić kostura bo czar pryska. No i jak zauważyłeś ktoś wyczulony na moc raczej odkryje nietuzinkowe zawirowania Eteru jakie wywołuje magia. A osoby o silnej woli, zwłaszcza doświadczone w tej materii i jeśli ktoś taki wzbudzi ich podejrzenia lub wiedzą kogo szukać mają szansę przejrzeć tą iluzję. Znaczy z kosturem. Bo ja to naprawdę zmieniam swój wygląd fizycznie a magia mi to tylko wspomaga. Kostur zabieram ze sobą ale przygotowałam wam coś podobnego. Też to miałam zamiar ogłosić dzisiaj na spotkaniu. - wyjaśniła Merga jak to działa z tym jej kosturem. Poprosiła Normę aby jej go podała. Norsmeńska wojowniczka wstała od szycia, podeszła do miejsca gdzie leżał kostur wiedźmy i podała go jej. Ta coś powiedziała i poprosiła ją aby toporniczka go wzięła ponownie. Gdy tak uczyniła przemiana zaczęła się od jej dłoni trzymającą magiczny kij. I po chwili zamiast cichej wojowniczki z kosturem w ręku stała jakaś starsza kobieta podpierająca się laską.

- Póki jestem mogę do pewnego stopnia wpływać na pożądany wizerunek. Beze mnie takie przedmioty modyfikują wygląd właściciela dość mocno ale dalej da się dostrzec pewne podobieństwa. Zwłaszcza jak się zna tą osobę i się spodziewa takiego efektu. - wyjaśniła czarownica i rzeczywiście. Chociaż przemieniona Norma była na pierwszy rzut całkiem inną osobą to jednak jak się ją znało to wyglądała jak swoja matka czy ktoś z dalekiej rodziny lub trochę podobny do toporniczki.

Heinrich przyglądał się z zainteresowaniem tej prezentacji.
- Taka opcja... oferuje dodatkowe możliwości. - uśmiechnął się - Czy w sumie byłabyś w stanie wykonać... hmm... jak to powiedzieć... - zastanowił się nad słowem - Naładować magią chaosu, nie konkretną, która po pewnym czasie spowodowałaby wybuch magiczny? Bombę z opóźnionym zapłonem, ale magia chaosu potrzebna, najlepiej jak wykona swój wybuch... z dość widowiskowym efektem. - zapytał, patrząc uważnie na Mergę.

- Hmm… - czarownica zastanowiła się na dłużej. Dała znak Normie, że może zostawić kostur i wrócić do swoich zajęć. I gdy ta odłożyła ten wyjątkowy przedmiot znów stała się młodą, wojowniczką z dwoma toporami wetkniętymi za pas i myszatymi warkoczykami na szczycie głowy.

- Sam wybuch spowodowany czarami myślę, że byłby dla mnie do zrobienia. Ale raczej od ręki i tu na miejscu. Tak jak wystrzał z waszych pistoletów. Ale czy by dało się to zakląć w przedmiot gotów do użycia… Oj nie wiem… Nie jestem pewna… Właściwie to nie jestem pewna czy byłabym to w stanie zrobić w posiadanym czasie i produktach. - przyznała po tej chwili zwłoki gdy rozważała ten naukowy dylemat z tematu sztuki tajemnej. Musiał być mało typowy bo nie miała gotowej odpowiedzi jak choćby gdy mówiła o kosturze czy swoich talentach. Znów wróciła do swojej oryginalnej, rogatej postaci.

- Może będzie nam łatwiej coś powiedzieć jakbyś dał znać mój synu do czego ci to potrzebne. - zasugerował Starszy co też wydawał się zaciekawiony tym wszystkim.

- Pamiętacie, jak twierdziłem, że wszystko może się łączyć? - zaczął Heinrich wyjaśniać - To ma posłużyć za przedstawienie dla Hertza. Jeżeli Hertwig potrzebował Joachima, to sam nie widzi działania magii. Wiemy, że w skrzyni jest artefakt Vesty dający mocną aurę, tylko ta skrzynia nie była otwierana, więc nikt nie powie, czy to ta rzecz ze środka wybuchnie, czy podłożona podróbka. Niezależnie jak chaosowa aura by pozostała, to łowca czarownic się nie zdziwi. Wie, że w środku jest coś niebezpiecznego, chaosowego pewnie. Możliwość nieplanowanej nagłej reakcji, która dokona zniszczeń pomieszczenia, w tym samego przedmiotu jest do wyobrażenia. Joachim ostrzegał, że ktoś może chcieć ukraść... ale przecież niekoniecznie podejść ze zrozumieniem i zginąć w wybuchu. Oczywiście oryginał zabierzemy wcześniej niż nastąpi odpalenie. - wyjaśnił.

- Co do zmiany... Jeżeli część podszyje się pod daną osobę czy osoby strażnicze, to w nocy ciężko rozróżnić szczegółów. Musielibyśmy oczywiście ogarnąć jakiś... strażników od Czerwonego Johana, spacyfikować nim sami byśmy się za nich podali. Mogą nam zrobić za kozły ofiarne później, jeżeli byśmy ich w miejscu wybuchu ustawili... lub po prostu ich osobami zainteresowali prowadzącego dochodzenie Hertza. Co do świątyni... po zabezpieczeniu fantów można panikę wywołać, kierując kogoś do owej świątyni by zobaczył zatrute grono świątynne. Gdy będzie zamieszanie w mieście tym spowodowane, będzie czas na wybuch w Akademii. - uśmiechnął się ironicznie - Łowcy Czarownic nie lubią tego, czego nie mogą kontrolować, a zamęt jest jedną z takich rzeczy, których ot tak nie ogarniesz. Potrzebujemy przekonać o prozie życia, jak by doprowadziła do tych spraw.

- No, no Heinrichu… Ciekawy rozmach z tymi planami. - przyznał z uznaniem Starszy ale, że sprawa w sporej mierze miała być z użyciem magii to czekał co się wypowie czarownica z północy. Ta zaś znów pokiwała swoją rogatą głową i musiała przemyśleć sprawę.

- Tak, rozumiem ideę. Taka magiczna eksplozja mogłaby sugerować zniszczenie artefaktu no i śmierć złodziei. Ale musiałabym to przemyśleć. Coś sprawdzić i porobić obliczenia. Od ręki to raczej nie mam gotowego rozwiązania. Myślę, że być może coś by mi się udało ale prędzej ogień. Jakiś pożar. Magiczny. Czy wybuch to nie jestem pewna. Ale prawie na pewno bym musiała przy tym być. Wątpie aby się udało coś przygotować co by wybuchało na żądanie i to silnie. A jeszcze trzeba by to właściwie użyć. Z was to tylko Joachim jest przeszkolony w magii. No może do pewnego stopnia Aaron. Musiałabym to przemyśleć. - uczona z Norski na razie nie chciała się jednoznacznie wypowiadać w tak skomplikowanej sprawie. I mówiła wolno oraz z wyraźnym zastanowieniem szukając czegoś niewidzącym spojrzeniem na suficie starej ładowni.

- Trzeba by i tak zorganizować te jedno a najlepiej dwa trupy jakie trzeba by tam zostawić. Tak czy inaczej. Bez ciał to mogą nie uwierzyć w tą mistyfikację. - rzucił Starszy kiwając głową i wypowiadając się na temat w miarę uniwersalny. - Ale aby zgrać dwie akcje na jedną noc to nie wiem czy się uda. Zwłaszcza, że obie by wymagały sporych naszych sił. - pokręcił swoją maską i w głosie dało się wyczuć zwątpienie czy mają aż takie siły aby przeprowadzić dwie skomplikowane operacje w ciągu jednej nocy.

- Musimy je zgrać. - odparł wprost Heinrich - Myślałem czy mamy wystarczająco osób i wniosek był jeden: tak, na styk. Przy odpowiedniemu rozlokowaniu naszych mocy. Skoro już teraz Czcigodna nie odpływa, to mamy dwie dodatkowe osoby. - wyjaśnił - Plany skomplikowane, ale niewymagające wielkiego nakładu osób na raz, najwięcej do wyniesienia skarbów. - zatrzymał gestem dłoni Starszego nim ten się odezwie w sprawie - Ale sprawy osobowe za chwilę. Plany muszą być dopracowane dziś na Zborze i muszą zostać wykonane na raz, by móc wrobić jedną grupę złodziei w oba napady. Zostaje problem Łowcy Czarownic, który bez dwóch zdań obstawił już, bądź obstawi okolice Akademii. Nie będzie czekał, aż inni coś zrobią, sam zadziała. Żałuję, że go nie znam bardziej, więc jedynie wyrażam opinię, jakby on posiadał cechy najlepszych specjalistów, ale nie sądzę, że powinniśmy ryzykować w tej materii. - upił łyk wina na zmoczenie gardła.

- Obawiam się, że w tej sytuacji Joachim będzie musiał trzymać się z dala akcji, co nie znaczy, że bez zadania. Uważam, że jego może być najryzykowniejsze i wymagać będzie bystrości umysłu w nerwowych sytuacjach. Hartwig może i wydawać się niepodejrzliwy wobec niego, ale to pewno fasada. Wobec magów żaden szanujący się Łowca nie będzie pozbawiony podejrzenia lub przynajmniej ostrożności. Joachim jest spalony, ale możemy sytuację wykorzystać w przyszłości. Teraz mógłby być... zajmowaczem uwagi, chociażby na jakimś przyjęciu, czy spiotkaniu z możnymi. Pirora by mogła to ogarniać, by zagonić Inkwizytora w kontrolowane środowisko. Obserwacją okolic Akademii może zająć się Strupas, i jacyś khornici. To bardzo płynna na razie kwestia. - zastanowił się.

- Wiem, że skomplikowanie zwiększa szansę na porażkę. Tak, ale nie w momencie, gdy przygotuje się wszystko jak najlepiej. - patrzył na Starszego - Do środka Akademii nie potrzeba nam wielu osób, trzy maksimum sądzę. W kościele od 4 do 6 nawet, zależnie od wagi skarbu. - spojrzał po obu rozmówcach - Mówiłem na początku, że to będzie wymagało zapewne wszystkich członków kultu, zależnie od ich możliwości. Ważne jest, aby magia była obecna tylko w Akademii. Zważając na skomplikowanie... wolałem wpierw was wtajemniczyć i od was usłyszeć opinie nim przekażę wszystko na Zborze.

- No rzeczywiście trzeba będzie to omówić na zborze. Nie jestem taki pewien czy tak skomplikowane akcje nas nie przerastają, i to dwie naraz. Skromnie tylko wspomnę, że do tej pory nasza czcigodna wyrocznia miała czekać w porcie, w łodzi na łupy ze świątyni po czym mieli odpłynąć jeszcze tej samej nocy, zaraz po przeładowaniu łupów z wozu. A jeszcze wypadałoby kogoś do zabezpieczenia terenu samej świątyni no i portu przy przeładunku. Nie wiem czy to nie zadużo na nasze możliwości. - Starszy podchodził do sprawy z ostrożnym sceptycyzmem. Zwłaszcza, że pierwszy raz o niej słyszał no i do tej pory ani on ani nikt inny w zborze nie planowali dwóch akcji na raz i to z takim rozmachem.

- Ja się mogę wypowiedzieć jako magiczka ale sprawy organizacyjne zostawiam wam. Za słabo znam to miasto aby coś wam doradzać. Dostosuję się do decyzji mistrza takich czy innych. - Merga dała znać, że chociaż ona sama od zakończenia zimy pełniła drugą część duetu jaki zarządzał zborem to jednak w sprawach lokalnych zawsze zdawała się na decyzję Starszego. Sama za to zwykle przodowała w szukaniu dziedzictwa Sióstr albo sztukach mistycznych i snach.

- W sprawie świątyni to obecnie najbardziej zaangażowane są nasze dziewczęta. Więc one zapewne są najlepiej zorientowane w sytuacji. Poza tym to doświadczone włamywaczki więc na pewno będzie warto ich wysłuchać. Ale na ostatnim spotkaniu odniosłem wrażenie, że czekają głównie na ten klucz. I gdy go zdobędą albo nie to już będą mogły przystąpić do finalnych przygotowań. A ten twój plan Heinrichu wymagałby znacznych modyfikacji i kolejnych przygotowań. Do tego jeszcze rozpracowania Akademii w podobny sposób. Wszystko to zajęłoby pewnie dodatkowy czas i tak jak mówisz zaangażowałoby większość z nas do tych akcji kosztem innych. A to znów opóźniłoby odpłynięcie czcigdnej a więc i jej powrót z Norski a nie ukrywam, że wolałbym aby była z powrotem z nami gdybyśmy mieli przystąpić do naszej głównej akcji z atakiem na śmietankę towarzyską miasta i z spoza miasta jaka powinna zjechać się z okazji festynu. - zauważył zamaskowany lider zboru, że jeden krok prowadzi do następnego i wywołuje kolejne konsekwencje. Więc wolał to rozważyć bo się zanosiło, że dzisiejsze decyzje mogą wpływać na działania zboru w kolejnych tygodniach.

- To prawda. Sama podróż nie powinna być zbyt długa, może dzień czy dwa żeglugi. Najpierw w jedną a potem w drugą stronę. Ale jednak będe musiała negocjować z wodzami i wojownikami aby ich przekonać do przyjazdu tutaj. Trzeba będzie rozesłać wici no i poczekać aż to wszystko zadziała. Zakładam, że dwa tygodnie to minimum aby przyniosło to jakiś efekt a może i więcej. Na pewno to złoto ze świątyni by mi pomogło w negocjacjach. Nie chcę tego dla siebie tylko jako argument i zachętę w przetargach. Łatwiej mi będzie mówić, że czekają tutaj na nich solidni i mocni sojusznicy a nie jakieś żebrzące o łaskę gołodupce. - Merga pokiwała głową mówiąc po co jej ten świątynny skabr i dlaczego tak cierpliwie na niego czeka chociaż miała odpłynąć tuż po poprzednim Festag a tu już następny miał być jutro. A wciąż była gotowa na niego poczekać. Ale też oznaczało to opóźnienie przybycia i rozpoczęcie rozmów z jej krajanami. I brzmiało to jak zapoczątkowanie procesu a nie sprawa na jeden czy dwa dni. Co z kolei znów wpływało na czas jej powrotu a dni w kalendarzu uciekały bo na razie termin odroczonego festynu i turnieju rycerskiego odłożono na początek następnego miesiąca. Co dawało jakieś trzy tygodnie od jutrzejszego dnia świątynnego. A więc już “na styk” zaś wszelkie opóźnienia skracały te terminy jeszcze bardziej.

- Kaplica pomoże nam zdobyć czas, odciągnąć festyn, aby wszystko móc ustalić z muszą sztuką i dać czas na powrót z Norski. Jak dziewczyny zdobędą wcześniej klucz to tym łatwiej. - spojrzał po obojgu - Na wszystko jest sposób. Na zdobycie większej ilości czasu także... - prawie bezwiednie powtórzył słowa ze snu.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02-04-2023, 13:45   #94
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację



Heinrich już chciał odpowiedzieć Rune, gdy Joachim pojawił się na miejscu i ruszył w kierunku Silnego.

- Ja może i jestem stary, ale to on nigdy nie poznał wojska. - wskazał na maga - On by się załamałpod ciężarem najlżejszej zbroi. Taki chuderlawy... - podśmiał się - Może przyszedł prosić Silnego o trening? - zapytał Rune - Chodźmy obadajmy, sprawę wam wszystkim mogę nakreślić.

- No tak. Na wojownika to on raczej nie wygląda. - zgodził się Rune gdy też spojrzał za okno i dojrzał dwie, znajome sylwetki. Obaj wyszli na zewnątrz i zastali rozmawiającego łysego mięśniaka ze znacznie od niego szczuplejszym magistrem.

- Serwus chłopaki. - rzucił do nich Rune aby się przywitać i zwrócić uwagę. Silny spojrzał w ich stronę i też się podobnie przywitał. Po chwili już stali pod karczmą we czterech.

- Dzień dobry, mam nadzieję że dobrze się miewacie, ostatnio dużo się dzieje w naszym Zborze, prawda? - uśmiechnął się czarodziej.

- Ano trochę. - zgodził się Silny co jak zwykle o ile nie wybuchał gniewem to raczej nie był zbyt wylewny.

Heinrich zachowywał milczenie, dając Joachimowi pierwszemu przedstawić sprawę, nim sam zdecyduje się zabrać głos.

- Zlokalizowałem artefakt Vesty, jest on w skrzyni w podziemiach Akademii. Zastanawiałem się czy moglibyście pomóc mi go dostać? Na włamaniach znają się też dziewczyny Łasicy, ale ona jest teraz zajęta akcją w Świątyni.

- To nie ma co tu o tym gadać na ulicy. Chodźcie do środka. - Silny z ich czwórki był najdłużej w kulcie no i miał najwyższą w nim pozycję. Do momentu wynagrodzenia Łasicy za kluczową rolę w uwolnieniu Mergi ostatniej zimy to mieli oboje podobny status. Co jeszcze tylko zaogniło niechęć łysego khornity do liderki slaaneshytek.

Więc Rune i Heinrich wrócili z powrotem do wnętrza “Kociołka” a Silny i Joachim tam dopiero weszli. Ten drugi też raczej nie miał okazji tu bywać ale tym razem jak weszli z dwoma mięśniakami jacy widocznie byli uznawani za tutejszych to nikt ich nie zaczepiał. Silny nawet wymienił pozdrowienia z kilkoma z nich. Też zamówił obiad, raczej mało wyszukany i oczywiście z rybą w roli głównej po czym we czterech usiedli przy jednym ze stołów. Póki kelnerka nie przyniesie zamówienia to mogli porozmawiać.

- Vesta no to ona nie jest od nas. Jakbyś coś od naszej Norry znalazł no to co innego. No ale znalazłeś od tej swojej Siostry to znalazłeś. - Silny nie ukrywał, że podążanie ścieżką patronki władcy magii niezbyt go interesuje. Ale skoro to chodziło o część dziedzictwa jednej z Sióstr, nawet nie tej jaka była jego ulubioną, to mógł wysłuchać o co chodzi.

- A o co chodzi z tym włamaniem? - zapytał Rune jaki nie miał tak negatywnych doświadczeń i relacji obiema łotrzycami z ich zboru.

- Może i nie jest od was, ale to wzmocni naszą grupę. Na pewno ja i pozostali się odwdzięczymy, pewnie Merga też - Joachim uśmiechnął się do Silnego.
Następnie opisał co wiedział o artefakcie i jego położeniu, oraz o zabezpieczeniach Akademii.

- Myślicie że w kilka osób dalibyśmy radę pokonać zabezpieczenia, ewentualną ochronę i uciec?

- Może. - wzruszył swoimi mocarnymi łapami łysy przywódca khornystów. - To zależy. Z tego co pamiętam to ten mur nie jest jakiś szczególnie wysoki. Do przeskoczenia. Ale przewalić przez niego jakiś duży kufer może być ciężko. Chyba, żeby łodzią podpłynąć do nabrzeża. Wtedy ten mur nie jest istotny. Tylko jak taka duża ta skrzynia to dwóch do niesienia potrzeba. No i same drzwi. Jak ma być po cichu to trzeba zdobyć klucz. Bez klucza to trzeba będzie wyłamywać albo piłować a to jest głośne. Chyba, żeby wcześniej pozbyć się stróżów. I psów. Bo tam zawsze jakieś luzem biegają. Właściwie trzeba by zacząć od pozbycia się psów bo zaalarmują całą resztę. To robota na parę osób. No i ten klucz do tych drzwi trzeba by mieć. Albo kogoś kto się zna na zamkach. - Silny wyraził swoją wstępną opinię na ten temat. Niczego jeszcze to nie przesądzało i nawet w tak krótkim szkicu było widać sporo zmiennych.

- Wolałbym nie wchodzić "na siłę". - odezwał się były łowca czarownic - Na Zborze więcej poruszę, ale myślałem o wprowadzeniu kogoś jako strażnika. Przez Czerwonego Johana. - spojrzał na Rune - Właśnie temu ci o nim mówiłem. Mógłbyś się przy okazji wywiedzieć jakie osoby są przydzielone do ochrony w Akademii, oczywiście bez naciskania, a jedynie mimochodem w rozmowie zahaczyć, nic co jest potrzebne na już. - postukał palcami o blat - Łowca Czarownic zbiera każdy skrawek z miejsca zbrodni oraz wyciska wszystko z osób powiązanych i później na tym bazuje, na kogo spadnie oskarżenie. Dziś porozmawiam Mergą. Dopiero wtedy będę mieć więcej informacji.

- No to po co mamy tam kogoś umieszczać jak po rabunku będą niuchać wszędzie i każdego kogo dorwą? - zapytał Silny po chwili zastanowienia. - Ja to mówię, jak wiadomo w które drzwi trzeba uderzać i którą skrzynię brać to zrobić skok w środku nocy, zabrać co trzeba, może coś przy okazji i niech szukają sobie potem wiatru w polu. - łysy lider khornitów widocznie stawiał na proste a najlepiej szybkie rozwiązania. Zwłaszcza jak nie chodziło o błahostkę tylko należało się spodziewać sporych konsekwencji takiego rabunku.

Heinrich uśmiechnął się.
- Jeżeli będzie szansa na wykorzystanie fortelu... Na razie osobiście nie mogę całej pewności dać, dopiero na Zborze. Niemniej, czy możemy na waszą pomoc liczyć, nawet jeżeli plan byłby sam w sobie niebezpieczny? - zapytał, chcąc upewnić się co do gotowości podjęcia ryzyka.

- Na jakieś przebieranki to nie mam ochoty. Nie chcę się w coś długiego pakować jak w zimie z tymi kazamatami. Ale jakiś nocny skok tak, coś prostego to tak, możemy to zrobić. Nocą to tam nikogo nie powinno być. Psy i może paru nocnych stróżów. Do zrobienia. Chyba, że jest tam coś jeszcze. Jak nie to Joachim na przewodnika, idziemy gdzie mamy iść, no te drzwi trzeba będzie jakoś sforsować a potem bierzemy skrzynię i z powrotem na łódź i jazda. I potem niech sobie robią te śledztwa. - Silny spojrzał na Rune ale z ich dwóch to on miał pozycję lidera wojowników a do tego był z tego miasta zaś brodacz to przybył tutaj w podobnym czasie jak Heinrich. Niemniej na jakiś nocny skok byli chętni zwłaszcza, że Joachim mógł ich doprowadzić pod właściwe drzwi i skrzynię zaś sama ochrona Akademii nie wydawała im się jakaś szczególnie mocna.

- Prosty ten plan, ale może byłby skuteczny…. - czarodziej wahał się. Jego Patron sprzyjał z tego co wiedział bardziej złożonym intrygom. Z drugiej strony im więcej zmiennych, tym więcej rzeczy mogło pójść nie tak, prawda? Pamiętał także swój sen, który wydawał się być ostrzeżeniem że wpłątuje się w dużo spraw, z których niekoniecznie będzie się łatwo wyplątać.

- Możemy pójść w tym kierunku, ale porozmawiajmy jeszcze na Zborze ze Starszym i Mergą. Dziękuje Silny, że mogę na ciebie liczyć.

- Wszystko wyklaruje się dziś. - zgodził się Heinrich, po czym spojrzał na Joachima i położył mu rękę na ramieniu.
- Dobrze, że się tu razem zjawiliśmy, bo mam i konkretnie do ciebie sprawę.

-Tak? - czarodziej nieco się wzdrygnął pod nagłym dotknięciem Henricha, ale potem pozwolił sobie na lekki uśmiech. W końcu tamten chciał mu pomóc.

***

- Nie kojarzę bym cię kiedyś skrzywdził. - Heinrich odezwał się do maga, gdy zostali pozostawieni sami sobie po wspólnym wyjściu z karczmy - Czy zapracowałem jakoś inaczej na niechęć? - zapytał przychylony do młodego maga.

- Mam złe doświadczenie z osobami.. twojego pokroju..- Joachim przypomniał sobie co spotkało jego rodziców.
- Ale do ciebie osobiście nic nie mam- wyjaśnił po chwili.
Heinrich skinął głową.

- Przed Zborem idę do Starszego i Mergi. - zaczął - Na samym Zborze mamy dużo do ustalenia. - spojrzał w oczy maga - Nim dotrze do tego publicznie... Chcę byś się przygotował. - powiedział powoli kładąc dłoń znowu na ramieniu maga jakby dla oparcia nim dodał karcąco - Na konsekwencje swojego utrudnienia akcji z Akademią.

- Utrudnienia? Zlokalizowałem nasz cel i wprowadziłem dodatkowy element chaosu do sytuacji, prawda? - czarodziej nie chciał by tak jednostronnie przedstawiano rezultat jego działań.

- Nie martw się zbytnio. Utrudniło nam, bo zainteresowało Hetzwiga. Wymagało to dodania dodatkowych obliczeń do działania, ale... może to w ogólnym rozrachunku wyjdzie w końcu na dobre. Tylko... Będzie od ciebie wymagać podjęcia się niebezpiecznego zadania. - urwał na chwilę - I trzymania się z dala Akademii w zadaniu.

- Trzymania się z dala od Akademii, czyli uważasz, że nie powinienem brać udziału w tej akcji? - czarodziej mrugnął, nieco skonfundowany.

- Nie brać udziału w tym, co się rozegra w Akademii, ale miałbyś istotną rolę. - odparł - Choć pewnie cię ona nie pocieszy. Ktoś musi zajmować Hertza, który ciebie zdążył już poznać... a znajomość z Hertzwigiem może w przyszłości się przysłużyć. - spojrzał oceniająco na Joachima, trochę jak nauczyciel - Rozumiesz? Jesteś spalony i będziesz na pierwszym ogniu podejrzeń po spełnieniu się twojej przepowiedni. A od podejrzeń do przesłuchania i wyroku... nie ma aż tak długiej drogi, jak droga zarządzana przez Łowcę Czarownic. Szczególnie, gdy chodzi o maga. Jeżeli główny łowca nagród wie, to nasz Łowca Czarownic tym bardziej.

-Zastanowię się, porozmawiamy na Zborze, może Starszy i Merge coś nam doradzą. Odparł czarodziej nieco niepewnie, zmierzając do zakończenia rozmowy.


************************************************** *******


Kiedy szykował się do Zboru, próbował to sobie wszystko ułożyć w głowie. Czy Henrich miał rację, że w tej sytuacji nie powinien uczestniczyć w akcji w Akademii by nie przyciągać do siebie podejrzeń? Te dzwonki go wzywały, więc wydawało mu się właściwe by to on zdobył dziedzictwo Vesty. No ale na pewno będzie w Zborze 1 kandydatem do badania tego artefaktu, jako nie tylko czarodziej ale i podążający ścieżką Pana Przemian? Szczególnie, że Merga ma wyjechać i nie będzie miała na to czasu. No i było też te sny, jakby widział sceny z przyszłości... dzisiejszy zdawał się zawierać ostrzeżenia. Sugerowały, że będzie miał do czynienia z Hetzwigiem i pojawi się na tych bagnach, gdzie czaiła się jakaś bestia i były do zebrania składniki dla Sigiminudusa. Czy tę bestię z bagien łączyło coś z Vestą, we wcześniejszym śnie pojawiła się wraz z dźwiękiem dzwoneczków. No i padły tam słowa, czy naprawdę kontroluje sytuację, czy nie zaplątał się w sieć.......pocieszało go trochę to, że jego Patron podobno lubił chaos i skomplikowane zmieniające się plany, tylko jak nad tym wszystkich dobrze zapanować? Liczył że coś się jeszcze rozjaśni na Zborze, Starszy i Merga zawsze potrafili coś mądrego doradzić. Na pewno musiał uważać, by nie zostać spalonym w tym mieście, zbyt wiele było jeszcze do osiągnięcia.
 
Lord Melkor jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02-04-2023, 17:56   #95
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 25 - 2519.07.10; agt; zmierzch - wieczór (1/2)

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Portowa; Stare Nabrzeże; koga “Stara Adele”
Czas: 2519.07.10; Anistag; zmierzch - wieczór
Warunki: wnętrze ładowni; jasno; gwar rozmów; umiarkowanie ; na zewnątrz: zmierzch, zachmurzenie - ulewa, umi.wiatr; ziąb



Wszyscy



Nad głowami słychać było monotonny, cichy łomot kropel ulewy jaka zaczęła się wraz ze zmierzchem. Więc zmoczyła tych jacy musieli przejść przez miasto aby dotrzeć do portowego nabrzeża przy jakim zacumowana była na stałe stara koga obecnie robiąca za holk. A nieoficjalnie za kryjówke kultystów i ich spotkania. Pozornie stara łajba z od dawna zrefowanymi żaglami nie wyróżniała się jakoś szczególnie na tle innych zacumowanych jednostek. Dzisiaj wiatr był dość słaby więc podczas spotkania pokład bujał się dość symbolicznie. Ale w tle słychać było skrzypienie starego, spracowanego drewna wciąż poddawanemu wiecznym naprężeniom podczas ruchu morskiego żywiołu. Nawet jeśli ten w głębi zatoki nad jaką wybudowano to miasto był mocno ograniczony w porównaniu do otwartego morza.

Jak zwykle podczas zaplanowanych spotkań członkowie zboru stopniowo schodzili się na wyznaczone miejsce. Tym razem Heinrich jako, że poza dwójką liderów i Normą co z jednej strony była osobistą gwardzistką wyroczni a dzisiaj też zastępowała Kurta w roli gospodarza. Kuternoga jak się okazało jako jedyny prawdziwy wilk morski i dawny bosman popłynął na nocny kurs aby morskie żółtodzioby Vasilija nabrały nieco wprawy w pełnomorskich rejsach. Dzisiaj więc to toporniczka wychodziła na pokład gdy usłyszała stukanie w burte wyznaczonym sygnałem oznaczającym, że przybył kolejny wtajemniczony w spisek. Dla większoścy była to niespodzianka bo najczęściej właśnie Kuternoga pełnił rolę gospodarza jaki po wyjściu opuszczał na nabrzeże drabinę aby można było się po niej wspiąć na pokład i był pierwszą znajomą twarzą spotykaną podczas tych spotkań na “Starej Adele”. Ale okazało się, że Norma to Axe też sobie świetnie radzi w tej roli. Chociaż nie była tak rozmowna i życzliwa jak stary bosman.

Heinrich jak rzadko kiedy miał okazję być świadkiem tego procesu pojawiania się kolejnyczh spiskowców. Bo było to dość mocno rozłożone w czasie. Najpierw przyszła Lilly z nową koleżanką z jaskini. Potem obie łotrzyce bo się okazało, że dziś kapłan Absalon zwolnił je nieco wcześniej niż zwykle. Potem Otto, Onyx i później to już dość często Norma musiała wychodzić na pokład aby kogoś wpuścić. Ale zanim uzbierał się komplet to na zewnątrz nawet ten długi, letni dzień miał się ku końcowi no i z zachmurzonego nieba lunął silny deszcz. Dlatego w środku ci których zmoczył rozwieszali swoje płaszcze przy kominku aby wyschły. W końcu jednak jak zwykle wspólna wieczerza była wstępem do właściwego zebrania. Okazją aby coś zjeść z towarzyszami, podzielić się luźniejszymi plotkami czy sprawami i pomagało to nawiązać lub poszerzyć znajomości czy dowiedzieć się co się u kogoś działo od ostatniego spotkania. Te zaś ostatnio zdarzały się coraz częściej i nawet z tego trochę żartowano bo jak do tej pory większe zbory organizowano raz w tygodniu, właśnie w Angestag. A ostatnio prawie codziennie ktoś miał jakieś spotkania tu czy tam, w tej czy innej sprawie, w tym czy innym towarzystwie. Obie łotrzyce przyszły z uplecionymi wiankami jakie założyły na alabastrową głowę Pajęczej Królowej oraz niektórych postaci z tego pomnika. Po jednym zostawiły dla siebie a po jednym obdarowały Lilly i jej koleżankę z jaskini. Spora część osób pierwszy raz miała okazję poznać Loszkę z jaką przyszedł Sigismundus. Ale ona nie mówiła ani słowa, nawet jak się ją zagadywało o coś. Ponieważ nowa koleżanka Lilly w naturalny sposób budziła ciekawość to jak się już większość zebrała Starszy wstał i poprosił je obie aby też wstały by lepiej je można było widzieć.

- Moje dzieci. Jak pewnie już sami zauważyliście nasza rodzina się rozrasta. Poznajcie proszę naszą nową siostrę. Oto jest Dorna. Przywitajcie się z nią i bądżcie dla niej mili. Dorna zgodziła się wspomóc nasze wielkie plany. - oznajmił lider w długiej szacie i wysokiej masce jaka dodatkowo sprawiała, że wydawał się wyższy od pozostałych. Objął mutantkę w ramiona, uściskał i przytulił jak nowego członka rodziny. Ta wydawała się być cicha i nieśmiała. A bliskość koleżanki z plemienia dodawać jej musiała otuchy przy tylu nowych dla niej twarzach i osobach. Pozwoliła się uściskać mistrzowi i gdy ją puścił stanęła między nim a Lilly. Dziewczyna o liliowych włosach dla dodania otuchy położyła jej dłoń na barku w opiekuńczym geście. I chociaż obie były odmieńcami to od razu widać było spory kontrast między nimi. Lilly miała to szczęście, że jej błogosławieństwa nie były widoczne na pierwszy czy drugi rzut oka. Na tyle, że dość śmiało chodziła po ulicy. Właściwie póki ktoś jej nie zajrzał pod długą spódnicę to nie powinno być widać jej sromoty. A nawet wtedy miała jeszcze szansę ujść za jakąś kalekę z amputowanymi stopami bo za radą obu łotrzyc owijała golenie grubą warstwą onucy jakie maskowały jej różowe, delikatne w dotyku futro na łydkach i miały szansę rozmyć te nieco zwierzęcy kształt łydek. Zaś pod bieliznę to nawet strażnikom raczej nie wypadało zaglądać więc miała szansę ukryć swoją dwupłciowość. Poza tym jednak wyglądała jak kolejna młoda mieszczka. Nawet całkiem ładna i zgrabna. A jak przez te parę miesięcy pod okiem obu łotrzyc i Pirory z jakimi przestawała najczęściej nauczyła się miasta to ostatnio całkiem często występowała w roli kuriera, zwłaszcza wiadomości od Mergi. Z Dorną jednak było inaczej.

Póki siedziała w obszernym płaszczu i z nasuniętym kapturem można ją było wziąć za człowieka. Z bliska jednak widać było ziemistą, niezbyt zdrowo wyglądającą cerę. Ale już na niej na policzkach widać było zmiany skórne. Gdy zaś zsunęła kaptur zmiany były od razu widoczne.




https://i.imgur.com/95dL3uO.jpg


Miała krótko ostrzyżone i nijakie włosy. W jakich często tworzyły się zgrubienia jakie w końcu zrastały się w krótkie, ostre kolce. Niektóre drobne kolce wyrastały rzędem nawet z jej policzków i jak podwinęła rękawy to widać było, że ma ich trochę także na ramionach. Cera zaś okazała się mieć ziemistą i szarą co nadawało jej niezbyt zdrowego wyglądu. Z tym niezbyt ładnym widokiem jakby dla kontrastu miała całkiem ładne, kobiece usta oraz łagodne, spojrzenie błękitnych oczu. Starszy bowiem ją poprosił i zachęcił aby się pokazała swojej nowej rodzinie.

Jak się okazało w rozmowach przy stole Dorna urodziła się w plemieniu Kopfa. Znaczy wtedy to mieli jeszcze poprzedniego wodza. Ale tamta jaskinia odmieńców to był jej dom, jedyny jaki miała. W przeciwieństwie do Lilly jaka trafiła tam w wieku pacholęcym gdy uciekła ze swojej wioski po tym jak z przerażeniem odkryła, że nie tylko piersi i biodra jej rosną jak innym rówieśniczkom i zdała sobie sprawę, że jak ktoś odkryje jej odmienność to będzie to jej zguba. Dorna nie miała takich przygód. Od dziecka wychowywała się wśród odmieńców więc traktowała to jako swoje naturalne plemię. Ale zdawała sobie, że poza jaskinią są inne rasy i stworzenia, w tym ludzie zamieszkujący wioski i pobliskie miasto czyli Neus Emskrank.

- A Strupasa nie ma? - zapytała rozglądając się za brzydkim garbusem. Nie było to dziwne pytanie bo póki Lilly właściwie nie uciekła do miasta to on najczęściej bywał w jaskini odmieńców. A więc znał ich z kultystów najlepiej a oni jego. Ale od zimy to całkiem często Lilly go wymieniała w tych podróżach czy wymianach między jaskinią a kultystami z miasta.

- Nie ma. Został u mnie w aptece. Pilnuje hodowli i obejścia. - powiedział aptekarz wyjaśniając nieobecność kolegi z jakim najczęściej współpracował.

- Dorna między innymi jest tutaj w tej sprawie Sigismundusie. Zgodziła się zostać nosicielką Oster i pomóc w hodowli. - zamaskowany mistrz oznajmił aptekarzowi. Po czym zrobił się całkiem spory rwetes przy stole. Zaczął aptekarz który prawie z wrażenia i szczęścia nie spadł z ławy ograniczając się do zduszonego jęku radości i wypuszczenia widelca na podłogę.

- Oh dziecinko! Oh kochanie! Skarbie! - grubasowi aż łzy wzruszenia stanęły w oczach i prawie się popłakał ze szczęścia. Za to slaaneshytki wydawały się w nie mniejszym szoku chociaż miał on całkiem inną naturę.

- Ale… Jesteś pewna? Nie wiem czy wiesz co oznacza to zasianie. To trzeba… eee… dać sobie wstrzyknąć… eee… nasienie Oster… Znaczy jaja… - powiedziała jej Burgund wciąż patrząc na nią z niedowierzaniem. Zaś Łasica przyjęła na siebie gniewne spojrzenie aptekarza jaki już ochłonął i teraz jakby przestraszył się, że takie bezpośrednie postawienie sprawy może spłoszyć mutantkę.

- Tak, wiem. Lilly mi powiedziała. A teraz mistrz i wyrocznia. Rozumiem. Zgadzam się. To wielki zaszczyt być częścią takiego planu i być nosicielką tak pradawnego dziedzictwa jednej z Sióstr. No i w nocy mi się śniło, że będę brzemienna. Nareszcie! Nigdy mi się nie udało donosić. Nawet jak próbowałam z Lilly. A ona przecież jest taka płodna. Dużo naszych koleżanek zbrzuchaciła. Mnie też. Ale nie udało mi się donosić. - Dorna pokiwała swoją krótkoostrzyżoną głową przetykaną krótkimi cierniami. I nawet się na koniec łagodnie uśmiechnęła. Obie łotrzyce popatrzyły na siebie, na Pirorę, na Sorię, Onyx i resztę i w takiej sytuacji chyba niezbyt wiedziały co by można jeszcze powiedzieć.

- No cóż… No to powodzenia… - mruknęła Łasica uśmiechając się trochę krzywo i wydawała się zmieszana i zaskoczona taką odpowiedzią. Sama wraz z koleżankami niezbyt zdradzała ochotę na zostanie nosicielką.

- Aha! Widzicie!? I to jest prawdziwa wiara! Prawdziwe poświęcenie! - zawołał triumfująco aptekarz. Obie znów mu pokazały ten uliczny, obraźliwy gest mówiący aby spływał albo się przymknął. Nie wyglądało na to aby się tym przejął za to obdarzał Dornę spojrzeniem jak ojciec jaki odnalazł dawno zaginioną córkę.

- No dobrze, to widzę, że już po wieczerzy. To chyba możemy zacząć. - Starszy posłał mu krytyczne spojrzenie spod szczelin maski dając znać, że nie życzy sobie kolejnej scysji na zborze. Tym razem jednak do tego nie doszło. Sigismundus wydawał się być tak szczęśliwy i pełen miłości do bliźnich, że nie szukał zwady a Łasica i koleżanki wydawały się dość zaskoczone decyzją Dorny i skoro ta sama się zgadzała to niezbyt chyba wiedziały co mogłyby z tym fantem zrobić. Na razie jednak Merga też wstała od stołu i stanęła obok lidera ich stadka jak to od zimy praktykowali podczas spotkań.

- Moje dzieci. Już z częścią z was się spotykałem w tygodniu i rozmawialiśmy na różne tematy i plany. Ale skoro jesteśmy w tak licznym gronie to jednak mamy okazję ustalić parę rzeczy dotyczące nas wszystkich. I proszę was o aktywność i współpracę bo wchodzimy w decydującą fazę naszych działań. Te wymagają czasu liczonego tu na tydzień, tam na dwa czy trzy albo więcej. A nie możemy się zająć wszystkimi na raz albo się one wykluczają. Zasoby zaś mamy ograniczone. Dlatego musimy dzisiaj ustalić plan nie tylko na kolejny tydzień ale i na resztę miesiąca albo i po. Chociaż na tyle by wiedzieć czym mamy się zająć w pierwszej i drugiej kolejności. - Starszy przybrał uroczysty ton i zaczął od wstępu jaki sugerował, że nie będzie to taki zwykły zbór jak co tydzień. Jego dzieci, tak bardzo różne od siebie ale wszyscy będący w tym spisku za jakiego w razie odkrycia przez władze zapłaciliby głową popatrzyli na niego, na Mergę i na siebie nawzajem.

- Mamy mnóstwo ścieżek, tropów, planów, zajęć i działań. Więcej niż rączek aby łapać te nitki. Ale to dobrze! To znaczy, że sprawy idą do przodu i we właściwym kierunku. Myślcie o tym jak o wyzwaniu gdzie na końcu jest wspaniała nagroda. Chaos w tym mieście. A nie jak o ciężkiej, niewdzięcznej pracy. Więcej wątków to więcej możliwości, większe możliwości to większa szansa na zabłyśnięcie i przychylne spojrzenie naszych patronów. - mówił z wprawą zawodowego mówcy, kaznodziei czy sędziego. I potrafił skupić na sobie uwagę i zyskać sobie chociaż pobieżną przychylność słuchaczy. Ci zaś zdradzali podekscytowanie tymi słowami. Ponieważ te różne wątki i sprawy o jakich mówił narastały od paru tygodni więc większość z nich znali nawet jeśli nie każdy i nie każdą nitkę znał osobiście.

- Ale tych spraw jest dużo i rodzą kolejne sprawy. Zaś nasze możliwości są ograniczone. Zwłaszcza osobowe. Co powoduje liczne wąskie gardła. Dlatego aby zwiększyć nasze możliwości w tej materii postanowiliśmy z Mergą zaprosić grupę Grubsona do pełnej współpracy. - oświadczył Starszy pierwszą nową wiadomość tego wieczoru. Rozległ się szmer głosów i mistrz na to pozwolił. Po czym kontynuował dalej.

- Jak wiecie od zeszłej zimy zawarliśmy z nimi sojusz. I ogólnie wiedzą o tym, że to my uwolniśmu Mergę oraz o tym, że szukamy dziedzictwa Czterech Sióstr. Raczej jednak nie wiedzą o naszych najświeższych postępach. O odnalezieniu ołtarza Soren, jaskini Oster i tak dalej. Postanowiliśmy ich w to wprowadzić. Wiemy, że jest ich przynajmniej trójka. Służbowo i tak współpracują na przykład z naszą mecenas sztuki Pirorą w teatrze. Więc nasze losy i tak się przeplatają z ich losami. Na dłuższą metę właściwie trudno byłoby ich wykluczyć z naszych planów. A tak, na co liczę, mogą nas w nich wesprzeć. Dlatego w najbliższym czasie będę o tym rozmawiał z Hubertem. Zobaczymy co z tego wyjdzie ale jestem raczej dobrej myśli. Zresztą z tego co wiem chociaż część z was ma z nimi całkiem dobre relacje i bez tego. - Starszy wyłuszczył jak to sobie wyobraża tą współpracę z drugim zborem. I dlaczego się na to z Mergą zdecydowali. Slaaneshytki co do tej pory najczęściej miały do czynienia z tym drugim zborem poświęconym właśnie temu patronowi dyskutowały szybko między sobą ale wydawały się całkiem zadowolone z takiej decyzji. Silny i jego poplecznicy przyjęli to ze spokojem lub raczej z dość enigmatyczną miną. Rune to nawet wydawał się zadowolony. Thobias także ale nachylił się ku Sigismundusowi i Joachimowi i cicho szepnął.

- Widzicie? Będzie ich jeszcze więcej. Jak nic nie zrobimy to całkiem przejmą władzę. - szepnął do nich jakby właśnie ziszczała się jego wizja gdy to jeden z patronów stanie się dominujący w ich zborze. I to nie chodziło o żadnego z ich patronów.

- A czy u Huberta są jakieś kobiety jakie mogłyby być nosicielkami? - Sigismundus zapytał od razu o temat jaki go najbardziej interesował.

- Nie ma. Wybij to sobie z głowy. Nie będę chodzić do łóżka z kobietą jaka ma w sobie robaki. - warknęła głucho Łasica chcąc od razu uciąć temat. Już wcześniejsza postawa Dorny chyba ją nieco zbiła z pantałyku ale teraz od razu zaatakowała taki pomysł.

- To nie chodź. - prychnął Silny jak zwykle znajdując okazję aby wbić szpilę swojej tradycyjnej rywalce. Jaka od zakończenia zimy zyskała w oczach szefostwa wyraźną przewagę nad nim w hierarchii ich rodziny. Co prawda było to w ramach podziękowania i wdzięczności za jej kluczową rolę podczas uwalniania Mergi z kazamat no ale Silny i tak krzywo patrzył na taki ruch.

- Skąd wiesz? Może są wśród nich kobiety prawdziwej wiary? Może któraś by się zgodziła? Co nam szkodzi zapytać? - Sigismundus nie dał się sprowokować do kłótni albo był w tak dobrym nastroju, że nawet warczącej na niego Łasicy odpowiedział łagodnie i przyjaźnie.

- Jak to sobie wyobrażasz? - Pirora zabrała głos i popatrzyła na niego krytycznie. - “Witaj Fabi. Dobrze, że jesteś. Możesz ściągnąć majtki? Dlaczego? Chciałabym ci wstrzyknąć larwy much. Po co? Bo chcemy założyć hodowlę a tylko na ludziach można. Nie, nie, sama nie jestem tak głupia aby dać sobie to wstrzyknąć. No ale ty to weź tu ściągaj majtki i rozchyl nogi. Aha a jak za parę dni zaczną wychodzić z ciebie robaki to nie panikuj tylko przynieść je na do mnie albo do teatru.” - blondynka z Averlandu przyjęła jawnie ironiczny, wręcz szyderczy ton zapewne aby zademonstrować jak w jej oczach niedorzenie brzmiałaby taka rozmowa. Aptekarz chwilę to rozważał, chyba nawet na poważnie po czym rozłożył swoje pulchne ramiona.

- No. To zapytaj. Myślisz, że się zgodzi? Jakby się zgodziła to byłoby cudownie. Może przynieść miot do mnie do apteki, mogę napisać ci adres. - grubas pokiwał swoją byczą głową na znak, że dla niego brzmi to świetnie. Jak plan gotów do realizacji zwłaszcza jak Pirora tak dobrze się zna z Fabienne i resztą drugiego zboru.

- Rany nie słyszysz jak to durnie brzmi?! - wybuchnęła zirytowana Łasica która widocznie od razu rozpoznała intencje przyjaciółki. Sigismundus jednak pokręcił głową, że dla niego to nadal brzmi całkiem rozsądnie.

- Drogie dzieci, za chwilę dojdziemy do sprawy dziedzictwa Oster ale na razie nasza czcigodna Merga ma nam jeszcze coś do zakomunikowania. - Starszy zainterweniował widząc, że tym razem jednak kłótnia może wybuchnąć. Zwrócił uwagę wszystkich na rogatą prorokini i szamankę z dalekiej, mroźnej północy.

- Dziękuję mistrzu. - ta skinęła mu głową po czym zwróciła się do postaci siedzących przy stole. - Miałam sen ostatniej nocy. Z tego co już z częścią z was rozmawiałam wy pewnie też. To zew Sióstr. Nasila się. Myślę, że częściowo przez nasze działania. - wskazała swoją błękitną dłonią na alabastrowy posąg ozdobiony świeżymi wiankami polnych kwiatów jakie zawiesiły tam obie jego wyznawczynie.

- Śniłam o tym mieście. Gdy zostanie podzielone na domenę każdej z Sióstr. Gdy będzie nasze. A my, ci którzy się wyróżnią podczas pracy nad ich powrotem, będą u ich boku. Widziałam arenę krwawych walk na cześć Norry. Gdzie krew i czaszki nurzają się w piachu i skanduje się jej imię jako żywy awatar Krwawego Ogara. A domy i ulice są ozdbionone kolcami i totemami z obdartymi skórami, zwisającymi skalpami a zapach krwi, śmierci, walki i strachu jest wszechobecny. Widziałam ogrody błogosławionego życia wszelakiego Norry. Gdzie codziennie wykluwać się będzie nowe życie. Tak pogardzane dzisiaj jak robaki, muchy i szczury a tak ukochane przez Ojczulka. Gdzie ściany gniją, mury pęcznieją od wszelkich narośli a miasto rozpada się w nieskończoność ale nigdy nie rozpadnie się do końca. Widziałam pałac pełen wyuzdanych, dekadenckich uciech i zakazanych rozkoszy Pajęczej Królowej. Miejsce gdzie wszelkie fantazje i perwersje są po to aby je realizować dla siebie lub innych. I ulice oplecione pajęczą siecią, kokony z ciałami zwisające z dachów. Widziałam groteskowe rzeźby lewitujące w powietrzu, brzęczące zerwanymi łańcuchami, biblioteki pełne nieskończonej wiedzy jaką zebrała Vesta. Niezliczone rzędy pergaminów, ksiąg, manuskryptów, tabliczek wiedzy zbyt licznej aby posiadł ją jakikolwiek śmiertelnik. Ulice pełne półprzezroczystych ścian, lewitujących obiektów i płynnych chodników jakie nie powinny istnieć w naszym świecie. To wszystko jest nasza przyszłość. Nasza nagroda. Tego chcą Wielkie Siostry, to miejsce należy do nich. A my będziemy ich wyznawcami, gwardzistami, kochankami i akolitami. Tylko najpierw musimy doprowadzić do ich powrotu. - Merga zwykle mówiła jak uczona. Spokojnym, rzeczowym tonem gdy coś wyjaśniała, tłumaczyła lub omawiała. Ale tym razem, gdy mówiła o swoim śnie z ostatniej nocy wzrok jej jaśniał a głos miała wzniosły. Jakby ją samą taka wspaniała wizja uskrzydlała. Ale i chociaż na części twarzy jej słuchaczy było widać, że i do nich to przemawia. Zapewne ta część z jaką najbardziej się utożsamiali. Ktoś zaklaskał i po chwili inni dołączyli. Zebrani zaczęli się śmiać, radować i dyskutować o tak świetlanej przyszłości. Sigismundus spekulował jakie to cudowne eksperymenty będzie mógł przeprowadzać w takim błogosławionym ogrodzie Oster. Thobias cicho wzdychał to tych licznych skarbów zakazanej na razie wiedzy jakie mógłby wreszcie poznać. Silny z kolegami śmiali się na myśl o takiej wspaniałej arenie i możliwości toczenia pojedynków a może i większych walk? Zaś dwórki Sorii zastanawiały się jak to by było z Pajęczą Królową no i kto jeszcze prócz nich byłby w takim wspaniałym pałacu. Merga i Starszy dali im się wszystkim wyszumieć i wygadać nim podjęli ciąg dalszy tego zebrania.


---



- A wy mieliście jakieś sny zeszłej nocy? Jakieś wyjątkowe? - zapytała w końcu wyrocznia gdy się sytuacja trochę uspokoiło. I okazało się, że większość tak. Dało się rozróżnić, że chyba każda z patronek szeptała do swoich zwolenników inną pieśń jak to poetycko nazwała Merga. Ci od Norry śnili o jakimś czarnym rycerzu na czarnym koniu jaki poprowadzi ich do bitwy. Był tam też czarno - czerwony menhir i zwierzoludzie i to chyba z nimi walczyli. Ci od Oster śnili o ciężarnych kobietach wydających na świat jej plon. I dole z trupami. Wielkim, ciemnym, dole z wieloma trupami, starymi trupami jak z masowej mogiły. I szczury, dużo szczurów tam było. Ci od Soren śnili o pająkach, pajęczynach i jaskini. Widzieli wejście do tej jaskini i słyszeli miłosny zew ze środka. I tam częstym motywem były pająki, węże albo macki no i pajęczyny. Zaś ci od Vesty o moczarach i mgle. O zagubieniu i brzęczącym odgłosie dzwoneczków. Albo łańcuchów. I coś tam było. Coś dużego jak troll czy niedźwiedź. Zawsze było w ruchu jakby szukało czegoś lub kogoś.

- Sami widzicie. Siostry przemawiają w snach. Ale to jest jak kamień wrzucony w wodę. Fala uderza w każdy punkt brzegu, prędzej lub później, słabiej lub mocniej. Tak samo musimy się liczyć, że nie tylko tacy jak my mamy takie wyjątkowe sny. My możemy być bardziej wyczuleni, bardziej podatni na taki zew. Ale ten się nasila więc inni, w tym także osoby nam nieżyczliwe lub wręcz nasi wrogowie, też mogą go usłyszeć. Większość z nich powinna być mniej wyczulona, będą pamiętać tylko mętne skrawki albo po prostu kiepsko spać nie znając przyczyny. Albo będą myśleć, że to jakaś głupota która tylko im się śni. Ale nie wszyscy. W odpowiednio dużej grupie zawsze się trafi ktoś podatny, ktoś kto odbiera mniej zniekształcony przekaz. Co więcej rozmawiałam wcześniej z Lilly i Dorną, u nich w jaskini też są takie wyjątkowe sny i często chodzą do Opal. Ich szamanki. Zapewne podobnie jest z ludźmi w okolicznych wioskach. Prawie na pewno odbierają je też zwierzoludzie. To pierwotne dzieci Chaosu jakie przetrwały do dzisiaj. Są dzicy i nieokrzesani a więc i pierwotni. Mogą być bardziej wyczuleni od nas na taki zew. Zwłaszcza ich szamani lub ci dotknięci mocą. Sprawa więc nie dotyczy tylko nas. Zatacza coraz szersze kręgi. Dlatego musimy się spieszyć zanim nasi wrogowie zorientują się co się dzieje i przedsięwziął kroki jakie mogą nam utrudnić wykonanie zadania. - Merga nie pierwszy raz prosiła aby zwracali uwagę na swoje i nie tylko swoje sny. I uczulała, że to powinno być powszechne zjawisko. Nawet jeśli osoby spoza kultu lub nie związane z Chaosem mogłyby mieć trudności ze zrozumieniem z czym naprawdę mają do czynienia. To jednak z racji tego, że było to zjawisko masowe to i tego nie można było wykluczyć. Zaczęła się ta dyskusja o snach. Zwłaszcza o snach innych. Thobias przypomniał sobie, że dwójka jego studentów była ostatnio nieco rozkojarzona a gdy zapytał o powód powiedzieli, że to przez niewyspanie. Ale wtedy tego nie skojarzył no i o sny nie pytał a sami nie mówili. Nie był więc pewny czy to coś związanego z zewem czy tylko zwykłe niewyspanie. Pirora rozważała podobną sprawę w teatrze i wśród koleżanek z kółka poetyckiego. Aptekarz przypomniał sobie, że właściwie to do apteki przyszło mu parę osób z prośbą o coś na spokojniejszy sen. Znaczy inni niż ci co zazwyczaj po to przychodzili. Obie łotrzyce i Onyx też miały kilka takich wzmianek od klientów tawern czy zamtuzów w jakich bywały. Tylko teraz jak tak o tym rozmawiali to się to mocno zlewało z codzienną rutyną i nie było pewne czy to ma coś ze sobą wspólnego czy nie.

- Bądźcie proszę na to wyczuleni. Całkiem możliwe, że szukających i błądzących jest więcej. Może mają jakieś wizje albo urywki tych znów z zewem Sióstr ale brak im klarowności. Brak im przewodnika. Ale kto wie? Może są też i wyznawcy tacy jak my? Może nasi sąsiedzi? Może ci co przyjechali na ten odwołany turniej? Może dopiero kierują się do miasta za tym zewem? Miałam wizję, że ktoś taki może tu przybyć wkrótce albo już przybył. Nie mówiłabym o tym bo to nie było dla mnie zbyt wyraźne i zrozumiałe. Ale, że jak wiecie już któryś raz z rzędu się z wami żegnam i szykuję do drogi no to wolę wspomnieć. Wypatrujcie tych szukających i błądzących. Całkiem możliwe, że nie jesteśmy tak całkiem sami. - powiedziała z łagodnym uśmiechem jakby ta wzmianka miała pokrzepić ich serca i dodać otuchy. Chociaż jeśli ten zew miał tak dużą skalę jak to nakreśliła to nie można było wykluczyć, że inni kultyści czy tutejsi czy spoza miasta też mogą usłyszeć ten zew.

- No właśnie moje dzieci. Nie zamykajmy się na innych. W końcu nas też kiedyś ktoś zwerbował do rodziny prawda? - mimo maski dało się wyczuć, że lider zboru się uśmiechnął. Część zboru również, pokiwali głowami i przytaknęli mniej lub bardziej.

- Właśnie dlatego zamierzamy też rozszerzyć współpracę ze zwierzoludźmi. Z tego co wiem część z was też ma co do nich plany na najbliższe dni. - lider spojrzał w stronę dziewczęcej grupy skoncentrowanej wokół milady w czerwonej, uszytej przez Oksanę sukni.

- O tak, mamy i to całkiem sporo! W różnych pozycjach i kompozycjach! W najbliższą pełnię więc już za pare dni! - zawołała wesoło Łasica a dziewczęce towarzystwo roześmiało się rozradowane na tą okoliczność.

- Bardzo dobrze i oby tak dalej. Zaprzyjaźnijcie się z nimi. Ale też dobrze byłoby ustalić warunki ściślejszej współpracy. Co prawda wątpie aby zgodzili się na jakieś akcje w mieście. Ale kto wie? Ponoć lubią niszczyć kopytami wszelkie ślady cywilizacji. W każdym razie na razie to wiemy tyle, że banda Gnaka to jakieś pół tuzina. Ale są tylko częścią plemienia z Wielkiej Doliny. Postarajcie sie wybadać jakie mają możliwości, na co możemy liczyć, czego potrzebują. Tak jak zimą pomogliśmy z dostarczaniem prowiantu pobratymcom Lilly no i widzicie, że się zwraca ta inwestycja a i wzmacnia naszych sojuszników. Więc życzę wam udanej zabawy w tą pełnie ale miejcie na uwadze moje słowa. - Starszy przesunął się po twarzach łotrzyc i szlachcianek a potem po pozostałych dając znać, że nie ma nic przeciwko takim spotkaniom z kopytnymi ale to też okazja aby można było załatwić coś jeszcze. Jak to miał w zwyczaju nie chciał im wiązać rąk precyzyjnymi poleceniami więc tylko wydał ogólne wytyczne co do kierunku w jakim powinni działać.

- Ja się nie zamierzam z nimi pokładać. Ktoś tam musi zachować trzeźwe spojrzenie. Mogę spróbować z nimi porozmawiać tylko, że u nas to chyba tylko Lilly z nimi gada. A i oni mogą być no cóż… Troszkę zajęci. - Pirora zaznaczyła jakie ma plany co do spotkania przy prastarych kamieniach za kilka dni.

- Ja znam ich mowę. I mam wrażenie, że powinno udać mi się przykuć ich uwagę. - odparła skromnie milady w krwistej czerwieni niejako przypominając o swoim nadnaturalnym pochodzeniu i możliwościach.

- No właśnie. Jak już o tym mowa. To jesteście wszyscy zaproszeni. Tylko chyba wiadomo po co tam jedziemy. Więc lepiej aby nikt nie zgrywał świętoszka czy cnotkę. Ja tam byłam ostatnio nad urokliwym zakątkiem i mnie się podobało. Teraz też zamierzam sobie poużywać ile wlezie. Jak komuś to się nie podoba to niech nie jedzie. - Łasica skorzystała z okazji i zaprosiła całą rodzinę na to spotkanie chociaż wydawało się, że nie wszyscy są zainteresowani takimi zabawami.

- Tak, my zabieramy się wozem w południe z “Mewy”. Kto chce to niech wpada to się zabierze z nami. Albo niech sam dotrze przed wieczorem do kamieni. Ale na piechotę to ze dwa, trzy dzwony marszu od zachodniej bramy. Więc jak chcecie. - Burgund zwykle zadowalała się tym co Łasica mówi ale tym razem dodała coś od siebie.

- A my z miasta wyjeżdżamy rano. Znaczy ja, lady Soria i Fabienne. I parę naszych koleżanek. I jedziemy do rezydencji Rose de la Vega, Będziemy tam robić malowanie pleneru. Przez cały dzień. Tylko po zmierzchu nasza trójka postara się wymknąć i dołączyć do was. Ale dlatego będziemy później. Pewnie koło północy. Trochę zależy jak to się ułoży u Rose, jak dziewczyny i służba pójdą spać. Może jakoś im w tym pomożemy. - Pirora dorzuciła swoją cegiełke planu na to spotkanie ze zwierzoludźmi. Niestety jako szlachcianki, zwłaszcza ze względu na Fabienne i jej starą przyzwoitkę, nie mogły ruszyć bezpośrednio z miasta razem z łotrzycami i resztą. Z tego samego powodu musiałyby wracać przed świtem zanim rano służba się pobudzi i zacznie dzień. Co przy jak szacowały dwóch dzwonach drogi wozem przez leśne drogi to będą mieć mniej czasu na zabawę niż reszta. Łotrzycom bowiem na powrocie rano do miasta nie zależało to równie dobrze mogły tam wrócić i w południe albo i później ale szlachcianki to jednak nie mogły sobie na to pozwolić.

Znów zaczęła się dyskusja kto by chciał, mógł, nie mógł pojechać. Właściwie to tylko Sigismundus dał od ręki odpowiedź odmowną. Nie interesowały go takie rzeczy. A i musiał zostać na miejscu aby przypilnować apteki oraz hodowli Oster. No chyba, żeby była okazja zasiać jakąś nosicielkę. To wtedy… No nie rozdwoił się no ale mógł przekazać napełnione strzykwy gdyby trafiła się taka okazja. Zaś Silny był na nie skoro miała brać w tym udział Łasica. I Egon się skrzywił, że na kopytnych to nie ma ochoty chociaż zabawy z dziewczynami z kultu miło wspominał no ale jednak miał być w tej części załogi jaka miała być w pogotowiu przy łodzi jaka miała popłynąć z Mergą do Norski. Thobias zaś podziękował uprzejmie ale nie zanosiło się na to aby miał przyjąć zaproszenie miał się jednak jeszcze zastanowić. Reszta na razie nie dała jakichś zobowiązujących odpowiedzi. Nie licząc slaaneshytek które chyba miały zamiar stawić się tam w komplecie.


---


- A teraz zajmijmy się sprawami dziedzictwa Oster. Sigismundusie, mogę cię prosić? Chyba jesteś najlepiej z nas zorientowany w sytuacji. - Starszy cofnął się nieco pod ścianę dziobową a sam zrobił miejsce dla aptekarza. Ten wyrwał do przodu z taką energią jakby znów miał szesnaście wiosen i ze dwa razy szczuplejsze ciało. Przy okazji złapał za rękę Loszkę i pociągnął tą ciemnowłosą za sobą.

- Dziękuję mistrzu! A więc kochani… Zaczęło się! Tamtej nocy po ostatnim spotkaniu pod wieżą zasiałem Loszkę oraz tamtą idiotkę z traktu… I proszę! Oto rezultat! No kochanie, podciągnij koszulę i pokaż nam swój brzuch. Koszulę, podciągnij. Tak, koszulę. Do góry, tak do góry. Jeszcze troszkę… O tak właśnie, bardzo dobrze. Widzicie?! Tak to wygląda! - aptekarz postawił na stole kilka przedmiotów ale skupił się na swojej milczącej asystentce. Poprosił ją o zadarcie koszuli aby mogła zademonstrować swój brzuch ale chwilę to trwało. Nie sprawiała wrażenia zbyt bystrej. I raczej to przypominało rozmowę z tresowanym zwierzęciem. No i odkąd tu przyszła nie odezwała się ani słowem jakby jej umysł już od dawna strawiło szaleństwo i niewiele z niego zostało.

- To ma od tych robali? Ta druga też? - Łasica się wzdrygnęła widząc trzy, duże koła i strzałki ułożone w symbol Nurgla na brzuchu młodej kobiety.

- Nie, nie. To jest dar od Nagero. Strażnika jaskini Oster. Pobłogosławił ją już wtedy. Ta druga to zwykła wywłoka, nie ma tego świętego znaku. Ale spójrzcie na brzuch? Widzicie? Widzicie coś? - Sigismundus jakby się zirytował na myśl, że znamię jego patrona mogłoby być ot tak rozdawane na prawo i lewo. Traktował to jak błogosławieństwo, dar i wyraz uznania. A sądząc po minie Łasicy to ta miała inne zdanie na ten temat ale się nie odzywała.

- Nic nie widać. Brzuch jak brzuch? A w cyckach coś ma? Hej mała! Pokaż cycki! - Silny wzruszył ramionami ale miał tyle racji, że poza tym widocznym znamieniem Nurgrla to nawet z bliska brzuch wydawał się dość zwyczajny. Znudzony tym łysol chciał się rozerwać i zachęcił Loszkę do pokazania piersi ale ta obdarzyła go niepewnym spojrzeniem i chyba nie zrozumiała o czym mówi. Zresztą aptekarz skarcił go spojrzeniem za te wygłupy.

- No właśnie! Widzicie? Nic nie widać! A to już mniej więcej połowa tej pseudociąży. Dałem jej dwie strzykwy. Chciałem jedną na początek. Albo trzy bo czcigodna mówiła, że trzy to taka w miarę bezpieczna granica. No to ostatecznie dałem jej dwie. Znaczy tej drugiej też. Ale ta druga ma chyba te małe. Miała już trzy wylinki. Więc dzisiaj w nocy, może jutro, ostatecznie pojutrze powinna mieć miot! Gdyby nie to spotkanie dzisiaj to na pewno nie opuściłbym apteki! Pierwszy od czasów Oster miot jej błogosławionego potomstwa! - aptekarz nie ukrywał swojego podekscytowania przebiegiem dotychczasowego eksperymentu. I chętnie się z nim podzielił z resztą rodziny. Z radością demonstrował kolejne kreski narysowane na papierze jakie demonstrowały kalendarz i oczekiwane terminy wydania miotu. Ta co została w aptece to już dosłownie lada dzień i nawet jowialnie zapraszał chętnych w odwiedziny na ten przełomowy moment. A Loszka była mniej więcej w połowie drogi więc przewidywał termin na okolice Marktag. Dzień przed lub po.

Zademonstrował też coś co wyglądało na łupiny od czosnku. Takie jasne, wiotkie, półprzezroczyste coś. Jak się okazało to było wylinki jakie zostawiało po sobie to nowe życie i wydalało na zewnątrz. A także martwy okaz który był wielkości małego palca ale poza tym nie wyróżniał się czymś od tych jakie można było spotkać w gnoju na ulicy czy przy jakiejś padlinie.

- Więc jak widzicie hodowla już się zaczęła. I chociaż pewne straty są do jestem dobrej myśli. Z jednej strzykwy można uzyskać około ćwierć tuzina tych wiekszych i pół tych mniejszych. Stosując się granic bezpieczeństwa można z łona jednej nosicielki uzyskać około pół tuzina większych i tuzina mniejszych w ciągu około pół tygodnia i tygodnia. Minus straty. Jeszcze nie wiem jakie z zapisków Oster wynika, że większość powinna przeżyć. Ale do końca miesiąca i początku kolejnego jest dwa, trzy tygodnie. Jak liczyć. A jeszcze maleństwa z miotu muszą mieć czas zrobić kokony i dojrzeć. To znów zajmuje tydzień czy dwa. Więc jak widzicie jest mało czasu jak mamy być gotowi na przełom miesiąca. I każda nosicielka jest bezcenna. - powiedział starannie jakby dawał wykład przed kolegami uczonymi. Z przedstawionych planów hodowli jakiegoś ciekawego gatunku stworzenia. Wnioski były całkiem czytelne, szacunki matematyki oraz kalendarza wskazywały na dość wąskie okienko w jakim można było liczyć na rozwój do dorosłych okazów stworzeń Oster. Te dwie nosicielki jakimi dysponował w tej chwili raczej powinny zdążyć z tymi terminami ale każdy kolejny dzień zwiększał szansę, że nawet jak się znajdzie jakąś to nie będą mieć czasu na wyhodwanie okazów do dorosłej postaci. Na tą chwilę rokowania były na łącznie tuzin okazów tych małych i dużych. I dlatego wnioskował o choćby jak najszybsze ściągnięcie tu tych aktorek co miały być nosicielkami bo nie tylko trzeba było je zasiać bo to tylko pierwszy krok ale jeszcze były kolejne.

- Pragnę też poinformować, że obie nosicielki czują się świetnie i nie zdradzają żadnych nieporządanych objawów. - dodał na koniec zerkając na koleżanki ze zboru jakby to je przede wszystkim chciał przekonać. W końcu razem było ich prawie pół tuzina. Łasica w ich imieniu znów mu pokazała obraźliwy gest pokazujący aby spadał. Westchnął więc smutno i zastanawiał się chwilę.

- Zaczęliśmy ze Strupasem te mikstury wspomagające. To kolejna sprawa dla jakiej mam kłopot z opuszczaniem apteki. Tak jak rozmawiałem już z kolegami. Te najrpostrze wersje to już mam komplet składników i zaczęliśmy je robić ale te bardziej zaawansowane to trzeba będzie się przejść na bagna. Bo niektóre składniki to chyba tylko tam. No może jeszcze u jakichś zielarzy ale Strupas chodził i pytał a też się na tym trochę zna no i żaden nie miał. A dałem mu pieniądze aby dobrą cenę dawał. - dokończył jeszcze swój raport, popatrzył na swoje zapiski i w końcu złożył kartkę i położył ją na stół. Przez chwilę panowała cisza gdy wszyscy trawili jego słowa.

- W sprawie tych nosicielek dobrze abyście mieli to na uwadze moje dzieci. Sami widzicie, że to dość ciasne czasowe ramy. Więc jakby jakaś kandydatka się wam trafiła to nie omieszkajcie dać znać mnie, Merdze albo do apteki. Tutaj bardzo bym chciał podziękować Lilly i Dornie za pomoc w tym szczytnym dziele. A wam przypominam, że to projekt Oster ale też działa na korzyść nas wszystkich i pozostałych Sióstr. Dorosłe istoty zaatakują naszych wspólnych wrogów. A ich obcość i odraza jaką będą budzić spotęguje efekt terroru i przerażenia. Oczywiście większe wrażenie zrobi atak kilkunastu niż kilku a kilkudziesięciu niż kilkunastu. Sami rozumiecie jak to działa. - Starszy zaapelował po swoich dzieciach do tego aby chociaż spróbowali jakoś wspomóc ten projekt, zwłaszcza przy szukaniu nosicielek co wydawało się kluczowe przy takiej hodowli.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02-04-2023, 18:17   #96
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 25 - 2519.07.10; agt; zmierzch - wieczór (2/2)

---



Po Sigismundusie na środek wyszły obie łotrzyce. I referowały jak to sprawy się mają w świątyni. Bo od zeszłego zboru było wiadomo, że mają chrapkę na kosztowności w skarbcu a okazało się, że ich złodziejskie oko może się przydać zdobyć Merdze fundusze na zwerbowanie dodatkowych sił jakie postara się ściągnąć tutaj do pomocy.

- Udało nam sie z tym kluczem! - obwieściła radośnie dziewczyna o niebieskich włosach i uniosła w górę dość zwyczajnie wyglądający klucz.

- Fabi zwabiła swojego bretońśkiego krajna do Pirory na dzisiaj. Zagadały go a my się dobrałyśmy do jego spodni. Chociaż nie do końca tak jak na to zasługiwał i jak byśmy miały ochotę. Ale tak czy inaczej mamy klucz więc teraz możemy iść do tego skabrca na pewniaka. Aż jutro chyba w nagrodę wychędożymy Fabi we wszystko co ma tak się spisała. - Łasica wesoło i dość łobuzersko opowiadała jak wspólnymi siłami udało im się zdobyć odbitkę klucza do skarbca i to tak, że kawaler de Bois chyba nawet się nie zorientował. Co nie było dziwne bo zwinęły mu jego klucz tylko na moment zrobienia odbitki i od razu go odłożyły z powrotem. Potem szybko do zaklepanego ślusarza i na wieczór już wracały z gotową odbitką.

- Plan jest taki. Bierzemy wóz na fanty i podjeżdżamy pod ulicę niedaleko świątyni. Ale nie na samą świątynie. W nocy mało kto chodzi a jeszcze mniej jeździ więc jadący wóz zwraca na siebie uwagę. Dlatego zatrzymamy go nieco dalej. My możemy nim podjechać ale potrzebny jest ktoś kto potem nas zastąpi. - łotrzyca szybko tłumaczyła jak ma wyglądać plan tego włamania i rabunku największej świątyni w mieście.

- Potem my we dwie zasuwamy przez mur. Reszta niech robi za czujki wokół muru. W nocy strażnicy chodzą z lampami to widać ich z daleka. Ale inni mogą łazić po ciemku. Tak samo jak strażnicy gdy coś zwęszą. - włamywaczka instruowała ich dalej co powinni robić i czego się spodziewać. To, że w na nocnych ulicach bez światła jest ciemno to wszyscy wiedzieli ale jak ktoś nie nawykł do nocnej zmiany to zdawał się tym czasem być zdziwiony jak bardzo nocą na dnie miejskich kanionów zawalonych błotem, gnojem i nawozem może być ciemno.

- Zostawimy sobie dzień wcześniej uchylone okno w dzwonnicy. Ja się wespnę na dach, po dachu do tej dzwonnicy i do tego okna. Nawet jak jakaś łachudra je zamknie no to tylki mnie to spowolni ale nie zatrzyma. Tak czy inaczej otwieram okno i wchodzę do środka. Potem po schodach na dół. Zawiasy w drzwiach naoliwiłyśmy bo skrzypiały. Trochę i tak skrzypią bo szorują po podłodze ale to już trudno. - Łasica opowiadała ochoczo i z werwą jakby była w swoim żywiole. Albo jak zwykle ludzie opowiadają o swoich życiowych pasjach.

- Po ciemku przekradnę się do drzwi wejściowych i je otworzę. Ten zamek jest prosty, poradzę sobie wytrychami. Do tego czasu Silny albo kto się tam czuje też musi sforsować mur bo furta czy brama w murze są za głośne. Pół placu będzie słyszeć, że się je otwiera. Musicie przeskoczyć. Burgund was zaprowadzi pod odpowiednie drzwi. A potem po ciemku trzeba się zakraść do pomieszczenia za ołtarzem. Tam powinni być strażnicy. Trzech lub czterech. Trzeba ich wyłączyć z gry. Ostatecznie zabarykadować ale to pewnie będą się darli. Mogą też wyjść oknem. Więc nie ma rady, trzeba ich wyłączyć z gry. - powiedziała równie szybko płynnie przechodząc do następnego kroku. Spojrzała na łysego mięśniaka jakby na tak ważnej robocie była gotowa chociaż na chwilę odłożyc ich wzajemne animozje. Ten jednak wydawał się całkiem chętny na udział w takiej akcji.

- Potem idziemy, przynajmniej ja i Burgund, do podziemi. Do tych drzwi co pilnowali. I za jakimi dalej nie mamy pojęcia co jest. Mam nadzieję, że nie wstydliwa bielizna i lektury ojca Absalona tylko te skarby z tacy. Przecież gdzieś je muszą trzymać a tylko tych drzwi pilnowali. No i jak mamy dzięki Fabi i Pirorze klucz do tych drzwi no to je powinno się po prostu otworzyć. Jeśli nie… No to ja mogę jeszcze spróbować wytrychami ale niczego nie obiecuje bo zamek i drzwi wyglądają na mocne. Mam nadzieję, że jest tam skabr to wtedy każdy bierze co może i do bramy. Wtedy już trzeba będzie ją otworzyć a wóz powinien podjechać pod nią. No i nosimy to co tam będzie aż skarbiec będzie pusty albo aż nas nakryją. Wtedy zwijamy tyłki i do wozu albo gdzie kto może. Ale wóz ma pojechać do portu i tam znów trzeba ten złom przepakować na łódź. I łódź odpływa z portu, czcigodna nam daje po całusie na drogę i spływamy. Wóz będzie kradziony więc nam go nie szkoda. Jest lato więc świt jest o świcie ale granat nieba to już jest dwa, trzy dzwony po północy. A szarówka się robi z godzinę później. Zaś te jazdy po mieście wozem, podchody, sam numer w świątyni to też pewnie zajmie więcej niż by się chciało. No i chodzą tam patrole strażników. Jak zobaczą wóz przy bramie świątyni w środku nocy no to zdziwiłabym się gdyby ich to nie zdziwiło. Więc trzeba się liczyć z tym, że nas w którymś momencie nakryją. Jak tak to narobia larum na całego. Ale zanim się reszta zleci to trochę czasu powinno minąć. - Łasica skończyła przedstawiać zarys planu jaki sobie wymyśliły z Burgund podczas ostatniego tygodnia udawania skruszonych grzesznic chcących odpokutować za swoje wcześniejsze czyny.

- Więc potrzebujemy kogoś do sprawnej obsługi wozu, kogoś do uciszenia strażników no i do noszenia. To biżteria i monety oraz inne fanty czyli metal więc będzie ciężkie. I kawałek spory bo z lochów, przez całą świątynie, podwórze, do wozu i z powrotem. Przy słabym świetle bo zapali się tu jakaś lampę czy tam ale raczej nie będziemy oświetlać całej drogi bo to widac będzie przez okna. - podsumowała na jakie wsparcie liczy ze strony zboru aby ten numer miał szanse powodzenia.

- I byśmy chciały to zrobić w jutrzejszą noc, z Festag na Wellentag albo kolejnej. Jutro może jeszcze nie jakby jakieś przygotowania były potrzebne ale jakbyśmy mieli komplet to możemy zaczynać. Albo kolejnej czyli z Wellentag na Aubentag. W kolejnej nie bo to już pełnia i jesteśmy już umówione z Gnakiem i jego stadem. - Burgund dorzuciła coś od siebie względem grafiku. Skoro miały klucz a obiekt był rozpoznany były gotowe uderzyć tak szybko jak się da. Ale jeszcze mogły poczekać dzień czy dwa gdyby kogoś miało nie być. No i była okazja ustalić kto miałby wziąć udział w tej nocnej eskapadzie.

- Ja się mogę zająć strażnikami. Ale musielibyście mnie z nimi zamknąć albo pilnować aby żaden nie uciekł. No i będzie walka więc i hałas. Wierzę, że sobie z nimi poradzę ale będą musieli zginąć aby się nie wydało kto ich napadł. No i niestety gdybym została ranna a ktoś się na tym znał to mógłby wyczuć w mojej krwi coś nieludzkiego. Oczywiście chętnie przyjmę pomoc bo jak nie będę sama no to walka powinna być krótsza. - Soria zgłosiła się pierwsza do udziału w tym przedsięwzięciu i zarobiła krytyczne i niedowierzające spojrzenie Silnego. Bo w swojej eleganckiej, nieco wyzywającej czerwonej sukni wyglądała jak szlachetnie urodzona koleżanka Pirory a nie jakaś wojowniczka.

- Dasz radę? Sama? Trzem lub czterem strażnikom? - zapytał wątpiąco Silny. Zapewne słyszał już o nadnaturalnym pochodzeniu córki Soren ale jednak odkąd przybyła do miasta to jakoś nie zdradzała się wojowniczą naturą czy nietypowymi talentami.

- No ale słyszałam, że Heinrich ma jakiś plan co do tej naszej roboty. - Łasica na koniec spojrzała na starego inkwizytora więc pewnie coś musiała usłyszeć od liderów o ich wcześniejszej rozmowie no ale, że nie rozmawiali zbyt długo to pewnie nie zdradzili jej zbyt wielu szczegółów.


---



Po tych dwóch głównych tematach jakie przewijały się od zeszłego tygodnia była okazja porozmawiać na inne. I tak Soria trochę zaskoczyła wszystkich bo wyszła na środek a zwykle zadowalała się rolą obserwatorki i czasem tylko coś komentowała lub odpowiadała na pytania.

- Mam dla was dwie dobre wiadomości. - powiedziała stając przed nimi w czerwonej sukni z nieco zbyt śmiałymi wycięciami jakie odsłaniały nieco zbyt wiele.

- Po pierwsze. Miałam wczoraj przyjemność skosztować Fabienne. Naprawdę polecam, palce lizać. - oznajmiła z lekkim i całkiem rozbawionym uśmiechem co też wywołało sporo śmiechów i uśmiechów na twarzach zebranych.

- I tak, teraz jestem pewna. Ona jest potomkiem Soren. Oczywiście nie tak bezpośrednio jak ja. Tylko to wszystko jest bardzo rozwodnione przez niezliczone pokolenia śmiertelników. Ale tak, ona pochodzi od Soren. W pewnym sensie więc to moja śmiertelna kuzynka chociaż bardzo rozwodniona przez czas i przestrzeń. Ale bardzo aktywna. Albo to w niej krew Soren się uaktywniła bardziej niż sugerowałoby pokolenie albo to wpływ bliskości Sióstr i ich zewu na terenie na jakim niegdyś działały. Myślę, że to może tłumaczyć przynajmniej część jej nienasycenie oraz skłonność do wszelkich perwersji, zwiększoną przyswajalność bólu i zmęczenia, atrakcyjny wygląd. I próbowania nowych a najlepiej zakazanych rzeczy. To takie same dziedzictwo mojej matki jak dar flirtu i płodności. Ja i wszystkie jej córki jesteśmy takie same. Aha bo nie wiem czy mówiłam. Ale mój dar lub przekleństwo jest taki, że rodzę i daję życie tylko córkom. - Soria podzieliła się swoimi doświadczeniami i przypuszczeniami jakie żywiła względem niedawno poznanej bretońskiej szlachcianki. I chyba nawet swoim dwórkom zrobiła niespodziankę bo miały zdziwione miny.

- A to my nie jesteśmy potomkami Soren? - zapytała Łasica ledwo ukrywając nutkę rozczarowania. - Przecież my też mamy wieczne nienasycenie i skłonności do wszelakich perwersji! - zawołała prosząco aby podkreślić swoją kandydaturę. Trochę żartem ale chyba nie do końca.

- Naturalnie kochanie ale nawet ja nie mogę wybrać sobie rodziców. Na szczęście mogę wybierać sobie kochanków i przyjaciół i zapewniam was, że bardzo mi tu z wami dobrze, całkiem ciekawe to miasto, gotowe do rozdziewiczenia i omotania go słodką siecią Soren. - czerwona milady łatwo dała radę ugłaskać Łasicę i zarówno ona jak i jej koleżanki znów były uradowane słowami i bliskością swojej pani.

- A druga wiadomość? - Pirora zapytała po chwili tego ciepłego zamieszania jakie powstało po pierwszej wiadomości.

- Myślę, że miałaś rację w sprawie Kamili van Zee moja droga. Chyba naprawdę ma słabość do pięknych i odważnych awanturniczek z dalekich stron. - powiedziała córka Soren z oszczędnym, nonszalanckim uśmiechem. Co wywołało kolejną falę różnycy emocji.

- Tak myślałam jak do niej pojechałaś wczoraj! A wróciłaś dziś rano! - zawołała Pirora śmiejąc się serdecznie.

- Nie wypadało odmówić, sama mnie zaprosiła na wieczorku poetyckim. W końcu zgodziłam się zapozować jej do szkicu portretu. I jakoś się zasiedziałyśmy w jej pracowni, że już szkoda było jej mnie wyganiać na tą nocną ciemnicę więc zaproponowała mi nocleg. Oczywiście znów nie wypadało mi odmówić. No to już zostałam do śniadania. I tak, tą pokojówkę też ma ładną. Zajmę się nią później. Na razie pomyślałam, że mogłabym ją zaprosić do ciebie. Na jakieś warsztaty malarskie czy wspólne pozowanie. Chociaż myślę, że na takie wspólne malowanie jak jutro u ciebie podczas psalmów żałobnych po śmierci naszej czcigodnej księżnej-matki to jeszcze za wcześnie. Ale to już później o tym porozmawiamy. - ciemnowłosa milady mówiła tak jakby chodziło o rutynowe sprawy z wyższych sfer. Umawianie się na podwieczorek, wspólny wypad do teatru, omawianie kostiumów na najbliższy bal i tak dalej. Ale pod tym oszczędnym uśmiechem kryło sie tyle dwuznaczności, że chyba raczej nikt nie wierzył, że tylko sobie z panienką van Zee malują obrazy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15-04-2023, 12:17   #97
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Angestag; wieczór; koga “Stara Adele”
Heinrich, Rune, Silny



Były Łowca Czarownic przysunął się do Rune przed wieczerzą, aby jeszcze przed rozpoczęciem głównych rozmów na Zborze wybadać możliwości, jakie ten może zaoferować.
- Potrzebowałbym rodzinnej przysługi od ciebie czy którychkolwiek z twoich braci. - odezwał się do Rune stając obok niego, jakby tylko od niechcenia wspierając się na lasce.

- Ta? A jakiej? - Rune spojrzał na niego z zaciekawieniem i dał mu znać aby rozpoczął sprawę bo na razie niezbyt wiedział o co może chodzić.

- Potrzebuję... płatnerza. Jednego z nas. - stwierdził - Czy ktoś taki przychodzi ci do głowy?

- To nie do mnie. Znaczy u nas w rodzinie to raczej chyba nikt nie jest płatnerzem. A po co ci płatnerz? Chcesz zamówić pancerz? Z Silnym byłem parę razy w takim sklepie i raz u jednego kowala ale to tam chodziło o drobnostkę płatów czy kolczugi to nie wiem czy zrobi. Silny to lepiej zna to miasto. Ja to jestem niewiele dłużej od ciebie. Pewnie dziewczyny też znają takie miejsca no ale sam wiesz jak Silny jest na nie cięty. Zwłaszcza Łasicę. - brodaty wojownik skinął głową i zamyślił się chwilę przeszukując pamięć. Coś widocznie mu przyszło do głowy ale jako przybysz spoza miasta polecał tych członków zboru co się tu urodzili a nawet byli z ferajny jak właśnie lider krwawych ogarów albo obie łotrzyce.

- Byłoby dobrze, gdyby ktoś wykonał dla mnie zakrywający nogę niczym prawdziwe usztywnienie, które nie różniłoby się od realnego. Sam pancerz też zawsze w cenie, nie powiem. - zastanowił się - Ale ciężko coś skombinować bez przymiarki, a bym wolał nie musieć liczyć, że trafię na kogoś kto nie będzie zbyt bystrym, aby nie zaczął gadać o zabawnej protezie.

- Aha. To o nogę chodzi? Bo myślałem, że pancerz jak pytałeś o płatnerza. - Rune schylił głowę jakby sobie przypomniał, że tam w nogawce starszego kolegi nie wszystko wygląda tak jak u większości populacji. I nie dla lepszego wyglądu nosi ze sobą tą laskę.

- To lepiej pogadaj z Silnym albo dziewczynami. Ja aż tak jeszcze nie orientuję się kto jest kto w tym mieście. - przyznał się do swojej dość słabej orientacji w terenie jeśli chodziło o takich specjalistów w rzemiośle jakim można było zaufać z taką robotą.


***

Heinrich zgodził się z Rune i wpierw wybrał porozmawiać z Silnym. Miał w sumie wrażenie, że Łasica i reszta slaaneshytek chętnie by wykorzystała jego mutację do... innej aktywności, co go nie zachęcało, temu wolał zacząć od khornity. Plusem było, że przynajmniej były Łowca nie był magiem, a kimś kto magów tępił za wcześniejszego życia.
Stając wsparty na lasce wytłumaczył Silnemu swój problem, jak i wcześniej Rune.
- Rozumiesz, że nie mogę do każdego lepszego mieszkańca pójść i liczyć na łut szczęścia. - skończył, z przyzwyczajenia przenosząc ciężar na kij.

- O to chodzi… Tak, tak, rozumiem… - Silny podrapał się po swojej łysej głowie gdy się zastanawiał. Nie szło mu lekko bo mruczał jakieś imiona czy ksywy albo chyba nazwy sklepów, ulic czy warsztatów jakie niezbyt coś byłemu łowcy czarownic mówiły.

- No mam takiego jednego. Taki trochę majster od wszystkiego. Ma fach w rękach i robi różne roboty. Nie wiem czy takie coś na twoją nogę by zrobił. Chyba tak. Ale może nie. Trzeba by z nim pogadać. Nie słyszałem aby wcześniej robił coś takiego no ale dość zręczny jest i różne rzeczy już robił. No i dość strachliwy. I wisi mi przysługę. To w razie czego powinno pomóc trzymać mu gębę na kłódkę. - powiedział w końcu gdy ktoś chyba jednak przyszedł mu do tej łysej głowy kto mógłby im pomóc i mogli liczyć na dyskrecję.

- No i jest jeszcze taki jeden od Theo. Tego impresario walk gladiatorskich. Niziołek. Nie wiem czy go znasz. No to to tylko słyszałem, sam nigdy nie gadałem z tym majstrem. Ale ponoć jak się mu odpowiednio dużo zapłaci to robi swoje i nie zadaje pytań. Bo ponoć na tych walkach nie wszyscy są w pełni ludźmi chociaż ja tam całkiem często bywam i jakoś wiele dziwów nie widziałem. Może jakieś spaczone ogary czy coś takiego. Ale słyszałem plotki, że kiedyś to i ork czy zwierzoczłowiek albo jawny mutant się trafił. Ale sam to nie widziałem tam takich rzeczy. No i ten majster ponoć obsługuje te walki jak coś trzeba zbudować czy ekwipunek dorobić. To może. Jak się zapłaci odpowiednio. Ale to właśnie tak o nim tylko słyszałem, sam nic od niego nie potrzebowałem to nie próbowałem z nim nic załatwiać. - Silny dał znak o jeszcze jednym kandydacie chociaż tutaj wydawał się być mniej pewien swego. Opis brzmiał jakby pod względem fachu uważał go za pewniejszego no ale nie miał na niego takiego wpływu jak na tego swojego znajomka co wspomniał go pierwej.

- Zależy czy strachliwość tego pierwszego to plus dla nas czy minus... - zastanowił się - Wszystko zależy od tego, czy ktoś inny nie wygeneruje w nim większego strachu. - wyraźnie nad tym rozmyślał - Ale warto spróbować. - zdecydował po chwili.

- Otóż to, otóż to… Ale zwykle da się go kontrolować. I nie powinien polecieć do straży miejskiej bo bym go ścignął. - pokiwał swoją łysą głową zdając sobie sprawę, że ta opcja nie jest w pełni doskonała i niesie ze sobą pewne ryzyko.

- Przy odpowiednim podejściu da się nawet świętego przekonać by został heretykiem. A później go za to spalić na stosie. - skrzywił się w uśmiechu - Dzięki za pomoc.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15-04-2023, 12:24   #98
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Angestag; wieczór; koga “Stara Adele”
Romans Rogatej Wiedźmy i Łowcy Czarownic



Gdy jeszcze przed ucztą Merga została sama, były Łowca Czarownic zjawił się u jej boku i nim ta pierwsza zabrałaby głos sam mężczyzna odezwał się do niej cicho.
- Chciałbym poruszyć pewną nieprzyjemna dla ciebie kwestię, która raczej nie powinna od tak odnaleźć uszu innych. Wątpię byś tego chciała. - powiedział zaskakująco troskliwym tonem.

- No, no. Brzmi poważnie. Ale słucham. - wyrocznia uśmiechnęła się półgębkiem ale zachęciła słowem i gestem aby Heinrich przedstawił co go tak trapi.

- Pamiętam jak silne emocje wywołała w tobie sugestia poniechania teraz zajęcia się naszymi wrogami. - patrzył na kobietę uważnie - Opowiedz mi o swoim czasie uwięzienia w kazamatach, proszę.

- To nie było dla mnie nic przyjemnego. I gdyby nie Starszy i akcja ratunkowa jaką zorganizował to by mnie spalili na stosie na wiosennym festynie. Nic przyjemnego. A dlaczego o to pytasz. - brwi złotookiej nieco podskoczyły do góry gdy chyba nie spodziewała się takiego pytania. Ogólnie zaznaczyła, że to nie była laba, ale była ciekawa skąd ciekawość Heinricha na ten już zamknięty rozdział.

- Och, przypuszczam że przyjemne nie było. - stwierdził ze spokojną pewnością - Twoje wspomnienie może zaoferować mi interesujący i potrzebny rys psychologiczny Hertza... bo nie każdy z Łowców Czarownic jest taki sam w końcu. Taka wiedza może się przydać w przyszłości. - w pewnym sensie wspomnienia Mergi byłyby jak księga dla byłego Łowcy.

- Ah o to ci chodzi… - zadumała się na chwilę kiwając głową. Sięgnęła po dzban i nalała sobie do prostego, glinianego kubka wina. Upiła łyk i chwilę bawiła się nim kręcąc nim w swojej szczupłej, niebieskiej dłoni.

- Hertz, Oleg Hertz. Tak to on był głównym śledczym i oskarżycielem. Zawzięty i zażarty wróg każdego z nas. A, że mnie złapali jak byłam na w pół zamarznięta to moja “sromota” była nie do ukrycia. Czyli byłam winna i wyrok mógł być tylko jeden. - westchnęła i zaczęła opowiadać jak to było z jej pojmaniem. Wskazała dłonią na swoją nietypową skórę, oczy i dumne, potężne rogi. Taki wygląd z daleka obwieszczał, że jest przeklętym zaprzańcem i odmieńcem jakiego należy spalić na stosie.

- Do tego kostur, mój strój, ozdoby sprawiały, że domyślili się, że mogę korzystać z mocy. Stąd mnie kneblowali i wiązali abym nie mogła jej używać. I poza przesłuchaniami podawali mi zioła nasenne, abym nie sprawiała kłopotów. Muszę przyznać całkiem skuteczne połączenie, niewiele mogłam zdziałać. Ale udało mi się nawiązać mentalny kontakt ze Starszym i obiecał mi pomóc. Więc czekałam. Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam gdy pierwszy raz do mojej celi weszła Łasica. Oczywiście, nie mogłam się tym zdradzić, że wiem kim ona jest ani ona, że jest kimś innym niż tylko głupią, łatwą Katią z kuchni. Ale bardzo mnie to podniosło na duchu. Zaczęłam wierzyć, że naprawdę mam szansę się stamtąd wyrwać. - mówiła szybko, ale chociaż się kontrolowała to jednak dały się wyczuć skrajne emocje. Strachu, poniżenia, bezradności oraz radości i pobudzonej nadziei gdy ratunek zmaterializował się w postaci przebranej slaaneshytki.

- A sam Hertz… Inteligentny, opanowany, wyrachowany, przebiegły. To na pewno nie jest ślepy wariat i fanatyk co by tylko każdego wroga od razu palił na stosie. W przeciwieństwie do tej Kruger. Taka blondyna z wielkim młotem. Nawet chyba nasze dziewczęta ją zdołały poznać przelotnie od prywatnej strony z tego co wiem. Ona to pewnie od ręki rozwaliłaby mi głowę tym swoim młotem albo rzuciła pochodnię na mój stos. Ale Hertz miał inne plany. Chciał wiedzieć po co przybyłam i co miałam osiągnąć. Czy jestem szpiegiem, jakie mam kontakty, z kim byłam umówiona, kto mnie miał odebrać i tak dalej. Najśmieszniejsze, że wtedy przypłynęłam tu w ciemno i nie znałam nikogo. Kierowałam się tylko wizjami od Sióstr a wtedy były znacznie mniej wyraźne niż teraz a ja też wiedziałam o nich o wiele mniej. Więc Hertz tak, Hertz jest groźnym przeciwnikiem, nie można go lekceważyć. Na szczęście mnie nie znał i nie znał pełni moich możliwości. W końcu chyba uznał, że nic więcej ze mnie nie wyciągnie bo przesłuchania się skończyły. Czekałam już tylko ogłupiona tymi nasennymi nalewkami na stos. Dopiero odzyskałam większość moich zmysłów jak Łasica przestała mi dodawać tych ziół do wina. - pokiwała głową na znak, że miała okazję poznać lidera śledczych oraz jego zespół od tej najgorszej strony i wcale tego miło nie wspomina. Niemniej pozostawił on po sobie wrażenie groźnego i sprytnego przeciwnika jaki do tego miał posłuch u swoich ludzi a zapewne nie tylko skoro władze pozwoliły mu prowadzić przesłuchania takiej groźnej wiedźmy.

Heinrich słuchał uważnie każdego słowa nim odezwał się sam.
- Jak wyglądały jego przesłuchania? Jakie metody stosował? - zapytał wprost.

- Rozmowa. Ciąg pytań. A gdy nie słyszał odpowiedzi bicie. Takie aby sprawić ból ale nie zabić. Jego ludzie się tym zajmowali. On siedział, patrzył i pytał. Bardzo pewny siebie, nigdy nie tracił panowania nad sobą. Pilnował aby mnie nie zatłukli i bym nadawała się do mówienia. Miał w tym widoczną wprawę. - odparła szybko i bez wahania. Ale niechętnie. Widać temat nie był jej przyjemny. - A po co ci to wszystko o nim wiedzieć? Coś zamierzasz? - sama zadała swoje pytanie zerkając na rozmówcę.

- Czasem czekam, aż los pierwszy wykona ruch. Jednak nigdy nie chcę czekać bez jakiejkolwiek ochrony. - powiedział powoli - Rozważałem różne opcje, w jakich kierunku może się to potoczyć. Nazwij to ćwiczeniem mentalnym starego człowieka. - ton nagle przybrał zamyślony wydźwięk - Czyli posługiwał się tylko fizyczną torturą, gdy zwykła rozmowa nie przyniosła skutku?

- Oh nie powiem aby tylko moje ciało czuło pewną dozę dyskomfortu podczas tych naszych romantycznych pogawędek w sali przesłuchań. - uśmiechnęła się z przekąsem wiedźma dając do zrozumienia, że nie tylko jej ciało ucierpiało podczas tamtych rozmów z łowcami.

- A w takim razie co zamierzasz w sprawie tego Hertza? - zagaiła po chwili.

- Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, moje słowa o zaniechaniu próbowania skrzywdzenia wroga w tej chwili, nie były kierowane strachem, a stwierdzenie, że czas nastanie to nie była próba udobruchania cię. To była szczerość. - skrzywił się w uśmiechu - Muszę go poznać jak najlepiej. Jego i menagerie mu podwładnych. Nie wiem czy słyszał kiedyś o mnie, ale na pewno niektórzy uważali moje metody za zbyt... radykalne. Choć skuteczne w perspektywie. - wzruszył ramionami - Chcę doprowadzić Hertza do momentu, w którym będzie samotnym Łowcą Czarownic na otwartym polu nim zada się cios. - spojrzał Merdze w oczy - A co dalej? Zależy od potrzeb, ale nie martw się o jedno: nie pozostawiłbym ciebie bez szansy na dokonanie zemsty na nim.

- Nie wiem na ile dosłownie to traktujesz Heinrichu ale aby doprowadzić Hertrza do upadku to czeka cię nie lada wyzwanie. Nie wiem dokładnie co on porabia teraz ale w zimie to wyglądało, że ma mocne poparcie, autorytet i zaufanie władz. Jeśli nie wybuchł od tamtej pory żaden skandal z nim związany to zapewne się to nie zmieniło. I nie obraź się ale ty jesteś dość nowy w mieście, bez kontaktów, siatki informatorów, autorytetu i wsparcia władz. I w stanie spoczynku. Miałabym być kimś z zewnątrz co obstawia zakłady postawiłabym na niego bo ma lepsze rokowania. - powiedziała po chwili namysłu a jak już zaczęła mówić to mówiła szybko i zdecydowanie. Nawet jeśli miałoby to zadziałać jak kubeł zimnej wody na innego członka ich spiskowej grupy.

- Ale dziękuję ci za troskę i chęć pomocy. Jeśli to tylko ze względu na mnie to nie musisz się kłopotać. Ja wkrótce opuszczę to miasto chociaż zamierzam tu wrócić i to nie sama. Na Hertzu jednak mi nie zależy. Oczywiście nie płakałabym po nim gdyby znaleziono go zasztyletowanego w jakimś zaułku ale nie zależy mi aby ktoś na nim robił jakieś akcje odwetowe. A i tak mamy więcej zadań niż możemy na raz złapać. Hodowla Oster, przeprowadzka do jej jaskini, szukanie artefaktów, sprawa z Akademią, obronienie świątyni, mój wyjazd i tak dalej. Wszędzie nam potrzeba czasu, ludzi i zasobów. - pokręciła rogatą głową na znak, że Hertz i zemsta na nim jest dość nisko na liście jej priorytetów. Uśmiechnęła się jednak ciepło do Heinricha dziękując mu za zainteresowanie i troskę. Wolała jednak aby on i reszta rodziny skoncentrowali się na tych celach jakie obiorą, angażowanie się w załatwienia łowcy czarownic do nich nie należało. Przynajmniej nie w czołówce.

- Ow, to zabolało Wyrocznio. - Heinrich położył dłoń na sercu - To naprawdę smuci, że tak o mnie myślisz, jakobym miał zamiar rzucić wszystko i zająć się tylko Hertzem. I to w tej sekundzie... - westchnął jakby mówił na poważnie - Jakkolwiek bym chciał stanąć z nim oko w oko, to na pewno nie teraz, bez długich przygotowań, na które nie mam czasu i głowy. Nauczono mnie, że kierowanie się dumą potrafi być najgorszym wyborem w rozrachunku. - zerknął krótko na innych - A można być pewnym, że o dobro kultu i jego interesów będę dbał jak o siebie, bo stały się tym samym.

- Bardzo się cieszę, że to rozumiesz Heinrichu. I dziękuję. - Merga uśmiechnęła się ciepło do niego i położyła mu dłoń na ramieniu. Wyglądała jakby naprawdę odczuwała ulgę, że nie zamierza od zaraz brać sobie na barki kolejnego zadania jakie nie rokowało szans na szybkie rozwiązanie a całkiem możliwe, że skierować by trzeba do niego i kogoś jeszcze ze zboru.

- Osobiście mi na nim nie zależy. Chociaż rozumiem, że jako przeciwnik i zawalidroga może być groźny dla naszych działań i planów. Zapewne nie byłoby źle aby się go pozbyć ale nie mamy na to czasu ani zasobów. - dodała jakby zdawała sobie sprawę, że lider łowców czarownic może być groźny ale na tą chwilę nie działał bezpośrednio przeciwko nim.

- Stanie się bardziej groźnym, jeżeli będziemy działać nieprzemyślanie czy zbyt szybko chcąc ugryźć cel. - skończył myśl nim zapytał wprost o coś, co siedziało mu mocno w myślach podczas rozmowy - Zapomniałaś już o wszystkim, co cię w kazamatach spotkało? Porzuciłaś wspomnienia o strachu, bólu, poniżeniu?

- Nie. Ale staram się to traktować jak zamknięty rozdział i skoncentrować się na tym co mamy teraz i co chcemy osiągnąć wkrótce lub w dalszej przyszłości a nie tracić czas i energię na zbędne vendetty jakie będą odciągać nasz czas, zasoby i uwagę od głównych celów. Do tego zwrócą na nas uwagę władz, że coś się dzieje. Po zimie chcieliśmy osiągnąć wrażenie, że ci co dokonali napadu na kazamaty ulotnili się z miasta. Dlatego nie ingerowaliśmy w jego życie koncentrując się na innych zadaniach. Ten plan aby zaatakować ten bal z okazji turnieju był pierwszym przejawem naszej aktywności od zeszłej zimy jaki może dać im znać, że wciąż tu ktoś taki jak my działa. - tym razem Merga się nie uśmiechnęła a za to odpowiedziała szybko i zdecydowanie mając na uwadze plany całego zboru i swoją misję odnalezienia dziedzictwa Sióstr a nie jakieś osobiste urazy.

Heinrich pokiwał głową.
- Tak... Skupienie się na planach i większych sprawach naprawdę pomaga, to prawda. Odkąd pojawiają się tak wyraźne wizje od Sióstr, to inne sny zazwyczaj nie męczą. Choć... - urwał i spojrzał zmęczonym wzrokiem - Sądzisz, że uda się kiedyś od wspomnień całkowicie wyzwolić?

- Nie wiem Heinrichu. To bardzo różnie z tym bywa. Jeśli cię męczy przeszłość postaraj się o niej nie rozmyślać. Nie dręczyć się tym. Skupić się na tym co teraz. Na tym co mamy do zrobienia. Tyle chyba bym ci mogła doradzić. - głos i twarz znów jej złagodniały i postarała się to powiedzieć miłym i ciepłym głosem chcąc mu dodać otuchy i nadziei w lepsze jutro.

- Tamten czas nieobecności po prostu sny nie chciały mnie zostawić dnie i noce. - mruknął - Wolę wizje od Sióstr, one oferują ulgę. Nawet jeżeli kończą się sennym przerażeniem. - zatopił spojrzenie w oczach Mergi - Naprawdę myślisz, że mogę zostać przyjęty jako jeden z was mimo przeszłości, w której byłem wam zażartym wrogiem? - mężczyzna wyraźnie ciągle miał wątpliwości co do swoich szans w tym otoczeniu - Nie wiem czemu Tzeentch miałby chcieć okazać łaskę temu, kto niszczył jemu wiernych magów, skoro nie okazał jej i Sigmar. - Heinrich miał problem z ułożeniem sobie tego wszystkiego.

- Już zostałeś pobłogosławiony. - Merga wskazała wzrokiem w dół na nogawkę pod jaką skrywał swój metalowy sekret. - Przeszłość to przeszłość Heinrichu. To tylko etap do dzisiaj a dziś do jutra. I niezmierzone są plany naszych patronów. Nie nam je osądzać. Całkiem możliwe, że od dawna jesteśmy częścią jakiejś większej układanki, planu, jaki dopiero na nas czeka, jaki dopiero przed nami zostanie odkryty nawet jak dziś jeszcze o nim nie wiemy. I to nie aż tak rzadkie aby ktoś kto nas zażarcie zwalczał w pewnym momencie przekroczył granicę o jeden krok za dużo i już nie było dla niego powrotu. Albo i sam nie chciał. Cieszę się, że do nas dołączyłeś Heinrichu. Jak mam nadzieję widzisz, jest tu dla ciebie miejsce i sporo do roboty. - odparła Merga z początku nieco filozoficznie ale w końcu jej ton stał się cieplejszy i przyjemniejszy pod koniec. Wskazała gestem rozkładanych dłoni na resztę ich rodziny. Każda z osób wydawała się być kolejnym, przypadkowym elementem zebranym z ulicy i nie pasowała do pozostałych. Mieli różne charaktery, nawyki, pozycję społeczną. A mimo to przynajmniej raz w tygodniu spotykali się aby spiskować przeciwko swoim pracodawcom, władzom, sąsiadom i reszcie mieszkańców tego miasta. A wszystkim w razie wpadki groziły za to tortury, brutalne przesłuchanie i wreszcie śmierć na stosie.

Heinrich chwilę patrzył na zgromadzonych, którzy byli jak on - herezją, odszczepieńcami, odrzuconymi przez wszystkich. Zwierzyną dla kościoła.
- Czy to, że wciąż obawiam się mutacji - zaczął pytanie wracając wzrokiem do Mergi - nie widzę jej jako błogosławieństwa, a zły los, karę czy plugastwo... To oznacza, że popełniam grzech?

- Nie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że pochodzisz z tej strony Morza Szponów gdzie mutacje odbiera się jako przekleństwo, objaw zepsucia duszy i wypaczenie ciała. Brzmi na tyle groźnie, że jest się czego obawiać. Ale my na północy traktujemy to jak dotyk i łaskę bogów. Jak przebudzenie ze snu. Nogę masz już taką a nie inną i nic się z tym nie poradzi. Trzeba to zaakceptować i żyć dalej. No i w tym kraju to oczywiście nie można się z tym obnosić. - powiedziała z lekkim i dodającym otuchy uśmiechem.

- Czy jest szansa, że mutacja nie zatrzyma się tej nodze? - zapytał z obawą w głosie - nawet magia nie może tego cofnąć?

- Cofnąć błogosławieństwo bogów? Heinrichu, ty bluźnierco! - rogata popatrzyła na niego z przekąsem jakby rozbawił ją tym pytaniem.

- A postępuje ta mutacja? Jeśli tak to zapewne będzie nadal. Jeśli nie to się musiała zatrzymać. Przynajmniej na razie. A czy są sposoby aby to cofnąć? Tak, są. Można próbować przynajmniej. Ale to zawsze efekt jest niepewny i niesie ze sobą pewne ryzyko. Można też modlić się do bogów lub potężnych istot. Jak choćby Siostry. Jeśli się zwróci ich uwagę, co wcale nie jest takie oczywiste, i jak te kapryśne istoty uznają w tym jakiś interes być może raczą wynagrodzić śmiertelnika z ktrego są zadowolone bo na przykład im wiernie służy czy ofiarowuje wspaniały dar. - dodała już poważniej gdy jednak znała jakiś sposób na zatrzymanie czy nawet pozbycie się mutacji chociaż żaden nie brzmiał jak coś prostego do zrobienia.

- Jeszcze całej kończyny nie zajęło... temu ciągle używam twojej maści... - mruknął trochę apatycznym tonem, który co jakiś czas wybijał się w jego głosie, jak i zachrypnięcie.
Zawiesił wzrok na zakrytej mutacji, wyraźnie zastanawiając się nad słowami Mergi. Początkowo dałby wszystko, aby zabrać od niego mutację, ale teraz... nie był tego aż taki pewien.
- Jeszcze, gdy pierwszy raz zobaczyłem się z tobą i Starszym - zaczął tym tonem pozbawionym ciepła emocji - szczerze nienawidziłem ogarniającej mnie mutacji. Nie chciałem być kimś, kim miałem gardzić, nienawidzić i zwalczyć ogniem. Teraz... - spojrzał na swoją dłoń - nie czuję tej pożogi w duszy. Czuję... - zamilkł zastanawiając się nad określeniem - Częściową obawę, że moje ciało podda się w cierpieniu i mutacja zabierze za dużo, bym pozostał... sobą. Ale zaczynam coraz częściej odczuwać... - spojrzał w oczy Mergi - Nic.

- No to szczerze mówiąc nie wiem czy powinnam być zaniepokojona czy ucieszona. - odparła z przekąsem Merga gdy chwilę trawiła słowa byłego wroga heretyków, odmieńców i czarownic.

- Ta obawa czy nawet odraza przed mutacją jest dość zrozumiała. Nie pochodzisz z ludu gdzie takie zjawisko jest codziennością i na pewno nie jest akceptowalne a nawet może doprowadzić do śmierci właściciela z rąk jego pobratymców. U nas jest inaczej ale też nie wszyscy przyjmują swój los spokojnie. No i nie pochodzisz od nas. - okazała zrozumienie dla obaw i wątpliwości człowieka z metalową nogą chcąc chyba też go nieco uspokoić.

- Jeśli bym miała ci coś doradzić to spróbuj zaakceptować swój los. Jakikolwiej by on miał nie być. Choćby właśnie z tą nogą. Wszyscy jesteśmy pionkami w grze bogów. Mamy jakieś zadanie do wykonania i przeznaczenie do spełnienia. Sam chyba dostrzegasz, że po całym żywocie gdzie indziej i całkiem odmiennym od obecnego wreszcie trafiłeś tutaj, do tego miasteczka na krańcu waszej cywilizacji i odnalazłeś swoje miejsce w nowym mieście i nowej rodzinie. Z tego co widzę to raczej możecie na siebie liczyć pomimo różnic jakie was dzielą. Zwłaszcza jak Starszy jest w pobliżu, ma niesamowity talent i autorytet niezbędny do godzenia tak różnych osób, charakterów i potrzeb. - rogata popatrzyła na niego swoimi nietuzinkowymi, płonącymi wewnętrznym ogniem mocy oczami. I wskazała mu także na resztę pogrążonych w innych rozmowach przy stole członków zboru. Nawet na pierwszy rzut oka wyglądali jak przypadkowa zbieranina osób z ulicy jakich nic ze sobą nie łączy. Eleganckie damy jak Pirora czy Soria a obok zwykłe mieszczki jak ubierała się reszta slaaneshytek. Gruby i kupiec o nieco niechlujnym wyglądzie za jakiego mógł uchodzić aptekarz a niedaleko dostojny pan w średnim wieku, w sam raz pasujący do wykładowcy czy nauczyciela. Thobias bowiem sporą wagę przywiązywał do swojego starannego i godnego wyglądu ale niejako z zawody wymagano tego od niego. Do tego jeszcze dwóch krwawych ogarów z czego Silny miał całkiem trafny do charakteru i preferencji wygląd czyli jak ktoś kogo lepiej nie spotkać samemu w jakimś podejrzanym zaułku. A obok Rune który mimo wszystko coś zachował w sobie z dawnego żołnierza i wyglądał bardziej jak jakiś najemnik, ochroniarz czy wykidajło. No i jeszcze jednooki mnich w prostym habicie i astrolog z szatami zdradzającymi jego profesję. Kompletny misz masz typów i charakterów, nie tylko na pierwszy rzut oka.

Były wróg Chaosu patrzył w ciszy na to zgromadzenie. Nie wiedział kiedy zaczął ich widzieć inaczej, niż wrogów, wynaturzenia jakich należy się pozbyć ze świata.
- Kiedy przybyłem do miasta... szczerze nie wiedziałem czego szukam. - odwrócił spojrzenie do Mergi - Gdy skierowano mnie do ciebie i Starszego... nadal nie wiedziałem. Nie wiedziałem czego chcę, czy naprawdę mam zamiar zrobić ten krok. - zerknął na zgromadzenie - Ale zrobiłem. Mimo że nie otrzymałem wyleczenia, cofnięcia czasu. Bo chyba na to liczyłem. - wrócił wzrokiem do Mergi - Postanowiłem zostać, choć zostałem wychowany by takich niszczyć. Tylko... czuję się dobrze. Nie odrzucony przez zaistnienie czegoś, na co nie miałem wpływu. - w głosie Heinricha powróciły emocje... Złość. Zgorzknienie - Zdradzono. - przymknął oczy - A to co miało być wrogiem... jest tym, czym nie było Imperium. - dodał cieplej - Rodziną.

- No i tego się trzymajmy. Wszyscy jesteśmy tutaj odszczepieńcami jakich za nasze zainteresowania, upodobania, myśli i czyny najchętniej spalono by nas na stosie. To miejsce, ci mieszkańcy są nam wrogie. Gdyby tylko mogli zabiliby nas od razu za to co w ich oczach i umysłach uchodzi za zaprzaństwo. Nie robią tego tylko dlatego, że nie wiedzą o nas i choćby o takich naszych rodzinnych spotkaniach jak to teraz. Tak naprawdę tylko na siebie możemy liczyć. - powiedziała też przesuwając się spojrzeniem swoich złotych oczu po tych różnorodnych i odmiennych od siebie sylwetkach jakie siedziały przy stole, czasem ktoś wstał, podszedł gdzieś i wydawało się to dość sielankowe. Można by to uznać za jakiś wycinek przygodnej tawerny czy gospody. Gdyby nie alabastrowy posąg Pajęczej Królowej obdarzony kwietnymi wieńcami jaki stał w rogu czy widok kolczastej Dorny jaka siedziała na ławie przy stole, rozmawiając z Lilly jakby nikt nie dostrzegał jej sromoty.

Heinrichowi zaczął się udzielać melancholijny nastrój, gdy patrzył na innych słuchając słów Mergi.
- Hertz jest ślepy, jak i ja byłem. Nie wiem, czy ślepy z własnej woli nie pozostanie nieważne jakie wydarzenia go spotkają. Może też za późno zobaczy za jakie kłamstwo walczy. Jak łatwo możesz zostać tym, jakich sam torturowałeś i zabijałeś bez litości. Sam po wypuszczeniu myślałem o oddaniu się na śmierć, tylko... - pokręcił głową - Jaka byłaby szansa na to, że nie spalą mnie na stosie na oczach tłumu? Jaka szansa, że nie wezmą mnie na przesłuchanie i tortury przed śmiercią? - zgorzknienie przebijało się w słowach mężczyzny - Czy powinienem zaufać tym, co mnie pozostawili? Dać wiarę, że Sigmar przyjmie moją duszę, choć wcześniej nawet nie chciał wysłuchać moich błagań o śmierć? - warknął - Wmawiają ci jego opiekę, dobroć. Wykonujesz jego wolę, niszczysz wrogów, twoja wiara nie różni się od wiary wielu innych. A on nawet nie raczy ci dać ulgi nim jego wrogowie cię zniszczą.

- Kto wie? Może Hertz też jest częścią jakiegoś większego planu? Czyimś pionkiem na jakiejś planszy? - odparła filozoficznie wiedźma z wysokimi na pół ramienia rogami.

- A rozczarowanie o jakim mówisz jest chyba powszechniejsze w waszym świecie niż można sądzić na pierwszy rzut oka. Daleko nie szukać spójrz na Lilly. Urodziła się i dorastała jak wiele innych dziewczynek. Nie paktowała z jakimiś plugawymi duszami i piekielnymi bytami. A i tak się zaczęła zmieniać. Cóż komuś zawiniła taka dorastająca dziewczynka? Ale widać była w czyimś planie i jak na dzień dzisiejszy to wylądowała u nas. Tak samo jak ty. - powiedziała wskazując na mutantkę o liliowych włosach jaka od pół roku była z nimi w zborze. I wydawała się mieć dość pogodną i niewinną naturę. O ile nie chodziło o folgowanie sobie swojej chuci. Momentami wydawała się wręcz dziecięco naiwna i nie sprawiała wrażenie aby świadomie mogła komuś uczynić krzywdę czy być dla kogoś zagrożeniem. A gdyby wyszło na jaw, że zamiast stóp ma kopyta a nogi porasta zwierzęce futro to czekałby ją taki sam marny los jaki zamierzano zimą zgotować Merdze albo Heinrichowi gdyby odkryto jego przemianę.

- Czy to nie tak, że wszyscy jesteśmy częścią gry bogów? - zapytał patrząc na Lilly - Hertz pewnie widzi siebie jako figurę, coś istotnego, nie do zastąpienia nieważne jaki ruch wykona gracz. A jest pionkiem, którego można poświęcić choć nie tego uczą ludzi. Szczególnie nie tym się widzą Łowcy Czarownic.

- Oh, bycie pionkiem nie jest takie złe. Zwłaszcza jak się o tym wie. - zaśmiała się cicho rogata wyrocznia z północy też obdarzając Lilly i Dornę nieco zamyślonym spojrzeniem. Aż w końcu liliowłosa zorientowała się, że się jej przyglądają bo posłała im pytające spojrzenie. Merga jednak tylko pozdrowiła ją skinieniem głowy dając znać, że nic od niej nie chce.

- Bycie figurą na pewno brzmi dumnie i dodaje prestiżu. Ale tak naprawdę przenosi wiele niedogodności z niższych poziomów. Jesteś uczniem szewca to szefc to dla ciebie figura a mistrz cechu to ktoś kogoś widujesz od święta. Zwykły szewc może cię gnębić ale dla żebraka będziesz figurą i będzie ci się kłaniał liczac na jałmużnę. Jak jesteś szewcem to możesz się puszyć przed uczniem i pracownikami, że jesteś figura, patrząc na nich z góry i pomiatać nimi. Ale mistrz gildii to dla ciebie figura i to on cię może rugać i nie wiadomo co. A jak jesteś mistrzem gildii szewców i myślisz, że jesteś u szczytu kariery okazuje się, że musisz się przepychać między innymi mistrzami gildii i skamleć o swoje w ratuszu albo u jakiegoś wielkiego pana. I tak to najczęściej wygląda. Wszędzie. - podzieliła się z nim swoimi spostrzeżeniami na temat otaczającego ich świata.

- Poza tym jak ktoś jest figurą to jest na świeczniku. Ma swoją działkę władzy i możliwości ale i oczekiwań. I tych na dole na jakich wpływa, i tych obok i tych na górze. Ma się więcej władzy i możliwości ale i potężniejszych konkurentów czy wręcz wrogów. Sam zobacz na nas i tego Hertrza. Gdyby to był jakiś tam zwykły strażnik miejski to nawet byśmy go teraz nie wspominali. Jakby był jednym z łowców czarownic to może by zasłużył na jakąś wzmiankę czy dwie. Ale jak jest ich liderem to przykuwa całkiem sporą uwagę w naszych planach i rozważaniach prawda? A na pewno nie tylko naszą. Na ten moment mamy inne priorytety ale to taki stan na dzień dzisiejszy. Co przyniesie jutro? A co o nim myślą czy planują inni? Tego nie wiemy. - Merga wydawała się dostrzegać zarówno blaski jak i ciebie bycia osobą u władzy, takiej rozpoznawalnej, na świeczniku i z wpływami. - Nawet zobacz na naszą słodką Fabienne. Wszędzie musi jeździć z przyzwoitką. Jak to wiele jej rzeczy utrudnia. A nasze dziewczęta? Chodzą gdzie, kiedy i z kim chcą. No ale jak ktoś by pytał to ta bretońska żona Herr Kapitana jest wielka dama i pani a one to takie tam dziewczęta z portowej tawerny. Więc są plusy i minusy. - z uśmiechem dodała znów przykład o osobach jakie oboje znali. Wskazała wzrokiem na łotrzyce rozprawiające o czymś wesoło z koleżankami. Bretońskiej szlachcianki z nimi nie było. Zapewne w sporej mierze dlatego, że małżonce kapitana i damie ze śmietanki towarzyskiej nie wypadało się o tej porze włóczyć po porcie. I to samej, bez swojego męża.

- Masz rację. - stary łowca się zamyślił - Jest zawsze możliwość, że sam mój majątek przyciągnie uwagę, jak poszukać.Jestem w końcu szlachcicem, co był niedawno jeszcze Łowcą Czarownic, jaki głównie polował na magów. Pewnie to też nie uspokaja Joachima, ale szansa, że ktoś się mną zainteresuje istnieje, szczególnie jeżeli był mi był dawnej kolegą lub zwierzyną. Moja Świta poległa, więc przynajmniej oni już nic nie powiedzą.

- Z tego co mi wiadomo to Neues Emskrank to chyba nie jest twoje rodzime podwórko? Więc szanse na to, że spotkasz kogoś znajomego z dawnego życia powinny być dość niewielkie. Tak samo jak to, że ktoś słyszał o twojej poprzedniej karierze. Myślę, że właśnie o to chodzi we wszelkich ucieczkach od przeszłości i ukrywaniu się przed nią. Spójrz na naszą piękną i słodką Pirore. Pirora van Dake z odległego Averlandu. A coś nie widać tu jej znajomych z dawnego sąsiedztwa albo kolegów i koleżanek z balów i przyjęć. Gdyby wiosna jej ojciec nie przyjechał to byśmy mieli tylko jej słowa na potwierdzenie jej słów. No i dzieła sztuki jakie nam podarowała na wstępie. No i list jej ojca do Starszego. Ale chyba dostrzegasz analogię do swojej sytuacji. Raczej nie spodziewałabym się, że lada chwila ktoś rozpozna cie na ulicy jako dawnego kolegę z pracy czy oprawce. To nie jest niemożliwe ale raczej mało prawdopodobne. Jak to było z tą twoją metalowa sromotą? Bo chyba twoi dawni koledzy i przełożeni o niej nie wiedzą skoro zdołałeś dotrzeć do nas. Domyslam się, że gdyby wiedzieli to skończyłbyś na stosie. Więc myślę, że szanse, że twoja Przeszłość cie tu dogoni są dość niewielkie. Z tego samego powodu lepiej nie wywoływać wilka z lasu i się na nią nie powoływać. Bo gdyby dajmy na to taki Oleg Hertz, coś go podkusiło i wysłałby list do twoich dawnych kompanów, że tu jesteś i zadał im parę pytań o ciebie. To jak myślisz co by się stało? Dlatego bym ci sugerowała odciąć się od przeszłości i się na nią nie powoływać i nie liczyć. Dawnego Heinricha już nie ma. Zniknął. I niech tak zostanie. Masz szansę napisać nowy rozdział, w nowym domu, z nową rodzina. - Merga pozwoliła sobie na dłuższą odpowiedź. I chyba zależało jej aby zmusić rozmówcę do spojrzenia na swoją przeszłość i obecną sytuację w określony sposób.

- Gdyby wysłał to by się dowiedział, że oficjalnie uznano mnie za zmarłego lub w najgorszym wypadku zaginionego podczas łowów i wciąż żywego. - Heinrich uśmiechnął się ironicznie - Miłości mi nie okazywano wokół Altdorfu, więc raczej nie płakali za mną. Po miesiącu nieobecności, może dwóch, nie myśleliby o mnie bardzo, a po pół roku? - zaśmiał się chrapliwie - Gdy mnie wtedy wypuszczono już na pewno nie spodziewaliby się mojego przybycia. Mogli co najwyżej mi na tyle dobrze życzyć, że mieli nadzieję, iż zginąłem szybko. - z tonu Heinricha wynikała wątpliwość w taką nadzieję innych - Widzisz, niektórzy mnie wręcz widzieli jako radykała, za bardzo przybliżającego się do wroga, aby tego nie pożałował. Ci to raczej by uznali, że w końcu moje metody obróciły się przeciwko mnie i dobrze mi tak. Tchórzliwe dupki. - dodał określenie, nie mogąc się powstrzymać - Mówię, że szansa jest zawsze, jeżeli ktoś będzie kopał, a po ostatniej pewnej sytuacji... - popukał w metal pod materiałem spodni - ...dość poważnie podchodzę do tych niemożliwych szans. - spojrzał w sufit - Moi dawni przyjaciele są mi wrogami, ale nie wszyscy wrogowie... zostali moimi przyjaciółmi. I nie sądzę by kiedyś wrogami być przestali. - spojrzał na Mergę - Nawet jeżeli stoją po tej samej stronie co nowa rodzina.

- To czyli taki ktoś stąd co by wysłał zapytanie tam to dostałby jakąś odpowiedź na twój temat? - brwi wiedźmy uniósły się do góry jakby właśnie usłyszała to na co liczyła.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15-04-2023, 12:24   #99
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


- To powiedz mi Heinrichu co ci podpowiada twój doświadczony umysł śledczego w takiej sytuacji? Przychodzi do ciebie zapytanie o kolegę po fachu za którym nie przepadałes, za jakim mało kto przepadał ale jakiś czas temu zniknął w podejrzanych okolicznościach. A tu przychodzi list z drugiego krańca Imperium, że on tam sobie żyje i grzeje swoje stare kości. A u was zniknął bez słowa. Jak wpadł w tarapaty i się z nich wykaraskal to widocznie nie raczył was o tym powiadomić ani nawet wrócić do swoich obowiązków czy chociaż przejść w stan spoczynku aby tutaj grzać swoje stare kości a nie tam, nad morzem, gdzie udał się bez słowa wyjaśnienia. No? Co by sobie mógł pomyśleć taki łowca czarownic o takim zachowaniu nielubianego kolegi? - zapytała tak jakby chciała nakłonić go do spojrzenia na sprawę z tej drugiej strony. I dała mu chwilę do namysłu. Ale krótką bo ciągnęła dalej.

- I tu nie chodziło mi o samą reakcję
Byłeś częsta imperialnej bezpieki Heinrichu. Tam wszystko jest tajne i skryte w cieniu. A tu sobie wypływa jak korek na drugim krańcu Imperium ktoś kto siedział w tym całkiem głęboko. Ale tego gdybania co by było gdyby można uniknąć. Jeśli nie będziesz prowokować swoją przeszłością. Czyli jak nie będziesz się puszył dookoła, że byłeś radykalnym łowcą czarownic z południa. Tylko będziesz starszym panem co sobie przyjechał nad morze dożyć w spokoju swoich dni. Bo każdy dotyk przeszłości może ściągnąć na ciebie kłopoty. Takie z państwowym aparatem ścigania w roli głównej. A jak na ciebie to i na nas. Dlatego myślę, że lepiej abyś nie wspominał naokoło o tym, że w ogóle byłeś łowca czarownic. A szanse, że ktoś z tamtych ludzi przyjedzie akurat do nas i jeszcze trafi akurat na ciebie są ale dość niewielkie. Zwłaszcza jak nie będzie żadnych wskazówek, że dawny Heinrich łowca czarownic przybył akurat do tego miasta. Ale nie ma co się stopować nad tym, że w każdej chwili przydybie cie jakiś dawny kolega po fachu bo nic nie osiągniesz. Będziesz się ciągle obracać przez ramię czy cie dawny kamrat nie śledzi. Radzę ci tego wszystkiego się wyzbyć i odciąć się od przeszłości. - wiedźma o złotych oczach mówiła dość długo ale jasno wynikało, że nie jest zwolenniczka tego aby Heinrich powoływał się co chwila na swoją przeszłość jakby lada chwila miała go capnac za kark albo przynieść jakieś korzyści. Wolała aby odciął się od dawnej kariery i życiorysu.

Początkowo Heinrich chciał chyba przerwać Merdze czy zaprotestować. Podważyć jej słowa, nie zgodzić się z nią! Ale nie wtrącił się, choć cichutki głosik dawnego życia chciał go pchnąć w tamtym kierunku... tylko był zbyt słaby, zbyt przybity przez wydarzenia, jakie go tutaj zaciągnęły. Nie mógł wpłynąć na mężczyznę, jaki działał wedle jego słów, nie był w stanie przywrócić go do dawnych zmysłów i zawrócić z tej drogi, jaka doprowadzi do oddania duszy Mrocznym Potęgom. W Heinrichu wciąż istniał przygaszony, ledwo tlący się żarek, a którego nie zagasił. Czemu?
Bo się wciąż bał. W duszy obawiał się wypowiedzieć słów odpowiedzi.

Heinrich spojrzał umęczonym wzrokiem na Mergę, wizję tego, co zwalczał całe życie. Powinien nią pogardzać, chcieć jej zniszczenia, ale była mu w tym momencie bliższa niż ktokolwiek był dawniej.
I teraz już nie umiał jej nienawidzić.

- Pomóż mi... - odezwał się z błagalną nutą, lekko uginając się przed nią by zdawać się mniejszym od niej, jak zlękniony uczeń szukający wsparcia mentora - Pomóż mi się zmienić, całkowicie uwolnić od dawnego ja…

- Chodź, chodź do mnie Heinrichu. Chodź do mnie moje dziecko. - rogata wiedźma o niesamowitych, złotych oczach wyciągnęła ku byłemu wrogowi Chaosu swoje fioletowe ramiona jak witająca kochanego syna matka. Głos też miała kojący i matczyny jakby chciała ukoić rozterki i wątpliwości swojego dziecka.

Światło zasiane w duszy Heinricha już dawno zagasło, teraz tylko kryło się po kątach świadomości wpierw zaduszone cierpieniem, strachem i uczuciem porzucenia. Teraz jego mierny poblask ginął zakryty płachtą nieprawdziwej troski, przygarnięcia do tych, przed którymi ostrzegał rozum, jaki ostrzegałby dalej, gdyby nie uciszyła go beznadzieja i niekończące się katusze.
Heinrich zrobił krok bliżej Mergi, pozostawiwszy laskę opartą o ścianę. Chwiał się lekko, gdy uczucie było inne, obce, ale mimo wszystko podszedł.
Uchwycił dłonie kobiety i złączywszy je delikatnie, ucałował ich skórę z szacunkiem pochylając głowę, której czoło wsparł o te dłonie.

- Już dobrze Heinrichu, już dobrze. Wszystko się jakoś ułoży. Zostań z nami, ze swoją nową rodzina. I wytrwaj. Pomóż nam a my pomożemy tobie. Mało nas i otaczają nas wrogowie. Tylko sami na siebie możemy liczyć. Zostań z nami a jakoś wszystko się ułoży. - szeptała cicho i miała kojący głos jak matka nucaca kołysankę swojemu dziecku. Z bliska czuł jej delikatny dotyk pocieszycielki. Ciepło jej żywego ciała i ziołowy zapach płynący chyba z jej włosów.

Heinrich zamknął oczy pozwalając uczuciom bezpieczeństwa i troski zalać rozdygotaną psychikę. Nie chciał nawet sobie tego na głos powiedzieć, ale bał się tego zagrożenia, a jakie został wepchnięty. Teraz jednak... Merga zdawała się swoimi słowami odsuwać obawy i koić duszę. Nie był sam. Imperium mogło go odrzucić jak obrzydliwy odpadek, jednak Heinrich zyskał prawdziwe zrozumienie, rodzinę.
- Nie jestem już jednym z nich. - szepnął zdartym od krzyku głosem - Ale mam ciągle wiedzę. - z zadowoleniem wdychał ten ziołowy zapach rozchodzący się od kobiety, kojący nerwy.

Uniósł wzrok na jej twarz w oczach ukazując swoje podstawowe uczucia - żalu za stratą wszystkiego, czym karmił ambicję mając władzę nad innymi jako jeden z Łowców Czarownic i bycia prawie nietykalnym w strukturach Imperium. Tęsknoty za uczuciem, jakie to oferowało, a jednocześnie poczucia przynależności i posiadania celu. Bez tego czuł się pusty, bezbronny.
- Nie mam magii, jedynie mogę ją zobaczyć. - szepnął z pogłosem jakiegoś braku spełnienia - Ale i tak mógłbym dzięki doświadczeniu i wiedzy walczyć z wrogiem, odciągać rodzinę przed wyrządzeniem sobie szkód. Wydaniem siebie na widok Łowców. Zrobieniem tego jednego kroku za daleko, na jaki oni czekają.

- Oh, wierz mi Heinrichu, nie wszystko da się załatwić magią. Czasem mnie samą to zaskakuje. Jest całkiem sporo aspektów życia codziennego w otaczającym nas świecie jakie da się załatwić bez niej a nawet to lepiej wtedy wychodzi i zwykle jest mniej skomplikowane. - wiedźma zaśmiała się cicho, nieco chyba rozbawiona jakby znów nie otaczał ich tak doskonały i magiczny świat jakby sobie życzyła. Pogłaskała jeszcze rozmówce po policzku patrząc z bliska swoimi oczami w jakich płonął wewnętrzny ogień mocy.

- Ale właśnie ty i twoje doświadczenie jest dla nas cenne. Właśnie jego możesz użyć jako swojego atutu. Na naszą korzyść. My wiemy, czym się trudniłeś więc przed nami nie musisz tego ukrywać. W przeciwieństwie do reszty świata. Dla nich lepiej dla ciebie i dla nas abyś był jakimś tam starszym panem co chce tylko żyć w spokoju i z jakimiś zakonami i tajnymi organizacjami nie ma nic wspólnego. - pokiwała głową głaszcząc go jeszcze chwilę ale pochwaliła właśnie taki konstruktywny kierunek myślenia. Prosiła aby nie zwracał uwagę otoczenia na to kim był w przeszłości aby nie wyszło z tego coś kłopotliwego. W końcu były łowca heretyków, obecnie kuternoga, właściwie samotny i bez wsparcia możnych i władz tego miasta, bez kontaktów i zaplecza mógł kogoś skusić aby mu dopiec w mniej lub bardziej dosadny sposób. Zapewne nie tylko Heinrich niegdyś zalazł za skórę wielu osobom podczas pełnienia swoich obowiązków nawet jeśli to było w innej części Imperium. I ktoś z tutejszych czy przyjezdnych mógł się chcieć odegrać na starym łowcy wiedźm i heretyków nawet jeśli to nie do niego miał żal.

Stary były Łowca stracił na chwilę głos. Nigdy wcześniej żadna kobieta nie umiała wpłynąć na niego jak Merga. Patrzył w jej piękne oczy i tonął w głębi ich mocy. Dusza słabo chciała by nie wchodził w to, nie poddawał się. Przecież wiedział, że to niebezpieczeństwo, sam był uczony o takich sztuczkach... ale czy to jeszcze miało jakiekolwiek znaczenie? Ogień chaosu był zgubny, był zdradliwy... ale był też tak cholerne przyjemny, a Heinrich... przecież i tak w nim już brodził.

- Czasem ciężko uwolnić się... - z przyjemnością przyjmował dotyk Mergi na policzku - Ciężko zapomnieć o tym, kim byłeś. Jak wiele zyskałeś. Kiedy jeszcze miałeś wyraźny cel. - sycił się ciepłem skóry kobiety o oczach pełnych potęgi - Porzucić posiadaną... - urwał, jakby walczył sam ze swoim wstydem, kiedy musiał odkryć przed sobą prawdę - ...władzę.

- Oh tak, to prawda. Nie jest łatwo zrzucić skórę nawyków i przyzwyczajeń. Opuścić już tak dobrze ułożone gniazdko w jakim mamy wszystko poukładane. Wbrew pozorom człowiek nie wąż aby bez przeszkód i konsekwencji mógł zrzucić skórę i żyć dalej. - powiedziała z łagodnym uśmiechem zrozumienia i posłała nieco rozbawione spojrzenie ku wyznawczyniom Węża. Ale te w tej chwili nie zwracały na nich uwagi pogrążone rozmową ze sobą nawzajem.

- A im jest się wyżej, ma się większą władzę i możliwości, tym trudniej wejść w skórę szarej myszki. - dodała nadal kiwając głową na znak, że może zrozumieć taki punkt widzenia. - Ale gdy mamy nóż na gardle to trzeba. Trzeba odrzucić te nawyki i wygodę i zacząć nowe życie.Ubrać nową skórę i maski. Zacząć żyć od nowa. Jako ktoś inny. Dajmy na to taka stara mysz co przybyła nad morze dożyć w spokoju swoich dni grzejąc swoje stare kości nadmorskim słońcem. - powiedziała przeczesując mu włosy palcami jakby był małym chłopcem a ona jego matką, babcią czy opiekunką.

- Ale na szczęście nie jesteś tu sam. Jak widzisz masz od czego zacząć. I jestem przekonana, że rodzina ci pomoże co da radę. Wbrew pozorom to chociaż tak często wszystko trzeszczy w szwach na tych naszych rodzinnych spotkaniach to jak widzisz jakoś udaje nam się wspierać się nawzajem i nawet zmierzać ku wspólnemu celowi. - znów posłała spojrzenie po siedzących przy złączonych stołach sylwetkach, tak różnych i przypadkowych, że wydawali się na pozór nie mieć ze sobą nic wspólnego. Może by się udało jakoś dopasować Rune do Silnego, Thobiasa do Sigismundusa, dwie czy trzy łotrzyce do siebie albo dwie eleganckie szlachcianki. Ale jako całość? Zdecydowanie nie. Każde wydawało się być wyrwane z innych dzielnic miasta. A jednak było tu na nich miejsce. Merga wskazała mu głową na Łasicę i Silnego którzy byli swoimi tradycyjnymi adwersarzami i prawie nie zdarzało się aby w czymś byli zgodni. Silny nie raz nie ukrywał, że najchętniej by dorwał łotrzycę i spuścił jej solidny łomot a ona, że najchętniej wywinęłaby mu jakiś bardziej finezyjny numer co wcale nie oznaczało, że mniej wredny. Ale jakoś się znosili, zwłaszcza jak Starszy był w pobliżu i miał na nich wpływ. No albo sama Merga.

Wzrok Heinricha na chwilę spoczął na zgromadzeniu.
- Brakuje mi zrozumienia ich. Wiedzy o ich głębszych pragnieniach. - wrócił do twarzy mutantki - Bo to co widać... jest bardzo proste. A może nie zauważam jeszcze nic poza powierzchnią. - przesunął dłoń do twarzy Mergi i przesunął palcami po policzku pod okiem kobiety - To irytuje, gdy jesteś świadomy jak wiele ci wiedzy brakuje o świecie, w którym żyjesz.

- Sztukę poznawania innych, siebie, tajników magii, wiedzy, zakazanych sekretów to jest doświadczenie jakie każdy z nas musi zgłębić sam Heinrichu. Oczywiście dobrze jest mieć kogoś kto nas wspiera, kieruje, pomaga, jest naszym mentorem i drogowskazem. Zwłaszcza jak właśnie taki kierunek nas interesuje. Ale ostatecznie każdy z nas kluczowe kroki musi zrobić sam, osobiście. To jak z jazdą na koniu czy pływaniem. Nie nauczysz się jeździć konno tylko oglądając konie, rozmawiając o nich czy obserwując jak inni jeżdżą. Trzeba wsiąść na grzbiet i zobaczyć co z tego wyjdzie. Tak samo tutaj z twoją… Właściwie naszą, nową rodziną. Ja też nie jestem tu z nimi od początku a przez te pół roku bardzo się z nimi zżyłam. To samo z tobą. Nie zrozumiesz ich tylko stojąc z boku i obserwując. Jeśli nie zrobisz kroku aby ich poznać na zawsze pozostaniesz kimś z boku. Tyle ci mogę poradzić w tej sprawie. - wiedźma z dalekiej, skalistej i mroźnej północy dała się pogłaskać po twarzy byłemu łowcy czarownic z południa Imperium. Co wcześniej poświęcił całe lata na ściganiu takich jak ona i sylwetki jakie ich otaczały. A ona zapewne też nie raz wchodziła w konflikty z takimi jak on. Ale teraz stali tu razem, w tej pękatej ładowni starej kogi co się lekko bujała na łagodnych dziś falach i rozmawiali ze sobą o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.

- Musisz się w to zanurzyć Heinrichu. Inaczej zawsze będziesz kimś z zewnątrz. Kimś kto jest wśród nas tylko jedną nogą. I boi się zrobić ten ostatni, integracyjny krok. Niepotrzebnie. Odrzuć przeszłość, odrzuć wahania. One tylko cię blokują. Jak cię sługusy władz odnajdą i tak zginiesz w walce albo podczas kaźni w lochu czy potem na stosie. Już nie ma dla ciebie innego życia niż to z nami. - szeptała cicho patrząc mu w twarz swoimi niesamowicie złotymi oczami i strzepując mu jakiś niewidzialny paproch spod kołnierza.

Były Łowca Czarownic patrzył w oczy Mergi jak zahipnotyzowany. Kiwał głową na jej słowa, ale też wyraźnie nie paliło mu się zaprzestać obserwacji.
- Za same twoje oczy, mimo że piękne, skazałbym na śmierć. - uśmiechnął się na sytuację - Ta ironia... A byłoby tak inaczej, tak niedawno. - dodał cicho.

- Oh, dziękuję za komplement Heinrichu, to bardzo miłe z twojej strony. - odparła rogata wiedźma uśmiechając się z rozbawienia lub zadowolenia. Skróciła dystans jeszcze bardziej i delikatnie pocałowała jego usta. Odsunęła się trochę i pacnęła go palcem w policzek. - Ale otrząśnij się i przestań żyć przeszłością. Nie jesteś już stróżem prawa i nie masz władzy skazywać kogokolwiek. To minęło Heinrichu. - dodała tonem delikatnego upomnienia. I odsunęła się już tak jak nakazywała damie powszechnie pojęta przyzwoitość. - Czy jest jeszcze coś co chciałbyś ze mną omówić? - zapytała wskazując wzrokiem, że jeszcze parę innych osób też zerka w ich stronę i nie był jedynym jaki miał ochotę i potrzebę porozmawiać z wyrocznią.

- To wszystko, dziękuję. - Heinrich skłonił się szlachecko. Z jego wzroku można było odczytać, że w sumie nie wie czy powinien tak być zadowolony z tej sytuacji z Mergą... ale w sumie...
Był zadowolony bez śladu poczucia winy.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15-04-2023, 12:27   #100
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację


Angestag; wieczór; koga “Stara Adele”

Zbór


Otto był zmęczony dzisiejszym dniem, a jeszcze się nie skończył. Czekało go jeszcze przedstawienie sytuacji z Heroldami, ale na razie pozwolił rodzinie przedstawić swoje sprawy. Skinął na przywitanie Dornie, z krótkim "Witaj Siostro", kiedy ta została przedstawiona rodzinie. Spojrzał z delikatnym smutkiem na przepychanki między Sigismundusem a Pirorą.
- Kult Grubsona jest oddany Slaanesh, Sigismundusie. W całości, o ile możesz spróbować sprzedać hodowlę jako nowe doświadczenie… obawiam się, że ich wiara jest dość… płytka. - wiedział, że pewnie rozgniewa kilka osób, ale zauważył to samo u służek Węża w ich rodzinie.
Wysłuchał opisu snu Mergi, zamykając oko, pozwalając pustemu oczodołowi zobaczyć obrazy, które malowały słowa wyroczni. Piękny świat, pełen pięknych rzeczy.
Otto uniósł dłoń, kiedy padło pytanie o ich sny.
- Widziałem moich pacjentów, tych którzy słyszą zew Sióstr, ich Heroldzi. Poinformowali mnie, że Siostry muszą zostać przyzwane jednocześnie. albo inaczej, nie ma innej opcji niż przyzwać je wszystkie jednocześnie. - o przesłaniu Vigo postanowił poczekać, aż zaczną mówić o dziedzictwie Oster. Podniósł jednak głowę kiedy padła informacja o szukaniu nowych rekrutów.
- Jeżeli mogę Starszy. - Otto podniósł i spojrzał na swoją rodzinę, zatrzymując wzrok na Silnym i innych Khornitach - Annika, Herold Norry, jest wolna i bezpieczna pod opieką Fabienne von Mannlieb. Słyszy zew ołtarza ofiarnego Norry, którego pilnuje jakiś zwierzoludź. Herold odwiedzi ten kamień, wyzwie strażnika na pojedynek, wygra i stanie się nowym stróżem. - mnich przedstawił to wszystko jakby już widział jak to się dzieje. Najwyraźniej wierzył w wizję Anniki tak bardzo jak ona - Herold widziała wielką armię Norry dowodzoną przez Czarnego Rycerza. Podejrzewam, że może być powiązany z ołtarzem. Wszyscy słudzy Boga Krwi są zaproszeni, aby zobaczyć pojedynek. - uśmiechnął się do Khornitów - Ale obawiam się, że będziecie musieli zadowolić się jedynie widowiskiem.

- Wszystkie Siostry muszą zostać przyzwane jednocześnie? - Mergę widocznie zainteresowało to stwierdzenie. Zastanawiała się nad tym chwilę co wykorzystał Sigismundus. Nachylił się do Otto i rzekł do niego cicho.

- Właściwie nie jestem wybredny gdzie i jak one rozkładają nogi. Obojętnie mi to. Byle dały się zasiać. A potem przyniosły plon. Właściwie jak dadzą znać to już kogoś po ten plon się pośle. Byle dały się zasiać i wydały plon. - aptekarz pokiwał ze zrozumieniem swoją byczą głową jakby o wyznawczyniach Węża, chyba nie tylko tych z ich zboru, nie miał najlepszego zdania. I rozpatrywał je tylko pod kątem użyteczności jako nosicielek w nowej hodowli.

- A co to za Annika? Umie się bić? Dlaczego siedzi u tej Bretonki? Da się ją jakoś wyciągnąć na miasto? Spotkać się? - Silny widząc, że wyrocznia chyba nad czymś rozmyśla skorzystał z okazji aby wyrazić swoje zaciekawienie ową dziewczyną o jakiej Otto tak dobrze mówił.

- Ciekawe. Nie brałam tego pod uwagę. Być może. Nie wiem na ile tak dosłownie trzeba traktować to wspólne sprowadzanie. I tak potężne istoty jak Siostry powinny móc funkcjonować same z siebie, bez pozostałych Sióstr. Ale kto wie? Może zawarły jakiś pakt o jakim nie wiem. Może wspólnie są stabilniejsze w naszej rzeczywistości. Albo potężniejsze. W każdym razie dobrze, że o tym mówisz Otto, będę musiała to sprawdzić. - wyrocznia przetrawiła chyba te informacje bo odezwała się znów jak uczona jaka rozważa jakiś interesujący projekt.

- Tak przemówiły do mnie we śnie, ustami moich pacjentów. I najwyraźniej wszystkie przemawiają do nas, niezależnie od naszych własnych patronów. Być może, nie chodzi tylko o jakiś pakt, ale ich relacje mogły być trwalsze niż rywalizacja Wielkiej Czwórki. - Otto westchnął najwyraźniej zmęczony - Annika jest jedną z moich pacjentek, czy umie się bić… nie widziałem, ale wiem, że umie przegrywać. Została dźgnięta łyżką i trafiła do lazaretu, a dziś pogoniła na południe pod wpływem zewu ołtarza i złamała nos oraz wybiła zęby jednemu strażnikowi. Pokonali ją w kilku, ale jednak. Jest u Fabienne ponieważ ona była jedynym bezpiecznym sposobem, na wyciągnięcie jej. Co do spotkania, chciałem się z tobą umówić. Fabienne chętnie zasponsoruje jej broń i zbroje, ale ani ona, ani ja się na tym nie znamy. Mam nadzieję, że ty będziesz mógł bardziej pomóc. Jeśli zniesiesz obecność Slaaneshytki.

- To jest u tej Bretonki? - Silny trawił to przez chwilę wskazując na czerwoną milady jaka niedawno o niej mówiła. - Dobra, może być. To umów nas z nią. Zobaczymy co to za jedna. A sklep z bronią no tak, znam jakiś. Możemy tam pojechać. - łysy mięśniak zgodził się z na taką wstępną propozycję i chyba był ciekaw tej kobiety jaka zmagała się dzisiaj ze strażą miejską.

- A ten czarny rycerz, ciekawe kto to jest. Też mi się śnił. Prowadził nas do bitwy. Ona go zna? Wie kto to jest? No nieważne, zapytam ją jak się spotkamy. To na kiedy możesz nas umówić z nią? - lider krwawych ogarów był podekscytowany tymi dobrymi wieściami jakimi podzieliła się z nimi Merga, Otto i reszta. Wydawało się, że wreszcie i do nich bogowie się uśmiechnęli obdarzając ich swoją wspaniałomyślną łaską.

- Napij się wina złoty chłopcze. To cię wzmocni. Bo wyglądasz na zmęczonego. Coś ci się przydarzyło przykrego dzisiaj? - Sigismundus w międzyczasie niczym jowialny wujek podał kubek wina swojemu jednookiemu siostrzeńcowi. I zdradzał troskę jego oznakami zmęczenia.

Były łowca czarownic przysłuchiwał się rozmowom prowadzonych po sprawie dziedzictwa Oster. To, co Otto powiedział o snach było... interesujące.
- Potrzeba nam też wybranego Vesty. - odezwał się w końcu - Bez takiej osoby nie mamy szans znaleźć dziedzictwa... a na pewno wyjść żywym po odnalezieniu. - spojrzał po zgromadzonych - Możliwe, że artefakt w Akademii to tylko klucz, jaki pomoże w znalezieniu, może nawet i tym nie jest. Niemniej i do jej dziedzictwa potrzebujemy kogoś konkretnego.

- Możliwe. Niestety póki jest zamknięty w Akademii trudno coś o nim powiedzieć. No chyba, że udało się wam coś dowiedzieć od naszego ostatniego spotkania. - Starszy skinął głową Heinrichowi ale wolał najpierw sprawdzić czy mają jakieś nowe informacje w tej sprawie.

- Zapewne każdy z tych artefaktów od Sióstr jest potężny. I każdy może wyglądać inaczej i mieć inne właściwości. Jak choćby ten alabastrowy posąg Pajęczej Królowej jaki tu mamy i to co chłopcy opisywali w Jaskini Oster. Więc zapewne to co jest zamknięte w tamtej skrzyni to też jeszcze coś innego. Jednak każdy kolejny zdobyty artefakt czy strzępek wiedzy o Siostrach zbliża nas do sprowadzenia ich z powrotem na ten świat. - Merga też się odezwała dorzucając swoje uwagi na ten temat.

- Ja tam nie widzę większego kłopotu skoro Joachim mówi, że wie gdzie ta skrzynia jest. Już o tym dzisiaj gadaliśmy. Te drzwi jakoś trzeba sforsować a reszta to zwykłe przeniesienie skrzyni do łodzi. No wcześniej te psy co tam biegają trzeba będzie uciszyć i tak dalej ale robota do zrobienia. - Silny spojrzał na Rune, Joachima i Heinricha z jakimi spotkał się wcześniej w “Kociołku”. Jak na swoje standardy to był w dobrym i pogodnym nastroju po usłyszeniu tych wszystkich wieści od początku spotkania. To i robota z włamaniem się i rabunkiem Akademii wydawała mu się do zrobienia.

Heinrich pokręcił głową na słowa Silnego.
- To nie może zostać tak przeprowadzone. Nie, jeżeli nie chcemy mieć zaraz na karku naszego miejskiego Łowcy Czarownic. - mężczyzna spojrzał na Joachima - Nie mówiłem ci tego wszystkiego po wyjściu, aby konkretnie tylko ciebie ochronić. Mówiłem, że musisz się trzymać z dala, aby chronić cały kult.

- Łowcy czarownic? Tego Hertza? A co on ma do tego? Też tam był? - Silny zmarszczył brwi niezbyt widząc dlaczego Heinrich przytoczył tutaj argument łowcy heretyków co od paru lat działał w ich mieście. Reszta też wyglądała na zainteresowanych tym wątkiem.

Heinrich uśmiechnął się półgębkiem.
- Z tego co wiem to wtedy nie. - ogarnął wszystkim wzrokiem - Ale jeżeli ktoś sądzi, że ten pies jest nieświadomy całej przepowiedni Joachima, jakiś silnych, nieznanych artefaktów w skrzyni, na które ktoś ma chrapkę... To chyba nie chcecie doceniać go. - zwrócił głowę do Silnego - Tak, on krwawi i zdechnie jak każdy... Ale Łowcy Czarownic nie mają być silni solo. Tacy jak ja byłem o tym wiedzą, nawet jeżeli się nie przyznają lub chcą zaprzeczać. Nie są nieśmiertelni, więc wystawią się tylko w ostateczności lub pewnej wygranej. W innej opcji... przeliczą się i zginą. - spojrzał na Joachima, który był w Akademii, oczekując na jego słowa.

- Rozumiem twoje obawy Heinrichu, i dziękuje za wsparcie - odparł ostrożnie Joachim.
- Myślę, że akcję w Akademii trzeba zrobić w ciągu najbliższych dni, bo przez moje ostrzeżenie są w trakcie zwiększania zabezpieczeń. Natomiast niekoniecznie chyba jako osoba która udzieliła ostrzeżenia będę w kręgu podejrzanych, prawda? Chociaż w śnie który miałem dzisiaj, słyszałem głos zalecający żebym uważał i czy się nie zapętliłem w sieć. I coś wiąże ten artefakt Vesty z jakimś potworem na bagnach - pokrótce opisał ten fragment snu. - Starszy, Mergo, co o tym myślicie? Na bagna i tak się wybierałem poszukać składników do mikstur Sigmindusa.

- No właśnie, bo rozważaliśmy tą wyprawę na bagna bo tam jest kilka istotnych składników do tych bardziej zaawansowanych składników tych mikstur wspomagających hodowlę. Tych bardziej zaawansowanych. Bo te proste są dość proste. Te już zaczęliśmy ze Strupasem produkować. Za kilka dni powinny być gotowe. Ale zapewne już będzie za późno na wsparcie pierwszych miotów Loszki i tej Pielgrzymki no ale będą gotowe na później. Jednak ja raczej nie mogę opuścić apteki, Strupasa też mi ciężko puścić no ale ostatecznie może któryś z nas by dołączył do wyprawy na bagna. Ale przydałby się ktoś jeszcze aby nasz kochany i dzielny Joachim nie szedł tam sam. - aptekarz żywo pokiwał swoją byczą głową i rozejrzał się po zebranych twarzach aby sprawdzić kto jeszcze byłby chętny na taką wyprawę. Bo z powodów braku personalnych dwuosobowemu zespołowi nurglitów ciężko było wyasygnować jakieś siły na wyprawę za miasto. A jeszcze mieli w planie przeprowadzkę do Jaskini Oster co była w przeciwnym kierunku a też to jakoś trzeba było przygotwać.

- No ja bym mógł spróbować ale szczerze mówiąc jestem dość wątłego zdrowia no i niezbyt znam się na łażeniu po mokradłach. Zaraz bym się zgubił albo coś by mnie zjadło. - Thobias podobnie jak wcześniej na spotkaniu w aptece zgłosił się ale raczej na rezerwowego członka. Rzeczywiście wykształcony i elegancki guwernant, nauczyciel niezbyt pasował do stereotypu wycieczki na bagna.

- Ja na pewno nie będę się taplać w jakichś bagnach. Mam zresztą mnóstwo spraw na miejscu. Teatr, tych aktorów co mają przyjechać i całą resztę. Zresztą też nie znam się na łażeniu po bagnach. - zaznaczyła Pirora od razu, że wcale nie ma ochoty na tego typu wycieczki pełne komarów, błota i robactwa.

- Ah, co do tej Jaskini Oster. - Starszy uniósł palec jakby coś mu się przypomniało. Więc zwłaszcza Sigismundus spojrzał na niego z zainteresowaniem. - Rozmawiałem z Kurtem. On zaproponował, że można by tam wpływać łodzią do tej jaskini. Tylko albo trzeba by wziąć jakąś stąd i tam przepłynąć. Albo kupić jakąś w pobliskich wioskach rybackich. Tylko Kurta tam nie było to nie jest pewny czy tam przybój nie jest na tyle silny aby było możliwe wpłynięcie i użycie łodzi. - zamaskowany lider zboru przekazał im słowa jednonogiego wilka morskiego i nawet nie było chyba aż tak dziwne, że zaproponował wodny transport do wnętrza jaskini zamiast budować jakieś kładki czy poręcze.

- Nie, nie! Woda tam spokojna! Znaczy… Wewnątrz jaskini, im głębiej tym spokojniejsza. Tam całkiem w głębi to prawie stoi w miejscu. I ją pokrywa tak cudownie dojrzały korzuch. Ale na zewnątrz to tak, trochę rzuca. Nie mieliśmy wtedy łodzi to nie wiem czy by się udało przepłynąć do wnętrza. To by dobrze jakby ktoś kto się zna na tych łodziach tam wpłynął. Jakbyśmy zostawili łódź przy wejściu jaskini to potem by można nią pływać w głąb i z powrotem. - aptekarz zapalił się do takiego pomysłu. Ale, że nie był zawodowoym wioślarzem, rybakiem ani żeglarzem to nie do końca był pewien czy łódź dałaby radę sforsować te fale przyboju.

- No szkoda, że wtedy z wami Kurta nie było. Teraz nie wiem czy zdąży wrócić i załatwić tą sprawę z łodzią. - Starszy pokiwał głową żałując, że mają tak skromny element morski w ich składzie. Jeszcze chwilę o tym dyskutowali bo poza Kurtem jeszcze Norma znała się na żeglarstwie ale ona też była przewidziana do opuszczenia miasta razem z Mergą. Więc jej użycie w tej roli też nie było takie pewne.

- A w sprawie tego włamania do Akademii to właściwie jak sprawy stoją? Co udało wam się ustalić? Bo słyszę, że Joachimie widziałeś tą skrzynię i wiesz gdzie ona jest. Ale też jakieś zabezpieczenia mają montować. Możesz to jakoś wyjaśnić? Może dziewczęta coś doradzą. Znają się na takich sprawach. - Starszy co sam w końcu nie był w Akademii i znał tą sprawę jedynie z relacji swoich podwładnych poprosił aby astromanta bardziej naświetlił sprawę. I niejako poprosił o opinię obu łotrzyc co w ich tajnej rodzinie miały największe doświadczenie jako włamywaczki. Na to Silny prychnął z niezadowolenia ale skoro takie było życzenie mistrza to więcej się nie odezwał.

- No to mówcie co wam się udało ustalić. My Akademii nie znamy. Nie miałyśmy tam spraw do załatwienia. To nie bardzo wiemy co jest w środku. - Łasica skinęła głową gotowa wysłuchać jak się sprawy mają z tym włamaniem do morskiej uczelni.

Heinrich wstał z miejsca i niespiesznie podszedł do Joachima, za którym się zatrzymał.
- Młodość... - mruknął patrząc w sufit - Przemawia przez ciebie bardziej zabójcza wada wieku, młody magu.
Nachylił się bliżej Joachima, aby powiedzieć mu na tyle wyraźnie, aby jego słowo usłyszeli też inni.
- Naiwność. - wyprostował się trzymając dłoń na plecach Joachima, ale zwracając się do ogółu - Kradzież w Akademii możemy połączyć z kradzieżą w Światyni. Dwie grupy, prawie w jednym czasie.

Były Łowca zwrócił się do Łasicy.
- Dziewczyny mogłyby dodać pułapkę do kadzideł. Truciznę. Bardzo konkretną, bardzo zwyczajną, bez grama chaosu w niej. - spojrzał po tym na Sigismundusa.

‐ Potrzebowalibyśmy twoich talentów w sporządzeniu owej trucizny. - zwrócił się do nurglity - Aby rozprowadzona w powietrzu spowodowała paraliż mięśni, głównie serca. By od razu nie została wykryta w powietrzu. By mniejsza dawka nie doprowadzała do końca, ale większą i tak użyjemy. Byłbyś w stanie opracować?

- Trucizna? Taka rozpylana w powietrzu? Hmm… - aptekarz zaciekawił się tą prośbą i zaczął się zastanawiać. Korzystając z tego obie łotrzyce włączyły się do dyskusji.

- Ale jaka trucizna? Jakie kadzidła? My chcemy to załatwić w nocy. W nocy świątynia jest zamknięta i nikogo tam nie będzie. Oprócz tych czarnych strażników co jej pilnują. To ich chcesz jakoś potruć? Ale jak w powietrzu to przecież my też tam będziemy. - Łasica zmrużyła oczy nie bardzo wiedząc jak to pytanie o kadzidła i trucizny ma dopasować do tego planu jaki przedstawiła wcześniej.

- Przedstawiony plan nie wywoła dodatkowego efektu. I nie przyczyni się do odsuniecia w czasie festynu. Śmierć w świątyni daje na to szanse. - spojrzał na Sigismundusa - Także trzeba stworzyć odtrutkę, coś by ochroniło dziewczyny. - po tych słowach zwrócił się do wszystkich - Nie będzie zamieszania, po cichu to zrobimy... Zamieszanie później powstanie. A kapłanka Morra raczej nie będzie za zabawą po tragedii.

- Skąd wiesz, jaki to będzie miało efekt na festyn? I czy w ogóle? Jak dla mnie to rabunek głównego skarbca największej świątyni w mieście wywoła całkiem spore zamieszanie. Może takie jak zimą po kazamatach? Nie wiem. Ale na pewno spore. Jak bandyci obrobią podróżnych na trakcie pod miastem to jest plotka dnia, jak jakiś bogaty sklep czy złotnika to na następne parę dni albo tydzień. A tu chodzi o świątynie do jakiej wszyscy chodzą. No i datki jakie wrzucali. No i w mieście mimo wszystko wciąż jest sporo znamienitych gości co przyjechali na ten odwołany festyn. Jak dla mnie to wybuchnie całkiem spore zamieszanie. Będą szukać skarbu no i rabusiów. - Łasica wydawała się niezbyt przekonana do modyfikacji swojego planu. A zamieszanie jakie przewidywała miało być spore ale trudne do oszacowania zbyt dokładnie.

- A jak chcesz śmierci w świątyni to można załatwić tych strażników. To są gwardziści tej morrytki więc nie jakieś obszczymury z odpustu. W nocy jest ich tam trzech czy czterech. Tylu zwykle tam jest jak przychodzimy tam rano więc to nocna zmiana. Siedzą tam na zapleczu a na dole, w lochach raczej nie bo ciemno tam w nocy jest a chyba nawet oni nie staliby tam po ciemku przez całą noc. - Burgund dodała coś od siebie tym razem odzywając się ale wydawała się podobnie oceniać sytuację jak koleżanka.

- No w powietrzu to trochę nietypowe. - odparł po namyśle aptekarz włączając się ponownie do dyskusji. - Zwykle to takie mocne rzeczy dodaje się do jedzenia albo picia. Rzadko są całkowicie niewykrywalne. Albo zmieniają smak albo zapach czy kolor. A nawet jak nie to potem zostaje jakiś osad. No i trzeba uważać na jadeity. Jadeity wykrywają truciznę. Więc często się je umieszcza w kielichach lub podobnie. Oczywiście tych których stać na jadeit. Dlatego jak już się kogoś truje to zwykle gdy biesiada już trwa, wszyscy są podpici, mniej uważni no a przynajmniej to są znacznie bardziej sprzyjające okoliczności niż tak gdy wszyscy są trzeźwi i w pełni się kontrolują. A jak już są nieufni czy podejrzliwi to już w ogóle wszystko mocno utrudnia. No ale właśnie dlatego te trucizny to zwykle jakis proszek albo płyn co się podaje do jedzenia. - grubas zaczął z zapałem tłumaczyć różne aspekty trucicielstwa w jakim najwyraźniej też się wyznawał. I okazało się, że to nie tylko sprawa samej trucizny ale też okoliczności jej podania sporo mogła zmienić.

- A w powietrzu to trudniej. Dużo trudniej. Po pierwsze powietrze jest w ruchu. Im większe pomieszczenie tym bardziej się wszystko rusza i rozprasza. A ta główna nawa w świątyni jest ogromna. Strasznie długo trzeba by ją truć aby uzyskać jakiś efekt a każde otwarcie drzwi czy okien robi przeciąg jaki wszystko albo sporo rozwiewa. To całe dnie takiego kadzenia trzeba by poświęcić, gdzieś umieścić te kadzielnice na stałe czy jakoś tak aby sączyły tą truciznę a efekt nadal myślę byłby mocno niepewny. Bo to duża przestrzeń. Co innego jak mniejsza. Jakaś izba, korytarz albo podobnie. Im mniejsze pomieszczenie tym łatwiej uzyskać większe stężenie czegoś w powietrzu aby to miało pożądany efekt. No i stojące powietrze, szczelne to by musiało być, bez przeciągów, wiatru i tak dalej. Bo to też utrudnia. To podobnie jak z dymem. Pewnie wiecie jak jest, na dworze to wystarczy odejść od ogniska czy stanąc po zawietrznej a jak w izbie się komin zapcha to trudno wytrzymać jeśli ogień dalej buzuje i cały dym leci do wewnątrz. Ale jak się otworzy drzwi i okna no to już lepiej się robi prawda? - aptekarz zabrał się najpierw za sam rozmiar pomieszczenia świątyni i jego zdaniem było z powodu rozmiarów bardzo trudne do zadymienia odpowiednią substancją. Z mniejszymi komnatami i korytarzami to powinno być łatwiejsze do osiągnięcia.

- A teraz jeszcze co. Najbardziej to by się nadawało… Hmm… Właściwie wszystko co się pali. Tylko to daje dym i zapach jakie są wyczuwalne i widoczne gołym okiem. Im więcej, im dłużej, tym łatwiejsze do zauważenia. Można oczywiście zmniejszyć dawkę no ale wtedy efekt z założenia będzie słabszy. Myślę, że by sie nadawały zwykłe zioła nasenne. Chociaż aby ktoś zasnął na stałe to by naprawdę długa ekspozycja musiała by być. Ospałość, senność, są bardziej prawdopodobne. No i zapach ziół nasennych jest dość rozpoznawalny to chyba nie powinien się kojarzyć zbyt groźnie. Są też bardziej zjadliwe rzeczy na bazie siarki i popiołu. Łzy lecą, kaszel, plucie i takie tam atrakcje. No ale to drażni od pierwszego wdechu. Więc raczej jest nie do przegapienia. Zapwene by otworzyli drzwi i okna aby wywietrzyć zanim by się coś zaczęło dziać. Są też różne trujące mizamaty jakie mogą wywoływać błogosławieństwa Ojczulka. Ale to nie działa od razu i nie na wszystkich, może by się objawiło po tygodniu, po dwóch, po trzech to nie wszyscy by to musieli z czymś co się działo w świątyni kojarzyć po tak długim czasie. Jedyne co mi przychodzi teraz do głowy aby skutecznie kogoś zatruć przez powietrze to albo jakieś małe pomieszczenie albo w jakiś sposb zablokować całą świątynie z wszystkimi ludźmi w środku. Nawet wtedy to duże pomieszczenie jest więc te najbardziej zjadliwe środki by potrzebowały czasu aby powalić sporą część. Łatwiej już pewnie by było podpalić świątynie. - aptekarz chociaż sam pomysł wydawał mu się ciekawy do rozpatrzenia to raczej pozostawał sceptyczny czy udałoby się na zamówienie, potruć większą ilość ludzi przez powietrze w tak dużym pomieszczeniu jak nawa główna największej świątyni w mieście. Do tego uznał to miejsce za bardzo niesprzyjające takim planom. A efekt aby zrobić to dyskretnie był jeszcze trudniejszy do osiągnięcia bo większość tych bardziej zabójczych trutek które można by się pokusić o podpalenie czy inne rozpylenie w powietrzu była dość łatwo wykrywalna zapachem czy w postaci dymu. No i przy pierwszych objawach zatrucia trzeba by liczyć się z kontrakcją wiernych w postaci ucieczki czy otwarcia okien i drzwi co od razu by rozwiało największe stężenie trucizny.

Mnich wsłuchiwał się w plan Heinricha i widział w nim potencjał. Rozumiał jakie kłopoty mieli z nim pozostali więc postanowił się udzielić.
- Łasico, o ile wiem, że nawet cały cmentarz świeżych zgonów nie powstrzymałby cię przed świętowaniem, za to cię kochamy. To zwykły rabunek świątyni nie odwlecze festynu. Natomiast masowa śmierć, podczas mszy, w świątyni Mannana w portowym mieście? To na pewno odwróci uwagę wszystkich istotnych od jakiejkolwiek imprezy. Zawsze możemy to zrobić podczas wieczornej mszy. Sigismundus ma rację, że przez powietrze nie zadziała dostatecznie szybko, jeżeli chcemy być z tym skryci. Gdyby w obrządkach Mananna brało udział wino, czy nie wiem, woda morska, można by zatruć to. Słyszałem o istotach… muchach Ojczulka, która potrafią roznieść plagę w przeciągu godziny, ale na to nie ma co liczyć. Hm… - spojrzał ponownie na Łasicę - A woda do podłogi? Gdyby zmieszać wodę, którą dziewczyny myją podłogę świątynną z jakimś mocnym środkiem, który ulotnił się razem z wodą?

Joachim westchnął. Trochę za dużo tych planów było na raz, trudno było mu się skupić. Musiał chyba bardziej docenić element chaosu w tym wszystkim.

- Co do Akademii, artefakt znajduje się w jednej z głębszych piwnic, za solidnie okutymi drzwiami. Mają jeszcze zamontować teraz dodatkowe mechanizmy bezpieczeństwa i poprawić zamki. Wiem, że od nabrzeża Akademia nie jest chroniona murem, ale pilnują tam psy…. -zamyślił się.

- To może jakby tego samego dnia zaatakować Akademię i świątynie, i z Akademii ukraść więcej rzeczy, to trudniej byłoby władzom dojść prawdy? Jak myślicie?

- No to drzwi zamontować to dzień czy dwa samej roboty. To framugi trzeba dorobić i wszystko zrobić jak trzeba. No ale trzeba mieć drzwi. Jak mają gotowe to po prawdzie jutro… No jutro nie bo to dzień świątynny. To w Wellentag mogliby zacząć robotę. Ale całkiem możliwe, że nie mają. Takie drzwi to się robi pod zamówienie i pod wymiar. To może dopiero zacznął robić te drzwi to im z parę dni, może tydzień zejdzie. Plus montaż. - Łasica wyceniła jak na jej oko może wyjść z samą robotą montowania dodatkowych drzwi.

- Jak na moje oko to całkiem sporo osób będzie zaangażowanych w robotę przy świątyni. My załatwimy wejście. Ale trzeba jeszcze załatwić strażników, przenieść fanty na wóz, potem rozładować wóz na łódź, parę osób przydałoby się na żurawia aby filować kiedy straż nadejdzie albo kto inny i tak dalej. A ta robota w Akademii to też mi wygląda na taką co potrzeba pełny etat. Gdzie wam się tak z nią spieszy? Jeść woła ta skrzynia? Tyle tam leżała to i nic jej się nie stanie jak poleży jeszcze trochę. A po zrobieniu domku w świątyni to zrobi się niezły bajzel. Wszyscy będą szukać zuchwalców co się poważyli na takie świętokradztwo. Dodatkowe drzwi to nie problem jak się ma do nich klucz. A tu widzę Joachim tam sobie chadza jak chce. Thobias pewnie też i kto wie czy nam by się jakoś nie udało tam dostać. Ale po robocie w świątyni bo sie nie rozdwoimy. - Łasica była wyraźnie niechętna dodatkowym komplikacjom i zmianom w planie jaki już w sporej mierze opracowała tak, że zostawało obsadzić rolę, zdobyć wóz i można było zaczynać choćby jutrzejszej czy kolejnej nocy.

- Woda w wiadrze no pewnie. Można. Tylko, że to najwięcej one się jej nawdychają i pierwsze padną zanim cokolwiek kogokolwiek innego coś ruszy. Będą najbliżej źródła no i najdłużej. Dostaną największą dawkę. A cała reszta to jest mocno niepewna i łatwo wykrywalna i do uniknięcia zatrucia. To działa najlepiej jak ktoś wypije albo zje trutkę. Albo jak przez powietrze to jak działa długo na przykład podczas snu w nocy. No albo jak ktoś jest zamknięty i nie może uciec od takiego zatrutego powietrza. Im mniejsze pomieszczenie tym to jest łatwiejsze do osiągnięcia, no przecież wam to mówiłem już. - Sigismundus odezwał się jako ekspert od trucicelstwa i dalej mówił jakby słabo rokował w powodzenie takiego planu zatrucia przez powietrze tak dużego pomieszczenia jak główna nawa świątynna o jakiej rozmawiali. Było sporo elementów z których wystarczyło aby jeden przerwać i cały plan się sypał.

- Takie masowe morderstwo może całkowicie odwołać festyn. Zresztą taka kradzież skarbca także. Nie wiemy co zdecydują władze świeckie i kościelne. Żałobę na razie ogłosili do końca miesiąca więc do tego czasu żadnych festynów i turniejów nie będzie. Jak jednak wyjdzie taka grubsza sprawa z kradzieżą na taką skalę no to mogą odwołać. Nie nazwałbym jej zwykłą. Zwykła to można ukraść jakiś medalik czy parę monet z puszki świątynnej. A tu mówimy o rabunku na wielką skalę. Całkiem możliwe, że będzie rwetes jak zimą po uwolnieniu czcigodnej z kazamat. - Thobias się odezwał jako uczony i znawca dobrych obyczajów i tradycji. Starał się przestrzec, że po jakiejś większej akcji turniej i festyn w ogóle mogą być odwołane. A też spodziewał się, że chaos obejmie miasto nawet po tym udanym wykonaniu planu Łasicy.

- Może faktycznie lepiej nie zabijać podczas kradzieży, chcemy żeby wyglądało to na działanie zwykłych złodziei, prawda? - zadumał się Joachim.
- A co do Akademii, ryzyko jest takie, że wzmocnią ochronę, natomiast jeśli nie mamy środków na tę akcję teraz, to możemy podjąć trop na bagnach, moje sny sugerują że tam jest jakiś potwór lub demon w jakiś sposób powiązany z artefaktem w Akademii… można by się tam udać przy okazji wyprawy do zwierzoludzi?

- My nie idziemy do żadnych zwierzoludzi Joachimie. Spotykamy się z nimi przy kamieniach. To od murów miasta może nie rzut beretem ale dość blisko. Tyle, że w lesie. A do bagien to jeszcze jest stamtąd całkiem spory kawałek. Przez las to pewnie z pół dnia marszu, może nawet więcej jak będzie kiepska pogoda. I to w jedna stronę. - Łasica zaznaczyła, że z jej punktu widzenia do tych bagien wcale nie jest tak blisko. I to do ich wschodniego krańca jaki leżał najbliżej miasta. A nie wiadomo było jak daleko trzeba będzie wejść w te bagna. No i do tej pory miały zamiar zorganizować nocną orgię ze zwierzoludźmi a nad ranem albo na drugi dzień wracać do miasta. O żadnych dalszych podróżach do tej pory nie było mowy.

- Jak koniecznie chcecie mieć trupy w świątyni to możecie zadźgać strażników podczas tego włamania. Może nie będzie to jakoś strasznie ich wielu no ale to czarni gwardziści tej bladolicej ślicznotki. No i tak jak Joachim mówi. Jak zrobimy włam tak jak mówię to myślę, że powinna być szansa, że uznają to za włam jakiejś zawodowej grupy rabusiów. Na przykład z Saltburga bo tak się przedstawiałyśmy w świątyni. A jakieś kadzidła, wody z trucizną, masowe zatrucia to tak żaden włamywacz nie robi. Nawet takie mięśniaki jak Silny to by prędzej wpadli z łomami i poszli na rympał. Zresztą jak by się zrobiło zamieszanie z tymi trutkami to kiedy chcecie zwędzić ten skarb? Przecież tam będzie pełno ludzi, hałas będzie, na zewnątrz też przecież zawsze ktoś jest podczas mszy, na ulicy zawsze ktoś chodzi, przy powozach wielkich państwa czekają ich woźnice i kogo tam ze służby wzięli. Tylko nocą tam nikogo nie ma i jest ciemno i pusto. A w dzień to zawsze ktoś tam się kręci. - Łasica dorzuciła kolejne argumenty dla jakich nie podoba jej się taki pomysł. Uważała go za mało realny do zrobienia. Zbyt wiele osób w świątyni i dookoła, zbyt wielu przypadkowych przechodniów i świadków. Całkowite przeciwieństwo nocnej akcji o jakiej mówiła do tej pory. I jeszcze jej zdaniem zwinięcie skarbu na jaki przecież od tylu dni czekała wyrocznia też stawało pod bardzo dużym znakiem zapytania.

- Jak jutro będziecie na mszy to się rozejrzyjcie po świątyni. Ile ma okien, ile jest otwartych, ile ma drzwi, jak czuć przeciąg, ile jest ludzi, ilu ludzi stoi na zewnątrz, ile woźniców czeka przy powozach i tak dalej. Wiadomo, jutro jest Festag i po porannej mszy będzie najwięcej ludzi. Ale w inne dni to wygląda podobnie tylko jest tego wszystkiego mniej. - Burgund dodała coś od siebie proponując aby każdy kto na poważnie myśli o tym planie z truciznami i kadzidłami sam jutro na własne oczy obejrzał sobie świątynie pod kątem takiej akcji. Chociaż i we wcześniejsze Festagi większość z nich bywała na porannej mszy to wiedzieli jak to mniej więcej wygląda.

 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172